▲▼
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sro Wrz 23, 2015 12:14 am
Sro Wrz 23, 2015 12:14 am
Jeżeli marzyliście kiedykolwiek o złotym środku pomiędzy typowo chaotycznymi, wręcz dzikimi ogrodami angielskimi, a ułożonym stylem tych francuskich, gdzie wszystko musiało być wręcz nienagannie ułożone, a na intruzów w postaci przydługich źdźbeł trawy nie było miejsca-... cóż, zapewne zdążyliście się zorientować, że to miejsce dla was. Pomiędzy bogactwem różnorodnych gatunków kwiatów o płatkach w tysiącach barw znajduje się pewna harmonia i logiczny układ siania wszelkich bylin. Tam, gdzie oko przeciętnego pedanta cieszą również idealnie równo ścięte żywopłoty, zwolennik bardziej swobodnych form znajdzie piękno w wyłożonej nieregularnych kształtów kamieniami ścieżce, prowadzącej przez jeszcze większą ilość krzewów i rabat. Róże, pozostałe jeszcze w swych zadbanych ostatkach peonie, hortensje, a także wiele innych, cieszących oko przechodnia świetności.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 17, 2015 2:02 am
Sob Paź 17, 2015 2:02 am
„(...) pomyślę, że się zakochałeś, kretynie.”
Grimshaw ściągnął brwi. Była to na tyle drobna zmiana w jego mimice, że zmarszczka nad jego nosem całkiem łatwo umykała uwadze osób postronnych, nie wprowadzając na jego twarzy żadnych większych zmian. Wcale nie zraził się tym stwierdzeniem, choć pod jakim kątem by na niego nie spojrzeć, był wręcz doskonałym przykładem kiepskiego materiału do roli zakochanego szczeniaka. Przychodząc na świat na pewno nie stał w kolejce po czułość i wrodzony romantyzm.
― Bo pomyślę, że chciałbyś, żeby tak było ― odparł bez najmniejszego zawahania. Szkoda, że z jego ust nie brzmiało to jak żart, choć wystarczyło znać go wystarczająco długo – cholernie długo – by wiedzieć, że nie wszystko traktował na tyle poważnie, jak poważny był jego ton, gdy się odzywał. Czy kiedykolwiek brzmiał jak nastolatek? ― Nie jesteśmy w gimnazjum. ― Cóż, chyba nie.
Pokręcił głową z politowaniem, jakby faktycznie negował możliwość pakowania się w jakieś głupie miłostki w ich wieku. A przynajmniej zakładał, że ich podejście było na tyle trzeźwe, by nie kryć się z tym i nie wzdychać do siebie po kątach, śląc kolorowe kartki tylko na Walentynki, jakby ten kolejny wyrwany z kalendarza dzień miał jakieś większe znaczenie.
Jesteś w tym beznadziejny.
Nie można było być dobrym we wszystkim, co?
― Mhm. Po prostu się skup. Nie będę wyciągał cię spod nóg tłumów ― mruknął, bo w końcu najważniejszą rzeczą było mieć poparcie u przyjaciół. Szczerze mówiąc, nigdy nie określiłby samego siebie tym mianem. Może właśnie dlatego ta nieodparta chęć przebywania w jego towarzystwie, którą wykazywał się Riley była dla niego zagadką nie do rozwikłania. A masochizm to też choroba.
Kiwnął głową i ruszył w ślad za Winchesterem. Nie czuł się źle z tym, że był mniej obeznany z terenami nowej szkoły. Odnalazłby się tu, choćby i wcześniej uznał, że nie będzie na niego czekał. Wyminąwszy kilku uczniów, o których chcąc nie chcąc, musiał się otrzeć, zrównał krok z kumplem i zerknął na niego z ukosa, wcale nie zaskoczony tą typową prośbą.
― Myślałem, że przynajmniej tu odechce ci się być wzorem cnót. I może poratuję. ― Wzruszył lekceważąco barkami. Nie musiał się wysilać, by Starr odnalazł w tym wszystkim jakiś haczyk. Zapomniał też o podstawowej zasadzie przebywania w towarzystwie Jay'a – szantaże się nie sprawdzały. ― Może, gdybyś był bardziej bezinteresowny, kumplu ― sarknął, kierując wzrok ku wyznaczonemu celowi podróży. ― Swoją drogą wydawało mi się, że po prostu lubisz je robić i zależy ci na mojej edukacji, skoro sam się zaoferowałeś.
Wyminął dziewczynę, która próbowała wcisnąć mu jakąś broszurę. Niestety był zbyt zajęty trzymaniem rąk w kieszeniach.
„Nie wyspałem się.”
― Jasne.
Czy wyczuł tę nutę powątpiewania?
✗ ✗ ✗
W ogrodzie panował zdecydowanie mniejszy ścisk. Wszyscy skupiali się na tym, by skorzystać z większości zasobów, które oferowało Riverdale. Szare tęczówki przesuwały spojrzeniem po sporadycznie przewijających się w pobliżu twarzach, ale chłopak nie poświęcił swojej cennej uwagi żadnej z nich, chociaż zarówno on, jak i Riley spotykali się z jej nadmiarem. Nietrudno było odczuć, że jest się intruzem na zajętym już terenie. Mimo tego rozsiadł się na jednej z ławek, jakby był u siebie i wyłowił z kieszeni swój prywatny zestaw małego palacza.
― Wisisz mi ― wymruczał, wsunąwszy wcześniej papieros do ust i podrzucił paczkę szatynowi, licząc na to, że nie pozwoli jej spaść na ziemię. I pomyśleć, że jeszcze chwilę temu wspominał coś o bezinteresowności.
Płomień zapalniczki błysnął, dosięgając końcówki używki, a ciemnowłosy od razu zaciągnął się dymem, czując już pierwsze oznaki zaspokojenia nikotynowego głodu. Wypuścił dym ustami u przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej lekki posmak smakowej fajki.
― Zamierasz zostać tu do wieczora? ― Poprawił niedbale grzywkę i zaciągnął się dymem po raz kolejny, wyciągając nogi przed siebie i układając łokieć na oparciu ławki. Nie patrzył na niego, w tej jednej chwili skupiając się na nieznajomych dziewczynach, które dyskutowały między sobą, rzucając nieprzychylne spojrzenia w ich stronę. Jebane cnotki.
To chyba nie idzie ze sobą w parze.
Racja. Dałyby się wyjebać tylko Jezusowi.
Bluźnisz.
Oczywiście tylko po ślubie.
Jedna z nich zmarszczyła brwi, jakby wyczuła bijący od szarookiego sceptycyzm. Widział, jak zaciska palce w pięść i ciągle waha się, rozważając czy przypadkiem nie powinna podejść i wytrącić im z rąk te wylęgarnie raka. Grimshaw jakby umyślnie wypuścił kłąb dymu w jej stronę, zaraz przenosząc wzrok na Thatchera.
― Przejebane.
___← poprzedni temat.
Grimshaw ściągnął brwi. Była to na tyle drobna zmiana w jego mimice, że zmarszczka nad jego nosem całkiem łatwo umykała uwadze osób postronnych, nie wprowadzając na jego twarzy żadnych większych zmian. Wcale nie zraził się tym stwierdzeniem, choć pod jakim kątem by na niego nie spojrzeć, był wręcz doskonałym przykładem kiepskiego materiału do roli zakochanego szczeniaka. Przychodząc na świat na pewno nie stał w kolejce po czułość i wrodzony romantyzm.
― Bo pomyślę, że chciałbyś, żeby tak było ― odparł bez najmniejszego zawahania. Szkoda, że z jego ust nie brzmiało to jak żart, choć wystarczyło znać go wystarczająco długo – cholernie długo – by wiedzieć, że nie wszystko traktował na tyle poważnie, jak poważny był jego ton, gdy się odzywał. Czy kiedykolwiek brzmiał jak nastolatek? ― Nie jesteśmy w gimnazjum. ― Cóż, chyba nie.
Pokręcił głową z politowaniem, jakby faktycznie negował możliwość pakowania się w jakieś głupie miłostki w ich wieku. A przynajmniej zakładał, że ich podejście było na tyle trzeźwe, by nie kryć się z tym i nie wzdychać do siebie po kątach, śląc kolorowe kartki tylko na Walentynki, jakby ten kolejny wyrwany z kalendarza dzień miał jakieś większe znaczenie.
Jesteś w tym beznadziejny.
Nie można było być dobrym we wszystkim, co?
― Mhm. Po prostu się skup. Nie będę wyciągał cię spod nóg tłumów ― mruknął, bo w końcu najważniejszą rzeczą było mieć poparcie u przyjaciół. Szczerze mówiąc, nigdy nie określiłby samego siebie tym mianem. Może właśnie dlatego ta nieodparta chęć przebywania w jego towarzystwie, którą wykazywał się Riley była dla niego zagadką nie do rozwikłania. A masochizm to też choroba.
Kiwnął głową i ruszył w ślad za Winchesterem. Nie czuł się źle z tym, że był mniej obeznany z terenami nowej szkoły. Odnalazłby się tu, choćby i wcześniej uznał, że nie będzie na niego czekał. Wyminąwszy kilku uczniów, o których chcąc nie chcąc, musiał się otrzeć, zrównał krok z kumplem i zerknął na niego z ukosa, wcale nie zaskoczony tą typową prośbą.
― Myślałem, że przynajmniej tu odechce ci się być wzorem cnót. I może poratuję. ― Wzruszył lekceważąco barkami. Nie musiał się wysilać, by Starr odnalazł w tym wszystkim jakiś haczyk. Zapomniał też o podstawowej zasadzie przebywania w towarzystwie Jay'a – szantaże się nie sprawdzały. ― Może, gdybyś był bardziej bezinteresowny, kumplu ― sarknął, kierując wzrok ku wyznaczonemu celowi podróży. ― Swoją drogą wydawało mi się, że po prostu lubisz je robić i zależy ci na mojej edukacji, skoro sam się zaoferowałeś.
Wyminął dziewczynę, która próbowała wcisnąć mu jakąś broszurę. Niestety był zbyt zajęty trzymaniem rąk w kieszeniach.
„Nie wyspałem się.”
― Jasne.
Czy wyczuł tę nutę powątpiewania?
W ogrodzie panował zdecydowanie mniejszy ścisk. Wszyscy skupiali się na tym, by skorzystać z większości zasobów, które oferowało Riverdale. Szare tęczówki przesuwały spojrzeniem po sporadycznie przewijających się w pobliżu twarzach, ale chłopak nie poświęcił swojej cennej uwagi żadnej z nich, chociaż zarówno on, jak i Riley spotykali się z jej nadmiarem. Nietrudno było odczuć, że jest się intruzem na zajętym już terenie. Mimo tego rozsiadł się na jednej z ławek, jakby był u siebie i wyłowił z kieszeni swój prywatny zestaw małego palacza.
― Wisisz mi ― wymruczał, wsunąwszy wcześniej papieros do ust i podrzucił paczkę szatynowi, licząc na to, że nie pozwoli jej spaść na ziemię. I pomyśleć, że jeszcze chwilę temu wspominał coś o bezinteresowności.
Płomień zapalniczki błysnął, dosięgając końcówki używki, a ciemnowłosy od razu zaciągnął się dymem, czując już pierwsze oznaki zaspokojenia nikotynowego głodu. Wypuścił dym ustami u przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej lekki posmak smakowej fajki.
― Zamierasz zostać tu do wieczora? ― Poprawił niedbale grzywkę i zaciągnął się dymem po raz kolejny, wyciągając nogi przed siebie i układając łokieć na oparciu ławki. Nie patrzył na niego, w tej jednej chwili skupiając się na nieznajomych dziewczynach, które dyskutowały między sobą, rzucając nieprzychylne spojrzenia w ich stronę. Jebane cnotki.
To chyba nie idzie ze sobą w parze.
Racja. Dałyby się wyjebać tylko Jezusowi.
Bluźnisz.
Oczywiście tylko po ślubie.
Jedna z nich zmarszczyła brwi, jakby wyczuła bijący od szarookiego sceptycyzm. Widział, jak zaciska palce w pięść i ciągle waha się, rozważając czy przypadkiem nie powinna podejść i wytrącić im z rąk te wylęgarnie raka. Grimshaw jakby umyślnie wypuścił kłąb dymu w jej stronę, zaraz przenosząc wzrok na Thatchera.
― Przejebane.
___← poprzedni temat.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 17, 2015 11:40 pm
Sob Paź 17, 2015 11:40 pm
Ten drobny gest, który umykał większości, bynajmniej nie umknął uwadze Rileya. Chłopak zerknął na niego kątem oka, wyraźnie czekając na dalszą reakcję, zupełnie jakby wyczuwał nadchodzącą wojnę na słowa.
No dalej, powiedz mu że ma rację. Bo przecież ma.
Złośliwy głos zachichotał po raz kolejny w jego głowie, choć póki co nie zmaterializował się w zasięgu jego wzroku.
Powiedz mu, że chciałbyś żeby tak było. Niech cię wyśmieje. Znienawidzi. Nie, lepiej. Niech cię wyrucha i zostawi tak jak resztę swoich zabawek. No dalej. Dalej. DALEJ.
Przycisnął palce do skroni krzywiąc się nieznacznie i potarł o nią, zupełnie jakby gest ten miał uciszyć wewnętrzny głos.
"Nie jesteśmy w gimnazjum."
- No proszę. Poczułeś się nagle dorosły, Jay? Nie schlebiaj sobie. - rzucił luźno, odsłaniając nieznacznie zęby w uśmiechu. W ich wieku? Riley nie pamiętał, by kiedykolwiek przeszli przez ten etap. Tak jak w przypadku Ryana nie mógł być w pełni pewien czy przeżył kiedyś swoje zadurzenie (choć biorąc pod uwagę jego charakter, jakoś szczerze w to wątpił), tak uczucia Winchestera zostały brutalnie zmiażdżone wyjątkowo wcześnie.
"Po prostu się skup."
- Jasne. - przytaknął posłusznie, wzruszając przy tym ramionami. Nawet nie zerknął w jego strono, gdy zrównał się z nim krokiem. Wsunął jedynie ręce w kieszenie garnituru, zaciskając je w pięści.
- To właśnie tutaj będę ich wzorem. Mianowali mnie prefektem naczelnym. - mruknął nieco niewyraźnie, w końcu odwracając głowę w jego stronę.
- Może bym się przejął podobną uwagą, gdyby nie padała z twoich ust. - odgryzł się, szturchając go łokciem w bok z niejakim rozbawieniem. W przeciwieństwie do Grimshawa, specjalnie wyciągnął rękę z kieszeni, by wziąć od dziewczyny dwie ulotki. Jedną dla siebie, drugą za niego.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, kiwając głową w podzięce, ten już dawno ruszył przed siebie za przyjacielem, wpatrując się w milczeniu w ulotki.
- Wzór cnót, co? - mruknął cicho pod nosem sam do siebie, zaraz wzdychając z niejaką rezygnacją i zgniótł obie ulotki, wsuwając je do kieszeni.
Będzie musiał poszukać kosza.
Tym razem, podobnie jak Ryan kompletnie ignorował twarze mijających go uczniów. Nie wyrównał z nim jednak kroku, idąc metr za nim. Wpatrywał się pustym wzrokiem w jego plecy, nie odzywając nawet słowem, dopóki nie rozsiadł się na jednej z ławek.
Złapał rzuconą w jego kierunku paczkę papierosów, kiwając głową w podziękowaniu. Wyciągnął jednego z nich, od razu przytrzymując go ustami, gdy ręce zaczęły błądzić po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki.
Cholera.
Jedynym co znalazł były te nieszczęsne ulotki. Wyrzucił je do kosza, zawieszając uwagę na przyjacielu, ten nie patrzył jednak w jego stronę. Podążył za jego wzrokiem, podobnie jak on zatrzymując go na dziewczynach.
- Pewnie tak. Nie żebym miał jakiś większy wybór. - już miał poprosić go o zapalniczkę, gdy jedna z dziewczyn rzuciła im wyraźnie niezadowolone spojrzenie.
Spójrz na damulkę. Niskie formy życia. Tak was właśnie widzi. Gardzi wami.
Wilk otarł się o wewnętrzną stronę jego nogi, przechodząc pomiędzy nimi i ruszył w jej stronę. Położył łapę na jej kolanie wspinając się wyżej, szczerząc śnieżnobiałe kły w uśmiechu zabarwionym niskim warkotem.
Wypal jej jakiś piękny wzór na twarzy. No dalej, nie bądź frajerem, Ril. Zostaw na niej piętno, którego tak nienawidzi.
Odwrócił głowę, patrząc niewzruszonym wzrokiem na Ryana.
- Potrzebuję ognia. - wymamrotał niewyraźnie, cały czas trzymając papierosa pomiędzy wargami. Nachylił się nad przyjacielem, przechylając głowę w bok i przytknął czubek swojego fajka do jego, by go odpalić.
Podniósł na niego wzrok, zaciągając się dymem i opadł na ławkę obok niego, opierając się o nią plecami. Odchylił głowę w tył, wypuszczając dym w górę i utkwił wzrok w niebie.
Przetarł twarz dłonią z niejakim znużeniem.
Nie powinien był tego robić.
- W chuj. - uzupełnił jego wypowiedź, czując że wymaga ona tego drobnego dodatkowego komentarza, jednocześnie starając się nie myśleć o dzielącej ich niewielkiej odległości. Byłoby pewnie dużo łatwiej, gdyby nie nieustannie przechodzące po jego ramieniu elektryzujące prądy. Przesunął się nieznacznie parę centymetrów w bok pocierając rękę palcami.
- Chcesz gdzieś iść czy tu zostajemy? - zapytał odchylając nieznacznie głowę w jego stronę, skupiając swój wzrok na szarych tęczówkach. Wilk zamigotał nieznacznie zignorowany, przesuwając się powoli w jego stronę, całkowicie go jednak zignorował, czekając na odpowiedź.
No dalej, powiedz mu że ma rację. Bo przecież ma.
Złośliwy głos zachichotał po raz kolejny w jego głowie, choć póki co nie zmaterializował się w zasięgu jego wzroku.
Powiedz mu, że chciałbyś żeby tak było. Niech cię wyśmieje. Znienawidzi. Nie, lepiej. Niech cię wyrucha i zostawi tak jak resztę swoich zabawek. No dalej. Dalej. DALEJ.
Przycisnął palce do skroni krzywiąc się nieznacznie i potarł o nią, zupełnie jakby gest ten miał uciszyć wewnętrzny głos.
"Nie jesteśmy w gimnazjum."
- No proszę. Poczułeś się nagle dorosły, Jay? Nie schlebiaj sobie. - rzucił luźno, odsłaniając nieznacznie zęby w uśmiechu. W ich wieku? Riley nie pamiętał, by kiedykolwiek przeszli przez ten etap. Tak jak w przypadku Ryana nie mógł być w pełni pewien czy przeżył kiedyś swoje zadurzenie (choć biorąc pod uwagę jego charakter, jakoś szczerze w to wątpił), tak uczucia Winchestera zostały brutalnie zmiażdżone wyjątkowo wcześnie.
"Po prostu się skup."
- Jasne. - przytaknął posłusznie, wzruszając przy tym ramionami. Nawet nie zerknął w jego strono, gdy zrównał się z nim krokiem. Wsunął jedynie ręce w kieszenie garnituru, zaciskając je w pięści.
- To właśnie tutaj będę ich wzorem. Mianowali mnie prefektem naczelnym. - mruknął nieco niewyraźnie, w końcu odwracając głowę w jego stronę.
- Może bym się przejął podobną uwagą, gdyby nie padała z twoich ust. - odgryzł się, szturchając go łokciem w bok z niejakim rozbawieniem. W przeciwieństwie do Grimshawa, specjalnie wyciągnął rękę z kieszeni, by wziąć od dziewczyny dwie ulotki. Jedną dla siebie, drugą za niego.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, kiwając głową w podzięce, ten już dawno ruszył przed siebie za przyjacielem, wpatrując się w milczeniu w ulotki.
- Wzór cnót, co? - mruknął cicho pod nosem sam do siebie, zaraz wzdychając z niejaką rezygnacją i zgniótł obie ulotki, wsuwając je do kieszeni.
Będzie musiał poszukać kosza.
***
Tym razem, podobnie jak Ryan kompletnie ignorował twarze mijających go uczniów. Nie wyrównał z nim jednak kroku, idąc metr za nim. Wpatrywał się pustym wzrokiem w jego plecy, nie odzywając nawet słowem, dopóki nie rozsiadł się na jednej z ławek.
Złapał rzuconą w jego kierunku paczkę papierosów, kiwając głową w podziękowaniu. Wyciągnął jednego z nich, od razu przytrzymując go ustami, gdy ręce zaczęły błądzić po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki.
Cholera.
Jedynym co znalazł były te nieszczęsne ulotki. Wyrzucił je do kosza, zawieszając uwagę na przyjacielu, ten nie patrzył jednak w jego stronę. Podążył za jego wzrokiem, podobnie jak on zatrzymując go na dziewczynach.
- Pewnie tak. Nie żebym miał jakiś większy wybór. - już miał poprosić go o zapalniczkę, gdy jedna z dziewczyn rzuciła im wyraźnie niezadowolone spojrzenie.
Spójrz na damulkę. Niskie formy życia. Tak was właśnie widzi. Gardzi wami.
Wilk otarł się o wewnętrzną stronę jego nogi, przechodząc pomiędzy nimi i ruszył w jej stronę. Położył łapę na jej kolanie wspinając się wyżej, szczerząc śnieżnobiałe kły w uśmiechu zabarwionym niskim warkotem.
Wypal jej jakiś piękny wzór na twarzy. No dalej, nie bądź frajerem, Ril. Zostaw na niej piętno, którego tak nienawidzi.
Odwrócił głowę, patrząc niewzruszonym wzrokiem na Ryana.
- Potrzebuję ognia. - wymamrotał niewyraźnie, cały czas trzymając papierosa pomiędzy wargami. Nachylił się nad przyjacielem, przechylając głowę w bok i przytknął czubek swojego fajka do jego, by go odpalić.
Podniósł na niego wzrok, zaciągając się dymem i opadł na ławkę obok niego, opierając się o nią plecami. Odchylił głowę w tył, wypuszczając dym w górę i utkwił wzrok w niebie.
Przetarł twarz dłonią z niejakim znużeniem.
Nie powinien był tego robić.
- W chuj. - uzupełnił jego wypowiedź, czując że wymaga ona tego drobnego dodatkowego komentarza, jednocześnie starając się nie myśleć o dzielącej ich niewielkiej odległości. Byłoby pewnie dużo łatwiej, gdyby nie nieustannie przechodzące po jego ramieniu elektryzujące prądy. Przesunął się nieznacznie parę centymetrów w bok pocierając rękę palcami.
- Chcesz gdzieś iść czy tu zostajemy? - zapytał odchylając nieznacznie głowę w jego stronę, skupiając swój wzrok na szarych tęczówkach. Wilk zamigotał nieznacznie zignorowany, przesuwając się powoli w jego stronę, całkowicie go jednak zignorował, czekając na odpowiedź.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Nie Paź 18, 2015 2:39 am
Nie Paź 18, 2015 2:39 am
„Poczułeś się nagle dorosły, Jay?”
― No proszę. Więc jednak jesteś zakochanym gnojkiem ― rzucił, nie przywiązując do tego zbyt wielkiej wagi. Gdyby nie złośliwy wydźwięk ich rozmowy, mogłoby zrobić się nie ciekawie, o czym Grimshaw nie miał nawet pojęcia. Wbrew swojemu młodemu wiekowi, nie czuł się, jakby miał wiele wspólnego z resztą nastolatków. Chociaż nie wszystkie rzeczy, które robił, uchodziły za rozsądne, w większości przypadków były efektem przemyślanego planu, a nie szczeniackiego widzimisię.
Wrony pożrą cię żywcem, jeśli nie będziesz krakał jak one.
Czuł niesmak na samą myśl, że mógłby to zrobić. Tym bardziej, że dookoła roiło się od wielbicieli strzelania sobie selfie, sportowców z mózgiem wielkości orzeszka i innej ciemnej masy, na którą wiecznie patrzył jakby z góry. Nie obawiał się ich. Nawet jeżeli byli w większości, nadal miał przewagę.
Nie jesteś zbyt pewny siebie?
― Prefektem naczelnym? ― Uniósł brew, wyłapując ten mamrot z niewielkim trudem. Nie chodziło tu o znaczenie tego pojęcia. Doskonale rozumiał, na czym polegała fucha szkolnego stróża prawa. Nie przypuszczał jednak, że ktokolwiek z gorszej placówki przejmie tak ważną rolę. ― Nie wspominałeś o tym wcześniej. Nie żeby mnie to dziwiło. ― W końcu sam jeszcze chwilę temu nazwał go wzorem cnót. Pod tym jednym względem znacząco się od siebie różnili, a Ryan do tej pory nie potrafił rozgryźć, która z ról Winchestera była tylko wynikiem dobrej gry aktorskiej. I czy nie męczyło go udawanie dobrego chłopca.
Nigdy o to nie spytał.
Jak zwykle nie zareagował na szturchnięcie, choć niepisana, kumplowska zasada nakazywała odpłacić się kumplowi tym samym. Zamiast tego przemknął wzrokiem po jego przysłoniętej włosami twarzy z nieznacznym, pobłażliwym błyskiem w oczach, który uwydatnił się w chwili, gdy dostrzegł broszury w jego ręce. Jakim cudem ze sobą wytrzymywali?
✗ ✗ ✗
― No tak, nowa rola do czegoś zobowiązuje ― wymruczał, a beznamiętny ton nie pozwalał na rozszyfrowanie jego stosunku do ciepłej posady Riley'a. Tylko on sam wiedział, że ma na ten temat dwojakie zdanie, chociaż przez myśl mu nie przeszło, by to komentować. Jeżeli przystał na tę propozycję, uganianie się za młodocianymi bandziorami musiało mu odpowiadać.
Skupiony na dziewczynach, którym nie spodobała się jego postawa, ledwo zauważył przysuwającego się szatyna, chociaż słyszał jego prośbę i był już nawet przygotowany na wręczenie mu zapalniczki. Ale Starr go uprzedził, a on nawet nie drgnął, by cofnąć się w ewentualnej próbie ucieczki przed bliskością. Nie przeszkadzała mu, chociaż swoją postawą tworzył dookoła siebie tak gruby mur, że mało kto chciał przekonywać się, co czeka na nich po jego przekroczeniu. Przez moment nie zaciągał się dymem, tkwiąc jedynie z filtrem przytkniętym do ust i przyglądał mu się bez zaskoczenia, jakby naoglądał się go z bliska już wiele razy. W gruncie rzeczy gdzieś tam zdawał sobie sprawę, że chłopak nieczęsto pozwalał sobie na taką poufałość.
Trucizna znów wypełniła jego płuca i opuściła je, pozostawiając na nich niewielkie piętno.
― Trafiłeś na czarną listę, panie prefekcie. Nie zdziwię się, jeśli będziesz pierwszym, na którego pójdzie skarga ― rzucił i odchrząknął znacząco, odprowadzając nieznajome wzrokiem. Tylko przypadkiem zderzył się spojrzeniem z jedną z nich, kiedy to z wyrazem obrzydzenia na, pokrytej lekkim makijażem i trądzikiem, twarzy obejrzała się za siebie. Emanowała z niej ta charakterystyczna chęć naskarżenia nauczycielowi na dwójkę palaczy w ogrodzie. A przecież byli na zewnątrz, nie?
Rozmasował ręką kark i otaksował wzrokiem resztę otoczenia. Strzepnął popiół pod nogi i spojrzał na niego z ukosa.
― Pobierasz opłaty za dostarczanie mi rozrywki? ― mruknął, marszcząc nieznacznie nos. ― Jeśli chcesz skorzystać atrakcji, nie musisz tu siedzieć. Mogę poczekać albo po prostu wrócę do akademika. Jeszcze pomyślę, że nie wierzysz w moją samodzielność, tato ― wyrzucił z siebie ostatnie słowo z ledwo słyszalnym pokpiwaniem.
― No proszę. Więc jednak jesteś zakochanym gnojkiem ― rzucił, nie przywiązując do tego zbyt wielkiej wagi. Gdyby nie złośliwy wydźwięk ich rozmowy, mogłoby zrobić się nie ciekawie, o czym Grimshaw nie miał nawet pojęcia. Wbrew swojemu młodemu wiekowi, nie czuł się, jakby miał wiele wspólnego z resztą nastolatków. Chociaż nie wszystkie rzeczy, które robił, uchodziły za rozsądne, w większości przypadków były efektem przemyślanego planu, a nie szczeniackiego widzimisię.
Wrony pożrą cię żywcem, jeśli nie będziesz krakał jak one.
Czuł niesmak na samą myśl, że mógłby to zrobić. Tym bardziej, że dookoła roiło się od wielbicieli strzelania sobie selfie, sportowców z mózgiem wielkości orzeszka i innej ciemnej masy, na którą wiecznie patrzył jakby z góry. Nie obawiał się ich. Nawet jeżeli byli w większości, nadal miał przewagę.
Nie jesteś zbyt pewny siebie?
― Prefektem naczelnym? ― Uniósł brew, wyłapując ten mamrot z niewielkim trudem. Nie chodziło tu o znaczenie tego pojęcia. Doskonale rozumiał, na czym polegała fucha szkolnego stróża prawa. Nie przypuszczał jednak, że ktokolwiek z gorszej placówki przejmie tak ważną rolę. ― Nie wspominałeś o tym wcześniej. Nie żeby mnie to dziwiło. ― W końcu sam jeszcze chwilę temu nazwał go wzorem cnót. Pod tym jednym względem znacząco się od siebie różnili, a Ryan do tej pory nie potrafił rozgryźć, która z ról Winchestera była tylko wynikiem dobrej gry aktorskiej. I czy nie męczyło go udawanie dobrego chłopca.
Nigdy o to nie spytał.
Jak zwykle nie zareagował na szturchnięcie, choć niepisana, kumplowska zasada nakazywała odpłacić się kumplowi tym samym. Zamiast tego przemknął wzrokiem po jego przysłoniętej włosami twarzy z nieznacznym, pobłażliwym błyskiem w oczach, który uwydatnił się w chwili, gdy dostrzegł broszury w jego ręce. Jakim cudem ze sobą wytrzymywali?
― No tak, nowa rola do czegoś zobowiązuje ― wymruczał, a beznamiętny ton nie pozwalał na rozszyfrowanie jego stosunku do ciepłej posady Riley'a. Tylko on sam wiedział, że ma na ten temat dwojakie zdanie, chociaż przez myśl mu nie przeszło, by to komentować. Jeżeli przystał na tę propozycję, uganianie się za młodocianymi bandziorami musiało mu odpowiadać.
Skupiony na dziewczynach, którym nie spodobała się jego postawa, ledwo zauważył przysuwającego się szatyna, chociaż słyszał jego prośbę i był już nawet przygotowany na wręczenie mu zapalniczki. Ale Starr go uprzedził, a on nawet nie drgnął, by cofnąć się w ewentualnej próbie ucieczki przed bliskością. Nie przeszkadzała mu, chociaż swoją postawą tworzył dookoła siebie tak gruby mur, że mało kto chciał przekonywać się, co czeka na nich po jego przekroczeniu. Przez moment nie zaciągał się dymem, tkwiąc jedynie z filtrem przytkniętym do ust i przyglądał mu się bez zaskoczenia, jakby naoglądał się go z bliska już wiele razy. W gruncie rzeczy gdzieś tam zdawał sobie sprawę, że chłopak nieczęsto pozwalał sobie na taką poufałość.
Trucizna znów wypełniła jego płuca i opuściła je, pozostawiając na nich niewielkie piętno.
― Trafiłeś na czarną listę, panie prefekcie. Nie zdziwię się, jeśli będziesz pierwszym, na którego pójdzie skarga ― rzucił i odchrząknął znacząco, odprowadzając nieznajome wzrokiem. Tylko przypadkiem zderzył się spojrzeniem z jedną z nich, kiedy to z wyrazem obrzydzenia na, pokrytej lekkim makijażem i trądzikiem, twarzy obejrzała się za siebie. Emanowała z niej ta charakterystyczna chęć naskarżenia nauczycielowi na dwójkę palaczy w ogrodzie. A przecież byli na zewnątrz, nie?
Rozmasował ręką kark i otaksował wzrokiem resztę otoczenia. Strzepnął popiół pod nogi i spojrzał na niego z ukosa.
― Pobierasz opłaty za dostarczanie mi rozrywki? ― mruknął, marszcząc nieznacznie nos. ― Jeśli chcesz skorzystać atrakcji, nie musisz tu siedzieć. Mogę poczekać albo po prostu wrócę do akademika. Jeszcze pomyślę, że nie wierzysz w moją samodzielność, tato ― wyrzucił z siebie ostatnie słowo z ledwo słyszalnym pokpiwaniem.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Wto Paź 20, 2015 1:00 am
Wto Paź 20, 2015 1:00 am
"No proszę. Więc jednak jesteś zakochanym gnojkiem."
Parsknął śmiechem zaburzając dotychczasową rzekomą powagą. Odwrócił przy tym wzrok przenosząc go w bok, skupiając się na mijanych przez nich krzakach.
- A co w tym złego? - zapytał w końcu trąc o siebie palcami schowanymi w kieszeniach.
- Nie każdy rodzi się jako bezuczuciowy starzec. - rzucił złośliwie, mierzwiąc włosy z tyłu głowy. Nie żeby sam Riley popierał nazbyt uczuciowe zachowania wśród innych.
Zazdrościsz im, bo sam nie możesz zrobić tego samego.
Nie. Ty mi to zarzucasz, nie ma to nic wspólnego z moimi odczuciami.
Nie możesz go nawet dotknąć. Co z tobą, Riley? Boisz się, że się podniecisz?
Zimna kropla potu spłynęła po linii kręgosłupa, gdy chłopak wziął płytki wdech, próbując powstrzymać narastającą irytację. Nie miał ochotę wysłuchiwać tego pierdolenia.
"Prefektem naczelnym?"
Wyprostował się gwałtownie, skupiając na nim swoją uwagę. Nie, on nie skupiał na nim uwagi. Przewiercał go wzrokiem na wylot. Zupełnie jakby chciał tym samym dowiedzieć się, co jego przyjaciel sądzi na ten temat, jego oblicze jak zwykle pozostało jednak nieprzeniknione.
- Sam o tym nie wiedziałem. Gdy wykopywali nas z Hudson's Bay powiedzieli jedynie, że zostałem zgłoszony jako kandydat, ale... sam dowiedziałem się dopiero kilka minut temu. - wskazał palcem za siebie na tablicę, przed którą stali jeszcze chwilę temu. Odwrócił ponownie wzrok, wbijając go przed siebie. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale mimo że wielokrotnie jego usta drgały nieznacznie próbując się rozewrzeć, nie opuściło ich żadne słowo.
- Nie narzekaj. Zobaczysz ile razy ta 'nowa rola' uratuje ci dupę, Jay. Nie żeby było to coś nowego. - odgryzł się, przewracając przy tym oczami. Sam nie wiedział czy uganianie się za młodocianymi bandziorami byłoby tu odpowiednim określeniem. Niemniej robił to już w Hudson's Bay, więc ponowne obowiązki w Riverdale nie robiły mu większej różnicy.
Może poza tym drobnym faktem, że panienki raczej nie będą chciały słuchać byle sieroty, której nie było nawet stać na chleb.
Nie będą miały wyboru.
Potarł końcówkę nosa wierzchem dłoni i zaciągnął się po raz kolejny, zaraz obracając się w stronę Ryana. Wypuścił dym w drugą stronę, nawet nie zerkając w stronę odchodzących dziewczyn.
- Pod warunkiem, że mnie rozpoznają. - uniósł palce uderzając nimi w obkolczykowane uszy, zaraz wsuwając je w grzywkę, którą uniósł do góry, odsłaniając błyszczące, intensywnie złote oczy. Ich ciepłej barwy doskonale dopełniały iskry rozbawienia, gdy Ryan rzucił swoim tekstem o dostarczaniu rozrywki.
Włosy opadły ponownie w dół, skrywając tęczówki przed spojrzeniem innych.
- A nie widać? - machnął papierosem, zaraz strzepujac go na ziemię, by z nikłym uśmiechem wsunąć go pomiędzy wargi.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że próbujesz się mnie pozbyć. Zaraz. Nie pomyślę. Ty próbujesz się mnie pozbyć, synu. - skopiował jego styl wypowiedzi zgryźliwym, tonem.
- Tylko wiesz co? - zapytał wciągając dym do płuc i obrócił się w jego stronę unosząc brew. Rozchylił wargi wypuszczając go prosto w twarz Grimshawa, by zaraz uśmiechnąć się z wyraźnym rozbawieniem.
- Nic z tego.
Rozbawione parsknięcie nastąpiło tuż po poważnych słowach, gdy ciemnowłosy powrócił do poprzedniej pozycji, cały czas cicho się śmiejąc do samego siebie, trzymając papierosa w ustach.
Taki z niego śmieszek.
Parsknął śmiechem zaburzając dotychczasową rzekomą powagą. Odwrócił przy tym wzrok przenosząc go w bok, skupiając się na mijanych przez nich krzakach.
- A co w tym złego? - zapytał w końcu trąc o siebie palcami schowanymi w kieszeniach.
- Nie każdy rodzi się jako bezuczuciowy starzec. - rzucił złośliwie, mierzwiąc włosy z tyłu głowy. Nie żeby sam Riley popierał nazbyt uczuciowe zachowania wśród innych.
Zazdrościsz im, bo sam nie możesz zrobić tego samego.
Nie. Ty mi to zarzucasz, nie ma to nic wspólnego z moimi odczuciami.
Nie możesz go nawet dotknąć. Co z tobą, Riley? Boisz się, że się podniecisz?
Zimna kropla potu spłynęła po linii kręgosłupa, gdy chłopak wziął płytki wdech, próbując powstrzymać narastającą irytację. Nie miał ochotę wysłuchiwać tego pierdolenia.
"Prefektem naczelnym?"
Wyprostował się gwałtownie, skupiając na nim swoją uwagę. Nie, on nie skupiał na nim uwagi. Przewiercał go wzrokiem na wylot. Zupełnie jakby chciał tym samym dowiedzieć się, co jego przyjaciel sądzi na ten temat, jego oblicze jak zwykle pozostało jednak nieprzeniknione.
- Sam o tym nie wiedziałem. Gdy wykopywali nas z Hudson's Bay powiedzieli jedynie, że zostałem zgłoszony jako kandydat, ale... sam dowiedziałem się dopiero kilka minut temu. - wskazał palcem za siebie na tablicę, przed którą stali jeszcze chwilę temu. Odwrócił ponownie wzrok, wbijając go przed siebie. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale mimo że wielokrotnie jego usta drgały nieznacznie próbując się rozewrzeć, nie opuściło ich żadne słowo.
***
- Nie narzekaj. Zobaczysz ile razy ta 'nowa rola' uratuje ci dupę, Jay. Nie żeby było to coś nowego. - odgryzł się, przewracając przy tym oczami. Sam nie wiedział czy uganianie się za młodocianymi bandziorami byłoby tu odpowiednim określeniem. Niemniej robił to już w Hudson's Bay, więc ponowne obowiązki w Riverdale nie robiły mu większej różnicy.
Może poza tym drobnym faktem, że panienki raczej nie będą chciały słuchać byle sieroty, której nie było nawet stać na chleb.
Nie będą miały wyboru.
Potarł końcówkę nosa wierzchem dłoni i zaciągnął się po raz kolejny, zaraz obracając się w stronę Ryana. Wypuścił dym w drugą stronę, nawet nie zerkając w stronę odchodzących dziewczyn.
- Pod warunkiem, że mnie rozpoznają. - uniósł palce uderzając nimi w obkolczykowane uszy, zaraz wsuwając je w grzywkę, którą uniósł do góry, odsłaniając błyszczące, intensywnie złote oczy. Ich ciepłej barwy doskonale dopełniały iskry rozbawienia, gdy Ryan rzucił swoim tekstem o dostarczaniu rozrywki.
Włosy opadły ponownie w dół, skrywając tęczówki przed spojrzeniem innych.
- A nie widać? - machnął papierosem, zaraz strzepujac go na ziemię, by z nikłym uśmiechem wsunąć go pomiędzy wargi.
- Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że próbujesz się mnie pozbyć. Zaraz. Nie pomyślę. Ty próbujesz się mnie pozbyć, synu. - skopiował jego styl wypowiedzi zgryźliwym, tonem.
- Tylko wiesz co? - zapytał wciągając dym do płuc i obrócił się w jego stronę unosząc brew. Rozchylił wargi wypuszczając go prosto w twarz Grimshawa, by zaraz uśmiechnąć się z wyraźnym rozbawieniem.
- Nic z tego.
Rozbawione parsknięcie nastąpiło tuż po poważnych słowach, gdy ciemnowłosy powrócił do poprzedniej pozycji, cały czas cicho się śmiejąc do samego siebie, trzymając papierosa w ustach.
Taki z niego śmieszek.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sro Paź 21, 2015 12:24 pm
Sro Paź 21, 2015 12:24 pm
„A co w tym złego?”
Ciemnowłosy uniósł barki wyżej, by zaraz opuścić je w lekceważącym geście ze wzrokiem wbitym w tłum. Kiedy powinien być pierwszą osobą, którą obchodziły sprawy sercowe przyjaciela, znalazł się na samym końcu tej listy. Nie miał żadnych predyspozycji ku temu, by jakoś mu doradzić.
― Nic mi do tego. W końcu jestem tylko bezuczuciowym starcem ― rzucił, tylko podkreślając, jak trafna była ta uwaga. Nie zachowywał się, jak nastolatek, a ktoś z całym bagażem doświadczenia upchnięty w niewłaściwe ciało. Nie był normalnym dzieciakiem, który na każdym kroku oddawał się szaleństwom młodości, śmiał się z głupich żartów, wykręcał innym numery i sumiennie uczęszczał na każdą imprezę, którą organizowali jego znajomi. Najlepiej czuł się z dala od innych i każdy całkiem łatwo mógł dostrzec, że aktualnie nie znajdował się w swoim żywiole.
Chyba tylko cudem nie przypominał skazańca idącego na ścięcie.
― Może w tym roku po raz pierwszy odczuli konieczność wprowadzenia rangi prefekta. Dopiero teraz ich dobra opinia może lec w gruzach.
Czy ty właśnie...?
Bądźmy realistami.
Powinieneś go pochwalić. Dobrze wiesz, że był najlepszy. Nie dostał tego stanowiska, bo nie było nikogo innego. Tamte dzieciaki na pewno z chęcią uprzykrzyłyby wam życie, a ta rola idealnie się do tego nadaje.
Nie odpowiedział. Długa znajomość zobowiązywała do oswojenia się z faktem, że nigdy nie chwalił.
✗ ✗ ✗
― To już twoja sprawa, że lubisz zgrywać bohatera ― odpowiedział zgryźliwością na zgryźliwość. Nie minął się z prawdą, biorąc pod uwagę, że nigdy nie domagał się jego wstawiennictwa. Za każdym razem interweniował sam, pomijając już fakt, że razem z nim oblał jedną klasę. Jakby przyjrzeć się wszystkim tym wydarzeniom od samego początku, wszystko przybierało dziwnych i niezrozumiałych dla niego barw.
W przeciwieństwie do ciebie jest dobrym kumplem.
Grimshaw odwrócił głowę w stronę Riley'a, po raz kolejny zaciągając się słodkawym dymem. Przyzwyczajonym już do tego widoku wzrokiem przesunął po jego twarzy, zatrzymując się na dłużej na rozbawionych tęczówkach, które swoim kolorem i ciepłem diametralnie różniły się od jego własnych.
― No tak. W szkole nie bawisz się w mokrego kundla ― rzucił, jednocześnie wypuszczając kłąb dymu z ust. ― Zapomniałeś o swojej cesze charakterystycznej. Powinienem poczuć się urażony ― wymruczał bez wyrazu, znów spoglądając w stronę ogrodu, przez który przewijali się kolejni uczniowie. Niektórzy wręcz śmigali im przed nosami.
Nie powstrzymał się od wyciągnięcia nóg przed siebie i skrzyżowania ich w kostkach.
― Nie będę płacił za coś, co wychodzi ci chujowo. ― Bezpośredni jak zawsze. Niemniej jednak na tym etapie znajomości nie zwracasz już uwagi na ostre słowa, które są wynikiem kumplowskiego docinania sobie.
„Ty próbujesz się mnie pozbyć, synu.”
Jakim cudem został przejrzany?
Nawet nie cofnął głowy, by umknąć przed wydychanym dymem. Przymrużył jedynie oczy, chwilę później odpłacając się pięknym za nadobne. Ponownie zwrócił ku niemu twarz, pochylając się nieco w jego stronę, choć były to mało znaczące centymetry, które nie pozwoliły na całkowite zaburzenie bezpiecznego dystansu między nimi. Wszystko to robił z miną cierpliwego, podstarzałego psa, który musi znosić podgryzanie łap przez rozhulanego kociaka.
Wyprostował się i osunął nieco niżej na ławce, by było mu wygodniej.
― Widzę, że bardzo odpowiada ci moje towarzystwo. ― Nie żeby to było jakimś nowym odkryciem. ― Jak chcesz.
Potarł podbródek wierzchem ręki i przymknął oczy, wyglądając jakby to tu zamierzał spędzić resztę dnia i poczekać do końca wydarzenia.
Ciemnowłosy uniósł barki wyżej, by zaraz opuścić je w lekceważącym geście ze wzrokiem wbitym w tłum. Kiedy powinien być pierwszą osobą, którą obchodziły sprawy sercowe przyjaciela, znalazł się na samym końcu tej listy. Nie miał żadnych predyspozycji ku temu, by jakoś mu doradzić.
― Nic mi do tego. W końcu jestem tylko bezuczuciowym starcem ― rzucił, tylko podkreślając, jak trafna była ta uwaga. Nie zachowywał się, jak nastolatek, a ktoś z całym bagażem doświadczenia upchnięty w niewłaściwe ciało. Nie był normalnym dzieciakiem, który na każdym kroku oddawał się szaleństwom młodości, śmiał się z głupich żartów, wykręcał innym numery i sumiennie uczęszczał na każdą imprezę, którą organizowali jego znajomi. Najlepiej czuł się z dala od innych i każdy całkiem łatwo mógł dostrzec, że aktualnie nie znajdował się w swoim żywiole.
Chyba tylko cudem nie przypominał skazańca idącego na ścięcie.
― Może w tym roku po raz pierwszy odczuli konieczność wprowadzenia rangi prefekta. Dopiero teraz ich dobra opinia może lec w gruzach.
Czy ty właśnie...?
Bądźmy realistami.
Powinieneś go pochwalić. Dobrze wiesz, że był najlepszy. Nie dostał tego stanowiska, bo nie było nikogo innego. Tamte dzieciaki na pewno z chęcią uprzykrzyłyby wam życie, a ta rola idealnie się do tego nadaje.
Nie odpowiedział. Długa znajomość zobowiązywała do oswojenia się z faktem, że nigdy nie chwalił.
― To już twoja sprawa, że lubisz zgrywać bohatera ― odpowiedział zgryźliwością na zgryźliwość. Nie minął się z prawdą, biorąc pod uwagę, że nigdy nie domagał się jego wstawiennictwa. Za każdym razem interweniował sam, pomijając już fakt, że razem z nim oblał jedną klasę. Jakby przyjrzeć się wszystkim tym wydarzeniom od samego początku, wszystko przybierało dziwnych i niezrozumiałych dla niego barw.
W przeciwieństwie do ciebie jest dobrym kumplem.
Grimshaw odwrócił głowę w stronę Riley'a, po raz kolejny zaciągając się słodkawym dymem. Przyzwyczajonym już do tego widoku wzrokiem przesunął po jego twarzy, zatrzymując się na dłużej na rozbawionych tęczówkach, które swoim kolorem i ciepłem diametralnie różniły się od jego własnych.
― No tak. W szkole nie bawisz się w mokrego kundla ― rzucił, jednocześnie wypuszczając kłąb dymu z ust. ― Zapomniałeś o swojej cesze charakterystycznej. Powinienem poczuć się urażony ― wymruczał bez wyrazu, znów spoglądając w stronę ogrodu, przez który przewijali się kolejni uczniowie. Niektórzy wręcz śmigali im przed nosami.
Nie powstrzymał się od wyciągnięcia nóg przed siebie i skrzyżowania ich w kostkach.
― Nie będę płacił za coś, co wychodzi ci chujowo. ― Bezpośredni jak zawsze. Niemniej jednak na tym etapie znajomości nie zwracasz już uwagi na ostre słowa, które są wynikiem kumplowskiego docinania sobie.
„Ty próbujesz się mnie pozbyć, synu.”
Jakim cudem został przejrzany?
Nawet nie cofnął głowy, by umknąć przed wydychanym dymem. Przymrużył jedynie oczy, chwilę później odpłacając się pięknym za nadobne. Ponownie zwrócił ku niemu twarz, pochylając się nieco w jego stronę, choć były to mało znaczące centymetry, które nie pozwoliły na całkowite zaburzenie bezpiecznego dystansu między nimi. Wszystko to robił z miną cierpliwego, podstarzałego psa, który musi znosić podgryzanie łap przez rozhulanego kociaka.
Wyprostował się i osunął nieco niżej na ławce, by było mu wygodniej.
― Widzę, że bardzo odpowiada ci moje towarzystwo. ― Nie żeby to było jakimś nowym odkryciem. ― Jak chcesz.
Potarł podbródek wierzchem ręki i przymknął oczy, wyglądając jakby to tu zamierzał spędzić resztę dnia i poczekać do końca wydarzenia.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Pią Paź 23, 2015 10:10 pm
Pią Paź 23, 2015 10:10 pm
'Nic mi do tego. W końcu jestem tylko bezuczuciowym starcem.'
- Całe szczęście. Jeszcze tego brakuje, żebyś prawił mi kazania i dawał miłosne porady. - parsknął głośnym śmiechem, nawet nie próbując się powstrzymać przed podobną rekacją.
To co dla większości wydawałoby się przekleństwem czy brakiem zainteresowania, dla Rileya było niezwykłym darem. Jak długo udałoby mu się utrzymywać maskę, gdyby nieustannie dostawał przepełnione zainteresowaniem pytania o osobę, na której jej zależało? Jak długo udawałoby mu się patrzeć mu w twarz i unikać odpowiedzi, bez dopuszczenia do siebie irytacji?
Irytacji, która prędzej czy później, prawdopodobnie wszystko by zrujnowała, gdy zmęczony ciągłym naciskiem wydarłby się 'Nie wpadło ci nigdy do głowy, że tą osobą możesz być ty, kretynie?'.
Tak jak teraz jest dobrze.
Oczywiście, że jest dobrze. Tak długo jak karmisz go swoim kłamstwem, możesz trzymać go przy sobie. Jeden fałszywy ruch i odejdzie. Oczywiście, że odejdzie. Jesteś obrzydliwy. Twoje uczucia są obrzydliwe. Nie zasługujesz nawet na moment szczęścia i dobrze o tym wiesz. Więc żyj w tej ułudzie. Baw się w najlepszych przyjaciół i umieraj. Powoli niech twoje wnętrze obumiera przesycone całą trucizną kłamstwa.
Złośliwy chichot odbijał się echem w jego głowie, uderzając we wszystkie najczulsze punkty. Dłonie zacisnęły się mocniej, żłobiąc paznokciami nieznaczne rany po ich wewnętrznej stronie. Śmiech na dobre zamarł w jego gardle, a chłopak na powrót przybrał neutralną minę.
'Może w tym roku po raz pierwszy odczuli konieczność wprowadzenia rangi prefekta. Dopiero teraz ich dobra opinia może lec w gruzach.'
Uniósł kącik ust w uśmiechu.
- Dzięki, Jay. I już tak nie rozpaczaj, przecież nie zapomnę o tobie tylko dlatego, że zostanę prefektem. - rzucił złośliwie, nie patrząc w jego kierunku. Oczywiście, że go nie zostawi.
Gdyby był w stanie, zrobiłby to już dawno temu.
- Hej, jedni przeprowadzają staruszki przez ulicę, inni dokarmiają psy, a jeszcze inni ratują dupę kumplom. - kontakty z Ryanem były dość skomplikowane i stanowiły nie lada wyzwanie. Chłopak nawet w pozornych żartach potrafił tak obrócić rozmowę, by twój pozorny akt dobrego serca stał się powodem, dla którego owy 'bohater' winien dziękować uratowanemu.
Dzięki ci Grimshaw za możliwość ratowania ci dupy.
Wiedział, że doskonale dałby sobie radę bez niego. Może więc i było w tym jakieś ziarno prawdy. Może w ten sposób próbował przekonać samego siebie, że chłopak w pewien sposób go potrzebuje. Że nie jest mu aż tak obojętny, jak te dziewczyny, które odprowadził przed chwilą wzrokiem.
'No tak. W szkole nie bawisz się w mokrego kundla.'
Uniósł brew. No proszę, więc to tak go widział na co dzień?
- Szczek, szczek. - rzucił sarkastycznie, zaraz przyglądając mu się z niejakim zainteresowaniem.
- Mojej cesze charakterystycznej? - powtórzył po nim, drapiąc się po karku ze swego rodzaju zastanowieniem.
Po kolejnej obrazie skierowanej w jego kierunku, przewrócił oczami z rozbawieniem i przesunął gwałtownie kolano w bok, uderzając go w udo.
- Morda, cyniczny dupku. - parsknął strzepując papierosa na ziemię. Nieznaczna zmiana odległości pomiędzy ich twarzami, mimo wszystko zwiększyła jego czujność. Milczenie wisiało ciężko w przestrzeni pomiędzy nimi. Milczenie, którego Winchester nie potrafił w żaden sposób przerwać, wyraźnie czekając aż zrobi to ciemnowłosy. Dopiero, gdy osunął się na ławce, mrugnął dwa razy i odwrócił wzrok w bok odzyskując władzę nad ciałem.
- Ktoś tu jest bardzo pewny siebie. - odpowiedział zaciągając się dymem po raz kolejny, choć tym razem przytrzymał go nieco dłużej. Odchylił głowę w tył i rozchylił wargi, wypuszczając spomiędzy nich jedną dymną obręcz po drugiej, patrząc jak deformują się nieco wyżej, zmieniając w bezkształtną masę.
Nie powiedział już nic więcej. Był czas na słowa i był ten, podczas którego wystarczyło mu milczenie i sama obecność Ryana, która pomimo jego trudnego charakteru, z jakiegoś powodu wpływała na niego uspokajająco.
Jeśli rzeczywiście to właśnie tu zamierzał przesiedzieć całe wydarzenie to niech tak będzie.
- Całe szczęście. Jeszcze tego brakuje, żebyś prawił mi kazania i dawał miłosne porady. - parsknął głośnym śmiechem, nawet nie próbując się powstrzymać przed podobną rekacją.
To co dla większości wydawałoby się przekleństwem czy brakiem zainteresowania, dla Rileya było niezwykłym darem. Jak długo udałoby mu się utrzymywać maskę, gdyby nieustannie dostawał przepełnione zainteresowaniem pytania o osobę, na której jej zależało? Jak długo udawałoby mu się patrzeć mu w twarz i unikać odpowiedzi, bez dopuszczenia do siebie irytacji?
Irytacji, która prędzej czy później, prawdopodobnie wszystko by zrujnowała, gdy zmęczony ciągłym naciskiem wydarłby się 'Nie wpadło ci nigdy do głowy, że tą osobą możesz być ty, kretynie?'.
Tak jak teraz jest dobrze.
Oczywiście, że jest dobrze. Tak długo jak karmisz go swoim kłamstwem, możesz trzymać go przy sobie. Jeden fałszywy ruch i odejdzie. Oczywiście, że odejdzie. Jesteś obrzydliwy. Twoje uczucia są obrzydliwe. Nie zasługujesz nawet na moment szczęścia i dobrze o tym wiesz. Więc żyj w tej ułudzie. Baw się w najlepszych przyjaciół i umieraj. Powoli niech twoje wnętrze obumiera przesycone całą trucizną kłamstwa.
Złośliwy chichot odbijał się echem w jego głowie, uderzając we wszystkie najczulsze punkty. Dłonie zacisnęły się mocniej, żłobiąc paznokciami nieznaczne rany po ich wewnętrznej stronie. Śmiech na dobre zamarł w jego gardle, a chłopak na powrót przybrał neutralną minę.
'Może w tym roku po raz pierwszy odczuli konieczność wprowadzenia rangi prefekta. Dopiero teraz ich dobra opinia może lec w gruzach.'
Uniósł kącik ust w uśmiechu.
- Dzięki, Jay. I już tak nie rozpaczaj, przecież nie zapomnę o tobie tylko dlatego, że zostanę prefektem. - rzucił złośliwie, nie patrząc w jego kierunku. Oczywiście, że go nie zostawi.
Gdyby był w stanie, zrobiłby to już dawno temu.
***
- Hej, jedni przeprowadzają staruszki przez ulicę, inni dokarmiają psy, a jeszcze inni ratują dupę kumplom. - kontakty z Ryanem były dość skomplikowane i stanowiły nie lada wyzwanie. Chłopak nawet w pozornych żartach potrafił tak obrócić rozmowę, by twój pozorny akt dobrego serca stał się powodem, dla którego owy 'bohater' winien dziękować uratowanemu.
Dzięki ci Grimshaw za możliwość ratowania ci dupy.
Wiedział, że doskonale dałby sobie radę bez niego. Może więc i było w tym jakieś ziarno prawdy. Może w ten sposób próbował przekonać samego siebie, że chłopak w pewien sposób go potrzebuje. Że nie jest mu aż tak obojętny, jak te dziewczyny, które odprowadził przed chwilą wzrokiem.
'No tak. W szkole nie bawisz się w mokrego kundla.'
Uniósł brew. No proszę, więc to tak go widział na co dzień?
- Szczek, szczek. - rzucił sarkastycznie, zaraz przyglądając mu się z niejakim zainteresowaniem.
- Mojej cesze charakterystycznej? - powtórzył po nim, drapiąc się po karku ze swego rodzaju zastanowieniem.
Po kolejnej obrazie skierowanej w jego kierunku, przewrócił oczami z rozbawieniem i przesunął gwałtownie kolano w bok, uderzając go w udo.
- Morda, cyniczny dupku. - parsknął strzepując papierosa na ziemię. Nieznaczna zmiana odległości pomiędzy ich twarzami, mimo wszystko zwiększyła jego czujność. Milczenie wisiało ciężko w przestrzeni pomiędzy nimi. Milczenie, którego Winchester nie potrafił w żaden sposób przerwać, wyraźnie czekając aż zrobi to ciemnowłosy. Dopiero, gdy osunął się na ławce, mrugnął dwa razy i odwrócił wzrok w bok odzyskując władzę nad ciałem.
- Ktoś tu jest bardzo pewny siebie. - odpowiedział zaciągając się dymem po raz kolejny, choć tym razem przytrzymał go nieco dłużej. Odchylił głowę w tył i rozchylił wargi, wypuszczając spomiędzy nich jedną dymną obręcz po drugiej, patrząc jak deformują się nieco wyżej, zmieniając w bezkształtną masę.
Nie powiedział już nic więcej. Był czas na słowa i był ten, podczas którego wystarczyło mu milczenie i sama obecność Ryana, która pomimo jego trudnego charakteru, z jakiegoś powodu wpływała na niego uspokajająco.
Jeśli rzeczywiście to właśnie tu zamierzał przesiedzieć całe wydarzenie to niech tak będzie.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 24, 2015 12:08 am
Sob Paź 24, 2015 12:08 am
„Jeszcze tego brakuje, żebyś prawił mi kazania i dawał miłosne porady.”
Grimshaw skinął krótko głową na znak tego, że cieszył się, że się rozumieli, choć zabrakło tu tej emanującej od niego radości. Prawienie w kwestii związków nie leżało w jego naturze, a kwestie miłosne nie przechodziły mu przez gardło, zupełnie jakby jego słownik urwał się na pewnym etapie. Sam jakoś radził sobie z ludźmi, jednocześnie trzymając ich na dystans. Zaspokajał swoje potrzeby, od czasu do czasu poddając się buzującym hormonom. Nie odczuwał potrzeby doznania czegoś więcej i miał wrażenie, że na pewnym etapie i reszta zrozumie, że te urojenia ich ograniczały.
Zachowujesz się, jakbyś był ponad nimi.
Zero odpowiedzi. Jedynie przemknął spojrzeniem po tłumie, jakby to w nim miał odnaleźć argument przemawiający za tym, że miał prawo, by tak się czuć.
A może to ty popełniasz błąd, Jay.
― Nie rozpaczam ― rzucił, jakby była to wyuczona kwestia, kiedy w tym jednym momencie wyglądał na kogoś, kto kompletnie go nie słuchał i zarzucił lakoniczną odpowiedzią tylko po to, by zaspokoić głód rozmowy towarzysza. I tylko cudem trafił w samo sedno wypowiedzi.
✗ ✗ ✗
― Brzmi jak analogia do „Nie umiem znaleźć sobie lepszego hobby”. Nigdy nie wyglądałeś na kogoś, kto będzie się świetnie bawił, użerając się z nieswoimi problemami ― mruknął i zwilżył dolną wargę językiem, zaraz przesuwając kciukiem tuż pod jej linią, jakby nad czymś się zastanawiał. To wrażenie szybko minęło, kiedy okazało się, że w tej kwestii nie ma już nic więcej do powiedzenia. Musiał mieć Riley'a za masochistę.
„Szczek, szczek.”
Ciemnowłosy pokręcił głową z widocznym zrezygnowaniem.
Dzieciak.
Przynajmniej zachowuje się, jak na jego wiek przystało, sztywniaku. Kiedyś się tobą znudzi. Już teraz powinieneś siedzieć tu sam i przyglądać się, jak dobrze bawi się z innymi.
Życie. Nie zabraniam mu tego robić.
― Na twoim miejscu bym się pilnował. Idzie ci to tak dobrze, że zaraz ktoś sprawdzi, czy potrafisz też aportować ― odgryzł się i przez chwilę przyglądał mu się uważniej w milczeniu. Milczeniu, które kilka sekund później zostało rozdarte przez kolejny komentarz: ― Z obrożą byłoby ci do twarzy, skoro już zostajesz szkolnym kundlem gończym.
Wysunął z kieszeni zapalniczkę i zaczął obracać ją w palcach, co jakiś czas unosząc do góry wieczko. Powoli dopalał pierwszego papierosa, a tym krótkim gestem oznajmił, że nie zamierza na tym poprzestać. I tak nie mieli nic lepszego do roboty. Nie. Wróć. Mieli, ale nie znalazło się nic, na co miałby ochotę.
― Mhm. Widzisz tu kogoś innego? ― Ostentacyjnie zerknął na boki. Poza ich dwójką nie było tu nikogo innego, kto dotrzymywałby im towarzystwa. Nie powiedział już nic więcej, jakby dalsze wskazówki były zbędne. Cechami charakterystycznymi nie było tylko to, co mieliśmy na sobie, ale także to, z kim się zadawaliśmy. Ich szersze grono znajomych rozpadło się, gdy okazało się, że ich dwójka jako jedyna dostała się do renomowanej szkoły. Teraz Winchester był jedyną osobą, która dotrzymywała mu towarzystwa.
Przelotnie zerknął na nogę chłopaka, kiedy ta zderzyła się z jego. Znów się nie poruszył, nie traktując takich zaczepek jak wyzwania. Zadziwiający stoicyzm, jak na kogoś, kto wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało najmocniej.
― Ktoś musi nadrabiać tym za innych. ― Szlachetnie. Nie ma co.
Zaciągnął się dymem po raz ostatni i rzucił niedopałek na ziemię, zaraz miażdżąc go podeszwą buta i dogaszając. Zgodnie z niemo złożoną obietnicą, sięgnął po kolejnego papierosa, na nowo oddając się tej cyklicznej i nużącej czynności. Wdech, wydech, strzepnięcie popiołu. Cisza, która między nimi zapadła. ani trochę mu nie przeszkadzała. Bez wyrazu obserwował szkolny ogród, którego widok w niedługim czasie zaczął przypominać mu o zmęczeniu. Wierzchem ręki potarł oczy, wreszcie pozwalając powiekom przysłonić je całkowicie. O zachowaniu świadomości świadczyła jedynie czynność palenia, choć i ona stawała się coraz bardziej mozolna.
Ryan.
Nic się nie dzieje.
Oparł rękę na swoim udzie, chociaż trafniej byłoby stwierdzić, że sama miękko na nie opadła. Palce już na wpół świadomie przytrzymywały żarzący się papieros, kiedy stopniowo zaczął odpływać. Nawet nie walczył z narastającą sennością. Wczesna, poranna pobudka dała mu się we znaki. Oddech chłopaka unormował się, a on już nawet nie czuł, że osunął się na bok, natrafiając głową na ramię kumpla. Całkiem wygodne.
Grimshaw skinął krótko głową na znak tego, że cieszył się, że się rozumieli, choć zabrakło tu tej emanującej od niego radości. Prawienie w kwestii związków nie leżało w jego naturze, a kwestie miłosne nie przechodziły mu przez gardło, zupełnie jakby jego słownik urwał się na pewnym etapie. Sam jakoś radził sobie z ludźmi, jednocześnie trzymając ich na dystans. Zaspokajał swoje potrzeby, od czasu do czasu poddając się buzującym hormonom. Nie odczuwał potrzeby doznania czegoś więcej i miał wrażenie, że na pewnym etapie i reszta zrozumie, że te urojenia ich ograniczały.
Zachowujesz się, jakbyś był ponad nimi.
Zero odpowiedzi. Jedynie przemknął spojrzeniem po tłumie, jakby to w nim miał odnaleźć argument przemawiający za tym, że miał prawo, by tak się czuć.
A może to ty popełniasz błąd, Jay.
― Nie rozpaczam ― rzucił, jakby była to wyuczona kwestia, kiedy w tym jednym momencie wyglądał na kogoś, kto kompletnie go nie słuchał i zarzucił lakoniczną odpowiedzią tylko po to, by zaspokoić głód rozmowy towarzysza. I tylko cudem trafił w samo sedno wypowiedzi.
― Brzmi jak analogia do „Nie umiem znaleźć sobie lepszego hobby”. Nigdy nie wyglądałeś na kogoś, kto będzie się świetnie bawił, użerając się z nieswoimi problemami ― mruknął i zwilżył dolną wargę językiem, zaraz przesuwając kciukiem tuż pod jej linią, jakby nad czymś się zastanawiał. To wrażenie szybko minęło, kiedy okazało się, że w tej kwestii nie ma już nic więcej do powiedzenia. Musiał mieć Riley'a za masochistę.
„Szczek, szczek.”
Ciemnowłosy pokręcił głową z widocznym zrezygnowaniem.
Dzieciak.
Przynajmniej zachowuje się, jak na jego wiek przystało, sztywniaku. Kiedyś się tobą znudzi. Już teraz powinieneś siedzieć tu sam i przyglądać się, jak dobrze bawi się z innymi.
Życie. Nie zabraniam mu tego robić.
― Na twoim miejscu bym się pilnował. Idzie ci to tak dobrze, że zaraz ktoś sprawdzi, czy potrafisz też aportować ― odgryzł się i przez chwilę przyglądał mu się uważniej w milczeniu. Milczeniu, które kilka sekund później zostało rozdarte przez kolejny komentarz: ― Z obrożą byłoby ci do twarzy, skoro już zostajesz szkolnym kundlem gończym.
Wysunął z kieszeni zapalniczkę i zaczął obracać ją w palcach, co jakiś czas unosząc do góry wieczko. Powoli dopalał pierwszego papierosa, a tym krótkim gestem oznajmił, że nie zamierza na tym poprzestać. I tak nie mieli nic lepszego do roboty. Nie. Wróć. Mieli, ale nie znalazło się nic, na co miałby ochotę.
― Mhm. Widzisz tu kogoś innego? ― Ostentacyjnie zerknął na boki. Poza ich dwójką nie było tu nikogo innego, kto dotrzymywałby im towarzystwa. Nie powiedział już nic więcej, jakby dalsze wskazówki były zbędne. Cechami charakterystycznymi nie było tylko to, co mieliśmy na sobie, ale także to, z kim się zadawaliśmy. Ich szersze grono znajomych rozpadło się, gdy okazało się, że ich dwójka jako jedyna dostała się do renomowanej szkoły. Teraz Winchester był jedyną osobą, która dotrzymywała mu towarzystwa.
Przelotnie zerknął na nogę chłopaka, kiedy ta zderzyła się z jego. Znów się nie poruszył, nie traktując takich zaczepek jak wyzwania. Zadziwiający stoicyzm, jak na kogoś, kto wiedział, gdzie uderzyć, by zabolało najmocniej.
― Ktoś musi nadrabiać tym za innych. ― Szlachetnie. Nie ma co.
Zaciągnął się dymem po raz ostatni i rzucił niedopałek na ziemię, zaraz miażdżąc go podeszwą buta i dogaszając. Zgodnie z niemo złożoną obietnicą, sięgnął po kolejnego papierosa, na nowo oddając się tej cyklicznej i nużącej czynności. Wdech, wydech, strzepnięcie popiołu. Cisza, która między nimi zapadła. ani trochę mu nie przeszkadzała. Bez wyrazu obserwował szkolny ogród, którego widok w niedługim czasie zaczął przypominać mu o zmęczeniu. Wierzchem ręki potarł oczy, wreszcie pozwalając powiekom przysłonić je całkowicie. O zachowaniu świadomości świadczyła jedynie czynność palenia, choć i ona stawała się coraz bardziej mozolna.
Ryan.
Nic się nie dzieje.
Oparł rękę na swoim udzie, chociaż trafniej byłoby stwierdzić, że sama miękko na nie opadła. Palce już na wpół świadomie przytrzymywały żarzący się papieros, kiedy stopniowo zaczął odpływać. Nawet nie walczył z narastającą sennością. Wczesna, poranna pobudka dała mu się we znaki. Oddech chłopaka unormował się, a on już nawet nie czuł, że osunął się na bok, natrafiając głową na ramię kumpla. Całkiem wygodne.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 24, 2015 7:09 pm
Sob Paź 24, 2015 7:09 pm
- Hej, mam całkiem sporo hobby. Tak sądzę. - rzucił tonem, który - jak był święcie przekonany - miał utwierdzić Ryana w przekonaniu, że nie kłamał.
W końcu lubił się bić, palić, włamywać na dachy, szwendać po opuszczonych budynkach, czytać, wychodzić ze znajomymi. To chyba zaliczało się jako hobby.
Dodajmy do tego obserwowanie kumpla, trucie mu dupy na każdym kroku, chodzenie za nim jak cień i wyobrażanie sobie jak cię ru-
- Lubię rozwiązywać sudoku. - wypalił na głos pierwszą myśl jaka przyszła mu do głowy, byle zagłuszyć natrętny głos. Zaraz po tym przyjął kompletnie skonfundowaną minę, zupełnie jakby sam nie wierzył w to co powiedział. Trwał przez chwilę w bezruchu, by zaraz wyprostować się niczym dumny kocur i wsunąć papierosa między wargi.
- Właśnie tak. Sudoku jest zajebiste. - rzucił wyniośle na tyle, na ile dało się to zrobić trzymając w ustach fajka.
'Na twoim miejscu bym się pilnował. Idzie ci to tak dobrze, że zaraz ktoś sprawdzi, czy potrafisz też aportować.'
Riley uniósł jedną z brwi, rzucając mu pozornie poirytowane spojrzenie. Zaraz rozejrzał się dookoła, a jego wzrok zatrzymał się na trawie, gdzie pośród jej źdźbeł spoczął jeden samotny patyk. Zaciągnął się dymem, chwytając ponownie filtr pomiędzy palce.
- Ciesz się, że nie chce mi się wstawać, Jay. Jak Boga kocham, wziąłbym ten kijek i wsadził ci go w dupę. - syknął i nachylił się w jego stronę. Jakby nigdy nic, podjebał mu kolejnego papierosa i dla odmiany przytrzymał go lekko zębami, miażdżąc poprzedniego pod butem. Póki co nie zamierzał go jednak podpalać. Raczej zaznaczyć, że skoro już go zabrał to należy do niego.
- Nie bądź taki skromny. Nie jestem jedyną osobą, w której towarzystwie się pojawiasz. W gimnazjum byłeś całkiem popularny. - rzucił pokpiwającym tonem, udając że zawiesza wzrok na nogach przechodzącej przed ich ławką dziewczyny. Ta zauważając tą niezbyt skrywaną uwagę, jaką jej poświęcano, wyraźnie przyspieszyła kroku znikając za zakrętem. Mimo że powiódł za nią wzrokiem, nawet nie zauważył, że już dawno nie znajduje się ona w zasięgu jego wzroku.
Nieodpalony papieros poruszał się miarowo w jego ustach to w górę, to w dół, gdy chłopak wyraźnie odpłynął myślami.
Spójrzcie tylko. Ktoś tu jest zazdrosny.
Rzeczywiście, był zazdrosny. Zazdrościł każdej osobie, z którą Grimshaw się spotykał. Zazdrościł im swobody z jaką mogli do tego wszystkiego podejść, braku zmartwień, że przecież po jednej nocy może się zwyczajnie skończyć, a wtedy znajdą sobie kogoś innego. Wystarczyło im to. Może i niektórzy odczuwali niedosyt, próbowali wymusić coś więcej, ale koniec końców i tak wszyscy znikali, doskonale wiedząc że ciemnowłosego nie da się do niczego przymusić. To on był swoją własną alfą i omegą.
Trwał w bezruchu zamyślony, dopóki nie poczuł na ramieniu wyraźnego ciężaru. Serce zamarło mu na ułamek sekundy w klatce piersiowej, gdy zwrócił nieznacznie, nieco mechanicznym ruchem głowę w stronę przyjaciela. Otworzył usta, by coś powiedzieć, głos uwiązł mu jednak w gardle w pierwszym odruchu nie dopuszczając żadnej odpowiedzi.
- Ryan? - głos zbyt słaby, by zyskać miano czegoś wyraźniejszego niż szept. Zacisnął nieznacznie zęby nie słysząc odpowiedzi, mimo wszystko zawieszając wzrok na jego twarzy.
Serce zatłukło boleśnie o żebra, posyłając raz po raz falę potężnego bólu przez jego zaciśniętą klatkę piersiową.
Uspokój się. Muszę się uspokoić. Co jeśli tylko się zgrywa i wcale nie śpi? Usłyszy je. Jeśli je usłyszy, z pewnością się domyśli. Nie mogę do tego dopuścić.
Panika narastała z każdą sekundą, mimo że chłopak nawet nie drgnął. Zacisnął jedynie prawą dłoń tak mocno, aż pobielały mu knykcie. Wpatrywał się nieruchomo w jeden z ciemnych kosmyków, który osunął się powoli na policzek Jaya. Palce Winchestera drgnęły niecierpliwie, gdy chłopak walczył sam ze sobą. Chciał go odgarnąć. Musnąć opuszkami jego policzek, sprawdzić jego fakturę. Już dawno nie miał okazji dotknąć jego twarzy.
Mimo to, dobrze wiedział, że nie mógł tego zrobić. Jak by się z tego wytłumaczył? Przytłaczająca go panika wypełniła jego umysł czernią, której nijak nie potrafił przeniknąć. Jedynym plusem tej gwałtownej reakcji, był fakt że jego ciało nie próbowało wykonywać żadnych ruchów wbrew jego woli.
Zakłamanej woli.
Nie wiedział czy minęło kilka sekund, minut, a może godzin. W końcu odrętwienie zaczęło opuszczać, serce odzyskało swój naturalny rytm, a oddech się wyrównał. W końcu przestał odczuwać ciężar na ramieniu jako niewygodną ingerencję na własną przestrzeń. Wręcz przeciwnie, stał się on czymś naturalnym, zupełnie jakby od początku przybycia do parku trwali w takiej pozycji. Sięgnął powoli ku dłoni Ryana wyciągając z niej dopalający się papieros i rzucił go na ziemię, przydeptując butem.
Trwał w milczeniu, nie zwracając większej uwagi na przechodzących uczniów, jak i mieszkańców, którzy szeptali między sobą na ich widok. Na twarzach niektórych widniało rozczulenie czy rozbawienie. Inni patrzyli z oburzeniem i obrzydzeniem. Potrafił zrozumieć obie grupy, nawet jeśli ci drudzy budzili w nim dość szczególną niechęć.
Z każdą kolejną minutą zaczął się przyłapywać na tym, że coraz częściej zamyka powieki na dłużej, mając następnie problem z ich ponownym otworzeniem. Nim zdał sobie z tego sprawę i zdołał powstrzymać samego siebie przed popełnieniem kolejnego błędu, głowa opadła mu lekko na bok, opierając się policzkiem o włosy Grimshawa. Usta rozchyliły się nieznacznie, a do tej pory zaciśnięta na kolanie lewa ręka, opadła bezwładnie tuż obok dłoni Ryana, stykając się z nim końcówkami palców.
Gdyby był świadomy tego co robi, zerwałby się odpychając przyjaciela na bok rzucając jakiś sarkastyczny tekst o zasypianiu na innych. A przynajmniej taką właśnie myśl chciałby sobie wmówić.
Bo zbyt dobrze wiedział, że gdyby miał wybór, chciałby zostać w takiej pozycji już do końca życia, nigdy się nie budząc.
W końcu lubił się bić, palić, włamywać na dachy, szwendać po opuszczonych budynkach, czytać, wychodzić ze znajomymi. To chyba zaliczało się jako hobby.
Dodajmy do tego obserwowanie kumpla, trucie mu dupy na każdym kroku, chodzenie za nim jak cień i wyobrażanie sobie jak cię ru-
- Lubię rozwiązywać sudoku. - wypalił na głos pierwszą myśl jaka przyszła mu do głowy, byle zagłuszyć natrętny głos. Zaraz po tym przyjął kompletnie skonfundowaną minę, zupełnie jakby sam nie wierzył w to co powiedział. Trwał przez chwilę w bezruchu, by zaraz wyprostować się niczym dumny kocur i wsunąć papierosa między wargi.
- Właśnie tak. Sudoku jest zajebiste. - rzucił wyniośle na tyle, na ile dało się to zrobić trzymając w ustach fajka.
'Na twoim miejscu bym się pilnował. Idzie ci to tak dobrze, że zaraz ktoś sprawdzi, czy potrafisz też aportować.'
Riley uniósł jedną z brwi, rzucając mu pozornie poirytowane spojrzenie. Zaraz rozejrzał się dookoła, a jego wzrok zatrzymał się na trawie, gdzie pośród jej źdźbeł spoczął jeden samotny patyk. Zaciągnął się dymem, chwytając ponownie filtr pomiędzy palce.
- Ciesz się, że nie chce mi się wstawać, Jay. Jak Boga kocham, wziąłbym ten kijek i wsadził ci go w dupę. - syknął i nachylił się w jego stronę. Jakby nigdy nic, podjebał mu kolejnego papierosa i dla odmiany przytrzymał go lekko zębami, miażdżąc poprzedniego pod butem. Póki co nie zamierzał go jednak podpalać. Raczej zaznaczyć, że skoro już go zabrał to należy do niego.
- Nie bądź taki skromny. Nie jestem jedyną osobą, w której towarzystwie się pojawiasz. W gimnazjum byłeś całkiem popularny. - rzucił pokpiwającym tonem, udając że zawiesza wzrok na nogach przechodzącej przed ich ławką dziewczyny. Ta zauważając tą niezbyt skrywaną uwagę, jaką jej poświęcano, wyraźnie przyspieszyła kroku znikając za zakrętem. Mimo że powiódł za nią wzrokiem, nawet nie zauważył, że już dawno nie znajduje się ona w zasięgu jego wzroku.
Nieodpalony papieros poruszał się miarowo w jego ustach to w górę, to w dół, gdy chłopak wyraźnie odpłynął myślami.
Spójrzcie tylko. Ktoś tu jest zazdrosny.
Rzeczywiście, był zazdrosny. Zazdrościł każdej osobie, z którą Grimshaw się spotykał. Zazdrościł im swobody z jaką mogli do tego wszystkiego podejść, braku zmartwień, że przecież po jednej nocy może się zwyczajnie skończyć, a wtedy znajdą sobie kogoś innego. Wystarczyło im to. Może i niektórzy odczuwali niedosyt, próbowali wymusić coś więcej, ale koniec końców i tak wszyscy znikali, doskonale wiedząc że ciemnowłosego nie da się do niczego przymusić. To on był swoją własną alfą i omegą.
Trwał w bezruchu zamyślony, dopóki nie poczuł na ramieniu wyraźnego ciężaru. Serce zamarło mu na ułamek sekundy w klatce piersiowej, gdy zwrócił nieznacznie, nieco mechanicznym ruchem głowę w stronę przyjaciela. Otworzył usta, by coś powiedzieć, głos uwiązł mu jednak w gardle w pierwszym odruchu nie dopuszczając żadnej odpowiedzi.
- Ryan? - głos zbyt słaby, by zyskać miano czegoś wyraźniejszego niż szept. Zacisnął nieznacznie zęby nie słysząc odpowiedzi, mimo wszystko zawieszając wzrok na jego twarzy.
Serce zatłukło boleśnie o żebra, posyłając raz po raz falę potężnego bólu przez jego zaciśniętą klatkę piersiową.
Uspokój się. Muszę się uspokoić. Co jeśli tylko się zgrywa i wcale nie śpi? Usłyszy je. Jeśli je usłyszy, z pewnością się domyśli. Nie mogę do tego dopuścić.
Panika narastała z każdą sekundą, mimo że chłopak nawet nie drgnął. Zacisnął jedynie prawą dłoń tak mocno, aż pobielały mu knykcie. Wpatrywał się nieruchomo w jeden z ciemnych kosmyków, który osunął się powoli na policzek Jaya. Palce Winchestera drgnęły niecierpliwie, gdy chłopak walczył sam ze sobą. Chciał go odgarnąć. Musnąć opuszkami jego policzek, sprawdzić jego fakturę. Już dawno nie miał okazji dotknąć jego twarzy.
Mimo to, dobrze wiedział, że nie mógł tego zrobić. Jak by się z tego wytłumaczył? Przytłaczająca go panika wypełniła jego umysł czernią, której nijak nie potrafił przeniknąć. Jedynym plusem tej gwałtownej reakcji, był fakt że jego ciało nie próbowało wykonywać żadnych ruchów wbrew jego woli.
Zakłamanej woli.
Nie wiedział czy minęło kilka sekund, minut, a może godzin. W końcu odrętwienie zaczęło opuszczać, serce odzyskało swój naturalny rytm, a oddech się wyrównał. W końcu przestał odczuwać ciężar na ramieniu jako niewygodną ingerencję na własną przestrzeń. Wręcz przeciwnie, stał się on czymś naturalnym, zupełnie jakby od początku przybycia do parku trwali w takiej pozycji. Sięgnął powoli ku dłoni Ryana wyciągając z niej dopalający się papieros i rzucił go na ziemię, przydeptując butem.
Trwał w milczeniu, nie zwracając większej uwagi na przechodzących uczniów, jak i mieszkańców, którzy szeptali między sobą na ich widok. Na twarzach niektórych widniało rozczulenie czy rozbawienie. Inni patrzyli z oburzeniem i obrzydzeniem. Potrafił zrozumieć obie grupy, nawet jeśli ci drudzy budzili w nim dość szczególną niechęć.
Z każdą kolejną minutą zaczął się przyłapywać na tym, że coraz częściej zamyka powieki na dłużej, mając następnie problem z ich ponownym otworzeniem. Nim zdał sobie z tego sprawę i zdołał powstrzymać samego siebie przed popełnieniem kolejnego błędu, głowa opadła mu lekko na bok, opierając się policzkiem o włosy Grimshawa. Usta rozchyliły się nieznacznie, a do tej pory zaciśnięta na kolanie lewa ręka, opadła bezwładnie tuż obok dłoni Ryana, stykając się z nim końcówkami palców.
Gdyby był świadomy tego co robi, zerwałby się odpychając przyjaciela na bok rzucając jakiś sarkastyczny tekst o zasypianiu na innych. A przynajmniej taką właśnie myśl chciałby sobie wmówić.
Bo zbyt dobrze wiedział, że gdyby miał wybór, chciałby zostać w takiej pozycji już do końca życia, nigdy się nie budząc.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 24, 2015 8:42 pm
Sob Paź 24, 2015 8:42 pm
Ciemnowłosy uniósł brew wyżej, nawet nie spoglądając na Riley'a. Niemniej jednak tym jednym krótkim gestem, widzianym jedynie z profilu, uświadomił chłopakowi, że wątpił w mnogość jego hobby. Być może przez to, że dotychczas nie przywiązywał do nich zbytniej wagi. Nie odzywał się, przeczuwając, że ta cisza zachęci Starr'a do zdradzenia mu swoich ulubionych zajęć i wzmocnienia swojego argumentu jakimiś przykładami.
Lubisz się nad nim znęcać, co?
Powstrzymał się od wzruszenia barkami do samego siebie, kiedy przypomniał sobie, że jego kumpel miał mnóstwo hobby, a podzielenie się nimi na pewno nie było jakimś wielkim wysiłkiem. I na pewno wiele z nich było tak pasjonujących, że...
„Lubię rozwiązywać sudoku.”
Przechylił głowę na bok i ułożył rękę na karku, zaraz masując go w dziwnie zrezygnowanym geście. Prawdę mówiąc, spodziewał się innej odpowiedzi. Pomknął spojrzeniem w bok, kątem oka dostrzegając, jak młodzieniec okazuje swoją dumę i przyglądając mu się z wyrazem, który właśnie próbował ją zmiażdżyć. Grimshaw nie robił tego świadomie, co mogło być prawdopodobnie jedynym powodem, dla którego Winchester nadal tu siedział.
― Sudoku? ― podjął kompletnie niezaabsorbowanym tonem. Co ciekawego mogło być w powtarzającym się wypełnianiu pól odpowiednimi cyferkami? ― Nic dziwnego, że szybko zaczynasz się nudzić.
Wypuścił powietrze ustami i opuścił rękę na udo, co nie obyło się bez charakterystycznego, głuchego dźwięku. Zaraz przyszło mu powieść wzrokiem w stronę rzeczonego kijka, którego upatrzył sobie złotooki.
― I to niby ja jestem pewny siebie ― mruknął, nie zwracając uwagi na utratę kolejnego papierosa. Wiedział, że prędzej czy później i tak go odzyska. ― Podobno wasz Bóg nie toleruje takich zagrywek. Na twoim miejscu uważałbym na słowa, Winchester. Kto mieczem wojuje... ― Zatoczył ręką niedbałe koło, z premedytacją pozostawiając przysłowie niedopowiedziane. W tym odniesieniu i tak zabrzmiało nazbyt dosłownie.
Mógłbyś być subtelniejszy.
Po co? Niech się nauczy.
― Nie jesteśmy już w gimnazjum ― przypomniał. Fakt faktem, że część ich paczki wykruszyła się już po rozpoczęciu liceum. Kolejna zmiana szkoły tylko uszczupliła ich grono. Na ogół ludzie, z którymi się trzymał, nie uczęszczali do takich szkół, chociaż niejednokrotnie miał okazję poznać niektórych na licznych bankietach. Zachowywał jednak na tyle chłodne relacje, że zarówno on, jak i nowo poznani zapominali o swoim istnieniu.
Potem ktoś zgasił światło.
Wbrew obawom Thatcher'a, Jay nie usłyszał ani jego cichego pytania, ani nawet niespokojnego bicia serca. Wyłączył się na tyle, że nie przeszkadzały mu urywki rozmów innych uczniów, którzy przechadzali się przez ogród. Również krzyki dobiegające z oddali i donośne śmiechy uczniów nie robiły na nim wrażenia. Spał w najlepsze, nie zdając sobie sprawy do jak uciążliwej bliskości zmusił drugiego szatyna. Nawet będąc w pełni świadomym tego gestu, nie widziałby w nim niczego nienaturalnego czy krępującego.
Ile czasu minęło?
Nie wiedział, a o tym, że zasnął spostrzegł się dopiero, gdy uchylił powoli powieki, konfrontując się spojrzeniem ze światłem pobliskiej latarni przy ogrodowej ścieżce, która towarzyszyła reszcie swoich latarnianych sióstr. Zdążyło się już ściemnić. Wciąż nie odrywając głowy od wygodnej podpory, przesunął wzrokiem po prawie pustej okolicy. Jedynie gdzieś dalej plątali się jacyś nastolatkowie, którzy wyszli z sali balowej, żeby się przewietrzyć albo raczej opróżnić ukryte przed nauczycielami flaszki. Ziewnął przeciągle i poruszył się nieznacznie, ocierając swoją ręką o tą, która przylegała do jego. Zsunął spojrzenie ku dłoni Riley'a, który dziwnym trafem nadal tu siedział. Co więcej – też zmorzył go sen.
Ryan przekręcił lekko głowę na bok, gdy w pierwszym odruchu poczuł na niej niewielki ciężar. Wyprostował się na tyle ostrożnie, by nie obudzić Winchestera i pozwolić na to, by oparł się o jego ramię, mimo że przez ten czas zdążyły zdrętwieć mu plecy i miał ochotę podnieść się z miejsca. Potarł ręką obolały kark i podciągnął się wyżej na ławce, by znaleźć sobie wygodniejszą pozycję.
Wiercisz się.
Spróbuj wysiedzieć tyle na dupie, wtedy pogadamy.
Zresztą. Czy on nie powinien być na balu?
Lubisz się nad nim znęcać, co?
Powstrzymał się od wzruszenia barkami do samego siebie, kiedy przypomniał sobie, że jego kumpel miał mnóstwo hobby, a podzielenie się nimi na pewno nie było jakimś wielkim wysiłkiem. I na pewno wiele z nich było tak pasjonujących, że...
„Lubię rozwiązywać sudoku.”
Przechylił głowę na bok i ułożył rękę na karku, zaraz masując go w dziwnie zrezygnowanym geście. Prawdę mówiąc, spodziewał się innej odpowiedzi. Pomknął spojrzeniem w bok, kątem oka dostrzegając, jak młodzieniec okazuje swoją dumę i przyglądając mu się z wyrazem, który właśnie próbował ją zmiażdżyć. Grimshaw nie robił tego świadomie, co mogło być prawdopodobnie jedynym powodem, dla którego Winchester nadal tu siedział.
― Sudoku? ― podjął kompletnie niezaabsorbowanym tonem. Co ciekawego mogło być w powtarzającym się wypełnianiu pól odpowiednimi cyferkami? ― Nic dziwnego, że szybko zaczynasz się nudzić.
Wypuścił powietrze ustami i opuścił rękę na udo, co nie obyło się bez charakterystycznego, głuchego dźwięku. Zaraz przyszło mu powieść wzrokiem w stronę rzeczonego kijka, którego upatrzył sobie złotooki.
― I to niby ja jestem pewny siebie ― mruknął, nie zwracając uwagi na utratę kolejnego papierosa. Wiedział, że prędzej czy później i tak go odzyska. ― Podobno wasz Bóg nie toleruje takich zagrywek. Na twoim miejscu uważałbym na słowa, Winchester. Kto mieczem wojuje... ― Zatoczył ręką niedbałe koło, z premedytacją pozostawiając przysłowie niedopowiedziane. W tym odniesieniu i tak zabrzmiało nazbyt dosłownie.
Mógłbyś być subtelniejszy.
Po co? Niech się nauczy.
― Nie jesteśmy już w gimnazjum ― przypomniał. Fakt faktem, że część ich paczki wykruszyła się już po rozpoczęciu liceum. Kolejna zmiana szkoły tylko uszczupliła ich grono. Na ogół ludzie, z którymi się trzymał, nie uczęszczali do takich szkół, chociaż niejednokrotnie miał okazję poznać niektórych na licznych bankietach. Zachowywał jednak na tyle chłodne relacje, że zarówno on, jak i nowo poznani zapominali o swoim istnieniu.
Potem ktoś zgasił światło.
Wbrew obawom Thatcher'a, Jay nie usłyszał ani jego cichego pytania, ani nawet niespokojnego bicia serca. Wyłączył się na tyle, że nie przeszkadzały mu urywki rozmów innych uczniów, którzy przechadzali się przez ogród. Również krzyki dobiegające z oddali i donośne śmiechy uczniów nie robiły na nim wrażenia. Spał w najlepsze, nie zdając sobie sprawy do jak uciążliwej bliskości zmusił drugiego szatyna. Nawet będąc w pełni świadomym tego gestu, nie widziałby w nim niczego nienaturalnego czy krępującego.
Ile czasu minęło?
Nie wiedział, a o tym, że zasnął spostrzegł się dopiero, gdy uchylił powoli powieki, konfrontując się spojrzeniem ze światłem pobliskiej latarni przy ogrodowej ścieżce, która towarzyszyła reszcie swoich latarnianych sióstr. Zdążyło się już ściemnić. Wciąż nie odrywając głowy od wygodnej podpory, przesunął wzrokiem po prawie pustej okolicy. Jedynie gdzieś dalej plątali się jacyś nastolatkowie, którzy wyszli z sali balowej, żeby się przewietrzyć albo raczej opróżnić ukryte przed nauczycielami flaszki. Ziewnął przeciągle i poruszył się nieznacznie, ocierając swoją ręką o tą, która przylegała do jego. Zsunął spojrzenie ku dłoni Riley'a, który dziwnym trafem nadal tu siedział. Co więcej – też zmorzył go sen.
Ryan przekręcił lekko głowę na bok, gdy w pierwszym odruchu poczuł na niej niewielki ciężar. Wyprostował się na tyle ostrożnie, by nie obudzić Winchestera i pozwolić na to, by oparł się o jego ramię, mimo że przez ten czas zdążyły zdrętwieć mu plecy i miał ochotę podnieść się z miejsca. Potarł ręką obolały kark i podciągnął się wyżej na ławce, by znaleźć sobie wygodniejszą pozycję.
Wiercisz się.
Spróbuj wysiedzieć tyle na dupie, wtedy pogadamy.
Zresztą. Czy on nie powinien być na balu?
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 24, 2015 10:55 pm
Sob Paź 24, 2015 10:55 pm
Spójrzcie tylko na ten pełen zwątpienia wzrok. Wsparcie przyjaciół zawsze było najważniejsze, nie ma co. Niemniej w tej sytuacji nie potrafił wywołać u siebie zdziwienia na jego reakcję. Zwłaszcza, gdy wspomniał o sudoku. W końcu sam Starr miał ochotę w tym momencie trzasnąć się ręką w czoło.
Niemniej i tak odpowiedział na jego miażdżące spojrzenie, zadowolonym uśmieszkiem, dzielnie utrzymując swoją maskę.
'Sudoku?'
Skinął niepotrzebnie głową, potwierdzając jego słowa, mimo że sytuacja kompletnie tego nie wymagała. Zaraz parsknął cicho z niejakim rozbawieniem, gdy Grimshaw dokończył myśl.
- Bez przesady. Nie nudzę się aż tak szybko. Zobacz, siedzimy w jednym miejscu już jakieś piętnaście minut, a ja nadal nie zaproponowałem pójścia gdzieś in-...
Zaraz, przecież proponował to chwilę temu.
- Tak czy inaczej grzecznie tu siedzę i nie mam z tym większych problemów. - zmienił błyskawicznie zdanie w połowie, kończąc je stanowczym tonem.
Zerknął kątem oka na jego rękę, gdy ta klepnęła o udo.
- Nie tylko ty potrafisz się tu bić. Nawet jeśli może i przewyższasz mnie masą niedźwiedziu to jestem niemalże pewien, że spuściłbym ci niemalże taki sam wpierdol jak ty mi. - rzucił wesołym tonem, kompletnie nie pasującym do całej wypowiedzi. Niemniej gdy ten rzucił coś w komentarzu o Bogu, wzruszył jedynie ramionami.
- Po prostu nauczę się walczyć nim lepiej niż inni. - odpowiedział krótko, zakańczając tą krótką myśl.
'Nie jesteśmy już w gimnazjum.'
Zerknął na niego kątem oka, pozwalając by wcześniejszy uśmiech zamarł na jego ustach, powoli znikając.
- Wiem. Nie musisz o tym nieustannie przypominać. - były to ostatnie słowa, które wypowiedział w jego kierunku.
Co za dziwne uczucie, gdy ciepło przeplata się z zimnem. Nieznaczny ruch przy dłoni niejako rozbudził jego uśpioną świadomość, próbując przywrócić do życia. Niemniej póki co, pozostawał w bezruchu, pomimo dość aktywnego poruszania się Ryana. Leżące obok siebie dłonie stanowiły pewien kontrast. Dopiero teraz, gdy Riley nie chował ich w rękawach koszuli, dało się zauważyć jak szczupły zrobił się jego nadgarstek przez wakacje, co tylko wskazywało na to, że ponownie stracił na wadze.
Nawet gdy jego głowa straciła podparcie, zyskując nowe, nie obudził się, opierając jedynie miękko na ramieniu Grimshawa. Pomimo tej dość niewygodnej pozycji, nic nie wskazywało na to by miał się obudzić w ciągu kilku najbliższych minut.
Pozornie.
Ruchy docierały do jego podświadomości, choć chłopak nadal nie potrafił odnaleźć wyjścia ku rzeczywistości. Dopiero kolejny powiew chłodniejszego wiatru zadziałał jak bodziec, wysyłając ku niemu kolejne sygnały.
Promieniujące z lewej strony ciepło i znajomy zapach, który teraz zdecydowanie zaczął odczuwać dużo intensywniej niż wcześniej, gdy jego twarz znalazła się tuż przy szyi Jaya. Mruknął cicho przez sen, w końcu się z niego wybudzając i przesunął rękę do góry na udo ciemnowłosego. Nie na długo. Dłoń zaraz uniosła się ku górze z zamiarem przetarcia sennej twarzy.
Niedoczekanie.
Przywalił jej wierzchem w szczękę przyjaciela, zaraz otwierając oczy, gdy przez jego kostki przebiegł tępy ból. Zamrugał krótko prostując się i ziewnął przeciągle, nadal nie zdając sobie sprawy z tego co zrobił.
Dopiero po długiej, przepełnionym jego nieogarniętym milczeniem minucie, odsunął się gwałtownie w bok, blednąc na twarzy. Było ciemno. W chuj ciemno. Bal pewnie już dawno się zaczął, ale nie to było teraz jego największym zmartwieniem.
- Kurwa, zasnąłem. - powiedział nieco głośniej niż powinien, próbując przywołać się do porządku, gdy serce ponownie przyspieszyło, wraz z powracającą świadomością.
Teraz już wiedział skąd znał ten zapach. Kłapnął szczęką w nieudanej próbie przeprosin, gdy zdał sobie sprawę, że trzęsą mu się zarówno nogi, jak i dłonie. Zacisnął je w pięści i potarł pokryte gęsią skórką ramiona, pochylając się nieznacznie do przodu, by ukryć twarz.
Mimo, że sam nie był w tym momencie pewien, czy drżenie faktycznie wynikało z zimna czy zwyczajnego stresu.
- Długo nie śpisz? - zapytał w końcu, nie patrząc w jego kierunku. Zamiast tego utkwił wzrok w ławce przy swoim udzie i sięgnął ku niej po całego, niezapalonego papierosa, który wypadł mu wcześniej z ust. Otrzepał filtr z piasku i włożył go pomiędzy wargi, w końcu obracając się w jego stronę, by machnąć krótko dłonią w dość oczywistym geście.
Potrzebował ognia.
Niemniej i tak odpowiedział na jego miażdżące spojrzenie, zadowolonym uśmieszkiem, dzielnie utrzymując swoją maskę.
'Sudoku?'
Skinął niepotrzebnie głową, potwierdzając jego słowa, mimo że sytuacja kompletnie tego nie wymagała. Zaraz parsknął cicho z niejakim rozbawieniem, gdy Grimshaw dokończył myśl.
- Bez przesady. Nie nudzę się aż tak szybko. Zobacz, siedzimy w jednym miejscu już jakieś piętnaście minut, a ja nadal nie zaproponowałem pójścia gdzieś in-...
Zaraz, przecież proponował to chwilę temu.
- Tak czy inaczej grzecznie tu siedzę i nie mam z tym większych problemów. - zmienił błyskawicznie zdanie w połowie, kończąc je stanowczym tonem.
Zerknął kątem oka na jego rękę, gdy ta klepnęła o udo.
- Nie tylko ty potrafisz się tu bić. Nawet jeśli może i przewyższasz mnie masą niedźwiedziu to jestem niemalże pewien, że spuściłbym ci niemalże taki sam wpierdol jak ty mi. - rzucił wesołym tonem, kompletnie nie pasującym do całej wypowiedzi. Niemniej gdy ten rzucił coś w komentarzu o Bogu, wzruszył jedynie ramionami.
- Po prostu nauczę się walczyć nim lepiej niż inni. - odpowiedział krótko, zakańczając tą krótką myśl.
'Nie jesteśmy już w gimnazjum.'
Zerknął na niego kątem oka, pozwalając by wcześniejszy uśmiech zamarł na jego ustach, powoli znikając.
- Wiem. Nie musisz o tym nieustannie przypominać. - były to ostatnie słowa, które wypowiedział w jego kierunku.
***
Co za dziwne uczucie, gdy ciepło przeplata się z zimnem. Nieznaczny ruch przy dłoni niejako rozbudził jego uśpioną świadomość, próbując przywrócić do życia. Niemniej póki co, pozostawał w bezruchu, pomimo dość aktywnego poruszania się Ryana. Leżące obok siebie dłonie stanowiły pewien kontrast. Dopiero teraz, gdy Riley nie chował ich w rękawach koszuli, dało się zauważyć jak szczupły zrobił się jego nadgarstek przez wakacje, co tylko wskazywało na to, że ponownie stracił na wadze.
Nawet gdy jego głowa straciła podparcie, zyskując nowe, nie obudził się, opierając jedynie miękko na ramieniu Grimshawa. Pomimo tej dość niewygodnej pozycji, nic nie wskazywało na to by miał się obudzić w ciągu kilku najbliższych minut.
Pozornie.
Ruchy docierały do jego podświadomości, choć chłopak nadal nie potrafił odnaleźć wyjścia ku rzeczywistości. Dopiero kolejny powiew chłodniejszego wiatru zadziałał jak bodziec, wysyłając ku niemu kolejne sygnały.
Promieniujące z lewej strony ciepło i znajomy zapach, który teraz zdecydowanie zaczął odczuwać dużo intensywniej niż wcześniej, gdy jego twarz znalazła się tuż przy szyi Jaya. Mruknął cicho przez sen, w końcu się z niego wybudzając i przesunął rękę do góry na udo ciemnowłosego. Nie na długo. Dłoń zaraz uniosła się ku górze z zamiarem przetarcia sennej twarzy.
Niedoczekanie.
Przywalił jej wierzchem w szczękę przyjaciela, zaraz otwierając oczy, gdy przez jego kostki przebiegł tępy ból. Zamrugał krótko prostując się i ziewnął przeciągle, nadal nie zdając sobie sprawy z tego co zrobił.
Dopiero po długiej, przepełnionym jego nieogarniętym milczeniem minucie, odsunął się gwałtownie w bok, blednąc na twarzy. Było ciemno. W chuj ciemno. Bal pewnie już dawno się zaczął, ale nie to było teraz jego największym zmartwieniem.
- Kurwa, zasnąłem. - powiedział nieco głośniej niż powinien, próbując przywołać się do porządku, gdy serce ponownie przyspieszyło, wraz z powracającą świadomością.
Teraz już wiedział skąd znał ten zapach. Kłapnął szczęką w nieudanej próbie przeprosin, gdy zdał sobie sprawę, że trzęsą mu się zarówno nogi, jak i dłonie. Zacisnął je w pięści i potarł pokryte gęsią skórką ramiona, pochylając się nieznacznie do przodu, by ukryć twarz.
Mimo, że sam nie był w tym momencie pewien, czy drżenie faktycznie wynikało z zimna czy zwyczajnego stresu.
- Długo nie śpisz? - zapytał w końcu, nie patrząc w jego kierunku. Zamiast tego utkwił wzrok w ławce przy swoim udzie i sięgnął ku niej po całego, niezapalonego papierosa, który wypadł mu wcześniej z ust. Otrzepał filtr z piasku i włożył go pomiędzy wargi, w końcu obracając się w jego stronę, by machnąć krótko dłonią w dość oczywistym geście.
Potrzebował ognia.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Nie Paź 25, 2015 8:33 pm
Nie Paź 25, 2015 8:33 pm
― Ale z ciebie kretyn ― mruknął, wcale nie tuszując powątpiewania w tonie swojego głosu. Wystarczyło, że zadowolony grymas pojawił się na wargach Winchestera i znalazł się w zasięgu jego pozbawionego wyrazu wzroku. Dopiero teraz kontrast miedzy nimi nakreślił się mocniej, tworząc pomiędzy nimi gruby kontur, który zaznaczał odrębne części. Te, mimo wszystkich znaczących różnic, nadal należały do jednej układanki.
Dziwię się, że jeszcze to znosi.
Hm?
Twoje kiepskie towarzystwo.
― Skoro tak mówisz. ― Barki Grimshawa uniosły się i opadły w geście zobojętnienia. ― Tylko potem nie jęcz, że nie zwiedziłeś domu strachów, bo musiałeś grzać miejsce na ławce.
I to wszystko przez ciebie.
„Nie tylko ty potrafisz się tu bić.”
Zmierzwił włosy z tyłu głowy i odchylił ją nieznacznie, jakby znów usiłował spojrzeć na Riley'a z góry. No proszę, ktoś był w nastroju do podskakiwania. Zaraz zmierzył go bardziej badawczym wzrokiem, przesuwając nim od głowy do stóp i z powrotem na przysłoniętą włosami twarz chłopaka. Cmoknął pod nosem z dezaprobatą.
― Fakt. Najpierw mnie o tym przekonaj, później zabieraj się za grożenie, chuchro.
✗ ✗ ✗
Nie przeszkadzało mu, że po nagłej pobudce chwilowo nie miał towarzystwa do rozmowy, mimo że obserwacja otoczenia również nie wydała mu się na tyle ciekawa, by zająć się nią na dłużej. Opuścił wzrok na swoje kolana, dopiero teraz dostrzegając na udzie niewielką ilość popiołu. Strzepnął go na ziemię, raz jeszcze ocierając się ręką o dłoń Starr'a. Ciepło drugiego ciała zwróciło jego uwagę na tyle, by w niezbyt mocnym, ale wciąż wystarczającym świetle lampy dostrzegł wystający z rękawa nadgarstek szatyna. Bez jakiegokolwiek skrępowania ujął go palcami, zataczając niewielkie koło kciukiem po nieco wystającej kości. Gest ten zgubił gdzieś po drodze całą czułość, mimo że nie zabrakło w nim delikatności, tak niepasującej do kogoś na tyle nieprzyjemnego, jak Ryan. Badał i zdawał się analizować dokładnie każdy ruch, który właśnie wykonywał. Z samego wyrazu twarzy chłopaka nie dało się wyczytać za wiele i równie dobrze, jak właśnie mógł zastanawiać się nad tym, jak bardzo Thatcher zaniedbał swoją dietę, tak mógł oceniać, jak szybko złamałby mu rękę, gdy był w tak marnym stanie.
Dotyk zniknął jednak tak szybko, jak się pojawił, odnajdując nowy obiekt zainteresowania w paczce papierosów, z której to wyłowił kolejną używkę i wsunął filtr między wargi, chcąc przytłumić smakowym dymem nieprzyjemny posmak w ustach po kilkugodzinnym śnie. Po pierwszym zaciągnięciu i wypuszczeniu jasnoszarego kłębu z ust, przesunął językiem po dolnej wardze i zakończył to cichym mlaśnięciem.
Mruknięcie.
Zerknął z ukosa na złotookiego, ale nie odezwał się ani słowem, jakby liczył, że ten senny pomruk zapoczątkuje całkiem ciekawy monolog, którego młodzieniec nie byłby świadomy. Nic z tego. Znów opuścił spojrzenie na swoje udo, czując na nim wyraźny dotyk, a kiedy ręka Riley'a znalazła się w górze, ledwo zdążył odsunąć papieros od twarzy i w naturalnym odruchu cofnąć nieznacznie głowę do tyłu, co tylko odrobinę zamortyzowało uderzenie. Mięśnie twarzy Jay'a spięły się na chwilę, gdy lekko zacisnął szczęki, wydając z siebie stłumiony pomruk niezadowolenia. Mimo że nie ucierpiał na tym jakoś szczególnie, potarł wierzchem ręki uderzone miejsce, w milczeniu przypatrując się gwałtownemu zrywowi znajomego.
A temu co odpierdoliło?
W końcu zryw nie był jedyną dziwaczną reakcją.
Po prostu jest mu zimno.
Nie przesadzajmy. Nie jest aż tak chłodno.
Nie każdy jest jebanym czołgiem, Ryan.
― Mniej więcej od chwili, gdy zacząłeś mruczeć moje imię do ucha. ― Zapadła grobowa cisza, którą podkreślał chłodny wyraz na jego twarzy. Krótkie pstryknięcie na chwilę przerwało spokój, jaki zapanował między nimi. Płomień zapalniczki na chwilę rzucił dodatkowe światło na ich twarze, gdy szarooki użyczył mu ognia. ― Niedługo ― dodał po chwili, uświadamiając mu, że wcześniejsze stwierdzenie było tylko żartem. Co z tego, że kiepskim? ― Nie idziesz? ― Kiwnął podbródkiem w stronę budynku, wsuwając srebrny przedmiot z powrotem do kieszeni.
Dziwię się, że jeszcze to znosi.
Hm?
Twoje kiepskie towarzystwo.
― Skoro tak mówisz. ― Barki Grimshawa uniosły się i opadły w geście zobojętnienia. ― Tylko potem nie jęcz, że nie zwiedziłeś domu strachów, bo musiałeś grzać miejsce na ławce.
I to wszystko przez ciebie.
„Nie tylko ty potrafisz się tu bić.”
Zmierzwił włosy z tyłu głowy i odchylił ją nieznacznie, jakby znów usiłował spojrzeć na Riley'a z góry. No proszę, ktoś był w nastroju do podskakiwania. Zaraz zmierzył go bardziej badawczym wzrokiem, przesuwając nim od głowy do stóp i z powrotem na przysłoniętą włosami twarz chłopaka. Cmoknął pod nosem z dezaprobatą.
― Fakt. Najpierw mnie o tym przekonaj, później zabieraj się za grożenie, chuchro.
Nie przeszkadzało mu, że po nagłej pobudce chwilowo nie miał towarzystwa do rozmowy, mimo że obserwacja otoczenia również nie wydała mu się na tyle ciekawa, by zająć się nią na dłużej. Opuścił wzrok na swoje kolana, dopiero teraz dostrzegając na udzie niewielką ilość popiołu. Strzepnął go na ziemię, raz jeszcze ocierając się ręką o dłoń Starr'a. Ciepło drugiego ciała zwróciło jego uwagę na tyle, by w niezbyt mocnym, ale wciąż wystarczającym świetle lampy dostrzegł wystający z rękawa nadgarstek szatyna. Bez jakiegokolwiek skrępowania ujął go palcami, zataczając niewielkie koło kciukiem po nieco wystającej kości. Gest ten zgubił gdzieś po drodze całą czułość, mimo że nie zabrakło w nim delikatności, tak niepasującej do kogoś na tyle nieprzyjemnego, jak Ryan. Badał i zdawał się analizować dokładnie każdy ruch, który właśnie wykonywał. Z samego wyrazu twarzy chłopaka nie dało się wyczytać za wiele i równie dobrze, jak właśnie mógł zastanawiać się nad tym, jak bardzo Thatcher zaniedbał swoją dietę, tak mógł oceniać, jak szybko złamałby mu rękę, gdy był w tak marnym stanie.
Dotyk zniknął jednak tak szybko, jak się pojawił, odnajdując nowy obiekt zainteresowania w paczce papierosów, z której to wyłowił kolejną używkę i wsunął filtr między wargi, chcąc przytłumić smakowym dymem nieprzyjemny posmak w ustach po kilkugodzinnym śnie. Po pierwszym zaciągnięciu i wypuszczeniu jasnoszarego kłębu z ust, przesunął językiem po dolnej wardze i zakończył to cichym mlaśnięciem.
Mruknięcie.
Zerknął z ukosa na złotookiego, ale nie odezwał się ani słowem, jakby liczył, że ten senny pomruk zapoczątkuje całkiem ciekawy monolog, którego młodzieniec nie byłby świadomy. Nic z tego. Znów opuścił spojrzenie na swoje udo, czując na nim wyraźny dotyk, a kiedy ręka Riley'a znalazła się w górze, ledwo zdążył odsunąć papieros od twarzy i w naturalnym odruchu cofnąć nieznacznie głowę do tyłu, co tylko odrobinę zamortyzowało uderzenie. Mięśnie twarzy Jay'a spięły się na chwilę, gdy lekko zacisnął szczęki, wydając z siebie stłumiony pomruk niezadowolenia. Mimo że nie ucierpiał na tym jakoś szczególnie, potarł wierzchem ręki uderzone miejsce, w milczeniu przypatrując się gwałtownemu zrywowi znajomego.
A temu co odpierdoliło?
W końcu zryw nie był jedyną dziwaczną reakcją.
Po prostu jest mu zimno.
Nie przesadzajmy. Nie jest aż tak chłodno.
Nie każdy jest jebanym czołgiem, Ryan.
― Mniej więcej od chwili, gdy zacząłeś mruczeć moje imię do ucha. ― Zapadła grobowa cisza, którą podkreślał chłodny wyraz na jego twarzy. Krótkie pstryknięcie na chwilę przerwało spokój, jaki zapanował między nimi. Płomień zapalniczki na chwilę rzucił dodatkowe światło na ich twarze, gdy szarooki użyczył mu ognia. ― Niedługo ― dodał po chwili, uświadamiając mu, że wcześniejsze stwierdzenie było tylko żartem. Co z tego, że kiepskim? ― Nie idziesz? ― Kiwnął podbródkiem w stronę budynku, wsuwając srebrny przedmiot z powrotem do kieszeni.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Sob Paź 31, 2015 9:55 pm
Sob Paź 31, 2015 9:55 pm
Całe szczęście, że chłopak miał na tyle twardy sen, by nie wyczuł dotyku Ryana na swoim nadgarstku. Gdyby był świadom skąd brało się owe ciepło, pewnie już dawno by go tutaj nie było.
Niemniej nadal miał wystarczający dużo powodów, by właśnie wziąć nogi za pas i zwyczajnie zwiać jak najdalej. Niczym zwyczajny tchórz.
Bo to nim właśnie jesteś.
Dopiero teraz, poczuł nieznaczne mrowienie w dłoni, po tym jak napotkała ona przeszkodę w postaci twarzy Ryana. Poruszył parę razy palcami, próbując sobie przywrócić w nich pełne czucie.
Zerknął w bok na przyjaciela, który pocierał sobie szczękę dłonią, dopiero w tym momencie kojarząc wszystkie fakty.
Kurwa.
Przyjeb mu mocniej, może się zakocha, frajerze.
Złośliwy chichot wypełnił jego głowę, gdy chłopak potarł kark z wyraźnym zakłopotaniem.
- Sorry, Jay. - zrehabilitował się na miarę swoich możliwości, przejeżdżając krótko wzrokiem po jego twarzy. Zaraz zamrugał parę razy rozchylając nieznacznie usta, gdy usłyszał co powiedział ciemnowłosy.
"Mniej więcej od chwili, gdy zacząłeś mruczeć moje imię do ucha."
Nie odpowiedział w żaden sposób, zachowując milczenie. Nie wiedział co powiedzieć, a może nie był w stanie? Czasem zdarzało mu się mówić przez sen, ale głównie i tak ograniczało się to do niezrozumiałego mamrotania.
- Debil. - parsknął w końcu z wyraźnym rozbawieniem, zupełnie jakby z opóźnieniem rozszyfrował rzucony przez Grimshawa żart.
Podpalił swojego papierosa, korzystając z użyczonego mu ognia i zaciągnął się porządnie, zaraz wypuszczając chmarę dymu. Tym razem nie formował go w żadne dziwne wzory. Podrapał się po policzku, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem, które zaraz utkwił w budynku szkoły.
- Idę. - przytrzymał papierosa ustami i skinął nieznacznie głową, żegnając się z nim tym krótkim gestem, by odwrócić się i ruszyć w stronę szkoły, szarpiąc nerwowo kołnierz. Wielokrotnie próbował go poprawić, mimo że już od dawna stał idealnie.
Szybciej, szybciej. Uciekaj, chłopczyku. Bo zaraz cię złapią własne uczucia.
Cień zgęstniał widocznie na jego ramionach, formując się w przyozdobione wielkimi, czarnymi pazurami łapy. Ciężar, który na nich spoczął zmusił go do nieznacznego pochylenia się wprzód. Wyposażony w dziesiątki lśniących, śnieżnobiałych zębów pysk znalazł się tuż obok jego policzka.
Bach.
Jak na zawołanie, Riley potknął się o wystający kamień. Zamiast runąć na ziemię, przystanął w miejscu, wpatrując się w jeden punkt.
Co się stało? Uciekaj. Przecież tylko to potrafisz w życiu.
Jedna z jego rąk poruszyła się gwałtownie, zrzucając wilka z ramienia, gestem przypominającym strzepnięcie kurzu. Zwierzę zawarczało z wyraźnym niezadowoleniem, kłębiąc się między jego nogami. Odwrócił się energicznie wymijając go i ruszył z powrotem w stronę Ryana. Zatrzymał się przed nim i wyciągnął ku niemu dłoń w dość oczywistym geście.
Spokój. Zdecydowanie. Spójrz, nie trzęsie ci się ręka, jest dobrze.
Głupi gówniarz. Co właściwie chcesz osiągnąć?
- Chyba nie sądziłeś, że zostawię kumpla? - zapytał, przytrzymując papierosa palcami drugiej ręki. Strzepnął pył na ziemię obok ławki, nie odrywając od niego spojrzenia złotych oczu, skrytego częściowo pod brązową grzywką.
- Nie musisz przecież tańczyć. Czemu mamy nie skorzystać z możliwości powkurwiania paru paniczyków? - uśmiechnął się nieznacznie, choć równie szybko owy uśmiech zniknął, gdy chłopak spoważniał. Serce zamarło mu w klatce piersiowej, chwilowo zapominając o swoich dotychczasowych reakcjach, być może zbyt przerażone, by zatłuc mocniej o jego żebra.
Czekał.
Niemniej nadal miał wystarczający dużo powodów, by właśnie wziąć nogi za pas i zwyczajnie zwiać jak najdalej. Niczym zwyczajny tchórz.
Bo to nim właśnie jesteś.
Dopiero teraz, poczuł nieznaczne mrowienie w dłoni, po tym jak napotkała ona przeszkodę w postaci twarzy Ryana. Poruszył parę razy palcami, próbując sobie przywrócić w nich pełne czucie.
Zerknął w bok na przyjaciela, który pocierał sobie szczękę dłonią, dopiero w tym momencie kojarząc wszystkie fakty.
Kurwa.
Przyjeb mu mocniej, może się zakocha, frajerze.
Złośliwy chichot wypełnił jego głowę, gdy chłopak potarł kark z wyraźnym zakłopotaniem.
- Sorry, Jay. - zrehabilitował się na miarę swoich możliwości, przejeżdżając krótko wzrokiem po jego twarzy. Zaraz zamrugał parę razy rozchylając nieznacznie usta, gdy usłyszał co powiedział ciemnowłosy.
"Mniej więcej od chwili, gdy zacząłeś mruczeć moje imię do ucha."
Nie odpowiedział w żaden sposób, zachowując milczenie. Nie wiedział co powiedzieć, a może nie był w stanie? Czasem zdarzało mu się mówić przez sen, ale głównie i tak ograniczało się to do niezrozumiałego mamrotania.
- Debil. - parsknął w końcu z wyraźnym rozbawieniem, zupełnie jakby z opóźnieniem rozszyfrował rzucony przez Grimshawa żart.
Podpalił swojego papierosa, korzystając z użyczonego mu ognia i zaciągnął się porządnie, zaraz wypuszczając chmarę dymu. Tym razem nie formował go w żadne dziwne wzory. Podrapał się po policzku, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem, które zaraz utkwił w budynku szkoły.
- Idę. - przytrzymał papierosa ustami i skinął nieznacznie głową, żegnając się z nim tym krótkim gestem, by odwrócić się i ruszyć w stronę szkoły, szarpiąc nerwowo kołnierz. Wielokrotnie próbował go poprawić, mimo że już od dawna stał idealnie.
Szybciej, szybciej. Uciekaj, chłopczyku. Bo zaraz cię złapią własne uczucia.
Cień zgęstniał widocznie na jego ramionach, formując się w przyozdobione wielkimi, czarnymi pazurami łapy. Ciężar, który na nich spoczął zmusił go do nieznacznego pochylenia się wprzód. Wyposażony w dziesiątki lśniących, śnieżnobiałych zębów pysk znalazł się tuż obok jego policzka.
Bach.
Jak na zawołanie, Riley potknął się o wystający kamień. Zamiast runąć na ziemię, przystanął w miejscu, wpatrując się w jeden punkt.
Co się stało? Uciekaj. Przecież tylko to potrafisz w życiu.
Jedna z jego rąk poruszyła się gwałtownie, zrzucając wilka z ramienia, gestem przypominającym strzepnięcie kurzu. Zwierzę zawarczało z wyraźnym niezadowoleniem, kłębiąc się między jego nogami. Odwrócił się energicznie wymijając go i ruszył z powrotem w stronę Ryana. Zatrzymał się przed nim i wyciągnął ku niemu dłoń w dość oczywistym geście.
Spokój. Zdecydowanie. Spójrz, nie trzęsie ci się ręka, jest dobrze.
Głupi gówniarz. Co właściwie chcesz osiągnąć?
- Chyba nie sądziłeś, że zostawię kumpla? - zapytał, przytrzymując papierosa palcami drugiej ręki. Strzepnął pył na ziemię obok ławki, nie odrywając od niego spojrzenia złotych oczu, skrytego częściowo pod brązową grzywką.
- Nie musisz przecież tańczyć. Czemu mamy nie skorzystać z możliwości powkurwiania paru paniczyków? - uśmiechnął się nieznacznie, choć równie szybko owy uśmiech zniknął, gdy chłopak spoważniał. Serce zamarło mu w klatce piersiowej, chwilowo zapominając o swoich dotychczasowych reakcjach, być może zbyt przerażone, by zatłuc mocniej o jego żebra.
Czekał.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ogród [ STREFA DZIENNA I NOCNA ]
Nie Lis 01, 2015 10:43 pm
Nie Lis 01, 2015 10:43 pm
Gdyby tylko próbował zrozumieć zachowanie Winchestera, już teraz przyglądałby mu się z niezrozumieniem, licząc na to, że niewypowiedziane pytania spotkają się z oczekiwanymi odpowiedziami. Tymczasem po prostu go oceniał. Nie w sposób, w który normalni ludzie na co dzień oceniali innych, ale w ten charakterystyczny dla samego siebie, kiedy jakieś elementy składnej dotychczas całości zaczynały mu zgrzytać.
„Sorry, Jay.”
― Jasne. Przeżyję ― rzucił, samemu robiąc krótką przerwę na przesunięcie uważniej wzrokiem po twarzy przyjaciela. ― Czego nie powiedziałbym o tobie. ― Że niby osobiście zamierzał mu wpierdolić? ― Zbladłeś.
Zazwyczaj takie spostrzeżenia emanowały przejęciem, ale ciemnowłosemu udało się wypowiedzieć je tak szorstkim tonem, że nie wyglądało na to, by widział jakieś znaczenie w jego kiepskim stanie. W tym, że – z tego, co zdążył już zauważyć – szatyn znów się głodził. Być może licząc na to, że nikt dookoła tego nie zauważy. Ryan nie był doskonałym przykładem przyjaciela, którego trzymało się od lat, bo choć powinien mu o tym przypomnieć, milczał i raz jeszcze zaciągnął się dymem.
„Debil.”
No proszę. Całkiem szybko sobie poradził.
― Mówisz? ― mruknął, unosząc brew. ― Wyglądałeś, jakbyś co najmniej uznał to za prawdopodobne ― odchrząknął znacząco, chociaż odwróciwszy wzrok od Riley'a, definitywnie zakończył wszelkie próby pogrążenia go. Ale nadal – jakim byłby kumplem, gdyby nie uprzykrzał mu życia.
Pewnie idealnym.
Grimshaw kiwnął głową w odpowiedzi na nieme pożegnanie. Jak zwykle nie próbował go zatrzymać. Nie czuł też żalu z powodu tego, że kiedy Starr będzie podbijał balowy parkiet i poznawał nowych ludzi, on będzie siedział tu sam, by za parę minut ruszyć się z miejsca i pójść szlajać się po mieście, a potem wrócić do akademika o nieprzyzwoitej porze, już łamiąc pierwszą zasadę regulaminu. Osunął się niżej na ławce, do momentu aż poczuł brzeg jej oparcia na swoim karku. Wcisnął jedną rękę do kieszeni i przymknął oczy, nie odprowadzając już znajomego wzrokiem. Na przemian przysuwał papieros do ust i strzepywał popiół na ziemię. Kiedy jego ogarniał spokój, drugi ciemnowłosy właśnie zmagał się ze swoimi demonami i... potykał się na praktycznie prostej drodze, co na całe szczęście umknęło już uwadze Jay'a. Nawet w tak błahych momentach byli całkowicie różni.
A jednak.
„Chyba nie sądziłeś, że zostawię kumpla?”
Thatcher stale owijał ich gardła wgryzającą się w skórę nicią powiązania.
Chłopak uchylił najpierw jedno oko, z początku natrafiając wzrokiem jedynie na wyciągniętą ku niemu dłoń. Wreszcie druga powieka uniosła się, a szarooki przyjrzał się twarzy przyjaciela, słabo widoczniej, gdy stał odwrócony plecami do lamp przy ścieżce.
― Niektórym wystarczy sama nasza obecność. Musisz przyznać, że to nieco nudne ― rzucił, na powrót podciągając się wyżej z niejakim ociąganiem, jakby nic sobie nie robił z cierpnącej ręki złotookiego. ― Nie daj się nakryć, Winchester.
Rzucił niedopałek na ziemię i zmiażdżył go butem. Podnosząc się z miejsca, nie skorzystał z pomocnej dłoni. Nic dziwnego, skoro szybko okazało się, że tylko zajęłaby mu rękę i zapobiegłaby wsunięciu jej w ciemne kosmyki włosów Riley'a i zmierzwieniu ich w pobłażliwym geście.
― Idź sam.Zwijam się stąd ― rzucił na odchodne i wykonał jeszcze niedbały gest dłonią, mijając go. Widocznie wierzył, że poradzi sobie bez niego.
___✗ z/t [+Riley].
„Sorry, Jay.”
― Jasne. Przeżyję ― rzucił, samemu robiąc krótką przerwę na przesunięcie uważniej wzrokiem po twarzy przyjaciela. ― Czego nie powiedziałbym o tobie. ― Że niby osobiście zamierzał mu wpierdolić? ― Zbladłeś.
Zazwyczaj takie spostrzeżenia emanowały przejęciem, ale ciemnowłosemu udało się wypowiedzieć je tak szorstkim tonem, że nie wyglądało na to, by widział jakieś znaczenie w jego kiepskim stanie. W tym, że – z tego, co zdążył już zauważyć – szatyn znów się głodził. Być może licząc na to, że nikt dookoła tego nie zauważy. Ryan nie był doskonałym przykładem przyjaciela, którego trzymało się od lat, bo choć powinien mu o tym przypomnieć, milczał i raz jeszcze zaciągnął się dymem.
„Debil.”
No proszę. Całkiem szybko sobie poradził.
― Mówisz? ― mruknął, unosząc brew. ― Wyglądałeś, jakbyś co najmniej uznał to za prawdopodobne ― odchrząknął znacząco, chociaż odwróciwszy wzrok od Riley'a, definitywnie zakończył wszelkie próby pogrążenia go. Ale nadal – jakim byłby kumplem, gdyby nie uprzykrzał mu życia.
Pewnie idealnym.
Grimshaw kiwnął głową w odpowiedzi na nieme pożegnanie. Jak zwykle nie próbował go zatrzymać. Nie czuł też żalu z powodu tego, że kiedy Starr będzie podbijał balowy parkiet i poznawał nowych ludzi, on będzie siedział tu sam, by za parę minut ruszyć się z miejsca i pójść szlajać się po mieście, a potem wrócić do akademika o nieprzyzwoitej porze, już łamiąc pierwszą zasadę regulaminu. Osunął się niżej na ławce, do momentu aż poczuł brzeg jej oparcia na swoim karku. Wcisnął jedną rękę do kieszeni i przymknął oczy, nie odprowadzając już znajomego wzrokiem. Na przemian przysuwał papieros do ust i strzepywał popiół na ziemię. Kiedy jego ogarniał spokój, drugi ciemnowłosy właśnie zmagał się ze swoimi demonami i... potykał się na praktycznie prostej drodze, co na całe szczęście umknęło już uwadze Jay'a. Nawet w tak błahych momentach byli całkowicie różni.
A jednak.
„Chyba nie sądziłeś, że zostawię kumpla?”
Thatcher stale owijał ich gardła wgryzającą się w skórę nicią powiązania.
Chłopak uchylił najpierw jedno oko, z początku natrafiając wzrokiem jedynie na wyciągniętą ku niemu dłoń. Wreszcie druga powieka uniosła się, a szarooki przyjrzał się twarzy przyjaciela, słabo widoczniej, gdy stał odwrócony plecami do lamp przy ścieżce.
― Niektórym wystarczy sama nasza obecność. Musisz przyznać, że to nieco nudne ― rzucił, na powrót podciągając się wyżej z niejakim ociąganiem, jakby nic sobie nie robił z cierpnącej ręki złotookiego. ― Nie daj się nakryć, Winchester.
Rzucił niedopałek na ziemię i zmiażdżył go butem. Podnosząc się z miejsca, nie skorzystał z pomocnej dłoni. Nic dziwnego, skoro szybko okazało się, że tylko zajęłaby mu rękę i zapobiegłaby wsunięciu jej w ciemne kosmyki włosów Riley'a i zmierzwieniu ich w pobłażliwym geście.
― Idź sam.Zwijam się stąd ― rzucił na odchodne i wykonał jeszcze niedbały gest dłonią, mijając go. Widocznie wierzył, że poradzi sobie bez niego.
___✗ z/t [+Riley].
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach