▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
(Zdjęcie zostanie uzupełnione wkrótce.)
________
Od kilkudziesięciu minut Attila odnosił nieodparte wrażenie, że mężczyzna na katedrze mówił gorzką, czarną kawą.
Węgier siedział w piątym rzędzie, po lewo, zaraz obok sporego przeszklenia, za którym rozciągał się bardzo dobry widok na patio pomiędzy dwoma skrzydłami budynku. Drzewa - najwyraźniej skręcone porannym przymrozkiem - gubiły ostatnie, przesuszone liście, a chłodna mżawka wymywała nasycenia kolorów, sprawiając, że pejzaż przypominał wciąż świeżą akwarelę.
Tworzyło to całkiem miły kontrast z ciepłym, dobrze oświetlonym wnętrzem auli.
A zwłaszcza z charyzmatycznym wykładowcą, który - pomimo szarówki i draperii ciężkich, nużących chmur - nie pozwalał ludziom zasnąć. Ton głosu, gestykulacja, technika formułowania wypowiedzi czy zachowanie chronologii poruszanych tematów sprawiały, że słuchało się go żywo. Niewątpliwie zaciekawiał, o czym mogła poświadczyć zadowalająca frekwencja.
Attila wierzył, że wzbudzenie zainteresowania nie zawsze musiało wiązać się z tematem – czasami lwią część odgrywało samo jego przedstawienie. Wykładowca był w swoim fachu najwyraźniej z powołania i mężczyzna wiedział, że po powrocie do domu prawdopodobnie sięgnie po którąś z wymienionych przezeń pozycji literackich. Rozmyślając o książkach, z uwagą obserwował tłoczących się dookoła ludzi. Pytania. Odpowiedzi. Gesty. Kilkanaście minut indywidualnych konsultacji wypełniało przestrzeń półokrągłego pomieszczenia. Niektórzy kręcili się przy biurku, chcąc zamienić z prowadzącym kilka słów, inni zaś żywo komentowali niedawno zakończony wykład, powoli kierując się w stronę wyjścia. Tymczasem Attila – z aparycją woskowej figury – zwyczajnie czekał na wolny eter. Musiał wykazać się sporą dozą cierpliwości, jako że rozmowy były rozbudowane, czasami poprzeplatane żartami i – na oko – zwyczajnie absorbujące.
Niespiesznie podniósł się z miejsca dopiero wtedy, gdy w auli pozostało już tylko kilka, pojedynczych osób. Wyminął siedziska i zbliżył się do podniesienia, chcąc zrównać wzrok z osobą, dla której - notabene - znalazł się konkretnie o tej porze i w tym dokładnie budynku.
- Powiedz mi, kto są twoi przyjaciele, a powiem ci, kim jesteś. Od tej zasady historia zna jeden wyjątek: Judasz, którego znajomościom nie można nic zarzucić. - Zacytował Hemingwaya, spoglądając nań przenikliwymi, chłodnymi, jasnoszarymi oczami. Ubrany w dobrze skrojony garnitur z elegancko podwiązanym krawatem, przypominał przebrzydłego formalistę, który przyszedł spotkać się ze swoim klientem. Aczkolwiek docenił wykład.
Attila lubił - dosłownie - liryczne rozmowy. Od tego pozwolił sobie zacząć.
________
Od kilkudziesięciu minut Attila odnosił nieodparte wrażenie, że mężczyzna na katedrze mówił gorzką, czarną kawą.
Węgier siedział w piątym rzędzie, po lewo, zaraz obok sporego przeszklenia, za którym rozciągał się bardzo dobry widok na patio pomiędzy dwoma skrzydłami budynku. Drzewa - najwyraźniej skręcone porannym przymrozkiem - gubiły ostatnie, przesuszone liście, a chłodna mżawka wymywała nasycenia kolorów, sprawiając, że pejzaż przypominał wciąż świeżą akwarelę.
Tworzyło to całkiem miły kontrast z ciepłym, dobrze oświetlonym wnętrzem auli.
A zwłaszcza z charyzmatycznym wykładowcą, który - pomimo szarówki i draperii ciężkich, nużących chmur - nie pozwalał ludziom zasnąć. Ton głosu, gestykulacja, technika formułowania wypowiedzi czy zachowanie chronologii poruszanych tematów sprawiały, że słuchało się go żywo. Niewątpliwie zaciekawiał, o czym mogła poświadczyć zadowalająca frekwencja.
Attila wierzył, że wzbudzenie zainteresowania nie zawsze musiało wiązać się z tematem – czasami lwią część odgrywało samo jego przedstawienie. Wykładowca był w swoim fachu najwyraźniej z powołania i mężczyzna wiedział, że po powrocie do domu prawdopodobnie sięgnie po którąś z wymienionych przezeń pozycji literackich. Rozmyślając o książkach, z uwagą obserwował tłoczących się dookoła ludzi. Pytania. Odpowiedzi. Gesty. Kilkanaście minut indywidualnych konsultacji wypełniało przestrzeń półokrągłego pomieszczenia. Niektórzy kręcili się przy biurku, chcąc zamienić z prowadzącym kilka słów, inni zaś żywo komentowali niedawno zakończony wykład, powoli kierując się w stronę wyjścia. Tymczasem Attila – z aparycją woskowej figury – zwyczajnie czekał na wolny eter. Musiał wykazać się sporą dozą cierpliwości, jako że rozmowy były rozbudowane, czasami poprzeplatane żartami i – na oko – zwyczajnie absorbujące.
Niespiesznie podniósł się z miejsca dopiero wtedy, gdy w auli pozostało już tylko kilka, pojedynczych osób. Wyminął siedziska i zbliżył się do podniesienia, chcąc zrównać wzrok z osobą, dla której - notabene - znalazł się konkretnie o tej porze i w tym dokładnie budynku.
- Powiedz mi, kto są twoi przyjaciele, a powiem ci, kim jesteś. Od tej zasady historia zna jeden wyjątek: Judasz, którego znajomościom nie można nic zarzucić. - Zacytował Hemingwaya, spoglądając nań przenikliwymi, chłodnymi, jasnoszarymi oczami. Ubrany w dobrze skrojony garnitur z elegancko podwiązanym krawatem, przypominał przebrzydłego formalistę, który przyszedł spotkać się ze swoim klientem. Aczkolwiek docenił wykład.
Attila lubił - dosłownie - liryczne rozmowy. Od tego pozwolił sobie zacząć.
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Pią Lis 11, 2016 12:54 am
Pią Lis 11, 2016 12:54 am
– ...chociażby przez to, że – przynajmniej przy dzisiejszym poziomie rozwoju technologicznego, niemożliwe jest wyodrębnienie tego, co nazwał pan duszą, a ja wolą wykonania działania, poza ciało. Sam Marks, którym pan tu we mnie rzuca, był monistą. – Francis objął opuszkami palców brzeg kubka i obrócił nim parę razy, mieszając osiadłe na denku fusy. Kawa. Gorzka. Czarna. – Gdyby udało mi się tak zaprogramować ten kubek, że umiałby samodzielnie do siebie nasypać herbaty i zalać ją wrzątkiem, powiedziałby pan, że ten kubek woli herbatę od kawy, dlatego ją zaparzył?
– Nie – padła odpowiedź. Od pewnego czasu siedzący w pierwszym rzędzie mężczyzna podrzucał prowadzącemu coraz to nowe teorie i kontrargumenty, który, wbrew pozorom był mu za to wdzięczny. Francis znał rozmówcę, wiedział, że był on magistrem, miał na imię Steven i że starał się zaprzyjaźnić z każdym, kto miał wyższy stopień naukowy od niego. Z drugiej strony sprawił, że wykład brzmiał dynamiczniej.
– No właśnie... – Lavrentskyi usiadł na krześle, wygodnie się oparł i skrzyżował nogi na poziomie kostek. Przez chwilę milczał, patrząc za okno. Zbierał myśli. – No właśnie. Więc co musiałbym tu jeszcze zamontować, by można było powiedzieć, że kubek czegoś chce? Jakieś organy? Część mózgu? Jeśli tak, to którą? Czy możliwość wyboru daje wolną wolę? – Znów zamilkł i rozejrzał się po auli lekko marszcząc brwi. – Proszę nie patrzyć na mnie takim przerażonym wzrokiem, nie zamierzam państwu na te pytania odpowiadać – dodał ze śmiechem. Wstał, zszedł z podium i kontynuował, przechadzając się. – Średniowiecze, obok stosów, dżumy i śmierdzących senników, miało pewną okropną myśl, która w pewnych warunkach byłaby wybawieniem dla współczesnej nauki, a mianowicie...
Zmęczenie. Zwykłe, ludzkie zmęczenie przebijało się gdzieniegdzie w gestach i słowach Francisa, ale z cierpliwością odpowiadał na pytania i tylko tych, którzy chcieli mu gratulować albo coś proponować przeganiał z zapamiętałością staruszki straszącej gołębie. Sio, sio! Natrętne dachowe zasrańce... Marzył o papierosie i chwili odpoczynku. Jeszcze chwila, co?
– Nie masz Boga w sercu, człowieku! – Steven z uznaniem klepnął Francisa w ramię.
– Wolę mieć go w głowie – odparł Frank i gestem pożegnał kolegę. Wrócił na podium, by powoli zacząć zbierać swoje rzeczy. Nie, żeby dawał ostatniej osobie znać, żeby się streszczała, nie, nie... Och? A to kto?
Podniósł wzrok i skupił się na nieznajomym. Oczywiście, jakkolwiek oczytany Francis by nie był, zapamiętanie wszystkiego graniczyłoby z cudem – nie poznał, kogo cytuje mężczyzna, ale nie powstrzymało go to przed szybkim przeszukaniem pamięci w poszukiwaniu odpowiedzi. Rozłożył ręce, otwartym, oszczędnym gestem wskazując na bruneta.
– Ale, parafrazując Wilde'a: tylko prawdziwy przyjaciel zaatakuje cię od przodu. – Biorąc pod uwagę to, że brunet rzeczywiście stał przed nim, słowa nabierały zabawnej, dosłownej formy. – Judaszowi już nie pomogę, ale panu?
– Nie – padła odpowiedź. Od pewnego czasu siedzący w pierwszym rzędzie mężczyzna podrzucał prowadzącemu coraz to nowe teorie i kontrargumenty, który, wbrew pozorom był mu za to wdzięczny. Francis znał rozmówcę, wiedział, że był on magistrem, miał na imię Steven i że starał się zaprzyjaźnić z każdym, kto miał wyższy stopień naukowy od niego. Z drugiej strony sprawił, że wykład brzmiał dynamiczniej.
– No właśnie... – Lavrentskyi usiadł na krześle, wygodnie się oparł i skrzyżował nogi na poziomie kostek. Przez chwilę milczał, patrząc za okno. Zbierał myśli. – No właśnie. Więc co musiałbym tu jeszcze zamontować, by można było powiedzieć, że kubek czegoś chce? Jakieś organy? Część mózgu? Jeśli tak, to którą? Czy możliwość wyboru daje wolną wolę? – Znów zamilkł i rozejrzał się po auli lekko marszcząc brwi. – Proszę nie patrzyć na mnie takim przerażonym wzrokiem, nie zamierzam państwu na te pytania odpowiadać – dodał ze śmiechem. Wstał, zszedł z podium i kontynuował, przechadzając się. – Średniowiecze, obok stosów, dżumy i śmierdzących senników, miało pewną okropną myśl, która w pewnych warunkach byłaby wybawieniem dla współczesnej nauki, a mianowicie...
Zmęczenie. Zwykłe, ludzkie zmęczenie przebijało się gdzieniegdzie w gestach i słowach Francisa, ale z cierpliwością odpowiadał na pytania i tylko tych, którzy chcieli mu gratulować albo coś proponować przeganiał z zapamiętałością staruszki straszącej gołębie. Sio, sio! Natrętne dachowe zasrańce... Marzył o papierosie i chwili odpoczynku. Jeszcze chwila, co?
– Nie masz Boga w sercu, człowieku! – Steven z uznaniem klepnął Francisa w ramię.
– Wolę mieć go w głowie – odparł Frank i gestem pożegnał kolegę. Wrócił na podium, by powoli zacząć zbierać swoje rzeczy. Nie, żeby dawał ostatniej osobie znać, żeby się streszczała, nie, nie... Och? A to kto?
Podniósł wzrok i skupił się na nieznajomym. Oczywiście, jakkolwiek oczytany Francis by nie był, zapamiętanie wszystkiego graniczyłoby z cudem – nie poznał, kogo cytuje mężczyzna, ale nie powstrzymało go to przed szybkim przeszukaniem pamięci w poszukiwaniu odpowiedzi. Rozłożył ręce, otwartym, oszczędnym gestem wskazując na bruneta.
– Ale, parafrazując Wilde'a: tylko prawdziwy przyjaciel zaatakuje cię od przodu. – Biorąc pod uwagę to, że brunet rzeczywiście stał przed nim, słowa nabierały zabawnej, dosłownej formy. – Judaszowi już nie pomogę, ale panu?
- Zatem powinien pan patrzeć mi na ręce. Znajduję się w idealnej pozycji, by zaatakować. Sądzi pan, że po co sięgnę?
Słowa Francisa brzmiały niczym nieświadoma zapowiedź kolejnych, kilkunastu chwil. Attila kurczowo ściskał aktówkę w wiecznie zmarzniętych dłoniach, jednocześnie oscylując myślami dookoła wszystkich przyniesionych dokumentów oraz kilku wydruków. Wiedział, po co przyszedł i co chce powiedzieć charyzmatycznemu wykładowcy zza drugiej strony dzielącego ich blatu biurka. Jednakże nim w ogóle postanowił zaczepić temat, chciał się człowiekowi nieco uważniej przyjrzeć.
Wyobrażał go sobie podobnie. Odkąd zaczął dłubać w sprawie śmierci swojego kuzyna i w chwili, gdy tylko trafił na odpowiednie poszlaki, w głowie mężczyzny rysował się portret człowieka wyedukowanego i empatycznego zarazem. Teraz miał go niecały metr przed sobą i będąc szczerym, obraz uzupełnił się głównie o wygląd.
W jasnoszarych oczach Węgra tkwiło coś duszącego. Wzrok miał uważny, raczej czujny i przenikliwie oceniający, co w ostatecznym rozrachunku nie składało się na przysłowiowe dobre, pierwsze wrażenie. Attila nie był osobą, która jakkolwiek zabiegała o sympatię. Wszystkie, pozytywne znajomości były ledwie wynikiem czystego przypadku i takie relacje można policzyć na palcach jednej ręki. Ciężko powiedzieć, czy było mu z tym dobrze, czy może jednak nie, bowiem przyzwyczajenie i zaakceptowanie faktów stało się czynnym udziałem jego nastawienia.
- Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać. Ale to zależy, czy pan Francis, a nie profesor Lavrentskyi zechce poświęcić mi chwilę. To nic związanego z filozofią.
Słowa Francisa brzmiały niczym nieświadoma zapowiedź kolejnych, kilkunastu chwil. Attila kurczowo ściskał aktówkę w wiecznie zmarzniętych dłoniach, jednocześnie oscylując myślami dookoła wszystkich przyniesionych dokumentów oraz kilku wydruków. Wiedział, po co przyszedł i co chce powiedzieć charyzmatycznemu wykładowcy zza drugiej strony dzielącego ich blatu biurka. Jednakże nim w ogóle postanowił zaczepić temat, chciał się człowiekowi nieco uważniej przyjrzeć.
Wyobrażał go sobie podobnie. Odkąd zaczął dłubać w sprawie śmierci swojego kuzyna i w chwili, gdy tylko trafił na odpowiednie poszlaki, w głowie mężczyzny rysował się portret człowieka wyedukowanego i empatycznego zarazem. Teraz miał go niecały metr przed sobą i będąc szczerym, obraz uzupełnił się głównie o wygląd.
W jasnoszarych oczach Węgra tkwiło coś duszącego. Wzrok miał uważny, raczej czujny i przenikliwie oceniający, co w ostatecznym rozrachunku nie składało się na przysłowiowe dobre, pierwsze wrażenie. Attila nie był osobą, która jakkolwiek zabiegała o sympatię. Wszystkie, pozytywne znajomości były ledwie wynikiem czystego przypadku i takie relacje można policzyć na palcach jednej ręki. Ciężko powiedzieć, czy było mu z tym dobrze, czy może jednak nie, bowiem przyzwyczajenie i zaakceptowanie faktów stało się czynnym udziałem jego nastawienia.
- Jest coś, o czym chciałbym porozmawiać. Ale to zależy, czy pan Francis, a nie profesor Lavrentskyi zechce poświęcić mi chwilę. To nic związanego z filozofią.
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Sob Lis 12, 2016 2:13 pm
Sob Lis 12, 2016 2:13 pm
– Tylko i aż po inteligencję, mam nadzieję... – wymruczał w odpowiedzi. Oj, coś mu mówiło, że to nie będzie miła, relaksująca rozmowa, a samym stwierdzeniem odrobinę się zdradził. Jasne, zawsze liczył na to, że nie przyjdzie mu spotkać na swojej drodze idioty, ale bardziej dosłowne znaczenie w tym wypadku też było aktualne. Jakkolwiek nie brał tego za realną opcję, głupio byłoby być zabitym, bo zostało się sam na sam w auli ze słuchaczem.
Wyjął z kieszeni spodni telefon, zerknął na godzinę. Przymknął oczy i przetarł powieki wnętrzem dłoni. Nie tak planował spędzić resztę dnia! Szlag by tego młodego człowieka, szlag by jego chęci na rozmowę, szlag powód i temat... a w końcu szlag samego Francisa.
– Dobrze, proszę za mną. – Ruszył do wyjścia z sali, a później przez zatłoczony korytarz w stronę dziedzińca. – Znowu obraziłem czyjeś uczucia mniejsze bądź większe? Czy może tym razem policja potrzebuje biegłego? – pytał nie zwalniając kroku. Wiedział, że to niegrzeczne, że nie poświęcił całej uwagi temu, z czym nieznajomy do niego przyszedł, ale, cóż, praktyka nauczyła Francisa, że potrzebowałby co najmniej półtora życia, aby zająć się odpowiednio wszystkimi sprawami, które podtykają mu ludzie.
Wyjął z kieszeni spodni telefon, zerknął na godzinę. Przymknął oczy i przetarł powieki wnętrzem dłoni. Nie tak planował spędzić resztę dnia! Szlag by tego młodego człowieka, szlag by jego chęci na rozmowę, szlag powód i temat... a w końcu szlag samego Francisa.
– Dobrze, proszę za mną. – Ruszył do wyjścia z sali, a później przez zatłoczony korytarz w stronę dziedzińca. – Znowu obraziłem czyjeś uczucia mniejsze bądź większe? Czy może tym razem policja potrzebuje biegłego? – pytał nie zwalniając kroku. Wiedział, że to niegrzeczne, że nie poświęcił całej uwagi temu, z czym nieznajomy do niego przyszedł, ale, cóż, praktyka nauczyła Francisa, że potrzebowałby co najmniej półtora życia, aby zająć się odpowiednio wszystkimi sprawami, które podtykają mu ludzie.
- Możliwe. - Odparł po krótkiej chwili. - Lecz inteligencja to przymiot bardzo subiektywny. Zatem czy moje ostrze będzie na tyle niebezpieczne, by pokaleczyć pańskie argumenty, czy okaże się rozmiękłą watą, to oceni pan sam. I sam się pan również przekona.
Powiedział wyważonym, spokojnym tonem. Tymczasem Attili w ogóle się nie spieszyło, jako, że na tę okazję miał wygospodarowane całe popołudnie. Przycisnąwszy aktówkę do boku, ruszył w ślad za profesorem - lecz nie zrównywał z nim kroku, a dyplomatycznie pozwalał się prowadzić. Gdzieś w wyimaginowanych światłowodach myśli, doskonale usłyszał zadane pytanie. Nie odpowiadał jednak przez dłuższy moment, zastanawiając się i katalogując odpowiednie słowa w ryzy.
- Kiedy spotykaliśmy się na wigilii w Boże Narodzenie, bardzo często górował w rozmowach przy rodzinnym stole. Lubił opowiadać, snuć przeróżne teorie i nierzadko nas tym w jakiś sposób intrygował. - Zaczął spokojnie, harmonicznie stawiając kroki na wypolerowanej do połysku, kamiennej posadzce holu. Stukot podeszew wypastowanych, skórzanych butów roznosił się pustym echem po gładkich, jasno otynkowanych, wygiętych oble ścianach. Przez przeszkloną elewację, do środka wpadało chłodne, mdłe, rozproszone światło popołudniowego słońca. Wywoływało to poczucie surowości, która jakby tłumiła wszystkie inne dźwięki podczas monologu mężczyzny.
- Kiedy wychodziłem z nim na papierosa, w tajemnicy opowiadał mi o swoich szalonych planach. Nie rozumiałem, dlaczego pokładał we mnie zaufanie, skoro widywaliśmy się stosunkowo rzadko. ...A może właśnie dlatego? - Kontynuował. - Miał głowę pełną pomysłów. Był diabelnie kreatywny. Nie bał się podjąć ryzyka, choćby zapłatą za trud miała być jedynie kwestia przekonania w jakiejś sprawie. Jedni uważali go za dziwaka, inni za uosobienie potencjału. - Tu zrobił krótką pauzę.
- Rodzina była dumna, że dostał się na wydział filozofii na uniwersytecie w Kanadzie, choć - jak pan pewnie rozumie - woleliby, ażeby zajął się prawem. Medycyną. Czymkolwiek innym, co dałoby mu w przyszłości konkretny, dobrze opłacalny zawód. Szybko przyswajał wiedzę, zatem miał szeroki wachlarz możliwości. Po roku od rozpoczęcia nauki - podobno - przyjęto go do pracy. Było to zgrupowanie naukowców. Z tego, co wspominał, działają pod różnymi kątami filozoficznymi i nie tylko.
Cisza.
Powiedział wyważonym, spokojnym tonem. Tymczasem Attili w ogóle się nie spieszyło, jako, że na tę okazję miał wygospodarowane całe popołudnie. Przycisnąwszy aktówkę do boku, ruszył w ślad za profesorem - lecz nie zrównywał z nim kroku, a dyplomatycznie pozwalał się prowadzić. Gdzieś w wyimaginowanych światłowodach myśli, doskonale usłyszał zadane pytanie. Nie odpowiadał jednak przez dłuższy moment, zastanawiając się i katalogując odpowiednie słowa w ryzy.
- Kiedy spotykaliśmy się na wigilii w Boże Narodzenie, bardzo często górował w rozmowach przy rodzinnym stole. Lubił opowiadać, snuć przeróżne teorie i nierzadko nas tym w jakiś sposób intrygował. - Zaczął spokojnie, harmonicznie stawiając kroki na wypolerowanej do połysku, kamiennej posadzce holu. Stukot podeszew wypastowanych, skórzanych butów roznosił się pustym echem po gładkich, jasno otynkowanych, wygiętych oble ścianach. Przez przeszkloną elewację, do środka wpadało chłodne, mdłe, rozproszone światło popołudniowego słońca. Wywoływało to poczucie surowości, która jakby tłumiła wszystkie inne dźwięki podczas monologu mężczyzny.
- Kiedy wychodziłem z nim na papierosa, w tajemnicy opowiadał mi o swoich szalonych planach. Nie rozumiałem, dlaczego pokładał we mnie zaufanie, skoro widywaliśmy się stosunkowo rzadko. ...A może właśnie dlatego? - Kontynuował. - Miał głowę pełną pomysłów. Był diabelnie kreatywny. Nie bał się podjąć ryzyka, choćby zapłatą za trud miała być jedynie kwestia przekonania w jakiejś sprawie. Jedni uważali go za dziwaka, inni za uosobienie potencjału. - Tu zrobił krótką pauzę.
- Rodzina była dumna, że dostał się na wydział filozofii na uniwersytecie w Kanadzie, choć - jak pan pewnie rozumie - woleliby, ażeby zajął się prawem. Medycyną. Czymkolwiek innym, co dałoby mu w przyszłości konkretny, dobrze opłacalny zawód. Szybko przyswajał wiedzę, zatem miał szeroki wachlarz możliwości. Po roku od rozpoczęcia nauki - podobno - przyjęto go do pracy. Było to zgrupowanie naukowców. Z tego, co wspominał, działają pod różnymi kątami filozoficznymi i nie tylko.
Cisza.
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Sob Lis 12, 2016 4:13 pm
Sob Lis 12, 2016 4:13 pm
Lekko pokręcił głową. Inteligencja, w przeciwieństwie do mądrości, w dzisiejszych czasach była wyjątkowo łatwa do zmierzenia, ale Francis zdawał sobie sprawę, że nie każdy o tym wie, nie każdy musi wiedzieć i – najważniejsze – nie każdy wiedzieć chce. Poza tym bardziej skupił się na tym, że jego towarzysz zapowiada jakąś ciężką, krwawą wręcz dyskusję. O co mogło chodzić...?
Miał wrażenie, że z każdym kolejnym usłyszanym słowem do jego głowy pragnie przedostać się pewna myśl, której podświadomość w desperackim akcie obrony przed bólem stara się nie dopuścić do świadomości.
Gdy wyszli na dziedziniec, Francis machinalnie wyciągnął papierośnicę, wyłuskał z niej papierosa i podpalił, nie siląc się na uprzejme proponowanie tytoniu nieznajomemu. Szedł coraz wolniej, w końcu zatrzymał się, w ciszy wodząc wzrokiem po łączeniach płyt chodnika.
– Kim pan jest? – odezwał się i obrócił przodem do mężczyzny, patrząc na niego zupełnie inaczej niż do tej pory. W wykładowcy poruszony temat, ale i sposób, w jaki rozmówca to zrobił, wyraźnie wywołał gorzki smutek, jednak nie wyprowadził z równowagi pozbawiając logicznego myślenia. Parę lat temu policja uprzedzała go, że dziennikarze mogą próbować wydobywać informacje w różny sposób, a on, broniąc prywatności swojej i rodziny samobójcy, powinien być czujny. Emocje nie powinny wziąć góry nad rozumem, nie może sobie na to pozwolić. Nie on.
Miał wrażenie, że z każdym kolejnym usłyszanym słowem do jego głowy pragnie przedostać się pewna myśl, której podświadomość w desperackim akcie obrony przed bólem stara się nie dopuścić do świadomości.
Gdy wyszli na dziedziniec, Francis machinalnie wyciągnął papierośnicę, wyłuskał z niej papierosa i podpalił, nie siląc się na uprzejme proponowanie tytoniu nieznajomemu. Szedł coraz wolniej, w końcu zatrzymał się, w ciszy wodząc wzrokiem po łączeniach płyt chodnika.
– Kim pan jest? – odezwał się i obrócił przodem do mężczyzny, patrząc na niego zupełnie inaczej niż do tej pory. W wykładowcy poruszony temat, ale i sposób, w jaki rozmówca to zrobił, wyraźnie wywołał gorzki smutek, jednak nie wyprowadził z równowagi pozbawiając logicznego myślenia. Parę lat temu policja uprzedzała go, że dziennikarze mogą próbować wydobywać informacje w różny sposób, a on, broniąc prywatności swojej i rodziny samobójcy, powinien być czujny. Emocje nie powinny wziąć góry nad rozumem, nie może sobie na to pozwolić. Nie on.
Attila przystanął niecałe dwa metry za plecami mężczyzny.
Milczał. Obserwował leniwie dyfuzjujące kłębki tytoniowego dymu, które w pewnym momencie wmywały się w jesienny wiatr i chłód. Papieros. Zastanawiał się, czy jego rozmówca pali regularnie, czy jest to może wynik napływających emocji. Nie wiedział.
- Myślę, że pan dedukuje tak dobrze, jak mało kto. – Odpowiedział w bliżej nieokreślonym momencie, zrównując wzrok ze swoim rozmówcą. - Lubiłem go. Co prawda, nie widywaliśmy się na tyle często, bym przywiązał się doń jakoś szczególniej, ale czułem z nim ciężką do sprecyzowania więź. Cenię sobie kreatywnych myślicieli.
Mężczyzna czuł, jak zwiastujące zimę podmuchy szarpią za poły jego marynarki. Pogodowe sfumato w dziwny sposób wpasowywało się w nostalgię i brak dosłowności całej konwersacji. Wszak nie dawał profesorowi konkretnej odpowiedzi, woląc balansować na cienkiej granicy poznania.
- Czy lubi pan pisać listy? - Zapytał. - Co prawda, nie byłem bezpośrednim odbiorcą pańskiej korespondencji, ale miałem okazję ją przeczytać. Choć w tamtym momencie nie wiedziałem, kto jest nadawcą. Cieszę się, że moge po latach spojrzeć panu w oczy. Mam nadzieję, że pan nie zapomniał. Nie zapomniał pan, prawda?
Milczał. Obserwował leniwie dyfuzjujące kłębki tytoniowego dymu, które w pewnym momencie wmywały się w jesienny wiatr i chłód. Papieros. Zastanawiał się, czy jego rozmówca pali regularnie, czy jest to może wynik napływających emocji. Nie wiedział.
- Myślę, że pan dedukuje tak dobrze, jak mało kto. – Odpowiedział w bliżej nieokreślonym momencie, zrównując wzrok ze swoim rozmówcą. - Lubiłem go. Co prawda, nie widywaliśmy się na tyle często, bym przywiązał się doń jakoś szczególniej, ale czułem z nim ciężką do sprecyzowania więź. Cenię sobie kreatywnych myślicieli.
Mężczyzna czuł, jak zwiastujące zimę podmuchy szarpią za poły jego marynarki. Pogodowe sfumato w dziwny sposób wpasowywało się w nostalgię i brak dosłowności całej konwersacji. Wszak nie dawał profesorowi konkretnej odpowiedzi, woląc balansować na cienkiej granicy poznania.
- Czy lubi pan pisać listy? - Zapytał. - Co prawda, nie byłem bezpośrednim odbiorcą pańskiej korespondencji, ale miałem okazję ją przeczytać. Choć w tamtym momencie nie wiedziałem, kto jest nadawcą. Cieszę się, że moge po latach spojrzeć panu w oczy. Mam nadzieję, że pan nie zapomniał. Nie zapomniał pan, prawda?
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Sob Lis 12, 2016 8:10 pm
Sob Lis 12, 2016 8:10 pm
Owszem, domyślał się, że właśnie poznał kogoś z rodziny, ale i tak wolał się upewnić. Nie widywali się często? Nie byli blisko...? Czyli ucieleśnieniem widma z przeszłości Lavrentskyiego okazał się daleki krewny Christophera. Albo ktoś, kto jakimś cudem zdobył informacje udostępnione rodzinie samobójcy. List? Tak, o tym też wiedziały tylko osoby z bliskiego otoczenia, ale zdarzenie było zbyt ważne dla Francisa, by łatwo pozbył się podejrzliwości.
Zacisnął usta krzywiąc się i spuścił wzrok. Spojrzeć w oczy... Czy ten ktoś mówiąc to w ogóle pomyślał, ile czasu i pracy nad sobą zajęło Francisowi, by mógł spojrzeć w oczy sam sobie? Czy przyszedł tu, by rozdrapywać rany i ulżyć własnemu ego?
– Wyglądam jak ktoś, kto zapomniał? – odbił pytanie zmuszając się do podniesienia wzroku i wytrzymania. Setki razy zastanawiał się, jak wyglądałoby jego spotkanie z kimś bliskim dla Christophera, ale nigdy w taki sposób. Był nieprzygotowany i zaskoczony, ale przez to reagował zupełnie szczerze. Cholera. Musiał wziąć się w garść. Poruszył się przechodząc parę kroków w bok i zaraz wracając, w międzyczasie zaciągając się papierosem.
– Z tego co wiem... – przerwał na chwilę, by wytchnąć dym i nabrać świeżej porcji powietrza. – ...moje dane były zastrzeżone w raporcie, nawet dla jego krewnych. Jak pan mnie znalazł?
Zacisnął usta krzywiąc się i spuścił wzrok. Spojrzeć w oczy... Czy ten ktoś mówiąc to w ogóle pomyślał, ile czasu i pracy nad sobą zajęło Francisowi, by mógł spojrzeć w oczy sam sobie? Czy przyszedł tu, by rozdrapywać rany i ulżyć własnemu ego?
– Wyglądam jak ktoś, kto zapomniał? – odbił pytanie zmuszając się do podniesienia wzroku i wytrzymania. Setki razy zastanawiał się, jak wyglądałoby jego spotkanie z kimś bliskim dla Christophera, ale nigdy w taki sposób. Był nieprzygotowany i zaskoczony, ale przez to reagował zupełnie szczerze. Cholera. Musiał wziąć się w garść. Poruszył się przechodząc parę kroków w bok i zaraz wracając, w międzyczasie zaciągając się papierosem.
– Z tego co wiem... – przerwał na chwilę, by wytchnąć dym i nabrać świeżej porcji powietrza. – ...moje dane były zastrzeżone w raporcie, nawet dla jego krewnych. Jak pan mnie znalazł?
Attila był bardzo dobrym obserwatorem. A zwłaszcza wtedy, gdy nawet najmniejsze gesty stawały się kluczowe do wyciągnięcia odpowiednich wniosków. Po ruchach mężczyzny mógł stwierdzić, że targały nim jakieś emocje. Lecz jakie konkretnie - tego już nie wiedział. Profesor był dlań kimś kompletnie obcym i ciężko było orzec, jak reaguje na pewne bodźce. Co wie. Co czuje. Czy potwierdzi przypuszczenia. Tego właśnie Węgier liczył się dowiedzieć przez umiejętną rozmowę. Potrzebował czasu i kreatywności. Aż.
- Na szczęście nie. - Powiedział zdawkowo, ale stosunkowo dobitnie. - Acz... cztery lata to jednak całkiem długo, a reaguje pan dosyć żywo na moje słowa. Za co dziękuje. Cieszę się, że mój kuzyn nie był dla pana kimś obojętnym.
Kolejna chwila milczenia przecięła rzucane na wiatr wypowiedzi. Ciężko powiedzieć, co konkretnie czaiło się w umyśle Attili. Najpewniej sprawiał wrażenie bycia kimś bezdusznym. Jego chromowany głos, statyczność i czujne spojrzenie dawały sensowne podstawy do wysnucia takiej konkluzji. Jednakże ostatecznie nie w tym leżał problem.
Przewaga mezczyzny polegała na fakcie, iż ten miał czas, ażeby się do rozmowy solidnie przygotować. Także w kwestii emocji. Oswoiwszy się z myślami, mógł spokojnie obserwować Francisa.
Dopóki nic nagle nie wykroczy poza ramy, wiedział, że będzie dobrze.
- Proszę jednak nie myśleć, że ostatnie cztery lata spędziłem na maniakalnym szukaniu pana. O tym zadecydował czysty przypadek - ot - ledwie ponad miesiąc temu. Nasze dzisiejsze spotkanie jest skutkiem działania zwykłej poczty pantoflowej. Ktoś miał szczęście lub nieszczęście mi sie do czegoś przypadkiem przyznać. To zabawne, jak nasze życie jest podyktowane przez ciąg drobnych zdarzeń. Malutkich decyzji. Kiwnięciami palców.
- Na szczęście nie. - Powiedział zdawkowo, ale stosunkowo dobitnie. - Acz... cztery lata to jednak całkiem długo, a reaguje pan dosyć żywo na moje słowa. Za co dziękuje. Cieszę się, że mój kuzyn nie był dla pana kimś obojętnym.
Kolejna chwila milczenia przecięła rzucane na wiatr wypowiedzi. Ciężko powiedzieć, co konkretnie czaiło się w umyśle Attili. Najpewniej sprawiał wrażenie bycia kimś bezdusznym. Jego chromowany głos, statyczność i czujne spojrzenie dawały sensowne podstawy do wysnucia takiej konkluzji. Jednakże ostatecznie nie w tym leżał problem.
Przewaga mezczyzny polegała na fakcie, iż ten miał czas, ażeby się do rozmowy solidnie przygotować. Także w kwestii emocji. Oswoiwszy się z myślami, mógł spokojnie obserwować Francisa.
Dopóki nic nagle nie wykroczy poza ramy, wiedział, że będzie dobrze.
- Proszę jednak nie myśleć, że ostatnie cztery lata spędziłem na maniakalnym szukaniu pana. O tym zadecydował czysty przypadek - ot - ledwie ponad miesiąc temu. Nasze dzisiejsze spotkanie jest skutkiem działania zwykłej poczty pantoflowej. Ktoś miał szczęście lub nieszczęście mi sie do czegoś przypadkiem przyznać. To zabawne, jak nasze życie jest podyktowane przez ciąg drobnych zdarzeń. Malutkich decyzji. Kiwnięciami palców.
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Sob Lis 12, 2016 10:13 pm
Sob Lis 12, 2016 10:13 pm
Podziękowania... tego tym bardziej się nie spodziewał.
Uśmiechnął się smutno i znów zbłądził spojrzeniem, tym razem gdzieś na wysokości horyzontu. Słuchał mężczyzny, ale nie skupiał zbytnio na jego słowach, ot przyjął wersję o przypadku wiedząc, że i tak będzie samodzielnie szukał potwierdzenia. Swoją drogą ciekawe, kto puścił parę i wypaplał coś, co miało pozostać tajemnicą.
Cztery lata – kolejny fakt, kolejna zgodność.
– Taak... – mruknął, jeszcze nie do końca wracając myślami do tu i teraz. Nagle jakby się ocknął, zakończył rozmyślania i zdecydował. – Jeśli byłby pan w stanie w jakiś sposób udowodnić swoje pokrewieństwo z nim albo chociaż zdradził mi swoją tożsamość, mógłbym... – Zawahał się. Czy rzeczywiście mógł? Czy chciał? – ...mógłbym coś panu pokazać – dokończył. Przeszedł kawałek do najbliższego kosza, zgasił w nim niedopałek i wrócił do rozmówcy. – Proszę mi wybaczyć, może przesadzam z ostrożnością, ale jestem mu to winny. Nie chcę pozwolić, by jakiś brukowiec wycierał sobie gębę jego śmiercią.
Uśmiechnął się smutno i znów zbłądził spojrzeniem, tym razem gdzieś na wysokości horyzontu. Słuchał mężczyzny, ale nie skupiał zbytnio na jego słowach, ot przyjął wersję o przypadku wiedząc, że i tak będzie samodzielnie szukał potwierdzenia. Swoją drogą ciekawe, kto puścił parę i wypaplał coś, co miało pozostać tajemnicą.
Cztery lata – kolejny fakt, kolejna zgodność.
– Taak... – mruknął, jeszcze nie do końca wracając myślami do tu i teraz. Nagle jakby się ocknął, zakończył rozmyślania i zdecydował. – Jeśli byłby pan w stanie w jakiś sposób udowodnić swoje pokrewieństwo z nim albo chociaż zdradził mi swoją tożsamość, mógłbym... – Zawahał się. Czy rzeczywiście mógł? Czy chciał? – ...mógłbym coś panu pokazać – dokończył. Przeszedł kawałek do najbliższego kosza, zgasił w nim niedopałek i wrócił do rozmówcy. – Proszę mi wybaczyć, może przesadzam z ostrożnością, ale jestem mu to winny. Nie chcę pozwolić, by jakiś brukowiec wycierał sobie gębę jego śmiercią.
- Moja godność nie powie panu zupełnie nic. Brzmimy różnie. Na Węgrzech kobieta przyjmuje nazwisko męża z końcówką "-ne". Mało tego. Christopher to imię typowo amerykańskie. Ciotka Erzsebet zgodziła się na takie z racji przeprowadzenia sie do Stanów zaraz po ślubie. Stwierdziła, że synowi tak będzie prościej, skoro ma tam pójść kiedyś do szkoły i organizować sobie życie. - Wyjaśnił. - Nie mam nic konkretnego na potwierdzenie swojego pokrewieństwa. Od pana zależy, czy podejmie pan ryzyko? Ja przed swoim sumieniem stoję czysto. Aczkolwiek rozumiem, że to słowo przeciwko słowu. Mógłbym panu pokazać nasze wspólne zdjęcie z dzieciństwa. Problem w tym, że Christopher przypomina na nim brzydko szarpniętego w górę, chuderlawego dzieciaka, a ja wyglądam... zwyczajnie. Przez to - na dobrą sprawę - mógłbym spokojnie pana okłamać. Zatem... czy jest pan w stanie udzielić mi kredytu zaufania? Czy może jednak zrobi pan jakiś wywiad? Otwarta decyzja.
Powiedział spokojnie, choć w duchu niezaprzeczalnie zaintrygowała go złożona propozycja. Obserwował go. W przeciwieństwie do Francisa, Attila podchodził do sprawy dosyć analitycznie. Skupiał się. Sam był na bardzo podobnej wysokości barykady. Miał kilka teorii, trochę poszlak i zdawkowe wnioski. Zależało mu, by dowiedzieć się konkretów i wszystko sobie wyjaśnić.
Powiedział spokojnie, choć w duchu niezaprzeczalnie zaintrygowała go złożona propozycja. Obserwował go. W przeciwieństwie do Francisa, Attila podchodził do sprawy dosyć analitycznie. Skupiał się. Sam był na bardzo podobnej wysokości barykady. Miał kilka teorii, trochę poszlak i zdawkowe wnioski. Zależało mu, by dowiedzieć się konkretów i wszystko sobie wyjaśnić.
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Sob Lis 12, 2016 11:32 pm
Sob Lis 12, 2016 11:32 pm
– Już dobrze. – Wykonał uspokajający gest dłonią i znów się uśmiechnął, lecz tym razem bardziej wesoło. – Powiedział pan wystarczająco, bym mógł uwierzyć, że byliście rodziną... a na pewno znał pan go dość dobrze. – O dziwo, poczuł drobną ulgę zdając sobie sprawę, że chociaż tym razem nie będzie musiał walczyć ze światem o godność kogoś, kto sam o nią już nie może zawalczyć. – Przejdźmy się, zaprowadzę pana. – Ruszył wzdłuż głównej ulicy, wolno oddalając się od Carmichael. – Zapytał pan – zaczął po chwili. – Czy go pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć? Powiedział pan, że widywaliście się raz na rok – ja widywałem go niemal codziennie przez trzy. Pan słuchał o jego pomysłach, ja widziałem jak powstają, a potem jak je realizuje. Pan mówił o potencjale, ja nazwałbym to... – przerwał czując, że zaczyna zbaczać na złą drogę, mówić w zły sposób. Odetchnął i wsunął dłonie do kieszeni, chcąc ogrzać palce. – Jak dużo szczegółów samego wypadku pan zna?
Uśmiech chwilowo zbił go z tropu.
Nie spodziewał się przejawów empatii, zwłaszcza, że tak niespodziewanie postawił Francisa przed pewnymi faktami. Attila nie brzmiał ani przyjemnie, ani czule, kłując już samym tonem swojego głosu. Przygotowywał się na skrajną podejrzliwość ze strony rozmówcy, masę pytań- albo, opcjonalnie - na policzek negatywnych emocji czy kompletnego zignorowania. Wymieniać można długo, aczkolwiek podsumowując - zdecydowanie nic pozytywnego.
Ruszył w ślad za mężczyzną, dając się prowadzić. Z czujnym zaintrygowaniem obserwował dynamizm, który towarzyszył opowiadaniu. Było w tym coś zajmującego, coś, co Attila skrupulatnie analizował.
- Dziękuję. Tym razem za zaufanie. - I po tych słowach nie dodawał już do tego niczego więcej.
- Jak by pan to nazwał? - Pociągnął go za słowo, tym samym sugerując, by spokojnie kontynuował. Mężczyznę zaskoczył fakt zmiany nastawienia. Na codzień profesor musiał być niezwykle charyzmatycznym człowiekiem. - Brzmi pan jak mecenas sztuki. Czy był dla pana swego rodzaju inspiracją, czy to raczej nostalgia związana z doglądaniem czegoś, co dorasta na pańskich oczach? Czy może i jedno i drugie?
Pokręcił głową.
- Znam tylko to, czego z pozycji kuzyna mogłem się dowiedzieć od policji. Stos suchych, bardzo oszczędnych informacji. Niczym nowym bym pana nie zaszokował. Pyta pan o to w jakimś konkretnym celu?
Nie spodziewał się przejawów empatii, zwłaszcza, że tak niespodziewanie postawił Francisa przed pewnymi faktami. Attila nie brzmiał ani przyjemnie, ani czule, kłując już samym tonem swojego głosu. Przygotowywał się na skrajną podejrzliwość ze strony rozmówcy, masę pytań- albo, opcjonalnie - na policzek negatywnych emocji czy kompletnego zignorowania. Wymieniać można długo, aczkolwiek podsumowując - zdecydowanie nic pozytywnego.
Ruszył w ślad za mężczyzną, dając się prowadzić. Z czujnym zaintrygowaniem obserwował dynamizm, który towarzyszył opowiadaniu. Było w tym coś zajmującego, coś, co Attila skrupulatnie analizował.
- Dziękuję. Tym razem za zaufanie. - I po tych słowach nie dodawał już do tego niczego więcej.
- Jak by pan to nazwał? - Pociągnął go za słowo, tym samym sugerując, by spokojnie kontynuował. Mężczyznę zaskoczył fakt zmiany nastawienia. Na codzień profesor musiał być niezwykle charyzmatycznym człowiekiem. - Brzmi pan jak mecenas sztuki. Czy był dla pana swego rodzaju inspiracją, czy to raczej nostalgia związana z doglądaniem czegoś, co dorasta na pańskich oczach? Czy może i jedno i drugie?
Pokręcił głową.
- Znam tylko to, czego z pozycji kuzyna mogłem się dowiedzieć od policji. Stos suchych, bardzo oszczędnych informacji. Niczym nowym bym pana nie zaszokował. Pyta pan o to w jakimś konkretnym celu?
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pawilon kultury i sztuki Carmichael
Nie Lis 13, 2016 1:17 am
Nie Lis 13, 2016 1:17 am
Cóż, Francis nazwałby podejście rozmówcy za dość fachowe, co nie do końca pasowało mu z wersją o krewnym, który z jednej strony może swobodnie rozmawiać ze świadkiem samobójstwa, a z drugiej fatyguje się na wykład i ogólnie sprawia wrażenie zaangażowanego. Ale, cholera, nie byłby sobą, gdyby nie uszanował cudzej straty tylko dlatego, że sam stracił to samo, poza tym nadal czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za tę tragedię. Postanowił nie traktować nieznajomego jako wroga, tylko jako obiekt, którego jakość i wiarygodność trzeba zbadać.
– ...nazwałbym to szaleństwem – dokończył, skoro tamten go o to poprosił i chociaż użył słowa o pozornie pejoratywnym znaczeniu, to wcale nie zabrzmiał, jakby chciał ubliżyć Christopherowi.
Mecenas sztuki? Spojrzał na rozmówcę marszcząc brwi, ale szybko zrozumiał i nawet był w stanie się zgodzić. Prawda: za czasów istnienia małego nieformalnego stowarzyszenia, przyjął w szeregi paru początkujących myślicieli i dał im szansę na zrobienie ze sobą czegoś – jednym z nich był Chris.
– Obydwa... chociaż raczej to drugie, bo, jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem, wszystko jest inspiracją... ale przez to i on nią był – mówił, na bieżąco analizując swoje podejście. Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Musiałbym pomyśleć, wiele rzeczy sobie przypomnieć... – Uśmiechnął się gorzko. – Myślałem, że to zamknięty rozdział, ale oto pojawia się pan. – Wyjął dłonie z kieszeni i wskazał na mężczyznę. Nagle zatrzymał się i westchnął w pełen zmęczenia sposób. – Czytał pan mój list, ponad dwadzieścia stron, na których opisałem, jak wyglądała z mojej perspektywy nasza znajomość, w tym sam fatalny wieczór, dostał to pan prawdopodobnie od jego matki i nawet nie skonsultował? A mimo tego potrafił pan rozpoznać o co chodzi i dotrzeć do mnie po samej plotce? – Lekko zmrużył powieki i zniżył głos. – Może mi pan powiedzieć wszystko, ale proszę nie próbować kłamać.
– ...nazwałbym to szaleństwem – dokończył, skoro tamten go o to poprosił i chociaż użył słowa o pozornie pejoratywnym znaczeniu, to wcale nie zabrzmiał, jakby chciał ubliżyć Christopherowi.
Mecenas sztuki? Spojrzał na rozmówcę marszcząc brwi, ale szybko zrozumiał i nawet był w stanie się zgodzić. Prawda: za czasów istnienia małego nieformalnego stowarzyszenia, przyjął w szeregi paru początkujących myślicieli i dał im szansę na zrobienie ze sobą czegoś – jednym z nich był Chris.
– Obydwa... chociaż raczej to drugie, bo, jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem, wszystko jest inspiracją... ale przez to i on nią był – mówił, na bieżąco analizując swoje podejście. Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Musiałbym pomyśleć, wiele rzeczy sobie przypomnieć... – Uśmiechnął się gorzko. – Myślałem, że to zamknięty rozdział, ale oto pojawia się pan. – Wyjął dłonie z kieszeni i wskazał na mężczyznę. Nagle zatrzymał się i westchnął w pełen zmęczenia sposób. – Czytał pan mój list, ponad dwadzieścia stron, na których opisałem, jak wyglądała z mojej perspektywy nasza znajomość, w tym sam fatalny wieczór, dostał to pan prawdopodobnie od jego matki i nawet nie skonsultował? A mimo tego potrafił pan rozpoznać o co chodzi i dotrzeć do mnie po samej plotce? – Lekko zmrużył powieki i zniżył głos. – Może mi pan powiedzieć wszystko, ale proszę nie próbować kłamać.
Attila nie sprawiał takiego wrażenia, ale lubił kreatywnie szalonych ludzi. Zawsze ich w jakiś sposób podziwiał, ponieważ - jak sądził - posiadali te cechy, których jemu samemu zwyczajnie brakowało. Śledził poczynania niesztampowych artystów, utalentowanych, ulicznych muzyków, myślicieli oraz naukowców, milcząco obdarzając ich trud zainteresowaniem, jak i fascynacją. Nawet jeśli był w tym wszystkim tylko biernym obserwatorem.
Zatrzymał się. Kolejne słowa wymagały gruntownego zastanowienia się oraz skrupulatnej analizy.
- Nie chcę powiedzieć, że z góry zakładam brak autentyczności pańskiego listu, ale skoro mam taką możliwość, wolałem to zweryfikować. Porozmawiać o tym bezpośrednio z panem. Jeśli, rzecz jasna, nie sprawi to zbyt dużego problemu. Stąd moje pytania. Miałem do czynienia jedynie ze słowami na papierze. Co prawda, bardzo emocjonalnymi, ale o ile trochę znam życie - literacka ekspresja może być tylko zabiegiem stylistycznym. Był to list od kogoś mi zupełnie obcego. Bez podpisu. Nie miałem żadnego poświadczenia, ze to, co pan tam zawarł, to prawda. Mam nadzieję, że pan rozumie. Po prostu korzystam z danej mi przez los okazji.
Znów zawiesił wzrok na twarzy profesora.
- Pytał pan o szczegóły samego wypadku. Skoro pan podaje mi taki argument, to proszę więc doprecyzować pytanie. O jakie detale panu chodzi? Jestem zamieszany w sprawę jako członek rodziny Christophera i o potwierdzonych faktach ze zdarzenia wiem tyle, ile dostałem od samej policji. To, co pan zawarł na papierze, to pana subiektywna relacja. Naszpikowana emocjami. Ponadto zrozumiałem pytanie jako - czy może ja wiem coś wiecej, niż pan. Zabrzmiało to jak poszukiwanie informacji.
Zatrzymał się. Kolejne słowa wymagały gruntownego zastanowienia się oraz skrupulatnej analizy.
- Nie chcę powiedzieć, że z góry zakładam brak autentyczności pańskiego listu, ale skoro mam taką możliwość, wolałem to zweryfikować. Porozmawiać o tym bezpośrednio z panem. Jeśli, rzecz jasna, nie sprawi to zbyt dużego problemu. Stąd moje pytania. Miałem do czynienia jedynie ze słowami na papierze. Co prawda, bardzo emocjonalnymi, ale o ile trochę znam życie - literacka ekspresja może być tylko zabiegiem stylistycznym. Był to list od kogoś mi zupełnie obcego. Bez podpisu. Nie miałem żadnego poświadczenia, ze to, co pan tam zawarł, to prawda. Mam nadzieję, że pan rozumie. Po prostu korzystam z danej mi przez los okazji.
Znów zawiesił wzrok na twarzy profesora.
- Pytał pan o szczegóły samego wypadku. Skoro pan podaje mi taki argument, to proszę więc doprecyzować pytanie. O jakie detale panu chodzi? Jestem zamieszany w sprawę jako członek rodziny Christophera i o potwierdzonych faktach ze zdarzenia wiem tyle, ile dostałem od samej policji. To, co pan zawarł na papierze, to pana subiektywna relacja. Naszpikowana emocjami. Ponadto zrozumiałem pytanie jako - czy może ja wiem coś wiecej, niż pan. Zabrzmiało to jak poszukiwanie informacji.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach