▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dom Strachów znajduje się w odrębnej części rezydencji w środku lasu. Dostać się tam można jedynie czarną karocą zaprzęgnięta w cztery czarne jak smoła rumaki. Na koźle zasiadła postać w ciemnym płaszczu i kapturze zasłaniającym jego twarz. Karoca znajduje się przy linii drzew, czekając na chętnych dreszczyku emocji.
Zasady:
1. Rozgrywka toczona będzie na zasadzie Waszych odpisów i naszego posta, w którym będą opisywane poszczególne etapy Waszej wędrówki.
2. Pierwsza grupa chętnych będzie prowadzona od początku, a każda kolejna osoba chętna będzie dołączała po prostu do grupy w tym momencie rozgrywki, w którym znajdować się będzie reszta. Zgłoszenia wysyłacie na moje PW, bądź Freya.
3. Będąc w Domu Strachów, można pisać również na Balu.
4. Od posta prowadzącego będziecie mieć 48h na odpis. Jeśli ktoś nie zdąży bez ważnego powodu, odpada.
5. Osobami prowadzącymi będą: Elisabeth oraz Frey.
6. Event potrwa do 14 listopada.
/W pierwszym poście opisujecie sobie jak wsiadacie do karocy i przejeżdżacie przez las. Na razie tak luźno zaczniemy. Jeśli dacie w miarę szybko posty, to od razu Wam coś dorzucę c: //
Zasady:
1. Rozgrywka toczona będzie na zasadzie Waszych odpisów i naszego posta, w którym będą opisywane poszczególne etapy Waszej wędrówki.
2. Pierwsza grupa chętnych będzie prowadzona od początku, a każda kolejna osoba chętna będzie dołączała po prostu do grupy w tym momencie rozgrywki, w którym znajdować się będzie reszta. Zgłoszenia wysyłacie na moje PW, bądź Freya.
3. Będąc w Domu Strachów, można pisać również na Balu.
4. Od posta prowadzącego będziecie mieć 48h na odpis. Jeśli ktoś nie zdąży bez ważnego powodu, odpada.
5. Osobami prowadzącymi będą: Elisabeth oraz Frey.
6. Event potrwa do 14 listopada.
/W pierwszym poście opisujecie sobie jak wsiadacie do karocy i przejeżdżacie przez las. Na razie tak luźno zaczniemy. Jeśli dacie w miarę szybko posty, to od razu Wam coś dorzucę c: //
Kociak od razu skierował się do domu strachów. Co prawda cała aranżacja zewnętrzna trochę go przerażała. Nie należał do najodważniejszych osób, ale jak na przekór siebie- uwielbiał się bać. Czuł wtedy jak bardzo adrenalina mu skacze. Jak energia w jeden moment się pojawia i chce by wybuchł od środka z jej nadmiaru. To tylko go napędzało do tego, by zacząć zabawę w "domu strachów". Nie czekając zbytnio, wsiadł do karocy. Nie zwrócił nawet uwagi, czy znajduje się tam sam, czy ktoś się dosiądzie. Po prostu był za bardzo zahipnotyzowany całym tym klimatem. Napawał się nim tak mocno, że nie reagował na żadne inne zmiany w otoczeniu, co też skutkowało tym, że nie był w stanie nikogo zauważyć, oczywiście dopóki nie usłyszy zwróconego w jego stronę żadnego głosu. Przyglądał się lasowi, przez który przejeżdżali. Przez stosunkowo późną godzinę, jesienią po prostu było ciemno, co dodawało kolejne obawy chłopakowi. Zaczął się zastanawiać co może się stać podczas tej krótkiej(?) podróży. W głowie tworzył sobie przeróżne scenariusze. Jakby chcąc się przygotować na to co za jakąś chwilę miało nadejść? Na pewno nie czułby się zbyt komfortowo gdyby był jedyną osobą, która tak bardzo trzęsła się ze strachu. Dlatego stwierdził, że takie ówczesne wyobrażanie sobie ewentualnych pułapek na jego psychikę będzie jak najbardziej przydatne. Albo po prostu łudził się, że to cokolwiek da i paniczny strach zniknie. Im dłużej jechali, tym bardziej nie mógł się doczekać początku zaplanowanej atrakcji. Dopiero w pewnym momencie, w momencie powiększania się obaw odnośnie wyśmiania jego strachliwej strony przypomniał sobie coś. Przecież może zwyczajnie nie zostać rozpoznany! Ma kostium na sobie i jedyne co go charakteryzuje to kolor włosów. Ale powiedzmy sobie szczerze, ile osób w szkole jest blondynami? Ponadto każdy może z góry założyć, że jest to peruka. Oczywiście nie wyglądały, nawet mimo takiej ilości nałożonego specyfiku do ich utrwalenia. Jednak trzeba założyć, że w szkole panoszą się takie osoby, które wydałyby fortunę na perukę, która byłaby nie do rozpoznania. Tak. Jest bezpieczny! Nawet jego naturalny kolor oczu został zakryty przez zielone, wyróżniające się soczewki. Ponadto był na pierwszym roku, mało kto go znał. Tak jak wcześniej nie chciał się skompromitować, tak teraz było mu to już kompletnie obojętne. Jest anonimowy! Może robić co chce, być sobą. No... prawie co chce. Prawie sobą. W końcu musi w jakimś stopniu godnie odegrać swoją rolę Chata Noira! Przez swoje przemyślenia, na ten moment strach też zniknął. Ale co będzie za chwilę?...
Odrobinę ociągał się ze wsiadaniem do karocy, usilnie starając się przekonać Monikę, by dotrzymała mu towarzystwa. Och, sama chciała tu z nim przyjść, a ominie główną atrakcję!? Absurd. Wypierała się, że się boi, że niewygodnie będzie jej w sukni... Jasne, jasne, ten przystojny Frankenstein, z którym przegadała pół balu nie ma nic wspólnego z nagłą niechęcią do opuszczania sali. Hrabia von Arsonveth dał za wygraną i w końcu sam wsiadł do pojazdu.
Zatrzasnął za sobą drzwiczki, nie zwracając uwagi na drugą osobę wewnątrz karocy. Siedział prosto, nawet się nie opierając i patrzył przed siebie, przez co towarzysz praktycznie nie mógł dostrzec jego twarzy, ale i on sam nie widział nic po bokach. Bycie stylowym Draculą musi być bardzo niepraktyczne...
Milczał, obserwował mroczne sylwetki drzew mijające ich po bokach , a w duchu zaczął się zastanawiać, co właściwie ma nastąpić. Las... świetny pretekst, żeby kogoś zabić. I jak klimatycznie! Cóż... tak, tak, wiedział, że to mało prawdopodobne, ale chyba tylko taka myśl była w stanie go zaniepokoić, bo racjonalna strona jego umysłu niestety zbyt dobrze trzymała na wodzy wyobraźnię. Ciekawe czy później się czegoś przestraszy. Ciekawe czy inni będą się bać. Właśnie... a gdyby tak...
Powoli odwrócił głowę w stronę, jak się okazało, kogoś kotopodobnego i zaczął się na niego gapić. I jak sam Francis w ciemności nie widział nic poza słabym zarysem postaci, tak nieznajomy na pewno mógł dostrzec dwa żarzące się lekko fluoryzującym światłem, pomarańczowe punkciki oczu krwiopijcy.
Zatrzasnął za sobą drzwiczki, nie zwracając uwagi na drugą osobę wewnątrz karocy. Siedział prosto, nawet się nie opierając i patrzył przed siebie, przez co towarzysz praktycznie nie mógł dostrzec jego twarzy, ale i on sam nie widział nic po bokach. Bycie stylowym Draculą musi być bardzo niepraktyczne...
Milczał, obserwował mroczne sylwetki drzew mijające ich po bokach , a w duchu zaczął się zastanawiać, co właściwie ma nastąpić. Las... świetny pretekst, żeby kogoś zabić. I jak klimatycznie! Cóż... tak, tak, wiedział, że to mało prawdopodobne, ale chyba tylko taka myśl była w stanie go zaniepokoić, bo racjonalna strona jego umysłu niestety zbyt dobrze trzymała na wodzy wyobraźnię. Ciekawe czy później się czegoś przestraszy. Ciekawe czy inni będą się bać. Właśnie... a gdyby tak...
Powoli odwrócił głowę w stronę, jak się okazało, kogoś kotopodobnego i zaczął się na niego gapić. I jak sam Francis w ciemności nie widział nic poza słabym zarysem postaci, tak nieznajomy na pewno mógł dostrzec dwa żarzące się lekko fluoryzującym światłem, pomarańczowe punkciki oczu krwiopijcy.
Gdy usłyszała, że ma być dom strachów, wiedziała, że nawet brak butów jej nie powstrzyma. Rozglądając się po sali, nie widziała, żeby tłumu ruszyły do drzwi, może właśnie dlatego omal nie przegapiła odjazdu karocy. Wypadła na podjazd w ostatniej chwili. Drzwi były już zamknięte, a woźnica łapał za lejce, by popędzić konie do ruszenia.
- Chwileczkę! - krzyknęła, podbiegając do karocy. Zakapturzona postać spojrzała w jej kierunku, gdy kobieta otwierała sobie drzwi i pakowała się do środka. Zamarła na chwilę, spoglądając na znajdujące się wewnątrz już dwie postaci. Uśmiechnęła się do nich przepraszająco, co biorąc pod uwagę jej upiorny makijaż, mógł przynieść odrobinę inny efekt, niż by chciała. Czarne obwódki wokół oczu, w których znajdowały się jedynie dwa żółte punkty, a do tego płaty skóry, które odkrywały kości czaszki.
- Witam. Wybaczcie to chwilowe wstrzymanie - przeprosiła, zamykając za sobą drzwi i siadając na wolnym miejscu pod oknem. Gdy tylko zajęła krzesło, karocą szarpnęło i ruszyli przy akompaniamencie parsknięć koni. Odsunęła czarną zasłonkę, przysłaniającą okienko, by wyjrzeć na zewnątrz i przesuwający się tam krajobraz przedstawiający las.
Kiedy tylko karoca przekroczyła linię drzew wszelkie światło zgasły, pogrążając przemieszczający się pojazd w ciemnościach. I tylko księżyc, który od czasu do czasu wychylał się zza chmur, dostarczał odrobiny światła. Cel ich drogi był jasny, jednak żadne z nich nie wiedziało, co czeka ich podczas samej podróży.
Cisza rozdzierana była jedynie przez gałęzie, które uderzały z każdej strony w karocę, którą bujało na boki przy każdej przeszkodzie, którą napotykały koła. Nagle jedynym dźwiękiem stało się dominujące wycie. Najpierw pojedyncze, a potem dołączały do niego kolejne będące coraz bliżej i bliżej. Niespodziewanie karoca zatrzymała się gwałtownie, zupełnie jakby w coś uderzyli. Wyglądając na zewnątrz, dostrzegliby brak koni, a także woźnicy. W ten sposób pozostali sami w lesie.
Jednakże było małe światełko w tunelu. Kilkaset metrów dalej od miejsca, w którym się obecnie byli, znajdował się domek w oknach, którego paliły się światła.
- Chwileczkę! - krzyknęła, podbiegając do karocy. Zakapturzona postać spojrzała w jej kierunku, gdy kobieta otwierała sobie drzwi i pakowała się do środka. Zamarła na chwilę, spoglądając na znajdujące się wewnątrz już dwie postaci. Uśmiechnęła się do nich przepraszająco, co biorąc pod uwagę jej upiorny makijaż, mógł przynieść odrobinę inny efekt, niż by chciała. Czarne obwódki wokół oczu, w których znajdowały się jedynie dwa żółte punkty, a do tego płaty skóry, które odkrywały kości czaszki.
- Witam. Wybaczcie to chwilowe wstrzymanie - przeprosiła, zamykając za sobą drzwi i siadając na wolnym miejscu pod oknem. Gdy tylko zajęła krzesło, karocą szarpnęło i ruszyli przy akompaniamencie parsknięć koni. Odsunęła czarną zasłonkę, przysłaniającą okienko, by wyjrzeć na zewnątrz i przesuwający się tam krajobraz przedstawiający las.
Kiedy tylko karoca przekroczyła linię drzew wszelkie światło zgasły, pogrążając przemieszczający się pojazd w ciemnościach. I tylko księżyc, który od czasu do czasu wychylał się zza chmur, dostarczał odrobiny światła. Cel ich drogi był jasny, jednak żadne z nich nie wiedziało, co czeka ich podczas samej podróży.
Cisza rozdzierana była jedynie przez gałęzie, które uderzały z każdej strony w karocę, którą bujało na boki przy każdej przeszkodzie, którą napotykały koła. Nagle jedynym dźwiękiem stało się dominujące wycie. Najpierw pojedyncze, a potem dołączały do niego kolejne będące coraz bliżej i bliżej. Niespodziewanie karoca zatrzymała się gwałtownie, zupełnie jakby w coś uderzyli. Wyglądając na zewnątrz, dostrzegliby brak koni, a także woźnicy. W ten sposób pozostali sami w lesie.
Jednakże było małe światełko w tunelu. Kilkaset metrów dalej od miejsca, w którym się obecnie byli, znajdował się domek w oknach, którego paliły się światła.
Kiedy karoca tylko na chwilę się zatrzymała, chłopak poczuł się lekko zdezorientowany. Czy to jakiś punkt programu? Już się zaczęło? Cała jakże krótka akcja lekko wystraszyła kocura. Dreszcze przeszły po jego ciele gdy drzwiczki zostały otwarte. Jednak gdy tylko ujrzał, jego zdaniem dość przyjazną postać, od razu się wyluzował. Mimo całego stroju był w stanie jakoś stwierdzić, że ta osoba nie zrobi mu krzywdy, wokół miała przyjazną aurę. Nie ma czego się bać.
- Nic się nie stało.- Odpowiedział na przeprosiny dziewczyny. Po czym ukazał swoje uzębienie w szczerym uśmiechu. Chyba dzięki niej trochę się uspokoił. Jakoś świadomość tego, że ma kogoś obok siebie dawała jakiegoś typu ukojenie jego duchowi i uczuciu lekkiego stresu. Powoli też zaczynał się przyzwyczajać do panującej ciemności we wnętrzu pojazdu, więc mógł zaobserwować sylwetkę osoby siedzącej obok niego. Mężczyzna? Najprawdopodobniej. Wciąż nie widział wielu detali, więc mógł jedynie zgadywać. Przez cały strach rozwiany przez kobietę, nie czuł ani trochę zagrożenia. Naglę świat nabrał barw i radochy z zabawy. Do czasu. Do czasu tych wyć, na które blondyn nie był kompletnie przygotowany. Odruchowo rzucił się na Francisa, mocno się wtulając i trzęsąc. Dużo lepszym wyjściem byłoby posiadanie dużego pluszaka, który by był w stanie go uspokajać. Jednak nie wziął takiej ewentualności. - Ja stąd nie wyjdę!- Krzyknął tylko, ukazując jak bardzo przerażony był samym nieznanym wyciem. Może gdyby te dźwięki się nie zbliżały byłoby lepiej? Sam w głowie widział swoją obecną pozycję i możliwość odbierania go w taki a nie inny sposób. Wstydził się tego, jednak nie potrafił nic na to poradzić. 'Trzęsiportek' a nie bohater animacji. Wystraszony kot. Potrzebowałby chyba jakiejś motywacji ze strony towarzyszy, by być w stanie w jakimś stopniu się ogarnąć. Oczywiście też nie pozostałby sam w pojeździe. Nie było mowy o żadnym rozłączaniu się. Czuł się trochę uzależniony od wyborów pozostałej dwójki, no ale co poradzić. Czemu on w ogóle zgłosił się do czegoś tak stresującego?! Ach no tak. Bo jest chorym pojebem! Najwyżej w trakcie popuści w majtki i zacznie płakać. Przynajmniej może chociaż trochę śmiechu doda nieznajomym wokół?
- Nic się nie stało.- Odpowiedział na przeprosiny dziewczyny. Po czym ukazał swoje uzębienie w szczerym uśmiechu. Chyba dzięki niej trochę się uspokoił. Jakoś świadomość tego, że ma kogoś obok siebie dawała jakiegoś typu ukojenie jego duchowi i uczuciu lekkiego stresu. Powoli też zaczynał się przyzwyczajać do panującej ciemności we wnętrzu pojazdu, więc mógł zaobserwować sylwetkę osoby siedzącej obok niego. Mężczyzna? Najprawdopodobniej. Wciąż nie widział wielu detali, więc mógł jedynie zgadywać. Przez cały strach rozwiany przez kobietę, nie czuł ani trochę zagrożenia. Naglę świat nabrał barw i radochy z zabawy. Do czasu. Do czasu tych wyć, na które blondyn nie był kompletnie przygotowany. Odruchowo rzucił się na Francisa, mocno się wtulając i trzęsąc. Dużo lepszym wyjściem byłoby posiadanie dużego pluszaka, który by był w stanie go uspokajać. Jednak nie wziął takiej ewentualności. - Ja stąd nie wyjdę!- Krzyknął tylko, ukazując jak bardzo przerażony był samym nieznanym wyciem. Może gdyby te dźwięki się nie zbliżały byłoby lepiej? Sam w głowie widział swoją obecną pozycję i możliwość odbierania go w taki a nie inny sposób. Wstydził się tego, jednak nie potrafił nic na to poradzić. 'Trzęsiportek' a nie bohater animacji. Wystraszony kot. Potrzebowałby chyba jakiejś motywacji ze strony towarzyszy, by być w stanie w jakimś stopniu się ogarnąć. Oczywiście też nie pozostałby sam w pojeździe. Nie było mowy o żadnym rozłączaniu się. Czuł się trochę uzależniony od wyborów pozostałej dwójki, no ale co poradzić. Czemu on w ogóle zgłosił się do czegoś tak stresującego?! Ach no tak. Bo jest chorym pojebem! Najwyżej w trakcie popuści w majtki i zacznie płakać. Przynajmniej może chociaż trochę śmiechu doda nieznajomym wokół?
Wycie, zepsuty powóz? No, no! Zaczynało się świetnie! Francis poczuł dreszcz ekscytacji, nawet uśmiechnął się pod nosem, co na pewno dało się poznać po zmianie wyrazu spojrzenia. Przez chwilę nie robił nic i zaczął nasłuchiwać... i nie, nie w celu poznania zagrożenia, a rozpoznania, czy dźwięk jest powtarzalny, co sugerowałoby, że został nagrany i puszczany w coraz to bliższych głośnikach. Nie zdołał dojść do żadnego wniosku, bo jego uwagę rozproszył kotoczłek. Och, poważnie?
– Dumny król dżungli musi być twoim krewnym, kotku. Bardzo, bardzo dalekim krewnym. – Zerknął porozumiewawczo na panią mumię, po czym pchnął drzwi otwierając je, złapał Trystiana w pasie i dosłownie wyniósł z karocy, samemu również wysiadając. Odstawił chłopaka na ziemię i teatralnie poprawił dół kamizelki, a potem rękawiczki i kaptur. Odchrząknął.
– Nie martw się. Jeśli to psowate, najpierw rzucą się na najmniej świeże mięsko. – Posłał uśmiechnięte spojrzenie kobiecie w bandażach, po czym gestem wskazał odległe światła okien.
– W drogę. Uważajcie, po czym stąpacie... – rzucił, po czym ruszył przed siebie. Oczywiście, że miał na myśli korzenie... to tylko korzenie i kawałki kamieni, drzewa, liście, krzaki i piach. Żadnych sylwetek, żadnych szkieletów, żadnych kości i oczu świecących w ciemności – oczywiście z wyjątkiem tych hrabi Logana.
– Dumny król dżungli musi być twoim krewnym, kotku. Bardzo, bardzo dalekim krewnym. – Zerknął porozumiewawczo na panią mumię, po czym pchnął drzwi otwierając je, złapał Trystiana w pasie i dosłownie wyniósł z karocy, samemu również wysiadając. Odstawił chłopaka na ziemię i teatralnie poprawił dół kamizelki, a potem rękawiczki i kaptur. Odchrząknął.
– Nie martw się. Jeśli to psowate, najpierw rzucą się na najmniej świeże mięsko. – Posłał uśmiechnięte spojrzenie kobiecie w bandażach, po czym gestem wskazał odległe światła okien.
– W drogę. Uważajcie, po czym stąpacie... – rzucił, po czym ruszył przed siebie. Oczywiście, że miał na myśli korzenie... to tylko korzenie i kawałki kamieni, drzewa, liście, krzaki i piach. Żadnych sylwetek, żadnych szkieletów, żadnych kości i oczu świecących w ciemności – oczywiście z wyjątkiem tych hrabi Logana.
Nic się nie stało.
Uśmiechnęła się w stronę Trystiana z pewną dozą wdzięczności. Nie chciała aż tak niespodziewanie wdzierać się do karocy. Dziwiło ją, że są tam tylko dwie osoby, ale z drugiej strony, to mniej osób do zdenerwowania. Miało więc to swoje plusy, jak i minusy.
- Niby miała być anonimowość, ale skoro mam wejść z wami do strasznego domu.. Jestem Catherine - przedstawiła się, spoglądając najpierw na najmłodszego uczestnika, a potem na hrabię, z którym miała już dziś okazję zamienić kilka słów w głównej sali.
Odskoczyła od okna, gdy jedna z gałęzi uderzyła w okienko, strasząc ją. Puściła zasłonkę i usiadła prosto na siedzisku, udając, że tak naprawdę wszystko jest pod kontrolą i było częścią planu. Nie miała choroby morskiej, ale gdy tak rzucało na boki, jakby spotkało ich coś w rodzaju sztormu, zaczęła żałować, że zjadła o jednego kruchego paluszka za dużo. Przymknęła oczy, które bardzo szybko jednak otworzyła, gdy do jej uszu dotarło pierwsze wycie. Potem były kolejne, coraz bliżej. Sama nie wiedziała, czy to karoca przybliżała się do nich, czy to zwierzęta podążały ich tropem.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że chłopak przebrany za kota, rzucił się na drugiego mężczyznę, szukając u niego pocieszenia. Kąciki jej ust minimalnie drgnęły, ale nie uśmiechnęła się. Gdy karoca się zatrzymała, a obaj panowie znaleźli się na zewnątrz, rozejrzała się po jej wnętrzu. Może tutaj byłoby lepiej pozostać?
Po chwili ociągania wysiadła za pozostałymi. Praktycznie od razu po zetknięciu się bandaży na jej stopach z ziemią, materiał naciągnął zimną wodą.
- Heeej, nie będę żadną przynętą, ok? - fuknęła, krzyżując ramiona na piersi. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Jednakże jej naburmuszona mina trwała zaledwie chwilę. Rozbawione spojrzenie dość jasno dawało to do zrozumienia.
- Jeśli coś złapie mnie za nogę, będę krzyczeć - lojalnie ostrzegła, żeby potem nie było do niej pretensji, jak zacznie drzeć się na całe gardło, aż usłyszą ją w rezydencji. Rozejrzała się dookoła, a potem nie chcąc zostać samej, ruszyła za Loganem. Jeśli coś miało już kogoś zeżreć, to tego, kto szedł na przodzie i właśnie dlatego trzymała się o krok z tyłu za mężczyzną.
/Post Freya z dalszym prowadzeniem pojawi się jutro.//
Uśmiechnęła się w stronę Trystiana z pewną dozą wdzięczności. Nie chciała aż tak niespodziewanie wdzierać się do karocy. Dziwiło ją, że są tam tylko dwie osoby, ale z drugiej strony, to mniej osób do zdenerwowania. Miało więc to swoje plusy, jak i minusy.
- Niby miała być anonimowość, ale skoro mam wejść z wami do strasznego domu.. Jestem Catherine - przedstawiła się, spoglądając najpierw na najmłodszego uczestnika, a potem na hrabię, z którym miała już dziś okazję zamienić kilka słów w głównej sali.
Odskoczyła od okna, gdy jedna z gałęzi uderzyła w okienko, strasząc ją. Puściła zasłonkę i usiadła prosto na siedzisku, udając, że tak naprawdę wszystko jest pod kontrolą i było częścią planu. Nie miała choroby morskiej, ale gdy tak rzucało na boki, jakby spotkało ich coś w rodzaju sztormu, zaczęła żałować, że zjadła o jednego kruchego paluszka za dużo. Przymknęła oczy, które bardzo szybko jednak otworzyła, gdy do jej uszu dotarło pierwsze wycie. Potem były kolejne, coraz bliżej. Sama nie wiedziała, czy to karoca przybliżała się do nich, czy to zwierzęta podążały ich tropem.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że chłopak przebrany za kota, rzucił się na drugiego mężczyznę, szukając u niego pocieszenia. Kąciki jej ust minimalnie drgnęły, ale nie uśmiechnęła się. Gdy karoca się zatrzymała, a obaj panowie znaleźli się na zewnątrz, rozejrzała się po jej wnętrzu. Może tutaj byłoby lepiej pozostać?
Po chwili ociągania wysiadła za pozostałymi. Praktycznie od razu po zetknięciu się bandaży na jej stopach z ziemią, materiał naciągnął zimną wodą.
- Heeej, nie będę żadną przynętą, ok? - fuknęła, krzyżując ramiona na piersi. Zacisnęła usta w wąską linijkę. Jednakże jej naburmuszona mina trwała zaledwie chwilę. Rozbawione spojrzenie dość jasno dawało to do zrozumienia.
- Jeśli coś złapie mnie za nogę, będę krzyczeć - lojalnie ostrzegła, żeby potem nie było do niej pretensji, jak zacznie drzeć się na całe gardło, aż usłyszą ją w rezydencji. Rozejrzała się dookoła, a potem nie chcąc zostać samej, ruszyła za Loganem. Jeśli coś miało już kogoś zeżreć, to tego, kto szedł na przodzie i właśnie dlatego trzymała się o krok z tyłu za mężczyzną.
/Post Freya z dalszym prowadzeniem pojawi się jutro.//
Gdyby tylko cała trójka po przebyciu drobnego dystansu stwierdziła, że jednak wolą miłe wnętrze karocy, niewątpliwie spotkaliby się z zaskoczeniem. Tak, jak wcześniej konie oraz woźnica, ostatni element przepadł. Nie zabrakło jednak napływającej zewsząd, gęstej mgły. Nie tylko utrudniła przebierańcom widoczność, ale również przyniosła ze sobą nieprzyjemny chłód, który szczypał w każdą odsłoniętą część ciała. Jeśli nie chcieli całkowicie stracić drogi z oczu i przemarznąć do kości, musieli się pospieszyć.
W pewnym momencie wędrówki dobiegły ich szmery, szuranie, dźwięk łamanych gałązek, oraz przesuwanych liści. Były za głośne na wiewiórkę czy drepczącego jeża, toteż prawdopodobnie mieli do czynienia z czymś znacznie większym. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mimo usilnych prób, nie szło ustalić dokładnego miejsca, z którego dochodziły niepokojące odgłosy. Zdecydowanie powinni jak najszybciej odszukać dom.
W pewnym momencie wędrówki dobiegły ich szmery, szuranie, dźwięk łamanych gałązek, oraz przesuwanych liści. Były za głośne na wiewiórkę czy drepczącego jeża, toteż prawdopodobnie mieli do czynienia z czymś znacznie większym. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mimo usilnych prób, nie szło ustalić dokładnego miejsca, z którego dochodziły niepokojące odgłosy. Zdecydowanie powinni jak najszybciej odszukać dom.
Słysząc jak kobieta się przedstawiła, kociak lekko drgnął. Och nie. Tego chciał uniknąć za wszelką cenę. Nie wiedział jak się zachować na ten gest. Naprawdę nie miał ochoty na rozpoznanie, tym bardziej, że czuł się sporo młodziej od pozostałej dwójki. Takie przeczucie? Chociażby po głosie dało się to wywnioskować. Pomijając już, że ich sylwetka wskazywała na dość sporo wyższych od niego. Nie żeby należał do wysokich, jednak zawsze w jakimś stopniu przypisuje się wiek względem wzrostu. Poczuł się delikatnie skrępowany. Nie wiedział kim mogą być te osoby. Jednak jeżeli miały jakieś powiązanie z Riverdale, lepiej byłoby zastosować taktykę "ja nic nie wiem". Albo w jakiś ładny sposób ominąć odpowiedzialności przedstawienia się? Trochę niezbyt kulturalne, jednak miał nadzieję na zrozumienie, jak i potraktowanie tego z przymrużeniem oka odnośnie tego czynu.
- Moja godność i tak w niczym, nikomu nie pomoże. A wyznaję zasadę, że tak może być zabawniej. Dzisiaj jestem Chat Noir.- Zakończył swoją krótką wypowiedź i z wielkim uśmiechem tknął swój dzwoneczek na szyi, chcąc podkreślić swoją dziecinność i może w jakimś stopniu wczucie się w słodkiego kota? A może też tym gestem po prostu odwrócić uwagę od ominięcia prawdziwego imienia.
Następnym uczuciem jakie poczuł było pociągnięcie w okolicy biodra i znalezienie się na zewnątrz. Tak szybko! Mało co nie dostał natychmiastowego zawału, kiedy tylko poczuł nierówny grunt pod nogami. Jednak równie szybko został uspokojony przez słowa Francisa. Nie omieszkał się zareagować na nie śmiechem. Jednak po chwili stanął po stronie pani Fitzroy.
- W filmach Ci najdzielniejsi zawsze na początku giną. A strachliwi, niepozorni wytrzymują najdłużej. Zawsze możemy zostawić tego pana na pożarcie, samemu uciekając i zwyciężając!- Im dłuższa stawała się jego wypowiedź, tym więcej energii i pozytywnych emocji nabierała. Aż w końcu ostatnie słowo zostało wymówione z iskierkami w oczach i uczuciem pewnego zwycięstwa. Entuzjazmem. Za to na wieść o ewentualnych krzykach ponownie się zaśmiał i aż musiał to skomentować. - To będziemy mieli zawody w krzyczeniu. Nawet jeżeli mnie nic nie złapie za nogę, to najpewniej przez Twój wrzask sam będę się starał Cię przebić. Jak myślisz, są przewidziane jakieś nagrody za bycie najgłośniejszym? Albo najbardziej przerażonym?- Swoimi słowami chciał po prostu wprowadzić w klimat trochę uśmiechu. Zlikwidować uczucie strachu i bardziej spojrzeć na to jako dobrą zabawę, która może jednak nie będzie aż taka straszna? Może chociaż nie do tego stopnia, by blondyn musiał zmieniać kostium przez... przemoczenie go.
Wędrowali tak w jedną stronę, wyznaczoną przez Francisa, no bo kogo innego? Przynęta musi iść na pierwszy ogień! Do boju proszę pana! Nie zapomnimy o tym poświęceniu do samego śniadania! Samemu Trystianowi wydawało się, że minęło już naprawdę wiele, wiele minut. Może to przez tak bardzo ograniczone widzenie, które też działało na psychikę i znacznie wydłużało czas? Aż w końcu coś zaczęło nadchodzić. To oczywiście nie mogła być wiewiórka... a więc... Zmutowana, wielka wiewiórka!!! O nie! Bogowie, ratujcie kobiety i osoby poniżej osiemnastego roku życia!
- To nie w tych rejonach występuje Chupacabra, prawda?- Chciał po prostu upewnienia. Ot tak. Żeby ktoś się chociaż odezwał i zlikwidował jego obecnie narastający strach. Ewentualnie w tej bajce grał postać, która podczas tego stanu zaczyna nieświadomie (nie)rozśmieszać wszystkich wokół. Szybkim ruchem złapał nauczycieli za rękę, nie chcąc w razie czego się rozdzielić. To nie byłby dobry pomysł, szczególnie dla jego psychiki. Jeszcze nie czas na wcześniej wspomniane zawody.
- Moja godność i tak w niczym, nikomu nie pomoże. A wyznaję zasadę, że tak może być zabawniej. Dzisiaj jestem Chat Noir.- Zakończył swoją krótką wypowiedź i z wielkim uśmiechem tknął swój dzwoneczek na szyi, chcąc podkreślić swoją dziecinność i może w jakimś stopniu wczucie się w słodkiego kota? A może też tym gestem po prostu odwrócić uwagę od ominięcia prawdziwego imienia.
Następnym uczuciem jakie poczuł było pociągnięcie w okolicy biodra i znalezienie się na zewnątrz. Tak szybko! Mało co nie dostał natychmiastowego zawału, kiedy tylko poczuł nierówny grunt pod nogami. Jednak równie szybko został uspokojony przez słowa Francisa. Nie omieszkał się zareagować na nie śmiechem. Jednak po chwili stanął po stronie pani Fitzroy.
- W filmach Ci najdzielniejsi zawsze na początku giną. A strachliwi, niepozorni wytrzymują najdłużej. Zawsze możemy zostawić tego pana na pożarcie, samemu uciekając i zwyciężając!- Im dłuższa stawała się jego wypowiedź, tym więcej energii i pozytywnych emocji nabierała. Aż w końcu ostatnie słowo zostało wymówione z iskierkami w oczach i uczuciem pewnego zwycięstwa. Entuzjazmem. Za to na wieść o ewentualnych krzykach ponownie się zaśmiał i aż musiał to skomentować. - To będziemy mieli zawody w krzyczeniu. Nawet jeżeli mnie nic nie złapie za nogę, to najpewniej przez Twój wrzask sam będę się starał Cię przebić. Jak myślisz, są przewidziane jakieś nagrody za bycie najgłośniejszym? Albo najbardziej przerażonym?- Swoimi słowami chciał po prostu wprowadzić w klimat trochę uśmiechu. Zlikwidować uczucie strachu i bardziej spojrzeć na to jako dobrą zabawę, która może jednak nie będzie aż taka straszna? Może chociaż nie do tego stopnia, by blondyn musiał zmieniać kostium przez... przemoczenie go.
Wędrowali tak w jedną stronę, wyznaczoną przez Francisa, no bo kogo innego? Przynęta musi iść na pierwszy ogień! Do boju proszę pana! Nie zapomnimy o tym poświęceniu do samego śniadania! Samemu Trystianowi wydawało się, że minęło już naprawdę wiele, wiele minut. Może to przez tak bardzo ograniczone widzenie, które też działało na psychikę i znacznie wydłużało czas? Aż w końcu coś zaczęło nadchodzić. To oczywiście nie mogła być wiewiórka... a więc... Zmutowana, wielka wiewiórka!!! O nie! Bogowie, ratujcie kobiety i osoby poniżej osiemnastego roku życia!
- To nie w tych rejonach występuje Chupacabra, prawda?- Chciał po prostu upewnienia. Ot tak. Żeby ktoś się chociaż odezwał i zlikwidował jego obecnie narastający strach. Ewentualnie w tej bajce grał postać, która podczas tego stanu zaczyna nieświadomie (nie)rozśmieszać wszystkich wokół. Szybkim ruchem złapał nauczycieli za rękę, nie chcąc w razie czego się rozdzielić. To nie byłby dobry pomysł, szczególnie dla jego psychiki. Jeszcze nie czas na wcześniej wspomniane zawody.
Milczał. Nie zamierzał się przedstawiać, w końcu został wprowadzony w to wyśmienite towarzystwo na samym początku balu. Kto tego nie widział ten... ten nie widział i trudno.
Zaśmiał się mrukliwie, ale zaraz odchrząknął. Świetnie, dzieciak się rozchmurzył, o to chodziło, ale Frank i tak musiał się bardziej pilnować. Zanotował w głowie, że nie powinien za dużo mówić, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że jego głos jest dość rozpoznawalny, a sposób mówienia wręcz wołał hej, ludzie, to ja, Francis! Może naprawdę powinien seplenić?
– Nie, tu grasują smoki... – Chciał dodać coś jeszcze, ale nagle coś pochwyciło jego dłoń. Szlag! Odruchowo odskoczył, zrzucając z siebie to coś, czyli... aha. Żadna macka, żaden zombie, tylko kotoczłek. Uff... Z drugiej strony wolał uniknąć łażenia z ludźmi, a tym bardziej z kotem, za rękę, dlatego nasunął pelerynę na ramiona, by szczelniej okrywała jego sylwetkę. Nie skomentował tego w żaden sposób, za to rozejrzał się dookoła, nieskutecznie poszukując źródła dźwięku. A gdyby tak...
– Masz telefon? Fleszem albo ekranem możemy oświetlić drogę, szybciej stąd wyjdziemy – wprawdzie patrzył na panią mumię, ale pytanie skierowane było do wszystkich. Sam zostawił komórkę w domu, uznając, że tu mu się nie przyda, a poza tym nie chce, by któryś z ważnych naukowych dupków tego dnia zawracał mu głowę.
Zaśmiał się mrukliwie, ale zaraz odchrząknął. Świetnie, dzieciak się rozchmurzył, o to chodziło, ale Frank i tak musiał się bardziej pilnować. Zanotował w głowie, że nie powinien za dużo mówić, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że jego głos jest dość rozpoznawalny, a sposób mówienia wręcz wołał hej, ludzie, to ja, Francis! Może naprawdę powinien seplenić?
– Nie, tu grasują smoki... – Chciał dodać coś jeszcze, ale nagle coś pochwyciło jego dłoń. Szlag! Odruchowo odskoczył, zrzucając z siebie to coś, czyli... aha. Żadna macka, żaden zombie, tylko kotoczłek. Uff... Z drugiej strony wolał uniknąć łażenia z ludźmi, a tym bardziej z kotem, za rękę, dlatego nasunął pelerynę na ramiona, by szczelniej okrywała jego sylwetkę. Nie skomentował tego w żaden sposób, za to rozejrzał się dookoła, nieskutecznie poszukując źródła dźwięku. A gdyby tak...
– Masz telefon? Fleszem albo ekranem możemy oświetlić drogę, szybciej stąd wyjdziemy – wprawdzie patrzył na panią mumię, ale pytanie skierowane było do wszystkich. Sam zostawił komórkę w domu, uznając, że tu mu się nie przyda, a poza tym nie chce, by któryś z ważnych naukowych dupków tego dnia zawracał mu głowę.
Przeczucie sprawiło, że gdy oddalili się na kilka metrów od miejsca, w którym stali, odwróciła się za siebie, by dostrzec.. pustkę. Ich jedyny środek transportu, który mógłby zabrać ich z powrotem do rezydencji, gdzieś przepadł. Zniknął, ktoś go zabrał, a zamiast tego zewsząd zaczęła pojawiać się mgła. Zaczęła sobie przypominać wszystkie horrory, które widziała, choć wiele ich nie było. Las, mgła, noc, trójka samotnie wędrujących ludzi, jakiś dom w oddali. Po prostu, co mogło pójść nie tak! Oprócz tego, co już poszło. Bandaże niemal natychmiast przesiąkły wodą i w tym momencie miała wrażenie, jakby jej stopy stały się dwiema bryłkami lodu. Próbowała poruszać palcami, by nie stracić w nich krążenia. Lubiła swoje palce, a amputowanie ich z powodu zamarznięcia nie było opcją, którą chciałaby mieć.
Widząc, że zarówno jedno, jak i drugie nie ma zamiaru się przedstawiać, zaśmiała się. Bynajmniej nie miała im tego za złe, rozumiała zasady, na których zostali zaproszeni na bal i szanowała ich decyzję o pozostaniu jak najbardziej anonimowymi. Sama jakoś nieszczególnie miała problem z wyjawieniem swojej tożsamości, dlatego się przedstawiła i słów swoich nie cofała, choć mogła obrócić wszystko w żart i powiedzieć, że tak naprawdę nie nazywa się Catherine.
- Podoba mi się Twój entuzjazm. Ale może nam się jeszcze przydać, więc nie oddawajmy go tak na samym początku. - Uśmiechy zawsze były dla niej zaraźliwe, podobnie jak dobre humory, które za tym szły. Podobało jej się, że chociaż jedno z tej dwójki podchodzi do wszystkie aż tak entuzjastycznie.
- Są też plusy. Jak już zaczniemy krzyczeć, to może przestraszymy, to co czai się wśród drzew i chce na zjeść. A jeśli przy tym dostaniemy jakieś nagrody, to ja się na to piszę - parsknęła krótko, kręcąc głową. Nie była pewna, czy w konkursie na najbardziej przerażoną osobę, miałaby jakiekolwiek szanse z kotoczłekiem, ale za to w krzyczeniu, spokojnie mogłaby z nim konkurować.
Potem zapadła między nimi cisza, w której wędrowali naprzód. A przynajmniej do czasu, aż gdzieś w pobliżu nie pękła, łamana gałązka. Wzdrygnęła się, przysuwając się bliżej pozostałej dwójki i powtarzając sobie, że to na pewno nie padlinożercy. Kto by wybrał trupa, mając do wyboru świeże mięsko.
Chupacabra, smoki.. Co jeszcze!
- To pewnie jakiś jeleń.. - rzuciła, choć w jej głosie pobrzmiewały nutki sceptycyzmu. Jelenie nie stąpały tak głośno i na pewno następowały aż tyle gałęzi. Krzyknęła krótko, gdy po swojej drugiej stronie poczuła czyjąś dłoń w swojej, a hrabia dodatkowo jeszcze odskoczył do tyłu, powodując, że puls jej podskoczył. Zacisnęła dłoń na znacznie mniejszej, należącej, jak się okazało, do Trystiana. Przystanęła na chwilę, by rzucić sfrustrowane spojrzenie na wampira i uspokoić oddech.
- Z powodu braku kieszeni, nie mam nic. Tym bardziej telefonu. A Ty? - odpowiedziała, wzdychając ciężko, że wcześniej o tym nie pomyślała. Zadając pytanie, spojrzała już na pierwszoklasistę, który był ich nadzieją, w tym momencie.
Podczas gdy trójka uczestników, zastanawiała się nad tym, czy któreś z nich ma telefon, złamała się kolejna gałąź. Tym jednak razem była zaledwie kilka kroków za nimi. Mgła podniosła już bardzo wysoko, zasłaniając im widok na teren za nimi. Tylko przed nimi była na tyle jeszcze rzadka, by mogli dostrzec ledwo już widocznie światła w oknach Domu Strachów. Tuż za nimi we mgle w odległości zaledwie wyciągniętej ręki pojawiła się para błyszczących zielono ślepi i ryk tak głośny, że wręcz ogłuszający. Do tego doszły jeszcze wrażenia zapachowe, które świadczyły o zgniliźnie i fakcie, że cokolwiek za nimi stało, nie dbało o higienę jamy ustnej. Bądź paszczy. Jakby sama postać bestii była mało wystarczającym powodem do tego, by ruszyć się ze swojego miejsca i biec ile sił w nogach, tuż spod ziemi wysunęły się macki, które zaczęły łapać całą trójkę za kostki. Jedna z nich owinęła się wokół łydki Trystiana, przewracając go i zaczynając ciągnąć w kierunku paszczy potwora. Inne z kolei owinęły się wokół nadgarstków Francisa zaciskając się na tyle mocno, by pozostawić po sobie zaczerwienienia i sprawić dyskomfort graniczący z bólem.
//Wybaczcie za to opóźnienie!//
Widząc, że zarówno jedno, jak i drugie nie ma zamiaru się przedstawiać, zaśmiała się. Bynajmniej nie miała im tego za złe, rozumiała zasady, na których zostali zaproszeni na bal i szanowała ich decyzję o pozostaniu jak najbardziej anonimowymi. Sama jakoś nieszczególnie miała problem z wyjawieniem swojej tożsamości, dlatego się przedstawiła i słów swoich nie cofała, choć mogła obrócić wszystko w żart i powiedzieć, że tak naprawdę nie nazywa się Catherine.
- Podoba mi się Twój entuzjazm. Ale może nam się jeszcze przydać, więc nie oddawajmy go tak na samym początku. - Uśmiechy zawsze były dla niej zaraźliwe, podobnie jak dobre humory, które za tym szły. Podobało jej się, że chociaż jedno z tej dwójki podchodzi do wszystkie aż tak entuzjastycznie.
- Są też plusy. Jak już zaczniemy krzyczeć, to może przestraszymy, to co czai się wśród drzew i chce na zjeść. A jeśli przy tym dostaniemy jakieś nagrody, to ja się na to piszę - parsknęła krótko, kręcąc głową. Nie była pewna, czy w konkursie na najbardziej przerażoną osobę, miałaby jakiekolwiek szanse z kotoczłekiem, ale za to w krzyczeniu, spokojnie mogłaby z nim konkurować.
Potem zapadła między nimi cisza, w której wędrowali naprzód. A przynajmniej do czasu, aż gdzieś w pobliżu nie pękła, łamana gałązka. Wzdrygnęła się, przysuwając się bliżej pozostałej dwójki i powtarzając sobie, że to na pewno nie padlinożercy. Kto by wybrał trupa, mając do wyboru świeże mięsko.
Chupacabra, smoki.. Co jeszcze!
- To pewnie jakiś jeleń.. - rzuciła, choć w jej głosie pobrzmiewały nutki sceptycyzmu. Jelenie nie stąpały tak głośno i na pewno następowały aż tyle gałęzi. Krzyknęła krótko, gdy po swojej drugiej stronie poczuła czyjąś dłoń w swojej, a hrabia dodatkowo jeszcze odskoczył do tyłu, powodując, że puls jej podskoczył. Zacisnęła dłoń na znacznie mniejszej, należącej, jak się okazało, do Trystiana. Przystanęła na chwilę, by rzucić sfrustrowane spojrzenie na wampira i uspokoić oddech.
- Z powodu braku kieszeni, nie mam nic. Tym bardziej telefonu. A Ty? - odpowiedziała, wzdychając ciężko, że wcześniej o tym nie pomyślała. Zadając pytanie, spojrzała już na pierwszoklasistę, który był ich nadzieją, w tym momencie.
Podczas gdy trójka uczestników, zastanawiała się nad tym, czy któreś z nich ma telefon, złamała się kolejna gałąź. Tym jednak razem była zaledwie kilka kroków za nimi. Mgła podniosła już bardzo wysoko, zasłaniając im widok na teren za nimi. Tylko przed nimi była na tyle jeszcze rzadka, by mogli dostrzec ledwo już widocznie światła w oknach Domu Strachów. Tuż za nimi we mgle w odległości zaledwie wyciągniętej ręki pojawiła się para błyszczących zielono ślepi i ryk tak głośny, że wręcz ogłuszający. Do tego doszły jeszcze wrażenia zapachowe, które świadczyły o zgniliźnie i fakcie, że cokolwiek za nimi stało, nie dbało o higienę jamy ustnej. Bądź paszczy. Jakby sama postać bestii była mało wystarczającym powodem do tego, by ruszyć się ze swojego miejsca i biec ile sił w nogach, tuż spod ziemi wysunęły się macki, które zaczęły łapać całą trójkę za kostki. Jedna z nich owinęła się wokół łydki Trystiana, przewracając go i zaczynając ciągnąć w kierunku paszczy potwora. Inne z kolei owinęły się wokół nadgarstków Francisa zaciskając się na tyle mocno, by pozostawić po sobie zaczerwienienia i sprawić dyskomfort graniczący z bólem.
//Wybaczcie za to opóźnienie!//
Catherine miała sporo racji. Mężczyzna może się im jeszcze na coś przydać. Nie chciał tego przyznać, ale prawdą było, że przydałby się bardziej niżeli sam Trystian. Ale pojawiła się nadzieja! Padło pytanie odnośnie telefonu! Jakżeby inaczej. Chłopak nie rozstawał się ze swoim urządzeniem-przyjacielem. Musiał mieć przecież stały dostęp do socialmediów i w razie czego móc zadzwonić... gdziekolwiek. Był wielce zdziwiony, że nikt z pozostałej dwójki nie miał ich przy sobie. Nawet w jakimś schowku w ubraniu, czy czymkolwiek. Nie czekając długo rozpiął kawałek stroju, wkładając rękę do ukrytej kieszeni i podał komórkę Francisowi. Na wszelkie dźwięki jak i mgłę po prostu był jak sparaliżowany i zrobił ten sam gest co kobieta. Ścisnął jej rękę, upewniając się, że na pewno się nie rozłączą. Nie chciał jakimś cudem zostać sam. Kolejne wydarzenia po prostu chciały wywołać u niego zawał. Rozpoczął konkurs na wrzaski. Może naprawdę jakoś wystraszy bestię? Chciał chyba przekrzyczeć ją w ryku. Oj, będzie mocno zdarte gardło po tej atrakcji. Gorzej jak nie będzie mógł trenować w śpiewie. Ale nie to było teraz najważniejsze. Musieli w końcu jakoś przeżyć. Wystraszenie śmierdziela było realne, prawda? Prawda?! Kiedy tylko poczuł mackę na swojej łydce nie mógł się powstrzymać i krzyknął z przerażeniem.
- Widziałem to w filmie! To tentacle!- Był śmiertelnie poważny w tym co wykrzykiwał. Ten film wcale nie kończył się najlepiej. Na pewno nie dla schwytanych. Kiedy zaczął być ciągnięty w stronę potwora, puścił rękę towarzyszki. Ważniejsze dla niego w tym momencie było jednak by kobiecie nic się nie stało. Trudno. Kot najwyżej umrze. Nie dał jednak tak łatwo za wygraną i nie przejmując się żadnym pobrudzeniem ani niczym w te stronę, po prostu starał się wyrwać z uścisku, chwytając czegokolwiek pod ręką. Może jakaś dobroduszna korzeń będzie wystawała na zewnątrz i się jej chwyci tak mocno, że stwór sobie odpuści? Cokolwiek. Starał się też machać nogą tak mocno, by jakimś cudem wyrwać się z uścisku.
//Wybaczamy! ♥//
- Widziałem to w filmie! To tentacle!- Był śmiertelnie poważny w tym co wykrzykiwał. Ten film wcale nie kończył się najlepiej. Na pewno nie dla schwytanych. Kiedy zaczął być ciągnięty w stronę potwora, puścił rękę towarzyszki. Ważniejsze dla niego w tym momencie było jednak by kobiecie nic się nie stało. Trudno. Kot najwyżej umrze. Nie dał jednak tak łatwo za wygraną i nie przejmując się żadnym pobrudzeniem ani niczym w te stronę, po prostu starał się wyrwać z uścisku, chwytając czegokolwiek pod ręką. Może jakaś dobroduszna korzeń będzie wystawała na zewnątrz i się jej chwyci tak mocno, że stwór sobie odpuści? Cokolwiek. Starał się też machać nogą tak mocno, by jakimś cudem wyrwać się z uścisku.
//Wybaczamy! ♥//
Tylko zdążył odblokować ekran i oświetlić rozproszoną wiązką podłoże, gdy... O, cholera! Tego nie przewidział. Prawie wypuścił telefon z dłoni, ale na szczęście zdążył zacisnąć na nim palce, zanim macka mu go wytrąciła.
– Tentacle!? – Nie był przerażony, raczej ożywiony i coraz bardziej wkręcał się w atmosferę. – Ktoś tu ma dziwne upodobanie... do zabawek... osiemnaście plus... w mrocznym wydaniu... – mruczał, próbując wyszarpnąć dłoń z uścisku. W końcu, gdy mu się to nie udało, zaparł się stopami o podłoże, chwycił wolną dłonią pnącze i sam zaczął je ciągnąć jak linę na okręcie. A co! Lepsze to niż panika. Nikt nie może straszyć kotochłopca! ...prócz Francisa, oczywiście.
– Cath, poświeć na nie! W Harrym Potterze to zadziałało na bluszcz... – Syknął jakieś przekleństwo, gdy pnącze otarło mu nadgarstek.
– Tentacle!? – Nie był przerażony, raczej ożywiony i coraz bardziej wkręcał się w atmosferę. – Ktoś tu ma dziwne upodobanie... do zabawek... osiemnaście plus... w mrocznym wydaniu... – mruczał, próbując wyszarpnąć dłoń z uścisku. W końcu, gdy mu się to nie udało, zaparł się stopami o podłoże, chwycił wolną dłonią pnącze i sam zaczął je ciągnąć jak linę na okręcie. A co! Lepsze to niż panika. Nikt nie może straszyć kotochłopca! ...prócz Francisa, oczywiście.
– Cath, poświeć na nie! W Harrym Potterze to zadziałało na bluszcz... – Syknął jakieś przekleństwo, gdy pnącze otarło mu nadgarstek.
A więc jednak mieli telefon! Byli uratowani. Teraz już nic nie mogło pójść źle. Patrzyła, jak aparat ląduje w rękach Francisa i nawet uśmiechnęła się lekko. Było to zaledwie chwilę przed tym, jak Trystian zaczął krzyczeć, automatycznie krzyknęła ponownie z nim. Sama nie była pewna, co przestraszyło ją bardziej. Ryk za plecami, czy wrzask chłopaka obok. Kolana jej zmiękły i była pewna, że jeszcze chwila, a usiądzie sobie w miejscu, w którym stała i już tak zostanie. Poczeka sekundkę albo dwie. Obracając głowę za siebie, dostrzegła dwa punkty, które nie patrzyły na nich przyjaźnie. Chciała krzyknąć coś w rodzaju "w nogi", gdy z ziemi wysunęły się macki, chwytające za kończyny. Zerwała jedną z nadgarstka, wraz z kawałkiem materiału.
- Tentacle? Czym są tentackle do cholery?! - Chyba z tego wszystkiego zapomniała, z którego filmu zaczerpnięty był ten pomysł. Odskoczyła w bok, gdy jedna z macek znalazła się niebezpiecznie blisko jej kostki. Na swoje nieszczęście znalazła się blisko kolejnej, która od razu owinęła się wokół jej łydki. Próbowała ją wyszarpnąć, a gdy w końcu się to udało, spojrzała na kota, którego chciało, wciągnąć wgłąb lasu. Rozejrzała się dookoła i złapała pierwszą rzecz, która nawinęła się pod rękę kobiety - gałąź. Podbiegła do chłopaka, wzięła zamach i uderzyła prosto w mackę, która krępowała mu nogę.
- Co? - Obróciła się w stronę Francisa, w pierwszej chwili nie wiedząc, o czym mówi. Dopiero potem zobaczyła telefon. Złapała go i skierowała jasnym ekranem ku mackom na jego prawym nadgarstku.
- Tentacle? Czym są tentackle do cholery?! - Chyba z tego wszystkiego zapomniała, z którego filmu zaczerpnięty był ten pomysł. Odskoczyła w bok, gdy jedna z macek znalazła się niebezpiecznie blisko jej kostki. Na swoje nieszczęście znalazła się blisko kolejnej, która od razu owinęła się wokół jej łydki. Próbowała ją wyszarpnąć, a gdy w końcu się to udało, spojrzała na kota, którego chciało, wciągnąć wgłąb lasu. Rozejrzała się dookoła i złapała pierwszą rzecz, która nawinęła się pod rękę kobiety - gałąź. Podbiegła do chłopaka, wzięła zamach i uderzyła prosto w mackę, która krępowała mu nogę.
- Co? - Obróciła się w stronę Francisa, w pierwszej chwili nie wiedząc, o czym mówi. Dopiero potem zobaczyła telefon. Złapała go i skierowała jasnym ekranem ku mackom na jego prawym nadgarstku.
Konkurs na krzyki okazał się niestety złym pomysłem. Przerażone dźwięki przebierańców dostały odpowiedź, w postaci niezadowolonego, dziwnie bulgoczącego warczenia. Zdecydowanie nie był to jeleń, jak przypuszczano. Jasne punkty zniknęły w mgnieniu oka, by rozbłysnąć po drugiej stronie koła, które zwierzę sobie wytyczyło dookoła trójki ludzi. Błysk ślepi znacznie się obniżył, migając tuż nad mokrą ziemią, co świadczyło o gotowości do ataku, bądź pościgu.
Macki mimo odganiania, bicia gałęzią i rozplątywania, jak na złość za każdym razem zacieśniały więzy. A jednak użycie światła telefonu okazało się genialnym pomysłem. Macki z sykiem puściły trzymany nadgarstek, gdy tylko padł na nie blask wyświetlacza. Przebierańcy znaleźli świetne rozwiązanie na tego przeciwnika i mogli spokojnie się z nim uporać. Niestety, został jeszcze jeden. Bestia powoli nudziła się krążeniem przy kotowatym, wampirze i mumii. Ogromne, zgniłozielone szczęki wychyliły się z gęstej mgły, by z pustym dźwiękiem obijanych o siebie kości kłapnąć tuż przy uchu Francisa. To dało im wybór. Albo zostać i zginąć w paszczy niezidentyfikowanego mutanta, albo puścić się biegiem ku domowi.
Macki mimo odganiania, bicia gałęzią i rozplątywania, jak na złość za każdym razem zacieśniały więzy. A jednak użycie światła telefonu okazało się genialnym pomysłem. Macki z sykiem puściły trzymany nadgarstek, gdy tylko padł na nie blask wyświetlacza. Przebierańcy znaleźli świetne rozwiązanie na tego przeciwnika i mogli spokojnie się z nim uporać. Niestety, został jeszcze jeden. Bestia powoli nudziła się krążeniem przy kotowatym, wampirze i mumii. Ogromne, zgniłozielone szczęki wychyliły się z gęstej mgły, by z pustym dźwiękiem obijanych o siebie kości kłapnąć tuż przy uchu Francisa. To dało im wybór. Albo zostać i zginąć w paszczy niezidentyfikowanego mutanta, albo puścić się biegiem ku domowi.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach