Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Wejście [Hol]
Wto Lis 01, 2016 2:41 am


Ostatnio zmieniony przez Mercury Black dnia Czw Cze 15, 2017 6:51 pm, w całości zmieniany 1 raz
First topic message reminder :

Wejście [Hol] - Page 2 Holpng_aqaerae

Choć wielu niejednokrotnie próbuje wyobrażać sobie ogrom posiadłości Blacków, większość miała okazję widzieć ją jedynie na mało szczegółowych zdjęciach. Rodzina niesamowicie ceni sobie prywatność, ciężko więc wejść komuś kompletnie z nią nie związaną, by dokonać dokładniejszych oględzin, natomiast wszyscy goście wraz ze swoim pojawieniem się podpisują niewerbalny pakt o nie dzieleniu się informacjami na temat ich prywatnej oazy spokoju z innymi. Kiedy jednak przejdzie się przez olbrzymie połacie zieleni, fontann i podjazdów, spod których kamerdynerzy przejmują auta, by odstawić je na prywatnym parkingu, przed oczami stają wielkie, w dużej mierze przeszklone hebanowe drzwi z piękną rozetą, eksponującą po zewnętrznej stronie herb rodzinny. Nie ma szans, by ktokolwiek nacisnął klamkę samemu, bowiem gdy tylko dochodzi do etapu schodów, kolejna osoba ze służby staje w progu, kłaniając się nisko i zapraszając do środka. Dwaj ochroniarze ustawieni przy kolumnach nie zwracają na siebie większej uwagi, zupełnie jakby byli jedynie posągami, naturalnymi elementami tej pięknej układanki. Ciężko nazwać pierwszą rzecz, która wpada w oko po przekroczeniu drzwi, a wiele osób wymieniało różne punkty. Dla jednych będzie to piękny, złoty żyrandol z miliardami drogocennych kamieni błyszczących misternie zarówno w blasku słońca, jak i księżyca. Dla drugich wielki obraz przedstawiający całą rodzinę Blacków, ustawionych w odpowiedniej kolejności. Nie ciężko dostrzec wyróżniające się na tle innych bliźnięta, które zostały ustawione tuż przed nim, wpatrując się beznamiętnie w podziwiającego. Jeszcze inni wymieniają duży, piękny czarny fortepian o klawiszach z kości słoniowej, który swym potężnym wyglądem wręcz kusi, by zasiąść na ustawionym przed nim siedzeniu i musnąć go palcem, by wydobyć z jego głębi czysty, wibrujący dźwięk, dać się ponieść muzyce.
Stojący obok niego stolik choć na pierwszy rzut oka wydaje się dość skromny, dość prędko dowodzi, że błyszczące w jego nogach, jak i na obrzeżach diamenty zdecydowanie nie są atrapami. Ponadto stojąca na nim waza z kwiatami kosztowała zapewne więcej niż niejeden samochód. Z kwiatami? Wystarczy w końcu jedno pociągnięcie nosem, by dotarł do niego przepiękny, świeży zapach, dodający całemu miejscu uroczego klimatu. Wzrok wędrujący ku schodom ujrzy drugie piętro, jak i początek istnego labiryntu. Jeśli można bowiem wierzyć gazetom, w całej posiadłości znajduje się ponad osiemdziesiąt pokoi, co nadaje mu praktycznie formy pałacu.

__________________________________

Informacja Fabularna: Miejsce niedostępne dla gości. Dojście do holu bez wyproszenia przez ochronę/kamerdynera możliwe jest wyłącznie w towarzystwie kogoś z rodziny Blacków, bądź uprzednim ustaleniu podobnej fabuły. W takim wypadku gość musi stawić się najpierw w bramie i potwierdzić swoje przybycie.

Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Sro Lip 11, 2018 7:17 pm
Jasnowłosy kiwnął głową, uważnie wsłuchując się w wykład na temat życia kamerdynerów. Teraz przynajmniej wizja tego, że mogli mieć coś poza pracą, stawała się bardziej realna. Jakby się nad tym zastanowić, było to całkiem logiczne, biorąc pod uwagę, że mało kto poradziłby sobie z myślą, że w gruncie rzeczy nie ma niczego na własność, a wszystko to, co go otaczało, należało do kogoś innego i – jakby nie patrzeć – on też był czyjąś własnością. Paige nie zdążył jeszcze poznać całej rodziny Blacków, jednak z jakiegoś powodu nie wątpił, że raczej nie uciekali się do radykalnych metod, a wszyscy pracownicy ich domu byli traktowani z należytym szacunkiem.
Ciekawe. Nie wiedziałem, że tak to działa. Ale z drugiej strony, mając taki majątek, pewnie sam wolałbym, żeby znajdował się w zaufanych rękach. ― Przemknął wzrokiem po okolicy, której i tak nie był w stanie objąć w całości. Oczywiście w tej materii mógł jedynie snuć domysły, wątpił, by kiedykolwiek miał choćby otrzeć się o podobny status, nawet jeśli Mercury'emu pisano świetlaną przyszłość, a on – skoro już miał z nim zamieszkać – miał stać się jej nieodłączną częścią.
Nadal nie wiesz, czy nie pozbędzie się ciebie po miesiącu.
„Łącznie mam ich sześć.”
Zamierzasz zabrać je ze sobą, gdy już się wyprowadzisz czy wszystkie zostaną tutaj? ― spytał, możliwe, że już przeczuwając jaka miała być odpowiedź. Odruchowo wodził wzrokiem za dłonią chłopaka, kodując w głowie kolejne imiona jego pupili, jakby było to coś, co po prostu musiał wiedzieć.
Z początku spodziewał się jedynie odepchnięcia – to wyjaśniało, dlaczego jego mięśnie w pierwszej chwili wydawały się strasznie spięte, nawet jeśli nie zamierzał walczyć z ewentualną próbą uświadomienia mu, że jego miejsce znajdowało się o krok dalej albo i kilka kroków. Nie zamierzał zmuszać go do bliskości, jeśli nie miałby na nią ochoty i jeśli tu i teraz uznał, że wszystko to, co dotychczas udało im się zbudować nie miało już sensu. Ta myśl ciążyła mu na umyśle i sercu aż do momentu, w którym ręce Culinana zacisnęły się na jego ubraniach i dość szybko okazało się, że mimo nieprzyjemnych doznań, które jeszcze przed momentem zafundował mu Hayden, zamierzał po prostu zostać.
Stanowiło to dla niego otwartą furtkę, której przekroczenie sprawiło, że objął czarnowłosego mocniej, jakby tym samym chciał powstrzymać drżenie albo przynajmniej ukryć je przed resztą świata. W końcu nikt inny nie musiał wiedzieć, że właśnie rozsypywał się wewnętrznie, a całą winę za to ponosił właśnie jasnowłosy – przynajmniej tak to postrzegał.
Nie chciałem ― wymruczał, powtarzając to jeszcze co najmniej kilka razy. Nie wiedział, jak inaczej miał się zachować, biorąc pod uwagę, że nigdy wcześniej nie widział go w podobnym stanie. Gdy w grę wchodziły pocieszanie, zwykle migał się od podobnych obowiązków albo mówił coś, co kompletnie nie pasowało do danej sytuacji. Nie przejmował się, a problemy innych omijały go szerokim łukiem, jednak tym razem nie miał do czynienia jedynie z cudzym problemem.
To był też jego problem. I jego chłopak. I jego wina.
Pogładził dłonią jego plecy, jakby instynktownie chciał pomóc mu wyrzucić z siebie wszystko to, z czym nie był w stanie sobie poradzić. To, co uderzyło w jakiś czuły punkt, którego Alan do tej pory nie poznał, a teraz żałował, że nie rozegrał wszystkiego inaczej. Z większą wyrozumiałością i spokojem.
Czując rękę napierającą na jego klatkę piersiową, zdążył jeszcze musnąć wargami ciemne włosy chłopaka, zanim zgodnie z jego życzeniem, odsunął się o niewielki krok. Z czujnością godną Maiorisa, przesunął wzrokiem po obliczu bruneta, upewniając się, czy było choć trochę lepiej.
Mieliśmy się przejść ― przypomniał, zapominając o tym, że ten plan był aktualny, zanim wyszło jak wyszło. Jednak teraz, kiedy mógł uważnie przyjrzeć się zaczerwienionym policzkom i lekko napuchniętym oczom chłopaka, doszedł do wniosku, że spacer na pewno by mu nie zaszkodził. ― Chyba że wolisz coś zjeść albo po prostu się napić. ― Mimo że przyjechał tu swoją Hondą, miał ogromną ochotę na alkohol. Dużą ilość alkoholu. Chociaż normalnie procenty były dla niego dodatkiem do dobrej zabawy, teraz z pewnością doskonale ukoiłyby gotującą się w żyłach krew. Co prawda, wyraz jego twarzy zdążył już złagodnieć, jednak w środku nadal czuł się rozgoryczony, jednak nie ze względu na czarnowłosego – nie kłamał, mówiąc, że nie ma mu niczego za złe – a ze względu na całą tę pojebaną sytuację. Trudno było mu nie wmawiać sobie, że czynniki, na które w gruncie rzeczy nie miał wpływu i które nie były jego winą, sprawiały, że właśnie tracił coś bezpowrotnie.
Nie chciał pozwolić na taką stratę.
Nie wyrzucaj mnie ― dodał po chwili znacznie cichszym tonem, w którym kryła się jakaś nieznana dotąd nuta. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by jego głos stracił na znajomej pewności siebie, jednak teraz coś podpowiadało mu, że wkroczył na niepewny grunt, który w każdej chwili mógł zarwać się pod jego nogami. Jego wzrok przez moment błądził po ziemi, jakby szukał jakichś pęknięć, które sprawiłyby, że zapadłby się głęboko pod nią, jednak ciemne tęczówki szybko powróciły do twarzy chłopaka. Nie było w nich dobrze znanego znużenia czy zadowolenia – zostało już tylko wyczekiwanie i bolesna niepewność.
Co się z tobą dzieje?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Wejście [Hol]
Nie Lip 15, 2018 11:04 pm
Zobaczę. Na pewno nie zabiorę wszystkich, niezależnie od rozmiarów mieszkania byłaby to dla nich katorga. Tutaj mogą biegać do woli. Prawdopodobnie wezmę jedynie Maiorisa i Mirzama. Maioris jest zbyt mocno przywiązany do mnie emocjonalnie, bym go zostawił i odwiedzał dwa razy w tygodniu. Już podczas mojego mieszkania w akademiku wyraźnie cierpiał. Mirzam z kolei jest... cóż. Leniwy. Nie potrzebuje zbyt wielu spacerów. Na dobrą sprawę często to właśnie on rozwala się płasko na ziemi w połowie drogi i stwierdza, że ma dość. Nie do końca do niego dociera, że nie jest już na tyle mały, byśmy mogli taszczyć go do domu na rękach.
Temat psów bez wątpienia był jednak jednym z trudniejszych. Nawet jeśli miał jakiś wstępny plan, nie był do niego w stu procentach przekonany. Nic zatem dziwnego, że jego słowa nie miały w sobie pełnego przekonania.
"Nie chciałem."
Nie odpowiedział początkowo w żaden sposób. Mimo że jego usta otworzyły się dwukrotnie, by wyrzucić z siebie jedno proste słowo, nic się z nich nie wydobyło. Udało się dopiero za trzecim razem.
Wiem — wyrzucił z siebie cicho, obejmując go nieco bardziej kurczowo. Póki co nadal nie ufał swojemu głosowi na tyle, by spróbować jakkolwiek wszystko mu wytłumaczyć. Że nie była to do końca wina. Że w jego życiu działo się bardzo wiele, ale nie chciał zasypywać go własnymi problemami. I teraz właśnie ponosił konsekwencje zamykania się w sobie. A wraz z nim musiał je ponosić jasnowłosy.
Z każdą chwilą uspokajał się coraz bardziej. Miarowe przesuwanie dłonią po jego plecach wyraźnie działało cuda. Zupełnie jakby z każdym ruchem, Paige zabierał część jego bólu, z którego istnienia nawet nie zdawał sobie jak do tej pory sprawy. A może raczej - z jego ogromu.
Zastanowił się przez chwilę.
Jedzenie brzmi dobrze — powiedział w końcu, ocierając ponownie oba policzki. Zaczerwienione oczy zapewne miały tak wyglądać jeszcze przez dłuższą chwilę, ale zanim dojadą na miejsce, powinien już w pełni dość do siebie. Odwrócił się i cmoknął krótko przywołując do siebie czekającego Maiorisa. Pies błyskawicznie znalazł się u jego boku wciskając pyskiem w jego brzuch. Podrapał go kilkakrotnie za uszami i barkami, nim w końcu poklepał go w grzbiet i machnął ręką. Ten wycofał się jednak zaledwie o dwa kroki, nadal krążąc w pobliżu, zupełnie jakby chciał się upewnić że Black go nie potrzebuje.
Znieruchomiał słysząc słowa Alana. Obrócił się w jego stronę, mając wrażenie że jego serce dosłownie się zatrzymało.
Nigdy bym cię nie wyrzucił, Paige — powiedział cicho podchodząc do niego bliżej, by ułożyć dłonie na jego policzkach i podnieść jego twarz do góry. Utkwił uważne spojrzenie dwukolorowych oczu w jego ciemnych tęczówkach. Skąd w ogóle coś podobnego przyszło mu do głowy? Okej, była to prawdopodobnie jedna z poważniejszych "kłótni" jakie odbyli jak do tej pory. Ciężko było w końcu zaliczyć do nich standardowe przekomarzanie się. Ale nawet na sekundę nie przeszło mu przez myśl, by w jakikolwiek sposób go wyrzucić.
Nawet gdy powiedział, że lepiej będzie jeśli pójdzie, robił to głównie z uwagi na niego samego. Nie chciał, by musiał na siłę spędzać czasu w towarzystwie Blacka, gdy ten tak mocno zawiódł go swoją prośbą. Koniec końców sam już nie wiedział co o tym wszystkim sądzić. W tym momencie miało być zapewne dużo bezpieczniej, jeśli na swój sposób nie wrócą do tematu i go pominą. Przynajmniej dziś.
Zabrał ręce i wycofał się, ruszając powoli wzdłuż ścieżki.
Mam nadzieję, że wiesz co chcesz zjeść, bo kompletnie nie mam dziś pojęcia za co mógłbym się zabrać — ostrzegł go z góry, darując sobie jednak nadawanie własnemu głosowi fałszywej szczęśliwej nuty. Brzmiał jednak spokojnie. Po prostu potrzebował chwili, by do siebie dojść. Doskonale też wiedział, że nie może po prostu przepuścić tego wszystkiego bez echa. Musiał mu w końcu powiedzieć o wszystkim co się u niego działo. Nie chciał, by Alan myślał że jest jedynym powodem, dla którego Mercury przez chwilą skończył tak jak skończył.
Bawiące się psy widząc jak obaj zaczynają się oddalać, ruszyły za nimi biegiem. Chwilę później Wezen wpychał już pysk pod ręce Blacka, przesuwając językiem po jego palcach. Poklepał go kilka razy po łbie, nie zwalniając jednak kroku.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Nie Lip 22, 2018 9:43 pm
Okej ― rzucił, prawdopodobnie przyjmując to do wiadomości. Z pewnej perspektywy było to dość ważne, biorąc pod uwagę, że już wcześniej przyszło im rozmawiać na temat wspólnego mieszkania. Nie twierdził, że w jakiś sposób odpowiedzialność za czworonogi miała magicznie przypaść i jemu, ale ich obecność w domu mimowolnie niosłaby za sobą jakieś oddziaływanie i na niego. Na szczęście nie miał nic przeciwko czworonogom, a gdyby tak było – zapewne okazałby się marnym materiałem na współlokatora. ― Kto by pomyślał, że trafi ci się tak uparty pies. Pewnie bym się z nim dogadał. Szczególnie z rana ― dodał z rozbawieniem, przywołując na myśl wszystkie poranki, kiedy z trudem dało się go wykopać z łóżka. Prawdopodobnie jego niechęć do wstawania nigdy nie miała ulec poprawie.
Ale czy wtedy nadal byłby sobą?
Możliwe, że dla Haydena było jeszcze za wcześnie na ulgę, jednak poczuł się lepiej, gdy mocniejszy uścisk oplótł jego ciało. Minimalnie lepiej. Dopóki nie był świadomy powodów tego, że Mercury nie był w stanie już dłużej walczyć z natłokiem emocji, musiał zmagać się z potwornym ciężarem własnej winy, który pewnie nie miał zniknąć zbyt szybko. I to w momencie, gdy sądził, że przywykł już do ludzkich łez.
„Jedzenie brzmi dobrze.”
Dla niego picie brzmiało o wiele lepiej, jednak kiwnął głową, zgadzając się na tę opcje. Jakby nie patrzeć, wszystko było znacznie lepsze od odmowy i przypomnienia mu, że powinien już iść, bo tak byłoby znacznie lepiej. Wciągnął ciężko powietrze przez nos, a jego klatka piersiowa wyraźnie uniosła się pod materiałem koszulki, by zaraz po tym gwałtownie opaść. W tym czasie potarł żuchwę dłonią, jakby ten jeden jedyny raz ciężko było mu opanować niektóre odruchy, które w pewien sposób miały przyczynić się do rozładowania niepewności.
„Nieważne. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.”
Te słowa jak na złość na nowo wkradły się do jego myśli, przypominając mu, że to wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej. Lepiej. Mniej dramatycznie, bo w końcu zwykle stronił od sytuacji, które wywlekały na wierzch to co najgorsze. Do tego czasu myślał, że przed tym ucieknie, ale niektórzy ludzie wymagali tego, by pokazać im się od najgorszej strony. Żeby zobaczyć, czy dadzą sobie z tym radę.
„Nigdy bym cię nie wyrzucił, Paige.”
Ciepło rąk na policzkach sprowadziło go na ziemię. Przymknął na chwilę oczy, unosząc jedną z dłoni, by opleść ją na wysokości nadgarstka czarnowłosego. Potrzebował chwili, by odzyskać względny spokój, co Black – może nie do końca świadomie – właśnie mu ułatwiał. Jeszcze przez moment nie przerywał milczenia, ale pokiwał lekko głową, czując jak skóra na jego twarzy lekko ociera się o opuszki palców Mercury'ego.
Ja ciebie też nie. I nie chcę, żebyś myślał, że cokolwiek związane z tobą nie jest dla mnie ważne. Jeśli następnym razem mnie poniesie, po prostu strzel mi w pysk ― rzucił, na powrót otwierając oczy i starając się brzmieć przynajmniej trochę bardziej pozytywnie. Był to jednak na tyle czarny humor, że nawet próba wymuszenia uśmiechu na ustach zakończyła się katastrofą. Choć trzeba przyznać, że być może oboje lepiej znieśliby osobiste spory, gdyby w odpowiedzi na niektóre słowa, używali pięści.
Wiedział, że nie mogli stać w miejscu wiecznie, choć mimo wszystko tym razem nie radził sobie aż tak dobrze z faktem, że Cullinan się odsunął. Nic dziwnego, że niemalże od razu podążył w ślad za nim, jakby wolał dopilnować, że odległość między nimi nie urośnie do niewyobrażalnych rozmiarów.
W takim razie ja mam nadzieję, że przynajmniej zjesz cokolwiek. ― Przesunął po nim wzrokiem, jakby dzięki temu miał ocenić, na ile zdążył odebrać mu apetyt. Dzięki temu spodziewał się też, że nie mógł proponować niczego, co nie wpisywałoby się w gamę jego ulubionych potraw. Szkoda byłoby marnować tyle jedzenia. ― Zamówmy sushi, a potem zaszyjmy się z nim w twoim pokoju.
Jasnowłosy nie wiedział, skąd brało się to dziwne przeczucie, jednak nie sądził, by ciężka atmosfera miała zelżeć już za parę minut. Coś wisiało w powietrzu, a on nie był w stanie jednoznacznie sprecyzować, o co chodziło. Nie próbował też nachalnie dopytywać o to chłopaka, pozwalając mu na ochłonięcie. Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowali, było palnięcie czegoś kretyńskiego.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Wejście [Hol]
Pią Lip 27, 2018 3:46 pm
Przez chwilę pozwolił, by w jego głowie faktycznie zarysowała się konkretna wizja. Alana śpiącego w jednym łóżku z wyjątkowo leniwym Shiba Inu. Co rzecz jasna nigdy nie miało znaleźć odwzorowania w rzeczywistości. Jakby nie patrzeć, absolutnie nie było opcji by Mercury pozwolił któremukolwiek ze swoich psów na spanie na łóżku. Zawsze miały swoje wytyczone miejsca, które zajmowały. Absolutnym szczytem rozpieszczenia było w jego przypadku pozwolenie im na spanie w tej samej sypialni. Czasem zajmowały miejsce przy łóżku na miękkim dywanie. Innym razem kładły się przy kanapie.
Ale nigdy na niej.
Całe szczęście, że będę miał Maiorisa. Gdybym miał mieszkać tylko z waszą dwójką, dostałbym szału — poinformował Alana pozwalając by do jego głosu przedostała się nuta rozbawienia. Mercury zawsze był rannym ptaszkiem. Zapewne gdyby nie służba, fakt że urodził się w takiej rodzinie w jakiej się urodził i przede wszystkim kompletny brak talentu do gotowania, jak nic byłby osobą, która robiła z rana śniadanie dla całej rodziny.
Tymczasem Paige musiał się zadowolić wykwintnymi potrawami przygotowanymi przez gospodynię, a jedynymi osobami które Black karmił z rana były jego psy, merdające na wszystkie strony ogonami, gdy tylko słyszały charakterystyczny dźwięk jedzenia wpadającego do miski.
Widząc krzywy uśmiech na jego twarzy, przesunął nieznacznie dłonie w dół, by potrzeć palcami jego policzki.
Mam całe mnóstwo osób, które chciałbym strzelić w pysk, Paige. Ale na pewno nie jesteś jedną z nich. Zresztą jak by to wyglądało w gazetach? Dziedzic rodu Blacków wdaje się w bójkę z własnym chłopakiem. Wydaje ci się, że jesteśmy na prywatnej posesji, a kto wie czy za minutę z krzaków nie wypadnie paparazzi z aparatem — spojrzał w tamtą stronę zupełnie jakby faktycznie spodziewał się czyjejś obecności. Zaraz uniósł jednak kąciki ust w rozbawieniu. Doskonale wiedział, że żaden z jego psów nie przepuściłby żadnej ponadprogramowej osoby. Większość z nich przechodziła szkolenie nie tylko w wynajdywaniu narkotyków. Wyczulony węch pozwalał im na zlokalizowanie intruza w przeciągu kilku minut.
Powiedziałem, że nie mam pomysłu na jedzenie, a nie że nie jestem głodny — stuknął go palcem w podbródek, w końcu wykrzywiając nieznacznie kącik ust w uśmiechu. Gdy tylko padło słowo sushi, jego brzuch zaburczał cicho w wyraźnym oczekiwaniu. Przyłożył do niego rękę, odkasłując cicho.
Sushi to świetny pomysł.
Skoro nadal miał apetyt to chyba nie mogło być aż tak źle? Spojrzał na niego i wyciągnął powoli rękę przed siebie, wyraźnie czekając aż Alan sam z siebie poda mu dłoń.
Chodź, przejrzymy oferty u mnie w pokoju i od razu coś zamówimy. Potem pojedziemy na przejażdżkę, hm? — zaproponował, nawet nie gwiżdżąc na psy. I tak mogły biegać luzem, więc było mu wszystko jedno czy pójdą za nim czy też nie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Sro Sie 22, 2018 10:19 pm
Jakiego szału? Badania dowodzą, że osoby i zwierzęta o takim usposobieniu są najmniej problematyczne. No bo sam zobacz – skołujesz nam jedzenie, dasz miejsce do spania i momentalnie pozbywasz się wszelkich problemów ― stwierdził rzeczowo, jakby faktycznie spotkał się ze wzmianką o takich badaniach. A nawet jeśli nie dowiedziono tego naukowo, podobna teoria była całkiem logiczna. ― Chyba że wolisz problematycznych, wtedy mogę się postarać. ― Wzruszył barkami, jakby to nie stanowiło dla niego żadnego kłopotu, jednocześnie uniesione w zawadiackim uśmiechu kąciki ust, ukazywały, że jego motywy mogły skrywać w sobie jakąś dwuznaczność.
W takich kwestiach nigdy nie tracił pewności siebie.
Chociaż normalnie poczułby się dziwnie, gdyby ktoś od tak ugniatał palcami jego policzki, w tym momencie ten gest był na tyle niepoważny, że zdawał się pełnić rolę idealnego odstraszacza złego nastroju, nawet jeśli ten wciąż był wyjątkowo chwiejny. Ciemne oczy chłopaka mimowolnie skierowały spojrzenie w miejsce, w które prawdopodobnie wpatrywał się aktualnie Merc, jakby przez moment sam liczył na to, że zza krzaków wyskoczy jakiś nieznajomy z aparatem i uwieczni ich w tej niecodziennej sytuacji.
No wiesz, drzwi do sławy stanęłyby przede mną otworem. ― Wywrócił oczami, dość szybko wyłapując, że wszystko to było jedynie żartem. Zresztą wątpił, by ktokolwiek odważył się wtargnąć na tak dobrze strzeżoną posiadłość, a już na pewno nie chciałby przeżyć nieprzyjemnego starcia z czworonożnymi bestiami Blacków. Będąc osobą publiczną, na pewno chciało się mieć chociaż jedno miejsce, które dawałoby poczucie prywatności – takim miejscem musiał być własny dom. ― Oczywiście zostałbym czarnym charakterem tej historii, a nagłówki gazet ogłaszałyby, że wszyscy spodziewali się, że chłopak bez szlachetnego rodowodu w końcu przestanie spełniać wymogi prawdziwego panicza. Pewnie byliby rozczarowani, gdyby dowiedzieli się, że była to jedynie niewinna sprzeczka ― dodał, kiwając lekko głową, gdy dopisywał sobie własną historię. Aż można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że doskonale nadawałby się na dziennikarza, gdyby nie fakt, że nie chciałoby mu się uganiać za tymi wszystkimi sławami, nie wspominając już o wciskaniu nosa w nieswoje sprawy.
Burczenie w brzuchu może i nie było donośne, ale wymowny gest jasno dał do zrozumienia Paige'owi, że wybrał doskonały moment. Mimo tego nie powstrzymał się od cichego śmiechu, który dał mu szansę na odrobinę więcej rozluźnienia. Prawie przeszło mu przez myśl, że wszelkie sprawy znów zaczynały powracać do dawnego ładu, nawet jeśli wciąż stał przed trudnym wyborem.
Co tu dużo mówić, miewam przebłyski geniuszu ― rzucił zgryźliwie, nie zamierzając tracić okazji złapania czarnowłosego za rękę. Blondyn najpierw ostrożnie musnął opuszkami wierzch jego dłoni, jakby musiał upewnić się, że Black nie postanowi się rozmyślić. Nie dał mu jednak za wiele czasu, zanim wzmocnił chwyt, odruchowo splatając swoje palce z jego. ― Mi pasuje. Masz na myśli jakieś konkretne miejsce czy zamierzamy wozić się bez celu gdzie popadnie? ― Jakby nie patrzeć, obie wizje były kuszące, a Hayden miło wspominał miejsca, w które zabierał go Mercury, więc nie miał nic przeciwko temu, by w tej kwestii to chłopak dokonał wyboru.
Zresztą jemu przypadło jedzenie. Musiała istnieć jakaś sprawiedliwość.

___z/t [+ Mercury].
___Dalej, dalej do pokoju Merca.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Czw Gru 20, 2018 11:31 pm
Istniało wiele opcji – od zamówienia taksówki, przez skorzystanie z komunikacji miejskiej, by bez wysiłku pokonać jak największą część trasy, aż po poproszenie kogoś o podwózkę pod rezydencję Blacków – a mimo tego jasnowłosy zdecydował się na coś, co w ostatniej kolejności przyszłoby do głowy przeciętnemu mieszkańcowi Kanady. Podczas kiedy zimą ludzie szukali różnych możliwości, by schronić się przed zimnem i uniknąć kującego w policzki mrozu, Paige parł przed siebie przez pokryte śniegiem chodniki i dobrowolnie podjął się pojedynku z ujemną temperaturą. Gdyby nie ciąg wydarzeń, które miały miejsce w ostatnim czasie, możliwe, że sam doszedłby do wniosku, że jego zdolność do trzeźwego myślenia została nieznacznie przytłumiona – jakby nie patrzeć, jego dzielnicę od dzielnicy Blacka oddzielał dość spory kawałek drogi. Wystarczająco duży, by co jakiś czas zaczął pociągać nosem, czując napływający do niego katar i by jego nieosłonięte rękawiczkami palce zaczęły kostnieć nawet ukryte w kieszeniach kurtki. Starał się nimi poruszać tylekroć, ilekroć sobie o nich przypomniał, a biorąc pod uwagę, że jego głowę zaprzątała teraz cała masa innych myśli, mróz i ograniczenia własnego ciała wydawały się mieć oczyszczające zastosowanie.
Gdy tylko choć przez chwilę pomyślał o zawróceniu, mając pełną świadomość tego, że nie miał pojęcia, co właściwie powinien powiedzieć, przypominał sobie, że pokonał już na tyle duży dystans, że powrót do spokojnego i wolnego od problemów domu paradoksalnie mijał się z calem. Gdy w głowie układał sobie konkretne scenariusze, przez które upływ czasu i pokonywana trasa przestawały mieć znaczenie, koniec końców zdawał sobie sprawę z tego, że zbliżył się do swojego celu bardziej niż mu się wydawało.
Wreszcie wyciągnąwszy z kieszeni komórkę, która jeszcze przed momentem poinformowała go o nadchodzącej wiadomości, zupełnie odruchowo złożył Mercury'emu obietnicę. Powiedział, że przyjdzie, nawet jeśli czarnowłosy wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jego czas był mocno ograniczony.
Nie mogę uwierzyć, że to robisz.
Był już niedaleko.
Dzielnica willowa w zimowym wydaniu niejednego wprawiłaby w zachwyt, ale dla Haydena tego dnia przypominała raczej drogę wiodącą w stronę przygotowanej dla niego szubienicy. Zacisnął palce na niewielkim pudełku, które ciążyło mu w kieszeni, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego zawartość nie miała żadnej siły sprawczej. Przestawał wierzyć też w to, że on sam ją miał, zważywszy na to, że kiedy ostatnim razem – jak mu się wydawało – zrobił to, co w jego mocy, wszystko dosłownie się posypało.
Może od samego początku milczenie było jedynym rozwiązaniem?
Bez wyrazu zatrzymał się przed bramą do posiadłości Blacków, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem na plac za metalowymi prętami. Zimno nie wydawało się być na tyle dotkliwe, gdy przez resztę czasu pozostawał w ciągłym ruchu, ale wraz z każdą minutą, która upłynęła mu na bezczynności, był w stanie poczuć, jak jego mięśnie spinały się z zimna, wreszcie wywołując mimowolne drżenie. Trudno powiedzieć, czy to chłód stał się na tyle nieznośny i zmusił go do ruszenia się z miejsca, czy koniec końców sam doszedł do wniosku, że nie mógł stać tu przez całą wieczność. Odetchnął głębiej, wypuszczając kłąb pary w powietrze i wcisnął przycisk domofonu, a służba Blacków jak zwykle nie kazała mu długo czekać.
Alan Paige. Podobno Mercury przekazał, że się pojawię. Mam nadzieję, że jeszcze nie śpi ― jego głos był nieco przytłumiony przez szalik, za którym chował nos i zziębnięte policzki. Starał się jednak mówić na tyle wyraźnie, by kamerdyner nie miał większych problemów z jego zrozumieniem.
Chociaż odpowiedź jeszcze nie padła, on już miał wrażenie, że po tym wszystkim okaże się, że spóźnił się już o dobrą godzinę. Właściwie od jakiegoś czasu nie spoglądał na zegarek.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Wejście [Hol]
Pią Gru 21, 2018 9:48 am
Mercury już od dłuższego czasu siedział w pokoju Saturna. Oparty plecami o ścianę zerkał od święta na telefon, większą część uwagi skupiając na odrabiającym zadania bratu czy padającym za oknem śniegu. Wyglądało na to, że nie będą mieli w tym roku najmniejszych problemów z białymi świętami. Nie do końca było to jednak coś co zaprzątało mu w tym momencie głowę. I nic dziwnego. W końcu wyznaczony przez samego siebie termin Bożego Narodzenia zbliżał się nieubłaganie. Niezależnie od tego jak bardzo wściekły i rozżalony był chłopak, nadal miał nadzieję, że mimo swojego postanowienia, coś się jednak wydarzy i zmusi go do zmiany zdania. Zapewne dlatego widząc pierwszego smsa o przeczekaniu problemu, zwyczajnie nie wytrzymał.
Wiedział, że sam był uparty, gdy odmawiał udania się do Paige'a osobiście. Wiedział, że był samolubny, gdy kazał mu zebrać się samemu zamiast wysyłać mu zaproszenia. Lecz wiedział też, że ostatnie słowa wypowiedziane przez blondyna w hotelu zraniły go bardziej niż wszystko, co wypowiedział w przeciągu ostatnich trzech lat.
Wraz z przywiązaniem wszyscy robimy się dużo bardziej wrażliwi.
Obracał powoli telefon w dłoniach nieszczególnie skupiając się na raz po raz gasnącym i rozświetlającym się wyświetlaczu. Godzina odznaczała się niezwykle mocno swoją bielą na czarnym tle, wraz z informacją o dacie i naładowaniu baterii, lecz nawet one nie przebiły się do umysłu Blacka. Saturn zerknął na niego kątem oka znad książki. Patrzenie na niego w tym stanie bez wątpienia nie sprawiało mu najmniejszej przyjemności, lecz jednocześnie doskonale wiedział że nie może mu kazać po prostu wziąć się w garść. To nie był jeden z tych momentów, w którym należało zagryźć zęby i iść dalej. Nie kiedy mieli między sobą tyle nierozwiązanych spraw.
Przyjdzie? — łagodny głos białowłosego skutecznie wyrwał starszego z bliźniaków z letargu. Nic dziwnego, że już po chwili mierzyli się spojrzeniami, zastanawiając czy faktycznie potrzebują w tym momencie jakichklwiek słów.
... nie wiem.
Im dłużej na niego czekał, tym bardziej ogarniało go otępienie. Mimo zapewnień, że zmierza w jego stronę, siedział tu już tak długo, że miał wrażenie jakby w każdym momencie miał dostać wiadomość "Jednak wracam do domu, spotkamy się innym razem". Westchnął cicho i położył się na łóżku, przytulając policzek do poduszki. Saturn wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, a pokój wypełnił jedynie dźwięk skrobiącego po papierze długopisu i wciskanego od czasu do czasu przycisku blokady telefonu. Aż w końcu drugi z dźwięków umilkł na dobre. Białowłosy obrócił się ponownie w jego stronę, tylko po to by dostrzec, że Mercury zwyczajnie zasnął przytulając się policzkiem do poduszki, którą dodatkowo ściągał w swoją stronę rękami. Wstał powoli i wziął leżący na dole łóżka koc, ostrożnie go przykrywając. Przesunął palcami po jego czarno-białych włosach i odwrócił się bez słowa, wychodząc z pokoju i cicho zamykając za sobą drzwi. Zdążył zejść na dół do salonu, poprosić kamerdynera o kawę i praktycznie dopić ją do końca zaczytując się w jednej z książek, którą ostatnio nabył dla własnej rozrywki, gdy Henryk stanął w progu z eleganckim ukłonem
Pan Alan Paige przybył do panicza Mercury'ego. Mam kazać mu wrócić jutro? — białowłosy jeszcze przez chwilę siedział w milczeniu, doczytując ostatnie zdania, nim zamknął cicho książkę wstając z miejsca.
Nie. Zaproś go do środka i przyprowadź go do mnie.
Jak sobie życzysz, paniczu — podczas gdy Henryk zniknął, by zarówno otworzyć bramy, jak i przywitać gościa w drzwiach, Saturn podszedł do jednego z regałów odkładając książkę na miejsce i zamówił u służby kolejny napój, tym razem będący herbatą jaśminową wraz z dwoma filiżankami, zasiadając ponownie na kanapie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Pią Gru 21, 2018 10:04 pm
Mimo wszelkich ponurych założeń, nic nie wskazywało na to, że pisane myślami scenariusze miały się sprawdzić. Po niedługim czasie oczekiwania kamerdyner wpuścił go na teren posesji, nieświadomie pozwalając mu jeszcze na odrobinę samotności, gdy musiał przeprawić się przez olbrzymi plac, by wreszcie zawitać u drzwi frontowych. Nie znał żadnych szczegółów i kiedy wejście stanęło przed nim otworem, spodziewał się ujrzeć w nim Mercury'ego, a jednak zamiast tego został powitany przez profesjonalnie beznamiętne oblicze lokaja, który przywitawszy go osobiście, zaprosił go do środka, gdzie już na samym wejściu zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mu ciepła. Z typową manierą odebrał od gościa kurtkę zaraz po tym, jak Paige wyjął z jej kieszeni telefon i pudełko. Jasnowłosy prezentował się raczej mało wyjściowo, jednak nie wyglądało na to, by czuł się tym jakkolwiek speszony, mimo że obecnie odnosił wrażenie, że wszyscy w tym domu zdawali sobie sprawę z tego, że nie był już na tyle mile widziany.
Że powinien zachowywać się, jak ktoś obcy, kto wciąż znajdował się na etapie, w którym konieczne jest robienie na innych dobrego wrażenia.
Proszę za mną. Panicz Black czeka na pana w salonie ― rzucił, gdy Alan był już gotowy. Rzecz jasna, gotowy w kwestii zostawienia swojego okrycia i butów, biorąc pod uwagę, że ciężko było mówić o gotowości po tak długim czasie, w którym on i Cullinan nie mieli okazji się zobaczyć. Ciemnooki przez cały czas pozostawał dwa kroki za mężczyzną, który właśnie prowadził go do właściwego pomieszczenia. W normalnych warunkach nie miałby żadnego problemu z trafieniem na górę prosto do pokoju chłopaka, teraz musiał zdać się na dobrze kojarzonego przewodnika – w tym całym zamieszaniu przynajmniej Henryk zachowywał się dokładnie tak samo, jak zawsze, choć aktualnie trudno było dopatrzeć się w tym jakiegokolwiek pocieszenia.
Gdy lokaj bez słowa zatrzymał się przed drzwiami do salonu, Hayden zrobił to samo, cierpliwie czekając aż ten otworzy mu drzwi, jakby tym razem ten zapraszający gest miał ponaglić go do ruszenia się z miejsca. Nie chciał w końcu nadszarpnąć cierpliwości kogoś, kto musiał mieć jej aż nadto, by w ogóle decydować się na usługiwanie innym bez najmniejszego zająknięcia. Jasnowłosy skinął głową w niemym podziękowaniu i zacisnąwszy palce na niewielkim podarunku, przekroczył próg pokoju, niemalże od razu spotykając się z dźwiękiem zamykających się za plecami drzwi, który jeszcze przez chwilę wibrował mu w uszach, gdy powoli przesuwał wzrokiem po wielkim pokoju, jakby ostatnią rzeczą, której próbował się dopatrzeć była znajoma twarz. Niestety, zważywszy na to, że była ich tylko dwójka, ciężko było unikać się wzrokiem i kiedy Paige wreszcie zdecydował się spojrzeć w stronę kanapy, uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu.
Coś mi umknęło? ― spytał, nie do końca rozumiejąc, dlaczego miał przed sobą nie tego Blacka, dla którego właśnie pokonał ten niewyobrażalny dystans. Wątpił też, by bliźniacy byli na tyle podobni, by służba zaczęła mieć problem z ich zidentyfikowaniem, zakładając, że Mercury nie postanowił zacząć zmian w swoim życiu od zmiany koloru włosów. ― Wiem, że jest już trochę późno, ale Mercury nie wspomniał nic o tym, że to ty odbierzesz prezent. Oczywiście, jeśli cię o to poprosił, to nie ma sprawy.
Trudno było go winić za to, że nie widział innego powodu, dla którego Saturn miałby się spotkać z nim czy z kimkolwiek innym, jeśli nie stała za tym jakaś ingerencja ze strony jego brata czy innego członka rodziny.
Saturn Kyrin Black
Saturn Kyrin Black
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Pią Gru 21, 2018 10:59 pm
Henryk po otworzeniu drzwi salonu odczekał jeszcze krótką chwilę, podczas której Saturn obserwował nalewającą mu herbatę Sophię.
Dziękuję Henryku. Sophio — podziękował obojgu nawet na sekundę nie tracąc typowego dla siebie opanowania. Gdy drzwi zamknęły się za służbą, wysunął się nieznacznie do przodu biorąc w dłoń filiżankę. Odczekał chwilę przed uniesieniem jej ku górze, by upić nieznaczny łyk naparu. Fakt, że wcześniej zaparzał się przez idealny czas sprawił, że mimowolnie ciężko mu było się powstrzymać przed jej skosztowaniem, nim odstawił ją z powrotem na talerzyk, który z kolei powrócił na stolik.
Ciebie również miło widzieć, Alanie — powiedział spokojnie w odpowiedzi na jego słowa, w końcu obracając się w jego stronę. Ciężko było cokolwiek wywnioskować z jego twarzy, lecz tak było przecież zawsze. Od Saturna nie biła ani przychylność, ani wrogość. Jedynie bezgraniczny spokój.
Usiądź, przecież nie będziesz tak stał — powiedział wskazując mu dłonią fotel i zaraz wychylając się nieco bardziej, by nalać herbaty do drugiej z filiżanek. Nawet jeśli herbata jaśminowa nie do końca jawiła mu się jako coś, co pojawiało się często w jadłospisie Alana, tym razem bez wątpienia była idealna biorąc pod uwagę jego stan. W końcu nic tak nie rozgrzewało jak właśnie ona, choć zapewne przydałaby się dodatkowa szczypta chilli i imbiru. Wtedy jednak ryzykował, że zwyczajnie nawet by jej nie wypił. Były to bowiem dość oryginalne smaki, które zdecydowanie nie podpadały każdemu podniebieniu.
Mercury zasnął czekając na twoje przybycie. Śpi u mnie w pokoju i pewnie nadal przytula do siebie telefon — powiedział opierając się wygodniej, nim wyjrzał przez okno pozwalające na dojrzenie zaśnieżonego ogrodu w pełnej okazałości. Lampy skutecznie rozświetlały mrok do tego stopnia, że gdyby tylko zechcieli, mogliby wyjść na tyły udając, że w istocie jest środek dnia. Przez chwilę przyglądał się tańczącemu na gałęziach białemu puchowi, który opadał w dół przy każdym drobniejszym smagnięciu wiatru. W końcu wrócił uwagą do blondyna, w pełni się na nim skupiając, o czym bezapelacyjnie dyktowała intensywność jego spojrzenia.
Nie zamierzam odbierać czegoś, co nie jest przeznaczone dla mnie. Ale też nie zamierzam cię przepuścić, jeśli stwierdzę że twoja wizyta do końca zniszczy mojego brata — przechylił nieznacznie głowę w bok, kompletnie ignorując fakt, że pojedyncze białe kosmyki załaskotały go w policzek, wyglądając nieco bardziej niesfornie niż zwykle.
Nie zrozum mnie źle, nie jest moją intencją wypytywanie cię teraz, by poznać obie wersje, stwierdzić czyje myślenie było bardziej słuszne i na tej podstawie czegokolwiek oceniać. To nie jest moja sprawa i nie zamierzam się w nią wtrącać bardziej niż to konieczne. Dlatego powiem tylko jedno.
Ciężko było stwierdzić czy sposób w jaki zawieszał głos był zwyczajną grą mającą na celu zbudowanie odpowiedniego napięcia, czy też może sam Saturn szukał odpowiednich słów, gdy ponownie sięgał po swoją herbatę, upijając nieznaczny łyk. Tym razem dłoń wraz z talerzykiem oparł na własnych kolanach.
Jeśli przyszedłeś tu wyłącznie po to, by dać mu prezent to lepiej będzie jeśli stąd wyjdziesz.
Słowa które bez wątpienia brzmiały bezlitośnie, nie miały w sobie ani krzty złośliwości. Nawet jeśli ciężko byłoby się dopatrzeć obcemu jakiejkolwiek troski w całym jego zachowaniu, właśnie tym kierował się teraz młodszy z Blacków. Doskonale wiedział, że Mercury nie potrzebował w tym momencie żadnych prezentów. Nie był w stanie stwierdzić co dokładnie skrywało pudełeczko - i bez wątpienia nie zamierzał nijak tego zgłębiać - lecz wiedział, że jego brat potrzebuje czegoś zgoła innego.
A biorąc pod uwagę przedstawiony mu przez brata ostatni przebieg rozmowy, nie był pewien czy Alan był w stanie mu to dać. Mógł rzecz jasna założyć rozbieżność wersji, bynajmniej nie chodziło tu jednak o słuszność... lecz zwyczajne oczekiwania.
Wiem, że może to brzmieć nieco abstrakcyjnie, ale czasem nie warto mówić wszystkiego co ciśnie nam się na język. Czasem nawet jeśli mielibyśmy nieznacznie nagiąć własne przekonania, warto zatrzymać tą szczerość gdzieś w sobie, zamiast spuszczać ją ze smyczy jak dzikiego psa. Nie mówię, że notoryczne kłamstwo czy oparty na nim związek jest czym dobrym. Absolutnie nie. Ale czasem kiedy twoja dziewczyna pyta cię czy wygląda ładnie w sukience, o której mówiła podekscytowana przez cały tydzień i widzisz, że oczekuje komplementu... — urwał, wyraźnie stwierdzając, że dalsze słowa nie były tu nijak potrzebne. Zamiast tego ponownie częściowo skrył się za filiżanką z herbatą, odrywając od niego wzrok, by ponownie skierować go za okno. Jego brat jak widać sam nie do końca opanował tę lekcję w stosunku do osób, na których mu zależało. Jeśli jednak żaden z nich nie zamierzał odpuścić, gdy sprawy szły za daleko, wiedział że zwyczajnie nic z tego nie będzie. Kłótnie takie jak ta, którą przeżywali teraz były męczące nie tylko dla nich samych, ale i dla wszystkich wokół. Ciężko było patrzeć jak twoi najbliżsi dosłownie gasną w oczach niczym drobna, ledwo paląca się świeczka wystawiona na huragan.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Nie Gru 23, 2018 11:35 pm
Kiwnął powoli głową, wyraźnie nadal nie do końca rozumiejąc, dlaczego w ogóle znalazł się w jednym pokoju razem z Saturnem ani dlaczego ten, jak gdyby nigdy nic, właśnie częstował go herbatą, jak kogoś, z kim zamierzał odbyć poważną rozmowę – nie sądził, by w innym wypadku białowłosy pofatygowałby się do podobnego spotkania. W pierwszej chwili rozsądek podpowiadał mu, że cała ta szopka mogła okazać się pomysłem Mercury'ego, który pomimo wcześniejszych wiadomości uznał, że nie jest gotowy stanąć z nim oko w oko. Wydawało mu się to całkiem logiczne, biorąc pod uwagę z jakim uporem czarnowłosy unikał spotkań – dlaczego więc teraz miałby zmienić zdanie? Jednocześnie dlaczego miałby posuwać się do postawienia go pod murem i zaangażowania we wszystko swojego brata?
Jak to ujął, może miał ku temu powód.
Mimo sceptycznego podejścia do całej sprawy, zajął miejsce naprzeciwko chłopaka, unosząc wzrok na jego twarz w oczekiwaniu na to, co miał mu do powiedzenia.
„Mercury zasnął czekając na twoje przybycie.”
Przynajmniej teraz mógł być spokojniejszy, nie licząc tego, że w tym wypadku nie było już żadnego powodu, dla którego drugi Cullinan miałby zapraszać go do środka. Znając Saturna, zapewne o wiele bardziej wolał zadbać o spokojny sen czarnowłosego, a Hayden nie zdziwiłby się, gdyby grzecznie odesłano go do domu i poproszono, by wrócił innym razem. W końcu Black już wcześniej dał mu do zrozumienia, że musi położyć się spać, a on wiedział, że nieprędko uda mu się pojawić pod rezydencją – wszystkie tego skutki były widoczne na jego zaczerwienionych z zimna policzkach i lekko posiniałych palcach, które mimowolnie pocierał co jakiś czas, usiłując odzyskać w nich prawidłowe krążenie.
To całkiem zrozumiałe. Zauważyłem, że ma sporo na głowie ― rzucił, choć gdzieś w środku doskonale wiedział, że był prawdopodobnie jedyną osobą, której odmawiał spotkań ze względu na naukę czy praktyki. Trudno było uwierzyć, że Cullinan doszczętnie zrezygnował z życia towarzyskiego, biorąc pod uwagę jego status społeczny. Jasnowłosy nie mógł powiedzieć, że miał mu to za złe, ale nie mógł też przyznać, że było mu z tego powodu wszystko jedno i że nie czuł się z tego powodu źle, nawet jeśli przez ten cały czas starał się zachowywać tak, jakby nie zamierzał wchodzić brunetowi w drogę, wierząc, że przestrzeń, której sobie zażyczył, miała mu jakoś pomóc.
„(...) nie zamierzam cię przepuścić, jeśli stwierdzę że twoja wizyta do końca zniszczy mojego brata.”
Wszystko jasne.
Zacisnął zęby, czując, że perspektywa siedzenia tu podobała mu się coraz mniej. Mimo tego pozostał na swoim miejscu, wytrzymując spojrzenie Blacka i przypominając sobie, że w murach tego domu, to on ponosił całkowitą winę za to, co się wydarzyło.
Rozumiem. Jak się domyślasz, nie przyszedłem tu po to, by dzielić się swoją wersją wydarzeń. Wierzę, że Mercury opowiedział ci wystarczająco dużo i niezależnie od tego, ile byłoby w tym racji, a ile nie, będziesz stał po jego stronie. I nie zrzucam tego na brak obiektywności – jesteś po prostu dobrym bratem. ― Wzruszył barkami. Był ostatnią osobą na świecie, która powinna wypowiadać się na temat braterskich więzi, ale z drugiej strony mógł potraktować własne doświadczenia jako idealne porównanie. Wiedział, że dwaj Blackowie byli nierozłączni i wiedział też, że Saturn byłby ostatnią osobą, u której szukałby potwierdzenia tego, że przynajmniej w drobnym stopniu się nie mylił i ostatnią osobą, przed którą próbowałby postawić Merca w gorszym świetle. A biorąc pod uwagę, że nie próbował tej sztuczki przed nikim, był naprawdę daleki od wywlekania na wierzch jakichkolwiek brudów z hotelu. ― Chciałem z nim porozmawiać. Wspomniałem o prezencie po tym, jak zdecydował się wrócić do domu po praktykach. Uznałem, że skoro ostatnio nie ma czasu, nie zdążę dać mu go przed świętami, nie wspominając już o samych świętach. Gdyby chodziło tylko o to, zostawiłbym go przy bramie. ― Opuścił wzrok na pudełko, które trzymał na swoich kolanach. Nie był to największy prezent, jaki można było wręczyć drugiej osobie.
Uważnie wysłuchał kolejnych słów, które padały z ust Saturna. Powrócił do niego wzrokiem, zupełnie ignorując filiżankę herbaty, nawet jeśli napicie się jej bez wątpienia byłoby pomocne po długim, mroźnym spacerze. Kiedy chłopak zakończył swój wywód, w salonie zapadła głucha cisza i w tej sytuacji było wątpliwe, by stała się ona niezręczna dla którejkolwiek ze stron. Sat był z nią obyty, a Paige sam ją zainicjował, przyglądając się rozmówcy, jakby właśnie zastanawiał się nad jego słowami, choć na dobrą sprawę trudno było domyślić się, co siedziało w głowie blondyna.
Może w tej jednej chwili, w całym tym milczeniu, rozumieli się bez słów.
Może Black zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie stosował się do jego rady.
Wiedział, że właśnie powstrzymywał to, co cisnęło mu się na język.



Bo była to najgłupsza rzecz, jaką słyszał.
Częściowo masz rację ― odezwał się wreszcie, dając mu do zrozumienia, że nie do końca się z nim zgadzał w jak najłagodniejszy sposób. ― Ale to, co się wydarzyło nie ma nic wspólnego z prawieniem dziewczynie komplementów na temat sukienki. Komplement to coś, co możesz wcisnąć każdemu, bo tak naprawdę nic na tym nie tracisz, najwyżej możesz coś zyskać, ale z drugiej strony wcale tego nie oczekujesz. Nie powiem, że jestem mistrzem relacji międzyludzkich – umiem je niszczyć, jestem gorszy w ich naprawianiu, ale nie uważam, że szczerość to coś złego. Nie, kiedy w grę wchodzi osoba, na której ci zależy, a on jest dla mnie na tyle ważny, że wolałem podzielić się z nim tą najgorszą prawdą niż dusić ją w sobie, by urosła do tak niewyobrażalnych rozmiarów, że niszczyłaby nas oboje. Nie twierdzę, że próbowałem ubrać wszystko w ładne słowa. Byłem wściekły. Na siebie, na niego, na to jak po tym wszystkim na mnie patrzył. ― Pokręcił głową, opuszczając wzrok na kurczowo zaciśnięte na pudełku palce. ― Nie zraniłem go świadomie i nigdy bym tego nie zrobił. Możesz w to wierzyć albo nie. Możesz po tym wszystkim stwierdzić, że mam wracać do domu, ale wtedy wrócę tu jutro – wcześniej – bo jeśli coś ma go zniszczyć, to to, że jeszcze nie nazwał mnie śmieciem, który rujnuje mu życie, bo ma problem z przepraszaniem za wszystkie kretyńskie rzeczy, które wyszczekuje jak mu się podoba. Cokolwiek. Chcę, żeby powiedział mi jasno i wyraźnie, jak się teraz czuje, bo jak inaczej mam czuć się winny, gdy patrzy na mnie zza jakiejś maski? ― Zamilkł i rozmasował skroń palcami, na których teraz można było dostrzec blade ślady smaru, który nie chciał zejść z jego skóry mimo uporczywych prób mycia. Oderwał plecy od oparcia kanapy, najwidoczniej przygotowując się do nieuniknionej odprawy – Mercury spał, a w domu nie było nikogo, kto zatrzymałby służbę przy odprowadzaniu go do drzwi. Nie zamierzał jednak wstawać od razu, jakby coś nakazywało mu poczekać na reakcję białowłosego.
Lepiej zamów taksówkę, zanim wysiądą ci nogi.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Wejście [Hol]
Wto Gru 25, 2018 2:01 am
Saturn nie zaprzeczył jego słowom, ani ich nie potwierdził. Wątpił, by znali się z Alanem na tyle dobrze, by mógł wysnuwać podobne oskarżenia w stosunku do białowłosego Blacka, jednocześnie jednak doskonale wiedział skąd się one brały. Wielu zrównywało zażyłość ze ślepym wręcz podążaniem za drugą osobą i stawanie za nią murem, nawet gdy kompletnie nie miała racji z samej świadomości, że tego właśnie się od nich wymaga. Jak wiele razy rozmawiał z ludźmi, którzy po zerwaniu podobnej więzi, chowali twarz w dłoniach ze słowami: "Boże jaki ja byłem głupi, jak mogłem tego nie widzieć?".
Nie zamierzał ani wmawiać mu błędu w osądzie, ani go z niego wyprowadzać. Jakby nie patrzeć, jego relacje z Alanem i sposób w jaki blondyn go postrzegał, nie były dla niego szczególnie istotne.
Nie podążył wzrokiem na pudełko z prezentem, tak jak zrobił to Paige. Cały czas mu się przyglądał. Zarówno wtedy gdy mówił, jak i wtedy, gdy milczał. Bowiem właśnie po jego słowach w salonie zapadła cisza. Cisza niezwykle długa, której nijak nie przerywał przez dłuższy czas.
Uniósł w końcu filiżankę do ust i dopił swoją herbatę do końca, odstawiając puste naczynie wraz z talerzykiem na stół, wydając z siebie dźwięk tak mocno nie pasujący do jego osoby, by bez wątpienia łatwo było go uznać za zwyczajne złudzenie. Jeśli jednak zawierzyć własnym zmysłom, nie było najmniejszych wątpliwości, że Saturn Black właśnie prychnął, a w tym krótkim prychnięciu odbiło się zarówno nieznaczne rozbawienie, jak i szczypta pogardy, bynajmniej nie skierowanej w stronę siedzącego przed nim Paige'a.
Gdybyś się ze mną zgodził, odesłałbym cię do domu okrężną trasą — powiedział unosząc jedną z dłoni do twarzy, by otrzeć kciukiem kącik ust. Zaraz po tym wyciągnął z kieszeni telefon wciskając na ekranie jedynkę i rzucił go obok siebie, rozkładając się nieco wygodniej na kanapie.
To w co wierzę nie powinno mieć najmniejszego znaczenia ani dla ciebie, ani dla Mercury'ego. To wasza relacja, nie moja. Możesz w to wierzyć albo nie, ale rzadko kiedy określam własne stanowisko podczas sporów. Gdybym stanął po stronie mojego brata, byłby przekonany że ma rację. Gdybym stanął po twojej, zasiałbym w tobie przekonanie, że mimo wszystko to on tu zawinił. W końcu jestem jego najbliższym bratem. Osobą, która zna go najlepiej. Saturnem Blackiem, który odzywa się w towarzystwie niezwykle rzadko. Właśnie przez to moje słowa mają dużo silniejszą moc sprawczą niż wielu innych, niezależnie od tego czy zdajesz sobie z tego teraz sprawę czy nie. Nie zamierzam zajmować żadnego stanowiska Alanie i zdecydowanie nie zamierzam ingerować w wasz związek, jakkolwiek cię od niego odcinając. Od początku jedyną osobą, która mogła o tym decydować był Mercury. Musisz mi wybaczyć tę paskudną zagrywkę, czasem nie mogę się powstrzymać.
Właśnie w tym momencie, Alan Paige jako jeden z niewielu miał szansę dostrzec niewielki, acz niezwykle istotny element prawdziwego oblicza Saturna Blacka, który zgarnął swój telefon i wcisnął go do kieszeni, nie odrywając wzroku od blondyna.
Niespełna piętnaście sekund później, drzwi salonu otworzyły się, gdy stanął w nich zaspany Mercury przecierając oczy dłonią. Wyrwany ze snu, nadal wyglądał na wybitnie nieprzytomnego, gdy błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu, początkowo zatrzymując go na bracie.
Dzwoniłeś Sat... nawet nie zauważyłem kiedy zasnąłem — wymruczał pod nosem, zaraz po tym zawieszając wzrok na Alanie. Jego znieruchomienie, skutecznie zrujnowało ziewnięcie, którego po prostu nie był w stanie stłumić. Zasłonił je jedynie wierzchem lewej dłoni, podczas gdy białowłosy wstał z miejsca, wymijając go w drzwiach.
Wracam do siebie. Do zobaczenia Alanie.
Po tych słowach zniknął bez śladu zostawiając obu chłopaków samych. Czarnowłosy mimo całej panującej pomiędzy nimi sytuacji, nie odrywał od niego obecnie wzroku, choć przestąpił z nogi na nogę, a jego tęczówki zdawały się nieustannie drgać, gdy raz po raz zmieniał punkt obserwacji na inny punkt na twarzy blondyna. Jakby nie patrzeć, nie widzieli się od półtora miesiąca. Ten okres całkowicie wystarczył, by serce w jego piersi ścisnęło się boleśnie wbrew jego woli, nieznacznie utrudniając oddychanie.
... może przejdziemy do mnie do pokoju?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wejście [Hol]
Wto Gru 25, 2018 8:57 pm
Prawdę mówiąc, w tej sytuacji nie przywiązywał większej wagi do reakcji Saturna. Choć ten rozbawiony akcent, który wyrwał się z ust Saturna był na tyle niecodzienny, że zapewne niejedna osoba rozdziawiłaby usta i ze zdziwienia zapomniałaby o temacie rozmowy, Paige'a znacznie bardziej zastanawiało, co zabawnego kryło się w całej tej sytuacji. Pewnie tylko za sprawą ogromnego dystansu do siebie nie poczuł się w tym momencie wyśmiany przez drugiego Cullinana, który w tej sytuacji równie dobrze mógł ucieszyć się z faktu, że jasnowłosy nie przeszedł testu pomyślnie i jeśli sądził, że uda mu się wrócić tu jutro, powinien zastanowić się, na ile zaciekle zamierzał walczyć z ochroną posesji.
Stawanie po czyjejś stronie nie zawsze musi oznaczać, że zgadzamy się w pełni z jego zdaniem. Może właśnie dlatego w pierwszym odruchu chciałeś po prostu obronić go przed czymś, co mogłoby doprowadzić go do gorszego stanu, nie wdając się przy tym w żadne szczegóły. ― Wystarczył prosty i krótki przekaz, który wcale nie musiał bezpośrednio zasiać w nim poczucia winy. Hayden nie musiał też zdawać sobie sprawy z tego, że poza zasięgiem jego wzroku, Saturn wcale nie starał się o to, by Mercury wierzył w to, że postąpił słusznie, a w tej historii to blondyn był antagonistą, który z zaciekłością odmówił przejścia na dobrą stronę mocy, gdy wyciągano do niego rękę.
„Musisz mi wybaczyć tę paskudną zagrywkę, czasem nie mogę się powstrzymać.”
Nie wiedział, na ile był w stanie wybaczyć wystawianie go na próbę, choć musiał przyznać, że fakt, że Saturn przyznał się do tego, że świadomie próbował zapędzić go w róg, był ogromnym postępem. Pewnie niewielu zdawało sobie sprawę ze sztuczek, jakie stosował, nawet jeśli obecny moment nie był najlepszym momentem do stosowania psychologicznych zagrywek. Nerwy ciemnookiego były już wystarczająco nadszarpnięte, a on dzień po dniu starał się pozbierać je na nowo, choć trudno było przeoczyć, że pomimo wszelkich starań, był nieobliczalną bombą zegarową, która w każdej chwili mogła zarówno wybuchnąć z niszczycielskim polem rażenia, jak i okazać się niewypałem.
Teraz był po prostu zmęczony.
Ten jeden raz ― rzucił tylko, bo były to jedyne słowa, które zdążył wypowiedzieć, zanim drzwi do salonu otworzyły się na nowo. Zanim obejrzał się za siebie, odruchowo posłał Saturnowi dość oczywiste spojrzenie i choć nie było w nim żadnej groźby – bo podejrzewał, że brak wybaczenia nieszczególnie poruszyłby Saturna Blacka – ten z pewnością mógł zauważyć, że Alan nie był w stanie podzielić jego entuzjazmu, mimo tego niewielkiego sukcesu, który odniósł, gdy Cullinan niejako się przed nim otworzył.
Zapewne ich rozmowa mogłaby potrwać znacznie dłużej, gdyby nie to, że miał teraz inne zmartwienie. To zmartwienie stało właśnie w drzwiach i ledwo zwlekło się z łóżka. Jasnowłosy przekręcił się lekko na kanapie, by przenieść wzrok na bruneta – zaspany znacznie różnił się od swojego odciętego od emocji wydania, które dał mu popamiętać na ponad miesiąc po tym, jak mieli okazję zobaczyć się ostatnim razem. W tej jednej chwili trudno było nie odnieść wrażenia, że wszystko znów było na swoim miejscu. Że nic się nie zmieniło. Że cała ta rozmowa po prostu nie miała miejsca.
Na razie, Sat ― pożegnał chłopaka, choć nie spojrzał już w jego stronę. Choć jego obecność miała moc łagodzenia sytuacji – i może właśnie dzięki niej już na wejściu nie usłyszał, że spóźnił się o dobre dwie godziny – wiedział, że drugi Black nie zamierzał im towarzyszyć i całkiem słusznie przyznał, że to nie była jego sprawa. Teraz był już tylko on i Mercury.
„... może przejdziemy do mnie do pokoju?”
Jasne. W końcu przyszedłem do ciebie, a nie do całej twojej rodziny ― stwierdził, zanim zdążył ugryźć się w język, a wstając mimowolnie przesunął wzrokiem po całym salonie. Niezależnie od tego, jak ładne było jego wnętrze, trudno było pozbyć się wrażenia, że w każdej chwili do środka mógł wpaść ktoś niepożądany – jakby nie patrzeć, podobne pomieszczenie było ziemią niczyją i każdy domownik miał do niego równe prawo. Pokój był zdecydowanie lepszą opcją, szczególnie gdy w grę wchodziły tak poważne sprawy, jak... ratowanie związku?
Nawet w jego głowie brzmiało to idiotycznie.
Gdy kiwnął podbródkiem, dając chłopakowi znak, by prowadził, przyłapał się na tym, że mimowolnie wcisnął ręce do kieszeni bluzy, by na ten czas zwyczajnie ukryć przyniesiony prezent, nawet jeśli ten mógł już wcześniej rzucić mu się w oczy.

___z/t [+ Mercury].
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach