Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power


Ostatnio zmieniony przez Mercury dnia Czw Paź 20, 2016 1:11 am, w całości zmieniany 1 raz
­­
EVENT OTWARTY DLA WSZYSTKICH MIESZKAŃCÓW I UCZNIÓW
{09.10 ~ DO KOŃCA PAŹDZIERNIKA}

By pisać w evencie, nie musicie mieć wolnej fabuły, odbywa się on poza bilokacją.

Jakie były imprezy organizowane przez rodzinę Blacków? Huczne. Olbrzymie. Głośne i wyjątkowo dobrze zaopatrzone.
Niejedną osobę przeraziłby fakt, jak szybko potrafili zorganizować event na tak olbrzymią skalę bez większego przygotowania czasowego. Mimo to wystarczyło stawić się w głównej bramie, by ubrani w garnitury kamerdynerzy wskazali każdemu drogę wiodącą przez drobny park wprost na olbrzymią przestrzeń, na której rozstawiono wielką scenę. Już z daleka słychać jedną z najnowszych piosenek, którą ostatnio nieustannie słychać w radiu. Nie należy się w końcu dziwić, że ściągnęli jeden z najpopularniejszych kanadyjskich zespołów, by zapewnić rozrywkę na poziomie. Długie rzędy dodatkowych stoisk składają się głównie z przeróżnych produktów spożywczych, które można samemu upiec nad jednym z wielu rozpalonych na paletach ognisk, dzięki czemu snopy ognia strzelają kilka metrów w górę, zapewniając zarówno ciepło, jak i oświetlenie. Choć większość biega dookoła, rozstawiono mnóstwo ławek, jak i stolików, na których można odpocząć w przerwie. Za darmo udostępniono wszystko od podstawowych kiełbas, poprzez kaszanki, papryki, cukinie, ziemniaki po melona, słodkie pianki, wodę, soki, kawę czy herbatę, by każdy znalazł coś dla siebie, nie wychodząc z miejsca 'na głodnego'.
Nie należy się jednak dziwić, że oprócz tego darmowego poczęstunku pojawiły się również inne stoiska, oferujące zarówno nieco bardziej skomplikowane dania dla tych bardziej wybrednych, jak i alkohol wszelkiej maści dla wszystkich pełnoletnich uczniów, którzy uznają że zabawa z procentami jest dużo więcej warta, niż grzeczne bujanie się w rytm muzyki. Dzięki ogromowi ludzi, zaciera się większość granic społecznych, wszędzie widać zwykłych mieszkańców przemieszanych z uczniami pobliskich szkół - zarówno prywatnych, jak i publicznych, zupełnie jakby słowo poniosło się zbyt szybko, spraszając na miejsce wszystkich ludzi z całej okolicy, którzy zdecydowanie nie mogli darować sobie hucznego przyjęcia urządzonego przez Blacków. Mężczyzna po prawej wygląda znajomo? Tak to reżyser ostatniego Hollywoodzkiego hitu, kanadyjczyk z pochodzenia. Ta kobieta po lewej? Modelka z okładek Vogue, a po jej prawej ostatnia gwiazda Vanity Fair, która akurat była w pobliżu i postanowiła skorzystać z okazji. Znanych osobistości jest od groma, choć tym razem można dojrzeć ich bardziej nieoficjalną stronę, gdy bawią się wraz z innymi, porzucając wszelkie ułożone przyzwyczajenia pod wpływem kolejnej lampki wina.
Jeśli jednak jesteś niepełnoletni, lepiej uważaj na to co kupujesz. Wszędzie kręcą się dziesiątki ochroniarzy, którzy przy braku odpowiedniej legitymacji, chętnie odsuną cię od kontuaru z alkoholem, a bardziej problematyczne przypadki wyproszą w mgnieniu oka. Zadziwiające, że ich organizacja może trzymać się na odpowiednim poziomie nawet przy takiej ilości osób zgromadzonej w jednym miejscu.
Ostatnim ważnym miejscem jest punkt medyczny, w którym każdy może się zgłosić w ramach potrzeby udzielenia pierwszej pomocy.
I nie, nawet nie próbujcie przechodzić do głównej rezydencji. Widzicie poustawiane czujnie psy i stojących obok nich ochroniarzy, którzy patrzą na was uważnym wzrokiem? To powinno dać wam do myślenia jak może się skończyć podobny wybryk. A podpadanie rodzinie, która zarządza służbami specjalnymi i policją w całym kraju, raczej nie należy do najmądrzejszych pomysłów.
Anonymous
Gość
Gość
Kakofoniczna muzyka, tłumy ludzi, wrzeszczących gówniarzy i mniej lub bardziej snobistycznych osobistości. Doprawdy, to miejsce było jednym z ostatnich w jakich miał zamiar bytować, a jednak to robił. Z miną męczennika krążył po obiekcie. Miał tu być, pokazać się i porozmawiać z kilkoma ludźmi związanymi ze szkołą w celach czysto zawodowych. Po odbębnieniu tego chciał się stąd zawinąć, lecz nie - Striker, ja wiem, że ci ciężko lecz wytrzymaj. To nie będzie dobrze wyglądało jak od razu wyjdziesz. Reprezentuje Riverdale, pokrąż, poudawaj chociaż, że dobrze się bawisz, napij się...uznaj to za polecenie służbowe. - powiedział dyrektor, a on nie mógł się temu nie podporządkować. Krzywiąc się kuśtykał w koło roznosząc swoje niezadowolenie, gdy się zmęczył przysiadł na jednej z ławek i westchnął ciężko. Miał wrażenie, że się tu dusi. Rozluźnił więc węzeł krawatu i przyłożył do ust lampkę szampana. Z dwojga złego wolał się już topić.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Mieli po prostu wystąpić przed główną gwiazdą zespołu i działać jak wsparcie. Niby nic wielkiego, ale właśnie ten sposób na wybicie się był najlepszy. Od razu mieli świetną szansę, by się zaprezentować. Nie w jakimś barze, na byle festiwalu czy choćby weselu ciotki Jane, a w rezydencji Blacków.
Cholera, była wdzięczna temu farbowanemu gburowi, że pomimo wszystko żył. Nawet jeśli traktował ją jak gówno.
No, tak czy siak, ciągnęła za sobą swoją skromną ekipę, trzymając przy okazji dwa pudełka pizzy, na wypadek gdyby ktoś miał się rozmyślić, wiadomo. I rozejrzała się za miejscem, w którym mogliby spokojnie usiąść i się ogarnąć.
Selim Luke Skywalker
Selim Luke Skywalker
Fresh Blood Lost in the City
Selim potarł kark z wyraźnym zmęczeniem wyrysowanym na twarzy. Rok szkolny dopiero się rozpoczynał, a on szczerze mówiąc już miał serdecznie dość. Zdecydowanie przynależał do typu nauczycieli, którzy zbyt prędko zostali wrzuceni w strefę obowiązków, za każdym razem rozpaczając nad końcem wakacji wraz z uczniami. Podrapał się po karku, zaraz odpalając papierosa, który wylądował między jego wargami, gdy rozglądał się dookoła. W tym tłumie pozostawał całkowicie anonimowy. Pomijając pojedynczych uczniów Riverdale, pewnie nikt go nawet szczególnie nie kojarzył, biorąc pod uwagę że w przeciwieństwie do Aidena, pojawił się w swoich ciuchach codziennych z naciągniętym na głowę kapturem, zdecydowanie bardziej przypominając znudzonego życiem studenta.
Jego znikome zainteresowanie przykuło stanowisko z alkoholem, z którego zaraz zgarnął butelkę z piwem, jak i scena, na której właśnie występował jakiś zespół. Choć nie do końca kojarzył jego nazwę, piosenka którą śpiewali leciała mu ostatnio w radiu, gdy jechał samochodem, musieli więc ściągnąć kogoś z wyższej półki. Stanął przy ognisku postukując stopą o ziemię, paląc papierosa i popijając od czasu do czasu swoje piwo. Właściwie wyglądało na to, że ten wieczór nie będzie aż taki zły.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Powiedzieć, że był zaskoczony, to mało powiedziane. To, co zastał pod rezydencją Black'ów, zupełnie różniło się od jego wyobrażeń ogniska, o którym wspomniał tydzień temu. Aktualnie od bramy wejściowej dzieliło go jakieś kilkadziesiąt metrów – gdzie postanowił zaparkować motocykl, uznając to miejsce za bezpieczne – dzięki czemu bez trudu mógł obserwować tłum ludzi, który nieprzerwanym nurtem napływał na ogromną posesję. Głośną muzykę słyszał już od jakiegoś czasu, gdy tylko znalazł się w okolicy, teraz jednak była na tyle wyraźna, że nie miał żadnych wątpliwości, co do tego, skąd dobiegała. Spodziewał się, że spotka tu jedynie znajomych ze szkoły, a postanowiwszy zmieszać się z tłumem, koniec końców udało mu się trafić na znajome twarze nauczycieli – których powitał, zbierając w sobie resztki kultury osobistej – ale nie tylko ich. Gdy przypadkiem zderzył się ramieniem z jakąś kobietą, która po wzajemnych przeprosinach wyminęła go, zatrzymał się na chwilę, oglądając się za siebie przez ramię, jakby próbował sobie przypomnieć, gdzie ją widział. A na pewno nie był to ktoś, kogo na co dzień mijało się na ulicy i od tak po prostu zapamiętywało się jego twarz.
Żartujesz sobie.
To ta aktorka?
Hayden mimowolnie pokręcił głową, jakby próbował zaprzeczyć samemu sobie. W końcu obecność gwiazd w takim miejscu wykraczała poza granice jego pojęcia. Takie osoby nie zjawiały się na zaplanowane spontanicznie imprezy szkolne.
Paige! ― wraz z wypowiedzianym nazwiskiem Alan poczuł klepnięcie w ramię, które ściągnęło jego uwagę na znajomego chłopaka ze szkoły. ― Super pomysł z tym ogniskiem, stary! ― Szturchnął go zaczepnie łokciem, uśmiechając się szeroko i oddalił się od jasnowłosego, jakby chęć pochwalenia pomysłu męczyła go już od dłuższego czasu i nie chciał przegapić szybkiej okazji ku temu.
Dzięki ― rzucił, na ułamek sekundy unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu, zanim kumpel zniknął z pola jego widzenia. Wcisnął ręce do kieszeni bluzy, rozglądając się po olbrzymim terenie, na którym poszukiwanie kogokolwiek mijało się z celem, biorąc pod uwagę, że jego znajomi stanowili zaledwie namiastkę wszystkich osób, które się tu znalazły. Wciągnął powietrze nosem i wypuścił je bezgłośnie, kierując się w stronę skupiska rozpalonych ognisk, które przyciągnęły jego uwagę. Po drodze zatrzymał się przy stoisku z alkoholem, rozpoczynając wieczór od dużego piwa, którego zakup kosztował go nie tylko pieniądze, ale i okazanie dowodu dla pewności, że jest już wystarczająco dorosły. Wreszcie jednak mógł stanąć przy ciepłym ognisku i samemu usmażyć kiełbasę nabitą na specjalne widełki, od czasu do czasu upijając łyk zimnego trunku.
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
Warcząc pod nosem, koniec końców znalazł się pod rezydencją, o której początkowo nawet nie myślał jak o celu podróży. Widok tych wszystkich ludzi jedynie pogłębił stan jego niezadowolenia, choć tym razem zdusił gardłowy warkot, raz jeszcze sprawdzając treść smsa od siostry. Nie zamierzał jej już odpisywać, teraz chodziło jedynie o przetrwanie w tym chorym tłumie.  Poprawił podwinięte rękawy granatowej koszuli, krótko przesuwając opuszkami po odsłoniętych tatuażach na przedramieniu. Gdzieś w tłumie padło słowo "ognisko" a wraz z nim jeleni łeb wyrósł jak spod ziemi.
Jakie kurwa ognisko?!
Gdzieś na pewno jest.
Chętny do szukania?
Odpowiedziało mu jedynie krótkie parsknięcie i rozbawione spojrzenie czarnych ślepi. Burcząc pod nosem rozmaite przekleństwa, wszedł w tłum. No klimatyczna imprezka z gitarą i kiełbaskami to to raczej nie była.
Do dupy. Gunwo. Jaka chujnia. Co ja tu robię.
Sketch, uspokój się.
Śmiech towarzyszący wypowiadanym przez jelenia słowom wcale nie nadał im wydźwięku reprymendy. Brzmiały bardziej prześmiewczo, na co również wskazywał machający ogon rogacza.  Portrecista odwrócił od niego niezadowolone spojrzenie, szukając w tym całym rozgardiaszu ogniska. Taa. Łatwiej było tu znaleźć celebrytów niż palący się sosik.
Ta, stosik.
Brwi zmarszczyły się lekko, gdy tylko dwukolorowe spojrzenie natrafiło na stosy buchające ogniem. Pokręcił tylko głową, rozglądając się już tylko za siostrą. Cel był prosty. Palnąć ją przez łeb i sobie stąd iść.
Catherine Fitzroy
Catherine Fitzroy
Fresh Blood Lost in the City
Była najlepszą starszą siostrą, jaką cały świat widział. Wysyłając ostatniego SMS-a do Sketcha i nie dostając odpowiedzi, parsknęła śmiechem. Wiedziała, że dopięła swego i portrecista pojawi się w rezydencji prędzej czy później. Wolałaby raczej prędzej, zważywszy na okoliczności. Odepchnęła się ramieniem od drzewa, o które opierała się do tej pory. Obróciła telefon w jednej ręce, a potem schowała go do tylnej kieszeni jeansowych spodni. Na pewno nie wyglądała jak typowy nauczyciel, przez co wmieszanie się w tłum przychodziło jej z zaskakującą łatwością. Podwinęła rękaw flanelowej koszuli w czerwoną kratę, którą zabrała z szafy brata i narzuciła na jasny podkoszulek, zanim wyszła z domu. Upsi.. Opuszczając rękę zagrzechotała pierdyliardem bransoletek, które miała na niej założonych.
Na jednym ze stoisk kupiła butelkę z ciemnym piwem. Teraz lawirowała z nim w jednej ręce, wypatrując jakiejś znajomej twarzy, która nie byłaby jej uczniem.
Dostrzegła brata, który nareszcie pojawił się na ognisku. Podeszła do niego od tyłu chcąc zrobić mu niespodziankę. Wykorzystując swoje dodatkowe cztery centymetry wzrostu, przerzuciła rękę przez ramię brata, wieszając się poniekąd na nim.
- Wiedziałam, że przyjdziesz - uśmiechnęła się szeroko, całkowicie rozpromieniona jego widokiem, choć mina samego Sketcha najprawdopodobniej nie wyrażała żadnego zachwytu. Nie ma nic lepszego, niż jednostronna radość, ale dziewczynie to niespecjalnie nawet przeszkadzało. Podniosła rękę, w której trzymała butelkę i pociągnęła łyk piwa.
- Chodź - mówiąc to, złapała chłopaka za rękę i nie dając mu możliwości sprzeciwu, bądź ucieczki, wciągnęła go w tłum ludzi.
Koszula nie dawała jej takiego ciepła, jak myślała, że będzie, więc skierowała się ku ogniskom. Przy jednym z nich zauważyła kolejną znajomą twarz. Co prawda zaliczała się do kategorii uczniów, ale trudno.
- Cześć - rzuciła, uśmiechając się wesoło i szturchnęła chłopaka w bok w ramach kolejnej części powitania. Zerknęła kątem oka na brata i zbliżyła się jeszcze bardziej ku płomieniom, wyciągając w ich kierunku wolną dłoń.
- Nie wierzę, że to wszystko było Twoim pomysłem - parsknęła, obracając częściowo twarz w stronę chłopaków, a jednak swoje słowa skierowała głównie ku Alanowi, jako pomysłodawcy ogniska.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Właściwie ten dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie interesująco. Nekke zastanawiał się czy nie skoczyć gdzieś na piwo, ale ostatecznie wylądował na swojej kanapie, gdzie drzemał sobie spokojnie. Jego stan przerwał jednak spazmatycznie wibrujący się telefon, który oznajmiał, że ktoś dzwoni. Koss stłumił przekleństwo i sięgnął po urządzenie.
- Tak? - zagadnął, tłumiąc ziewnięcie.
- Stary, Black robi imprezę, wbijaj!
- Co? Jaki Black? - Spytał półprzytomny, nie bardzo potrafiąc skojarzyć fakty.
- No kurwa, Black. Wiesz ten bogaty typek... czekaj, czym on się zajmuje?
Koss przetarł oczy, starając się jakoś poskładać to wszystko do kupy.
- No nie ważne. Jaką imprezę?
- Ognisko czy coś. Stary, tu jest wszystko! Alkohol, laseczki, muzyka, paru sztywniaków... O KURWA, TO ROSIE MCDOUGHALL!
W tym momencie rozmowa została przerwana, a Nekke spoglądał na telefon z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Rosie McDoughall? Przecież ona była jakąś tam celebrytką, co niby miałaby robić w takim miejscu? I dopiero wtedy dotarło do niego, o których Blackach mowa. Jasna cholera, skoro robili imprezę i najwidoczniej każdy mógł wpaść, to nie wypadało mu odmówić. Zebrał się, wziął szybki prysznic, ogarnął ubranie i zmówił taksówkę.
- Gdzie jedziemy? - Zagadnął taksówkarz, kiedy Japończyk już wsiadał. I w tym momencie stwierdził, że nawet nie sprawdził adresu.
- Eee... do rezydencji Blacków - powiedział, mając nadzieję, że to wystarczy. I wystarczyło.
Kiedy dotarł już na miejsce, ruszył w kierunku imprezy. Musiał przyznać, że był pod wrażeniem tego przedsięwzięcia. Mają rozmach skurwysyny. To właśnie lubił w tutejszej kulturze. Ludzie potrafili się bawić na całego. Głośna muzyka, żarcie, alkohol i wszyscy uważali, że to zupełnie normalne. Jemu zaś zupełnie to odpowiadało. Wdarł się więc w ten tłum ludzkich ciał i po chwili już czuł się jak u siebie w domu. Miał tę wspaniałą cechę, że doskonale odnajdywał się w podobnych sytuacjach. Nie minęło więc piętnaście minut, a on stał z butelką piwa w ręce i bajerował jakąś smarkulę z liceum opowieściami ze swojego kraju. One zawsze na to leciały. Tylko te cholerne ogniska... kiedy tylko Koss na nie spoglądał, czuł się od razu mniej pewnie. Jednak rozwiązanie było całkiem proste - najzwyczajniej w świecie się do nich nie zbliżał. Jakoś przeżyje bez tej kiełbaski. Albo wysłuży się kimś innym. Ale do ognia się raczej nie podejdzie. Szczególnie tak rozbuchanego.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Co jakiś czas odsuwał kawałek mięsa od płomieni, by sprawdzić czy nadaje się do zjedzenia, jednak wszystko wskazywało na to, że jego przysmak musiał przejść jeszcze długą drogę do perfekcji. Upił łyk piwa, wpatrując się w płomienie, które tylko próbowały tańczyć w rytm granej na scenie muzyki, przez co całe to zjawisko przypominało jedynie bezsensowną plątaninę. Paige zerknął z ukosa gdzieś w bok, gdzie grupa nastolatków bujała się i śpiewała głośno razem z wykonawcą. Trzeba było przyznać, że nie zrobiliby kariery w Mam Talent, ale na większych imprezach każdy liczył się z tym, że ktoś w którymś momencie zaczynał drzeć mordę, by urozmaicić sobie zabawę.
Blondyn parsknął pod nosem z rozbawieniem, gdy jeden z chłopaków nie mógł ustać na nogach i prawie zarył twarzą w trawę. Impreza niedawno się zaczęła, a niektórzy już nie żałowali sobie procentów.
„Cześć.”
Musiał przytrzymać mocniej piwo, by przypadkiem nie rozlać go pod wpływem szturchnięcia. Na szczęście wypił go już na tyle dużo, że kołyszący się płyn nie zdołał dosięgnąć brzegów plastikowego kubka. Przeskoczył spojrzeniem na Catherine, nie skąpiąc jej uśmiechu, który z niewiadomych przyczyn nabrał złośliwego wyrazu.
Teraz żyjesz na krawędzi i zaczepiasz uczniów, Cath? ― spytał tylko po to, by zaraz kiwnąć głową do towarzyszącego jej chłopaka, który już na pierwszy rzut oka wyglądał tak, jakby ściągnięto go tu za karę. Pociągnął kolejny łyk piwa, w duchu wyrażając uznanie dla spostrzegawczości Fitzroy, a mimo tego, gdy odsunął naczynie od ust, pozwolił sobie na wygięcie ust w urażonym grymasie. ― Że niby nie pasuję na pana Carringtona? ― Uniósł brew, zapowietrzając się nieznacznie, a po dość znacznej i dramatycznej przerwie dodał już łagodniej: ― Zaproponowałem tylko ognisko dla znajomych, a reszta jest inwencją twórczą Black'a. Jak widać ma ich całkiem sporo. ― Przemknął wzrokiem po okolicy, obracając kiełbasę, by podpiec jej drugi brzeg. ― Częstujcie się ― rzucił, wskazując niedbale ręką na stół z przekąskami do pieczenia, jakby był samozwańczym promotorem tego paleniska.
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
Dał sobie dokładnie 3 minuty na znalezienie siostry, by po ich minięciu czym prędzej ewakuować się z terenu rezydencji ze świetną wymówką w zanadrzu. W końcu tyle tu ludzi, że miał prawo jej nie znaleźć. Niestety jak to kobiety, dopadają cię w ostatniej chwili, kiedy nawet się tego nie spodziewasz. Tak było i w tym przypadku. Czując rękę na ramieniu, nie mógł powstrzymać morderczego spojrzenia posłanego w kierunku kobiety. Już chciał coś warknąć, ale widok jego własności leżący na siostrze skutecznie go powstrzymał.
Podpierdoliła mi koszulę.
Mówiłem, żebyś zamykał szafę na klucz.
Tym razem, choć z wielką niechęcią, przyznał jeleniowi rację. Nawet nie przywitał się z kobietą, od razu będąc złapanym za rękę i ciągniętym a nieznanym sobie kierunku. Ostatecznie powstrzymał chęć wyszarpnięcia nadgarstka, choć kusiło go, by to zrobić. Wyswobodził kończyny, dopiero gdy się zatrzymali.
- Dobrze wiedzieć, że moja siostra zadaje się z licealistami. - Fuknął tylko, przez krótką chwilę lustrując wzrokiem chłopaka, do którego podeszli. Szybko jednak przeniósł spojrzenie na stół z jedzeniem, który jednak skwitował zniesmaczonym spojrzeniem.
Nawet tam nie patrz, skończy się jak zwykle.
Wiem.
Odwrócił więc wzrok, jakoś nie wpadając na pomysł, by się przedstawić.
- Wyjdę zaraz z siebie. Niech ktoś mi uświadomi, co tu robię. - Przesunął otwartą dłonią po twarzy, wyrażając tym gestem całe swoje zmęczenie.
Catherine Fitzroy
Catherine Fitzroy
Fresh Blood Lost in the City
Pewnie powinna była się przejąć tym, że o mało nie wylała mu tego piwa z kubeczka, swoją drogą dlatego wolała butelki, istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że coś się rozleje. Albo jeszcze lepiej, powinna się, przejąc widokiem ucznia z alkoholem w ręku. Życie nauczyciela było czasami strasznie do bani.. Te dylematy moralne.
- Zadaję się z Wami, prawda? - wskazała butelką najpierw jednego, a potem drugiego chłopaka, by nie było wątpliwości o kim mowa. - Cały czas żyję na krawędzi. - Skończyło się to na tym, że pokazała mu język, a potem skwitowała wszystko firmowym uśmiechem a'la Fitzroy.
Przykucnęła przy ognisku, stawiając butelkę na ziemi tuż obok nogi, a potem wyciągając obie dłonie w kierunku ciepłych płomieni. Istniały spore szanse, że jeszcze krok i po prostu do niego wejdzie. Bo ciepło.
Zmarszczyła skonsternowana czoło.
- To nie chodzi o to, czy byś na niego pasował, czy nie. Raczej to.. - machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. Gest ten najpewniej miał obejmować po prostu wszystko to, co działo się dookoła nich.
-Ta cała pompa nie bardzo mi do Ciebie pasuje. Spodziewałabym się po Tobie raczej małej grupki osób, jakiejś gitary do brzdąkania. No wiesz.. - Nie dokończyła, ponieważ dostrzegła, jak łagodnieją mu rysy twarzy i zdała sobie sprawę, że została wrobiona. Wygięła na chwilę usta w podkówkę, demonstrując mu, że tak się nie bawi. A potem jej przeszło i znów się rozpogodziła. Pokiwała głową, jakby to, co powiedział, wiele tłumaczyło.
- To ma sens, biorąc pod uwagę, że znajdujemy się na terenie ich rezydencji. A jego znajomi mają znajomych, którzy mają znajomych i tak dalej i dalej - podniosła butelkę, by przystawić ją do ust i unieść w górę. Całość miała całkiem niezły rozmach. Ta scena nawet ją odrobinę przerażała. Podobnie jak tłum podpitych dzieciaków, która śpiewała karaoke bez karaoke.
Oderwała wzrok od tłumu, a przeniosła go na stół pełen przekąsek. Jeden z łuków brwiowych wywindował jej w górę, a potem zerknęła na kiełbaskę, którą podpiekał Paige.
- Jasne, za chwilę - uśmiechnęła się szeroko, bo dlaczego by nie. Entuzjazmu miała za całą ich trójkę. Jednakże na chwilę na jej twarzy pojawił się marsowy grymas.
- Wal się, Skecz. Jest tylko dwa lata młodszy od Ciebie. I jakieś dwadzieścia centymetrów wyższy, czyli nadrabia. - parsknęła, podnosząc się na równe nogi, wsadziła wolną dłoń do tylnej kieszeni spodni, w drugiej bawiła się butelką.
- Stoisz. Oddychasz. Egzystujesz. Mam wymieniać dalej? - Nagroda w kategorii najbardziej wkurwiającej starszej siostry ląduuuujeee.. Dla Cath! Autografy później.
Przekręciła głowę w lewą stronę, posyłając bratu leniwy uśmiech.
- Wyluzuj troszeczkę, braciszku. Zabaw się. Zjedz kiełbaskę - pokiwała energicznie głową, zupełnie jak te samochodowe pieski. Kiw, kiw, kiw.
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Cholera, cholera, cholera! Był już spóźniony! Nie to, żeby jakoś konkretnie umawiał się na jakąś godzinę z kimkolwiek, ale jednak czuł się spóźniony. Impreza, czy też może kolejny festiwal z okazji rozpoczęcia roku odbywał się w rezydencji Blacków. No cóż, całe to zamieszanie ukryte pod skromną nazwą "ognisko" trwało w najlepsze. Gdy stanął przed bramą jak zwykle uśmiechnął się lekko. Samo wstąpienie tutaj robiło wrażenie, w końcu mowa było o majątku Black'a. Trzeba przyznać, że i jemu nie brakowało pieniędzy, ale w takich momentach trzeba było schować własną pozycję i ukorzyć się przed tą przytłaczającą potęgą.
Bywał tu niejednokrotnie, dlatego też od razu wypatrzył kilka znajomych twarzy, które bywały tutaj prawie "od zawsze". Nie brakowało oczywiście też unikatowych postaci widzianych w mediach, bilbordach i tak dalej. Nic zaskakującego, w końcu mówimy tu o rodzinie Black. Udało mu się nawet wypatrzyć znajomków to w ochronie lub przechadzających się między ludźmi w cywilu. Trzeba przyznać, że szybko potrafią zmobilizować ludzi.
No, ale mniejsza o przepychu tego miejsca! Czas się udać w miejsce najwspanialszej ze sztuk! Gotowania! Cyrille skocznym krokiem udał się w miejsca gdzie przy "otwartej" kuchni specjaliści przyrządzali swoje cuda. Nigdy za wiele nauki! Przy okazji zgarnął też kiełbaskę, w końcu ... sam nie wiedział czemu, to było takie .. .proste ,ale jednak posiadało swoją magię.
Przyglądał się pracy kucharzy w milczeniu notując każdy ich ruch... co jakiś czas zagryzając kiełbasą.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Niekoniecznie było to miejsce, w którym chciałaby się znaleźć. Właściwie było bardzo niewiele takich, w których chciałaby być. W ostatnich dniach było nawet gorzej niż zwykle. Coraz rzadziej wychodziła ze swojego pokoju, woląc spędzać dnie w łóżku zagrzebana w tony poduszek i ciepłych koców. Normalnie w życiu nie pokazałaby się na takiej imprezie, wiedząc, jak wiele osób pojawia się na nich. Miała też jako taki pogląd na rzeczy, które się potrafiły przy tym dziać.
Z łóżka wywabił ją telefon od Rena. Opierała się dość długo, ale koniec końców, ubrała się, wsiadła do limuzyny i zajechała pod rezydencję Blacków. Już przez przyciemniane szyby dostrzegała, jak bardzo nie doceniła skali, na jaką miało zostać zrobione ognisko. Wyjęła telefon z torby i wystukała wiadomość, w której informowała Freja, że jednak zmieniła zdanie i wraca do domu. Na samą myśl, że miałaby przekroczyć bramę i znaleźć się w samym epicentrum zabawy, sprawiało, że czuła się zagubiona. Kciuk zawisł nad klawiszem "wyślij". Wtedy też samochód zatrzymał się, a kierowca wysiadłby otworzyć drzwi od strony pasażera.
Raz kozie śmierć?
Raz Lisie śmierć.
Ta impreza miała szansę stać się jej ostatnim gwoździem do trumny. Może chociaż matka da jej spokój, gdy zobaczy w tabloidach zdjęcia córki wśród młodzieży Riverdale. Ostatni płomyk nadziei tlił się w niej, że może spowoduje to zmianę decyzji rodzicielki i będzie mogła wypisać się z klubów, w które została siłą wepchnięta.
Zamierzała spędzić tu absolutnie minimum czasu dla Freja, sprawić, by zobaczyła ją jak największa liczba osób, a potem wrócić do zacisza rodzinnej rezydencji, w której znów została sama po wyjeździe rodzicielki.
Pokręciła głową i spojrzała, na wciąż czekającego na jej ruch, kierowcę.
Wysiadła z samochodu, a tuż za nią wyskoczył na podjazd brązowy nowofundland, który od razu zaczął rozglądać się dookoła. Nie kazała odjeżdżać szoferowi, co skwitowane zostało krótkim "tak, proszę pani". W bramie czekał Ren, którego nie sposób było przeoczyć, zważywszy na liczbę fanów, którzy kłębili się wokół jego osoby. Przybrała najbardziej cierpiętniczy wyraz twarzy i podeszła do niego.
- Jeśli nie będzie fajnie, każę Wedlowi Cię zeżreć - mruknęła na dzień dobry do chłopaka, gdy już stanęła bezpośrednio przed nim.
Frey Orion Clawerich
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Jak raz pofatygował się na miejsce pieszo. Właściwie nie bez powodu, bo tuż przy nodze dreptał uroczy czworonóg. Shelby może i miała założoną smycz, lecz wcale jej nie potrzebowała. Była dobrze ułożonym psem, który nie potrzebował ani smyczy, ani kagańca. W drugiej dłoni trzymał telefon, wymieniając wiadomości z Elisabeth. Opłaciło się, cel osiągnięty. Zatrzymał się tuż przy bramie wejściowej, kątem oka lustrując całe to... Ognisko. Ciężko było tak określić całą tę imprezę, no ale cóż. W końcu to rezydencja Blacka, on to zorganizował, nawet jeśli nie był pomysłodawcą. W gruncie rzeczy rozmiar imprezy mało obchodził Reitza. Dostrzegł w tym tłumie kilka twarzy, z którymi miał styczność podczas sesji zdjęciowych. Póki jednak sam nie został dostrzeżony, nie zrobił nic, by się przywitać. Poprawiając podwinięte do łokci rękawy bluzy, przykucnął obok psa, łapiąc go za poliki, by porządnie wytarmosić. Spotkało się to z ciepłym jęzorem próbującym dosięgnąć jego twarzy, na co zaśmiał się z rozbawieniem, cofając głowę. Takie spoufalanie to bez widowni. Gorzej, że to nie powstrzymało masy dziewcząt przed podejściem i piskami zarówno do jego osoby, jak i biednej Shelby. Grzecznie odpowiadał na każde pytanie, przy okazji posyłając uśmiechy każdej z zainteresowanych osób. Gdyby nie obecność tylu znanych osobistości oraz zwykłych ludzi, nie byłby tak miły. Ale co poradzić. Podniósł się, gdy tylko znajoma limuzyna zajechała pod bramę. O ile spodziewał się Elisabeth, tak kompletnie nie myślał, że zobaczy to wielkie bydle w jej towarzystwie. Jego suczka chyba podzielała to zdanie, cofając się o krok, by przylgnąć bokiem do jego nogi.
- Dobrze cię widzieć Lis i twojego... pupila też. - Parsknął pod nosem, pozwalając sobie ułożyć dłoń na wielkim łbie nowofundlanda i poczochrać go po nim.
- Będzie, może akurat kogoś spotkamy. - Odrobinę minął się z prawdą, bo ciężko było znaleźć kogokolwiek w tak ogromnym tłumie. Niemniej przekroczył bramę wejściową wraz ze swoim psem, zerkając przez ramię na Elisabeth.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
To wielkie bydle jak miał w zwyczaju nazywać je Frej, stało się jej oczkiem w głowie podobnie jak Loki, którego jednak z oczywistych względów nie zabrała na tego typu imprezę. O ile Shelby smycz miała, o tyle Wedel nie i nikt raczej nie miałby odwagi podejść do Cartier i zwrócić jej o to uwagi. Pies na szczęście jednak nigdzie daleko nie odchodził i zawsze słuchał się swojej pani. Cóż, przeżyli parę dobrych miesięcy wspólnej tresury, w której najczęściej lądowała pod cielskiem swojego pupila, który na jej reprymendy reagował ożywczo z zamiarem zabawy. Jeśli byli sami w rezydencji często robił jej na złość i się nie słuchał w ogóle, ale gdy przekraczali próg bramy wyjazdowej, Wedel okazywał się najbardziej ułożonym psem, jakie dane było jej poznać. Pewnie dlatego koniec końców nie oddała go z powrotem Frejowi.
Miała dwa ulubieńce spośród psów chłopaka. Husky'ego z adhd, którego mu podarowała, oraz łagodną Shelby, którą Clawerich dziś ze sobą przyprowadził. Na chwilę straciła zainteresowanie człowiekiem, a skupiła się na suczce. Kucnęła przed nią, wyciągając przed siebie rękę. Odczekała chwilę, aż pies sam podsunie łeb i dopiero wtedy podrapała ją za uchem. Dziewczyna tolerowała naprawdę wąskie grono psów, którym ufała na tyle, by je głaskać bez przeświadczenia, że odgryzą jej rękę. Podniosła się na równe nogi, spoglądając na Rena, który akurat witał się z Wedlem. Pies nie omieszkał przegapić okazji, by nie wysunąć języka i obślinić mu ręki. Co jakiś czas zerkał na drugiego psa w tym towarzystwie, a gdy to robił, ogon zaczynał mu podrygiwać na ścieżce.
- [color:c615=# ]I tak pewnego dnia każę mu Cię zjeść - odpowiedziała dziewczyna na jego zapewnienie, że miło ich widzieć. Po prostu nie miał kogo tutaj przytargać i tyle.
- Dajcie mi siłę - burknęła pod nosem, prośbę kierując do bliżej nieokreślonej siły. Pogłaskała psa, ostatni raz spoglądając na limuzynę, a potem ruszyli za Renem i Shelby.
- Zgaduję, że znasz co najmniej połowę z tych osób - rzuciła, krzyżując ramiona na piersi i chowając dłonie przed chłodnym wieczornym powietrzem.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach