▲▼
Był to jeden z tych momentów, w których chłopak się wyłączał. Choć rejestrował kątem umysłu toczącą się między Alanem, a Mercurym rozmowę, nie brał w niej żadnego udziału. Nie żeby jakoś szczególnie robił to wcześniej. Niemniej nawet fakt, że został wykorzystany jako swego rodzaju broń przeciw własnemu bratu, nie robił na nim większego wrażenia.
― Więc jeśli Saturn by nie potwierdził, uznałbyś że kłamię? Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem, Paige? ― słyszał w jego głosie, że jest niezadowolony. Ciekawe jak to działało, że nawet kiedy wypowiedzi innych były kompletnie przyćmione, głos Mercury'ego zawsze wybijał się ponad nimi, doskonale docierając do jego uszu. Mimo to wypowiedziana fraza choć pozornie nie wywołała u niego żadnej reakcji, gdzieś w środku zasiała niewidoczne ziarenko rozbawienia. Jak mógłby nie zareagować w podobny sposób na słowa wypowiedziane przez kogoś, kto kręcił cały czas? W dodatku robił to tak umiejętnie, że wyglądało na to, że sam w to wszystko wierzy i staje się to jego integralną częścią, a inni wierzyli mu bez większego zawahania. W każdą historyjkę rodzinną, opowieść z dzieciństwa, wspomnienie, opinię, fakt historyczny. Jego brat zawsze potrafił pięknie ubierać słowa. Pewnie właśnie dlatego ludzie lubili spędzać czas w jego towarzystwie.
― Nie zrzucajcie na mnie odpowiedzialności za wasze dewiacje. Zwłaszcza czynnie je praktykując bez cienia zażenowania ― odpowiedział beznamiętnie, czując jak obejmująca go ręka Mercury'ego zaciska się nieznacznie na jego ramieniu, przysuwając go bliżej.
― No już Sat-Sat. Nie przysporzę ci kłopotów. Tylko ciche i przestronne miejsca z dala od uczniów - nawet w tym momencie nie westchnął. Nie spojrzał na niego z politowaniem. Utrzymana kamienna twarz, kłóciła się jedynie z jego ręką, którą objął czarnowłosego w pasie, by utrzymać równowagę, gdy ten uwalił się na niego całym ciężarem ciała.
― Rany, Paige. Jesteś do niczego ― westchnął ciężko, przekrzywiając głowę w bok, zderzając się tym samym z Saturnem, który momentalnie go wypuścił, masując skroń palcami. Sam Mercury podszedł do blondyna i poprawił jego emblemat w kilka sekund, robiąc z niego na nowo przykładnego ucznia. Przynajmniej pozornie. Dopiero pojawienie się nowej osoby starło uśmiech z jego ust. Zerknął kątem oka na Brendę, lecz zamiast odezwać się jakkolwiek, obrócił się w milczeniu w stronę Saturna, wymieniając z nim kilka spojrzeń. Zadziwiające jak szybko z pozytywnego na stroju, byli w stanie stać się niepasującymi do towarzystwa elementami z wyższych sfer, które patrzyły na wszystko zza szklanej napisy z naklejką "Nie dotykać". Na tym właśnie polegała różnica między zachowaniem Blacków w towarzystwie tych, których sam zaczepiali, a tych których... cóż. Nie zaczepiali. Nie żeby Saturn kiedykolwiek zaczepiał kogoś innego. Niemniej nawet jeśli wyłącznie Mercury był w stanie wyłapać różnice w nim zachodzące, wiedział że i on momentalnie podniósł wcześniejszą czujność.
― Niestety jestem zmuszony odmówić ― przyglądał się swojemu bliźniakowi, nim w końcu przeszedł na powrót obok niego, opierając się o niego bokiem.
― Zapomniałem, że ojciec zapraszał nas na obiad do Waszyngtonu. Może następnym razem ― rzucił bez zająknięcia, zaraz patrząc z nieznacznym powątpiewaniem na Paige'a. Dziewczyna zdążyła już odejść zmieniając obiekt zainteresowania, gdy on nadal się zastanawiał.
― Ognisko? ― nie żeby nie bawił się w podobne rzeczy. Choć z drugiej strony nie brał w nich udziału zbyt często. Nawet nie zamierzał udawać, że wcześniejsze słowa o obiedzie w Waszyngtonie były kłamstwem. Stali więc w milczeniu, przyglądając mu się w sposób, który dość dobitnie świadczył o tym, że ani jeden, ani drugi nie jest do końca przekonany o trafności tego pomysłu. Co właściwie robiło się na ogniskach?
Je się kiełbasę.
Darmowe zatrucie pokarmowe.
Śpiewa ze znajomymi?
Ich beznadziejne umiejętności zniszczą mi uszy.
Spędza się czas z innymi.
Nie jestem pewien, czy chcę spędzać czas z ludźmi z niższych warstw społecznych bez wychowania.
Spędzisz czas z Alanem i Saturnem?
... punkt dla ciebie.
Ciężka sprawa. Wyczuł na sobie wzrok Saturna, chwilowo jednak nie był w stanie na niego odpowiedzieć, wyraźnie przeżywając wewnętrzne rozterki czy powinien przystać na podobny pomysł.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Pią Wrz 16, 2016 2:39 am
Pią Wrz 16, 2016 2:39 am
First topic message reminder :
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Wto Wrz 20, 2016 5:03 pm
Wto Wrz 20, 2016 5:03 pm
Był to jeden z tych momentów, w których chłopak się wyłączał. Choć rejestrował kątem umysłu toczącą się między Alanem, a Mercurym rozmowę, nie brał w niej żadnego udziału. Nie żeby jakoś szczególnie robił to wcześniej. Niemniej nawet fakt, że został wykorzystany jako swego rodzaju broń przeciw własnemu bratu, nie robił na nim większego wrażenia.
― Więc jeśli Saturn by nie potwierdził, uznałbyś że kłamię? Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem, Paige? ― słyszał w jego głosie, że jest niezadowolony. Ciekawe jak to działało, że nawet kiedy wypowiedzi innych były kompletnie przyćmione, głos Mercury'ego zawsze wybijał się ponad nimi, doskonale docierając do jego uszu. Mimo to wypowiedziana fraza choć pozornie nie wywołała u niego żadnej reakcji, gdzieś w środku zasiała niewidoczne ziarenko rozbawienia. Jak mógłby nie zareagować w podobny sposób na słowa wypowiedziane przez kogoś, kto kręcił cały czas? W dodatku robił to tak umiejętnie, że wyglądało na to, że sam w to wszystko wierzy i staje się to jego integralną częścią, a inni wierzyli mu bez większego zawahania. W każdą historyjkę rodzinną, opowieść z dzieciństwa, wspomnienie, opinię, fakt historyczny. Jego brat zawsze potrafił pięknie ubierać słowa. Pewnie właśnie dlatego ludzie lubili spędzać czas w jego towarzystwie.
― Nie zrzucajcie na mnie odpowiedzialności za wasze dewiacje. Zwłaszcza czynnie je praktykując bez cienia zażenowania ― odpowiedział beznamiętnie, czując jak obejmująca go ręka Mercury'ego zaciska się nieznacznie na jego ramieniu, przysuwając go bliżej.
― No już Sat-Sat. Nie przysporzę ci kłopotów. Tylko ciche i przestronne miejsca z dala od uczniów - nawet w tym momencie nie westchnął. Nie spojrzał na niego z politowaniem. Utrzymana kamienna twarz, kłóciła się jedynie z jego ręką, którą objął czarnowłosego w pasie, by utrzymać równowagę, gdy ten uwalił się na niego całym ciężarem ciała.
― Rany, Paige. Jesteś do niczego ― westchnął ciężko, przekrzywiając głowę w bok, zderzając się tym samym z Saturnem, który momentalnie go wypuścił, masując skroń palcami. Sam Mercury podszedł do blondyna i poprawił jego emblemat w kilka sekund, robiąc z niego na nowo przykładnego ucznia. Przynajmniej pozornie. Dopiero pojawienie się nowej osoby starło uśmiech z jego ust. Zerknął kątem oka na Brendę, lecz zamiast odezwać się jakkolwiek, obrócił się w milczeniu w stronę Saturna, wymieniając z nim kilka spojrzeń. Zadziwiające jak szybko z pozytywnego na stroju, byli w stanie stać się niepasującymi do towarzystwa elementami z wyższych sfer, które patrzyły na wszystko zza szklanej napisy z naklejką "Nie dotykać". Na tym właśnie polegała różnica między zachowaniem Blacków w towarzystwie tych, których sam zaczepiali, a tych których... cóż. Nie zaczepiali. Nie żeby Saturn kiedykolwiek zaczepiał kogoś innego. Niemniej nawet jeśli wyłącznie Mercury był w stanie wyłapać różnice w nim zachodzące, wiedział że i on momentalnie podniósł wcześniejszą czujność.
― Niestety jestem zmuszony odmówić ― przyglądał się swojemu bliźniakowi, nim w końcu przeszedł na powrót obok niego, opierając się o niego bokiem.
― Zapomniałem, że ojciec zapraszał nas na obiad do Waszyngtonu. Może następnym razem ― rzucił bez zająknięcia, zaraz patrząc z nieznacznym powątpiewaniem na Paige'a. Dziewczyna zdążyła już odejść zmieniając obiekt zainteresowania, gdy on nadal się zastanawiał.
― Ognisko? ― nie żeby nie bawił się w podobne rzeczy. Choć z drugiej strony nie brał w nich udziału zbyt często. Nawet nie zamierzał udawać, że wcześniejsze słowa o obiedzie w Waszyngtonie były kłamstwem. Stali więc w milczeniu, przyglądając mu się w sposób, który dość dobitnie świadczył o tym, że ani jeden, ani drugi nie jest do końca przekonany o trafności tego pomysłu. Co właściwie robiło się na ogniskach?
Je się kiełbasę.
Darmowe zatrucie pokarmowe.
Śpiewa ze znajomymi?
Ich beznadziejne umiejętności zniszczą mi uszy.
Spędza się czas z innymi.
Nie jestem pewien, czy chcę spędzać czas z ludźmi z niższych warstw społecznych bez wychowania.
Spędzisz czas z Alanem i Saturnem?
... punkt dla ciebie.
Ciężka sprawa. Wyczuł na sobie wzrok Saturna, chwilowo jednak nie był w stanie na niego odpowiedzieć, wyraźnie przeżywając wewnętrzne rozterki czy powinien przystać na podobny pomysł.
Maskotka w postaci idealnej lolitki założyła ręce na krzyż, niezadowolona brakiem zainteresowania ze strony blondyna.
"Ja tu chcę się bawić, a ty co?" zdawały się pytać naburmuszone, jasne oczy zanim z fochem oderwały się od Misery i na powrót wbiły w rudego modela. Słysząc, że ten podchwycił temat, Chris zaśmiał się i z niewinnym uśmiechem zapytał;
- A nie? - pochylił się lekko do przodu, a obie rączki przysunął do twarzy. Znał się na modelowaniu, niejednokrotnie robił sobie zdjęcia w zachęcających pozach i wiedział jak stanąć by dla odbiorcy, zwłaszcza wyższego, wyglądać jak najbardziej apetycznie.
- Zgadłeś~! - dzieciak momentalnie wyprostował się i klasnął w dłonie, kiedy nowo poznany kolega tak trafnie przypisał go do pierwszej klasy. Nie żeby był to wyczyn godny Sherlocka Holmesa; wkońcu Flannery nie wyglądał nawet na te szesnaście lat, a co dopiero więcej!
- To mój pierwszy dzień tutaj. - wyjaśnił radośnie.
- I już mi się tu podoba... - dodał sięgając ręką do włosów i oplatając kosmyk o palec wskazujący. Czuł się jak ryba w wodzie i mógłby tak flirtować do późnej nocy, gdyby jego czujne uszko nie wychwyciło propozycji Blackwood'a.
Francy...? Ach, pan Perfekcyjny!
- No, jasne!
Przejażdżka drogim wozem z dwójką identycznych przystojniaków i to jeszcze późną porą... ach, nie trzeba było go do tego długo namawiać!
Co za dzień!
Chłopaczek pisnął cicho z zachwytu, ciesząc się jak na małe dziecko przystało. Naprawdę, Chrisowi nie wiele trzeba było do pełni szczęścia.
"Ja tu chcę się bawić, a ty co?" zdawały się pytać naburmuszone, jasne oczy zanim z fochem oderwały się od Misery i na powrót wbiły w rudego modela. Słysząc, że ten podchwycił temat, Chris zaśmiał się i z niewinnym uśmiechem zapytał;
- A nie? - pochylił się lekko do przodu, a obie rączki przysunął do twarzy. Znał się na modelowaniu, niejednokrotnie robił sobie zdjęcia w zachęcających pozach i wiedział jak stanąć by dla odbiorcy, zwłaszcza wyższego, wyglądać jak najbardziej apetycznie.
- Zgadłeś~! - dzieciak momentalnie wyprostował się i klasnął w dłonie, kiedy nowo poznany kolega tak trafnie przypisał go do pierwszej klasy. Nie żeby był to wyczyn godny Sherlocka Holmesa; wkońcu Flannery nie wyglądał nawet na te szesnaście lat, a co dopiero więcej!
- To mój pierwszy dzień tutaj. - wyjaśnił radośnie.
- I już mi się tu podoba... - dodał sięgając ręką do włosów i oplatając kosmyk o palec wskazujący. Czuł się jak ryba w wodzie i mógłby tak flirtować do późnej nocy, gdyby jego czujne uszko nie wychwyciło propozycji Blackwood'a.
Francy...? Ach, pan Perfekcyjny!
- No, jasne!
Przejażdżka drogim wozem z dwójką identycznych przystojniaków i to jeszcze późną porą... ach, nie trzeba było go do tego długo namawiać!
Co za dzień!
Chłopaczek pisnął cicho z zachwytu, ciesząc się jak na małe dziecko przystało. Naprawdę, Chrisowi nie wiele trzeba było do pełni szczęścia.
Puścił mimo uszu paplaninę tej dwójki, przyzwyczaił się, że Christ jest po prostu małą atencyjną świergotką i wszedł we wprawę, jeśli szło o ignorowanie kolejnych baranów łapanych na jego duże oczy i parę innych atutów.
Przede wszystkim zastanawiał się czy przemowa dyrektora potrwa jeszcze długo, i nawet nie chodziło o to, czy interesowała go treść czy niekoniecznie. Musiał przygotować się wewnętrznie na spędzenie z bratem nadchodzącego roku szkolnego pod jednym dachem, a ze spraw bardziej prozaicznych - samochód sam się niestety nie zatankuje.
— No i świetnie, przynajmniej będzie do kogo mordę otworzyć — skonstatował prosto, po czym znów poczuł jak telefon miota mu się wściekle po kieszeni. Oczywista, że kochany braciszek musiał maltretować go te parę godzin przed przyjazdem, coby zupełnym przypadkiem Misery o nim nie zapomniał.
Od: M.B.
14:38
W skali od zera do dziesięciu, jak bardzo się cieszysz na mój przyjazd?
Cholera. Wczuł się, pieprzony, nie ma co. Tym razem zamierzał odpisać, jednocześnie przystawił Chrisowi telefon, coby dzieciak miał pojęcie jak bardzo zdesperowanym człowiekiem musiał być Mercy Blackwood. Z głupia franc przez krótką chwilę zastanawiał się, czy go jeszcze rozpozna, minęło parę lat - ale dotarło do niego jak idiotyczna była to myśl;
"Bliźnięta. Jednojajowe, Blackwood."
Oh, ale nie oznaczało to również, że przez te parę lat Mercy nie zapuścił włosów, nie wytatuował połowy swojego ciała, czy nie popełnił innego daleko idącego błędu młodości. Chociaż zaraz, tatuś nad nim czuwał. Gdzieżby jego ostoja cnoty, ostatni bastion moralności tego świata mógłby się tak zmarnować?
Do: M.B.
14:40
Nie masz pojecia.
Wysłał wiadomość i rad nie rad, musiał przejść do porządku dziennego ze świadomością, że za nie dłużej jak kilka godzin będzie miał tu swoją zmorę. Jego ciepłe, bursztynowe oczy osiadły na chwilę na Chrisie, by wyłapać mało istotny detal robiący za bonus do zestawu; ciągle tu sterczał, choć przed kilkoma minutami przedzierał się w poszukiwaniu mundurków (wciąż z przyczyn znanych tylko sobie, pierwsze słyszał o z góry narzuconych uniformach) albo czego tam jeszcze.
— Chris, daj Aarnoldowi spokój, widzisz, że śpieszy z misją — Misery uśmiechnął się krótko i oparł spokojnie dłoń o ramię blondyna.
Przede wszystkim zastanawiał się czy przemowa dyrektora potrwa jeszcze długo, i nawet nie chodziło o to, czy interesowała go treść czy niekoniecznie. Musiał przygotować się wewnętrznie na spędzenie z bratem nadchodzącego roku szkolnego pod jednym dachem, a ze spraw bardziej prozaicznych - samochód sam się niestety nie zatankuje.
— No i świetnie, przynajmniej będzie do kogo mordę otworzyć — skonstatował prosto, po czym znów poczuł jak telefon miota mu się wściekle po kieszeni. Oczywista, że kochany braciszek musiał maltretować go te parę godzin przed przyjazdem, coby zupełnym przypadkiem Misery o nim nie zapomniał.
Od: M.B.
14:38
W skali od zera do dziesięciu, jak bardzo się cieszysz na mój przyjazd?
Cholera. Wczuł się, pieprzony, nie ma co. Tym razem zamierzał odpisać, jednocześnie przystawił Chrisowi telefon, coby dzieciak miał pojęcie jak bardzo zdesperowanym człowiekiem musiał być Mercy Blackwood. Z głupia franc przez krótką chwilę zastanawiał się, czy go jeszcze rozpozna, minęło parę lat - ale dotarło do niego jak idiotyczna była to myśl;
"Bliźnięta. Jednojajowe, Blackwood."
Oh, ale nie oznaczało to również, że przez te parę lat Mercy nie zapuścił włosów, nie wytatuował połowy swojego ciała, czy nie popełnił innego daleko idącego błędu młodości. Chociaż zaraz, tatuś nad nim czuwał. Gdzieżby jego ostoja cnoty, ostatni bastion moralności tego świata mógłby się tak zmarnować?
Do: M.B.
14:40
Nie masz pojecia.
Wysłał wiadomość i rad nie rad, musiał przejść do porządku dziennego ze świadomością, że za nie dłużej jak kilka godzin będzie miał tu swoją zmorę. Jego ciepłe, bursztynowe oczy osiadły na chwilę na Chrisie, by wyłapać mało istotny detal robiący za bonus do zestawu; ciągle tu sterczał, choć przed kilkoma minutami przedzierał się w poszukiwaniu mundurków (wciąż z przyczyn znanych tylko sobie, pierwsze słyszał o z góry narzuconych uniformach) albo czego tam jeszcze.
— Chris, daj Aarnoldowi spokój, widzisz, że śpieszy z misją — Misery uśmiechnął się krótko i oparł spokojnie dłoń o ramię blondyna.
- Oczywiście od razu zauważył to, że Anubis się zamyślił. Już wcześniej zauważył, że coś wisiało na jego szyi, ale nie skupił się na tym zbytnio. Nieśmiertelniki? A może jednak powinien się im dokładniej przyjrzeć? Może. Ale teraz uznał to już za bezcelowe, poza tym nie chciał się w nie chamsko wpatrywać. Dużo bardziej wolał spoglądać na Lightwooda.
— Uważasz, że jestem mało przekonywujący? — powiedział z lekkim wyrzutem, przegryzając lekko swoją dolną wargę. Kurde, a zawsze miał wrażenie, że wszyscy wokół wierzą mu nawet jeśli wymyślał jedno z najbardziej wymyślnych kłamstw. — Masz rację, nie przyjechałem ze względu na Ciebie, co oczywiście nie znaczy, że tego nigdy nie planowałem. — w ten pokrętny, dziwny sposób dodał, że mimo wszystko tęsknił. Nie zamierzał mówić tego wprost, był pewien, że Rafael zrozumiał. I tak, dużo się nie zmieniło, nadal lubili sobie dogryzać. Możliwe, że Joel wyszedł trochę z wprawy, w końcu nie widzieli się kawał czasu.
— Weź. Mama pewnie się ucieszy z Waszych odwiedzin. — rzekł dość szybko, uśmiechając się przy tym delikatnie. Od śmierci ojca uśmiechał się mniej, ale dzisiejsze, przypadkowe spotkanie Lightwooda poprawiło mu humor. Miał ochotę się szczerzyć.
Wciąż spoglądał na Anubisa, a usłyszawszy jego pytanie zrobił tylko duże oczy. Usta ułożył w poziomą kreskę, a następnie uniósł otwarte dłonie na wysokość swojej klatki piersiowej. Coś w stylu: "jestem niewinny".
— Uważasz, że zawsze coś kombinuję? Jesteś jedną z nielicznych osób, które tu znam. Nie mam zamiaru spędzać tego dnia sam. Ty nie chcesz się rozerwać ostatniego dnia wolności? — bronił się, choć faktycznie w jego czarnej łepetynie pojawiło się kilka pomysłów. Lewą rękę luźno opuścił, a prawą podrapał się po czole. — To jak, masz jakieś plany? — spytał znowu, wbijając spojrzenie w białowłosego. W tym samym czasie ogarnął jakoś ten emblemat, by lepiej się trzymał, czy coś.
Odbieranie plakietki (czy co tam mieli nosić) nagle zeszło na dalszy plan. Jak widać, nie spieszyło mu się do tego a tak bardzo, jak mogło się początkowo wydawać. Wystarczyła jedna mała, zainteresowana nim istotka by chłopak postanowił na razie zrezygnować z celu swojej podróży. Odznaka mu przecież nie ucieknie,a miła blondyneczka może szybko zniknąć w tłumie. Zwłaszcza, kiedy weźmie się pod uwagę jej wzrost. Serio, byli w tej szkole jeszcze niżsi uczniowie czy jednak nie?
Uśmiechnął się szelmowsko widząc, jak małolata zaczyna się do niego wdzięczyć.
Nie ze mną te numery, złotko.
Aaron nie dawał się tak łatwo omamić. Chris mogła się uśmiechać i machać rzęsami, ale Cage zawsze potrafił chłodno oceniać sytuację, więc jeszcze nigdy nie dał się tak podejść (a przynajmniej taka była oficjalna wersja). Jasne, podobało mu się jej zachowanie i zamierzał z niego korzystać dopóki mógł, ale nie mógł sobie przy tym pozwolić na utratę czujności. Sam może nigdy nie robił do ludzi takich maślanych oczu, ale też często czarował ich swoim urokiem i owijał sobie wokół palca tak, jak pierwszoklasistka ten kosmyk włosów.
Miał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie zerknął na stojącego tu jeszcze kolegę. Aaron wyraźnie wszedł im z buta w środek rozmowy, co blondynowi musiało się nie spodobać. Nie musiał tego od razu jakoś mocno okazywać, ale tyle Cage potrafił się domyślić. Czy cokolwiek obchodziło go zdanie Misery'ego? Nope. Miał je głęboko gdzieś. Dopóki chłopak nie był mu do niczego potrzebny, a jedynie przeszkadzał, dopóty Aaronowi nie chciało się okazywać choć odrobiny uprzejmości.
Uśmiechnął się kwaśno na dźwięk obcego imienia, które najwyraźniej miało się odnosić do niego. Miał dziwne wrażenie, że był to zabieg celowy.
- Aaron. - Poprawił go, zmieniając uśmiech na bardziej cwany.
- Misery, mógłbyś się nauczyć imion kolegów ze swojego rocznika. - Zacmokał z dezaprobatą.
Chłopcy nie mieli ze sobą zbyt wiele do czynienia, ale to nie znaczyło, że czerwonowłosy go nie kojarzył. Miał swoje wtyki, gdzie trzeba i chętnie z nich korzystał. Oczywiście, nie potrafił wyrecytować z pamięci imion i nazwisk wszystkich uczniów Riverdale, ale te ze swojego rocznika zdołał jakoś wbić do głowy by nie wyjść na debila w takich sytuacjach, jak ta.
Przeniósł wzrok ponownie na stojącą przed nim blondyneczkę i ponownie się skłonił. Miło było, ale ile można? Wpadł w oko jakiejś panience, poflirtował z nią chwilę, podbudował ego, zagrał na nerwach prawie obcemu facetowi i w dodatku nieźle poprawił sobie tym humor. Tak wiele w ciągu kilku minut, a w dodatku wszystko przypadkowo!
- Odznaka zawsze może poczekać, a miła panienka nie powinna. - Uniósł jeden kącik ust, posyłając Chris kolejny uśmiech. To zaskakujące, jak często on potrafił się uśmiechać, kiedy kogoś bajerował i jak wielki wachlarz takich uśmiechów posiadał.
- W każdym razie - tu zwrócił się bezpośrednio do blondynki - nie będę wam dłużej przeszkadzał w rozmowie. Chris, gdybyś czegoś potrzebowała, to spokojnie możesz o mnie pytać. Ktoś na pewno powie ci, gdzie mnie szukać. - Puścił do niej oko na pożegnanie.
- A tym czasem, spadam. Te "jakże ważne" odznaki na mnie czekają. - Parsknął śmiechem i ruszył w wybranym wcześniej kierunku by odebrać swoją blaszkę. Nie zawracał już więcej głowy tej parze, a zamiast tego udał się w stronę swoich kumpli, z którymi jak gdyby nigdy nic, pogrążył się w rozmowie, znowu olewając, co takiego może mieć do powiedzenia dyrektor.
Uśmiechnął się szelmowsko widząc, jak małolata zaczyna się do niego wdzięczyć.
Nie ze mną te numery, złotko.
Aaron nie dawał się tak łatwo omamić. Chris mogła się uśmiechać i machać rzęsami, ale Cage zawsze potrafił chłodno oceniać sytuację, więc jeszcze nigdy nie dał się tak podejść (a przynajmniej taka była oficjalna wersja). Jasne, podobało mu się jej zachowanie i zamierzał z niego korzystać dopóki mógł, ale nie mógł sobie przy tym pozwolić na utratę czujności. Sam może nigdy nie robił do ludzi takich maślanych oczu, ale też często czarował ich swoim urokiem i owijał sobie wokół palca tak, jak pierwszoklasistka ten kosmyk włosów.
Miał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie zerknął na stojącego tu jeszcze kolegę. Aaron wyraźnie wszedł im z buta w środek rozmowy, co blondynowi musiało się nie spodobać. Nie musiał tego od razu jakoś mocno okazywać, ale tyle Cage potrafił się domyślić. Czy cokolwiek obchodziło go zdanie Misery'ego? Nope. Miał je głęboko gdzieś. Dopóki chłopak nie był mu do niczego potrzebny, a jedynie przeszkadzał, dopóty Aaronowi nie chciało się okazywać choć odrobiny uprzejmości.
Uśmiechnął się kwaśno na dźwięk obcego imienia, które najwyraźniej miało się odnosić do niego. Miał dziwne wrażenie, że był to zabieg celowy.
- Aaron. - Poprawił go, zmieniając uśmiech na bardziej cwany.
- Misery, mógłbyś się nauczyć imion kolegów ze swojego rocznika. - Zacmokał z dezaprobatą.
Chłopcy nie mieli ze sobą zbyt wiele do czynienia, ale to nie znaczyło, że czerwonowłosy go nie kojarzył. Miał swoje wtyki, gdzie trzeba i chętnie z nich korzystał. Oczywiście, nie potrafił wyrecytować z pamięci imion i nazwisk wszystkich uczniów Riverdale, ale te ze swojego rocznika zdołał jakoś wbić do głowy by nie wyjść na debila w takich sytuacjach, jak ta.
Przeniósł wzrok ponownie na stojącą przed nim blondyneczkę i ponownie się skłonił. Miło było, ale ile można? Wpadł w oko jakiejś panience, poflirtował z nią chwilę, podbudował ego, zagrał na nerwach prawie obcemu facetowi i w dodatku nieźle poprawił sobie tym humor. Tak wiele w ciągu kilku minut, a w dodatku wszystko przypadkowo!
- Odznaka zawsze może poczekać, a miła panienka nie powinna. - Uniósł jeden kącik ust, posyłając Chris kolejny uśmiech. To zaskakujące, jak często on potrafił się uśmiechać, kiedy kogoś bajerował i jak wielki wachlarz takich uśmiechów posiadał.
- W każdym razie - tu zwrócił się bezpośrednio do blondynki - nie będę wam dłużej przeszkadzał w rozmowie. Chris, gdybyś czegoś potrzebowała, to spokojnie możesz o mnie pytać. Ktoś na pewno powie ci, gdzie mnie szukać. - Puścił do niej oko na pożegnanie.
- A tym czasem, spadam. Te "jakże ważne" odznaki na mnie czekają. - Parsknął śmiechem i ruszył w wybranym wcześniej kierunku by odebrać swoją blaszkę. Nie zawracał już więcej głowy tej parze, a zamiast tego udał się w stronę swoich kumpli, z którymi jak gdyby nigdy nic, pogrążył się w rozmowie, znowu olewając, co takiego może mieć do powiedzenia dyrektor.
Dwaj panowie jawnie za sobą nie przepadali i chociaż zdawali się kojarzyć na tyle by obecnie chłodne relacje miały szansę się uformować jeszcze przed tą rozmową, Chris wolał wierzyć, że tych dwoje zwyczajnie się o niego gryzło. Albo że przynajmniej Misery wykazuje coś na kształt faktycznej zazdrości, co w wypadku tego lovelasa znaczyło naprawdę sporo.
"Miła panienka"?
Blondynek uśmiechnął się szerzej na te określenie. Nigdy nie udawał na siłę dziewczyny, ani nie krył ze swoją płcią, ale zupełnie nie przeszkadzało mu granie tej roli. Takie zabawy były ciekawe, ale także pozwalały pominąć nudne tłumaczenia, które niestety często zadawała poprawiana osoba. Jakby noszenie kiecek przez facetów było w tych czasach takim zaskoczeniem! Crossdresser - to nie takie trudne słówko.
- Och, nie przeszkadzałeś! - zapewniał Flannery dla którego w tym momencie naprawdę nie liczyło się nic sprzed poznania nowego obiektu westchnień. Mimo to nie nalegał, bo przecież i tak będą się jeszcze widywać w szkole, a nie chciał wyjść na (jeszcze bardziej) narwanego.
"(...)gdybyś czegoś potrzebowała, to spokojnie możesz o mnie pytać."
Ohoho, będzie, oj, będzie!
Na początek wystarczy twój numer.
Nie powiedział tego w końcu na głos, ponownie odwracając się do karcącego go Blackwood'a i posyłając mu pełne focha spojrzenie lekko zmrużonych, miodowych tęczówek. Ponieważ Aaron zdążył odejść, uwaga lolitki już w stu procentach powróciła do tak widocznie łaknącego jej nastolatka. Naburmuszone maleństwo spuściło nieco z tonu, najwidoczniej uznając taktykę pod tytułem "ale z ciebie palant" za mało skuteczną wobec faktycznego palanta. Zamiast się pieklić, Chris westchnął cicho i ze szczwanym uśmieszkiem zbliżył się do Misery'ego. Złapał za materiał jego koszuli i spojrzał nań, mocno zadzierając głowę.
- Mizuś, jak nie chcesz bym rozmawiał z innymi chłopcami to powiedz to wprost.
Przyznaj się wprost, tak dokładniej. Przyznaj, że to sprzed chwili było twoim sposobem na pokazanie, że jednak nie wszystko spływa po tobie jak po kaczce! Co... co jest takie mega urocze, ahh!
"Miła panienka"?
Blondynek uśmiechnął się szerzej na te określenie. Nigdy nie udawał na siłę dziewczyny, ani nie krył ze swoją płcią, ale zupełnie nie przeszkadzało mu granie tej roli. Takie zabawy były ciekawe, ale także pozwalały pominąć nudne tłumaczenia, które niestety często zadawała poprawiana osoba. Jakby noszenie kiecek przez facetów było w tych czasach takim zaskoczeniem! Crossdresser - to nie takie trudne słówko.
- Och, nie przeszkadzałeś! - zapewniał Flannery dla którego w tym momencie naprawdę nie liczyło się nic sprzed poznania nowego obiektu westchnień. Mimo to nie nalegał, bo przecież i tak będą się jeszcze widywać w szkole, a nie chciał wyjść na (jeszcze bardziej) narwanego.
"(...)gdybyś czegoś potrzebowała, to spokojnie możesz o mnie pytać."
Ohoho, będzie, oj, będzie!
Na początek wystarczy twój numer.
Nie powiedział tego w końcu na głos, ponownie odwracając się do karcącego go Blackwood'a i posyłając mu pełne focha spojrzenie lekko zmrużonych, miodowych tęczówek. Ponieważ Aaron zdążył odejść, uwaga lolitki już w stu procentach powróciła do tak widocznie łaknącego jej nastolatka. Naburmuszone maleństwo spuściło nieco z tonu, najwidoczniej uznając taktykę pod tytułem "ale z ciebie palant" za mało skuteczną wobec faktycznego palanta. Zamiast się pieklić, Chris westchnął cicho i ze szczwanym uśmieszkiem zbliżył się do Misery'ego. Złapał za materiał jego koszuli i spojrzał nań, mocno zadzierając głowę.
- Mizuś, jak nie chcesz bym rozmawiał z innymi chłopcami to powiedz to wprost.
Przyznaj się wprost, tak dokładniej. Przyznaj, że to sprzed chwili było twoim sposobem na pokazanie, że jednak nie wszystko spływa po tobie jak po kaczce! Co... co jest takie mega urocze, ahh!
Czuł się totalnie w obowiązku, by zaśmiecać sobie głowę imionami osób, które zupełnie go nie obchodziły. Strząsnął z siebie ten temat jak i obecność pana AA krótkim wzruszeniem ramion, zapominając o nim tak szybko, jak prędko czerwona czupryna zniknęła mu w tłumie.
Pstryknął palcami przed oczami Chrisa i przez chwilę grzebał jeszcze w telefonie, czegoś uparcie szukał. Internet mobilny to jednak wygoda.
— Znalazłem profil tego fieja na instagramie. Wiele się nie zmieniło, aczkolwiek... cholera, niezły sobie trzepnął kolorek — zasłonił usta dłonią, starając się nie roześmiać, po czym podał mu swoją komórkę, by młody rzucił okiem.
Nie wierzył, że ten palant naprawdę przefarbował włosy. Oboje w gruncie rzeczy mieli je naturalnie czarne, ale do tej pory Misery był święcie przekonany, że z ich dwojga to on podniósł poprzeczkę w kategorii gruntownych zmian po tym, jak zaczął regularnie rozjaśniać niektóre pasma od połowy. Cóż za ciekawostka.
— Zastanawiam się tylko, czy znajdzie się dla ciebie miejsce w samochodzie. Wiesz, cały stos bagażu, te sprawy... — udał, że się zastanawia. I tak nie miał w chwili obecnej nic ciekawszego do roboty, jak tylko podpuszczanie dzieciaka i kukanie na koniec apelu. Wyciągnął rękę po telefon, Chris ciągle trzymał go w ręku.
Pstryknął palcami przed oczami Chrisa i przez chwilę grzebał jeszcze w telefonie, czegoś uparcie szukał. Internet mobilny to jednak wygoda.
— Znalazłem profil tego fieja na instagramie. Wiele się nie zmieniło, aczkolwiek... cholera, niezły sobie trzepnął kolorek — zasłonił usta dłonią, starając się nie roześmiać, po czym podał mu swoją komórkę, by młody rzucił okiem.
IndigoPrince 29 SIERPNIA Kiss California goodbye~ #waitingforplane #bluehair #summertimesadness |
Nie wierzył, że ten palant naprawdę przefarbował włosy. Oboje w gruncie rzeczy mieli je naturalnie czarne, ale do tej pory Misery był święcie przekonany, że z ich dwojga to on podniósł poprzeczkę w kategorii gruntownych zmian po tym, jak zaczął regularnie rozjaśniać niektóre pasma od połowy. Cóż za ciekawostka.
— Zastanawiam się tylko, czy znajdzie się dla ciebie miejsce w samochodzie. Wiesz, cały stos bagażu, te sprawy... — udał, że się zastanawia. I tak nie miał w chwili obecnej nic ciekawszego do roboty, jak tylko podpuszczanie dzieciaka i kukanie na koniec apelu. Wyciągnął rękę po telefon, Chris ciągle trzymał go w ręku.
Nawet nie wiedział kiedy mu minęły wakacje. Cały czas w rozjazdach, w pracy ledwo zdał do następnej klasy. Wrzesień przyszedł bardzo szybko, a wraz z nim nowe obowiązki - szkolne. Pojawił się na rozpoczęciu roku uznając, że raczej wypada to zrobić. W końcu nie było go, kiedy kończył się rok szkolny, gdyż głupio mu było ze względu na fakt poprawki. Tym razem miał to za sobą i mógł spokojnie obejrzeć ponownie te same gęby tłoczące się na sali głównej. Wszedł do środka, całkiem przyzwoicie będąc ubranym. Rozejrzał się za osobami, które znał, jednak nijak nie widział ani Ryan'a, ani kaleki Chesta czy Riley'a. Może w tłumie zauważy tego cholernie wysokiego Nika. Ciekawe czy ten wredny dupek zamierzał przytaszczyć swoje cztery litery, czy może znowu zleje wszystko ciepłym moczem i postanowi spać, aż do rozpoczęcia się zajęć.
Wyciągnął od razu komórkę, chcąc mu napisać złośliwego sms'a, jednak odpuścił. Poszedł w głąb sali, rozglądając się. W końcu znalazł jakieś miejsce dla siebie. Zaszył się z boku, obserwując zbierających się nowo przybyłych ludzi, oraz tych, którzy dorwali kogoś z klasy do rozmów. Ciekaw był, czy faktycznie każdy z nich tak chętnie odbębnia podobne spotkania. Dla niego były okropieństwem, chciał to mieć za sobą. Znaleźć tego cholernego Nika, a potem wybyć gdzieś na miasto albo zaszyć się na jakimś zadupiu, korzystając garściami ze względnej pogody.
Wyciągnął od razu komórkę, chcąc mu napisać złośliwego sms'a, jednak odpuścił. Poszedł w głąb sali, rozglądając się. W końcu znalazł jakieś miejsce dla siebie. Zaszył się z boku, obserwując zbierających się nowo przybyłych ludzi, oraz tych, którzy dorwali kogoś z klasy do rozmów. Ciekaw był, czy faktycznie każdy z nich tak chętnie odbębnia podobne spotkania. Dla niego były okropieństwem, chciał to mieć za sobą. Znaleźć tego cholernego Nika, a potem wybyć gdzieś na miasto albo zaszyć się na jakimś zadupiu, korzystając garściami ze względnej pogody.
- Ej, nie odpowiedziałeś... - zaczął z pretensją, ale urwał na widok zdjęcia w telefonie. Skąd pan Perfekcyjny wiedział, że błękit jest ulubionym kolorem tej małej lolity?
- To... to twój brat? - zapytał czując jak jego policzki pali żywy ogień.
- ...to kiedy jedziemy? - wymruczał ściskając w łapkach telefon i wpatrując w obrazek jak w... no, wiadomo.
"Kiss California goodbye~"
Och, od dzisiaj zwijcie mnie Kalifornią...
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie te błahe zawroty głowy jak sprzed chwili, ale najprawdziwsza rzecz, coś na wieki wieków i godne wydrapania inicjałów na jakimś drzewie!
Ma śliczny uśmiech. I taki dobry gust. I wydaje się taki miły, ach...!
To którą mieli godzinę? Był już wieczór? Bo on chce już wieczór. Teraz. W tym momencie. Albo chociaż jechać już na to lotnisko, tak na wszelki wypadek, gdyby samolot z jego księciem wylądował przed czasem.
Zastanawiam się tylko, czy znajdzie się dla ciebie miejsce w samochodzie.
Flannery uniósł spojrzenie najpierw na wystawioną, wyczekującą komórki dłoń blondyna, a następnie ponownie zadarł głowę by trafić na jego twarz. Jego wielkie,pełne zachwytu oczy lśniły jak gwiazdy.
- Coś mówiłeś?
Stracił go. Mógł chcieć mu dogryzać, ale jeśli w zdaniu nie padało imię jego bliźniaka, lub cokolwiek pasujące na jego synonim, omijało to łepek dzieciaka szerokim łukiem i odbijało się od pustej ściany za nim.
He was hooked...
- To... to twój brat? - zapytał czując jak jego policzki pali żywy ogień.
- ...to kiedy jedziemy? - wymruczał ściskając w łapkach telefon i wpatrując w obrazek jak w... no, wiadomo.
"Kiss California goodbye~"
Och, od dzisiaj zwijcie mnie Kalifornią...
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie te błahe zawroty głowy jak sprzed chwili, ale najprawdziwsza rzecz, coś na wieki wieków i godne wydrapania inicjałów na jakimś drzewie!
Ma śliczny uśmiech. I taki dobry gust. I wydaje się taki miły, ach...!
To którą mieli godzinę? Był już wieczór? Bo on chce już wieczór. Teraz. W tym momencie. Albo chociaż jechać już na to lotnisko, tak na wszelki wypadek, gdyby samolot z jego księciem wylądował przed czasem.
Zastanawiam się tylko, czy znajdzie się dla ciebie miejsce w samochodzie.
Flannery uniósł spojrzenie najpierw na wystawioną, wyczekującą komórki dłoń blondyna, a następnie ponownie zadarł głowę by trafić na jego twarz. Jego wielkie,pełne zachwytu oczy lśniły jak gwiazdy.
- Coś mówiłeś?
Stracił go. Mógł chcieć mu dogryzać, ale jeśli w zdaniu nie padało imię jego bliźniaka, lub cokolwiek pasujące na jego synonim, omijało to łepek dzieciaka szerokim łukiem i odbijało się od pustej ściany za nim.
He was hooked...
Spojrzała na dłoń, która wylądowała na kołnierzu jej koszuli i uniosła kącik ust ku górze, po chwili chwytając rękę Brendy. Ucałowała ją delikatnie i puściła, wpatrując się w Brendę.
— Dziękuję — powiedziała jakby nigdy nic i rozejrzała się.
Ona i tak nie przyjdzie.
I mnie nie pokocha.
Na chwilę się zamyśliła, jednakże słowa Bren do niej docierały. Alan, Merc i Saturn… Ich nie była w stanie bliżej poznać, mimo że bliźniaki chodziły z nią do tej samej klasy. Chyba nie było zbytnio okazji, aby z nimi porozmawiać. Może pora to zmienić.
— Bardzo chętnie. Zawsze trzeba wspierać swoją… — resztę Bren musiała sobie dopowiedzieć, ponieważ do Emily podszedł wychowawca Carnelian.
— Witam panno Bradley.
— Tak, profesorze? — mruknęła niechętnie, przyglądając się nauczycielowi — Jeśli chodzi o Kate… nie wiem co z nią jest. Przez ostatnie dni jej nie widziałam. Mogę odebrać jej emblemant, ale nic ponadto.
Nauczyciel kiwnął głową i wręczył Em plakietkę. Schowała ją do kieszeni spodni.
— Jeśli by coś się działo z nią, to mnie poinformuj. Miłego dnia, dziewczęta.
Bradley niemalże przewróciła oczy na drugą stronę, zirytowana tą sytuacją. W szkole traktowali ją czasami jak prywatną niańkę Kate.
Pewnie uciekła. Może ją zabierają. Co to za różnica.
— Co konkretnego masz na myśli? — Naparła na jej ciało i uśmiechnęła lubieżnie.
Jak szaleć to szaleć.[/color]
— Dziękuję — powiedziała jakby nigdy nic i rozejrzała się.
Ona i tak nie przyjdzie.
I mnie nie pokocha.
Na chwilę się zamyśliła, jednakże słowa Bren do niej docierały. Alan, Merc i Saturn… Ich nie była w stanie bliżej poznać, mimo że bliźniaki chodziły z nią do tej samej klasy. Chyba nie było zbytnio okazji, aby z nimi porozmawiać. Może pora to zmienić.
— Bardzo chętnie. Zawsze trzeba wspierać swoją… — resztę Bren musiała sobie dopowiedzieć, ponieważ do Emily podszedł wychowawca Carnelian.
— Witam panno Bradley.
— Tak, profesorze? — mruknęła niechętnie, przyglądając się nauczycielowi — Jeśli chodzi o Kate… nie wiem co z nią jest. Przez ostatnie dni jej nie widziałam. Mogę odebrać jej emblemant, ale nic ponadto.
Nauczyciel kiwnął głową i wręczył Em plakietkę. Schowała ją do kieszeni spodni.
— Jeśli by coś się działo z nią, to mnie poinformuj. Miłego dnia, dziewczęta.
Bradley niemalże przewróciła oczy na drugą stronę, zirytowana tą sytuacją. W szkole traktowali ją czasami jak prywatną niańkę Kate.
Pewnie uciekła. Może ją zabierają. Co to za różnica.
— Co konkretnego masz na myśli? — Naparła na jej ciało i uśmiechnęła lubieżnie.
Jak szaleć to szaleć.[/color]
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Wto Wrz 20, 2016 9:49 pm
Wto Wrz 20, 2016 9:49 pm
Kamira nie spóźniła się zbytnio na rozpoczęcie, o dziwo. Właściwie wyrobiła się prawie idealnie, pomimo przygotowywania odpowiedniego ubioru i wczesnej godziny. Najwięcej czasu pochłonęło jej odwiedzenie własnej matki od przyjścia tutaj razem z nią. Nie miała pojęcia komu powinna dziękować, za to, ze jej się udało, bo wtedy nie mogłaby przebrnąć przez tą ceremonię, tylko musiałaby się ciągle uśmiechać, zagadywać koleżanki i kolegów z klasy, udając jaką to jest duszą towarzystwa, by mama się nie martwiła. Kiedy dyrektor przemówił, dziewczyna szybko odebrała od wychowawcy emblemat i schowała go w torebce. Teraz odpoczywała sobie od tłumów przy jednym z suto zastawionych stołów, obserwując całe towarzystwo i udając, ze ona sama nieistnieje. Oglądała ich piękne sukienki i starannie wyprasowane garnitury. Pełna przepychu sala wzbudzała w niej podziw, a dziewczyna wciąż czuła się trochę jak w jakimś filmie. Niby bywała już na takich imprezach, ale miała wrażenie, ze nie do końca pasuje do tego stylu. Wyłapywała w tłumie znajome twarze, ale do nikogo nie podchodziła, wszyscy wyglądali na dosyć zajętych i to jej się podobało. Niby tu jest, ale niecałkowicie. Wydawało jej się, że przez chwilę widziała blond czuprynę Blytha, ale nie była pewna, fioletowe oczy nie zarejestrowały dokładnie twarzy chłopaka. Za to z pewnością dostrzegła swoich kuzynów, no ale ich zawsze dało się dostrzec. Pogrążyła się ponownie w myślach upijając co chwilę ponczu i wpatrując się wzorkiem w ozdobiony sufit.
— Hej, Din — Posłała mu nieśmiały uśmiech, ale po całej postawie było widać, że jest przestraszona.
Bała się chłopaków. W szczególności takich rosłych, więc rzeczony egoizm Jace'a był jej na rękę.
— No, ten… Do zobaczenia kiedyś w skateparku.
Poszła za Jacem, łapiąc go za rękę. Tak czuła się znacznie bezpieczniej. Spojrzała na wychowawcę i westchnęła ciężko, puszczając rękę Polaka.
— Lacrose, ciebie to też się tyczy. Masz raz w tygodniu zgłaszać się do pedagoga szkolnego i nawet nie próbuj wdawać się z kimkolwiek w bójki. Nie chcemy byś musiała zostać przeniesiona do klasy B — Spojrzał zniesmaczony na Jace'a, co bardzo nie spodobało się Natalie — Albo co gorsza wydalona ze szkoły.
A wystarczyłoby zwykłe „Proszę, to wasze emblematy, miłego dnia”. Nie, musiał się do nich dopieprzyć. Odebrała swój i poszła gdzieś dalej z Jacem, gdzie było ustronniej i mogła poczuć się bezpiecznie. Zaczęła liczyć w głowie do dziesięciu. Dopiero po tym była zdolna do kontaktu z nim.
— Już go nie lubię — syknęła, lustrując blondyna — Właściwie, to nie mówiłam, ale dobrze wyglądasz dzisiaj.
Wewnątrz czuła się jak zwierzę w klatce. Dużo ludzi, złość w niej buzowała. Nie wiedziała co robić. Jace był jej jedyną ostoją w tej chwili.
— Co robisz po całej tej uroczystości?
Bała się chłopaków. W szczególności takich rosłych, więc rzeczony egoizm Jace'a był jej na rękę.
— No, ten… Do zobaczenia kiedyś w skateparku.
Poszła za Jacem, łapiąc go za rękę. Tak czuła się znacznie bezpieczniej. Spojrzała na wychowawcę i westchnęła ciężko, puszczając rękę Polaka.
— Lacrose, ciebie to też się tyczy. Masz raz w tygodniu zgłaszać się do pedagoga szkolnego i nawet nie próbuj wdawać się z kimkolwiek w bójki. Nie chcemy byś musiała zostać przeniesiona do klasy B — Spojrzał zniesmaczony na Jace'a, co bardzo nie spodobało się Natalie — Albo co gorsza wydalona ze szkoły.
A wystarczyłoby zwykłe „Proszę, to wasze emblematy, miłego dnia”. Nie, musiał się do nich dopieprzyć. Odebrała swój i poszła gdzieś dalej z Jacem, gdzie było ustronniej i mogła poczuć się bezpiecznie. Zaczęła liczyć w głowie do dziesięciu. Dopiero po tym była zdolna do kontaktu z nim.
— Już go nie lubię — syknęła, lustrując blondyna — Właściwie, to nie mówiłam, ale dobrze wyglądasz dzisiaj.
Wewnątrz czuła się jak zwierzę w klatce. Dużo ludzi, złość w niej buzowała. Nie wiedziała co robić. Jace był jej jedyną ostoją w tej chwili.
— Co robisz po całej tej uroczystości?
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Wto Wrz 20, 2016 9:59 pm
Wto Wrz 20, 2016 9:59 pm
Jak do tej pory udawało mu się całkiem nieźle udawać, że nie istnieje. Przynajmniej nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na jego obecność. I bardzo dobrze. Nie chciał pytań, powitań, zagadnień o stan zdrowia, szyderstw i wszystkiego innego, czego mógł się spodziewać w aktualnej sytuacji. Po prostu stał na uboczu i obserwował.
Musiał przyznać, że nawet jeśli nie zwracał uwagi na wystrój sali, to tłum jaki się zbierał za każdym razem robił na nim wrażenie. Szkoda tylko, że niezbyt pozytywne. Zazwyczaj pewnie by chociaż kogoś zaczepił i pogadał, a jeśli nie, to wziął i coś zjadł. Jak zawsze szkoła robiła jedną rzecz dobrze - przygotowywała smakowite żarcie. Kiedy tak przyglądał się tym stołom wypełnionym po brzegi przez różne smakołyki to mimowolnie poczuł głód. Taka reakcja naturalna, mógłby być nawet świeżo po obiedzie, a i tak by zgłodniał, widząc to wszystko. Z drugiej strony czuł się jak jakieś zaszczute zwierzę. Miał wrażenie, że jeśli tylko odklei się od ściany, to wszystkie reflektory skierują się w jego stronę, każdy odwróci wzrok i będą go obserwować. Było to tak cholernie irracjonalne, że aż parsknął sam do siebie, wyszydzając własną głupotę. Niestety nie potrafił również opanować tego uczucia i to było cholernie niepokojące.
W końcu jednak nadszedł czas, aby się ruszyć. Dyrektor wygłosił całkowicie nieistotne przemówienie, które niemal co rok było takie same. W tym dodali tylko wzmiankę o nowej, piątej klasie i tych cholernych przypinkach czy to to tam właściwie do cholery było. Dobra wiadomość była taka, że jeśli odbierze ten znacznik, bo nie umiał tego postrzegać inaczej, to chyba będzie się już mógł zwijać. Raczej nic szczególnie ciekawego nie przegapi. Niestety, oznaczało to również, że musi się ruszyć do wychowawcy.
Skorzystał z lekkiego zamieszania jakie wywołało to całe odbieranie znaczników i wmieszał się w tłum. Tak jak się spodziewał, nie uniknął paru zaskoczonych, ciekawskich, a wreszcie szyderczych spojrzeń. Starał się je ignorować. Patrzył wprost przed siebie i korzystał z mięśni, aby utorować sobie drogę. Kiedy tylko znalazł się przy wychowawcy, wyciągnął rękę, aby otrzymać to, co tam rozdawali. Kiedy tylko tak się stało, momentalnie się odwrócił i zaczął sobie torować drogę w przeciwnym kierunku. Niestety, tym razem nie miał tyle szczęścia.
- Yo, Travitza? Kto ci tak pokiereszował buźkę?
Nawet nie wiedział kto pyta. Zacisnął tylko szczęki i użył całej siły woli jaką posiadał, aby zignorować to pytanie. Zignorować tych wszystkich jebanych popierdoleńców, których miał ochotę wystrzelać, a potem śmiać się histerycznie nad ich krwawiącymi zwłokami. Jasna cholera, chyba czas najwyższy stąd znikać.
Travitza dotarł do wyjścia z sali, a potem opuścił budynek.
//zt
Musiał przyznać, że nawet jeśli nie zwracał uwagi na wystrój sali, to tłum jaki się zbierał za każdym razem robił na nim wrażenie. Szkoda tylko, że niezbyt pozytywne. Zazwyczaj pewnie by chociaż kogoś zaczepił i pogadał, a jeśli nie, to wziął i coś zjadł. Jak zawsze szkoła robiła jedną rzecz dobrze - przygotowywała smakowite żarcie. Kiedy tak przyglądał się tym stołom wypełnionym po brzegi przez różne smakołyki to mimowolnie poczuł głód. Taka reakcja naturalna, mógłby być nawet świeżo po obiedzie, a i tak by zgłodniał, widząc to wszystko. Z drugiej strony czuł się jak jakieś zaszczute zwierzę. Miał wrażenie, że jeśli tylko odklei się od ściany, to wszystkie reflektory skierują się w jego stronę, każdy odwróci wzrok i będą go obserwować. Było to tak cholernie irracjonalne, że aż parsknął sam do siebie, wyszydzając własną głupotę. Niestety nie potrafił również opanować tego uczucia i to było cholernie niepokojące.
W końcu jednak nadszedł czas, aby się ruszyć. Dyrektor wygłosił całkowicie nieistotne przemówienie, które niemal co rok było takie same. W tym dodali tylko wzmiankę o nowej, piątej klasie i tych cholernych przypinkach czy to to tam właściwie do cholery było. Dobra wiadomość była taka, że jeśli odbierze ten znacznik, bo nie umiał tego postrzegać inaczej, to chyba będzie się już mógł zwijać. Raczej nic szczególnie ciekawego nie przegapi. Niestety, oznaczało to również, że musi się ruszyć do wychowawcy.
Skorzystał z lekkiego zamieszania jakie wywołało to całe odbieranie znaczników i wmieszał się w tłum. Tak jak się spodziewał, nie uniknął paru zaskoczonych, ciekawskich, a wreszcie szyderczych spojrzeń. Starał się je ignorować. Patrzył wprost przed siebie i korzystał z mięśni, aby utorować sobie drogę. Kiedy tylko znalazł się przy wychowawcy, wyciągnął rękę, aby otrzymać to, co tam rozdawali. Kiedy tylko tak się stało, momentalnie się odwrócił i zaczął sobie torować drogę w przeciwnym kierunku. Niestety, tym razem nie miał tyle szczęścia.
- Yo, Travitza? Kto ci tak pokiereszował buźkę?
Nawet nie wiedział kto pyta. Zacisnął tylko szczęki i użył całej siły woli jaką posiadał, aby zignorować to pytanie. Zignorować tych wszystkich jebanych popierdoleńców, których miał ochotę wystrzelać, a potem śmiać się histerycznie nad ich krwawiącymi zwłokami. Jasna cholera, chyba czas najwyższy stąd znikać.
Travitza dotarł do wyjścia z sali, a potem opuścił budynek.
//zt
Brenda Fitchner ♥
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Sro Wrz 21, 2016 3:24 pm
Sro Wrz 21, 2016 3:24 pm
Jedna z brwi drgnęła lekko ku górze, gdy poczuła delikatny uścisk na swojej dłoni, a potem złożony pocałunek, na co tylko uśmiechnęła się z czułością. Kochane. I przy okazji bardzo niepodobne do relacji (nie)zwykłych znajomych. Nie powiedziała jednak nic więcej, jej mina była wystarczająco wymowna.
Oczekiwała za to na odpowiedź Emily odnośnie tego całego wypadu i ucieszyła się od razu, słysząc, że dziewczyna nie ma nic przeciwko. Już miała wyrazić swój entuzjazm, jednak wszystkiemu przeszkodził nauczyciel, który nagle pojawił się w pobliżu. A Brenda chciała też wiedzieć za kogo uważa ją Bradley. Najwidoczniej sama musiała sobie odgadnąć. Szkoda.
Przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań, jednakże nie zamierzała wypytywać o szczegóły, ani wykazywać się w jakikolwiek sposób wścibskością. To nie było w jej stylu zupełnie, więc cierpliwie poczekała, aż będą mogły wrócić do rozmowy.
Nie ukrywała, że minimalnie była zaskoczona tak nagłym zmniejszeniem między nimi odległości, ale zamiast zachować pewien dystans, zacisnęła palce na biodrach rudzielca, mimo wszystko chcąc jakoś kontrolować sytuację.
- A musi być to coś konkretnego? - spytała, zaraz przygryzając minimalnie dolną wargę i łapiąc ją za nadgarstek, odciągając trochę na bok. W końcu lepiej nie zwracać na siebie uwagi innych. Zwłaszcza tutaj. - Bądź grzeczna, Emily. Inaczej naprawdę będę miała wobec Ciebie konkretne plany. - mruknęła z niewinnym uśmiechem na ustach, ale to tylko powodowało, że cała wypowiedź jeszcze bardziej brzmiała niczym groźba. Choć równie dobrze trzecioklasistka mogłaby uznać to za jawną prowokację.
Oczekiwała za to na odpowiedź Emily odnośnie tego całego wypadu i ucieszyła się od razu, słysząc, że dziewczyna nie ma nic przeciwko. Już miała wyrazić swój entuzjazm, jednak wszystkiemu przeszkodził nauczyciel, który nagle pojawił się w pobliżu. A Brenda chciała też wiedzieć za kogo uważa ją Bradley. Najwidoczniej sama musiała sobie odgadnąć. Szkoda.
Przysłuchiwała się tej krótkiej wymianie zdań, jednakże nie zamierzała wypytywać o szczegóły, ani wykazywać się w jakikolwiek sposób wścibskością. To nie było w jej stylu zupełnie, więc cierpliwie poczekała, aż będą mogły wrócić do rozmowy.
Nie ukrywała, że minimalnie była zaskoczona tak nagłym zmniejszeniem między nimi odległości, ale zamiast zachować pewien dystans, zacisnęła palce na biodrach rudzielca, mimo wszystko chcąc jakoś kontrolować sytuację.
- A musi być to coś konkretnego? - spytała, zaraz przygryzając minimalnie dolną wargę i łapiąc ją za nadgarstek, odciągając trochę na bok. W końcu lepiej nie zwracać na siebie uwagi innych. Zwłaszcza tutaj. - Bądź grzeczna, Emily. Inaczej naprawdę będę miała wobec Ciebie konkretne plany. - mruknęła z niewinnym uśmiechem na ustach, ale to tylko powodowało, że cała wypowiedź jeszcze bardziej brzmiała niczym groźba. Choć równie dobrze trzecioklasistka mogłaby uznać to za jawną prowokację.
Stał przy drzwiach, więc nie było większym problemem, by dostrzec wlatującego do sali, spóźnionego dwumetrowego kolesia. Zaśmiał się pod nosem cicho na ten widok.
- Nie pędź tak, Hamalainen, bo piłkę zgubisz - rzucił za nim, nawet nie wiedząc, że został oznaczony jako obiekt niebezpieczny. Chwilę przyglądał się jasnej czuprynie chłopaka, który przeciskał się przez salę, brnąć do nauczyciela. Gdy tak teraz przyjrzał się poszczególnym twarzom, dostrzegł też czerwone włosy Cage'a.
Powrócił jednak po chwili wzrokiem do Joela. Złapał za nieśmiertelniki i schował je pod koszulką, by chwilowo przestać się nimi zajmować. Czarne myśli mógł zatrzymać na potem. Choć już planował zrobić większy dystans przed pójściem spać, by wieczorem paść zmęczonym do łóżka.
- Może - odparł wymijająco, uśmiechając się półgębkiem. Może inni się nabierali, ale Rafael znał go trochę dłużej i zdążył się nauczyć, kiedy niebieskooki próbuje go wkręcić.
Natomiast słowa Laytona odnośnie do przeprowadzki zdziwiły go. Spojrzał na niego, unosząc w górę jedną brew.
- Planowałeś mnie odwiedzić? - Nie spodziewał się tego, nie po tym, jak zgodnie zerwali ze sobą kontakt. Nawet nie pamiętał, który z nich pierwszy przestał się odzywać, po prostu pewnego dnia stwierdził, że zapadła cisza.
- Wpadniemy, na pewno. Pozdrów swoją mamę tak w ogóle.- Istniała nawet spora szansa, że odwiedzi dom Kennetha nawet w tym tygodniu.
- Wyślij mi SMS-a z adresem - dorzucił, bo przecież ni cholery nie wiedział, że obecnie mieszkał chłopak i byłoby mu trudno wpaść z wizytą.
Słuchał wyjaśnień chłopaka z miną, która nie wyrażała specjalnych emocji. W końcu jednak przymknął oczy i skinął krótko oczy, zgadzając się najprawdopodobniej na coś, o czym właśnie myślał.
- Nie, nie mam. Wieczorem planowałem pobiegać, ale do tego czasu możesz uznać, że jestem do Twojej dyspozycji - odpowiedział na głos, zerkając ciemnymi oczami na Joela.
- Nie pędź tak, Hamalainen, bo piłkę zgubisz - rzucił za nim, nawet nie wiedząc, że został oznaczony jako obiekt niebezpieczny. Chwilę przyglądał się jasnej czuprynie chłopaka, który przeciskał się przez salę, brnąć do nauczyciela. Gdy tak teraz przyjrzał się poszczególnym twarzom, dostrzegł też czerwone włosy Cage'a.
Powrócił jednak po chwili wzrokiem do Joela. Złapał za nieśmiertelniki i schował je pod koszulką, by chwilowo przestać się nimi zajmować. Czarne myśli mógł zatrzymać na potem. Choć już planował zrobić większy dystans przed pójściem spać, by wieczorem paść zmęczonym do łóżka.
- Może - odparł wymijająco, uśmiechając się półgębkiem. Może inni się nabierali, ale Rafael znał go trochę dłużej i zdążył się nauczyć, kiedy niebieskooki próbuje go wkręcić.
Natomiast słowa Laytona odnośnie do przeprowadzki zdziwiły go. Spojrzał na niego, unosząc w górę jedną brew.
- Planowałeś mnie odwiedzić? - Nie spodziewał się tego, nie po tym, jak zgodnie zerwali ze sobą kontakt. Nawet nie pamiętał, który z nich pierwszy przestał się odzywać, po prostu pewnego dnia stwierdził, że zapadła cisza.
- Wpadniemy, na pewno. Pozdrów swoją mamę tak w ogóle.- Istniała nawet spora szansa, że odwiedzi dom Kennetha nawet w tym tygodniu.
- Wyślij mi SMS-a z adresem - dorzucił, bo przecież ni cholery nie wiedział, że obecnie mieszkał chłopak i byłoby mu trudno wpaść z wizytą.
Słuchał wyjaśnień chłopaka z miną, która nie wyrażała specjalnych emocji. W końcu jednak przymknął oczy i skinął krótko oczy, zgadzając się najprawdopodobniej na coś, o czym właśnie myślał.
- Nie, nie mam. Wieczorem planowałem pobiegać, ale do tego czasu możesz uznać, że jestem do Twojej dyspozycji - odpowiedział na głos, zerkając ciemnymi oczami na Joela.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach