▲▼
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Pią Wrz 16, 2016 2:39 am
Pią Wrz 16, 2016 2:39 am
First topic message reminder :
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Sro Wrz 21, 2016 5:27 pm
Sro Wrz 21, 2016 5:27 pm
Dostrzegła w tłumie znajomego blondyna. Nie mając lepszego zajęcia i ciekawszych opcji, podniosła się ze swojego miejsca, by do niego podejść. Przeszła przez salę, zgarniając po drodze ze stołu talerzyk z jakimiś kruchymi ciastkami z czekoladą. Potrzebowała cukru, jeśli nie chciała dostać migreny od nadmiaru hałasu, jaki bezustannie towarzyszył licznym rozmowom w auli. A już zaczynała czuć tępe pulsowanie w skroniach. Pięć minut w towarzystwie Bjarnego nie powinno być gorsze od tego wszystkiego.
Opadła z wdziękiem na krzesło obok niego. Machnęła mu krótko ręką.
- Hej - rzuciła, sięgając po ciasteczko, które ułamała i po chwili ugryzła.
- Ze wszystkich miejsc i pór, nie spodziewałabym się znaleźć Cię akurat tutaj - mruknęła, złośliwie się do niego uśmiechając. Założyła nogę na nogę, opierając spodeczek na kolanie. Podniosła głowę i spojrzała na chłopaka, przyglądając się, czy i tym razem wygląda równie beznadziejnie, co ostatnim razem.
Opadła z wdziękiem na krzesło obok niego. Machnęła mu krótko ręką.
- Hej - rzuciła, sięgając po ciasteczko, które ułamała i po chwili ugryzła.
- Ze wszystkich miejsc i pór, nie spodziewałabym się znaleźć Cię akurat tutaj - mruknęła, złośliwie się do niego uśmiechając. Założyła nogę na nogę, opierając spodeczek na kolanie. Podniosła głowę i spojrzała na chłopaka, przyglądając się, czy i tym razem wygląda równie beznadziejnie, co ostatnim razem.
Nie obraził się, prawda?
Przyglądała mu się czujnie, zastanawiając się czy powinna go przeprosić. Nie wyglądało jednak do końca na to, by faktycznie żywił do niej urazę, więc postanowiła wyjść obronnie z sytuacji nieznacznym uśmiechem.
- Na tym etapie lepiej w kogoś nie wierzyć i wyjść z sytuacji pozytywnie zaskoczonym, przepraszając za jej brak, niż wierzyć i smutno się zawieść! - stwierdziła wesoło, wypowiadając swoją dość dziwaczną opinię, z którą zapewne większość osób kompletnie by się nie zgodziła. Yorutaka z reguły miała problem z określeniem statusu innych osób w jej życiu. Głównie stosowała wobec nich nazwy, których wobec siebie używali oni sami. Zwłaszcza, że w Japonii słowo 'przyjaciel' było używane w sposób dużo luźniejszy niż w Kanadzie, często więc na samym początku spotykała się z wieloma nieporozumieniami, gdy nazywała kogoś w ten sposób, bo czym dostawała w twarz zaprzeczeniem i słowami "jesteśmy tylko schoolmates, nie przyjaźnimy się". Nie żeby czuła się wtedy jakoś szczególnie urażona, po prostu przywiązywanie uwagi do podobnych szczegółów i świadome odcinanie nadanych przez kogoś więzi było dla niej niezrozumiałe.
- Zdecydowanie. Pamiętaj, że mam cię na oku i liczę, że będziesz chodził na wszystkie zajęcia. - rzuciła surowo, podpierając boki rękami, by dodatkowo zwiększyć swój prestiż groźnej senpai.
- W zasadzie dość spoko- - nim zdążyła dokończyć zdanie, została popchnięta wprzód przez jednego z uczniów. Który wykazując się dobrym refleksem, od razu ją złapał. Spojrzała na Blythe'a wyraźnie speszona, dość szybko cofając się w tył i spuszczając głowę. Momenty, gdy ktoś dotykał ją z zaskoczenia, były najtrudniejsze do zniesienia, przez co dość szybko się zarumieniła.
- Nic się nie stało. - nie była nawet pewna czy ją usłyszał w tym zgiełku, zwłaszcza że dość szybko postanowił się ulotnić. Wróciła uwagą do Ryu.
- Wcześniej... w sumie normalnie. Trochę jeździliśmy po okolicy, przeczytałam kilka książek. Och i zaliczyliśmy z Suzaku poranny wypadek. Rzecz jasna za sprawą Noah, który stwierdził że przecież to świetny pomysł, żeby nas staranować i wepchnąć w ubraniach do oczka wodnego. - przewróciła oczami, by pokazać co sądzi o podobnym toku myślenia. Rumieńce już na dobre zeszły z jej twarzy, gdy uśmiechnęła się wesoło.
- A tobie? Jak się żyje w akademiku, Kurogane-san? - zapytała przekrzywiając głowę w bok z wyraźnym zaciekawieniem.
Przyglądała mu się czujnie, zastanawiając się czy powinna go przeprosić. Nie wyglądało jednak do końca na to, by faktycznie żywił do niej urazę, więc postanowiła wyjść obronnie z sytuacji nieznacznym uśmiechem.
- Na tym etapie lepiej w kogoś nie wierzyć i wyjść z sytuacji pozytywnie zaskoczonym, przepraszając za jej brak, niż wierzyć i smutno się zawieść! - stwierdziła wesoło, wypowiadając swoją dość dziwaczną opinię, z którą zapewne większość osób kompletnie by się nie zgodziła. Yorutaka z reguły miała problem z określeniem statusu innych osób w jej życiu. Głównie stosowała wobec nich nazwy, których wobec siebie używali oni sami. Zwłaszcza, że w Japonii słowo 'przyjaciel' było używane w sposób dużo luźniejszy niż w Kanadzie, często więc na samym początku spotykała się z wieloma nieporozumieniami, gdy nazywała kogoś w ten sposób, bo czym dostawała w twarz zaprzeczeniem i słowami "jesteśmy tylko schoolmates, nie przyjaźnimy się". Nie żeby czuła się wtedy jakoś szczególnie urażona, po prostu przywiązywanie uwagi do podobnych szczegółów i świadome odcinanie nadanych przez kogoś więzi było dla niej niezrozumiałe.
- Zdecydowanie. Pamiętaj, że mam cię na oku i liczę, że będziesz chodził na wszystkie zajęcia. - rzuciła surowo, podpierając boki rękami, by dodatkowo zwiększyć swój prestiż groźnej senpai.
- W zasadzie dość spoko- - nim zdążyła dokończyć zdanie, została popchnięta wprzód przez jednego z uczniów. Który wykazując się dobrym refleksem, od razu ją złapał. Spojrzała na Blythe'a wyraźnie speszona, dość szybko cofając się w tył i spuszczając głowę. Momenty, gdy ktoś dotykał ją z zaskoczenia, były najtrudniejsze do zniesienia, przez co dość szybko się zarumieniła.
- Nic się nie stało. - nie była nawet pewna czy ją usłyszał w tym zgiełku, zwłaszcza że dość szybko postanowił się ulotnić. Wróciła uwagą do Ryu.
- Wcześniej... w sumie normalnie. Trochę jeździliśmy po okolicy, przeczytałam kilka książek. Och i zaliczyliśmy z Suzaku poranny wypadek. Rzecz jasna za sprawą Noah, który stwierdził że przecież to świetny pomysł, żeby nas staranować i wepchnąć w ubraniach do oczka wodnego. - przewróciła oczami, by pokazać co sądzi o podobnym toku myślenia. Rumieńce już na dobre zeszły z jej twarzy, gdy uśmiechnęła się wesoło.
- A tobie? Jak się żyje w akademiku, Kurogane-san? - zapytała przekrzywiając głowę w bok z wyraźnym zaciekawieniem.
- Akurat spoglądał gdzieś w bok, gdy w sali pojawił się kolejny, bardzo wysoki chłopak. Nie zauważyłby go, gdyby Anubis nie zaczął śmiać się pod nosem. Ciemnowłosy niemalże natychmiastowo odwrócił się w kierunku przyjaciela, a słysząc jego wypowiedź sam prawie parsknął. Tamten typek rzeczywiście przyszedł za zakończenie z piłką. Cóż... przynajmniej się nie nudził.
— Myślałem, że nie ma osób większych od Ciebie. — mruknął, skupiając się na chwilę na nieznajomym.
Z początku był nieco sceptycznie nastawiony do przeprowadzki. W Toronto miał już dość zgraną grupkę znajomych i znał miasto. Po śmierci ojca Laytonowie potrzebowali jakiejś zmiany, dlatego wymyślili, że zmienią miejsce zamieszkania. I może to nie był wcale taki zły pomysł? Może tutaj też uda mu się znaleźć jakichś ziomków? No oby.
Nie miał zamiaru dalej drążyć tematu o tym jak to bardzo nie jest przekonywujący. To się jeszcze okaże, bo Kenneth z pewnością jeszcze nieraz będzie próbował go do czegoś namówić.
— Ostatnie pół roku było dla mnie bardzo trudne. No wiesz, przed tym jak zerwaliśmy kontakt bardzo dobrze się dogadywaliśmy... Kilka razy myślałem o tym żeby się do Ciebie odezwać, a nawet przyjechać, ale jakoś nie miałem odwagi. Byłem trochę rozkojarzony i przytłoczony. Nie chciałem kogoś innego, nie chciałem udawać, że jest dobrze i nie chciałem Cię dodatkowo dołować. Bo raczej nie byłbyś zadowolony gdybyś zobaczył mnie w takim stanie. Nieważne, i tak już dużo powiedziałem. — zaczął się tłumaczyć, ale to co mówił rzeczywiście było prawdą. Gdy skończył odetchnął głośniej, z wyraźną ulgą w głosie. Poczuł się zdecydowanie lepiej. Nigdy nie był dobry w tłumaczeniu się, ale teraz miał to za sobą. Na szczęście. Podczas swojej "przemowy" nie zająknął się nawet raz. Gadał spokojnie i w to Lightwood powinien mu uwierzyć.
— Pozdrowię. — odparł lekko, a ręką podrapał się po nosie. Matka Joela na pewno będzie zadowolona z pozdrowień, bez problemu można było sobie wyobrazić jej ucieszoną twarz.
Wyjął z kieszeni spodni telefon, odblokował go, by następnie wstukać palcami adres swojego miejsca zamieszkania. Następnie wysłał je do Rafaela. Jego kontakt wciąż był w zakładce ulubionych. — Już. — powiedział, chowając komórkę. Oczywiście uśmiechnął się przy tym, przekrzywiając głowę w bok.
— Możemy pobiegać razem. — zaproponował, bo nie miał lepszego pomysłu. No niby mógł go zaprosić do domu, ale uznał to za... nieodpowiednie? Kurde, rzeczywiście nieco się zmienił. Wcześniej bez wahania zaciągnąłby Lightwooda do swojego mieszkania. A teraz? W słowniku nowego Joela występowało słowo "nieodpowiedni".
— Idź do znajomych, pewnie chcesz z nimi pogadać. — rzekł, wskazując podbródkiem na typa, który wzrostem przewyższał samego Anubisa.
"Na tym etapie lepiej w kogoś nie wierzyć i wyjść z sytuacji pozytywnie zaskoczonym, przepraszając za jej brak, niż wierzyć i smutno się zawieść!"
Szesnastolatek zastanowił się nad słowami senpai przez chwilę. Nawet jeśli był to dziwny sposób myślenia, nie potrafił znaleźć w nim czegoś błędnego.
- Wydaje mi się, że to prawda. - Ostatecznie to i tak zależy od tego kto co woli. Jedni prawdopodobnie preferują być zaskoczeni, a drudzy zawiedzeni. Zresztą wychodzi na to samo. Ludzie cieszą się kiedy są pozytywnie zaskoczeni, ale potwierdzenie o słuszności ich wiary też uszczęśliwia. Brak wiary raczej nie zmienia nadziei, więc w jakimś stopniu i tak zostaniemy zranieni.
Kto co woli.
"...będziesz chodził na wszystkie zajęcia."
- ...wszystkie? - zapytał cicho nie dowierzając słowom Yoru bojąc się możliwości, że to nie był żart.
- Senpai, to zbyt okrutne~! - zaskomlał w swój typowy sposób na myśl o nudzeniu się przez godziny na mało wartościowych lekcjach. Nie zrywał się on często z zajęć w szkole, ale naprawdę bycie członkiem klasy B wręcz zobowiązuje do wagarowania co jakiś czas. Mimo tego, że i tak nie miał co robić poza szkołą... póki co.
Yutaka nie mogła dokończyć swojej następnej wypowiedzi przez śpieszącego się ucznia(Blythe), który na nią niespodziewanie wpadł. Ku szczęściu całej trójki zdążył ją złapać, chroniąc przed prawdopodobnie bolesnym upadkiem. Ryu zirytował się na chłopaka za jego nieuwagę, szczególnie widząc reakcję Yoru, nawet jeśli nie rozumiał skąd wzięły się rumieńce na jej twarzy. Kurogane spojrzał na raczej starszego ucznia i widział w jego oczach lekką panikę. Wtedy irytacja opuściła go, w końcu jak przeprosił to nie było nic do dodania.
- Wszystko w porządku, Nekohime? - zapytał z troską w głosie po tym jak nastolatek z piłką do koszykówki poszedł dalej. Ryu był dość dziwną osobą, która kiedy działa się komuś krzywda stawała się troskliwa. Nawet jeśli nieczęsto to okazywał.
Kiedy usłyszał o porannym wypadku spowodowanym przez szczeniaka, starał się nie wybuchnąć śmiechem. Naprawdę się starał. To nie była jego wina, że mu to słabo wyszło. Przynajmniej udało mu się ograniczyć śmiech, bo w innym wypadku przyciągnąłby uwagę sporej ilości osób. Zachowanie małego huskiego nie zdziwiło go. Ryu zapoznał się z jego zabawową naturą do pewnego stopnia. Nie zamierzał tego mówić senpai, ale w myślach dał łapkę w górę dla Noah'a.
"A tobie? Jak się żyje w akademiku, Kurogane-san?"
- To jest bardzo dobre pytanie... - oznajmił nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć - Póki co pokój jest wyłącznie mój. Współlokator jeszcze się nie znalazł. Trochę ciężej jest się wyrwać nocami w celu zabawy po budynkach i fortunnie nie mam żadnych bliskich spotkań z parapetem. W sumie to dużo się nie działo. Pozwiedzałem trochę inne zakamarki szkoły, ale nigdy nie byłem dobry w zawieraniu znajomości więc... książki, gry i parkour prawie każdego dnia. - i w ten sposób zakończył on swój monolog, który bez powodu przypomniał mu o jednej rzeczy.
- A właśnie... - zaczął wypowiedź jednocześnie wyciągając ze swojej kieszeni komórkę i szybko coś na niej wstukał, po czym pokazał ekran senpai - To mój numer. Zapomniał wcześniej podać. I możesz do mnie mówić Ryu lub Kuro, tak zwracają się do mnie dobrzy znajomi. Nie wiem jak ty, ale ja uznaję cie za moją przyjaciółkę.
- Tak poza tym to zawsze tu tak tłoczno? - zapytał Kurogane nie chcąc chwilowej niezręcznej ciszy. W takim wypadku każdy temat dobry, czyż nie?
Szesnastolatek zastanowił się nad słowami senpai przez chwilę. Nawet jeśli był to dziwny sposób myślenia, nie potrafił znaleźć w nim czegoś błędnego.
- Wydaje mi się, że to prawda. - Ostatecznie to i tak zależy od tego kto co woli. Jedni prawdopodobnie preferują być zaskoczeni, a drudzy zawiedzeni. Zresztą wychodzi na to samo. Ludzie cieszą się kiedy są pozytywnie zaskoczeni, ale potwierdzenie o słuszności ich wiary też uszczęśliwia. Brak wiary raczej nie zmienia nadziei, więc w jakimś stopniu i tak zostaniemy zranieni.
Kto co woli.
"...będziesz chodził na wszystkie zajęcia."
- ...wszystkie? - zapytał cicho nie dowierzając słowom Yoru bojąc się możliwości, że to nie był żart.
- Senpai, to zbyt okrutne~! - zaskomlał w swój typowy sposób na myśl o nudzeniu się przez godziny na mało wartościowych lekcjach. Nie zrywał się on często z zajęć w szkole, ale naprawdę bycie członkiem klasy B wręcz zobowiązuje do wagarowania co jakiś czas. Mimo tego, że i tak nie miał co robić poza szkołą... póki co.
Yutaka nie mogła dokończyć swojej następnej wypowiedzi przez śpieszącego się ucznia(Blythe), który na nią niespodziewanie wpadł. Ku szczęściu całej trójki zdążył ją złapać, chroniąc przed prawdopodobnie bolesnym upadkiem. Ryu zirytował się na chłopaka za jego nieuwagę, szczególnie widząc reakcję Yoru, nawet jeśli nie rozumiał skąd wzięły się rumieńce na jej twarzy. Kurogane spojrzał na raczej starszego ucznia i widział w jego oczach lekką panikę. Wtedy irytacja opuściła go, w końcu jak przeprosił to nie było nic do dodania.
- Wszystko w porządku, Nekohime? - zapytał z troską w głosie po tym jak nastolatek z piłką do koszykówki poszedł dalej. Ryu był dość dziwną osobą, która kiedy działa się komuś krzywda stawała się troskliwa. Nawet jeśli nieczęsto to okazywał.
Kiedy usłyszał o porannym wypadku spowodowanym przez szczeniaka, starał się nie wybuchnąć śmiechem. Naprawdę się starał. To nie była jego wina, że mu to słabo wyszło. Przynajmniej udało mu się ograniczyć śmiech, bo w innym wypadku przyciągnąłby uwagę sporej ilości osób. Zachowanie małego huskiego nie zdziwiło go. Ryu zapoznał się z jego zabawową naturą do pewnego stopnia. Nie zamierzał tego mówić senpai, ale w myślach dał łapkę w górę dla Noah'a.
"A tobie? Jak się żyje w akademiku, Kurogane-san?"
- To jest bardzo dobre pytanie... - oznajmił nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć - Póki co pokój jest wyłącznie mój. Współlokator jeszcze się nie znalazł. Trochę ciężej jest się wyrwać nocami w celu zabawy po budynkach i fortunnie nie mam żadnych bliskich spotkań z parapetem. W sumie to dużo się nie działo. Pozwiedzałem trochę inne zakamarki szkoły, ale nigdy nie byłem dobry w zawieraniu znajomości więc... książki, gry i parkour prawie każdego dnia. - i w ten sposób zakończył on swój monolog, który bez powodu przypomniał mu o jednej rzeczy.
- A właśnie... - zaczął wypowiedź jednocześnie wyciągając ze swojej kieszeni komórkę i szybko coś na niej wstukał, po czym pokazał ekran senpai - To mój numer. Zapomniał wcześniej podać. I możesz do mnie mówić Ryu lub Kuro, tak zwracają się do mnie dobrzy znajomi. Nie wiem jak ty, ale ja uznaję cie za moją przyjaciółkę.
- Tak poza tym to zawsze tu tak tłoczno? - zapytał Kurogane nie chcąc chwilowej niezręcznej ciszy. W takim wypadku każdy temat dobry, czyż nie?
Owszem, gdyby tylko mógł, z wielką chęcią zlałby to wszystko ciepłym moczem i by nie przylazł. Wizja wygodnego łóżka i miękkiej pościeli była bardziej kusząca niż sterczenie na jakimś cholernym rozpoczęciu które - zdaniem Nika - było całkowicie zbędne. W końcu, poza marnowaniem ich jakże cennego czasu, co ono takiego wartościowego wnosiło do życia? No właśnie nic, psiakostka. Za to Bjarne, ku jakże wielkiemu zdziwieniu Wray'a, był najwyraźniej innego zdania. Wpadł do niego wczoraj, jakoś grubo bo dwudziestej drugiej, a nie przywitawszy się z nim nawet - bo oczywiście Niklaus należał do tych osób, które ponad wszystko ceniły sobie kulturkę - oznajmił, że ruszają te swoje leniwe, tłuste tyłki i idą na uroczyste rozpoczęcie roku. I gdyby Langdalen nie rzucił między wierszami coś o darmowym żarełku, czarnowłosy nie ruszyłby dzisiaj nawet małym palcem u stopy. I, choć Nik przyznawał to dosyć niechętnie, ta mała cholera miała zajebisty dar przekonywania.
Tak oto, stojąc przed lustrem, które swoją drogą powinien w końcu umyć, zacieśniał pod szyją skrawek materiału przez innych bardzo często nazywany krawatem, kląc przy tym pod nosem niczym szewc. Kompletnie nie zwracał uwagi na źle zapięte guziki koszuli, czy też nieułożone włosy, które bardziej przypominały ptasie gniazdo niż fryzurę. Choć Nik wolał określenie "artystycznego nieładu", którego swoją drogą bardzo często używał. Doszedłszy do wniosku, że z takim wyglądem wyrwałby niejedną laskę, uśmiechnął się do swego odbicia, wychodząc z łazienki. Zabrał potrzebne dokumenty, a zakluczywszy drzwi, z kwaśną miną ruszył w kierunku placówki edukacyjnej i tak będąc już poważnie spóźnionym. Dotarłszy na miejsce, w zaokrągleniu po jakiś piętnastu minutach, rozejrzał się po tłumie, szukając wzrokiem swego drogiego kolegi. Zajęło mu to dłuższą chwilę, a zważywszy na to, iż Bjartuś do najwyższych osób nie należał, miał dodatkowo utrudnione zadanie. Kiedy przed oczami śmignęła mu dobrze znana, blondwłosa czupryna, na jego widocznie niewyspanej twarzy wymalował się szeroki uśmiech, który zniknął równie szybko, co się pojawił. Przywdziewając maskę obojętności, ruszył w jego kierunku, ówcześnie prawą dłoń wsadzając do kieszeni swych dżinsowych spodni. Stanąwszy przed chłopakiem, odkaszlnął, przeczesując palcami skołtunione włosy.
- Co tam, piękna? - rzucił w jego kierunku wrednym tekstem, dopiero później zwracając jakąkolwiek uwagę na dziewczynę siedzącą obok. Zmarszczył nieznacznie brwi, zaraz posyłając Elisabeth delikatny uśmiech.
- My się chyba nie znamy. Niklaus Wray. Kumpel siedzącej tu obok cholery. - odparł, zerkając kątem oka na reakcję Langdalena. Jak on uwielbiał uprzykrzać mu życie.
Tak oto, stojąc przed lustrem, które swoją drogą powinien w końcu umyć, zacieśniał pod szyją skrawek materiału przez innych bardzo często nazywany krawatem, kląc przy tym pod nosem niczym szewc. Kompletnie nie zwracał uwagi na źle zapięte guziki koszuli, czy też nieułożone włosy, które bardziej przypominały ptasie gniazdo niż fryzurę. Choć Nik wolał określenie "artystycznego nieładu", którego swoją drogą bardzo często używał. Doszedłszy do wniosku, że z takim wyglądem wyrwałby niejedną laskę, uśmiechnął się do swego odbicia, wychodząc z łazienki. Zabrał potrzebne dokumenty, a zakluczywszy drzwi, z kwaśną miną ruszył w kierunku placówki edukacyjnej i tak będąc już poważnie spóźnionym. Dotarłszy na miejsce, w zaokrągleniu po jakiś piętnastu minutach, rozejrzał się po tłumie, szukając wzrokiem swego drogiego kolegi. Zajęło mu to dłuższą chwilę, a zważywszy na to, iż Bjartuś do najwyższych osób nie należał, miał dodatkowo utrudnione zadanie. Kiedy przed oczami śmignęła mu dobrze znana, blondwłosa czupryna, na jego widocznie niewyspanej twarzy wymalował się szeroki uśmiech, który zniknął równie szybko, co się pojawił. Przywdziewając maskę obojętności, ruszył w jego kierunku, ówcześnie prawą dłoń wsadzając do kieszeni swych dżinsowych spodni. Stanąwszy przed chłopakiem, odkaszlnął, przeczesując palcami skołtunione włosy.
- Co tam, piękna? - rzucił w jego kierunku wrednym tekstem, dopiero później zwracając jakąkolwiek uwagę na dziewczynę siedzącą obok. Zmarszczył nieznacznie brwi, zaraz posyłając Elisabeth delikatny uśmiech.
- My się chyba nie znamy. Niklaus Wray. Kumpel siedzącej tu obok cholery. - odparł, zerkając kątem oka na reakcję Langdalena. Jak on uwielbiał uprzykrzać mu życie.
Uśmiechnął się krótko do siebie i odebrał telefon z rąk Chrisa, widząc, że dzieciak kompletnie odpłynął. Znowu.
— Niestety tak, to jest mój brat. Koszmarne, co? — parsknął z rozbawieniem, czekając na lawinę oburzenia. Zdążył zauważyć, że blondyn znalazł sobie nowy obiekt westchnień, i tym razem chyba naprawdę się wczuł. Jeżeli Mercy był wciąż tym samym zahukanym chłopaczkiem co parę lat temu - Misery mógł życzyć Chrisowi powodzenia i cierpliwości; w końcu nie znał bardziej opornej na aluzje osoby.
Nagle wyprostował się i zmarszczył brwi, by za moment ustąpić grymasowi gorzkiego zawodu. Mężczyzna wydawał się znacznie bardziej spięty, jakby niecierpliwy. I na dodatek kogoś wypatrywał, jakkolwiek całkiem dobrze to maskował. Wolałby nie rozwijać tego newralgicznego tematu, a już z pewnością nie w tym dzikim tłumie.
— W sumie to i dobrze, że przyjeżdża. Jego samochód zajmuje mi tylko niepotrzebnie miejsce w garażu, to irytujące.
Pił do małego auta osobowego, które nietknięte zalegało już od paru lat. W związku z tym, że Misery posiadał swój własny środek transportu, drażniło go to tym bardziej. No i po cholerę temu cymbałowi prawo jazdy, skoro furę zostawił w Kanadzie?
Zaczął bawił się monetą, która zagadkowo znikała w jego palcach, by pojawić się w innym, niespodziewanym miejscu mrugnięcie oka później. Drobne magiczne sztuczki tego rodzaju wykonywał już automatycznie, ale ta z monetą była jego ulubioną. Prosta, niezbyt skomplikowana, opierająca się głównie na zręczności i szybkości - ot, najlepszy sposób na odstresowanie, gdy zewsząd brak lepszej alternatywy.
— Mam ochotę na tortillę. Wyjedziemy wcześniej, postawię ci obiad — nie brzmiało to w sumie jak przyjacielska propozycja, raczej bardziej jak rozporządzenie. Nie to, żeby Misery był despotyczny. Może trochę. Poza tym chyba naprawdę potrzebował eskapady na wybrzeża miasta, póki jeszcze nie miał nad głową upierdliwego brata zadającego pytania z częstotliwością dobrze naoliwionej katarynki.
Jak to się właściwie stało? Musiał być pijany przynajmniej z dwóch powodów. Pierwsze primo - nie pamiętał, by wyrażał na to swoją zgodę. Drugie primo - nigdy nie wyraziłby na to swojej zgody.
Leniwie osiadł spojrzeniem na Chrisie, z uprzejmym niedowierzaniem konstatując, że przynajmniej jeden z nich postrzega tę sytuację jako pozytyw.
— Niestety tak, to jest mój brat. Koszmarne, co? — parsknął z rozbawieniem, czekając na lawinę oburzenia. Zdążył zauważyć, że blondyn znalazł sobie nowy obiekt westchnień, i tym razem chyba naprawdę się wczuł. Jeżeli Mercy był wciąż tym samym zahukanym chłopaczkiem co parę lat temu - Misery mógł życzyć Chrisowi powodzenia i cierpliwości; w końcu nie znał bardziej opornej na aluzje osoby.
Nagle wyprostował się i zmarszczył brwi, by za moment ustąpić grymasowi gorzkiego zawodu. Mężczyzna wydawał się znacznie bardziej spięty, jakby niecierpliwy. I na dodatek kogoś wypatrywał, jakkolwiek całkiem dobrze to maskował. Wolałby nie rozwijać tego newralgicznego tematu, a już z pewnością nie w tym dzikim tłumie.
— W sumie to i dobrze, że przyjeżdża. Jego samochód zajmuje mi tylko niepotrzebnie miejsce w garażu, to irytujące.
Pił do małego auta osobowego, które nietknięte zalegało już od paru lat. W związku z tym, że Misery posiadał swój własny środek transportu, drażniło go to tym bardziej. No i po cholerę temu cymbałowi prawo jazdy, skoro furę zostawił w Kanadzie?
Zaczął bawił się monetą, która zagadkowo znikała w jego palcach, by pojawić się w innym, niespodziewanym miejscu mrugnięcie oka później. Drobne magiczne sztuczki tego rodzaju wykonywał już automatycznie, ale ta z monetą była jego ulubioną. Prosta, niezbyt skomplikowana, opierająca się głównie na zręczności i szybkości - ot, najlepszy sposób na odstresowanie, gdy zewsząd brak lepszej alternatywy.
— Mam ochotę na tortillę. Wyjedziemy wcześniej, postawię ci obiad — nie brzmiało to w sumie jak przyjacielska propozycja, raczej bardziej jak rozporządzenie. Nie to, żeby Misery był despotyczny. Może trochę. Poza tym chyba naprawdę potrzebował eskapady na wybrzeża miasta, póki jeszcze nie miał nad głową upierdliwego brata zadającego pytania z częstotliwością dobrze naoliwionej katarynki.
Jak to się właściwie stało? Musiał być pijany przynajmniej z dwóch powodów. Pierwsze primo - nie pamiętał, by wyrażał na to swoją zgodę. Drugie primo - nigdy nie wyraziłby na to swojej zgody.
Leniwie osiadł spojrzeniem na Chrisie, z uprzejmym niedowierzaniem konstatując, że przynajmniej jeden z nich postrzega tę sytuację jako pozytyw.
Wystarczyło, by wzrok Leslie'go spoczywał na twarzy Frey'a, by bez większego trudu wychwycił ten pojedynczy tik nerwowy, jednak bynajmniej nie próbował dotrzeć do tego, co spowodowało tę nagłą zmianę. Właściwie nie musiał do tego docierać – już od dawna miał świadomość tego, jak wrażliwy w niektórych aspektach był młody Reitz, szczególnie jeśli w grę wchodziło jego ciągłe poczucie niższości, które tylko podkreślało fakt, że Clawerich kiepsko wybrał sobie akurat tego znajomego.
„Na szczęście nie miałem podobnego problemu z tobą.”
― Czasem chętnie zamieniłbym się miejscami z kimś mniej rzucającym się w oczy. Na razie tego nie ułatwiasz ― wymruczał pod nosem, ściągając nieznacznie brwi. O ile Vessare już w samotności świetnie radził sobie z przyciąganiem wzroku, tak obecność Oriona w pobliżu podciągnęła ilość atencji skierowanej w stronę filaru, pod którym właśnie stali. Zdążył jednak o tyle przywyknąć do obecności chłopaka, że zaledwie wypuścił bezgłośnie powietrze przez nos i dyskretnie zerknął gdzieś w bok.
Chociaż dyrektor zaczął przemawiać, nie wszystkich interesowało skupianie się tylko i wyłącznie na mównicy, jednak donośny głos mężczyzny i wszystkie przekazywane informacje pozwoliły na zignorowanie uczucia bycia obserwowanym.
― Nie było mnie na nim ― jakbyś nie zauważył, dodał w myślach, domyślając się, że skoro białowłosemu nie udało się przeoczyć go teraz, to wtedy też nie. Na całe szczęście przekonanie go do pomocy nie było trudne, a kiedy ten odwrócił się plecami, by udać się po dwie odznaki, jasnowłosy mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, chociaż grymas triumfu stosunkowo szybko zniknął z jego twarzy, a przynajmniej na tyle, by Renardowi nie było dane go już zobaczyć.
Cillian raz jeszcze powiódł wzrokiem po sali, obserwując wszystkich uczniów, którzy mijali się ze sobą i przeciskali obok siebie, chcąc dostać się do wychowawców. Przyłapał się na tym, że wyłączył się na chwilę, a na ziemię sprowadził go głos kumpla, który w końcu wrócił na miejsce ze zdobyczą. Zmierzwiwszy włosy z tyłu głowy, jakby chciał zatuszować ten fakt, odebrał od niego swój emblemat i przymocował go do poły marynarki na wysokości klatki piersiowej.
― Jasne ― brzmiało to jak „Nigdy w życiu”. ― Dzięki ― dorzucił zaraz, chcąc mieć za sobą wszystkie formalności. ― Tak czy inaczej, myślałem, że tłumy sprawiają ci przyjemność, Clawerich. Czemu miałbym ci ją odebrać następnym razem?
„Na szczęście nie miałem podobnego problemu z tobą.”
― Czasem chętnie zamieniłbym się miejscami z kimś mniej rzucającym się w oczy. Na razie tego nie ułatwiasz ― wymruczał pod nosem, ściągając nieznacznie brwi. O ile Vessare już w samotności świetnie radził sobie z przyciąganiem wzroku, tak obecność Oriona w pobliżu podciągnęła ilość atencji skierowanej w stronę filaru, pod którym właśnie stali. Zdążył jednak o tyle przywyknąć do obecności chłopaka, że zaledwie wypuścił bezgłośnie powietrze przez nos i dyskretnie zerknął gdzieś w bok.
Chociaż dyrektor zaczął przemawiać, nie wszystkich interesowało skupianie się tylko i wyłącznie na mównicy, jednak donośny głos mężczyzny i wszystkie przekazywane informacje pozwoliły na zignorowanie uczucia bycia obserwowanym.
― Nie było mnie na nim ― jakbyś nie zauważył, dodał w myślach, domyślając się, że skoro białowłosemu nie udało się przeoczyć go teraz, to wtedy też nie. Na całe szczęście przekonanie go do pomocy nie było trudne, a kiedy ten odwrócił się plecami, by udać się po dwie odznaki, jasnowłosy mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, chociaż grymas triumfu stosunkowo szybko zniknął z jego twarzy, a przynajmniej na tyle, by Renardowi nie było dane go już zobaczyć.
Cillian raz jeszcze powiódł wzrokiem po sali, obserwując wszystkich uczniów, którzy mijali się ze sobą i przeciskali obok siebie, chcąc dostać się do wychowawców. Przyłapał się na tym, że wyłączył się na chwilę, a na ziemię sprowadził go głos kumpla, który w końcu wrócił na miejsce ze zdobyczą. Zmierzwiwszy włosy z tyłu głowy, jakby chciał zatuszować ten fakt, odebrał od niego swój emblemat i przymocował go do poły marynarki na wysokości klatki piersiowej.
― Jasne ― brzmiało to jak „Nigdy w życiu”. ― Dzięki ― dorzucił zaraz, chcąc mieć za sobą wszystkie formalności. ― Tak czy inaczej, myślałem, że tłumy sprawiają ci przyjemność, Clawerich. Czemu miałbym ci ją odebrać następnym razem?
"Koszmarne"? Czy oni aby na pewno patrzyli na te samo zdjęcie?
Chris nie wnikał jak można tak bardzo czepiać się własnego brata, do tego genetycznie identycznego. Sam był jedynakiem, ale zawsze chciał młodsze rodzeństwo, które mógłby traktować jak żywą laleczkę. Ostatecznie samego siebie w taką zmienił, ale kto wie, może z małą siostrzyczką darowałby sobie crossdressing i wyżywał kreatywnie na szyciu właśnie dla niej?
Pan Perfekcyjny też by ładnie wyglądał w sukience. I te włosy... Mam wstążkę, która idealnie by do nich pasowała, a zarazem podkreślała kolor oczu (zakładając, że ma ten sam co brat).
...właściwie...
Blondynek dał odebrać sobie telefon i spojrzał zamyślony na Blackwooda. Wcześniej nigdy na to nie wpadł, ale widząc zdjęcie jego bliźniaka i dopasowując go sobie w myślach do damskiej garderoby, automatycznie naszła go wizja Misery'ego w takim stroju. Już nawet otworzył usta by zapytać chłopaka czy brał kiedyś pod uwagę założenie czegoś bardziej frywolnego, gdy ten ni stąd ni zowąd wyszedł z inicjatywą darmowego posiłku. Może i Flannery do najbiedniejszych nie należał, ale kiedy już ktoś chciał za niego płacić, to nigdy nie odmawiał. Uśmiechnął się z wdzięcznością i przytaknął, po czym uciekł gdzieś w tłum zebranych, przemykając zwinnie między ludźmi i znikając bez śladu. Jeszcze w zasięgu słuchu blondyna krzyknął, że zaraz do niego wróci i faktycznie, parę minut później Chris wydobył się zza cudzych pleców z lśniącą odznaką trzymaną w łapkach.
- Myślisz, że można już iść? - zapytał przekrzywiając głowę. Zauważył, że parę osób już zdążyło się ulotnić, ale wolał mieć pewność. Nawet jeśli tak strasznie spieszno mu było już na to lotnisko...
Chris nie wnikał jak można tak bardzo czepiać się własnego brata, do tego genetycznie identycznego. Sam był jedynakiem, ale zawsze chciał młodsze rodzeństwo, które mógłby traktować jak żywą laleczkę. Ostatecznie samego siebie w taką zmienił, ale kto wie, może z małą siostrzyczką darowałby sobie crossdressing i wyżywał kreatywnie na szyciu właśnie dla niej?
Pan Perfekcyjny też by ładnie wyglądał w sukience. I te włosy... Mam wstążkę, która idealnie by do nich pasowała, a zarazem podkreślała kolor oczu (zakładając, że ma ten sam co brat).
...właściwie...
Blondynek dał odebrać sobie telefon i spojrzał zamyślony na Blackwooda. Wcześniej nigdy na to nie wpadł, ale widząc zdjęcie jego bliźniaka i dopasowując go sobie w myślach do damskiej garderoby, automatycznie naszła go wizja Misery'ego w takim stroju. Już nawet otworzył usta by zapytać chłopaka czy brał kiedyś pod uwagę założenie czegoś bardziej frywolnego, gdy ten ni stąd ni zowąd wyszedł z inicjatywą darmowego posiłku. Może i Flannery do najbiedniejszych nie należał, ale kiedy już ktoś chciał za niego płacić, to nigdy nie odmawiał. Uśmiechnął się z wdzięcznością i przytaknął, po czym uciekł gdzieś w tłum zebranych, przemykając zwinnie między ludźmi i znikając bez śladu. Jeszcze w zasięgu słuchu blondyna krzyknął, że zaraz do niego wróci i faktycznie, parę minut później Chris wydobył się zza cudzych pleców z lśniącą odznaką trzymaną w łapkach.
- Myślisz, że można już iść? - zapytał przekrzywiając głowę. Zauważył, że parę osób już zdążyło się ulotnić, ale wolał mieć pewność. Nawet jeśli tak strasznie spieszno mu było już na to lotnisko...
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Czw Wrz 22, 2016 12:39 am
Czw Wrz 22, 2016 12:39 am
Nigdy nie lubił, gdy wspominano mu wzrost. Był niski, miał tego pełną świadomość i zastanawiał się, co poszło nie tak, patrząc na własnego ojca, który jednak miał te dwa metry. Jak. Nie pamiętał tylko, jak prezentowała się rodzicielka, ale akurat tej jednej kwestii wolał nie wspominać. Był modelem, miał swój urok i sporo atutów, ale ten wzrost był jak ujma na dumie. Zwłaszcza gdy przychodziło obcować z takim Zero, który często nawet nieświadomie wspominał mu tę wadę.
- Sam sobie też nie pomagasz. - Ot drobny komplement skryty za neutralnym stwierdzeniem faktu. Nie mógłby darować sobie podobnego zabiegu. Nawet w najmniejszym stopniu nie dziwiło go to, że Vessare przyciągał wzrok innych uczniów bądź uczennic. Nie ma co się okłamywać, było na co popatrzeć, o czym zapewne nieraz miał sposobność się przekonać. Dziewczyny rzadko kiedy kryły się z obserwowaniem. Zwłaszcza gdy były śmiałe a w grę wchodził ktoś przystojny albo bogatym. Albo oba, co też się zdarzało.
Nie przysłuchiwał się jakoś szczególnie słowom dyrektora, nawetnawet jeśli przyjęta postawa wskazywała na coś innego. Nie usłyszał nic nowego, wszystko już było. I tylko dzięki silnej woli stłumił ziewnięcie, jedynie na krótką chwilę przymykają oko skryte pod grzywką.
- Wiem, nie bez powodu okrutnie się nudziłem. - Gdyby Leslie był obecny na rozpoczęciu, Reitz z całą pewnością zapewniłby mu swoje towarzystwo. Nawet jeśli jego obecność niekoniecznie była pożądana. Zdążył się już przyzwyczaić, że Cillian niekoniecznie tryskał szczęściem na jego widok, co swoją drogą momentami zalewało go wewnętrznie nieprzyjemnym uczuciem. Niemniej jednak był uparty i mimo wszystko trzymał się towarzysza jak wierny pies.
Droga do wychowawcy wbrew pozorom wcale nie była taka trudna. A przynajmniej nie, kiedy było się Reitzem. Ludzie z szacunku odsuwali się bardziej na boki, coby nie naruszyć przestrzeni osobistej chłopaka. Której swoją drogą nie posiadał, ale o tym wiedział jedynie pojedyncze jednostki. No, ewentualnie damska część miała o tyle mniej przyzwoitości, by wykorzystać każdą sposobność na, choć najmniejszy kontakt fizyczny. Nie krytykował tego, w gruncie rzeczy mało go to interesowało. Swojego emblematu na razie nie przymocowywał, ograniczając się do zabawy nim między palcami.
"Dzięki."
Kącik ust mimowolnie powędrował lekko ku górze, nawet jeśli były to najbardziej suche podziękowania na jakie Zero mógł się szarpnąć. Jednak wciąż były, i to zostało przez Oriona docenione.
- Tłumy są nudne. A ja nie mam serca odbierać ci możliwości sprawdzenia tego. - Powrócił do neutralnej mimiki, coby niepotrzebnie nie kusić do zbędnej analizy sytuacji.
- Idziemy gdzieś po rozpoczęciu?
- Sam sobie też nie pomagasz. - Ot drobny komplement skryty za neutralnym stwierdzeniem faktu. Nie mógłby darować sobie podobnego zabiegu. Nawet w najmniejszym stopniu nie dziwiło go to, że Vessare przyciągał wzrok innych uczniów bądź uczennic. Nie ma co się okłamywać, było na co popatrzeć, o czym zapewne nieraz miał sposobność się przekonać. Dziewczyny rzadko kiedy kryły się z obserwowaniem. Zwłaszcza gdy były śmiałe a w grę wchodził ktoś przystojny albo bogatym. Albo oba, co też się zdarzało.
Nie przysłuchiwał się jakoś szczególnie słowom dyrektora, nawetnawet jeśli przyjęta postawa wskazywała na coś innego. Nie usłyszał nic nowego, wszystko już było. I tylko dzięki silnej woli stłumił ziewnięcie, jedynie na krótką chwilę przymykają oko skryte pod grzywką.
- Wiem, nie bez powodu okrutnie się nudziłem. - Gdyby Leslie był obecny na rozpoczęciu, Reitz z całą pewnością zapewniłby mu swoje towarzystwo. Nawet jeśli jego obecność niekoniecznie była pożądana. Zdążył się już przyzwyczaić, że Cillian niekoniecznie tryskał szczęściem na jego widok, co swoją drogą momentami zalewało go wewnętrznie nieprzyjemnym uczuciem. Niemniej jednak był uparty i mimo wszystko trzymał się towarzysza jak wierny pies.
Droga do wychowawcy wbrew pozorom wcale nie była taka trudna. A przynajmniej nie, kiedy było się Reitzem. Ludzie z szacunku odsuwali się bardziej na boki, coby nie naruszyć przestrzeni osobistej chłopaka. Której swoją drogą nie posiadał, ale o tym wiedział jedynie pojedyncze jednostki. No, ewentualnie damska część miała o tyle mniej przyzwoitości, by wykorzystać każdą sposobność na, choć najmniejszy kontakt fizyczny. Nie krytykował tego, w gruncie rzeczy mało go to interesowało. Swojego emblematu na razie nie przymocowywał, ograniczając się do zabawy nim między palcami.
"Dzięki."
Kącik ust mimowolnie powędrował lekko ku górze, nawet jeśli były to najbardziej suche podziękowania na jakie Zero mógł się szarpnąć. Jednak wciąż były, i to zostało przez Oriona docenione.
- Tłumy są nudne. A ja nie mam serca odbierać ci możliwości sprawdzenia tego. - Powrócił do neutralnej mimiki, coby niepotrzebnie nie kusić do zbędnej analizy sytuacji.
- Idziemy gdzieś po rozpoczęciu?
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Czw Wrz 22, 2016 1:46 pm
Czw Wrz 22, 2016 1:46 pm
― Przyczyniły się do tego tylko częściowo ― odpowiedział, chociaż bynajmniej nie przejął się tym, że został przez Winchestera jawnie przejrzany. Tak samo nie czuł się źle ze swoim spóźnieniem, jak i z tym, że z kogoś z jego pozycją w klasie nie wypadało przychodzić po wyznaczonym czasie. Grunt jednak, że nie przegapił najważniejszej części przemowy – kto miał go zobaczyć, ten zobaczył. Nikomu pewnie przez myśl nie przeszło, że zjawił się za późno, a wątpił, by był aż tak potrzebny przy organizacji jeszcze przed czasem.
„Nie żartuję, Jay.”
Przesunął wzrokiem po poważnej, ale i nieco rozdrażnionej twarzy Starr'a. Tym się właśnie różnili – kiedy drugi ciemnowłosy się złościł, Grimshaw zachowywał spokój, kiedy Thatcher przejmował się czymś, co z pozoru było błahe, on nie przejmował się tym w ogóle.
To raczej kiepski rodzaj dopełniania się.
― Nie za bardzo się wczuwasz, Winchester? ― mruknął, odrywając wzrok od chłopaka, gdy ten postanowił się odwrócić. Jednocześnie przemknął spojrzeniem po osobach, które znajdowały się w ich pobliżu. Na szczęście udało im się prowadzić te wymianę zdań na tyle cicho, by nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Chociaż jeszcze kilka słów cisnęło mu się na język, wiedział, że nie musiał ich wypowiadać na głos, jakby samym nastawieniem podsuwał mu je na tacy. O ile Riley'owi odpowiadał cały ten teatrzyk, tak jemu już niekoniecznie, a w tym momencie czuł, jakby usilnie próbowano wytargać go na scenę.
Z szacunku do niego, co?
Chociaż przez to durne pytanie, prefekt mógł być niemalże pewien, że za moment będzie musiał się z nim siłować, jeśli ponownie odwrócił się w jego stronę, mógł już zobaczyć emblemat Sapphire na ramieniu Ryan'a.
― Też wychodzę ― rzucił zaraz po wygłoszeniu planów na dzień przez ciemnowłosego, chociaż nie przybrały one tak rozbudowanej formy. Nie było w tym absolutnie niczego nowego – często wracał późno albo nie wracał na noc w ogóle. ― Nie przewidują żadnych obowiązkowych „atrakcji” po przemowie?
„Nie żartuję, Jay.”
Przesunął wzrokiem po poważnej, ale i nieco rozdrażnionej twarzy Starr'a. Tym się właśnie różnili – kiedy drugi ciemnowłosy się złościł, Grimshaw zachowywał spokój, kiedy Thatcher przejmował się czymś, co z pozoru było błahe, on nie przejmował się tym w ogóle.
To raczej kiepski rodzaj dopełniania się.
― Nie za bardzo się wczuwasz, Winchester? ― mruknął, odrywając wzrok od chłopaka, gdy ten postanowił się odwrócić. Jednocześnie przemknął spojrzeniem po osobach, które znajdowały się w ich pobliżu. Na szczęście udało im się prowadzić te wymianę zdań na tyle cicho, by nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Chociaż jeszcze kilka słów cisnęło mu się na język, wiedział, że nie musiał ich wypowiadać na głos, jakby samym nastawieniem podsuwał mu je na tacy. O ile Riley'owi odpowiadał cały ten teatrzyk, tak jemu już niekoniecznie, a w tym momencie czuł, jakby usilnie próbowano wytargać go na scenę.
Z szacunku do niego, co?
Chociaż przez to durne pytanie, prefekt mógł być niemalże pewien, że za moment będzie musiał się z nim siłować, jeśli ponownie odwrócił się w jego stronę, mógł już zobaczyć emblemat Sapphire na ramieniu Ryan'a.
― Też wychodzę ― rzucił zaraz po wygłoszeniu planów na dzień przez ciemnowłosego, chociaż nie przybrały one tak rozbudowanej formy. Nie było w tym absolutnie niczego nowego – często wracał późno albo nie wracał na noc w ogóle. ― Nie przewidują żadnych obowiązkowych „atrakcji” po przemowie?
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Czw Wrz 22, 2016 2:36 pm
Czw Wrz 22, 2016 2:36 pm
Akurat.
Przewrócił oczami słysząc jego odpowiedź. Nie było szans, by Winchester dał się nabrać na tak prosty, zbywający tekst. Wiedział też, że była to jedynie formalność i Jay nawet nie zamierzał udawać, że faktycznie próbuje go przekonać, by mu uwierzył. Na tym to właśnie polegało.
- Widzisz Jay, różnica między nami jest jedna. Ty, mimo że bierzesz udział w tej farsie i jesteś jej częścią, masz ją głęboko gdzieś, nawet nie starasz się udawać że zamierzasz cokolwiek robić. Mi zależy. Na każdym z prefektów. Na każdym z tych, których uda mi się rozdzielić i osłonić ich przed dręczycielem. Na tych, których powstrzymasz i sprawisz, że przemyślą swoje zachowanie, zmieniając je na lepsze. Bo wiem, że jeśli jest choć cień szansy, by nie musieli skończyć jak... chętnie im go dam. Więc zależy mi. Na mojej pozycji. Na wykonywaniu obowiązków. I na tym, by inni nie patrzyli na mnie z góry. Bo wystarczy, że jedna osoba przywali ci publicznie w twarz, a reszta która wątpiła choć przez sekundę, pójdzie w jej ślady. - co za długa wypowiedź panie prefekcie. Nie żałował jednak żadnego z wypowiedzianych słów, nawet jeśli nie miał pewności czy jego przyjaciel w ogóle przywiązywał do nich jakąkolwiek uwagę. Podrapał się po karku, zaraz zerkając na jego ramię. Nie trzeba było czekać, by zobaczyć jak jego wzrok momentalnie łagodnieje. Położył rękę na jego ramieniu na kilka sekund. Prosty gest zamiast słów "Dzięki, Jay" sprawdzał się idealnie, choć chłopak nie potrafił się do końca zmusić, by podczas tego patrzeć mu dłużej w oczy, zaraz szukając nowego punktu, przyglądając się innym uczniom.
- Nie biegaj, Hamalainen! - krzyknął za kapitanem, kręcąc głową na boki. Zaraz po tym zerknął kątem oka na Ryana, nim skupił się na dyrektorze.
- Obowiązkowych z tego co wiem, nie. Chyba że coś się zmieniło. Ale będzie sporo atrakcji dodatkowych, więc pewnie zahaczę po drodze o jedną z nich. Byle nie było to nic długiego. - rzucił zerkając na wielki zegar, sprawdzając tym samym godzinę. Miał jeszcze dość sporo czasu, niemniej odejmował od niego co najmniej sześćdziesiąt minut, by dojechać na miejsce i kolejne trzydzieści na ogarnięcie się w akademiku. Potarł nasadę nosa palcami, zaraz zerkając w kierunku stołu z jedzeniem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jadł śniadania. Niemniej żołądek skręcił mu się w proteście, skutecznie odwodząc od podobnego pomysłu. Fakt, że nie jadł już drugi dzień nie świadczył o tym zbyt dobrze. Może zje coś w pracy.
Odwrócił wzrok.
Przewrócił oczami słysząc jego odpowiedź. Nie było szans, by Winchester dał się nabrać na tak prosty, zbywający tekst. Wiedział też, że była to jedynie formalność i Jay nawet nie zamierzał udawać, że faktycznie próbuje go przekonać, by mu uwierzył. Na tym to właśnie polegało.
- Widzisz Jay, różnica między nami jest jedna. Ty, mimo że bierzesz udział w tej farsie i jesteś jej częścią, masz ją głęboko gdzieś, nawet nie starasz się udawać że zamierzasz cokolwiek robić. Mi zależy. Na każdym z prefektów. Na każdym z tych, których uda mi się rozdzielić i osłonić ich przed dręczycielem. Na tych, których powstrzymasz i sprawisz, że przemyślą swoje zachowanie, zmieniając je na lepsze. Bo wiem, że jeśli jest choć cień szansy, by nie musieli skończyć jak... chętnie im go dam. Więc zależy mi. Na mojej pozycji. Na wykonywaniu obowiązków. I na tym, by inni nie patrzyli na mnie z góry. Bo wystarczy, że jedna osoba przywali ci publicznie w twarz, a reszta która wątpiła choć przez sekundę, pójdzie w jej ślady. - co za długa wypowiedź panie prefekcie. Nie żałował jednak żadnego z wypowiedzianych słów, nawet jeśli nie miał pewności czy jego przyjaciel w ogóle przywiązywał do nich jakąkolwiek uwagę. Podrapał się po karku, zaraz zerkając na jego ramię. Nie trzeba było czekać, by zobaczyć jak jego wzrok momentalnie łagodnieje. Położył rękę na jego ramieniu na kilka sekund. Prosty gest zamiast słów "Dzięki, Jay" sprawdzał się idealnie, choć chłopak nie potrafił się do końca zmusić, by podczas tego patrzeć mu dłużej w oczy, zaraz szukając nowego punktu, przyglądając się innym uczniom.
- Nie biegaj, Hamalainen! - krzyknął za kapitanem, kręcąc głową na boki. Zaraz po tym zerknął kątem oka na Ryana, nim skupił się na dyrektorze.
- Obowiązkowych z tego co wiem, nie. Chyba że coś się zmieniło. Ale będzie sporo atrakcji dodatkowych, więc pewnie zahaczę po drodze o jedną z nich. Byle nie było to nic długiego. - rzucił zerkając na wielki zegar, sprawdzając tym samym godzinę. Miał jeszcze dość sporo czasu, niemniej odejmował od niego co najmniej sześćdziesiąt minut, by dojechać na miejsce i kolejne trzydzieści na ogarnięcie się w akademiku. Potarł nasadę nosa palcami, zaraz zerkając w kierunku stołu z jedzeniem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie jadł śniadania. Niemniej żołądek skręcił mu się w proteście, skutecznie odwodząc od podobnego pomysłu. Fakt, że nie jadł już drugi dzień nie świadczył o tym zbyt dobrze. Może zje coś w pracy.
Odwrócił wzrok.
I znów zaśmiał się pod nosem, gdy usłyszał słowa Joela. Wzruszył nieznacznie ramionami, co właściwie nie było ani zaprzeczeniem, ani potwierdzeniem. Dopiero po chwili zdecydował się dodać coś jeszcze.
- Powiedzmy, że Blythe, to wyjątek - parsknął raz jeszcze, zerkając kątem oka na blondyna. Przynajmniej nie miał większych problemów z odnalezieniem go. Gdzieś tam nawet mignęła mu sylwetka Niklausa. To aż dziwne, że większość jego znajomych postanowiło pojawić się na rozpoczęciu, a "brata" dostrzec nie mógł. Cóż, przynajmniej będzie mógł mu suszyć głowę, że zaspał, albo zagubił się w drodze. Pasowałoby to do wiecznie nierozgarniętego Inaia.
Jeden rzut oka na niebieskookiego i wiedział, że chłopak pogrążył się w swoich myślach. Przekrzywił głowę w prawą stronę, zaciekawiony, o czym tak rozmyślał. Dawniej w takich chwilach, przygarnąłby go do siebie. Teraz trochę sytuacja się zmieniła dość diametralnie. Uniósł brew, gdy chłopak zaczął się tłumaczyć.
- Nie musisz się tłumaczyć, rozumiem Cię - powiedział łagodnie. Nawet jego spojrzenie straciło na swojej naturalnej butności. Zwiesił głowę, zamykając ciemne oczy i wzdychając głęboko. Prawdopodobnie oboje popełnili błąd, gdy w najtrudniejszym dla siebie czasie, przestali się odzywać. Nie było jednak sensu wypominać tego.
- Ważne. Choć może nie rozmawiajmy o tym w tym miejscu. Skoro się przeprowadziłeś już do Vancouver będziemy mieć znacznie więcej czasu, by przegadać wszystko - puścił mu perskie oko, jednocześnie opierając rękę na jego ramieniu w geście wsparcia. Wiele się zmieniło, ale nie to, że wciąż byli przyjaciółmi.
- Co tam u mojego ulubionego pchlarza? - Nie dało się przegapić, że słowo "ulubiony" powiedział z przekąsem. Nie było tajemnicą, że on i Królewicz nie darzyli się sympatią i najchętniej by się tego kota pozbył. Nie zrobił tego, tylko i wyłącznie ze względu na jego właściciela, który w jakiś sposób lubił tego potwora.
Złapał się odruchowo za kieszeń, gdy Joel wysłał wiadomość. Przyłapał się na tym, że znów zapomniał zabrać telefonu. Ostatnimi czasy używał go nader rzadko. Pokiwał jednak głową.
- Sprawdzę w domu - zapewnił, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni spodni.
- Jasne, możemy pobiegać - parsknął, zgadzając się na jego propozycję. Jeśli był zdziwiony, nie dał tego po sobie poznać.
Idź do znajomych, pewnie chcesz z nimi pogadać.
- Czy ktoś, kto stoi zaraz przy wyjściu, jakby miał się w każdej chwili ewakuować, wydaje Ci się być duszą towarzystwa? - zapytał rozbawiony, tym jak chłopak próbował się go pozbyć.
- Jeśli chcesz iść się zintegrować ze swoją klasą, nie musisz patrzeć na mnie - posłał mu krzywy uśmieszek, opierając potylicę o ścianę za plecami.
- Powiedzmy, że Blythe, to wyjątek - parsknął raz jeszcze, zerkając kątem oka na blondyna. Przynajmniej nie miał większych problemów z odnalezieniem go. Gdzieś tam nawet mignęła mu sylwetka Niklausa. To aż dziwne, że większość jego znajomych postanowiło pojawić się na rozpoczęciu, a "brata" dostrzec nie mógł. Cóż, przynajmniej będzie mógł mu suszyć głowę, że zaspał, albo zagubił się w drodze. Pasowałoby to do wiecznie nierozgarniętego Inaia.
Jeden rzut oka na niebieskookiego i wiedział, że chłopak pogrążył się w swoich myślach. Przekrzywił głowę w prawą stronę, zaciekawiony, o czym tak rozmyślał. Dawniej w takich chwilach, przygarnąłby go do siebie. Teraz trochę sytuacja się zmieniła dość diametralnie. Uniósł brew, gdy chłopak zaczął się tłumaczyć.
- Nie musisz się tłumaczyć, rozumiem Cię - powiedział łagodnie. Nawet jego spojrzenie straciło na swojej naturalnej butności. Zwiesił głowę, zamykając ciemne oczy i wzdychając głęboko. Prawdopodobnie oboje popełnili błąd, gdy w najtrudniejszym dla siebie czasie, przestali się odzywać. Nie było jednak sensu wypominać tego.
- Ważne. Choć może nie rozmawiajmy o tym w tym miejscu. Skoro się przeprowadziłeś już do Vancouver będziemy mieć znacznie więcej czasu, by przegadać wszystko - puścił mu perskie oko, jednocześnie opierając rękę na jego ramieniu w geście wsparcia. Wiele się zmieniło, ale nie to, że wciąż byli przyjaciółmi.
- Co tam u mojego ulubionego pchlarza? - Nie dało się przegapić, że słowo "ulubiony" powiedział z przekąsem. Nie było tajemnicą, że on i Królewicz nie darzyli się sympatią i najchętniej by się tego kota pozbył. Nie zrobił tego, tylko i wyłącznie ze względu na jego właściciela, który w jakiś sposób lubił tego potwora.
Złapał się odruchowo za kieszeń, gdy Joel wysłał wiadomość. Przyłapał się na tym, że znów zapomniał zabrać telefonu. Ostatnimi czasy używał go nader rzadko. Pokiwał jednak głową.
- Sprawdzę w domu - zapewnił, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni spodni.
- Jasne, możemy pobiegać - parsknął, zgadzając się na jego propozycję. Jeśli był zdziwiony, nie dał tego po sobie poznać.
Idź do znajomych, pewnie chcesz z nimi pogadać.
- Czy ktoś, kto stoi zaraz przy wyjściu, jakby miał się w każdej chwili ewakuować, wydaje Ci się być duszą towarzystwa? - zapytał rozbawiony, tym jak chłopak próbował się go pozbyć.
- Jeśli chcesz iść się zintegrować ze swoją klasą, nie musisz patrzeć na mnie - posłał mu krzywy uśmieszek, opierając potylicę o ścianę za plecami.
Wychwycenie wśród tłumu Yoru nie było najprostszym zadaniem, jednak machnięcie ręki przyciągnęło jego uwagę. Sam nie wykonał żadnego gwałtowniejszego gestu, jedynie skinął głową w bardziej powściągliwym powitaniu i odprowadził dziewczynę wzrokiem, co nie trwało długo, gdy tak szybko wtopiła się w tłum. Powróciwszy wzrokiem do dyrektora, który zamilkł na dłużej, czekając na odbiór emblematów, wykazał się odrobiną niecierpliwości, która najpierw przybrała formę ledwo widocznego błysku w jego oczach, a później napęczniała do poziomu, który zmusił go do nieznacznego odchylenia rękawa i spojrzenia na zegarek na nadgarstku. Na szczęście zrobił to na tyle dyskretnie, by nikt nie przywiązał do tego uwagi. Mimo wszystko Hatheway'a trzymały się pewne zasady dobrego wychowania.
Wsunął palec za krawat i poluzował go nieznacznie, biorąc jeden głębszy oddech. Obejrzał się za siebie przez ramię i przesunął wzrokiem po zastawionym stole, ostatecznie decydując się na ponowne podejście do niego. Tym razem nie zamierzał zająć miejsca, jedynie chwycił za czystą szklankę, którą napełnił przygotowanym ponczem. Upił łyk, zwracając się przodem do reszty i przemknął wzrokiem po uczniach, mimowolnie zatrzymując się na tych, którzy swoim zachowaniem ściągali uwagę – czy to upominani przez prefektów, czy to poruszający salę swoim głośnym śmiechem. Wyglądało na to, że uczniowie nie w pełni wyszaleli się przez wakacje.
Wsunął palec za krawat i poluzował go nieznacznie, biorąc jeden głębszy oddech. Obejrzał się za siebie przez ramię i przesunął wzrokiem po zastawionym stole, ostatecznie decydując się na ponowne podejście do niego. Tym razem nie zamierzał zająć miejsca, jedynie chwycił za czystą szklankę, którą napełnił przygotowanym ponczem. Upił łyk, zwracając się przodem do reszty i przemknął wzrokiem po uczniach, mimowolnie zatrzymując się na tych, którzy swoim zachowaniem ściągali uwagę – czy to upominani przez prefektów, czy to poruszający salę swoim głośnym śmiechem. Wyglądało na to, że uczniowie nie w pełni wyszaleli się przez wakacje.
Jej wzrok wylądował na dłoniach, które zacisnęły się na jej biodrach. Miała ochotę poruszyć biodrami, lecz mimo wszystko miała wśród nauczycieli opinię „dobrej dziewczynki”. Nie miała zamiaru przyciągać bardziej uwagi nauczycieli, w końcu nie chciała, aby jej opinia została zszargana.
I tak rodzice będą cię mieli za dobrą córeczkę.
— Oczywiście, że nie — wymruczała melodyjnie — Mówisz? Teraz nie wiem czy przestać, czy też kontynuować. Hmm…
Postukała palcami po swoich wargach, zastanawiając się co robić. Właściwie to czemu jeszcze tutaj byli?
— No może na razie dam ci spokój. Po co dyrektor nas jeszcze tu trzyma i każe tracić nasz, bądź co bądź, cenny czas? — Wyczuwalna była w jej głosie nutka zirytowania.
Nie rozumiała tego. Coś planował jeszcze? Mogli sobie pójść? Zacmokała i rozejrzała się po sali.
I tak rodzice będą cię mieli za dobrą córeczkę.
— Oczywiście, że nie — wymruczała melodyjnie — Mówisz? Teraz nie wiem czy przestać, czy też kontynuować. Hmm…
Postukała palcami po swoich wargach, zastanawiając się co robić. Właściwie to czemu jeszcze tutaj byli?
— No może na razie dam ci spokój. Po co dyrektor nas jeszcze tu trzyma i każe tracić nasz, bądź co bądź, cenny czas? — Wyczuwalna była w jej głosie nutka zirytowania.
Nie rozumiała tego. Coś planował jeszcze? Mogli sobie pójść? Zacmokała i rozejrzała się po sali.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Czw Wrz 22, 2016 7:27 pm
Czw Wrz 22, 2016 7:27 pm
„Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem, Paige?”
― Hmm, dobre pytanie ― rzucił, mrużąc oczy w niejakim skupieniu, gdy przyjrzał się badawczo Mercury'emu. Widocznie w głębi wolał zadać sobie pytanie, czy był jakiś moment, w którym go nie okłamał albo po prostu czy na świecie istniał człowiek, który nie skłamał nigdy. Hayden nie był raczej typem osoby, która pokładała wiarę we wszystko, o czym mu mówiono, a w dodatku czasem też ubarwiał nieco przekazywane historie albo zatajał prawdziwe fakty, znajdując im jakiś zgrabny zamiennik. Czasem robił to umiejętnie, a czasem umyślnie dawał do zrozumienia, że wciska komuś kit, jakby tym samym miał uporać się z natręctwem ludzi. ― W każdym razie zawsze lepiej jest dostać potwierdzenie z pierwszej ręki. ― Wzruszył barkami, unikając bardziej bezpośredniej odpowiedzi na pytanie czarnowłosego. Najwidoczniej nie był to jeszcze moment, w którym mógł bez przeszkód wypowiedzieć się w jednoznaczny sposób.
Przynajmniej tyle, że masz się na baczności.
Dość mylne wrażenie.
Mimo sztywnej postawy Saturna, nie dało się ukryć, że relacja tych dwóch braci miała w sobie coś urokliwego. Nic nie wskazywało na to, by napastujący go Merc jakkolwiek przysparzał mu problemy, nawet jeśli białowłosy wyglądał na kogoś, kogo normalnie męczyły podobne zagrywki.
― Wiesz jak jest. ― Albo i nie. ― Czasem po prostu kolejne pięć minut oczekiwania to po prostu za dużo dla kogoś, kto nie widział się z kimś już od jakiegoś czasu ― podsumował, jakby miało to coś wspólnego z tęsknotą, chociaż już wcześniej dał do zrozumienia, że jego intencje niekoniecznie kryły w sobie aż tyle ciepłych uczuć. Niemniej jednak sam też nie zamierzał wprowadzać zbędnego zamieszania dookoła, nawet jeśli nie przytłaczało go bycie w centrum uwagi.
„Rany, Paige. Jesteś do niczego.”
Alan mimowolnie wywrócił oczami, widząc, że w jego chłopaku odezwała się dusza perfekcjonisty. Uniósł brew, która na moment schowała się pod rozwichrzoną grzywką i wygiął usta w łobuzerskim uśmiechu.
― Myślałem, że w ten sposób podkreślę mój buntowniczy wizerunek ― wymruczał żartobliwie i szturchnął go łokciem w żebra, zaraz odgryzając kolejny kęs owocowego ciasta. ― Tylko bez ulizywania włosów ― upomniał, jednak Brenda już zdążyła im przerwać. Ponieważ spędził już kilka minut w towarzystwie Blacków, był w stanie odczuć diametralną różnicę w ich nastawieniu. Nie odezwał się jednak ani słowem, gdy postanowili skłamać przed jego znajomą. Jedynie powróciwszy do niej wzrokiem, wzruszył mimowolnie barkami, jakby już chciał zaznaczyć, że chyba nic z tego – bądź co bądź to on zaproponował im wspólne wyjście i nie wypadało wybrać się gdziekolwiek bez nich.
„Ognisko?”
Kiwnął głową.
― To tylko luźna propozycja. Jest wiele miejsc, w których można się zebrać i je urządzić. Możecie zaprosić swoich znajomych, ja też przekażę informację dalej. Myślę, że chętni do wieczora powinni się zebrać. Rzecz jasna, jeśli wolicie pójść do jakiegoś klubu, nie ma sprawy. Chociaż tam można wybrać się o każdej porze roku. Ogniska mają swój klimat ― rzucił, wyczuwając jakąś niepewność, po czym dokończył jedzenie swojego przysmaku i oblizał dolną wargę, ścierając z niej resztkę kremu. ― Poza tym nad jeziorem też całkiem nieźle widać niebo. ― Zerknął na bruneta, doskonale pamiętając, jak kilka miesięcy temu zabrał go na plażę, pomimo morderczo ujemnej temperatury.
― Hmm, dobre pytanie ― rzucił, mrużąc oczy w niejakim skupieniu, gdy przyjrzał się badawczo Mercury'emu. Widocznie w głębi wolał zadać sobie pytanie, czy był jakiś moment, w którym go nie okłamał albo po prostu czy na świecie istniał człowiek, który nie skłamał nigdy. Hayden nie był raczej typem osoby, która pokładała wiarę we wszystko, o czym mu mówiono, a w dodatku czasem też ubarwiał nieco przekazywane historie albo zatajał prawdziwe fakty, znajdując im jakiś zgrabny zamiennik. Czasem robił to umiejętnie, a czasem umyślnie dawał do zrozumienia, że wciska komuś kit, jakby tym samym miał uporać się z natręctwem ludzi. ― W każdym razie zawsze lepiej jest dostać potwierdzenie z pierwszej ręki. ― Wzruszył barkami, unikając bardziej bezpośredniej odpowiedzi na pytanie czarnowłosego. Najwidoczniej nie był to jeszcze moment, w którym mógł bez przeszkód wypowiedzieć się w jednoznaczny sposób.
Przynajmniej tyle, że masz się na baczności.
Dość mylne wrażenie.
Mimo sztywnej postawy Saturna, nie dało się ukryć, że relacja tych dwóch braci miała w sobie coś urokliwego. Nic nie wskazywało na to, by napastujący go Merc jakkolwiek przysparzał mu problemy, nawet jeśli białowłosy wyglądał na kogoś, kogo normalnie męczyły podobne zagrywki.
― Wiesz jak jest. ― Albo i nie. ― Czasem po prostu kolejne pięć minut oczekiwania to po prostu za dużo dla kogoś, kto nie widział się z kimś już od jakiegoś czasu ― podsumował, jakby miało to coś wspólnego z tęsknotą, chociaż już wcześniej dał do zrozumienia, że jego intencje niekoniecznie kryły w sobie aż tyle ciepłych uczuć. Niemniej jednak sam też nie zamierzał wprowadzać zbędnego zamieszania dookoła, nawet jeśli nie przytłaczało go bycie w centrum uwagi.
„Rany, Paige. Jesteś do niczego.”
Alan mimowolnie wywrócił oczami, widząc, że w jego chłopaku odezwała się dusza perfekcjonisty. Uniósł brew, która na moment schowała się pod rozwichrzoną grzywką i wygiął usta w łobuzerskim uśmiechu.
― Myślałem, że w ten sposób podkreślę mój buntowniczy wizerunek ― wymruczał żartobliwie i szturchnął go łokciem w żebra, zaraz odgryzając kolejny kęs owocowego ciasta. ― Tylko bez ulizywania włosów ― upomniał, jednak Brenda już zdążyła im przerwać. Ponieważ spędził już kilka minut w towarzystwie Blacków, był w stanie odczuć diametralną różnicę w ich nastawieniu. Nie odezwał się jednak ani słowem, gdy postanowili skłamać przed jego znajomą. Jedynie powróciwszy do niej wzrokiem, wzruszył mimowolnie barkami, jakby już chciał zaznaczyć, że chyba nic z tego – bądź co bądź to on zaproponował im wspólne wyjście i nie wypadało wybrać się gdziekolwiek bez nich.
„Ognisko?”
Kiwnął głową.
― To tylko luźna propozycja. Jest wiele miejsc, w których można się zebrać i je urządzić. Możecie zaprosić swoich znajomych, ja też przekażę informację dalej. Myślę, że chętni do wieczora powinni się zebrać. Rzecz jasna, jeśli wolicie pójść do jakiegoś klubu, nie ma sprawy. Chociaż tam można wybrać się o każdej porze roku. Ogniska mają swój klimat ― rzucił, wyczuwając jakąś niepewność, po czym dokończył jedzenie swojego przysmaku i oblizał dolną wargę, ścierając z niej resztkę kremu. ― Poza tym nad jeziorem też całkiem nieźle widać niebo. ― Zerknął na bruneta, doskonale pamiętając, jak kilka miesięcy temu zabrał go na plażę, pomimo morderczo ujemnej temperatury.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach