▲▼
Spóźnił się, a jakże. Nie żeby tego nie oczekiwał.
- Hamalainen, czy ty kiedykolwiek przyjdziesz na czas? - ostry głos nauczyciela zmusił go do krótkiego, pozornie przepraszającego śmiechu, gdy oczy belfra zatrzymały się na piłce. Wyczuwając zagrożenie, momentalnie odwrócił się na pięcie.
- Już biegnę do swojej klasy przepraszam za kłopot!
- HAMALAINEN CZY T- - nie słyszał dalszej części, zamiast tego wpadając na jakąś drobną dziewczynę (Yorutakę) prawie przewalając ją na ziemię. Masz ci los. Złapał ją w ostatniej chwili, stawiając z powrotem na prosto i spojrzał nieznacznie spanikowany na nią i jej rozmówcę (Ryu).
- Rany przepraszam, jestem niezdarny jak koń w składzie porcelany. Żyrafa? Czy coś takiego. Może to nie była porcelana. Serio przepraszam, mam nadzieję, że nic ci nie jest. - złapał ją za rękę i potrząsnął nią kilka razy, nim na powrót obrał trasę w kierunku nauczycieli. Odznaka, odznaka. O jest. Odebrał swoją i przyczepił ją na ramieniu, wybitnie ignorując morderczy wzrok wychowawcy utkwiony w jego piłce.
- Nigdy się nie nauczysz Hamalainen. Postaraj się niczego nie rozwalić.
- Oczywiście! - uśmiechnął się szeroko i wszedł z powrotem w tłum zastanawiając się co dalej. Przez chwilę pomyślał o zaczepieniu swojej kuzyneczki, nim przypomniał sobie, że Sheridan nie uczęszcza już do Riverdale, a na jego twarzy odbił się smutek. Ale była jeszcze szansa, może gdzieś tu kręci się ta zabawna dziewczyna od hot-dogów? Kamira jeśli dobrze pamiętał. Raf-Raf pewnie też gdzieś się kręcił, ale jego na razie wolał unikać. Był potencjalnym zagrożeniem dla jego ukochanej piłki.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Pią Wrz 16, 2016 2:39 am
Pią Wrz 16, 2016 2:39 am
First topic message reminder :
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.
Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.
Niedługo po tym, jak większość uczniów wtłoczyła się wreszcie do sali, Aaron doczepił się do jakiejś grupki chłopaków ze swojego rocznika i zaczął z nimi komentować całą tę uroczystość. Grupka co jakiś czas wybuchała śmiechem i jak widać świetnie bawiła się w swoim towarzystwie, bo w głębokim poważaniu miała to, co mówił do nich pan dyrektor. Chociaż o tyle dobrze, że na czas jego przemówienia chociaż trochę się uciszyli, bo inaczej jeszcze by ich zaczął opieprzać z tej ambony albo coś jeszcze innego.
Dopiero gdy przyszła pora na odbieranie odznak, jakaś dziewczyna klepnęła cwaniaka w ramię i przypomniała mu, co ma teraz zrobić.
- Serio~? Mamy nosić jakieś głupie przypinki? - skomentował wyraźnie niezadowolony, a później rozejrzał się w poszukiwaniu swojego wychowawcy. Zlokalizowanie osobnika nie było aż takie trudne, bo wystarczyło wypatrzyć większą grupkę znajomych z klasy i już wiedziało się, gdzie należy się kierować.
Idąc po odbiór odznaki, natknął się na jakąś dziewczynkę, która skutecznie utrudniała mu dotarcie do celu. Niby mógł dotrzeć tam okrężną drogą, ale to nie byłoby w jego stylu. Chciał czegoś, to to dostawał i w dupie miał zdanie innych ludzi.
- Sorka loli, chcę przejść - rzucił nachylając się nad uchem odwróconego do niego tyłem Chrisa, po czym chwycił dzieciaka za ramiona i zwyczajnie przestawił na bok. Z jego siłą nie było to jakoś specjalnie trudne. Zwłaszcza, jeśli pierwszak nie zaparł się nogami i nie zaczął wyrywać. Wtedy musiałby zrezygnować z tego pomysłu albo przynajmniej go zmodyfikować. Z tym facetem nigdy nic nie wiadomo.
Dopiero gdy przyszła pora na odbieranie odznak, jakaś dziewczyna klepnęła cwaniaka w ramię i przypomniała mu, co ma teraz zrobić.
- Serio~? Mamy nosić jakieś głupie przypinki? - skomentował wyraźnie niezadowolony, a później rozejrzał się w poszukiwaniu swojego wychowawcy. Zlokalizowanie osobnika nie było aż takie trudne, bo wystarczyło wypatrzyć większą grupkę znajomych z klasy i już wiedziało się, gdzie należy się kierować.
Idąc po odbiór odznaki, natknął się na jakąś dziewczynkę, która skutecznie utrudniała mu dotarcie do celu. Niby mógł dotrzeć tam okrężną drogą, ale to nie byłoby w jego stylu. Chciał czegoś, to to dostawał i w dupie miał zdanie innych ludzi.
- Sorka loli, chcę przejść - rzucił nachylając się nad uchem odwróconego do niego tyłem Chrisa, po czym chwycił dzieciaka za ramiona i zwyczajnie przestawił na bok. Z jego siłą nie było to jakoś specjalnie trudne. Zwłaszcza, jeśli pierwszak nie zaparł się nogami i nie zaczął wyrywać. Wtedy musiałby zrezygnować z tego pomysłu albo przynajmniej go zmodyfikować. Z tym facetem nigdy nic nie wiadomo.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Pon Wrz 19, 2016 10:51 pm
Pon Wrz 19, 2016 10:51 pm
Dzięki niemu?
Przekrzywił głowę w bok z wyraźnym niezrozumieniem, starając się przypomnieć sobie o co też może chodzić Jayowi. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że faktycznie to właśnie on był osobą, która wkopała go w taką, a nie inną rolę. Nie przejawiając śladów skruchy, przekręcił oczami z niejakim rozbawieniem. Mimo to znał go zbyt długo, jak i zbyt dobrze pamiętał poprzedni rok, by nie wiedzieć dlaczego zawędrował na salę jako jeden z ostatnich.
- Papierosy nie wchodzą w ten zakres. - mruknął z wyraźnym niezadowoleniem. Większość uczniów zakładała swoje odznaki na ramię, wyraźnie idąc za poleceniem dyrektora. Riley odwrócił się na chwilę i w bok, jedynie ruchem dłoni upominając jednego z uczniów, który zaczął wsuwać ją do kieszeni. Nie minęła sekunda, gdy wcześniej wymieniony przedmiot zabłysł na jego ubraniach, czego w żaden sposób nie skwitował, powracając uwagą do przyjaciela.
"Zmuś mnie."
Zmrużył nieznacznie powieki, przyglądając mu się spod ściągniętych brwi.
- Nie żartuję, Jay. Możesz ją zdjąć po wyjściu z sali. Dopóki tu jesteś, postaraj się wykazać choć resztką poczucia obowiązku i załóż tę cholerną odznakę jak na vice-przewodniczącego przystało. Jeśli nawet tego nie masz, mógłbyś zrobić to z szacunku do mnie. - rzucił sucho, niespecjalnie mając ochotę na bawienie się w nim w dziecięce przepychanki. Podrapał się po karku i odwrócił w przeciwnym kierunku, zupełnie jakby potrzebował tej chwili, podczas której nie będzie musiał na niego patrzeć, by odzyskać swój stoicki spokój.
- Da sobie radę. Jeśli będzie chciał to nas znajdzie. Mam dzisiaj popołudniową zmianę, więc wracam od razu do pokoju żeby się przebrać. - poinformował go pokrótce. Miał cichą nadzieję, że może uda mu się wywalczyć wolne w dniu rozpoczęcia, lecz jak widać jego szef miał inne plany.
Przekrzywił głowę w bok z wyraźnym niezrozumieniem, starając się przypomnieć sobie o co też może chodzić Jayowi. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że faktycznie to właśnie on był osobą, która wkopała go w taką, a nie inną rolę. Nie przejawiając śladów skruchy, przekręcił oczami z niejakim rozbawieniem. Mimo to znał go zbyt długo, jak i zbyt dobrze pamiętał poprzedni rok, by nie wiedzieć dlaczego zawędrował na salę jako jeden z ostatnich.
- Papierosy nie wchodzą w ten zakres. - mruknął z wyraźnym niezadowoleniem. Większość uczniów zakładała swoje odznaki na ramię, wyraźnie idąc za poleceniem dyrektora. Riley odwrócił się na chwilę i w bok, jedynie ruchem dłoni upominając jednego z uczniów, który zaczął wsuwać ją do kieszeni. Nie minęła sekunda, gdy wcześniej wymieniony przedmiot zabłysł na jego ubraniach, czego w żaden sposób nie skwitował, powracając uwagą do przyjaciela.
"Zmuś mnie."
Zmrużył nieznacznie powieki, przyglądając mu się spod ściągniętych brwi.
- Nie żartuję, Jay. Możesz ją zdjąć po wyjściu z sali. Dopóki tu jesteś, postaraj się wykazać choć resztką poczucia obowiązku i załóż tę cholerną odznakę jak na vice-przewodniczącego przystało. Jeśli nawet tego nie masz, mógłbyś zrobić to z szacunku do mnie. - rzucił sucho, niespecjalnie mając ochotę na bawienie się w nim w dziecięce przepychanki. Podrapał się po karku i odwrócił w przeciwnym kierunku, zupełnie jakby potrzebował tej chwili, podczas której nie będzie musiał na niego patrzeć, by odzyskać swój stoicki spokój.
- Da sobie radę. Jeśli będzie chciał to nas znajdzie. Mam dzisiaj popołudniową zmianę, więc wracam od razu do pokoju żeby się przebrać. - poinformował go pokrótce. Miał cichą nadzieję, że może uda mu się wywalczyć wolne w dniu rozpoczęcia, lecz jak widać jego szef miał inne plany.
Pan Perfekcyjny...
Razem z Panem Perfekcyjnym zaczęliby niewinnie, może wpadając na siebie na korytarzu? Chris upuściłby podręczniki, a On pomógłby mu je pozbierać. Potem zaczęliby się spotykać, aż wreszcie przyszedłby czas na wyznanie i pierścionek. Potem ślub, pełne przepychu (milion razy lepsze niż ta głupia imprezka!) wesele i szczęśliwe zakończenie...
I wiesz co? Jest hetero.
...szczęśliwe, białe małżeństwo. I adoptowane dzieci. I dużo wykrętów by nie chodzić na baseny czy nie spać w jednym łóżku. Jakoś by to było. Na pewno.
- Ach, tak... - westchnął rozmarzony dzieciak, dawno przestając zwracać uwagę na Misery. Właściwie to zupełnie zapomniał o całym świecie, zbyt pochłonięty wyobrażaniem sobie wspaniałej przyszłości u boku Pana Perfekcyjnego i pewnie szybko by nie oprzytomniał, gdyby ktoś brutalnie nie sprowadził go na ziemię... a potem odstawił na bok.
- ...huh? - Flannery rozejrzał się za właścicielem silnych rąk,które dopiero co czuł na własnych ramionach, sam jeszcze nie wiedząc jak ma zareagować. Szybko się to jednak wyjaśniło, gdy serce mu mocniej zabiło na widok płomiennej fryzury i całej kolekcji kolczyków.
Stało się. To ten jedyny...
- Heeej... - mruknął za nieznajomych rumieniąc się i wpatrując weń jak w obrazek.
- Jestem Chris, a ty? - w ruch poszedł jeden z najsłodszych, pełnych uroku uśmiechów, który przysporzył blondynkowi całe stado wiernych fanów w odmętach internetu (i nie tylko).
Razem z Panem Perfekcyjnym zaczęliby niewinnie, może wpadając na siebie na korytarzu? Chris upuściłby podręczniki, a On pomógłby mu je pozbierać. Potem zaczęliby się spotykać, aż wreszcie przyszedłby czas na wyznanie i pierścionek. Potem ślub, pełne przepychu (milion razy lepsze niż ta głupia imprezka!) wesele i szczęśliwe zakończenie...
I wiesz co? Jest hetero.
...szczęśliwe, białe małżeństwo. I adoptowane dzieci. I dużo wykrętów by nie chodzić na baseny czy nie spać w jednym łóżku. Jakoś by to było. Na pewno.
- Ach, tak... - westchnął rozmarzony dzieciak, dawno przestając zwracać uwagę na Misery. Właściwie to zupełnie zapomniał o całym świecie, zbyt pochłonięty wyobrażaniem sobie wspaniałej przyszłości u boku Pana Perfekcyjnego i pewnie szybko by nie oprzytomniał, gdyby ktoś brutalnie nie sprowadził go na ziemię... a potem odstawił na bok.
- ...huh? - Flannery rozejrzał się za właścicielem silnych rąk,które dopiero co czuł na własnych ramionach, sam jeszcze nie wiedząc jak ma zareagować. Szybko się to jednak wyjaśniło, gdy serce mu mocniej zabiło na widok płomiennej fryzury i całej kolekcji kolczyków.
Stało się. To ten jedyny...
- Heeej... - mruknął za nieznajomych rumieniąc się i wpatrując weń jak w obrazek.
- Jestem Chris, a ty? - w ruch poszedł jeden z najsłodszych, pełnych uroku uśmiechów, który przysporzył blondynkowi całe stado wiernych fanów w odmętach internetu (i nie tylko).
Więc punkt dla Joela. Temat zmarłych wciąż był dla niego na tyle drażliwy, że zwyczajnie zamykał się i odcinał, gdy choćby ktoś zaczynał napomykać o jego dziadku, który przecież umarł mniej więcej w tym samym czasie, co ojciec niebieskookiego. Było to zresztą powodem zerwania ich wszelkich kontaktów.
- Prawie Ci uwierzyłem, Layton - parsknął, szturchając go lekko w bok. Na swój sposób cieszył się na jego widok, choć po tym grymasie, który wyglądał, jakby go coś bolało, ciężko było się tego domyślić.
- Oh, świetnie. Wpadnę do Twojej mamy na pieczeń - zerknął kątem oka na chłopaka, uśmiechając się złośliwie. - Mogę też pomóc przy remoncie. - Bo przecież taki uczynny był z niego chłopiec. Aniołek wręcz. Bezinteresowny i altruistyczny. Ideał.
Gdy niższy chłopak kazał mu się zamknąć, wywrócił oczami. Wiedział, że sam Joel się nie zamknie, tylko dalej będzie mielił jęzorem. Właściwie to słuchał dyrektora tak piąte przez dziesiąte. Jednym uchem mu wpadało, drugim wypadało.
Nie pomylił się względem ciszy niebieskookiego. Już po chwili zaczął na nowo, choć przynajmniej na temat. Rozejrzał się po sali, poszukując kogoś z Obsydianu, albo Lerhmanna, który jeśli pamięć go nie myliła, miał być ich wychowawcą. Ze wzrostem Rafaela nie było to trudne.
Nim jednak zdążyli ruszyć się z miejsca, wpadła na niego pewna panna, która przy okazji zgubiła już swój emblemat. Jeszcze szybciej pojawiła się rudowłosa, która skutecznie odwróciła uwagę Brendy. Wzruszył ramionami i spojrzał na Joela.
- Chodź - rzucił po prostu, odbijając się od ściany, o którą się opierał. Przeszedł przez salę, aż zatrzymał się jakieś pięć metrów od osoby wychowawcy. Wskazał go bez słowa ciemnowłosemu, a sam oddalił się po swój własny. Nawet mu się nie przyjrzał tylko z miejsca, wcisnął go do tylnej kieszeni spodni. Potem to już wrócił do podpierania ściany w tym samym miejscu, co wcześniej.
- Prawie Ci uwierzyłem, Layton - parsknął, szturchając go lekko w bok. Na swój sposób cieszył się na jego widok, choć po tym grymasie, który wyglądał, jakby go coś bolało, ciężko było się tego domyślić.
- Oh, świetnie. Wpadnę do Twojej mamy na pieczeń - zerknął kątem oka na chłopaka, uśmiechając się złośliwie. - Mogę też pomóc przy remoncie. - Bo przecież taki uczynny był z niego chłopiec. Aniołek wręcz. Bezinteresowny i altruistyczny. Ideał.
Gdy niższy chłopak kazał mu się zamknąć, wywrócił oczami. Wiedział, że sam Joel się nie zamknie, tylko dalej będzie mielił jęzorem. Właściwie to słuchał dyrektora tak piąte przez dziesiąte. Jednym uchem mu wpadało, drugim wypadało.
Nie pomylił się względem ciszy niebieskookiego. Już po chwili zaczął na nowo, choć przynajmniej na temat. Rozejrzał się po sali, poszukując kogoś z Obsydianu, albo Lerhmanna, który jeśli pamięć go nie myliła, miał być ich wychowawcą. Ze wzrostem Rafaela nie było to trudne.
Nim jednak zdążyli ruszyć się z miejsca, wpadła na niego pewna panna, która przy okazji zgubiła już swój emblemat. Jeszcze szybciej pojawiła się rudowłosa, która skutecznie odwróciła uwagę Brendy. Wzruszył ramionami i spojrzał na Joela.
- Chodź - rzucił po prostu, odbijając się od ściany, o którą się opierał. Przeszedł przez salę, aż zatrzymał się jakieś pięć metrów od osoby wychowawcy. Wskazał go bez słowa ciemnowłosemu, a sam oddalił się po swój własny. Nawet mu się nie przyjrzał tylko z miejsca, wcisnął go do tylnej kieszeni spodni. Potem to już wrócił do podpierania ściany w tym samym miejscu, co wcześniej.
Catherine Fitzroy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Pon Wrz 19, 2016 11:06 pm
Pon Wrz 19, 2016 11:06 pm
Odwzajemniła uśmiech, nie podejrzewając nawet dyrektora o tak wredne określenie swojej osoby.
- Nie ma w tym nic szczególnego, panie dyrektorze. - Ot, obowiązek i tyle. Nie było nad czym się rozwodzić. Upiła łyk kawy, którą miała w filiżance, zjadła ciastko, strzepując okruszki z palców. Przez cały czas rozglądała się po sali, jednym uchem zaczynając słuchać wstępu przemowy, a później również całej reszty. Gdy Cadogan wspomniał o emblematach, podniosła się ze swojego miejsca i skierowała swoje kroki do miejsca, w którym zbierała się trzecia klasa. Wiedziała, kogo spotka pośród tłumu.
Podeszła do niego z prawej strony. Stanęła tuż obok, jak gdyby nigdy nic, jakby dokładnie w tym miejscu powinna była się znajdować. Pacnęła go dłonią w ramię, wyginając kąciki ust ku górze.
- Spóźnienie, panie Lerhmann. Nieładnie - cmoknęła z dezaprobatą, uśmiechając się do niego pod nosem. Odprowadziła kątem oka kilkoro uczniów. Jedni już przypinali swoje emblematy, inni chowali je, zapierając się rękoma i nogami, byleby tylko ich nie przypiąć tak od razu. Wzięła do ręki, jeden z trzymanych przez Fabiana, by mu się lepiej przyjrzeć, choć przecież miała już tę okazję na radzie pedagogicznej. Oderwała wzrok od materiału, by spojrzeć na mężczyznę.
- Co się stało? - zapytała, ciekawa powodu, dla którego się spóźnił, a przecież wiadome było, że niespecjalnie mu się to zdarzało. Od nieprzychodzenia o umówionej godzinie była Catherine, więc przyjemną odmianą była zamiana ról.
- Nie ma w tym nic szczególnego, panie dyrektorze. - Ot, obowiązek i tyle. Nie było nad czym się rozwodzić. Upiła łyk kawy, którą miała w filiżance, zjadła ciastko, strzepując okruszki z palców. Przez cały czas rozglądała się po sali, jednym uchem zaczynając słuchać wstępu przemowy, a później również całej reszty. Gdy Cadogan wspomniał o emblematach, podniosła się ze swojego miejsca i skierowała swoje kroki do miejsca, w którym zbierała się trzecia klasa. Wiedziała, kogo spotka pośród tłumu.
Podeszła do niego z prawej strony. Stanęła tuż obok, jak gdyby nigdy nic, jakby dokładnie w tym miejscu powinna była się znajdować. Pacnęła go dłonią w ramię, wyginając kąciki ust ku górze.
- Spóźnienie, panie Lerhmann. Nieładnie - cmoknęła z dezaprobatą, uśmiechając się do niego pod nosem. Odprowadziła kątem oka kilkoro uczniów. Jedni już przypinali swoje emblematy, inni chowali je, zapierając się rękoma i nogami, byleby tylko ich nie przypiąć tak od razu. Wzięła do ręki, jeden z trzymanych przez Fabiana, by mu się lepiej przyjrzeć, choć przecież miała już tę okazję na radzie pedagogicznej. Oderwała wzrok od materiału, by spojrzeć na mężczyznę.
- Co się stało? - zapytała, ciekawa powodu, dla którego się spóźnił, a przecież wiadome było, że niespecjalnie mu się to zdarzało. Od nieprzychodzenia o umówionej godzinie była Catherine, więc przyjemną odmianą była zamiana ról.
Chris dawno odpłynął już w swoje radosne wizje z jego bratem w roli głównej, więc przestało go to chwilowo bawić. Zwłaszcza, że temat jego z księżyca urwanego bliźniaka nadal działał mu niezdrowo na uzębienie i wciąż miał złudną nadzieję, że może odwołają mu lot, kretyn nigdy nie dojedzie, albo uzna, że jego tyłek nie przystaje do kanadyjskich standardów.
Miał już machnąć dzieciakowi ręką przed oczami, gdy Puppeteer bezceremonialnie przesunął blondyna z przejścia. No cóż, fakt, zajęli kawałek przestrzeni, ale obejście Flannery'ego nie było jakimś konkretnym wyczynem, więc Blackwood uniósł brew z ni to zaskoczeniem ni dezaprobatą. W przypadku jego blend mimicznych momentami ciężko go było wyczuć.
— Hej. Delikatności, to chuchro ma kruchy kręgosłup moralny — sarknął na dzień dobry, po czym sam przesunął Chrisa, ale dla równowagi nieco w tył, w innym razie blondyn wkleiłby się w zachwycie w kimkolwiek-ktokolwiek ów był. Zdawało mu się, że czerwony mignął mu gdzieś w tamtym roku, ale nie kojarzył ani twarzy ani postaci.
— Chris, zamknij usta — mruknął niezbyt konspiracyjnie, wiedząc już czym się to prawdopodobnie skończy. Nie znał go jakoś szalenie długo, ale na pewien sposób czuł się za niego odpowiedzialny na zasadzie czysto platonicznej relacji.
Jak tego nie nazwać, był umiarkowanie wdzięczny za obrót sytuacji, ponieważ w końcu zeszli z tematu, który wyjątkowo drażnił go ostatnimi czasy i miał sposobność skupić się na czymś innym. A już najlepiej, wyrwać się stąd jak najszybciej i zmarnować popołudnie na coś ciekawszego. O mundurkach niczego jeszcze nie słyszał, więc dopóki nie była to informacja oficjalna, nie dawał temu wiary. Jedyne czego był pewien, to obowiązek noszenia emblematów, jakkolwiek to nie było jeszcze taką znowu tragedią. Szczerze powiedziawszy, wisiało mu to i powiewało wesoło, machając z daleka radosnym "I don't give a single fuck".
Miał już machnąć dzieciakowi ręką przed oczami, gdy Puppeteer bezceremonialnie przesunął blondyna z przejścia. No cóż, fakt, zajęli kawałek przestrzeni, ale obejście Flannery'ego nie było jakimś konkretnym wyczynem, więc Blackwood uniósł brew z ni to zaskoczeniem ni dezaprobatą. W przypadku jego blend mimicznych momentami ciężko go było wyczuć.
— Hej. Delikatności, to chuchro ma kruchy kręgosłup moralny — sarknął na dzień dobry, po czym sam przesunął Chrisa, ale dla równowagi nieco w tył, w innym razie blondyn wkleiłby się w zachwycie w kimkolwiek-ktokolwiek ów był. Zdawało mu się, że czerwony mignął mu gdzieś w tamtym roku, ale nie kojarzył ani twarzy ani postaci.
— Chris, zamknij usta — mruknął niezbyt konspiracyjnie, wiedząc już czym się to prawdopodobnie skończy. Nie znał go jakoś szalenie długo, ale na pewien sposób czuł się za niego odpowiedzialny na zasadzie czysto platonicznej relacji.
Jak tego nie nazwać, był umiarkowanie wdzięczny za obrót sytuacji, ponieważ w końcu zeszli z tematu, który wyjątkowo drażnił go ostatnimi czasy i miał sposobność skupić się na czymś innym. A już najlepiej, wyrwać się stąd jak najszybciej i zmarnować popołudnie na coś ciekawszego. O mundurkach niczego jeszcze nie słyszał, więc dopóki nie była to informacja oficjalna, nie dawał temu wiary. Jedyne czego był pewien, to obowiązek noszenia emblematów, jakkolwiek to nie było jeszcze taką znowu tragedią. Szczerze powiedziawszy, wisiało mu to i powiewało wesoło, machając z daleka radosnym "I don't give a single fuck".
Jace nie zamierzał tak łatwo odpuścić Din’owi, nawet jeżeli to on był winowajcą zamieszania. Problem mogli stanowić nauczyciele, bo prefekci i tak byli zajęci. Obydwoje chwycili się za kołnierze i wymienili nienawistnym spojrzeniem, którego nawet Tarantino mógłby im pogratulować. Nawoływania Natalie przebiły się przez tę parodię kryminalną, obydwoje oderwali się od siebie i spojrzeli w jej stronę, dokonując małych poprawek w wyglądzie.
- Yo, Natalie. – już myślał, że się nie pojawi. Dobrze, że się przeliczył, bo sprawy między tą dwójką mogły przyjąć niemiły obrót. Blondyn przygładził koszulę oraz poprawił włosy szybkim ruchem ręki. Din równie sprawnie uwinął się z ogarnianiem po tej krótkiej acz stanowczej konwersacji.
Rozbawiony dalszymi słowami dziewczyny Jace, dokonał zwięzłej prezentacji:
– Din, Natalie. Natalie, Din.
Murzyn z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się różowowłosej i Jace w duchu przyznał, że nie ma się mu co dziwić. Prezentowała się bardzo ładnie. Na tyle ładnie, że obecność Din’a robiła się uciążliwa.
- Z Dinem, możemy się zderzyć w skateparku więc luźno możecie powiedzieć sobie „Elo, do zobaczenia”.
Był niegrzeczny? Może trochę. Egoistyczny? Zawsze, dlatego też obdarzając Natalie przeciągłym spojrzeniem podszedł do niej i delikatnie ujął ją pod łokieć.
- Elo, brachu. – pomachał lekko oszołomionemu Din'owi, nawet na niego nie patrząc. Miał lepsze widoki.
Znalezienie wychowawcy nie okazało się takie trudne. W sumie to on znalazł ich.
Ruciński. Powiedziano mi, że z tobą będą kłopoty, trzymaj się od nich z daleka, jasne. – czy jakoś tak to szło z ust wychowawcy. Chciał po prostu tylko odebrać tę plakietkę i schować w kieszeń marynarki. Nikt nie mówił, że ma przy tym słuchać wykładów.
- Yo, Natalie. – już myślał, że się nie pojawi. Dobrze, że się przeliczył, bo sprawy między tą dwójką mogły przyjąć niemiły obrót. Blondyn przygładził koszulę oraz poprawił włosy szybkim ruchem ręki. Din równie sprawnie uwinął się z ogarnianiem po tej krótkiej acz stanowczej konwersacji.
Rozbawiony dalszymi słowami dziewczyny Jace, dokonał zwięzłej prezentacji:
– Din, Natalie. Natalie, Din.
Murzyn z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się różowowłosej i Jace w duchu przyznał, że nie ma się mu co dziwić. Prezentowała się bardzo ładnie. Na tyle ładnie, że obecność Din’a robiła się uciążliwa.
- Z Dinem, możemy się zderzyć w skateparku więc luźno możecie powiedzieć sobie „Elo, do zobaczenia”.
Był niegrzeczny? Może trochę. Egoistyczny? Zawsze, dlatego też obdarzając Natalie przeciągłym spojrzeniem podszedł do niej i delikatnie ujął ją pod łokieć.
- Elo, brachu. – pomachał lekko oszołomionemu Din'owi, nawet na niego nie patrząc. Miał lepsze widoki.
Znalezienie wychowawcy nie okazało się takie trudne. W sumie to on znalazł ich.
Ruciński. Powiedziano mi, że z tobą będą kłopoty, trzymaj się od nich z daleka, jasne. – czy jakoś tak to szło z ust wychowawcy. Chciał po prostu tylko odebrać tę plakietkę i schować w kieszeń marynarki. Nikt nie mówił, że ma przy tym słuchać wykładów.
Już miał wesoło pomaszerować dalej, gdy dość niespodziewana reakcja kruszyny zwróciła jego uwagę na tyle by przystanął w pół kroku.
Serio? Aż tak? Ja nic nie zrobiłem. Jasne, przystojny jestem... ale co to do cholery?
Odwrócił się na pięcie do dziewczyny, która jak widać w ciągu sekundy zdołała zachwycić się jego osobą. Ukłonił się jej szarmancko, jak to miał w zwyczaju w kontaktach z kobietami. Jasne, w jego typie nie była i sam by nie startował, ale skoro już sama postanowiła się do niego wdzięczyć, to nie zamierzał tego psuć. Ten gość jakoś nie potrafił przepuścić żadnej okazji. O ile jego przynajmniej powierzchowne zainteresowanie łatwo było wywołać, o tyle zatrzymanie go przy sobie było zupełnie niemożliwe. Świadczył o tym chociażby jego poprzedni związek. Miał w nim wszystko. Laska była ładna, dziana, podatna na manipulacje, nigdy nie "bolała jej głowa", a do tego zabierała go na różne wystawne imprezy podobne do tej. Niestety, wierność była przereklamowana, a zdrada lubiła wychodzić na jaw. Cóż poradzić, trzeba było przywyknąć, że związki nie trwają w jego przypadku dłużej niż kilka miesięcy. A ile ich było? Nie pamięta. Nie liczył.
- Aaron Cage - oświadczył uprzejmie i posłał Chris szelmowski uśmiech.
Widząc jak krótką chwilę później kolejny facet ją przekłada, zwyczajnie parsknął śmiechem.
Mała kukiełka.
- Ooo, ale ja jestem delikatny - zamruczał ukazując blondynowi bialutkie zęby.
Kolejny komentarz kolegi z równoległej klasy wywołał tylko drugie parsknięcie śmiechem. Jak widać i on zauważył, jak lolitka zareagowała na jego widok.
Taa. Krucha. Takie jak ona nie powinny tak widocznie lecieć na "niegrzecznych chłopców'. Ha ha. Zbyt łatwo się dają wykorzystać.
Serio? Aż tak? Ja nic nie zrobiłem. Jasne, przystojny jestem... ale co to do cholery?
Odwrócił się na pięcie do dziewczyny, która jak widać w ciągu sekundy zdołała zachwycić się jego osobą. Ukłonił się jej szarmancko, jak to miał w zwyczaju w kontaktach z kobietami. Jasne, w jego typie nie była i sam by nie startował, ale skoro już sama postanowiła się do niego wdzięczyć, to nie zamierzał tego psuć. Ten gość jakoś nie potrafił przepuścić żadnej okazji. O ile jego przynajmniej powierzchowne zainteresowanie łatwo było wywołać, o tyle zatrzymanie go przy sobie było zupełnie niemożliwe. Świadczył o tym chociażby jego poprzedni związek. Miał w nim wszystko. Laska była ładna, dziana, podatna na manipulacje, nigdy nie "bolała jej głowa", a do tego zabierała go na różne wystawne imprezy podobne do tej. Niestety, wierność była przereklamowana, a zdrada lubiła wychodzić na jaw. Cóż poradzić, trzeba było przywyknąć, że związki nie trwają w jego przypadku dłużej niż kilka miesięcy. A ile ich było? Nie pamięta. Nie liczył.
- Aaron Cage - oświadczył uprzejmie i posłał Chris szelmowski uśmiech.
Widząc jak krótką chwilę później kolejny facet ją przekłada, zwyczajnie parsknął śmiechem.
Mała kukiełka.
- Ooo, ale ja jestem delikatny - zamruczał ukazując blondynowi bialutkie zęby.
Kolejny komentarz kolegi z równoległej klasy wywołał tylko drugie parsknięcie śmiechem. Jak widać i on zauważył, jak lolitka zareagowała na jego widok.
Taa. Krucha. Takie jak ona nie powinny tak widocznie lecieć na "niegrzecznych chłopców'. Ha ha. Zbyt łatwo się dają wykorzystać.
Aaron Cage...
I zaczynamy od nowa - najpierw zaczęliby niewinnie, od tej imprezy i może jakiejś kawy. Potem spotykaliby się, aż wreszcie przyszedłby czas na wyznania i...
Chris wsiąkł. Rudzielec nie musiał nawet próbować być szarmancki, gdyż wystarczyło jedno spojrzenie czy lekki uśmiech, aby jasnowłosa lolitka zarumieniła się jeszcze bardziej, nieprzerwanie wzdychając w jego stronę. Brakowało tu tylko anielskiej muzyki w tle i latających nad głową serduszek. Misery znał to spojrzenie z ich pierwszego spotkania, więc wiedział na czym stoi. Aaron może i głupi nie był, ale jeśli dotąd nie słyszał o Chrisie Flannerym, to mógł nie wiedzieć, że wcale nie był tu wyjątkiem od reguły i o wiele brzydszym od niego udawało się wpasować w mało wybredny gust chłopca.
- ...ej! - czując jak znowu ktoś bawi się w traktowanie go jak pionka na planszy, Chris obejrzał się na Mizerię i nadął policzki z lekkim fochem.
- Łapy przy sobie. - mruknął stanowczo i poprawił materiał sukienki. Słodka i urocza zabaweczka potrafiła odzyskiwać czasem rezon, zwłaszcza wobec osób przez które nie miękły jej aktualnie kolana. I pomimo często dosyć kusych strojów, blondyn wolał jednak sam wyciągać do ludzi ręce, niż pozwalać im na tykanie jego osoby, szczególnie bez pozwolenia.
- Wybacz mu, Aaron. Misery jest po prostu zazdrosny. - chochliczek wystawił koniuszek różowego języczka i pokazał go Blackwood'owi.
I co mi zrobisz~?
Po wyrwaniu z maratonu wyidealizowanych fantazji, Flannery'emu wróciła ochota na zabawę.
I zaczynamy od nowa - najpierw zaczęliby niewinnie, od tej imprezy i może jakiejś kawy. Potem spotykaliby się, aż wreszcie przyszedłby czas na wyznania i...
Chris wsiąkł. Rudzielec nie musiał nawet próbować być szarmancki, gdyż wystarczyło jedno spojrzenie czy lekki uśmiech, aby jasnowłosa lolitka zarumieniła się jeszcze bardziej, nieprzerwanie wzdychając w jego stronę. Brakowało tu tylko anielskiej muzyki w tle i latających nad głową serduszek. Misery znał to spojrzenie z ich pierwszego spotkania, więc wiedział na czym stoi. Aaron może i głupi nie był, ale jeśli dotąd nie słyszał o Chrisie Flannerym, to mógł nie wiedzieć, że wcale nie był tu wyjątkiem od reguły i o wiele brzydszym od niego udawało się wpasować w mało wybredny gust chłopca.
- ...ej! - czując jak znowu ktoś bawi się w traktowanie go jak pionka na planszy, Chris obejrzał się na Mizerię i nadął policzki z lekkim fochem.
- Łapy przy sobie. - mruknął stanowczo i poprawił materiał sukienki. Słodka i urocza zabaweczka potrafiła odzyskiwać czasem rezon, zwłaszcza wobec osób przez które nie miękły jej aktualnie kolana. I pomimo często dosyć kusych strojów, blondyn wolał jednak sam wyciągać do ludzi ręce, niż pozwalać im na tykanie jego osoby, szczególnie bez pozwolenia.
- Wybacz mu, Aaron. Misery jest po prostu zazdrosny. - chochliczek wystawił koniuszek różowego języczka i pokazał go Blackwood'owi.
I co mi zrobisz~?
Po wyrwaniu z maratonu wyidealizowanych fantazji, Flannery'emu wróciła ochota na zabawę.
Wpadł mu sms akurat w tym samym momencie, w którym Chris zdecydował się być asertywny. Skupił się bardziej na wiadomości niż na cichym mamrotaniu dobiegającemu gdzieś z pułapu jego łokcia, zupełnie nie podzielając chwilowej fascynacji rdzawym obiektem majaczącym gdzieś z pół metra dalej. Miał zamiar dać dyrektorowi szansę na dokończenie recytowania rozporządzeń na nadchodzący rok, nie miał zamiaru skończyć na dywaniku, ponieważ był zbyt niecierpliwy by dosłuchać ostatniego kwadransa ogłoszeń duszpasterskich.
Od: M.B.
14:32
Czekam na odprawę, powinienem dotrzeć pod wieczór. Mam nadzieję, że podałeś mi prawidłowy adres.
"Cała. Przyjemność. Po. Moim. Kurwa. Trupie.", pomyślał jedynie, z nagła żałując, że faktycznie nie wysłał mu fałszywych namiarów. Powzroczył na tekst po raz wtóry, zastanawiając się kto poza Mercym używa jeszcze znaków diakrytycznych w sms-ach. Tak, jego brat był dokładnie tak sztywny jak to sobie zapamiętał.
— Wieczorem mam do odebrania tę twoją francę z lotniska. Piszesz się na wycieczkę w tę i z powrotem? — zapytał rzeczowo, chowając telefon do kieszeni. Obawiał się, że jeśli pojedzie sam, to dowiezie tego debila w plastikowym worku.
Dopiero po chwili skonstatował, że Aarnold, Aalbert czy inny z grupy podwójnej samogłoski nadal stoi mu na widoku, więc posłał mu wyczekujące spojrzenie. Podejmowanie funkcji fatycznych na ten moment przerastało jego siły na dzień dzisiejszy, i pewnie kilka kolejnych najbliższych. Na dodatek w dalszym ciągu nie wypatrzył małego, butnego nerda w całej tej rzeszy różnokolorowych głów.
— Ou. Whatever. — wyrzucił z siebie w końcu, nie mając najmniejszej ochoty wdawania się w jakiekolwiek dyskusje.
Od: M.B.
14:32
Czekam na odprawę, powinienem dotrzeć pod wieczór. Mam nadzieję, że podałeś mi prawidłowy adres.
"Cała. Przyjemność. Po. Moim. Kurwa. Trupie.", pomyślał jedynie, z nagła żałując, że faktycznie nie wysłał mu fałszywych namiarów. Powzroczył na tekst po raz wtóry, zastanawiając się kto poza Mercym używa jeszcze znaków diakrytycznych w sms-ach. Tak, jego brat był dokładnie tak sztywny jak to sobie zapamiętał.
— Wieczorem mam do odebrania tę twoją francę z lotniska. Piszesz się na wycieczkę w tę i z powrotem? — zapytał rzeczowo, chowając telefon do kieszeni. Obawiał się, że jeśli pojedzie sam, to dowiezie tego debila w plastikowym worku.
Dopiero po chwili skonstatował, że Aarnold, Aalbert czy inny z grupy podwójnej samogłoski nadal stoi mu na widoku, więc posłał mu wyczekujące spojrzenie. Podejmowanie funkcji fatycznych na ten moment przerastało jego siły na dzień dzisiejszy, i pewnie kilka kolejnych najbliższych. Na dodatek w dalszym ciągu nie wypatrzył małego, butnego nerda w całej tej rzeszy różnokolorowych głów.
— Ou. Whatever. — wyrzucił z siebie w końcu, nie mając najmniejszej ochoty wdawania się w jakiekolwiek dyskusje.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Wto Wrz 20, 2016 12:41 am
Wto Wrz 20, 2016 12:41 am
„Nie wierzysz mi, Paige?”
― Skoro Saturn to potwierdza ― rzucił, przeciągając nieco ostatnie słowo. Nie stłumił jednak tej zgryźliwej nuty, którą zaraz przypieczętował zawadiackim uśmiechem. Mercury znany był z różnych sztuczek, chociaż Hayden zdążył już przekonać się, że z nim dosłownie wszystko było możliwe. W końcu ciężko było wyrzucić z głowy wspomnienie z dnia, w którym ich gra się rozpoczęła – zanim się poznali, nie sądził, że będzie miał okazję kiedykolwiek przejechać się Lamborghini.
Z pewną pobłażliwością przyjrzał się obu bliźniakom. Wyglądało na to, że białowłosy idealnie sprawdzał się w roli przyzwoitki, jednak zamiast znaczących odchrząknięć, wolał wcielać w życie bardziej radykalne metody.
― Przez ciebie będę musiał wynagrodzić mu to podwójnie. ― Chyba zarówno on, jak i jasnowłosy zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkim zapotrzebowaniem na dotyk odznaczał się Merc. Mimo tego, że jego stwierdzenie przybrało dość marudną formę, nie wyglądał na ani trochę rozczarowanego tym faktem. Nic nie wskazywało też na to, by choć trochę wstydził się zbaczać na podobne tematy w obecności Sata, chociaż spokojniejszemu z bliźniaków zawsze towarzyszyła ta dziwna aura, która na pewno niejednego zmuszała do powściągliwości w pewnych kwestiach.
Szkoda, że na ciebie to nie działa.
― Mam już dwie prace, może na dobry początek uda mi się uzbierać na własny bilet i inne atrakcje ― parsknął, chociaż nic nie wskazywało na to, by podszedł całkowicie poważnie do tej propozycji, dało się wyczuć, że w razie czego istniała możliwość jej rozważenia. Przynajmniej nie próbował zasłaniać się rękami i nogami, zdając sobie sprawę, że trochę więcej starań pozwoliłoby mu na umilenie sobie czasu w nieco lepszych warunkach.
Mając jedną rękę zajętą ciastem, drugą w dość nieporadny sposób umieścił emblemat na swoim ramieniu, koniec końców niewiele robiąc sobie z tego, że przypiął go nierówno.
„Jakiś plan na oblanie pierwszego dnia szkoły?”
― Zależy od tego, ile dziś macie czasu ― rzucił, ale zanim zdążył rozwinąć swoją myśl, dziewczęcy głos odwrócił jego uwagę. Ciemne tęczówki od razu skierowały wzrok na Brendę, a Alan uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. ― Cześć, Bren. Albo od jakiegoś czasu podsłuchiwałaś, albo masz naturalny talent do zjawiania się w porę ― rzucił z nutą rozbawienia w głosie, komentując propozycję lunchu. Kolejny komentarz sprawił jednak, że przechylił głowę na bok, unosząc brew, jakby nie do końca rozumiał, co miała na myśli. ― Zawsze znajdę miejsce na postawione jedzenie ― przypomniał poważniejszym tonem, ostentacyjnie biorąc kęs ciasta.
Nie tylko stawianie jedzenia ci odpowiada.
Widzę, że się rozkręcasz.
― W każdym razie nie mam nic przeciwko ― dodał zaraz, zerkając na Merca i Saturna, jakby czekał na ich odpowiedź. ― Ale lunch ma niewiele wspólnego z opijaniem. Pomyślałem, że pod wieczór można by zorganizować ognisko. Lato powoli się kończy, a póki wieczory są jeszcze w miarę ciepłe, moglibyśmy skorzystać z okazji. Może ktoś jeszcze by się na to załapał.
― Skoro Saturn to potwierdza ― rzucił, przeciągając nieco ostatnie słowo. Nie stłumił jednak tej zgryźliwej nuty, którą zaraz przypieczętował zawadiackim uśmiechem. Mercury znany był z różnych sztuczek, chociaż Hayden zdążył już przekonać się, że z nim dosłownie wszystko było możliwe. W końcu ciężko było wyrzucić z głowy wspomnienie z dnia, w którym ich gra się rozpoczęła – zanim się poznali, nie sądził, że będzie miał okazję kiedykolwiek przejechać się Lamborghini.
Z pewną pobłażliwością przyjrzał się obu bliźniakom. Wyglądało na to, że białowłosy idealnie sprawdzał się w roli przyzwoitki, jednak zamiast znaczących odchrząknięć, wolał wcielać w życie bardziej radykalne metody.
― Przez ciebie będę musiał wynagrodzić mu to podwójnie. ― Chyba zarówno on, jak i jasnowłosy zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkim zapotrzebowaniem na dotyk odznaczał się Merc. Mimo tego, że jego stwierdzenie przybrało dość marudną formę, nie wyglądał na ani trochę rozczarowanego tym faktem. Nic nie wskazywało też na to, by choć trochę wstydził się zbaczać na podobne tematy w obecności Sata, chociaż spokojniejszemu z bliźniaków zawsze towarzyszyła ta dziwna aura, która na pewno niejednego zmuszała do powściągliwości w pewnych kwestiach.
Szkoda, że na ciebie to nie działa.
― Mam już dwie prace, może na dobry początek uda mi się uzbierać na własny bilet i inne atrakcje ― parsknął, chociaż nic nie wskazywało na to, by podszedł całkowicie poważnie do tej propozycji, dało się wyczuć, że w razie czego istniała możliwość jej rozważenia. Przynajmniej nie próbował zasłaniać się rękami i nogami, zdając sobie sprawę, że trochę więcej starań pozwoliłoby mu na umilenie sobie czasu w nieco lepszych warunkach.
Mając jedną rękę zajętą ciastem, drugą w dość nieporadny sposób umieścił emblemat na swoim ramieniu, koniec końców niewiele robiąc sobie z tego, że przypiął go nierówno.
„Jakiś plan na oblanie pierwszego dnia szkoły?”
― Zależy od tego, ile dziś macie czasu ― rzucił, ale zanim zdążył rozwinąć swoją myśl, dziewczęcy głos odwrócił jego uwagę. Ciemne tęczówki od razu skierowały wzrok na Brendę, a Alan uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. ― Cześć, Bren. Albo od jakiegoś czasu podsłuchiwałaś, albo masz naturalny talent do zjawiania się w porę ― rzucił z nutą rozbawienia w głosie, komentując propozycję lunchu. Kolejny komentarz sprawił jednak, że przechylił głowę na bok, unosząc brew, jakby nie do końca rozumiał, co miała na myśli. ― Zawsze znajdę miejsce na postawione jedzenie ― przypomniał poważniejszym tonem, ostentacyjnie biorąc kęs ciasta.
Nie tylko stawianie jedzenia ci odpowiada.
Widzę, że się rozkręcasz.
― W każdym razie nie mam nic przeciwko ― dodał zaraz, zerkając na Merca i Saturna, jakby czekał na ich odpowiedź. ― Ale lunch ma niewiele wspólnego z opijaniem. Pomyślałem, że pod wieczór można by zorganizować ognisko. Lato powoli się kończy, a póki wieczory są jeszcze w miarę ciepłe, moglibyśmy skorzystać z okazji. Może ktoś jeszcze by się na to załapał.
Aaron nie miał problemu ze zorientowaniem się, że wpadł w oko pierwszoklasistce. Nie miał też problemu ze skojarzeniem, że pewnie nie do niego jednego robi takie maślane oczy, bo przyszło jej to teraz nazbyt łatwo. Nie mógł mieć za to pojęcia w jak szalonym tempie zmieniają się obiekty westchnień Chris. Serio, co minutę inny? To jest coś! Nawet czerwonowłosy nie szukał sobie nowych celów tak szybko. Wolał skupić się w danej chwili na jednym, ale za to skupić tę uwagę skutecznie i coś w związku z tym osiągnąć.
Zachichotał, gdy dziewczyna zareagowała oburzeniem na identyczny gest, jaki przed chwilą wykonał Aaron, jednak tym razem w wykonaniu blondyna. Widać tu było "lekką" faworyzację, co zdecydowanie mu się podobało. Co tu dużo mówić, gość miał ogromne ego i uwielbiał być obiektem zainteresowania. Nieraz się przecież o to starał.
- Ooo, a ma być o co zazdrosny? - zapytał niby niewinnie i przeniósł na moment wzrok z Chris na Blackwooda.
Huh. Mają jakieś wspólne plany. Ciekawe...
Nadal nie planował jakoś specjalnie starać się o względy małolaty i dbać o to, czy nadal się jego osobą interesuje, ale i tak chętnie notował sobie w głowie informacje na jej temat. Dobre ćwiczenie, a poza tym, kij wie czy mu się one jednak nie przydadzą. Facet zawsze wolał sobie zostawiać jakąś wolną furtkę.
Uniósł jedną brew i skrzyżował ręce na piersi. Kolega jakoś nie kwapił się do kontynuowania dyskusji na temat obrony godności damy pomiędzy nimi, więc i Cage nie zamierzał tego ciągnąć. Misery mało go teraz interesował. Chris była zdecydowanie od niego ciekawsza i to na niej skupił na nowo swoją uwagę.
- A więc w tym roku zaczynasz edukację w Riverdale, tak? Nie pamiętam, żebym cię tu wcześniej widział, a mam dobrą pamięć do twarzy. - Uniósł jeden kącik ust. Fakt, twarze i podpięte do nich dane zapamiętywał bardzo dobrze, bo było to dla niego bardzo przydatne. Tak samo jak szybkie przypominanie sobie, jaką wersję wydarzeń przedstawiło się danej osobie, bo najgorsze, co mógł zrobić przy wprowadzaniu w błąd, to nieumyślne plątanie się w zeznaniach, które mogło zwrócić uwagę rozmówcy.
Zachichotał, gdy dziewczyna zareagowała oburzeniem na identyczny gest, jaki przed chwilą wykonał Aaron, jednak tym razem w wykonaniu blondyna. Widać tu było "lekką" faworyzację, co zdecydowanie mu się podobało. Co tu dużo mówić, gość miał ogromne ego i uwielbiał być obiektem zainteresowania. Nieraz się przecież o to starał.
- Ooo, a ma być o co zazdrosny? - zapytał niby niewinnie i przeniósł na moment wzrok z Chris na Blackwooda.
Huh. Mają jakieś wspólne plany. Ciekawe...
Nadal nie planował jakoś specjalnie starać się o względy małolaty i dbać o to, czy nadal się jego osobą interesuje, ale i tak chętnie notował sobie w głowie informacje na jej temat. Dobre ćwiczenie, a poza tym, kij wie czy mu się one jednak nie przydadzą. Facet zawsze wolał sobie zostawiać jakąś wolną furtkę.
Uniósł jedną brew i skrzyżował ręce na piersi. Kolega jakoś nie kwapił się do kontynuowania dyskusji na temat obrony godności damy pomiędzy nimi, więc i Cage nie zamierzał tego ciągnąć. Misery mało go teraz interesował. Chris była zdecydowanie od niego ciekawsza i to na niej skupił na nowo swoją uwagę.
- A więc w tym roku zaczynasz edukację w Riverdale, tak? Nie pamiętam, żebym cię tu wcześniej widział, a mam dobrą pamięć do twarzy. - Uniósł jeden kącik ust. Fakt, twarze i podpięte do nich dane zapamiętywał bardzo dobrze, bo było to dla niego bardzo przydatne. Tak samo jak szybkie przypominanie sobie, jaką wersję wydarzeń przedstawiło się danej osobie, bo najgorsze, co mógł zrobić przy wprowadzaniu w błąd, to nieumyślne plątanie się w zeznaniach, które mogło zwrócić uwagę rozmówcy.
- Kenneth nie miał w zwyczaju rozdrapywania starych ran. Starał się jakoś za bardzo nie przejmować przeszłością, choć niektóre sytuacje faktycznie trochę na niego wpłynęły, szczególnie na jego zachowanie. Ale wiedział, że nie może zmienić tego co się stało, a to, utwierdzało go w przekonaniu, iż powinien żyć przyszłością. I to starał się robić.
— Następnym razem postaram się być bardziej przekonywujący. — powiedział, zerkając na Anubisa kątem oka. Nieco się przechylił w bok zaraz po szturchnięciu, ale po chwili zachichotał cicho. Trochę nie wiedział jak się zachowywać. To nie tak, że obecność Lightwooda była dla niego zbędna, bo cieszył się, że znów widzi właściciela tej białej czupryny, ale jakoś starał się być bardziej... rozważny. Ich relacja była zupełnie inna niż kiedyś, więc Joel więcej myślał zanim coś powiedział lub zrobił.
— Jasne, wpadnij, może tym razem uda nam się zjeść ją ciepłą. — burknął, uśmiechając się równie złośliwie co Rafael. Nawiązał do przeszłości, a to — według Laytona — mogło oznaczać, że faktycznie mimo tego, że urwał się im kontakt wciąż były między nimi jakieś więzi. I dobrze, bo potrzebował kogoś z kim mógłby spędzić trochę czasu, zważywszy na fakt, że praktycznie nikogo tu nie znał. A na Anubisa mógł liczyć. — Jasne, zatrudnię Cię do malowania swojego pokoju. — dodał, poruszając przy tym brwiami. Czy miał na myśli coś sprośnego, nawiązującego do przeszłości? Może, niech Lightwood odbierze to sobie jak chce.
Zakrył usta dłonią, aby stłumić kolejny chichot. Widział jak Rafael wywraca oczami i to go strasznie rozbawiło. Ale przynajmniej był cicho i za to był mu wdzięczny.
Obok nich zakręciła się dziewczyna, która szukała swojego emblematu. Ładna była. W pierwszej chwili Joel trochę się na nią zapatrzył, ale zagadała ją jakaś inna uczennica, a jakoś nie miał ochoty przerywać im rozmowy. Poza tym to byłoby prostackie, nie mógł sobie pozwolić na takie zachowanie.
— Idę. — odparł, ruszając za Lightwoodem. Przynajmniej miał pewność, że go nie zgubi w tym tłumie. Ech, jednak dobrze mieć takiego wyższego znajomego, zawsze można było go trochę wykorzystać do różnych spraw. Do podawania produktów z górnej półki, do znalezienia wychowawcy w tłumie albo do malowania sufitu w pokoju! Ale nikt nie powinien się złościć za takie drobne wykorzystywanie. Poza tym Layton nie miał zamiaru pozostać Rafaelowi dłużny! W swojej ciemnej główce obmyślał już plan w jaki sposób podziękować kumplowi za pomoc.
W milczeniu udał się do swojego wychowawcy, poprosił go grzecznie o emblemat, podziękował i zwyczajnie odszedł. Zakręcił się, chcąc znaleźć białowłosego. Domyślił się, że Anubis jest w tym samym miejscu co wcześniej. Wyminął kilka osób, by następnie ujrzeć przyjaciela. Oczywiście oparł się o ścianę i zerknął w jego kierunku.
— Robisz coś ciekawego po rozpoczęciu? — zadał to pytanie, w nadziei, że jednak jakoś uda mu się fajnie spędzić resztę dnia. A jeśli nie... To cóż, będzie musiał samodzielnie znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Pech chciał, że i tak zaczął myśleć, a dało się to zauważyć, chociaż by po ruchu ręki, która skierowała się ku szyi i zawieszonych na niej nieśmiertelnikach. Złapał w dwa palce ukrytą pomiędzy nimi złotą obrączkę, obracając ją powoli w zamyśleniu.
Dopiero po chwili, zdał sobie sprawę, że Joel coś do niego mówi. Spojrzał na niego, marszcząc czoło, a potem przypomniał sobie kontekst rozmowy i kiwnął głową sam do siebie.
- Mógłbyś być choć raz - mruknął złośliwie. Przynajmniej to jedno się nie zmieniło. Wciąż obaj byli dla siebie tak samo wredni, jak wcześniej. Wspólne dogryzanie sobie było tym, czego dawno nie robił. Przynajmniej nie w takiej formie. Zazwyczaj był złośliwy dla samej zasady bycia, tutaj chciał się po prostu z nim podroczyć dla zabawy.
- Wezmę Ammit, będzie zachwycona - dodał, zerkając na salę i masę uczniów, którzy pomimo tego, że Cadogan wciąż stał na mównicy, byli zajęci sobą w najlepsze. A przecież doskonale było słychać, że nie rozmawiają wyłącznie o emblematach. O ile ktokolwiek o nich rozmawiał. Gdyby tak nadstawił ucha, wyłowiłby z morza szumu, poszczególne rozmowy.
Słysząc o zaprzątnięciu do malowania sufitu, aż parsknął. Sądził, że byłby to pierwszy i ostatni raz, gdy chłopak zdecydowałby się dać mu do ręki pędzel.
Poniekąd sądził, że Joel zostanie porwany przez tłum, albo postanowi zintegrować się ze swoją klasą. Tymczasem wyrósł mu przed nosem, ponownie już tego dnia. Wsunął ręce do kieszeni spodni, kciukami zahaczając o szlufki.
- Co kombinujesz, Kenneth? - odpowiedział pytaniem na pytanie, zerkając kątem oka na chłopaka obok siebie. A że kombinował, to miał wypisane na czoło. Zawsze to robił i nie wierzył, by coś się w tej kwestii zmieniło. Ten człowiek zawsze planował dwa kroki do przodu.
Dopiero po chwili, zdał sobie sprawę, że Joel coś do niego mówi. Spojrzał na niego, marszcząc czoło, a potem przypomniał sobie kontekst rozmowy i kiwnął głową sam do siebie.
- Mógłbyś być choć raz - mruknął złośliwie. Przynajmniej to jedno się nie zmieniło. Wciąż obaj byli dla siebie tak samo wredni, jak wcześniej. Wspólne dogryzanie sobie było tym, czego dawno nie robił. Przynajmniej nie w takiej formie. Zazwyczaj był złośliwy dla samej zasady bycia, tutaj chciał się po prostu z nim podroczyć dla zabawy.
- Wezmę Ammit, będzie zachwycona - dodał, zerkając na salę i masę uczniów, którzy pomimo tego, że Cadogan wciąż stał na mównicy, byli zajęci sobą w najlepsze. A przecież doskonale było słychać, że nie rozmawiają wyłącznie o emblematach. O ile ktokolwiek o nich rozmawiał. Gdyby tak nadstawił ucha, wyłowiłby z morza szumu, poszczególne rozmowy.
Słysząc o zaprzątnięciu do malowania sufitu, aż parsknął. Sądził, że byłby to pierwszy i ostatni raz, gdy chłopak zdecydowałby się dać mu do ręki pędzel.
Poniekąd sądził, że Joel zostanie porwany przez tłum, albo postanowi zintegrować się ze swoją klasą. Tymczasem wyrósł mu przed nosem, ponownie już tego dnia. Wsunął ręce do kieszeni spodni, kciukami zahaczając o szlufki.
- Co kombinujesz, Kenneth? - odpowiedział pytaniem na pytanie, zerkając kątem oka na chłopaka obok siebie. A że kombinował, to miał wypisane na czoło. Zawsze to robił i nie wierzył, by coś się w tej kwestii zmieniło. Ten człowiek zawsze planował dwa kroki do przodu.
Blythe Aiden Hamalainen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Główna [Rozpoczęcie Roku]
Wto Wrz 20, 2016 4:32 pm
Wto Wrz 20, 2016 4:32 pm
"Nie spóźnij się!"
Dobrze mamo.
"Pamiętaj, żeby się ładnie ubrać."
Tak, mamo.
"I nie bierz ze sobą tej swojej piłki, zrozumiałeś?"
...
"Blythe, pytam czy zrozumiałeś?"
Anteeksi äiti, coś przerywa. Zadzwonię do ciebie później.
"Blythe!"
Hyvästi! Rakastan sinua.
Dźwięk rozłączonego telefonu wypełnił pokój, nim blondyn zablokował go, chowając do kieszeni spodni. Głośne ziewnięcie, podrapanie się po biodrze i rozejrzenie dookoła. Czasem lubił być sam. Może i niezbyt często, ale nie zamierzał narzekać na te chwile spokoju, które zaraz zamierzał sam zburzyć. Sięgnął po tabletki na stoliku, łykając swoją poranną dawkę leków i podrapał się tym razem po klatce piersiowej, zaczepiając palcami o bliznę. Zupełnie automatycznie spojrzał w jej kierunku, nim naciągnął koszulkę z napisem "Basketball Lover" przez głowę, zarzucił marynarkę, tymczasowo ją zasłaniając i przywdziewając szeroki uśmiech złapał piłkę do kosza opuszczając pokój.
***
Dobrze mamo.
"Pamiętaj, żeby się ładnie ubrać."
Tak, mamo.
"I nie bierz ze sobą tej swojej piłki, zrozumiałeś?"
...
"Blythe, pytam czy zrozumiałeś?"
Anteeksi äiti, coś przerywa. Zadzwonię do ciebie później.
"Blythe!"
Hyvästi! Rakastan sinua.
Dźwięk rozłączonego telefonu wypełnił pokój, nim blondyn zablokował go, chowając do kieszeni spodni. Głośne ziewnięcie, podrapanie się po biodrze i rozejrzenie dookoła. Czasem lubił być sam. Może i niezbyt często, ale nie zamierzał narzekać na te chwile spokoju, które zaraz zamierzał sam zburzyć. Sięgnął po tabletki na stoliku, łykając swoją poranną dawkę leków i podrapał się tym razem po klatce piersiowej, zaczepiając palcami o bliznę. Zupełnie automatycznie spojrzał w jej kierunku, nim naciągnął koszulkę z napisem "Basketball Lover" przez głowę, zarzucił marynarkę, tymczasowo ją zasłaniając i przywdziewając szeroki uśmiech złapał piłkę do kosza opuszczając pokój.
***
Spóźnił się, a jakże. Nie żeby tego nie oczekiwał.
- Hamalainen, czy ty kiedykolwiek przyjdziesz na czas? - ostry głos nauczyciela zmusił go do krótkiego, pozornie przepraszającego śmiechu, gdy oczy belfra zatrzymały się na piłce. Wyczuwając zagrożenie, momentalnie odwrócił się na pięcie.
- Już biegnę do swojej klasy przepraszam za kłopot!
- HAMALAINEN CZY T- - nie słyszał dalszej części, zamiast tego wpadając na jakąś drobną dziewczynę (Yorutakę) prawie przewalając ją na ziemię. Masz ci los. Złapał ją w ostatniej chwili, stawiając z powrotem na prosto i spojrzał nieznacznie spanikowany na nią i jej rozmówcę (Ryu).
- Rany przepraszam, jestem niezdarny jak koń w składzie porcelany. Żyrafa? Czy coś takiego. Może to nie była porcelana. Serio przepraszam, mam nadzieję, że nic ci nie jest. - złapał ją za rękę i potrząsnął nią kilka razy, nim na powrót obrał trasę w kierunku nauczycieli. Odznaka, odznaka. O jest. Odebrał swoją i przyczepił ją na ramieniu, wybitnie ignorując morderczy wzrok wychowawcy utkwiony w jego piłce.
- Nigdy się nie nauczysz Hamalainen. Postaraj się niczego nie rozwalić.
- Oczywiście! - uśmiechnął się szeroko i wszedł z powrotem w tłum zastanawiając się co dalej. Przez chwilę pomyślał o zaczepieniu swojej kuzyneczki, nim przypomniał sobie, że Sheridan nie uczęszcza już do Riverdale, a na jego twarzy odbił się smutek. Ale była jeszcze szansa, może gdzieś tu kręci się ta zabawna dziewczyna od hot-dogów? Kamira jeśli dobrze pamiętał. Raf-Raf pewnie też gdzieś się kręcił, ale jego na razie wolał unikać. Był potencjalnym zagrożeniem dla jego ukochanej piłki.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach