Anonymous
Gość
Gość
Staw
Pią Wrz 18, 2015 4:34 pm
First topic message reminder :

Niewielki zbiornik wodny, otoczony grubym murem drzew i krzewów. jedynie w paru miejscach jest spory dostęp do jakże czystej wody - konkretniej to w dwóch - maleńkie, piaszczyste plaże na trzy metry szerokości. Oba punkty są na przeciwległych stronach stawu.

Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sro Mar 16, 2016 1:10 pm
Ku mojemu zdziwieniu znaleźliśmy się przy stawie szybciej, niż to przewidywałem. Tapnąłem ostatni raz ekran komórki, zaznaczając przebytą trasę na mapie, po czym schowałem ją z powrotem do listonoszki. Mając w końcu w pełni wolną rękę, oparłem wygodniej przedramię o podpórkę laski, a jej uchwyt zacisnąłem w dłoni. W międzyczasie Śnieżka znowu zaczęła się niecierpliwić, co jawnie demonstrowała poprzez swoje głośne ujadanie i chaotyczne bieganie w kółko. Uniosłem jedną brew, wpatrując się w nią takim lekceważącym spojrzeniem a'la "a w domu to wszyscy zdrowi?". -No już, już! Przecież jesteśmy na miejscu.- Wręcz władczo stuknąłem nasadką laski o zmarzniętą ziemię, a Śnieżka rozdziawiła w zaskoczeniu paszczę. W reakcji na ten widok automatycznie parsknąłem śmiechem, wprawiając biedne szczenię w jeszcze większą dezorientację.
Zgodnie ze wcześniej ustalonym planem - ruszyliśmy w końcu przed siebie, jeno bardzo nieściśle trzymając się linii brzegowej stawu. Tak, że dopiero w momencie, w którym dostrzegłem jakąś postać, która również wałęsała się w pobliżu lodowego zbiornika, wstrzymałem nasz pochód. I... w sumie nie wiem, dlaczego w tym momencie rozluźniłem uścisk na smyczy Śnieżki, ale szczwane bydle wykorzystało sytuację i wyrwało mi się, biegnąc prosto w stronę kobiety. -Stóóóóój!- Warknąłem za nią, ale było już za późno.
Śnieżka postanowiła porzucić moje towarzystwo na rzecz obwąchiwania czarnych kozaków.
Co zrobiłem nie tak?
Gdzie popełniłem błąd w jej wychowaniu?..
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sro Mar 16, 2016 5:01 pm
Wyjęła telefon z torby, na wyświetlaczu było jej zdjęcie z bratem, nieliczne jakie posiadała, podczas pobytu na wakacjach. Dużo piasku, w tle morze i błękitne niebo. Pamiętała ten dzień, to był jeden z tych fajniejszych, gdy spędzali czas z rodzicami jak normalna rodzina. Evan spał pod parasolem, rodzice nurkowali w morzu, a Tośka się nudziła. A wiadomo, że gdy już zaczynała się nudzić, to działy się rzeczy straszne i straszniejsze. Nie miała co prawda łopatki, ale kubek po soku nadał się do jej celów idealnie. Zakopała brata po samą brodę w piasku, układając mu ręce po bokach. Nastawiła samowyzwalacz w aparacie, odczekała chwilę i skoczyła z głośnym okrzykiem na brata. Błysk aparatu idealnie zgrał się w czasie z momentem, w którym wylądowała mu na wysokości brzucha, a Evan poderwał się w górę, rozsypując dookoła tony piasku, wyrzucając w górę obie ręce.
Uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie. Sprawdziła wiadomości, ale żadnej na skrzynce nie było i jej dobry nastrój prysł. Przerzuciła kilka piosenek z listy i wybrała cover wykonany w jednym z oglądanych przez nią seriali.
Podniosła wzrok na staw, kołysząc się w łagodnym rytmie muzyki. Samotność jak w obecnej sytuacji, nigdy nie była dla niej problemem. A właściwie to była tym, co najlepiej znała i rozumiała. Po prostu wolała wiedzieć, gdzie szlaja się Evan. Pewnie dlatego przygryzła policzek od wewnątrz, a potem wystukała szybką wiadomość, nacisnęła "wyślij" i schowała telefon do kieszeni. Z torby wyjęła jeszcze kawałek czekolady, bo kto jej zabroni!
Kątem oka rozglądała się po niebie, czy dostrzeże gdzieś zarys ciemnej sylwetki kruka, ale łajza chyba postanowił wybrać się na dłuższą wycieczkę. Znów spojrzała na zegarek i postanowiła przejść się kawałek.
Zrobiła raptem krok nim usłyszała przytłumione szczekanie. Zadziałał instynkt i zrobiła krok do tyłu, wchodząc jednocześnie na lód jedną nogą. Biała kulka futra obskakiwała ją dookoła, czasami wspinając się łapami na jej kozaki i zostawiając na cholewkach odciski psich łap. Stała przez chwilę jak zamurowana, patrząc na szalejące dookoła zwierzę. Mogłaby je przegonić i odejść w swoją stronę. Ten pies robił więcej hałasu niż było to konieczne. I kto wie, czy tak też by nie zrobiła, gdyby nie widok zbliżającego się chłopaka. Psiak co prawda był naprawdę uroczy, ale jakoś nie ufała zwierzętom. Zwłaszcza koniom. Im przede wszystkim.
Schyliła się i złapała za ciągnącą się po śniegu smycz. Wyjęła z uszu słuchawki i obróciła się w kierunku jak przypuszczała właściciela zguby.
- To pański pies? - zapytała, gdy najprawdopodobniej chłopak zbliżył się do nich dostatecznie blisko, żeby nie musiała krzyczeć.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sro Mar 16, 2016 5:46 pm
W zdenerwowaniu naprężyłem mięśnie i przyspieszyłem kroku, coraz szybciej pokonując dzielącą nas odległość. Ach, cholera, nie sądziłem, że będę zmuszony do udziału w tego typu konfrontacji tak szybko... -Tak, tak! Najmocniej przepraszam. Zamyśliłem się, a smycz omsknęła mi się z dłoni...- Sugestywnie wykonałem zamaszysty ruch lewą ręką, która w obecnej chwili była pusta. -Mam nadzieję, że nie wyrządziła żadnych szkód.- Oczywiście, że nie. W najgorszym wypadku mogła obślinić buty owej jejmości, co związane by było z koniecznością ich wytarcia. No, ale lepiej się było zapytać, bo różni ludzie różnie reagowali nawet na tego typu pierdoły. Obrzydliwie kapryśne istoty... -W razie potrzeby zwrócę wszelakie koszty.- Dodałem, kątem oka zerkając na mokre ślady łap, które wyraźnie się iskrzyły na skórzanej powierzchni. Przesadzałem? Tak, zapewne, ale lepiej dmuchać na zimne. Być może ta dziewczyna mieszkała w okolicy, a ja chciałem w przyszłości móc jeszcze trochę tutaj pospacerować. Hah. Narobienie sobie wrogów w tak absurdalny sposób bynajmniej nie było mi na rękę.
Po chwili milczenia przeniosłem swoje zneutralizowane spojrzenie na biały kłębek, który zupełnie niewzruszony sytuacją znowu zaczął biegać w koło. Już się znudziła? Dosłownie chwilą stania? Och, mam nadzieję, że szybko z tego wyrośnie. Zachowując się w taki sposób mogła mi przysporzyć dużo problemów. No ale przecież jej nie oddam. Nie, nie, to akurat byłoby oznaką bezgranicznego idiotyzmu z mojej strony.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sro Mar 16, 2016 11:26 pm
Skoro już pierwsze zagrożenie minęło - a przynajmniej to najmniej groźne, zeszła z lodu na ubity śnieg. Naprawdę nie chciała sprawdzać wytrzymałości zamarzniętej wody. Poza tym lód i obcasy nigdy nie byli najlepszymi przyjaciółmi.
Odgarnęła wolną ręką luźny kosmyk włosów z oczu, który wydostał się ze splotu, a zatknęła go a ucho. Przyglądała się merdającemu ogonowi psa. Gdyby była normalnym człowiekiem, pewnie schyliłaby się i pogłaskała takie urocze stworzonko. Bo pies był uroczy i miał naprawdę śliczne oczęta. Jednak podobnie jak w kontaktach z ludźmi, tak w tych ze zwierzętami, nigdy nie wiedziała jak powinna się zachować. Ugryzie, czy nie ugryzie? Z doświadczenia z Lokim, wiedziała, że jak najbardziej ugryźć mogło. Dlatego właśnie stała jak słup soli.
- Na przyszłość powinien pan bardziej uważać albo nauczyć zwierzaka posłuszeństwa. - W jej tonie wyczuwalna była dezaprobata. Jednak przemawiało przez nią zmartwienie. Tylko ktoś, kto jej nie znał, nie mógł wychwycić takiego drobnego szczegółu, a przez to jej słowa w odbiorze mogły wydać się szorstkie i obcesowe.
Przez chwilę wahała się, wiedząc jak właściwie powinna się teraz zachować. Spojrzała na trzymaną w ręku smycz. Nie miała powodów, żeby nie wierzyć, że pies nie należał do niego. Dlatego po chwili, wysunęła przed siebie dłoń, by przekazać właścicielowi opiekę nad pupilem.
- Nie, nic się nie stało.. - Wolną dłonią machnęła lekceważąco w powietrzu. Gdyby na jej miejscu znalazła się, chociażby jej matka, to sprawa wyglądałaby znacznie inaczej. Zrobiłaby taką awanturę, że nieznajomy jeszcze długo by o niej pamiętał. Tośka na szczęście była znacznie spokojniejsza.
- To tylko buty - wzruszyła niedbale ramionami, odpowiadając w ten zdawkowy sposób. Typowo nowobogackie podejście do rzeczy materialnych. Miała w szafie tyle par butów, że spokojnie jedne mogła poświęcić na stracenie. Nie przywiązywała specjalnej wagi do swoich rzeczy. Zawsze mogła kupić nowe...
Oderwała wzrok od śnieżnobiałej kulki i podniosła go na chłopaka. Dopiero teraz przyjrzała mu się baczniej. Wcześniej jakoś nie zauważyła, że podpierał się na kuli, a jedna z jego nóg w części jest protezą. W żaden jednak sposób nie okazała zdziwienia tym stanem. Skupiła się raczej na twarzy i oczach swojego rozmówcy.
Swoją drogą, to był ten moment, gdy nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć. Splotła palce za plecami, jako że wsadzenie ich w kieszeń byłoby niegrzeczne. Kątem oka spojrzała w bok na staw i suche zarośla go otaczające.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Pią Mar 18, 2016 11:26 pm
W fałszywym zakłopotaniu uniosłem lewą dłoń na wysokość swojej głowy i pomasowałem potylicę. -Och, oczywiście.- Odparłem potulnie na jej reprymendę. Czyżby naprawdę nie wiedziała, że szczeniaki - w podobie do dzieci - nie zawsze były posłuszne? Gdy podrośnie, to oczywiście, nauczę ją odpowiedniej dyscypliny - teraz jednak nie można było wymagać od niej takich rzeczy. A że puściłem smycz... cóż, wypadki się zdarzają. Nawet najlepszym.
-Dziękuję.- Dodałem nieco ciszej, odbierając od niej smycz. Jej dalszych słów wysłuchałem już w kompletnej ciszy. Natomiast w myślach starałem się... ją zaszufladkować - "aha, jest więc raczej spokojną osobą; aha, stać ją na drogie buty; aha, nie jest zbyt skąpa; aha, jest dobrze wychowana; aha...". Nie było to może zbyt taktowne z mojej strony, ale z doświadczenia doskonale wiedziałem, że tego typu analiza mogła mi się przydać, cobym nie popełnił jakiejś karygodnej gafy. A że było widać, słychać i czuć, że jest to osoba zamożna, a co za tym idzie - w ten czy inny sposób wpływowa, to winien byłem zwrócić większą uwagę na swoje zachowanie. -Jeśli tak pani mówi...- Kolejna denerwująca rzecz. Określanie innych per "pan", "pani", kiedy adresat wydawał się być mniej-więcej w moim wieku, a może nawet i młodszy. -...W razie czego mogę podać pani mój numer telefonu; w końcu ta cała sytuacja wynikła wyłącznie z mojej winy. Jestem zobligowany jakoś się zrekompensować.- Widząc, że dziewczyna patrzy prosto w moje oczy, wyraźnie się speszyłem. Nie lubiłem tego.
Zupełnie machinalnie, nim nieznajoma zdążyła mi nawet odpowiedzieć, wyciągnąłem z listonoszki swój notatnik i naprędce zapisałem na jednej z kartek swój numer i nazwisko. Pismo wyszło mi trochę krzywe, bo uprzednio, w totalnym pośpiechu, ułożyłem sobie laskę bardziej pod pachę, co bynajmniej nie było wygodne; a smycz owinąłem wokół prawego nadgarstka. "Niech weźmie ten numer i się zwijamy. Może nawet nie zadzwoni..." - pomodliłem się w duchu, wyciągając w jej stronę kartkę z numerem.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sob Mar 19, 2016 11:22 am
Tę nerwową atmosferę wokół nich można by było nożem ciąć. Najwidoczniej i chłopak był typem aspołecznym podobnie jak i ona. Albo w jakiś sposób go onieśmielała. Obie opcje tak naprawdę były możliwymi. Sama postawa dziewczyny - sztywna, władcza, prawdziwa oaza spokoju - mogła wprowadzać w stan zakłopotania. Gdyby nie ta młodziutka twarz zdradzająca jej wiek, mogłaby uchodzić za kogoś znacznie starszego. Bardzo żałowała, że nie ma Evana tuż obok. Z ich dwojga to mimo wszystko brat szybciej zjednywał sobie ludzi, Tośka była znacznie cięższym przypadkiem, swojej charyzmy używała tylko wtedy, gdy miała ku temu konkretny cel.
Spojrzała w dół na kręcącego się psa. Uniosła jedną nogę, wyplątując ją ze smyczy, która jeszcze chwila, a owinęłaby się jej wokół łydki.
- Jak się wabi? - zapytała niespodziewanie. A już można by było pomyśleć, że brakuje jej jakichkolwiek ludzkich odruchów. Widząc, że pies właściwie nie atakuje, z małym zachowaniem pochyliła się nad nim i pogłaskała kudłaty łebek. Tuż za jej plecami pojawił się cień, który zbliżał się coraz szybciej do ich trójki. Wyglądało to tak, jakby kruk miał wpaść prosto między nich, albo raczej w nich. W ostatniej jednak chwili zaczął wyhamowywać, wysuwając przed siebie szpony, którymi wczepił się w materiał płaszcza na jej ramieniu w chwili, w której podniosła się i wyprostowała. Swoje przybycie zaanonsował pojedynczym kraknięciem.
- Witaj nieznajomy.. - Poruszył jeszcze skrzydłami, aż dziewczyna musiała mocno odgiąć głowę w bok, a potem złożył je i kręcąc łebkiem, począł przyglądać się białej kulce w dole. Wiedząc, jak potrafi zareagować Loki i jego pogłaskała po opierzonej piersi, choć zapobiec jego zazdrości. Z kieszeni płaszcza wyjęła kilka suszonych pestek dyni i jedno z nich podsunęła pod dziób zwierzęcia. W takich chwilach dało się dostrzec w jej fiołkowych oczach czułość. Ptaszysko zabrało pestkę, pochłaniając ją szybko, a potem wychyliło się ku jej zaciśniętych na pozostałych przysmakach palcach.
Oderwała wzrok od pałaszującego przyjaciela, aby ponownie spojrzeć na chłopaka.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby - starała się go zapewnić, ale nieznajomy już po chwili wyciągał w jej kierunku kartkę z numerem i nazwiskiem. Nie przyjęcie jej byłoby nietaktem z jej strony. Mogła po prostu wziąć namiary na niego i schować do torby. Uderzając dłonią o dłoń strząsnęła pozostałości po uczcie Lokiego i sięgnęła po kartkę.
- Lynch Macbeth - przeczytała na głos, podnosząc wzrok na chłopaka. Nawet nie próbowała zastanawiać się, czy gdzieś słyszała podobną godność. Od razu wiedziała, że jest to bezcelowe, nie miała pamięci do nazwisk. Przesunęła torbę na przód, rozpięła zamek i wyjęła ze środka notatnik. Schowała do niego świstek papieru, a potem wyjęła małe pudełeczko, z którego wyjęła swoją wizytówkę. Podała ją Lynchowi, jednocześnie wyciągając dłoń do uścisku.
- Elisabeth Antoniett Cartier - przedstawiła się, bo wydawało jej się to dość logicznym posunięciem.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Czw Mar 24, 2016 1:43 pm
Nie lubił telefonów. Owszem, ułatwiały funkcjonowanie w dzisiejszym świecie, który zdawał się pędzić trzykrotnie bardziej niż parę lat temu, ale według Evana sprawiały, że ludzie stali się gorsi. Dlaczego? Kiedyś można było umówić się z kimś na tydzień przed spotkaniem i wiadome było, że dojdzie do widzenia lub w jakiś inny sposób przekaże się, że niestety coś wypadło- ale nie potrzeba było do tego dziesięciu połączeń! Naprawdę, to jakaś paranoja, żeby dzień przed dzwonić i upewniać się kolejny raz o miejscu i godzinie, a później na następny dzień zrobić to samo. Ba, jeszcze godzinę przed 'zbiórką'. Jeśli już musiał używać telefonu to tylko jeśli chodziło o interesy, w których powoli zaczynał pomagać rodzicom, oraz kiedy kontaktował się z siostrą w momencie rozłąki. Miał swoje obowiązki i zajęcia, które różniły się od upodobań i wyborów ale mimo tego jego wiadomości były zawsze krótkie i rzeczowe. Nie widział sensu by bardziej rozwodzić się nad tworzeniem sms-a, skoro może się z nią później zobaczyć i porozmawiać o czymś w cztery oczy. Tak było i tym razem.
Staw, staw, staw. Co ją też tutaj przywiało? Na pewno go nie szukała. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że nie wybrałby się samowolnie na spacer, a zamiast tego spędzałby czas na basenie. Jeśli już miał spędzać czas na świeżym powietrzu w taką pogodę, to tylko podczas jazdy konnej. Zawsze było mu zimno, a przynajmniej przez większą część roku i ostatnim o czym marzył to spotęgowanie tego efektu przez przedzieranie się przez śnieżne zaspy. Uczucia jakie żywił do siostry potrafiły przezwyciężyć jego wewnętrzne niechęci i zmusić go do wyjścia z bezpiecznych, cieplutkich czterech ścian.
- Tu jesteś - Padły pierwsze słowa kiedy tylko znalazł się przy Elisabeth. Zdawał się nie zauważać jej towarzysza z uroczym czworonogiem u boku. Evan uwielbiał zwierzęta niezależnie od tego jakiego były gatunku i rasy. Dawały mu zwykle więcej 'miłości' niż niejeden człowiek w jego życiu, który powinien to robić. Zabieg ignorancji wydawać mógł się specjalny- typowy arystokrata, chcący by to jego pierwszego przywitano nie zależnie od tego czy przyszedł pierwszy, czy właśnie ostatni i w jego kwestii należałoby przywitanie z obecnymi w danym miejscu osobami. W rzeczywistości było jednak zupełnie inaczej. Bardziej niewyjaśnione, pogmatwane przywiązanie emocjonalne do siostry sprawiało, że kiedy po rozłące na siebie wpadali najważniejsza była tylko ona. Chciał wiedzieć co robiła, z kim i gdzie. Trochę to nie zdrowe, jednak od dziecka spędzali praktycznie każdą minutę u swego boku i w momencie kiedy trafili do tej szkoły sporo się zaczynało zmieniać. Musiał przywyknąć. Nie chciał.
Wydawało mu się, że ona o wiele łatwiej sobie z tym radzi- kto wie, może dlatego że była starsza? Nawet o ten krótki okres czasu? Po chwili dopiero zaszczycił dłuższym spojrzeniem blondyna. Oczy Evana były spokojne, nie zdradzały żadnych emocji poza odrobiną smutku, która tliła się tam już bardzo długi czas, bo od dzieciństwa. Jego oddech był jednak nieco przyspieszony, a wargi lekko, wręcz minimalnie zaciśnięte- uspokajał się. Musiał dojść do siebie po tym jak dowiedział się, że kto inny umilał czas Tośce, ktoś inny z nią rozmawiał i być może kto inny ją zainteresował w stopniu równym bratu? Zazdrość często pojawiała się u każdego z bliźniaków, niekiedy potrafili ją tłumić, a niekiedy nie było siły, która umiałaby dławić ten niezdrowy afekt.
- I masz towarzystwo. - Dodał, marszcząc na dosłownie ułamek sekundy nos w nijakim obrzydzeniu. Nie dla chłopaka, a właśnie przez wzgląd na wyobrażenia, które już gdzieś siały jakieś podejrzenia. Ostatnie słowa miały też wymusić na Ezekielu, by się przedstawił, a może ona zrobi to za niego? Chciał wiedzieć kim jest ten mężczyzna i jak się tutaj znalazł. Chociaż odpowiedź co do tej drugiej części miał właściwie pod nosem. Pies. Był przecież na spacerze...Choć istotnie zauważał go, to teraz mu to umknęło. Zresztą każdy z nas wie jakie figle potrafi płatać umysł i podsyłać nam wizje, które nie chcemy by się spełniły. Wsunął ręce do kieszeni czarnego, dopasowanego i eleganckiego płaszcza, chcąc uniknąć kąsającego mrozem wiatru. Przykurczyłby nieco ramiona, by schować głowę w kołnierzu odzienia i sprawić, że byłoby mu cieplej- stał jednak sztywno wyprostowany, dumny, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Czw Mar 24, 2016 2:53 pm
Gdy jej telefon zaczął wibrować, zwiastując nadejście wiadomości, w pierwszej chwili nie zareagowała. Z drugiej strony.. Zbyt długa rozłąka z bratem sprawiała, że niekoniecznie myślała racjonalnie. Przeprosiła Lyncha, a potem wyjęła telefon z kieszeni.
"Gdzie jesteś?"
Na pewno nie tam, gdzie Ty - pomyślała obrażona. Właściwie to nawet zła, że go tu nie ma. Jednakże musiała się pogodzić z faktem, że wdrażał się w prowadzenie interesów u boku rodziców. Była cholernie o to zazdrosna i właśnie dlatego wyszła na ten spacer poza miasto. Czasami uciekała na otwarte przestrzenie, by złapać odrobinę dystansu. A przynajmniej próbowała go złapać, bo jak widać, niekoniecznie jej to wychodziło. Wystarczyła godzina, dwie, by zatęskniła za bratem. Odpisała mu, gdzie się znajduje, a potem schowała telefon z powrotem do kieszeni. I tak wiedziała, że albo nie odpisze wcale, albo napisze coś lakonicznego. Pewnym było jednak to, że się pojawi.
I faktycznie, nie trzeba było czekać długo.
Szybciej go wyczuła, niż zobaczyła. Było tak, jakby jej świat znalazł się w odpowiednim miejscu. Uśmiechnęła się tak, jak to robiła tylko wobec brata i obróciła głowę w jego stronę, akurat w momencie, gdy zatrzymał się tuż przy niej.
- Tu jestem - rzuciła wesoło. Zupełnie niezrażona jego chłodną postawą. Wiedziała, że jej ona nie dotyczy. Widziała to, czego nie widzieli w nim inni, po prostu wiedziała jak szukać, jak odczytywać pewne gesty, albo mimikę jego twarzy, choć często wyglądała jak kamienna maska. A może po prostu wiedziała, jak sama by się czuła, gdyby ich role się odwróciły i to ona znalazła go w towarzystwie kogokolwiek innego. Na samą myśl, aż ją w środku skręciło. Dlatego też nie przeszkadzała jej jego zaborczość, rozumiała ją, bo sama odczuwała te same uczucia w stosunku do niego. I dlatego wściekała się, że spędza ostatnio tyle czasu z rodzicami, innymi ludźmi... Z każdym tylko nie z nią, choć tak naprawdę spędzali osobno może kilka godzin dziennie. I choć ta złość była bardziej niż irracjonalna, to nie umiała się przed tym powstrzymać. Cały gniew jednak znikał, gdy pojawiał się z powrotem przy niej. Dlatego tak łatwo udawało jej się go przed nim ukryć i mogła stwarzać pozory, że dla niej rozłąka jest znacznie łatwiejsza. Na ten czas, gdy zajęty był ważnymi sprawami, bo za najważniejszą i tak uważała się ona sama, to znajdowała sobie różne zajęcia. Spacer, czytanie, przejażdżka po mieście. Wszystko byleby tylko zapełnić czymś tę lukę w jej planie dnia.
Uniosła ubraną w rękawiczkę dłoń i wsunęła ją pod ramię brata, przytulając się do jego boku. Tym gestem chciała go uspokoić. Evan doskonale wiedział, że nie przytuliłaby, ani nie dała przytulić nikomu innemu poza nim. Spojrzała w smutne oczy brata i uśmiechnęła się raz jeszcze.
- Witaj braciszku - przywitała się z nim cicho i podobnie, gdy zwracała się do Lokiego, jej głos nabrał czulszej nuty. Jedyną postacią, która mogła konkurować z jej bliźniakiem, była wyłącznie jej krukiem, który obecnie siedział na jej drugim ramieniu i spoglądał zazdrośnie na Cartiera ponad głową Tośki. Pod tym względem byli do siebie podobni. Obaj nie znosili, gdy poświęcała uwagę komuś innemu poza nimi.
- A tak - dopiero teraz przypomniała sobie, że mieli towarzystwo. Odsunęła się odrobinę od brata, by wskazać dłonią na drugiego chłopaka, z którym jeszcze przed chwilę rozmawiała.
- Evanie, przedstawiam Ci Lyncha Macbetha. Lynchu, to mój brat, Evan - dokonała prezentacji obu panów z właściwą sobie grzecznością, a potem opuściła swobodnie rękę wzdłuż ciała. W tym miejscu dostrzegało się różnicę pomiędzy rodzeństwem. Brat wyglądał, jakby żądał od innych grzeczności, a Tośka była idealnym przykładem dobrych manier. Chociaż nie, on nie tylko wyglądał, ale jej po prostu oczekiwał.
- Wpadliśmy na siebie przypadkiem podczas spaceru. Jego pies postanowił zaszaleć i pobiegać samopas - odpowiedziała na pytanie, którego wcale na głos nie zadał. Był jednak jej bratem i pewne rzeczy wiedziała, tak jakby miał je wypisane na czole wielkimi literami.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Pią Mar 25, 2016 10:06 pm
Widząc, jak nieznajoma pochyla się nad szczenięciem, aby je pogłaskać, mimowolnie się uśmiechnąłem. Tak, tym razem był to wyraz jak najbardziej autentyczny - bowiem ludzie, którzy również lubili zwierzęta, automatycznie zyskiwali w moich oczach. I to niemało! -Śnieżka.- Odpowiedziałem gładko, czując się nieco swobodniej.
Nie mogłem natomiast zamaskować mojego zaskoczenia, związanego z pojawieniem się.. kruka? Nigdy wcześniej nie miałem okazji przebywać tak blisko żadnego dzikiego ptaka. Ludzie z reguły preferowali kanarki czy potulne papużki, którym mogli poświęcać zdecydowanie mniej uwagi, niż takiej sowie czy jastrzębiowi. Nie mówiąc już o tym, że dzikie ptactwo z reguły wymagało o wiele więcej przestrzeni; a ludzie jak to ludzie, woleli przeznaczać takową na baseny czy inne bzdety. No i, tak w sumie, to moja matka specjalizowała się ssakami, a nie ptactwem, co również odbierało mi szansę na częstsze przebywanie z takowymi. -To... niesamowite.- Wybąknąłem w końcu. -Hodujesz kruki?- Może pytanie było nieco zbyt śmiałe albo przesadzone, ale... zaintrygowała mnie. Po prostu musiałem dowiedzieć się czegoś więcej o tej kruczej "anomalii". Heh, no i nici z mojego szybkiego desantu...
W reakcji na dźwięk swojego imienia lekko drgnąłem. Ach, ile to już lat minęło, odkąd przyjąłem nowe nazwisko, a nadal czułem się trochę nieswojo, kiedy parowano je z moim imieniem. Machinalnie odebrałem od niej wizytówkę, jednak nie poświęcając jej praktycznie żadnej uwagi.
Musiałem uścisnąć jej dłoń. Uścisnąłem jej dłoń. O Boże. Mimo, że moja twarz pozostała niewzruszona, to w środku zacząłem czuć ten niekomfortowy gorąc, który rozlewał się po całym ciele. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że trudno mi to jakoś sensownie wytłumaczyć, dlaczego się tak dziwnie czułem w tego rodzaju sytuacjach. Toć to zwykły, grzecznościowy gest. Bez zobowiązań. I bez możliwości jego złego wykonania. Nie mogłem się nijak ośmieszyć, a jednak czułem się "śmiesznie".

O nie. Wyciągnęła telefon. O nie. Ktoś przyszedł. Las miał być pusty, a zaczął się tutaj robić mały tłum... Przecież to tylko dwie osoby, przesadzasz! Sęk w tym, że nie byłem na to psychicznie przygotowany. Już sama obecność Elisabeth wywoływała we mnie nerwowość i zakłopotanie. A teraz jeszcze doszedł on. O Boże. Znają się.
Milczałem. Przerażony, a jednak na zewnątrz stwarzając pozory grzecznego zobojętnienia. Chyba.. chyba jednak daruję sobie wypytywanie o jej kruka. Powinienem stąd iść. Uciec. Pobiec?.. -Bardzo mi miło.- Uśmiechnąłem się niczym typowy lekkoduch. Wyciągnąłem dłoń przed siebie, kierując ją oczywiście w stronę Evana. O Boże. Czemu muszę to robić. Znowu.
-Och, tak! Śnieżka jest dzisiaj wyjątkowo niesforna.- Przytaknąłem jej jowialnie.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sob Mar 26, 2016 11:59 am
Dotyk. Coś co zbliża ludzi, uspokaja, a niekiedy nawet rani. Wszystkie gesty da się odczytywać na miliony różnych sposobów w zależności od tego jaką mieliśmy przeszłość. Przynajmniej tak się mówiło, że źródła większości problemów czy przyzwyczajeń należy doszukiwać się w dzieciństwie.
Dotyk Elisabeth wspominał bardzo dobrze, było czymś co zawsze go koiło i uspokajało w stresowych sytuacjach. Dlatego niekiedy żałował, że nie towarzyszy mu z rodzicami na różnych spotkaniach. Nie wiedzieć czemu ojciec nie pochwalał wciągania kobiet do rodzinnego biznesu- szczególnie jeśli chodziło o rozmowy z klientami. Może znał za bardzo te 'towarzystwo' i wiedział, że tak atrakcyjna kobieta jak jego siostra szybko stałaby się obiektem pożądania 'bogatych starszych panów'? Niektórzy mogli być zdolni do małego szantażu mogącego zniszczyć niektóre dobre, dochodowe kontakty z firmą.
Tak przynajmniej tłumaczył sobie decyzję ojca Evan, kiedy tylko chciał na niego psioczyć podczas interesów przysparzających mu więcej niezdrowych emocji i kiedy czuł, że potrzebuje siostry.
Automatycznie całe ciało Cartiera przeszedł delikatny dreszcz, a dłoń Elisabeth, która spoczywała ułożona na bicepsie brata została okryta przez jego prawicę. Był to gest, który pojawiał się chyba zawsze w takiej sytuacji. Oznaczał po prostu zrozumienie i równą potrzebę bliskości. Obrócił delikatnie głowę w jej kierunku, spoglądając na nią z góry i uśmiechając się delikatnie, niemalże niezauważalnie dla zwykłego obserwatora. Z tej całej sielanki wyrwały go kolejne słowa Tośki przedstawiające imię i nazwisko ich wspólnego towarzysza. Zamrugał szybciej przenosząc spojrzenie mocno zielonych oczu na blondyna, starając się powrócić do sytuacji, w której się znajdowali przed czułym objęciem Lisbeth. Naturalnie uwielbiał jej bliskość, dotyk, ale nie w takiej sytuacji. Siało to w jego umyśle dalsze hipotezy odnośnie okoliczności sprzed jego przybycia. Coś w rodzaju: została przyłapana na gorącym uczynku, teraz się przymila! Nic na to nie poradzi, że właśnie takie rzeczy kręciły mu się teraz chaotycznie po głowie, mimo że powinien być przyzwyczajony do takich sytuacji- bo kiedy zastawał w nich siostrę, zawsze później dowiadywał się, że jego oskarżenia były zupełnie nie na miejscu. Zazdrość robi jednak z ludźmi różne rzeczy i gmatwa czasem najprostsze sprawy, nawet jeśli jest przekonany całkowicie o oddaniu i uczuciach Beth to nie należało ufać mężczyznom w jej towarzystwie.
- Lynch Macbeth - Powtórzył za nią. Zawsze kiedy chciał zapamiętać czyjeś imię, a miał z tym problemy jak chyba większość społeczeństwa, wypowiadał je na głos. Pytanie tylko czy chciał je zapamiętać tak po prostu, czy właśnie wiedzieć z kim ma do czynienia i za kim ewentualnie wysłać jakiś list gończy...Czy coś w tym stylu.
Uniesiona wcześniej broda teraz lekko się obniżyła w przytakującym geście, a oczy rzuciły mu porozumiewawcze spojrzenie, kiedy tylko raczył się w końcu odezwać. Usta wykrzywiły się subtelnie w uśmiechu z łagodnym, zadziornym zabarwieniem na swe myśli. Nie wątpię.
Wyciągnięta dłoń blondyna czekała teraz na uścisk i Evan tak jak był uczony należało ją złapać i delikatnie potrząsnąć. Niby taki grzecznościowy gest, a okazywał więcej niż można byłoby się spodziewać. Sposób w jaki Lynch przysunął dłoń w jego stronę pozostawiał wiele wątpliwości. Wydawało się, że nie chce tego robić, że się czegoś obawia. Zerknął kontrolnie na Elisabeth ponownie zastanawiając się czy będzie mu miała coś do powiedzenia później. Blondyn zachowywał się dziwnie, ale on nie brał pod uwagę tego, że po prostu może mieć ze sobą problemy- podobnie zresztą jak oni.
Mechanicznie wyciągnął wolną, prawą rękę w przód łapiąc zdecydowanie rękę Blondyna i robiąc nią krótki ruch w górę i w dół.
Na wytłumaczenia siostry zaśmiał się krótko ale szczerze.
- No tak, psy bywają niesforne. Szczególnie kiedy są młode - Pierwszy raz chyba mogli oboje wyczuć, że w końcu się rozluźnił i zajął czymś innym niż oceną Ezekiela.
- Podziwiam ludzi, którzy posiadają te czworonogi. Nim się obejrzysz możesz stracić ulubione buty, a w dodatku trzeba z nimi często wychodzić. - Odparł spokojnie bez ani jednej nutki z pretensjonalnym zabarwieniem, mogło wyjść jednak nieco inaczej. Ciągle się uczył tego jak funkcjonują i jacy są inni ludzie. Czasem chciał żeby wyszło za dobrze i skutki były opłakane. Sam się już w tym wszystkim gubił.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sob Mar 26, 2016 11:39 pm
Uśmiechnęła się kątem ust. Śnieżka. Imię tak proste, że aż zbyt, ale pasowało do tego psa jak ulał. Nie tylko ze względu na swoje śnieżno białe futerko, które teraz było trochę przybrudzone na łapach z powodu śniegu, ale również dlatego, że przypominało jej o bajce z dzieciństwa o królewnie Śnieżce.
- Pasuje do niej - powiedziała, przenosząc spojrzenie ze szczeniaka na Lyncha. Który akurat wpatrywał się w Lokiego. Czasami tak łatwo zapominała, że ludzie stale dziwili się na ten widok. Kto normalny chodzi z krukiem na ramieniu? Papuga była jeszcze do przełknięcia, ale kruk? Ludzie reagowali różnie, do czego już się przyzwyczaiła albo po prostu miała to w głębokim poważaniu. Nie interesowała jej opinia innych. Jedynym znaczącym dla niej zdaniem był głos bliźniaka, resztę opinie ludzi najczęściej wychwytywała jednym uchem, a drugim wypuszczała, zupełnie się nie przejmując. Bo i czym? Zdaniem ludzi, których najprawdopodobniej nigdy więcej nie zobaczy? Byłoby to bezsensowe i bezproduktywne.
Podniosła rękę w górę i podrapała upierzoną pierś pupila, który zniżył łebek i trącił dziobem wierzch jej rękawiczki.
- Nie, nie hoduję. Loki jest jedynym moim podopiecznym - sięgnęła do kieszeni swojego płaszcza i wyjęła z niego dwie pestki dyni, które podsunęła pod dziób ptaszyska. Chwyciło najpierw jedno, a potem drugie, przeskakując na jej ramieniu z miejsca na miejsce. Wrzasnął krótko, zaznaczając bardziej swoją obecność w towarzystwie, zazdrosny o uwagę, jaką poświęcano szczeniakowi, zamiast jemu. Jeśli można powiedzieć, że kruk był rozpieszczony, to tak właśnie było.
Patrząc na brata, czasami całkowicie się zapominała, zwłaszcza gdy się uśmiechał, tak swobodnie i szczerze, co jak uważała, robił znacząco za mało razy. W towarzystwie ludzi najczęściej częstował ich zdawkowymi grymasami. Często udawanymi ze względu na sytuację. Ścisnęła mocniej jego biceps, czepiając się kurczowo jego ramienia, jakby był jej kołem ratunkowym. Powoli zaczynała żałować tego spaceru. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie była stosunkowo prosta. Ponieważ musiała dzielić się jego uwagą z Lynchem. Chłopak co prawda nie był niczemu winien, ale jednak.. Wraz z Evanem mogła teraz siedzieć w jego pokoju i słuchać jak opowiada o swoim dniu, o który nie odważyła się w tej chwili zapytać. Mógł jej opowiadać o nudnych rozmowach z kontrahentami, ciągnących się jak opowieść bez końca sprawozdaniach, czy czymkolwiek innym, co wymyślili mu na dziś rodzice. Nie miało to większego znaczenia. Lubiła słuchać jego głosu, uspokajał ją.
Jednakże wyczuwała, że coś jest nie tak. Między jej brwiami pojawiła się ledwo widoczna pionowa zmarszczka, gdy przyglądała się z ukosa twarzy brata. Jej uśmiech powoli znikał, aż zgasł całkowicie, a w oczach pojawił się cień smutku, który ukryła, odwracając głowę w drugą stronę. Spojrzała zamyślona na staw i szuwary go porastające. Nie lubiła tych rzadkich chwil, gdy nie wiedziała, co kołowało się w jego głowie. Był na nią zły? Byłaby to jedna z najgorszych rzeczy, jaka mogłaby się jej przytrafić. Powinna odciągnąć go na bok i zapytać. Zerknęła kątem oka na Lyncha, rozważając wszystkie za i przeciw. Może nie aprobował jej wyboru towarzystwa, ale przecież wystarczyło słowo, aby poszła z nim, gdziekolwiek by chciał. Jego aprobata wiele dla niej znaczyła. I może by zrobiła to, o czym pomyślała, ale z chwilą, gdy chciała się już odezwać, Evan się powoli zaczął rozluźniać i podejmować rozmowę o psie, więc wydawało jej się nie fair odrywanie go od tego. Oboje tak rzadko miewali kontakt z kimś, kto był w ich wieku.
Było tak jak zawsze, gdy w jej towarzystwie podejmował rozmowy z przyjaciółmi ich rodziców. Wycofywała się i stawał jedynie obserwatorem, który służył mu swoim niemym wsparciem. Pokiwała głową, zgadzając się z nim.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Nie Mar 27, 2016 9:20 pm
W reakcji na słowa chłopaka zaśmiałem się krótko. -Och, tak, słuszna uwaga! Jednak czy nie jest podobnie z dziećmi? Na początku też bywają psotne i wymagają niesamowicie dużo uwagi. Jeśli jednak się je odpowiednio wychowa, to zyskać możemy życiowych towarzyszy, z których będziemy dumni. Osobiście sądzę, że warte jest to tych wszystkich wyrzeczeń i strat.- Och, racja, mogłem się trochę zagalopować. Większość moich rówieśników wręcz nienawidziło "gówniarzerii", więc taka komparacja mogła dać im przesadnie negatywne wyobrażenia nt. wychowania/posiadania psa. Cóż. Trudno.
Niby wszystko było w porządku, ba, nawet rozmowa zaczęła nam się jakoś kleić! Sęk w tym, że aura, która otaczała Evana, stawała się dla mnie coraz bardziej przytłaczająca. Po prostu nie mogę już dłużej tutaj przebywać. W wyniku mojego ogólnego dyskomfortu, uczucie potrzeby osamotnienia coraz mocniej przybierało na swojej sile.
Chcąc znaleźć jakąś wymówkę, dzięki której mógłbym opuścić ich towarzystwo bez niepożądanego nietaktu, niby to odruchowo wyciągnąłem komórkę ze swojej listonoszki. Kiedy chybcikiem powiodłem wzrokiem po jego ekranie, przez ułamek sekundy na mojej twarzy można było dostrzec swoisty wyraz zaskoczenia. -Wybaczcie.- Uśmiechnąłem się przepraszająco, w międzyczasie chowając telefon z powrotem do torby. -Nie wiedziałem, że jest już tak późno. Muszę zanieść dokumenty do szkoły, nim zamkną sekretariat..- "..nie żeby to was obchodziło." Zacisnąłem mocniej smycz w dłoni, przenosząc chwilowo wzrok na Śnieżkę. -Jeśli nie ma pani nic przeciwko, chciałbym jeszcze kiedyś porozmawiać o Lokim.- Mitologia nordycka, heh?
Dygnąłem lekko, oparłem się stabilnie o swoją kulę i wywędrowałem w świat szeroki, uprzednio żegnając rodzeństwo krótkim "-Do widzenia. Miłego dnia." //zt
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Sro Mar 30, 2016 7:49 pm
Zaśmiał się! Evan sprawił, że ktoś się zaśmiał! Trzeba wyciągnąć notesik, kalendarzyk czy co kto tam ma i zapisać to rzadkie wydarzenie dużymi, grubymi literami! Choć warto się zastanowić jakiego rodzaju był to śmiech? Czy był szczery, czy może właśnie wynikał z koniecznej grzeczności, którą w jakiś sposób wymuszał swoją postawą? Lynch wydawał się w tym jednak szczery. Niestety wrodzone umiejętności wyłapywania emocji, doszukiwania się różnych kłamstw itp. zostały znacznie osłabione przez stronniczość jaką obierał wobec swoich uczuć przy siostrze.
- Jeśli miałbym wybierać między dzieckiem, a psem zdecydowanie wybrałbym drugą opcję. Jeśli już poświęcać czemuś czas i uwagę, to tak by nie słyszeć zbędnych słów sprzeciwu podczas nieporozumień. Lub płacz...Zgrozo. Z psem chyba łatwiej iść na kompromis. Jeśli już trzeba iść na kompromis.- Wzruszył barkami kiedy wraz ze skończonym zdaniem się wzdrygnął. Cartier uwielbiał stawiać na swoim i przepychał zawsze swoje zdanie do oporu.
Tylko wtedy, gdy już mu się nie chciało, lub "zabawa w kłótnię" polegająca na wymienianiu coraz to zmyślniejszych argumentów, tak by za wszelką cenę pokazać, że ma się racje stawała się nudna- szedł na kompromis. Naturalnie konsensus nie wyglądał tak jak powinien, a raczej w tak, że przeforsowywał jak największą część swojej opinii i tak odczuwając satysfakcję.
Z dziećmi było o wiele ciężej niż z dorosłymi. Nie pojmowały świata w ten sam sposób i wytłumaczenie im czegoś zajmowało zwykle stanowczo za dużo czasu i poświęcenia cierpliwości, której posiadał znacznie mniej od Elisabeth. Zwierze musi się dostosować, chociażby po to żeby dostać miskę z frykasami. Zaraz...Z dziećmi można tak samo! Nie, nie, nie, nie to niezdrowe myśli! Ostatecznie i tak stawia na psa. Przynajmniej można po nim zostawić kupkę na trawie- ku rozczarowaniu walczących z tym psiarzy i ludzi włażących w taką 'niespodziankę'. Heh, to trochę zabawne, że przyjęło się powiedzenie- "to na szczeście" - w takiej sytuacji. Zapewne wymyślił to ktoś, kto zawsze starał się znajdywać plusy w minusach. Ale co w tym jest pozytywnego? Odłóżmy już tę gównianą sprawę na bok.
Skinął głową słysząc wymówkę Blondyna uśmiechając się przy tym do siebie lekko. Czy przeszkadzało mu to, że być może z jego powodu chłopak właśnie opuszcza to miejsce? Ani trochę, w końcu będzie mógł się rozluźnić i będzie miał Elisabeth tylko dla siebie. Z drugiej jednak strony coś gryzło go w środku. Chciał się przecież przystosować do ludzi i być dla nich bezproblemowym towarzyszem. W towarzystwie bliźniaczki niestety te dwie rzeczy strasznie się ze sobą kłóciły. Ciężko pozbyć się zazdrości na zawołanie, dobre chęci nie wystarczą.
- Wzajemnie - Odparł miękko i odprowadził Ezekiela wzrokiem, aż ten, wraz ze Śnieżką zniknął mu z pola widzenia.
- Jeśli nie ma pani nic przeciwko, chciałbym jeszcze porozmawiać o Lokim. - Zassał nieco policzki do środka, ściągając delikatnie usta i unosząc brwi podczas wymawiania tych słów ociupinę wyższym tonem niż jego naturalny. Owszem, tak, przedrzeźniał właśnie ich dawnego towarzysza. Chyba mogło być to bardziej niż pewne, że zrobi coś w tym stylu.
- Mam nadzieję, że będę świadkiem tego spotkania. Swoją drogą mam nadzieję, że za bardzo wam nie przeszkodziłem? - Uśmiechnął się we właściwy sobie sposób. Nieco złośliwie, zaczepnie szczerząc bezczelnie zęby w kierunku siostry.
- Nie chciałem być niegrzeczny. - Puścił do niej figlarne oczko i przygryzł drugim siekaczem kawałek dolnej wargi. Chciałem.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Czw Mar 31, 2016 12:27 am
Sama nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać słuchając ich rozmowy o dzieciach i psach. Nie przepadała ani za jednym, ani za drugim, choć uważała, że psy bywają jeszcze w miarę urocze. Nie zmieniało, to jednak faktu, że szczekały, śliniły się i paskudziły w parkach, po których lubiła spacerować, a ponadto gryzły. Właściwie opis ten pasował zarówno do jednej, jak i do drugiej kategorii.
Słuchając słów Ezekiela, przekręciła głowę w lewą stronę, opierając ją o ramię brata. Nie rozumiała podejścia chłopaka. Po co miałby być jej potrzebny pies, skoro miała Evana, życiowego druha i towarzysza? Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić ewentualnej zamiany. Ba! Nawet nie chciała tego robić, dlatego prychnęła niespodziewanie. Co mogło być dziwną reakcją dla obu chłopaków.
Wiedziała, że w tej rozmowie, to Evan postawi kropkę nad „i". Przecież zawsze to robił. I nie się nie pomyliła.
Lynchowi nagle przypomniało się, że ma do zrobienia jakieś pilne rzeczy. Akurat teraz.. Cóż za niesamowity przypadek! Była doprawdy pod niewyobrażalnym wrażeniem. Cholera, buty jej chyba przemokły.
Tak, bardziej przejmowała się nieprzyjemnym uczuciem marznącej stopy niż faktem, że Macbeth musiał nagle gdzieś iść. Zainteresowała się nim na nowo dopiero w momencie, gdy wspomniał o Lokim. Oderwała wzrok od czubka buta, przenosząc go na twarz blondyna z takim samym zobojętniałym wyrazem twarzy z jakim przyglądała się swojemu obuwiu.
Porozmawiać. O. Lokim. Porozmawiać. On chciał z nią jeszcze porozmawiać... Evan chyba nie wystraszył go aż tak bardzo.
Ale dlaczego chciał rozmawiać o jej kruku?
Mimo wszystko uśmiechnęła się grzecznie i pokiwała głową, wyrażając tym samym zgodę. I nie było po niej widać tego chwilowego zamieszania, które jeszcze przed chwilą odczuwała.
- Oczywiście, zna pan numer mojego telefonu, więc proszę zadzwonić. Umówimy się na jakiś dogodny dla nas termin - kątem oka spojrzała na brata. Już widziała, jak znajduje w swoim terminarzu, którego nie miał, chwilę wolnego. Przecież był zapracowanym człowiekiem.. Tylko wprawne oko mogło dostrzec, jak mięsień w jej szczęce drgnął, gdy nieznacznie zacisnęła zęby.
- Do zobaczenia - powiedziała, kiwając mu głową na pożegnanie. Chwilę odprowadzała go wzrokiem, aż zniknął jej całkowicie między drzewami. Wtedy zaczerpnęła głośno powietrza.
- O matko, to było trudniejsze niż w książkach, to przedstawiają - zaśmiała się cicho, w końcu całkowicie się rozluźniając, czego w towarzystwie Ezekiela zrobić nie mogła. Dotyk brata, a także sama jego obecność działał na nią kojąco i tylko dlatego nie stała przez cały czas sztywna jak kij od szczotki.
Słysząc, jak Evan przedrzeźnia chłopaka, próbowała się nie zaśmiać. Próbowała jakieś trzy sekundy, bo potem na jej twarzy wypłynął zupełnie beztroski, pełen rozbawienia uśmiech. Szturchnęła go pięścią w przedramię, sprzedając mu tak zwanego „kuksańca". Nie był jakoś specjalnie mocny, ponieważ dziewczyna nie miała ani krzty siły. Od tego ruchu Loki siedzący na jej ramieniu, zakrakał, a potem wzbił się w powietrze, zasiadając na najbliższej gałęzi nad ich głowami.
- Coś strasznie dużo tej nadziei masz, Biszkopciku - posłała mu kpiarskie spojrzenie. Puściła jego ramię tylko po to, aby móc stanąć przed nim i poprawić mu szalik na szyi. Wiedziała, jak nie znosił zimna. Tym bardziej była wdzięczna za to, że tu za nią przyszedł.
- Jeśli tylko chcesz, możesz czuć się jak najbardziej zaproszony. - To było chyba oczywiste? I tym sposobem rozwiązał się jej wcześniejszy dylemat na temat terminarzyka. Teraz Evan sam musiał znaleźć w nim wolną chwilę, co Tośka przyjęła nawet z ulgą. Nie będzie zmuszona przestawiać mu spotkań. Podniosła twarz do góry spotykając się fiołkowymi oczami z intensywnym spojrzeniem zielonych tęczówek, które prawie znajdowały się z nią na jednym poziomie. Magia butów na obcasie.
- Przeszkodziłeś. Bardzo... - Udając święte oburzenie, oparła dłonie na biodrach, wysuwając do przodu podbródek. Nie złamała się, nawet gdy puścił jej to figlarne oczko.
- Na pewno nie chciałeś - prychnęła, wywracając oczami. A ona nie była złośliwa, tak jasne.
Teraz nadarzyła jej się całkiem dobra sposobność, by zapytać go, o co wcześniej chodziło. Chwilę się wahała, co mógł wyczytać z łatwością z jej twarzy.
- Byłeś zły. - To nawet nie było pytanie, a przedstawienie swojej obserwacji. I nie chodziło jej wcale o moment, w którym pojawił się po raz pierwszy, wtedy rozumiała jego emocje, problem zaczął się później, z chwilą, gdy miała wrażenie, że jej dotyk mu przeszkadza. Dłonie w rękawiczkach wsunęła do kieszeni płaszcza. Chyba nie musiała dodawać, że chciała wiedzieć dlaczego.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Staw
Czw Mar 31, 2016 7:42 pm
- Trudniejsze niż w książkach? Co masz na myśli? - Przekrzywił nieco głowę w lewa stronę, by lepiej jej się przyjrzeć i pokazać, że naprawdę jest zainteresowany tematem. Wydawała się dobrze bawić w towarzystwie Lynch'a, oczywiście mimo sztywności, którą posiadała zawsze przy innych. Zapewne osoby, w których gronie się znajdywała zrzucali winę na jej i czasem dość przesadne uwielbienie do etykiety. Możliwe, że nawet nie wpadliby na najprostsze rozwiązanie, że problem wziął się z dzieciństwa, które wielce odbiegało od standardowych historii potomków bogatych rodzin. Może jednak to myślenie również jest błędne? Może nie są jedynym takim przypadkiem? Stety lub niestety Evan nie spotkał jeszcze nikogo, kto mógłby go choć trochę zrozumieć poprzez własne doświadczenia jeśli chodzi o sytuację, w której razem ze swoją bliźniaczką się znaleźli. Tylko z Tośką mógł o tym rozmawiać, choć on nie lubił poruszać tego tematu, wolał wyprzeć to z pamięci i starać się przystosować.
Uśmiechnął się tryumfalnie widząc jak ciemnowłosa walczy ze swoimi prawdziwymi emocjami, które chwilę potem (zgodnie z jego oczekiwaniami) wreszcie znalazły ujście w melodyjnym śmiechu i pięknym wyrazem na jej twarzy, który nawiasem mówiąc uwielbiał chyba w niej najbardziej. Rzadko kiedy kto inny mógł zobaczyć tę ekspresję będącą wynikiem skotłowania elegancji, radości i wdzięku, i ani trochę mu to nie przeszkadzało. Ważne, że "on to miał".
Uniósł powoli rękę, żeby złapać delikatnie między kciuk, a palec wskazujący wybrzuszenie policzka mniej więcej na wysokości kości jarzmowej, które zwyczajnie było konsekwencją szczerego uśmiechu. Nacisnął policzek subtelnie w ten sam delikatny sposób ruszając nim na prawo i lewo minimalnie. Co prawda zachowywał się teraz bardziej jak starszy brat pieszczący jakiegoś bobaska, niż jak prawie dorosła osoba z drugą w tym samym wieku. Kto by się jednak tym przejmował? Nie chciał przy niej tłumić swoich prawdziwych emocji, wystarczyło że robił to przed innymi. Grał, udawał, PRÓBOWAŁ wpasować się w środowisko. Z marnym skutkiem- co widać na przykładzie Ezekiela. Dłoń wróciła na swoje poprzednie miejsce, kiedy tylko ELisabeth zabrała głos.
- Meeeh, mam za dużo rzeczy na głowie i plotę co popadnie. Już jednak wracam myślami całkowicie do tego miejsca i obiecuję, że to się nie powtórzy.- Oba kąciki ust powędrowały symetrycznie ku górze, poszerzając się do tego stopnia, że niedługo potem jej oczom ukazały się zadbane, równe zęby.
- No, przynajmniej będę się starał. - Czyżby on właśnie puścił mimo uszu ksywkę, której nienawidził? Tak! Był to zabieg specjalny. Miał nadzieję, że gdy przestanie zwracać na to uwagę, bliźniaczka przestanie go w końcu tak nazywać- może wymyśli coś lepszego? Cały czas zachodził w głowę skąd jej się to wzięło, jednak nie miał zamiaru pytać. Po co rozprawiać nad czymś, co również woli puścić w niepamięć i sprawić żeby Lis zrobiła to samo? Choć gdy spojrzeć na to z drugiej strony, może gdyby wiedział jaka jest prawda to polubiłby ten pseudonim? Nie, nie, nie ma opcji.
Wyglądała niesamowicie uroczo kiedy prezentowała mu swój bulwers, akcentując to jeszcze w taki prześmieszny sposób, które od razu skojarzył mu się z dzieciństwem. Ręce na biodrach, wystawiony podbródek nieco w przód- tę samą pozę przybierała kiedyś kiedy Evan chował jej zabawki po całym domu, a ona nie potrafiła ich znaleźć.
Przyglądał jej się spod pół-przymrużonych oczu jednocześnie koniuszkiem języka przejeżdżając po lewej stronie dolnej wargi, rychło przygryzając to miejsce.
- Byłem. - Odparł znów uśmiechając się tak aby ukazać górną linię zębów. W tej samej chwili ułożył obie ręce na jej biodrach, przyciągając ją do siebie taktownie, ale zdecydowanie.
- Na niego nie na ciebie, głuptasie - Przysunął z wolna, ciepłe od wcześniejszego zwilżenia językiem usta do jej zimnego czoła.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach