Riverdale
Riverdale
Administrator Sovereign of the Power
Mieszkanie Neala
Sob Sie 07, 2021 7:20 pm
Mieszkanie Neala

Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Sob Sie 07, 2021 7:22 pm
Światła samochodu zgasły, gdy ten zatrzymał się na wolnym miejscu parkingowym pod blokiem. Sean przez jakiś czas przypatrywał się okolicy, choć w tym momencie wcale nie zastanawiał się nad tym, czy czyhało tu na niego jakieś zagrożenie. Dużo bardziej martwił się tym, czy w ogóle chciał tu teraz być i czy pakowanie się w jego towarzystwo było dobrym pomysłem. Z drugiej strony, skoro zmarnował swój czas na przyjazd, nie powinien szukać teraz głupich wymówek. Poza tym Hewitt naprawdę mógł leżeć teraz ranny i tylko resztki adrenaliny pozwalały mu na wysyłanie tych wszystkich durnych wiadomości.
    — Co tu się w ogóle odwala? — wymruczał pod nosem, gdy po opuszczeniu pojazdu, nadrobił zaległe SMS-y. Korciło go nawet, by wystukać wiadomość o tym, że właśnie idzie na górę, ale naraziłby się na falę kolejnych powiadomień rzekomo umierającego członka gangu. Nie przypominał sobie, by reszta jego klientów zachowywała się w ten sposób – wszyscy udzielali mu prostej informacji o miejscu, w którym miał zjawić się ze swoim sprzętem, on dawał znać, że przyjął zgłoszenie, a później wszystko toczyło się swoim torem. Ciemnowłosy z westchnięciem schował telefon do kieszeni i ruszył w stronę wskazanej klatki. Szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że ktoś postanowił podstawić kamień pod drzwi. Może jeden z lokatorów udał się na nocny spacer ze swoim psem – sądząc po dzielnicy, w której Sean właśnie się znajdował, była to jedna z tych agresywnych ras – i zapomniał zabrać ze sobą kluczy.
    Cokolwiek by to nie było, szczęście mu dopisywało.
    Szatyn nie był jednak głupi, więc zakładał, że tylko do czasu.
    Pociągnął za metalowy uchwyt, wpraszając się do budynku. Nie przejmował się tym, że zostanie przyłapany na gorącym uczynku, bo miał swoje alibi. W końcu odwiedzał kumpla w potrzebie. Coś podpowiadało mu, że gdyby przy okazji wspomniał, pod którym numerem mieszka jego kolega, sąsiedzi nie zadawaliby więcej pytań. Ktoś taki, jak Neal na pewno miał tu swoją reputację.
    Rzecz w tym, że dookoła nie było żadnej żywej duszy, a Reave bezgłośnie zaczął wspinać się po schodach, nie chcąc nikogo obudzić. Może i dobrze radził sobie z ludźmi, jako że z tymi najtrudniejszymi pracował na co dzień, ale wolał w pełni skupić się na swoim zadaniu, nie wdając się przy tym w niepotrzebne konflikty z wkurwionymi nagłą pobudką mieszkańcami.
    Błagam, niech ten kretyn nie wydziera się na mój widok.
    Zatrzymał się naprzeciwko drzwi oznakowanych przekrzywionym numerem 13 – Sean może całkiem słusznie uznał, że te nie raz i nie dwa zostały zamknięte z tak głośnym hukiem, że trzęsło całym blokiem. Dziwne, że nadal trzymały się we framudze. Nie był tu po raz pierwszy i chociaż otrzymał jasną informację, że lokum stoi dla niego otworem, uniósł złożoną w luźną pięść dłoń i zapukał, czekając aż właściciel sam mu otworzy. Nie był u siebie i na dobrą sprawę nie wiedział, czy w ogóle chciałby czuć się jak u siebie.
    To tylko praca.
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Sob Sie 07, 2021 7:23 pm
|| Aktualny ubiór: biały t-shirt, na to rozciągnięta, czarna bluza bez zamka z nadrukiem tańczącego w trawiastej kiecce Stitcha. Dresy. Boso.

Drewniany patyczek po lodzie kiwał się w górę i w dół między zębami uwalonego na kanapie chłopaka. Neal leżąc na pięciu poduszkach z przekrzywioną głową z całą pewnością przyprawiłby o zawał niejednego fizjoterapeutę, a dorzucając do obrazu przewieszoną przez oparcie nogę stał się żywym przykładem na to, że nie wszyscy rozumieją przyszłościowe konsekwencje z kręgosłupem w roli głównej. Wydawał się jednak nie zwracać na nic uwagi; całe zainteresowanie obejmowało trzymaną w zadrapanych od pracy palcach komórkę.
Kanapa stała tam, gdzie letniego popołudnia Hewitt wniósł ją po schodach; zziajany, wściekły i spocony od czerwcowego słońca zostawił mebel na samym środku. Niby na przeczekanie. Koniec końców lokacja mu przypasowała; i tak lubił być w centrum wszystkiego.
Teraz jednak powoli docierało do niego, że niekoniecznie znajduje się na podium. Przynajmniej nie u Seana Reave'a, jedynej osoby, której spamował wiadomościami mimo niezgrabnego operowania klawiaturą i ciągle powracającego odrętwienia prawej dłoni. Ta świadomość wywoływała dziwne, irracjonalne mrowienie w mostku. Usta, zwykle ułożone w rozbawiony uśmiech pełen nieuzasadnionego rozbawienia, tym razem były zaciśnięte.
Hej, Sean, serio mogłem umierać, wiesz? — rzucił do ekranu, wpatrując się w ostatnio wysłaną wiadomość, zanim dłoń trzymająca aparat nie uderzyła knykciami w deski podłogi. Wzrok powędrował w górę, na biały, nijaki sufit, oświetlony jedynie nocną uliczną latarnią. W chwilach tak cichych jak ta mózg sam podsuwał pytania. Czy w ogóle odczytał SMS-a? A może rzeczywiście od razu po napisaniu swojego, rzucił telefon na siedzenie pasażera i wdusił gaz do dechy?
Wizja, w której piegowaty, dobrotliwy anioł z Riverdale City Adventure Therapy przecina na pełnej prędkości przejście dla pieszych i z piskiem opon wpada w zakręt, byle tylko zdążyć na spotkanie, wydawała się co najmniej mało prawdopodobna. Ważne, że jechał. Robił, co mógł, aby się tutaj dostać; nie znając szczegółów, nie mając wytycznych. Do obcego człowieka.
O b c e g o.
Osoba trzecia od razu dostrzegłaby nienaturalny błysk w jasnych oczach Neala, gdy tylko zauważał na horyzoncie znajomą posturę; Sean działał jak ten jeden obowiązkowy składnik w reakcji chemicznej. Wystarczyło dodać w tle Reave'a, aby humor młodego Szakala zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Kazało to sądzić, że znali się bardzo dobrze. Wystarczająco, by samo towarzystwo uspokajało wcześniej rozdrażnionego blondyna.
A jednak w ogóle się nie znali.
W ogóle — powtórzył przez zaciśnięte na drewienku zęby. — W ogó...
Puk-puk-puk.
Dźwignął się gwałtownie do siadu, zarzucając ramię na oparcie i przekręcając się w kierunku drzwi. Patyczek zniknął w kącie pokoju, pstryknięty wprawionym ruchem. Przez myśl przeszło, że komórka została na podłodze, ale czy serio zamierzał wysłać dodatkową wiadomość? Wiedział właściwie czego chciał od Seana, gdy wstukał pierwszą treść, a potem bezmyślnie kliknął „wyślij”?
Jasne, że nie. Zrobił to.
Tak samo jak teraz chwytał za klamkę.
Nie jesteś tu pierwszy raz — przywitał Seana, otwierając drzwi na tyle, by wpuścić do pokoju światło z korytarza. Uśmiech jaki zamajaczył na twarzy blondyna sięgał przymrużonych w skupieniu oczu. Przypatrywał się bez skrępowania stojącemu przed nim chłopakowi i jakby na podkreślenie swobody oparł się ramieniem o framugę, pozwalając kącikowi ust unieść się ciut wyżej. Czekał chwilę jedynie krążąc spojrzeniem po obliczu Reave'a, aż wreszcie skrzyżował ramiona na piersi i pochylił się nieco w jego kierunku; ciepły oddech owiał piegowaty policzek, choć Neal nie zdecydował się na to, aby zbliżyć się jeszcze bardziej. Zrobił to wystarczająco, aby poczuć zapach chłopaka i móc zniżyć głos, ale nie na tyle, by przekroczyć granicę dobrego smaku. — A gdybyś bał się paragrafu brudzącego twoją czystą kartotekę, miałbyś przecież dowód, że pozwoliłem ci tu wejść. Technologia to wspaniała rzecz, nie? — Zrobił pół kroku do tyłu, obracając korpus, by przepuścić Seana. Zamaszysty ruch ramieniem wskazał wnętrze mieszkania. — A skoro o tym mowa: śmiało, wchodź. Jeszcze chwila i mogę nie wytrzymać, a przecież nie będziesz mi pomagał stojąc na korytarzu.
Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Sob Sie 07, 2021 10:50 pm
Cierpliwie czekał na pojawienie się właściciela w drzwiach. Uznał, że jeśli czas oczekiwania przekroczy dwie minuty, skorzysta z wcześniejszego zaproszenia, nawet jeśli wolałby tego nie robić. Uważnie wpatrywał się w drewnianą teksturę, a kiedy tylko klamka poruszyła się, od razu uniósł spojrzenie na wysokość, na poziomie której spodziewał się dostrzec znajomą twarz.
    „Nie jesteś tu pierwszy raz.”
    — Zawsze najpierw wolę upewnić się, że moi pacjenci są w stanie chodzić — odpowiedział, zanim zdążył odpowiednio przemyśleć swoje słowa. Przeważnie starał się uważać na to, co mówi w obecności członków gangu – wiedział, że wystarczył jeden niewłaściwy ruch, krótka wiadomość do kolegów po fachu, a on sam nie zdążyłby wykonać taktycznego odwrotu. Rzecz w tym, że osoba, którą miał przed sobą, wywoływała w nim dość skrajne odczucia. Może chodziło o tę całą nachalność, która zaczynała go przytłaczać, bo kompletnie jej nie rozumiał? A może o to, że poznał blondyna, jeszcze zanim dowiedział się, że któregoś dnia postanowi zbratać się z jednym z gangów i zupełnym przypadkiem uda mu się zdobyć ten numer telefonu?
    Paskudne zrządzenie losu.
    Czując ciepły oddech na policzku, odruchowo cofnął się do tyłu. Na ogół ludzie rzadko kiedy pozwalali sobie na taką bliskość, więc reakcja Seana była jak najbardziej naturalna, mimo że na co dzień niektórzy pacjenci potrafili przykleić się do niego, nagle dostrzegając w nim zmarłego na wojnie syna lub – co gorsze – ukochanego męża. Mimo że ta sytuacja była mu nie na rękę, na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień – jednak jasne tęczówki uważnie obserwowały bardzo zadowoloną twarz Hewitta.
    Nie wyglądał na obolałego.
    Reave nie odsunął się jednak na tyle, by Neal nie osiągnął swojego celu. Do jego nosa zdążył dotrzeć zapach świeżego żelu pod prysznic, a luźny ubiór świadczył o tym, że wychodząc z domu, ciemnowłosy naciągnął na siebie pierwszy lepszy dres. O tak późnej porze ewidentnie został wyrwany z łóżka, a malujące się pod jego oczami cienie nie były jedynie winą kiepskiego oświetlenia na klatce schodowej. Potrzebował snu. Ale pieniędzy potrzebował jeszcze bardziej.
    Nawet takim kosztem.
    — Myślę, że wystarczająco trudno byłoby wytłumaczyć to, dlaczego nie wezwałem karetki i sam przyjechałem udzielić rannemu pierwszej pomocy, wiedząc, że umiera — ostatnie słowo dodał z dziwnie powątpiewającą nutą w głosie. Szczególnie że w trakcie swojej tyrady zdążył przesunąć wzrokiem po sylwetce chłopaka. Na razie niczego nie wychwycił.
    Kiwnął nieznacznie głową na kolejne słowa jasnowłosego – miejmy to za sobą – zanim zdecydował się przekroczyć próg mieszkania. Będąc w drzwiach, przekręcił się tak, by pod żadnym pozorem nie otrzeć się o Hewitta. W praktyce wyszło, jak wyszło – oboje szczycili się dość postawną budową, więc jego nędzna próba zakończyła się porażką. Szybko pokonał kolejne dwa kroki, wyczuwając pod butami, że nadepnął na coś, co leżało na podłodze – przy tak kiepskim oświetleniu ciężko było stwierdzić, co to takiego.
    — Nie będę też pomagał ci w takich warunkach. Możesz włączyć światło? — spytał, odwracając się w jego stronę, dopóki lampa z klatki schodowej robiła swoje. Wydawało mu się, że ta prośba nie była wygórowana, ale z drugiej strony zdążył poznać warunki tego mieszkania na tyle, by móc spokojnie założyć, że szansa na to, że jego właściciel zapomniał zapłacić za prąd, była bardzo wysoka. — Gdzie jesteś ranny i czym oberwałeś?
    Wolał od razu przejść do konkretów. Złapał za pasek torby, przygotowując się powoli do zdjęcia jej z ramienia. Jak zawsze przytargał ze sobą pełen asortyment, choć Neal nie miał co liczyć na ukojenie bólu tabletkami.
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Nie Sie 08, 2021 1:33 am
Twoi pacjenci — szepnął za nim bezwiednie i choć kącik ust miał uniesiony we frywolnej minie, w głosie słychać było ujmę. Pacjent. Jeden wielki katalog chorób, urojeń i odstępstw w ludzkiej postaci. Zbiór dziwactw i natręctw. Potwór. Margines. Niewiele niżej był pies sąsiada i alkoholik spod bloku. Neal nie był jednak pewny czy bardziej dotknęło go to (bądź co bądź neutralne — i trafne — określenie), czy jednak fakt, że Sean odruchowo się odsunął.
Nawet nie zdobył pierwszej bazy.
Skąd więc te beznadziejnie dobrze wyważone uniki? Naprawdę było się czego obawiać? Brzydzić? Prostując się i zapraszając go do środka, Neal zadał swojemu wygórowanemu, ale podkopanemu ego pytanie: co jest ze m n ą nie tak?
„... wystarczająco trudno byłoby wytłumaczyć to, dlaczego nie wezwałem karetki...”
Fakt.
Tu nie pomogłaby karetka.
Neal wziął cichy wdech przez nos, zamykając za sobą drzwi. Rozległ się kategoryczny dźwięk zatrzasku, jak kropka na końcu zdania. W pokoju zapanował półmrok; całkowita czerń nie zapadła tylko dzięki ulicznym latarniom, których poblask wpadał przez mleczne zasłony.
— I czym oberwałeś?
To była... — jęknął teatralnie, dramatyzm podkreślając gwałtownym zaciśnięciem palców na materiale czarnej bluzy. Jasne włosy opadły na czoło, gdy pochylił głowę przytoczony nagłym ciężarem. Wolną dłoń oparł o ścianę, jakby stracił resztki sił i musiał się wesprzeć na czymś stabilnym. — Strzała. — Opuszki nacisnęły na włącznik. — Trafiła prosto w serce.
Wstępna powaga ustąpiła rozbawieniu; wkradło się w ton jego głosu, w źrenice oczu utkwione w twarz Seana. Wkradło się nawet w szczupłe ramiona, które drgnęły, mimo próby zachowania jakiejkolwiek powagi. Chciało mu się śmiać, miał jednak przy tym świadomość, że ten śmiech tylko by Reave'a rozzłościł. Nie znał powodu jego ciągłego spięcia. Co sprawiało, że nienawidził żartów? Że zawsze zachowywał dystans i chłodną, profesjonalna postawę opiekuna z wariatkowa? Że przychodził tylko i wyłącznie na wezwanie, które dotyczyło ciężkiego zranienia, a pozostałe propozycje zbywał milczeniem?
Żółta, mdła żarówka zamigotała jak w kiepskim horrorze, raz jeszcze nie zawodząc swojego właściciela. Odgoniła wystarczająco dużo ciemności, aby można było dostrzec uśmiech na twarzy prostującego plecy  Neala.
Mówiłem, że tylko ty jesteś w stanie mi pomóc — dodał, robiąc pierwszy krok w kierunku ciemnowłosego. Był ciekaw. Całą swoją postawą mówił właśnie to: jestem zainteresowany. Prostota sygnałów, które wysyłał, powinna dotrzeć do każdego, a do kogoś, kto spędzał większość dnia z psycholami: wręcz musiała.
Był łatwy. Wiedział o tym. Gdyby Sean stracił teraz cierpliwość i wyzwał go od nienormalnych świrów, pewnie by mu przytaknął. W gruncie rzeczy czuł się, przynajmniej na tyle, na ile potrafił,  odpowiedzialny za dzisiejszy wieczór.
Za noc.
Miał też na tyle ogłady, by wiedzieć, że stosował nieczyste zagrywki. Pewnego dnia, z pewnością, słono za to zapłaci. Nadużywanie cudzego zaufania to jedno. Ale natarczywość? W pewnym momencie mogła zamienić się w coś niezdrowego. Obsesyjnego.
Neal westchnął.
Kupiłem chińszczyznę — wyjaśnił, ruszając przez pomieszczenie. Gdy mijał Seana, rzucił mu długie, nieodgadnione spojrzenie. Mimo przyklejonego uśmiechu, oczy niosły powagę. — Sam sobie nie poradzę.
Chwilę później rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk otwieranej lodówki i obijających się o siebie szklanych butelek.
Hewitt kucnął przed lodówką, sięgając po zapakowane jedzenie. Typowe żarcie na wynos w styropianowym opakowaniu.
Mam też colę — uściślił, dźwigając się do pionu. — I coś mocniejszego, jeżeli nie jesteś tak grzeczny, na jakiego się kreujesz.
Pauza, podczas której Neal walczył z czymś, co atakowało jego umysł, trwała raptem pięć sekund. Dla Hewitta była wiecznością pełną brzęczenia w skroniach. Równie dobrze mógł podłożyć głowę pod maszynę do szycia.
Bez obaw. — Uniósł nadgarstek, przez który przewiesił siatkę z zamówieniem. Danie z całą pewnością było co najmniej chłodne, jednak Neal zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Zatrzasnął drzwiczki lodówki, wypuszczając nagle powietrze przez zęby. — Zapłacę. 100 dolarów, racja? — I zanim zdążył dostać odpowiedź, dodał ironiczne: Zadrasnąć się nożem, żeby wszystko działało pod twoje dyktando?
Coś w jego głosie kazało sądzić, że był zdolny do tego o czym mówił. Zresztą...
Widziałeś kartotekę. Jasne, że tak. Każdy by spojrzał z ciekawości, nie? Wiesz zatem, że to zrobię.
W chwili obecnej zrobię wszystko, żeby...

Machnął ręką; ciężko stwierdzić czy po to, aby rozwiać myśli w głowie, czy w ramach zamknięcia tematu.
Siadaj, wyglądasz fatalnie.
Pewnie wyglądałby lepiej, gdyby nie nocna pobudka, Neal.
Wiem.
Wiem, ale...

Zjedz coś, a potem możesz się zdrzemnąć. Albo zjeżdżać stąd w podskokach. — Zaszeleściła reklamówka, którą Neal położył na blacie niskiego stolika. Drewno było przesadnie obdrapane, a wyjaśnienia pojawiły się szybciej, niż ktokolwiek postanowiłby o nie zapytać:
Miałem kiedyś psa, ale — jak pewnie się domyślasz — miał mniej empatii niż ty. Uciekł jeszcze przed kolacją.
Żałosna zagrywka.
Zamknij się.
Wjeżdżasz mu na ambicje.
Płacę mu jak dziwce za każde pięć minut. Tyle zniesie.
Czyżby?
Tak.
Więc skąd to zdenerwowanie?
Neal przeklął w duchu, czując jak luźno zwieszone, pokryte strupami palce zaciskają się w pięść.
Prawda bywała irytująca.
Mógł chociaż zamknąć drzwi na klucz.
Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Nie Sie 08, 2021 6:25 pm
      Strzała?
    Reave uniósł brwi, ale ta nagła zmiana wyrazu na jego twarzy była niedostrzegalna w panującym półmroku. Ta cała historia z byciem rannym już wcześniej wydawała mu się absurdalna, ale teraz nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, że Hewitt był w pełni zdrowy – rzecz jasna, nie licząc trwałych uszczerbków na psychice. Ciemnowłosy nie potrafił zrozumieć, dlaczego blondyn tak bezkarnie się z niego naigrywał, zwłaszcza że doskonale wiedział, że odpowie na wezwanie skuszony przypływem dodatkowej gotówki. Nie przyszedł tu jednak dla towarzystwa i gdyby chciał podjąć się tego rodzaju pracy, na pewno już wypatrywałby okazji pod pierwszą lepszą latarnią.
    „Trafiła prosto w serce.”
    Gdy żarówka rozbłysła, Neal wreszcie miał okazję przyjrzeć się pełnemu zwątpienia wyrazowi na twarzy Seana. Wyglądało na to, że żart rozbawił tylko jego autora – ciemnowłosy był najwidoczniej zbyt niewyspany, by uznać, że druga w nocy to doskonała pora na rozwiązywanie cudzych problemów sercowych. Nie znał się na związkach i nie miał też doświadczenia, którym mogli poszczycić się lekarze. Choć dla pacjentów okazywał dużo empatii, uważał to za wyuczony odruch.
    „Mówiłem, że tylko ty jesteś w stanie mi pomóc.”
    — Nie zrozum mnie źle, ale chyba nie do końca rozumiesz całą ideę tego, co robię dla ciebie i twoich znajomych. Mogę zszyć ci ranę, ustabilizować złamanie, ale jeśli jakaś dziewczyna złamała ci serce, to napisałeś pod zły numer — rzucił i podrapał się po karku, tym razem ignorując już zmniejszającą się odległość między nimi. Neal nie podszedł już na tyle blisko, by zmusić go do cofnięcia się o krok, ale jednocześnie niebieskooki nie dopatrzył się w jego ruchach ukrytej intencji; oprócz tego, że ewidentnie szukał sobie kogoś, z kim mógłby porozmawiać.
    W końcu kupił chińszczyznę.
    — Nie jestem głodny — stwierdził bez większego namysłu. Dość szybko poczuł się źle, uznając, że ta odmowa mogła zabrzmieć zbyt surowo – kierował ją do kogoś, kto już spotkał się z odrzuceniem. Ale czy nie mógł przedyskutować tego z jakimś członkiem gangu? Seanowi zawsze wydawało się, że takich ludzi łączyły w miarę koleżeńskie relacje, skoro wspólnie decydowali się rzucać w wir tarapatów. To nie jest coś, co robisz z ludźmi, którym nie ufasz.
    Westchnął głośno. Naprawdę wolałby być teraz w swoim własnym łóżku, ale narastające poczucie winy było na tyle silne, że odłożył trzymaną torbę na podłodze przy kanapie. Tylko dlaczego w ogóle czuł się winny? Nie miał żadnych zobowiązań wobec chłopaka, który wezwał go tu z powodu, który wykraczał poza zakres jego obowiązków.
    Czasami zastanawiał się, czy nie powinien z tym skończyć.
    — Cola wystarczy — dodał zaraz z nutą rezygnacji w głosie. Przesunął wzrokiem po pokoju, szukajac jakiegoś zegarka – uznał, że pół godziny go nie zbawi, a może nawet uda mu się nawiązać jakąś normalną znajomość, o której wspominał mu JP?
    Normalna znajomość z typem, który wzywa cię do siebie po północy. Taa.
    Podobno przyjaźń nie znała granic.
    — Nie wezmę stu dolców za nic. Nie rób sobie ze mnie chłopca do towarzystwa. — Ściągnął brwi i wygiął usta w niezadowolonym wyrazie, który pogłębił się wraz z kolejnymi słowami jasnowłosego. — Niczego ci nie dyktuję. Chcę, żeby po prostu uszanowano moją pracę i mój czas.
    Zacisnął palce w pięść. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły tego, dlaczego drażniło go podobne gadanie. Nie sądził, żeby kogokolwiek interesowało to, jak wiele innych spraw miał na swojej głowie. Przez te sprawy podchodził do wszystkiego bardzo poważnie, a opuszczanie własnego domu nocą po kryjomu nie było dla niego zabawą.
    „Siadaj, wyglądasz fatalnie.”
    Ciekawe czemu.
    Tę myśl zachował dla siebie. Z niejakim ociąganiem podszedł do stolika i zajął miejsce naprzeciwko blondyna. Właściwie obdrapany stół nie przyciągnął jego uwagi – w tym mieszkaniu i tak wszystko wołało o pomstę do nieba. Ale kim był, żeby oceniać to, jak ktoś mieszkał? Każdy orze jak może.
    — Zostanę na pół godziny, a później wracam do domu — poinformował go, przy okazji dając mu do zrozumienia, że żadna siła nie była w stanie zmusić go do tego, by został na noc. Nie znali się aż tak dobrze, a poza tym nawet nie mógł tego zrobić – rano czekała go zmiana w szpitalu. — Ale nie chciałeś zrobić kolacji z niego? Nie rozumiem, czemu kładłeś go na stole — odparł, skoro Neal sam postanowił drążyć ten temat. Mimowolnie przesunął wzrokiem po wąskich zagłębieniach w blacie. Czy ta informacja powinna go martwić?
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Pon Sie 09, 2021 1:09 am
Już teraz był pewien, że cały dzień spędzony w skwarnym słońcu przy przerzucaniu worów z cementem nie wyczerpał go tak jak te kilka minut w towarzystwie Seana Reave'a. Bił się ze swoimi myślami, na poły gotowy dalej odgrywać urządzone przedstawienie, na poły wyczerpany brakiem rezultatów; dobrych i złych. Niecierpliwa część osobowości pragnęła zapędzić Seana w ciasny róg; w miejsce tak straszne, że ten zacznie atakować tylko po to, aby się obronić. Warknie, że to wszystko bez sensu i ma się do niego nie zbliżać. Nie dzwonić. Znaleźć sobie innego lekarza. Inny azyl. Brutalna prawda zdawała się w tej chwili lepsza niż spokój i wciąż niekonkretne sygnały.
Wodzisz mnie za nos, dzieciaku? Tylko dlatego, że spotkaliśmy się w białych korytarzach, otoczeni kretynami?
— Nie zrozum mnie źle...
Uśmiech majaczący na ustach Neala stężał. „Nie zrozum mnie źle” zawsze stosowano na tej samej zasadzie co „z całym szacunkiem”. Więc z rozmachu rozumiało się źle; i nie było żadnego szacunku. I choć Hewitt wiedział do czego to wszystko dąży, zachowywał się, jakby wlatywało mu jednym uchem, a wylatywało drugim, nie napotykając żadnej bariery w postaci mózgu.
Po prostu, jakby nigdy nic, zabrał się za rozpakowywanie zamówienia, wykładając na zagracony blat styropianowe opakowania z mocno letnim daniem. Przemilczał dziewczynę i zły numer. Przemilczał większość rzeczy, aż nie padło kategoryczne: nie jestem głodny, na co zareagował uniesieniem brwi. Wprawdzie nie zamierzał naciskać, ale przyjęcie jednej odmowy stanowiło wyzwanie. A dwóch? Im dalej brnęli w tę rozmowę, tym więcej dystansu odczuwał — nawet jeżeli stali obok siebie wystarczająco blisko, by nie zmieścił się pomiędzy żaden fizyczny mur.
— Cola wystarczy.
Cola idealnie współgra z kiepskim żarciem na wynos — rzucił bezwiednie, obracając się w kierunku lodówki. Starczyło raptem pięć kroków, by znaleźć się z powrotem przy wątpliwym jej asortymencie. — Niektóre rzeczy działają dobrze tylko w duecie.
Uderzenie drzwiczek omal nie zagłuszyło głosu Reave'a, choć Neal podświadomie wyczuwał, co zaraz nastąpi. Odmowa. Oczywiście. Nie weźmie stu dolców za nic.
Koniec.
Kropka.
Wymowne westchnięcie. Przewrócenie oczami. I uśmiech.
Uśmiech był zawsze obowiązkowy.
Sean, proszę cię. Weźmiesz sto dolców za dotrzymanie mi towarzystwa, bo jako opiekun w świrowie wiesz bardzo dobrze, że to samotność jest najczęstszą przyczyną urojeń, samobójstw i złego samopoczucia — lekki ton; tego użył podczas wymiany schorzeń, przez które ludzie tracili grunt pod nogami. W zgraniu z rozweseleniem tlącym się na dnie szarawych tęczówek, prezentował się co najmniej nieodpowiednio, choć trzeba przyznać, że łatwo można było wyczuć jakiś zgrzyt.
Poza tym, stawiając napój i dwie szklanki na stoliku, nie patrzył Seanowi w oczy. Zaraz potem bezceremonialnie odrzucił stertę ubrań i papierów z miejsca tuż przy fotelu, na którym przysiadł ciemnowłosy. Fakt, że nie zdecydował się zająć kanapy był wymowny, ale Neal raz jeszcze udowodnił, że na pewne sygnały jest ślepy i głuchy. Bez ujmy na honorze złapał w palce jedną z poduch i cisnął ją na gołe deski. Siadając, otwierał już jedno z dwóch opakowań z jedzeniem z wrodzoną naturalnością.
— … chcę, żeby po prostu uszanowano moją pracę i mój czas.
Szanuję twój czas i pracę, Sean — przytaknął, celując w chłopaka parą zabrudzonych sosem pałeczek. Między dwoma smukłymi drewienkami tkwił tłusty kawałek kurczaka, który szybko zniknął za zębami blondyna. Z pełną buzią, sięgnął po kolejną porcję, nurzając ryż w czymś, co prawdopodobnie było grzybkami, ale w praktyce mogło być wszystkim. Jeszcze zanim dobrze przełknął, uniósł ramiona i opuścił je w obojętnym wyrazie, tylko po to, by odjąć następnym słowom ckliwości. — Szanuję też swój czas i właśnie dlatego zadzwoniłem po ciebie. Inni tylko by mi go zmarnowali.
Patrzył nieprzerwanie w swoje danie, zastanawiając się nad czymś albo gorzej: specjalnie przedłużając ciszę. Do wnętrza kawalerki dobijały się jedynie odgłosy z zewnątrz. Ulice nocą rządziły się swoimi prawami; szumiał wiatr, potrząsając koronami pojedynczych drzewek; stukały obcasy spieszącej się do domu, podchmielonej kobiety; syknął jakiś kot, od razu przywołując obraz wygiętego w łuk grzbietu.
Przez jezdnię przetoczył się wolno jakiś pojazd; Neal akurat przeżuwał kęs mięsa, nagle zdając sobie sprawę, że patrzy w stronę okna, choć zaciągnięte zasłony nie umożliwiały wyjrzenia na to, co znajduje się po drugiej stronie szyby. Z rozmyślań wyrwał go dopiero Sean.
Odgłos tykania postawionego na mikrofali zegarka wydawał się idealnie współgrać z podjętą decyzją. Żółtawy blask gołej żarówki odbił się w źrenicach Hewitta, kiedy ten wyprostował się w ramionach i zerknął nieufnie na ciemnowłosego. Pół godziny.
Serio? — podejrzliwość w tonie nie była tym razem udawana. Pałeczki zamarły tuż nad porcją, a powieki blondyna przymrużyły się, jakby podobny zabieg umożliwił dostrzeżenie prawdziwych intencji. — I ani minuty mniej, tak?
Zaraz jednak parsknął wspierając kant żuchwy o dłoń.
Kolacji z psa? Nie. To niski stolik. A szczeniaki są... — poruszył nadgarstkiem wolnej ręki szukając dobrego określenia — ... nachalne. Wchodził gdzie chciał, drapał i gryzł. Ale lubiłem gnojka. Miał iskrę życia, a to coraz rzadsze w Riverdale. To miasto zabija wolę przetrwania. — Przestał jeść, zapominając najwyraźniej o głównej idei spotkania. Siedząc na ziemi znajdował się niżej niż Sean, ale z jakichś powodów nie było to tak uwłaczające. Może hierarchia była tu oczywista. — Ale dość o moim psie. Porozmawiajmy o tobie. Czemu nie dołączysz do Szakali? Miałbyś łatwiejszy wgląd w nasze poczynania, to i kasy wpadłoby więcej.
„A poza tym” — słychać było niewypowiedziane zdanie. „Mielibyśmy więcej niż pół godziny”.
Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Pon Sie 09, 2021 8:49 pm
Nie próbował rozkładać Neala na czynniki pierwsze, gdy spośród wszystkich reakcji na jego słowa wybrał sobie milczenie. Nie miał większego wyboru niż czekanie aż blondyn sam zdradzi mu intencje kryjące się za tym zaproszeniem – wbrew temu, gdzie Reave pracował, nie znał się na ludziach, jeśli w grę wchodziły jego prywatne relacje. Był jak dziecko, które potrzebowało jasnego przekazu, a nie okrężnego podejścia do tematu. Obecnie na pewno sprawiał wrażenie dość nieporadnego, a Hewitt nie potrzebował dłuższej obserwacji, by zorientować się, że ciemnowłosy raczej nie miał zbyt wielu okazji, by brać udział w spotkaniach towarzyskich. Mógł cieszyć się dużym powodzeniem – szczególnie u płci przeciwnej – ale w większości miał do czynienia z koleżankami z pracy, więc nie podchodził poważnie do propozycji spotkań przy kawie.
    Zwykle nie miał na nie czasu.
    Pokręcił głową na kolejną próbę namówienia go do zjedzenia kolacji. Nie zamierzał z tym polemizować, ale też nie miał zamiaru zmieniać swojego zdania. Wciąż nie był głodny, a cała ta sytuacja sprawiała, że czuł się lekko zestresowany, co tym bardziej odbierało mu cały apetyt. Przynajmniej miał tyle szczęścia, że nie przetrzymywano go tutaj siłą. Drzwi wyjściowe nadal stały dla niego otworem i w razie czego – daj spokój, przecież nic ci nie zrobi – wystarczyło, że będzie wystarczająco szybki.
    — Moje usługi rzadko kiedy wynoszą aż tyle, dlatego nie wezmę stu dolarów, ale na pewno nie odpuszczę ci kosztów paliwa. — Wzruszył ramionami, w duchu mając nadzieję, że blondyn przystanie na taki kompromis. Czułby się zwyczajnie głupio, gdyby wziął pieniądze za samo siedzenie na dupie. Jego cennik dla gangów w dużej mierze opierał się na zużyciu zasobów apteczki, kosztach dojazdu i na czasie, który poświęcał na opatrzenie rany. Nie był specjalistą w dziedzinie urazów psychicznych – nieważne czym zostały spowodowane. — Jako opiekun medyczny wiem też, że jeśli masz myśli samobójcze, to możesz poradzić sobie z nimi tylko pod okiem specjalisty. Nie studiowałem psychiatrii, ale skoro czujesz, że coś jest nie tak, może powinieneś skontaktować się z lekarzem? — spytał, przyglądając mu się uważnie. Bynajmniej nie próbował go zdiagnozować, a jego ton wskazywał na to, że chciał po prostu udzielić mu jakiejś sensownej porady, zanim dojdzie do większej tragedii. Chociaż nie znał Neala długo, raczej nie chciałby dowiedzieć się, że postanowił się powiesić albo podciął sobie żyły w wannie.
    Nikomu nie życzył śmierci.
    Potarł ręką ukryte pod rękawem przedramię; na samą myśl dostał ciarek. Miał nadzieję, że Hewitt dzielił się z nim jedynie wiedzą powszechną, a nie autentycznie przyznawał się do tego, że czuje się samotny.
    Opuścił spojrzenie na postawioną przed nim pustą szklankę i na butelkę z napojem. Przez moment się nieco się wahał, ale uznał, że głupio będzie zrzucać wszystko na gospodarza, więc chwycił za butelkę i napełnił swoją szklankę do połowy. Piana z napoju niebezpiecznie zatrzymała się tuż przy brzegu naczynia.
    — A czemu uważasz, że ja go nie zmarnuję? — spytał bez żadnych ukrytych motywów. Chciał po prostu wiedzieć, co różniło go od całej reszty ludzi i dlaczego to on stał się głównym adresatem wiadomości tekstowych jasnowłosego. Nie był jego bliskim znajomym. Na dobrą sprawę Hewitt prawie nic o nim nie wiedział, przez co Reave zaczynał sądzić, że ten wykreował sobie w głowie jakąś zakrzywioną wizję jego osoby.
    Musiał to naprostować.
    Zakręcił butelkę i odstawił ją na stół. Choć oparcie kanapy wydawało się dość zachęcające do wygodniejszego ułożenia się, szatyn przez cały czas siedział wyprostowany. To jeszcze nie był etap, podczas którego był wstanie się rozluźnić.
    — Tak, serio. I ani minuty więcej — zaznaczył, ujmując palcami zimne szkło. Upił niewielki łyk, czując jak bąbelki drażnią jego gardło. Rzadko pijał gazowane napoje, ale jako gość nie zamierzał wybrzydzać.
    „Kolacji z psa? Nie.”
    — Wolałem się upewnić, dlaczego postanowił uciec. Ale w takim razie, jeśli po prostu go zaadoptowałeś i teraz już go nie ma, to co się z nim stało? — Przechylił głowę na bok w pytającym wyrazie. Skoro lubił tego psa, nie próbował go szukać? A może nie było go, bo zachorował i zdechł? Czy w ogóle powinien drążyć ten temat?
    Już miał pociągnąć kolejny łyk, ale następne pytanie zbiło go z tropu do tego stopnia, że odstawił szklankę. Na twarzy ciemnowłosego pojawiło się niedowierzanie spowodowane tym, że nie był w stanie przetrawić tego, że w ogóle o to pytał. On w Szakalach? On w jakimkolwiek gangu? Dobre sobie.
    — To proste – nie zamierzam stawać po żadnej stronie. Lubię neutralny grunt, na którym się znajduję i nie potrzebuję więcej problemów niż jest to konieczne. Nie chcę mieć wglądu w żadne poczynania, a gdybym dołączył do grupy, wszystko to, co aktualnie robię, nie byłoby już pracą. Bardziej przysługą. Nie sądzę, żebym miał zarabiać więcej ograniczając się tylko do Szakali. Poza tym śpię spokojnie, gdy nie znam szczegółów tego, co robicie po nocach — wyjaśnił najprościej jak tylko potrafił. Nie chciał nawet rozważać możliwości dołączenia do gangu. Miał masę innych powodów, ale te były jedynymi, którymi mógł się z nim podzielić.
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Pon Sie 09, 2021 9:33 pm
Cóż, dobra. Przynajmniej nakarmię twój samochód, skoro ciebie nie da rady. — Wzruszył raz jeszcze barkami, zanurzając krańce pałeczek w coraz większej brei jedzenia. Dłubał przyborami w ryżu i sosie, w grzybkach i kawałkach kurczaka; zamiast zjadać to, co wpierw tak ochoczo polecał, zaczął się tym bawić jak dzieciak, który stracił cały apetyt, bo usłyszał, że tak, musi iść do szkoły i koniec basta. Nie wyglądało na to, aby kwestia pieniędzy była dla niego problematyczna. Właściwie mówił tak, jakby kasa wylatywała mu strumieniem z każdej szuflady mieszkania, choć bez dwóch zdań ciężko byłoby uwierzyć w taki finansowy fart, patrząc na to, jak urządzona była jego mikroskopijna kawalerka. Gołe ściany dawniej nosiły ślady świeżej, białej farby, ale dziś były miejscami zabrudzone, w jednym z kątów pojawiły się zacieki, a na powierzchni, na której powieszono tarczę do rzutek, znalazłoby się parę dodatkowych dziur, zapewne będących efektem licznych chybień znudzonego grą chłopaka. To wszystko w towarzystwie starych, niepasujących do siebie mebli, stert porzuconych na podłodze ubrań, skrzypiących desek i nieszczelnego okna z widokiem na paskudną, szarą, betonową dzielnicę — całość mówiła zwyczajnie sama za siebie. Stwierdzić, że „klepie biedę” byłoby sporym niedomówieniem. A mimo tego nie zająknął się, gdy w grę wchodziło sto dolarów.
Otwierał już usta, prawdopodobnie chcąc powiedzieć coś jeszcze — może dalej naciskać, a może planował zmienić temat na zupełnie neutralny — ale w tej samej chwili ciszę przerwał Sean. Jego słowa zadziałały jak uderzenie między łopatki; Hewitt uniósł wzrok znad zimnej porcji i skierował go prosto na twarz siedzącego na fotelu ciemnowłosego.
Wszystko jest okej — wtrącił się, nagle czując, jak kąciki ust robią się zbyt ciężkie. „Jest okej” było kolejnym wygórowanym określeniem na to, co działo się w jego życiu, ale z drugiej strony... miał prawo narzekać? W porównaniu z tym, czego doświadczał podczas mozolnych dni spędzanych w ośrodku resocjalizacji kretynów, obecna sytuacja jawiła mu się jako sielanka. Miał dach nad głową, żarcie, którym opychał się do zarzygania zlewu, prąd i historie o psie, który powinien być tuż przy nim jako obraz najwierniejszej człowiekowi istoty... a pozostał jedynie śladami po pazurach i zębach na blacie niskiego, taniego stolika. Może poza psem, reszta była idealna.
Wargi Neala znów jednak drgnęły, ale ostatecznie wsparł się stabilniej na wierzchu dłoni i zacisnął usta. Przez gardło dobijały się głupie zapewnienia; teksty, których niejednokrotnie wysłuchiwał z ekranu telewizora. Wrzeszczał wtedy zirytowany albo rzucał miskami z popcornem prosto w telenowelowskie postacie, życząc im rychłej śmierci i raka odbytu... a teraz sam najchętniej użyczyłby gadki w tym stylu mając nadzieję, że zadziała lepiej niż żarty i swawola, na którą zazwyczaj sobie pozwalał.
Właściwie teraz też miał na to ochotę.
Powstrzymywało go tylko to, że była druga w nocy, a Sean, mimo wyraźnego zmęczenia, pofatygował się przez pół miasta, aby usiąść przed żarciem, którego nawet nie tknie.
— A czemu uważasz, że ja go nie zmarnuję?
To proste — padło od razu, jakby naprawdę zakładał, że nie ma łatwiejszej rzeczy niż udzielenie odpowiedzi na to pytanie. Blondyn odłożył pałeczki na brzeg pojemnika i przesunął palcami po swoich włosach, starając się odgarnąć wijące się pasma z czoła. — Przyjechałeś tu wiedząc, że łżę. Inni nie przyjeżdżali. — Wyprostował się nieco, wreszcie odrywając policzek od ścierpniętej dłoni. Wsparł się łokciem o blat stolika; niebezpiecznie blisko opakowania z jedzeniem, ale najwidoczniej nie zarejestrował, że jakiś gwałtowniejszy ruch może skończyć się freskiem z chińszczyzny na spranym dywanie. — Może wcale nie jesteśmy tak różni, jak się wydaje — rzucenie tak światłej myśli skradzionej filozofom nie pasowało do niego ni cholery, jednak w tym momencie zdawał się nazbyt poważny. Zmierzwione przez dłoń włosy nadały jego osobowości buntowniczego, trochę nieokrzesanego charakteru; prawie jakby dopiero wstał i jeszcze nie panował nad tym co i w jaki sposób mówi. Było w tym coś równie chaotycznego, jak beznadziejnie bezbronnego.
Prawie jak ich rozmowa.
Co się stało z psem? — powtórzył za nim jak ktoś, kto dopiero zorientował się, że jako jedyny może wyjaśnić okoliczności całej akcji. — Nie wiem. Zwiał, kiedy zrobiło się gorąco. Ktoś strzelał, a ten głupi kundel zerwał się ze smyczy i spierdolił z podkulonym ogonem. Przecież psy biegają szybciej, kiedy... — zamarł; na sekundę. Może pół. — Kiedy sądzisz, że strzelają do ciebie — dokończył gładko, pokazując zęby w uśmiechu.
Nie powiesz mu, co było przyczyną?
Nie.
Potem już go nie znalazłem. Chyba i tak za mną nie przepadał. Mówiłem już: miał mniej empatii niż ty. Nie wróci tylko dlatego, że ktoś go o to poprosi symulując atak serca i trzecie stadium nowotworu mózgu. Może zresztą dobrze się stało, bo sukinsyn prawie zeżarł mi stół. Jak miałbym wtedy przyjmować gości? — Wyrzut nijak pasował do otoczenia; myśl, że Neal miałby zapraszać tu swoich przyjaciół była równie nieprawdopodobna jak wizja, że w ogóle jakichś miał.
Nie wyglądał jednak na przejętego; nawet teraz, mimo tykającego zegara i pełnej świadomości, że siedzący w fotelu chłopak równie dobrze mógł zostać uprowadzony (i czułby się pewnie identycznie jak obecnie), zdawał się w pełni wyluzowany. Niemal rozweselony.
Ludzie na imprezach nie byli równie radośni i chętni na dalsze dysputy.
Śpisz spokojnie? — podchwycił od razu, unosząc brew w wymownym geście. — Nie wyglądasz na wyspanego. A to tylko ja. W międzyczasie mógłbyś mieć kilka następnych alarmów... i pewnie na większość z nich byś odpowiedział. Nie wiem czy kojarzysz, ale jest coś tak wymyślnego, jak rozrywka. Zabawa. Relaks. Trochę mniej spięcia, a trochę więcej pierdolnięcia. Życie prywatne. Obił ci się o uszy ten termin? Bo jeśli nie... Sean, czuję się w obowiązku... będę wręcz zaszczycony. Możemy zacząć od jutra.
Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Sro Sie 11, 2021 8:23 pm
    „Wszystko jest okej.”
    Ciemnowłosy zamilkł na chwilę i badawczo przesunął wzrokiem po jego twarzy. Usiłował doszukać się w jego słowach kłamstwa, ale nie mógł oszukiwać się zbyt długo – o wiele łatwiej było wyczuć granicę pomiędzy prawdą a blefem, gdy częściej przebywało się w czyimś towarzystwie. Czy Sean miał przy sobie kogoś takiego? Nie. Nawet JP, z którym spędzał swoje przerwy przy kiepskiej kawie z automatu, był dla niego jedną wielką zagadką. Ale czy on w ogóle próbował kogoś poznać? Gdyby tylko spróbował się nad tym zastanowić, zauważyłby, że za często skupiał się na innych sprawach, a prowadzone z innymi rozmowy nie sprowadzały go na drogę, która wiodła ku pogłębieniu relacji. Może gdyby jego życie potoczyło się inaczej...
    Ale się nie potoczyło.
    — To dobrze — podsumował jedynie, bo w tej sytuacji była to najbardziej adekwatna odpowiedź. Założył nawet, że jeśli Neal właśnie go okłamał, oznaczało to tyle, że po prostu nie miał ochoty dzielić się z nim swoimi przemyśleniami. Reave nie miał w sobie mocy, która zmusiłaby chłopaka do gadania. Nie znał żadnych psychologicznych chwytów czy gier słownych. Wydawał się być tak nieporadny, jak tylko było to możliwe. Aż dziwne, że spośród wszystkich ludzi w tym mieście Hewitt zdecydował się na jego towarzystwo.
    „To proste.”
    Zagubiony wyraz na twarzy opiekuna medycznego świadczył o tym, że dla niego odpowiedź wcale nie była taka oczywista. Argumenty, które blondyn przedstawił mu już po chwili, też niczego mu nie tłumaczyły. Czyżby nieskromnie zakładał, że i tak był jedyną osobą, do której Neal zdecydował się napisać? Poza tym, nawet jeśli już zdecydował się tu przyjechać – wciąż mógł okazać się beznadziejnym kompanem. Możliwe, że już od pierwszej sekundy przybycia ciemnowłosego do tej rudery oboje marnowali swój czas, który nieubłaganie leciał im przez palce.
    Sean raz jeszcze westchnął ciężko i tym razem pokręcił też głową na komentarz dotyczący różnic. Gdyby w tej chwili mógł znaleźć się w głowie Neala, chętnie by tam zajrzał, by poznać odpowiedzi na pytania, których nie chciał zadawać na głos. Pewnie byłby przerażony tym, co znalazłby wewnątrz, ale przynajmniej nie czułby się tak do bólu nieświadomy.
    — Z kimś jeszcze się kontaktowałeś? — spytał, by Hewitt przekonał go do tego, że się mylił. — Dobrze wiesz, że przyjechałem tylko ze względu na zlecenie. Może i łgałeś w sprawie tego, jak poważne były twoje rany, ale nadal mogłeś być ranny. W ten sposób zarabiam, więc nie ma powodu do romantyzowania moich motywów działania — wyjaśnił ze słyszalną cierpliwością w głosie. Może i nie brzmiał tak, jakby musiał tłumaczyć coś małemu dziecku, ale jeśli zaszłaby taka potrzeba, bez wątpienia miał w tym dużą wprawę. Młodsze rodzeństwo wiele go nauczyło.
    „Co się stało z psem?”
    Przytaknął krótko na potwierdzenie tego, że był zainteresowany tą historią. Kiedy jasnowłosy postanowił się nią podzielić, Sean w międzyczasie upił kolejny drobny łyk napoju. Mimo że chłopak nawiązał do dość drastycznej sytuacji, Reave nie wyglądał na zaskoczonego tym, że w opowieści pojawiły się strzały z broni, choć jego brwi wyraźnie ściągnęły się w skupieniu. Dla niego był to kolejny powód, dla którego w mieście powinno się zakazać posiadania broni.
    — Rozumiem. Skoro to młody pies, pewnie nie zdążył się do ciebie przywiązać. Mam nadzieję, że przynajmniej ktoś go znalazł i się nim zajął, więc teraz delektuje się innym blatem — rzucił swobodniej. Wyrzut w głosie blondyna musiał go nieznacznie rozbawić, dlatego skupił się na weselszym aspekcie tej całej historii. Nie chciał myśleć o tym, że idąc ulicą mógł zarobić kulkę w łeb, a chcąc nie chcąc, ten scenariusz był dla niego aż nazbyt prawdopodobny.
    Oho, następny się znalazł.
    Szatyn potarł piegowaty policzek dłonią, jakby momentalnie uleciały z niego wszystkie siły. Już drugi raz miał okazję słyszeć, że jego życie towarzyskie było zbyt ubogie, że powinien się rozerwać, że nie mógł przez cały czas skupiać się tylko na obowiązkach. Oczywiście wszystko to rozumiał, ale problem polegał na tym, że doba miała tylko dwadzieścia cztery godziny.
    — Nie jestem aż tak zabiegany z alarmami, więc gdybyś nie wyrwał mnie dziś z łóżka, prawdopodobnie teraz spałbym spokojnie. Relaksowałbym się — podkreślił dobitnie, mając mu za złe, że karcił go akurat w tej kwestii. Pieniądze z jego nocnych wypadów nie były zbyt duże, ale nie gardził dodatkowymi zarobkami. — Poza tym wiem co to życie prywatne. Jutro spotykam się z moim przyjacielem. — Czy to miało oznaczać kolejną odmowę? Właściwie zupełnie odruchowo wspomniał o spotkaniu, jakby wieść o tym, że Neal chciał go gdzieś zabrać, postawiła go pod mentalną ścianą. — Więc... — zawiesił na moment głos, mimowolnie zaciskając palce mocniej na trzymanej szklance — najwyżej pojutrze. Chociaż nadal nie wyjaśniłeś mi, z czym mam ci pomóc w tym momencie. Nie rozumiem też, po co ci towarzystwo kogoś, kogo uważasz za frajera bez znajomości — parsknął pod nosem, obrzucając go dość wymownym spojrzeniem. Skąd wyciągnął te wnioski?
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Sro Sie 11, 2021 11:15 pm
Może lepiej, że nie drążono tematu? Zapytany wybuchnąłby śmiechem i pokręcił głową. Albo tylko się uśmiechnął, bo niczyjej uwadze nie mogło ujść, że Neal był kiepski w kwestii wyjaśnień, a jego reakcje mówiły więcej niż słowa kiedykolwiek będą w stanie. O ile w ogóle cokolwiek mówiły. Miał cząstkę artystycznej duszy, ale ta dusza napotykała mur; ścianę będącą jak zakłócenia na czystej linii komunikacyjnej. Jakby mimo prostych przekazów trwała burza zrywająca łącze, przez co do odbiorcy docierały tylko strzępki informacji — te, nie zawsze jasne, gesty i miny Hewitta.
Dlatego rozmowa toczyła się własnym, leniwym — i spiętym — rytmem, zegar w kącie pomieszczenia tykał irytująco, a oni, pomimo tego, że siedzieli blisko siebie, bez świadków i natrętnych spojrzeń, nie potrafili się do końca uzewnętrznić. A jednak Neal sądził, że nie marnowali czasu.
I nie umiałby tego wyjaśnić inaczej niż: po prostu tak jest. Po prostu.
Chociaż nie pomagały przy tym natręctwa, próbujące nadepnąć na odcisk wystarczająco mocno, aby się poddał tu i teraz. „Sean zaraz wstanie i wyjdzie. Minie pół godziny, a wy nie zrobicie nic” — raz za razem, jak wkurwiająca mantra, odbijało się w głowie Hewitta, który przechylił lekko głowę, przypatrując się nieruchomo twarzy Reave'a. Z równą intensywnością malarze porównują szczegóły między obrazem a pierwowzorem; fotografowie szukają odpowiedniego nachylenia, by ująć prostotę chwili; a rzeźbiarze starają się dopatrzyć choćby najmniejszego załamania cieni, byle nie zniszczyć realności tworzonego dzieła.
Zdawało się, że zamrugał dopiero, kiedy padło pytanie.
„Z kimś jeszcze się kontaktowałeś?”
Nie — zaprzeczył zgodnie z prawdą. Nie wcelował w logikę Seana? Nie dawał rady przekazać mu tego, co chciał, a czego nie potrafił przez wydumane ego? Naprawdę zakłócenia na linii były zbyt intensywne? — Już nie. — Miał ochotę dodać więcej; nakreślić scenariusz. Wstać, znikąd wyciągnąć ogromną tablicę korkową, a potem metodą na pinezki, zdjęcia, kadry z życia i nici, spróbować rozjaśnić sytuację. Ale po co? Ledwo zdążył nabrać tchu, kiedy w pomieszczeniu poczuł ciężką atmosferę, jakby głos Seana nie był cierpliwy, tylko wyładowany elektrycznymi spięciami.
— Dobrze wiesz, że...
Wzruszył barkami, dopełniając obraz dziecka, któremu trzeba coś wyjaśnić wbrew pokrętnej argumentacji samego zainteresowanego. Nie docierało. Sean mógłby nawet naciskać, ale natychmiast pojawiała się wtedy bariera arogancji i pewności co do swoich zamiarów. Neal udowadniał tym, że podjął decyzję. Nie liczyła się jej słuszność; liczył się cel, który upatrzył w oddali.
Chciał nagrodę i otrzyma nagrodę — miał co do tego sto procent jasności, ale skłamałby, gdyby powiedział, że nie ma momentów, w których się waha. Jeden właśnie nastąpił. W czaszce tłukło się od chmary napływających kontrataków; pełno głupich żartów prowadzących w ślepy zaułek... ale słowo przyjaciel zacisnęło mu zęby. Miał tylko nadzieję, że lekkie drgnięcie ramion i napięcie mięśni szczęk nie było widoczne z perspektywy osoby trzeciej.
„Może wcale się tak bardzo od siebie nie różnimy” — rozbrzmiał w tyle głowy głos. Jego własny.
Z tą różnicą, że teraz nabrał szyderstwa.
Zanim Neal zdążył się pozbierać, nadszedł drugi policzek.
— Nie rozumiem też, po co ci towarzystwo kogoś, kogo uważasz za frajera bez znajomości.
Jezu Chryste.
Sadysta.
Nie-
Zmarszczył brwi, nagle urywając w połowie. „Nie”... co? „Nie sądzę tak”? „Nie to miałem na myśli”? Uśmiech, stale utrzymujący się na twarzy, zniknął. Z podobną łatwością zmazywało się zapis z butelkowozielonej tablicy lekcyjnej; jeden ruch, jedno zdanie, i nie było śladu po całości. Hewitt nie rozumiał co robił źle. Był — jak mu się wydawało — przyjazny. Niegroźny. Kilka telefonów, wiadomości w losowych momentach; propozycje spotkań. Co więc szło nie tak?
A może wrogość była w Seanie od zawsze, tylko ogłupiały prochami i nudą nie dostrzegł tego w ośrodku?
Posłuchaj — zaczął poważnie, ale znów przerwał. Miał wrażenie, że sam zaczyna zadawać sobie pytanie, czego właściwie od niego chciał. „Jesteś jak pies ogrodnika” — naciskał umysł. „Przez takie akcje wylądowałeś po gębę w gównie. Zawsze na środku planu filmowego; zawsze w blasku reflektorów. Zawsze nie tam, gdzie trzeba, bo to nie twoja kurewska rola, więc po co się wpierdalasz?”. Pokręcił głową, czując jak szorstkie kosmyki ulegają pod naporem palców. Dłoń przesunęła wzdłuż włosów, starając się tym jednym ruchem dodać Hewittowi dwie sekundy.
„... kogo uważasz za frajera bez znajomości”.
Za f r a j e r a.
Nie wmuszaj we mnie słów, których nie powiedziałem. Po prostu...
Po prostu zawsze jesteś zapracowany — wyrzucił wreszcie, nie kryjąc obrażonego tonu; w głos wkradło się typowe, nastoletnie zmęczenie kłótnią. Mała furia, będąca łatwopalnym obiektem przysuniętym prosto pod zapalniczkę ujętą przez rękę Reave'a. Stało się jasne, że następne słowa — reakcje — i postawa przechylą szalę. Neal krążył rozbieganym wzrokiem po zagraconym blacie; widział wycinki z gazet, które przeglądał; tytuły dotyczące następnych posiedzeń sądowych i morderstw. Dostrzegał zamazane zdjęcia potencjalnych oskarżonych; widział ludzi, do których każdy czuł niesmak, a których podobizny znajdowały się wszędzie w jego pokoju. Część rozrzucona wachlarzem kartek na stoliku przy którym jadał; reszta w szufladach, na komodzie, blisko telewizora, na drzwiczkach lodówki. Jak biuro obsesyjnego detektywa, któremu nikt od dawna nie wierzy. Spojrzenie zatrzymało się jednak ostatecznie na szklance z gazowanym napojem, jakby dopiero teraz zreflektował się, że nie obsłużył gościa wystarczająco dobrze; powinien sam mu nalać tej cholernej coli.
Nie twierdzę, że nie masz znajomych. Twierdzę, że tak zajmuje cię ta dupna robota, że nie możesz wyłuskać nawet kurewskiej godziny, żeby zeżreć żarcie u kogoś, kogo nie potrafisz dobrze spławić. Nagle okazuje się, że jeśli nie zdycham gdzieś w rynsztoku i nie możesz załatać mi dziury wielkości krateru w Derweze, to jesteś rozczarowany. Może nawet wkurzony. Bo zera na koncie bankowym się nie zgadzają, a ty musiałeś stanąć przed życiowym wyborem: albo przyjedziesz na trzy sekundy i sprawdzisz, czy ten dziwny typ od agonii w zaułkach tym razem nie blefuje (bo jeżeli nie to sypnie groszem), albo wyśpisz się do pracy, w której od rana do wieczora podcierasz zaślinionych debilów z demencją. Na zmianę z przytakiwaniem wszystkim obłapiającym cię seksualnym panienkom, które bez kaftana bezpieczeństwa dawno pokazałyby ci, dlaczego nie każdy powinien opuszczać budynki z białymi korytarzami. Chcesz forsy, wszyscy o tym wiedzą. A jednak nie weźmiesz kasy, bo „masz zasady”. Na chuj te zasady? Co ci takiego dały? Odbębniasz zmianę za zmianą za psie pieniądze, choć mniejszym nakładem energii mógłbyś zarobić tyle samo. Zyskałbyś czas i spokój, a fundusze by nie ucierpiały. Ale nie. Z jakiegoś powodu uczepiłeś się tej swojej fuchy. Z jakiego, no? — zapytał spokojnie, choć na dnie jasnych oczu szalało piekło. — A teraz jeszcze to całe kręcenie się wokół ludzi z gangów, którzy strzelają do siebie nawzajem częściej z nudy niż powodu. Bo kasa. Kasa. Kasa. Kasa. Po co ci jej tyle, że zaharowujesz się jak dziki wół? Chcesz się wynieść z tego wygwizdowa czy co? Ale jeżeli tak, to skąd moralność, która zabrania ci przyjęcia stu dolców, które i tak przepierdolę na cholera-wie-co? I to mnie się nie rozumie, to nie ty jesteś świrem — warknął z naciskiem na ostatnie określenie, nagle opadając w tył.
Plecy uderzyły w nagie deski, kiedy Neal trafił na podłogę, przesuwając palcami po twarzy. Dźwięk jaki przy tym wydał z gardła mógł być równie dobrze jękiem i pomrukiem; rozcierając oczy, nos i usta, wyglądał jak ktoś, kto nie potrafi ogarnąć rzeczywistości.
I nie byłoby to takie dalekie od prawdy.
„Czego od niego, kurwa, chcesz?” — te pytania padały z każdej strony, a on w najlepszej wersji mógł jedynie wzruszyć barkami. Nie wiedział. Chciał z nim zjeść tanie żarcie kupione blisko stacji metra, a potem nakurwować na to, że uliczne latarnie mrugają jak kiepska w podrywie dziwka i nie da się normalnie tu siedzieć. Chciał pogadać o teoriach dotyczących tożsamości Zodiaka i nie czuć się jak przy rozmowie z Caroline Thomson, psycholog z Riverdale City Adventure Therapy, patrzącej na niego z dobrotliwym uśmiechem, a przy tym zapisującej kolejne schorzenia i prawdopodobne natręctwa w bogatej karcie chorób. Chciał nigdy nie usłyszeć, że Sean Reave przyjechał tu tylko ze względu na zlecenie, choć było to równie oczywiste i niepowstrzymane co postępujące po sobie pory roku.
Chciał raz jeden-
Odetchnął głęboko i głośno, z rozdrażnionym stęknięciem opuszczając gwałtownie ręce na klatkę piersiową i brzuch. Tania bluza z bajkowym motywem w pokrętny sposób musiała do niego pasować: równie dobrze mógł tak zareagować dzieciak, który zorientował się, że nie dostanie upragnionej zabawki już teraz, tylko co najwyżej po skoszeniu trawnika.
Pojutrze brzmi dobrze — powiedział nagle, wpatrując się zaczerwienionymi od tarcia oczami w sufit. Na pochyłej powierzchni widać było brudny rozbryzg i Neal uśmiechnął się na wspomnienie okoliczności w jakich powstał ślad; podczas jednego z sylwestrów, kiedy nawalony w sztok łaził po pokoju i odliczał razem z telewizyjnymi reprezentantami, postanowił wspaniałomyślnie otworzyć szampana nożem. Samo poruszanie się po mieszkaniu stanowiło spore wyzwanie, a fakt, że przy każdym chwiejnym kroku wstrząsał nabuzowanym od gazu napojem, tylko pomógł w późniejszym bałaganie.
„Robisz wieczny syf. Pojutrze będzie tak samo”.
Tak, pojutrze będzie idealne. Chociaż mnie wkurzyłeś — zaznaczył, wypuszczając powietrze z płuc. Dłoń leżąca luźno na klatce piersiowej znalazła się nagle trzy centymetry niżej. — W dodatku wymyślasz sobie przyjaciół.
Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Sob Sie 14, 2021 11:51 am
    „Nie. Już nie.”
    Gdyby nie trzymał teraz szklanki, załamałby ręce. Coraz bardziej odnosił wrażenie, że Neal nie miał żadnego – absolutnie żadnego – argumentu. A przynajmniej nie takiego, który wydałby się Reavowi jakkolwiek sensowny. Ściągnął go tutaj, bo z jakiegoś powodu wydawało mu się, że był inny niż wszyscy – pojawiał się, gdy inni nie przyjeżdżali, choć z żadnymi „innymi” się nie kontaktował, miał więcej empatii niż szczeniak uciekający przed strzałami (choć prawda była taka, że on też nie zastanawiałby się długo, gdyby miał okazję uciec przed wycelowaną w niego lufą pistoletu).
    Sean musiał wyglądać co najmniej głupio, gdy zamarł z brzegiem szklanki przytkniętym do lekko rozchylonych warg i brwiami uniesionymi w wyrazie, krzyczącym: więc o co tu w ogóle chodzi? Dopiero po kilkunastu sekundach zamrugał kilkakrotnie oczami, jakby spięcie pomiędzy synapsami w jego mózgu wreszcie odpuściło. Nadal nie do końca pojmował tę sytuację, a umiejętność odczytywania ludzkich intencji leżała i kwiczała przy kalekiej logice Hewitta. Ciemnowłosy starał się zadawać sensowne – przynajmniej jego zdaniem – pytania, by odnaleźć jakikolwiek sens w działaniach blondyna, ale wciąż nie otrzymał żadnej jasnej odpowiedzi.
    — No to czemu zakładasz, że tylko ja bym przyjechał? Jasne, mogę zrozumieć, że w przeszłości odmówiono ci kilka razy, ale to nadal nie powód do generalizowania. Mam wrażenie, że w tym momencie stawiasz wszystko na jedną kartę, ale dwójką niewiele ugrasz — skwitował nieco żartobliwie. Nie bez powodu przyrównywał się do najsłabszej karty w całej talii. Tylko on wiedział, że w relacjach z ludźmi nigdy nie będzie w stanie dać z siebie stu procent, jednak nie było to coś, nad czym chciał się użalać. Gdyby pozwolił sobie na chwilę słabości, prawdopodobnie już nie wstałby z ziemi przytłoczony ciężarem, który spoczywał na jego barkach.
    Barkach, które jeszcze były w stanie poruszyć się w ślad za ruchem wykonanym przez jasnowłosego – zupełnie tak, jakby w tej sytuacji nie pozostało mu nic innego, jak tylko go spapugować.
    Codziennie wmawiał sobie, że tak musi być. Że wszystko jest w najlepszym porządku.
    „Po prostu zawsze jesteś zapracowany.”
    No i? – miał to pytanie na końcu języka, ale musiał zauważyć, że jasnowłosy jeszcze nie skończył; że tylko szukał odpowiednich słów. Nie widział niczego złego w tym, że był zajęty pracą – miał już ponad dwadzieścia lat i jako najstarszy członek rodziny (nie licząc ojca, który był już tylko cieniem człowieka) musiał utrzymywać dom. Dla niego była to na tyle oczywista kolej rzeczy, że nie widział w tym niczego złego. Nie szukał też zrozumienia u innych, bo nikt nie znajdował się w takiej sytuacji i jednocześnie nikomu tego nie życzył. Czy uważał, że miał najgorzej na świecie? Nie. Na początku było ciężko, ale po czasie zaczął po prostu żyć z dnia na dzień, poddał się rutynie, którą siedzący przed nim Neal za wszelką cenę chciał zaburzyć.
    Czekał na wyjaśnienia.
    No i się doczekał.
    Coś w jego środku powoli pękało, jak cienkie szkło kieliszka.
    Usiłował zdobyć się na pozornie uprzejmy uśmiech, którym raczył wszystkich bredzących od rzeczy pacjentów w szpitalu, ale wyszedł z tego jedynie krzywy i kwaśny grymas. Nikt nie przepadał za byciem ocenianym przez kogoś, kto miał okazję przyjrzeć się tylko niewielkiej części jego codzienności. Nieruchome spojrzenie szatyna może i wytrzymywało spojrzenie Hewitta, ale wraz z każdym słowem można było dostrzec, że próbuje odciąć się od tego wszystkiego mentalną barierą. Mało wytrzymałą, zważywszy na to, że jego tęczówki przybrały nieco żywszy blask. Zupełnie jakby...
    Przecież nie masz nawet bladego pojęcia.
    Jego gardło oplatała teraz mocno zaciśnięta pętla – to z jej powodu przez jakiś czas nie odezwał się, nawet jeśli teraz to blondyn oczekiwał wyjaśnień. Gdy przełknął ślinę, była to jedna z najbardziej bolesnych czynności, jakie przyszło mu ostatnio wykonać. Siłowanie się z narwanym narkomanem w psychiatryku było niczym w porównaniu z gulą, która przeciskała się przez zbyt wąski przełyk.
    — Mam swoje powody. — Wcale nie musiał się nimi dzielić. A może teraz próbował przekonać samego siebie, że wspomniane powody były godne tego całego poświęcenia, na które się zdobył?
    Nieco drżącą ręką odstawił szklankę na zawalony gazetami stół. Dobrze, że nie nalał sobie do pełna – pozbył się ryzyka narobienia tu jeszcze większego bałaganu.
    — Ty za to nie masz żadnych, żeby wkurzać się na mnie tylko dlatego, że czegoś nie rozumiesz. Odkąd tu przyszedłem, nie potrafisz wyjaśnić mi, w jaki sposób miałbym ci pomóc – zamiast tego analizujesz mnie, jakbyś ściągnął mnie na terapię, o którą nawet cię nie prosiłem — rzucił z wzrokiem zawieszonym gdzieś na wysokości ramienia chłopaka. Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że był strasznie zamknięty w sobie – pomimo buzujących w nim emocji, nie pozwolił sobie na wybuch. Wiedział, że wtedy wyrzygałby z siebie wszystko przed kimś, komu nawet nie ufał.
    I tak było mu wystarczająco niedobrze.
    To pewnie ta cola.
    „Pojutrze brzmi dobrze.”
    Teraz brzmiało już fatalnie, ale skoro już się zgodził, nie zamierzał się wycofać.
    — Ty mnie też, więc chyba jesteśmy kwita — rzucił, pozwalając sobie na ciężkie westchnięcie. Potrzebował większej ilości powietrza, szczególnie że kolejny komentarz Neala też nie należał do najprzyjemniejszych. Co prawda Sean miał w swoim telefonie dowód na to, że umówił się w kawiarni, ale nie czuł potrzeby, by komukolwiek to udowadniać. — Ta. Dolores przedstawiła mnie swoim kolegom z Paryża i od tamtej pory uczestniczę w zbiorowych halucynacjach.
    Hoho. A cóż to za zgryźliwość?
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Nie Sie 15, 2021 5:22 pm
No a czemu zakładasz, że powinienem dzwonić do innych? — odrzucił na odczepnego, panując jednak nad formą wydźwięku. Nadał pytaniu żartobliwy ton; podobny do tego, którego użył Sean, choć w rzeczywistości wewnątrz Neala zaczynało się gotować. Nie rozumiał ani metafory z dwójkami, ani w ogóle słowa „generalizować”, ale bardziej od tego nie pojmował potrzeby Reave'a, by drążyć temat do upadłego. Wszystko, co wcześniej zostało powiedziane, wydawało się Hewittowi proste i wystarczające: zadzwoniłem do ciebie, bo wiedziałem, że przyjedziesz.
Nic więcej.
Nie było tu wybuchów, akcji zorganizowanej szwadronu SWAT, nie było grzyba nuklearnego ani krzyku przerażonych kobiet. Żadnego drugiego dna. Żadnych debat ze swoim świętej pamięci sumieniem. Była zwykła, ludzka chęć towarzystwa, której Sean najwidoczniej nie potrafił przyswoić.
Skoro przyjeżdżasz to znaczy, że wybrałem dobrą osobę. Czemu mam z tego rezygnować i na siłę szukać kogoś innego, jeżeli ty mi odpowiadasz? — westchnął nazbyt głośno, przewracając przy tym oczami, jakby chciał dodać: „czego tu nie pojmujesz, no czego?”. Tłumaczenia wydawały się zbędne, ale najwidoczniej tylko dla jednej strony barykady; dzieląca ich przepaść charakterów właśnie teraz pokazywała swoją rzeczywistą odległość i głębokość.
Dzwoniłem do nich — podjął. — Nie odebrali. Zadzwoniłem do ciebie i przyjechałeś. Gdzie ty tu masz zgrzyt? Miałem w takim wypadku zignorować osiągnięcie celu i zamiast tego robić kolejną rundkę, zarzynając SMS-ami typów, którzy się na mnie wypięli? Czy może jednak skupić się na tobie? — Powinien później ugryźć się w język; do krwi. Zamiast tego zaczerpnął tchu; czuł jak położona na piersi dłoń unosi się z powrotem na poprzednią wysokość. Czuł jak tlen napływa przez gardło, muskając ciepłe podniebienie. Czuł jak wszystko w jego ciele rośnie, a mimo tego nie potrafił się powstrzymać, bo wszystko to łącznie trwało dwie sekundy i zanim zdążył się połapać, rozbrzmiał rozbawiony, choć tym razem ironiczny, głos: — Sam sobie zgotowałeś ten los.
Źle.
Neal wsparł się na łokciach i opuszczając brodę, spojrzał prosto na Reave'a. Przechylona na bok głowa wyglądała jak u psa, który nie zrozumiał wypowiedzianej komendy; blond włosy wiły się na czole, tworząc zmorę każdego fryzjera, ale fryzjerzy wciąż byliby zgodni, że łatwiej zapanować nad tymi poplątanymi pasmami w kolorze miodu niż nad wolim uporem Neala. Uporem, który przekładał najwidoczniej tylko na Seana.
Więc jakie to powody? — Skoro i tak byli przy wciskaniu brudnego palucha w rany, to czemu miałby pozostać dłużny? Szczerze wątpił, że siedzący obok chłopak był w stanie podać mu wystarczająco szczegółowe argumenty dla których działał „tak a nie inaczej”. Zwłaszcza, że aż do teraz nie zdradził mu o sobie właściwie niczego.
Objął pozycję kogoś, kto po prostu się uczepił. Nie tylko w ośrodku, gdzie można było to jakoś zrozumieć: był tam sam, krzątał się po pustych, białych korytarzach, szukał rozmówcy, bo nie mógł wyjść poza określoną strefę, a wokół roiło się od wariatów. Próba utrzymania kontaktu z personelem dawała poczucie, że intuicyjnie i tak lgnął do zdrowia. Rzecz w tym, że uparł się tu i teraz — dawno po zakończonej terapii, która zamykała rozdział i dawała możliwości, których wcześniej brakowało na palecie.
Bo moje wkurzenie jest sensowne. Wiesz czemu? — Pozwolił sobie na chwilę ciszy, choć nie ulegało wątpliwościom, że miał zamiar udzielić tej odpowiedzi sam. Moment wystarczył jednak, aby Neal podniósł się z powrotem do siadu i przechylił w kierunku fotela Reave'a. — Bo piszę do ciebie wiadomości niemal dzień w dzień, a ty mnie zbywasz. Wystarczy jednak hasło-klucz, byś zjawił się pod drzwiami tego mieszkania w pół godziny i choć wiesz od początku — uśmiech — a przynajmniej od przekroczenia progu, że nie zastaniesz tutaj żadnej roboty, postanawiasz zostać. — Zszedł o ton niżej, jakby zamierzał wyjawić sekret. — Dajesz mylne sygnały, Sean.
Nie było tajemnicą, że Neal łapał się najgorszych zagrywek. Podobnie działał w szpitalu, podobnie działał przed przymusową resocjalizacją. Miałby nagle zmienić nawyki?
Podrapał się lekko po bliźnie na twarzy.
Nie było szans. Tak, jak żył, było mu wygodnie. Poza tym dostawał co chciał.
Dajmy sobie jednak spokój, co? — Dłoń zsunęła się z żuchwy; klapnęła o kolano i jakby na ten dźwięk Neal podniósł się z podłogi. Wsparł się o udo i dźwignął, zgarniając zaraz z blatu praktycznie nietknięte żarcie. — Nie musisz podawać mi tych powodów. Tak samo jak ja nie muszę się tłumaczyć, dlaczego wybrałem ciebie. Może przez głupotę. — Idąc do sekcji wydzielonej na kuchnię, wzruszył barkami; stawało się to powoli jego notorycznym ruchem. — A może mam w tym jakiś interes. — Zatrzymał się przed zlewem i rzucił to, co trzymał, na metalową blachę, na której zwykle suszyły się opłukane naczynia. Obrócił się po tym i oparł biodrem o mebel, spoglądając na Reave'a. — Proponuję rozejm. Ty nie będziesz raz za razem cytował durnego tytułu telewizyjnego „dlaczego ja?”, a ja przestanę być tak przesadnie przystojny. To cię pewnie onieśmiela. Rozumiem to.
Uśmiech.
W świetle dogorywającej żarówki ledwo widoczny, ale nie ulegało dyskusji, że Neal się na niego zdobył. Dało się to wyczuć choćby w tym, w jaki sposób mówił; z nutką ponownego rozbawienia.
Mamy jeszcze dokładnie 17 minut. — Nawet nie spojrzał na zegarek. — Więc proponuję prostą grę. Podaję słowo, a ty pierwsze osobiste skojarzenie, które przyjdzie ci na myśl. Krótką historię z twojego życia. Coś, co pozwoli ci zdobyć powód, dla którego zmarnowałeś 30 minut snu, a ze mnie zerwie łatkę psychicznego fana. — Skrzyżował luźno ramiona na piersi. — Gotowy?
Wątpliwe.
Letni poranek.
Sean Reave
Sean Reave
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Czw Sie 19, 2021 11:22 pm
Reave nie widział niczego nielogicznego w swoich działaniach – od początku zakładał, że pojawił się tu czysto w celach służbowych. Sensownym było stawić się na miejscu, gdy dostało się cynk na temat rannego, który potrzebował pomocy. Czy wiedział, że Hewitt go oszukiwał? Dał mu do zrozumienia, że na pewno to przeczuwał, ale to nie powstrzymało go przed wyjściem z domu o późnej porze kosztem odmówienia sobie snu, którego potrzebował. Nie miał miał w tym żadnych ukrytych motywów lub były one zakorzenione na tyle głęboko w jego podświadomości, że na razie nie był w stanie zrozumieć, co tu właściwie robił.
    Wmawiał sobie, że dbał o swoją renomę.
    Sean Reave: zawsze na czas.
    — Nie wiem — odpowiedział z nutą bezsilności w głosie. Wyglądało na to, że nie potrafił udzielić mu żadnej sensownej odpowiedzi ani na temat tego, dlaczego powinien spróbować ściągnąć do siebie kogoś innego; nie był też w stanie jakkolwiek odnieść się do ludzi, którzy się na niego wypięli, a już tym bardziej nie miał zdania w kwestii skupienia się akurat na nim. Stopniowo docierała do niego smutna prawda, że w tak młodym wieku nie radził sobie z relacjami z ludźmi, choć jeszcze dwa lata temu wychodzenie z kolegami nie stanowiło dla niego żadnego problemu – dzisiaj nie miał przy sobie nikogo z tamtych czasów. Wiedział, że to wcale nie dlatego, że wszyscy byli tak diabelnie zapracowani.
    Sam zrezygnował z takiego życia.
    — W każdym razie nadal nie powiedziałeś mi o co chodzi. Chyba nie zgarnąłeś mnie tu tylko po to, żebym po drugiej w nocy zjadł z tobą nadprogramową porcję chińszczyzny? Mam z tobą rozmawiać? Tak po prostu? — spytał. Nie potrafił od tak porzucić tego tematu i dało się zauważyć, że nieświadomość zwyczajnie go dręczyła. Zastanawiał się, czy coś w wypowiedziach Hewitta nieustannie mu umykało, czy blondyn specjalnie się nad nim znęcał.
    I to niby on był sadystą?
    „Więc jakie to powody?”
    — Naprawdę nie muszę ci o nich mówić, Neal — rzucił, kładąc dziwny nacisk na imieniu chłopaka, jakby było ono dosadną kropką postawioną na końcu zdania. Spojrzenie szaroniebieskich oczu Seana także stało się w tym momencie nieco chłodniejsze – informacje, które ukrywał, najwidoczniej były dla niego na tyle cenne, że trzymanie ich za pancerną powierzchnią było warte zbycia jedynej osoby, którą faktycznie interesowało jego nudne życie. Żyli jednak w dwóch różnych światach, a Hewitt tkwił w tym, w którym niebezpieczeństwo czaiło się na każdym kroku. Jaką Reave mógł mieć gwarancję, że któregoś dnia blondyn nie wkurwi się i sam nie stanie się zagrożeniem dla tego, co ciemnowłosy tak zaciekle chronił?
    Rodzina była dla niego najważniejsza.
    — Po prostu je mam. I zanim znów rzucisz jakimś światłym komentarzem – to, że nie chcę o nich mówić nie znaczy, że magicznie zniknęły — dodał zaraz, rozmasowując ręką kark. W przeciwieństwie do jasnowłosego nie miał potrzeby rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Może dlatego trudno było im znaleźć wspólny język? Sean zwykle dawał ludziom czas i przestrzeń, gdy dostrzegał, że nie mieli ochoty rozmawiać. A Neal? Neal wolał drążyć do skutku i być może z niektórymi rozmówcami radził sobie wręcz znakomicie, ale wierzył, że znaleźli się też tacy, którzy omijali go szerokim łukiem.
    Którym typem był Sean?
    — A moje może nie jest sensowne? — Ściągnął brwi, obrzucając go nieco urażonym spojrzeniem. Musiał powoli opadać z sił albo po prostu uciekał przed nachylonym w jego stronę Nealem, bo wreszcie wcisnął swoje szanowne plecy w oparcie kanapy, a jego ramiona opadły, jakby zaczynał mieć dość tych przytłaczających zarzutów. Że niby jakie mylne sygnały? — Dla własnego kaprysu wyciągnąłeś mnie w środku nocy i nie jesteś w stanie dać mi żadnego konkretnego powodu, dla którego moje przybycie było aż tak ważne. Ale masz rację — aż dziwne, że te trzy ostatnie słowa z taką lekkością przeszły mu przez gardło — dajmy sobie spokój.
    Uniósł wzrok w ślad za podnoszącym się z podłogi chłopakiem. Może przez to mylnie odebrał jego przekaz, z góry zakładając, że teraz chciał jak najszybciej pozbyć się Reava ze swojego mieszkania. Ciemnowłosy drgnął nieznacznie, jakby już szykował się do podniesienia z – o dziwo – całkiem wygodnej kanapy, jednak zalała go kolejna fala słów, która paradoksalnie zatrzymała go w miejscu.
    „Proponuję rozejm.”
    Tylko trzy sekundy dzieliły ich od krótkiego parsknięcia, które wyrwało się z ust szatyna. Bynajmniej nie była to próba ukrycia zakłopotania.
    — To nie ja wykazuję tu niezdrowe zainteresowanie, więc- — uciął, rezygnując z dalszej części wypowiedzi. Brakowało mu tej samej pewności siebie, którą emanował jasnowłosy i właśnie dlatego nie był w stanie nawet w żartach uznać się za przystojnego czy wartego tego typu uwagi. Cokolwiek „ten typ” oznaczał.
    „(...) proponuję prostą grę.”
    Świetnie, właśnie to chciał robić w środku nocy.
    Mimowolnie potarł ręką oczy, ale zaraz po tym w skupieniu spojrzał na swojego rozmówcę. Szybko uznał, że ten miał dość specyficzne podejście do nawiązywania znajomości, ale zapewne było dużo lepsze niż żadne (jak u Seana).
    „Gotowy?”
    Nie.
    „Letni poranek.”
    — Czemu to nie gra w skojarzenia oparta o jedno słowo? Letnie poranki kojarzą mi się z wakacjami. W wakacje zazwyczaj spałem do upadłego, nie licząc sytuacji, gdy kiedyś razem ze znajomymi wybraliśmy się nad jezioro na tydzień. Wiesz, w towarzystwie zawsze trafi się ktoś, kto zrywa się na nogi już o siódmej, więc czułem się trochę jak na obozie przetrwania, gdy budzono mnie na śniadanie. Ale dobrze wspominam przesiadywanie w grupie na tarasie drewnianego domku, choć brzmi jak nic specjalnego. — Potarł ręką przedramię i dopiero wtedy zorientował się, że w zamyśleniu patrzył na zawalony blat stolika. Powrócił spojrzeniem do jasnowłosego. — Teraz twoja kolej? Jeśli tak, to: szkoła średnia.
Neal Hewitt
Neal Hewitt
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Neala
Nie Sie 22, 2021 12:47 am
Nie odbił piłeczki. Bez dwóch zdań rzadko odpuszczał jako pierwszy, ale tym razem przecież sam powiedział, żeby dać  spokój. Na końcu języka miał cierpkie przypomnienie, że drążenie dziury w całym może skończyć się źle. Nie tylko kłótnią, bo o to rzeczywiście nietrudno, ale w ogóle czymś dużo tragiczniejszym.
Poza tym chciał zachować dobry humor.
Po to zaprosił tutaj Seana Reave'a.
Skupił się więc na jego opowieści; dalej oszczędnej w detale, kompletnie neutralnej. Bez nazwisk znajomych i bez umiejscowienia domku letniskowego. Kilka niegroźnych słów, które razem tworzyły niewyraźne zdjęcia w umyśle Neala.
Stał dalej oparty o kuchenny mebel i wpatrywał się w zamyśleniu w jasnowłosego, starając się przypasować jego sylwetkę do utworzonego w głowie obrazka. Do starego, odnawianego lakierem drewna i startych tarasowych desek. Do kilku krzeseł z plecionymi oparciami i stolika o okrągłym blacie. To wszystko w otoczeniu kępek zielonej trawy i dźwięku jeziornych owadów; mnóstwo cykania, bzyczenia, może jakiś odległy trel ptaków, które wstawały równie szybko co znajomy Seana.
Sielanka.
Coś dobrego w życiu Reave'a.
— Teraz twoja kolej?
Na to wygląda.
— Szkoła średnia.
Dokładnie — westchnął. — Szkoła była średnia. Ani zła, ani dobra. — Kiepski żart nie pozostawiał złudzeń, ale Hewitt najwidoczniej nie zamierzał wyrwać się z ram zasad gry, którą sam zaproponował. Jego spojrzenie potoczyło po ścianach pokoju; znów przemknął po wycinkach z gazet, starych fotografiach i własnoręcznych zapiskach, a potem, ostatecznie, zatrzymał się na oknie. Przez szybę widać było brzydką uliczną latarnię, której blask oślepiał na tyle, żeby nie dostrzec dobrze reszty tła. Neal wiedział jednak, że znajduje się tam niewielka kamienica, o piętro niższa niż budynek, w którym wynajmował kawalerkę; i dwa większe gmachy ściskające mieszkalnego konusa.
Nabrał powietrza.
Tamtego dnia...

... padało.
Deszcz zacinał i wokół szumiało jak koła samochodu przejeżdżające przez żwir. Kolorowe bilbordy straciły intensywność barw; wszędzie stało się szaro i mgliście; brakowało ludzi, głosów, kroków. Ubrania lepiły się do ciała, włosy do karku. Klucze, wyciągnięte z przesiąkniętej wodą kieszeni, ślizgały się w palcach.
Ledwie trafiłem w zamek.
Słysząc zwolnioną blokadę mechanizmu, pchnąłem drzwi i wszedłem do środka, nanosząc mokre ślady na suchą, przetartą podłogę. Od razu uderzył mnie zapach odpalanych kadzideł: cynamon i jabłko. Dwie rzeczy, które znienawidziłem, bo ona je kochała. Pytania w głowie pojawiły się automatycznie: „dlaczego tu była? Co ze zmianą w kasynie? Cholera, cholera, dlaczego, dlaczego, DLACZEGO?”. Wiedziałem już, że miałem pół chwili, aby się zreflektować: wyjść bądź zamknąć w swoim pokoju, w przeciwnym razie skończy się jak zwykle.
Nie miałem ochoty na kłótnie, więc obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni. Tyle wystarczyło, by ciężka woń zamieniła się na aromat świeżej trawy, potraktowanego deszczem chodnika i zimnego, wrześniowego powietrza. Wolałem ten chłodny świat na zewnątrz niż ciepły dom, ale musiałem wahać się o sekundę za długo. Jej głos brzmiał jak słodka muzyka, ale dla mnie był oślizgłym wężem o rybim brzuchu.
— Wróciłeś z zajęć?
Palce zacisnęły mi się w pięści; nie panowałem nad tym. Trzymałem w dłoni klamkę i miałem ochotę wybiec w ulewę, ale nie mogłem. Szmer fatalnej pogody przeplatał się teraz z krokiem jej obcasów. Chodziła na obcasach zawsze, gdy coś planowała.
Wiedźma.
Suka.
— Zamknij drzwi, kochanie.
Dlaczego nie mogłem się ruszyć? Wystarczyło przekroczyć próg; tylko tyle. Byłbym na zewnątrz, a nie w tym zadusznym mieszkaniu pełnym oparów z kadzideł, które odpalała i odpalała, i odpalała, choć wiedziała, że mdli mnie na samą myśl. I zawsze, teraz też, ściskało mnie w skroniach od bezowocnej walki. Może powinienem się poddać już w chwili, w której nabrałem wdechu i dotarł do mnie cynamon. Przecież przegrałem właśnie w tamtej sekundzie.
Wiedziała o tym. Dostrzegłem to w jej oczach, kiedy położyła dłoń na mojej dłoni, a ja bezsilnie mogłem jedynie obrócić się do niej przodem i zerknąć w twarz.
Była niższa o pół głowy i miała ten sam odcień włosów co mój. Szczupła, o mocnym wcięciu w talii i podkrążonych przez alkoholizm oczach. Słaba.
Ale ja byłem słabszy.
— Strasznie przemokłeś. Nie chcesz się chyba przeziębić? — zapytała miękko, ale ja i tak słyszałem ją jak z oddali; przebijała się przez warstwę błony, którą wymęczony instynkt samozachowawczy od razu nałożył na moją świadomość.
Ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem
TRZASK.
Kiedy puściłem klamkę? Kiedy pozwoliłem jej pchnąć drzwi i odciąć mnie nimi od wolności po drugiej ich stronie?
— Oczywiście, że nie chcę — wychrypiałem zrezygnowany, tępo wpatrując się w swoją rękę, którą objęła. Trzymała ją w wypielęgnowanych palcach, kciukiem pocierając zaczerwienione od zimna knykcie. — Pójdę się położyć — dodałem, sięgając po ostatni ratunek.
Nie musiałem tego widzieć, by być pewnym, że się uśmiechała. Robiła to z matczyną miłością; nikt nigdy nie rozpoznałby prawdziwych uczuć, jakie kryły się za tym leciutkim wygięciem ust.
Nie oni je przecież całowali.
— Najpierw weź prysznic. — Odgarnęła mi z czoła lepkie od kropel pasma. Delikatnie, ledwie muskając skórę. Trzęsłem się, ale — do diabła — przecież nie z zimna.
— A później, mój słodki, może obejrzymy film? — szepnęła czule, przysuwając się o krok w moim kierunku. Nie ruszyłem się; nie byłem w stanie dzień w dzień walczyć z tym samym atakiem. Pozwoliłem więc, by uniosła się odrobinę na swoich wysokich butach i przysunęła wargi do mojego ucha.
— A może... — zaczęła, a mi mięśnie karku od razu się napięły.
Tamtego dnia...


... poszedłem nocą do szkoły. To była losowa data, nieważna. Padało wcześniej i potem wszystko zaczęło parować jak cholera, bo jak na jesień, pogoda była kapryśna. — Zamglone spojrzenie Neala powoli odzyskiwało blask; charakterystyczne kurwiki odbijające się w jego źrenicach jak cekiny znów lśniły przy najmniejszym ruchu ślepi. — Rzadko przychodziłem na zajęcia, ale wtedy skierowałem się do szkoły — i wdrapałem na dach długo po zamknięciu placówki, stałem i patrzyłem. Nie wiem jaki czas. Może godzinę. Albo trzy. Nie robiłem nic konkretnego, po prostu gapiłem się z góry na całą panoramę tego kurewsko paskudnego miasta. Na budynki, których kontury nie miały ostrości, na ruch w dole, który rejestrowałem, ale którego nie mogłem przypisać ani do człowieka, ani do czegokolwiek innego. Mgła była tak gęsta, że wszystko wokół zrobiło się mleczne. Jedna wielka wata, spomiędzy której przebijały się pojedyncze korony drzew albo latarnie, albo jakiś błysk reflektorów przejeżdżającego auta, ale nic poza tym. Byłem wtedy jedyną osobą na świecie. — Wykrzywił usta w grymasie, wracając wzrokiem do Seana. — Zrozumiałem, że z ludźmi jest podobnie jak z nocnym miastem. I mgłą. Dużo detali, kolorów, nazwisk i dźwięków, ale im więcej deszczu, tym gęstsze potem opary. Bycie przemoczonym — sponiewieranym, drażnionym, atakowanym — jest irytujące, więc próbujesz to wysuszyć — uczynnością, agresją, ucieczką. Następuje akcja-reakcja. Deszcz porażki, gorąco kolejnej próby poradzenia sobie z nią. Powstaje mgła. Im więcej mgły, tym mniej widać. Tak się rodzi tajemnica. I wycofanie. To była najlepsza lekcja, jaką otrzymałem w trakcie szkoły średniej. — Parsknął nagle, kręcąc głową, jakby sam zrozumiał, ile głupot naopowiadał.
Dlatego mnie interesujesz, Seanie Reave.
Skąd tyle
MGŁY?

Kłopot — wtrącił po sekundzie. — To słowo dla ciebie.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach