Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Baby, don't think you're lonely
Pon Gru 28, 2020 10:20 am
First topic message reminder :

Baby, don't think you're lonely
Riverdale — listopad-grudzień, 2027

RETROSPEKCJA
 Sny bywały niepojęte. Nieważne jednak, jak bardzo dziwne potrafiły być, jak bardzo nie zgadzały się z przyjętą życiowo logiką i prawami fizyki — bo w końcu miały swój koniec. Dla niego najgorszymi były te realne; odkąd tutaj przybył, męczyły go sny tak rzeczywiste, że przestał odróżniać je od prawdziwego życia.
 Przechadzał się ulicami tylko po to, żeby za chwilę obudzić się w przesiąkniętym własnym potem łóżku. Przeżywał cały dzień, każdą jego godzinę, by na koniec dowiedzieć się, że nawet się nie zaczął. Bywało jednak, że odchodziły od normy i pozwalały mu na przekroczenie granic miasta — dlatego pierwszą rzeczą, jaką robił każdego ranka, było upewnienie się, czy dalej tutaj jest; czy to wszystko nie było tylko zwykłym koszmarem, jakąś absurdalną marą nocną. Za każdym też razem życie go zawodziło, ukazując mu nie wnętrze samochodu, gdzieś pośrodku niczego, a obmierzłe ściany pokoju, zwilgotniały, zagrzybiały sufit i żarówkę, którą gdyby włączyć, migotałaby bez celu.
 Ten dzień nie był wyjątkiem. Otworzywszy oczy, od razu pożałował tego posunięcia. Z ociągnięciem podniósł się do siadu i zsunął nogi na podłogę. Rozejrzał się po pomieszczeniu sennym wzrokiem, zatrzymując go na leżącym nieopodal zegarku. Podniósł go i spojrzał na godzinę; piąta rano — pora, o której zwykle się budził, by następnie wziąć się za cały poranny rytuał, wliczający w to ćwiczenia i prysznic. Tym razem jednak, gdy próbował wstać, przeszedł go kłujący ból. Spojrzał w kierunku zabandażowanego torsu, na którym pojawiła się krwawa plama. Patrzył na nią beznamiętnie przez kilka chwil, jakby zastanawiając się nad jej realnością — jakby nie wiedząc, czy ból ten i szkarłat były jedynie kolejną senną wizją, czy może już rzeczywistością — by po tym nałożyć zegarek na nadgarstek i skierować się w stronę łazienki.
 Wiedział, że cały ten prowizoryczny opatrunek nie wytrzyma zbyt długo; nie miał wykształcenia medycznego i jedyne, co mógł zrobić, to przemyć ranę i ją obandażować. Być może to właśnie bandaż powstrzymywał ją od dalszego krwotoku, który ponowił się, kiedy przez sen opatrunek nieznacznie się poluźnił.
 Widząc pod nogami krew, która spływała z niego wraz z wodą, przemierzając chaotycznie poprzez łazienkowe kafelki, uznał, że ktoś musi to obejrzeć.
 Nie wiedział, gdzie w tym mieście znajduje szpital — lub jakakolwiek przychodnia — kierował się więc wskazówkami od losowo zaczepionego mieszkańca. Wraz z wybitą na zegarze szóstą, rozejrzał się po izbie przyjęć, która wydawała się opustoszała, być może przez wczesną godzinę.
 Podszedł powolnym krokiem do rejestracji i wyjrzał do przodu, szukając jakiejkolwiek żywej duszy

Grace Jorey
Grace Jorey
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Baby, don't think you're lonely
Nie Lut 07, 2021 12:36 am
Będąc już przy kasie, zaczęła powoli wykładać towar na taśmę. Odruchowo przywitała ekspedientkę, która pracowała w tym miejscu od niepamiętnych czasów; była stara, pomaszczona, a jej twarz znaczyły zmarszczki. Mimo to była niesamowicie ciepłą osobą i nigdy nie traciła pogody ducha. Jorey  zazdrościła jej tej czystej radości z życia pozbawionej żalu do losu. Zapewne nawet wtedy, gdyby mogła opuścić te „mury”, nie zrobiłaby tego, a przynajmniej tak myślała. Tkwiąc wśród własnych gdybań, nie spostrzegła momentu, w którym kasjerka skończyła przeciągać zakupy przez skaner. Dopiero wtedy, gdy po raz trzeci powtórzyła kwotę, którą ciemnowłosa powinna uiścić,  oprzytomniała i sięgnęła do portfela, wyjmując gotówkę. Następnie pośpiesznie spakowała wszystko w reklamówki; były ciężkie, nawet jeśli patrzeć pod kątem tego, że miałby nieść je mężczyzna. Przeszła parę kroków, uginając się pod ich naporem. Opuściła je na posadzkę, chwilę później znów podnosząc. Po jej twarzy nie było widać zmęczenia czy przeciążenia. Prawdę powiedziawszy, wyglądała jak zwykle. Jednakże nie trzeba być naukowcem, by założyć, że kobieta, a już zwłaszcza taka, która ma uraz kostki, nie powinna nieść ich sama. Męski pierwiastek w życiu Grace nie był tym zbyt przejęty. Mimo posiadania pojazdu i możliwości szybkiego transportu zakupów nigdy nie wyszedł z inicjatywą.
 Westchnęła cicho, gdy przeszła przez przesuwane drzwi. Najwidoczniej plan o tym, by odwiedzić mogiłę matki, będzie musiał zostać odłożony w czasie. Trudno. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Było to tym boleśniejsze, że czasami nawiedzała ją w snach, pytając, czy wciąż pamięta, że kiedykolwiek istniała. Oczywiście, że tak; tęskniła za jej głosem, zapachem i dotykiem niczym dziecko. Mimo trzydziestu trzech  lat na liczniku wciąż zdarzało jej się zatrzymywać przy oknie starego mieszkania w nadziei na to, że ujrzy jej twarz. Na razie, jej oczy dostrzegały jedynie sylwetkę Samuela. W zamiarach miała go wyminąć, by oszczędzić sobie problemów i tłumaczeń przed mężem. Nie pozwolił jej. Zatrzymał, odbierając torby, nim zdążyła ruszyć obolałym ciałem.
— To zły pomysł — powiedziała, krzywiąc się na samą myśl o tym, że mógłby ich zauważyć ktoś, kto nie powinien. Niemniej, nie broniła się przed jego pomocnymi dłońmi. Będąc za bardzo skupiona na tym, by nie dać po sobie poznać, że brakuje jej sił, nie prosiła o pomoc. Tym bardziej zaskakiwało ją, że w mieście tak obojętnym na krzywdy pojawił się ktoś, kogo nie dopadła znieczulica.
— Czemu jest pan dla mnie taki miły? — zapytała, zatrzymując się w miejscu. Nie rozumiała, dlaczego to robi, choć najbliżej była teorii, że ma w tym jakiś interes. Pieniądze, leki, może przelotny romans kojący zbolałe, po utracie wolności, serce. Znała wielu ludzi mu podobnym, którzy smutek próbowali odreagować w ten sposób. Oczywiście, to nie tak, że wydała wyrok bez podstaw, mając za argument jedynie to, że nietutejsi są przepełnieni złem. Nie. Grace wierzyła, że w każdym człowieku znajduje się coś dobrego. A jednak od samego początku wydał jej się… Niebezpieczny, toksyczny, trujący. Nic więc dziwnego, że chciała poznać powód jego działań, zrozumieć. — Jeśli dlatego, że boi się pan konsekwencji wynikających z wizyty w szpitalu, to zapewniam, że nie zamierzam tego nigdzie zgłaszać. — Oczywiście, miała na myśli komisariat. To pierwsze co przyszło jej do głowy. Tak i ona, tak on wiedział, że powstanie takich obrażeń mogło się odbyć tylko z ich ręki. Nic więc dziwnego, że próbował zdobyć przychylność tego, kto poznał tę tajemnicę. Zmarszczyła brwi. To chyba pierwszy raz, gdy jej mimika wyrażała coś więcej, niż spokój podobny porcelanowym lalkom.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Baby, don't think you're lonely
Nie Lut 07, 2021 12:40 am
 Nie miał zamiaru tego zrobić — pomóc jej. Ani wtedy, gdy ją zobaczył, ani też wtedy, gdy wykładał zakupy i zerkał ukradkiem, jak płaci z ociągnięciem. Oczami wyobraźni był w drodze do hotelu, by zanieść zakupione produkty i, spakowawszy się uprzednio, udać do lasu. Miał go unikać, ale wierzył, że w ciągu dnia napotkanie zagrożenia miało mniejszą szansę zdarzenia, a on sam miał na tyle dobrą orientację w terenie, że w razie jakichkolwiek podejrzeń mógł szybko opuścić granicę drzew i wzmożonego niebezpieczeństwa. Poza tym nie mógł przez cały ten czas błąkać się po mieście; jego natura domagała się czegoś więcej niż miejskich widoków — w nich czuł się obco.
 A jednak coś sprawiło, że widząc ją, noszącą ciężkie reklamówki, nogi same go do niej doprowadziły, a ręce mimowolnie zostały wyciągnięte w stronę zakupów. Wszystko, co robił, było sprzeczne z myślami i postanowieniami; miał dać jej spokój i żyć własnym życiem, nawet jeśli było tak marne i bezsensowne, jak podejrzewał. Miał zapomnieć o swoich skojarzeniach z nią związanych, o siedzących w nim winach i skruchach. Absurdalne wręcz było, że po odebraniu życiu tylu osobom, jego sumienie budziło się na jej widok; że wszyscy ci martwi ludzie pozostawali w jego sercu zapomnieni i nieistotni i dopiero wspomnienie o matce na nowo rodziło w nim jakąkolwiek empatię — i nie ogólną, a skierowaną wyłącznie w jej stronę.
 Nie znał jej, nie pałał do niej jakąś specjalną sympatią — trudno byłoby o tym mówić, kiedy napotkali się dopiero po raz drugi — ale być może fakt, że ona sama również mu pomogła, nawet pomimo widocznej niechęci, sprawiał, że uczucie to było nieco bardziej spotęgowane.
 Stwierdzenie, jakoby było to złym pomysłem, puścił mimo uszu. Zareagował dopiero na kolejne słowa, które wydobyły się z ust kobiety. Przystanął, odwracając się do niej połowicznie na kilka kroków przed nią. Przetwarzał zadane mu pytanie, jakby zaskoczony, że miała jakiekolwiek podstawy, by je zadać — a miała. I tego nie przemyślał.
 Stał tak w ciszy, przyglądając się jej badawczo, dopóki nie wypłynęły z niej domysły; powód, który mógłby być prawdziwy, lecz rzecz w tym, że kompletnie o tym zapomniał — o tym, że wiedziała i że w taki sposób miała nad nim pewnego rodzaju kontrolę. A przecież o tym myślał przez cały pobyt w szpitalu, ba, nawet z tą samą myślą się do niego skierował — o możliwości, że ktoś uzna za stosowne, by podzielić się jego stanem z władzami.
 A jednak kompletnie wyleciało mu to z głowy, zbyt skupiając się na czymś innym.
 — ...Przypominasz mi kogoś — odpowiedział cicho z ociągnięciem, może nawet w sposób dla niej niedosłyszalny, sam nie wiedząc, czy odpowiadał sobie czy jej. Rączki reklamówki nieco naciskały na jego dłonie, choć niespecjalnie odczuwał ich ciężar. — Nie mam złych intencji — powiedział szczerze, choć to do niej należała decyzja, czy mu uwierzy czy też nie. — Nie zamierzam też dowiadywać się, gdzie mieszkasz, jeśli tego się boisz. Nie muszę odprowadzać cię pod sam dom — dopowiedział, wciąż tym samym spokojnym i łagodnym tonem. — Ale choćbyś chciała i próbowała mi wmówić, że z twoją nogą jest w porządku, nie ukryjesz tego, jak kulejesz. — Chyba po raz pierwszy mówił przy niej tak wiele — sam był zaskoczony, że tyle słów popłynęło z jego ust. — Więc daj mi odwdzięczyć się za twoją pomoc — powiedział, tłumacząc tym poniekąd swoje zachowanie, chociaż nie w tym był pies pogrzebany; nie w tym tkwiło źródło jego poczynań.
 Wraz z ostatnim słowem odwrócił się z powrotem przed siebie i zaczął iść dalej. Powoli, zupełnie jak wtedy w szpitalu, gdy ona przystosowywała swoje tempo do niego.



Grace Jorey
Grace Jorey
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Baby, don't think you're lonely
Nie Lut 07, 2021 12:45 am
— Kogo? — odparła, niemal odruchowo, całkowicie zapominając o tym, że takie pytanie mogło być nie na miejscu. Gdyby mogła, z pewnością cofnęłaby te słowa. Nie czuła zresztą, by powinno to leżeć w jej interesach. W końcu, kogo mogła mu przypominać? Nie miewała dobrych myśli na swój temat, gdyby poprosić ją o opinię na temat samej siebie, z pewnością nie uświadczyłoby się pozytywów. Wgrana przez lata narracja całkowicie wykluczała to, że mogła być dobrą osobą. Co prawda, jej świadomość usilnie walczyła z toksycznymi słowami męża, niemniej, ciężko stawać do pojedynku z nożem do masła naprzeciw kogoś, kto posiada miecz. Pomijając aspekt tego, że Grace w ogóle nie chciała walczyć. Była cholerną pacyfistką marzącą o tym, że kiedyś będzie dobrze i, prawdę powiedziawszy, zawsze łapała się na tym, że robi za mało, by tak było. To uczucie bezradności i wegetacji towarzyszyło jej cholernie długo.
 — Prędzej czy później i tak się pan dowie. W tym mieście ciężko cokolwiek ukryć. — I miała rację. Znała ten trud z autopsji. Lata praktyki, co? Chyba nikt nie był w tym tak dobry, jak Jorey. Z powodzeniem mogłaby dawać wykłady policjantom czy graczom pokera o tym, jak ukrywać emocje i myśli. Choć obecnie czuła, że jej bariera jest naruszana pieprzonym buldożerem. Samuel coraz śmielej wchodził do jej umysłu i równie szybko przeszukiwał każdą szufladę wspomnień, marzeń, a w końcu uczuć. Nie była pewna, w jakim stopniu był to wynik przypadku, a w jakim stopniu inteligentne rozegranie partii szachów, ale jedno wiedziała na pewno – to nie powinno mieć miejsca.
 No tak. Nogi nie da się ukryć pod toną ubrań. Tak samo, jak, wymuszonego przez organizm, specyficznego sposobu chodzenia. Spuściła wzrok, a kąciki jej ust wykrzywiły się ku brodzie. W duszy przeklęła to, że nie potrafiła kazać mu odejść. A powinna, zdecydowanie powinna. Nie była pewna, czy ta chwila wytchnienia w towarzystwie Larsona, który zapewniał szczerość swoich intencji, była warta ryzyka. Tak samo, jak i tego, czy jeśli pojawią się konsekwencje działań, które podjęli, będzie równie pewny swoich decyzji, jak teraz. Bądź co bądź, nie był stąd. Był na przegranej pozycji. Zwłaszcza wtedy, gdy znów stanie naprzeciw mężowi brunetki i jego wpływów, który już ostatnim razem zagwarantował mu odwet. W takich przypadkach nigdy nie rzucał słów na wiatr. Niedźwiedzia przysługa, doprawdy.
 — Nie miewam dłużników i wolałabym, by tak pozostało — mruknęła, jasno dając do zrozumienia, że choć docenia jego gest, to nie życzy sobie, by robił to ponownie. Nie dlatego, że uznawała się za kobietę samowystarczalną, ale ze słusznej obawy przed tym, że mogłaby sprowadzić na niego problemy. Duże i nieprzyjemne problemy. Po chwili, nie śpiesząc się bardziej, niż zwykle, ruszyła jego śladami, oczyma badając okolicę. Wybór ścieżek również wydawał się dziwny jakby specjalnie wybrany pod kątem uniknięcia czyjejś obecności. Mężczyzna mógł pomyśleć, że Grace wstydzi się jego towarzystwa, ale byłaby to ostatnia myśl, jaka przyszłaby jej do głowy.
— Jak długo jest pan w Riverdale? — wypaliła w końcu, przerywając martwą ciszę wędrówki. Wciąż usilnie podtrzymywała dystans między nimi, choćby wspomagając się zwrotami grzecznościowymi. Do dotarcia do celu pozostało im parę minut. Cmentarz, znajdujący się w niedużej odległości od sklepu, miał być miejscem, w którym ich drogi się rozstaną. A przynajmniej taki był plan.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Baby, don't think you're lonely
Nie Lut 07, 2021 1:55 am
 Teraz, gdy doszły do niego konsekwencje z wypowiedzianych słów, uświadomił sobie, że nie powinien jej mówić, jakoby kogoś mu przypominała. To było za dużo, mogło zrodzić jeszcze więcej pytań niż to jedno (”kogo?”), które automatycznie zignorował i nie raczył na nie odpowiedzieć. Mogła też wynieść z tego pochopne wnioski, nad którymi nie miałby kontroli, a żeby im zaniechać, musiałby się wytłumaczyć. Nie musiał być prawdomówny; mógł wskazać kogokolwiek, jednak i to miałoby swoje własne skutki — dlatego lepiej było o tym nie wspominać. Nie przemyślał tego jednak, nie do końca świadomie wypowiadając myśli na głos.
 “W tym mieście ciężko cokolwiek ukryć”
 Zwolnił kroku, jakby słowa te tknęły go bardziej, niż powinny. Przez kobietę zostały wypowiedziane w innym kontekście, a w innym też je odebrał — zupełnie jakby były skierowane do niego, do jego uczynków i skrywanej przez niego przeszłości; jakby wiedziała. Jakby przejrzała go na wylot już pierwszego dnia i zorientowała się, co skrywa nie tylko w swoim sercu, ale też w papierach.
 Jakby mu groziła.
 Nie dał się jednak ponieść paranoi. Prócz tego krótkiego, ledwo widocznego gestu, nie zareagował na te słowa w żaden inny sposób; wzrok miał utkwiony przed sobą, a wyraz twarzy nie przedstawiał nic prócz obojętności.
 — Tak czy inaczej, nie interesuje mnie to — sprostował, próbując utwierdzić ją w przekonaniu, że adres jej zamieszkania jest mu zbyteczny. Jeżeli kiedykolwiek będzie mu potrzebny, to, tak jak powiedziała, prędzej czy później się dowie. Na ten moment jednak nie mógł sobie wyobrazić, z jakiego powodu przydałaby mu się ta wiedza. Nachodzić jej nie zamierzał, nawet jeśli tak odebrała jego nagłe podejście w sklepie.
 — W takim razie uznaj to za jednorazowy akt dobroci. Cokolwiek, byle twoje sumienie pozwoliło mi na poniesienie reklamówek — rzucił z niewielką nutką ironii, ale bez zgryźliwości. Nie zdenerwowała go w żaden sposób, ale zauważył, że próbowała zaprzeczyć niemalże wszystkiemu, czego by nie powiedział.
 Nie zwrócił zbytniej uwagi na okolicę. W supermarkecie znalazł się po raz pierwszy, tak samo jak i to otoczenie było dla niego nowe; przez te kilka dni zdążył zbadać przestrzeń hotelu i bliższe mu lokalizacje. Nie był więc za bardzo świadomy, jaką drogą podążają.
 — Od kilku dni — odpowiedział, niekoniecznie uszczegóławiając swoją wypowiedź. — Ty… mieszkasz tu od urodzenia? — wypalił niezbyt pewnie, zerkając na nią kątem oka. Nie był przyzwyczajony do takiego spoufalania się z innymi — do poznawania ich, pytania o życie osobiste — nie był więc pewien, co go popchnęło do wypowiedzenia tego. Może chęć podtrzymania rozmowy (do czego też nie miał tendencji, nie należał do osób zbyt rozmownych) lub fakt, że to samo pytanie przemknęło mu przez głowę już jakiś czas temu. Nie miał jednak jak się tego dowiedzieć inaczej, jak od niej samej. Prócz niej, recepcjonisty hotelowego i tego osobliwego mężczyzny z lombardu, nie znał tu nikogo.
 Przeniósł jedną reklamówkę do drugiej ręki, wyjmując z plecaka paczkę ciastek. Utrzymując ciężar zakupów na lewej ręce, chwycił nią za nią, by prawą móc wyjąć słodycz (choć nie był pewien, czy tak właśnie można nazwać bezcukrowy wyrób) i włożyć pomiędzy zęby. Następnie podsunął paczkę w stronę Grace. Spojrzał na nią wyczekująco, gotów ją odsunąć, gdy ta zdecyduje się na przyjęcie poczęstunku lub też nie.


Grace Jorey
Grace Jorey
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Baby, don't think you're lonely
Nie Lut 07, 2021 8:34 pm
Wiedziała, że celowo zignorował jej pytanie, jednak nie ciągnęła go za język. Jeśli nie chciał odpowiadać, to najwidoczniej miał ku temu powód; brak zaufania albo najzwyklejsza w świecie informacja, którą wolał zachować dla siebie. To, że niewiele wiedzieli na swój temat, znacznie ułatwiało tę relację. Nie oceniali się, bo i na jakiej podstawie. I chyba głównie dzięki temu miała ona rację bytu.
 Kiwnęła głową w geście zgody. Nie chciała protestować. Summa summarum, gdyby miała dotrzeć do cmentarza, do którego droga układa się pod skosem, o własnych siłach, to najwcześniej uczyniłaby to jutro, w południe. Wtedy też byłaby w znacznie większych tarapatach niż obecnie. Mimo wszystko chciała wierzyć, że nie natrafią na nikogo, kto mógłby przekazać jej mężowi wieść o tym, że prowadza się z obcym. Jednakże, w tym przypadku, słowo „prowadza się” dalekie jest od prawdy. Samuel nie był nikim szczególnym, ot, kolejnym pacjentem na liście, a przynajmniej taką wersję starała się przyjąć Grace. Niemniej, ciężko było uznać go za kolejne nazwisko w notesie. Był inny, ciekawy i emanował różnorodną mieszanką emocji. To wszystko sprawiało, że choć nigdy nie była chętna, by aktywnie uczestniczyć w rozmowie, to teraz chciała to robić. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przebywanie w jego towarzystwie jest szalenie nieodpowiedzialne, ale coś zabraniało jej żądać, by odszedł. Zdecydowanie wolała, by sam o tym zdecydował. Zniósł ten ciężar z jej barków i podjął decyzję za nią.
 — Chyba tak. Niewiele wiem mi na temat mojego dzieciństwa — odparła, wyraźnie się ożywiając. Prawdą było, że matka Jorey zawsze pomijała temat jej narodzin. Teraz zdawała sobie sprawę, że słusznie. Gdyby snuła zbyt długie opowieści, narażałaby się na niewygodne pytania. W końcu tajemnicę tego, kto jest ojcem dziewczęcia, zabrała do grobu. Najwyraźniej dbała o to, by nikt nigdy nie dowiedział się o jego personaliach. Musiała go cenić i szanować, choć ciemnowłosa nie odnajdywała powodu, dla którego miałaby to robić. Całe życie spędziła w ubóstwie i samotności. Kto wie, może to właśnie on ją tu ściągnął. Za co miałaby być mu wdzięczna? Jedyny logiczny powód to fakt, że groziłyby jej konsekwencje, gdyby zdecydowała się wyjawić jego imię. Była ciekawa, czy wciąż żyje, ale nie zaprzątała tym swoich myśli. Prawdopodobnie nigdy nie otrzymałaby odpowiedzi na to pytanie.
 Na horyzoncie pojawił się zarys cmentarza, a raczej mosiężnej bramy, którą należało przejść, by znaleźć się wśród alejek. Zdała sobie sprawę, że zostało im parę minut. Szkoda. Coraz pewniej czuła się w jego towarzystwie. Początkowy strach malał z każdą sekundą przebywania w jego towarzystwie. Mimo szaleństwa, jakie miał w swoich oczach, wydał jej się całkiem dobrą osobą. Oh, jak się myliła. Gdyby tylko wiedziała, co uczynił, prawdopodobnie nigdy nie pozwoliłaby by pozostali sam na sam. O ile w ogóle zechciałaby przebywać w jego towarzystwie, bo i to jest wątpliwe. Niewiedza, w tym przypadku, była ich sprzymierzeńcem.
— Nie przepadam za słodkim, dziękuję — powiedziała, zgodnie z prawdą, gdy wysunął łakocie w jej kierunku. Korzystając z okazji, przyjrzała się dłoniom mężczyzny; były duże, męskie z mocno spuchniętymi żyłami. Pierwsze co przyszło jej na myśl, to łatwość wkucia się w nie. Jakoś tak już było, że zwracała uwagę na takie szczegóły. Przekleństwo pracy, do której chciała już wrócić. Zdawała sobie jednak sprawę, że w obecnym stanie będzie musiała z tego zrezygnować. Kto wie, może będzie to parę dni, a może tydzień czy miesiąc. Wszystko zależało od możliwości regeneracyjnych organizmu. Chciała jednak wierzyć, że stanie się to wcześniej, niż później. Im dłużej pozostawałaby w domu, tym większe ryzyko tego, że może już nigdy nie pojawić się w szpitalu. A jak już, to w kostnicy.
 Wędrówka, nieprzerwana przez ostatnie paręnaście minut, dała jej się we znaki. Grymas bólu coraz mocniej malował się na twarzy kobiety. Gdyby któryś z jej pacjentów skręcił kostkę, zabroniłaby mu wzmożonego ruchu. Zabawne więc, że mimo obszernej wiedzy, jaką posiadała, robiła rzeczy, które jej zaprzeczały. Przystanęła w miejscu, by obolała noga mogła odpocząć. Niezmiennie starała się tuszować ślady tego, że cokolwiek ją boli, jednak osuwający się stabilizator nie poprawiał sytuacji. Grace wiedziała, że jeśli zechce go poprawić, będzie musiała podwinąć nogawkę do góry, a co za tym idzie ukazać gęsto rozsiane siniaki.
— Widać stąd całe miasto — powiedziała, zapatrując się na krajobraz. Widok ten nie był dla niej ani urokliwy, ani też specjalnie ciekawy. Choć komuś, kto był tu pierwszy raz, mógł się spodobać. Powiedziała to tylko i wyłącznie dlatego, by usprawiedliwić nagłe przerwanie wędrówki. — Właściwie, dalej mogę pójść sama. Cmentarz jest ledwie parę kroków stąd — dodała po chwili, chcąc go spławić, nim straci kontrolę nad mimiką.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach