William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
First topic message reminder :


Miejsce gdzie raczej nikt się nie zapuszcza. Przede wszystkim dlatego, że oficjalnie jest strzeżone, nieliczni jednak wiedzą, że strażnic chodzą jedynie przy jednej z granic kontenerowej góry. Tam faktycznie nie warto się pokazywać, ponieważ przez kręcące się tu typy “spod ciemnej gwiazdy” mają oni pozwolenie na strzelanie do wszystkiego co potencjalnie może ich zabić. Miejsce które jest pod ostrzałem łatwo jednak rozpoznać. Również lepiej omijać okolice przy wielkim, pomarańczowym dźwigu do rozładunku.
Drugim powodem jest to, że nie ma się pewności, czy idąc w te opustoszałe miejsce nie spotka się ćpuna, który właśnie jest w odległej galaktyce i walczy z obcym. Krzyczenie i błaganie o pomoc zwróci jedynie uwagę stada mew, które mają tu gniazd,a one nie słyną z chęci do pomocy.
Poza tym miejsce wygląda jak większość śmieciowisk kontenerowych - stosy jeden na drugim. Pomiędzy niektórymi znajdują się “wąskie” przejścia (zmieści się w nich samochód). Nikt nie rozumie w jaki sposób i dlaczego właśnie tak są poukładane, ale na pewno ma to jakiś zmyślny cel. Dodatkowo na kontenerowe góry można się wdrapać - tylko trzeba być wariatem, żeby to robić, w końcu to daleko od ziemi!

Nieużywane Kontenery


Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w SNK? Kliknij na W.

William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Uśmiechnął się słysząc, że ojciec podniósł pensję panu Clarkowi. Miło z jego strony, w końcu pracował tyle lat u nich, że mu się należało. Will nigdy nie wtrącał się w sprawy biznesowe prowadzone przez rodziców ale uważał, że powinno się nagradzać ludzi za ich ciężką pracę.
- Przekażę przy najbliższej okazji- odparł chociaż nie był całkiem pewien czy mu się to uda. Po pierwsze zapominanie było rzeczą, która przytrafiała mu się nad wyraz często. A po drugie nieczęsto rozmawiali z ojcem. Zatroskana matka umiała dzwonić do niego raz albo nawet dwa razy w ciągu doby. Ale z ojcem stosunki mieli może nie tyle chłodne co nadawali na innych falach. I rozmowy zazwyczaj kończyły się sprzeczką na jakieś mniej lub bardziej ważne tematy. Chociaż William nie powinien narzekać. Jego młodszy brat miał znacznie ogrzej. Jim sam jednak sobie na to wszystko zapracował. Jego zidiociał styl bycia i kompletny brak umiejętności dopasowania się robiły swoje. Chyba tyko matka lubiła swoje najmłodsze dziecko. A może czuła się w obowiązku je lubić i dla tego nie dawała po sobie poznać jak jest prawda. W zasadzie było to mało istotne, bo całe szczęście, jasne oczy Willa nie zobaczą pyszałkowatej twarzy brata aż do Wielkanocy. Wyobraził sobie jak rzuca w niego jajkiem, tłumacząc, że przypadkiem wyślizgnęło mu się z dolni.
- To super- udał, że nie widzi zmiany na twarzy rozmówcy- więcej luzu będziesz miał.
Anonymous
Gość
Gość
„Więcej luzu będziesz miał” powtórzył w myślach drażniącym głosem swojej matki, która już nie raz o tym mówiła. Mniej więcej to samo powtarzali mu wszyscy dookoła, kompletnie nie rozumiejąc sytuacji w jakiej się znalazł. Nigdy się niczym nie przejmował, ale utrata bezpiecznej kryjówki, gdzie miał zapewnioną codzienną pobudkę, smaczne posiłki i czyste ubrania, była dla niego nie do pogodzenia. Jego ojciec doskonale wiedział co robi. I oczywiście będzie musiał bezpiecznie przetransportować swoje „dziewczynki”. Dobro roślinek Georga było najważniejsze i nie chodziło mu tylko o paprotkę i beniaminka.
Wykrzywił się dopalając blanta do końca i wrzucił tlący się filterek do beczki między dogasające gazety.
- W zwykłym akademiku owszem, ale w tej budzie dla bogatych szczeniaków... - uniósł lekko brwi patrząc na Williama i przestał mówić na moment. - To znaczy... no... - podrapał się nerwowo po głowie. – Wiesz o co mi chodzi... – westchnął głęboko - nie wiem czego się spodziewać. A muszę przenieść tam rzeczy jutro i zastanawiałem się... - Poprawił czapkę i włożył dłonie do kieszeni kurtki, robiło się zimno. - Czy nie mógłbyś mi trochę pomóc. Jestem pewien, że lepiej się orientujesz jak przenieść coś do pokoju bez wiedzy recepcji. - uśmiechnął się szeroko, czując zbawienny wpływ wypalonego jointa.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
On sam mieszkał bez opieki od początku edukacji w Riverdale. Jeśli mieszkanie z kimś można nazwać 'bez opieki”. Bo może i nie był to akademik, ale z początku brat za ścianą a później inny człek. Powodują, że ktoś zawsze miał na niego oko. No i gosposia, bez której zapewne umarłby w brudzie i głodzie.
Zaczął się śmiać. Więc był 'bogatym szczeniakiem'. Nigdy tak na siebie nie patrzył ale co racja to racja. Większość dzieciaków w szkole zachowywała się tak, jak by to jaki mają status było ich zasługa. A przecież tylko pławią się w bogactwie nadzianych krewnych. Nic z siebie nie dając. Bo jak na razie też dzięki posiadanej fortunie zdobywają wiedzę. Udało mu się przestać śmiać, ale nadal patrzył na blondyna z nieukrywanym rozbawieniem.
- Ja też nie wiem. Ale myślę, że na śniadanie podają jajecznicę- klepnął go w ramie – Możesz na mnie liczyć- uśmiechnął się. - chociaż nie zbyt widział siebie w postaci noszącego pudła. Ale zawsze można spróbować czegoś nowego. W najgorszym wypadku się zmęczy. Wydawało mu się jednak, że najłatwiejszym sposobem przemycania czegoś do pokoju było zagadanie recepcjonisty. Wystarczy tylko minuta albo dwie bezsensownej gadki a druga osoba może wówczas przejść z obok niezauważona. A jak nie, to kupi po drodze fajerwerki i odpali na jednym z korytarzy. To już na pewno odwróci uwagę recepcjonisty na dobrą chwilę. - Tylko powiedz mi gdzie mam się pojawić jutro i o której- dodał po chwili przypominając sobie, że to dosyć istotna sprawa.W tym monecie cichy brzdęk wydobył się z kieszeni dziewiętnastolatka. Pośpiesznie wyjął urządzenie i przeczytał wiadomość, którą otrzymał. - Cholera- mruknął chowając telefon. - Musze zwijać, nagła sprawa, ale widzimy się jutro. Daj mi tylko znać o której mam być- klepnął jasnowłosego w ramię i ruszył szybko w kierunku dziury w płocie.
[z.t]
Anonymous
Gość
Gość
- Wyślę Ci sms'a! - powiedział głośniej, gdy William poklepał go po ramieniu wyrywając z zamyślenia. Odprowadził chłopaka spojrzeniem, a kiedy ten zniknął na jego miejscu pojawiła się kolejna mewa. Zaskrzeczała głośno i zaczęła zbliżać się do Georga wymachując jaskrawo- pomarańczowymi nogami w marszu. George nigdy nic nie miał do ptaków, a zwłaszcza nigdy się ich nie bał, ale ta mała mewa świdrująca go swoimi małymi oczkami była jakaś dziwna... Zmarszczył brwi i przekrzywił głowę w podobny sposób w jaki robił to ptak, by spojrzeć mu prosto w oczy, a dokładniej oko. Obserwował ją, aż do momentu kiedy z głośnym krzykiem zaatakowała jego sznurowadło... Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak szybko uciekał.

[z/t]
Anonymous
Gość
Gość
Chodził w tę i z powrotem po jednym z kontenerów. Raz z założonymi rękoma, raz w kieszeniach, raz zerkał już odruchowo na wyświetlacz telefonu zapalając go i gasząc na zmianę. Bawił się zapalniczką benzynową, zamykając i otwierając. Wzdychał. Marudził i przeklinał pod nosem. Na krawędzi siedział jego kumpel, który podpierał brodę o rękę i miał minę pomiędzy skupianiem się, a bezdennym natłokiem myśli.
- No, kurwa, powiedz coś - ponaglił go, rozkładając ręce i podchodząc do niego z tyłu - bo ja już nie wiem - jęknął zbolały, a potem stwierdził że odpali kolejnego papierosa. Na szczęście chociaż zapalniczka dobrze działała.
- Wiem, że nikt nie jest nieomylny ale naprawdę nie musiałem wypierdalać do zatoki tego telefonu za pięćset dolców. Nowego. Telefonu. Za pięćset dolców. - kontynuował, wykonując jakiś nieokreślony bliżej ruch rękoma, który miał wyrażać pretensje.
- Nie namierzyliby mnie, nastraszyłeś mnie. Mogłem wyjąć tylko kartę sim, zresetować dane... - warknął, a potem uniósł głowę ku niebu i krzyknął szybkie i głośne "kurwa!". Kilka kroków w tę i z powrotem. W tę i z powrotem.
- Dobra, jebać to... - usiadł obok niego, odetchnął. Zwiesił nogi w dół i spojrzał na kumpla - masz te blanty? Dawaj.
Dylan
Dylan
Fresh Blood Lost in the City
Powoli docierało do niego co zrobili, a właściwie co on jeden zrobił. I albo dostanie wpierdol, albo będzie biedniejszy o parę stów. Musiał odpowiednio dobrać słowa, żeby wyjść z tej opresji cało, bo bądź co bądź szybko spierdalał, ale w skakaniu po dachach kontenerów nie był mistrzem.
Kiedy on obmyślał plan, jak wyjść cało z opresji, czuł jak frustracja Rabbita roś nie z każdym słowem.
- Oj spanikowałem okej? - sapnął w końcu, przebudzając się z letargu - Ale to nie zmienia faktu, że sam wpierdoliłeś ten telefon do wody.
Westchnął ciężko i przejechał sobie ręką po twarzy. Tak się właśnie kończy wpierdalanie nie w tą bajkę co trzeba. Trochę zagrożenia i o... Dylu panikuje kurwa jego mać. Będzie musiał ostro nad tym popracować. Dzień wolny spędzony na spierdolonej robocie. Trzeba by było się teraz odstresować...
Kiedy Sean usiadł obok niego, Dylan podniósł głowę i się na niego spojrzał z miną zbitego psa. Prychnął pod nosem i zaczął grzebać w wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Kiedy w podszewce odnalazł swoje opakowanie z miętówkami, wyjął je i pogrzechotał nim przed nosem ziomka.
- Ty tu jesteś lepiej doinformowany niż ja, więc sądziłem, że będziesz miał rękę na pulsie - westchnął ciężko, po czym otworzył pudełko i spod dna wyjął jednego pięknego skręcika. - Trzymaj brachu. - podał mu, a sam zaczął znowu pakować syf do środka, żeby zaraz schować do kurtki.
Anonymous
Gość
Gość
Wziął blanta bez słowa, a potem odpalił go zapalniczką. Zamknął ją i wrzucił do skórzanej kurtki. Zaciągnął się dymem, chwilę trzymając w płucach i lekko marszcząc brwi.
- Zaraziłeś mnie paniką, wiesz, że jestem podatny na to - powiedział, wciąż trzymając dym w płucach i dopiero gry skończył, powoli wypuścił chmurkę i podał skręta Dylanowi.
- Trudno, jakoś to odkuję. Może i słusznie zrobiłem - mruknął, zerkając w dół, a potem w dal. Światełka wieczornego miasta świeciły, a kiedy nie wyostrzał spojrzenia zlewały się w jedną świecącą plamę. Zamyślił się. Zamrugał.
- Dobra, wyjebane - westchnął, rozglądając się na boki i w dół. Był półmrok, latarnie między kontenerami dawały mało światła - Mam nadzieję tylko, że żadnemu strażnikowi nie przyjdzie do głowy tu zajrzeć.
Dylan
Dylan
Fresh Blood Lost in the City
Wziął od niego skręta i wsadził sobie w japę, jeszcze kontrolnie rozglądając się po otoczeniu, czy żaden z uprzykrzających życie strażników, nie biega z bronią w łapie. W ogóle nie rozumiał po kiego czorta mieli zezwolenie na otwarcie ognia do czegokolwiek na terenie składowiska kontenerów. Nie był to przecież teren rządowy, a tym bardziej strzelanie na terenie prywatnym było mało zgodne z prawem. Także trzeba było być bardziej na baczności niż normalnie. Z popierdoleńcami nie wygrasz.
- Będę pamiętał, żeby uważać - wyszczerzył się i zaśmiał cicho - Poza tym muszę tez kurwa popracować, żeby nie być ciepłą pizdą. Wiesz.. więcej pewności siebie i te bajery.
Zaciągnął się w końcu blantem głęboko i podał go Rabbitowi. Wciągnął jeszcze powietrze nosem, aż przyjemnie go mózg zmrowił i wypuścił dym nosem. Było całkiem zimno, jak na aktualną godzinę, ale przynajmniej mogli jak ludzie zajarać. Poza tym adrenalina jeszcze buzowała im w krwiobiegu.
- No właśnie tez się tak rozglądałem... Ale jeszcze nikogo nie dostrzegłem na horyzoncie. Ej... oni mają przy sobie chyba telefony prawda? - spojrzał się na niego zadowolony - Zawsze możemy sprawdzić ich lokalizację.
Anonymous
Gość
Gość
Zaciągnął się blantem raz, potem drugi. Sam zapach marihuany już go uspokajał w jakiś sposób. Dobry chill wbijał się na banię powolnymi kroczkami. Mimo to, dalej czuł w środku niepokój związany z niedawno zaistniałą sytuacją. Oby mu krzywo nie siadło.
Oddał Dylanowi już o wiele mniejszy kawałek i uniósł brwi w reakcji na to, jakie rozwiązanie podsunął blondi.
- Niby mają, ale nie mam żadnego punktu zaczepienia. Jeśli nie korzysta w danym momencie z telefonu, nie ma szans - mruknął, jednak odwracając się do plecaka i grzebiąc w nim przez chwilę - Nie wiem, czy to będzie najlepszy pomysł. Nie lepiej się stąd zwinąć po jaraniu? - powiedział, otwierając ekran niewielkiego laptopa. Jasne światło oświetliło twarz Rabbita, które zaraz skalibrował na tyle, by nie rzucało się za mocno w oczy w ciemności i nie raziło go. Przez chwilę coś przełączał na touchpadzie, by potem coś wpisać na klawiaturze.
Dylan
Dylan
Fresh Blood Lost in the City
Dylan przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad faktyczną realizacją swojego pomysłu. Właściwie to Sean miał racje, nie mieli punktu zaczepienia, bo mało wiedzieli o obecnym położeniu strażników. Musiał mieć w takim razie wyczulony słuch, ale mózg nie przestawał przetwarzać mu danych.
- Zimna pizda. - mruknął do siebie podsumowując obecną sytuację - Znaczy jasne, że po zjaraniu się zwiniemy, ale jakby chcieli nas zaskoczyć... to bylibyśmy niezaskakiwalni.
Słowotwórstwo level hard. Mógł sobie śmiało pogratulować logicznego myślenia i kreatywności.
Popukał się w brodę w zamyśleniu, po czym zaciągnął się blantem.
- Ej a może kamery tam przy dźwigu? Widziałem jakieś, a włączone są na pewno.
Anonymous
Gość
Gość
Kombinował coś przez chwilę na laptopie, a minę miał bardziej zblazowaną niż skupioną, że znowu coś mu nie działa. Potem jednak się zaśmiał z genialnego określenia Dylana.
- Niezaskakiwalni - powtórzył sobie, a potem parsknął, kręcąc głową - zobaczmy, co da się zrobić... - mruknął, wzdychając niecierpliwie. - Muszę zrobić porządek na tym lapie, bo już mnie powoli wkurwia - powiedział, stukając palcami w niewielką klawiaturę. Chwilę czekał, czytał, potem pisał znowu. Kiedy przestał, zmarszczył brwi.
- Te głupie kamery nie działają, to straszaki. Jedyna, która działa to ta przy głównej bramie, którą i tak nie wchodzimy
Anonymous
Gość
Gość
Chłodny wieczorny wiatr rozwiewał jej niesforne włosy, które wysunęły się spod kaptura rozciągniętej bluzy, w którą ubrana była dziewczyna. Jej pochylona postawa, dłonie w kieszeniach i szybki chód świadczyły o tym, że nie przyszła tu raczej na pogaduchy z przyjaciółką (trzeba ją najpierw mieć w ogóle). Czuła dreszczyk podniecenia, gdy przechodziła przez zniszczone ogrodzenie starych, równie zniszczonych magazynów. W końcu pierwszy raz sama robiła coś tak szalonego i niebezpiecznego. Do tej pory była w tym wyręczana w znajomych, ale ileż można prosić inne osoby o coś takiego? Poza tym, im mniej osób zna prawdziwą naturę idealnego dziecka Cigfranów, tym lepiej.
Zatrzymała się przy jednym z nieużywanych kontenerów i rozejrzała się. O ile w oddali słyszała pijackie wrzaski i śmiechy sugerujące, że dzielnica jest żywsza niż mogłoby się wydawać, tak w okolicy kontenerów nikogo innego nie było. Wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni obcisłych jeansów i spojrzała na godzinę. Przyszła przed czasem, co wypełniło ją jednoczesną ulgą i niepokojem. Kim właściwie jest ten cały Smuggler? Czy również przyjdzie sam? A co jeśli nie? Jeśli chciał ją tylko zwabić i potem…
Głupia – skarciła się w myślach. Jedyne, czego powinna się obawiać to to, że diler będzie bawił się w jakąś „klauzulę sumienia” i odmówi jej sprzedaży prochów ze względu na jej młody wiek. Bywali i tacy, którzy chcieli zgrywać dobrych wujków chroniących dzieci przed wpadnięciem w nałóg, by naprawić błędy młodości, czy jakoś tak…
Uspokoiła się naciągając nieco bardziej kaptur na swoją twarz i oparła się plecami o stary kontener ze skrzyżowanymi dłońmi na piersiach. Niech ten Smuggler się pośpieszy, bo nie ma całego wieczora. Swoją drogą, ciekawe jak zareaguje, gdy zorientuje się, że jego klientką jest mała dziewczynka?
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Travitza już z dobrą godzinę leżał do jednym z kontenerów, co jakiś czas zapalając papierosa i przez większość czasu wgapiając się w niebo albo popadając w krótką drzemkę. Akurat myśleć miał o czym, więc czas zleciał mu dosyć szybko. Nie zwrócił na to uwagi i już jakby dosłownie chwilę później usłyszał kroki osoby wchodzącej do składowiska. Pojedyncze, dobrze. Wyciągnął telefon i spojrzał na godzinę.
Zbyt wcześnie.
Sam nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Na pewno lepiej, niż jakby miała się spóźnić, bo nienawidził spóźniających się osób.
Cóż. Czas zacząć przedstawienie.
Naciągnął na twarz maskę przeciwgazową, która do tej pory zwisała na jego szyi i ubrał również kaptur. Dzięki temu ewentualny obserwator mógł dostrzec co najwyżej błysk lodowatego spojrzenia i niesforne blond kudły. Po tym zabiegu usiadł na krawędzi kontenera i spojrzał na potencjalnego klienta. Lub, jak się okazało, klientkę.
- Job twoju mać, czy ty masz więcej, niż 10 lat?
Jego zniekształcony głos rozszedł się echem pomiędzy kontenerami. Oświetlał ich jedynie blask księżyca oraz jakaś przypadkowa lampa, oddalona o kilkadziesiąt metrów, więc nie był w stanie powiedzieć aż tak dużo na temat dziewczyny, jednak podstawowe informacje były takie, że raczej powinna kupować soczek w sklepiku szkolnym, a nie załatwiać interesy z nim tutaj.
Wzruszył ramionami sam do siebie.
- Dobra, babygirl. Z czym chcesz się zabawić? - zagadnął, machając przy tym wesoło nogami. Na wszelki wypadek jednak rozglądał się czujnie. Cholera wie, ludzie miewali różne głupie pomysły.
Anonymous
Gość
Gość
Słysząc zniekształcony głos zadrżała z trudem utrzymując równowagę. Jeszcze brakowało, żeby wyjebała się na oczach swojego nowego (jeśli wszystko pójdzie z planem) dilera. Przypał, wstyd na dzielni i inne mniej przyjemne rzeczy gwarantowane. Zignorowała pytanie o wiek. Po pierwsze, przywykła do bycia braną za młodszą niż w rzeczywistości. Po drugie, to nie było jego sprawą i też nie sądziła, by oczekiwał odpowiedzi. Przyszli tutaj dobić targu, a nie rozmawiać.
Kurwa – mruknęła przyglądając się postaci siedzącej na kontenerze. A więc to ten cały Smuggler? Na chuj mu ta cała dziwaczna maska? Czyżby bał się, że Leilani gdzieś go podkabluje? – Zawsze musisz się tak skradać? Wiesz, że odstraszasz klientów?
Jej szybko unoszące się ramiona świadczyły o tym jak bardzo przestraszył ją swoim nagłym ujawnieniem się. Czyżby robienie tego typu interesów było dla niej zbyt trudne? Wystarczy tylko spojrzeć na jej żałosną postać – jak nieudolnie próbuje naciągać kaptur na okrągłą twarzyczkę, jak omal nie podskakuje przy każdym dźwięku i cała drży ze strachu, jakby zza rogu miał zaraz wyskoczyć jej ojciec z pasem. Dobrze, że młoda nie zaczęła uciekać krzycząc, bo wtedy dopiero by się narobiło.
Myślałam nad ziołem… Chyba, że masz w swojej ofercie coś ciekawszego – wzruszyła ramionami. Tak naprawdę, to było jej całkowicie obojętne co dostanie od Smugglera. Ważne, żeby po tym odpłynęła – Byle tylko starzy się nie zorientowali.
Oh, jak to uroczo brzmi! Taki maluszek robi coś za plecami rodziców! Próbowała udawać wyluzowaną, jakby kupowanie narkotyków nie było dla niej niczym nowym, ale jej gesty ją zdradzały. Była raczej grzeczną dziewczynką.
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Zaśmiał się głośno, widząc i słysząc gwałtowną reakcję dziewczyny. No musiał przyznać, że dawno nie spotkał się z czymś podobnym. Przyzwyczaił się, że większość klientów wiedziała, czego się po nim spodziewać. Brakowało mu tej świeżej krwi.
- Jeśli mój klient boi się czegoś takiego, to oznacza, że raczej nie powinien tutaj przychodzić - odpowiedział, uśmiechając się zaczepnie, jednak dziewczyna i tak nie mogła tego zauważyć. Tak czy inaczej zapewne zrozumiała, co próbował powiedzieć. Koniec jednak durnego moralizowania. - No już się tak nie stresuj dziecino. Nie obchodzi mnie kim jesteś i z jakiego powodu odwiedzasz takie miejsca - wyjaśnił, żeby potem nie myślała, że gdzieś ją wsypie. To bardziej on zaczynał się tego obawiać. Takie strachliwe dzieciaki miały to do siebie, że zbyt łatwo ulegały presji. Ale jak to się mówi, bez ryzyka nie ma zabawy.
- Na pewno coś dla ciebie znajdę, dziecino. Pytanie tylko, czy ty znajdziesz pieniądze, żeby za to zapłacić. Tatuś wypłacił kieszonkowe? - ciężko było mu powstrzymać się od tych sarkastycznych komentarzy. To po prostu było zbyt dobre. - Niech pomyślę. Mogę ci sprzedać dwa gramy za trzy dychy. A jak się nie boisz czegoś mocniejszego, to dorzucę trochę fety, ale wtedy cena wędruje w górę. Towar sprawdzony i jakościowy, możesz zapytać kolegów z klasy - kolejny jadowity uśmiech, którego dziewczyna nie mogła dostrzec.
Nadal wesoło dyndał nóżkami, czekając na odpowiedź niepozornej uczennicy.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach