William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City

Miejsce gdzie raczej nikt się nie zapuszcza. Przede wszystkim dlatego, że oficjalnie jest strzeżone, nieliczni jednak wiedzą, że strażnic chodzą jedynie przy jednej z granic kontenerowej góry. Tam faktycznie nie warto się pokazywać, ponieważ przez kręcące się tu typy “spod ciemnej gwiazdy” mają oni pozwolenie na strzelanie do wszystkiego co potencjalnie może ich zabić. Miejsce które jest pod ostrzałem łatwo jednak rozpoznać. Również lepiej omijać okolice przy wielkim, pomarańczowym dźwigu do rozładunku.
Drugim powodem jest to, że nie ma się pewności, czy idąc w te opustoszałe miejsce nie spotka się ćpuna, który właśnie jest w odległej galaktyce i walczy z obcym. Krzyczenie i błaganie o pomoc zwróci jedynie uwagę stada mew, które mają tu gniazd,a one nie słyną z chęci do pomocy.
Poza tym miejsce wygląda jak większość śmieciowisk kontenerowych - stosy jeden na drugim. Pomiędzy niektórymi znajdują się “wąskie” przejścia (zmieści się w nich samochód). Nikt nie rozumie w jaki sposób i dlaczego właśnie tak są poukładane, ale na pewno ma to jakiś zmyślny cel. Dodatkowo na kontenerowe góry można się wdrapać - tylko trzeba być wariatem, żeby to robić, w końcu to daleko od ziemi!

Nieużywane Kontenery


Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w SNK? Kliknij na W.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Zapowiadał się nie za ciepły dzień i Will całą drogę zastanawiał się co go walnęło w pusty łeb, aby umawiać się z kimś właśnie teraz. Buty ślizgały mu się na chodniku, bo oczywiście w miejscach gdzie stawiał stopy zawsze było nie posypane. Frustrację pogłębiał jeszcze wiatr, który  dmuchał co najmniej jak na otwartym morzu. Aż dziewiętnastolatek zapiął płaszcz. Co niewiele pomogło, ale zawsze zostawiało po sobie ślad niedoszłej nadziej na polepszenie gównianej sytuacji. W głowie słyszał "A ostrzegała cię matka" No tylko to nie matka mówiła mu, że jest zimno i czy na pewno nie chce ubrać eis cieplej. Tą zacną osobą była gosposia, która minęła się z niem w drzwiach. Oczywiście zamiast posłuchać starszej pani, machną ręką i krzyknął zanim drzwi eis zamknęły, że mróz mu nie straszny. Jak bardzo się mylił. Poruszył szczęką w lewo i w prawo, aby zatrzymać szczękanie zębów. Wówczas wpadając na iście genialny pomysł. Splatając palce dłoni przyłożył je do ust i począł w nie wypuszczać ciepłe powietrze. Podskakują przy tym lekko. Ponoć nie ma to jak rozgrzewka. Wcale, a wcale nie było lepiej. Ba nawet jeszcze gorzej, bo zapomniał zerknąć czy aby na pewno stoi na posypanej części chodnika. Nie stał. Jedna z nóg trafiła na lód i całym ciałem dziewiętnastolatka miotnęło nagle do tyłu. Zamachał bezradnie rękoma, co rzecz jasna nic nie dało i wylądował na tyłku. Klnąc tak, że przechodnie zaczęli się oglądać odchylił się i upadł resztą ciała na wydeptany śnieg. Oczy utkwił w niebie nie zaprzestając wylewać z siebie wszystkich wulgaryzmów jakie znał. Jakaś pani przechodząc obok niego zatkała teatralnie dziecku uszy i rzucając mu nienawistne spojrzenie oddaliła się. Wimsey odliczył do dziesięciu i dźwignął się. Obolałe siedzenie dawało o obie znać. Ignorują to począł się otrzepywać, z brudu jaki został na płaszczu. Na szczęście śliski materiał nie oporował i udało mu się niemal całkowicie pozbyć się śladów niedoszłego spotkania z glebą.  Ruszył w dalszą drogę, którą przebył bez zbędnych potknięć.
następnym postojem jasnowłosego była dziura w płocie, przez którą musiał przejść aby dostać się na składowisko kontenerów. Ocenił ujemnie swoje szansę na przejście i nie zahaczenie o siatkę. Przełożył jedną nogę na drugą stronę i począł mozolnie przeciskać się przez otwór. W końcu udało mu się przedostać na drugą stronę szczęśliwie i w całości. W swojej wyobraźni gratulował sobie tego przedsięwzięcia i dumny ruszył na umowie miejsce spotkania. Tam oparł się o kontener i z braku lepszego zajęcia  począł obserwować mewy kołujące mu nad głową. "Jak któryś z was odważy się na mnie nasrać wyrwę wam jaja z tych małych ciałek."
Anonymous
Gość
Gość
Pogoda rzeczywiście dzisiaj nie była najlepsza, chociaż jak na zimową porę roku, nie było wcale, aż tak źle. Wystarczyła ciepła kurta, czapka, rękawiczki i oczywiście porządne obuwie. George, wyposażony w to wszystko od czubka głowy do pięt, dreptał ochoczo na miejsce spotkania. Jego czapka w intensywnych kolorach rasta świeciła na tle zimowego krajobrazu miasta.
- Yeeaow ! Um yeah ! - wymruczał przechodząc przez dziurę w siatce, podkręcając głośność muzyki lecącą przez słuchawki, które wisiały mu na szyi. Tanecznym krokiem stawiał stopy na pozostawionych śladach na śniegu, próbując wpasować swoje stopy tak, by nie pozostawić nowych. Na składowisku czuł się niemal jak w domu, oczywiście pomijając zapach i odchody mew, odkąd pamiętał było to miejsce spotkań jego i jego kumpli, czasami zaliczył tu też jakąś panienkę. Uśmiechnął się widząc grafiti przedstawiające liść konopi, był już prawie na miejscu, co zapewne słyszał William.
- I'm walking on sunshine, whooo oh! I'm walking on sunshine, whoooo oh! - wyryczał wychodząc zza kontenera.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Z uważnego obserwowania białych brzuchów podniebnych istot wyrwał go niosący się pomiędzy kontenerami odgłos muzyki. Przechylił głowę w kierunku nadchodzących dźwięków. Opierając policzek na zimnym ramieniu. Jasne oczy czekały aż za rogu wyjdzie jasnogłowa postać. Najpierw jednak na ziemi ujrzał wypełzający cień. Jeden z kącików ust powędrował ku górze. Schylił się zbierając trochę nieudeptanego śniegu. Ulepił z nich coś co było mini  śnieżką i rzucił na powitanie. W końcu śnieg powstał po to aby nim rzucać w ludzi. Innego celu w tym białym puchu Will nie widział. Ani go zwierzęta nie lubiły ani rośliny. Mroził i męczył. Roztapiał się w najmniej odpowiednim monecie. Mokre dłonie dziewiętnastolatek wytarł w spodnie. Co by mu ręce nie marzły. I tak były już zaczerwienione i nieco skostniałe. Właściciel spojrzał na nie z zainteresowaniem, zastanawiając się czy jak by wsadził je na dłuższy czas w ten biały puch, to czy by zszarzały jak u trupa. zrezygnował jednak z testowania tego na sobie. W końcu były mu potrzebne do trzymania pałeczek.
- Ślicznie- pochwalił blonda, gdy ten skończył wtórować utworowi. - Są tu jakieś ogrzewane kontenery?- spytał tupiąc nogami w miejscu i nie spodziewając się otrzymać pozytywnej odpowiedz.
Anonymous
Gość
Gość
- Dzięki! - uśmiechnął się szeroko, jakby dostał "trzy razy tak" w kiepskim programie rozrywkowym i wyłączył Katrina And The Waves sączących się ze słuchawek. Gdy William zadał pytanie, musiał przez chwilę się zastanowić po co w ogóle ktoś miałby konstruować takie cuda jak ogrzewane kontenery, ale gdy przyjrzał się czarnemu płaszczowi znajomego dopiero do niego dotarło.
- Nigdy o takich nie słyszałem, ale może znajdziemy jakiś koksownik, ostatnimi czasy kręci się tu dużo bezdomnych, a te cwaniaczki zawsze mają sposoby. - pokiwał głową zgadzając się z własnymi słowami i ruszył w korytarz, który tworzyły kolejne kontenery. - Myślałem, że takich ludzi jak Ty stać na ciepłą kurtkę! - rzucił żartem śmiejąc się serdecznie, powoli oddalając się od Williama.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
- Ich sposobem na to jest alkohol- magiczny środek, który jest lekiem na wszystko. Zaczynając od bólu istnienia i kończąc na przerwaniu go. Will zaprzestał tupania i ruszył za George'm. Wciskając dłonie najgłębiej jak tylko mógł do kieszeni. - Stać, tylko muszą mieć jeszcze choć trochę rozumu by ją założyć- odparł chowając brodę w kołnierzu, co nieco przytłumiło jego głos. Nagle oświeciło go, że, ma coś takiego jak kaptur. Pogrzebał ręką po plecach w poszukiwaniu go. A jak już zmarznięte pace natrafiły na włosiową część bluzy naciągnął go na głowę. Zaraz znów umieszczając  kończynę w kieszeni. Gdzie wmawiał jej, że jest ciepło. Kopnął jakąś grudkę czegoś oblepionego śniegiem. Okazało się to przymarzniętym kamieniem. Will potkną się, zachwiał, ale zachował równowagę.Wyraził krytyczną opinię na temat kamienia a potem zwrócił się do towarzysza
- Jak wymyślą bańki, w których będzie można się poruszać, zachowując ciągle stałą temperaturę we wewnątrz i będzie ona eliminowała możliwość potykania się, będę pierwszym nabywcą- zawsze to sobie wyobrażał. Siadało by się w niej jak na skuterze i przemieszczało. Mogło by nawet mieć prędkość wózka dla emeryta, nigdzie się nie śpieszył, a ciepło by było.
Anonymous
Gość
Gość
- Lepszym wynalazkiem byłby teleport, skąd wiesz, że nie potkniesz się wsiadając do takiej kuli? - odwrócił głowę, by spojrzeć na Williama w przeciwieństwie do którego, miał niesamowite szczęście co do potknięć i upadków, nie przytrafiały się mu wcale. - A co do alkoholu znam lepsze sposoby i wierz mi, że oni też go bardzo lubią. – zatrzymał się przed starą beczką po paliwie, która stała na końcu korytarza i zajrzał do jej środka. - Mamy szczęście w środku jest trochę gazet. – wymruczał mając głowę w jej wnętrzu i wyprostował się chwytając w dłoń garść długich włosów, które spłynęły po materiale kurtki. - Potrzebujemy ognia.- zdjął plecak i zaczął szukać w nim zapalniczki.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Wzruszył ramionami- Wchodząc do telereportera, też się mogę potknąć, co gorsza, jeszcze wyrżnę głową w pulpit i część mnie przeniesie się gdzieś w pizdu, a druga zostanie- co z pewnością było by komicznym zakończeniem życia i biorąc pod uwagę talent jakim Will był obdarzony, bardzo realne.
Stanął przy jasnowłosym i sceptycznie spojrzał na beczkę. Nie miałby nic przeciwko grzaniu się na nią, gdyby nie to, że jebie się potem na kilometr. Wyciągnął jednak w kierunku chłopaka rękę z zapałkami. Co by ten nie musiał się męczyć z szukaniem.- No to chociaż nie umrzemy przez pierwszą godzinę- uśmiechnął się, pedalsko przeplatając nogi. Co jednak miało na celu ogrzanie ich trochę.
Anonymous
Gość
Gość
- Zawsze wyobrażałem sobie teleporty w nieco inny sposób, bardziej jako takie studzienki ściekowe, albo coś... na które stajesz i wymawiasz cel swojej podróży. – Znowu poszerzył wiecznie trwający na jego twarzy uśmiech odbierając zapałki od Williama. Wyciągnął zza ucha jointa wsadził go do ust, a za chwilę jego twarz oświetlił ciepły błysk odpalanej o draskę zapałki, wciągnął w płuca aromatyczny dym i oddał ogień Williamowi.
- Dzięki. – kiwnął mu głową wypuszczając gęstą, jasną chmurę.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez William Wimsey dnia Sob Sty 09, 2016 4:35 pm, w całości zmieniany 1 raz
- Ja by to była studzienka, to pewnie nie trafił bym na właściwą, a jak by reagowała na nazwę to przewracając się krzyknął bym jeszcze ostatkiem sił jakieś przekleństwo i trafił bym na kurwę albo stos gówna- przy czym pierwsze było całkiem fajne. Gdzieś tam został twój zadek, a twarzą lądujesz w wielkich balonach jakiejś prostytutki. Gdzieś kiedyś słyszał, że w umyśle zapisuje się to co widzimy przed śmiercią. Gdyby tak ktoś zajrzał do jego głowy i zobaczył wielkie cycki, pomyślał by, że Will umarł szczęśliwy i tak w istocie by było. Chyba, ze nie zdążył by o tym pomyśleć, ale los nie jest taki okrutny, prawda?
Odebrał zapałki od Clark'a, chcąc je wsadzić do kieszeni. zatrzymał się jednak w połowie spoglądając na niego. - Myślałem, że będziesz podpalał gazety- uniósł brew przyglądając się jak ten zaciąga się dymem. Sięgnął pod poły płaszcza i wyjął fajkę. Uznając, że zapalenie nie jest złym pomysłem. Wsunął ją do ust i podpalił, dopiero teraz chowając  pudełeczko. Przy okazji dotknął kolczyków, które mroziły mu twarz. Nie czół już nasady nosa. Skwitował to westchnięciem połączonym z wypuszczeniem z płuc dymu. Zawsze mogło być gorzej, zawsze- mruczał głos w głowie.
Anonymous
Gość
Gość
Kolejne zaciągnięcie, a w jego głowie powoli zaczynała grać niebiańska muzyka, serce zaczęło rytmicznie bić, a uśmiech rozpromienił mu twarz. Nie za bardzo dotarła do niego uwaga o stosie gówna, ale wtrącenie o zapałkach nagle wyrwało go z zamyślenia.
- Rzeczywiście! - uderzył się otwartą dłonią w czoło i zaczął kontynuować szukanie zapalniczki, która po chwili znalazła się w jego dłoni. - Masz potrzymaj i częstuj się. – wyciągnął skręta w kierunku Williama, aby go potrzymał i powtórnie zanurkował w beczce chwytając pogniecione świstki gazet. Dzięki oparom paliwa ogień rozprzestrzenił się niemal natychmiastowo i zrobiło się cieplej.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Oparł się plecami o najbliższą ścianę kontenera. Przyjmując uprzednio powierzonego skręta. Obejrzał go, powąchał. A następnie zamienił miejscem z papierosem. Zaciągając się dymem obserwował jak towarzysz powrócił do szukania ognia. Uśmiechnął się rozbawiony. ale nie skomentował tego. W końcu on się potykał, a ktoś inny mógł być mniej rozgarnięty. Chociaż on ze swoim brakiem uwagi nie powinien mieć prawa głosu w rządnej krytycznej kwestii. Mimo to i tak sobie pozwalał na ujemne osądy wszystkiego i wszystkich. Wliczając w to swoje odbicie w lustrze. Ogień w końcu buchnął. Pomarańczowoczerwone światło odbijało się od śniegu, co potrenowało jego moc. Przysunął się do beczki wyciągając ręce w stronę płomieni.Ogrzewając je. - Masz coś co wywołuje halucynacje?- spytał nie odrywając oczu od ciepła, ale wyciągając rękę ze skrętem kierunku właściciela.
Anonymous
Gość
Gość


Ostatnio zmieniony przez George dnia Nie Sty 10, 2016 8:29 pm, w całości zmieniany 1 raz
Odebrał jointa również obserwując tańczący w beczce ogień. Właśnie przyszło mu na myśl, że obserwowanie płomieni jest lepsze, niż telewizja. Kolor, dźwięk, ruch, ciepło...
- Haluny? Ja nie, ale mój kumpel tak. Zawsze uważał, że grzybki są lepsze, niż zioło... - podrapał się pod głowie zsuwając czapkę z czoła – nie pamiętam dlaczego, ale tak było. - Zaciągnął się mocno, wywołując ciche skwierczenie spalającej się mieszanki. - Jak chcesz możemy go odwiedzić.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Na pierwszą cześć przytaknął, a przy drugiej się uśmiechnął. Może dlatego, że jego znajomy miał przyjazne wizje. Will też zawsze miał przyjemne. Chociaż jego lekarz pewnie określił by je jako chore.
- Może później- odparł, cofając ręce od ognia i wyjął z ust peta. Chwilę poobracał nim w palcach po czym wrzucił go do beczki aby skończył w płomieniach. Mentalnie przydając się do czegoś jeszcze.
Na drodze którą dotarli do beczki wylądowała duża mew. Kłapnęła na nich dziobem i swoim 'kaczym' chodem ruszyła w ich kierunku. Przystając co dwa, trzy kroki aby sprzeć czy aby na pewno nie rzucą się na nią. Będąc już dosyć blisko sięgnęła po coś leżącego w śniegu i odfrunęła. Will śledził ją jeszcze przez moment, aż znała się z całym tym ptasim motłochem na niebie.
Anonymous
Gość
Gość
George również uniósł głowę, by obserwować lot małego złodzieja i jego ekipy, wypuszczając dym ku niebu. Wpatrywał się w ruch białych skrzydełek na tle intensywnie błękitnego zimowego nieba, cicho odmrukując Willowi na znak zgody i wyciągnął na ślepo dłoń z jointem w jego kierunku.
- Stary dostał podwyżkę, kazał podziękować... - zamknął na chwilę powieki wciągając nosem rześkie powietrze. – Teraz go stać, żeby wyjebać mnie do akademika – uśmiechnął się, ale już nie tak radośnie.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach