Anonymous
Stoliki
Gość
First topic message reminder :

Kiedy wejdziesz na pierwsze piętro, bardzo łatwo jest zauważyć sporo miejsca przeznaczonego na stoliki. Zazwyczaj tutaj uczniowie przesiadują na przerwie, bądź na lekcji, kiedy tylko mają okienko. A są na tyle porządni, aby nie opuścić budynku szkoły. Wokół można zauważyć także jakieś trzy automaty, w których można zakupić ciepłe napoje, jakieś kanapki i inne pieczywo oraz przekąski czy zimne picie. Jak przystało na szkołę dla bogaczy, wybór jest ogromny. Kilka rodzajów kawy, jakieś kanapki z dokładnie opisaną zawartością. Pełen luksus i spory wybór.

Anonymous
Gość
Gość
A więc świeżak? Nic dziwnego, że go nie kojarzę. Nie jest to jednak jedyny powód. Tak naprawdę sam uczęszczam do tej szkoły od... W zasadzie od niedawna. Pierwej przypuściłbym, że należy po prostu do innej klasy i zwyczajnie nigdy wcześniej na niego nie wpadłem.
- Ah... Rozumiem. Zacieśniasz więc więzy z ekstremalnie niewygodnym krzesłem i papierowym kubkiem po kawie? - oderwałem plecy od krzesła by pochylić się nieco nad stołem i wesprzeć się rękoma o blat. Wargi wygięły się w płytkim półuśmiechu, choć próżno było doszukiwać się w nim zwyczajnej życzliwości. Z nas dwojga to chyba ja byłem w tej chwili bardziej niemiły. - Nie kłopocz się... Zauważyłem. - uśmiech stopniowo zelżał, aż wreszcie znikł z bladej twarzy zupełnie. Jeszcze przez chwilę przyglądałem się wystukującemu coś na telefonie chłopakowi, by wreszcie westchnąć bezgłośnie i odwrócić wzrok. Przemknąłem spojrzeniem po ścianach szukając jakiegoś zegara, a kiedy tylko go znalazłem skrzywiłem się lekko pod nosem. Poważnie? Minęło dopiero niecałe 5 minut?
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
W reakcji na jego słowa mimowolnie parsknąłem śmiechem. -Przynajmniej to "towarzystwo na poziomie".- Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową. Cholera, naprawdę mnie rozbawił. Ciekawe ile dusz musiał uprzednio ukraść, żeby zaopatrzyć się w tak cięty język?
Poprawiłem się w krześle, bo co prawda to prawda, krzesła z reguły do najwygodniejszych nie należały. Ech... zdecydowanie wolałbym teraz siedzieć na łóżku. -Dobrze wiedzieć, że mam do czynienia z tak bystrą osobą.- Jeszcze trochę a z mordy zacznie mi płynąć jad. Z jednej strony rudzielec mnie irytował, ale z drugiej... trochę zainteresował. I chyba tylko dlatego jeszcze tutaj siedziałem, znosząc jego towarzystwo.
Nie miałem jednak zamiaru ciągnąć z nim rozmowy. Za dużo fatygi. Widząc, że mój telefon chwilowo zamilczał, odłożyłem go na stół po czym założyłem ręce na piersi, zawieszając nad nimi głowę. Przymknąłem nawet oczy, nie wiedząc, na czym mógłbym zawiesić wzrok.
Anonymous
Gość
Gość
Nie dałem tego po sobie poznać, ale zirytował mnie jego śmiech... Miał wszak bardzo negatywny wydźwięk. A należałoby zaznaczyć, że nic nie złościło mnie bardziej jak przepełniony szyderą, cudzy rechot. Twarz wykrzywił może niewielki grymas, ale że i tak miałem ją aktualnie odwróconą w stronę ściany pewnie nawet tego nie dostrzegł.
- Sugerowałbym raczej, że to z tobą jest coś nie tak. - wcześniej byłem zaledwie złośliwy, prawdę mówiąc nie miałem nawet na celu go tym "zacieśnianiem więzów z krzesłem czy kubkiem" jakkolwiek obrazić, ale skoro zareagował atakiem - sam nie mógłbym odpowiedzieć inaczej. Taki już po prostu jestem. Może dlatego tak często wdawałem się w bójki? Bo z natury byłem nieustępliwy? Tak czy owak wróciłem spojrzeniem do Ezekiela przekrzywiając lekko głowę do boku i przyglądając mu się ponuro. Kolejna jego wypowiedź sprawiła jednak, że natychmiast się rozchmurzyłem.
- Dziękuję. - wyznałem po chwili traktując widocznie jego słowa jak komplement. Uśmiechnąłem się nawet półgębkiem zupełnie ignorując fakt, że zamknął oczy i nawet na mnie nie patrzy. Na ile szczerze? Trudno powiedzieć. - Taki kiepski z ciebie rozmówca, a jednak nadal tu jesteś i ciągniesz tę gównoburzę. - pozwoliłem sobie zauważyć. Nawet głupia sprzeczka wymagała jednak jakiegoś tam zaangażowania.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Tym razem nie odpowiedziałem mu od razu. Nim otworzyłem jadaczkę, przez chwilę zastanowiłem się nad swoimi słowami. -Kolejne trafne spostrzeżenie. Bardzo dużo rzeczy jest ze mną "nie tak".- Nie brzmiałem na zbytnio przejętego, choć w głębi duszy faktycznie zmuszony byłem przyznać rudemu rację. Nie to, że nie kontemplowałem nad tym problemem już multum razy.
Opuszkami palców zacząłem wystukiwać na swoim ramieniu jakąś bliżej nieokreśloną melodię. Ba, nawet głowa zaczęła mi się delikatnie kiwać - choć bardzo szybko owej czynności zaprzestała, kiedy to do moich uszu dotarły dalsze słowa chłopaka. Zmarszczyłem brwi, unosząc na niego spojrzenie. -No właśnie. Ciągnę "gównoburzę", a nie - przyjemną konwersację.- A to można było uznać za typową przywarę kiepskiego rozmówcy. -Do której chodzisz klasy?- Oho, chyba faktycznie zabolała mnie duma, że postanowiłem samodzielnie rozpocząć jakiś temat. Tym razem już nie opuściłem spojrzenia, wpatrując się w chłopaka może odrobinę zbyt natarczywie.
Anonymous
Gość
Gość
Milczał. Niby przez chwilę, a jednak miałem wrażenie, że trwało to całą wieczność. Wziąłem nawet pod uwagę możliwość, że pójdzie za mą 'wskazówką' i albo mnie totalnie zignoruje, albo zabierze co jego i po prostu wyjdzie. W obu przypadkach byłbym niepocieszony. Na szczęście wkrótce zabrał głos. I jakby mniej było w nim jadu... Co się stało?
- Nie mów! Pozwól mi zgadnąć, uwielbiam tę grę. - kpina? Może. Po prostu trochę mnie tymi niepoważnymi słowami rozbawił. "Spójrzcie jaki jestem nienormalny". Paradoksalnie wyglądał na normalnego, jak najbardziej zdrowego na umyśle faceta. Na ciele w sumie też bo jego kalectwa do tej pory nawet nie zauważyłem. Gdy siedział trudno było dostrzec właściwie jakikolwiek defekt.
- Nie zależy mi na przyjemnej konwersacji, a na tym by w miarę prędko upłynął mi czas. Nie czuj się więc do czegoś zobowiązany. - tu wzruszyłem nawet lekko ramionami. Grunt, że odpowiadał. Inaczej bym chyba zwariował. Znaczy... Nie miałem nic przeciwko samotności, wręcz przeciwnie - bardzo ją lubiłem. Niemniej swobodnie czułem się wyłącznie w domu, tylko tam potrafiłem się całkowicie odprężyć. Tutaj się tą samotnością zwyczajnie męczyłem. Może byłoby inaczej, gdybym faktycznie był tu sam... A nie byłem, jak widać. Słysząc pytanie jakie padło z ust chłopaka uniosłem lekko łuki brwiowe w górę lekko zaskoczony jego zaangażowaniem w dyskusję. Koniec gównoburzy?
- Trzeciej. - odparłem krótko. - Ten gorszy sort jak się pewnie domyślasz. - tu uśmiechnąłem się sztucznie. - A ty? - odbiłem pytanie. Bo chyba złożył już papiery?
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
-Jesteśmy sami, teraz raczej nie zauważysz moich najgorszych wad.- Wzruszyłem ramionami. Średnio miałem ochotę o tym rozmawiać, moja wcześniejsza riposta miała mieć raczej cel prześmiewczy, no ale że uczepił się jak rzep psiego ogona... -Żmija z ciebie.- Dodałem po chwili teatralnego namysłu, obnażając zęby w paskudnym uśmiechu.
-O kurczę. Jeśli tak się sprawy mają, to może faktycznie zamknę mordę, żebyś się trochę pomęczył?- Zapytałem się przyjacielskim tonem, nadając tym samym swojej wypowiedzi bardzo kpiarski charakter.
O. Więc żmija była w moim wieku. -Też trzecia.- Rzuciłem trochę wymijająco, nie mając ochoty się przyznawać do tego, że należałem do grupy "A", albo jak wolałem ją nazywać - "palmą z bananami". Obrzydlistwo. W którym my wieku żyjemy, że istnieją takie podziały? Jeszcze mi może powiecie, że za mezalianse grozi tu kara wywalenia ze szkoły... -Nie nazywaj się tak.- Wymamrotałem jeszcze, wyraźnie poirytowany tym "gorszym sortem". Pierdolenie.
Słysząc delikatne wibracje, na powrót sięgnąłem po swój telefon, chybcikiem czytając ostatnią odebraną wiadomość. Przeczytawszy prośbę o "pozdrowienie" przymrużyłem oczy i wlepiłem spojrzenie a'la "monitoring osiedlowy obserwujący kłócącą się parę" w rudego. Cóż... był rudy. Oczy miał jasne; możliwe, że zielone. Definitywnie można go nazwać sarkastycznym. I "ciut gburowatym". -Nie wiem, czy to o ciebie chodzi, ale.. masz pozdrowienia od Sketcha.- Przez chwilę skupiłem się bardzo intensywnie na mimice twarzy chłopaka, chcąc się przekonać, czy imię portrecisty cokolwiek dla niego znaczy. Byłyby niezłe jaja, he.
Anonymous
Gość
Gość
- Teraz to mnie zaciekawiłeś... - mruknąłem po chwili namysłu delikatnie przymrużając przy tym oczu. - Poczekam więc do przerwy zakładając, że nie urwiesz się wcześniej. - oznajmiłem wspaniałomyślnie. Wtedy się zrobi tłumnie, racja? Ale czy wystarczająco tłumnie by poznać jego rzekome wady? W reakcji na jego komentarz uśmiechnąłem się tylko perliście nie próbując nawet zaprzeczać. Co ciekawe nie potraktowałem tego jako atak, właściwie miałem wrażenie, że wypowiedź ta nie miała nawet negatywnego wydźwięku. Uśmiech blondyna też jakoś mnie nie zraził.
- Będziesz mnie ignorował? Zastrzegam więc, że... Potrafię być wyjątkowo upierdliwy. - no chyba, że wyjdzie. Na to sposobu nie mam. Mimo wszystko wierzyłem, że nie spełni swych 'obietnic'... Nie teraz kiedy zajęty rozmową przestałem wreszcie spoglądać na ten przeklęty zegarek.
A więc mój rocznik...? Prawdopodobnie, mógł wszak kiedyś kiblować, prawda? Chociaż... Nie, raczej bym go o to nie posądził. Kontemplacje na ten temat przerwały mi kolejne jego słowa. Początkowo nawet nie załapałem co miał na myśli, ale szczęśliwie dość szybko przypomniałem sobie swój komentarz do poprzedniej wypowiedzi. Krótkie 'oh' wyrwało mi się mimowolnie spomiędzy warg. Zaskoczył mnie i nawet nie próbowałem tego ukryć. Nic nie powiedziałem, szczęśliwie on sam też skupił spojrzenie na telefonie nie czekając chyba wcale na odpowiedź. Na chwilę znów zapadła cisza, odchrząknąłem więc krótko, prawą ręką sięgając do ramienia i drapiąc je lekko przez materiał swetra. Podążyłem spojrzeniem do Ezekiela, gdy tylko ten się odezwał."Hmm?" Zaraz... Pozdrowienia od Shetcha?
- Dzięki... Chyba? - zmarszczyłem śmiesznie czoło. - Rozmawiasz o mnie w smsach? - zreflektowałem się po chwili. Pewnie się żalił portreciście w jakim to nędznym towarzystwie musi spędzać dzień. A może to jakiś szpieg? Wynajęty przez Sketcha, żeby miał mnie na oku? Mam paranoję. Sam nie przekazałem pozdrowień, właściwie nawet nie przyszło mi to do głowy.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Zaciekawiłem go? Kpił sobie ze mnie? -Urwę się. Gdyby nie fakt, że ty tu jesteś, to pewnie zmyłbym się tuż po dzwonku na lekcje... W końcu planowałem tu zagościć tylko na chwilę.- Wzruszyłem ramionami. Nie będę jego obiektem badawczym ani źródłem łatwej rozrywki. "Na serio, odpierdol się, człowieku".
-A ja słynę z tego, że leję dupę tym, którzy są tacy wobec mnie.- To było kłamstwo. Bo ani z niczego nie słynąłem, ani nie zwykłem wszczynać bójek z pierwszym-lepszym śmieszkiem. Wręcz przeciwnie, unikałem przemocy - a moją reakcją na upierdliwców było... cóż, nie miałem żadnego schematu. Ale faktycznie, z reguły po prostu przysłowiowo "wychodziłem do drugiego pokoju". Uniosłem dłoń na wysokość swojej głowy, i wydawszy stłumiony pomruk, począłem przeczesywać swoje włosy. Czynność ta przynajmniej trochę łagodziła przeżywany przeze mnie stres.
A to przypomniało mi o tym, że zapomniałem dzisiaj zażyć swoich leków na migrenę. No ale trudno, przynajmniej wypiłem kawę, a kofeina powinna złagodzić ewentualny atak.
-Oho.- Mruknąłem, przekrzywiając w zabawny sposób głowę. -Nie. Aż tak jasną gwiazdką dla mnie nie jesteś. Po prostu kolega wspomniał o tym, że gdybym spotkał jakiegoś złośliwego rudzielca, to żebym go pozdrowił. A ja tylko wydedukowałem co moje... i cię pozdrowiłem.- Istny ze mnie Sherlock. Wow. -Chociaż cholera wie, czy on nas teraz nie obserwuje. Kiedy zapytałem się o ukrytą kamerę, udzielił wymijającej odpowiedzi...- W końcu miał dostęp do policyjnego sprzętu. Mógł sobie na taką fanaberię pozwolić. Hmm... albo podłożył mi pluskwę, kiedy siedziałem pijany w barze. O, cholera...
Szybko jednak załagodziłem sytuację, wybuchając szczerym śmiechem. -Mniejsza o to. Zaraz zaczyna się przerwa, więc będę zmykać.- Sam sobie przytaknąłem głową. Schowawszy telefon oparłem się oburącz o stół i podniosłem z krzesła. Następnie sięgnąłem po swoją kulę, którą uprzednio schowałem pod stolikiem, coby nie przyciągała ciekawskich oczu. Z lekkim niesmakiem łypnąłem na kubek niedopitej kawy. Meh, nie, nie będę tego pić. -A, właśnie. Nazywam się Lynch. Jeśli będziesz mnie chciał jeszcze kiedyś podręczyć, too... w sumie spoko. Jestem za.- Kącik ust drgnął mi w nieco złośliwym grymasie, ale moja twarz szybko powróciła do swojego pierwotnego, neutralnego wyrazu.
Podpierając się o kulę podszedłem do kosza i wyrzuciłem kubek. -To cześć.- Wyszedłem se, zerkając jeszcze ostatni raz w jego kierunku. Zapewne w najbliższym czasie się nie zobaczymy, no ale co tam. Może kiedyś. Na jakiejś przerwie.

/zt
Anonymous
Gość
Gość
Nie, nie tym razem. Prawdę mówiąc naprawdę mnie zaciekawił. I nie chodziło już nawet o jego wady, o których tak stale przypominał. Ogólnie mnie zaciekawił, jako postać. Wydawał mi się być taki... No wiecie, pełen sprzeczności. Ewidentnie irytowała go moja obecność, a przynajmniej na początku naszej konwersacji, a teraz próbował mi wcisnąć, że nie oddalił się po dzwonku ze względu na mnie? Ewidentnie coś tu jest nie halo.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś by mi obił ryj, jakoś bym to pewnie zniósł. - wzruszyłem lekko barkami zupełnie nie przejąwszy się jego 'groźbą'. Chociaż... On obiecał zlać tyłek, może powinienem wziąć te słowa bardziej... Dosłownie? Spokojnie, zgrywam się tylko. "Aż tak jasną gwiazdką dla mnie nie jesteś". A to w ogóle jestem gwiazdką? One z reguły.. No, świecą. Siebie nazwałbym raczej jakimś czarnym bądź ciemnym, niewidocznym obiektem.
- Nie jestem? Cholera... A zaczynałem wierzyć, że coś nas jednak łączy. - zironizowałem falując lekko wargą. I prawdę mówiąc nie uspokoiły mnie nijak jego kolejne słowa. Właściwie dość szybko podłapałem jego podejrzenia i nawet rozejrzałem się uważnie wokół. Ba, zadarłem podbródek w górę by spojrzeć prosto w obiektyw najbliżej umocowanej kamery. Kripi. Paranoja... Zdecydowanie paranoja. Uwagę mą rozproszył dopiero gromki śmiech Lyncha mający prawdopodobnie załagodzić sytuację i obrócić ją w zwykły żart. Sam się jakoś nie zaśmiałem. Odnalazłem tylko chłopaka spojrzeniem i wygiąłem wargi w czymś co prawdopodobnie miało przypominać uśmiech. Po prostu trochę mi nie wyszło.
Zaraz zaczyna się przerwa? Aż pognałem spojrzeniem do boku, na ścianę. W miejsce, w którym wisiał odmierzający czas zegar. Rzeczywiście... Jak? Kiedy? Gapiłem się więc przez chwilę jak tłumok w tę nieszczęsną tarczę, póki nie rozproszył mnie dźwięk odsuwanego krzesła. Mechanicznie odwróciłem głowę w stronę Ezekiela patrząc z lekkim zdumieniem wymalowanym na twarzy jak ten podpiera się o kulę. Chwilowa niedyspozycja, czy stałe kalectwo? Nie chcąc być jednak niegrzecznym (coś nowego dzisiaj) dość szybko skupiłem spojrzenie na jego twarzy. Uśmiechnąłem się nawet nieznacznie gdy mi się przedstawił.
- Bastien. - rzuciłem w odpowiedzi. - Będę miał to na uwadze. - dodałem nim ten się odwrócił i powoli oddalił. Chociaż prawda była taka, że rzadko miewam tak leniwe dni. Zwykle nie miałem czasu na to by się trochę poobijać. Tak czy owak odczekałem cierpliwie pięć minut przerwy, a gdy dzwonek rozbrzmiał ponownie - podniosłem się z miejsca, zarzuciłem plecak na ramię i podążyłem w stronę sali. /zt
James Cadogan
James Cadogan
Fresh Blood Lost in the City
Tak zwane "stoliki" były zazwyczaj tłumnie okupowane. To zaś powodowało całkiem przyjemny szum, gdzie mieszały się słowa, śmiechy i inne dźwięki trudne do zdefiniowania. Jedno z miejsc, gdzie dało się usłyszeć, że szkoła żyje. W pewnym momencie jednak rozmowy milknęły, śmiechy cichły i chyba nawet automaty starały się zachowywać jak najciszej. Oto znalazł się tutaj człowiek, którego nikt się nie spodziewał. Ubrany w elegancki garnitur z teczką u boku, szedł spokojnie, nie zwracając najmniejszej uwagi na to jaką reakcję powoduje jego obecność.
Upatrzył sobie przestrzeń, która wydawała się idealna dla niego. Stolik i dwa krzesła. Niczego więcej w tej chwili nie potrzebował. Kiedy zajął to miejsce, uczniowie z najbliższej okolicy stwierdzili, że mają jakieś ważniejsze rzeczy do roboty i postanowili się ewakuwać. To nawet lepiej, cisza była wartością, która bardzo cenił. Po kilku sekundach ludzie wznowili rozmowy, jednak robili to ciszej i dało się wyczuć pewną nerwowość. Ach, cudowna rzecz.
James sięgnał do teczki i wyciągnał z niej kilka papierów, które po chwili przestudiował. Co jakiś czas kiwał głową i mruczał coś do siebie. Wreszcie spojrzał na zegarek, a potem rozejrzał się dookoła, jakby kogoś szukał. Pierwszy test - punktualność i orientacja. Na razie pozostało jeszcze trochę czasu. Kim był ten pechowiec, na którego czekał dyrektor? Trudne pytanie, bowiem zazwyczaj większość gości przyjmował w gabinecie. Mieliśmy więc drobną odmianę, ale dawała ona pewne wskazówki. To na pewno nie był nikt niezwykle ważny, żaden polityk, sponsor ani nic w tym stylu. Takich ludzi się przyjmuje w gabinecie. Może więc jakiś uczeń, który coś przeskrobał? Nie, raczej nie, jego też by przyjął w gabinecie. Może więc rodzic, który chciał się czegoś dowiedzieć na temat placówki? Ta odpowiedź wydawała się najbardziej prawdopodobna.
James zaś spokojnie siedział i czekał.
Anonymous
Gość
Gość
To dziewczę nigdy się nie spóźnia. Dba o swoją reputację bardzo punktualnej osóbki. Noga jej się nigdy nie powinie. No, niekoniecznie. Pomińmy ten incydent, gdy przed szkołą o mało nie wywinęła orła.
Przestań się denerwować. On cię nie zje. Chociaż przypadki kanibalizmu są coraz częstsze...
Ach, Sumienie! Świetny żart w tak ważnej sprawie. Chyba się biednej ręce zaczęły trząść. Enya spojrzała na swoje dłonie, nakazując im absolutny spokój. Usłuchały. Jeden problem z głowy! A następny siedzi w zasięgu jej wzroku.
Nietrudno było rozpoznać dyrektora tej placówki. Nie chodziło o jego ubiór. Zanim zdecydowała się tutaj aplikować na stażystkę, szczegółowo zapoznała się z personami grona pedagogicznego. Ach ten internet. A zdjęcie naczelnej szychy to miała chyba powieszone nad łóżkiem. Wdech i wydech. Źle nie będzie. Najwyżej dostanie zawału w wieku dwudziestu dwóch lat. Co to dla świata...
Enya była ubrana bardzo schludnie. Biała bluzeczka, absolutnie bez widocznego dekoltu i spódniczka, zakrywająca kolana. Byleby nie powiedział, że się obnaża przed nim. I nie pukała obcasem w podłogę, bo go nie nosiła. Przyszła w ciemnych mokasynach. Przynajmniej efekt dźwiękowy nie będzie drażnił żadnego ucha. Stuk stuk stuk.
Dziewczę raz jeszcze spojrzało za siebie jakby żegnając wolność, po czym ruszyło w kierunku mężczyzny. Ciekawskie spojrzenia spoczywały na jej osóbce, ale ignorowała je. Zdjęcia później! Już ona wiedziała, co sobie o niej myślą!
Oblała rok!
Będzie go błagać na kolanach o danie drugiej szansy!
Rozpłacze się na pewno!
Nie! Ryczeć nie będzie. Chyba! Losie daj, aby nie! W końcu właśnie dotarła do jego stolika z uśmiechem równie niepewnym, co jej przyszłość w tym miejscu. Czy umyła zęby? Ależ na pewno!
A wybieliłaś?
Zamknij się! Czas na wielki sprawdzian!
- Przepraszam, pan Cadogan? - czas się upewnić czy nie ma omamów, bo na uszczypnięcie jest już za późno.
- Dzień dobry. Enya Heachthinghearn. - chociaż mógłby przysiądź, że swoje nazwisko wypowiedziała ciszej niż imię. Może zabrakło jej tchu?
James Cadogan
James Cadogan
Fresh Blood Lost in the City
Kiedy tylko ujrzał zbliżającą się do niego dziewczynę, wstał i wyciągnął w jej stronę rękę na powitanie.
- To ja, zgadza się. Dzień Dobry. - Przywitał ją, uścisnął dłoń, a potem wskazał miejsce, gdzie mogła usiąść i sam usiał. Oczywiście miał już odpowiednio dużo czasu, aby odrobinę się jej przyjrzeć. Odpowiedni ubiór, ale postawa niepewna. Brak pewności siebie nie jest najlepszą cechą, kiedy chce się zostać nauczycielem. Szczególnie klasa B może dać popalić. To już jest jednak chyba kwestia nabycia doświadczenia albo cecha wrodzona. - Proszę wybaczyć, że nie przyjmuję pani w gabinecie. Mam nadzieję, że pani zrozumie, człowiek musi się czasem wyrwać. A szkoła oferuje wiele przyjemnych miejsc na spotkanie. - Chociaż brzmiało to jak przyjacielska pogawędka mająca odrobinę rozluźnić atmosferę, Cadogan mówił to z taką powagą, jakby właśnie oznajmiał komuś, że go zwalnia. To mogło wprowadzić lekką dezorientację u odbiorcy. Cóż, taki już był.
Usiał i ponownie przeglądał swoje papiery. Dał sobie kilka chwil, zanim się odezwał. Chciał też zobaczyć, jak dziewczyna zareaguje w takiej sytuacji.
- Enya Heachthinghearn... znajome nazwisko. Nie jest pani przypadkiem krewną Chestera? - Zagadnął, opierając brodę na dłoni. To miało całkiem spore znaczenie, bo jednak z Chesterem... cóż, miewał kilka problemów. Z drugiej strony czyż można oceniać ludzi po rodzinie, z jakiej wychodzą? Tak, w sumie można.
- Ale to sprawa drugorzędna. Z tego co wiem, chce pani zostać u nas stażystką... - spojrzał na jedną z kartek, jakby chciał się upewnić. - ... zgadza się. Nie otrzymałem jednak informacji jaki przedmiot by panią interesował. Riverdale jest dużą placówką i ma spore znaczenie w naszym kraju. Chcemy zachować najwyższe standardy. Dodatkowo w ostatnim roku dołączyli do nas uczniowie z Hudson's Bay, którzy stanowią nowe wyzwanie dla naszych pedagogów. Wiele par oczu nas obserwuje, więc każde, nawet najmniejsze potknięcie jest dużym problemem dla nas wszystkich. Dlatego też jako dyrektor muszę starannie dobierać kadrę i upewnić się, iż spełnia ona nasze standardy. Wielu nie daje rady. Przytłacza ich presja i trudni uczniowie, z którymi muszą sobie radzić. Często wymaga to nadgodzin i zdwojonego wysiłku. Kiedy przychodzi do mnie znany polityk lub chirurg i pyta o przebieg edukacji jego dziecka, muszę go zapewnić, że wszystko stoi na najwyższym poziomie. Mam nadzieję, że zdawała pani sobie sprawę z tego wszystkiego, zanim tu przyszła.
Poprawił okulary na nosie i dał dziewczynie kilka chwil, aby mogła przyswoić wszystko to, co powiedział. Splótł dłonie, ułożył je na stole i wbił w Enyę uważne spojrzenie.
- Biorąc to wszystko pod uwagę, proszę mi odpowiedzieć na jedno pytanie: dlaczego powinienem panią przyjąć?
Oparł się wygodnie na krześle i spokojnie oczekiwał na odpowiedź. Wyglądał trochę jak surowy nauczyciel, który właśnie przepytuje swojego ucznia. Biorąc pod uwagę różnicę wieku pomiędzy nimi, ta sytuacja wcale nie wydawała się aż tak nieprawdopodobna. Jeśli dobrze pójdzie, to za niedługo Enya będzie siedziała na jego pozycji i patrzyła w oczy jakiemuś gagatkowi. Czy będzie sobie w stanie z tym poradzić?
Anonymous
Gość
Gość
Oczywiście, że uścisnęła wyciągniętą ku niej dłoń. Nawet dość ochoczo jak na jej subtelne wymiary, nie była przecież zawodową sztangistką. Zapewne cieszyła się, że trafiła na osobę, której szukała. Ta szkoła była przeogromna, ale zapewne to kwestia wymuszona przez dużą rotację uczniów. Gdyby placówka była mała to nigdy nie zdobyłaby tak dobrej renomy jaką ma obecnie.
Dziewczyna usiadła na miejscu wcześniej jej wskazanym, delikatnie poprawiając spódniczkę, co by nie pognieść materiału. Cóż, zwolenniczką prasowania nie była. Właściwie czynności przypisane tzw. "kurze domowej" zwyczajnie ją męczyły.
- Miło mi pana poznać. - chociaż jak to się mówi? To się dopiero okaże, tak? Miała cichą nadzieję, że nie rzuciła słów na wiatr i nie będzie miała z tym człowiekiem zbyt poważnych zatargów. Owszem, odmienne zdanie może być powodem do sprzeczki, ale to kwestia dyskusyjna kto potrafi rozmawiać, a kto tylko krzyczeć.
Będzie dobrze! Nie myśl teraz o tym. Skup się na chwili obecnej.
- Nic nie szkodzi, naprawdę. Rozumiem pana. - ona najchętniej spotkałaby się na łonie natury, ale to już by było skrajnie niepoważne. Dobrze, że nie musiała sama proponować miejsca. Zapewne wywiozłaby go do Afryki i kazała sawannę oglądać. Ale spokój, koniec żartów.
Chester tu jest? Miała tylko nadzieję, że kolory nie zniknęły z jej twarzy. Czuła jak poliki ją pieką. Czy właśnie teraz zrobiła się czerwona jak burak ze wstydu? Pamiętała kuzyna z lat ubiegłych i doskonale zdawała sobie sprawę, że aniołkiem nie był. Sponiewierał rodzinne nazwisko? Jeżeli tak to nie będzie miała łatwego startu tutaj. Czekały ją kłopoty?
Poradzisz sobie z nimi. Spójrz na to z drugiej strony. Będziesz miała nad nim większą kontrolę, jeżeli dyrektor cię przyjmie. W tym momencie, nie pozwolisz mu na naganne zachowanie.
Sumienie prawiło całkiem sensownie to też się wewnętrznie uspokoiła. Enya nie należała do osób przeżywających psikusy losu, ale zawsze musiała je dokładnie przeanalizować. Problem wymaga rozwiązania, a nie zaś ucieczki.
Piękny wniosek!
Dziękuję!
Dziewczyna wysłuchała, co Cadogan miał jej do powiedzenia. Tego się właściwie spodziewała. Widać, że swoje miejsce pracy traktował bardzo poważnie. I na pewno nie pozwoli na najdrobniejsze przewinienie. Żadna rysa nie może się pojawić na nieskazitelnej opinii o szkole. Presja duża, ale również jakie wyzwanie! Lubiła je podejmować.
- Panie Cadogan. - tylko się nie zapowietrz kochana, a będzie dobrze! - Nie będę ukrywała, że to właśnie najwyższe standardy, o których pan wspomniał, były najlepszą zachętą. Jestem osobą dość ambitną, która nie chadza okrężnymi drogami. Pragnę trafić na świetnie wyszkoloną kadrę, która pokaże mi jak nauczyciel na najwyższym poziomie, powinien wykładać. Biorąc pod uwagę z jakimi przypadkami, zapewne bardzo trudnymi, macie państwo do czynienia to tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem we właściwym miejscu. Będę chciała dorównać najlepszym, a co za tym idzie - oferuję pełne zaangażowanie. Nie będę chciała odstawać od innych, być gorsza. Skrupulatnie wypełnię każde zadanie mi powierzone. Jestem młodą osobą, pełną energii i chce ją spożytkować w dobrym kierunku, starając się być najlepszą. - czy ona powiedziała to na jednym wdechu? Raczej nie. Mimo wszystko w tonie jej głosu było słychać pewność i determinację. To nie jest ona sprzed paru chwil, niepewnie wchodząca do tego pomieszczenia. Tutaj chodziło o jej przyszłość i marzenie, a chciała zostać nauczycielką w prestiżowej szkole.
Koniec i kropka.
- Preferuję przedmioty ścisłe. Chemia i biologia to moje atuty. A uściślając, szeroko pojęta zoologia. - ale bardzo by chciała towarzyszyć innym belfrom na ich zajęciach. Każde cenne doświadczenie to krok do sukcesu.
Ach, pozostała też ta ostatnia kwestia... rodzinna...
- Chester jest moim kuzynem. - mogła się do niego nie przyznawać, ale kłamstwo ma krótkie nogi. Poza tym, to byłoby dość niepoważne zachowanie na rozmowie tej wagi. Musiała odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Jednakże nie drgnęła jej nawet brew jakby mówiła właśnie o kocie sąsiadki.
James Cadogan
James Cadogan
Fresh Blood Lost in the City
Przez całą jej wypowiedź słuchał uważnie, nie puszczają z niej wzroku. Właściwie to był trochę jak posąg, postronni mogli się zacząć zastanawiać czy jeszcze oddycha. Może czas zadzwonić po pomoc?
On jednak tylko uważnie słuchał i analizował to, co Enya miała do powiedzenia. Nie chciał jeszcze zdradzać aprobaty lub jej braku. Po prostu da się jej wykazać. Na końcu i tak się dowie, jaka jest jego decyzja, czyż nie? Chociaż tak naprawdę decyzja została już podjęta, tak właściwie załatwiali teraz jedynie formalności. Chciał sprawdzić, jak kandydatka na nauczyciela spisze się w takiej sytuacji. Niewiele ryzykował, w najgorszym wypadku ją zwolni i tyle. Dużo gadał o odpowiedzialności i tak dalej i tak dalej, ale zawsze zdarzały się jakieś uchybienia. On je tylko eliminował. Chyba, że nie były aż tak uciążliwe. Chociaż właściwie, wtedy też je eliminował. Mniejsza z tym.
Kiedy Enya skończyła, znów dał sobie kilka chwil, zanim odpowiedział. W tym czasie wpatrywał się z jedną z kartek, tak jakby to właśnie tam chciał odczytać, co powinien teraz zrobić. Ponownie jednak podniósł wzrok na dziewczynę.
- Nie ukrywam, że właśnie taką odpowiedź chciałem usłyszeć. Proszę jednak nie poczuć się zbyt pewnie z tego powodu. Życie nauczyło mnie, że słowa to wiatr. Może mnie pani zapewniać o swojej chęci podjęcia wyzwania, a później sobie z nim nie poradzić. Oczywiście nie mówię, że tak się właśnie stanie. Tak czy inaczej, żeby nie przedłużać sprawy, przyjmuję panią. Zacznie pani od nowego roku. Prawdę mówiąc chciałem panią przypisać do konkretnego nauczyciela, ale jak rozumiem brak wskazania jednego, konkretnego przedmiotu sugeruje, że woli pani funkcjonować jako... jakby to nazwać? Wolny elektron. Myślę, że to trafne określenie. Niech więc tak będzie. Może to i lepiej, w ten sposób można nabyć więcej doświadczenia. - Zamilkł na chwilę i pogładził brodę. - Tak. Biologii naucza u nas Fabian Lerhmann. Jeśli interesuje panią matematyka, polecam Aidena Strikera. Selim Skywalker uczy astronomii. Hm... z kadry pozostałej na następny rok chyba tylko ich mogę polecić z czystym sumieniem. To nie znaczy, że tylko oni się tym zajmują, ale z nimi polecałbym się skontaktować. Myślę, że byliby najlepsi jeśli chodzi o wprowadzenie pani w realia szkolne i poruszanie się po tematach, które panią interesują. Fabian oraz Selim są również wychowawcami, więc mają doświadczenie czysto pedagogiczne.
To chyba tyle z ważniejszych informacji, które chciał jej przekazać. Chociaż nie, jeszcze jedna kwestia.
- Może się pani swobodnie poruszać po terenie szkoły i pytać o pomoc w razie, gdyby taka była potrzeba. Myślę, że wszyscy jej udzielą. - Wyjaśnił i poprawił okulary na nosie. - Co zaś się tyczy Chestera... Cóż, być może pani będzie potrafiła wpłynąć na jego zachowanie. Nie będę ukrywać, że zaskoczy mnie, jeśli uda mu się ukończyć tę szkołę bez znaczącej zmiany w podejściu do swoich obowiązków. Właściwie to stwierdziłbym, że to niemożliwe.
Czy naprawdę liczył, że Enya jakoś na niego wpłynie? Trudno powiedzieć. Właściwie chyba tylko chciał jej przekazać, jak wygląda sytuacja jej kuzyna w szkole. Nie było najlepiej. To też mogło stanowić dla niej pewne ostrzeżenie. Nie było tajemnicą, że jeśli ludzie dowiedzą się o więzach rodzinnych jakie wiążą tę dwójkę, to pewnie będą postrzegać Enyę przez pryzmat jej kuzyna. Niezbyt sprawiedliwe, ale tak już funkcjonuje ten świat. Stanowiło to więc kolejną przeszkodzę na drodze jej kariery.
Musiał przyznać, że był niezmiernie ciekaw, jak ta młoda dziewczyna poradzi sobie z tym wszystkim. Czy poradzi sobie w ogóle? Na pewno będzie się temu uważnie przyglądał. W końcu to jego obowiązek, jakby nie było.
Anonymous
Gość
Gość
Czy on oddycha? A jeżeli właśnie umarł, siedząc? Może powinna wezwać karetkę? Na szczęście te dziwne rozważania zostały przerwane, gdy dyrektor raczył przemówić. No tak, po prostu wsłuchał się w to, co miała mu do powiedzenia. To dobrze, prawda?
Oczywiście, że tak! Przecież zawsze mógł na ciebie machnąć ręką. Nie zrobił tego.
Enya uśmiechnęła się delikatnie na słowa Cadogana, po czym zapragnęła go uściskać najserdeczniej jak tylko potrafiła. No ale, bez przesadyzmu. Jeszcze by go udusiła przypadkiem i dopiero by spotkała kogoś ciekawego w kryminale. To słaba historia romantyczna, powinna odpuścić dalsze dywagacje na ten temat. Chociaż nawrócenie kogoś z drogi występku na anielską ścieżkę miłości...?
Ziemia do Enyi! Jesteś, KUŹWA, na rozmowie kwalifikacyjnej!
Oj, zamrugała intensywnie. To z euforii! Wcale nie odpłynęła na chwilę! Spojrzała na swojego rozmówcę.
- Bardzo panu dziękuję za dane mi tej szansy. To wiele dla mnie znaczy. Na pewno dam z siebie wszystko, aby pana nie rozczarować. I rzecz jasna, siebie. - wiedziała, że to będzie walka. Ale była jak Gladiator, prędzej umrze w słusznej sprawie niż miałaby się poddać. Musi to zrobić. Udowodnić sobie, iż jest w stanie zrealizować cel, który dawno temu został wyznaczony. Marzenia się po to, aby je spełniać! Tak?
Tak!
No i zajebiście!
- Tak, bardzo mi zależy, aby poobserwować nauczycieli tej placówki. Im większe zdobędę doświadczenie, tym lepsza sama będę. - przynajmniej miała taką nadzieję, że to się tak właśnie przełoży.
Kiedy Cadogan zaczął wymieniać imiona oraz nazwiska, mógł zaobserwować jak Enya wyciąga notes wraz z długopisem i skrupulatnie je notuje. Nie może zapomnieć. Lepiej, aby wchłonął je papier niż jej... (nie)zawodna pamięć.
- Czy i pan będzie dostępny, gdyby zaistniała taka potrzeba? - lepiej dowiedzieć się teraz czy lubi przyjmować taką małolatę jak ona z potokiem pytań niżby miała dobijać się do jego gabinetu, by tylko pocałować klamkę. Swoją drogą, informacje z samej góry są zazwyczaj tymi najistotniejszymi i najbardziej wiarygodnymi. Nie aby już na wstępie podważała stanowisko nauczycieli.
Robisz to.
Ach, cicho!
Najpierw ich poznaj, dobrze?
No tak, Sumienie ma rację. Już by chciała biegać i wszystko sprawdzić. Jednakże rok szkolny się skończył i trudno będzie dorwać kogoś na miejscu. Poradzi sobie. Jakoś. Chyba. Musi! Może ktoś nie zdał roku i będzie trzepać poprawki? Chester może? A, o wilku mowa. Aż westchnęła, wcale nie zaskoczona.
- Porozmawiam z nim. - naprawdę? Nic więcej obiecać nie może, przynajmniej na tą chwilę. Nie widziała go parę lat. Właściwie o nim zapomniała. A może nadarzała się jedyna taka okazja, aby wypytać go o zdarzenia z przeszłości? Ale czy ona chce otwierać stare rany?
Powinna to potraktować jako obowiązek. Tak! Pierwsze zadanie na stażu. A właśnie, skoro o tym mowa...
- Chciałby pan, abym w czasie wakacji zajęła się czymś? - może chodzi mu coś po głowie? Chrzest dla żółtodzioba? W sumie, czemu nie?
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach