Anonymous
Stoliki
Gość
First topic message reminder :

Kiedy wejdziesz na pierwsze piętro, bardzo łatwo jest zauważyć sporo miejsca przeznaczonego na stoliki. Zazwyczaj tutaj uczniowie przesiadują na przerwie, bądź na lekcji, kiedy tylko mają okienko. A są na tyle porządni, aby nie opuścić budynku szkoły. Wokół można zauważyć także jakieś trzy automaty, w których można zakupić ciepłe napoje, jakieś kanapki i inne pieczywo oraz przekąski czy zimne picie. Jak przystało na szkołę dla bogaczy, wybór jest ogromny. Kilka rodzajów kawy, jakieś kanapki z dokładnie opisaną zawartością. Pełen luksus i spory wybór.

Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Słowa “matematyka” wzbudzało w Wright pewną obrazę, wściekłość i niesmak. To był chyba najbardziej znienawidzony przedmiot przez Amerykankę. Okej, wiedziała, że pewne podstawowe obliczenia powinna umieć wykonać, ale po jakiego chuja były jej potrzebne takie funkcje kwadratowe czy ciągi geometryczne albo arytmetyczne? To było tylko marnowanie jej cennego czasu, który mogłaby spożytkować na granie czy zwyczajnie czytanie komiksów lub książek.
Wracając jednak, Wright miała mieć dziś lekcje przepełnione matematyką, więc zwyczajnie postanowiła się z kilku zerwać, bo czemu nie? Tylko był jeden mały problem… Gdzie jest, kurwa, Siggy, kiedy ją potrzeba? w kółko zdawała sobie to pytanie, szukając ją wzrokiem po okolicy. Nic, w pewnym momencie po prosty postanowiła zrezygnować i wyczaić sobie innego. Zwyczajnie strzeliła, że pewnie jej przyjaciółka wiking właśnie spędza sobie w przyjemny sposób dzień razem z Chloe. Ech, no nic trzeba sobie znaleźć kompana, bo inaczej będzie trzeba zwiać samemu, a co to za frajda, gdy się wagaruje w pojedynkę?
Takim o to sposobem zawędrowała w kierunki miejsca w którym siedzieli ci, którzy czekali między okienkami w lekcjach i tymi co udawali, że na takowe czekają. Długo wypatrywać nie musiała, aby znaleźć znajomego typka o dość charakterystycznym wyglądzie. Zaraz pewnym krokiem ruszyła w jego kierunku i przysiadła się obok niego. Delikatnie szturchnęła go łokciem.
- Hi, a co ty tu robisz, hm? Na lekcji się nie powinno być? - spytała z tym swoim zawadiackim uśmieszkiem na ustach. - Wiesz co młody? Ja znam ciekawsze sposoby na spędzenie czasu, czekając na 'lekcje', więc może się skusisz, hm? - dodała zaraz, a jej uśmieszek się zmienił na ciut bardziej tajemniczy. Ach, nie ma to jak kusić młodszych znajomych do czynienia złego. Tak, Alex jesteś siewcą zła.
Anonymous
Gość
Gość
Rozmyślania nad ucieczką z lekcji całkowicie pochłaniały jego uwagę. Musiał przez to wyglądać, jakby naprawdę się uczył. Idealnie! Może nikt się do niego nie dowali.
Zauważył kątem oka kogoś obok siebie. Kurde, czyżby wykrakał? Oby to nie był ktoś, kto ma z nim jakiś problem, bo chyba nie wyrobi. Może jak będzie udawał, że jest tak pochłonięty studiowaniem notatek i bazgrołów w zeszycie, to może zostawi go w spokoju, kimkolwiek by nie był...? Jednak przybysz zaczął siadać przy stoliku. Kyouken uniósł lekko głowę, żeby się przyjrzeć. Hm, Alex. Wyszarpnął słuchawki z uszu, czując w tym samym momencie, jak dziewczyna go szturcha.
- Yo. Mógłbym spytać ciebie o to samo - rzucił z przekąsem. - No wiesz, "uczę się". - Pokazał palcami cudzysłów, wywracając przy tym oczami. - O, stara - podkreślił ironicznie - jesteś jak szklanka wody na pustyni czy coś. Tak właśnie myślałem, czy może by się stąd nie zerwać...
Idealny pomysł! Rób tak dalej, to wywalą nas ze szkoły! Tak, tak, zamknij ryj. Schował zeszyt do znoszonej i zmaltretowanej przez życie kostki, po czym spojrzał na nią wyczekująco.
- Co proponujesz? Jakiś konkretny plan?
Sprowadzanie na złą drogę brzmiało świetnie. Zresztą... Już nią podążał, więc co za różnica?
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Alex była z tych ludzi, którzy już raczej nie zastanawiali się czy zwiać czy nie. Amerykanka to zwyczajnie robiła i tyle. Co najwyżej dodatkowo szukała sobie towarzysza do ‘spaceru’ poza teren szkolny. Dla niej to było w tym momencie coś zwykłego, normalnego. Może kiedyś by się tym przejęła, ale teraz już nie. Jeśli nie chciała iść na daną lekcję to nie szła. Proste niczym słońce, prawda?
Burzowe spojrzenie miała skupione na chłopaku, uśmiechając się przy tym lekko zawadiacko. Zaraz oparła łokieć o blat stolika, a o policzek o rękę.
- Mnie? A po co? To raczej jasne, że na nich nie jestem - rzekła jak gdyby nigdy nic. No normalnie całkowity luz. Tak, zdawała się w ogóle nie przejmować konsekwencjami swojego czynu. Zaraz się cicho zaśmiała. - Żebym ja ciebie jeszcze kiedykolwiek widziała uczącego się - mruknęła zaraz. - Och, przecież mnie znasz. Wiesz co mogę ci zaproponować. Choć tak na wstępnie napomnę, że ja to bym się browara napiła - powiedziała i uśmiechnęła się nieco rozmarzenie. Tak, piwo to był bardzo dobry pomysł. A co potem? Mogła pójść z Kyoukenem na spacer z psami, albo mogli razem pograć! O tak! Oba rozwiązania jej pasowały. Ostatecznie też mogli pójść i zrobić gdzieś jakąś burdę, ale na to miała o wiele mniejszą ochotę.
- To jak piszesz się, mam rozumieć? - tak, to nie było pytanie, a raczej stwierdzenie faktu. Nie wyobrażała sobie, by chłopak miał w tej chwili zrezygnować, bo niby z jakiej przyczyny? Hm… Raczej nie wyglądało na to aby miał zamiar pomaszerować na lekcje, a przy okazji naskarzyć na nią. Nie, on taki nie był. Wright już go trochę poznała, by wiedzieć, że czegoś takiego raczej nie powiniem odwalić.
Anonymous
Gość
Gość
- To napatrz się teraz, bo lepszej wersji uczącego się mnie nie zobaczysz - roześmiał się cicho, żeby nie przeszkadzać innym.
"Uczący się Kyouken". To brzmiało wręcz niedorzecznie. Jego sposobem na zaliczanie sprawdzianów i przechodzenie z klasy do klasy było głównie kombinowanie, pisanie ściąg bądź ewentualne opieranie się na wiedzy, którą przyswoił na lekcjach. O ile udało już mu się na nich skupić i uważać, co w sumie zdarzało się dość rzadko i chyba tylko głównie na przedmiotach, które jeszcze lubił.
- O, piwo brzmi nieźle. - Uśmiechnął się, powoli kiwając głową.
W sumie jak dla niego mogli iść zrobić cokolwiek, od pójścia na piwo przez wyprowadzenie psów aż po zwykłe szlajanie się po mieście. Cokolwiek, byle się stąd ewakuować i trochę rozerwać. No bo po co komu siedzenie w szkole, zamulając na lekcjach, które w sumie nie są im do szczęścia potrzebne?
Skinął głową na jej pytanie.
- Pojebany bym był, jakbym się nie pisał - zaśmiał się cicho i szczekliwie.
Wstał od stolika i poczekał na Alex, by zaraz razem ruszyć do szatni po kurtki czy coś.
- No, to dokąd teraz dokładnie, demoralizatorko młodzieży?
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Zaśmiała się cicho, ale zaraz przybrała poważną minę.
- Och, bogowie! No normalnie nie mogę wyjść z zachwytu! Jakiego cudu jeszcze nikt nie widział, a mi było to dane! Już nic tak nie wpłynie na moje życie jak ten niesamowicie piękny widok! Ja normalnie nie wiem jak będę mogła bez niego żyć! - wyrzuciła z siebie z nutą dramatyzmu godnego nie jednego aktora, żywo gestykulując. Jeszcze chwilę trzymała na twarzy powagę, po czym znów się zaśmiała, bo już sama nie potrafiła wyrobić z tego swojego małego teatrzyku. Tak, Wright raczej nie należała do ludzi poważnych, ale to raczej dobrze. Powaga jej zwyczajnie nie pasowała. Miała zbyt choleryczny charakter.
Amerykance nie było trzeba dwa razy powtarzać w takich sprawach. Alex od razu wstała, przerzucając przez ramie torbę. Ruszyła z młodszym kolegą w kierunku szatni. W końcu mimo wszystko kurtka, by się jej przydała, ponieważ była idealna na tę pogodę co teraz i dawała Wright lekko rockowego pazura, a jej to jak najbardziej pasowało. Tak, nie ma to jak skóra!
- Przed siebie, przed siebie, mój młody towarzyszu! - rzekła, a potem się zaśmiała. - Ale ogólnie to proponuję najbliższy monopolowy - dodała zaraz, a na jej ustach zakwitł ten lekko zawadiacki uśmieszek.
Anonymous
Gość
Gość
- Przeżyjesz bez niego. Wierzę, że jesteś silna - rzucił z pełną powagą, zaraz jednak roześmiał się razem z nią.
Również ubrał skórzaną kurtkę, zawiązał na szyi arafatkę, po czym zarzucił kaptur na głowę - bo czapki były chujowe, irytowały go, no i psuły fryzurę sprawiając, że wyglądał jak przychlast. No, w każdym razie tak sam uważał, bo gdy codziennie rano jego włosy były równie nieułożone, to nie miał już z tym aż takiego problemu. Zaraz zarzucił też plecak na jedno ramię i wsadził ręce do kieszeni. No bo po co komu rękawiczki, prawda? Ich również nigdy nie nosił, nieważne, czy akurat było pięć, dziesięć czy pięćdziesiąt stopni mrozu.
- Mhm... Tak jest, pani generał!
Zasalutował niedbale, stając na baczność i zaraz kierując się w stronę wyjścia. Przepuścił znajomą w drzwiach, po czym od razu ruszyli do miejsca, w którym w ogóle nie powinno ich być. Nie w dzień roboczy, nie o tej godzinie i jeszcze nie w tym wieku. Powoli zaczął się zastanawiać, na co tak właściwie miał ochotę...
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
- No nie wiem… Nie byłabym tego taka pewna! - rzekła z ewidentnym smutkiem w głosie. Och, jak Amerykanka się uwielbiała bawić w takie głupie udawanie. Zawsze ją to bawiła. Sama nie wiedziała co w takim wydurnaniu się było fajne, no ale zawsze działo i to było najważniejsze! Szybko założyła co było trzeba, kurtkę, szaro-czarno-biała arafatkę owinęła w okół szyj, zmieniła buty. Nie bawiła się w zakładanie czapki czy kaptury. Nie czuła do tego potrzeby. Poprawiła torbę i już była ruszać w dalszą drogę. Łapy wepchnęła w kieszenie kurtki.
Zaśmiała się tylko cicho i szturchnęła go lekko w bok, bo czemu nie? Uśmiechnęła się do niego, gdy ten przepuścił ją w drzwiach. Amerykanka mimo wszystko doceniała tego typu ruchy. W końcu one pokazywały podejście do drugiego człowieka, a tym bardziej do kobiety, która często się nie zachowywała jak powinno przystać na przedstawicielkę płci pięknej. W między czasie postanowiła poruszyć jakieś mało zobowiązujące tematy, od czasu do czasu rzuciła jakimś zabawnym lub dwuznacznym tekstem. Zwyczajnie nie chciała iść w ciszy, więc próbowała podtrzymać rozmowę.

/ zt.
Anonymous
Gość
Gość
Piątek przed weekendem, a ja siedzę w szkole... W dodatku od samego rana. Coś niesamowitego. Rzadko się zdarza bym w ciągu dnia nie opuścił ani jednej godziny lekcyjnej, wiecznie zabiegany, wiecznie zajęty, stale gdzieś potrzebny. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj dzień był potwornie nudny i tak samo potwornie się dłużył. Jeden jedyny plus był taki, że udało mi się zaliczyć zaległą klasówkę z matematyki i jakoś wytargować u profesora przedłużenie terminu złożenia wypracowań z języka ojczystego o dodatkowy tydzień. Może tym razem uda mi się je napisać? Do końca zostały zaledwie dwie godziny, z czego jedna została odwołana z powodu nieobecności profesora. Okienka... Jak ja je uwielbiam... Zawsze wtedy kiedy ich nie potrzebuję. Udałem się niespiesznie na pierwsze piętro gdzie w jednej z sal odbyć się miała ostatnia lekcja, zbliżyłem się do stolika i usiadłem przy nim zarzucając niedbale plecak na blat. Z kieszeni wyciągnąłem telefon komórkowy. Co prawda jeden ze starszych modeli, ale kogo to obchodzi? Grunt by można się było gdziekolwiek dodzwonić. Tylko właśnie... Jakoś nie za bardzo z niego korzystałem. Więcej czasu spędzałem na obracaniu go w dłoniach i oglądaniu wokoło, jakoby był jakimś cennym artefaktem. Ewidentnie się też nad czymś zastanawiałem, nawet oczy przymrużyłem kryjąc częściowo zielone tęczówki pod kotarami bladych powiek.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Pierwotnie planowałem, że dzień, w którym w końcu odwiedzę szkołę, będzie poniedziałkiem. Wiecie, zapewniłoby to mi taki "świeży start" - toć to początek, a nie koniec tygodnia. Mając jednak na uwadze, że z reguły ludzie w poniedziałki byli podkurwieni i... hm, jakoś tak ogólnie średnio sympatyczni, postanowiłem nieco zmodyfikować mój plan działania i do Riverdale wybrałem się w piątek - dzień "luzu", kiedy to wszyscy myślą o tym, co by tu porobić w weekend. Zapewniało mi to mniejszą szansę na natknięcie się na jakiegoś "niewyspanego i nieprzyjemnego jegomościa", który mógłby się do mnie przyczepić. O co? O jajco. Byłem tutaj nowy, a takie wyładowywanie swojej irytacji na "świeżej krwi" wpisało już się chyba w kanon uczniowskiego życia. A przecież średnio mi się widziało wszczynanie kłótni, czy - nie daj Boże - bójek już pierwszego dnia w szkole. I to w dodatku, jak to zauważył między innymi Sketch, "bardzo prestiżowej"... Jeszcze by się ojciec o tym dowiedział, nieźle wkurwił i ściągnął mnie z powrotem do Irlandii. A przecież nie po to wyjeżdżałem, żeby wracać zaledwie po miesiącu. Miałem zamiar skończyć tu szkołę, ba, a w przyszłości może nawet rozpocząć studia.
Fakt faktem - nie zamierzałem jeszcze uczestniczyć na żadnych lekcjach. Dopóki w dokumentach widniał zapisek o moim nauczaniu indywidualnym, dopóty mogłem sobie pozwolić na tak zwany opierdaling. Co więcej, chciałem najpierw zrobić niejakie rozeznanie w terenie - fundamentem mojej egzystencji w szkole miała być bowiem... niezbyt ładnie to ujmując, nieodczuwalność mojej obecności. Bycie takim przysłowiowym "małym, szarym człowieczkiem" zapewniłoby mi odpowiednią przestrzeń osobistą, a mój udział w życiu szkolnym mógłby się ograniczyć tylko do niemego uczestniczenia na lekcjach i nauce. Idealny scenariusz. Serio. Musiałem tylko zadbać o to, aby.. nie zrobić "pierwszego wrażenia". Ani dobrego, ani złego. Właśnie, w tym sęk, że chodziło o "żadność"!
Opuściwszy sekretariat szkolny skierowałem się na pierwsze piętro, na którym - zgodnie ze wskazówkami nieznanej mi nauczycielki - ponoć znajdowały się stoliki, przy których mogłem sobie przycapnąć i poobserwować ludzi. I faktycznie, tak było. Nie zostałem oszukany. O Boże, jak miło.
Z niezbyt przyjemnym wyrazem twarzy, który idealnie odzwierciedlał mój wewnętrzny sceptycyzm, zaopatrzyłem się w papierowy kubek kawy po czym usiadłem przy jednym z wolnych stolików. Począłem bardzo uważnie obserwować mijających mnie ludzi, którzy najprawdopodobniej spieszyli się na lekcje. Ciekawe, czy łatwo mi będzie wrócić do tej rutyny?
Anonymous
Gość
Gość
Głośny, głuchy dźwięk wzywającego uczniów na lekcje dzwonka wyrwał mnie z tego dziwacznego transu. Właściwie zląkłem się lekko upuszczając telefon na blat stołu, na szczęście z na tyle niewielkiej wysokości, że zwyczajnie na tym nie ucierpiał. Ale i tak podniosłem go pośpiesznie i obejrzałem dokładnie wkoło co by się upewnić. Przeklęte dzwonki... Na korytarzu zrobił się niemały szum, uczniowie pozrywali się z ławek i w pośpiechu, jak bydło popędzili w stronę klas rozbiegając się na wszystkie strony. Krzyki, śmiechy i chichy ucichły gdy drzwi zamknęły się za ostatnim spóźnialskim, przy stolikach pozostało ledwie kilka osób, a ostatecznie i oni założyli plecaki na ramiona, zwartą grupą podążając schodami w dół. Wygląda na to, że zostałem sam, a przynajmniej tak mi się wydawało dopóki nie obróciłem głowy w drugą stronę i nie dostrzegłem siedzącego przy stoliku chłopaka, którego przybycia w tym całym rozgardiaszu w zasadzie nawet nie zauważyłem. Nie wiem, czy bardziej dlatego, że na ogół nie przykładałem zbyt wielkiej uwagi do tego kto kręci się po korytarzu czy może dlatego, że to Ezekiel faktycznie świetnie odnajdywał się w roli człowieka-widmo. Nie znałem typa, a należałoby wspomnieć, że choć mnie kojarzy na ogół niewiele raczej osób to ja sam miałem niezwykłą pamięć do twarzy. Starczyła mi ledwie chwila by domyślić się, że to uczeń "lepszego" sortu. Całkiem nieźle ubrany no i... kupił sobie kawę. KAWĘ. Jak w ogóle można pić to ohydztwo? Nie, nie odezwałem się słowem, ani nie postanowiłem do niego przysiąść by rzekomo przyjemniej spędzić czas. Właściwie trochę się zagapiłem, co sam Ezekiel mógł zinterpretować na różne sposoby. Że natręt, że upierdliwy. Że cholera jedna wie czego ode mnie chce.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Takim to już byłem człowiekiem, że im mniej ludzi mnie otaczało, tym lepiej się czułem. Więc teraz, kiedy po dzwonku praktycznie wszyscy się gdzieś rozeszli, odetchnąłem z nieudawaną ulgą.
Co udało mi się w międzyczasie zauważyć, to fakt, że w istocie uczęszczali tutaj zarówno biedniejsi jak i bogatsi uczniowie. Albo raczej - dzieciaki swoich biednych lub bogatych rodziców. Bo, jakby nie patrzeć, żadnego z tych indywiduum nie mogłem posądzać o to, że sami byli winni za swój lepszy bądź gorszy stan majątkowy. Jak to mówią - "każdy pracuje na siebie", ale to dopiero po odcięciu się od rodzinnych funduszy. I to tylko w przypadku, w którym jest się na tyle odważnym, aby się usamodzielnić. A dałbym sobie rękę uciąć, że większość tych bananowych dzieciaków zamierzała pasożytować na swoich rodzinach dopóty, dopóki takowi żyli. Oh, well. Po co bowiem ruszać dupę, skoro zewsząd podtykają ci pod nos srebrną łyżkę? A co do tych żyjących skromniej... możliwe, że po szkole wykonywali jakieś prace dodatkowe, coby wspomóc domowy budżet. Hmm... może sam powinienem sobie znaleźć jakąś robotę na weekendy? Niegłupi pomysł.
Z wielką ulgą natomiast przyjąłem, że mój plan się powiódł i nikt nie zwrócił na mnie specjalnej uwagi. Natomiast ewentualne jednostki, które choć przez przypadek mogły zawiesić na mnie swoje spojrzenia, najprawdopodobniej pomyślały coś w stylu: "o, nie znam tego gościa (zupełnie tak, jak połowy tej szkoły!) więc mam go w dupie". Idealnie. Ech, ile bym dał, żebym mógł być tak postrzegany do końca szkoły! Wymarzony neutralizm.
Ująłem papierowy kubek w obie dłonie, pochylając się nad nim z lekka. Wdychanie gorzkawego, kawowego aromatu stało się dla mnie poniekąd uzależniającą rozrywką; bowiem robiłem to przy piciu każdej kawy, a codziennie wypijałem przynajmniej jedną filiżankę takowej.
W pewnym momencie, kierowany typowo instynktownym odruchem, uniosłem spojrzenie, które padło na jakiegoś rudzielca, który to obecnie jako jedyny okupował stoliki (nie licząc mnie, rzecz jasna). Sama jego obecność nijak by mi nie przeszkadzała, gdyby nie fakt, że... gapił się na mnie? Przez ułamek sekundy na mojej twarzy pojawił się wyraz swoistego zniesmaczenia, szybko jednak udało mi się ów grymas zamaskować pod zobojętnieniem. Fakt faktem, miałem przez chwilę nawet ochotę obrzucić go spojrzeniem a'la "fuck off", ale przecież miałem nie zwracać na siebie uwagi! Więc się wstrzymałem. Tak będzie lepiej.
Niedługo potem nawet powróciłem spojrzeniem do swojego czarnego napitku, zupełnie jakby nigdy nic.
Anonymous
Gość
Gość
Właściwie mógł to zrobić, na pewno bym się nie obraził. Przynajmniej uzmysłowiłby mi, że wciąż się na niego gapię bo choć rzeczywiście to właśnie robiłem - myślami byłem już w zasadzie daleko poza murami tego nieszczęsnego budynku. Nawet nie zauważyłem tego grymasu na jego twarzy, w zasadzie dopiero gdy się poruszył sięgając po papierowy kubek z kawą - jakby oprzytomniałem i mrugnąwszy intensywnie powiekami dopiero skupiłem spojrzenie na jego twarzy. Wtedy też w dłoniach zawibrował mi telefon toteż oderwałem od Ezekiela swe nachalne spojrzenie sytuując je dla odmiany w podświetlonym ekranie. Wklepałem palcami krótką odpowiedź i wysłałem by zaraz ze znudzoną miną wsunąć komórkę do kieszeni spodni i z krótkim westchnieniem opaść plecami na oparcie krzesła. Odchyliłem nawet głowę do tyłu przez krótką chwilę wpatrując się w sufit. Bardzo ładny sufit. Taki... Równy.  Niemal idealnie biały. Że też wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi. Trwałem jakiś czas w tejże pozycji ewidentnie nie mając co ze sobą uczynić. Frustrujące.
- Też masz okienko..? - wymamrotałem wreszcie przekrzywiając lekko głowę do boku i spoglądając z miejsca na sączącego kawę blondyna. Musiało mi się naprawdę wyjątkowo mocno nudzić skoro postanowiłem zaczepić na korytarzu zupełnie obcego gościa. To już prawie akt desperacji.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Oh, w końcu się poruszył. Brew mi delikatnie drgnęła, jednak - na całe szczęście - pod moją długą grzywką nie było to widoczne. Zresztą, rudzielec już nie patrzył w moją stronę, więc niepotrzebnie się zamartwiałem takimi szczegółami. Prychnąwszy bezgłośnie pod nosem, przyłożyłem miękką krawędź kubka do warg i pociągnąłem całkiem spory łyk. Hm, no tak, cóż - kawa nie smakowała najgorzej, ale taka "breja", z choćby najlepszego automatu, nie mogła zastąpić tradycyjnej, parzonej espresso.
W momencie, w którym się odezwał, o mały włos nie oplułem się kawą. No co? Nie spodziewałem się... tego. -...okienko?- "Tak, mam okienko. A nawet nie jedno! W swoim mieszkanku! A na jednym z nich mam nawet malutką szklarenkę z fasoleczkami..." Byłem odzwyczajony od szkolnego slangu, więc w pierwszej chwili faktycznie pomyślałem, że chodzi mu o okno. Na szczęście nie należałem jednak do aż takich tępaków, więc szybko się zorientowałem, że chodziło mu o 'przerwę w lekcjach'. -Nie.- Udzieliwszy lakonicznej odpowiedzi, którą uznałem za najodpowiedniejszą, pociągnąłem kolejny łyk czarnej ambrozji.
Anonymous
Gość
Gość
W takich momentach jak ten cieszyłbym się pewnie, że nie potrafię czytać w cudzych myślach bo odebrawszy fale Ezekiela złapałbym się pewnie za głowę. Breja z automatu... Dobre sobie. Dla niego breja dla mnie napój będący dość daleko poza moim zasięgiem. Automaty nowoczesne, produkty jakie można w nich kupić też raczej z 'wyższej półki'. Nawet gdybym miał w kieszeni dość drobnych by starczyło mi na zakup jakiegokolwiek z nich prawdopodobnie i tak bym nie skorzystał. Byłoby mi szkoda, bo ani bym się tym nie najadł, ani nie ugasił pragnienia. Nadal jednak utrzymywałem, że kawa sama w sobie jest breją. Kiedyś próbowałem... Co prawda tej najtańszej jak się można domyślić, ale... kawa to kawa. Przynajmniej dla mnie. Wrażenia? Zdrętwiał mi język. Paskudztwo.  Za to jej zapach bardzo lubiłem... Przypominał mi dzieciństwo. Bardzo wczesne rzecz jasna bo ile mogłem wtedy mieć? Ze dwa, trzy lata?
Tak czy owak przyglądałem się nierozgarniętej minie chłopaka, gdy ten w głos powtórzył moje pytanie. Przez chwilę miałem wrażenie, że totalnie nie rozumiał o czym do niego mówię. Miałem nawet ochotę zapytać z jakiej planety do nas przyleciał, ale wtedy się zreflektował i udzielił odpowiedzi. Krótkiej bo krótkiej, ale jednak.
- Nie przyszedłeś tu chyba wyłącznie po to by napić się kawy? - a może jednak? Tej mógłby się napić w wielu innych miejscach, a skoro nie miał okienka i skoro nie był obecnie na lekcjach założyłem, że albo już je skończył, albo zwyczajnie nie zamierzał brać w nich udziału. Po co więc siedział w szkole? Absurd.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
"A co cię to, cholera, obchodzi?" -Chciałem trochę pozwiedzać szkołę, zaaklimatyzować się. Niedawno się przeprowadziłem.- Taaa, "zaaklimatyzować się". Poprzez siedzenie w jakimś opustoszałym korytarzu i picie słabej kawy z automatu, notabene pełnego napitków o wyraźnie zawyżonych cenach. Westchnąłem ciężko, kierując poirytowane spojrzenie gdzieś w bok. -Nie chcę być niemiły, więc od razu zaznaczę, że nie jestem najlepszym partnerem do rozmów.- "Więc się odwal. Czy coś." Nie siląc się już na dalsze ukrywanie swojej irytacji odłożyłem całkiem gwałtownie kubek na blat stołu, po czym sięgnąłem po komórkę znajdującej się w kieszonce na mojej lewej piersi. Chwilę pogapiłem się w jej ekran, wystukałem coś na dotykowej klawiaturze i zamarłem w chwilowym bezruchu. "Idź stąd" - prawie wysyczałem zza ciasno zaciśniętych zębów.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach