▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Prawy brzeg rzecznej odnogi. Miejsce dość zarośnięte, ale mimo tego da się tam podjechać samochodem. Dobra lokalizacja do łowienia ryb lub karmienia kaczek, a także spacerów.
Abbie przechadzała sie prawym brzegiem rzeki płynacej przez zachodnią część Vancouver. Pracę na dzisiaj skończyła, pranie zrobiła, a że nic więcej do roboty na ranczu nie miała to postanowiła przejść sie na spacer. Podczas niecałych trzech dni snucia się po mieście miała juz naprawdę dość pieszych wędrówek, ale z braku lepszego zajęcia postanowiła skusić się na trasę nieco inną niż te dotychczasowe. Rzeka była takim ustronnym miejscem, tym bardziej że w takie upały ludzie preferowali plaże lub baseny. Na prawobrzeżnej ścieżce nie było prawie nikogo, tylko w oddali widziała jakąś terenówkę.
Dziewczyna wolnym tempem przemieszczała sie w stronę samochodu, z ciekawości przyglądając się poczynaniom osoby, która z niego wyszła. Była za daleko, żeby dokładnie ją widzieć, ale ze sposobu poruszania się wiedziała, że to najprawdopodobniej mężczyzna. Wyciągnął z bagażnika jakiś worek i miał go podnieść, kiedy nagle pojawiło się kolo niego jakies stworzenie. Chyba szczenię, tak przynajmniej zdawało się Abbie. Dziewczyna spojrzała przychylnie w stronę kierowcy. To miło, że poświęcał czas swojemu pupilowi. Pewnie będzie mu rzucał kijek do wody i patrzył jak pływa... Zwierzaki sa takie słodkie...
Nagle zdarzyło sie coś, co zmieniło jej podejście do obcego. Mężczyzna chwycił szczeniaka za grzbiet i wsadził go do worka. Nastepnie skierował sie w stronę brzegu i... Rozległ sie plusk. W ułamku sekundy Abbie ze spacerowego tempa przeszła do sprintu. Drzwi trzasnęły, samochód odjechał, zostawiając topiacy sie worek i umierające w nim stworzenie. Dziewczyna zrzuciła z nóg buty i skoczyła do wody, myśląc jedynie o tym, by wyłowić zwierzę na czas.
Dziewczyna wolnym tempem przemieszczała sie w stronę samochodu, z ciekawości przyglądając się poczynaniom osoby, która z niego wyszła. Była za daleko, żeby dokładnie ją widzieć, ale ze sposobu poruszania się wiedziała, że to najprawdopodobniej mężczyzna. Wyciągnął z bagażnika jakiś worek i miał go podnieść, kiedy nagle pojawiło się kolo niego jakies stworzenie. Chyba szczenię, tak przynajmniej zdawało się Abbie. Dziewczyna spojrzała przychylnie w stronę kierowcy. To miło, że poświęcał czas swojemu pupilowi. Pewnie będzie mu rzucał kijek do wody i patrzył jak pływa... Zwierzaki sa takie słodkie...
Nagle zdarzyło sie coś, co zmieniło jej podejście do obcego. Mężczyzna chwycił szczeniaka za grzbiet i wsadził go do worka. Nastepnie skierował sie w stronę brzegu i... Rozległ sie plusk. W ułamku sekundy Abbie ze spacerowego tempa przeszła do sprintu. Drzwi trzasnęły, samochód odjechał, zostawiając topiacy sie worek i umierające w nim stworzenie. Dziewczyna zrzuciła z nóg buty i skoczyła do wody, myśląc jedynie o tym, by wyłowić zwierzę na czas.
Jak zwykle włóczył się po ulicach Vancouver bez żadnego konkretnego celu. Nie chciał siedzieć w domu, bo tam przebywała ciotka. Cieszył się, że ta kobieta go przygarnęła i doceniał, co dla niego robiła, ale niestety, nie był w stanie jej zadowolić. Strasznie szybko zaczęła się irytować wszelkimi drobnostkami, jakie robił jej siostrzeniec. Na początku były to tylko jego problemy, z którymi przez czternaście lat życia jakoś sobie nie poradził, a z czasem zaczęło już chodzić o same błahostki. A to drzwi nie domknął, a to coś przestawił, stłukł filiżankę, włóczył się leniwie po domu... Kobiecie momentami przeszkadzał sam jego widok, więc dzieciak wolał już wymykać się z domu i plątać po mieście jak zombie. Zawsze tak robił, gdy czuł się niechciany. Przynajmniej ludzie mieli z nim spokój.
Wielkie miasto od samego początku go przerażało. Nie do tego przywyknął. Większość życia spędził w miejscowości gdzie było może 4 tysiące mieszkańców, a później siedział zamknięty w sierocińcu. To były bardzo małe społeczności, a teraz nagle został wepchnięty do miasta z wysokimi budynkami, wszechobecnym betonem i tłumami ludzi. To wywoływało u niego swego rodzaju niepokój, dlatego często wybierał mniej uczęszczane ścieżki tak, jak dzisiaj, gdy nogi zaprowadziły go w okolice rzeki.
Początkowo nie zwracał uwagi na co, co się wokół niego dzieje. Zwyczajnie wpatrywał się w udeptaną ziemię jakiś metr od jego stóp i nie odrywał od niej oczu. Tak było łatwiej. Mógł udawać, że go tu wcale nie ma i nikt nie musi się nim przejmować.
Dźwięk ciężarówki tylko na moment zwrócił jego uwagę i podniósł na nią oczy, ale nie obserwował jej zbyt długo, zamiast tego znowu pogrążając się w swoich myślach albo raczej ich braku. Pewnie ignorowałby ich dalej i zwyczajnie wyminął, gdyby nie pewien dźwięk. Pisk zwierzaka, któremu dzieje się krzywda momentalnie otrzeźwił albinosa i skierował jego przestraszone oczy w stronę lecącego do wody worka. Nawet jego ledwie obudzony mózg był w stanie skojarzyć fakty.
- Nie - szepnął do siebie i w chwilę później wystartował w stronę brzegu.
Zanim ciężarówka go wyminęła, młodzieniec zdążył wyjąć z bluzy telefon i zrobić zdjęcie rejestracji ruszającego wozu. Nie miał czasu go sprawdzić, bo to nie było w tej chwili aż takie istotne. Ważniejsza była zawartość tonącego worka.
Nim dotarł do wody, rudowłosa (bo tak mu się wydawało przez światło) dziewczyna już zdążyła rzucić się na pomoc zwierzęciu (zwierzętom?), więc Olivier do niej nie dołączył. Nie umiał dobrze pływać, więc nie było szans, żeby dotarł tam pierwszy, a skoro nieznajoma już starała się wyłowić worek i za chwilę powinna to zrobić, to Andersenowi pozostawało tylko czekać.
Wielkie miasto od samego początku go przerażało. Nie do tego przywyknął. Większość życia spędził w miejscowości gdzie było może 4 tysiące mieszkańców, a później siedział zamknięty w sierocińcu. To były bardzo małe społeczności, a teraz nagle został wepchnięty do miasta z wysokimi budynkami, wszechobecnym betonem i tłumami ludzi. To wywoływało u niego swego rodzaju niepokój, dlatego często wybierał mniej uczęszczane ścieżki tak, jak dzisiaj, gdy nogi zaprowadziły go w okolice rzeki.
Początkowo nie zwracał uwagi na co, co się wokół niego dzieje. Zwyczajnie wpatrywał się w udeptaną ziemię jakiś metr od jego stóp i nie odrywał od niej oczu. Tak było łatwiej. Mógł udawać, że go tu wcale nie ma i nikt nie musi się nim przejmować.
Dźwięk ciężarówki tylko na moment zwrócił jego uwagę i podniósł na nią oczy, ale nie obserwował jej zbyt długo, zamiast tego znowu pogrążając się w swoich myślach albo raczej ich braku. Pewnie ignorowałby ich dalej i zwyczajnie wyminął, gdyby nie pewien dźwięk. Pisk zwierzaka, któremu dzieje się krzywda momentalnie otrzeźwił albinosa i skierował jego przestraszone oczy w stronę lecącego do wody worka. Nawet jego ledwie obudzony mózg był w stanie skojarzyć fakty.
- Nie - szepnął do siebie i w chwilę później wystartował w stronę brzegu.
Zanim ciężarówka go wyminęła, młodzieniec zdążył wyjąć z bluzy telefon i zrobić zdjęcie rejestracji ruszającego wozu. Nie miał czasu go sprawdzić, bo to nie było w tej chwili aż takie istotne. Ważniejsza była zawartość tonącego worka.
Nim dotarł do wody, rudowłosa (bo tak mu się wydawało przez światło) dziewczyna już zdążyła rzucić się na pomoc zwierzęciu (zwierzętom?), więc Olivier do niej nie dołączył. Nie umiał dobrze pływać, więc nie było szans, żeby dotarł tam pierwszy, a skoro nieznajoma już starała się wyłowić worek i za chwilę powinna to zrobić, to Andersenowi pozostawało tylko czekać.
Abbie nie była jakąś mistrzynią pływania. Znała się na tym w stopniu umożliwiającym swobodne poruszanie się w wodzie i nie tonięcie, ale nie była zbyt dobra w nurkowaniu. Mimo tego znacznie podwyższona adrenalina pomogła jej zrobić coś, czego normalnie nie potrafiła, czyli popłynąć na dno rzeki. Nie udało jej się zrobić tego na jeden raz. Przy pierwszym zanurzeniu nie znalazła wzrokiem worka - woda tu nie była szczególnie czysta. Musiała wypłynąć na powierzchnię, zaczerpnąć powietrze i dopiero przy drugim podejściu odnalazła swój cel. Czując jak ciśnienie rozsadza jej głowę zanurkowała, po czym chwyciwszy worek odbiła się od dna i wydostała się na brzeg.
Rozwiązanie sznura było trudne, ale jakimś cudem jej się udało i zaczęła wyciągać ze środka szczenięta. Tak, było więcej niż jedno. I żadne się nie ruszało. Pięć mokrych kłębuszków leżących nieruchomo na trawie... Abbie wydała z siebie stłumiony okrzyk i zasłoniła dłonią usta. Po jej twarzy zaczęły spływać łzy, najpierw pojedyncze, a potem całe strumienie. Ciałem dziewczyny wstrząsnął niemy szloch, gdy dotarło do niej, że wyłowiła je za późno. Gdyby pobiegła szybciej, albo wstrzymała oddech na dłużej, gdyby cokolwiek zrobiła szybciej... Gdyby nie szła wcześniej tak powoli... Gdyby zorientowała się wcześniej. Czuła się tak strasznie, strasznie winna.
Rozwiązanie sznura było trudne, ale jakimś cudem jej się udało i zaczęła wyciągać ze środka szczenięta. Tak, było więcej niż jedno. I żadne się nie ruszało. Pięć mokrych kłębuszków leżących nieruchomo na trawie... Abbie wydała z siebie stłumiony okrzyk i zasłoniła dłonią usta. Po jej twarzy zaczęły spływać łzy, najpierw pojedyncze, a potem całe strumienie. Ciałem dziewczyny wstrząsnął niemy szloch, gdy dotarło do niej, że wyłowiła je za późno. Gdyby pobiegła szybciej, albo wstrzymała oddech na dłużej, gdyby cokolwiek zrobiła szybciej... Gdyby nie szła wcześniej tak powoli... Gdyby zorientowała się wcześniej. Czuła się tak strasznie, strasznie winna.
Czuł się strasznie bezsilny mogąc jedynie stać na brzegu i kibicować dziewczynie, która walczyła z odą, by dostać się do tonącego worka. Właściwie, bezsilność nie była dla niego niczym nowym, więc nie odczuwał tego tak, jak większość osób o wielkim sercu, ale i tak się denerwował, a jego słaby puls zdołał trochę przyspieszyć, gdy sekundy dłużyły się jak całe wieki.
Stał nieruchomo czekając, aż nieznajoma dotrze wreszcie do brzegu i ruszył się dopiero, gdy dostrzegł, gdzie mniej więcej wyjdzie ona na brzeg i tam właśnie się skierował. Ukląkł przy worku i starał się pomóc jej jakoś w rozplątywaniu sznura, ale że niewiele to dawało, wygrzebał trzęsącymi się rękami scyzoryk i porozcinał te sznury. Tak było zdecydowanie szybciej. Rozsunął worek i pozwolił dziewczynie wyjąć szczenięta.
To był naprawdę przygnębiający widok. Malutkie łaciate kłębuszki leżały przed nimi w zupełnym bezruchu. Lunatykowi zaszkliły się oczy, ale wyraz jego i tak smutnej dzisiaj twarzy się nie zmienił. Dopiero w chwili, gdy dostrzegł minimalny ruch u jednego ze szczeniaków, natychmiastowo się ożywił.
- Ruszył się - wyrwało się z jego ust w chwilę przed tym, gdy nachylił się w stronę zwierzaka by go podnieść i zacząć ratować.
Najpierw odwrócił go na bok i pomógł mu wykrztusić zalegającą w płucach wodę, a później podał go Abbie.
- Trzymaj - wymamrotał mocno stłumionym głosem, a później zaczął zdejmować bluzę, uprzednio wyciągnąwszy z niej białego szczura.
Może i było dzisiaj ciepło, ale pobyt w lodowatej wodzie dla takiego maleństwa mógł być zabójczy. Trzeba go było osuszyć i czymś otulić, a miękka bluza chłopaka nadawała się tu do tego najlepiej.
Trochę chaotycznie, ale pozbył się wierzchniej części ubioru i ją również wepchnął w ręce nastolatki, pomagając jej zawinąć materiałem szczeniaka.
Stał nieruchomo czekając, aż nieznajoma dotrze wreszcie do brzegu i ruszył się dopiero, gdy dostrzegł, gdzie mniej więcej wyjdzie ona na brzeg i tam właśnie się skierował. Ukląkł przy worku i starał się pomóc jej jakoś w rozplątywaniu sznura, ale że niewiele to dawało, wygrzebał trzęsącymi się rękami scyzoryk i porozcinał te sznury. Tak było zdecydowanie szybciej. Rozsunął worek i pozwolił dziewczynie wyjąć szczenięta.
To był naprawdę przygnębiający widok. Malutkie łaciate kłębuszki leżały przed nimi w zupełnym bezruchu. Lunatykowi zaszkliły się oczy, ale wyraz jego i tak smutnej dzisiaj twarzy się nie zmienił. Dopiero w chwili, gdy dostrzegł minimalny ruch u jednego ze szczeniaków, natychmiastowo się ożywił.
- Ruszył się - wyrwało się z jego ust w chwilę przed tym, gdy nachylił się w stronę zwierzaka by go podnieść i zacząć ratować.
Najpierw odwrócił go na bok i pomógł mu wykrztusić zalegającą w płucach wodę, a później podał go Abbie.
- Trzymaj - wymamrotał mocno stłumionym głosem, a później zaczął zdejmować bluzę, uprzednio wyciągnąwszy z niej białego szczura.
Może i było dzisiaj ciepło, ale pobyt w lodowatej wodzie dla takiego maleństwa mógł być zabójczy. Trzeba go było osuszyć i czymś otulić, a miękka bluza chłopaka nadawała się tu do tego najlepiej.
Trochę chaotycznie, ale pozbył się wierzchniej części ubioru i ją również wepchnął w ręce nastolatki, pomagając jej zawinąć materiałem szczeniaka.
Białowłosego chłopca zauważyła dopiero gdy zaczął jej pomagać z rozcinaniem liny. Sama nie miała scyzoryka, z resztą nie miała zupełnie nic prócz ubrań i butów. Telefon bez karty nie miał racji bytu, a dokumentów… cóż. Nie posiadała zbyt wielu. Plus taki, że nic jej nie zamokło podczas akcji ratunkowej. Niepotrzebnej, bo i tak wszystko poszło na marne.
- Nie zdążyłam - wyszeptała przez łzy. - Myślałam, że się bawią, a on… a-a on je w-wrzucił… Jak śmieci… Jak m-można…
Stopień okrucieństwa, jakim wykazał się morderca piesków był dla Abbie nie do pojęcia. Już nie chodziło nawet o pozbycie się ich, bo dla dziewczyny wyrzucenie szczeniaków z rodziny samo w sobie było nie do pomyślenia. To takie małe dzieci, które należy kochać i wychowywać jak te ludzkie. Ale jeśli już koniecznie trzeba było się ich pozbyć… Można oddać w dobre ręce, można zawieźć do schroniska… Na litość boską, można nawet wyrzucić przy drodze, ale czemu zabijać?! I to jeszcze tak niehumanitarnie.
- C-co?
Głos chłopca wyrwał ją z otchłani cierpienia. Ruszył się? Który? Jak? Chwyciła mokrą łaciatą kulkę, a później bluzę i zaczęła delikatnie ale szybko wycierać niedoszłego utopca. Malec ciężko oddychał i cały się trząsł, ale dla kogoś kto ledwie umknął śmierci to nie było nic dziwnego.
- A czy… Czy pozostałe… Czy one…?
- Nie zdążyłam - wyszeptała przez łzy. - Myślałam, że się bawią, a on… a-a on je w-wrzucił… Jak śmieci… Jak m-można…
Stopień okrucieństwa, jakim wykazał się morderca piesków był dla Abbie nie do pojęcia. Już nie chodziło nawet o pozbycie się ich, bo dla dziewczyny wyrzucenie szczeniaków z rodziny samo w sobie było nie do pomyślenia. To takie małe dzieci, które należy kochać i wychowywać jak te ludzkie. Ale jeśli już koniecznie trzeba było się ich pozbyć… Można oddać w dobre ręce, można zawieźć do schroniska… Na litość boską, można nawet wyrzucić przy drodze, ale czemu zabijać?! I to jeszcze tak niehumanitarnie.
- C-co?
Głos chłopca wyrwał ją z otchłani cierpienia. Ruszył się? Który? Jak? Chwyciła mokrą łaciatą kulkę, a później bluzę i zaczęła delikatnie ale szybko wycierać niedoszłego utopca. Malec ciężko oddychał i cały się trząsł, ale dla kogoś kto ledwie umknął śmierci to nie było nic dziwnego.
- A czy… Czy pozostałe… Czy one…?
Lunatyk już nawet nie pytał, jak można coś takiego zrobić. Śmierć towarzyszyła mu już od najmłodszych lat. Trudno do niej nie przywyknąć, gdy trzeba patrzeć, jak ojciec skóruje stworzenie, które kilka godzin wcześniej zastrzelił w lesie. Widok krwi i trzewi nie ruszał więc młodzieńca.
Na okrucieństwo tego świata też zdołał się już uodpornić. Nigdy co prawda nie był podtapiany, ale za to miał do czynienia z bólem długotrwałym. Jasne, nie było mu przyjemnie patrzeć, jak komuś dzieje się krzywda i starał się pomagać, ale co on tam mógł...
Nie skomentował słów dziewczyny. Nie miał na to pomysłu ani chęci. W ogóle rzadko się odzywał. Tylko wtedy, gdy musiał albo ktoś naprawdę chciał go słuchać. Wcześniej wolał milczeć. Tak było bezpieczniej. Mniejsze szanse, że kogoś zdenerwuje i przez to oberwie.
Puścił bluzę, szczeniaka i dziewczynę, gdy tylko ta sama zaczęła zajmować się stworzonkiem. Wtedy przeniósł wzrok na pozostałe futrzaki i zaczął sprawdzać, czy któryś jeszcze się nie przebudzi. Niestety, wszystkie były wyziębione, nie oddychały i nie miały pulsu.
Albinos opadł znów na pięty i zwiesił głowę. Na nowo ogarnęła go ta straszna niemoc wywołana przez to, że nic nie mógł w tej sytuacji zrobić. Pokręcił głową, nawet jej nie podnosząc.
Na okrucieństwo tego świata też zdołał się już uodpornić. Nigdy co prawda nie był podtapiany, ale za to miał do czynienia z bólem długotrwałym. Jasne, nie było mu przyjemnie patrzeć, jak komuś dzieje się krzywda i starał się pomagać, ale co on tam mógł...
Nie skomentował słów dziewczyny. Nie miał na to pomysłu ani chęci. W ogóle rzadko się odzywał. Tylko wtedy, gdy musiał albo ktoś naprawdę chciał go słuchać. Wcześniej wolał milczeć. Tak było bezpieczniej. Mniejsze szanse, że kogoś zdenerwuje i przez to oberwie.
Puścił bluzę, szczeniaka i dziewczynę, gdy tylko ta sama zaczęła zajmować się stworzonkiem. Wtedy przeniósł wzrok na pozostałe futrzaki i zaczął sprawdzać, czy któryś jeszcze się nie przebudzi. Niestety, wszystkie były wyziębione, nie oddychały i nie miały pulsu.
Albinos opadł znów na pięty i zwiesił głowę. Na nowo ogarnęła go ta straszna niemoc wywołana przez to, że nic nie mógł w tej sytuacji zrobić. Pokręcił głową, nawet jej nie podnosząc.
Jakiś czas milczała, głaszcząc kulkę i lekko pocierając, żeby się rozgrzała. Biedne maleństwo właśnie straciło wszystko. Rodzeństwo, rodzinę, opiekuna… Ale zyskał ją. Wyrwała go z objęć śmierci i nie zostawi go już nigdy. Jej myślenie nie było zbyt racjonalne aktualnie, ale już nigdy nie zamierzała wypuścić go z rąk. Jak go utrzyma? Co z nim zrobi? Za co będzie go karmić? Nie wiedziała. Ale już zawsze będą razem.
- Chyba będzie trzeba je pochować - powiedziała w końcu cicho do chłopca obok. - Te małe. One… nie mogą tak zostać.
Z maleństwem w ręku podeszła do krzewu czeremchy i wolną dłonią chwyciła jakiś bardziej poręczny kamień. Powoli, ale systematycznie zaczęła grzebać nim w ziemi, w celu wykopania małego grobowca. Cała ta sytuacja była strasznie smutna.
- Chyba będzie trzeba je pochować - powiedziała w końcu cicho do chłopca obok. - Te małe. One… nie mogą tak zostać.
Z maleństwem w ręku podeszła do krzewu czeremchy i wolną dłonią chwyciła jakiś bardziej poręczny kamień. Powoli, ale systematycznie zaczęła grzebać nim w ziemi, w celu wykopania małego grobowca. Cała ta sytuacja była strasznie smutna.
Wpatrywał się przez dłuższy czas w ziemię i dopiero widok jego zaniepokojonego szczurka wybudził go z tego stanu. Wziął zwierzątko na ręce i przełożył na ramię, by mogło dalej sobie po nim wędrować. To go uspokajało. Właściwie, uspokajało ich obu, ale Oliviera uspokajało też coś jeszcze. To pewnie właśnie przez to "coś" tak mało ruszała go odgrywająca się przed jego oczami scena.
Nadal był sobą, nadal docierało do niego, że to smutne i faktycznie było mu przykro, ale jakoś tego nie czuł. Cudowne zobojętnienie, dające ucieczkę od wszystkiego, co było takie bolesne w życiu.
Pokiwał powoli głową. Sam też już o tym myślał, ale nie zdążył powiedzieć tego na głos.
- Trzeba je zakopać - przytaknął i podniósł się z ziemi, by znaleźć nadające się miejsce.
- A później wziąć go do weterynarza - dodał spoglądając na jedynego ocalałego.
Widząc, gdzie skierowała się dziewczyna, wrócił się na sam brzeg, by wziąć stamtąd duży, płaski kamień, którym dało się coś wykopać, przyniósł go na miejsce, gdzie pracowała już Abbie, a później wrócił się po szczeniaki. Podniósł je bardzo delikatnie, choć już tego przecież nie wymagały. One czuły jeszcze mniej od niego, ale to się nie liczyło. Te maleństwa zasługiwały na choć odrobinę dobra nawet, jeśli było już za późno by same to dostrzegły.
Podszedł z nimi do dziewczyny, ale nie ułożył ich w zasięgu jej wzroku. Nie chciał jej dobijać. Położył je ostrożnie na trawie, a później przyłączył się do pracy nie przerywając jej, dopóki Blanche nie stwierdziła, że tyle już wystarczy.
Nadal był sobą, nadal docierało do niego, że to smutne i faktycznie było mu przykro, ale jakoś tego nie czuł. Cudowne zobojętnienie, dające ucieczkę od wszystkiego, co było takie bolesne w życiu.
Pokiwał powoli głową. Sam też już o tym myślał, ale nie zdążył powiedzieć tego na głos.
- Trzeba je zakopać - przytaknął i podniósł się z ziemi, by znaleźć nadające się miejsce.
- A później wziąć go do weterynarza - dodał spoglądając na jedynego ocalałego.
Widząc, gdzie skierowała się dziewczyna, wrócił się na sam brzeg, by wziąć stamtąd duży, płaski kamień, którym dało się coś wykopać, przyniósł go na miejsce, gdzie pracowała już Abbie, a później wrócił się po szczeniaki. Podniósł je bardzo delikatnie, choć już tego przecież nie wymagały. One czuły jeszcze mniej od niego, ale to się nie liczyło. Te maleństwa zasługiwały na choć odrobinę dobra nawet, jeśli było już za późno by same to dostrzegły.
Podszedł z nimi do dziewczyny, ale nie ułożył ich w zasięgu jej wzroku. Nie chciał jej dobijać. Położył je ostrożnie na trawie, a później przyłączył się do pracy nie przerywając jej, dopóki Blanche nie stwierdziła, że tyle już wystarczy.
Kwestia weterynarza była pierwszą, która jej uświadomiła jak bardzo nie nadaje sie do opieki nad szczeniakiem. Przecież taki malec ma pełno potrzeb, pewnie bedzie potrzebował leków, specjalnej karmy, odpowiednich warunków i tak dalej... Abbie już kiedyś miała przygarnietego kota, tamten miał pchły, robaki, świerzb i koci katar. Minął dobry miesiąc zanim go wyprowadzili na prostą i zaszczepili...
- Nie mam przy sobie pieniędzy ani dokumentów... - bąknęła do albinosa. To takie krępujące. Pieniądze są straszne. Myślała, że ich nadmiar jest największym złem, ale powoli sie przekonywała, że niedobór jest jeszcze gorszy. Nawet pomóc nie można... - A weterynarz za darmo go nie obejrzy.
Kiepska sprawa. Abbie czuła się coraz gorzej z całą tą sytuacją, nie tylko ze względu na martwe psiaki ale też na to, że jej sposoby na życie nie działają tak, jak by chciała. Ogarniało ją coraz silniejsze poczucie beznadziei.
- Nie mam przy sobie pieniędzy ani dokumentów... - bąknęła do albinosa. To takie krępujące. Pieniądze są straszne. Myślała, że ich nadmiar jest największym złem, ale powoli sie przekonywała, że niedobór jest jeszcze gorszy. Nawet pomóc nie można... - A weterynarz za darmo go nie obejrzy.
Kiepska sprawa. Abbie czuła się coraz gorzej z całą tą sytuacją, nie tylko ze względu na martwe psiaki ale też na to, że jej sposoby na życie nie działają tak, jak by chciała. Ogarniało ją coraz silniejsze poczucie beznadziei.
Nie tylko Abbie miała tutaj problemy z forsą. Nastolatek też nie wyglądał na bogacza. Zwłaszcza w swoich znoszonych ciuchach. T-shirt sprany, spodnie wytarte i w niektórych miejscach permanentnie poplamione, buty może i wytrzymałe, ale i tak w nie najlepszym stanie. Bluza wyglądała na względnie nową, ale markowa to ona nie była.
Znieruchomiał na chwilę i przeniósł wzrok z kamienia, którym kopał, na dziewczynę.
Pieniądze...
Przykra sprawa. Od dawna cierpiał ma ich deficyt i musiał zdobywać je w różnoraki sposób. Ciotka może i pokrywała koszta jego utrzymania, ale nie dawała kasy na wszystko. Zaraz po przeniesieniu się nawet przez jakiś czas dostawał kieszonkowe. Przez jakiś czas... Później kobieta odkryła na co leci dawana mu forsa, więc po urządzeniu młodemu piekła, przestała ją dawać i zaczęła pilnować go na każdym kroku. Życie zrobiło się ciężkie, ale wiadomo, nałóg zwiększa u człowieka kreatywność i daje niezłą motywację.
Cofnął się i klapnął na ziemi, a później wyjął portfel i zaczął przeglądać jego zawartość. Niedawno zdobył trochę gotówki, więc dla odmiany było w nim kilka kolorowych papierków.
3 paczki kodeiny. 4 paczki valium. Jeszcze więcej...
Zaczęły mu się trząść ręce, ale zamknął oczy i się opanował.
- Możemy pójść. Mam pieniądze na jedną wizytę. - Może i miał problemy, ale nadal był altruistą.
Zawsze stawiał dobro innych ponad swoje. Będzie cierpiał, będzie ciężko, ale ten psiak bardziej ich potrzebował. On skołuje skądś forsę, a szczeniak nie. Skoro dziewczyna twierdziła, że nie ma pieniędzy, to albinos jej wierzył. Wyglądała na dobrze ubraną, ale nie zamierzał zaglądać jej do portmonetki. Stać go było i mógł to zrobić. Tyle w temacie.
Przełknął ślinę i otworzył oczy. Pospiesznie schował portfel do kieszeni i dokończył kopanie. Myśl o problemach finansowych wywołała u niego lekko widoczne zdenerwowanie, ale zdołał je opanować i skupić się na tym, co musiał zrobić.
Znieruchomiał na chwilę i przeniósł wzrok z kamienia, którym kopał, na dziewczynę.
Pieniądze...
Przykra sprawa. Od dawna cierpiał ma ich deficyt i musiał zdobywać je w różnoraki sposób. Ciotka może i pokrywała koszta jego utrzymania, ale nie dawała kasy na wszystko. Zaraz po przeniesieniu się nawet przez jakiś czas dostawał kieszonkowe. Przez jakiś czas... Później kobieta odkryła na co leci dawana mu forsa, więc po urządzeniu młodemu piekła, przestała ją dawać i zaczęła pilnować go na każdym kroku. Życie zrobiło się ciężkie, ale wiadomo, nałóg zwiększa u człowieka kreatywność i daje niezłą motywację.
Cofnął się i klapnął na ziemi, a później wyjął portfel i zaczął przeglądać jego zawartość. Niedawno zdobył trochę gotówki, więc dla odmiany było w nim kilka kolorowych papierków.
3 paczki kodeiny. 4 paczki valium. Jeszcze więcej...
Zaczęły mu się trząść ręce, ale zamknął oczy i się opanował.
- Możemy pójść. Mam pieniądze na jedną wizytę. - Może i miał problemy, ale nadal był altruistą.
Zawsze stawiał dobro innych ponad swoje. Będzie cierpiał, będzie ciężko, ale ten psiak bardziej ich potrzebował. On skołuje skądś forsę, a szczeniak nie. Skoro dziewczyna twierdziła, że nie ma pieniędzy, to albinos jej wierzył. Wyglądała na dobrze ubraną, ale nie zamierzał zaglądać jej do portmonetki. Stać go było i mógł to zrobić. Tyle w temacie.
Przełknął ślinę i otworzył oczy. Pospiesznie schował portfel do kieszeni i dokończył kopanie. Myśl o problemach finansowych wywołała u niego lekko widoczne zdenerwowanie, ale zdołał je opanować i skupić się na tym, co musiał zrobić.
Spojrzała na chłopaka z zakłopotaniem. Nie chciała żeby wykładał pieniądze, których najprawdopodobniej nie miał za dużo. Widziała jak mu się trzęsą ręce i choć nie znała prawdziwej tego przyczyny, to zrozumiała, że potrzebuje gotówki. No i nie mogła tak po prostu brać pieniędzy od obcego chlopaka który i tak już jej pomógł.
- Mam pomysł. Pracuję w Little Ranch, niedaleko stąd. Może moj pracodawca zgodzi się na małą pożyczkę... odciagnalby mi od wypłaty a tyle co narazie przepracowałam chyba wystarczy na pokrycie wizyty u weterynarza...
Miała nadzieję, że to się uda. Marcus bedzie musiał mieć o niej straszną opinię po tym wszystkim. Nie dość, że dał jej pracę, nocleg i jeszcze ją karmił, to miałby jej dac jeszcze pieniadze przed pierwszą wypłatą. Matko... chyba zapadnie sie pod ziemię z tego wszystkiego.
- Jakby sie nie zgodził to mógłbyś wyłożyć, ale tylko do czasu mojej wypłaty, potem oddam. Obiecuję.
- Mam pomysł. Pracuję w Little Ranch, niedaleko stąd. Może moj pracodawca zgodzi się na małą pożyczkę... odciagnalby mi od wypłaty a tyle co narazie przepracowałam chyba wystarczy na pokrycie wizyty u weterynarza...
Miała nadzieję, że to się uda. Marcus bedzie musiał mieć o niej straszną opinię po tym wszystkim. Nie dość, że dał jej pracę, nocleg i jeszcze ją karmił, to miałby jej dac jeszcze pieniadze przed pierwszą wypłatą. Matko... chyba zapadnie sie pod ziemię z tego wszystkiego.
- Jakby sie nie zgodził to mógłbyś wyłożyć, ale tylko do czasu mojej wypłaty, potem oddam. Obiecuję.
Chłopak podniósł na nią swoje wielkie niebieskie oczy i na chwilę się zamyślił. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że przecież niektóre problemy można rozwiązać na wiele sposobów, a ten przedstawiony przez dziewczynę, wydaje się być całkiem sensowny. Zwłaszcza, że skoro ona miała stałą pracę i sama się oferowała, to znaczyło, że jednak może być w lepszej sytuacji od niego, jeśli patrzeć na to z dalszej perspektywy.
Pokiwał powoli głową.
- Jeśli uda ci się zdobyć pieniądze, to może tak być. - W tej też chwili uświadomił sobie, że nadal nie wie praktycznie nic o osobie, z którą ma do czynienia.
Nadal niespecjalnie mu to przeszkadzało. Żył w takim świecie, że zwykle nie zwracał uwagi na tak przyziemne sprawy jak imiona, wiek, nazwiska, pochodzenie czy historia. Liczyła się chwila obecna. Ludzie przychodzili i odchodzili, więc nie było sensu zapamiętywać każdego z osobna. A przynajmniej zapamiętywać więcej, niż było mu to potrzebne. Zapamięta tę sytuację, jej wygląd i głos. Tyle w zupełności mu wystarczyło.
Wrócił wzrokiem do wykopanego grobu, a później spojrzał na leżące nieopodal szczeniaki. Znowu posmutniał.
- Musimy je pochować. Później możemy zająć się lekarzem. - Wolał to mieć już za sobą.
Psiaki odnajdą wreszcie spokój, a i im będzie może trochę łatwiej, bo będą mogli pójść dalej. To była jedna z tych spraw, które należało szybko zamknąć, bo i tak jeszcze długo będą człowiekowi ciążyły.
Wziął tamten stary worek i ułożył go na samym dnie dołka, a później ułożył na materiale wszystkie cztery stworzonka. Nawet szczurek, który schował się do jego kieszeni, nie ośmielił się ni razu zapiszczeć.
Pokiwał powoli głową.
- Jeśli uda ci się zdobyć pieniądze, to może tak być. - W tej też chwili uświadomił sobie, że nadal nie wie praktycznie nic o osobie, z którą ma do czynienia.
Nadal niespecjalnie mu to przeszkadzało. Żył w takim świecie, że zwykle nie zwracał uwagi na tak przyziemne sprawy jak imiona, wiek, nazwiska, pochodzenie czy historia. Liczyła się chwila obecna. Ludzie przychodzili i odchodzili, więc nie było sensu zapamiętywać każdego z osobna. A przynajmniej zapamiętywać więcej, niż było mu to potrzebne. Zapamięta tę sytuację, jej wygląd i głos. Tyle w zupełności mu wystarczyło.
Wrócił wzrokiem do wykopanego grobu, a później spojrzał na leżące nieopodal szczeniaki. Znowu posmutniał.
- Musimy je pochować. Później możemy zająć się lekarzem. - Wolał to mieć już za sobą.
Psiaki odnajdą wreszcie spokój, a i im będzie może trochę łatwiej, bo będą mogli pójść dalej. To była jedna z tych spraw, które należało szybko zamknąć, bo i tak jeszcze długo będą człowiekowi ciążyły.
Wziął tamten stary worek i ułożył go na samym dnie dołka, a później ułożył na materiale wszystkie cztery stworzonka. Nawet szczurek, który schował się do jego kieszeni, nie ośmielił się ni razu zapiszczeć.
Przytaknela na slowa albinosa. To będzie najrozsadniejsza opcja... Przytulila nieco mocniej jedynego żywego szczeniaka, po czym spojrzala na jego martwe rodzeństwo. Tyle kochanych, malych istot pożegnało sie ze światem. Gdzie tu sprawiedliwość? Gdyby przyszła chwilę wcześniej... gdyby na przyklad odłożyła na później robienie prania albo poprawianie warkocza... Gdyby cokolwiek robila dzisiaj krócej to te cztery mlode stworzenia nadal cieszyły by sie życiem.
- Śpijcie spokojnie, maluszki. - szepnęła, po czym poglaskala kazdego po kolei i zaczęła zasypywac je ziemią. Z jej oczu znów chcialy popłynąć łzy ale je wstrzymała. Jakiś czas nie mogła z siebie wydusic ani słowa, ale w koncu udalo jej sie ogarnąć. - Najpierw musimy isc na ranczo. Tam załatwię tę sprawę z pieniedzmi, potem weterynarz.
Jeszcze przez chwilę posiedzieli przy malutkim grobowcu szczeniaczków. Abbie obłożyła go malym stosem kamieni, żeby zaznaczyć miejsce pochowku i zabezpieczyc je przed obcymi, a potem trzeba bylo juz iść. Nie mozna w nieskończoność rozpamietywac zmarłych, a trzeba bylo zająć się żywym.
Z/t x2
- Śpijcie spokojnie, maluszki. - szepnęła, po czym poglaskala kazdego po kolei i zaczęła zasypywac je ziemią. Z jej oczu znów chcialy popłynąć łzy ale je wstrzymała. Jakiś czas nie mogła z siebie wydusic ani słowa, ale w koncu udalo jej sie ogarnąć. - Najpierw musimy isc na ranczo. Tam załatwię tę sprawę z pieniedzmi, potem weterynarz.
Jeszcze przez chwilę posiedzieli przy malutkim grobowcu szczeniaczków. Abbie obłożyła go malym stosem kamieni, żeby zaznaczyć miejsce pochowku i zabezpieczyc je przed obcymi, a potem trzeba bylo juz iść. Nie mozna w nieskończoność rozpamietywac zmarłych, a trzeba bylo zająć się żywym.
Z/t x2
Wizyta u weterynarza byla dość optymistyczna. Pani doktor byla bardzo miła, zaciekawiła ją historia szczeniaka i wyraziła swoje zdanie na ten temat. Ostatecznie nie stwierdziła u szczeniaka żadnych chorob ani zagrożenia życia, odpchliła go, dała środek na odrobaczanie i udzieliła sporą zniżkę "za dobre serce".
Po środku odrobaczającym należało odczekać kilka dni zanim mozna będzie szczeniaka zaszczepić, więc zapowiadala sie nastepna wizyta. Abbie spytała ile trzeba będzie za to zapłacić i tyle od razu odlozyla sobie z kwoty pozyczonej od Marcusa. Zostalo nawet troche pieniędzy na karmę! Najtańszą, w promocji i bardzo małą, ale na kilka dni powinno starczyć.
Dziewczyna nie chciala jeszcze wracać na ranczo. Tak, zamierzała tam wrócić. Miała w sobie zbyt wielką dumę, żeby odejść bez spłacenia długu, który dzisiaj zaciagnęła. Mimo wszystko nie chciala trafić tam wcześniej, niż to było konieczne. Z braku lepszego pomysłu wybrala sie razem z albinosem nad rzekę, ale z dala od miejsca w ktorym zaczela sie ich znajomość.
- Przepraszam za szopkę na ranczu. -powiedziala do chłopca. Czula sie z ttm wszystkim bardzo źle i potrzebowala sie wygadać. - Nie chcialam żeby tak wyszło. Mi... czasem nerwy mi puszczają. Ostatnio dużo zlych rzeczy sie dzieje w moim życiu.
Po środku odrobaczającym należało odczekać kilka dni zanim mozna będzie szczeniaka zaszczepić, więc zapowiadala sie nastepna wizyta. Abbie spytała ile trzeba będzie za to zapłacić i tyle od razu odlozyla sobie z kwoty pozyczonej od Marcusa. Zostalo nawet troche pieniędzy na karmę! Najtańszą, w promocji i bardzo małą, ale na kilka dni powinno starczyć.
Dziewczyna nie chciala jeszcze wracać na ranczo. Tak, zamierzała tam wrócić. Miała w sobie zbyt wielką dumę, żeby odejść bez spłacenia długu, który dzisiaj zaciagnęła. Mimo wszystko nie chciala trafić tam wcześniej, niż to było konieczne. Z braku lepszego pomysłu wybrala sie razem z albinosem nad rzekę, ale z dala od miejsca w ktorym zaczela sie ich znajomość.
- Przepraszam za szopkę na ranczu. -powiedziala do chłopca. Czula sie z ttm wszystkim bardzo źle i potrzebowala sie wygadać. - Nie chcialam żeby tak wyszło. Mi... czasem nerwy mi puszczają. Ostatnio dużo zlych rzeczy sie dzieje w moim życiu.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach