Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
First topic message reminder :

Wielka Sala [ZAKOŃCZENIE ROKU SZKOLNEGO] - Page 8 SBpng_snpqhhw

Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.

Anonymous
Gość
Gość
- Obawiam się, że nic by to nie dało, podczas snu obraz powstaje w wyobraźni. - oznajmiłem zaciskając kościste palce na jego (jeszcze bardziej kościstym) ramieniu i pocieszająco je masując. Możliwe, że odrobinę za mocno, ale chyba nieszczególnie boleśnie mimo że za tę pyskówkę w sumie mu się należało. Ot, satysfakcjonował mnie już sam podniesiony ton Oriona, lubiłem gdy się złościł, wtedy miałem pewność, że to co mówię w jakimś stopniu do niego trafia. Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo wzbraniał się przed wspólnym zdjęciem, naprawdę. Aż tak bardzo się mnie wstydził? Własnego kuzyna? Brzydko. Tak czy owak rozważyłem jego propozycję, a wraz z nią wszelakie 'za' i 'przeciw'. W sumie... Niską cenę przyjdzie mi zapłacić, ale czy mogę wierzyć Freyowi, że pozostanie słowny?
- Ależ z ciebie maruda... W porządku, ale to ja wybieram grę oraz czas i miejsce. - puściłem jego ramię spoglądając raz jeszcze w stronę fotografa, a następnie posłałem płytki półuśmiech w stronę Elisabeth i przecisnąłem jakoś przez tłum ustawionych do zdjęcia starszaków. Oddalając się od grupy obejrzałem się raz jeszcze za siebie posyłając Orionowi znaczące spojrzenie. Niech wie, że na niego czekam, w końcu obiecał mnie później znaleźć i biada mu jeśli tej obietnicy nie dotrzyma. Potem rozejrzałem się wokół za własnym rocznikiem, a kiedy tylko ich namierzyłem ruszyłem nieśpiesznie w ich stronę. Świadectwo... O rety, zapomniałbym na śmierć. Poszedłem za rówieśnikami prosto do wychowawcy, a gdy tylko odebrałem swój papierek przystanąłem gdzieś z boku przy ścianie w możliwie widocznym miejscu, wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę jabłkowych gum orbit i jedną z pastylek wsunąłem beztrosko do ust. Rozejrzałem się za potencjalnym rozmówcą.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Wystarczył mu wymowny znak ze strony Riley'a, by ruszyć się z miejsca i skierować swoje kroki ku scenie, przy której czekał na nich fotograf. Liczył na to, że ustawienie się do zdjęcia obejdzie się bez większych komplikacji, które zwykle towarzyszyły takim zbiegowiskom. „Ty staniesz tu, ty tam. Jesteś za wysoki i zasłaniasz kolegę – lepiej stań w ostatnim rzędzie”. Przeważnie ciężko było trafić na kogoś, kto od razu wiedział, jak uporządkować grupę, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.
„Kujon!”
Zerknął na Chestera, który nagle znalazł się w pobliżu. Już wcześniej zdążył narobić sporo hałasu, gdy jego śmiech poniósł się po sali, ale z takiego bliska nie dało się zignorować rozentuzjazmowanego tonu kaleki. Niemniej jednak kiwnął ledwo widocznie głową, zaraz zatrzymując się tam, gdzie przystanęła reszta klasy. Chociaż po odpowiednim ustawieniu poproszono ich o uśmiech, twarz Grimshawa nawet na chwilę nie zmieniła wyrazu, jakby ten jeden błysk flesza był dla niego skazaniem. Na całe szczęście tuż po odbębnieniu ostatniego obowiązku na dziś, mogli w spokoju rozejść się i zdecydować, czy zostaną na dłużej.
Nie zostaję na koncercie ― oznajmił Winchesterowi, przytrzymując świadectwo ramieniem i wsunął rękę do kieszeni, chcąc sprawdzić, czy nie zapomniał zabrać ze sobą zapalniczki. Na szczęście była na swoim miejscu.
Noah Hatheway
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Najpierw doprowadzał ją do łez, teraz przyczynił się do jej upadku – nie dało się ukryć, że dziewczyna miała przy nim niebywałe szczęście. Zanim jednak zdążył zapytać, czy coś się stało – rzecz jasna, najpierw musiał chwilę przemyśleć zdobycie się na podobne uprzejmości – Yoru zdążyła podnieść się z posadzki na tyle szybko, że Hatheway był prawie skłonny zapomnieć o tym, że w ogóle doszło do jakiegokolwiek wypadku. Gdyby nie rumieniec zażenowania na jej twarzy, pewnie udałoby mu się to całkowicie.
„No chyba mam imię. Cześć Noah.”
Prawdę mówiąc, nadal był zaskoczony tym, jak mimika jej twarzy potrafiła się zmieniać. Od zażenowania, przez niezadowolenie, aż po ten myląco uprzejmy wyraz twarzy. Chłopak uniósł brew przez moment przyglądając się jej w dość niezręcznym milczeniu, co ciemnowłosa mogła uznać za próbę przypomnienia sobie jej imienia.
Tak, pamiętam ― odparł, chociaż przeważnie, gdy ktoś zwracał się w ten sposób, równie dobrze można było uznać to za nieudolną próbę zbycia rozmówcy. ― Cześć, Yoru. ― Na szczęście on nie próbował wcześniej wspomnianej sztuczki i zaraz machnął ręką, w której trzymał świadectwo, udzielając jej niemej odpowiedzi na pytanie. ― Y-hym. Udało mi się przebrnąć przez pierwszy rok w szkole. Teraz pozostaje przetrwać dalszą część uroczystości.Bo tak wypada, dokończył w myślach z jakimś ledwo widocznym przebłyskiem niechęci na twarzy. Przy innych uczniach nie musiał ukrywać się ze swoim podejściem, jednak bycie dziedzicem bywało wyczerpujące, gdy wszyscy dookoła oczekiwali od ciebie grzeczności. Nie było szans na to, by udało mu się zerwać wcześniej, biorąc pod uwagę, że jego nieobecność na pewno szybko zostałaby zauważona. ― Nie wiem, po co rozwlekać coś, co równie dobrze mogłoby zakończyć się już teraz.
Anonymous
Gość
Gość
Koniec roku!
Brawo, Angel, przetrwałaś. 
Spóźniła się, nie słuchała, w ogóle wparowała jak do siebie, niczym i nikim się nie przejmując. Poprawiła czarną, rozkloszowaną spódniczkę - jak gdyby to miało w czymkolwiek pomóc i zmazać wspomnienie o ty feralnym wejściu. Nie spodziewała się, że ktokolwiek będzie na nią czekał. Bo i w jakim celu? 
Początkowo szukała wzrokiem może jakiejś znajomej i nieco bardziej lubianej twarzy - lecz cholernie się przeliczyła, bo nie zobaczyła żadnej. Westchnęła ciężko i żałośnie, żałując niezmiernie potężnie, że w ogóle raczyła się pojawić, równie dobrze mogłaby siedzieć w domu i tyle, skoczyć na siłownie, pójść biegać, robić w zasadzie... rany, cokolwiek? Tam jedynie traciła swój jakże bezcenny czas. 
Ale! Dostrzegła drobny punkt zaczepienia - ostatecznie nie uśmiechało jej się stać pośrodku samotnie niczym ta sierota boska - w postaci znajomej osoby. No cóż, lepszy rydz niż nic, prawda? Nawet jeśli beztrosko uczęszczał do tej "lepszej" części szkoły. Najwyżej każe jej zjeżdżać, a ona kopnie go w kostkę, rozpłacze się czy zrobi jakiś cyrk, żeby było zabawnie. 
Kto miałby jej zabronić?
- Czeeeeść... Brandon? - rzuciła lekko, radośnie i jeszcze klepnęła go w ramię. Prawdziwa kobieta, pełna gracja.
Anonymous
Gość
Gość
Spojrzenie sięgało daleko w horyzont wypatrując ludzi na drugim końcu ogromnej sali, jednocześnie nie zauważając tych, którzy stali tuż obok. Tak to zwykle jest, że szukając czegoś obsesyjnie (zwykle szczęścia) często gęsto mamy je pod nosem i tak też było w tym przypadku. Nie zareagowałem na imię z oczywistego zdaje się powodu - nie należało do mnie więc siłą rzeczy umysł wypowiedź zignorował, za to szturchnięcie w ramię brutalnie wyrwało mnie z zamyślenia burząc doszczętnie wcześniejsze skupienie. Nawet paczka gum wciąż tkwiąca w jednej z mych dłoni wymknęła się z niej pod wpływem 'uderzenia', ale popisując się doskonałym refleksem szybko (choć trochę nieporadnie) przechwyciłem ją w locie. Yas! Gumy ważna rzecz, trzeba ratować choćby za cenę życia. Tak czy owak wyprostowałem się wreszcie i odnalazłem spojrzeniem twarz stojącej obok dziewczyny. Kojarzyłem ją. Ba... W przeciwieństwie do niej nawet z imienia. Z tą różnicą, że jej imię było banalnie wręcz proste i cóż... kontrastowało trochę z jej osobowością i ogólną prezencją. Pierwsze wrażenie, być może mylne. Nie znałem jej przecież zbyt dobrze. Jeszcze.
- Czeeść diabełku. - nie wyglądałem na zirytowanego. Ani kuksańcem w bark ani tym bardziej przekręceniem mego imienia. Ba, nie próbowałem nawet wyprowadzać jej z błędu, choć nazywając ją 'diabełkiem' pewnie ją odrobinę nakierowałem. Ot, wydało mi się to zabawne. Zerknąłem na dłoń, w której wciąż tkwiła rzeczona paczka gum. - Gumę? - wypaliłem beztrosko przyglądając jej się z przyklejonym do twarzy rozbrajającym uśmiechem.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Trafił chyba na najciekawszy moment całej ceremonii zakończenia roku szkolnego, a mianowicie coś w rodzaju wręczenia pucharu domów w Hogwarcie. Tak, lubił w ten sposób myśleć o szkole, obowiązkach, karach i nagrodach z nią związanych. Od razu robiło się lżej na sercu i myśli, ponieważ ciągłe porównania wprowadzały go w nijaki trans myślowy, pozwalający oderwać się na trochę od zwykłej rzeczywistości. Nie był na co dzień osobą obleganą na korytarzach- przeciwnie. Ze względu na swój trudny charakter, trzymał się na uboczu. Naturalnie jeśli chodziło o sprawy klasy lub obowiązki Przewodniczącego(przynajmniej jeszcze wczoraj go miał) starał się wykonywać je jak najlepiej i każdą osobę traktować w taki sposób by jej nie urazić- TAK, STARAŁ SIĘ. Raczej wychodziło. Miał nadzieję, że te starania zostały zauważone i że będzie mu dane dzierżyć swoją funkcję w następnej klasie.
Nie trzeba chyba opisywać jak wielka duma go rozpierała, kiedy cała szkoła dowiedziała się jak wygląda końcowa punktacja,więc wyobraźcie sobie jak to uczucie się spotęgowało słysząc jak zostaje wyczytana jego siostra jako jedna z najlepszych uczennic Riverdale!
Skierował swe kroki na środek za resztą uczniów, by zrobić sobie wraz z nimi pamiątkowe zdjęcie, odebrać świadectwo i przy okazji złapać Elisabeth. Bał się tylko, że się do niej nie dopcha- tyle osób będzie jej pewnie gratulowało. Zwykle to ona była tą 'bardziej lubianą połówką', ale nie przeszkadzało mu to. Inaczej- robił wszystko, co mógł by tylko poprawić jej życie i aby czuła się dobrze. Zasługiwała na to.
I nie żeby miał jakieś wyrzuty sumienia związane z podbieraniem jedzenia w dzieciństwie....!
Anonymous
Gość
Gość
Och, i prawie wypadły mu gumy. Na całe szczęście popisał się wyśmienitą zręcznością i ślicznie złapał tę lecącą w eter paczkę. Uśmiechnęła się przesłodko niczym usposobienie niewinności - niczym czyste odzwierciedlenie swojego imienia. 
- To chyba nie było twoje imię, hm? - spytała, nie tracąc rezonu nawet na chwilę. To w końcu była Angel, jej nie dało się zbić z pantałyku nawet na krótką chwilę. - Benjamin? Barack? Ugh. - Wydęła niezadowolona usta. I potrząsnęła ciemnymi lokami. - Bond? Boyd? Bernard? - wymieniała dalej, próbując sobie na szybko przypomnieć. - A gumę chętnie - odparła, sięgając dłonią po smakołyk i odpowiedziała równie rozbrajającym uśmiechem. 
Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej ze sobą rozmawiali czy... czy w zasadzie cokolwiek, ale czy to miało jakieś większe znaczenie? Zaraz i tak zaczną się wakacje, w przeciągu których nie będą się widywać i tak, a wspomnienie o tej krótkiej rozmowie zapewne wytrze się w ich głowach i po ponownym powrocie do szkoły ponownie zaczną mijać się na korytarzu, będą bezimiennymi obcymi. 
Cóż. Tak bywa?
- Działo się coś ciekawego? Chwilę się spóźniłam - spytała, chociaż bez większego śladu zainteresowania. Bo co niby mogło, no błagam, niemniej wypadałoby chociaż przez chwilę podtrzymać rozmowę i udawać, że wcale nie ma ochoty uciec stąd jak najszybciej i zrobić całą głupot.
Anonymous
Gość
Gość
- Jak się spostrzegłaś? - skwitowałem tylko udając zaskoczonego jej niebywałą czujnością. Mogłem być i Brandonem, brzmiało nieźle, może nawet bardziej pasowało do nazwiska? Brandon Clawerich. Dumnie choć... Chyba trochę nie w moim stylu. Pozwoliłem jej poczęstować się gumą, a gdy tylko to zrobiła schowałem paczkę ponownie w kieszeni. W międzyczasie ze skrajnym rozbawieniem wyginającym blade wargi w płytkim półuśmiechu nasłuchiwałem jej kolejnych, chybionych strzałów. Na 'Baracka' parsknąłem nawet śmiechem, serio nawet Bond mnie tak nie rozbawił choć bardziej wynikało to z faktu, że swego czasu dość często w ten sposób przeinaczano moje imię. - O, proszę... Miałem już oszczędzić ci kłopotu, ale w tej samej chwili poradziłaś sobie z zadaniem. Mission complete. - dopiero po chwili zorientowałem się, że mogła nie zrozumieć o jakie imię chodzi wszak nawet po tym właściwym wymieniła jeszcze jedno, dlatego co by przerwać dalsze spekulacje i rozwiać ewentualne wątpliwości szybko tę wypowiedź uzupełniłem. - Boyd. Boyd Clawerich. I raczej ci nie pomogę, sam dopiero co przyszedłem. Tylko ani mru mru Lerhmannowi, przy mojej pozycji podobno nie wypada. Jeszcze tego brakowało by na 'do widzenia' porządnie mnie zrugał. A tak czego oczy nie widzą... - wypowiadając ostatnie trzy zdania ściszyłem ton głosu do konspiracyjnego półszeptu, zupełnie jak gdybym dzielił się z nią jakąś ważną, państwową tajemnicą. - Ale zaraz chyba koniec... Klasa Obsidian wygrała tegoroczne zmagania osiągając najwyższy wynik w ogólnej punktacji, ustawiają się właśnie do wspólnego zdjęcia pamiątkowego... Potem ma być jakiś koncert i pewnie wszyscy się rozejdą. - więc Angel nie spóźniła się 'trochę', a tak jak ja przegapiła w zasadzie całą uroczystość. Tylko czy tak jak w moim przypadku było to w pełni zamierzone? - Wakacje zaplanowane? - zainteresowałem się przy okazji spoglądając na nią z ukosa.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
„Czasem trzeba.”
Paige wzruszył krótko barkami, samemu nie zamierzając komentować jego postępowania, chociaż gdyby to zrobił, zapewne wywnioskowałby, że być może czarnowłosy się go wstydzi. W końcu nie wypadało od tak zadawać się z kimś z niższych sfer. A już tym bardziej zadawać w ten sposób. Jednak Black'owi szybko udało się rozwiać podobne teorie. Hayden zerknął z ukosa na przysuniętą do jego twarzy teczkę i zaraz wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia, gdy zęby młodszego chłopaka zacisnęły się na jego dolnej wardze. Pieszczota była o tyle krótka, że nawet nie zdążył jakkolwiek inaczej na nią odpowiedzieć. Dopiero kiedy brunet przysunął się bliżej, przechylił nieznacznie głowę na bok, opierając policzek na jego głowie.
Parsknął krótko pod nosem, przesuwając ręką po jego plecach i objął go w pasie, niekoniecznie robiąc sobie cokolwiek z tłumów dookoła.
Jak zwykle pewny siebie ― odparł z rozbawieniem i zaraz spoważniał, przyglądając mu się oceniającym wzrokiem. ― Ale jesteś pewien, że przebijasz liczącego sobie trzydzieści pięć centymetrów hot-doga, wypełnionego po brzegi sałatą, ogórkami i prażoną cebulą, z którego wręcz wylewa się najlepszy sos w całym mieście? ― spytał bez choćby cienia uśmiechu na ustach, chociaż poklepał go zaczepnie po plecach i zerknął na stojącą już obok Ardę.
Słyszałem też, że księżniczki częściej wolą siedzieć w swoich wieżach, czekając na swojego ksiecia na białym koniu niż wywracać cały pałac do góry nogami ― odparł z nutą kąśliwości w głosie, ale doskonale widział, że Rovere raczej nie należała do tego typu osobistości. ― Wydawało mi się, że nie chcesz tracić więcej czasu na coś, co nie przyniesie ci większych korzyści.
Tobie też nie. Jesteś tu dla większej ilości luzu. I odsuń się od niego.
Nie musiał się odsuwać, czując jak odległość między nimi na nowo stała się przyzwoita. Gdy tylko jego dłoń została wypuszczona z uścisku, poruszył palcami i mimowolnie. wsunął ją do kieszeni.
O ile mi wiadomo, założyciel powiedział, że pokaz odbędzie się dopiero pod wieczór. Trochę potrwa, zanim się ściemni, a „nasz kolega” ― rzucił z niejaką pobłażliwością w głosie, właściwie nie przysłuchując się dokładnie wymienionemu nazwisku ― na pewno nie będzie koncertował nie wiadomo jak długo. Gdybyśmy przeszli się do jakiejś pobliskiej knajpy, zdążymy na czas. Nie ma potrzeby, żeby zamawiać jedzenia na miejsce. A znając ciebie ― tu niewątpliwie zwrócił się do białowłosej ― znów postanowisz załatwić cały catering. Chociaż raz zjadłabyś coś normalnego, czego nazwa nie zawiera w sobie „de”.
„Uśmiech, Paige.”
Ciemne tęczówki momentalnie skierowały spojrzenie na obiektyw aparatu. Nie mógł powstrzymać się od krótkiego wywrócenia oczami, chociaż przez ten czas powinien przywyknąć do tego, że Black musiał uwieczniać chwile. Mimo tego wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu i sam też uniósł świadectwo tak, by było widoczne.
To co? Odbębniamy koncert i zrywamy się na trochę?
Anonymous
Gość
Gość
Stał tak, wsłuchując się we wszelkie ogłoszenia i w sumie nie mając nic ciekawego do roboty po tym jak założyciel skończył mówić. Nie był wychowawcą, nie musiał więc rozdawać świadectw. I już, już miał się na chwilę ewakuować żeby skorzystać z uroków świeżego powietrza, kiedy pojawił sę przed nim pewien różowy, nieco wyblakły już czerep. Na pytanie Vonneguth zamrugał kilkakrotnie w dezorientowaniu, ale ostatecznie skinął głową i uśmiechnął się lekko do dziewczęcia, za którym zaraz poszedł.
I, o rany, czy to było smutne spojrzenie rozczulonego anglisty? Właśnie tak to wyglądało. Niby starał się zachować powagę, ale jednak dało się spostrzec, że pod wpływem tych uroczych przeprosin Christianowi zbierało się na strzelenie smutnej minki i objęcie małej Candy. No, ale nie miał do tego prawa, co nie? Może i właśnie była wyrzucana ze szkoły, ale-... no, na razie wciąż była jego uczennicą. Wyszedłby na nieprofesjonalnego i w ogóle tak nie można, i-...
No rany, nie wytrzymam.
To była dosłownie sekunda. Tak po prostu uniósł rękę i ułożył jej dłoń na głowie uczennicy, by pogładzić ją kilkakrotnie po włosach i, uśmiechnąwszy się najcieplej jak tylko umiał, przyjąć zaraz jej podarek.
- Panienko Vonneguth, naprawdę nie było potrzeby - zaczął, wyglądając jakby zaraz miał się co najmniej popłakać. Ale wcale nie miał łez w oczach! - Po prostu chciałaś bronić przyjaciela, rozumiem cię. Dobrze, że Heachthinghearn ma panienkę. I, szczerze mówiąc, chciałem ci pomóc tam, w gabinecie, ale gdybym nakłamał, a dyrektor spojrzałby na nagrania z monitoringu, cała nasza trójka mogłaby się pożegnać ze szkołą - westchnął ciężko. - I będę cię wspominał bardzo dobrze. Nawet jeśli potrafiłaś jeść u mnie batony i rzucać we mnie gumą. Jesteś dobrym dzieciakiem, tylko czasem trochę zbyt charakternym. Ale to się ceni - roześmiał się jeszcze, nim czystym odruchem poprawił włosy niedbałym ruchem dłoni. - Idziesz teraz do jakiejś innej szkoły czy planujesz coś innego?
Candy Vonneguth
Candy Vonneguth
The Jackal Child of Chaos
Wpatrywała się w nauczyciela tymi swoimi szarymi oczami, mając nadzieję, że ten nie będzie chował długo urazy. Właściwie wystarczyło jej samo zauważenie zmiany mimiki twarzy oraz spojrzenia, jakim została obdarowana, a już miała pewność, że wszystkie winy zostały wybaczone.
Na początku była zaskoczona podniesieniem ręki przez Grey’a, nie spodziewając się, że ta spocznie na jej głowie. Zdezorientowanie Vonneguth było idealnie widoczne na twarzy, na której chwilę później pojawił się szeroki uśmiech i tak jakby w odruchu przytuliła go dosłownie na parę sekund, coby przypadkiem nie narobić im kolejnego przypału.
- Przepraszam. – powiedziała, będąc jednocześnie trochę poddenerwowana, ale i rozbawiona własną impulsywnością. Raczej nic się nie stało, przy pożegnaniach już tak jest. – Była taka potrzeba, proszę pana. – zapewniła go, zaraz potem przybierając bardziej zmartwiony wyraz. Ale czym właściwie tak się zmartwiła, to już ciężko powiedzieć. – Ja to rozumiem doskonale i nie mam o to do pana żalu. Można powiedzieć, że to co się stało, to po prostu mniejsze zło tego, co mogło się stać. Trochę zagmatwane, ale myślę, że mnie pan rozumie. – wyjaśniła, trochę gestykulując przy tym samymi dłońmi, jakby faktycznie miało jej to pomóc w utworzeniu logicznej i spójnej wypowiedzi. – W takim razie się cieszę! Na szczęście nie stracił pan żadnych włosów od tej gumy. – tak, bo wtedy mogłoby być znacznie ciężej wkupić się w łaski anglisty. – Na razie robię sobie odpoczynek od tego całego syfu.. – zaczęła i z lekkim skonsternowaniem obrzuciła wzrokiem resztę sali. - ..i dołączam do zespołu Sheridan. Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie, czy może będę musiała jednak skończyć szkołę. – odpowiedziała, mając szczerą nadzieję, że wszystko pójdzie po ich myśli i faktycznie osiągną jakiś sukces.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
- Łamiesz mi serce, kuzyn! - westchnęła teatralnie, na pożegnanie jeszcze machając Hamalainenowi i chichocząc w ten przeładowany urokiem sposób. Bo przy nim mogła być słodka. I chuj.
Natomiast na bycie zignorowaną przez swoją bliższą rodznę ne zwracała zbytnio uwagi. Codzienność. Nie słuchała też zbytnio dalszych ogłoszeń - nie dotyczyły jej, więc i nie były jej potrzebne do szczęścia. Za to na przeczącą odpowiedź ze strony Somera uśmiechnęła się najszerzej jak tylko potrafiła i wyprostowała się na swoim siedzeniu.
- To dobrze - odparła. - Pójdziemy gdzieś jak odbierzemy świadectwa?
Anonymous
Gość
Gość
- To ten niezawodny, kobiecy instynkt, kochasiu - odparła niemalże szeptem, równie słodkim co miód. Lub słodszym. Był to ton przesadzony, niemalże mdły, osadzał się paskudnie w ustach i nawet Angel nabrała ochoty, by przepłukać usta czymś gorzkim. Najlepiej kawą. Albo piwem. Cokolwiek, do cholery ciężkiej. - Wiedziałam, że to musi być "b". - Wzruszyła ramionami. Imiona nie miały aż tak wielkiego znaczenia w jej hierarchii ważności, były po prostu nazwami. Zruganie na do widzenia. Uśmiechnęła się aż. - Tego sercu nie żal - dokończyła płytko, choć zapewne niepotrzebnie. - Litości, już widzę, jak pędzę i mielę jęzorem, że panicz Clawerich się spóźnił. Sama przecież dopiero co przyszłam. - Nie połasiła się jednak na równie ściszony ton. Dla niej kłopoty na sam koniec roku nie byłyby w żaden sposób dziwne czy niestosowne. Nie była panienką z bogatego domu, nauczyciele zazwyczaj inaczej patrzyli na dzieciaki z klas "B". Byli gorsi, dzieciaki drugiego, trzeciego i dalszego jeszcze sortu. Kogo obchodziło, czy pojawiali się na zakończeniu?
Machnęła drobną dłonią na informację o wygranej.
- Wolałabym urwać się wcześniej, same nudy - parsknęła, potrząsając głową. Kilka zbłąkanych fal jej włosów opadło na twarz i odgoniła je niedbałym gestem. Zaśmiała się perliście, słysząc to pytanie, chociaż nie było samo w sobie zabawne. Położyła dłonie na biodrach i odwróciła się przodem w stronę Boyda, by spojrzeć na niego całkiem otwarcie. I z całkiem rozbawioną miną. - Jasne, będę wesoło pogwizdywać w drodze do pracy. Miałam jechać na obóz taneczny, ale nie wypaliło - w tym miejscu skrzywiła się lekko. Nie zamierzała zdradzać powodów niewypału tego przedsięwzięcia, bo i po co? - A u Ciebie? Europa? USA? Brazylia?
Anonymous
Gość
Gość
W sumie, trochę szkoda, że rok szkolny się kończył. Niby na niektórych lekcjach się nudziła, ale jednak większość była ciekawa, a i człowiek nie nudził się z powodu wolnego czasu.
Co ja będę robiła? Muszę poszukać jakiejś pracy wakacyjnej w ramach zastępstwa za lekcje. Niby lat aż tak wielu nie mam, ale gdzieś powinni mnie przyjąć.
Westchnęła ciężko i po raz kolejny spróbowała się skupić na przemówieniu, ale to nie było wcale takie łatwe. Jak zwykle przynudzali, jakby nie mogli się streścić i ich już puścić. Może i Natalie starała się zawsze uważać i notować w pamięci wszystkie informacje z apeli, ale na litość boską, ile można?
Wyprostowała się bardziej i przebiegła wzrokiem po reszcie zgromadzonych tu uczniów. Jeśli ktoś zaliczany do kujonów chciał się stąd już ewakuować, to co dopiero reszta.
Ciekawe, czy ktoś zwieje.
Odwróciła twarz z powrotem w stronę przemawiającego i tak już siedziała. Nie specjalnie chciało jej się z kimkolwiek gadać, ale za to wyjęcie telefonu kusiło ją niemiłosiernie.
Szachy, książka, cokolwiek. Może być nawet jakaś gra czy internet, ale coś bardziej konstruktywnego niż słuchanie tej samej śpiewki jak co roku.
Taaa. Niestety, te przemyślenia panna Dark musiała zachować dla siebie. Na zewnątrz nadal siedziała grzecznie i słuchała (a przynajmniej naprawdę się starała) przemówień jak na pilną uczennicę przystało. Tylko wzrok miała jakiś taki znudzony jak na przeciętnego kujona, zapatrzonego w nauczyciela jak w obrazek.

//Piszę, bo teoretycznie też tu jestem.
Anonymous
Gość
Gość
Ton jej głosu na chwilę zbił mnie z tropu, podobnie jak i użyty przez nią zwrot. Przełożyło się to z całą pewnością na mimikę mej twarzy bo wykrzywił ją lekko zdezorientowany grymas - łuki brwiowe ściągnęły się ku górze, a wargi rozchyliły nieznacznie w swoistym zdumieniu. A jednak potrafiła grać anioła jeżeli tylko było jej to na rękę. Wyjątkowo plastyczne dziewczę.
- Bystrzak. - skwitowałem gdy dokończyła mą wcześniejszą myśl przywdziewając na twarz enigmatyczny półuśmiech. Nie, nie drwiłem z niej. W żadnym wypadku. Chociaż... Może jednak trochę..? Ociupinkę? To i tak bez znaczenia, wątpiłem by rzeczywiście ją to dotknęło. Czułem, że w jej towarzystwie mogę pozwolić sobie na drobne złośliwości, a w relacjach z ludźmi przeczucie rzadko mnie myliło. - Nie mówiłem poważnie, cherubinku. - dodałem w kwestii ewentualnego doniesienia na moją osobę. Z natury jestem lekkoduchem, rzadko biorę pod uwagę ewentualne konsekwencje swoich czynów, a już tym bardziej nie mam zwyczaju się nimi przejmować. Urzekł mnie za to jej temperament. Wyszczekanych lubię najbardziej, są przynajmniej w stanie za mną nadążyć.
- Dlaczego więc się nie urwiesz? - podjudzałem, w brzydkim nawyku wciskając dłonie do kieszeni spodni. Gdy tylko odwróciła się przodem w moim kierunku zakładając ręce na biodra - wiedziałem, że szykuje się do kolejnej, błyskotliwej riposty i w sumie się nie zawiodłem. Trzymała rezon, mimo tego dostrzegłem wkradający się na jej twarz grymas. Zawód? Złość? Rozczarowanie? Z pewnością sytuacja dotknęła ją bardziej niżeli dawała to po sobie poznać. Tak czy owak nie dopytywałem o powód, dla którego musiała zrezygnować ze swych planów. Nie na tym etapie znajomości, ale z pewnością zapamiętam. W zamian zagwizdałem z uznaniem prześlizgując się wzrokiem po jej sylwetce. - Tańczysz? Jakiś konkretny styl? Wiążesz z tym swoją przyszłość czy raczej traktujesz to jak hobby? - zainteresowałem się podtrzymując rozmowę, która i tak była o stokroć ciekawsza od wciąż rozgrywającego się w sali, nudnego apelu. Gdy tylko zwróciła uwagę na dzielącą nas przepaść majątkową sugerując mi wczasy w tych czy innych krajach najpierw zmarszczyłem lekko czoło, a potem uśmiechnąłem nieznacznie jak gdyby jej postawą rozbawiony. - Skąd, zdecydowałem że w tym roku lecę na Marsa. - zażartowałem gładko wyciągając w jej kierunku prawą dłoń i...  bezapelacyjnie czochrając po głowie. Z pewnością popsułem jej tym gestem fryzurę. Ups? I tak, ja także się nudziłem. Jak widać - potwornie.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach