▲▼
Trzasnął drzwiami, nie zwracając większej uwagi na to, że położone najbliżej nich rzeczy, złowróżbnie zabrzęczały. Klnąc pod nosem ściągnął buty, a przechodząc w głąb mieszkania, począł ściągać przemoczone ubrania, które nieprzyjemnie zaczęły mu się lepić do muskularnego cielska. Dzisiejszy dzień zdecydowanie mógł zaliczyć do tych gorszych. Szczerze powiedziawszy, gdyby tylko mógł, wymazałby go ze swojej pamięci. I pomyśleć, że zaczął się tak niewinnie. Jak widać, pozory mylą. I to cholernie.
Z kwaśną miną rzucił przemoczoną do suchej nitki bluzkę, zabierając się za rozpinanie spodni. (Nawet majtki miał mokre, co zdecydowanie do najprzyjemniejszych rzeczy nie należało.) W trakcie tejże czynności, zerknął wymownie na ścienny zegar, dopiero po dłuższej chwili rozumiejąc, że ten postanowił się zbuntować i zepsuć. Ale, czego można oczekiwać po tanim, biedronkowym bublu za marne grosze? Chcąc, czy nie chcąc będzie się musiał przejść po kolejny. Oczywiście, że mógł kupić nowe baterie, czy też najzwyczajniej oddać go do tego uprzejmego, starszego pana, mającego sklep zaraz za rogiem! Mógłby, ale Nivan był zbyt zapracowaną osobą, by zawracać sobie głowę tak błahymi rzeczami. Dlatego też postanowił, że jutro z samego rańca, to znaczy jakoś po godzinie dwunastej, przejdzie się do biedronki po kolejny. Najpewniej równie marnej jakości, co jego poprzednik. Ale, naprawdę, walić to. Ważne żeby chodził przynajmniej przez te kilka miesięcy. Później może pochyli się nad czymś droższym. O ile znajdzie w końcu jakoś dobrze płatną robotę.
Mając na tyłeczku suche, oraz przyjemnie cieplutkie slipy, zalał kawę wrzącą wodą, gwiżdżąc pod nosem pierwszą lepszą melodyjkę. Nalawszy jeszcze tylko świeżego mleka, z wielkim zadowoleniem umoczył usta w gorącej cieczy, w chwilę później odstawiając kubek na marmurowy blat. Stuknął w nań kilkukrotnie palcem wskazującym, cmokając głośno. Za Chiny ludowe nie mógł sobie przypomnieć, gdzie zapodział zapalniczkę, w tamtej chwili tak bardzo mu potrzebną. W końcu, nie odpali bez niej papierosa, nie? Przeklął siarczyście, kolejny raz tego dnia, bardzo pieczołowicie obmacując swoją skórzaną kurtkę, którą chwilę wcześniej zgarnął z kanapy. Korzystając również z okazji, z lewej kieszeni wyciągnął paczkę papierosów, a wyciągnąwszy zeń jednego szluga, wsadził go sobie między spierzchnięte wargi.
- No cholera jasna! - krzyknął, marszcząc przy tym brwi. Jakby miałoby mu to w jakikolwiek sposób pomóc. Żeby tego jeszcze było mało, ktoś bardzo natarczywie zaczął mu się dobijać do drzwi. Obiecuję, że jeśli ten przygłup zaraz nie przestanie, własnoręcznie nogi z dupy mu powyrywam! - pomyślał, z wielkim poirytowaniem idąc w ich kierunku. Stanąwszy, policzył do dziesięciu, by następnie dość zamaszystym ruchem otworzyć nieszczęsne drzwi, które w rezultacie zaskrzypiały głośno, zupełnie jakby składały czerwonowłosemu zażalenia. Co prawda, to prawda, w tamtej chwili niezbyt delikatnie się z nimi obchodził. Zauważywszy niewysokiego, co najważniejsze nieznajomego, czarnowłosego mężczyznę, jego prawa brew powędrowała nieznacznie ku górze.
- Nie chcę wymienić kilku zdań o żadnym Jehowie. - palnął szybko, chcąc się pozbyć natarczywego gościa jak najszybciej. W tamtej chwili miał nawet w dupie fakt, że owy jegomość na świadka Jehowy nie wyglądał. A tym bardziej na to, że stoi przed tym jakże dziwnym typem niemalże całkowicie nago.
Z kwaśną miną rzucił przemoczoną do suchej nitki bluzkę, zabierając się za rozpinanie spodni. (Nawet majtki miał mokre, co zdecydowanie do najprzyjemniejszych rzeczy nie należało.) W trakcie tejże czynności, zerknął wymownie na ścienny zegar, dopiero po dłuższej chwili rozumiejąc, że ten postanowił się zbuntować i zepsuć. Ale, czego można oczekiwać po tanim, biedronkowym bublu za marne grosze? Chcąc, czy nie chcąc będzie się musiał przejść po kolejny. Oczywiście, że mógł kupić nowe baterie, czy też najzwyczajniej oddać go do tego uprzejmego, starszego pana, mającego sklep zaraz za rogiem! Mógłby, ale Nivan był zbyt zapracowaną osobą, by zawracać sobie głowę tak błahymi rzeczami. Dlatego też postanowił, że jutro z samego rańca, to znaczy jakoś po godzinie dwunastej, przejdzie się do biedronki po kolejny. Najpewniej równie marnej jakości, co jego poprzednik. Ale, naprawdę, walić to. Ważne żeby chodził przynajmniej przez te kilka miesięcy. Później może pochyli się nad czymś droższym. O ile znajdzie w końcu jakoś dobrze płatną robotę.
Mając na tyłeczku suche, oraz przyjemnie cieplutkie slipy, zalał kawę wrzącą wodą, gwiżdżąc pod nosem pierwszą lepszą melodyjkę. Nalawszy jeszcze tylko świeżego mleka, z wielkim zadowoleniem umoczył usta w gorącej cieczy, w chwilę później odstawiając kubek na marmurowy blat. Stuknął w nań kilkukrotnie palcem wskazującym, cmokając głośno. Za Chiny ludowe nie mógł sobie przypomnieć, gdzie zapodział zapalniczkę, w tamtej chwili tak bardzo mu potrzebną. W końcu, nie odpali bez niej papierosa, nie? Przeklął siarczyście, kolejny raz tego dnia, bardzo pieczołowicie obmacując swoją skórzaną kurtkę, którą chwilę wcześniej zgarnął z kanapy. Korzystając również z okazji, z lewej kieszeni wyciągnął paczkę papierosów, a wyciągnąwszy zeń jednego szluga, wsadził go sobie między spierzchnięte wargi.
- No cholera jasna! - krzyknął, marszcząc przy tym brwi. Jakby miałoby mu to w jakikolwiek sposób pomóc. Żeby tego jeszcze było mało, ktoś bardzo natarczywie zaczął mu się dobijać do drzwi. Obiecuję, że jeśli ten przygłup zaraz nie przestanie, własnoręcznie nogi z dupy mu powyrywam! - pomyślał, z wielkim poirytowaniem idąc w ich kierunku. Stanąwszy, policzył do dziesięciu, by następnie dość zamaszystym ruchem otworzyć nieszczęsne drzwi, które w rezultacie zaskrzypiały głośno, zupełnie jakby składały czerwonowłosemu zażalenia. Co prawda, to prawda, w tamtej chwili niezbyt delikatnie się z nimi obchodził. Zauważywszy niewysokiego, co najważniejsze nieznajomego, czarnowłosego mężczyznę, jego prawa brew powędrowała nieznacznie ku górze.
- Nie chcę wymienić kilku zdań o żadnym Jehowie. - palnął szybko, chcąc się pozbyć natarczywego gościa jak najszybciej. W tamtej chwili miał nawet w dupie fakt, że owy jegomość na świadka Jehowy nie wyglądał. A tym bardziej na to, że stoi przed tym jakże dziwnym typem niemalże całkowicie nago.
Głęboki wdech. Czas przeprowadzki był dla niego ważnym momentem w życiu. W końcu wyniósł się ze swojego jakże cudownego domu. Teraz mógł działać na własnych zasadach, bez rozkazów i nakazów. Nikt nie musiał mieć do niego pretensji, co robił ze swoim życiem i jak działał. Samodzielność podobno jest trudna. Z pewnością nie trudniejsza od krytycznej sytuacji u niego w domu. Był wręcz przekonany, że będzie żyło mu się zdecydowanie lepiej i wygodniej samemu (prawie samemu), niżeli z matką pod dachem. Bo mamą tego nazwać się po prostu nie dało. Nie żeby miał z nią lekki problem, nie.
Czekał na ten moment już długi czas. Nie dość, że musiał zrezygnować ze szkoły przez swoją rodzinę, to jeszcze miał mega pod górę ze wszystkim. Ale koniec końców udało mu się wyrwać, znaleźć (według niego) dobrą i zadowalającą pracę. Również czuł głęboką satysfakcję z tego, że udało mu się znaleźć mieszkanie ze współlokatorem - zawsze mniej będą płacić, a przecież mieszkanie z kimś, kogoś się w ogóle nie zna nie musi być takie trudne. Nie po tym, co miał w domu. Po prostu na samym początku ustalą sobie pewne rzeczy, żeby później żadnych nieporozumień nie było. Na pewno się jakoś dogadają.
Kiedy udało mu się spakować z początku te najważniejsze rzeczy, a raczej te, które były mu potrzebne, poprosił kolegę o przewiezienie mu tych wszystkich klamotów. Podobno był już tam umeblowane mieszkanie, więc nie musiał brać ze sobą ulubionej komody czy cokolwiek innego. Chociaż może potem? W każdym razie! Kiedy udało mu się zebrać, wsiadł w samochód i pojechał w miejsce, gdzie teraz będzie mieszkać. Pożegnał się oczywiście z rodzinką, czując w sercu pewną ulgę. I ciekawość. Wiele różnych myśli nasuwało mu się pod nos, głównie z ciekawości. Jak będzie? Jaki się okaże jego współlokator? Powinien się stresować? Nim się obejrzał, znalazł się pod budynkiem, w którym miał mieszkać. Wyskoczył z samochodu jak oparzony, mówiąc znajomemu, aby chwilę poczekał. Niby się umawiał z tutejszym współlokatorem, że o tej konkretnej godzinie przyjedzie - ciągle nie dostał komplet kluczy, który powinien się pojawić w przeciągu parę najbliższych dni. Kiedy wszedł na właściwe piętro, zauważając numerek mieszkania, uśmiechnął się delikatnie do siebie. Stanął naprzeciw drzwi i zaczął do nich pukać jakby nigdy nic. Nie sądził jednak, że tym gestem może jakoś zdenerwować swojego przyszłego współlokatora. W teorii również wysyłał mu sms'a, że jest w drodze i jedzie, ale w jaki sposób przywitał go Nivan, nie wyglądało na to, aby przeczytał ów sms'a, a nawet pamiętał, że dzisiaj jest dzień, w którym Bazyli się wprowadza. Odkaszlną ukradkiem, lustrując mężczyznę spojrzeniem, ostatecznie zatrzymując wzrok na jego oczach. Nie daj się ponieść emocjom, Bazyl.
Parsknął cichym śmiechem, słysząc wypowiedź Nivana. Serio, tego się nie spodziewał. Ani światka Jehowego, ani tego, że zapomni o dzisiejszym dniu. W końcu to nie dla wszystkich jest ważne wydarzenie, nie?
- Eee, nie. Jestem Bazyli Łukasiewicz, dzisiaj miałem się do Ciebie wprowadzać. Nie pamiętasz? - uniósł sugestywnie brew, ponownie lustrując spojrzeniem jego sylwetkę. Nie wyglądało na to, aby pamiętał. Ale musiał mu przyznać, że ciało miał nieziemskie. Oczywiście nagłos tego mu nie powie. Niemniej czekał na reakcję mężczyzny, która pokaże, że jednak zapomniał o czymś tak istotnym.
Czekał na ten moment już długi czas. Nie dość, że musiał zrezygnować ze szkoły przez swoją rodzinę, to jeszcze miał mega pod górę ze wszystkim. Ale koniec końców udało mu się wyrwać, znaleźć (według niego) dobrą i zadowalającą pracę. Również czuł głęboką satysfakcję z tego, że udało mu się znaleźć mieszkanie ze współlokatorem - zawsze mniej będą płacić, a przecież mieszkanie z kimś, kogoś się w ogóle nie zna nie musi być takie trudne. Nie po tym, co miał w domu. Po prostu na samym początku ustalą sobie pewne rzeczy, żeby później żadnych nieporozumień nie było. Na pewno się jakoś dogadają.
Kiedy udało mu się spakować z początku te najważniejsze rzeczy, a raczej te, które były mu potrzebne, poprosił kolegę o przewiezienie mu tych wszystkich klamotów. Podobno był już tam umeblowane mieszkanie, więc nie musiał brać ze sobą ulubionej komody czy cokolwiek innego. Chociaż może potem? W każdym razie! Kiedy udało mu się zebrać, wsiadł w samochód i pojechał w miejsce, gdzie teraz będzie mieszkać. Pożegnał się oczywiście z rodzinką, czując w sercu pewną ulgę. I ciekawość. Wiele różnych myśli nasuwało mu się pod nos, głównie z ciekawości. Jak będzie? Jaki się okaże jego współlokator? Powinien się stresować? Nim się obejrzał, znalazł się pod budynkiem, w którym miał mieszkać. Wyskoczył z samochodu jak oparzony, mówiąc znajomemu, aby chwilę poczekał. Niby się umawiał z tutejszym współlokatorem, że o tej konkretnej godzinie przyjedzie - ciągle nie dostał komplet kluczy, który powinien się pojawić w przeciągu parę najbliższych dni. Kiedy wszedł na właściwe piętro, zauważając numerek mieszkania, uśmiechnął się delikatnie do siebie. Stanął naprzeciw drzwi i zaczął do nich pukać jakby nigdy nic. Nie sądził jednak, że tym gestem może jakoś zdenerwować swojego przyszłego współlokatora. W teorii również wysyłał mu sms'a, że jest w drodze i jedzie, ale w jaki sposób przywitał go Nivan, nie wyglądało na to, aby przeczytał ów sms'a, a nawet pamiętał, że dzisiaj jest dzień, w którym Bazyli się wprowadza. Odkaszlną ukradkiem, lustrując mężczyznę spojrzeniem, ostatecznie zatrzymując wzrok na jego oczach. Nie daj się ponieść emocjom, Bazyl.
Parsknął cichym śmiechem, słysząc wypowiedź Nivana. Serio, tego się nie spodziewał. Ani światka Jehowego, ani tego, że zapomni o dzisiejszym dniu. W końcu to nie dla wszystkich jest ważne wydarzenie, nie?
- Eee, nie. Jestem Bazyli Łukasiewicz, dzisiaj miałem się do Ciebie wprowadzać. Nie pamiętasz? - uniósł sugestywnie brew, ponownie lustrując spojrzeniem jego sylwetkę. Nie wyglądało na to, aby pamiętał. Ale musiał mu przyznać, że ciało miał nieziemskie. Oczywiście nagłos tego mu nie powie. Niemniej czekał na reakcję mężczyzny, która pokaże, że jednak zapomniał o czymś tak istotnym.
Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w bliżej nieokreślony, martwy punkt, wyglądając jakby przetwarzał dopiero co usłyszaną informację. I rzeczywiście tak było. Stojąc tak z nieodpalonym papierosem w ustach, zdecydowanie nazbyt mocno trzymając otwarte na oścież drzwi, przeszukiwał w swym umyśle choćby jakichkolwiek urywek z sytuacji, które utwierdziłyby go w przekonaniu, że naprawdę umawiał się z niejakim Łukasiewiczem, by ten się do niego wprowadził. Co prawda, dziwnym było, aby tak istotna sprawa jak nowy współlokator wyleciała mu z głowy ale - jak się później okazało - faktycznie zapomniał. Zrozumiawszy, że dość długo nie daje jakichkolwiek oznak życia tylko sterczy jak ten ostatni kołek, odchrząknął cicho. W końcu, pierwsze wrażenie zawsze najważniejsze, czyż nie? Choć w jego przypadku, jakby zacząć się tak czepiać szczegółów, całe to "pierwsze wrażenie" było jego drugim. I zdecydowanie nie pokazał się w zbyt jasnym świetle. Czy też po prostu od dobrej strony. Ale, mówi się trudno i żyje się dalej.
Przepuścił mężczyznę, by ten na spokojnie mógł wejść do środka, klnąc w myślach na własną głupotę i chyba nazbyt wczesną sklerozę. Najprawdopodobniej będzie musiał zacząć wypisywać sobie karteczki z przypomnieniami i przyklejać je na lodówkę, do której zerka chyba najczęściej. I najlepiej, aby były one karteczkami kolorowymi. Takich po prostu zdecydowanie nie będzie w stanie przeoczyć, co będzie działało tylko i wyłącznie na jego korzyść. Przynajmniej nigdy więcej nie wyjdzie na totalnego idiotę, jak dosłownie kilka sekund wcześniej.
- Sorry, ale totalnie wyleciało mi to z głowy. Ostatnio mam cholerny zapierdol. - mruknął z papierosem między wargami, dopiero później ogarniając że cokolwiek w nich ma. Westchnął głośno, a wyciągnąwszy fajka, odłożył go na blat szafki, by następnie ruszyć w stronę swego pokoju, aby coś na siebie ubrać. W końcu, nie będzie świecić gołą klatą przed, jakby na to nie spojrzeć, obcym facetem, nie? Zastanawiało go tylko jedno; Dlaczego do niego nie zadzwonił, albo przynajmniej nie napisał cholernego esemes'a? Albo to zrobił, tylko to Nivan okazał się być jedną wielką bułą, by tego nie zauważyć...
Naciągając na siebie czarny podkoszulek wrócił do chłopaka, posyłając w jego kierunku pytające spojrzenie.
- Swoje rzeczy masz na dole, tak? - zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu, by w chwilę później swój wzrok ponownie zatrzymać na osobie czarnowłosego. Uznając, że nie ma co tu tak dłużej stać, zabrał fajkę z blatu, a wsadziwszy ją sobie znowu między wargi, ubrał buty, w kilka sekund później otwierając drzwi. Wyszedłszy na klatkę schodową, wzdrygnął się nieco, czując dość nieprzyjemny chłód. Jak wróci, będzie musiał znaleźć tą cholerną zapalniczkę.
Przepuścił mężczyznę, by ten na spokojnie mógł wejść do środka, klnąc w myślach na własną głupotę i chyba nazbyt wczesną sklerozę. Najprawdopodobniej będzie musiał zacząć wypisywać sobie karteczki z przypomnieniami i przyklejać je na lodówkę, do której zerka chyba najczęściej. I najlepiej, aby były one karteczkami kolorowymi. Takich po prostu zdecydowanie nie będzie w stanie przeoczyć, co będzie działało tylko i wyłącznie na jego korzyść. Przynajmniej nigdy więcej nie wyjdzie na totalnego idiotę, jak dosłownie kilka sekund wcześniej.
- Sorry, ale totalnie wyleciało mi to z głowy. Ostatnio mam cholerny zapierdol. - mruknął z papierosem między wargami, dopiero później ogarniając że cokolwiek w nich ma. Westchnął głośno, a wyciągnąwszy fajka, odłożył go na blat szafki, by następnie ruszyć w stronę swego pokoju, aby coś na siebie ubrać. W końcu, nie będzie świecić gołą klatą przed, jakby na to nie spojrzeć, obcym facetem, nie? Zastanawiało go tylko jedno; Dlaczego do niego nie zadzwonił, albo przynajmniej nie napisał cholernego esemes'a? Albo to zrobił, tylko to Nivan okazał się być jedną wielką bułą, by tego nie zauważyć...
Naciągając na siebie czarny podkoszulek wrócił do chłopaka, posyłając w jego kierunku pytające spojrzenie.
- Swoje rzeczy masz na dole, tak? - zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu, by w chwilę później swój wzrok ponownie zatrzymać na osobie czarnowłosego. Uznając, że nie ma co tu tak dłużej stać, zabrał fajkę z blatu, a wsadziwszy ją sobie znowu między wargi, ubrał buty, w kilka sekund później otwierając drzwi. Wyszedłszy na klatkę schodową, wzdrygnął się nieco, czując dość nieprzyjemny chłód. Jak wróci, będzie musiał znaleźć tą cholerną zapalniczkę.
No każdemu może się zdarzyć wpadka w postaci zapomnienia. Choć Bazyli uważał, że o czymś tak istotnym nie powinno się zapomnieć, to widocznie inni mieli inaczej. W końcu każdy człowiek był inny, nie? Może niektórzy z charakteru byli bardzo podobni, ale wciąż mieli to coś, co sugerowało tą rzekomą inność. Dlatego starał się ukryć wymalowane zdziwienie na twarzy, jak i rozbawienie na to, że tamten zapomniał o dzisiejszym dniu. Sam fakt, że przez jakiś czas będzie mieszał kompletnie sam powinien mu przypominać o takim dniu. No ale, może był czymś mega zaoferowany, dlatego nie miał nawet czasu, żeby pomyśleć.
Dla Bazyla pierwsze wrażenie nie było tak istotne. Każdy człowiek miał swoje wady i zalety, dlatego nie powinno się ich oceniać po tym pierwszy wrażeniu - ten moment jest najbardziej stresujący i zazwyczaj wtedy idzie wszystko na opak. Nic dziwnego, że Bazyl wykazał się widocznym zrozumieniem, pomimo tego, ze na jego twarzy malowało się zdziwienie, pomieszane z niejakim rozbawieniem. Ale czy to właśnie nie to spowodowało, że Nivan mógł poczuć pewną ulgę? W końcu nie ma do czynienia ze sztywniakiem, co dało się zauważyć po jego dość kontrowersyjnym wyglądzie. Jakby tak się zastanowić, to ich styl bycia niewiele się różnił.
Pozwolił sobie na moment wejść do mieszkania, bo w końcu zaraz będzie musiał schodzić na dół po rzeczy i co najważniejsze - po psa. Biedny czeka na swojego pana w samochodzie. Kompletnie zapomniał o tym, aby wziąć go ze sobą tutaj. Przynajmniej mężczyzna będzie zdziwiony po raz drugi, jeśli zapomniał o rozmowie, gdzie Bazyli wspomina, że ma młodego psa. W końcu nie każdy lubi zwierzęta i mogą komuś one przeszkadzać. Ale Trists nie wyglądał na takiego, który nienawidzi zwierzaków. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Luz, każdemu może się zdarzyć - odparł, niepewnie się do niego uśmiechając. No w końcu cały czas był przed nim, przed Bazylim nagi, a nie powie, że nie ma słabości do męskiego, prawie że nagiego ciała, bo ma. No ale mężczyzna zdecydował, że dobrym pomysłem będzie ubranie się, a jak tylko zniknął w czeluściach swojego pokoju, westchnął głęboko. Tego totalnie się nie spodziewał. Aż sam chętnie by zapalił, no ale się wstrzyma przed tym. Nie był nałogowym palaczem, więc nie musiał zatruwać sobie płuc.
- Owszem, mam na dole. Także mam psa, nie wiem, czy to też pamiętasz z naszej rozmowy - odparł spokojnie, bez wyrzutu, zgrabnie wychodząc z mieszkania, żeby móc zejść na dół i powoli wnosić swoje rzeczy na górę. Tak bardzo oczekiwany przez niego moment. Nie spodziewał się jednak, że Nivan pójdzie za nim pomóc mu wnosić rzeczy - Nie musisz mi pomagać, jeśli nie chcesz - no ale jak będziesz chciał, to nic nie będzie mieć przeciwko, nie. Kiedy znalazł się na dole, pierwsze co zrobił, to swojemu kumplowi przedstawił swojego współlokatora, a następnie zabrał psa z tylnego siedzenia oraz torbę, w której znajdowały się rzeczy Bernarda - bo tak się wabił jego pupil. Postarał się zgarnąć jakąś jeszcze z ciuchami, żeby to wszystko zacząć wnosić na górę. Jego kumpel robił to samo, a jak Nivan był i chciał zdeklarować się do pomocy, to mu również podawał rzeczy, aby w szybkim tempie wszystko wnieść do środka. A nie powie, że było mało rzeczy, bo nie było. No ale w końcu sobie jakoś poradzą, nie?
Dla Bazyla pierwsze wrażenie nie było tak istotne. Każdy człowiek miał swoje wady i zalety, dlatego nie powinno się ich oceniać po tym pierwszy wrażeniu - ten moment jest najbardziej stresujący i zazwyczaj wtedy idzie wszystko na opak. Nic dziwnego, że Bazyl wykazał się widocznym zrozumieniem, pomimo tego, ze na jego twarzy malowało się zdziwienie, pomieszane z niejakim rozbawieniem. Ale czy to właśnie nie to spowodowało, że Nivan mógł poczuć pewną ulgę? W końcu nie ma do czynienia ze sztywniakiem, co dało się zauważyć po jego dość kontrowersyjnym wyglądzie. Jakby tak się zastanowić, to ich styl bycia niewiele się różnił.
Pozwolił sobie na moment wejść do mieszkania, bo w końcu zaraz będzie musiał schodzić na dół po rzeczy i co najważniejsze - po psa. Biedny czeka na swojego pana w samochodzie. Kompletnie zapomniał o tym, aby wziąć go ze sobą tutaj. Przynajmniej mężczyzna będzie zdziwiony po raz drugi, jeśli zapomniał o rozmowie, gdzie Bazyli wspomina, że ma młodego psa. W końcu nie każdy lubi zwierzęta i mogą komuś one przeszkadzać. Ale Trists nie wyglądał na takiego, który nienawidzi zwierzaków. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Luz, każdemu może się zdarzyć - odparł, niepewnie się do niego uśmiechając. No w końcu cały czas był przed nim, przed Bazylim nagi, a nie powie, że nie ma słabości do męskiego, prawie że nagiego ciała, bo ma. No ale mężczyzna zdecydował, że dobrym pomysłem będzie ubranie się, a jak tylko zniknął w czeluściach swojego pokoju, westchnął głęboko. Tego totalnie się nie spodziewał. Aż sam chętnie by zapalił, no ale się wstrzyma przed tym. Nie był nałogowym palaczem, więc nie musiał zatruwać sobie płuc.
- Owszem, mam na dole. Także mam psa, nie wiem, czy to też pamiętasz z naszej rozmowy - odparł spokojnie, bez wyrzutu, zgrabnie wychodząc z mieszkania, żeby móc zejść na dół i powoli wnosić swoje rzeczy na górę. Tak bardzo oczekiwany przez niego moment. Nie spodziewał się jednak, że Nivan pójdzie za nim pomóc mu wnosić rzeczy - Nie musisz mi pomagać, jeśli nie chcesz - no ale jak będziesz chciał, to nic nie będzie mieć przeciwko, nie. Kiedy znalazł się na dole, pierwsze co zrobił, to swojemu kumplowi przedstawił swojego współlokatora, a następnie zabrał psa z tylnego siedzenia oraz torbę, w której znajdowały się rzeczy Bernarda - bo tak się wabił jego pupil. Postarał się zgarnąć jakąś jeszcze z ciuchami, żeby to wszystko zacząć wnosić na górę. Jego kumpel robił to samo, a jak Nivan był i chciał zdeklarować się do pomocy, to mu również podawał rzeczy, aby w szybkim tempie wszystko wnieść do środka. A nie powie, że było mało rzeczy, bo nie było. No ale w końcu sobie jakoś poradzą, nie?
Usłyszawszy zdanie jakie padło z ust Bazylego, zmrużył powieki, a kiedy obaj wyszli na zewnątrz, zatrzymał na mężczyźnie swój wzrok, zaraz wzdychając cicho. Naprawdę, jeśli zapomniał o tak istotnej rzeczy, jak wprowadzka nowego współlokatora, to czy pamiętałby o tym, iż ten miał jakiegoś czworonoga? Oczywiście że nie. Bazyli musiał mu wybaczyć, ale dzisiaj naprawdę prawieże w ogóle nie kontaktował ze światem. Niezmiernie dziwił go taki stan rzeczy, ponieważ - owszem, zachowywał się bardzo podobnie - ale tylko i wyłącznie jeśli wcześniej wlał w siebie zbyt dużą ilość procentów. Co, na szczęście, zdarzało się bardzo żadko. Nivan nie należał do osób, które niemalże całe dnie przesiadywały w pierwszych lepszych knajpach, pijąc na umór, by po kilku godzinach nie być w stanie nawet dojść o własnych siłach do mieszkania. Ale, choć przyznawał to bardzo niechętnie, miał niemałe problemy z alkoholem. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że takie uzależnienia powinno się już leczyć, ale Trists był zdania, że przecież jest z nim wszystko w jak najlepszym porządku. Najpewniej zacznie się martwić dopiero wtedy - kiedy wracając z jakiegoś pubu - zamiast w swoim mieszkaniu, obudzi się w jakiś krzakach. Albo gdziekolwiek indziej, gdzie nocować zdecydowanie nie powinien.
Ależ Nivan chciał mu pomóc. W domu i tak nie miał nic lepszego do roboty, a jeśli będzie mogł się na coś przydać, dlaczego małby nie chcieć? Ruszył powolnym krokiem za czarnowłosym, a stanąwszy przed autem, kiwnął głową siedzącemu za kółkiem koledze Łukasiewicza. Przyjąwszy od mężczyzny kilka toreb, odsunął się delikatnie, by nie przeszkadzać w wypakowywaniu kolejnych walizek. No cóż, jedno Nivan musiał Bazylowi przyznać. Miał ich cholernie pokaźną ilość. Aż zaczął się nieco obawiać, czy te wszystkie rzeczy pomieszczą się w jego średnich rozmiarów mieszkaniu. Kiedy mężczyzna wyciągnął z tylego siedzenia psiaka, na twarzy Tristsa wymalował się delikatny uśmiech. Bazyl, miał cholernie uroczego pupila, naprawdę.
- Myślę, że nie będzie sprawiał jakiś większych problemów. - odparł, ruszając w drogę powrotną. - A jeśli będzie, obaj wylatujecie za drzwi, stoi? - zapytał, zerkając na nich kątem oka. Oczywiście, że sobie w tamtej chwili żartował, ale dlaczego by mężczyzny trochę nie postraszyć? Wszedłyszy do klatki schodowej, wdrapał się po stopniach na górę, zaraz stając przed odpowiednimi drzwiami. Kuźwa, co on miał w tych walizkach, że cholerstwo tyle ważyło? Przekręciwszy klucze w zamku, otworzył drzwi, a wpuszczając Bazylego pierwszego, wszedł zaraz za nim, zostawiając walizki tak, by nikomu nie zawadzały. W końcu nie chciał, by ktoś się przez nie przewrócił. Jeszcze polałaby się niepotrzebnie krew i co wtedy? Oczywiście, czerwonowłosy miał w łazience apteczkę, ale naprawdę wolałby jej nie używać. Przynajmniej nie dzisiaj.
- Zostało coś jeszcze, czy to już wszystko? - zapytał, kiedy znajomy jego współlokatora również wszedł do mieszkania, postawiając resztę tobołów obok tych, które odstawione zostały przez Nivana. Zamknąwszy za kolegą drzwi, oparł się pośladkami o blat, opierając na nim dłonie. I, gdzie on podział tą zakichaną zapalniczkę?
- Może się czegoś napijacie? Kawy, herbaty? A może soku? - przeniósł na nich swój wzrok, czekając na odpowiedź.
Ależ Nivan chciał mu pomóc. W domu i tak nie miał nic lepszego do roboty, a jeśli będzie mogł się na coś przydać, dlaczego małby nie chcieć? Ruszył powolnym krokiem za czarnowłosym, a stanąwszy przed autem, kiwnął głową siedzącemu za kółkiem koledze Łukasiewicza. Przyjąwszy od mężczyzny kilka toreb, odsunął się delikatnie, by nie przeszkadzać w wypakowywaniu kolejnych walizek. No cóż, jedno Nivan musiał Bazylowi przyznać. Miał ich cholernie pokaźną ilość. Aż zaczął się nieco obawiać, czy te wszystkie rzeczy pomieszczą się w jego średnich rozmiarów mieszkaniu. Kiedy mężczyzna wyciągnął z tylego siedzenia psiaka, na twarzy Tristsa wymalował się delikatny uśmiech. Bazyl, miał cholernie uroczego pupila, naprawdę.
- Myślę, że nie będzie sprawiał jakiś większych problemów. - odparł, ruszając w drogę powrotną. - A jeśli będzie, obaj wylatujecie za drzwi, stoi? - zapytał, zerkając na nich kątem oka. Oczywiście, że sobie w tamtej chwili żartował, ale dlaczego by mężczyzny trochę nie postraszyć? Wszedłyszy do klatki schodowej, wdrapał się po stopniach na górę, zaraz stając przed odpowiednimi drzwiami. Kuźwa, co on miał w tych walizkach, że cholerstwo tyle ważyło? Przekręciwszy klucze w zamku, otworzył drzwi, a wpuszczając Bazylego pierwszego, wszedł zaraz za nim, zostawiając walizki tak, by nikomu nie zawadzały. W końcu nie chciał, by ktoś się przez nie przewrócił. Jeszcze polałaby się niepotrzebnie krew i co wtedy? Oczywiście, czerwonowłosy miał w łazience apteczkę, ale naprawdę wolałby jej nie używać. Przynajmniej nie dzisiaj.
- Zostało coś jeszcze, czy to już wszystko? - zapytał, kiedy znajomy jego współlokatora również wszedł do mieszkania, postawiając resztę tobołów obok tych, które odstawione zostały przez Nivana. Zamknąwszy za kolegą drzwi, oparł się pośladkami o blat, opierając na nim dłonie. I, gdzie on podział tą zakichaną zapalniczkę?
- Może się czegoś napijacie? Kawy, herbaty? A może soku? - przeniósł na nich swój wzrok, czekając na odpowiedź.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach