▲▼
Wiadomości Nate'a nie zauważyła przez długi czas, jednakże sam fakt tego, że chciał przygarnąć kociaka sprawił, że Esther postanowiła wszystko wywrócić do góry nogami. Zbyt kochała zwierzęta, a wieczne siedzenie nad atlasem do anatomii i podręcznikiem do fizjologii sprawiło, że czuła jakby zaczynała dziczeć. Nawet na uczelni ostatnio się do niej nie zbliżali, co było dziwne, skoro to ona zawsze miała najlepsze notatki.
Podróż się jej dłużyła, leniwie wyglądała przez szybę samochodu albo patrzyła w wyświetlacz telefonu. Palcem wskazującym przewijała tablicę na Instagramie i uświadomiła sobie jak bardzo to było bezcelowe. Wyszła z aplikacji, przełączyła się na Spotify i odpaliła swoją ulubioną playlistę, pogrążając się w cięższych brzmieniach. Zupełnie odpłynęła, wcześniej jednak odsyłając wiadomość do Addamsa.
— Panienko Oullet... Panienko Oullet! — Poczuła na ramieniu szarpnięcie.
— Hmm...? A tak, schronisko. Mówiłam coś na temat używania oficjalnych form — mruknęła niezadowolona, zaraz wysiadając i podchodząc do otwartego już bagażnika. Napisała kolejną wiadomość do Nate'a.
Wyciągnęła tyle ile mogła, ku niezadowoleniu szofera i weszła do budynku rozglądając się czy nie ma po pierwsze Nathana, a po drugie kogoś, kto by wziął od niej rzeczy. Nie chciała jednak prosić kierowcy, który ją irytował tym, że nadal zwracał się do niej per „Panienko”. Durny typ.
Alya uwielbiała swój mały światek schroniskowego wolontariatu. Miała zaledwie 17 lat, marzyła o studiach weterynarii i behawiorystyki, a zwierzęta kochała nad życie i nawet wizja wkładania ręki po łokcie w krowie zady łącząca się z jej karierowymi planami nie była jej straszna. Dlatego niczym dziwnym nie było jej przechadzanie się po budynku przytułku, w którym pomagała, z tak wielkim bananem na pysku.
A kiedy tylko do środka weszła jakaś śliczna parka z masą tobołów (gdzie miała nadzieję, że trafią one na rzecz schroniska, no oczywista), oczy rozbłysnęły jej jak w kreskówce z całej tej ekscytacji. Rzuciła się pędem w kierunku dwojga nowych gości i wlepiła w nich swoje nibyzielone gały. Były ogromne, wpadające nieco pod pewnym kątem w brąz i doskonale pasowały do jej ciemnej, oliwkowej cery. Była może trochę niższa od Esther i generalnie drobna, ale zdecydowanie widać było paradoksalnie dość wyrzeźbione ramiona, tak niepasujące do reszty jej osoby, która przecież była tak słodka.
- Dzień dobry! - zaświergotała, kładąc delikatny akcent na ostatnią sylabę. Czyżby Francuzka? - Co państwo do nas sprowadza? Adopcja, może chcą się państwo zapisać na wolontariat?
Jakoś głupio jej było pytać czy wszystkie te rzeczy które przynieśli były dla schroniska. Dziwnie by to zabrzmiało, gdyby odpowiedzią było "nie".
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Placówka dla bezdomnych zwierząt domowych - głównie psów i kotów - w której zapewniana im jest podstawowa opieka. Zasilana głównie budżetem miejskim i datkami wspaniałomyślnych mieszkańców. Co jakiś czas jest również urządzana zbiórka karmy czy pieniędzy na nowe sprzęty czy remont.
Czas pobawić się w zbawcę świata, Ellie.
Urządzanie tych śmiesznych zbiórek karmy, kocyków, innego ścierwa sprawiało mu autentyczną frajdę. Może nie tylko dlatego, że panny z miejsca dodawały mu niezłą pulę punktów do bycia "zajebistym" - choć to robiło swoje - ale też lubił zwierzęta. Słodkie kulki miłości, sierściuchy kochane, które można było wymiziać i wytulić za wsze czasy, a im nadal było mało.
Uwielbiał to.
Psy czy koty nie zadawały przy okazji żadnych pytań i nie wymagały zbyt wiele, właściwie wystarczała im sama obecność osoby trzeciej, by móc obarczyć ją nienaganną dawką czystej i totalnie szczerej miłości. To było słodkie. Tylko, wiadomo, nie każdemu zamierzał wspominać o takich wielce głębokich przemyśleniach, bo jeszcze ktoś niefortunnie uznałby, że Elliott jest jednostką pizdowatą i miękką - a tego już, rzecz jasna, przepuścić by nie mógł, bo jak to tak. Duma urażona i ktoś dostałby w ryj i to nie rękawicą, jak to miało miejsce dawniej, a pięścią i to najpewniej uzbrojoną w kastet.
Mniejsza. Pomagał.
Ważył worki z karmą, spisywał ile ich było, by później wszystko ładnie ustawić z boku, a wieczorem zawlec spokojnie do magazynu, niechaj leżą. Ot, cała wielka misja Elliotta Adama Sante. I zaczynał trochę ubolewać nad faktem, że nikt nie powierzył mu nieco... ciekawszego jednak zadania, bo na jego stanowisku wiało totalnym sandałem i przez większość czasu lenił się beztrosko, nie mając co ze sobą począć.
No cóż. Wszystko do czasu, prawda?
Urządzanie tych śmiesznych zbiórek karmy, kocyków, innego ścierwa sprawiało mu autentyczną frajdę. Może nie tylko dlatego, że panny z miejsca dodawały mu niezłą pulę punktów do bycia "zajebistym" - choć to robiło swoje - ale też lubił zwierzęta. Słodkie kulki miłości, sierściuchy kochane, które można było wymiziać i wytulić za wsze czasy, a im nadal było mało.
Uwielbiał to.
Psy czy koty nie zadawały przy okazji żadnych pytań i nie wymagały zbyt wiele, właściwie wystarczała im sama obecność osoby trzeciej, by móc obarczyć ją nienaganną dawką czystej i totalnie szczerej miłości. To było słodkie. Tylko, wiadomo, nie każdemu zamierzał wspominać o takich wielce głębokich przemyśleniach, bo jeszcze ktoś niefortunnie uznałby, że Elliott jest jednostką pizdowatą i miękką - a tego już, rzecz jasna, przepuścić by nie mógł, bo jak to tak. Duma urażona i ktoś dostałby w ryj i to nie rękawicą, jak to miało miejsce dawniej, a pięścią i to najpewniej uzbrojoną w kastet.
Mniejsza. Pomagał.
Ważył worki z karmą, spisywał ile ich było, by później wszystko ładnie ustawić z boku, a wieczorem zawlec spokojnie do magazynu, niechaj leżą. Ot, cała wielka misja Elliotta Adama Sante. I zaczynał trochę ubolewać nad faktem, że nikt nie powierzył mu nieco... ciekawszego jednak zadania, bo na jego stanowisku wiało totalnym sandałem i przez większość czasu lenił się beztrosko, nie mając co ze sobą począć.
No cóż. Wszystko do czasu, prawda?
Nic dziwnego, że Arda zdecydowała się pomóc schronisku. Pomimo całej swej oziębłości i okrutności, jednych istot nie potrafiła skrzywdzić bez powodu - zwierząt. Nawet te, które trafiały do niej na talerz, były traktowane z szacunkiem i każdy skrawek ich ciała został wykorzystany. Białowłosa poprawiła kucyk, którym okiełznała długie włosy i wyjrzała przez okno swego Cayenn. Szofer skręcił w prawo, a opony z chrzęstem wjechały na usypaną z kamyków dróżkę, by dojechać na parking placówki. Drzewa rzucały przyjemny cień, a gdy samochód zatrzymał się na pierwszym, wolnym miejscu, szofer wyłączył silnik. Arda nie ruszyła się nawet o centymetr, wpatrując się w falujące liście na wietrze. Drzwi otworzyły się, a białowłosa dopiero wtedy drgnęła:
- Panienka pozwoli. - rzekł grzecznie mężczyzna, podając jej dłoń. Rovere zsunęła się z siedzenia, rozglądając się. Było trochę ludzi, a zewsząd dało się słyszeć szczekanie i pomiaukiwania.
- Weź kogoś do pomocy, poczekam wewnątrz. - powiedziała spokojnie białowłosa, łapiąc w prawą dłoń telefon, po czym pewnym krokiem ruszyła w stronę wejścia głównego. Powitał ją uśmiech jeden z wolontariuszek, która zaprowadziła ją do głównego holu, gdzie była mała recepcja. Było już trochę karmy, którą wszyscy znosili oraz z trzy posłania i sterta starych kocyków. Błękitne oczy Ardy przesunęły się po pomieszczeniu.
- Zróbcie trochę miejsca. - rzuciła do dziewczyny, która nieco zdziwiona uniosła brwi. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy szofer oraz dwóch młodych chłopaków (widocznie inni wolontariusze) zaczęli znosić to, co młoda Rovere przywiozła. Karma sucha, karma mokra, dla psów i kotów; cały karton równiutko ułożonych, specjalistycznych saszetek dla karmiących matek i dla młodych; trzy kartony kocyków oraz ręczników, kilka posłań, tuzin nowych smyczy i kagańców. Trafiły się nawet cztery małe deski obite sznurkiem dla kotów oraz cały kosz zabawek dla czworonogów. Szofer doniósł po chwili również karton zawierający różne rzeczy związane ze zdrowiek - odrobaczenia, kołnierze, kaftaniki dla zwierząt po operacji, bandaże, opatrunki uciskowe, maści i środki odkarzające. Wszystko było składowane pod ścianą, aż brakło przy niej miejsca.
- Wooow... - westchnęła dziewczyna, patrząc na to wszystko. - Nie wiem, jak...
- Proszę. - przerwała bezczelnie Arda, podając dziewczynie nic innego jak kopertę, w której znajdował się czek na 10 tysięcy dolarów. - Macie za to wyremontować boksy dla kotów oraz ocieplić budy. Jak zrobicie, powiadomcie mnie, bym mogła zobaczyć efekt waszej pracy. - Cóż, księżniczka nie znosiła sprzeciwu. Wolontariuszka kiwnęła głową, oniemiała, a Arda skinęła na szofera, że może udać się do samochodu. Rovere sama dopilnuje, by to wszystko poszło rzeczywiście na rzecz czworonogów.
- Panienka pozwoli. - rzekł grzecznie mężczyzna, podając jej dłoń. Rovere zsunęła się z siedzenia, rozglądając się. Było trochę ludzi, a zewsząd dało się słyszeć szczekanie i pomiaukiwania.
- Weź kogoś do pomocy, poczekam wewnątrz. - powiedziała spokojnie białowłosa, łapiąc w prawą dłoń telefon, po czym pewnym krokiem ruszyła w stronę wejścia głównego. Powitał ją uśmiech jeden z wolontariuszek, która zaprowadziła ją do głównego holu, gdzie była mała recepcja. Było już trochę karmy, którą wszyscy znosili oraz z trzy posłania i sterta starych kocyków. Błękitne oczy Ardy przesunęły się po pomieszczeniu.
- Zróbcie trochę miejsca. - rzuciła do dziewczyny, która nieco zdziwiona uniosła brwi. Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy szofer oraz dwóch młodych chłopaków (widocznie inni wolontariusze) zaczęli znosić to, co młoda Rovere przywiozła. Karma sucha, karma mokra, dla psów i kotów; cały karton równiutko ułożonych, specjalistycznych saszetek dla karmiących matek i dla młodych; trzy kartony kocyków oraz ręczników, kilka posłań, tuzin nowych smyczy i kagańców. Trafiły się nawet cztery małe deski obite sznurkiem dla kotów oraz cały kosz zabawek dla czworonogów. Szofer doniósł po chwili również karton zawierający różne rzeczy związane ze zdrowiek - odrobaczenia, kołnierze, kaftaniki dla zwierząt po operacji, bandaże, opatrunki uciskowe, maści i środki odkarzające. Wszystko było składowane pod ścianą, aż brakło przy niej miejsca.
- Wooow... - westchnęła dziewczyna, patrząc na to wszystko. - Nie wiem, jak...
- Proszę. - przerwała bezczelnie Arda, podając dziewczynie nic innego jak kopertę, w której znajdował się czek na 10 tysięcy dolarów. - Macie za to wyremontować boksy dla kotów oraz ocieplić budy. Jak zrobicie, powiadomcie mnie, bym mogła zobaczyć efekt waszej pracy. - Cóż, księżniczka nie znosiła sprzeciwu. Wolontariuszka kiwnęła głową, oniemiała, a Arda skinęła na szofera, że może udać się do samochodu. Rovere sama dopilnuje, by to wszystko poszło rzeczywiście na rzecz czworonogów.
- Łącznie osiemdziesiąt siedem kilo - mruknął do siebie, wpisując liczby do tabelki. Zmrużył przy tym oczy, bo raziło go słońce i na chwilę zapomniał o okularach przewieszonych przez koszulkę. Zdarza się i najlepszym. Ale. Postanowił zrobić sobie krótką przerwę. Dorwał jednego z wolontariuszy, który akurat nie zajmował się niczym konkretnym, by wcisnąć mu notes z zapiskami oraz pokrótce wyjaśnić, co ma robić, nim beztrosko porwał butelkę wody i zaczął się oddalać od miejsca zbrodni.
Chciał usiąść gdzieś, zapalić, napić się w spokoju wody i tak posiedzieć przez krótszą lub dłuższą chwilę, dopóki ktoś nie zagoni go z powrotem do roboty kijem, miotłem czy innym mopem. Albo słowem. Ewentualnie chyba że zaczęłaby przyglądać mu się z dezaprobatą jakaś urocza kobietka, wówczas również poderwałby się ponownie gotów do pracy. Co z tego, że jego głównym celem byłoby zaimponowanie rzeczonej? Pffff...
Minął stertę karmy, kocyków i innego badziewia, które ludzie ze sobą przywlekli z dobroci serca, odkręcając butelkę i już-już chciał wyjść na zewnątrz, gdy dostrzegł ją. Woda zatrzymała się w połowie drogi do jego ust, gdy przez dobre trzy sekundy przypatrywał jej się z lekkim niedowierzaniem. Zimna Księżniczka tutaj? W takim przytulnym, ociekającym miłością miejscu? Pośród puchatych kulek miłości i oddania? Zgubiła się i pytała o drogę, bo jej szoferowi zepsuł się GPS?
Nie potrafił określić, która odpowiedź powinna być tą prawidłową, zwłaszcza że stała i przyglądała się pracy wolontariuszy, jakby nadzorowała ich pracę niczym stróż. Cerber przynajmniej. No cóż, różne są fetysze, prawda?
Parsknął, potrząsnął głową i dopiero wówczas pokusił się o zwilżenie warg i gardła wodą. Lecz zapewne nie byłby sobą, gdyby przegapił tak perfekcyjną okazję do suszenia jej głowy. Korek wrócił na swoje miejsce, a Elliott założył na twarz przecudowny uśmiech, jakby faktycznie był aniołem zbłąkanym na ziemi. Nawet nie ukrywał się z faktem, że nadchodzi. Wyprostowany, z głową zadartą do góry, bezczelnie pewien siebie. Brakowały fanfarów na jego cześć, orkiestry, czerwonego dywanu pod jego stopami. Może jeszcze herolda, który by obwieścił przybycie wspaniałego prawie-księcia Elliego. Bez konia. Wyjątkowo.
- Cześć, skarbie - rzucił słodko na przywitanie, gdy tylko był pewien, że znalazł się w zasięgu jej słuchu. Jaki kochany, prawda? Ha. Jasne. - Czy to niebo się rozstąpiło, czy faktycznie widzę anioła? - dodał jeszcze, jakby pierwsze wypowiedziane przez niego słowa nie były dość sztampowe i błazeńskie.
Dalej, Ellie, śmiało pajacuj dalej.
Ale to naprawdę nie była jego wina, że on nie lubił odpuszczać! I nie potrafił pogodzić się z tym, że była taka chłodna, że przyglądała mu się niczym robakowi nie wartemu jej wielkiej atencji. Ugh. Ten bezczelny ubytek w osobowości nadrabiała tym, że była ładna. Byłoby dobrze włączyć ją do kolekcji zdobytych lasek, zawiesić na niej flagę i podpisać się niewidzialnym atramentem Byłem tu, Elliott Adam Sante. Ostatecznie - no cholera - był płytki. Jemu wystarczyła ładna buźka czy figura i już. Co go obchodził charakter? To było dobre dla leszczy, którzy nie wyglądali dość dobrze, aby pozwalać sobie na luksus przebierania w pannach. Phie.
Chciał usiąść gdzieś, zapalić, napić się w spokoju wody i tak posiedzieć przez krótszą lub dłuższą chwilę, dopóki ktoś nie zagoni go z powrotem do roboty kijem, miotłem czy innym mopem. Albo słowem. Ewentualnie chyba że zaczęłaby przyglądać mu się z dezaprobatą jakaś urocza kobietka, wówczas również poderwałby się ponownie gotów do pracy. Co z tego, że jego głównym celem byłoby zaimponowanie rzeczonej? Pffff...
Minął stertę karmy, kocyków i innego badziewia, które ludzie ze sobą przywlekli z dobroci serca, odkręcając butelkę i już-już chciał wyjść na zewnątrz, gdy dostrzegł ją. Woda zatrzymała się w połowie drogi do jego ust, gdy przez dobre trzy sekundy przypatrywał jej się z lekkim niedowierzaniem. Zimna Księżniczka tutaj? W takim przytulnym, ociekającym miłością miejscu? Pośród puchatych kulek miłości i oddania? Zgubiła się i pytała o drogę, bo jej szoferowi zepsuł się GPS?
Nie potrafił określić, która odpowiedź powinna być tą prawidłową, zwłaszcza że stała i przyglądała się pracy wolontariuszy, jakby nadzorowała ich pracę niczym stróż. Cerber przynajmniej. No cóż, różne są fetysze, prawda?
Parsknął, potrząsnął głową i dopiero wówczas pokusił się o zwilżenie warg i gardła wodą. Lecz zapewne nie byłby sobą, gdyby przegapił tak perfekcyjną okazję do suszenia jej głowy. Korek wrócił na swoje miejsce, a Elliott założył na twarz przecudowny uśmiech, jakby faktycznie był aniołem zbłąkanym na ziemi. Nawet nie ukrywał się z faktem, że nadchodzi. Wyprostowany, z głową zadartą do góry, bezczelnie pewien siebie. Brakowały fanfarów na jego cześć, orkiestry, czerwonego dywanu pod jego stopami. Może jeszcze herolda, który by obwieścił przybycie wspaniałego prawie-księcia Elliego. Bez konia. Wyjątkowo.
- Cześć, skarbie - rzucił słodko na przywitanie, gdy tylko był pewien, że znalazł się w zasięgu jej słuchu. Jaki kochany, prawda? Ha. Jasne. - Czy to niebo się rozstąpiło, czy faktycznie widzę anioła? - dodał jeszcze, jakby pierwsze wypowiedziane przez niego słowa nie były dość sztampowe i błazeńskie.
Dalej, Ellie, śmiało pajacuj dalej.
Ale to naprawdę nie była jego wina, że on nie lubił odpuszczać! I nie potrafił pogodzić się z tym, że była taka chłodna, że przyglądała mu się niczym robakowi nie wartemu jej wielkiej atencji. Ugh. Ten bezczelny ubytek w osobowości nadrabiała tym, że była ładna. Byłoby dobrze włączyć ją do kolekcji zdobytych lasek, zawiesić na niej flagę i podpisać się niewidzialnym atramentem Byłem tu, Elliott Adam Sante. Ostatecznie - no cholera - był płytki. Jemu wystarczyła ładna buźka czy figura i już. Co go obchodził charakter? To było dobre dla leszczy, którzy nie wyglądali dość dobrze, aby pozwalać sobie na luksus przebierania w pannach. Phie.
Wolontariuszka ciągle nie mogła wyjść z szoku i Arda zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna zadzwonić po pogotowie, bo dziewczyna mogła zejść na zawał lub przydzwonić w ścianę z wrażenia. Czekała ciągle na odpowiedź, lekko się niecierpliwiąc. Jak mówiąc - czas to pieniądz. Może na ich brak nie narzekała, acz oczekiwanie łaskawie na jakąkolwiek reakcję poza otwartymi szeroko ustami było irytujące. W końcu dziewczyna ogarnęła się, zaciskając mocniej palce na kopercie:
- Oczywiście, proszę pani. Zadzwonimy od razu, jak skończymy remontować. Proszę się nie martwić i uwierzyć, że już jutro zaczniemy wszystko ogarniać. - Wolontariuszka aż zaczerwieniła się na policzkach, gdy wypowiadała słowa z prędkością karabinu maszynowego, a Arda skinęła głową, zgadzając się na taką umowę. Koniec końców, musiała nadzorować na co idą jej pieniądze. Nie rosły na drzewach jak gruszki.
Wszystko pięknie, dopóki nie usłyszała tego głosu. Mimo to, nawet cień irytacji nie przebiegł po jej twarzy, a błękitne oczy nie skierowały się w kierunku aniołka.
- Chyba mówił do Ciebie. - stwierdziła beznamiętnie, zerkając na dziewczynę, po czym wzruszyła ramionami. Tak bardzo nie interesowały jej takie podrywy. Ellie musiał mieć to na uwadze, bo był upierdliwy jak świadkowie Jehowy. - To wszystko na dziś. Przenieście to gdzieś na zaplecze. Do widzenia. - skończyła rozmowę białowłosa, kiwając do dziewczyny głową i odwracając się na pięcie, wreszcie stając przodem do chłopaka. Acz to wszystko z poświęconej uwagi. Nawet, jeżeli było to dziwne, iż tak pusty facet znajdował się w schronisku i widocznie był wolontariuszem, Arda nie zamierzała zagłębiać się w to w danej chwili. Minęła go bez słowa, kierując się do drzwi wyjściowych.
Cała ona. Szkoda, że nie zostawiała szronu na posadzce jak chodziła. To byłoby coś.
- Oczywiście, proszę pani. Zadzwonimy od razu, jak skończymy remontować. Proszę się nie martwić i uwierzyć, że już jutro zaczniemy wszystko ogarniać. - Wolontariuszka aż zaczerwieniła się na policzkach, gdy wypowiadała słowa z prędkością karabinu maszynowego, a Arda skinęła głową, zgadzając się na taką umowę. Koniec końców, musiała nadzorować na co idą jej pieniądze. Nie rosły na drzewach jak gruszki.
Wszystko pięknie, dopóki nie usłyszała tego głosu. Mimo to, nawet cień irytacji nie przebiegł po jej twarzy, a błękitne oczy nie skierowały się w kierunku aniołka.
- Chyba mówił do Ciebie. - stwierdziła beznamiętnie, zerkając na dziewczynę, po czym wzruszyła ramionami. Tak bardzo nie interesowały jej takie podrywy. Ellie musiał mieć to na uwadze, bo był upierdliwy jak świadkowie Jehowy. - To wszystko na dziś. Przenieście to gdzieś na zaplecze. Do widzenia. - skończyła rozmowę białowłosa, kiwając do dziewczyny głową i odwracając się na pięcie, wreszcie stając przodem do chłopaka. Acz to wszystko z poświęconej uwagi. Nawet, jeżeli było to dziwne, iż tak pusty facet znajdował się w schronisku i widocznie był wolontariuszem, Arda nie zamierzała zagłębiać się w to w danej chwili. Minęła go bez słowa, kierując się do drzwi wyjściowych.
Cała ona. Szkoda, że nie zostawiała szronu na posadzce jak chodziła. To byłoby coś.
Nie miał pojęcia, o czym Arda mogła rozmawiać z wolontariuszką i jedynie podejrzewał, że musiało mieć to po prostu związek ze schroniskiem. Bo z drugiej strony... z czym niby więcej? No halo, stali na terenie takowej placówki, przeprowadzali właśnie zbiórkę, więc odpowiedź powinna nasuwać się sama.
Powinna.
- Bynajmniej. I nie warcz na Beth - stwierdził tylko z uśmiechem godnym wujka Stalina, który obiecuje przyjaźń Amerykanom. Z czasem zdążył przyzwyczaić się do tego, że te najbardziej oklepane teksty nie przynoszą żadnych, choćby i najmniejszych efektów, niemniej nie potrafił sobie ich odmówić. Chciał wywołać reakcję. Jakąkolwiek! A czasami wydawało mu się, że rzeczone z lekka ją drażnią.
Chociaż cholera raczyła wiedzieć, czy to przypadkiem nie jest złudne wrażenie.
Uśmiechnął się tylko szerzej, gdy nareszcie zaszczyciła go swoją uwagą - choćby i taką szczątkową. Jak to mawiają, lepszy rydz niż nic, prawda? Niemniej nie pozwolił jej tak po prostu, odejść, a skądże. Jeszcze zanim go wyminęła, wiedział, że oto pora na męczenie jej. Odwrócił się tylko jeszcze na chwilę do wolontariuszki, by machnąć jej dłonią na do zobaczenia.
- Hej, księżniczko, kto by pomyślał, że masz takie miękkie serduszko do zwierząt - oznajmił, równając z nią swój krok. - Wyczekuję niecierpliwie na dzień, w którym i mnie takie okażesz. - Westchnął ciężko, jakby to sprawiało mu niemalże fizyczny ból. To czekanie cholerne, cholera. Równie szybko co założył, to i zdjął tę pozornie zbolałą maskę. Nie lubił odstawiać takiej szopki zbyt szopki, a przy Ardzie i tak nie miało to najmniejszego sensu, bo... no cóż, przejrzała go, okej? Przy niej mógł jedynie próbować podobnych pierdół w nadziei, że któraś jakimś cudem zechce zadziałać. - Ale do rzeczy. Ty, ja, wieczór i kolacja - powiedział to tonem tak dziarskim i pewnym siebie, że to musiało uderzać o bruk i absurd.
Lecz jak szybko przeszedł do niezbędnych konkretów!
Powinna.
- Bynajmniej. I nie warcz na Beth - stwierdził tylko z uśmiechem godnym wujka Stalina, który obiecuje przyjaźń Amerykanom. Z czasem zdążył przyzwyczaić się do tego, że te najbardziej oklepane teksty nie przynoszą żadnych, choćby i najmniejszych efektów, niemniej nie potrafił sobie ich odmówić. Chciał wywołać reakcję. Jakąkolwiek! A czasami wydawało mu się, że rzeczone z lekka ją drażnią.
Chociaż cholera raczyła wiedzieć, czy to przypadkiem nie jest złudne wrażenie.
Uśmiechnął się tylko szerzej, gdy nareszcie zaszczyciła go swoją uwagą - choćby i taką szczątkową. Jak to mawiają, lepszy rydz niż nic, prawda? Niemniej nie pozwolił jej tak po prostu, odejść, a skądże. Jeszcze zanim go wyminęła, wiedział, że oto pora na męczenie jej. Odwrócił się tylko jeszcze na chwilę do wolontariuszki, by machnąć jej dłonią na do zobaczenia.
- Hej, księżniczko, kto by pomyślał, że masz takie miękkie serduszko do zwierząt - oznajmił, równając z nią swój krok. - Wyczekuję niecierpliwie na dzień, w którym i mnie takie okażesz. - Westchnął ciężko, jakby to sprawiało mu niemalże fizyczny ból. To czekanie cholerne, cholera. Równie szybko co założył, to i zdjął tę pozornie zbolałą maskę. Nie lubił odstawiać takiej szopki zbyt szopki, a przy Ardzie i tak nie miało to najmniejszego sensu, bo... no cóż, przejrzała go, okej? Przy niej mógł jedynie próbować podobnych pierdół w nadziei, że któraś jakimś cudem zechce zadziałać. - Ale do rzeczy. Ty, ja, wieczór i kolacja - powiedział to tonem tak dziarskim i pewnym siebie, że to musiało uderzać o bruk i absurd.
Lecz jak szybko przeszedł do niezbędnych konkretów!
Ruszył za nią jak piesek, czego się spodziewała. Może widziała go tylko raz w życiu, a rozmowa nie trwała długo, acz treściwie, mimo to Arda znała ten typ mężczyzn. Pewnie miał cały folder w komputerze od A do Z, z imionami dziewczyn w nazwach plików. Odliczał ile razy zaliczył, jak, gdzie i jakie poniósł tego koszta. Suma sumarum nawet ją to bawiło, bo niekiedy starania takich aniołów bywały tak absurdalne, iż książki kiepskiej treści można było pisać. Ich wyobraźnia zaskakiwała największych podrywaczy na świecie. Z tą różnicą, iż tamci byli skuteczni. W wypadku casanovy z niższej półki... cóż, efekt był do przewidzenia.
Białowłosa szła spokojnym krokiem, nie zwracając uwagi na Elliego, który uparcie gderał za jej plecami coś o kolacji, o miękkim serduszku i inne brednie. Szczerze to słuchała pięć przez dziesięć, wiedząc, jak skończy się cała ta historia. Kiedy wreszcie umilkł, w duszy odetchnęła, że skończył się wysilać. Przeszła przez główną bramę i dopiero tam raczyła się odezwać do niego:
- Do zwierząt owszem, do ludzi nie. - odparła spokojnie, unosząc dłoń z telefonem i odblokowując ekran. Nawet nie próbowała udawać, że ma zamiar na niego zerknąć. - A skoro Ty już tu pomagasz, to też byś to okazał, a nie chodził jak na smyczy. - dodała, sprawdzając maile, które przyszły w tym momencie. Ucichła, odczytując ich treść, po czym szybko odpisała na jednego. Jej palce sprawnie trafiały w klawisze, po czym wysłała wiadomość i zablokowała urządzenie. Wtedy jej lodowate oczy padły na buźkę chłopaka.
- Największy oksymoron, jaki słyszałam. - skomentowała propozycję kolacji, unosząc nieco brew. Niedoczekanie. Aż strach pomyśleć, co by zaproponował do zjedzenia. Ktoś kiedyś trafnie stwierdzić, że podniebienie rodziny Rovere to najdroższa rzecz na świecie. - Będziesz musiał znaleźć inną towarzyszkę. Albo towarzysza. - dodała beznamiętnie, wzruszając ramionami.
Białowłosa szła spokojnym krokiem, nie zwracając uwagi na Elliego, który uparcie gderał za jej plecami coś o kolacji, o miękkim serduszku i inne brednie. Szczerze to słuchała pięć przez dziesięć, wiedząc, jak skończy się cała ta historia. Kiedy wreszcie umilkł, w duszy odetchnęła, że skończył się wysilać. Przeszła przez główną bramę i dopiero tam raczyła się odezwać do niego:
- Do zwierząt owszem, do ludzi nie. - odparła spokojnie, unosząc dłoń z telefonem i odblokowując ekran. Nawet nie próbowała udawać, że ma zamiar na niego zerknąć. - A skoro Ty już tu pomagasz, to też byś to okazał, a nie chodził jak na smyczy. - dodała, sprawdzając maile, które przyszły w tym momencie. Ucichła, odczytując ich treść, po czym szybko odpisała na jednego. Jej palce sprawnie trafiały w klawisze, po czym wysłała wiadomość i zablokowała urządzenie. Wtedy jej lodowate oczy padły na buźkę chłopaka.
- Największy oksymoron, jaki słyszałam. - skomentowała propozycję kolacji, unosząc nieco brew. Niedoczekanie. Aż strach pomyśleć, co by zaproponował do zjedzenia. Ktoś kiedyś trafnie stwierdzić, że podniebienie rodziny Rovere to najdroższa rzecz na świecie. - Będziesz musiał znaleźć inną towarzyszkę. Albo towarzysza. - dodała beznamiętnie, wzruszając ramionami.
Cóż, Ellie był poniekąd szczeniakiem. Upierdliwie upominającym się o nieustanną atencję, powarkującym z cicha, lecz absolutnie nieszkodliwym. Jego zaczepki mogły być porównywane do nieśmiałego szarpania za nogawkę - nie powodowały żadnego uszczerbku, ale odrobinę utrudniały normalne funkcjonowanie i na dłuższą metę potrafiły odrobinę drażnić. Gdy natomiast do tego garnka dorzuciło się dobrą garść szczeniackiego zachowania - wychodził taki Elliott z przekonaniem, że może mieć absolutnie wszystko i wszystkich - czy raczej wszystko, tylko kobiety brał pod uwagę - mimo że rzeczywistość odbiegała od jego wyidealizowanego wyobrażenia.
Bywa, prawda?
Szedł tuż obok, ale cały czas nie potrafił pozbyć się wrażenia, że równie dobrze mógłby mówić do słupa, ściany czy deski. Przez chwilę sądził, że wszystkiego jego słowa zostaną zbyte wymownym milczeniem - aczkolwiek się pomylił! Ku chwale.
- Wiesz, jak to się mówi. Kto ma miękkie serduszko dla zwierząt, złą dziewczynką być nie może - powiedział, co wiedział i to tak arogancko, jakby w swoich słowach zawarł całą mądrość ludzkości. I wyjęła telefon. A to niby on był chamem, bucem i prostakiem, tak? - Zrobiłem sobie chwilę przerwy. Też mogłabyś sobie zrobić taką od, no wiesz, bycia zimną pindą. - rzucił beztrosko, tonem prawie że rozbawionym. Och, Elliott, ucz nas szlachetnej i wysublimowanej sztuki konwersacji z istotą, która podobno ci się podoba i którą właśnie nieudolnie próbujesz gdzieś zaprosić. Znaczy, wiadomo, żeby zaliczyć. Ale nadal! - To bardzo nieuprzejme, nawiasem mówiąc, mógłbym poczuć się urażony - sarknął, choć użył do tego tonu, który dalece odbiegał od rzeczonego obrażenia majestatu szanownego panicza Sante. Ale. Zasłużył sobie wreszcie na chwilkę uwagi, Arda nawet na niego spojrzała!
Co za zaszczyt, doprawdy.
- Wobec tego bardzo mało słyszałaś - stwierdził tylko, nim - co za gbur - bezceremonialnie wyjął jej telefon z dłoni. - Okej, to ja spadam. - I w tym miejscu odwrócił się, wsuwając urządzenie do kieszeni. No cóż. Niekonwencjonalne metody są niekonwencjonalne, nowatorskie i najpewniej skuteczne. Tudzież głupie, czasami tak się zdarza.
Czy ty właśnie zabrałeś jej telefon?
Po trupach do celu!
Przecież teraz najpewniej będzie chciała swoją własność odzyskać, a Ellie - jakże łaskawie - zaproponuje jej wymianę. Kolacja, a on jej wówczas telefon odda. No cholera, plan bez skaz! Plam! No niczego!
Czy ty jesteś głupi czy głupi?
Bywa, prawda?
Szedł tuż obok, ale cały czas nie potrafił pozbyć się wrażenia, że równie dobrze mógłby mówić do słupa, ściany czy deski. Przez chwilę sądził, że wszystkiego jego słowa zostaną zbyte wymownym milczeniem - aczkolwiek się pomylił! Ku chwale.
- Wiesz, jak to się mówi. Kto ma miękkie serduszko dla zwierząt, złą dziewczynką być nie może - powiedział, co wiedział i to tak arogancko, jakby w swoich słowach zawarł całą mądrość ludzkości. I wyjęła telefon. A to niby on był chamem, bucem i prostakiem, tak? - Zrobiłem sobie chwilę przerwy. Też mogłabyś sobie zrobić taką od, no wiesz, bycia zimną pindą. - rzucił beztrosko, tonem prawie że rozbawionym. Och, Elliott, ucz nas szlachetnej i wysublimowanej sztuki konwersacji z istotą, która podobno ci się podoba i którą właśnie nieudolnie próbujesz gdzieś zaprosić. Znaczy, wiadomo, żeby zaliczyć. Ale nadal! - To bardzo nieuprzejme, nawiasem mówiąc, mógłbym poczuć się urażony - sarknął, choć użył do tego tonu, który dalece odbiegał od rzeczonego obrażenia majestatu szanownego panicza Sante. Ale. Zasłużył sobie wreszcie na chwilkę uwagi, Arda nawet na niego spojrzała!
Co za zaszczyt, doprawdy.
- Wobec tego bardzo mało słyszałaś - stwierdził tylko, nim - co za gbur - bezceremonialnie wyjął jej telefon z dłoni. - Okej, to ja spadam. - I w tym miejscu odwrócił się, wsuwając urządzenie do kieszeni. No cóż. Niekonwencjonalne metody są niekonwencjonalne, nowatorskie i najpewniej skuteczne. Tudzież głupie, czasami tak się zdarza.
Czy ty właśnie zabrałeś jej telefon?
Po trupach do celu!
Przecież teraz najpewniej będzie chciała swoją własność odzyskać, a Ellie - jakże łaskawie - zaproponuje jej wymianę. Kolacja, a on jej wówczas telefon odda. No cholera, plan bez skaz! Plam! No niczego!
Czy ty jesteś głupi czy głupi?
Ale ona była zimną pindą. Zimną, lodowatą, a tam, gdzie stąpała zamarzała trawa, ziemia i woda. W ogóle powinna być zwiastunem zimy niczym Dziki Gon. Zupełnie nie pasowała do wszystkich ludzi w koło i zdawała sobie z tego sprawę. Nie zamierzała też sprawiać, by inni ją kochali. Nie potrzebowała tego poklasku. Wystarczyło, że schodzili jej z drogi. Uwielbienie można zostawić dla pysznych księżniczek. Ona była z rodzaju wyniosłych. Dlatego też komentarz Elliego w ogóle na nią nie podziałał. Po prostu taka była prawda... a ona nie zamierzała robić sobie od niczego przerwy.
Kiedy rzucał komentarzami jak magik asami z rękawa, zupełnie nie robiło to na niej wrażenia. Trzymała telefon w dłoni, rozglądając się ze znudzeniem okolicy, która nie była nawet spokojna przez cały harmider schroniskowy. A kiedy chłopak do niej podskoczył i chwycił jej urządzenie nawet nie zamierzała z nim o to walczyć. Po prostu uniosła brew w dezaprobacie, jak gdyby karciła małe dziecko samym spojrzeniem:
- Rób co chcesz. - odparła, wzruszając ramionami, a błękitne oczy lśnił nieskażone emocjami. Nie miała zamiaru walczyć o telefon. Biorąc pod uwagę fakt, że miała jeszcze 2 inne, ten był zablokowany kodem plus jej odciskiem palca, Ellie mógł go wziąć. To był telefon biznesowy, nie jej prywatny. Mógł wyrzucić kartę z niego, sformatować urządzenie i sobie z niego korzystać. Arda nazwałaby to nawet datkiem dla potrzebujących.
- Mogłeś jednak powiedzieć, że potrzebujesz telefonu. Kupiłabym Ci nowy, a nie taki używany. - O tak, bo miał aż rok. Straszne. Już dawno wypadł z mody.
Nie Ellie. Ten plan nie działa. I nigdy nie zadziała. Prawda była taka, że Arda równie dobrze mogła to zgłosić na policję, gdyby była z typu tych wrednych. Albo gdyby Ellie wyjątkowo ją wkurwił. Na razie jednak była nad wyraz spokojna. Może i dobrze - dla niego.
[Dobra, może kiedyś dokończymy.]
zt.
Kiedy rzucał komentarzami jak magik asami z rękawa, zupełnie nie robiło to na niej wrażenia. Trzymała telefon w dłoni, rozglądając się ze znudzeniem okolicy, która nie była nawet spokojna przez cały harmider schroniskowy. A kiedy chłopak do niej podskoczył i chwycił jej urządzenie nawet nie zamierzała z nim o to walczyć. Po prostu uniosła brew w dezaprobacie, jak gdyby karciła małe dziecko samym spojrzeniem:
- Rób co chcesz. - odparła, wzruszając ramionami, a błękitne oczy lśnił nieskażone emocjami. Nie miała zamiaru walczyć o telefon. Biorąc pod uwagę fakt, że miała jeszcze 2 inne, ten był zablokowany kodem plus jej odciskiem palca, Ellie mógł go wziąć. To był telefon biznesowy, nie jej prywatny. Mógł wyrzucić kartę z niego, sformatować urządzenie i sobie z niego korzystać. Arda nazwałaby to nawet datkiem dla potrzebujących.
- Mogłeś jednak powiedzieć, że potrzebujesz telefonu. Kupiłabym Ci nowy, a nie taki używany. - O tak, bo miał aż rok. Straszne. Już dawno wypadł z mody.
Nie Ellie. Ten plan nie działa. I nigdy nie zadziała. Prawda była taka, że Arda równie dobrze mogła to zgłosić na policję, gdyby była z typu tych wrednych. Albo gdyby Ellie wyjątkowo ją wkurwił. Na razie jednak była nad wyraz spokojna. Może i dobrze - dla niego.
[Dobra, może kiedyś dokończymy.]
zt.
Esther Lilosa Ouellet
Fresh Blood Lost in the City
Re: Schronisko dla zwierząt
Pią Maj 08, 2020 5:12 pm
Pią Maj 08, 2020 5:12 pm
09.05.2025 17:00
Wiadomości Nate'a nie zauważyła przez długi czas, jednakże sam fakt tego, że chciał przygarnąć kociaka sprawił, że Esther postanowiła wszystko wywrócić do góry nogami. Zbyt kochała zwierzęta, a wieczne siedzenie nad atlasem do anatomii i podręcznikiem do fizjologii sprawiło, że czuła jakby zaczynała dziczeć. Nawet na uczelni ostatnio się do niej nie zbliżali, co było dziwne, skoro to ona zawsze miała najlepsze notatki.
Podróż się jej dłużyła, leniwie wyglądała przez szybę samochodu albo patrzyła w wyświetlacz telefonu. Palcem wskazującym przewijała tablicę na Instagramie i uświadomiła sobie jak bardzo to było bezcelowe. Wyszła z aplikacji, przełączyła się na Spotify i odpaliła swoją ulubioną playlistę, pogrążając się w cięższych brzmieniach. Zupełnie odpłynęła, wcześniej jednak odsyłając wiadomość do Addamsa.
— Panienko Oullet... Panienko Oullet! — Poczuła na ramieniu szarpnięcie.
— Hmm...? A tak, schronisko. Mówiłam coś na temat używania oficjalnych form — mruknęła niezadowolona, zaraz wysiadając i podchodząc do otwartego już bagażnika. Napisała kolejną wiadomość do Nate'a.
Wyciągnęła tyle ile mogła, ku niezadowoleniu szofera i weszła do budynku rozglądając się czy nie ma po pierwsze Nathana, a po drugie kogoś, kto by wziął od niej rzeczy. Nie chciała jednak prosić kierowcy, który ją irytował tym, że nadal zwracał się do niej per „Panienko”. Durny typ.
Od jak dawna żył na walizkach, mając do towarzystwa jedynie Lokiego? W ciągu ostatniego roku przeprowadził się przynajmniej z pięć razy i to do miejsc oddalonych od siebie przynajmniej o setki, jak nie tysiące kilometrów. Dobrze, że kocur był bardziej przywiązany do swojego właściciela niż do miejsc, które zamieszkiwał, bo kolejne zmiany otoczenia nie robiły już na nim większego wrażenia. Podróże na smyczy czy nawet w transporterze również nie stanowiły większego problemu. Zazwyczaj szedł po prostu spać albo obserwował widoki za oknem.
Z nowym członkiem ich rodziny mogło być jednak inaczej. Większość kotów nie lubiła przeprowadzek, więc Nathan długo się wahał czy powinien przygarniać drugiego czworonoga. Niby podpisał umowę ze szkołą na stałą współpracę, ale nie miał pewności, jak długo tu faktycznie zostanie. Co jeśli osiadły tryb życia zacznie mu ciążyć? Przecież nie zostawi swojego nowego podopiecznego w Kanadzie, a sam nie wyjedzie na drugi koniec świata. Ciąganie zwierzaka po innych krajach też nie wydawało się dobrym pomysłem, gdyby ten za bardzo się takimi wyprawami stresował.
Wygląda na to, że naprawdę tu zostanę.
Z zamyślenia wyrwało go dopiero wibrowanie telefonu. Od razu spojrzał na wyświetlacz, gdzie Esther oznajmiła mu, że jest już na miejscu. Czyżby odpłynął na tyle, że jej nie zauważył? Rozejrzał się i dopiero wtedy zauważył dziewczynę krzątającą się przy samochodzie.
Sam siedział na ławce kawałek od umówionego miejsca, więc też najwyraźniej nie rzucał się tak bardzo w oczy. Nie miał przy sobie też zbyt wielu rzeczy, bo ociągał się z kupnem samochodu i nadal poruszał się głównie komunikacją miejską bądź na piechotę. W domu również nie miał zbyt wielu rzeczy, więc odpadało przywiezienie starych koców czy nie potrzebnych już nikomu zabawek. Zamiast tego zaopatrzył się po drodze w transporter oraz zapas karmy, którą zapakował do walizki na kółkach dla łatwiejszego transportu.
- Esther! - zawołał, machając jej ręką by go zauważyła, w międzyczasie ruszając w jej stronę ze swoimi gratami.
- Widzę, że nie żartowałaś z tą ilością - zaśmiał się, komentując ilość rzeczy, jakie ze sobą przywiozła. Sam trochę pożałował, że nie zabrał więcej, ale przecież miał w planie zapytać się dzisiaj, czego potrzebują i wpaść tutaj później z konkretnymi rzeczami. Dzisiaj ważniejszy był dla niego nowy kot.
Z nowym członkiem ich rodziny mogło być jednak inaczej. Większość kotów nie lubiła przeprowadzek, więc Nathan długo się wahał czy powinien przygarniać drugiego czworonoga. Niby podpisał umowę ze szkołą na stałą współpracę, ale nie miał pewności, jak długo tu faktycznie zostanie. Co jeśli osiadły tryb życia zacznie mu ciążyć? Przecież nie zostawi swojego nowego podopiecznego w Kanadzie, a sam nie wyjedzie na drugi koniec świata. Ciąganie zwierzaka po innych krajach też nie wydawało się dobrym pomysłem, gdyby ten za bardzo się takimi wyprawami stresował.
Wygląda na to, że naprawdę tu zostanę.
Z zamyślenia wyrwało go dopiero wibrowanie telefonu. Od razu spojrzał na wyświetlacz, gdzie Esther oznajmiła mu, że jest już na miejscu. Czyżby odpłynął na tyle, że jej nie zauważył? Rozejrzał się i dopiero wtedy zauważył dziewczynę krzątającą się przy samochodzie.
Sam siedział na ławce kawałek od umówionego miejsca, więc też najwyraźniej nie rzucał się tak bardzo w oczy. Nie miał przy sobie też zbyt wielu rzeczy, bo ociągał się z kupnem samochodu i nadal poruszał się głównie komunikacją miejską bądź na piechotę. W domu również nie miał zbyt wielu rzeczy, więc odpadało przywiezienie starych koców czy nie potrzebnych już nikomu zabawek. Zamiast tego zaopatrzył się po drodze w transporter oraz zapas karmy, którą zapakował do walizki na kółkach dla łatwiejszego transportu.
- Esther! - zawołał, machając jej ręką by go zauważyła, w międzyczasie ruszając w jej stronę ze swoimi gratami.
- Widzę, że nie żartowałaś z tą ilością - zaśmiał się, komentując ilość rzeczy, jakie ze sobą przywiozła. Sam trochę pożałował, że nie zabrał więcej, ale przecież miał w planie zapytać się dzisiaj, czego potrzebują i wpaść tutaj później z konkretnymi rzeczami. Dzisiaj ważniejszy był dla niego nowy kot.
LE INGERENCJA
Alya uwielbiała swój mały światek schroniskowego wolontariatu. Miała zaledwie 17 lat, marzyła o studiach weterynarii i behawiorystyki, a zwierzęta kochała nad życie i nawet wizja wkładania ręki po łokcie w krowie zady łącząca się z jej karierowymi planami nie była jej straszna. Dlatego niczym dziwnym nie było jej przechadzanie się po budynku przytułku, w którym pomagała, z tak wielkim bananem na pysku.
A kiedy tylko do środka weszła jakaś śliczna parka z masą tobołów (gdzie miała nadzieję, że trafią one na rzecz schroniska, no oczywista), oczy rozbłysnęły jej jak w kreskówce z całej tej ekscytacji. Rzuciła się pędem w kierunku dwojga nowych gości i wlepiła w nich swoje nibyzielone gały. Były ogromne, wpadające nieco pod pewnym kątem w brąz i doskonale pasowały do jej ciemnej, oliwkowej cery. Była może trochę niższa od Esther i generalnie drobna, ale zdecydowanie widać było paradoksalnie dość wyrzeźbione ramiona, tak niepasujące do reszty jej osoby, która przecież była tak słodka.
- Dzień dobry! - zaświergotała, kładąc delikatny akcent na ostatnią sylabę. Czyżby Francuzka? - Co państwo do nas sprowadza? Adopcja, może chcą się państwo zapisać na wolontariat?
Jakoś głupio jej było pytać czy wszystkie te rzeczy które przynieśli były dla schroniska. Dziwnie by to zabrzmiało, gdyby odpowiedzią było "nie".
Esther Lilosa Ouellet
Fresh Blood Lost in the City
Re: Schronisko dla zwierząt
Pią Maj 08, 2020 6:56 pm
Pią Maj 08, 2020 6:56 pm
— Ja, żart? Od kiedy — po chwili parsknęła, nie potrafiąc się zachowywać poważnie — Five o'clock, a ty bez herbaty i herbatników. Dziwne, dziwne — Już zaczęło się dogryzanie, w sumie nic nowego dla kaktusowej księżniczki. Kogo by to dziwiło, skoro utrzymywała dobre relacje z Natem — Jak tam ćwiczenia z migowego, znalazłeś dodatkowy kurs?
Zaraz im jednak przerwano, gdy pojawiła się młoda wolontariuszka. Uśmiechnęła się do niej przeuroczo, widząc jej ekscytację. Mała i słodka. Też taka była, teraz bywała już tylko słodka.
— Mamy trochę rzeczy dla schroniska — tutaj wskazała na siebie, Nate'a a następnie Josha, wcześniej to wszystko kładąc na ziemi — Nie wiem gdzie to postawić. Dodatkowo mój kolega chciałby adoptować kota. Jakieś porady? Ma już jednego kociaka. Sama chciałabym jeszcze wpłacić datek i zapytać jak wygląda sprawa wolontariatu i jak go mogę rozreklamować na uczelni — uśmiechnęła się do dziewczyny, a następnie skierowała spojrzenie na Nate'a. Brzmiało to trochę jakby mówiła o sobie.
Jak widać odnalazł się adwokat Diabła, ale chciała jak najwięcej powiedzieć i przejść do oglądania kotów. Może przekona swoją rodzinę do posiadania drugiego malucha. A Josh już przewracał oczami na samą myśl o tym, że drugie wredne, kudłate zwierzę będzie się pałętało pod jego nogami. Esther spojrzała na niego ukradkiem i pokręciła głową, widząc jego parszywą, pełną znudzenia mordę. Raczej zbyt długo u nich nie popracuje.
Zaraz im jednak przerwano, gdy pojawiła się młoda wolontariuszka. Uśmiechnęła się do niej przeuroczo, widząc jej ekscytację. Mała i słodka. Też taka była, teraz bywała już tylko słodka.
— Mamy trochę rzeczy dla schroniska — tutaj wskazała na siebie, Nate'a a następnie Josha, wcześniej to wszystko kładąc na ziemi — Nie wiem gdzie to postawić. Dodatkowo mój kolega chciałby adoptować kota. Jakieś porady? Ma już jednego kociaka. Sama chciałabym jeszcze wpłacić datek i zapytać jak wygląda sprawa wolontariatu i jak go mogę rozreklamować na uczelni — uśmiechnęła się do dziewczyny, a następnie skierowała spojrzenie na Nate'a. Brzmiało to trochę jakby mówiła o sobie.
Jak widać odnalazł się adwokat Diabła, ale chciała jak najwięcej powiedzieć i przejść do oglądania kotów. Może przekona swoją rodzinę do posiadania drugiego malucha. A Josh już przewracał oczami na samą myśl o tym, że drugie wredne, kudłate zwierzę będzie się pałętało pod jego nogami. Esther spojrzała na niego ukradkiem i pokręciła głową, widząc jego parszywą, pełną znudzenia mordę. Raczej zbyt długo u nich nie popracuje.
Addams przybrał na moment grobowo poważną minę.
- Są rzeczy ważne i są koty - oświadczył, a po chwili wybuchnął śmiechem. Jasne, lubił popijać popołudniami herbatę, ale nie był to jakiś jego chory rytuał i świat mu się nie walił, kiedy danego dnia musiał wypić swój napar o innej godzinie niż piąta po południu.
- Tak... udało mi się zapisać na zajęcia. Niby to tylko jedno spotkanie tygodniowo, ale w domu też udaje mi się regularnie ćwiczyć, więc powoli widać postępy. - Uśmiechnął się, dumny z siebie. Może nie porwałby się jeszcze na prowadzenie żywej dyskusji za pomocą samych dłoni, ale znał coraz więcej gestów, a po wieczornych ćwiczeniach nie łapały go już skurcze dłoni, co było jego zdaniem wyraźną poprawą.
Na szczęście, Brytyjczyk nie miał okazji odpłynąć myślami w stronę lekcji języka migowego, bo jak spod ziemi wyrosła przed nimi młoda rozradowana dziewczyna. W ogóle, kiedy oni zdążyli wejść do budynku i jakim cudem Nathan nie dobił do drzwi, ani nie potknął się o własną walizkę, skoro podczas rozmowy całkowicie zapatrzył się na twarz Esther? Chyba tym razem miał zwyczajnie farta.
Już nabrał powietrza w płuca i otworzył usta żeby odpowiedzieć wolontariuszce, gdy panna Ouellet go uprzedziła i wyliczyła jednym ciągiem wszystkie sprawy, które chcieli tu załatwić. Nathana trochę to rozbawiło.
- Tak, tak jak wspomniała Esther, chciałbym przygarnąć drugiego kota. Na razie mam jednego maine coona, ale tym razem chciałbym przygarnąć zwierzaka stąd zamiast z hodowli. A na wolontariat niestety nie mogę się zapisać. Raz chodziłem, kiedy miałem szesnaście lat i skończyło się przygarnięciem przynajmniej połowy schroniska. Rodzice nie byli za bardzo zadowoleni jak dowiedzieli się, co zrobiłem, ale zwierzaki zatrzymaliśmy. - Zaśmiał się krótko, drapiąc się w tył głowy. Było mu trochę głupio za ten szczeniacki wybryk i wkręcenie pełnoletniego kuzyna w podpisanie papierów adopcyjnych, ale co on mógł innego zrobić? Te wszystkie biedne stworzenia męczyły się w klatkach, a na podwórku przed posiadłością Addamsów byłyby przecież takie szczęśliwe! Całe szczęście, że rodzice Nathana nie zwrócili zwierząt do schroniska, a nawet zatrudnili specjalną osobę do opiekowania się nimi, bo ich genialny synalek nie miał przecież dość czasu ani umiejętności żeby zapanować nad tym małym zoo, które im zgotował.
- A! Też przyniosłem parę rzeczy - wypalił, odrywając się od wspomnienie z przeszłości i pokazując na przytachaną ze sobą walizkę, z której jednym szybkim ruchem zdjął transporter. Ten mógł mu się jeszcze przydać, skoro zamierzał przetransportować w nim nowego kota.
- Są rzeczy ważne i są koty - oświadczył, a po chwili wybuchnął śmiechem. Jasne, lubił popijać popołudniami herbatę, ale nie był to jakiś jego chory rytuał i świat mu się nie walił, kiedy danego dnia musiał wypić swój napar o innej godzinie niż piąta po południu.
- Tak... udało mi się zapisać na zajęcia. Niby to tylko jedno spotkanie tygodniowo, ale w domu też udaje mi się regularnie ćwiczyć, więc powoli widać postępy. - Uśmiechnął się, dumny z siebie. Może nie porwałby się jeszcze na prowadzenie żywej dyskusji za pomocą samych dłoni, ale znał coraz więcej gestów, a po wieczornych ćwiczeniach nie łapały go już skurcze dłoni, co było jego zdaniem wyraźną poprawą.
Na szczęście, Brytyjczyk nie miał okazji odpłynąć myślami w stronę lekcji języka migowego, bo jak spod ziemi wyrosła przed nimi młoda rozradowana dziewczyna. W ogóle, kiedy oni zdążyli wejść do budynku i jakim cudem Nathan nie dobił do drzwi, ani nie potknął się o własną walizkę, skoro podczas rozmowy całkowicie zapatrzył się na twarz Esther? Chyba tym razem miał zwyczajnie farta.
Już nabrał powietrza w płuca i otworzył usta żeby odpowiedzieć wolontariuszce, gdy panna Ouellet go uprzedziła i wyliczyła jednym ciągiem wszystkie sprawy, które chcieli tu załatwić. Nathana trochę to rozbawiło.
- Tak, tak jak wspomniała Esther, chciałbym przygarnąć drugiego kota. Na razie mam jednego maine coona, ale tym razem chciałbym przygarnąć zwierzaka stąd zamiast z hodowli. A na wolontariat niestety nie mogę się zapisać. Raz chodziłem, kiedy miałem szesnaście lat i skończyło się przygarnięciem przynajmniej połowy schroniska. Rodzice nie byli za bardzo zadowoleni jak dowiedzieli się, co zrobiłem, ale zwierzaki zatrzymaliśmy. - Zaśmiał się krótko, drapiąc się w tył głowy. Było mu trochę głupio za ten szczeniacki wybryk i wkręcenie pełnoletniego kuzyna w podpisanie papierów adopcyjnych, ale co on mógł innego zrobić? Te wszystkie biedne stworzenia męczyły się w klatkach, a na podwórku przed posiadłością Addamsów byłyby przecież takie szczęśliwe! Całe szczęście, że rodzice Nathana nie zwrócili zwierząt do schroniska, a nawet zatrudnili specjalną osobę do opiekowania się nimi, bo ich genialny synalek nie miał przecież dość czasu ani umiejętności żeby zapanować nad tym małym zoo, które im zgotował.
- A! Też przyniosłem parę rzeczy - wypalił, odrywając się od wspomnienie z przeszłości i pokazując na przytachaną ze sobą walizkę, z której jednym szybkim ruchem zdjął transporter. Ten mógł mu się jeszcze przydać, skoro zamierzał przetransportować w nim nowego kota.
- To wszystko dla nas?! Ojej, są państwo niesamowici! - wyrzuciła zaskoczona Alya. "Trochę", powiedziała. T r o c h ę. Przecież tego było multum! Dziewczyna zaklaskała w dłonie i zaraz krzyknęła jakieś losowe dwa imiona, żeby znikąd wyrośli dwaj inni wolontariusze i zebrali wszystkie te toboły, które przynieśli nieznajomi, jednocześnie dziękując bardzo głośno za wsparcie i ciesząc pyski. Co za słodcy ludzie w tym schronisku, no naprawdę. Za to samozwańcza przewodniczka po przybytku ponownie zwróciła się do Esther i Nathana, tym razem już spokojniej. - No więc ulotki odnośnie wolontariatu i wszystkiego są na biurku w recepcji, czyli zaraz obok nas. Jeśli chodzi o zapisy, wszystko odbywa się raczej online, potem idzie rozmowa z pracownikami schroniska i podejmujecie ostateczną decyzję. Można przychodzić kiedy się chce! Sporo osób odwiedza nas raz w tygodniu na godzinę czy dwie, żeby wyprowadzić parę psów nad jakiś staw. Bardzo, ale to bardzo nam to pomaga, więc naprawdę nawet dwadzieścia minut głaskania czy czesania się liczy, bo wszystkie te misie potrzebują ludzi, żeby się socjalizować. Mnóstwo zwierząt tutaj jest odratowanych z okropnych warunków...
Ciężkie westchnienie razy raz, ale zaraz po tym dziewczyna rozchmurzyła się i podparła się pod boki, znów szczerząc ząbki.
- Dobra! Koty! - uniosła pięść w górę w tryumfalnym geście totalnego lidera, nim odwróciła się na pięcie i ruszyła w odpowiednim kierunku, zakładając, że jej nowi goście ruszą za nią. Zgarnęła też po drodze cały pliczek ulotek z recepcyjnego kontuaru i przekazała go Esther, puszczając jej porozumiewawczo oko. Otworzyła ciężkie drzwi, prezentując tym samym pomieszczenie pełne boksów i kojców, w których siedziały sobie kociska. Niektóre akurat były wypuszczone, więc albo ciekawsko wgapiały się w obcych przybyszów, albo gdzieś uciekały. Jeden czy dwa były nawet na tyle odważne, żeby otrzeć się o nogę Nathana, skubańce! - Jeśli chodzi o kontakty z innymi kotami, to polecam wszystkie puchatki z tego pokoju. Mamy też osobne pomieszczenie dla seniorów, ale tamte koty raczej dorastały bez towarzystwa i średnio sobie radzą z rywalami o teren - tu zaniosła się śmiechem, poprawiając nierówno przyciętą czarną grzywkę. - Mamy też kocięta, ale tutaj musiałby pan kontaktować się z tymczasowymi opiekunami. Wszystkie numery telefonów i zdjęcia kociaków są na naszej stronie!
Ciężkie westchnienie razy raz, ale zaraz po tym dziewczyna rozchmurzyła się i podparła się pod boki, znów szczerząc ząbki.
- Dobra! Koty! - uniosła pięść w górę w tryumfalnym geście totalnego lidera, nim odwróciła się na pięcie i ruszyła w odpowiednim kierunku, zakładając, że jej nowi goście ruszą za nią. Zgarnęła też po drodze cały pliczek ulotek z recepcyjnego kontuaru i przekazała go Esther, puszczając jej porozumiewawczo oko. Otworzyła ciężkie drzwi, prezentując tym samym pomieszczenie pełne boksów i kojców, w których siedziały sobie kociska. Niektóre akurat były wypuszczone, więc albo ciekawsko wgapiały się w obcych przybyszów, albo gdzieś uciekały. Jeden czy dwa były nawet na tyle odważne, żeby otrzeć się o nogę Nathana, skubańce! - Jeśli chodzi o kontakty z innymi kotami, to polecam wszystkie puchatki z tego pokoju. Mamy też osobne pomieszczenie dla seniorów, ale tamte koty raczej dorastały bez towarzystwa i średnio sobie radzą z rywalami o teren - tu zaniosła się śmiechem, poprawiając nierówno przyciętą czarną grzywkę. - Mamy też kocięta, ale tutaj musiałby pan kontaktować się z tymczasowymi opiekunami. Wszystkie numery telefonów i zdjęcia kociaków są na naszej stronie!
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach