▲▼
Możliwość Pracy Dorywczej
Obecni pracownicy:
wolontariusz ---
stajenny (pół etatu/pełny) Matt
luzak Abbie
wolontariusz ---
stajenny (pół etatu/pełny) Matt
luzak Abbie
PSY BRONIĄCE RANCZA
Kazan i Koda (bracia)
Avia
Kazan i Koda (bracia)
Avia
Gdzieś w oddali słychać radosne rżenie koni, które nawołuje spragnionych wrażeń ludzi...
Little Ranch to miejsce nowe, założone niedawno przez człowieka, który stracił wszystko, a chciał zyskać jeszcze więcej. Starannie zatem zadbał o każdy szczegół, nie pominąwszy nawet najdrobniejszej sprawy. Dlatego atmosfera tego miejsca jest, aż tak niezwykła. Widać, że to oczko w głowie właściciela, który gotów jest zrobić wszystko dla swojego zwierzyńca.
Na złotym piasku plaży dostrzegasz ślady kopyt. Dziwisz się, bo wcześniej nigdy ich tutaj nie było. Idziesz wzdłuż błękitnego morza, którego szum koi zmysły. Odpoczywasz, chociaż twoje ciało nadal jest w ruchu. Wtem przystajesz, ewidentnie dosłyszawszy rżenie koni. Intryguje cię ów fakt zatem obierasz kierunek przeciwny do ruchu śladów. Piach blednie pod stopami, gdy przyspieszasz kroku. Muska twoje stopy zielona trawa, łaskocząc niewinnie. Nagle wyrastają drzewa, których wcześniej nie widziałeś. Pną się one po bokach ścieżki dawno nieuczęszczanej. W oddali majaczy drewniany dach stajni.
Znalazłeś.
Znalazłeś.
To tylko jedna z dróg, która prowadzi do Little Ranch! Inna nitka ścieżek ucieka głęboko w las, zaś następne pną się ku parkowi. Zewsząd byś nie spojrzał to i tak odnajdziesz cel swojej podróży, wystarczy chcieć!
Drewniane ogrodzenie, zbite z grubych desek opierających się o solidne słupki, wita cię jako pierwsze. Następnie dostrzegasz wielkie pastwiska, podzielone na mniejsze kwatery, ale nadal na tyle obszerne, że starczy na kilka koni. Obok widzisz ładnie wydzielony plac z piaskiem, który jest staranie wyrównany. Na samym jego środku spoczywają nierozstawione przeszkody jak i beczki. Parę kroków dalej postawiono round pen, służący wielokrotnie za lonżownik, którym jest w istocie.
Wchodzisz głębiej na posesję i twoim oczom ukazuje się stajnia. Czujesz euforię wypełniającą żyły, nie możesz się doczekać spotkania z kopytnymi towarzyszami. Jednakże jakie jest twoje zdziwienie, kiedy dociera do ciebie, iż jest to tylko wielka wiata, niezbyt wysoka, ale długa i szeroka. Konie swobodnie z niej korzystają i wchodzą jak i wychodzą kiedy chcą, zazwyczaj korzystając z pięknej pogody.
Podobny twór jest tuż obok, jednakże to miejsce po brzegi jest wypełnione pachnącym sianem, które przyjemnie przypomina kwitnącą wiosnę. Zamknięte drzwi na kłódkę chronią dostępu do paszarni.
Podobny twór jest tuż obok, jednakże to miejsce po brzegi jest wypełnione pachnącym sianem, które przyjemnie przypomina kwitnącą wiosnę. Zamknięte drzwi na kłódkę chronią dostępu do paszarni.
Głośne rżenie miesza się ze szczeniakiem trójki psów, która pilnuje posesji. Dwa smoliste, czarne niczym noc. Szlachetna mieszanka wilczura. Trzeci zaś cały biały z błękitnymi ślepiami. Wydaje się być nigdy niezainteresowany gośćmi, ale tak naprawdę czeka tylko na popełnienie przez nich błędu...
Duża tabliczka informuje, że zwierzęta nie zrobią krzywdy niesprowokowane.
Duża tabliczka informuje, że zwierzęta nie zrobią krzywdy niesprowokowane.
Samych koni jest piątka. Pierwszy z nich to wałach rasy sp, maści gniadej z małą odmianą na czole. Oddał swoje serce skokom. Wielkie z niego stworzenie, dlatego wozi jeźdźców rosłych.
Tyrion.
Druga zaś to klacz, szlachetnie urodzona. Wdzięczna, siwa arabka. Zdobiona hreczką, która przypomina małe cętki w kolorze brązu. Chętnie ucząca dzieci, mająca dużo cierpliwości dla żółtodziobów.
Falleta.
Trzeci zwierzak to również dama lecz AQH o rdzawej sierści z uroczymi skarpetkami. Zna wiele elementów stylu western. Najspokojniejsza w terenie.
A good girl angel - potocznie zwana Endżi.
Czwarty gagatek to koń o dość grubej nodze, wywodzący się od zimnokrwistego ojca i gorącokrwistej matki. Doskonale chodzi w bryczce. Kary jegomość z dużymi szczotami pęcinowymi.
Ezo.
Piąty koń to klacz, również AQH. Zaawansowana ciążą eliminuje ją z jazd, jednakże można się z nią bawić z ziemi. Złota panna o delikatnym usposobieniu.
Gold Happines.
Tyrion.
Druga zaś to klacz, szlachetnie urodzona. Wdzięczna, siwa arabka. Zdobiona hreczką, która przypomina małe cętki w kolorze brązu. Chętnie ucząca dzieci, mająca dużo cierpliwości dla żółtodziobów.
Falleta.
Trzeci zwierzak to również dama lecz AQH o rdzawej sierści z uroczymi skarpetkami. Zna wiele elementów stylu western. Najspokojniejsza w terenie.
A good girl angel - potocznie zwana Endżi.
Czwarty gagatek to koń o dość grubej nodze, wywodzący się od zimnokrwistego ojca i gorącokrwistej matki. Doskonale chodzi w bryczce. Kary jegomość z dużymi szczotami pęcinowymi.
Ezo.
Piąty koń to klacz, również AQH. Zaawansowana ciążą eliminuje ją z jazd, jednakże można się z nią bawić z ziemi. Złota panna o delikatnym usposobieniu.
Gold Happines.
Sam właściciel tego miejsca żyje w przyczepie kempingowej, ponieważ wszystkie środki jakie miał wydał na zagospodarowanie tego miejsca i przyszłości zwierzyńca. Najwyżej będzie jadł kamienie jak to mawia pytany czy w ogóle z tego interesu wyżyje...
Cały sprzęt do jazdy mieści się w siodlarni, która jako jedyna jest budynkiem z cegieł. Ocieplony z zakratowanymi oknami, zamykany na trzy zamki. Oczywiście z toaletą, co by nie trzeba uciekać w las do krzaczka.
Little Ranch oferuje jazdy konne szeroko rozumiane. Odchów źrebiąt, układanie koni od postaw oraz zwykły pensjonat. Koszty usług ustala sam Marcus po indywidualnych rozmowach z zainteresowanymi.
Do Little Ranch przychodzi każdy, bez względu na klasę jaką reprezentuje. Chyba że, przeszkadza mu zapach końskiej kupy to wtedy omija to miejsce szerokim łukiem!
Dwa smoliste psy biegły przed siebie z wyciągniętymi jęzorami, które obficie ściekały śliną. Pełnia radości przecięła wybiegł, machając ogonami w ataku euforii. Dzień zapowiadał się bajecznie, a ptactwo dokazywało w trelach i ćwierkach wysoko w koronach drzew. Tą miłą melodię dla ucha wyróżniało parskanie i rżenie koni, które aktualnie leżały pośród wielkich źdźbeł trawy, a tym samym były trudne do przyuważenia. Obrazek iście ściągnięty ze ściany, zrodzony spod ręki wybitnego artysty. Swojskie zapachy pieściły zmysły, a dość bujne kwiecie wabiło do siebie tęczowe motyle czy wszędobylskie pszczoły, o osach już nie wspominając.
Czworonóg skąpany w bieli szedł równym krokiem, zdecydowanie odstając od jakże wesołej ferajny. Błękitne ślepia spoczywały na każdym przedmiocie z osobna, lustrując go dłużej bądź krócej w zależności od kaprysu. To zwierzę na pewno szukało jakiegoś intruza, który nieopatrznie przekroczył granice bramy. Na szczęście nikt nie wpadł na tak absurdalny pomysł, aby nachodzić gospodarza bez wcześniejszego umówienia się z nim. Mimo wszystko natura suczki nakazywała jej sprawdzić cały teren rancza, nie pominąwszy nawet dużego kamienia przy rogu wybiegu. Przecież pod nim ktoś mógłby się schować, a ona była gotowa stawić mu czoła!
Obserwowałem jak Avia z wielkim zaangażowaniem pokonuje kolejne stałe trasy swojego patrolu, co skwitowałem delikatnym uśmiechem. Ta panna mnie zadziwiała, ale pozytywnie. Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę bądź kupię drugą taką jak ona. Szczerze w to wątpiłem. Szczęście zazwyczaj nie szczerzy się dwukrotnie w ten sam sposób. A szkoda, bo niektórym jednostką ludzkim byłoby ono niezmiernie potrzebne.
Poprawiłem kapelusz na głowie, po czym ruszyłem w kierunku pastwiska, co by skontrolować jak się miewa moja źrebna klacz. Byłem ciekaw potomstwa po niej, a termin porodu zbliżał się nieubłaganie. Czas płynął szybko, miesiące przerodziły się w tygodnie. Niedługo to będą dni, a potem godziny. Na całe szczęście miałem odpowiednią wiedzę, aby zapewnić dobrą opiekę przyszłej matce jak i jej nienarodzonemu dziecku. Wszystko przygotowałem tak jak należy w oparciu o własne doświadczenie czy innych hodowców, z którymi miałem przyjemność rozmawiać. Informacje zawarte w książkach czy internecie również okazały się wielce pomocne.
- Angel! - cmoknąłem na kobyłę, przechodząc przez drewniane żerdzie ogrodzenia. W odpowiedzi usłyszałem cichutkie rżenie. Klacz leżała na boku lecz oczy miała otwarte, a łeb nieco uniosła powyżej gleby bacznie mnie obserwując. Musiałem ją obudzić.
- Wybacz kochana, sama rozumiesz... trzeba cię pilnować... - westchnęła w odpowiedzi jakby z zażenowaniem, aby zaraz machnąć leniwie ogonem. Poklepałem ją po dość okazałym zadzie i dałem spokój, niech odpoczywa dalej. Sen na pewno jej się przyda, zwłaszcza że te zwierzęta zazwyczaj poświęcają mu, aż trzy godziny w tygodniu.
Reszta kopytnych również mi się przyglądała, aczkolwiek nierzadko widziałem tylko same uszy. Leniwce jedne, aczkolwiek taki wolny dzień na pewno im się przyda. Wszak nie muszą codziennie na siebie zarabiać. Kwestia moich finansów była głęboka jak ocean, a rozległa jak kosmos. Mimo wszystko nie martwiłem się na zapas, póki co na wszystko nam starczyło.
Smoliste psy przystanęły w oddali dostrzegając swojego właściciela, obróconego plecami do nich. Zerwały się zatem z miejsca w grobowej ciszy, coraz szybciej przebierając łapami. Cel był w zasięgu ich wzroku, nieświadomy zagrożenia.
Odległość zmniejszała się gwałtownie, a gdy osiągnęła punkt kulminacyjny, zapadła jedna i to słuszna decyzja. Zwierzęta wybiły się sprężyście w górę, aby z radosnym okrzykiem zwycięstwa, tudzież szaleńczym piskiem, rzucić się na swojego opiekunka, który starał się aż nadto nie przeklinać przy tym.
W takiej atmosferze mijały dnia na Little Ranch. Wszystko harmonijnie ze sobą współgrało, napędzając życie do kolejnego wyzwania. Z dala od natłoku miasta, człowiek miał okazję się wyciszyć i odkryć nową pasję, którą mogły zostać właśnie konie. Nie istniała przyjemniejsza rzecz od beztroskiego bujania się w siodle przy idealnej do tego pogodzie.
Czworonóg skąpany w bieli szedł równym krokiem, zdecydowanie odstając od jakże wesołej ferajny. Błękitne ślepia spoczywały na każdym przedmiocie z osobna, lustrując go dłużej bądź krócej w zależności od kaprysu. To zwierzę na pewno szukało jakiegoś intruza, który nieopatrznie przekroczył granice bramy. Na szczęście nikt nie wpadł na tak absurdalny pomysł, aby nachodzić gospodarza bez wcześniejszego umówienia się z nim. Mimo wszystko natura suczki nakazywała jej sprawdzić cały teren rancza, nie pominąwszy nawet dużego kamienia przy rogu wybiegu. Przecież pod nim ktoś mógłby się schować, a ona była gotowa stawić mu czoła!
Obserwowałem jak Avia z wielkim zaangażowaniem pokonuje kolejne stałe trasy swojego patrolu, co skwitowałem delikatnym uśmiechem. Ta panna mnie zadziwiała, ale pozytywnie. Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę bądź kupię drugą taką jak ona. Szczerze w to wątpiłem. Szczęście zazwyczaj nie szczerzy się dwukrotnie w ten sam sposób. A szkoda, bo niektórym jednostką ludzkim byłoby ono niezmiernie potrzebne.
Poprawiłem kapelusz na głowie, po czym ruszyłem w kierunku pastwiska, co by skontrolować jak się miewa moja źrebna klacz. Byłem ciekaw potomstwa po niej, a termin porodu zbliżał się nieubłaganie. Czas płynął szybko, miesiące przerodziły się w tygodnie. Niedługo to będą dni, a potem godziny. Na całe szczęście miałem odpowiednią wiedzę, aby zapewnić dobrą opiekę przyszłej matce jak i jej nienarodzonemu dziecku. Wszystko przygotowałem tak jak należy w oparciu o własne doświadczenie czy innych hodowców, z którymi miałem przyjemność rozmawiać. Informacje zawarte w książkach czy internecie również okazały się wielce pomocne.
- Angel! - cmoknąłem na kobyłę, przechodząc przez drewniane żerdzie ogrodzenia. W odpowiedzi usłyszałem cichutkie rżenie. Klacz leżała na boku lecz oczy miała otwarte, a łeb nieco uniosła powyżej gleby bacznie mnie obserwując. Musiałem ją obudzić.
- Wybacz kochana, sama rozumiesz... trzeba cię pilnować... - westchnęła w odpowiedzi jakby z zażenowaniem, aby zaraz machnąć leniwie ogonem. Poklepałem ją po dość okazałym zadzie i dałem spokój, niech odpoczywa dalej. Sen na pewno jej się przyda, zwłaszcza że te zwierzęta zazwyczaj poświęcają mu, aż trzy godziny w tygodniu.
Reszta kopytnych również mi się przyglądała, aczkolwiek nierzadko widziałem tylko same uszy. Leniwce jedne, aczkolwiek taki wolny dzień na pewno im się przyda. Wszak nie muszą codziennie na siebie zarabiać. Kwestia moich finansów była głęboka jak ocean, a rozległa jak kosmos. Mimo wszystko nie martwiłem się na zapas, póki co na wszystko nam starczyło.
Smoliste psy przystanęły w oddali dostrzegając swojego właściciela, obróconego plecami do nich. Zerwały się zatem z miejsca w grobowej ciszy, coraz szybciej przebierając łapami. Cel był w zasięgu ich wzroku, nieświadomy zagrożenia.
Odległość zmniejszała się gwałtownie, a gdy osiągnęła punkt kulminacyjny, zapadła jedna i to słuszna decyzja. Zwierzęta wybiły się sprężyście w górę, aby z radosnym okrzykiem zwycięstwa, tudzież szaleńczym piskiem, rzucić się na swojego opiekunka, który starał się aż nadto nie przeklinać przy tym.
W takiej atmosferze mijały dnia na Little Ranch. Wszystko harmonijnie ze sobą współgrało, napędzając życie do kolejnego wyzwania. Z dala od natłoku miasta, człowiek miał okazję się wyciszyć i odkryć nową pasję, którą mogły zostać właśnie konie. Nie istniała przyjemniejsza rzecz od beztroskiego bujania się w siodle przy idealnej do tego pogodzie.
Czas jakby stanął w miejscu. Moje myśli, kłębki dziwnych wizji i trosk, również na moment ucichły. Wypuściłem ostrożnie powietrze z płuc, bojąc się wyrwania z jakże pięknego snu. Jednakże to nie była żadna mara lecz rzeczywistość, którą sam skonstruowałem. Byłem architektem oraz budowlańcem, ciemiężąc własny byt brnąłem do przodu ku marzeniom. Czułem skrzydła, które rozpostarły się po mych bokach. Wiedziałem, że dzisiaj mógłbym rozkoszować się beztroskim lotem człowieka wolnego.
Promienie słoneczne prześlizgiwały się pomiędzy źdźbłami traw, muskając końskie pyski zanurzone w bujnej zieleni. Kwiecie porosło w dość ciekawych barwach, roztaczając słodkawy zapach wokół siebie. Owady kłębiły się w dzikim tańcu radości, moszcząc się wśród pyłku niczym królowie wśród pospólstwa. Wszędzie górowało życie, racja bytu i przetrwania. Żadne z istnień nie marnowało ani jednej sekundy oddechu na bezczelny przejaw lenistwa, tylko raźnie wykonywała zadania z góry założone.
I ja zostałem porwany przez wesoły nurt słonecznej pogody. Najpierw jednak oddałem się zasłużonemu odpoczynkowi, a gdy tylko odzyskałem wigor jak i chęci do działania, udałem się do stajni. Końskie rżenie przywitało mnie zaraz na wejściu, a baczne spojrzenia kopytnych towarzyszy oznaczało nic innego jak głód słodkości i pieszczot.
- Jabłka dostaniecie później. - poinformowałem ciekawską grupkę wiecznie nienażartych stworzeń, po czym pochwyciłem widły w dłoń by rozpocząć walkę z gnojem.
Wygrałem tą nierówną potyczkę, co zaowocowało w głośny śmiech dumy. Przyspieszyłem kroku by znaleźć się w kolejnej części rancza szybciej niż to konieczne. Czułem buzujące endorfiny w dzikim szale wyśmienitego nastroju. Mógłbym przenosić góry na swych plecach, nie martwiąc się zupełnie o nic!
Suka o futrze skąpanym w śniegu, właśnie przystanęła nieopodal końskiego stada z uwagą śledząc jego poczynania. Nie dojrzawszy niczego niepokojącego, paroma susami pokonała odległość dzielącą ją od swojego właściciela. Nie spodziewał się ataku z jej strony to też zwinnie przebiegła mu pomiędzy nogami, aby przednimi łapami oprzeć się o jego klatkę piersiową. Zaszczekała radośnie, sygnalizując chęć udania się na jakże długi i upojny spacer. Mężczyzna wydawał się być zaskoczony, ale na jego twarzy zaraz zagościł wesoły uśmiech pełen zrozumienia. Włożyć dwa palce do buzi, a powietrze przeszył głośny gwizd zwołujący resztę gawiedzi. Dwójka smolistych bestii zaraz wyłoniła się zza roku przyczepy, biegnąć ku nim z wywalonymi jęzorami.
Tyrion stał spokojnie podczas siodłania, ale on zawsze był ostoją spokoju. Nie przypomniałem sobie żadnej sytuacji, w której by zawiódł moje zaufanie. Dlatego też darzyłem go tak wielką sympatią i chyba on ją odwzajemniał. Kiedy tylko wszystko znalazło się na swoim miejscu, poprawnie dopasowane, odpiąłem go z uwiązu i ująłem wodze w dłoń. Zrobiłem z nim parę kroków, by zaraz zachęcić go do zatrzymania się w miejscu. Podsunąłem stołek pod koński bok, aby wsiąść mniej inwazyjnie. Kiedy umościłem swój, jakże dobrze zbudowany zadek w siodle, dałem mu łydkę, aby ruszył spokojnym stępem przed siebie. Trójka psów raźnie ruszyła za nami, machając ogonami w radosnej wizji szaleństwa.
Parł do przodu niczym strzała, obracając dziką naturę w swój wspaniały atut. Chrapy rozwarte szeroko, a włos na grzywie rozwiany w idealnym nieładzie. Biegł coraz szybciej, puszczony wolno po leśnej dróżce. Widział przestrzeń oraz drzewa, migające po bokach lecz znikały prędko, tak pędził przed siebie. Psy gnały za nim, swe ciała wyciągając nie będąc gorszym od charta. Człowiek na jego grzbiecie krzyczał głośno i radośnie, a on zarżał w euforii. Czuł dziki zew wolności, puls prawdziwej swobody jak i piękna życia. A gdy tylko dojrzał leżący konar w oddali, jego ciałem wstrząsnął dreszcz prawdziwej żądzy wygranej. Łydka. Jeden sygnał, a on odbił się wysoko ponad wszystko, co sięgał wcześniej kopytami. Leciał, a to uczucie kochał nad życie.
Wróciłem do stajni z jakże zadowolonym z siebie Tyrionem. Parskał co chwilę, wielce rad z przejażdżki. Końskie stado przywitało nas wesoło lecz zaraz ich pyski zanurkowały w trawie. Odpowiedział im, po czym grzecznie dał się rozsiodłać, wyczyścić i odprowadzić do nich. Czworonogi leżały w cieniu, odpoczywając po emocjonującym biegu. Zwierzyniec był usatysfakcjonowany i ja również, jednakże wiedziałem, iż nadejdzie pora kiedy przyjdzie mi zapłacić za ten przejaw beztroski.
Konsekwencje wypadku sprzed laty nigdy nie dają o sobie zapomnieć.
Z dziwną nostalgią dotknąłem blizn, aby zaraz otrząsnąć się i ruszyć przed siebie. Ciche pogwizdywanie opuściło moje wagi. Nie będę myślał o niczym innym oprócz tego wspaniałego dnia i możliwości jakie on ze sobą niesie.
Prawda?
Promienie słoneczne prześlizgiwały się pomiędzy źdźbłami traw, muskając końskie pyski zanurzone w bujnej zieleni. Kwiecie porosło w dość ciekawych barwach, roztaczając słodkawy zapach wokół siebie. Owady kłębiły się w dzikim tańcu radości, moszcząc się wśród pyłku niczym królowie wśród pospólstwa. Wszędzie górowało życie, racja bytu i przetrwania. Żadne z istnień nie marnowało ani jednej sekundy oddechu na bezczelny przejaw lenistwa, tylko raźnie wykonywała zadania z góry założone.
I ja zostałem porwany przez wesoły nurt słonecznej pogody. Najpierw jednak oddałem się zasłużonemu odpoczynkowi, a gdy tylko odzyskałem wigor jak i chęci do działania, udałem się do stajni. Końskie rżenie przywitało mnie zaraz na wejściu, a baczne spojrzenia kopytnych towarzyszy oznaczało nic innego jak głód słodkości i pieszczot.
- Jabłka dostaniecie później. - poinformowałem ciekawską grupkę wiecznie nienażartych stworzeń, po czym pochwyciłem widły w dłoń by rozpocząć walkę z gnojem.
Wygrałem tą nierówną potyczkę, co zaowocowało w głośny śmiech dumy. Przyspieszyłem kroku by znaleźć się w kolejnej części rancza szybciej niż to konieczne. Czułem buzujące endorfiny w dzikim szale wyśmienitego nastroju. Mógłbym przenosić góry na swych plecach, nie martwiąc się zupełnie o nic!
Suka o futrze skąpanym w śniegu, właśnie przystanęła nieopodal końskiego stada z uwagą śledząc jego poczynania. Nie dojrzawszy niczego niepokojącego, paroma susami pokonała odległość dzielącą ją od swojego właściciela. Nie spodziewał się ataku z jej strony to też zwinnie przebiegła mu pomiędzy nogami, aby przednimi łapami oprzeć się o jego klatkę piersiową. Zaszczekała radośnie, sygnalizując chęć udania się na jakże długi i upojny spacer. Mężczyzna wydawał się być zaskoczony, ale na jego twarzy zaraz zagościł wesoły uśmiech pełen zrozumienia. Włożyć dwa palce do buzi, a powietrze przeszył głośny gwizd zwołujący resztę gawiedzi. Dwójka smolistych bestii zaraz wyłoniła się zza roku przyczepy, biegnąć ku nim z wywalonymi jęzorami.
Tyrion stał spokojnie podczas siodłania, ale on zawsze był ostoją spokoju. Nie przypomniałem sobie żadnej sytuacji, w której by zawiódł moje zaufanie. Dlatego też darzyłem go tak wielką sympatią i chyba on ją odwzajemniał. Kiedy tylko wszystko znalazło się na swoim miejscu, poprawnie dopasowane, odpiąłem go z uwiązu i ująłem wodze w dłoń. Zrobiłem z nim parę kroków, by zaraz zachęcić go do zatrzymania się w miejscu. Podsunąłem stołek pod koński bok, aby wsiąść mniej inwazyjnie. Kiedy umościłem swój, jakże dobrze zbudowany zadek w siodle, dałem mu łydkę, aby ruszył spokojnym stępem przed siebie. Trójka psów raźnie ruszyła za nami, machając ogonami w radosnej wizji szaleństwa.
Parł do przodu niczym strzała, obracając dziką naturę w swój wspaniały atut. Chrapy rozwarte szeroko, a włos na grzywie rozwiany w idealnym nieładzie. Biegł coraz szybciej, puszczony wolno po leśnej dróżce. Widział przestrzeń oraz drzewa, migające po bokach lecz znikały prędko, tak pędził przed siebie. Psy gnały za nim, swe ciała wyciągając nie będąc gorszym od charta. Człowiek na jego grzbiecie krzyczał głośno i radośnie, a on zarżał w euforii. Czuł dziki zew wolności, puls prawdziwej swobody jak i piękna życia. A gdy tylko dojrzał leżący konar w oddali, jego ciałem wstrząsnął dreszcz prawdziwej żądzy wygranej. Łydka. Jeden sygnał, a on odbił się wysoko ponad wszystko, co sięgał wcześniej kopytami. Leciał, a to uczucie kochał nad życie.
Wróciłem do stajni z jakże zadowolonym z siebie Tyrionem. Parskał co chwilę, wielce rad z przejażdżki. Końskie stado przywitało nas wesoło lecz zaraz ich pyski zanurkowały w trawie. Odpowiedział im, po czym grzecznie dał się rozsiodłać, wyczyścić i odprowadzić do nich. Czworonogi leżały w cieniu, odpoczywając po emocjonującym biegu. Zwierzyniec był usatysfakcjonowany i ja również, jednakże wiedziałem, iż nadejdzie pora kiedy przyjdzie mi zapłacić za ten przejaw beztroski.
Konsekwencje wypadku sprzed laty nigdy nie dają o sobie zapomnieć.
Z dziwną nostalgią dotknąłem blizn, aby zaraz otrząsnąć się i ruszyć przed siebie. Ciche pogwizdywanie opuściło moje wagi. Nie będę myślał o niczym innym oprócz tego wspaniałego dnia i możliwości jakie on ze sobą niesie.
Prawda?
- Dobrze, proszę Pana? - dziecięcy głos wyrwał mnie z krainy marzeń, dosadnie stawiając moje istnienie w świecie realnym. Gdybym nie chciał latać, stąpałbym po ziemi twardo i pewnie. Problem polegał na tym, że nie pragnąłem niczego bardziej od oderwania się z szablonu egzystencji. Chciałem być wyjątkiem, a nie smutną regułą.
- Ochraniacze są założone odwrotnie. - uśmiechnąłem się delikatnie do dziewczynki, która na oko nie była starsza niż lat dziesięć. Jej mina pełna konsternacji rozbawiła mnie lecz miałem na tyle taktu i zrozumienia dla pierwszej pomyłki, że tylko warga mi drgnęła nieco do góry. Wręcz kąciki w subtelnej ironii. Jednakże ona to zauważyła i wydęła policzki.
- Niech Pan pokaże. - skrzyżowała buntowniczo ręce na piersi, bacząc na mnie poważnie, na ile dziecko jest w stanie takim wejrzeniem obdarzyć dorosłego. Zachichotałem, ale ukucnąłem i zaraz założyłem je tak jak powinny leżeć od samego początku.
Mała i tak wydawała się niepocieszona, że mi tak szybko poszło, jednakże uważnie mnie obserwowała i na pewno wyciągnęła odpowiednie wnioski. Lepiej dla niej, następnym razem na pewno nie będzie chciała, aby sytuacja się powtórzyła. Przecież jej młoda duma może na tym ucierpieć, a mój śmiech najgorszą z kar.
- To co, wsiadamy? - mrugnąłem do niej, a jej mała twarzyczka rozjaśniła się pod wpływem wielkiej euforii z pierwszej jazdy na koniu. Falleta parsknęła cicho, a ja ją poklepałem po szyi.
Nie martw się kochana, dzisiaj nie będzie ciężkiej pracy.
Lonża, znienawidzona czynność jeździecka przez każdego początkującego. Świeżakom się wydaje, że nie wnosi do ich umiejętności nic, co naprawdę by im się przydało w późniejszym czasie. Niestety, ale to bardzo poważny błąd w ogólnym rozumieniu nabywania doświadczenia. Nic tak bardziej nie pomaga jak skupienie się tylko i wyłącznie na własnym ciele, kiedy ktoś inny nas obserwuje, a co najważniejsze to on wówczas tego konia prowadzi. Wychwytuje błędy i zaraz je każe naprawiać, przy czym wciąć nie trzeba analizować trasy poruszania się konia ani jego chodu.
Nie zdziwił się zatem fakt, że po dziesięciu minutach dziewczynka patrzyła na mnie jak na mordercę jej rodziny. No cóż, każdy kiedyś musi od czegoś zacząć czyż nie?
- Kiedy będę galopować? - i znowu nadymała policzki, wyglądając przy tym komicznie. Dlaczego dzieci zawsze chcą wszystko osiągnąć od razu?
- Kiedy wyrobimy odpowiedni dosiad i rękę. Kiedy nauczysz się kierować konie w stępie i kłusie. Kiedy nabędziesz równowagę i przyswoisz sygnały wstrzymujące jak i popędzające. - oczywiści to były ogólniki, bo lista rzeczy do zrobienia prezentuje się zazwyczaj w znacznie okazalszej treści. Jednakże trudno jest wytłumaczyć młodej osobie zaawansowane metody, kiedy nie zna nawet tych podstawowych. Jazda konna to nie tylko moszczenie tyłka w siodle, to cała gama zachowań.
- Stęp jest taaaakiiii wolnnnyyyy... - i zaczęło się marudzenie.
Dobrze, że nie pokarano mnie brakiem cierpliwości...
Jazda dobiegła końca, a dziewczynka rozebrała konia, wyczyściła i odstawiła na pastwisko. Oczywiście w międzyczasie poczęstowała klacz paroma jabłkami, które ta zjadła ze smakiem. Cóż, zapewne była to łapówka, aby następnym razem była równie spokojna co dzisiaj. Tyle że, ona zawsze taka jest. Na całe moje szczęście.
- Dziękuję i do następnego razu. - młoda machnęła mi łapką, po czym zniknęła w aucie matki. Odwzajemniłem jej gest, a po chwili chowałem pieniądze głęboko do kieszeni. Ucząc zdobywałem środki na utrzymanie stajni, aczkolwiek nie tylko tym się parałem. Radziłem sobie nieźle, przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Może nie byłem alfą ani omegą, ale na pewno też nie kwalifikowałem się jako idiota i mięczak. W sumie to pozytyw.
Biały pysk otarł się o moje biodro. Avia uważnie mi się przyglądała jakby z niemą informacją, że czas najwyższy na obchód. W rzeczy samej, wiele rzeczy na ranczu samych się nie zrobi. Westchnąłem, po czym poprawiłem kapelusz na głowie.
To do dzieła!
- Ochraniacze są założone odwrotnie. - uśmiechnąłem się delikatnie do dziewczynki, która na oko nie była starsza niż lat dziesięć. Jej mina pełna konsternacji rozbawiła mnie lecz miałem na tyle taktu i zrozumienia dla pierwszej pomyłki, że tylko warga mi drgnęła nieco do góry. Wręcz kąciki w subtelnej ironii. Jednakże ona to zauważyła i wydęła policzki.
- Niech Pan pokaże. - skrzyżowała buntowniczo ręce na piersi, bacząc na mnie poważnie, na ile dziecko jest w stanie takim wejrzeniem obdarzyć dorosłego. Zachichotałem, ale ukucnąłem i zaraz założyłem je tak jak powinny leżeć od samego początku.
Mała i tak wydawała się niepocieszona, że mi tak szybko poszło, jednakże uważnie mnie obserwowała i na pewno wyciągnęła odpowiednie wnioski. Lepiej dla niej, następnym razem na pewno nie będzie chciała, aby sytuacja się powtórzyła. Przecież jej młoda duma może na tym ucierpieć, a mój śmiech najgorszą z kar.
- To co, wsiadamy? - mrugnąłem do niej, a jej mała twarzyczka rozjaśniła się pod wpływem wielkiej euforii z pierwszej jazdy na koniu. Falleta parsknęła cicho, a ja ją poklepałem po szyi.
Nie martw się kochana, dzisiaj nie będzie ciężkiej pracy.
Lonża, znienawidzona czynność jeździecka przez każdego początkującego. Świeżakom się wydaje, że nie wnosi do ich umiejętności nic, co naprawdę by im się przydało w późniejszym czasie. Niestety, ale to bardzo poważny błąd w ogólnym rozumieniu nabywania doświadczenia. Nic tak bardziej nie pomaga jak skupienie się tylko i wyłącznie na własnym ciele, kiedy ktoś inny nas obserwuje, a co najważniejsze to on wówczas tego konia prowadzi. Wychwytuje błędy i zaraz je każe naprawiać, przy czym wciąć nie trzeba analizować trasy poruszania się konia ani jego chodu.
Nie zdziwił się zatem fakt, że po dziesięciu minutach dziewczynka patrzyła na mnie jak na mordercę jej rodziny. No cóż, każdy kiedyś musi od czegoś zacząć czyż nie?
- Kiedy będę galopować? - i znowu nadymała policzki, wyglądając przy tym komicznie. Dlaczego dzieci zawsze chcą wszystko osiągnąć od razu?
- Kiedy wyrobimy odpowiedni dosiad i rękę. Kiedy nauczysz się kierować konie w stępie i kłusie. Kiedy nabędziesz równowagę i przyswoisz sygnały wstrzymujące jak i popędzające. - oczywiści to były ogólniki, bo lista rzeczy do zrobienia prezentuje się zazwyczaj w znacznie okazalszej treści. Jednakże trudno jest wytłumaczyć młodej osobie zaawansowane metody, kiedy nie zna nawet tych podstawowych. Jazda konna to nie tylko moszczenie tyłka w siodle, to cała gama zachowań.
- Stęp jest taaaakiiii wolnnnyyyy... - i zaczęło się marudzenie.
Dobrze, że nie pokarano mnie brakiem cierpliwości...
Jazda dobiegła końca, a dziewczynka rozebrała konia, wyczyściła i odstawiła na pastwisko. Oczywiście w międzyczasie poczęstowała klacz paroma jabłkami, które ta zjadła ze smakiem. Cóż, zapewne była to łapówka, aby następnym razem była równie spokojna co dzisiaj. Tyle że, ona zawsze taka jest. Na całe moje szczęście.
- Dziękuję i do następnego razu. - młoda machnęła mi łapką, po czym zniknęła w aucie matki. Odwzajemniłem jej gest, a po chwili chowałem pieniądze głęboko do kieszeni. Ucząc zdobywałem środki na utrzymanie stajni, aczkolwiek nie tylko tym się parałem. Radziłem sobie nieźle, przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Może nie byłem alfą ani omegą, ale na pewno też nie kwalifikowałem się jako idiota i mięczak. W sumie to pozytyw.
Biały pysk otarł się o moje biodro. Avia uważnie mi się przyglądała jakby z niemą informacją, że czas najwyższy na obchód. W rzeczy samej, wiele rzeczy na ranczu samych się nie zrobi. Westchnąłem, po czym poprawiłem kapelusz na głowie.
To do dzieła!
Ev, powyższe posty ignoruj. To wizja mojej nudy i próba rozruszania tematu.
Dane nam było opuścić lotnisko w dobrych humorach, pomimo że droga na miejsce docelowe nie była nam dokładnie znana. Fakt ten był błahostką, wszak dzień młody i sił sporo. Nawet gdybyśmy się zgubili to i tak dzierżyliśmy mapę, która stałaby się wygodnym rozwiązaniem problemu. Osobiście nie przypuszczałem, iż w chwili potrzeby zjawi się ktoś oferujący mi swoją pomoc. Jednakże los jakby chciał wynagrodzić mojej osobie kolejną komplikację, pchając ku całkowicie nowej historii. Być może miałem tu zostać na dłużej niż pierwotnie zakładałem, co byłoby zgodne z teorią, że zazwyczaj nic nie idzie zgodnie z moimi planami. Dość smutny fakt mojej egzystencji, ale przynajmniej nie mogłem narzekać na nudę.
Trójka psów podróż za miasto zniosła doskonale, nieustanie przyprawiając o bliski zawał serca każdego nieznajomego. Czasem zbyt głośno szczekały, a innym razem nader gwałtownie reagowały na pogodniejszych przechodniów. Jednakże w każdym przypadku chciały się bawić. To nuda dawała im się we znaki. Lot był dla nich psychicznie uciążliwy, a brak należytego ruchu tym bardziej. Z niecierpliwością oczekiwałem na skrawek wolnej przestrzeni, gdzie będę mógł spuścić ten mały zwierzyniec i odetchnąć. Okazja ku temu nadarzyła po paru godzinach, kiedy już dobra wola zaczynała mnie opuszczać.
Właśnie w tym momencie, największej rezygnacji wewnątrz, naszym oczom ukazało się pasmo zieleni, łagodnie otulając drewniane konstrukcje. Wstrzymałem oddech, przyglądając się żerdzią ogrodzenia. Nie miałem wątpliwości, że znaleźliśmy wreszcie to czego szukaliśmy. Machinalnie odpiąłem psy, które ruszyły raźnym galopem przed siebie, nie zwracając na mnie i moją towarzyszkę najmniejszej uwagi. Nie byłem rozczarowany. Poprawiłem rondel kapelusza, po czym skinąłem znacząco na Eve, powoli schodząc ze ścieżki w kierunku opuszczonej stajni.
Zapuszczonej. Nie widać działania ludzkiej ręki od bardzo dawna, jednakże stan budynków do najgorszych nie należy.
Bacznie lustrowałem każdy szczegół, nie chcąc pominąć niczego, co później mogłoby się okazać niezwykle istotnym elementem. Jeżeli miałem negocjować cenę to tylko i wyłącznie znając stan techniczny, a on obecnie nie należał do złych. Może miejsce było zaniedbane, ale na pewno nie wołające o szybki remont. To też jedna z weselszych wiadomości, ponieważ nie będę musiał od razu wykładać funduszy na szybką poprawę warunków. Moje zwierzęta w obecnych na pewno dałyby sobie radę.
Miałem gorsze obawy, ale niepotrzebnie.
Nawet się uśmiechnąłem delikatnie, a pionowa blizna przestała na moment nią być. Wykrzywiła się zgodnie z ruchem kącików ust, strasznie szpecąc lico. Nie zwróciłem na to uwagi, nie mając lustra przed sobą. Stałem w miejscu, bijąc się z własnymi myślami. Co powinienem zrobić teraz? Wyciągnąć telefon i zadzwonić do właściciela, aby przyjechał na miejsce? A może przespać się z myślą, iż tu musiałbym zatrzymać się na dłużej?
Zbyt dużo pytań, a odpowiedzi wciąż nazbyt mało. Zadręczałem się? Nie. Niepokoiłem tylko o zwierzęta będące pod moją opieką. Przerzucanie ich z kąta w kąt jak zabawki nie było dobrą polityką. Poza tym, ja również potrzebowałem stabilizacji. Uciekałem od przeszłości tyle lat, że łaskawie mógłbym w końcu spasować. Tyle że, wciąż miałem przed oczyma...
Przeszkodę, którą skakałem tak wiele razy. Końską grzywę, splecioną w gustowne korki. Słyszałem krzyki rozentuzjazmowanego tłumu. Wołali o wygraną. Łydka. Wybicie...
Ból.
Aż podskoczyłem w miejscu, gdy Avia polizała moją dłoń. Ułożyłem ją na jej łbie i pogłaskałem. Suka zawsze wiedziała, kiedy interweniować.
Zerknąłem na Eve, zupełnie zapomniawszy, że i ona tutaj ze mną jest. Zachowywałem się ostatnio wielce niepoprawnie.
- I co o tym sądzisz? - potrzebowałem kobiecego punktu widzenia? Może.
Dane nam było opuścić lotnisko w dobrych humorach, pomimo że droga na miejsce docelowe nie była nam dokładnie znana. Fakt ten był błahostką, wszak dzień młody i sił sporo. Nawet gdybyśmy się zgubili to i tak dzierżyliśmy mapę, która stałaby się wygodnym rozwiązaniem problemu. Osobiście nie przypuszczałem, iż w chwili potrzeby zjawi się ktoś oferujący mi swoją pomoc. Jednakże los jakby chciał wynagrodzić mojej osobie kolejną komplikację, pchając ku całkowicie nowej historii. Być może miałem tu zostać na dłużej niż pierwotnie zakładałem, co byłoby zgodne z teorią, że zazwyczaj nic nie idzie zgodnie z moimi planami. Dość smutny fakt mojej egzystencji, ale przynajmniej nie mogłem narzekać na nudę.
Trójka psów podróż za miasto zniosła doskonale, nieustanie przyprawiając o bliski zawał serca każdego nieznajomego. Czasem zbyt głośno szczekały, a innym razem nader gwałtownie reagowały na pogodniejszych przechodniów. Jednakże w każdym przypadku chciały się bawić. To nuda dawała im się we znaki. Lot był dla nich psychicznie uciążliwy, a brak należytego ruchu tym bardziej. Z niecierpliwością oczekiwałem na skrawek wolnej przestrzeni, gdzie będę mógł spuścić ten mały zwierzyniec i odetchnąć. Okazja ku temu nadarzyła po paru godzinach, kiedy już dobra wola zaczynała mnie opuszczać.
Właśnie w tym momencie, największej rezygnacji wewnątrz, naszym oczom ukazało się pasmo zieleni, łagodnie otulając drewniane konstrukcje. Wstrzymałem oddech, przyglądając się żerdzią ogrodzenia. Nie miałem wątpliwości, że znaleźliśmy wreszcie to czego szukaliśmy. Machinalnie odpiąłem psy, które ruszyły raźnym galopem przed siebie, nie zwracając na mnie i moją towarzyszkę najmniejszej uwagi. Nie byłem rozczarowany. Poprawiłem rondel kapelusza, po czym skinąłem znacząco na Eve, powoli schodząc ze ścieżki w kierunku opuszczonej stajni.
Zapuszczonej. Nie widać działania ludzkiej ręki od bardzo dawna, jednakże stan budynków do najgorszych nie należy.
Bacznie lustrowałem każdy szczegół, nie chcąc pominąć niczego, co później mogłoby się okazać niezwykle istotnym elementem. Jeżeli miałem negocjować cenę to tylko i wyłącznie znając stan techniczny, a on obecnie nie należał do złych. Może miejsce było zaniedbane, ale na pewno nie wołające o szybki remont. To też jedna z weselszych wiadomości, ponieważ nie będę musiał od razu wykładać funduszy na szybką poprawę warunków. Moje zwierzęta w obecnych na pewno dałyby sobie radę.
Miałem gorsze obawy, ale niepotrzebnie.
Nawet się uśmiechnąłem delikatnie, a pionowa blizna przestała na moment nią być. Wykrzywiła się zgodnie z ruchem kącików ust, strasznie szpecąc lico. Nie zwróciłem na to uwagi, nie mając lustra przed sobą. Stałem w miejscu, bijąc się z własnymi myślami. Co powinienem zrobić teraz? Wyciągnąć telefon i zadzwonić do właściciela, aby przyjechał na miejsce? A może przespać się z myślą, iż tu musiałbym zatrzymać się na dłużej?
Zbyt dużo pytań, a odpowiedzi wciąż nazbyt mało. Zadręczałem się? Nie. Niepokoiłem tylko o zwierzęta będące pod moją opieką. Przerzucanie ich z kąta w kąt jak zabawki nie było dobrą polityką. Poza tym, ja również potrzebowałem stabilizacji. Uciekałem od przeszłości tyle lat, że łaskawie mógłbym w końcu spasować. Tyle że, wciąż miałem przed oczyma...
Przeszkodę, którą skakałem tak wiele razy. Końską grzywę, splecioną w gustowne korki. Słyszałem krzyki rozentuzjazmowanego tłumu. Wołali o wygraną. Łydka. Wybicie...
Ból.
Aż podskoczyłem w miejscu, gdy Avia polizała moją dłoń. Ułożyłem ją na jej łbie i pogłaskałem. Suka zawsze wiedziała, kiedy interweniować.
Zerknąłem na Eve, zupełnie zapomniawszy, że i ona tutaj ze mną jest. Zachowywałem się ostatnio wielce niepoprawnie.
- I co o tym sądzisz? - potrzebowałem kobiecego punktu widzenia? Może.
Ogólnie droga do stajni nie należała do łatwych, ale przebiegła pomyślnie dzięki niedużym utrudnieniom. Odrobinę ciężko było zapanować nad bestiami, które towarzyszyły mężczyźnie, dlatego Eve dla własnego bezpieczeństwa zachowywała odpowiedni dystans. Czyli jakiś metr od tych dzikszych od Tarzana monstrów.
Ich mała "wycieczka", zaczęła się trochę przedłużać i już po chwili Evelyn zaczęła odczuwać bolesne tego skutki. Jej buty nie należały do najwygodniejszych. Nie miały również typowej, płaskiej podeszwy. Jednak dziewczyna nie dawała tego po sobie poznać i dzielnie parła naprzód.
Wkrótce dotarli na miejsce. Skromnym zdaniem dziewczyny to... cóż, nie był to pierwszej klasy ośrodek jeździecki. Zacisnęła wargi w wąską linię, nie chcąc, by z jej ust padły zbędne słowa. Dla niej to nie było nic specjalnego, ale dla niego mogło mieć to duże znaczenie, czyż nie?
Kiedy Marcus odpiął psy, nieco się wzdrygnęła, wiedząc, do czego może dojść z takimi dzikusami. Jednakże gdy się oddaliły, ciut przybliżyła się do niego, aczkolwiek nadal dzielił ją od niego dystans. To tak na wszelki wypadek, gdyby czegoś próbował.
Od ich wyruszenia z lotniska, nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ich obserwuje. A dokładnie to ją. Przez całą drogę powstrzymywała się, by nie spojrzeć przez ramię, czy ktoś jej nie śledzi. Czyżby wpadała już w paranoję? Nic podobnego - po prostu czuła, że coś jest nie tak, a jej instynkt samozachowawczy i rozsądek wołały o pomoc!
Obsesja w końcu wzięła górę i jak Ewa skuszona przez biblijnego węża obróciła się, by rzucić okiem na to, co znajdowało się w tyle. O dziwo, nic się tam nie ruszało. Zwyczajne, szare pustkowie. Żadnych tajniaków. Nic. I to skrycie sfrustrowało Eve. Jak to możliwe, że osoba jej pokroju myślała, że coś się na nią uwzięło, a okazało się to nieprawdą? Może ma już urojenia od tego bólu jej lotosowych stópek...
Na powrót zwróciła się w stronę mini rancza. Nie zapowiadało się ono wyśmienicie, ale... niektórzy od tego woleli albo raczej musieli zacząć.
Popatrzała w kierunku jej nowego znajomego, lecz on zdawał się zapaść w pewnego rodzaju trans. Z grzeczności wolała go z niego nie wyrywać. Jeszcze by się jej dostało za przeszkadzanie mu.
Tak więc obudził się dopiero po konfrontacji z jego przyjacielem... przyjaciółką? Nieistotne.
Jeśli faktycznie zamierzał poznać jej opinię, nie zamierzała owijać w bawełnę. Sam wydał na siebie wyrok. Estetyzm zobowiązuje.
- Hm... Sądzę, że przydałby się gruntowny remont. - Przebiegła wstępnie wzrokiem po parceli. - Przede wszystkim należałoby sprawdzić, czy konstrukcje dalej silnie się trzymają i odmalować ściany. Na dodatek wyciąć zbędne krzewy i trawy, ponieważ sporo zarosły. No i może posadzić jakieś ładne rośliny, by były przy drodze wiodącej tutaj.
Ich mała "wycieczka", zaczęła się trochę przedłużać i już po chwili Evelyn zaczęła odczuwać bolesne tego skutki. Jej buty nie należały do najwygodniejszych. Nie miały również typowej, płaskiej podeszwy. Jednak dziewczyna nie dawała tego po sobie poznać i dzielnie parła naprzód.
Wkrótce dotarli na miejsce. Skromnym zdaniem dziewczyny to... cóż, nie był to pierwszej klasy ośrodek jeździecki. Zacisnęła wargi w wąską linię, nie chcąc, by z jej ust padły zbędne słowa. Dla niej to nie było nic specjalnego, ale dla niego mogło mieć to duże znaczenie, czyż nie?
Kiedy Marcus odpiął psy, nieco się wzdrygnęła, wiedząc, do czego może dojść z takimi dzikusami. Jednakże gdy się oddaliły, ciut przybliżyła się do niego, aczkolwiek nadal dzielił ją od niego dystans. To tak na wszelki wypadek, gdyby czegoś próbował.
Od ich wyruszenia z lotniska, nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ich obserwuje. A dokładnie to ją. Przez całą drogę powstrzymywała się, by nie spojrzeć przez ramię, czy ktoś jej nie śledzi. Czyżby wpadała już w paranoję? Nic podobnego - po prostu czuła, że coś jest nie tak, a jej instynkt samozachowawczy i rozsądek wołały o pomoc!
Obsesja w końcu wzięła górę i jak Ewa skuszona przez biblijnego węża obróciła się, by rzucić okiem na to, co znajdowało się w tyle. O dziwo, nic się tam nie ruszało. Zwyczajne, szare pustkowie. Żadnych tajniaków. Nic. I to skrycie sfrustrowało Eve. Jak to możliwe, że osoba jej pokroju myślała, że coś się na nią uwzięło, a okazało się to nieprawdą? Może ma już urojenia od tego bólu jej lotosowych stópek...
Na powrót zwróciła się w stronę mini rancza. Nie zapowiadało się ono wyśmienicie, ale... niektórzy od tego woleli albo raczej musieli zacząć.
Popatrzała w kierunku jej nowego znajomego, lecz on zdawał się zapaść w pewnego rodzaju trans. Z grzeczności wolała go z niego nie wyrywać. Jeszcze by się jej dostało za przeszkadzanie mu.
Tak więc obudził się dopiero po konfrontacji z jego przyjacielem... przyjaciółką? Nieistotne.
Jeśli faktycznie zamierzał poznać jej opinię, nie zamierzała owijać w bawełnę. Sam wydał na siebie wyrok. Estetyzm zobowiązuje.
- Hm... Sądzę, że przydałby się gruntowny remont. - Przebiegła wstępnie wzrokiem po parceli. - Przede wszystkim należałoby sprawdzić, czy konstrukcje dalej silnie się trzymają i odmalować ściany. Na dodatek wyciąć zbędne krzewy i trawy, ponieważ sporo zarosły. No i może posadzić jakieś ładne rośliny, by były przy drodze wiodącej tutaj.
Patrzyłem ponad nią, najwyraźniej czymś zaintrygowany. Czy widziałem jak dziewczyna się obraca i za siebie zerka? Czy tylko dałem się ponownie ponieść fantazji i właśnie w oddali planowałem postawić znak informujący, że jest się na moim terenie?
Moim?
Ta sprawa nie została prawnie rozwiązana. W ogóle nie podjąłem żadnych kroków, które miałyby się zakończyć pozytywnym wynikiem. Jeszcze nie rozmawiałem z właścicielem tego miejsca. Mógłbym je kupić, ale i istniała szansa dzierżawy. Z punktu widzenia ekonomii, druga opcja była droższa. Poza tym, nie miałbym takiej swobody w działaniu jakiej bym chciał. To również stanowiło niejaki problem.
Cholera, musiałbym się z tym przespać.
Tylko gdzie?
Kącki ust drgnęły, ale nie uśmiechnąłem się. Chciałem przeklinać, ale przy dziewczynie nie mogłem. Nie wypadało. Właściwie to jedną noc mogłem spędzić w hotelu bądź wynająć pokój u jakieś miłej staruszki, która dorabia do małej emeryturki. Musiałbym tylko popytać okolicznych mieszkańców czy istnieje taka możliwość.
Przejechałem dłonią po moim zaroście, aby zaraz spojrzeć na Eve i wsłuchać się jej odpowiedź. Tak, to miejsce wymagało gruntownego remontu. Ale czy pieniądze się wrócą? To ryzyko interesów. Wkład musi być mniejszy niż zysk, inaczej wychodzi się pod kreską. Na to pozwolić sobie nie mogłem. Mimo wszystko byłem zawodnikiem o bardzo dobrej reputacji. Czy powinienem ruszyć stare kontakty? Może to się okazać opłacalnym krokiem.
Nie mogę zapominać, że z paru miejsc mnie zwolniono. To podważy mój autorytet. Chociaż, można to nazwać drobnostką. Małym incydentem.
Skąd we mnie taka znieczulica nagle? Zazwyczaj brałem opinie innych do siebie, a teraz nagle poczułem gniew i niechęć. W sumie, nie potrzebuje ich pomocy. Nigdy jej nawet nie chciałem...
Publiczność klaskała i wiwatowała, a ja chwaliłem konia najszczerzej jak potrafiłem. Poklepywałem serdecznie po szyi, taki dobry był to przejazd w naszym wykonaniu. Dał z siebie naprawdę wszystko. Miałem wtedy tak wiele...
- Masz rację. - odezwałem się w końcu po dłuższej chwili milczenia. - To miejsca wymaga wkładu pieniężnego jak i fizycznego. To pierwsze trudniej zdobyć, ale to drugie też nie należy do najłatwiejszych. - z resztą, co w życiu jest proste? Od samego początku mam problemy. Już ten incydent na lotnisku zmusił mnie do gwałtownych zmian w planach. Niekoniecznie byłem nimi zachwycony. Ale z drugiej strony, czy w końcu nie szykuje się coś na co od dawna czekałem? Coś pięknego?
- Zmęczona? A może głodna i spragniona? - co prawda nie miałem przy sobie niczego, co aktualnie zaspokoiłoby jakąkolwiek potrzebę, ale telefon rozwiązywał wszystko. Pizzeria i jakoś wytrwam do dnia następnego. Gorzej z psami. Zacząłem szukać ich, błądząc lazurowymi oczyma po całym terenie. Cała trójka leżała w cieniu i spała. Zatem lot był dla nich bardzo męczący, a spacer tutaj równie wymagający. To dobrze, przynajmniej nie będą przeszkadzać. Plusem ich towarzystwo był fakt, że wytropiłyby każdego obcego, jeżeli akurat zapach niósłby się z wiatrem. Eve mogła o tym nie wiedzieć, ale ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Być może to było kwestią mojej luźnej postawy jakbym nie podejrzewam, że ktokolwiek może mnie śledzić. Już sama obecność tych bestii to doskonała wizytówka mojego nastroju na prowadzenie konwersacji. Nigdy nie byłem nazbyt chętny.
Wyjąłem telefon z kieszeni.
- Przepraszam na moment. Zadzwonię do właściciela. - odnalazłem jego numer w kontaktach, po czym poczekałem, aż sygnał przerodzi się w połączenie. Kiedy odebrał, wytłumaczyłem mu pokrótce gdzie jestem i czego od niego oczekuje. Dziewczyna mogła wywnioskować z mojej miny, że niekoniecznie to dostałem w takiej formie jakiej chciałem. No cóż, trafił mi się palant po drugiej stronie. W końcu pożegnałem się i schowałem komórkę na miejsce.
- Niedługo przyjedzie. Proponowałbym usiąść w cieniu i odpocząć. Zamówiłbym jedzenie, ktoś tu na pewno dojedzie. - na hojniejszą propozycję nie było mnie stać, dosłownie. Ewentualnie jakby chciała wrócić do domu to zawsze mogłem odprowadzić ją do ulicy i zapłacić za taxi.
Moim?
Ta sprawa nie została prawnie rozwiązana. W ogóle nie podjąłem żadnych kroków, które miałyby się zakończyć pozytywnym wynikiem. Jeszcze nie rozmawiałem z właścicielem tego miejsca. Mógłbym je kupić, ale i istniała szansa dzierżawy. Z punktu widzenia ekonomii, druga opcja była droższa. Poza tym, nie miałbym takiej swobody w działaniu jakiej bym chciał. To również stanowiło niejaki problem.
Cholera, musiałbym się z tym przespać.
Tylko gdzie?
Kącki ust drgnęły, ale nie uśmiechnąłem się. Chciałem przeklinać, ale przy dziewczynie nie mogłem. Nie wypadało. Właściwie to jedną noc mogłem spędzić w hotelu bądź wynająć pokój u jakieś miłej staruszki, która dorabia do małej emeryturki. Musiałbym tylko popytać okolicznych mieszkańców czy istnieje taka możliwość.
Przejechałem dłonią po moim zaroście, aby zaraz spojrzeć na Eve i wsłuchać się jej odpowiedź. Tak, to miejsce wymagało gruntownego remontu. Ale czy pieniądze się wrócą? To ryzyko interesów. Wkład musi być mniejszy niż zysk, inaczej wychodzi się pod kreską. Na to pozwolić sobie nie mogłem. Mimo wszystko byłem zawodnikiem o bardzo dobrej reputacji. Czy powinienem ruszyć stare kontakty? Może to się okazać opłacalnym krokiem.
Nie mogę zapominać, że z paru miejsc mnie zwolniono. To podważy mój autorytet. Chociaż, można to nazwać drobnostką. Małym incydentem.
Skąd we mnie taka znieczulica nagle? Zazwyczaj brałem opinie innych do siebie, a teraz nagle poczułem gniew i niechęć. W sumie, nie potrzebuje ich pomocy. Nigdy jej nawet nie chciałem...
Publiczność klaskała i wiwatowała, a ja chwaliłem konia najszczerzej jak potrafiłem. Poklepywałem serdecznie po szyi, taki dobry był to przejazd w naszym wykonaniu. Dał z siebie naprawdę wszystko. Miałem wtedy tak wiele...
- Masz rację. - odezwałem się w końcu po dłuższej chwili milczenia. - To miejsca wymaga wkładu pieniężnego jak i fizycznego. To pierwsze trudniej zdobyć, ale to drugie też nie należy do najłatwiejszych. - z resztą, co w życiu jest proste? Od samego początku mam problemy. Już ten incydent na lotnisku zmusił mnie do gwałtownych zmian w planach. Niekoniecznie byłem nimi zachwycony. Ale z drugiej strony, czy w końcu nie szykuje się coś na co od dawna czekałem? Coś pięknego?
- Zmęczona? A może głodna i spragniona? - co prawda nie miałem przy sobie niczego, co aktualnie zaspokoiłoby jakąkolwiek potrzebę, ale telefon rozwiązywał wszystko. Pizzeria i jakoś wytrwam do dnia następnego. Gorzej z psami. Zacząłem szukać ich, błądząc lazurowymi oczyma po całym terenie. Cała trójka leżała w cieniu i spała. Zatem lot był dla nich bardzo męczący, a spacer tutaj równie wymagający. To dobrze, przynajmniej nie będą przeszkadzać. Plusem ich towarzystwo był fakt, że wytropiłyby każdego obcego, jeżeli akurat zapach niósłby się z wiatrem. Eve mogła o tym nie wiedzieć, ale ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Być może to było kwestią mojej luźnej postawy jakbym nie podejrzewam, że ktokolwiek może mnie śledzić. Już sama obecność tych bestii to doskonała wizytówka mojego nastroju na prowadzenie konwersacji. Nigdy nie byłem nazbyt chętny.
Wyjąłem telefon z kieszeni.
- Przepraszam na moment. Zadzwonię do właściciela. - odnalazłem jego numer w kontaktach, po czym poczekałem, aż sygnał przerodzi się w połączenie. Kiedy odebrał, wytłumaczyłem mu pokrótce gdzie jestem i czego od niego oczekuje. Dziewczyna mogła wywnioskować z mojej miny, że niekoniecznie to dostałem w takiej formie jakiej chciałem. No cóż, trafił mi się palant po drugiej stronie. W końcu pożegnałem się i schowałem komórkę na miejsce.
- Niedługo przyjedzie. Proponowałbym usiąść w cieniu i odpocząć. Zamówiłbym jedzenie, ktoś tu na pewno dojedzie. - na hojniejszą propozycję nie było mnie stać, dosłownie. Ewentualnie jakby chciała wrócić do domu to zawsze mogłem odprowadzić ją do ulicy i zapłacić za taxi.
Mężczyzna chyba nie zauważył jej niepokoju i odwrócenia się. Najwyraźniej był zajęty czym innym. Może to i dobrze? Nie uzna ją przynajmniej za psychiczną.
Hm... Więc nie był nawet umówiony z właścicielem? Sprawy się trochę pokomplikowały. Dla Eve Marcus wyglądał na porządnego, chłodno-myślącego człowieka. Okazało się jednak, że będzie potrzeba trochę zachodu i nowych planów, bo w rzeczywistości stanowił on swoistą mieszankę rozgorączkowania, zimna i ambicji. Tak go ona przynajmniej widziała. Nie chciał pomocy, ciężko mu było samemu podjąć rozmowę, a w dodatku marzył o czymś, jak na jej gust, mało możliwym.
Powstrzymała się od westchnięcia. W chwili obecnej nic by to nie dało, a mogłoby jedynie pogorszyć już i tak niezbyt dobrą sytuację.
Spojrzała na niego niepewnie, gdy wspomniał o pracy fizycznej i funduszach. Skąd on na to weźmie pieniądze? Raczej nie wyglądał na zawodowego biznesmena. Starała się nie oceniać książki po okładce, ale w tej kwestii nie znalazła żadnych wątpliwości: Marcus nie szastał zielonymi na prawo i lewo. Definitywnie. Więc czemu tu przyjechał? Spodziewał się cudów? Nie pojmowała tego, lecz jej twarz nadal wyrażała zwyczajną obojętność. W przeciwnym wypadku wybałuszyłaby oczy i stała jak wryta, niemo pytając go o jakiekolwiek wytłumaczenie dla tego przedsięwzięcia.
- To prawda. - Przytaknęła poważnie na jego stwierdzenie. Może nie wiedziała, jak to jest być dzieckiem z biednej rodziny, ale doskonale rozumiała, co to znaczy ciężka praca. Nieraz nie było jej w domu i na wiele dni traciła kontakt ze swoimi bliskimi z powodu swojej profesji, nad czym bardzo ubolewała. Zwłaszcza nad straconymi chwilami, które mogłaby poświęcić swojemu nieswojemu bratu.
- Nie, raczej tylko zmęczona. - Pokręciła głową przecząco. - Jestem przyzwyczajona do skromnych posiłków o wyznaczonej porze dnia, w końcu pracuję w modelingu. - Parsknęła sardonicznie.
Jak na osobę, która specjalnie nie przejmuje się tym, co je, miała niesamowity metabolizm. Gdyby nie to, prawdopodobnie odebrano by jej rangę czołowej japońskiej modelki.
Czekała cierpliwie, aż skończy rozmowę. Cisza jej nie przeszkadzała. Jako, że parcela była położona z dala od autostrad i innych hałaśliwych obiektów, mogła nacieszyć się naturalnymi odgłosami przyrody. W sumie to ją to ani nie grzało, ani nie chłodziło, ale lepsze to niż wieczny zgiełk miasta. Uszy mogły pęknąć od tej dysharmonii, uch.
Chcąc odpowiedzieć mu na pytanie, uchyliła lekko usta, aczkolwiek nie zdążyła wydobyć z siebie słów, kiedy znienacka zadzwonił jej telefon.
Utkwiła wzrok w odbiorcy. Brat. Jakżeby inaczej. Ciekawe, co tym razem zmalował.
- Przepraszam na moment. - Powiedziała do swojego nowego znajomego, idąc na stronę.
W słuchawce usłyszała głos swojego młodszego brata, który brzmiał, jakby coś kręcił. Miotał się w swoich prośbach, ale w tle słyszała rozgniewanych rodziców. To nie wróżyło nic dobrego. Dan miał talent do pakowania się w tarapaty, a w dodatku ciężko było mu się do każdej wpadki przyznać. Na szczęście kiepsko kłamał. Na szczęście.
Z jego stęknięć i gniewnych odgłosów ze strony matki oraz ojca wywnioskowała, że musi się natychmiastowo pojawić w domu. Dość długo jej tam nie było, ale... powinna trafić. Nie bała się chodzić w pojedynkę, jeśli coś groziło jej ukochanemu bratu.
- Wychodzi na to, że muszę się szybko zjawić w domu. Jest dość późno i rodzina się o mnie martwi. - Zrobiła kwaśną minę. Jej też to nie przypadło do gustu, ale co miała zrobić? Zostawić najmłodszego członka rodziny na pastwę losu?
To, co mu powiedziała, nie było zupełnie kłamstwem. Owszem, ktoś się martwił, ale nie była to jej rodzina. Tylko ona sama.
- Dokończymy to kiedy indziej. - Dygnęła delikatnie i pożegnała się z Marcusem. Nie chciała podwózki. Czułaby się źle, wykorzystując jego dobroć do własnych celów.
[z/t] (Już Cię dłużej nie trzymam @@)
Hm... Więc nie był nawet umówiony z właścicielem? Sprawy się trochę pokomplikowały. Dla Eve Marcus wyglądał na porządnego, chłodno-myślącego człowieka. Okazało się jednak, że będzie potrzeba trochę zachodu i nowych planów, bo w rzeczywistości stanowił on swoistą mieszankę rozgorączkowania, zimna i ambicji. Tak go ona przynajmniej widziała. Nie chciał pomocy, ciężko mu było samemu podjąć rozmowę, a w dodatku marzył o czymś, jak na jej gust, mało możliwym.
Powstrzymała się od westchnięcia. W chwili obecnej nic by to nie dało, a mogłoby jedynie pogorszyć już i tak niezbyt dobrą sytuację.
Spojrzała na niego niepewnie, gdy wspomniał o pracy fizycznej i funduszach. Skąd on na to weźmie pieniądze? Raczej nie wyglądał na zawodowego biznesmena. Starała się nie oceniać książki po okładce, ale w tej kwestii nie znalazła żadnych wątpliwości: Marcus nie szastał zielonymi na prawo i lewo. Definitywnie. Więc czemu tu przyjechał? Spodziewał się cudów? Nie pojmowała tego, lecz jej twarz nadal wyrażała zwyczajną obojętność. W przeciwnym wypadku wybałuszyłaby oczy i stała jak wryta, niemo pytając go o jakiekolwiek wytłumaczenie dla tego przedsięwzięcia.
- To prawda. - Przytaknęła poważnie na jego stwierdzenie. Może nie wiedziała, jak to jest być dzieckiem z biednej rodziny, ale doskonale rozumiała, co to znaczy ciężka praca. Nieraz nie było jej w domu i na wiele dni traciła kontakt ze swoimi bliskimi z powodu swojej profesji, nad czym bardzo ubolewała. Zwłaszcza nad straconymi chwilami, które mogłaby poświęcić swojemu nieswojemu bratu.
- Nie, raczej tylko zmęczona. - Pokręciła głową przecząco. - Jestem przyzwyczajona do skromnych posiłków o wyznaczonej porze dnia, w końcu pracuję w modelingu. - Parsknęła sardonicznie.
Jak na osobę, która specjalnie nie przejmuje się tym, co je, miała niesamowity metabolizm. Gdyby nie to, prawdopodobnie odebrano by jej rangę czołowej japońskiej modelki.
Czekała cierpliwie, aż skończy rozmowę. Cisza jej nie przeszkadzała. Jako, że parcela była położona z dala od autostrad i innych hałaśliwych obiektów, mogła nacieszyć się naturalnymi odgłosami przyrody. W sumie to ją to ani nie grzało, ani nie chłodziło, ale lepsze to niż wieczny zgiełk miasta. Uszy mogły pęknąć od tej dysharmonii, uch.
Chcąc odpowiedzieć mu na pytanie, uchyliła lekko usta, aczkolwiek nie zdążyła wydobyć z siebie słów, kiedy znienacka zadzwonił jej telefon.
Utkwiła wzrok w odbiorcy. Brat. Jakżeby inaczej. Ciekawe, co tym razem zmalował.
- Przepraszam na moment. - Powiedziała do swojego nowego znajomego, idąc na stronę.
W słuchawce usłyszała głos swojego młodszego brata, który brzmiał, jakby coś kręcił. Miotał się w swoich prośbach, ale w tle słyszała rozgniewanych rodziców. To nie wróżyło nic dobrego. Dan miał talent do pakowania się w tarapaty, a w dodatku ciężko było mu się do każdej wpadki przyznać. Na szczęście kiepsko kłamał. Na szczęście.
Z jego stęknięć i gniewnych odgłosów ze strony matki oraz ojca wywnioskowała, że musi się natychmiastowo pojawić w domu. Dość długo jej tam nie było, ale... powinna trafić. Nie bała się chodzić w pojedynkę, jeśli coś groziło jej ukochanemu bratu.
- Wychodzi na to, że muszę się szybko zjawić w domu. Jest dość późno i rodzina się o mnie martwi. - Zrobiła kwaśną minę. Jej też to nie przypadło do gustu, ale co miała zrobić? Zostawić najmłodszego członka rodziny na pastwę losu?
To, co mu powiedziała, nie było zupełnie kłamstwem. Owszem, ktoś się martwił, ale nie była to jej rodzina. Tylko ona sama.
- Dokończymy to kiedy indziej. - Dygnęła delikatnie i pożegnała się z Marcusem. Nie chciała podwózki. Czułaby się źle, wykorzystując jego dobroć do własnych celów.
[z/t] (Już Cię dłużej nie trzymam @@)
Miałem problem, zdecydowanie. Byłem tego świadom, ale wcale nad tym nie pracowałem. Nie potrzebowałem innych, byli zbędni. Przywiązanie czy sympatia to tylko kolejny nawał komplikacji, dla których nie miałem cierpliwości. Rotacja znajomych i przyjaciół zawsze była duża, nic nie jest stałe. Nigdy.
Nawet sukces.
Ten w szczególności. Będąc na samym szczycie człowiek przyzwyczaja się do łatwiejszej drogi, pełnej euforii i nagród. Jednakże kiedy przychodzi mu upaść, wtedy boli najwięcej. Zamykają się drzwi przed nosem, los staje się wrogiem a wiele twarzy nagle przybiera wyraz jawnej agresji. Nie jesteś już w grupie, nie nadajesz się.
- Jesteś nikim. - gdzieś z czarnej masy wspomnień dobywa się kobiecy głos, który rani me uszy. - Myślałeś, że zostanę z kimś kto nie potrafi podetrzeć sobie tyłka? Ha, śmieszny jesteś!
Mimowolnie zacisnąłem własne dłonie w pięść, zalewając się gniewem jak wrzątkiem. Nie była warta mojego poświęcenia. Zgasiła zaangażowanie drwiną i śmiechem, wzgardziła mną, bo potrzebowałem pomocy. A teraz? A teraz kim ja jestem?
Nikim.
Dawny ja pierzchł przed rzeczywistością, umykając odpowiedzialności. Niestety, ale przeszłość miała mnie w swoim władaniu, nie potrafiłem się od niej uwolnić. Jedyne co mi po niej zostało to jakaś suma z zawodów, którą odkładem na czarną godzinę. Oczywiście to co zarobiłem później również zasilało moje konto, a puchary oraz medale skrzętnie przechowywałem. Nie byłem na tyle biedny, aby nie kupić rancza, ale nie byłem również ba tyle bogaty, by się tym chwalić. Pieniądz łapie pieniądz, ale równie szybko uwielbia ulatywać.
Ponownie uciekałem myślami przy kimś, jednakże dość szybko zareagowałem i zwróciłem twarz bezpośrednio w stronę dziewczyny. Ta na pewno uważała mnie za kawał buca i cóż, może miała rację. Jej ostatnie słowa wpadły mi do ucha czysto, zrozumiałem wszystko.
- Modelingu? To musi być bardzo ciekawe doświadczenie. - aczkolwiek nie podobały mi się kobiety przesadnie chude. Dieta i wyrzeczenia nie były warte ich zdrowia. Na szczęście coraz częściej się od tego odchodziło, chwaląc nieznaczne krągłości, które mężczyźni uwielbiają. Wbrew pozorom to i same zainteresowane coraz głośniej wyrażały swoje opinie. I dobrze, niech inni słuchają o prawdzie, ona podobno zawsze najlepsza.
- Jasne. - odpowiedziałem jej, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu. Są takie sprawy, które wymagają natychmiastowej reakcji, a często osoba po drugiej stronie słuchawki właśnie tego wymagała. Właściciel stajni był w szoku, że dotarłem na miejsce. Nie wyrażał chęci na spotkanie, ale ostatecznie się ugiął. On sam nie wiedział czego chciał, raz mówił o sprzedaży, a raz o sentymentach. Na pewno odpowiednia kwota załatwi ten moralny konflikt. Gotówka większości otwiera oczy. Trochę to smutne, kiedy serce przygniata złoto.
Wyglądało na to, że Eve będzie zmuszona opuścić moje towarzystwo, co potwierdziły zaraz jej słowa. Nie miałem dziewczynie tego za złe. Jeżeli jest potrzebna w innym miejscu to nie musi siedzieć ze mną tutaj, nie trzymałem jej na siłę. Bo kim ja byłem?
Nikim.
Kobiecy głos zadźwięczał w mojej głowie ponownie, ale tym razem tylko się uśmiechnąłem. Nie za każdym razem wygra, nie pozwolę jej na to.
- Oczywiście, uważaj na siebie. - jednak nim odeszła to dałem jej świstek papieru z moim numerem telefonu. - Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy. Mam dług wobec ciebie, a ja je skrupulatnie spłacam. Do zobaczenia. - odprowadziłem jej osobę wzrokiem. Psy nawet nie ruszyły się z miejsca, chociaż machały entuzjastycznie ogonami. Kiedy ta zniknęła z mojego pola widzenia, na horyzoncie pojawił się samochód. Na pewno właściciel. Moja twarz od razu stała się chłodna i milcząca, przygotowywałem się do batalii, którą miałem nadzieję wygrać. Zbyt wiele zależało do tej potyczki.
Moje życie.
Otóż to. Być albo nie być.
Po sztywnym powitaniu nastąpiła ta część, w której pojawiają się konkrety. I tak, każdy z nas dowiedział się co chce ten drugi. Niestety, rozbieżność wymagań była duża. Właściciel był podstarzałym kawalerem, który obecnie wylegiwał się przed telewizorem i miał wszystko gdzieś. Ziemia wcale nie była sentymentalną pamiątką, po prostu była zadłużona. Ledwo co spłacał to groszami, ale nie przejmował się konsekwencjami. On ręce ma czyste. Zapytałem o jakiej kwocie mowa, kiedy mi ją wyjawił, aż się zaśmiałem z szyderstwem w oczach. Poniżej wartości miejsca, moim skromnym zdaniem, ale oprócz tego on chciał jeszcze coś dostać z tytułu sprzedaży. Nienormalny człowiek. Zaproponowałem w imię dobrego tonu, że dołożę tyle i tyle, a jeżeli mu nie pasuje to niech szuka sobie innego jelenia, bo ja nim nie jestem. Oczywiście zafundował mi jakąś łzawą historyjkę, która się kupy nie trzymała. Nie wzruszyłem się tylko wkurzyłem. Traciłem swój cenny czas! Właściciel naburmuszył się i zaczął kalkulować, nie były to kokosy, ale miałby problem z głowy. W końcu uścisnął mi dłoń, jednak zgoda.
Skąd miałem pieniądze? Zawsze trzeba mieć wyjście awaryjne i ja się zabezpieczyłem. Akurat nie wyszedłem na tym najgorzej, a jeżeli byłaby taka potrzeba to zawsze mogłem spieniężyć złoto z zawodów. Na biednego nie trafiło. Umowa została podpisana, formalności dopełnione. Wystarczyło ogarnąć to miejsce i wprowadzić zwierzyniec.
A potem spróbować napisać swoją historię od nowa...
Nawet sukces.
Ten w szczególności. Będąc na samym szczycie człowiek przyzwyczaja się do łatwiejszej drogi, pełnej euforii i nagród. Jednakże kiedy przychodzi mu upaść, wtedy boli najwięcej. Zamykają się drzwi przed nosem, los staje się wrogiem a wiele twarzy nagle przybiera wyraz jawnej agresji. Nie jesteś już w grupie, nie nadajesz się.
- Jesteś nikim. - gdzieś z czarnej masy wspomnień dobywa się kobiecy głos, który rani me uszy. - Myślałeś, że zostanę z kimś kto nie potrafi podetrzeć sobie tyłka? Ha, śmieszny jesteś!
Mimowolnie zacisnąłem własne dłonie w pięść, zalewając się gniewem jak wrzątkiem. Nie była warta mojego poświęcenia. Zgasiła zaangażowanie drwiną i śmiechem, wzgardziła mną, bo potrzebowałem pomocy. A teraz? A teraz kim ja jestem?
Nikim.
Dawny ja pierzchł przed rzeczywistością, umykając odpowiedzialności. Niestety, ale przeszłość miała mnie w swoim władaniu, nie potrafiłem się od niej uwolnić. Jedyne co mi po niej zostało to jakaś suma z zawodów, którą odkładem na czarną godzinę. Oczywiście to co zarobiłem później również zasilało moje konto, a puchary oraz medale skrzętnie przechowywałem. Nie byłem na tyle biedny, aby nie kupić rancza, ale nie byłem również ba tyle bogaty, by się tym chwalić. Pieniądz łapie pieniądz, ale równie szybko uwielbia ulatywać.
Ponownie uciekałem myślami przy kimś, jednakże dość szybko zareagowałem i zwróciłem twarz bezpośrednio w stronę dziewczyny. Ta na pewno uważała mnie za kawał buca i cóż, może miała rację. Jej ostatnie słowa wpadły mi do ucha czysto, zrozumiałem wszystko.
- Modelingu? To musi być bardzo ciekawe doświadczenie. - aczkolwiek nie podobały mi się kobiety przesadnie chude. Dieta i wyrzeczenia nie były warte ich zdrowia. Na szczęście coraz częściej się od tego odchodziło, chwaląc nieznaczne krągłości, które mężczyźni uwielbiają. Wbrew pozorom to i same zainteresowane coraz głośniej wyrażały swoje opinie. I dobrze, niech inni słuchają o prawdzie, ona podobno zawsze najlepsza.
- Jasne. - odpowiedziałem jej, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu. Są takie sprawy, które wymagają natychmiastowej reakcji, a często osoba po drugiej stronie słuchawki właśnie tego wymagała. Właściciel stajni był w szoku, że dotarłem na miejsce. Nie wyrażał chęci na spotkanie, ale ostatecznie się ugiął. On sam nie wiedział czego chciał, raz mówił o sprzedaży, a raz o sentymentach. Na pewno odpowiednia kwota załatwi ten moralny konflikt. Gotówka większości otwiera oczy. Trochę to smutne, kiedy serce przygniata złoto.
Wyglądało na to, że Eve będzie zmuszona opuścić moje towarzystwo, co potwierdziły zaraz jej słowa. Nie miałem dziewczynie tego za złe. Jeżeli jest potrzebna w innym miejscu to nie musi siedzieć ze mną tutaj, nie trzymałem jej na siłę. Bo kim ja byłem?
Nikim.
Kobiecy głos zadźwięczał w mojej głowie ponownie, ale tym razem tylko się uśmiechnąłem. Nie za każdym razem wygra, nie pozwolę jej na to.
- Oczywiście, uważaj na siebie. - jednak nim odeszła to dałem jej świstek papieru z moim numerem telefonu. - Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy. Mam dług wobec ciebie, a ja je skrupulatnie spłacam. Do zobaczenia. - odprowadziłem jej osobę wzrokiem. Psy nawet nie ruszyły się z miejsca, chociaż machały entuzjastycznie ogonami. Kiedy ta zniknęła z mojego pola widzenia, na horyzoncie pojawił się samochód. Na pewno właściciel. Moja twarz od razu stała się chłodna i milcząca, przygotowywałem się do batalii, którą miałem nadzieję wygrać. Zbyt wiele zależało do tej potyczki.
Moje życie.
Otóż to. Być albo nie być.
Po sztywnym powitaniu nastąpiła ta część, w której pojawiają się konkrety. I tak, każdy z nas dowiedział się co chce ten drugi. Niestety, rozbieżność wymagań była duża. Właściciel był podstarzałym kawalerem, który obecnie wylegiwał się przed telewizorem i miał wszystko gdzieś. Ziemia wcale nie była sentymentalną pamiątką, po prostu była zadłużona. Ledwo co spłacał to groszami, ale nie przejmował się konsekwencjami. On ręce ma czyste. Zapytałem o jakiej kwocie mowa, kiedy mi ją wyjawił, aż się zaśmiałem z szyderstwem w oczach. Poniżej wartości miejsca, moim skromnym zdaniem, ale oprócz tego on chciał jeszcze coś dostać z tytułu sprzedaży. Nienormalny człowiek. Zaproponowałem w imię dobrego tonu, że dołożę tyle i tyle, a jeżeli mu nie pasuje to niech szuka sobie innego jelenia, bo ja nim nie jestem. Oczywiście zafundował mi jakąś łzawą historyjkę, która się kupy nie trzymała. Nie wzruszyłem się tylko wkurzyłem. Traciłem swój cenny czas! Właściciel naburmuszył się i zaczął kalkulować, nie były to kokosy, ale miałby problem z głowy. W końcu uścisnął mi dłoń, jednak zgoda.
Skąd miałem pieniądze? Zawsze trzeba mieć wyjście awaryjne i ja się zabezpieczyłem. Akurat nie wyszedłem na tym najgorzej, a jeżeli byłaby taka potrzeba to zawsze mogłem spieniężyć złoto z zawodów. Na biednego nie trafiło. Umowa została podpisana, formalności dopełnione. Wystarczyło ogarnąć to miejsce i wprowadzić zwierzyniec.
A potem spróbować napisać swoją historię od nowa...
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach