▲▼
C Z A S: koniec sierpnia 2020 r.
M I E J S C E: Kanada, Vancouver, rezydencja państwa Bieber (dom rodzinny Slovaca)
Promienie sierpniowego słońca oświetlały pokaźnych rozmiarów willę otoczoną zadbanym ogrodem. Ogrodnik odziany w liberię właśnie przycinał niesforne gałązki żywopłotu. Pokojówka za pomocątwarzy Smugglera podbieraka wyławiała niesforne liście z fontanny. Wszystko na terenie posesji musiało być perfekcyjne. Tymczasem akcja toczyła się w bogato urządzonej jadalni, a przynajmniej miała się tam zacząć. Przy długim, mahoniowym stole siedziały cztery postacie. Trzy z nich wytwornie ubrane, czwarta już nie tak bardzo. W tle słychać było utwory Mozarta i gdyby nie one, w pomieszczeniu najprawdopodobniej panowałaby absolutna cisza. Przerywana od czasu do czasu odgłosem sztućców uderzających o talerze. Siedemnastoletni brunet raz po raz posyłał nerwowe spojrzenia to swoim rodzicom, to siedzącemu naprzeciwko niego chłopakowi. Wcześniej poinstruował go, żeby nie odzywał się niepytany, jednak wiedział, że prędzej czy później dojdzie do konfrontacji. Mało brakowało, by jego czoło zrosił zimny pot.
Starszy mężczyzna o czarnych włosach przyprószonych już gdzieniegdzie siwizną i szarych oczach prawie identycznych do oczu jego syna powolnym ruchem odłożył sztućce na talerz, sygnalizując tym, że skończył jedzenie swojego homara (dlaczego to musiał być akurat homar? Przecież Chester nie poradzi sobie z homarem…), otarł kąciki ust serwetką, po czym odchrząknął. Slovac aż podskoczył na krześle, chwilę później wbijając wzrok w swój posiłek.
- Więc… Chester, tak? Hmm… może powiesz nam, jakie są twoje plany na przyszłość?
Słowak zacisnął mocniej dłonie na dzierżonym srebrze stołowym. Dlaczego to zawsze musiało być pytanie o przyszłość? Może jeszcze padnie pytanie…
- Jak radzisz sobie w szkole? – dorzuciła kobieta, dopełniając pytanie swojego męża. Jej nienagannie wypielęgnowane paznokcie pomalowane na kolor ciemnego granatu przypominały nieco szpony. Wszystko w jej wyglądzie było tak nienaganne i dopracowane, ze aż przytłaczało: fryzura, makijaż, strój… Spojrzenie mętno-zielonych oczu, którym taksowała gościa, nie należało do zbyt przychylnych.
No i padło. Właśnie to pytanie, które nie powinno padać na początku ich konwersacji. To będzie katastrofa.
C Z A S: koniec sierpnia 2020 r.
M I E J S C E: Kanada, Vancouver, rezydencja państwa Bieber (dom rodzinny Slovaca)
Promienie sierpniowego słońca oświetlały pokaźnych rozmiarów willę otoczoną zadbanym ogrodem. Ogrodnik odziany w liberię właśnie przycinał niesforne gałązki żywopłotu. Pokojówka za pomocą
Starszy mężczyzna o czarnych włosach przyprószonych już gdzieniegdzie siwizną i szarych oczach prawie identycznych do oczu jego syna powolnym ruchem odłożył sztućce na talerz, sygnalizując tym, że skończył jedzenie swojego homara (dlaczego to musiał być akurat homar? Przecież Chester nie poradzi sobie z homarem…), otarł kąciki ust serwetką, po czym odchrząknął. Slovac aż podskoczył na krześle, chwilę później wbijając wzrok w swój posiłek.
- Więc… Chester, tak? Hmm… może powiesz nam, jakie są twoje plany na przyszłość?
Słowak zacisnął mocniej dłonie na dzierżonym srebrze stołowym. Dlaczego to zawsze musiało być pytanie o przyszłość? Może jeszcze padnie pytanie…
- Jak radzisz sobie w szkole? – dorzuciła kobieta, dopełniając pytanie swojego męża. Jej nienagannie wypielęgnowane paznokcie pomalowane na kolor ciemnego granatu przypominały nieco szpony. Wszystko w jej wyglądzie było tak nienaganne i dopracowane, ze aż przytłaczało: fryzura, makijaż, strój… Spojrzenie mętno-zielonych oczu, którym taksowała gościa, nie należało do zbyt przychylnych.
No i padło. Właśnie to pytanie, które nie powinno padać na początku ich konwersacji. To będzie katastrofa.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: How I met your parents [Chester x Słowak]
Sob Maj 07, 2016 3:39 pm
Sob Maj 07, 2016 3:39 pm
─ Ty chyba ocipiałeś do reszty. ─ tak ciotka Freya troskliwie skomentowała wiadomość Chestera o tym, że rodzice jego za dobrze sytuowanego chłopaka chcą ich oboje na obiedzie, a negatywna odpowiedź na zaproszenie równałaby się bezwzględnym celibatem dla Irlandczyka.
I to był dowód na to, że tych dwoje łączyły jakieś więzy rodzinne, gdyż, oprócz odpychającego usposobienia, mieli identyczną reakcję i minę na tę radosną wieść. Przy czym Heachthinghearn sarknął, czy ma się upewnić i zapytać ojczulka Słowaka, czy może go ruchać, czy najpierw ma się oświadczyć. Choć wnosząc po tym, że był on typem człowieka czynu, istniało realne zagrożenie, że to nie był żart i wystosuje takie pytanie do wyższej instancji, jaką była głowa tej burżujskiej rodziny.
Jak to on, musiał zrobić wszystko na opak. “Ubierz się ładnie.” ─ Chess wysnuł teorię, że koszula w kratę prosto z tartaku i podkoszulek z ringu (tak, miał go raz czy dwa na swoim treningu bokserskim) będą ideolo. Przynajmniej wypastował dla jego rodziców buty! Oczywiście, niezbędnikiem każdego punka była ramoneska, w stylizacji bruneta nie mogło jej zabraknąć. Najpierw zasady, a raczej ich brak! No, i jeszcze ułożył jako-tako włosy i psiknął na nie lakierem, żeby nie opadły pod mocą pieniędzy domu, w którym się znajdą. Ciągle utwierdzał się w przekonaniu, jak rzyga tymi całymi ważniakami z majątkiem w kilometrowej dupie. “Nie żuj gumy.” ─ wypluł dopiero przed bramą. “Nie obrażaj nikogo.” ─ zacisnął zęby w razie czego, może coś niestosownego uszłoby spomiędzy jego warg, a on nie zorientowałby się nawet! “Nie wierć się i nie biegaj.” ─ łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić, borąc pod uwagę, że rozmawiało się z gościem z silnym ADHD. “Do jedzenia weź nóż i widelec.” ─ niby rada dobra, aczkolwiek gdy Chester ujrzał na swoim talerzu coś, co wyglądało jak wydłużony krab, którego widywał czasem w akwarium w zoologicznym, nie wiedział, jak się zabrać za to opancerzone dziadostwo, więc dźgał je raz po raz, usiłując dobrnąć do jakiegokolwiek mięsa. Nogi mu pod stołem podrygiwały, jakby ten opracowywał kroki do tańca w trybie siedzącym, a było to możliwe, gdyż Chess przed podobnymi wygibasami się nie stronił, a jakże. Każda forma ruchu była zajebista, bez dwóch zdań.
Lecz walka z jakimś czerwonym czymś nie była na tyle warta swego, aby ten się z nim pieścił. Odłożył w końcu sztućce i to prawie w tym samym momencie, co w siwiejący mężczyzna, lecz on akurat wzrok wycelował w swojego siedzącego jak na gwoździach chłopaka, a jego złotawych oczach wyświetliło się błaganie: “Pokój mi to gówno, bo ja nawet nie wiem, gdzie to ma dupę.”. Gdyby był zdesperowany, powiedziałby to na głos, ale tak głodny nie był. Ostatnio znowu jakoś nie miał apetytu, choć w żaden sposób nie było to związane ze stresem. Heachthinhgearn tego dnia był luźny, jak stringi na typowej modelce-kościotrupie.
Gdy go zapytano, zwrócił czarną czuprynę bardziej w stronę gospodarzy tego snobistycznego wydarzenia. No, Chess, opowiedz o swojej rozwijającej się karierze boksera! Na razie stłukłeś paru karków, dobrze Ci idzie przecież.
─ Mam D+ z WFu! ─ odpowiedział z entuzjazmem, jakby to rzeczywiście było osiągnięcie na miarę wynalezienia silnika spalinowego; lecz Irlandczyk słusznie się cieszył, to była jego najwyższa ocena w tym roku szkolnym i cieszył się niezmiernie, mimo że bardzo chciał dobić to C z wychowania fizycznego i.. to chyba była jego jedyna ambicja. No, ale podbudowywał się tym, że “ma dwa D jak dobra dupa”, więc też wyrzucał z pamięci to, że reszta jego ocen była niższa. Przynajmniej zdawał! ─ I D z biologii. ─ dodał, jakby to miało nadać jego osobie więcej prestiżu.
A potem zaczął suszyć krzywe zęby, które już dawno powinny być wsadzone w aparat i z dumą obdarował spojrzeniem bruneta naprzeciw niego, żeby popatrzył sobie, jakiego zdolnego ma chłopaka. Choć z tym celem życiowym było nieco trudniej. Zwłaszcza o pustym żołądku.
─ Będę zawodowym baseballistą. Pałkarzem. ─ mruknął, obracając się bardziej do pani tego domu, ale powiedział to z takim przekonaniem, jakby większym priorytetem niż dzielenie się swoimi planami było powiedzenie: “Co to, kurwa, za syf w tle leci. To nawet riffów nie ma.”, ale spokojnie, Chester, miałeś być grzecznym chłopcem.
Znowu z konsternacją lekko uniósł się znad krzesła, żeby się na nim poprawić, nie mógł już dłużej usiedzieć, naprawdę świerzbiły go nogi. Przy okazji tego wiercenia się kopnął pod stołem Słowaka, chcąc natychmiastowej ewakuacji, bo Chess tu długo nie wytrzyma. Może to perfumy jego matki go dusiły.. albo te szpony, które zaciskały się w jego umyśle na jego szyi. Brrr.
I to był dowód na to, że tych dwoje łączyły jakieś więzy rodzinne, gdyż, oprócz odpychającego usposobienia, mieli identyczną reakcję i minę na tę radosną wieść. Przy czym Heachthinghearn sarknął, czy ma się upewnić i zapytać ojczulka Słowaka, czy może go ruchać, czy najpierw ma się oświadczyć. Choć wnosząc po tym, że był on typem człowieka czynu, istniało realne zagrożenie, że to nie był żart i wystosuje takie pytanie do wyższej instancji, jaką była głowa tej burżujskiej rodziny.
Jak to on, musiał zrobić wszystko na opak. “Ubierz się ładnie.” ─ Chess wysnuł teorię, że koszula w kratę prosto z tartaku i podkoszulek z ringu (tak, miał go raz czy dwa na swoim treningu bokserskim) będą ideolo. Przynajmniej wypastował dla jego rodziców buty! Oczywiście, niezbędnikiem każdego punka była ramoneska, w stylizacji bruneta nie mogło jej zabraknąć. Najpierw zasady, a raczej ich brak! No, i jeszcze ułożył jako-tako włosy i psiknął na nie lakierem, żeby nie opadły pod mocą pieniędzy domu, w którym się znajdą. Ciągle utwierdzał się w przekonaniu, jak rzyga tymi całymi ważniakami z majątkiem w kilometrowej dupie. “Nie żuj gumy.” ─ wypluł dopiero przed bramą. “Nie obrażaj nikogo.” ─ zacisnął zęby w razie czego, może coś niestosownego uszłoby spomiędzy jego warg, a on nie zorientowałby się nawet! “Nie wierć się i nie biegaj.” ─ łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić, borąc pod uwagę, że rozmawiało się z gościem z silnym ADHD. “Do jedzenia weź nóż i widelec.” ─ niby rada dobra, aczkolwiek gdy Chester ujrzał na swoim talerzu coś, co wyglądało jak wydłużony krab, którego widywał czasem w akwarium w zoologicznym, nie wiedział, jak się zabrać za to opancerzone dziadostwo, więc dźgał je raz po raz, usiłując dobrnąć do jakiegokolwiek mięsa. Nogi mu pod stołem podrygiwały, jakby ten opracowywał kroki do tańca w trybie siedzącym, a było to możliwe, gdyż Chess przed podobnymi wygibasami się nie stronił, a jakże. Każda forma ruchu była zajebista, bez dwóch zdań.
Lecz walka z jakimś czerwonym czymś nie była na tyle warta swego, aby ten się z nim pieścił. Odłożył w końcu sztućce i to prawie w tym samym momencie, co w siwiejący mężczyzna, lecz on akurat wzrok wycelował w swojego siedzącego jak na gwoździach chłopaka, a jego złotawych oczach wyświetliło się błaganie: “Pokój mi to gówno, bo ja nawet nie wiem, gdzie to ma dupę.”. Gdyby był zdesperowany, powiedziałby to na głos, ale tak głodny nie był. Ostatnio znowu jakoś nie miał apetytu, choć w żaden sposób nie było to związane ze stresem. Heachthinhgearn tego dnia był luźny, jak stringi na typowej modelce-kościotrupie.
Gdy go zapytano, zwrócił czarną czuprynę bardziej w stronę gospodarzy tego snobistycznego wydarzenia. No, Chess, opowiedz o swojej rozwijającej się karierze boksera! Na razie stłukłeś paru karków, dobrze Ci idzie przecież.
─ Mam D+ z WFu! ─ odpowiedział z entuzjazmem, jakby to rzeczywiście było osiągnięcie na miarę wynalezienia silnika spalinowego; lecz Irlandczyk słusznie się cieszył, to była jego najwyższa ocena w tym roku szkolnym i cieszył się niezmiernie, mimo że bardzo chciał dobić to C z wychowania fizycznego i.. to chyba była jego jedyna ambicja. No, ale podbudowywał się tym, że “ma dwa D jak dobra dupa”, więc też wyrzucał z pamięci to, że reszta jego ocen była niższa. Przynajmniej zdawał! ─ I D z biologii. ─ dodał, jakby to miało nadać jego osobie więcej prestiżu.
A potem zaczął suszyć krzywe zęby, które już dawno powinny być wsadzone w aparat i z dumą obdarował spojrzeniem bruneta naprzeciw niego, żeby popatrzył sobie, jakiego zdolnego ma chłopaka. Choć z tym celem życiowym było nieco trudniej. Zwłaszcza o pustym żołądku.
─ Będę zawodowym baseballistą. Pałkarzem. ─ mruknął, obracając się bardziej do pani tego domu, ale powiedział to z takim przekonaniem, jakby większym priorytetem niż dzielenie się swoimi planami było powiedzenie: “Co to, kurwa, za syf w tle leci. To nawet riffów nie ma.”, ale spokojnie, Chester, miałeś być grzecznym chłopcem.
Znowu z konsternacją lekko uniósł się znad krzesła, żeby się na nim poprawić, nie mógł już dłużej usiedzieć, naprawdę świerzbiły go nogi. Przy okazji tego wiercenia się kopnął pod stołem Słowaka, chcąc natychmiastowej ewakuacji, bo Chess tu długo nie wytrzyma. Może to perfumy jego matki go dusiły.. albo te szpony, które zaciskały się w jego umyśle na jego szyi. Brrr.
Nie potrzebował błagalnego spojrzenia chłopaka, żeby zacząć działać. Już od jakiegoś czasu dziabał w swoim homarze, umiejętnie operując nożem i widelcem, by usunąć skorupkę i uwolnić na światło dzienne białe, delikatne mięso. W pewnym momencie wyciągnął energicznie rękę i chwycił talerz Chestera. Stuk. Przy tym strasznie skomplikowanym manewrze przewrócił ozdobną solniczkę, stojącą nieopodal sałatki z krewetkami zaserwowanej w równie eleganckim półmisku. Nie zwrócił jednak na to większej uwagi i mimo zgorszonych spojrzeń rodziców, zamienił talerz gościa ze swoim. Zrobił to zresztą idealnie w momencie, w którym Chester odpowiadał na pytanie. Jakimś trafem zamieszanie, które wywołał, odciągnęło uwagą państwa Bieber na tyle, że kobieta tylko pokiwała głową i uśmiechnęła się nawet prawie miło, próbując zatuszować afront ze strony syna.
Słowak wewnętrznie westchnął z ulgą. Jego przebiegły plan się powiódł. Aż uśmiechnął się delikatnie pod koprem, zabierając się za jedzenie nowozdobytego skorupiaka. Jego tryumf nie trwał jednak zbyt długo, jako że Heachthinghearn postanowił pochwalić się swoim kolejnym osiągnięciem. Tego nasz młody geniusz już nie przewidział. D z biologii… Jego uśmiech momentalnie zbladł, a serce zamarło. Przetoczył martwym spojrzeniem po twarzach rodziców, którzy usilnie próbowali nie okazać swojego zaskoczenia/obrzydzenia/rozczarowania jedynym synem/nagłej chęci wysłania pierworodnego do Meksyku (niepotrzebne skreślić). Zapadła niezbyt zręczna cisza, którą spotęgowało skończenie się płyty z utworami Mozarta. Slovac zamarł w bezruchu jak spetryfikowany. Matka Slovaca zaczęła nerwowo bawić się wisiorkiem. Ojciec Slovaca mimowolnie poprawił krawat, najwyraźniej nie wiedząc, co innego ze sobą zrobić. Cała trójka raz po raz zerkała w kierunku wejścia do pomieszczenia. Dało się w tym wyczuć pewną nerwowość (w przypadku Kievicza osiągnęła ona rozmiary niepewności jutra). Mogliby udawać, że bardzo zajmuje ich jedzenie, ale wszyscy oprócz bruneta skończyli pochłaniać już swoje homary. Ten natomiast czuł, że nie mógłby nic przełknąć. Atmosfera zagęszczała się z minuty na minutę. Chester zapewne nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ujebał w tym momencie swojego chłopaka. Ale nieważne, co AŻ TAK złego mogłoby się stać? No, w najgorszym wypadku zostanie wydziedziczony, w najlepszym… jego rodzice zechcą integrować się z niższymi warstwami społecznymi? W szarych oczach na chwilę pojawiła się iskierka nadziei i równie szybko zgasła. Nie, to się nie uda.
W końcu dało się słyszeć tak wyczekiwany stukot zbliżających się kroków. W zasięgu wzroku zgromadzonych pojawił się lokaj. Wyglądem, jak na lokaja przystało, przypominał pingwina – biała koszula z równie białą muszką, czarny frak i garniturowe spodnie oraz białe rękawiczki. No i oczywiście przewieszoną przez ramię białą serwetkę. Całości dopełniał okrągły brzuszek. Jego widok z jakiegoś powodu dodał Slovacowi otuchy. Dopiero teraz brunet zorientował się, że od jakiegoś czasu wstrzymywał oddech. Odetchnął i poprawił się na krześle. Napięcie zostało skutecznie rozładowane pojawieniem się nowego czynnika w otoczeniu. Rodzicielka Kievicza odzyskała rezon i zwróciła się do gościa:
– Zamierza pan być zawodowym baseballistą? Intrygujące. Ma Pan już jakieś osiągnięcia w tej dziedzinie? – To pytanie już aż tak nie niepokoiło szkolnej divy. W końcu co takiego złego mogło dziać się na treningach? Rzucanie piłki, odbijanie piłki, rzucanie…
Służący w tym czasie zdążył zmienić płytę na Cztery Pory Roku Vivaldiego i wymienić pobrudzone talerze na czyste (tym, którzy zakomunikowali taką potrzebę). Podniósł także solniczkę, która nikt do tej pory nie zawracał sobie głowy i postawił ją na jej dawnym miejscu. No, może w nieco większej odległości od Słowaka. Następnie stanął koło krzesła zajmowanego przez Heachthinghearna, najwyraźniej przeczuwając, że chłopak nie orientuje się w tych wszystkich dworskich niuansach.
– Życzy sobie Panicz czegoś? Dolać Paniczowi wody? – jego głos był ciepły, wręcz dobroduszny. Zdecydowanie kontrastował ze zdystansowaniem rodziców Słowackiewicza.
Tymczasem nasz dzielny mały toster z koprem nad górną wargą zaczął knuć, jak najszybciej mógłby wydostać się z tej pułapki. W jego głowie powali zaczął rysować się iście szatański plan...
... Ale o tym w następnym poście C:
Słowak wewnętrznie westchnął z ulgą. Jego przebiegły plan się powiódł. Aż uśmiechnął się delikatnie pod koprem, zabierając się za jedzenie nowozdobytego skorupiaka. Jego tryumf nie trwał jednak zbyt długo, jako że Heachthinghearn postanowił pochwalić się swoim kolejnym osiągnięciem. Tego nasz młody geniusz już nie przewidział. D z biologii… Jego uśmiech momentalnie zbladł, a serce zamarło. Przetoczył martwym spojrzeniem po twarzach rodziców, którzy usilnie próbowali nie okazać swojego zaskoczenia/obrzydzenia/rozczarowania jedynym synem/nagłej chęci wysłania pierworodnego do Meksyku (niepotrzebne skreślić). Zapadła niezbyt zręczna cisza, którą spotęgowało skończenie się płyty z utworami Mozarta. Slovac zamarł w bezruchu jak spetryfikowany. Matka Slovaca zaczęła nerwowo bawić się wisiorkiem. Ojciec Slovaca mimowolnie poprawił krawat, najwyraźniej nie wiedząc, co innego ze sobą zrobić. Cała trójka raz po raz zerkała w kierunku wejścia do pomieszczenia. Dało się w tym wyczuć pewną nerwowość (w przypadku Kievicza osiągnęła ona rozmiary niepewności jutra). Mogliby udawać, że bardzo zajmuje ich jedzenie, ale wszyscy oprócz bruneta skończyli pochłaniać już swoje homary. Ten natomiast czuł, że nie mógłby nic przełknąć. Atmosfera zagęszczała się z minuty na minutę. Chester zapewne nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ujebał w tym momencie swojego chłopaka. Ale nieważne, co AŻ TAK złego mogłoby się stać? No, w najgorszym wypadku zostanie wydziedziczony, w najlepszym… jego rodzice zechcą integrować się z niższymi warstwami społecznymi? W szarych oczach na chwilę pojawiła się iskierka nadziei i równie szybko zgasła. Nie, to się nie uda.
W końcu dało się słyszeć tak wyczekiwany stukot zbliżających się kroków. W zasięgu wzroku zgromadzonych pojawił się lokaj. Wyglądem, jak na lokaja przystało, przypominał pingwina – biała koszula z równie białą muszką, czarny frak i garniturowe spodnie oraz białe rękawiczki. No i oczywiście przewieszoną przez ramię białą serwetkę. Całości dopełniał okrągły brzuszek. Jego widok z jakiegoś powodu dodał Slovacowi otuchy. Dopiero teraz brunet zorientował się, że od jakiegoś czasu wstrzymywał oddech. Odetchnął i poprawił się na krześle. Napięcie zostało skutecznie rozładowane pojawieniem się nowego czynnika w otoczeniu. Rodzicielka Kievicza odzyskała rezon i zwróciła się do gościa:
– Zamierza pan być zawodowym baseballistą? Intrygujące. Ma Pan już jakieś osiągnięcia w tej dziedzinie? – To pytanie już aż tak nie niepokoiło szkolnej divy. W końcu co takiego złego mogło dziać się na treningach? Rzucanie piłki, odbijanie piłki, rzucanie…
Służący w tym czasie zdążył zmienić płytę na Cztery Pory Roku Vivaldiego i wymienić pobrudzone talerze na czyste (tym, którzy zakomunikowali taką potrzebę). Podniósł także solniczkę, która nikt do tej pory nie zawracał sobie głowy i postawił ją na jej dawnym miejscu. No, może w nieco większej odległości od Słowaka. Następnie stanął koło krzesła zajmowanego przez Heachthinghearna, najwyraźniej przeczuwając, że chłopak nie orientuje się w tych wszystkich dworskich niuansach.
– Życzy sobie Panicz czegoś? Dolać Paniczowi wody? – jego głos był ciepły, wręcz dobroduszny. Zdecydowanie kontrastował ze zdystansowaniem rodziców Słowackiewicza.
Tymczasem nasz dzielny mały toster z koprem nad górną wargą zaczął knuć, jak najszybciej mógłby wydostać się z tej pułapki. W jego głowie powali zaczął rysować się iście szatański plan...
... Ale o tym w następnym poście C:
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach