▲▼
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Kwi 21, 2016 2:22 pm
Czw Kwi 21, 2016 2:22 pm
Gdy tylko poszła wieść o wycieczce, wiedział że będzie musiał się zająć papierkową robotą. Całe szczęście z pomocą Saturna, znalezienie odpowiedniego hotelu, w którym mogli się zatrzymać, autokaru, samolotu i innych, nie było aż tak trudne. Podobnie jak otrzymanie odpowiedniego dofinansowania od dyrektora, choć sam Mercury dla potrzeb klubu, był gotów w każdej chwili opłacić całe przedsięwzięcie z własnej kieszeni.
Teraz stał przy wcześniej wymienionym autokarze, z krótką listą w dłoni, zerkając od czasu do czasu na zawieszony w jego środku zegar. Siódma czterdzieści pięć. Za piętnaście minut wszyscy powinni być na miejscu. Dla większości nieludzka pora, była o tyle kłopotliwa, że obawiał się spóźnień. Może i nie był wielkim fanem harmonogramu, ale jeśli spóźnią się na samolot, będzie gorzej niż źle. Nie mieli na to odpowiedniej ilości czasu. Co było dość oczywiste, najbardziej martwił się pojawieniem Alana, który z reguły miał głęboko gdzieś wszelkie normy czasowe, co udowodnił już nie raz. Nie należało się zatem dziwić, że praktycznie od szóstej wisiał na telefonie wysyłając mu wiadomości, zupełnie jakby chciał dopilnować, że wstanie i się pojawi. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, dopóki nie poczuł na ramieniu ręki Saturna.
Nie musiał się odzywać, by wiedział co chce mu przekazać.
Wyluzuj, Merc.
Wiem.
Pojawi się. A jak nie to po prostu pojedziecie bez niego.
Nie brzmi jak pocieszenie.
Bo nie jest pocieszeniem tylko realistycznym punktem widzenia.
- Spokojnie. Mamy jeszcze czas. - pokiwał głową w odpowiedzi, opierając się lekko o jego ramię plecami. Jednocześnie przejechał wzrokiem po liście i nazwiskach. Cyrille powinien się pojawić. Osobiście zerwał go z samego rana i zostawił, dając czas na przygotowanie się do wyjścia. Jeśli nie zapomni własnego bagażu - będzie dobrze. Poza nim były jeszcze trzy osoby. Mruknął coś cicho pod nosem. Pozostawało czekać.
//
TERMIN: 23 kwietnia, 16.00. Po prostu wbijajcie ze swoimi bagażami, możecie uznać, że Merc zaznacza was na liście i zajmujecie miejsce w autokarze, by nie przeciągać.
Teraz stał przy wcześniej wymienionym autokarze, z krótką listą w dłoni, zerkając od czasu do czasu na zawieszony w jego środku zegar. Siódma czterdzieści pięć. Za piętnaście minut wszyscy powinni być na miejscu. Dla większości nieludzka pora, była o tyle kłopotliwa, że obawiał się spóźnień. Może i nie był wielkim fanem harmonogramu, ale jeśli spóźnią się na samolot, będzie gorzej niż źle. Nie mieli na to odpowiedniej ilości czasu. Co było dość oczywiste, najbardziej martwił się pojawieniem Alana, który z reguły miał głęboko gdzieś wszelkie normy czasowe, co udowodnił już nie raz. Nie należało się zatem dziwić, że praktycznie od szóstej wisiał na telefonie wysyłając mu wiadomości, zupełnie jakby chciał dopilnować, że wstanie i się pojawi. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, dopóki nie poczuł na ramieniu ręki Saturna.
Nie musiał się odzywać, by wiedział co chce mu przekazać.
Wyluzuj, Merc.
Wiem.
Pojawi się. A jak nie to po prostu pojedziecie bez niego.
Nie brzmi jak pocieszenie.
Bo nie jest pocieszeniem tylko realistycznym punktem widzenia.
- Spokojnie. Mamy jeszcze czas. - pokiwał głową w odpowiedzi, opierając się lekko o jego ramię plecami. Jednocześnie przejechał wzrokiem po liście i nazwiskach. Cyrille powinien się pojawić. Osobiście zerwał go z samego rana i zostawił, dając czas na przygotowanie się do wyjścia. Jeśli nie zapomni własnego bagażu - będzie dobrze. Poza nim były jeszcze trzy osoby. Mruknął coś cicho pod nosem. Pozostawało czekać.
//
TERMIN: 23 kwietnia, 16.00. Po prostu wbijajcie ze swoimi bagażami, możecie uznać, że Merc zaznacza was na liście i zajmujecie miejsce w autokarze, by nie przeciągać.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Kwi 21, 2016 8:35 pm
Czw Kwi 21, 2016 8:35 pm
Jego dzień zaczął się od niemiłej pobudki, kiedy telefon zaczął wibrować na szafce obok łóżka. Nie wiedział, co podkusiło go, żeby go tam położyć ani nie wiedział, co podkusiło kogoś innego, by złośliwie uruchomić tę pieprzoną opcję. W półśnie naciągnął poduszkę na głowę, chcąc uchronić się od dźwięku przypominającego ciche wiercenie, jakby liczył na to, że osoba po drugiej stronie słuchawki – nawet jeśli nie miała możliwości go zobaczyć – prędzej czy później zniechęci się do zawalania jego skrzynki spamem.
Dlaczego po prostu go nie wyłączysz?
Za daleko.
Może to coś ważnego.
Wiesz co jest ważne?
Co?
Sen.
Bzzz. Bzzz. Bzzz. Bzzz.
Ktoś miał na ten temat inne zdanie.
― No pojebało ― wymamrotał w pościel i niechętnie zsunął poduszkę z głowy, doprowadzając swoje włosy do jeszcze większego nieładu. Z zamkniętymi oczami chwilę błądził ręką po szafce nocnej, zanim natrafił nią na komórkę, która po raz ostatni zadrżała w uścisku jego palców. Uchylił jedno oko, gdy drugie nadal chciało utrzymać go w sennym stanie świadomości i nie narazić się na światło dnia, które było widoczne nawet mimo rolety na oknie. Odblokował wyświetlacz i...
Miałeś jechać na wycieczkę?
Miałem?
Przewrócił się na plecy, odkładając telefon na bok. Nie wiedział, że dziełem czystego przypadku, jego rozmówca doczekał się – co z tego, że mało satysfakcjonującej – odpowiedzi, jednak tak kończyło się niezwracanie uwagi na blokowanie ekranu.
Tak się zaczęło, a potem miało być z górki. Być może nawet uwinąłby się szybciej, gdyby nie wewnętrzne rozterki na temat tego, czy miał ochotę wstawać. Czy w ogóle mu się opłacało i dlaczego znalazł się na liście. Poza tym była jebana szósta trzydzieści.
Znowu nie słuchałeś.
------------------------------
Nadzieja na to, że przyjdzie umierała z każdą minutą. Mimo że ósma zbliżała się wielkimi krokami, nie wyglądał na takiego, który gonił ten cenny czas. Tak wcześnie rano ciężko było mu zebrać w sobie na tyle entuzjazmu i chęci do życia, by wbiec w szkolną bramę z solidną zadyszką. Przekroczył ją leniwym krokiem, co tylko podkreśliło szerokie ziewnięcie, którego nawet nie próbował ukryć za dłonią. Mimo że lekki chłód wiosennego poranka powinien go orzeźwić, Paige nie wyspał się do tego stopnia, że cuda atmosferyczne traciły na swojej wartości, nie mogąc dać sobie z nim rady.
― Wisisz mi dwie godziny snu, Black. Każdy kolejny dzień do przodu to dodatkowa godzina ― rzucił spokojnie, wrzucając swoją torbę do schowka na bagaże. Dopiero po chwili skinął głową na powitanie Saturnowi, uznając że Mercury weźmie jego wcześniejsze słowa za swoje własne „dzień dobry”. Przeciągnął się leniwie i rozmasował ramię, na którym wcześniej spoczywał cały ciężar zabranych rzeczy. ― Siadam z tyłu ― oznajmił, chociaż rozejrzawszy się dookoła, nie sądził, żeby wiele osób zamierzało zabijać się o najlepsze miejsca.
Zanim Hayden wszedł do autokaru, przechodząc obok czarnowłosego, nie powstrzymał się od wsunięcia palców w jego włosy i od zmierzwienia ich nie do końca zrozumiałym geście, biorąc pod uwagę, że spojrzenie ciemnych tęczówek skupiło się na otwartych przed nim drzwiach. Zaraz po tym znalazł się w środku i przeszedł przez wąski korytarz, by – jak wcześniej powiedział – rozsiąść się na samym końcu pojazdu.
Dlaczego po prostu go nie wyłączysz?
Za daleko.
Może to coś ważnego.
Wiesz co jest ważne?
Co?
Sen.
Bzzz. Bzzz. Bzzz. Bzzz.
Ktoś miał na ten temat inne zdanie.
― No pojebało ― wymamrotał w pościel i niechętnie zsunął poduszkę z głowy, doprowadzając swoje włosy do jeszcze większego nieładu. Z zamkniętymi oczami chwilę błądził ręką po szafce nocnej, zanim natrafił nią na komórkę, która po raz ostatni zadrżała w uścisku jego palców. Uchylił jedno oko, gdy drugie nadal chciało utrzymać go w sennym stanie świadomości i nie narazić się na światło dnia, które było widoczne nawet mimo rolety na oknie. Odblokował wyświetlacz i...
Miałeś jechać na wycieczkę?
Miałem?
Przewrócił się na plecy, odkładając telefon na bok. Nie wiedział, że dziełem czystego przypadku, jego rozmówca doczekał się – co z tego, że mało satysfakcjonującej – odpowiedzi, jednak tak kończyło się niezwracanie uwagi na blokowanie ekranu.
Tak się zaczęło, a potem miało być z górki. Być może nawet uwinąłby się szybciej, gdyby nie wewnętrzne rozterki na temat tego, czy miał ochotę wstawać. Czy w ogóle mu się opłacało i dlaczego znalazł się na liście. Poza tym była jebana szósta trzydzieści.
Znowu nie słuchałeś.
Nadzieja na to, że przyjdzie umierała z każdą minutą. Mimo że ósma zbliżała się wielkimi krokami, nie wyglądał na takiego, który gonił ten cenny czas. Tak wcześnie rano ciężko było mu zebrać w sobie na tyle entuzjazmu i chęci do życia, by wbiec w szkolną bramę z solidną zadyszką. Przekroczył ją leniwym krokiem, co tylko podkreśliło szerokie ziewnięcie, którego nawet nie próbował ukryć za dłonią. Mimo że lekki chłód wiosennego poranka powinien go orzeźwić, Paige nie wyspał się do tego stopnia, że cuda atmosferyczne traciły na swojej wartości, nie mogąc dać sobie z nim rady.
― Wisisz mi dwie godziny snu, Black. Każdy kolejny dzień do przodu to dodatkowa godzina ― rzucił spokojnie, wrzucając swoją torbę do schowka na bagaże. Dopiero po chwili skinął głową na powitanie Saturnowi, uznając że Mercury weźmie jego wcześniejsze słowa za swoje własne „dzień dobry”. Przeciągnął się leniwie i rozmasował ramię, na którym wcześniej spoczywał cały ciężar zabranych rzeczy. ― Siadam z tyłu ― oznajmił, chociaż rozejrzawszy się dookoła, nie sądził, żeby wiele osób zamierzało zabijać się o najlepsze miejsca.
Zanim Hayden wszedł do autokaru, przechodząc obok czarnowłosego, nie powstrzymał się od wsunięcia palców w jego włosy i od zmierzwienia ich nie do końca zrozumiałym geście, biorąc pod uwagę, że spojrzenie ciemnych tęczówek skupiło się na otwartych przed nim drzwiach. Zaraz po tym znalazł się w środku i przeszedł przez wąski korytarz, by – jak wcześniej powiedział – rozsiąść się na samym końcu pojazdu.
Liam
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Sob Kwi 23, 2016 2:36 am
Sob Kwi 23, 2016 2:36 am
Jeśli nie liczyć sprzętu fotograficznego, to praktycznie nie miał ze sobą żadnego bagażu.Tyle co jakieś ciuchy na zmianę i parę niezbędnych pierdół.
Jeśli natomiast wliczyć w bagaż sprzęt... To można powiedzieć, że był obładowany jak wół.
Dawno nie miał okazji na wypad w plener - a to brakowało czasu, a to pora nieodpowiednia - więc teraz, o dziwo, czuł coś przypominającego dreszcz ekscytacji. Radość z wyjazdu byłaby kompletna, gdyby nie musiał przy okazji pilnować kilku szczyli.
Uczniowie zawsze, ale to kurwa zawsze sprawiali jakieś kłopoty, więc prewencyjnie oczekiwał najgorszego. Nawet jeśli była ich zaledwie garstka.
Ale choć nie był do końca przekonany, że zdjęcia nocnego nieba to cel odpowiedni dla jego podopiecznych, to miał małą nadzieję, że gówniarze sobie poradzą. Na co dzień uczył różne osoby o (raczej częściej, niż rzadziej) wątłych talentach, jednak ta mała gromadka z klubu fotograficznego sprawiała, że Liam nie tracił do końca tak zwanej wiary w młodzież. Może to dlatego, że sam był od lat pasjonatem fotografii. Jego zainteresowania zmieniały się: jedne przychodziły, inne się rozpływały, ale fotografia - ona była niezmiennie dla niego ważna. I choć za nic by się do tego nie przyznał, chciał, by choć te parę osób również połknęło bakcyla.
Kiedy dotarł na miejsce zbiórki, rozejrzał się, ziewając przeciągle. Jego spojrzenie padło na przewodniczącego klubu. Black wyglądał jak zawsze: na nieadekwatnie do swojego wieku odpowiedzialnego nastolatka. Liam skierował kroki w jego stronę.
- Gdybyś potrzebował z czymś pomocy, daj znać, Black - mruknął lekko zachrypnięty. Zawsze tak miał zaraz po przebudzeniu, a dziś, tak się złożyło, nie miał jeszcze okazji się odezwać.
Zrobił krok w stronę autokaru, ale zaraz się zatrzymał.
- Ach, jeszcze jedno - uśmiechnął się kącikiem ust, zdejmując z ramienia niewielką torbę ze znakiem czerwonego krzyża. - Wyznaczam cię do opieki nad apteczką pierwszej pomocy. - Wcisnął mu torbę do ręki i poszedł wrzucić bagaż do schowka.
Jeśli natomiast wliczyć w bagaż sprzęt... To można powiedzieć, że był obładowany jak wół.
Dawno nie miał okazji na wypad w plener - a to brakowało czasu, a to pora nieodpowiednia - więc teraz, o dziwo, czuł coś przypominającego dreszcz ekscytacji. Radość z wyjazdu byłaby kompletna, gdyby nie musiał przy okazji pilnować kilku szczyli.
Uczniowie zawsze, ale to kurwa zawsze sprawiali jakieś kłopoty, więc prewencyjnie oczekiwał najgorszego. Nawet jeśli była ich zaledwie garstka.
Ale choć nie był do końca przekonany, że zdjęcia nocnego nieba to cel odpowiedni dla jego podopiecznych, to miał małą nadzieję, że gówniarze sobie poradzą. Na co dzień uczył różne osoby o (raczej częściej, niż rzadziej) wątłych talentach, jednak ta mała gromadka z klubu fotograficznego sprawiała, że Liam nie tracił do końca tak zwanej wiary w młodzież. Może to dlatego, że sam był od lat pasjonatem fotografii. Jego zainteresowania zmieniały się: jedne przychodziły, inne się rozpływały, ale fotografia - ona była niezmiennie dla niego ważna. I choć za nic by się do tego nie przyznał, chciał, by choć te parę osób również połknęło bakcyla.
Kiedy dotarł na miejsce zbiórki, rozejrzał się, ziewając przeciągle. Jego spojrzenie padło na przewodniczącego klubu. Black wyglądał jak zawsze: na nieadekwatnie do swojego wieku odpowiedzialnego nastolatka. Liam skierował kroki w jego stronę.
- Gdybyś potrzebował z czymś pomocy, daj znać, Black - mruknął lekko zachrypnięty. Zawsze tak miał zaraz po przebudzeniu, a dziś, tak się złożyło, nie miał jeszcze okazji się odezwać.
Zrobił krok w stronę autokaru, ale zaraz się zatrzymał.
- Ach, jeszcze jedno - uśmiechnął się kącikiem ust, zdejmując z ramienia niewielką torbę ze znakiem czerwonego krzyża. - Wyznaczam cię do opieki nad apteczką pierwszej pomocy. - Wcisnął mu torbę do ręki i poszedł wrzucić bagaż do schowka.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Sob Kwi 23, 2016 10:32 am
Sob Kwi 23, 2016 10:32 am
Cyrille krzywił się i uśmiechał na zmianę podczas snu. Rzeczy, które właśnie działy się w jego głowie lepiej pozostawić w tamtym miejscu. Z tej całej mieszanki uwolnił go Mercury. Na pobudkę blondyn zareagował dość szybko. Podniósł się do siadu i przeciągnął mrucząc niezrozumiale pod nosem. Nie zamierzał narzekać, to i tak było lepsze od budzenia się z budzikiem. A skoro wyruszali w to samo miejsce, to nie było sensu go nastawiać.
Posłusznie zsunął się z łóżka zaczynając powracać do życia. Szybka wizyta w łazience i Cyrille czuł się jak młody bóg! Szeroki uśmiech ponownie powrócił na jego usta. Na szczęście spakował już wszystko wcześniej, więc teraz pozostawała kwestia dociągnięcia tego wszystkiego na autobus. Zapakował to wszystko na siebie i wyszedł z pokoju.
Na autobus przytruchtał lekko i pierwsze co to wrzucił wszystkie bagaże. Pozostawiając przy sobie jedynie tak zwany bagaż podręczny. Machnął Mercowi i Saturnowi, uśmiechając się szeroko.
- Mówiłem, że zdążę! - Pewno czegoś takiego nie mówił, ale zaśmiał się znikając w autobusie i zajął pierwsze lepsze miejsce. Nie był zbyt wymagający.
Krótkim gestem przywitał się z osobami które, już były w autobusie czy też dopiero zaczynały się w nim pojawiać. Wychylił się zza siedzenia i zaczął się rozglądać za jakimś zajęciem, ciężko mu będzie od tak wysiedzieć w miejscu.
Wooohooo~!
Posłusznie zsunął się z łóżka zaczynając powracać do życia. Szybka wizyta w łazience i Cyrille czuł się jak młody bóg! Szeroki uśmiech ponownie powrócił na jego usta. Na szczęście spakował już wszystko wcześniej, więc teraz pozostawała kwestia dociągnięcia tego wszystkiego na autobus. Zapakował to wszystko na siebie i wyszedł z pokoju.
Na autobus przytruchtał lekko i pierwsze co to wrzucił wszystkie bagaże. Pozostawiając przy sobie jedynie tak zwany bagaż podręczny. Machnął Mercowi i Saturnowi, uśmiechając się szeroko.
- Mówiłem, że zdążę! - Pewno czegoś takiego nie mówił, ale zaśmiał się znikając w autobusie i zajął pierwsze lepsze miejsce. Nie był zbyt wymagający.
Krótkim gestem przywitał się z osobami które, już były w autobusie czy też dopiero zaczynały się w nim pojawiać. Wychylił się zza siedzenia i zaczął się rozglądać za jakimś zajęciem, ciężko mu będzie od tak wysiedzieć w miejscu.
Wooohooo~!
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Sob Kwi 23, 2016 11:37 am
Sob Kwi 23, 2016 11:37 am
Biegła, a torba boleśnie się co chwile obijała o jej ciało, a Kamira już i tak ledwo łapała oddech, bo jak zwykle zapomniała jak się powinno oddychać podczas biegania. Wciągasz powietrze nosem wypuszczasz buzią? Odwrotnie? Matko, przecież to nie istotne. W końcu zatrzymała się i oddychając szybko, ale płytko, zaczęła iść bardzo szybkim krokiem.
- "Zapomniałam, ze szlachta nie biega za autobusami." - Pokręciła głową rozbawiona własną myślą, ale z jej ust wyrwał się oddech pełen ulgi, kiedy za rogiem dostrzegła stojący jeszcze autokar i prawdopodobnie zirytowanego Merca. Z tej odległości słabo widać.
- Wiem, przepraszam, przepraszam, tak, znowu, dobra nie ważne już mnie nie widzisz, nie wkurzaj się. - Kamira nie potrzebowała Mercurego czy Saturna do rozmowy, sama sobie świetnie poradziła. Wrzuciła odrobinę większą torbę do luku, a plecak zabrała ze sobą do autokaru. Całe szczęście że chociaż wczoraj spakowała część rzeczy. Czmychnęła szybko sprzed wzroku Merca, a co ważniejsze jego zasięgu reki i prawie wskoczyła do autokaru. Chyba adrenalina ją rozkręciła. Dopiero kiedy usiadła z przodu przy oknie, tak by widzieć drogę przed nimi i obok w oknie, odetchnęła z ulgą i poczuła jak cały stres z niej ucieka. O tak teraz może już umrzeć, siedzi w autobusie, więc co będzie dalej jest mało istotne. Ułożyła plecak pod nogami i obróciła się by móc zobaczyć resztę ludzi w autokarze. Pomachała Cyrillowi, którego chyba znała, a przynajmniej tak jej się wydawało i Alanowi, bo też jakoś znajomo wyglądał.... Chyba. W każdym razie kojarzyła ich z samego klubu. Skinęła głową Opiekunowi i zsunęła się powoli na siedzenie, stwierdzając, że dosyć już tej integracji, nie przesadzajmy.
- "Zapomniałam, ze szlachta nie biega za autobusami." - Pokręciła głową rozbawiona własną myślą, ale z jej ust wyrwał się oddech pełen ulgi, kiedy za rogiem dostrzegła stojący jeszcze autokar i prawdopodobnie zirytowanego Merca. Z tej odległości słabo widać.
- Wiem, przepraszam, przepraszam, tak, znowu, dobra nie ważne już mnie nie widzisz, nie wkurzaj się. - Kamira nie potrzebowała Mercurego czy Saturna do rozmowy, sama sobie świetnie poradziła. Wrzuciła odrobinę większą torbę do luku, a plecak zabrała ze sobą do autokaru. Całe szczęście że chociaż wczoraj spakowała część rzeczy. Czmychnęła szybko sprzed wzroku Merca, a co ważniejsze jego zasięgu reki i prawie wskoczyła do autokaru. Chyba adrenalina ją rozkręciła. Dopiero kiedy usiadła z przodu przy oknie, tak by widzieć drogę przed nimi i obok w oknie, odetchnęła z ulgą i poczuła jak cały stres z niej ucieka. O tak teraz może już umrzeć, siedzi w autobusie, więc co będzie dalej jest mało istotne. Ułożyła plecak pod nogami i obróciła się by móc zobaczyć resztę ludzi w autokarze. Pomachała Cyrillowi, którego chyba znała, a przynajmniej tak jej się wydawało i Alanowi, bo też jakoś znajomo wyglądał.... Chyba. W każdym razie kojarzyła ich z samego klubu. Skinęła głową Opiekunowi i zsunęła się powoli na siedzenie, stwierdzając, że dosyć już tej integracji, nie przesadzajmy.
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Sob Kwi 23, 2016 1:40 pm
Sob Kwi 23, 2016 1:40 pm
Miss Gotowości w Każdej Chwili wstała - jakby to miało kogokolwiek zdziwić - już około czwartej trzydzieści. I to wcale nie przez stres z powodu samego wyjazdu, ale tego kto zajmie się jej biednymi dzieciakami pod jej nieobecność. Poświęciła półtora godziny na przechadzkę ze swoim psem, nim władowała go razem z kocurami do samochodu i zawiozła do dotychczas śpiącego jeszcze Andersona. Wpieprzenie się do dziury najlepszego kumpla wcale nie było takie ciężkie.
Zaznaczmy, że spakowana już była, a kwestia ubrania się i uczesania była sprawą poprzedzającą zabawę ze zwierzakami. Tak więc o jakiejś siódmej piętnaście była z powrotem w domu i sączyła spokojnie herbatę, czekając na najlepszego szofera na świecie. A przynajmniej takiego, który zawsze był gotów stawić się u progu jej drzwi. Ledwie ujrzała dno kubka, a elektryczny dzwonek rozbrzmiał po mieszkaniu.
Perfekcyjne wyczucie czasu, panie Paige.
Po prawdzie wyszli nieco później niż przewidywała, ale to obsunięcie czasowe nie było na tyle wielkie by zaraz panikować. Siódma pięćdziesiąt trzy. Nie tak źle. Wymieniła z Danielem przeurocze pożegnanie, które zwieńczyła przetrzepaniem brązowej grzywki brata, nim wysiadła z samochodu i zabrała swoją torbę. Starszy Paige odjechał, a Kenneth podeszła spokojnym krokiem do odhaczających osoby na liście bliźniaków. Uśmiechnęła się uprzejmie do dwójki Blacków - w końcu miała miło spędzić te następne trzy dni, a nie dogryzać sobie wzajemnie z Kyanem - i odezwała się lekko:
- Cześć wam. I świetny pomysł z wycieczką - nawet uniosła kciuk wolnej od bagażu dłoni, poszerzając nieco uśmieszek, zaraz jednak wsiadła do pojazdu i przywitała każdego. Z imienia, żeby było ładnie. Nawet staremu Masonowi posłała szeroki wyszczerz i urokliwe "dzień dobry, profesorze". Blondynowi siedzącemu gdzieś z tyłu, który jakoś tak przypadkiem był jej bratem, pomachała niepewnie dłonią, darząc go równie niemrawym uśmiechem. Jakby spodziewała się, że nawet jej nie zauważy.
No wiadomo.
Usiadła właściwie gdziekolwiek. Tak jakby robiło jej to różnicę.
Zaznaczmy, że spakowana już była, a kwestia ubrania się i uczesania była sprawą poprzedzającą zabawę ze zwierzakami. Tak więc o jakiejś siódmej piętnaście była z powrotem w domu i sączyła spokojnie herbatę, czekając na najlepszego szofera na świecie. A przynajmniej takiego, który zawsze był gotów stawić się u progu jej drzwi. Ledwie ujrzała dno kubka, a elektryczny dzwonek rozbrzmiał po mieszkaniu.
Perfekcyjne wyczucie czasu, panie Paige.
Po prawdzie wyszli nieco później niż przewidywała, ale to obsunięcie czasowe nie było na tyle wielkie by zaraz panikować. Siódma pięćdziesiąt trzy. Nie tak źle. Wymieniła z Danielem przeurocze pożegnanie, które zwieńczyła przetrzepaniem brązowej grzywki brata, nim wysiadła z samochodu i zabrała swoją torbę. Starszy Paige odjechał, a Kenneth podeszła spokojnym krokiem do odhaczających osoby na liście bliźniaków. Uśmiechnęła się uprzejmie do dwójki Blacków - w końcu miała miło spędzić te następne trzy dni, a nie dogryzać sobie wzajemnie z Kyanem - i odezwała się lekko:
- Cześć wam. I świetny pomysł z wycieczką - nawet uniosła kciuk wolnej od bagażu dłoni, poszerzając nieco uśmieszek, zaraz jednak wsiadła do pojazdu i przywitała każdego. Z imienia, żeby było ładnie. Nawet staremu Masonowi posłała szeroki wyszczerz i urokliwe "dzień dobry, profesorze". Blondynowi siedzącemu gdzieś z tyłu, który jakoś tak przypadkiem był jej bratem, pomachała niepewnie dłonią, darząc go równie niemrawym uśmiechem. Jakby spodziewała się, że nawet jej nie zauważy.
No wiadomo.
Usiadła właściwie gdziekolwiek. Tak jakby robiło jej to różnicę.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Kwi 28, 2016 4:41 pm
Czw Kwi 28, 2016 4:41 pm
But czarnowłosego uderzał raz po raz o ziemię, gdy wpatrywał się w ekran swojego telefonu. Jego uwagę odwróciło szturchnięcie w bok przez Saturna.
- Odetchnij. - zerknął na niego pytająco, nim w końcu dostrzegł idącą ku nim niespiesznie sylwetkę, na której widok faktycznie wypuścił powietrze spomiędzy ust z wyraźną ulgą. Szybko doprowadził się jednak do porządku odkasłując cicho i zaznaczył Paige'a na liście.
- Wyśpisz się w samolocie. A jak znowu mi wyślesz pustego smsa zamiast coś na wzór 'wstałem i się szykuję', jak boga kocham, wpakuję cię siłą do samolotu, zabiorę do Japonii, opłacę najdroższe hotele, jedzenie i wszystko co tylko się da, aż będziesz rzygał własną bezradnością, że nie możesz zapłacić. - wymamrotał z nutą urazy w głosie. Mimo to, gdy Alan zmierzwił mu włosy, spojrzał na niego zaskoczony, bezwiednie poprawiając kosmyki, gdy patrzył za nim w tym samym oniemieniu. Wydawało mu się, że usłyszał coś na wzór cichego śmiechu od strony Saturna, kiedy jednak na niego spojrzał jego brat był poważny jak zawsze. Dziwne. Spojrzał na nowo w stronę bramy.
- Dzieciak. - więc jednak. Menda. Widząc nadchodzącego opiekuna, skinął mu głową na przywitanie rzucając typowe dla siebie "Dzień dobry, panie Mason", zaraz ponownie kiwając nią parę razy - najpierw na potwierdzenie informacji o pomocy, drugi gdy wręczono mu apteczkę, którą chwilowo przekazał Saturnowi, by móc dalej zajmować się sprawdzaniem listy.
Na widok Cyrille'a uśmiechnął się, przechylając głowę w bok.
- Całe szczęście. Bałem się, że będę musiał dzwonić do pana Bouteville'a, by podrzucił cię jednym ze swoich helikopterów. - zaśmiał się krótko, stawiając odpowiedni znaczek przy jego imieniu. Jeszcze tylko dwie osoby. Sheridan pojawiła się dość szybko. O dziwo, na powitanie Mercury nie rzucił jej żadnym złośliwym tekstem, a zwyczajnie zaznaczył ją na liście witając się i rzucając luźno, żeby zajęła sobie jakiekolwiek miejsce.
- Widzę cię i będę cię widział przez trzy dni, a jak spóźnisz się jeszcze raz wcisnę cię w jedną z tych lubianych przez twoją mamę sukni z gorsetem, komplementując na cały głos, na środku ulicy. - rzucił za nią, chowając listę do teczki. Oczywiście, że żartował. Było to słychać w jego głosie, choć minę miał rzekomo srogą. Skinął na brata i wszedł wraz z nim do autokaru, odkładając wszystko na swoje siedzenie. Stanął mniej więcej po środku, w przejściu, by wszyscy dobrze go widzieli.
- Droga na lotnisko zajmie nam koło dwóch godzin, więc jeśli chcecie, możecie się przespać. Do hotelu dotrzemy około trzynastej, czternastej jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czeka nas podróż samolotem, wasze bilety już mam. Każdy z was ma własny aparat czy ktoś potrzebuje sprzętu szkolnego? - zapytał jeszcze pokrótce, jednocześnie dając sygnał kierowcy, który odpalił autokar od razu wyjeżdżając z placu.
// TERMIN: 2 maj, bo wiadomo, pewnie niektórzy z was mają wyjazdy i te sprawy. Jeśli odpiszecie wcześniej, też postaram się to zrobić, choć nie jestem pewien jak będę stał z internetem.
- Odetchnij. - zerknął na niego pytająco, nim w końcu dostrzegł idącą ku nim niespiesznie sylwetkę, na której widok faktycznie wypuścił powietrze spomiędzy ust z wyraźną ulgą. Szybko doprowadził się jednak do porządku odkasłując cicho i zaznaczył Paige'a na liście.
- Wyśpisz się w samolocie. A jak znowu mi wyślesz pustego smsa zamiast coś na wzór 'wstałem i się szykuję', jak boga kocham, wpakuję cię siłą do samolotu, zabiorę do Japonii, opłacę najdroższe hotele, jedzenie i wszystko co tylko się da, aż będziesz rzygał własną bezradnością, że nie możesz zapłacić. - wymamrotał z nutą urazy w głosie. Mimo to, gdy Alan zmierzwił mu włosy, spojrzał na niego zaskoczony, bezwiednie poprawiając kosmyki, gdy patrzył za nim w tym samym oniemieniu. Wydawało mu się, że usłyszał coś na wzór cichego śmiechu od strony Saturna, kiedy jednak na niego spojrzał jego brat był poważny jak zawsze. Dziwne. Spojrzał na nowo w stronę bramy.
- Dzieciak. - więc jednak. Menda. Widząc nadchodzącego opiekuna, skinął mu głową na przywitanie rzucając typowe dla siebie "Dzień dobry, panie Mason", zaraz ponownie kiwając nią parę razy - najpierw na potwierdzenie informacji o pomocy, drugi gdy wręczono mu apteczkę, którą chwilowo przekazał Saturnowi, by móc dalej zajmować się sprawdzaniem listy.
Na widok Cyrille'a uśmiechnął się, przechylając głowę w bok.
- Całe szczęście. Bałem się, że będę musiał dzwonić do pana Bouteville'a, by podrzucił cię jednym ze swoich helikopterów. - zaśmiał się krótko, stawiając odpowiedni znaczek przy jego imieniu. Jeszcze tylko dwie osoby. Sheridan pojawiła się dość szybko. O dziwo, na powitanie Mercury nie rzucił jej żadnym złośliwym tekstem, a zwyczajnie zaznaczył ją na liście witając się i rzucając luźno, żeby zajęła sobie jakiekolwiek miejsce.
- Widzę cię i będę cię widział przez trzy dni, a jak spóźnisz się jeszcze raz wcisnę cię w jedną z tych lubianych przez twoją mamę sukni z gorsetem, komplementując na cały głos, na środku ulicy. - rzucił za nią, chowając listę do teczki. Oczywiście, że żartował. Było to słychać w jego głosie, choć minę miał rzekomo srogą. Skinął na brata i wszedł wraz z nim do autokaru, odkładając wszystko na swoje siedzenie. Stanął mniej więcej po środku, w przejściu, by wszyscy dobrze go widzieli.
- Droga na lotnisko zajmie nam koło dwóch godzin, więc jeśli chcecie, możecie się przespać. Do hotelu dotrzemy około trzynastej, czternastej jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Czeka nas podróż samolotem, wasze bilety już mam. Każdy z was ma własny aparat czy ktoś potrzebuje sprzętu szkolnego? - zapytał jeszcze pokrótce, jednocześnie dając sygnał kierowcy, który odpalił autokar od razu wyjeżdżając z placu.
// TERMIN: 2 maj, bo wiadomo, pewnie niektórzy z was mają wyjazdy i te sprawy. Jeśli odpiszecie wcześniej, też postaram się to zrobić, choć nie jestem pewien jak będę stał z internetem.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Kwi 28, 2016 7:57 pm
Czw Kwi 28, 2016 7:57 pm
Hayden momentalnie spoważniał, jakby słowom czarnowłosego udało się zrobić na nim wrażenie, a groźba była na tyle dobra, by wreszcie zamknąć mu usta. Ciemne tęczówki przesunęły wzrokiem po twarzy Black'a, doszukując się jakichkolwiek oznak tego, że sobie żartował. Dopiero po chwili wygiął usta w rozbawionym uśmiechu i uniósł brew w pytającym wyrazie, co mocno kontrastowało się z jego wcześniejszym nastawieniem.
― Naprawdę potrafisz być aż tak okrutny? ― rzucił, nie do końca wierząc w to, że Mercury'emu rzeczywiście udałoby się zaciągnąć go do samolotu. Z drugiej strony zaciągnął go już w niejedno miejsce i bynajmniej nie musiał używać do tego siły. Chociaż perspektywa wykorzystywania jego portfela na każdym kroku, nadal skutecznie zniechęcała Alana do podobnych wypadów. Z taką deklaracją te plany czarnowłosego zakończyłyby się fiaskiem. ― I nie musisz się martwić. W połowie drogi do szkoły zauważyłem, że zostawiłem telefon w domu, więc wygląda na to, że będziesz musiał pilnować mnie przez cały czas ― odparł zgryźliwie, nie wiadomo czy dzieląc się z nim prawdą, czy kłamiąc. Może gdzieś na dnie jego torby albo kieszeni spoczywał telefon, ale nie zmieniało to faktu, że takie niedbalstwo było całkiem prawdopodobne, jeśli chodziło o Paige'a.
Kiedy siedział już na swoim miejscu, odchylił głowę do tyłu, opierając ją wygodniej o zagłówek. Spod półprzymkniętych powiek spoglądał na wchodzące do pojazdu osoby. Widząc witającego się z nim Cyrille'a, uniósł nieznacznie rękę i wykonał nią niedbały gest powitalny, który już wkrótce uświadczyła także Kamira. Widok Sher z kolei jak zwykle nie spotkał się z wielkim entuzjazmem, który szczelnie ukrył za maską swojej senności. Pozwolił powiekom całkowicie opaść na jego oczy, jakby w chwili powitania przez jasnowłosą już zdążył odpłynąć.
„... jeśli chcecie, możecie się przespać.”
I właśnie tego było mu trzeba. Niemniej wysłuchał drugoklasisty do samego końca, nie zamierzając już otwierać oczu. Przeciągłe ziewnięcie wyrwało się z jego ust, zanim jeszcze zdążył udzielić odpowiedzi na pytanie.
― Sprzęt szkolny, wasza wysokość ― nie zawahał się zwrócić do chłopaka w ten sposób przy wszystkich, choćby dlatego, że w obecnej sytuacji ten tytuł pasował do niego bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby nie patrzeć, aktualnie to on tutaj dowodził. Były to właściwie ostatnie słowa, które wypowiedział chwilę przed tym, gdy postanowił skorzystać z prawa do drzemki.
― Naprawdę potrafisz być aż tak okrutny? ― rzucił, nie do końca wierząc w to, że Mercury'emu rzeczywiście udałoby się zaciągnąć go do samolotu. Z drugiej strony zaciągnął go już w niejedno miejsce i bynajmniej nie musiał używać do tego siły. Chociaż perspektywa wykorzystywania jego portfela na każdym kroku, nadal skutecznie zniechęcała Alana do podobnych wypadów. Z taką deklaracją te plany czarnowłosego zakończyłyby się fiaskiem. ― I nie musisz się martwić. W połowie drogi do szkoły zauważyłem, że zostawiłem telefon w domu, więc wygląda na to, że będziesz musiał pilnować mnie przez cały czas ― odparł zgryźliwie, nie wiadomo czy dzieląc się z nim prawdą, czy kłamiąc. Może gdzieś na dnie jego torby albo kieszeni spoczywał telefon, ale nie zmieniało to faktu, że takie niedbalstwo było całkiem prawdopodobne, jeśli chodziło o Paige'a.
Kiedy siedział już na swoim miejscu, odchylił głowę do tyłu, opierając ją wygodniej o zagłówek. Spod półprzymkniętych powiek spoglądał na wchodzące do pojazdu osoby. Widząc witającego się z nim Cyrille'a, uniósł nieznacznie rękę i wykonał nią niedbały gest powitalny, który już wkrótce uświadczyła także Kamira. Widok Sher z kolei jak zwykle nie spotkał się z wielkim entuzjazmem, który szczelnie ukrył za maską swojej senności. Pozwolił powiekom całkowicie opaść na jego oczy, jakby w chwili powitania przez jasnowłosą już zdążył odpłynąć.
„... jeśli chcecie, możecie się przespać.”
I właśnie tego było mu trzeba. Niemniej wysłuchał drugoklasisty do samego końca, nie zamierzając już otwierać oczu. Przeciągłe ziewnięcie wyrwało się z jego ust, zanim jeszcze zdążył udzielić odpowiedzi na pytanie.
― Sprzęt szkolny, wasza wysokość ― nie zawahał się zwrócić do chłopaka w ten sposób przy wszystkich, choćby dlatego, że w obecnej sytuacji ten tytuł pasował do niego bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby nie patrzeć, aktualnie to on tutaj dowodził. Były to właściwie ostatnie słowa, które wypowiedział chwilę przed tym, gdy postanowił skorzystać z prawa do drzemki.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Maj 05, 2016 4:46 pm
Czw Maj 05, 2016 4:46 pm
Cały ten mały maraton z samego rana nie wywołał u chłopaka, żadnego zmęczenia. Cały czas się uśmiechał. Na wieść o telefonie do ojca, niemalże teatralnie zmalał, na jego twarzy pojawiło się już dawno wyćwiczone przerażenie.
- Na jednym helikopterze by się nie skończyło, wiesz o tym. - zaśmiał się, a wchodząc do autokaru znów był sobą!
Znalazł swoje miejsce i rzucając torbę na nie, zaczął krążyć po autokarze. Pomachał radośnie do pojawiającej się Kamiry. Widzieli się już kilkakrotnie, więc raczej nie miał jej jeszcze jak zajść za skórę.
Na pytanie o sprzęt pokręcił głową. Miał swój, chociaż zbytnio go nie używał. Zresztą jego rola w tym wyjeździe była nieco inna, a on po cichu liczył na jakąś kuchnię polową i zdobywanie składników! Oczywiście to wszystko w wolnym czasie, w końcu główny temat wycieczki był całkiem inny.
Autokar ruszył więc chłopak wrócił na swoje miejsce. Wyłożył się na swoich siedzeniach opierając plecami o szybę, by zerkać w bok co jakiś czas na mijający krajobraz.
Sięgnął do torby i wyciągnął jabłko, nie chciało mu się chwilowo spać, a jedzenie owocu zdołało pochłonąć jego uwagę przy okazji wyciągnął tradycyjnie jedną z książek przeczesując co rusz jakieś przepisy.
Na jak długo?
Kiedy pojawi się magiczne pytanie? Kto wie...
- Na jednym helikopterze by się nie skończyło, wiesz o tym. - zaśmiał się, a wchodząc do autokaru znów był sobą!
Znalazł swoje miejsce i rzucając torbę na nie, zaczął krążyć po autokarze. Pomachał radośnie do pojawiającej się Kamiry. Widzieli się już kilkakrotnie, więc raczej nie miał jej jeszcze jak zajść za skórę.
Na pytanie o sprzęt pokręcił głową. Miał swój, chociaż zbytnio go nie używał. Zresztą jego rola w tym wyjeździe była nieco inna, a on po cichu liczył na jakąś kuchnię polową i zdobywanie składników! Oczywiście to wszystko w wolnym czasie, w końcu główny temat wycieczki był całkiem inny.
Autokar ruszył więc chłopak wrócił na swoje miejsce. Wyłożył się na swoich siedzeniach opierając plecami o szybę, by zerkać w bok co jakiś czas na mijający krajobraz.
Sięgnął do torby i wyciągnął jabłko, nie chciało mu się chwilowo spać, a jedzenie owocu zdołało pochłonąć jego uwagę przy okazji wyciągnął tradycyjnie jedną z książek przeczesując co rusz jakieś przepisy.
Na jak długo?
Kiedy pojawi się magiczne pytanie? Kto wie...
"Daleko jeszcze?"
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Maj 05, 2016 8:18 pm
Czw Maj 05, 2016 8:18 pm
- Nie znasz jeszcze pełnej formy mojego okrucieństwa, Paige. - zagroził, machając w jego stronę długopisem. Mimo to naprawdę miał nadzieję, że chłopak podejdzie do niego w choć odrobinę poważniejszy sposób w kwestiach komunikacyjnych. Zwłaszcza, gdy bardzo dobrze wiedział, że w przeciwieństwie do niego, to właśnie na nich opierał się Mercury.
Dopiero słysząc jego kolejną wypowiedź, jęknął cicho zasłaniając twarz dłonią.
- Saturn, trzymaj mnie błagam cię. - jego brat do tej pory patrzący gdzieś w bok z nikłym zainteresowaniem, odwrócił się i położył mu rękę na ramieniu we wspierającym geście.
- To ty będziesz musiał pilnować się nas. - rzucił spokojnie w stronę Alana, nie odrywając jednak wzroku od bliźniaka. Całe szczęście, ten pozbierał się całkiem szybko, kręcąc jedynie głową z cichym mamrotem.
Byle inni nie byli tak kłopotliwi.
Marzenie ściętej głowy. Ale cóż, najważniejsze że wszyscy przyszli.
- Wyjazd na wycieczkę z klubem fotograficznym zmieniłby się w wyjazd wojskowy pod okiem ochroniarzy twojego ojca. - zaśmiał się jeszcze w stronę przyjaciela, tuż przed tym jak wszedł do autokaru.
Nie spodziewał się tylko, że tak szybko odpadną. Ledwo znaleźli się w autokarze, zadał jedno krótkie pytanie, a odpowiedź otrzymał... od dwóch osób. Zaznaczył Alana i Cyrille'a na liście, kiwając głową, zerkając w stronę reszty. Odpadli całkowicie. Wyglądało na to, że wczesna pora i łagodne kołysanie się, jak i podrzuty autokaru zwyczajnie zrobiły swoje. Cóż, teraz i tak nic już z tym nie zrobi, będzie więc musiał ich obudzić i zapytać raz jeszcze, tuż przed tym aż dojadą na miejsce. Usiadł z powrotem obok Saturna z cichym westchnięciem. Nie minęła jednak nawet minuta, gdy wyczuł ciężar na swoim ramieniu i zerknął w jego stronę.
- ... nawet ty? - zaraz dostrzegł jednak lekki ruch ręki, gdy białowłosy przewrócił ręką stronę książki. No tak. Jak mógł choć przez chwilę pomyśleć, że ten ranny ptaszek odpadnie. Sam odwrócił głowę w drugą stronę, obserwując widoki za oknem, tylko po to by zaraz skierować wzrok na tekst czytany przez brata. Ten dostrzegając jego zainteresowanie, przesunął nieco książkę w jego stronę, ułatwiając mu dostęp. Nie miał problemów z dostosowaniem się do jego tempa, w końcu czytali z tą samą szybkością.
Ostatnia strona, krótki ruch, opadająca okładka. Powieść dobiegła końca, a jedno spojrzenie za okno, uświadomiło mu, że rozpoznawał te okolice.
- Już niedaleko.
- Mhm. - wstał ze swojego miejsca i przeszedł się po autokarze, budząc ostrożnie każdego, kto nadal spał i wręczając im bilet lotniczy. Dopiero wtedy stanął w tym samym miejscu co wcześniej, by rzucić kolejnym komunikatem.
- Dojeżdżamy na miejsce, przygotujcie swoje dokumenty i pilnujcie biletów. Co prawda lecimy prywatnym samolotem, ale oprócz nas będzie tam jeszcze pięciu innych biznesmenów i trzech ambasadorów, udających się do rezydencji mojego ojca w Quebec. Dlatego nie możemy się spóźnić. Liczę też, że każdy wie jak się zachować w towarzystwie. A jeśli nie wie, umie po prostu zachować milczenie. I jeszcze raz zapytam, czy każdy ma ze sobą swój sprzęt czy potrzebuje szkolnego? - wolał ich wcześniej uprzedzić, by uniknąć wszelkich nieporozumień. Teraz sam odwrócił się w stronę torby, nim jednak zdążył sięgnąć w jej stronę, Saturn podał mu już przygotowane dokumenty.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i przysiadł na skraju siedzenia, czekając cierpiwie aż wszyscy dojadą do siebie, odpowiednio się przygotowując.
// TERMIN: 10 maj.
Stan odpisów:
Cyrille - nie odpisał w terminie [1/4]
Sheridan - nie odpisała [1/2]
Liam - nie odpisał [1/2]
Kamira - nie odpisała [1/2].
W obecnych postach możecie się obudzić, przygotować wszelkie dokumenty, zadać pytania jeśli jakiekolwiek macie i ten kto jeszcze tego nie zrobił, informuje Merca czy ma własny aparat fotograficzny.
Dopiero słysząc jego kolejną wypowiedź, jęknął cicho zasłaniając twarz dłonią.
- Saturn, trzymaj mnie błagam cię. - jego brat do tej pory patrzący gdzieś w bok z nikłym zainteresowaniem, odwrócił się i położył mu rękę na ramieniu we wspierającym geście.
- To ty będziesz musiał pilnować się nas. - rzucił spokojnie w stronę Alana, nie odrywając jednak wzroku od bliźniaka. Całe szczęście, ten pozbierał się całkiem szybko, kręcąc jedynie głową z cichym mamrotem.
Byle inni nie byli tak kłopotliwi.
Marzenie ściętej głowy. Ale cóż, najważniejsze że wszyscy przyszli.
- Wyjazd na wycieczkę z klubem fotograficznym zmieniłby się w wyjazd wojskowy pod okiem ochroniarzy twojego ojca. - zaśmiał się jeszcze w stronę przyjaciela, tuż przed tym jak wszedł do autokaru.
Nie spodziewał się tylko, że tak szybko odpadną. Ledwo znaleźli się w autokarze, zadał jedno krótkie pytanie, a odpowiedź otrzymał... od dwóch osób. Zaznaczył Alana i Cyrille'a na liście, kiwając głową, zerkając w stronę reszty. Odpadli całkowicie. Wyglądało na to, że wczesna pora i łagodne kołysanie się, jak i podrzuty autokaru zwyczajnie zrobiły swoje. Cóż, teraz i tak nic już z tym nie zrobi, będzie więc musiał ich obudzić i zapytać raz jeszcze, tuż przed tym aż dojadą na miejsce. Usiadł z powrotem obok Saturna z cichym westchnięciem. Nie minęła jednak nawet minuta, gdy wyczuł ciężar na swoim ramieniu i zerknął w jego stronę.
- ... nawet ty? - zaraz dostrzegł jednak lekki ruch ręki, gdy białowłosy przewrócił ręką stronę książki. No tak. Jak mógł choć przez chwilę pomyśleć, że ten ranny ptaszek odpadnie. Sam odwrócił głowę w drugą stronę, obserwując widoki za oknem, tylko po to by zaraz skierować wzrok na tekst czytany przez brata. Ten dostrzegając jego zainteresowanie, przesunął nieco książkę w jego stronę, ułatwiając mu dostęp. Nie miał problemów z dostosowaniem się do jego tempa, w końcu czytali z tą samą szybkością.
Dwie godziny później, piętnaście minut przed dojazdem na lotnisko.
Ostatnia strona, krótki ruch, opadająca okładka. Powieść dobiegła końca, a jedno spojrzenie za okno, uświadomiło mu, że rozpoznawał te okolice.
- Już niedaleko.
- Mhm. - wstał ze swojego miejsca i przeszedł się po autokarze, budząc ostrożnie każdego, kto nadal spał i wręczając im bilet lotniczy. Dopiero wtedy stanął w tym samym miejscu co wcześniej, by rzucić kolejnym komunikatem.
- Dojeżdżamy na miejsce, przygotujcie swoje dokumenty i pilnujcie biletów. Co prawda lecimy prywatnym samolotem, ale oprócz nas będzie tam jeszcze pięciu innych biznesmenów i trzech ambasadorów, udających się do rezydencji mojego ojca w Quebec. Dlatego nie możemy się spóźnić. Liczę też, że każdy wie jak się zachować w towarzystwie. A jeśli nie wie, umie po prostu zachować milczenie. I jeszcze raz zapytam, czy każdy ma ze sobą swój sprzęt czy potrzebuje szkolnego? - wolał ich wcześniej uprzedzić, by uniknąć wszelkich nieporozumień. Teraz sam odwrócił się w stronę torby, nim jednak zdążył sięgnąć w jej stronę, Saturn podał mu już przygotowane dokumenty.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i przysiadł na skraju siedzenia, czekając cierpiwie aż wszyscy dojadą do siebie, odpowiednio się przygotowując.
// TERMIN: 10 maj.
Stan odpisów:
Cyrille - nie odpisał w terminie [1/4]
Sheridan - nie odpisała [1/2]
Liam - nie odpisał [1/2]
Kamira - nie odpisała [1/2].
W obecnych postach możecie się obudzić, przygotować wszelkie dokumenty, zadać pytania jeśli jakiekolwiek macie i ten kto jeszcze tego nie zrobił, informuje Merca czy ma własny aparat fotograficzny.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Maj 05, 2016 9:14 pm
Czw Maj 05, 2016 9:14 pm
„Nie znasz jeszcze pełnej formy mojego okrucieństwa, Paige.”
Mimowolnie zerknął na długopis znużonym ze zmęczenia spojrzeniem. Nawet jeśli jego usta wykrzywił rozbawiony uśmiech, nie dosięgnął on oczu, które wręcz prosiły się o więcej snu. Na całe szczęście niebawem czekały go dwie godziny odpoczynku.
― Oprócz zmuszania do korzystania z luksusów, za które inni nie mogą zapłacić, rysujesz im jeszcze karniaki na rękach? ― parsknął krótko pod nosem, kręcąc nieznacznie głową. To nie tak, że celowo ignorował jego wiadomości, ale potrzeba było jeszcze dużo czasu i pracy, by nauczyć go, że to cholerstwo do czegoś mogło się przydać. Na razie nie widział problemu, kiedy i tak było im dane widywać się często.
A teraz i tak grożą ci oboje. Widocznie dostałeś drugiego Black'a w komplecie ze swoim „chłopakiem”. Nadal uważasz, że to był taki genialny pomysł?
W milczeniu zerknął na czarnowłosego, zaraz zerkając na białowłosego, a później raz jeszcze powrócił do swojego wcześniejszego punktu obserwacji z jakąś oceniającą nutą. Chociaż nietrudno było mu dość do ostatecznej konkluzji.
― Widać, że bracia ― podsumował, wypuszczając powietrze ustami z dozą rezygnacji i rozmasował kark, który nie doświadczył wystarczająco długiej bliskości poduszki. Niemniej jednak wystarczyło, że zajął miejsce, a już poczuł się znacznie lepiej. Nic dziwnego, że Morfeuszowi szybko udało się go zwabić.
Hayden wydał z siebie niezadowolony pomruk, gdy poczuł, jak ktoś próbuje przywołać go do rzeczywistości. Powieki jasnowłosego zacisnęły się mocniej, protestując przeciwko niechcianej pobudce. Niestety była zbyt nachalna, by ją zignorować.
― Przecież minęło dopiero piętnaście minut ― wymruczał sennie pod nosem, przejeżdżając ręką po twarzy, jakby usiłował zmyć z niej zmęczenie. Niechętnie uchylił jedną powiekę, unosząc wzrok na stojącego nad nim Merca, który wymachiwał mu biletem przed nosem. ― Rozumiem, że to ta wyższa forma okrucieństwa ― rzucił, zabierając swój bilet i podciągnął się wyżej na fotelu, siadając normalnie. Gdyby nadal tkwił półleżąc, na pewno znów odpłynąłby w przeciągu niecałej minuty.
Słuchanie dalszych wytycznych nie było łatwym wyzwaniem w tym osowiałym stanie, jednak udało mu się wychwycić najważniejsze informacje. Sięgnął do kieszeni, wyławiając z niej portfel, w którym trzymał wszystkie swoje dokumenty. Dla pewności przejrzał wszystko jeszcze raz i upewniwszy się, że potrzebne rzeczy były na swoim miejscu, schował portfel z powrotem do kieszeni.
Mimowolnie zerknął na długopis znużonym ze zmęczenia spojrzeniem. Nawet jeśli jego usta wykrzywił rozbawiony uśmiech, nie dosięgnął on oczu, które wręcz prosiły się o więcej snu. Na całe szczęście niebawem czekały go dwie godziny odpoczynku.
― Oprócz zmuszania do korzystania z luksusów, za które inni nie mogą zapłacić, rysujesz im jeszcze karniaki na rękach? ― parsknął krótko pod nosem, kręcąc nieznacznie głową. To nie tak, że celowo ignorował jego wiadomości, ale potrzeba było jeszcze dużo czasu i pracy, by nauczyć go, że to cholerstwo do czegoś mogło się przydać. Na razie nie widział problemu, kiedy i tak było im dane widywać się często.
A teraz i tak grożą ci oboje. Widocznie dostałeś drugiego Black'a w komplecie ze swoim „chłopakiem”. Nadal uważasz, że to był taki genialny pomysł?
W milczeniu zerknął na czarnowłosego, zaraz zerkając na białowłosego, a później raz jeszcze powrócił do swojego wcześniejszego punktu obserwacji z jakąś oceniającą nutą. Chociaż nietrudno było mu dość do ostatecznej konkluzji.
― Widać, że bracia ― podsumował, wypuszczając powietrze ustami z dozą rezygnacji i rozmasował kark, który nie doświadczył wystarczająco długiej bliskości poduszki. Niemniej jednak wystarczyło, że zajął miejsce, a już poczuł się znacznie lepiej. Nic dziwnego, że Morfeuszowi szybko udało się go zwabić.
Hayden wydał z siebie niezadowolony pomruk, gdy poczuł, jak ktoś próbuje przywołać go do rzeczywistości. Powieki jasnowłosego zacisnęły się mocniej, protestując przeciwko niechcianej pobudce. Niestety była zbyt nachalna, by ją zignorować.
― Przecież minęło dopiero piętnaście minut ― wymruczał sennie pod nosem, przejeżdżając ręką po twarzy, jakby usiłował zmyć z niej zmęczenie. Niechętnie uchylił jedną powiekę, unosząc wzrok na stojącego nad nim Merca, który wymachiwał mu biletem przed nosem. ― Rozumiem, że to ta wyższa forma okrucieństwa ― rzucił, zabierając swój bilet i podciągnął się wyżej na fotelu, siadając normalnie. Gdyby nadal tkwił półleżąc, na pewno znów odpłynąłby w przeciągu niecałej minuty.
Słuchanie dalszych wytycznych nie było łatwym wyzwaniem w tym osowiałym stanie, jednak udało mu się wychwycić najważniejsze informacje. Sięgnął do kieszeni, wyławiając z niej portfel, w którym trzymał wszystkie swoje dokumenty. Dla pewności przejrzał wszystko jeszcze raz i upewniwszy się, że potrzebne rzeczy były na swoim miejscu, schował portfel z powrotem do kieszeni.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Czw Maj 05, 2016 9:35 pm
Czw Maj 05, 2016 9:35 pm
- A wszystko to w uprzejmym wrażeniu fałszywej prywatności~ - zaśmiał się cicho pod nosem znikając w autokarze. Skoro chcesz być dobrze chroniony, osoby chroniące muszą wiedzieć gdzie znajduje się ich klient, inaczej wszystko by poszło w odstawkę.
O dziwo podróż minęła blondynowi szybko. Przewertował kilka ciekawszych przepisów oraz pozbył się kilku owoców. Żeby tego było mało jakoś udało mu się zająć tym wszystkim na tyle, by nie zacząć zadawać tego jakże irytującego pytania.
Chociaż już samo to, że wysiedział na miejscu powinno się nazwać wielkim sukcesem ludzkości.
Dostrzegając, że Mercury się podniósł i zaczął rozdawać bilety, szybko schował książkę do torby i z uśmiechem odebrał świstek papieru upoważniający do przelotu. Na wieść o dodatkowych pasażerach samolotu zmarkotniał lekko, pozwolił sobie na zrezygnowane westchnięcie i pomasowanie karku.
- Więc trzeba będzie być twarzą firmy przez jakiś czas. No cóż, jakoś to przeżyje. - po chwili rozpogodził się znów i zaczął przyszykowywać wszystkie potrzebne dokumenty. Powoli jego uśmiech zaczął nieco przygasać, by przejść w formę delikatnego i uprzejmego wykrzywienia ust. Na całe szczęście ten znajdował się również w wachlarzu jego uśmiechów, więc nie wyglądało to na specjalne i wymuszone wykrzywienie.
Jednak musiał się do tego przyzwyczaić! W końcu nie mógł zachowywać się ... w miarę normalnie... przy tych wszystkich ważnych osobistościach. Nie mógł sobie pozwolić na nadszarpnięcie wizerunku swojego ojca, a do tego byli w bliskim otoczeniu Blacków.
- Jestem gotów na wszystko... - powiedział do siebie, ale raczej się z tym nie krył. Każdy gada czasami do siebie prawda? No powiedzcie, że tak.
Prawda.
O dziwo podróż minęła blondynowi szybko. Przewertował kilka ciekawszych przepisów oraz pozbył się kilku owoców. Żeby tego było mało jakoś udało mu się zająć tym wszystkim na tyle, by nie zacząć zadawać tego jakże irytującego pytania.
Chociaż już samo to, że wysiedział na miejscu powinno się nazwać wielkim sukcesem ludzkości.
Dostrzegając, że Mercury się podniósł i zaczął rozdawać bilety, szybko schował książkę do torby i z uśmiechem odebrał świstek papieru upoważniający do przelotu. Na wieść o dodatkowych pasażerach samolotu zmarkotniał lekko, pozwolił sobie na zrezygnowane westchnięcie i pomasowanie karku.
- Więc trzeba będzie być twarzą firmy przez jakiś czas. No cóż, jakoś to przeżyje. - po chwili rozpogodził się znów i zaczął przyszykowywać wszystkie potrzebne dokumenty. Powoli jego uśmiech zaczął nieco przygasać, by przejść w formę delikatnego i uprzejmego wykrzywienia ust. Na całe szczęście ten znajdował się również w wachlarzu jego uśmiechów, więc nie wyglądało to na specjalne i wymuszone wykrzywienie.
Jednak musiał się do tego przyzwyczaić! W końcu nie mógł zachowywać się ... w miarę normalnie... przy tych wszystkich ważnych osobistościach. Nie mógł sobie pozwolić na nadszarpnięcie wizerunku swojego ojca, a do tego byli w bliskim otoczeniu Blacków.
- Jestem gotów na wszystko... - powiedział do siebie, ale raczej się z tym nie krył. Każdy gada czasami do siebie prawda? No powiedzcie, że tak.
Prawda.
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Sro Maj 11, 2016 10:06 am
Sro Maj 11, 2016 10:06 am
Kamira za to wyglądała jakby by ta wycieczka nie była tą na której ona jest. Próbowała nie zasypiać w autobusie, ale cokolwiek robiła, jej głowa zaraz przechylała się na którąś ze stron i dziewczyna odpływała natychmiastowo. Nawet kiedy ktoś mówił, ona się czuła jakby mówił do niej przez mgłę. W ogóle nie widziała co robią inni, ani tego nie zarejstrowała. W pewnym momencie była wręcz zła na siebie nie potrafiąc zrozumieć o co chodzi z jej stanem. Czy to z braku obiadu i śniadania, czy może nafaszerowała się tabletkami na chorobę lokomocyjną i zapomniała? Zazwyczaj uwielbiała podróże, szczególnie autokarem, więc to było co najmniej dziwne.
Dopiero pod koniec jazdy głos Merca jednak był w stanie się do niej przebić, prawie jak jej matki. Brr... sukienki... koszmar. Merc jej zagroził jedną, tak więc podniosła powieki i skupiła się na chłopaku.
- Mmm, ja mam swój sprzęt. - Pokiwała głową, klepiąc odruchowo torbę koło siebie, która na poczatku okazała się ręką Merca. Uniosła brwi w niezrozumieniu, odsunęła jego rękę i sprawdziła czy ma wszystkie potrzebne dokumenty, chowając przy okazji bilet loticzy do specjalnej saszetki. Nie odpowiedziała nic na uwagę o zachowywaniu się w samolocie. Jeśli będzie wyglądał tak samo jak ten w autokarze, to biznesmeni będą mogli sobie trzaskać sweet focie z śliniącą się nastolatką śpiącą na popielniczkę. Brzmi atrakcyjne.
// wiem że przegięłam, przepraszam, naprawdę przepraszam ^^'
Dopiero pod koniec jazdy głos Merca jednak był w stanie się do niej przebić, prawie jak jej matki. Brr... sukienki... koszmar. Merc jej zagroził jedną, tak więc podniosła powieki i skupiła się na chłopaku.
- Mmm, ja mam swój sprzęt. - Pokiwała głową, klepiąc odruchowo torbę koło siebie, która na poczatku okazała się ręką Merca. Uniosła brwi w niezrozumieniu, odsunęła jego rękę i sprawdziła czy ma wszystkie potrzebne dokumenty, chowając przy okazji bilet loticzy do specjalnej saszetki. Nie odpowiedziała nic na uwagę o zachowywaniu się w samolocie. Jeśli będzie wyglądał tak samo jak ten w autokarze, to biznesmeni będą mogli sobie trzaskać sweet focie z śliniącą się nastolatką śpiącą na popielniczkę. Brzmi atrakcyjne.
// wiem że przegięłam, przepraszam, naprawdę przepraszam ^^'
Liam
Fresh Blood Lost in the City
Re: Wycieczka Klubu Fotograficznego [3 dni] - Kanada, Quebec (Góry Laurentyńskie)
Sro Maj 11, 2016 11:21 am
Sro Maj 11, 2016 11:21 am
...tujcie swoje dokumenty i pilnujcie biletów. Mrug. ...ożemy się spóźnić. Mrug, mrug. Liam powoli wracał do życia z błogiego stanu nieświadomości za sprawą rzeczowego tonu, który z czymś mu się kojarzył. ...swój sprzęt czy potrzebuje szkolnego?
Liam wyprostował się w fotelu i przetarł dłońmi oczy. Nie pomogło, więc zmaltretował nimi swoją twarz w geście udającym coś w rodzaju mini masażu. Kiedy widzisz, jak ktoś robi coś takiego, od razu wiesz, że jeszcze przez co najmniej parę minut nie dogadasz się z tą osobą.
Ale nie w tym przypadku.
Nauczyciel rozejrzał się, by ogarnąć sytuację, w jakiej się znalazł. Aha, wycieczka. Okej. Kawy... - pomyślał. Tak, w jego krwi było zdecydowanie za mało kofeiny. Kiedy przyzwyczaisz się, że każdy dzień zaczynasz kawą, a potem pompujesz jej w siebie jeszcze więcej, niemal niemożliwym staje się funkcjonowanie bez niej.
- Mam swój - mruknął zaspanym głosem w odpowiedzi na pytanie Mercury'ego, choć w zasadzie nie sądził, by było ono skierowane właśnie do niego. Ostatecznie nie był przecież uczniem. Naprawdę, naprawdę dziwne by było, gdyby opiekun klubu fotograficznego (nawet tak nieprzystający do tej roli jak Mason) nie wziął ze sobą własnego sprzętu. - Dzięki za bilet i pobudkę - dodał jeszcze chowając wszystkie papiery do wewnętrznej kieszeni kurtki. Której, jak się teraz okazało, nawet nie zdążył zdjąć przed odpłynięciem do krainy Morfeusza. Coś mówiło Liamowi, że przez to małe niedopatrzenie nielicho zmarznie po wyjściu z autokaru.
Z drugiej strony, był również pewien, że przez ciężar bagażu równie szybko się rozgrzeje.
Liam wyprostował się w fotelu i przetarł dłońmi oczy. Nie pomogło, więc zmaltretował nimi swoją twarz w geście udającym coś w rodzaju mini masażu. Kiedy widzisz, jak ktoś robi coś takiego, od razu wiesz, że jeszcze przez co najmniej parę minut nie dogadasz się z tą osobą.
Ale nie w tym przypadku.
Nauczyciel rozejrzał się, by ogarnąć sytuację, w jakiej się znalazł. Aha, wycieczka. Okej. Kawy... - pomyślał. Tak, w jego krwi było zdecydowanie za mało kofeiny. Kiedy przyzwyczaisz się, że każdy dzień zaczynasz kawą, a potem pompujesz jej w siebie jeszcze więcej, niemal niemożliwym staje się funkcjonowanie bez niej.
- Mam swój - mruknął zaspanym głosem w odpowiedzi na pytanie Mercury'ego, choć w zasadzie nie sądził, by było ono skierowane właśnie do niego. Ostatecznie nie był przecież uczniem. Naprawdę, naprawdę dziwne by było, gdyby opiekun klubu fotograficznego (nawet tak nieprzystający do tej roli jak Mason) nie wziął ze sobą własnego sprzętu. - Dzięki za bilet i pobudkę - dodał jeszcze chowając wszystkie papiery do wewnętrznej kieszeni kurtki. Której, jak się teraz okazało, nawet nie zdążył zdjąć przed odpłynięciem do krainy Morfeusza. Coś mówiło Liamowi, że przez to małe niedopatrzenie nielicho zmarznie po wyjściu z autokaru.
Z drugiej strony, był również pewien, że przez ciężar bagażu równie szybko się rozgrzeje.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach