▲▼
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Zadbany parkiet, pastowany z częstotliwością godną sali tanecznej, wiecznie czysty i o świeżo odmalowanych liniach - zupełnie, jakby co noc znikąd zjawiała się ekipa i wszystko poprawiała. Nie można także pominąć wysokich koszy, bo przecież bez nich nie istniałaby koszykówka, składziku pełnego piłek, a także ogromnej tablicy wyników. I tak, ławki też są! Pełen serwis, czyli czego spodziewać się po Riverdale.
Czekała na reakcję włosów, a kiedy groźba nie zadziałała, zrobiła udawaną smutną minę. - Przykro mi, że nie zadziałało, ale użyję słów typowego informatyka. "Dziwne, u mnie działa." - Zaśmiała się cicho i poczochrała dłonią swoją i tak już nieźle rozczochraną grzywkę. Jednak jej śmiech szybko ucichł, gdy dziewczynie został wciśnięty obcy telefon. Zmarszczyła brwi, pozwalając zderzyć się szarym komórkom, które powinny wiedzieć co ma dalej zrobić. Jego radosny uśmiech był przez chwilę tak blisko. Potrząsnęła szybko głową, powstrzymując dalszy tok myśli spojrzała na telefon. Uśmiechnęła się pod nosem, mrucząc coś cicho pod nosem o podaniu fałszywego numeru, jednak chłopak rzucając w tym momencie piłkę raczej nie mógł tego usłyszeć. Wpisała numer telefonu i pomachała nim w jego stronę. - Juuuuż! Wpisałam Ci dobrowolnie numer telefonu, żebyś mógł mnie gnębić kiedy tylko chcesz. - Podniosła się z ławki, idąc w jego stronę z telefonem wyciągniętym przed sobą niczym narzędzie zbrodni. - Prawdziwa ze mnie masochistka. - Uśmiechnęła się przesłodzonym uśmiechem trzymając telefon przed sobą. Jednak zanim odebrał telefon z jej rąk, mógł dostrzec wyraźne zaskoczenie, wręcz odrobinę zszokowanie na jej twarzy. - Ważysz 102 kg?! Boże, teraz już nic mnie nie zdołuje. Masz trzycyfrową wagę a wyglądasz lepiej niż niejeden koleś w Twoim wieku. Kosmos. - Pokręciła głową totalnie rozbawiona.
- No promujecie zdrowy tryb życia. Aktywny, nie żywieniowy. zresztą nie będziesz mi mówił co mam jeść, jeden hot-dog mnie nie zabije, a nawet jeśli to będę przynajmniej najedzona jak umrę. Mmm, taki z cebulką i ogórkami... mmm pychota. - Oblizała wargi nagle głodniejąc. - Tak, tak, zdecydowanie, zostań kapitanem i załatw te hot-dogi, szybko! - Trąciła go niby ponaglając. - A jeśli nie zostaniesz, to dostaniesz kopa! I będziesz musiał kupować mi za każdym razem jak będę miała ochotę! Albo naleśniki! Tak! - Zaczęło to wyglądać dziwnie, ale dziewczyna ewidentnie zaczęła się ekscytować na myśl o jedzeniu. Jakby trochę przestała zdawać sobie sprawę z tego gdzie jest i z kim jest. - Może nawet lepiej wyjdę na tym, żebyś nie zostawał tym kapitanem. Chyba zostanę waszą menedżerką, żeby jakoś spróbować nie pozwolić na to... hm. Albo załatwię bardzo brzydkiego i wrednego chłopaka, żeby Ci się ciężko z nim współpracowało! Genialne! - Okej, narratorka tego tekstu nie ma pojęcia, gdzie Kamira odpłynęła w tym momencie myślami, ale radziła Blythowi, żeby ją ogarnął, bo za chwilę nie będzie tak łatwo sprowadzić ja na ziemię. Myśli Kamiry wędrowały dziwnymi torami i nigdy nie wiadomo na co sie podekscytuje.
- No promujecie zdrowy tryb życia. Aktywny, nie żywieniowy. zresztą nie będziesz mi mówił co mam jeść, jeden hot-dog mnie nie zabije, a nawet jeśli to będę przynajmniej najedzona jak umrę. Mmm, taki z cebulką i ogórkami... mmm pychota. - Oblizała wargi nagle głodniejąc. - Tak, tak, zdecydowanie, zostań kapitanem i załatw te hot-dogi, szybko! - Trąciła go niby ponaglając. - A jeśli nie zostaniesz, to dostaniesz kopa! I będziesz musiał kupować mi za każdym razem jak będę miała ochotę! Albo naleśniki! Tak! - Zaczęło to wyglądać dziwnie, ale dziewczyna ewidentnie zaczęła się ekscytować na myśl o jedzeniu. Jakby trochę przestała zdawać sobie sprawę z tego gdzie jest i z kim jest. - Może nawet lepiej wyjdę na tym, żebyś nie zostawał tym kapitanem. Chyba zostanę waszą menedżerką, żeby jakoś spróbować nie pozwolić na to... hm. Albo załatwię bardzo brzydkiego i wrednego chłopaka, żeby Ci się ciężko z nim współpracowało! Genialne! - Okej, narratorka tego tekstu nie ma pojęcia, gdzie Kamira odpłynęła w tym momencie myślami, ale radziła Blythowi, żeby ją ogarnął, bo za chwilę nie będzie tak łatwo sprowadzić ja na ziemię. Myśli Kamiry wędrowały dziwnymi torami i nigdy nie wiadomo na co sie podekscytuje.
Co za szkoda, że włosy pomimo smutnej miny dziewczyny, pozostawały nieugięte i nijak nie zareagowały. Gdyby to zależało od Blythe'a jak nic już by zmiękł i poddał się jej woli, wykonując cokolwiek by tylko chciała. Szczenięce oczy i usta wygięte w podkówkę - to była broń masowego rażenia, działająca tysiąckrotnie lepiej niż niejedna bomba atomowa. To właśnie powtarzał niemalże od samego początku.
Słysząc jej słowa informatyka parsknął śmiechem z wyraźnym rozbawieniem, ale nie powiedział niczego więcej, kręcąc jedynie głową. Przez chwilę, gdy wcisnął jej telefon spodziewał się jakiegoś głośnego protestu i wyśmiania. A raczej tak właśnie by było, gdyby chłopak nie był tak cholernie pewny siebie. W rzeczywistości nawet przez sekundę przez jego głowę nie przemknęła jakakolwiek myśl, że Kamira mogłaby odrzucić jego propozycję.
- Nie omieszkam się dręczyć cię w każdej wolnej chwili. Nie mam ich może aż tak wiele, ale nie zapomnę. - rzucił wesołym tonem, przejmując swój telefon i dodając zapisany przez nią numer do kontaktów, wraz z adekwatną notatką. Od jakiegoś czasu wyrobił w sobie nawyk podpisywania każdej poznanej osoby paroma zdaniami, dzięki czemu nawet jeśli w późniejszym czasie nie potrafił ich do końca rozpoznać - ta drobna pomoc potrafiła uratować mu życie i uchronić go przed utratą twarzy.
- Hej, czy to czyni ze mnie sadystę? A babcia zawsze mówiła, że ze mnie taki spokojny, czuły i przystojny kawaler. - wybuchnął śmiechem wyraźnie rozbawiony, kręcąc raz po raz głową na jej wyraźnie zszokowany wyraz twarzy. Właściwie jak na kogoś z jego wzrostem była to całkowicie normalna waga. Lekarz mówił mu nawet, że mógłby przytyć koło trzech kilogramów. Niemniej nie odczuwał większej potrzeby, by zdradzać ową informację czarnowłosej.
Zamiast tego zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu z niejakim zaciekawieniem.
- Więc jesteś typem absolutnego głodomora z doskonałym metabolizmem? Jak tak patrzę na twoją reakcję to mam ochotę biec do najbliższej budki żeby ci go kupić. - przeciągnął się porządnie, rozciągając mięśnie ramion. Zaraz po tym skupił się na wymachach, nie odrywając wzroku od Kamiry.
- Ha, bez szans. Nie przyjmiemy na menadżerkę kogoś z tak nieczystym motywem, panienko Kamiro. - zaprezentował swoje śnieżnobiałe kły w uśmiechu przechodząc do ćwiczenia bioder, opierając na nich dłonie.
- Niemniej jeśli wykażesz nieco prawdziwej inicjatywy, chętnie się zastanowię nad poparciem cię podczas castingu. Bylebyś wzięła pod uwagę jak ważna jest dla nas obecność menadżera. - mimo uprzejmego uśmiechu, chłopak wyraźnie spoważniał wypowiadając się na temat powiązany z jego drużyną szkolną.
Słysząc jej słowa informatyka parsknął śmiechem z wyraźnym rozbawieniem, ale nie powiedział niczego więcej, kręcąc jedynie głową. Przez chwilę, gdy wcisnął jej telefon spodziewał się jakiegoś głośnego protestu i wyśmiania. A raczej tak właśnie by było, gdyby chłopak nie był tak cholernie pewny siebie. W rzeczywistości nawet przez sekundę przez jego głowę nie przemknęła jakakolwiek myśl, że Kamira mogłaby odrzucić jego propozycję.
- Nie omieszkam się dręczyć cię w każdej wolnej chwili. Nie mam ich może aż tak wiele, ale nie zapomnę. - rzucił wesołym tonem, przejmując swój telefon i dodając zapisany przez nią numer do kontaktów, wraz z adekwatną notatką. Od jakiegoś czasu wyrobił w sobie nawyk podpisywania każdej poznanej osoby paroma zdaniami, dzięki czemu nawet jeśli w późniejszym czasie nie potrafił ich do końca rozpoznać - ta drobna pomoc potrafiła uratować mu życie i uchronić go przed utratą twarzy.
- Hej, czy to czyni ze mnie sadystę? A babcia zawsze mówiła, że ze mnie taki spokojny, czuły i przystojny kawaler. - wybuchnął śmiechem wyraźnie rozbawiony, kręcąc raz po raz głową na jej wyraźnie zszokowany wyraz twarzy. Właściwie jak na kogoś z jego wzrostem była to całkowicie normalna waga. Lekarz mówił mu nawet, że mógłby przytyć koło trzech kilogramów. Niemniej nie odczuwał większej potrzeby, by zdradzać ową informację czarnowłosej.
Zamiast tego zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu z niejakim zaciekawieniem.
- Więc jesteś typem absolutnego głodomora z doskonałym metabolizmem? Jak tak patrzę na twoją reakcję to mam ochotę biec do najbliższej budki żeby ci go kupić. - przeciągnął się porządnie, rozciągając mięśnie ramion. Zaraz po tym skupił się na wymachach, nie odrywając wzroku od Kamiry.
- Ha, bez szans. Nie przyjmiemy na menadżerkę kogoś z tak nieczystym motywem, panienko Kamiro. - zaprezentował swoje śnieżnobiałe kły w uśmiechu przechodząc do ćwiczenia bioder, opierając na nich dłonie.
- Niemniej jeśli wykażesz nieco prawdziwej inicjatywy, chętnie się zastanowię nad poparciem cię podczas castingu. Bylebyś wzięła pod uwagę jak ważna jest dla nas obecność menadżera. - mimo uprzejmego uśmiechu, chłopak wyraźnie spoważniał wypowiadając się na temat powiązany z jego drużyną szkolną.
Choi w drodze puścił rękę przyjaciela, w sumie to puścił ją od razu gdy zaczął biec. Chciał się jak najszybciej dostać na boisko, a przecież nie będzie go za sobą ciągnąć. Wystartował tak znienacka, że nie zdziwi się jeśli Shadow zawału dostał. Może nie chciał by widział jego czerwone, wilgotne policzki, a teraz może zwalić to na wysiłek. Biegł jak najszybciej, omijając co chwilę jakiegoś przechodnia. Na szczęście nie musiał nieść piłki, dzięki czemu mógł się spokojnie rozpędzić. Został jeszcze tylko zakręt i... UPS! Co się stało? Chłopak naglę wylądował twardo na ziemi, a na niego jeszcze coś upadło. To dziwne, widocznie nieznajoma osoba musiała biec szybciej niż on, a przy zderzeniu był jakiś obrót i tak oto znaleźli się w takiej sytuacji. Blondyn otworzył oczy. Tuż przed jego twarzą znajdywała się twarz jakiegoś nieznajomego osobnika płci męskiej. Był raczej w jego wieku, a twarz miał bladą i nawet ładną. Miał zielone ślepia, które teraz wlepiały się w niego, a policzki przybrały różowawy kolor. Średniej długości, kruczoczarne włosy dodawały mu nieco uroku. Nie miał ciężkiego ciała, wiec musiał być chudy, ale do cholery no! Niech on już z niego zejdzie! Key nie miał jak mu powiedzieć by ruszył dupę, a odpychanie jest dość niemiłe, więc nie chciał tego robić. Westchnął i zrobił zniesmaczoną minę, co miało poskutkować, jednak ten nadal na nim leżał! No tego już za wiele! Żółtooki odchrząknął i na nareszcie idiota wstał, dzięki czemu on też mógł się podnieść. Otrzepał spodnie i spojrzał się na nieznajomego, który teraz nie wiedział co powiedzieć. Widać było jak głowi się co ma zrobić. Patrzył się na jego usta w oczekiwaniu na jakieś słowa, które mógłby wyczytać. Może kogoś w nim rozpoznał? Ale w sumie nie miał jak, przecież gdy grał na gitarze to jeszcze wyglądał inaczej, więc to raczej niemożliwe, jedynie rysy twarzy... No może to jakiś fan czy coś, może stalker, czy jak to tam się takich ludzi nazywało.
Czarnowłosy powiedział coś w stylu "Przepraszam, nie spodziewałem się, że ktoś będzie biegł. Przepraszam." Był cały czerwone, spuścił wzrok i uciekł. To było bardzo dziwne. Choi nawet nie miał jak zareagować, bo tego już nie było. Szybki był. Pokręcił głową i już spokojnym krokiem zmierzał do boiska. Cały czas myślał kim był ten ktoś. Nigdy go w życiu nie widział, a on leżał na nim jak na jakimś wygodnym łóżku, niewybaczalne! Oj, jak dobrze, że zapamiętał jego twarz, w sumie to i tak nic mu nie zrobi, ale przynajmniej będzie go pamiętał.
Po dotarciu na miejsce, Hyesung spojrzał na przyjaciela. Dopiero teraz poczuł jak coś cieknie mu znad oka. Musiał nieźle przywalić w tamtego. Przyłożył rękę do rany, lecz krew nawet nie chciała się zatamować. Ciągle krew spływała mu po twarzy. Usiadł na ziemi, patrząc przepraszająca na Shadow. Właśnie uwalił mu rękaw bluzy. Krew chyba nie spierze się tak dobrze. I co on ma teraz zrobić? Mogło nawet dojść do wstrząśnienia mózgu! Nie no, chyba nie. E tam, przyszli grać to będą grać.
Szybko się pozbierał i podniósł tyłek. Czuł pulsujący ból i cieknącą krew, ale nie chciał o tym myśleć. Chyba se rozwalił łuk brwiowy. Wyciągnął komórkę z kieszeni, spojrzał w ekran przyglądając się ranie. No tak, prawy łuk brwiowy nie był w zbytnio dobrym stanie. Spora rana i krew, która chciała zalać mu oko, na szczęście cały czas trzyma je zamknięte. Na szczęście ma soczewki dobrej jakości, więc nic złego się nie stanie. Przetarł twarz rękawem, jeszcze bardziej go brudząc.
- Walić to. Gramy - zamigał do Désiré, wzruszając przy tym ramionami. najwyżej się wykrwawi, przyszli grać to będą grać. Niestety Choi nie ma szczęście i zawsze musi się mu coś stać. Ciągłe wycieranie krwi nie powinno mu przeszkadzać w grze, co nie? Jakoś da sobie radę, a nie miał zamiaru iść do szpitala na szycie. Nigdy więcej nie chce się znaleźć w takim miejscu. Miał z tym złe wspomnienia.
Czarnowłosy powiedział coś w stylu "Przepraszam, nie spodziewałem się, że ktoś będzie biegł. Przepraszam." Był cały czerwone, spuścił wzrok i uciekł. To było bardzo dziwne. Choi nawet nie miał jak zareagować, bo tego już nie było. Szybki był. Pokręcił głową i już spokojnym krokiem zmierzał do boiska. Cały czas myślał kim był ten ktoś. Nigdy go w życiu nie widział, a on leżał na nim jak na jakimś wygodnym łóżku, niewybaczalne! Oj, jak dobrze, że zapamiętał jego twarz, w sumie to i tak nic mu nie zrobi, ale przynajmniej będzie go pamiętał.
Po dotarciu na miejsce, Hyesung spojrzał na przyjaciela. Dopiero teraz poczuł jak coś cieknie mu znad oka. Musiał nieźle przywalić w tamtego. Przyłożył rękę do rany, lecz krew nawet nie chciała się zatamować. Ciągle krew spływała mu po twarzy. Usiadł na ziemi, patrząc przepraszająca na Shadow. Właśnie uwalił mu rękaw bluzy. Krew chyba nie spierze się tak dobrze. I co on ma teraz zrobić? Mogło nawet dojść do wstrząśnienia mózgu! Nie no, chyba nie. E tam, przyszli grać to będą grać.
Szybko się pozbierał i podniósł tyłek. Czuł pulsujący ból i cieknącą krew, ale nie chciał o tym myśleć. Chyba se rozwalił łuk brwiowy. Wyciągnął komórkę z kieszeni, spojrzał w ekran przyglądając się ranie. No tak, prawy łuk brwiowy nie był w zbytnio dobrym stanie. Spora rana i krew, która chciała zalać mu oko, na szczęście cały czas trzyma je zamknięte. Na szczęście ma soczewki dobrej jakości, więc nic złego się nie stanie. Przetarł twarz rękawem, jeszcze bardziej go brudząc.
- Walić to. Gramy - zamigał do Désiré, wzruszając przy tym ramionami. najwyżej się wykrwawi, przyszli grać to będą grać. Niestety Choi nie ma szczęście i zawsze musi się mu coś stać. Ciągłe wycieranie krwi nie powinno mu przeszkadzać w grze, co nie? Jakoś da sobie radę, a nie miał zamiaru iść do szpitala na szycie. Nigdy więcej nie chce się znaleźć w takim miejscu. Miał z tym złe wspomnienia.
Biegł cały czas za kumplem. W dłoni ściskał kartkę, której nie zdążył nawet wywalić. Chciał prostej odpowiedzi, jednoznacznej. To co napisał Choi na pewno nie było oczywiste. Ech, czy on zawsze musi odpowiadać wymijająco nawet na najprostsze pytanie? I dlaczego tak nagle musieli wybiec? Nie zadał sobie tego trudu, żeby za wszelką cenę się dowiedzieć, co chłopakowi gra w głowie. Blondyn był nie raz gorszy do ogarnięcia niż kobieta w czasie trudnych dni.
Zatrzymał się dopiero, kiedy Choi wleciał w jakiegoś nieznajomego. To zderzenie zaskoczyło nawet jego. Podał rękę przyjacielowi, aby pomóc mu wstać. Na czarnowłosego nawet nie spojrzał, tłumiąc sobie chęć przywalenia mu. No pięknie. Nawet nie mieli przy sobie jednej chusteczki. Westchnął, widząc krew na twarzy Keya. Czy on nigdy nie może być trochę uważniejszy? Przecież nie musiał biec, jakby nagle przyłożono mu do tyłka rozpalony pręt.
- Uważaj jak chodzisz, idioto - zwrócił się do nieznajomego.
Nie wiedział, czy ten to usłyszał, ewakuując się z tego miejsca. Mniejsza o to. Musiał się teraz skupić na Choi i jego nieogarnięciu. Przejechał ręką po twarzy, gdy Choi zamigał. Chciał grać? Doprawdy zero zdrowego rozsądku. Shadow podejrzewał, że gdyby przyjaciel zemdlał i się wybudził, to nawet nie zauważyłby tego i dalej grał. Takich ludzi jak on serio bocian musiał upuszczać w czasie lotu. Pokręcił przecząco głową, łapiąc kumpla za prawe ramię, zatrzymując go.
- Na łeb upadłeś? Doprowadź się do ładu, a potem myśl o grze.
Nie miał zamiaru go potem zbierać z ziemi i taksówką wodzić do szpitala. Jak trochę posiedzi, to chyba korona mu z głowy nie spadnie? Ale wiedział, że nie utrzyma go i ten i tak zrobi jak chce, a potem będzie "a nie mówiłem?". I co tu teraz zrobić? Kazać pod przymusem wrócić do pokoju? Zostawić w spokoju i obserwować, czy przypadkiem nie mdleje?
- Dobra, możesz rzucać. Pobiegasz, jak ci trochę przejdzie.
Sprzeciwu nie uzna. Będzie się spierał z blondynem, aż nie zrozumie, że powinien posłuchać. To wręcz oczywiste. Odbił piłkę od ziemi, patrząc na kosz. Ach, chwila, przecież wcześniej coś zauważył. Wydawało mu się, że Choi płakał.
- Ej, czemu płakałeś?
O takie rzeczy chyba nie powinien pytać. Gdzie wyczucie?
No nie będzie się spierał, gdy ten znowu odpowie wymijająco, ale miło byłoby się dowiedzieć, o co chodzi. Wróżbitą nie jest i nie czyta w umysłach, a to czasami przydałoby się. Stojąc za linią za trzech punktów rzucił piłkę do kosza. Ta odbiła się lekko od ramy i spadła na ziemię. Grymas niezadowolenia od razu przemknął po twarzy Shadow. Zdecydowanie wolał robić wsady niż rzucać z daleka. Ta druga rola przypadła blondynowi.
- No pamiętaj, że masz nie biegać.
Ale po piłkę to już nie pójdziesz, co?
Zatrzymał się dopiero, kiedy Choi wleciał w jakiegoś nieznajomego. To zderzenie zaskoczyło nawet jego. Podał rękę przyjacielowi, aby pomóc mu wstać. Na czarnowłosego nawet nie spojrzał, tłumiąc sobie chęć przywalenia mu. No pięknie. Nawet nie mieli przy sobie jednej chusteczki. Westchnął, widząc krew na twarzy Keya. Czy on nigdy nie może być trochę uważniejszy? Przecież nie musiał biec, jakby nagle przyłożono mu do tyłka rozpalony pręt.
- Uważaj jak chodzisz, idioto - zwrócił się do nieznajomego.
Nie wiedział, czy ten to usłyszał, ewakuując się z tego miejsca. Mniejsza o to. Musiał się teraz skupić na Choi i jego nieogarnięciu. Przejechał ręką po twarzy, gdy Choi zamigał. Chciał grać? Doprawdy zero zdrowego rozsądku. Shadow podejrzewał, że gdyby przyjaciel zemdlał i się wybudził, to nawet nie zauważyłby tego i dalej grał. Takich ludzi jak on serio bocian musiał upuszczać w czasie lotu. Pokręcił przecząco głową, łapiąc kumpla za prawe ramię, zatrzymując go.
- Na łeb upadłeś? Doprowadź się do ładu, a potem myśl o grze.
Nie miał zamiaru go potem zbierać z ziemi i taksówką wodzić do szpitala. Jak trochę posiedzi, to chyba korona mu z głowy nie spadnie? Ale wiedział, że nie utrzyma go i ten i tak zrobi jak chce, a potem będzie "a nie mówiłem?". I co tu teraz zrobić? Kazać pod przymusem wrócić do pokoju? Zostawić w spokoju i obserwować, czy przypadkiem nie mdleje?
- Dobra, możesz rzucać. Pobiegasz, jak ci trochę przejdzie.
Sprzeciwu nie uzna. Będzie się spierał z blondynem, aż nie zrozumie, że powinien posłuchać. To wręcz oczywiste. Odbił piłkę od ziemi, patrząc na kosz. Ach, chwila, przecież wcześniej coś zauważył. Wydawało mu się, że Choi płakał.
- Ej, czemu płakałeś?
O takie rzeczy chyba nie powinien pytać. Gdzie wyczucie?
No nie będzie się spierał, gdy ten znowu odpowie wymijająco, ale miło byłoby się dowiedzieć, o co chodzi. Wróżbitą nie jest i nie czyta w umysłach, a to czasami przydałoby się. Stojąc za linią za trzech punktów rzucił piłkę do kosza. Ta odbiła się lekko od ramy i spadła na ziemię. Grymas niezadowolenia od razu przemknął po twarzy Shadow. Zdecydowanie wolał robić wsady niż rzucać z daleka. Ta druga rola przypadła blondynowi.
- No pamiętaj, że masz nie biegać.
Ale po piłkę to już nie pójdziesz, co?
Cały czas myślał o tym nieznajomym. Nigdy wcześniej go nie widział, a teraz miał z nim czołowe spotkanie. Chyba bóg go opuścił, bo teraz będzie miał nieciekawie. Napuści na niego SHADOWA! TAK! Będzie uciekał gdzie pieprz rośnie! Nigdy nie będzie wpadał na Hyesunga i wychodził z tego żywo. Przecież on jest taki biedny ze słabym organizmem, a ci go na glebę zwalają. To jest bardzo niemiłe i niefajne zachowanie ze strony nieznajomych. Najbardziej utkwiły mu w głowie te zielone ślepia. Były dość głębokie jak gęsty las, który z góry jest jasny, a w środku ciemny. Dość ciekawie to wyglądało. Włosy miał proste, średnie i czarne, to też zapamiętał. Chyba więcej mu nie trzeba. Jak jeszcze raz na niego wpadnie to... Zabije go swoim wzrokiem! Może te soczewki mają jakieś swoje ukryte moce, byłoby bardzo miło.
Starł rękawem krew z twarzy, przyglądając się przyjacielowi. Czyżby ten się o niego troszczył? Nie, to niemożliwe, zapewne nie będzie chciało mu się zabierać go do szpitala, taki z niego okropny leń. Chłopak westchnął, gdy ten nie trafił piłką do kosza. Taak, on nigdy nie był dobry w rzucaniu. Przynajmniej Choi ma pozwolenie na ciepanie piłką. Posłuchać go czy nie... Nie chce mieć potem u niego nagrabione, więc grzecznie i spokojnie idzie po leżącą piłkę. Wziął ją do rąk z wesołym uśmiechem. Zignorował całkowicie pytanie chłopaka, nie chciał teraz na nie odpowiadać.
Wpatrywał się przedmiotowi, który trzymał i obracał go w dłoniach. Zerknął w stronę kosza, po czym stanął na linii za trzy punkty. Rozstawił nogi, ułożył ręce i pewnie rzucił piłkę. Parabola była jak zwykle świetna, mimo iż patrzył tylko jednym okiem. Jak już się to robiło wiele razy, to nawet na ślepo można. Całe szczęście, że ma do tego talent, gorzej jakby musiał rzucać spod kosza lub robić wsad, tego za chiny nie umiał. Dwutakt jeszcze jakoś dawał radę, ale wsad nigdy. Chyba kolano by mu całkiem odpadło. Key zerknął na Shadow, czekając aż on tym razem pójdzie po piłkę. Blondyn nie miał zamiaru być cały czas jakimś służącym.
Rozejrzał się po okolicy, ponieważ ostatnio nie zwracał na to uwagi. Dawał se porządny trening i tyle. Dopiero teraz zauważył drzewa, które w losowych miejscach rosną wokół i pod którymi uczniowie siedzą i się gapią, na szczęście nie teraz. Jakoś tu wyjątkowo cicho, tylko raz na jakiś czas ktoś gdzieś przejdzie. Chyba znalazł idealną porę na przychodzenie tutaj. Cicho, miło, żadnych gapiów. Nawet nikt nie chce się przyłączyć, a to już jest cud. Poprawił blond włosy powracając do przyjaciela.
Starł rękawem krew z twarzy, przyglądając się przyjacielowi. Czyżby ten się o niego troszczył? Nie, to niemożliwe, zapewne nie będzie chciało mu się zabierać go do szpitala, taki z niego okropny leń. Chłopak westchnął, gdy ten nie trafił piłką do kosza. Taak, on nigdy nie był dobry w rzucaniu. Przynajmniej Choi ma pozwolenie na ciepanie piłką. Posłuchać go czy nie... Nie chce mieć potem u niego nagrabione, więc grzecznie i spokojnie idzie po leżącą piłkę. Wziął ją do rąk z wesołym uśmiechem. Zignorował całkowicie pytanie chłopaka, nie chciał teraz na nie odpowiadać.
Wpatrywał się przedmiotowi, który trzymał i obracał go w dłoniach. Zerknął w stronę kosza, po czym stanął na linii za trzy punkty. Rozstawił nogi, ułożył ręce i pewnie rzucił piłkę. Parabola była jak zwykle świetna, mimo iż patrzył tylko jednym okiem. Jak już się to robiło wiele razy, to nawet na ślepo można. Całe szczęście, że ma do tego talent, gorzej jakby musiał rzucać spod kosza lub robić wsad, tego za chiny nie umiał. Dwutakt jeszcze jakoś dawał radę, ale wsad nigdy. Chyba kolano by mu całkiem odpadło. Key zerknął na Shadow, czekając aż on tym razem pójdzie po piłkę. Blondyn nie miał zamiaru być cały czas jakimś służącym.
Rozejrzał się po okolicy, ponieważ ostatnio nie zwracał na to uwagi. Dawał se porządny trening i tyle. Dopiero teraz zauważył drzewa, które w losowych miejscach rosną wokół i pod którymi uczniowie siedzą i się gapią, na szczęście nie teraz. Jakoś tu wyjątkowo cicho, tylko raz na jakiś czas ktoś gdzieś przejdzie. Chyba znalazł idealną porę na przychodzenie tutaj. Cicho, miło, żadnych gapiów. Nawet nikt nie chce się przyłączyć, a to już jest cud. Poprawił blond włosy powracając do przyjaciela.
Oczywiście, że Choi miał posłuchać czarnowłosego. Inna opcja nawet nie była do przedyskutowania, choć Shadow wiedział, że gdyby przyjaciel się uparł, to zacząłby robić dokładnie odwrotnie i musiałby się z nim spierać. Na szczęście teraz okazał się grzecznym chłopcem, brawo. Cały czas obserwował blondyna, upewniając się, ze ten ciągle stoi i nagle nie wita się z ziemią. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby lada moment się tak stało.
Podszedł do piłki i chwycił ją w dłonie. Obrócił kilka razy palcami, przypatrując się jej, jakby ta miała przez to nabrać magicznych zdolności. Odbijając ją od ziemi przebiegł kilka kroków. Po pięciu metrach zawrócił z piłką. Skoro nie potrafił dobrze rzucać z daleka, to wsadzi piłkę. W tym akurat był dość dobry, ale brakowało mu dużo do perfekcji. Będąc wystarczająco blisko kosza, odbił się od ziemi. Lewą ręką złapał za metalową ramę, a drugą wrzucił piłkę do kosza. Spadł uginając kolana. Poczuł lekki ból lewego kolana. No tak, powinien się oszczędzać, jeśli nie chciał, żeby kontuzja wróciła. Oczywiście nie miał zamiaru nic o tym wspominać, a tylko udawać, że wszystko jest w porządku. Wyprostował się, namierzając piłkę wzrokiem. Złapał ją i rzucił do Choi’a.
Niby powinien zrobić jakąś rozgrzewkę, ale nie bardzo mu się chciało. Jego zdrowy rozsądek chyba nie był na tyle rozwinięty. Jednak i tak nie zamierzał długo ćwiczyć. Tym bardziej, że zaczęło już robić się dość zimno. Chciał się trochę rozruszać i wrócić do pokoju. No, i jeszcze napić się gorącej czekolady, obowiązkowo. Zbliżył się do Keya.
Nie zostaniemy tutaj długo. Robi się coraz zimniej. Zagramy, jak nie będziesz miał dnia ofermy, zamigał.
W sumie robił się dość śpiący. Może ciepły napój go nieco rozbudzi, ale niczego nie zabrał ze sobą. Poczekał, aż chłopak rzuci i przejmie piłkę. Dzisiaj na pewno nie zagrają między sobą. Wolał, aby Choi był w lepszym stanie i krew nie utrudniała mu widzenia jednego oka. Nawet jeśli mogłoby się wydawać, że to przecież nic wielkiego. Stanął dwa metry na ukos od kosza, uginając nieco kolana. Trzymając piłkę na głową zgiął ręce w łokciach. Rzucił piłkę, która posłusznie trafiła w cel.
Podszedł do piłki i chwycił ją w dłonie. Obrócił kilka razy palcami, przypatrując się jej, jakby ta miała przez to nabrać magicznych zdolności. Odbijając ją od ziemi przebiegł kilka kroków. Po pięciu metrach zawrócił z piłką. Skoro nie potrafił dobrze rzucać z daleka, to wsadzi piłkę. W tym akurat był dość dobry, ale brakowało mu dużo do perfekcji. Będąc wystarczająco blisko kosza, odbił się od ziemi. Lewą ręką złapał za metalową ramę, a drugą wrzucił piłkę do kosza. Spadł uginając kolana. Poczuł lekki ból lewego kolana. No tak, powinien się oszczędzać, jeśli nie chciał, żeby kontuzja wróciła. Oczywiście nie miał zamiaru nic o tym wspominać, a tylko udawać, że wszystko jest w porządku. Wyprostował się, namierzając piłkę wzrokiem. Złapał ją i rzucił do Choi’a.
Niby powinien zrobić jakąś rozgrzewkę, ale nie bardzo mu się chciało. Jego zdrowy rozsądek chyba nie był na tyle rozwinięty. Jednak i tak nie zamierzał długo ćwiczyć. Tym bardziej, że zaczęło już robić się dość zimno. Chciał się trochę rozruszać i wrócić do pokoju. No, i jeszcze napić się gorącej czekolady, obowiązkowo. Zbliżył się do Keya.
Nie zostaniemy tutaj długo. Robi się coraz zimniej. Zagramy, jak nie będziesz miał dnia ofermy, zamigał.
W sumie robił się dość śpiący. Może ciepły napój go nieco rozbudzi, ale niczego nie zabrał ze sobą. Poczekał, aż chłopak rzuci i przejmie piłkę. Dzisiaj na pewno nie zagrają między sobą. Wolał, aby Choi był w lepszym stanie i krew nie utrudniała mu widzenia jednego oka. Nawet jeśli mogłoby się wydawać, że to przecież nic wielkiego. Stanął dwa metry na ukos od kosza, uginając nieco kolana. Trzymając piłkę na głową zgiął ręce w łokciach. Rzucił piłkę, która posłusznie trafiła w cel.
Patrzył jak przyjaciel bawił się piłką, po czym wykonał wsad do kosza. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, Shadow zawsze był w tym dobry. Choi nigdy nie zapomni ich ucieczek z domu na boisko, by się douczyć grania w kosza. Zawsze na koniec ze sobą rywalizowali. Tym razem będą musieli sobie odpuścić, a wszystko przez tego ciapatego. Z niego to zawsze jest kaleka. Nawet wiążąc sznurówki mógłby sobie coś zrobić i to z łatwością. Nikt nie byłby zdziwiony.
Teraz nadeszła jego kolej, Choi poodbijał trochę piłkę w miejscu, dokładnie się jej przyglądając. Zastanawiał się jakby tu ją rzucić. Może jeszcze zwiększy odległość? Albo zza kosza? Nie, ograniczenie widoczności mu na to nie pozwoli. Wolną ręką starł krew, nie chciał mieć potopu na oko. Zrobił kilka kroków w tył, po czym uniósł ręce, ułożył je wygodnie i rzucił ze skoku. Piłka poleciała wysoko, w końcu wleciała idealnie do kosza. Blondyn zaśmiał się i spojrzał na przyjaciela. Uwielbiał tak rzucać, ponieważ trudno to zatrzymać. Ktoś z tyłu klaskał, jednak on tego nie słyszał. Przeniósł wzrok na leżącą piłkę.
Zimniej? Mu jest ciepło, no ale jak on tam chce. A dzień ofermy to on przecież zawsze ma. Chciał grać, lecz nie miał zamiaru się mu stawiać. Westchnął, gdy ten znów rzucał. I co będą robić w pokoju? Siedzieć, nuuuudy. Chłopak rozejrzał się, a gdy zauważył psa, zastygł w miejscu. Był taki słodziutki i chyba bezpański. Wyglądał jak owczarek niemiecki, naprawdę kochany. Miał opuszczony ogon i ostrożnie podchodził do ludzi. Chyba był głodny. Pomachał do niego, jednak ten nic. Nie miał jak wydać z siebie odgłosu by go zawołać. Na razie nie przejmował się raną, z której już mniej się krwi wydobywało. Chyba wszystko zastygło, jednak jego twarz dalej była brudna. Zrobił kilka kroków w jego stronę, potem przykucnął i wyciągnął rękę. Piesio spojrzał na niego i niepewnie zaczął podchodzić. Był owczarkiem długowłosym, z pięknymi brązowymi ślepiami. Gdy był już przy jego dłoni, obwąchał ją i polizał. Choi ostrożnie go pogłaskał. Uśmiechnął się, gdy zobaczył ten nagły wybuch radości. Niemiec zaczął radośnie machać ogonem, a uszy miał postawione. Wywalił jęzor, radując się głaskaniem. Blondyn zerknął na przyjaciela, po czym zamigał do niego
- Przygarnijmy go! Jest taki słodki. Nazwiemy go Niemiec. Prooosze.
Teraz nadeszła jego kolej, Choi poodbijał trochę piłkę w miejscu, dokładnie się jej przyglądając. Zastanawiał się jakby tu ją rzucić. Może jeszcze zwiększy odległość? Albo zza kosza? Nie, ograniczenie widoczności mu na to nie pozwoli. Wolną ręką starł krew, nie chciał mieć potopu na oko. Zrobił kilka kroków w tył, po czym uniósł ręce, ułożył je wygodnie i rzucił ze skoku. Piłka poleciała wysoko, w końcu wleciała idealnie do kosza. Blondyn zaśmiał się i spojrzał na przyjaciela. Uwielbiał tak rzucać, ponieważ trudno to zatrzymać. Ktoś z tyłu klaskał, jednak on tego nie słyszał. Przeniósł wzrok na leżącą piłkę.
Zimniej? Mu jest ciepło, no ale jak on tam chce. A dzień ofermy to on przecież zawsze ma. Chciał grać, lecz nie miał zamiaru się mu stawiać. Westchnął, gdy ten znów rzucał. I co będą robić w pokoju? Siedzieć, nuuuudy. Chłopak rozejrzał się, a gdy zauważył psa, zastygł w miejscu. Był taki słodziutki i chyba bezpański. Wyglądał jak owczarek niemiecki, naprawdę kochany. Miał opuszczony ogon i ostrożnie podchodził do ludzi. Chyba był głodny. Pomachał do niego, jednak ten nic. Nie miał jak wydać z siebie odgłosu by go zawołać. Na razie nie przejmował się raną, z której już mniej się krwi wydobywało. Chyba wszystko zastygło, jednak jego twarz dalej była brudna. Zrobił kilka kroków w jego stronę, potem przykucnął i wyciągnął rękę. Piesio spojrzał na niego i niepewnie zaczął podchodzić. Był owczarkiem długowłosym, z pięknymi brązowymi ślepiami. Gdy był już przy jego dłoni, obwąchał ją i polizał. Choi ostrożnie go pogłaskał. Uśmiechnął się, gdy zobaczył ten nagły wybuch radości. Niemiec zaczął radośnie machać ogonem, a uszy miał postawione. Wywalił jęzor, radując się głaskaniem. Blondyn zerknął na przyjaciela, po czym zamigał do niego
- Przygarnijmy go! Jest taki słodki. Nazwiemy go Niemiec. Prooosze.
Dokładnie przypatrywał się wyczynowi Choia, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Odwrócił wzrok dopiero, gdy usłyszał odbicie piłki od ziemi. Nie miał większych wątpliwości, że trafiła ona wcześniej do kosza. Nawet nie musiał jej obserwować.
Taka z niego oferma, a jednak coś potrafi.
Na początku nie zwrócił większej uwagi na psa. Przelotnie na niego zerknął, nie mając zamiaru jakoś szczególnie zainteresować się przybłędą. Tylko co tutaj robił szczeniak? Może komuś zwiał, a jego właściciel właśnie go szukał? W myślach machnął ręką na tą sytuację. Odbijanie piłki wydawało się ciekawszym zajęciem. I pewnie zostałby przy tej czynności, gdyby nie blondyn. Przewrócił oczami, widząc, jak przyjaciel ochoczo podszedł do owczarka. Czy on naprawdę musiał interesować się każdym napotkanym zwierzakiem? Nie mógł choć raz sobie odpuścić? Ruszył w stronę Choia i psa. Szczeniak był ładny, ale przecież nie może go przygarnąć z tego powodu. Wątpił, żeby w akademiku można było trzymać zwierzaki, więc nawet nie proponował kumplowi takiego rozwiązania. Mógł już stracić czas i odprowadzić znalezisko do schroniska. Tam istniała jakaś szansa, że ktoś się nim zainteresuje i weźmie do domu. No tak, Choi wpadł na ten sam pomysł, ale chciał go wprowadzić w życie bez zastanowienia. Pokiwał głową przecząco. Nie mógł się na to zgodzić. Ich pokój był zdecydowanie zbyt mały na jeszcze jednego współlokatora. Na dodatek potencjalny towarzysz mógłby narobić hałasu, w końcu to niewychowany pies, bo nie wierzył, że ktokolwiek go tresował. Takiego psa trzeba jeszcze wyprowadzać, co niekoniecznie mu się uśmiechało tym bardziej, że przez to ktoś na pewno zorientowałby się, że mają zwierzaka.
Niemiec? Już chciał nadawać imię? Jeśli szybko nie wybije Hyesungowi absurdalnego pomysłu, następnego poranka może obudzić go lizanie i popiskiwanie psiaka.
Nazwać to możesz jak chcesz, ale nie bierzemy go, zamigał.
Oby ugasił w blondynie ten zapał.
Mimo wszystko kucnął przy radosnej dwójce i wyciągnął prawą rękę w stronę malucha. Nawet entuzjastyczne lizanie dłoni przez psiaka, nie sprawiło, że Shadow się zawahał w swojej decyzji. Lubił psy, koty czy inne zwierzęta, ale nie na tyle, żeby od razu sprowadzać do siebie.
Zanim pójdziemy do schroniska, przeszukajmy okolicę. Może komuś spieprzył.
To by było na tyle zabawy.
Taka z niego oferma, a jednak coś potrafi.
Na początku nie zwrócił większej uwagi na psa. Przelotnie na niego zerknął, nie mając zamiaru jakoś szczególnie zainteresować się przybłędą. Tylko co tutaj robił szczeniak? Może komuś zwiał, a jego właściciel właśnie go szukał? W myślach machnął ręką na tą sytuację. Odbijanie piłki wydawało się ciekawszym zajęciem. I pewnie zostałby przy tej czynności, gdyby nie blondyn. Przewrócił oczami, widząc, jak przyjaciel ochoczo podszedł do owczarka. Czy on naprawdę musiał interesować się każdym napotkanym zwierzakiem? Nie mógł choć raz sobie odpuścić? Ruszył w stronę Choia i psa. Szczeniak był ładny, ale przecież nie może go przygarnąć z tego powodu. Wątpił, żeby w akademiku można było trzymać zwierzaki, więc nawet nie proponował kumplowi takiego rozwiązania. Mógł już stracić czas i odprowadzić znalezisko do schroniska. Tam istniała jakaś szansa, że ktoś się nim zainteresuje i weźmie do domu. No tak, Choi wpadł na ten sam pomysł, ale chciał go wprowadzić w życie bez zastanowienia. Pokiwał głową przecząco. Nie mógł się na to zgodzić. Ich pokój był zdecydowanie zbyt mały na jeszcze jednego współlokatora. Na dodatek potencjalny towarzysz mógłby narobić hałasu, w końcu to niewychowany pies, bo nie wierzył, że ktokolwiek go tresował. Takiego psa trzeba jeszcze wyprowadzać, co niekoniecznie mu się uśmiechało tym bardziej, że przez to ktoś na pewno zorientowałby się, że mają zwierzaka.
Niemiec? Już chciał nadawać imię? Jeśli szybko nie wybije Hyesungowi absurdalnego pomysłu, następnego poranka może obudzić go lizanie i popiskiwanie psiaka.
Nazwać to możesz jak chcesz, ale nie bierzemy go, zamigał.
Oby ugasił w blondynie ten zapał.
Mimo wszystko kucnął przy radosnej dwójce i wyciągnął prawą rękę w stronę malucha. Nawet entuzjastyczne lizanie dłoni przez psiaka, nie sprawiło, że Shadow się zawahał w swojej decyzji. Lubił psy, koty czy inne zwierzęta, ale nie na tyle, żeby od razu sprowadzać do siebie.
Zanim pójdziemy do schroniska, przeszukajmy okolicę. Może komuś spieprzył.
To by było na tyle zabawy.
- W każdej wolnej chwili? Pamiętaj, że ty to możesz sobie dzwonić, ale ja jestem prawdziwie utalentowana w kwestii nie odbierania telefonów. - Pokiwała z przekonaniem głową. - A jak będziesz mnie nękał to go wyłączę. - "Masakra, co ja gadam, co to za groźba dla niego w ogóle?". Prawdą jest, że Kamira sama nie do końca wierzyła w to co mówiła, ale kłamała z pasją i raczej nie szło rozróżnić od prawdy. Po pierwsze dalej nie wierzyła, ze ktoś taki jak on mógłby do niej dzwonić, bo i po co? O czym będą gadać przez telefon? Po drugie, nie wierzyła w swoją odporność. Jeśli wytrzymała by do 3 sygnałów, żeby nie odebrać to byłby cud. Chłopak miał już przerąbane od momentu w którym zwrócił na nią zbyt dużą uwagę. Dla niego może to było coś zwyczajnego, ale Kamira nieprzyzwyczajona do takiego zachowania, odczuwała wdzięczność i zainteresowanie względem osoby która postanowiła na nią spojrzeć. Takie attention whore w wydaniu nieśmiałej osoby. Ty powiesz jej "cześć", sypniesz parę komplementów, a jej się wydaje, że to znaczy, że niedługo będą z was przyjaciele wiec musicie dużo gadać, spotykać się i tak dalej, z czego najlepiej to ty ciągle gadaj, bo Kamira się wstydzi i nie wie o czym.
- W sumie to sadysta może być przystojny i spokojny nawet. Gorzej z tą czułością, no ale też da się jakoś podciągnąć, wiec ostatecznie Twoja babcia niewiele się myliła! Jesteś spokojnym przystojnym sadystą! - Oznajmiła rezolutnym tonem, ponownie kiwając z przekonaniem głową. - Boże, jaka ja jestem dobra w rozgrzaniu ludzi! - To już była wyraźna ironia, ale dziewczyna od razu się zaśmiała, nie pozwalając by Blythe pomyślał, że ona na prawdę uważa siebie za taką. - Jestem głodomorem, chociaż mój metabolizm nie jest chyba taki dobry. To raczej wynik tego, że lubię jeść i smakować, ale nie się opychać jak dzika świnia, więc najchętniej bym jadła po trochu wszystkiego. No i dużo chodzę, może to mi pomaga nie wyglądać jak Gruba Berta. Oby, bo jeśli to jednak metabolizm, to pewnie po 30 mnie dogoni to wszystko co zjadłam. - Jej mina z rozbawionej przeszła do zmartwionej. Widocznie na prawdę lubiła jeść i smutno by jej było bez tego.
- Czemu mój motyw, ma być od razu nieczysty? Ja bym go nazwała wręcz klarownym! - Kamira ewidentnie minęła znaczenie słowa "nieczysty" w użyciu Blyth'a. Celowo lub nie. - Wiesz o ile by wam się frekwencja podniosła? Nie dość, że fajni chłopacy pocą się za Ciebie na boisku, to jeszcze dobre żarcie. Mix idealny. A to, że ja bym na tym skorzystała? - Wzruszyła ramionami. - Przecież nie tylko ja, gorzej jakbym będąc managerem, dbała tylko o siebie. - Dziewczyna żartowała, ale trochę się nakręciła, zastanawiając się jakby to właściwie było być kimś takim. Jednak ostatecznie doszła do wniosku, że pewnie jest pełno innych osób które byłyby chętne na to stanowisko i nadawały się lepiej od niej. Celowo pominęła jego słowa, o tym, ze chce pobiec kupić jej hot-doga. Jeszcze by się nie powstrzymała i pobiegła za nim. Boże, Kamira, ogarnij się, znasz go może od godziny.
- W sumie to sadysta może być przystojny i spokojny nawet. Gorzej z tą czułością, no ale też da się jakoś podciągnąć, wiec ostatecznie Twoja babcia niewiele się myliła! Jesteś spokojnym przystojnym sadystą! - Oznajmiła rezolutnym tonem, ponownie kiwając z przekonaniem głową. - Boże, jaka ja jestem dobra w rozgrzaniu ludzi! - To już była wyraźna ironia, ale dziewczyna od razu się zaśmiała, nie pozwalając by Blythe pomyślał, że ona na prawdę uważa siebie za taką. - Jestem głodomorem, chociaż mój metabolizm nie jest chyba taki dobry. To raczej wynik tego, że lubię jeść i smakować, ale nie się opychać jak dzika świnia, więc najchętniej bym jadła po trochu wszystkiego. No i dużo chodzę, może to mi pomaga nie wyglądać jak Gruba Berta. Oby, bo jeśli to jednak metabolizm, to pewnie po 30 mnie dogoni to wszystko co zjadłam. - Jej mina z rozbawionej przeszła do zmartwionej. Widocznie na prawdę lubiła jeść i smutno by jej było bez tego.
- Czemu mój motyw, ma być od razu nieczysty? Ja bym go nazwała wręcz klarownym! - Kamira ewidentnie minęła znaczenie słowa "nieczysty" w użyciu Blyth'a. Celowo lub nie. - Wiesz o ile by wam się frekwencja podniosła? Nie dość, że fajni chłopacy pocą się za Ciebie na boisku, to jeszcze dobre żarcie. Mix idealny. A to, że ja bym na tym skorzystała? - Wzruszyła ramionami. - Przecież nie tylko ja, gorzej jakbym będąc managerem, dbała tylko o siebie. - Dziewczyna żartowała, ale trochę się nakręciła, zastanawiając się jakby to właściwie było być kimś takim. Jednak ostatecznie doszła do wniosku, że pewnie jest pełno innych osób które byłyby chętne na to stanowisko i nadawały się lepiej od niej. Celowo pominęła jego słowa, o tym, ze chce pobiec kupić jej hot-doga. Jeszcze by się nie powstrzymała i pobiegła za nim. Boże, Kamira, ogarnij się, znasz go może od godziny.
Więc miał do czynienia z przeciwniczką elektroniki? Kto by pomyślał. Chyba, że wiecznie miała wyłączony dźwięk w telefonie i zwyczajnie nie widziała przychodzących połączeń. Właśnie taką wersję wydarzeń wyobraził sobie Blythe. Bo przecież to niemożliwe, żeby dziewczyna celowo wyłączyła telefon, by uniemożliwić mu kontakt ze sobą, prawda? Uśmiechnął się szeroko.
"A jak będziesz mnie nękał to go wyłączę."
Uśmiech zniknął z jego twarzy tak szybko jak się pojawił, a chłopak rzucił jej wyjątkowo psie spojrzenie, wyginając usta w smutną podkówkę.
- No wiesz co. Odrzucać propozycje takiego miłego chłopaka jak ja. Gdybym jeszcze był jakiś brzydki czy przerażający to bym zrozumiał. Chyba, że przeraża cię mój wzrost? A może coś jest nie tak z moim uśmiechem? - wyglądał na zmartwionego. Przez chwilę ułożył nawet dłoń na twarzy, udając że jego serce odczuwa teraz dogłębne katusze. Rozdarte na kawałki przez ostre słowa pięknej dziewczyny, która odrzuca jego względy.
Wybuchł śmiechem.
- Nie no, nie przejmuj się nie mam w zwyczaju prześladowania innych. Sami do mnie piszą, więc chętnie odpowiadam, nigdy się nie narzucam. Nie piszę też na siłę, gdy widzę że zwyczajnie nie mają ochoty ze mną rozmawiac. A przynajmniej tak mi się wydaje. - zamyślenie na jego twarzy mówiło samo za siebie. Pytanie brzmiało, czy chłopak był w ogóle w stanie ocenić, kiedy jego towarzystwo męczyło drugą osobę i stawało się uciążliwe. Właściwie... bywało to dosyć wątpliwe.
- Jedzenie to dobra rzecz. Też lubię próbować różne dziwaczne rzeczy, na których widok większość ludzi potrafi wysunąć język z obrzydzeniem i porządnie się skrzywić. Chociaż niestety nie wszystko mogę jeść. Powiedzmy, że ze względów zdrowotnych muszę przestrzegać dość ścisłej diety. - uśmiechnął się łagodnie, rzucając w międzyczasie piłką do kosza. Choć dla ludzi postronnych brzmiało to dość niewinnie, jakby chłopak zwyczajnie dbał o linię, prawda była taka, że nie mógł próbować niczego, co w jakikolwiek obciążyłoby jego serce. Lekarze zapewnili go, że rozrusznik przy obecnej technologii zapewni mu długie, raczej spokojne życie i umożliwi uprawianie sportu, niemniej nadal miał całą listę rzeczy, które pozostawały poza jego zasięgiem. Rzeczy, które niejedna osoba uznawała za podstawę swojego dnia, dla niego pozostawały poza zasięgiem. A jednak nie wspominał o tym nawet słowem, nigdy się nie uskarżając na to jaki tryb życia musi prowadzić. W końcu żył. Żył i mógł spełniać swoje marzenia, czego więcej chcieć?
- Skoro tak to przedstawiasz. Nie myśl, że nie doceniam samego faktu wyjścia z propozycją. Nawet jeśli żartujesz, jeśli faktycznie chciałabyś się zgłosić na menadżerkę, bardzo chętnie zobaczę cię na rozmowie kwalifikacyjnej. Tak długo jak faktycznie podejdziesz do tego na poważnie. Wtedy zagwarantuję ci całą masę hot-dogów. - zaśmiał się krótko biegnąc dookoła sali z piłką. zadziwiające, że mimo zrobienia paru kółek i nieustannej rozmowy, nawet się nie zdyszał.
"A jak będziesz mnie nękał to go wyłączę."
Uśmiech zniknął z jego twarzy tak szybko jak się pojawił, a chłopak rzucił jej wyjątkowo psie spojrzenie, wyginając usta w smutną podkówkę.
- No wiesz co. Odrzucać propozycje takiego miłego chłopaka jak ja. Gdybym jeszcze był jakiś brzydki czy przerażający to bym zrozumiał. Chyba, że przeraża cię mój wzrost? A może coś jest nie tak z moim uśmiechem? - wyglądał na zmartwionego. Przez chwilę ułożył nawet dłoń na twarzy, udając że jego serce odczuwa teraz dogłębne katusze. Rozdarte na kawałki przez ostre słowa pięknej dziewczyny, która odrzuca jego względy.
Wybuchł śmiechem.
- Nie no, nie przejmuj się nie mam w zwyczaju prześladowania innych. Sami do mnie piszą, więc chętnie odpowiadam, nigdy się nie narzucam. Nie piszę też na siłę, gdy widzę że zwyczajnie nie mają ochoty ze mną rozmawiac. A przynajmniej tak mi się wydaje. - zamyślenie na jego twarzy mówiło samo za siebie. Pytanie brzmiało, czy chłopak był w ogóle w stanie ocenić, kiedy jego towarzystwo męczyło drugą osobę i stawało się uciążliwe. Właściwie... bywało to dosyć wątpliwe.
- Jedzenie to dobra rzecz. Też lubię próbować różne dziwaczne rzeczy, na których widok większość ludzi potrafi wysunąć język z obrzydzeniem i porządnie się skrzywić. Chociaż niestety nie wszystko mogę jeść. Powiedzmy, że ze względów zdrowotnych muszę przestrzegać dość ścisłej diety. - uśmiechnął się łagodnie, rzucając w międzyczasie piłką do kosza. Choć dla ludzi postronnych brzmiało to dość niewinnie, jakby chłopak zwyczajnie dbał o linię, prawda była taka, że nie mógł próbować niczego, co w jakikolwiek obciążyłoby jego serce. Lekarze zapewnili go, że rozrusznik przy obecnej technologii zapewni mu długie, raczej spokojne życie i umożliwi uprawianie sportu, niemniej nadal miał całą listę rzeczy, które pozostawały poza jego zasięgiem. Rzeczy, które niejedna osoba uznawała za podstawę swojego dnia, dla niego pozostawały poza zasięgiem. A jednak nie wspominał o tym nawet słowem, nigdy się nie uskarżając na to jaki tryb życia musi prowadzić. W końcu żył. Żył i mógł spełniać swoje marzenia, czego więcej chcieć?
- Skoro tak to przedstawiasz. Nie myśl, że nie doceniam samego faktu wyjścia z propozycją. Nawet jeśli żartujesz, jeśli faktycznie chciałabyś się zgłosić na menadżerkę, bardzo chętnie zobaczę cię na rozmowie kwalifikacyjnej. Tak długo jak faktycznie podejdziesz do tego na poważnie. Wtedy zagwarantuję ci całą masę hot-dogów. - zaśmiał się krótko biegnąc dookoła sali z piłką. zadziwiające, że mimo zrobienia paru kółek i nieustannej rozmowy, nawet się nie zdyszał.
Ostatnio wiele się działo. Problemy rodzinne, własne, śmierć najlepszego przyjaciela. To wszystko zbierało się w Lucasie, gnieździł w sobie negatywne emocje, które później starał się wyładować na treningu bądź grając w kosza, aby tylko nie zrobić jakiegoś bezmyślnego głupstwa. Przecież w tak młodym wieku nie chce pójść za karty i siedzieć. Na to jeszcze przyjdzie moment, ale jak na razie musi stać się niezauważa-- Ostatnio miał wrażenie, że i z tym było coraz trudniej. Niegdyś nikt nie chciał z nim gadać, bo bali się do niego odezwać. A teraz? Teraz miał wrażenie, że ma więcej sojuszników niż wrogów. A może tylko czekają na odpowiedni moment, żeby tylko wbić nóż w plecy rudzielca?
W każdym razie - wziął piłkę, udając się z nią na boisko szkole. Osobiście wolał grać na zewnątrz, jednakże warunki pogodowe trochę mu w tym przeszkadzały. Śliski tartan jest bardzo problematyczny, nie wspominając już nic o wściekle prószącym śniegu. Ale nie narzekał - wolał tutaj, skoro miał taką możliwość. Szczerze powiedziawszy miał nadzieję na pustą salę. W końcu było świeżo po lekcjach, niektórzy jeszcze siedzieli ostatnią godzinę bądź próbowali poprawić jakiś sprawdzian na zajęciach wyrównawczych. Jednak wśród takich znajdą się jeszcze Ci, którzy oleją sprawę z nauką, uważając, że sport jest o niebo lepszy od jakieś matematyki czy fizyki. Kimś taki był nikt inny jak Blythe. Tak, jego mógł się tutaj spodziewać. Więc czemu był głęboko zaskoczony, kiedy zauważył go jak się rozgrzewa?
Nim mężczyzna zdążył zauważyć Lucasa, który wtargnął na teren boiska, Somer zrobił zamach piłką, rzucając nią w kierunku Aidena, aby móc mu wytrącić kozłującą piłkę. Czy mu się to uda? Jasne, że tak. Zawsze był 150% pewien swoich decyzji. Gdyby nie to, nie byłby taki dobry praktycznie we wszystkim. Cholerny geniusz.
- Czasem śmiać mi się chcę, kiedy widzę Ciebie drepczącego z tą piłką - rzucił na przywitanie, zachowując neutralny wyraz twarzy. Oczywiście nie zwrócił szczególnej uwagi na to, że oprócz nich na sali znajduje się osoba trzecia. Jasne, miał taką świadomość, że ona jest, ale jej obecność nieszczególnie go interesowała. Przynajmniej nie teraz.
Pieprzony indywidualista.
W każdym razie - wziął piłkę, udając się z nią na boisko szkole. Osobiście wolał grać na zewnątrz, jednakże warunki pogodowe trochę mu w tym przeszkadzały. Śliski tartan jest bardzo problematyczny, nie wspominając już nic o wściekle prószącym śniegu. Ale nie narzekał - wolał tutaj, skoro miał taką możliwość. Szczerze powiedziawszy miał nadzieję na pustą salę. W końcu było świeżo po lekcjach, niektórzy jeszcze siedzieli ostatnią godzinę bądź próbowali poprawić jakiś sprawdzian na zajęciach wyrównawczych. Jednak wśród takich znajdą się jeszcze Ci, którzy oleją sprawę z nauką, uważając, że sport jest o niebo lepszy od jakieś matematyki czy fizyki. Kimś taki był nikt inny jak Blythe. Tak, jego mógł się tutaj spodziewać. Więc czemu był głęboko zaskoczony, kiedy zauważył go jak się rozgrzewa?
Nim mężczyzna zdążył zauważyć Lucasa, który wtargnął na teren boiska, Somer zrobił zamach piłką, rzucając nią w kierunku Aidena, aby móc mu wytrącić kozłującą piłkę. Czy mu się to uda? Jasne, że tak. Zawsze był 150% pewien swoich decyzji. Gdyby nie to, nie byłby taki dobry praktycznie we wszystkim. Cholerny geniusz.
- Czasem śmiać mi się chcę, kiedy widzę Ciebie drepczącego z tą piłką - rzucił na przywitanie, zachowując neutralny wyraz twarzy. Oczywiście nie zwrócił szczególnej uwagi na to, że oprócz nich na sali znajduje się osoba trzecia. Jasne, miał taką świadomość, że ona jest, ale jej obecność nieszczególnie go interesowała. Przynajmniej nie teraz.
Pieprzony indywidualista.
Pierwszy raz spotkała się z osobą która w tak całkowicie nie irytujący sposób, potrafiła powiedzieć o sobie, ze właściwie jest popularna i właściwie to wszyscy za nim szaleją i w sumie to na dodatek jest przystojny więc... Niesamowite.
- Nie jesteś miły, jesteś złośliwy. - Parsknęła obserwując jego minę pt. "Jak mnie zraniono". - Ale jesteś uroczy, więc pewnie łatwo Ci to wybaczyć. - Teraz jej uśmiech stał się odrobinę złośliwy, kiedy podkreślała słowo "uroczy". Choć po chwili zastanowienia, Blythe pewnie się o nie nie obrazi, przyjmie jak komplement i będzie szczęśliwy. Słysząc komentarz o jedzeniu mimowolnie uśmiechnęła się ponownie w sposób delikatny, jakby znowu trochę nieśmiale.
- Fajnie, może kiedyś zgadamy się na jakiś wspólny kulinarny eksperyment i zobaczymy co z tego wyjdzie. - Łał. Kamira. Nie szalej, bo... no właśnie. Uświadamiając sobie, ze właśnie go gdzieś zaprosiła, opuściła na chwilę głowę skupiając się na jego butach i dźwięku odbijanej piłki. Odetchnęła kiedy zaczął ponownie robić kółka z piłką.
- Czy ty się kiedyś męczysz? Dyszysz? Pocisz, czy coś? Jesteś człowiekiem? - Pokręciła głową. - Z tą managerką zobaczymy, trochę leniwa jestem, ale hot-dogi kuszą...
Wtem przez salę śmignęła druga piłka która kierowana była bezpośrednio w stronę Blytha. Kamira jakby spłoszona odwróciła się patrząc skąd nastąpił atak i czy będzie kolejny. Zmierzyła nowego chłopaka wzrokiem, ale nie dała po sobie poznać co pomyślała. Widać znali się, może kumpel z drużyny. Nie przejęła się za bardzo tym, że ją olał, raczej była przyzwyczajona i wręcz było jej to na rękę. Nie musiała nic udawać. Zerknęła jeszcze na Blytha i uśmiechnęła się odrobinę... smutno?
- Propo jedzenia, chyba rzeczywiście zgłodniałam, więc może poszukam automatu, lub może stołówki? Nie będę wam przeszkadzać, ćwiczcie sobie. - Pomachała na pożegnanie ręką i skierowała się do wyjścia. Mijając Lucasa w sumie nawet nie spojrzała na niego i tak jej nie zapamięta. Wyszła z sali.
- Nie jesteś miły, jesteś złośliwy. - Parsknęła obserwując jego minę pt. "Jak mnie zraniono". - Ale jesteś uroczy, więc pewnie łatwo Ci to wybaczyć. - Teraz jej uśmiech stał się odrobinę złośliwy, kiedy podkreślała słowo "uroczy". Choć po chwili zastanowienia, Blythe pewnie się o nie nie obrazi, przyjmie jak komplement i będzie szczęśliwy. Słysząc komentarz o jedzeniu mimowolnie uśmiechnęła się ponownie w sposób delikatny, jakby znowu trochę nieśmiale.
- Fajnie, może kiedyś zgadamy się na jakiś wspólny kulinarny eksperyment i zobaczymy co z tego wyjdzie. - Łał. Kamira. Nie szalej, bo... no właśnie. Uświadamiając sobie, ze właśnie go gdzieś zaprosiła, opuściła na chwilę głowę skupiając się na jego butach i dźwięku odbijanej piłki. Odetchnęła kiedy zaczął ponownie robić kółka z piłką.
- Czy ty się kiedyś męczysz? Dyszysz? Pocisz, czy coś? Jesteś człowiekiem? - Pokręciła głową. - Z tą managerką zobaczymy, trochę leniwa jestem, ale hot-dogi kuszą...
Wtem przez salę śmignęła druga piłka która kierowana była bezpośrednio w stronę Blytha. Kamira jakby spłoszona odwróciła się patrząc skąd nastąpił atak i czy będzie kolejny. Zmierzyła nowego chłopaka wzrokiem, ale nie dała po sobie poznać co pomyślała. Widać znali się, może kumpel z drużyny. Nie przejęła się za bardzo tym, że ją olał, raczej była przyzwyczajona i wręcz było jej to na rękę. Nie musiała nic udawać. Zerknęła jeszcze na Blytha i uśmiechnęła się odrobinę... smutno?
- Propo jedzenia, chyba rzeczywiście zgłodniałam, więc może poszukam automatu, lub może stołówki? Nie będę wam przeszkadzać, ćwiczcie sobie. - Pomachała na pożegnanie ręką i skierowała się do wyjścia. Mijając Lucasa w sumie nawet nie spojrzała na niego i tak jej nie zapamięta. Wyszła z sali.
- Powiedziała, że jestem uroczy, czy wszyscy to słyszeli? - zapytał głośno, zupełnie jakby chciał by usłyszały go także osoby na korytarzu. Jak widać nie przynależał do typu mężczyzn, którzy na słowo 'uroczy' obruszali się i warczeli twierdząc, że podobny zwrot niesamowicie uwłacza ich dumie. Ciężko zresztą spodziewać się czegoś podobnego po kimś kto mimo wszystko miał te swoje (ponad) dwa metry wzrostu i ciężko byłoby go nazwać w jakikolwiek sposób zniewieściałym.
- Jasne. Riverdale ma w końcu własną kuchnię. Kiedyś mieli klub kucharski, ale wygląda na to, że w tym roku się rozpadł. I pewnie, że się pocę. Ale nie przy takim wysiłku. - parsknął z rozbawieniem, słysząc po raz kolejny o hot-dogach.
Bam!
Spójrzcie tylko, ledwo przyszedł i już się rządzi. Piłka rozgrzewającego się Blythe'a poleciała w bok, w zamian przejął więc tą należącą do Lucasa, jakby nigdy nic kozłując nią w miejscu. W miejscu, właśnie. Zatrzymał się bowiem, by móc rzucić mu spojrzenie pełne wyrzutu.
- I kto to mówi. Zresztą śmiej się ile chcesz, ale miłości mojego życia nie musisz tłuc. - rzucił rozbawiony, szczerząc się przy tym jak kretyn. Dawno go nie widział w okolicy. Właściwie od kiedy dowiedział się, że Lucas został przyjęty do Riverdale podświadomie liczył na to, że uda mu się zaciągnąć go do drużyny koszykarskiej. Plan poniekąd wyszedł mu bokiem, a blondyn postanowił po prostu doceniać każdy moment, gdy zyskiwał partnera do sparringu, z którym mógł grać na poważnie. A takowych mógł policzyć na palcach jednej ręki. Odrzucił mu jego piłkę, by podbiec truchtem po swoją. Podniósł ją z ziemi i otrzepał dłonią, by wsadzić ją sobie pod pachę i przejść na trybuny. Trybuny, z których Kamira postanowiła się zwinąć.
Widząc jej uśmiech, na jego twarzy pojawiło się zagubienie. Przez chwilę wyraźnie nie wiedział jak się zachować, krążył więc wzrokiem między nią, a Lucasem.
- Ach, jasne. Nie myśl, że się wywiniesz, jeszcze cię złapię, Kamiro! - zawołał za nią z uśmiechem, machając ręką na pożegnanie. W końcu zeskoczył z powrotem na boisko i stanął na jego środku, patrząc z wyraźną niecierpliwością na Lucasa.
- Gramy na jeden kosz czy dwa? - zapytał postukując butem o posadzkę. W każdym jego słowie i geście, widać było że nie może się doczekać startu.
- Jasne. Riverdale ma w końcu własną kuchnię. Kiedyś mieli klub kucharski, ale wygląda na to, że w tym roku się rozpadł. I pewnie, że się pocę. Ale nie przy takim wysiłku. - parsknął z rozbawieniem, słysząc po raz kolejny o hot-dogach.
Bam!
Spójrzcie tylko, ledwo przyszedł i już się rządzi. Piłka rozgrzewającego się Blythe'a poleciała w bok, w zamian przejął więc tą należącą do Lucasa, jakby nigdy nic kozłując nią w miejscu. W miejscu, właśnie. Zatrzymał się bowiem, by móc rzucić mu spojrzenie pełne wyrzutu.
- I kto to mówi. Zresztą śmiej się ile chcesz, ale miłości mojego życia nie musisz tłuc. - rzucił rozbawiony, szczerząc się przy tym jak kretyn. Dawno go nie widział w okolicy. Właściwie od kiedy dowiedział się, że Lucas został przyjęty do Riverdale podświadomie liczył na to, że uda mu się zaciągnąć go do drużyny koszykarskiej. Plan poniekąd wyszedł mu bokiem, a blondyn postanowił po prostu doceniać każdy moment, gdy zyskiwał partnera do sparringu, z którym mógł grać na poważnie. A takowych mógł policzyć na palcach jednej ręki. Odrzucił mu jego piłkę, by podbiec truchtem po swoją. Podniósł ją z ziemi i otrzepał dłonią, by wsadzić ją sobie pod pachę i przejść na trybuny. Trybuny, z których Kamira postanowiła się zwinąć.
Widząc jej uśmiech, na jego twarzy pojawiło się zagubienie. Przez chwilę wyraźnie nie wiedział jak się zachować, krążył więc wzrokiem między nią, a Lucasem.
- Ach, jasne. Nie myśl, że się wywiniesz, jeszcze cię złapię, Kamiro! - zawołał za nią z uśmiechem, machając ręką na pożegnanie. W końcu zeskoczył z powrotem na boisko i stanął na jego środku, patrząc z wyraźną niecierpliwością na Lucasa.
- Gramy na jeden kosz czy dwa? - zapytał postukując butem o posadzkę. W każdym jego słowie i geście, widać było że nie może się doczekać startu.
Tak, ja słyszałem.
Parsknął żałośnie pod nosem na te słowa. Tak, słyszał je. Otwierał w tym samym czasie drzwi od sali, by nieśpiesznym krokiem przedostać się na boisko do koszykówki. Już wiedział, że nie będzie miał tyle szczęścia, aby być na nim kompletnie sam, ale jeśli jest to nikt inny jak Blythe, nie musiał aż tak bardzo narzekać. Może gra z rywalem wcale nie będzie taka zła - z pewnością da z siebie wszystko i wyzbędzie się negatywnych emocji. A oto w głównej mierze mu chodziło.
Fakt faktem, nie zwracał szczególnej uwagi na kobietę, aczkolwiek w minimalnym stopniu kojarzył ją ze szkolnych korytarzy. Czasem minęli się, czasem nie. Mimo wszystko, kiedy kobieta postanowiła uciec, Lucas odprowadził ją spojrzeniem, wzrok kierując na jej tyłek. Bezwstydnie patrzył się na niego do momentu aż dziewczyna nie zniknęła mu z pola widzenia. Wtedy łaskawie przeniósł spojrzenie zielonych oczu na kolegę od gry, na rywala. Zabawne, że na tym świecie znajdują się osoby wyższe od niego samego. Somera zawsze dziwiło ów zjawisko, ale nie przywiązywał do tego większej wagi. W końcu nie wzrost się liczy w grze, a technika. Co prawda, im większy jesteś tym lepiej, ale dla Lucasa ktoś taki jak Aiden nie był przeszkodą. W końcu często grał nieczysto - uliczna koszykówka skutecznie go do tego przygotowała. Liczyła się tylko rywalizacja i dobra zabawa, nic więcej.
Niestety bądź stety, Ethan nie pozwolił zaciągnąć się do żadnego klubu. Wiedział, że na takie pierdoły nie będzie mieć czasu. Nie żałuje swojej decyzji, ponieważ w zupełności wystarcza mu to co ma. Poza tym, od zawsze i na zawsze woli grać przeciwko z Blythe niż razem z nim. Co to za frajda, kiedy nie ma z kim grać. Z kimś dobrym, oczywiście.
- Więc to nazywasz miłością, ta? Trochę przykre, nie uważasz? - uniósł brew w pytającym geście, zaraz zdejmując sportową torbę z ramienia oraz szarą bluzę z kapturem, którą do niej schował. Dał ją na trybuny i wszedł na boisko. Przeciągnął się do góry z leniwym pomrukiem, trochę w ten sposób rozciągając się przed małym starciem. Pochwycił piłkę do rąk, trzymając ją na wysokości linii bioder.
- Na dwa - po tych słowach nie czekał. Wystartował jak proca, w ogóle nie ostrzegając go, że już zaczynają. Skoro był gotowy do startu, to teoretycznie bez problemowo powinien odebrać mu piłkę. Powinien? To się okaże.
Wyminął go w mgnieniu oka, zwiększając prędkość do maksimum oraz zmniejszając do minimum, kiedy znalazł się pod koszem, który uznał, że to właśnie ten kosz będzie Aidena. Ani na ułamek sekundy nie zawahał się - będąc pod koszem miał zamiar rzucić piłkę z wyskoku. Miał zamiar? A może to była czysta zmyłka? Niezależnie od tego co zrobił rówieśnik, Lucasowi udało się trafić piłkę do kosza za dwa punkty. Wiedział z kim miał do czynienia i nawet na początku mu nie odpuszczał. Kondycję miał, był wytrzymały, więc długo może grać takim tempem - to właśnie nazywa dobrą grą i zabawą.
- Długo zamierzasz się tak ślimaczyć? - rzucił kąśliwie, będąc przygotowany na kontratak i jak tylko Hamalainen zgarnął piłkę spod kosza, Lucas pobiegł za nim jak szalony, byle tylko go zatrzymać.
Parsknął żałośnie pod nosem na te słowa. Tak, słyszał je. Otwierał w tym samym czasie drzwi od sali, by nieśpiesznym krokiem przedostać się na boisko do koszykówki. Już wiedział, że nie będzie miał tyle szczęścia, aby być na nim kompletnie sam, ale jeśli jest to nikt inny jak Blythe, nie musiał aż tak bardzo narzekać. Może gra z rywalem wcale nie będzie taka zła - z pewnością da z siebie wszystko i wyzbędzie się negatywnych emocji. A oto w głównej mierze mu chodziło.
Fakt faktem, nie zwracał szczególnej uwagi na kobietę, aczkolwiek w minimalnym stopniu kojarzył ją ze szkolnych korytarzy. Czasem minęli się, czasem nie. Mimo wszystko, kiedy kobieta postanowiła uciec, Lucas odprowadził ją spojrzeniem, wzrok kierując na jej tyłek. Bezwstydnie patrzył się na niego do momentu aż dziewczyna nie zniknęła mu z pola widzenia. Wtedy łaskawie przeniósł spojrzenie zielonych oczu na kolegę od gry, na rywala. Zabawne, że na tym świecie znajdują się osoby wyższe od niego samego. Somera zawsze dziwiło ów zjawisko, ale nie przywiązywał do tego większej wagi. W końcu nie wzrost się liczy w grze, a technika. Co prawda, im większy jesteś tym lepiej, ale dla Lucasa ktoś taki jak Aiden nie był przeszkodą. W końcu często grał nieczysto - uliczna koszykówka skutecznie go do tego przygotowała. Liczyła się tylko rywalizacja i dobra zabawa, nic więcej.
Niestety bądź stety, Ethan nie pozwolił zaciągnąć się do żadnego klubu. Wiedział, że na takie pierdoły nie będzie mieć czasu. Nie żałuje swojej decyzji, ponieważ w zupełności wystarcza mu to co ma. Poza tym, od zawsze i na zawsze woli grać przeciwko z Blythe niż razem z nim. Co to za frajda, kiedy nie ma z kim grać. Z kimś dobrym, oczywiście.
- Więc to nazywasz miłością, ta? Trochę przykre, nie uważasz? - uniósł brew w pytającym geście, zaraz zdejmując sportową torbę z ramienia oraz szarą bluzę z kapturem, którą do niej schował. Dał ją na trybuny i wszedł na boisko. Przeciągnął się do góry z leniwym pomrukiem, trochę w ten sposób rozciągając się przed małym starciem. Pochwycił piłkę do rąk, trzymając ją na wysokości linii bioder.
- Na dwa - po tych słowach nie czekał. Wystartował jak proca, w ogóle nie ostrzegając go, że już zaczynają. Skoro był gotowy do startu, to teoretycznie bez problemowo powinien odebrać mu piłkę. Powinien? To się okaże.
Wyminął go w mgnieniu oka, zwiększając prędkość do maksimum oraz zmniejszając do minimum, kiedy znalazł się pod koszem, który uznał, że to właśnie ten kosz będzie Aidena. Ani na ułamek sekundy nie zawahał się - będąc pod koszem miał zamiar rzucić piłkę z wyskoku. Miał zamiar? A może to była czysta zmyłka? Niezależnie od tego co zrobił rówieśnik, Lucasowi udało się trafić piłkę do kosza za dwa punkty. Wiedział z kim miał do czynienia i nawet na początku mu nie odpuszczał. Kondycję miał, był wytrzymały, więc długo może grać takim tempem - to właśnie nazywa dobrą grą i zabawą.
- Długo zamierzasz się tak ślimaczyć? - rzucił kąśliwie, będąc przygotowany na kontratak i jak tylko Hamalainen zgarnął piłkę spod kosza, Lucas pobiegł za nim jak szalony, byle tylko go zatrzymać.
Słyszał, a się nie przyznał. Co za szkoda. Być może w innym wypadku Blythe mógł przez chwilę z tym samym głupim wyszczerzem co zawsze poskakać dookoła z piłką, chwaląc się swoim nowym osiągnięciem. Nie żeby podobne zachowanie było w jakikolwiek sposób dojrzałe czy na miejscu. Niemniej jak już pewnie większość jego znajomych zdążyła się zorientować, zachowanie Blythe'a rzadko kiedy kwalifikowało się do którejkolwiek z tych kategorii. Choć niewątpliwie posiadał bardzo duże zaplecze dobrych manier i dżentelmeństwa, miłość do koszykówki skutecznie potrafiła je zrujnować, gdy po raz kolejny zakładał do wyjściowego garnituru adidasy, a oprócz bukietu kwiatów dla solenizantki trzymał w drugiej ręce swoją ukochaną piłkę.
Obsesja?
Zdecydowanie.
Jedni się do tego przyzwyczaili, inni go ignorowali, a jeszcze inni jak jego matka zdzierali sobie gardło, gdy po raz kolejny palnął jakąś gafę podczas ważnego spotkania z potencjalną kandydatką na narzeczoną. Cóż. Jak można się było domyślić, tak czy inaczej Hamalainen raczej nie podchodził zbyt pozytywnie do takich ustawek. Dziewczyny choć niesamowicie urocze, śliczne i delikatne, na dłuższą metę były kłopotliwe i czasochłonne. Do tego dochodził drobny fakt, wraz z którym niekoniecznie chciał kogokolwiek skazywać ani na życie u boku kogoś, komu - nie oszukujmy się - w każdej chwili serce może odmówić współpracy. Dalsze przekazywanie genów również było zbyt ryzykowne. Nie chciałby skazać własnego dziecka na podobne problemy, przez które sam przechodził.
Co za poważne rozterki! Aż sam siebie nie poznawał.
"Trochę przykre, nie uważasz?"
- Nie, dlaczego? - zapytał z wyraźnym niezrozumieniem, przechylając głowę w bok. Przecież to była piękna, niesamowicie satysfakcjonująca miłość.
"Na dwa."
Skinął głową. Wiedział że nie ma do czynienia z amatorem, a Lucas nie zamierzał dawać mu fory. Tak samo jak nie zamierzał tego robić Hamalainen. Błyskawicznie wycofał się na swoją połowę, z zamiarem zblokowania go pod koszem. Wiedział jednak już w momencie, gdy Somer wyskoczył w powietrze, że reakcja Blythe'a nastąpiła o sekundę za późno. Piłka przeleciała przez kosz.
- Nieźle. - jako ktoś kto spędzał na grze dziewięćdziesiąt procent swojego życia potrafił doskonale rozpoznać dobre zagrania. Nie zamierzał jednak pozostać mu dłużny. Potrafił doskonale wykorzystać swoje długie nogi podczas sprintu, blokując dostęp Lucasowi do piłki. Lecz wiedział, że w wyminięcie go musi włożyć więcej wysiłku. Skorzystał więc ze zwodu przez zmianę tempa, by odbić błyskawicznie w lewo i wyskoczyć w powietrze, robiąc wsad za dwa punkty. Zawisł przez ułamek sekundy za koszu, by zaraz opaść i wycofać się na swoją połowę, przygotowany na kontratak ze strony Somera.
Obsesja?
Zdecydowanie.
Jedni się do tego przyzwyczaili, inni go ignorowali, a jeszcze inni jak jego matka zdzierali sobie gardło, gdy po raz kolejny palnął jakąś gafę podczas ważnego spotkania z potencjalną kandydatką na narzeczoną. Cóż. Jak można się było domyślić, tak czy inaczej Hamalainen raczej nie podchodził zbyt pozytywnie do takich ustawek. Dziewczyny choć niesamowicie urocze, śliczne i delikatne, na dłuższą metę były kłopotliwe i czasochłonne. Do tego dochodził drobny fakt, wraz z którym niekoniecznie chciał kogokolwiek skazywać ani na życie u boku kogoś, komu - nie oszukujmy się - w każdej chwili serce może odmówić współpracy. Dalsze przekazywanie genów również było zbyt ryzykowne. Nie chciałby skazać własnego dziecka na podobne problemy, przez które sam przechodził.
Co za poważne rozterki! Aż sam siebie nie poznawał.
"Trochę przykre, nie uważasz?"
- Nie, dlaczego? - zapytał z wyraźnym niezrozumieniem, przechylając głowę w bok. Przecież to była piękna, niesamowicie satysfakcjonująca miłość.
"Na dwa."
Skinął głową. Wiedział że nie ma do czynienia z amatorem, a Lucas nie zamierzał dawać mu fory. Tak samo jak nie zamierzał tego robić Hamalainen. Błyskawicznie wycofał się na swoją połowę, z zamiarem zblokowania go pod koszem. Wiedział jednak już w momencie, gdy Somer wyskoczył w powietrze, że reakcja Blythe'a nastąpiła o sekundę za późno. Piłka przeleciała przez kosz.
- Nieźle. - jako ktoś kto spędzał na grze dziewięćdziesiąt procent swojego życia potrafił doskonale rozpoznać dobre zagrania. Nie zamierzał jednak pozostać mu dłużny. Potrafił doskonale wykorzystać swoje długie nogi podczas sprintu, blokując dostęp Lucasowi do piłki. Lecz wiedział, że w wyminięcie go musi włożyć więcej wysiłku. Skorzystał więc ze zwodu przez zmianę tempa, by odbić błyskawicznie w lewo i wyskoczyć w powietrze, robiąc wsad za dwa punkty. Zawisł przez ułamek sekundy za koszu, by zaraz opaść i wycofać się na swoją połowę, przygotowany na kontratak ze strony Somera.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach