▲▼
PRACOWNICY
Jedna z wielu bibliotek w Vancouver. Ta w przeciwieństwie do większości wyróżnia się swoją nowoczesnością. Duże dofinansowanie od państwa pozwoliło jej założycielom na utrzymaniu jej w wyjątkowo designerskim, nowoczesnym klimacie. Automatyczne drzwi obrotowe, bramki sprawdzające wchodzących (a raczej wychodzących, by upewnić się, że nie postanowili niczego wynieść), olbrzymie białe regały zastawione tysiącem książek, wyciszony pokój z komputerami, umożliwiający studentom przeczesywanie zakresów internetu w ciszy. Przez większość dnia jest tu niesamowicie jasno dzięki szklanemu sufitowi w kształcie kopuły, wieczorem natomiast zewsząd zapalają się miliony świateł, choć wiele osób przechodzi do specjalnej nieoświetlonej części, by móc w spokoju napawać się rozgwieżdżonym niebem. Jest to bowiem prawdopodobnie jedyna biblioteka w całym Vancouver czynna aż do północy.
Zimno.
Chłopak zerknął w górę na padający z nieba śnieg, pocierając rękami ramiona. Biały puch osadzał się miękko na jego nieosłoniętych czapką niebiesko-białych włosach. Właśnie przez niego nie mógł nawet założyć okularów, które leżały bezpiecznie schowane w kieszeni kurtki.
Z początku zastanawiał się, które miejsce powinien wybrać. Biblioteka na terenie Riverdale była najwygodniejsza, lecz jednocześnie narażał się tam na spotkanie ludzi z klasy i innych im podobnych, którzy uznaliby wspólne pogawędki przy książce za świetny pomysł. W przeciwieństwie do samego Liama, który niczego nie pragnął tak bardzo jak świętego spokoju. Pozostawała jeszcze publiczna, niemniej na samą myśl o tym, że mógłby po raz kolejny spotkać dziwnego, natrętnego chłopaka, który bez najmniejszego zawahania kładł ręce na obcych, wzdrygnął się nieznacznie, zrzucając podobną reakcję na zimno. Śnieg skrzypiał dość przyjemnie pod jego butami, dopóki nie znalazł się przy drzwiach obrotowych. Wszedł do środka, wycierając je dość starannie o wycieraczkę i przywitał z siedzącym za biurkiem bibliotekarzem skinięciem głowy. Zapewne w dużej mierze przypominał w tym momencie przemokniętego psa. Niespecjalnie się tym przejmując ruszył na górę po schodach w to samo miejsce co zawsze, przymykając oczy z praktycznie niewidocznym zadowoleniem, gdy poczuł działające kaloryfery. Przy nich powinien wyschnąć stosunkowo szybko. Zdjął i zostawił swoją kurtkę na krześle wraz z torbą, po czym roztrzepał włosy palcami, pozbywając się resztek śniegu i kawałeczków lodu. Poklepał jeszcze parę razy ręką o swoje udo, upewniając się że jest sucha, potarł wierzchem prawej dłoni o policzek, nieznacznie go rozgrzewając i ruszył między półki, przeglądając w milczeniu grzbiety książek. Ostatnim razem nie był w stanie dokończyć swojej pracy, zamierzał więc nadrobić to teraz. Krążył w milczeniu między regałami, w końcu wracając do stolika z trzema różnymi przewodnikami po Vancouver. Położył je ostrożnie, usiadł na krześle i sięgnął do torby, wyciągając z niej wszystkie sporządzone do tej pory notatki. Dopiero teraz zauważył, że połowa z nich jest zrujnowana. Przez chwilę na jego twarzy odbiło się niezadowolenie przemieszane z rezygnacją, zniknęły jednak równie szybko zastąpione beznamiętną powagą. Będzie musiał przepisać je jeszcze raz, a im wcześniej się za to zabierze tym lepiej. Ciche kliknięcie długopisu rozpoczęło mozolną pracę, pozwalając mu na zajęcie myśli czymś innym niż wydarzeniami ostatnich dni. Cisza i spokój.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Zgłoś się do pracy!
Czarek Sówka
Bibliotekarz
Oli Kimbra (NPC)
Pomocnik Bibliotekarza
Jedna z wielu bibliotek w Vancouver. Ta w przeciwieństwie do większości wyróżnia się swoją nowoczesnością. Duże dofinansowanie od państwa pozwoliło jej założycielom na utrzymaniu jej w wyjątkowo designerskim, nowoczesnym klimacie. Automatyczne drzwi obrotowe, bramki sprawdzające wchodzących (a raczej wychodzących, by upewnić się, że nie postanowili niczego wynieść), olbrzymie białe regały zastawione tysiącem książek, wyciszony pokój z komputerami, umożliwiający studentom przeczesywanie zakresów internetu w ciszy. Przez większość dnia jest tu niesamowicie jasno dzięki szklanemu sufitowi w kształcie kopuły, wieczorem natomiast zewsząd zapalają się miliony świateł, choć wiele osób przechodzi do specjalnej nieoświetlonej części, by móc w spokoju napawać się rozgwieżdżonym niebem. Jest to bowiem prawdopodobnie jedyna biblioteka w całym Vancouver czynna aż do północy.
- - -
Zimno.
Chłopak zerknął w górę na padający z nieba śnieg, pocierając rękami ramiona. Biały puch osadzał się miękko na jego nieosłoniętych czapką niebiesko-białych włosach. Właśnie przez niego nie mógł nawet założyć okularów, które leżały bezpiecznie schowane w kieszeni kurtki.
Z początku zastanawiał się, które miejsce powinien wybrać. Biblioteka na terenie Riverdale była najwygodniejsza, lecz jednocześnie narażał się tam na spotkanie ludzi z klasy i innych im podobnych, którzy uznaliby wspólne pogawędki przy książce za świetny pomysł. W przeciwieństwie do samego Liama, który niczego nie pragnął tak bardzo jak świętego spokoju. Pozostawała jeszcze publiczna, niemniej na samą myśl o tym, że mógłby po raz kolejny spotkać dziwnego, natrętnego chłopaka, który bez najmniejszego zawahania kładł ręce na obcych, wzdrygnął się nieznacznie, zrzucając podobną reakcję na zimno. Śnieg skrzypiał dość przyjemnie pod jego butami, dopóki nie znalazł się przy drzwiach obrotowych. Wszedł do środka, wycierając je dość starannie o wycieraczkę i przywitał z siedzącym za biurkiem bibliotekarzem skinięciem głowy. Zapewne w dużej mierze przypominał w tym momencie przemokniętego psa. Niespecjalnie się tym przejmując ruszył na górę po schodach w to samo miejsce co zawsze, przymykając oczy z praktycznie niewidocznym zadowoleniem, gdy poczuł działające kaloryfery. Przy nich powinien wyschnąć stosunkowo szybko. Zdjął i zostawił swoją kurtkę na krześle wraz z torbą, po czym roztrzepał włosy palcami, pozbywając się resztek śniegu i kawałeczków lodu. Poklepał jeszcze parę razy ręką o swoje udo, upewniając się że jest sucha, potarł wierzchem prawej dłoni o policzek, nieznacznie go rozgrzewając i ruszył między półki, przeglądając w milczeniu grzbiety książek. Ostatnim razem nie był w stanie dokończyć swojej pracy, zamierzał więc nadrobić to teraz. Krążył w milczeniu między regałami, w końcu wracając do stolika z trzema różnymi przewodnikami po Vancouver. Położył je ostrożnie, usiadł na krześle i sięgnął do torby, wyciągając z niej wszystkie sporządzone do tej pory notatki. Dopiero teraz zauważył, że połowa z nich jest zrujnowana. Przez chwilę na jego twarzy odbiło się niezadowolenie przemieszane z rezygnacją, zniknęły jednak równie szybko zastąpione beznamiętną powagą. Będzie musiał przepisać je jeszcze raz, a im wcześniej się za to zabierze tym lepiej. Ciche kliknięcie długopisu rozpoczęło mozolną pracę, pozwalając mu na zajęcie myśli czymś innym niż wydarzeniami ostatnich dni. Cisza i spokój.
Rzeczą oczywistą był fakt, że Shane unikał jak ognia miejsc, gdzie może narazić zdrowie psychiczne na konfrontacje z ludźmi ze swojego najbliższego otoczenia. Dlatego, gdy dzwonek oznajmiający koniec lekcji zabrzęczał mu w uszach, zabrał grzecznie wszystkie swoje rzeczy i ewakuował się ze szkoły w trybie przyśpieszonym, by przez kolejną godzinę, w towarzystwie śniegu, umiarkowanego samopoczucia i wyselekcjonowanej playlisty, zawędrować do biblioteki mieszczącej się w samym sercu Vancouver. Po drodze zaliczył dom, by zjeść coś na szybko i pozbyć się niepotrzebnego balastu w postaci szkolnej, ciężkiej torby, która ciążyła na jego ramieniu niczym kamień.
Było zimno. Chłodna, niekorzystna dla miłośników długich spacerów temperatura utrzymywała się przez kolejne dni, a Littenberg miał powoli dosyć zimy, która skutecznie uniemożliwiała mu jazdę konną. Wzdrygnął się, gdy chłodny wiatr przybłąkał się do centrum miasta. Z cichym westchnieniem wcisnął chłodne dłonie do w miarę ciepłej kieszeni, uprzednio dbając o to, by trzymający się na głowie kaptur, nie opadł. Mokre włosy nie był szczytem marzeń, kiedy pojawiła się przed nim możliwość romansu z najbardziej kapryśną królową pod słońcem, matematyką, królową nauk. Shane nie mógł zrozumieć, dlaczego ten przedmiot, może tylko na równi z fizyką, sprawiał mu tyle trudności. Przecież nie był ignorantem i poświęcał liczbom większą część swojego szkolnego życia, niczym rasowym kujon, na którego jednak nie mógł awansować przez swoją ułomność do wzorów.
Zatrzymał się przed oszklonymi, masywnymi drzwiami i, za nim dłoń natrafiła na klamkę, strzepnął z ramion kurtki mokre płatki śniegu i wszedł do środka, wprowadzając tam chłód popołudnia, a także ten swój, naturalny. Co prawda mógł skorzystać z wschodniego wejścia, gdzie czekała go wątpliwa rozrywka w postaci obrotowych drzwi, ale nie widział konieczności w okrążania budynku dookoła.
Blady uśmiech, który pojawił się na jego ustach w pakiecie z niewyraźnymi rumieńcami był niewątpliwie wynikiem konfrontacji z ciepłym powietrzem, które buchało z tego miejsca przesiąkniętego zapachem kurzu i książek. Półki uginające się pod ciężarem opasłych tomiszczów i zbawczy, tak bardzo pożądany przez niego spokój. Istny raj, dla każdego, kto lubił poromansować z dobrą lekturą i zapomnieć o nieznośnym upływie czasu.
Wytarł buty o wycieraczkę. Najciszej, jak tylko potrafił, by nie psuć harmonii i nie zakłócaj swojego wewnętrznego spokoju, który pojawiał się podczas każdej wizyty w tym miejscu. Podszedł do siedzącego za blatem dębowego kontuaru mężczyzny. Przywitał się krótkim, oficjalnym „dzień dobry” i, wyciągając z plecaka dwie książki, wręczył je pracownikowi biblioteki w celu oddania ich, a potem, nic nie mówiąc, ruszył w głąb pomieszczenia. Nogi same poprowadziły go do miejsca, który zwykł zajmować, choć nie zaistniałaby z jego strony tragedia, gdyby zostało zajęte przez kogoś innego. Najprościej świecie, niewiele myśląc, wybrałby inne. Rzucił krótkie spojrzenie chłopakowi, którego często widywał w tym miejscu, ale tradycyjnie się nie odezwał. Położył plecak na znajomym krześle i odszedł parę regałów dalej w poszukiwaniu pomocy naukowej. Wrócił dwie minuty później, by ku chwale poszerzania horyzontów, zaczął codzienny rytuał przyswojenia sobie wiedzy z przedmiotu, którego powinien nienawidzić, choć w rzeczywistości nie czuł do niego żadnej urazy. Fascynował go w pokręty, nieuzasadniony sposób.
Było zimno. Chłodna, niekorzystna dla miłośników długich spacerów temperatura utrzymywała się przez kolejne dni, a Littenberg miał powoli dosyć zimy, która skutecznie uniemożliwiała mu jazdę konną. Wzdrygnął się, gdy chłodny wiatr przybłąkał się do centrum miasta. Z cichym westchnieniem wcisnął chłodne dłonie do w miarę ciepłej kieszeni, uprzednio dbając o to, by trzymający się na głowie kaptur, nie opadł. Mokre włosy nie był szczytem marzeń, kiedy pojawiła się przed nim możliwość romansu z najbardziej kapryśną królową pod słońcem, matematyką, królową nauk. Shane nie mógł zrozumieć, dlaczego ten przedmiot, może tylko na równi z fizyką, sprawiał mu tyle trudności. Przecież nie był ignorantem i poświęcał liczbom większą część swojego szkolnego życia, niczym rasowym kujon, na którego jednak nie mógł awansować przez swoją ułomność do wzorów.
Zatrzymał się przed oszklonymi, masywnymi drzwiami i, za nim dłoń natrafiła na klamkę, strzepnął z ramion kurtki mokre płatki śniegu i wszedł do środka, wprowadzając tam chłód popołudnia, a także ten swój, naturalny. Co prawda mógł skorzystać z wschodniego wejścia, gdzie czekała go wątpliwa rozrywka w postaci obrotowych drzwi, ale nie widział konieczności w okrążania budynku dookoła.
Blady uśmiech, który pojawił się na jego ustach w pakiecie z niewyraźnymi rumieńcami był niewątpliwie wynikiem konfrontacji z ciepłym powietrzem, które buchało z tego miejsca przesiąkniętego zapachem kurzu i książek. Półki uginające się pod ciężarem opasłych tomiszczów i zbawczy, tak bardzo pożądany przez niego spokój. Istny raj, dla każdego, kto lubił poromansować z dobrą lekturą i zapomnieć o nieznośnym upływie czasu.
Wytarł buty o wycieraczkę. Najciszej, jak tylko potrafił, by nie psuć harmonii i nie zakłócaj swojego wewnętrznego spokoju, który pojawiał się podczas każdej wizyty w tym miejscu. Podszedł do siedzącego za blatem dębowego kontuaru mężczyzny. Przywitał się krótkim, oficjalnym „dzień dobry” i, wyciągając z plecaka dwie książki, wręczył je pracownikowi biblioteki w celu oddania ich, a potem, nic nie mówiąc, ruszył w głąb pomieszczenia. Nogi same poprowadziły go do miejsca, który zwykł zajmować, choć nie zaistniałaby z jego strony tragedia, gdyby zostało zajęte przez kogoś innego. Najprościej świecie, niewiele myśląc, wybrałby inne. Rzucił krótkie spojrzenie chłopakowi, którego często widywał w tym miejscu, ale tradycyjnie się nie odezwał. Położył plecak na znajomym krześle i odszedł parę regałów dalej w poszukiwaniu pomocy naukowej. Wrócił dwie minuty później, by ku chwale poszerzania horyzontów, zaczął codzienny rytuał przyswojenia sobie wiedzy z przedmiotu, którego powinien nienawidzić, choć w rzeczywistości nie czuł do niego żadnej urazy. Fascynował go w pokręty, nieuzasadniony sposób.
Gdy tylko usiadł na miejscu, wiedział że o czym zapomniał. Przesunął powoli dłonią po twarzy, momentalnie orientując się jakiego elementu mu brakowało. Odwrócił się do tyłu w kierunku kurtki i sprawnie przeszukał jej kieszenie, natrafiając na odpowiedni materiał. Tutaj były. Wyciągnął swoje okulary, przyglądając im się parę razy ze wszystkich stron. Wyglądało na to, że mimo faktu iż całkiem szybko uchronił je przed śniegiem, nadal pogoda i brak futerału odbiły na nich swoje piętno. Był jednak pewien, że schował go gdzieś w torbie. Podniósł ją z ziemi i położył sobie na kolanach, grzebiąc przez dłuższą chwilę między leżącymi w niej luzem rzeczami, aż w końcu udało mu się dostać to czego szukał. Przetarł okulary ściereczką i założył je lekkim ruchem, rozglądając się dookoła. Utkwił wzrok w tekście i zadowolony, że w końcu literki nie umykają mu sprzed oczu, rzucił futerał z powrotem do torby.
Skupienie było prawdopodobnie główną cechą, która towarzyszyła Liamowi podczas wykonywania swoich zadań. Pochylony nad książkami, raz po raz przeszukiwał spis treści i poszczególne strony, zapisując najistotniejsze informacje w formie notatek. Charakterystyczny dźwięk długopisu przesuwającego się po papierze, praktycznie nie ustawał, gdy początkowych kilka zdań zmieniło się w istną ścianę tekstu. Mimo że próbował jedynie dodatkowo, na własną rękę znaleźć najciekawsze miejsce na wycieczkę klasową, traktował to równie poważnie jak zaliczeniową pracę semestralną. Ciężko się dziwić, gdy już weźmie się pod uwagę jego łatkę. Prawdopodobnie jedyną rzeczą dość mocno kłócącą się z jego wizerunkiem kujona były biało-niebieskie włosy. Ciężko było obecnie stwierdzić jaki miał naturalny kolor włosów, choć biorąc pod uwagę jego jasne włosy, większość skłaniała się w stronę blondu, choć rzecz jasna nikt nigdy nie miał odwagi zapytać.
Nie usłyszał kroków.
Dopiero, gdy chłopak zaczął rozkładać się na krześle, dłoń Liama drgnęła nieznacznie, zaprzestając chwilowo zapisywania informacji. Prawdopodobnie nigdy nie miał się przyzwyczaić do ludzi pojawiających się znienacka tuż przed jego oczami. Jedyną pozytywną stroną całej tej sytuacji był fakt, że jego zaskoczenie odbijało się jedynie w tym drobnym tiku nerwowym, na który nikt nie zwracał nawet większej uwagi, biorąc za chwilową dekoncentrację. Rzecz jasna mieli w pewnym sensie rację. Dość szybko odzyskał rezon i przesunął dwie książki w bok, sięgając po trzecią. Nigdy nie przepadał za towarzystwem innych, ani nie przywiązywał większej uwagi do tego co robili. Jednak tę osobę kojarzył. Był w końcu jednym z niewielu, które podobnie jak on przychodziły tu regularnie, zawsze siadając w tym samym miejscu. Zawsze zachowując bezwzględną ciszę. Pewnie tylko dlatego, Liam nadal tu siedział nie próbując przesiąść się do innej części biblioteki. Dopiero po zapisaniu kolejnych czterech lokacji, podniósł nieznacznie głowę, zerkając na książkę chłopaka naprzeciwko. Matematyka. Znowu. Zauważył tę swego rodzaju rutynę już jakiś czas temu. Mimo że często pojawiał się w bibliotece, najczęściej sięgał właśnie po książki związane z tą konkretną dziedziną. Rzecz jasna, nie jemu oceniać zainteresowania innych. Być może był matematycznym geniuszem, przygotowywał się do olimpiady, bądź po prostu spędzał w ten sposób czas uznając to za lepszą zabawę niż bezsensowne chodzenie po mieście. Choć jego brat prawdopodobnie zaprzeczyłby, że ktoś podobnie jak Liam może czerpać przyjemność z przesiadywania w bibliotece.
Zawiesił wzrok na jednym z obrazków w ostatniej wybranej przez siebie książce. Canada's Wonderland. Przez chwilę znieruchomiał, postukując końcówką długopisu o kartkę, aż w końcu przekrzywił nieznacznie głowę w bok dopisując ową pozycję do listy. Ludzie w jego wieku lubili parki rozrywki, tak przynajmniej zakładał. Na dobrą sprawę i tak zebrał aż zbyt dużo potencjalnych miejsc, skoro mieli się udać tylko w jedno. Tyle wystarczy.
Trzecia książka zatrzasnęła się cicho, gdy Leistershire skończył pracować. Choć tym razem nikt nie zamierzał mu przeszkadzać. Odsunął cicho krzesło i zebrał przewodniki ze stolika, znikając pomiędzy regałami, by odnieść je na swoje miejsce. Potrzebował teraz czegoś innego. Przez chwilę rozważał tutejsze podręczniki do rozszerzonej chemii, ostatecznie sięgnął jednak po postapokalipsyczne sci-fi. Wrócił na swoje miejsce i otworzył ją przed sobą, zerkając z niejaką ciekawością na zadania rozwiązywane przez nieznanego mu chłopaka. Wyglądało na to, że zrobił ich całkiem sporo. Nim zdążył zabrać się za własną książkę, zaczął przesuwać wzrokiem po jego notatkach...
... i jęknął ze zgrozą.
- To w ogóle możliwe, że ktoś spędza tyle czasu na nauce i nadal robi tak podstawowe błędy? - sam nie wiedział czemu w ogóle się w to mieszał. Nigdy nie miał potrzeby nawiązywania kontaktu z innymi. Niemniej widząc go codziennie w bibliotece mimowolnie wyrobił sobie pewną opinię, która właśnie runęła niczym mury Jerycha. Obrócił długopis w dłoniach i wyciągnął rękę do przodu, postukując niepiszącą końcówką w jeden z przykładów.
- Skoro przesuwasz wykres funkcji f o 10 jednostek w dół, przesuwasz wzór y=f(x) o "a" jednostek. Spójrz, rozrysuję ci to. W prawo faktycznie byłoby to y=f(x-a), w lewo y=f(x+a), w górę y=f(x)+a, ale masz przesunąć wykres w dół. Poprawną odpowiedzią jest y=f(x)-a, podstawiasz za a 10 i wychodzi ci y=f(x)-10, czyli odpowiedź C. - dopiero gdy skończył tłumaczyć, zdał sobie sprawę, że zupełnie bezmyślnie obrócił jego notatki w swoją stronę, rozrysowując na nich drobny wykres i poprawiając całe zadanie. Momentalnie znieruchomiał, powoli odsuwając kartkę w jego stronę.
- Przepraszam. - cofnął rękę i spuścił wzrok na swoją książkę, nie mówiąc nic więcej. Zadziałał zupełnie automatycznie, nim zdążył przemyśleć własne akcje. Przecież nie miał w zwyczaju wtrącać się w sprawy innych, nawet jeśli ich notatki wołały o pomstę do nieba.
Skupienie było prawdopodobnie główną cechą, która towarzyszyła Liamowi podczas wykonywania swoich zadań. Pochylony nad książkami, raz po raz przeszukiwał spis treści i poszczególne strony, zapisując najistotniejsze informacje w formie notatek. Charakterystyczny dźwięk długopisu przesuwającego się po papierze, praktycznie nie ustawał, gdy początkowych kilka zdań zmieniło się w istną ścianę tekstu. Mimo że próbował jedynie dodatkowo, na własną rękę znaleźć najciekawsze miejsce na wycieczkę klasową, traktował to równie poważnie jak zaliczeniową pracę semestralną. Ciężko się dziwić, gdy już weźmie się pod uwagę jego łatkę. Prawdopodobnie jedyną rzeczą dość mocno kłócącą się z jego wizerunkiem kujona były biało-niebieskie włosy. Ciężko było obecnie stwierdzić jaki miał naturalny kolor włosów, choć biorąc pod uwagę jego jasne włosy, większość skłaniała się w stronę blondu, choć rzecz jasna nikt nigdy nie miał odwagi zapytać.
Nie usłyszał kroków.
Dopiero, gdy chłopak zaczął rozkładać się na krześle, dłoń Liama drgnęła nieznacznie, zaprzestając chwilowo zapisywania informacji. Prawdopodobnie nigdy nie miał się przyzwyczaić do ludzi pojawiających się znienacka tuż przed jego oczami. Jedyną pozytywną stroną całej tej sytuacji był fakt, że jego zaskoczenie odbijało się jedynie w tym drobnym tiku nerwowym, na który nikt nie zwracał nawet większej uwagi, biorąc za chwilową dekoncentrację. Rzecz jasna mieli w pewnym sensie rację. Dość szybko odzyskał rezon i przesunął dwie książki w bok, sięgając po trzecią. Nigdy nie przepadał za towarzystwem innych, ani nie przywiązywał większej uwagi do tego co robili. Jednak tę osobę kojarzył. Był w końcu jednym z niewielu, które podobnie jak on przychodziły tu regularnie, zawsze siadając w tym samym miejscu. Zawsze zachowując bezwzględną ciszę. Pewnie tylko dlatego, Liam nadal tu siedział nie próbując przesiąść się do innej części biblioteki. Dopiero po zapisaniu kolejnych czterech lokacji, podniósł nieznacznie głowę, zerkając na książkę chłopaka naprzeciwko. Matematyka. Znowu. Zauważył tę swego rodzaju rutynę już jakiś czas temu. Mimo że często pojawiał się w bibliotece, najczęściej sięgał właśnie po książki związane z tą konkretną dziedziną. Rzecz jasna, nie jemu oceniać zainteresowania innych. Być może był matematycznym geniuszem, przygotowywał się do olimpiady, bądź po prostu spędzał w ten sposób czas uznając to za lepszą zabawę niż bezsensowne chodzenie po mieście. Choć jego brat prawdopodobnie zaprzeczyłby, że ktoś podobnie jak Liam może czerpać przyjemność z przesiadywania w bibliotece.
Zawiesił wzrok na jednym z obrazków w ostatniej wybranej przez siebie książce. Canada's Wonderland. Przez chwilę znieruchomiał, postukując końcówką długopisu o kartkę, aż w końcu przekrzywił nieznacznie głowę w bok dopisując ową pozycję do listy. Ludzie w jego wieku lubili parki rozrywki, tak przynajmniej zakładał. Na dobrą sprawę i tak zebrał aż zbyt dużo potencjalnych miejsc, skoro mieli się udać tylko w jedno. Tyle wystarczy.
Trzecia książka zatrzasnęła się cicho, gdy Leistershire skończył pracować. Choć tym razem nikt nie zamierzał mu przeszkadzać. Odsunął cicho krzesło i zebrał przewodniki ze stolika, znikając pomiędzy regałami, by odnieść je na swoje miejsce. Potrzebował teraz czegoś innego. Przez chwilę rozważał tutejsze podręczniki do rozszerzonej chemii, ostatecznie sięgnął jednak po postapokalipsyczne sci-fi. Wrócił na swoje miejsce i otworzył ją przed sobą, zerkając z niejaką ciekawością na zadania rozwiązywane przez nieznanego mu chłopaka. Wyglądało na to, że zrobił ich całkiem sporo. Nim zdążył zabrać się za własną książkę, zaczął przesuwać wzrokiem po jego notatkach...
... i jęknął ze zgrozą.
- To w ogóle możliwe, że ktoś spędza tyle czasu na nauce i nadal robi tak podstawowe błędy? - sam nie wiedział czemu w ogóle się w to mieszał. Nigdy nie miał potrzeby nawiązywania kontaktu z innymi. Niemniej widząc go codziennie w bibliotece mimowolnie wyrobił sobie pewną opinię, która właśnie runęła niczym mury Jerycha. Obrócił długopis w dłoniach i wyciągnął rękę do przodu, postukując niepiszącą końcówką w jeden z przykładów.
- Skoro przesuwasz wykres funkcji f o 10 jednostek w dół, przesuwasz wzór y=f(x) o "a" jednostek. Spójrz, rozrysuję ci to. W prawo faktycznie byłoby to y=f(x-a), w lewo y=f(x+a), w górę y=f(x)+a, ale masz przesunąć wykres w dół. Poprawną odpowiedzią jest y=f(x)-a, podstawiasz za a 10 i wychodzi ci y=f(x)-10, czyli odpowiedź C. - dopiero gdy skończył tłumaczyć, zdał sobie sprawę, że zupełnie bezmyślnie obrócił jego notatki w swoją stronę, rozrysowując na nich drobny wykres i poprawiając całe zadanie. Momentalnie znieruchomiał, powoli odsuwając kartkę w jego stronę.
- Przepraszam. - cofnął rękę i spuścił wzrok na swoją książkę, nie mówiąc nic więcej. Zadziałał zupełnie automatycznie, nim zdążył przemyśleć własne akcje. Przecież nie miał w zwyczaju wtrącać się w sprawy innych, nawet jeśli ich notatki wołały o pomstę do nieba.
Nie miał absolutnie żadnej gwarancji, że rozwiązywane przez niego zadania miały pożądany, prawidłowy wynik. Po prostu je robił, skupiając się na tym, by wykonać je zgodnie z podanym wzorem z podręcznika. Czasem zaglądał do jednej z dwóch tomiszczów, które pełnił rolę wsparcia. Mimo wszystko ubogie kompendium wiedzy w postaci z góry narzuconej książki nie zawierało w swojej treści konkretów poszukiwanych przez Shane, dlatego kwestia zaufania do podanych w nich przykładów w przypadku chłopaka była sporna i niestabilna, niczym pogoda, która coraz bardziej utwierdzała go w przekonaniu, że upragniona wiosna szybko nie przyjdzie.
Wykreślił dwie ostatnie linijki, karcąc w myślach własną głupotę, gdy doszukał się kardynalnego błędu, który właściwie nigdy nie powinien zaistnieć. Był tak trywialny, że trudno było mu uwierzyć w jego popełnienie i najprawdopodobniej, gdy sam się go nie dopuścił, nie uwierzyłby, że ktokolwiek był w stanie to zrobić. Ale taki właśnie był. Miał wyjątkowy problem z liczbami. Określenie, że matematyka go po prostu nienawidziła z dnia na dzień zdawało się do niego przenikać, utwierdzać go w tym jakże przykrym fakcie. W nerwowym geście nabrał do ust świeżego powietrza, jakby w nadziei, że ten podaruje mu nowe pokłady potrzebnej cierpliwości i motywacji. Przewertował kilka kartek w tył i prześledził z uwagą drobną czcionką układającą się w słowa, a potem w zdania. I zaczął wszystko od początku. Tym razem oczekując zadowalających efektów.
Uświadomienie sobie, że słowa, które zawisły w powietrzu były adresowane do niego, zajęło krótką chwilę. Uniósł nieznacznie głowę, a dłoń zacisnęła się w pięść.
— Możliwie. Żywy dowód siedzi przez tobą, jak widać — mruknął oschle z niekontrolowany jadem w głosie, jakby jego duma znaczenie ucierpiała, mimo że przecież nawet nie został dotkliwie obrażony. Prawda jednak była po stronie nieznajomego, co drażniło „matematycznego debila” chyba najbardziej, mimo że już dawno sobie ją przyswoił, gdy otrzymywał słabe wyniki z przedmiotu, któremu poświęcał co najmniej trzy do czterech godzin dziennie.
Zerknął kątem oka na źródło dźwięku w postaci chłopaka, który towarzyszył mu nieświadomie, a teraz po prostu przemówił, szydząc sobie z jego kompleksu. Chłodny wzrok Littenberga przesunął się niedbale po łagodnych ni to znajomych, ni to obcych rysach twarzy i zaraz został spuszczony na zeszyt w akompaniamencie bezdźwięcznego westchnięcia, które w ostatniej chwili zostało powstrzymane przed ujrzeniem światła dziennego.
— To nie twój… — urwał, bo nie dane było mu dokończyć, gdy jego notki zostały dosłownie uprowadzone przez drobne dłonie za nim zdążył popisać się swoim prawie nieistniejącym refleksem.
Chęć wprowadzenia kontry, czy nawet aktu sprzeciwu zniknęła, gdy mądrala przemówił, tym razem do rzeczy, wprowadzając młodego Littenberga w tajniki wiedzy, które nie chciały się przed nim ukazać. Z uwagą śledził ruch warg chłopaka, spijając z nich dosłownie każde słowo, dopóki jego uwaga nie została przykuta wykonanym przez niego rysunkiem i mimo że ta chwila trwała zaledwie minutę z haczykiem, odbiła się na nim znacząco, a kąśliwa uwaga szybko została przez niego zapomniana.
Doznał szoku. Na chwilę znieruchomiał, a zaraz jego wiecznie zimna dłoń ostrożnie przesunęła wzdłuż stolika i wylądowała na tej należącej do chłopaka, choć nie był to efekt zamierzony. Zrobił to nieświadomie pod wpływem emocji, które się w nim kotłowały, gdy wiedza, którą usiłował zdobyć, nagle na niego spadła razem z przysłowiowym oświeceniem. Chyba powoli zaczął rozumieć, gdzie konkretnie robił błąd, mimo że jeszcze przed chwilą usiłował przekonać samego siebie, że w końcu rozgryzł to zagadnienie i opanował je do perfekcji, choć w jego przykrym przypadku nie miało to racji bytu.
— Nie — zaprzeczył, kręcąc machinalnie głową, by podkreślić znaczenie swoich słów. — Nie musisz przepraszać, znaczy... — złapał dolną wargę między zęby, by znaleźć odpowiednie słowa, które nie chciały się pojawiać, a które pomogłoby mu w trudnej sztuce wysłowienia się — kontynuuj, jeśli masz ochotę — sprostował i zarejestrował, że przez przypadek zaburzył przestrzeń osobistą "matematycznego geniusza", jak nazwał go w myślach. Zreflektował się z szybkością światła wycofując dłoń, a drugą zaciskając w akcie ni to zdenerwowania, ni to zażenowania własnym zachowaniem na długopisie, tak mocno, że pod naporem placów pękł.
Zerknął na swoje notatki, a jego wzrok niemal natychmiast skupił się na obcym piśmie, który zdecydowanie wyróżniał się od zwyczajowych bazgrołów pojawiających się w tym zeszycie i mimowolnie w uszach zabrzęczały mu słowa chłopaka. Wykonanie kolejnego ruchu było dziełem spontaniczności i równie nieprzemyślanej decyzji. Wbił pewniejsze spojrzenie w charakterystyczną czuprynę swojego nieoczekiwanego rozmówcy, bo przez to, że ten wrócił do swojej lektury, trudno było dostrzec coś innego. Na wąskich wargach pierwszy raz od dawna pojawił się półuśmiech za pełnoprawną zgodą właściciela.
— Z przyjemnością posłucham twoich uwag do moich wątpliwych notatek — wyszeptał, uświadomiony, że znajdują się w centrum ciszy i spokoju, o czym przez krótki moment zdążył o tym zapomnieć.
Wykreślił dwie ostatnie linijki, karcąc w myślach własną głupotę, gdy doszukał się kardynalnego błędu, który właściwie nigdy nie powinien zaistnieć. Był tak trywialny, że trudno było mu uwierzyć w jego popełnienie i najprawdopodobniej, gdy sam się go nie dopuścił, nie uwierzyłby, że ktokolwiek był w stanie to zrobić. Ale taki właśnie był. Miał wyjątkowy problem z liczbami. Określenie, że matematyka go po prostu nienawidziła z dnia na dzień zdawało się do niego przenikać, utwierdzać go w tym jakże przykrym fakcie. W nerwowym geście nabrał do ust świeżego powietrza, jakby w nadziei, że ten podaruje mu nowe pokłady potrzebnej cierpliwości i motywacji. Przewertował kilka kartek w tył i prześledził z uwagą drobną czcionką układającą się w słowa, a potem w zdania. I zaczął wszystko od początku. Tym razem oczekując zadowalających efektów.
Uświadomienie sobie, że słowa, które zawisły w powietrzu były adresowane do niego, zajęło krótką chwilę. Uniósł nieznacznie głowę, a dłoń zacisnęła się w pięść.
— Możliwie. Żywy dowód siedzi przez tobą, jak widać — mruknął oschle z niekontrolowany jadem w głosie, jakby jego duma znaczenie ucierpiała, mimo że przecież nawet nie został dotkliwie obrażony. Prawda jednak była po stronie nieznajomego, co drażniło „matematycznego debila” chyba najbardziej, mimo że już dawno sobie ją przyswoił, gdy otrzymywał słabe wyniki z przedmiotu, któremu poświęcał co najmniej trzy do czterech godzin dziennie.
Zerknął kątem oka na źródło dźwięku w postaci chłopaka, który towarzyszył mu nieświadomie, a teraz po prostu przemówił, szydząc sobie z jego kompleksu. Chłodny wzrok Littenberga przesunął się niedbale po łagodnych ni to znajomych, ni to obcych rysach twarzy i zaraz został spuszczony na zeszyt w akompaniamencie bezdźwięcznego westchnięcia, które w ostatniej chwili zostało powstrzymane przed ujrzeniem światła dziennego.
— To nie twój… — urwał, bo nie dane było mu dokończyć, gdy jego notki zostały dosłownie uprowadzone przez drobne dłonie za nim zdążył popisać się swoim prawie nieistniejącym refleksem.
Chęć wprowadzenia kontry, czy nawet aktu sprzeciwu zniknęła, gdy mądrala przemówił, tym razem do rzeczy, wprowadzając młodego Littenberga w tajniki wiedzy, które nie chciały się przed nim ukazać. Z uwagą śledził ruch warg chłopaka, spijając z nich dosłownie każde słowo, dopóki jego uwaga nie została przykuta wykonanym przez niego rysunkiem i mimo że ta chwila trwała zaledwie minutę z haczykiem, odbiła się na nim znacząco, a kąśliwa uwaga szybko została przez niego zapomniana.
Doznał szoku. Na chwilę znieruchomiał, a zaraz jego wiecznie zimna dłoń ostrożnie przesunęła wzdłuż stolika i wylądowała na tej należącej do chłopaka, choć nie był to efekt zamierzony. Zrobił to nieświadomie pod wpływem emocji, które się w nim kotłowały, gdy wiedza, którą usiłował zdobyć, nagle na niego spadła razem z przysłowiowym oświeceniem. Chyba powoli zaczął rozumieć, gdzie konkretnie robił błąd, mimo że jeszcze przed chwilą usiłował przekonać samego siebie, że w końcu rozgryzł to zagadnienie i opanował je do perfekcji, choć w jego przykrym przypadku nie miało to racji bytu.
— Nie — zaprzeczył, kręcąc machinalnie głową, by podkreślić znaczenie swoich słów. — Nie musisz przepraszać, znaczy... — złapał dolną wargę między zęby, by znaleźć odpowiednie słowa, które nie chciały się pojawiać, a które pomogłoby mu w trudnej sztuce wysłowienia się — kontynuuj, jeśli masz ochotę — sprostował i zarejestrował, że przez przypadek zaburzył przestrzeń osobistą "matematycznego geniusza", jak nazwał go w myślach. Zreflektował się z szybkością światła wycofując dłoń, a drugą zaciskając w akcie ni to zdenerwowania, ni to zażenowania własnym zachowaniem na długopisie, tak mocno, że pod naporem placów pękł.
Zerknął na swoje notatki, a jego wzrok niemal natychmiast skupił się na obcym piśmie, który zdecydowanie wyróżniał się od zwyczajowych bazgrołów pojawiających się w tym zeszycie i mimowolnie w uszach zabrzęczały mu słowa chłopaka. Wykonanie kolejnego ruchu było dziełem spontaniczności i równie nieprzemyślanej decyzji. Wbił pewniejsze spojrzenie w charakterystyczną czuprynę swojego nieoczekiwanego rozmówcy, bo przez to, że ten wrócił do swojej lektury, trudno było dostrzec coś innego. Na wąskich wargach pierwszy raz od dawna pojawił się półuśmiech za pełnoprawną zgodą właściciela.
— Z przyjemnością posłucham twoich uwag do moich wątpliwych notatek — wyszeptał, uświadomiony, że znajdują się w centrum ciszy i spokoju, o czym przez krótki moment zdążył o tym zapomnieć.
Liam dobrze wiedział, że ma problemy w utrzymaniu kontaktów międzyludzkich na zadowalającym poziomie. Zwykle wyrzucał z siebie słowa, nie przywiązując nawet większej uwagi co do tego jak właściwie brzmią, nie zależało się zatem dziwić, że odpowiedź chłopaka miała w sobie nieprzyjemną nutę. Mimo to nie należał też do ludzi, którzy zwracali na to jakąkolwiek uwagę i brali ostry ton do siebie. W końcu ze swoją wrodzoną bezczelnością był przyzwyczajony do o wiele gorszego sposobu traktowania, nawet jeśli od jakiegoś czasu wszystko zdawało się uchodzić mu na sucho dzięki patronatowi starszego brata.
Starszego brata, którego jak można było zauważyć, w tym momencie tutaj nie było, nawet jeśli podejrzewał że wystarczyłby jeden drobny telefon, by znalazł się tu w przeciągu dwudziestu minut. Niestety Leistershire należał do tej upartej grupy, która twierdziła że doskonale da sobie w życiu radę sama i absolutnie nie potrzebuje oparcia w innych ludziach, uznając ich za zbędny balast, którego pozbyłby się przy byle problemie.
Teraz gdy siedział w miejscu, rozważał różne opcje, jak mogła dalej potoczyć się obecna sytuacja. Najbardziej prawdopodobne wydawało mu się zebranie przez nieznajomego chłopaka swoich rzeczy i opuszczenie biblioteki - a przynajmniej miejsca, gdzie obecnie siedział - w trybie natychmiastowym. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nikt nie lubił gdy wchodzono z butami w jego życie i rozgrzebywano na boli zarówno problemy, jak i słabości. Dlatego, gdy zobaczył że nadal siedzi na swoim miejscu, nie był pewien jak zareagować. Może zaraz przyrąbie mu krzesłem w formie zemsty? Był gotowy westchnąć z rezygnacją na podobną formę przemocy, by się odegrać. Nie spodziewał się jednak, że położy swoją dłoń na jego. Drgnął wyraźnie zaskoczony, momentalnie cofając rękę w tył. Pochylił głowę zażenowany, zgrzytając nieznacznie o sobie zębami w tiku nerwowym, unikając jego wzroku. Musiał się uspokoić. Palce dotkniętej dłoni poruszyły się nieznacznie, gdy z pewnym opóźnieniem zarejestrował jak zimny był jego dotyk. Poddenerwowanie spowodowane ostatnim spotkaniem z kontrowersyjnym chłopakiem z klasy brata tylko wzmogło jego mocno wyczuloną świadomość cudzej obecności.
Spokojnie, w końcu nie miał przecież złych zamiarów. Podniósł powoli już spokojny wzrok i skinął powoli głową, zawieszając wzrok na długopisie, który nie wytrzymał nadmiaru emocji.
Niewyraźny szept nie dotarł jego uszu, przybierając formę cichego, niezrozumiałego szelestu. Nawet się nie zastanawiając, odrzucił pomysł prośby, by powtórzył zdanie nieco głośniej.
Zamiast tego otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy poczuł drażniącą jego gardło chrypę. Odchrząknął krótko, by się jej pozbyć i zamknął swoją książkę, odsuwając ją w bok. Przysunął krzesło bliżej stolika i pochylił się do przodu, kładąc końcówki palców na jego notatkach. Tym razem zerknął na niego krótko, jakby szukał przyzwolenia i przesunął kartki mniej więcej na środek, obracając je tak, by obaj mieli w nie wgląd.
- Więc tak... jaki jest zbiór dziedziny funkcji f(x)= -2x+1, gdy x< 1 i -x, gdy 1≤x≤4. Musisz patrzeć na to dla jakiego x jest określony dany wzór. Najłatwiej chyba rozrysować to na osi liczbowej. - podniósł swój długopis i obrócił go piszącą końcówką, robiąc na kartce prostą kreskę ze strzałką skierowaną w prawo. Zaznaczył pod nią x, zaraz stawiając dwie kropki w odległości trzech kratek od siebie.
- Pierwszym wzorem jest x<1. To jest prostsze. Skoro x jest mniejsze od 1, zaznaczasz sobie kropkę z 1 i zakolorowujesz kreskę w lewą stronę. Będą to wszystkie liczby mniejsze od 1 do nieskończoności ujemnej. Jako że jest to zwykły znak mniejszości kropka powinna zostać otwarta.
Drugim wzorem jest 1≤x≤4. Rysujesz to na tej samej osi, dlatego nasza lewa kropka która wczesniej była otwarta, teraz zostanie zamalowana, bo pojawia się znak "mniejszy lub równy". Nadal nie mamy jednak naszej 4. Będzie nią prawa kropka, która ponownie będzie zamalowana przez to że we wzorze pojawia się znak "mniejszy lub równy". Z tego prostego rysunku od razu wynika, że zbiorem będzie (-∞, 4>. Przy nieskończoności zbiór jest otworty, przy czwórce domknięty. - tłumaczył wszystko wyraźnym, spokojnym głosem, co jakiś czas zerkając na niego, by sprawdzić czy aby na pewno wszystko rozumie. W razie gdyby miał jakieś pytania, był w końcu gotów powtórzyć wszystko jeszcze raz. Można było mu zarzucać wiele rzeczy, ale z pewnością korepetytorem był niesamowicie cierpliwym. Ciężko byłoby oczekiwać czegoś innego po nauczaniu Nathanaela.
- Wszystko rozumiesz? - zapytał raz jeszcze, tym razem na głos by się upewnić, nim przeszedł do kolejnych zadań. Wyglądało na to, że całkowicie zapomniał o swojej wcześniejszej czynności, skupiając na nowym zadaniu, które... w dziwny sposób sprawiało mu przyjemność. Wyglądało na to, że jego posada kujona była już na tyle zaawansowanym, beznadziejnym przypadkiem, że możliwość nauczania kogoś innego stanowiła dla niego formę rozrywki, nawet jeśli na twarzy cały czas widniał ten sam poważny wyraz.
Starszego brata, którego jak można było zauważyć, w tym momencie tutaj nie było, nawet jeśli podejrzewał że wystarczyłby jeden drobny telefon, by znalazł się tu w przeciągu dwudziestu minut. Niestety Leistershire należał do tej upartej grupy, która twierdziła że doskonale da sobie w życiu radę sama i absolutnie nie potrzebuje oparcia w innych ludziach, uznając ich za zbędny balast, którego pozbyłby się przy byle problemie.
Teraz gdy siedział w miejscu, rozważał różne opcje, jak mogła dalej potoczyć się obecna sytuacja. Najbardziej prawdopodobne wydawało mu się zebranie przez nieznajomego chłopaka swoich rzeczy i opuszczenie biblioteki - a przynajmniej miejsca, gdzie obecnie siedział - w trybie natychmiastowym. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nikt nie lubił gdy wchodzono z butami w jego życie i rozgrzebywano na boli zarówno problemy, jak i słabości. Dlatego, gdy zobaczył że nadal siedzi na swoim miejscu, nie był pewien jak zareagować. Może zaraz przyrąbie mu krzesłem w formie zemsty? Był gotowy westchnąć z rezygnacją na podobną formę przemocy, by się odegrać. Nie spodziewał się jednak, że położy swoją dłoń na jego. Drgnął wyraźnie zaskoczony, momentalnie cofając rękę w tył. Pochylił głowę zażenowany, zgrzytając nieznacznie o sobie zębami w tiku nerwowym, unikając jego wzroku. Musiał się uspokoić. Palce dotkniętej dłoni poruszyły się nieznacznie, gdy z pewnym opóźnieniem zarejestrował jak zimny był jego dotyk. Poddenerwowanie spowodowane ostatnim spotkaniem z kontrowersyjnym chłopakiem z klasy brata tylko wzmogło jego mocno wyczuloną świadomość cudzej obecności.
Spokojnie, w końcu nie miał przecież złych zamiarów. Podniósł powoli już spokojny wzrok i skinął powoli głową, zawieszając wzrok na długopisie, który nie wytrzymał nadmiaru emocji.
Niewyraźny szept nie dotarł jego uszu, przybierając formę cichego, niezrozumiałego szelestu. Nawet się nie zastanawiając, odrzucił pomysł prośby, by powtórzył zdanie nieco głośniej.
Zamiast tego otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy poczuł drażniącą jego gardło chrypę. Odchrząknął krótko, by się jej pozbyć i zamknął swoją książkę, odsuwając ją w bok. Przysunął krzesło bliżej stolika i pochylił się do przodu, kładąc końcówki palców na jego notatkach. Tym razem zerknął na niego krótko, jakby szukał przyzwolenia i przesunął kartki mniej więcej na środek, obracając je tak, by obaj mieli w nie wgląd.
- Więc tak... jaki jest zbiór dziedziny funkcji f(x)= -2x+1, gdy x< 1 i -x, gdy 1≤x≤4. Musisz patrzeć na to dla jakiego x jest określony dany wzór. Najłatwiej chyba rozrysować to na osi liczbowej. - podniósł swój długopis i obrócił go piszącą końcówką, robiąc na kartce prostą kreskę ze strzałką skierowaną w prawo. Zaznaczył pod nią x, zaraz stawiając dwie kropki w odległości trzech kratek od siebie.
- Pierwszym wzorem jest x<1. To jest prostsze. Skoro x jest mniejsze od 1, zaznaczasz sobie kropkę z 1 i zakolorowujesz kreskę w lewą stronę. Będą to wszystkie liczby mniejsze od 1 do nieskończoności ujemnej. Jako że jest to zwykły znak mniejszości kropka powinna zostać otwarta.
Drugim wzorem jest 1≤x≤4. Rysujesz to na tej samej osi, dlatego nasza lewa kropka która wczesniej była otwarta, teraz zostanie zamalowana, bo pojawia się znak "mniejszy lub równy". Nadal nie mamy jednak naszej 4. Będzie nią prawa kropka, która ponownie będzie zamalowana przez to że we wzorze pojawia się znak "mniejszy lub równy". Z tego prostego rysunku od razu wynika, że zbiorem będzie (-∞, 4>. Przy nieskończoności zbiór jest otworty, przy czwórce domknięty. - tłumaczył wszystko wyraźnym, spokojnym głosem, co jakiś czas zerkając na niego, by sprawdzić czy aby na pewno wszystko rozumie. W razie gdyby miał jakieś pytania, był w końcu gotów powtórzyć wszystko jeszcze raz. Można było mu zarzucać wiele rzeczy, ale z pewnością korepetytorem był niesamowicie cierpliwym. Ciężko byłoby oczekiwać czegoś innego po nauczaniu Nathanaela.
- Wszystko rozumiesz? - zapytał raz jeszcze, tym razem na głos by się upewnić, nim przeszedł do kolejnych zadań. Wyglądało na to, że całkowicie zapomniał o swojej wcześniejszej czynności, skupiając na nowym zadaniu, które... w dziwny sposób sprawiało mu przyjemność. Wyglądało na to, że jego posada kujona była już na tyle zaawansowanym, beznadziejnym przypadkiem, że możliwość nauczania kogoś innego stanowiła dla niego formę rozrywki, nawet jeśli na twarzy cały czas widniał ten sam poważny wyraz.
Shane nie spodziewał się, że chłopak dostosuje się bez zbędnych słów do jego prośby. Raczej zakładał, że zostanie zignorowany, albo jego tymczasowy obiekt zainteresowania przemieści się w bardziej przestronne, odludne miejsce, by nie być narażonym na kontakt z właścicielem wątpliwego intelektu i by móc ze spokojem rozwijać swoje zainteresowania. Może właśnie dlatego jego brwi powędrowały ku górze, gdy „matematyczny geniusz” jednak został na swoim miejscu i w sposób niewerbalny wyraził swoją chęć pomoc, która nie tyle co zdziwiła bruneta, acz wręcz wprawiła go w stan zaawansowanego osłupienia. Zamrugał parę razy wachlarzem gęstych rzęs, gdy jego notatki stały się tymczasową własnością znacznie mniejszego przedstawiciela gatunku ludzkiego i zakodował sobie w głowie, że korepetytor lubił wprawiać go w szok, choć pewnie nie robił tego celowo, a raczej w grę wchodziła tu pełna nieświadomość. Próba odezwania się została zakończona otwarciem i zamknięciem ust, marną imitacją ryby wyciągniętej z wody. Littneberg aż za dobrze znał sens krótkiego stwierdzenia „twoje słowa mogą być użyte przeciwko tobie”, więc nabył ciekawą i przede wszystkim pomocną umiejętność, która poległa na tym, by myśli krążące po głowie nie ujrzały światła dziennego, najprościej świecie w odpowiednim momencie gryzł się w język. Czasem aż do krwi dla lepszego efektu, przez to też nie mógł stać się duszą towarzystwa, ani zaimponować elokwencją, którą nie mógł pogardzić spiker radiowy.
Z uwagą śledził każdy ruch chłopaka, jakby od tego zależało jego życie, bo poniekąd tak było. Nie miał zamiaru kiblować roku przez kapryśną królową nauk, która strzelała focha z przytupem za każdym razem, kiedy Shane próbował sobie ją przyswoić, mimo że w praktyce po prostu nie był wysoko zaawansowanym umysłem ścisłym o wyjątkowo rozwiniętym wachlarzu umiejętności.
Pierwszy raz w życiu i to całkowicie szczerze musiał przyznać, że los w końcu się do niego uśmiechnął, a „matematyczny geniusz” okazał się, by skuteczniejszym nauczycielem, od tego, który posiadał papierek upoważniający go do zawodu matematyka.
— Mogę spróbować sam? — zagadnął po chwili z przejęciem i złapał wolny długopis, będący w zasięgu jego dłoni. Sam nie potrafił określić, czy wszystko zrozumiał, za nim tego nie przetestował w praktyce. Takie utrwalanie matematycznej wiedzy w jego wypadku była najbardziej efektywne, a tu chodziło właśnie o to. O sukces. Przynajmniej Shane'owi. Nie dociekał jaki cel chciał osiągnąć drobny chłopak.
Kolejny wzór był analogiczny — prócz zmiany liczb — do tego, który został mu zaprezentowany przez… eee… zawahał się, choć pożądana w tej sytuacji pytanie o imię nie padło. Zamiast tego skupił się całkowicie na wyznaczonym przez siebie zadaniu, mamrocząc pod nosem krótkie, zasłyszane przed chwilą instrukcje.
— Mam rozumieć, że przy tradycyjnym znaku mniejszość/większości nie pojawia się legendarna, zamknięta kropka, a nawias jest standardowy, potocznie nazwany otwartym, tak? — zapytał nieco niepewnie, choć jego skupiona twarz była zwrócona w kierunku zapełniającej się szkaradnym charakterem pisma kartce. Nad nim też powinien popracować, ale według doktora Littenberga była to po prostu kwestia genetyki. Ewentualnie mógł je wyeliminować będąc dzieciakiem, teraz szereg nawyków nie jest przychylna zmianą, a na pewno nie zmianą na lepsze.
Złapał język między zęby, bo to zawsze w jakimś mniejszy lub większy sposób pomagało mu się skupić i w końcu długopis przestał dociskać się do papieru, a Shane rzucił niepewne spojrzenie na rozmówcę, gdy wzór 1< x < 6 został zapisany przy założeniach z poprzedniego zadania z wynikiem (-∞, 6).
Z uwagą śledził każdy ruch chłopaka, jakby od tego zależało jego życie, bo poniekąd tak było. Nie miał zamiaru kiblować roku przez kapryśną królową nauk, która strzelała focha z przytupem za każdym razem, kiedy Shane próbował sobie ją przyswoić, mimo że w praktyce po prostu nie był wysoko zaawansowanym umysłem ścisłym o wyjątkowo rozwiniętym wachlarzu umiejętności.
Pierwszy raz w życiu i to całkowicie szczerze musiał przyznać, że los w końcu się do niego uśmiechnął, a „matematyczny geniusz” okazał się, by skuteczniejszym nauczycielem, od tego, który posiadał papierek upoważniający go do zawodu matematyka.
— Mogę spróbować sam? — zagadnął po chwili z przejęciem i złapał wolny długopis, będący w zasięgu jego dłoni. Sam nie potrafił określić, czy wszystko zrozumiał, za nim tego nie przetestował w praktyce. Takie utrwalanie matematycznej wiedzy w jego wypadku była najbardziej efektywne, a tu chodziło właśnie o to. O sukces. Przynajmniej Shane'owi. Nie dociekał jaki cel chciał osiągnąć drobny chłopak.
Kolejny wzór był analogiczny — prócz zmiany liczb — do tego, który został mu zaprezentowany przez… eee… zawahał się, choć pożądana w tej sytuacji pytanie o imię nie padło. Zamiast tego skupił się całkowicie na wyznaczonym przez siebie zadaniu, mamrocząc pod nosem krótkie, zasłyszane przed chwilą instrukcje.
— Mam rozumieć, że przy tradycyjnym znaku mniejszość/większości nie pojawia się legendarna, zamknięta kropka, a nawias jest standardowy, potocznie nazwany otwartym, tak? — zapytał nieco niepewnie, choć jego skupiona twarz była zwrócona w kierunku zapełniającej się szkaradnym charakterem pisma kartce. Nad nim też powinien popracować, ale według doktora Littenberga była to po prostu kwestia genetyki. Ewentualnie mógł je wyeliminować będąc dzieciakiem, teraz szereg nawyków nie jest przychylna zmianą, a na pewno nie zmianą na lepsze.
Złapał język między zęby, bo to zawsze w jakimś mniejszy lub większy sposób pomagało mu się skupić i w końcu długopis przestał dociskać się do papieru, a Shane rzucił niepewne spojrzenie na rozmówcę, gdy wzór 1< x < 6 został zapisany przy założeniach z poprzedniego zadania z wynikiem (-∞, 6).
Prawdopodobnie sam Liam się tego nie spodziewał. Analizując jego charakter, zdecydowanie należał do osób, które właśnie w tym momencie powinny zebrać bez słowa wszystkie swoje rzeczy, wrzucić je do torby, odnieść książkę na miejsce i opuścić bibliotekę, wracając do domu, by uniknąć ponownych konfrontacji z kimkolwiek. Kiedy zaczął się nad tym zastanawiać, jedna z potencjalnych odpowiedzi zaświtała mu gdzieś z tyłu głowy. Tak, prawdopodobnie chodziło właśnie o to, że siedzący przed nim chłopak najzwyczajniej w świecie się starał i pokazywał, że zależy mu na opanowaniu materiału. Mimo początkowego, dość bezpośredniego i z pewnością bezczelnego tekstu ze strony Leistershire'a, odsunął włąsną dumę na bok i skupił się na tym co uznał za najważniejsze i z czego przynęły na niego potencjalne korzyści. Z reguły, gdy w przeszłości Liam próbował komuś pomóc, zawsze wszyscy reagowali tak samo. Obrażali się śmiertelnie na jego słowa, nie zwracając uwagi na to że zaprzepaszczają swoją szansę i reagowali czystą agresją, bądź - w przypadku nadmiernej ilości świadków, próbą dogryzienia mu i opuszczeniem budynku. Dlatego z czasem zwyczajnie przestał wychodzić z jakimikolwiek propozycjami nie widząc w tym wszystkim najmniejszego sensu. Nie dawał prac domowych, nie udzielał korepetycji, nie pozwalał porównywać swoich notatek. Gdyby widział, że faktycznie starają się na lekcjach, by zrozumieć materiał, być może wszystko toczyłoby się inaczej. Ale dlaczego miałby pomagać komuś, kto już z pierwszymi słowami profesora leżał praktycznie martwy na ławce, zasłaniając się książką i spał w najlepsze, licząc na to, że uda mu się potem coś od kogoś wyżydzić? Komuś, kto zamiast usiąść i zrobić pracę domową od razu po lekcjach, wolał iść do baru by stracić przytomność przy kolejnej butelce alkoholu i wylądować z nieznajomą dziewczyną w przypadkowym hotelu - jeśli miał szczęście. W końcu jeśli go nie miał, wielokrotnie widział wstawionych licealistów i studentów, leżących odłogiem na ziemi w jednej z uliczek. Tak, właśnie na tym musiała polegać różnica.
Poprawił okulary na nosie, zerkając w jego stronę, gdy się odezwał i pokiwał głową, przesuwając ponownie notatki w jego stronę. Cały czas obserwował jego zmagania, nie przerywając mu. Poczekał cierpliwie, aż skończy wszystko rozwiązywać sam. Dopiero gdy zadał pytanie pokiwał głową z aprobatą.
- Dokładnie. A przy mniejszym lub równym i większym lub równym kropkę zamalowujesz, a nawias jest zamknięty. - skupił wzrok na jego twarzy, zupełnie jakby spodziewał się, że będzie mówił coś jeszcze. Jedynie od czasu do czasu zerkał na jego przykład. Gdy skończył, przesunął po nim wzrokiem w ułamek sekundy.
- Dobrze. - pochwalił go, wypisując pod spodem jeszcze cztery dodatkowe przykłady i przesunął je w jego stronę, ponownie skupiając uwagę na jego twarzy. Dość krępujący, choć koniecznie w jego przypadku nawyk, który musiał w sobie wyrobić z biegiem lat, jeśli chciał wiedzieć co mówi do niego rozmówca i sensownie mu odpowiadać. Pewnie dlatego nie używał go aż tak często, skoro rzadko kiedy zależało mu na zrozumieniu innych.
Poprawił okulary na nosie, zerkając w jego stronę, gdy się odezwał i pokiwał głową, przesuwając ponownie notatki w jego stronę. Cały czas obserwował jego zmagania, nie przerywając mu. Poczekał cierpliwie, aż skończy wszystko rozwiązywać sam. Dopiero gdy zadał pytanie pokiwał głową z aprobatą.
- Dokładnie. A przy mniejszym lub równym i większym lub równym kropkę zamalowujesz, a nawias jest zamknięty. - skupił wzrok na jego twarzy, zupełnie jakby spodziewał się, że będzie mówił coś jeszcze. Jedynie od czasu do czasu zerkał na jego przykład. Gdy skończył, przesunął po nim wzrokiem w ułamek sekundy.
- Dobrze. - pochwalił go, wypisując pod spodem jeszcze cztery dodatkowe przykłady i przesunął je w jego stronę, ponownie skupiając uwagę na jego twarzy. Dość krępujący, choć koniecznie w jego przypadku nawyk, który musiał w sobie wyrobić z biegiem lat, jeśli chciał wiedzieć co mówi do niego rozmówca i sensownie mu odpowiadać. Pewnie dlatego nie używał go aż tak często, skoro rzadko kiedy zależało mu na zrozumieniu innych.
Nigdy nie satysfakcjonował go pasożytniczy tryb życia, choć ze swoją wątpliwą reputacją i łatką, która została mu przyklejona, pasował do tego modelu społecznego jak ulał. Nie wspominając już o tym, że uczestniczył do klasy, dla której był przewidziany specjalny program nauczania. Wypisz-wymaluj degenerat. Mógł z powodzeniem znaleźć sobie ofiary i nękać je do końca swojej szkolnej kariery, czerpiąc z tego niebanalną rozrywkę, acz jego zainteresowania nie rozwinęły się w tym kierunku. Przyczyn było mnóstwo, a wymienianie ich wszystkich to starta czasu sama w sobie, jednak to ten jednej z najważniejszych czynników zmusił go do tego, że niemal dzień w dzień przesiadywał w bibliotece, zgłębiając czarną magię w postaci matematyki. Wbrew pozorom, jakby na złość i przekór wszystkim i wszystkiemu, chciał coś osiągnąć, więc małymi, nieznaczącymi kroczkami zmierzał w kierunku swoich ambicji, czekając aż przybiorą konkretny kształt i przestaną być bagatelizowane. Osiągnął pełne odprężenie siedząc nosem w książce. Nie czuł się wówczas osaczony, a jego fobie znikały jedna za drugą, wprawiając go w zbawienny stan, który był obcy dla ludzi przejawiających skłonności do robienia wokół siebie niepotrzebnego szumu i hałasu, choć paradoksalnie w całkiem niedalekiej przeszłości, Shane był nawet popularny, o ile można tak nazwać osobę, która stała się głównym oskarżonym w sprawie o morderstwo z wyjątkowym okrucieństwem, które na dobrą sprawę nie znikło, mimo rzekomego uniewinnienia, bo sprawcy nie znaleziono. Ot, to był kolejny powód, dlaczego cała uwaga Littenberga została skupiona na przyswojeniu sobie wiedzy. Dzięki temu nie nawiedzały go nieprzyjemne myśli, które swego czasu były nieodłączonym elementem jego egzystencji. Teraz jego głowa była pełna regułek, definicji, obcych słów, a także wzorów. Niby nic fascynującego, ale dla niego aż za nadto.
Zerknął na chłopaka, czując na sobie jego badawcze spojrzenie i wzdrygnął się odrobinę, obowiązkowo niewyczuwalnie, bo nauczył się panować nad emocji. Nie spodziewał się po nim takiej wylewności. Kolejna rzecz, która trafiła na listę nieoczekiwanych zachowań zarejestrowanych przez bruneta u „matematycznego geniusza”.
— Mam coś na twarzy? — zapytał, odwracając na ułamek sekundy swoje skupienie od funkcji, bo mimo że z reguły nie zwracał uwagi na swoje najbliższe otoczenia, a każdą żywą istotę traktował jak nieodłączony element krajobrazu, te zainteresowanie jego osobą zaczęło go ni to drażnić, ni intrygować. Korepetytor był zdecydowanie za blisko, dlatego czuł jego ciepły oddech muskając skórę, ale też nie wydawał się osobą, która szukała towarzystwa w każdej napotkanej przez siebie istoty. Shane traktował jego pomoc, jako coś niezobowiązującego, choć niewątpliwie krótkie „dziękuję” było tu jak najbardziej na miejscu. Nie miał zamiaru potem za nim chodzić i nękać go, by mu pomagał całe życie, a przynajmniej do momentu aż nie ukończy szkoły. Korzystał z okazji, która się pojawiła, bo zakładał „optymistycznie”, że drugi raz się taka nie zdarzy, a chłopak prędzej czy później zmieni swoje stałe miejsce.
Po chwili znów powrócił do zapisanych przez okularnika przykładów, jakby wcale nie oczekiwał od niego odpowiedzi na swoje pytanie i zaczął je rozwiązywać w ciszy, całkowicie się im poświęcając.
Zerknął na chłopaka, czując na sobie jego badawcze spojrzenie i wzdrygnął się odrobinę, obowiązkowo niewyczuwalnie, bo nauczył się panować nad emocji. Nie spodziewał się po nim takiej wylewności. Kolejna rzecz, która trafiła na listę nieoczekiwanych zachowań zarejestrowanych przez bruneta u „matematycznego geniusza”.
— Mam coś na twarzy? — zapytał, odwracając na ułamek sekundy swoje skupienie od funkcji, bo mimo że z reguły nie zwracał uwagi na swoje najbliższe otoczenia, a każdą żywą istotę traktował jak nieodłączony element krajobrazu, te zainteresowanie jego osobą zaczęło go ni to drażnić, ni intrygować. Korepetytor był zdecydowanie za blisko, dlatego czuł jego ciepły oddech muskając skórę, ale też nie wydawał się osobą, która szukała towarzystwa w każdej napotkanej przez siebie istoty. Shane traktował jego pomoc, jako coś niezobowiązującego, choć niewątpliwie krótkie „dziękuję” było tu jak najbardziej na miejscu. Nie miał zamiaru potem za nim chodzić i nękać go, by mu pomagał całe życie, a przynajmniej do momentu aż nie ukończy szkoły. Korzystał z okazji, która się pojawiła, bo zakładał „optymistycznie”, że drugi raz się taka nie zdarzy, a chłopak prędzej czy później zmieni swoje stałe miejsce.
Po chwili znów powrócił do zapisanych przez okularnika przykładów, jakby wcale nie oczekiwał od niego odpowiedzi na swoje pytanie i zaczął je rozwiązywać w ciszy, całkowicie się im poświęcając.
Liam był w tym momencie o tyle dobrym towarzyszem, że kompletnie nie interesował się szkolnym życiem. A raczej, zwyczajnie o nim nie słyszał. Większość ludzi zawsze wymieniała się plotkami szeptem, nawet jeśli odważyli się powiedzieć coś głośniej, zwykle kończyło się to tak, że jeden przekrzykiwał drugiego, jakby chciał udowodnić że to jego racja jest najlepsza. Ponadto sam padł w przeszłości ofiarą ludzkiej gadatliwości, plotek i innych wydarzeń, od których obecnie całkowicie się odciął. Niewątpliwie miały jednak wpływ na jego życie. Na tyle duży, by obecnie sam odciął się od innych, nawet nie próbując ani zrozumieć ich, ani sprawić czy zrozumieli jego. Ponadto była jeszcze jedna niepisana zasada, której przestrzegał.
Nigdy nie wierz plotkom.
Jeśli faktycznie się z kimś zadawał - co w obecnym momencie było niesamowicie wątpliwe, biorąc pod uwagę jego niesamowitą towarzyskość i chęć spędzania czasu z innymi - nawet jeśli usłyszał jakąś wiadomość na ich temat, zamiast chodzić dookoła i zadręczać się myślami czy są prawdziwe, zwyczajnie szedł do rzeczonej osoby, by je potwierdzić. Jak wiele ułatwiało podejście do kogoś bezpośrednio? Rzecz jasna istniało prawdopodobieństwo, że ktoś okłamie cię bez mrugnięcia okiem, by w pewien sposób ratować własną reputację czy swój wizerunek w twoich oczach, ale prędzej czy później prawda i tak wychodziła na jaw.
Najbardziej nie rozumiał jednak ludzi oceniających innych na podstawie plotek dotyczących przeszłości. Zupełnie jakby sami byli idealni i nie mieli żadnej skazy. Tak jakby człowiek nie potrafił się zmienić wraz z biegiem lat. Zamiast tego przyklejali im łatki, mówili za ich plecami... i sami zmieniali ich swoim zachowaniem.
Teraz gdy wpatrywał się w niego w milczeniu, nie myślał o niczym. Dopóki ten nie zadał mu pytania. Liam wyprostował się, zwiększając odległość między nimi. Nawet nie zauważył kiedy nachylił się zbyt mocno w jego kierunku.
- Nie. Muszę na ciebie patrzeć, jeśli chcę rozumieć co mówisz. - powiedział bez zająknięcia. Nawet nie przeprosił. Tym razem postanowił się jednak bardziej pilnować, zachowując stosowną odległość. Co więcej sam zganił się w myślach za odpowiedź, której udzielił, zupełnie jakby zdradził tym samym coś czego nie powinien.
Widząc, że chłopak całkiem sprawnie rozwiązuje zadania oparł się łokciem o stół i podparł policzek o dłoń. Okulary przekrzywiły się na jego nosie w dość niewygodny sposób, mruknął więc coś cicho, zdejmując je i odkładając na stolik. Dopóki czarnowłosy nie skończy i tak nie robił z nich większego użytku.
- Całkiem szybko zrozumiałeś o co chodzi. Może po prostu wybrałeś wcześniej kiepską książkę do nauki? - zapytał ponownie przesuwając wzrok na jego twarz. Nawet w przypadku jego brata często musiał powtórzyć coś parę razy nim w końcu rozwiązał coś poprawnie. Gdyby łapał informacje tak szybko jak siedzący z nim chłopak, życie byłoby dużo prostsze.
Ziewnął bezgłośnie, zasłaniając usta wolną dłonią i zamknął oczy, poddając się ciszy panującej w bibliotece. Spokój.
Nigdy nie wierz plotkom.
Jeśli faktycznie się z kimś zadawał - co w obecnym momencie było niesamowicie wątpliwe, biorąc pod uwagę jego niesamowitą towarzyskość i chęć spędzania czasu z innymi - nawet jeśli usłyszał jakąś wiadomość na ich temat, zamiast chodzić dookoła i zadręczać się myślami czy są prawdziwe, zwyczajnie szedł do rzeczonej osoby, by je potwierdzić. Jak wiele ułatwiało podejście do kogoś bezpośrednio? Rzecz jasna istniało prawdopodobieństwo, że ktoś okłamie cię bez mrugnięcia okiem, by w pewien sposób ratować własną reputację czy swój wizerunek w twoich oczach, ale prędzej czy później prawda i tak wychodziła na jaw.
Najbardziej nie rozumiał jednak ludzi oceniających innych na podstawie plotek dotyczących przeszłości. Zupełnie jakby sami byli idealni i nie mieli żadnej skazy. Tak jakby człowiek nie potrafił się zmienić wraz z biegiem lat. Zamiast tego przyklejali im łatki, mówili za ich plecami... i sami zmieniali ich swoim zachowaniem.
Teraz gdy wpatrywał się w niego w milczeniu, nie myślał o niczym. Dopóki ten nie zadał mu pytania. Liam wyprostował się, zwiększając odległość między nimi. Nawet nie zauważył kiedy nachylił się zbyt mocno w jego kierunku.
- Nie. Muszę na ciebie patrzeć, jeśli chcę rozumieć co mówisz. - powiedział bez zająknięcia. Nawet nie przeprosił. Tym razem postanowił się jednak bardziej pilnować, zachowując stosowną odległość. Co więcej sam zganił się w myślach za odpowiedź, której udzielił, zupełnie jakby zdradził tym samym coś czego nie powinien.
Widząc, że chłopak całkiem sprawnie rozwiązuje zadania oparł się łokciem o stół i podparł policzek o dłoń. Okulary przekrzywiły się na jego nosie w dość niewygodny sposób, mruknął więc coś cicho, zdejmując je i odkładając na stolik. Dopóki czarnowłosy nie skończy i tak nie robił z nich większego użytku.
- Całkiem szybko zrozumiałeś o co chodzi. Może po prostu wybrałeś wcześniej kiepską książkę do nauki? - zapytał ponownie przesuwając wzrok na jego twarz. Nawet w przypadku jego brata często musiał powtórzyć coś parę razy nim w końcu rozwiązał coś poprawnie. Gdyby łapał informacje tak szybko jak siedzący z nim chłopak, życie byłoby dużo prostsze.
Ziewnął bezgłośnie, zasłaniając usta wolną dłonią i zamknął oczy, poddając się ciszy panującej w bibliotece. Spokój.
Analizował słowa, które padły w odpowiedzi na jego pytanie w nieco zwolnionym tempie, nazbyt dokładnie przetwarzając je, tak jakby zawisły w powietrzu i nie mogły zniknąć, brzęcząc mu bezustannie w uszach, jak ciągły replay piosenki, której nałogowe słuchanie weszło w nawyk. Nie wiedział właściwie jak to interpretować. Chłopak miał problem ze słuchem i czytał z ruchu warg, a może po prostu lubił kontakt wzrokowy ze swoimi rozmówcami i inaczej nie umiał się porozumieć? Jego wątpliwości jednak nie mogły zostać rozwiane, bo nie miał upoważnień, by domagać się odpowiedzi. Praktycznie znali się kilkanaście minut, a ich znajomość ograniczała się do tego pomieszczenia.
Zerknął na niego kątem oka, kontrolnie, gdy podjął nowy temat.
— Podejrzewam, że to kwestia wytłumaczenia — odparł, bo sam nie rozumiał, dlaczego nie mógł przyswoić sobie wiedzy praktycznej z matematyki po przeczytanie regułek i definicji, jak to było w przypadku każdego innego przedmiotu, za wyjątkiem fizyki, oczywiście, gdy w grę również wchodziły obliczenia, często wykraczające poza jego kompetencje. — Chyba należę do gatunku tych osób, które nie są samoukami i potrzebuję łopatologicznych instrukcji — dodał, wzruszając nieznacznie, ledwie zauważalnie ramionami, bo rozkładanie tego problemu na czynniki pierwsze było nie tyle co czasochłonne, co kompletnie zbędne. Shane już dawno przestał szukać na nie w miarę sensownego wyjaśnienia, mimo że widmo tego braku zwisało nad nim, niczym okropnie trudny sprawdzian, od którego zależał jego awans do następnej klasy. Nigdy nie uważał też, że ślęcząc nad książkami, nawet bezproduktywnie, marnował swój czas. Zajmowanie czymś myśli było jego priorytetem, a edukowanie się skutecznie to umożliwiało, uniemożliwiając im powrót w biały dzień. Najważniejsze było jednak to, że królowa nauk w końcu przestała się buntować, wykrzesała z siebie minimalną chęć współpracy i uległa jego znikomemu urokowi osobistemu, choć zasługa tu leżała niewątpliwie po stronie korepetytora, który wykonał swoje „zadanie” perfekcyjnie. — Jeśli książki były nieskuteczne, to wniosek nasuwa się jeden. Jesteś dobrym nauczycielem — podsumował, nie mając właściwie żadnego powodu, by sądzić inaczej. Sam fakt, że ktoś kompletnie mu obcy, zamiast kopać, pochylił się nad leżącym, był dla Shane doskonałym dowodem na to, że w tym pozornie wątłym ciele kryło się coś, co nieraz wykraczało poza ludzkie pojmowanie. Bezinteresowności, bo szczerze wątpił w to, że chłopak posiadał jakiś ukryty motyw, prywatny cel. Przez te wszystkie milczące chwile, które spędzili ze sobą w bibliotece, wydawał się osobą całkowicie pochłoniętą przez zdobywanie wiedzy, jakby świat poza książkami nie istniał, co było jednocześnie intrygujące i przerażające. Pod pewnym względem, mimo że przecież nawet dobrze go nie znał, przypominał mu swojego przybranego ojca, który całkowicie został pochłonięty przez pielęgnowaną latami pasję – resztę życia spędzić w szpitalu, oszukując śmierć. Zazdrościł determinacji im obu, mimo że nie wiedział przecież, czy tymczasowy kompan kierował się czymkolwiek w życiu. Może po prostu nauka była jego osobistym sposobem na przetrwanie i nie wymagało to większej analizy.
— Dziękuję.
Zerknął na niego kątem oka, kontrolnie, gdy podjął nowy temat.
— Podejrzewam, że to kwestia wytłumaczenia — odparł, bo sam nie rozumiał, dlaczego nie mógł przyswoić sobie wiedzy praktycznej z matematyki po przeczytanie regułek i definicji, jak to było w przypadku każdego innego przedmiotu, za wyjątkiem fizyki, oczywiście, gdy w grę również wchodziły obliczenia, często wykraczające poza jego kompetencje. — Chyba należę do gatunku tych osób, które nie są samoukami i potrzebuję łopatologicznych instrukcji — dodał, wzruszając nieznacznie, ledwie zauważalnie ramionami, bo rozkładanie tego problemu na czynniki pierwsze było nie tyle co czasochłonne, co kompletnie zbędne. Shane już dawno przestał szukać na nie w miarę sensownego wyjaśnienia, mimo że widmo tego braku zwisało nad nim, niczym okropnie trudny sprawdzian, od którego zależał jego awans do następnej klasy. Nigdy nie uważał też, że ślęcząc nad książkami, nawet bezproduktywnie, marnował swój czas. Zajmowanie czymś myśli było jego priorytetem, a edukowanie się skutecznie to umożliwiało, uniemożliwiając im powrót w biały dzień. Najważniejsze było jednak to, że królowa nauk w końcu przestała się buntować, wykrzesała z siebie minimalną chęć współpracy i uległa jego znikomemu urokowi osobistemu, choć zasługa tu leżała niewątpliwie po stronie korepetytora, który wykonał swoje „zadanie” perfekcyjnie. — Jeśli książki były nieskuteczne, to wniosek nasuwa się jeden. Jesteś dobrym nauczycielem — podsumował, nie mając właściwie żadnego powodu, by sądzić inaczej. Sam fakt, że ktoś kompletnie mu obcy, zamiast kopać, pochylił się nad leżącym, był dla Shane doskonałym dowodem na to, że w tym pozornie wątłym ciele kryło się coś, co nieraz wykraczało poza ludzkie pojmowanie. Bezinteresowności, bo szczerze wątpił w to, że chłopak posiadał jakiś ukryty motyw, prywatny cel. Przez te wszystkie milczące chwile, które spędzili ze sobą w bibliotece, wydawał się osobą całkowicie pochłoniętą przez zdobywanie wiedzy, jakby świat poza książkami nie istniał, co było jednocześnie intrygujące i przerażające. Pod pewnym względem, mimo że przecież nawet dobrze go nie znał, przypominał mu swojego przybranego ojca, który całkowicie został pochłonięty przez pielęgnowaną latami pasję – resztę życia spędzić w szpitalu, oszukując śmierć. Zazdrościł determinacji im obu, mimo że nie wiedział przecież, czy tymczasowy kompan kierował się czymkolwiek w życiu. Może po prostu nauka była jego osobistym sposobem na przetrwanie i nie wymagało to większej analizy.
— Dziękuję.
Stety niestety, tak jak Shane uważał że nie ma upoważnień, by domagać się od niego odpowiedzi, tak Liam nie zamierzał się nią dzielić. Właściwie ciężko było stwierdzić czy nawet zapytany udzieliłby choć najmniejszej podpowiedzi, czy zwyczajnie zignorowałby całą sytuację uznając że nigdy nie miała miejsca. Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna. Ciężko byłoby w końcu od niego oczekiwać jasnych odpowiedzi w sprawach, które zatajał nawet przed rodziną. Gimnazjum, preferencje co do rozmów, jakiekolwiek cechy charakteru czy elementy z jego historii, wszystko skutecznie zatajał, dzieląc się jedynie tym co uznawał za konieczne i mało inwazyjne. Niemniej zaakceptowanie jego odpowiedzi w ciszy sprawiło, że chłopak nieznacznie się rozluźnił. Świadomość, że nie rozmawia z kimś kto zamierza mu wiercić dziury w brzuchu na każdą najmniejszą nowinkę była co najmniej przyjemna.
Gdy usłyszał głos chłopaka, otworzył nieco leniwie oczy, wracając do niego uwagą. Kwestia wytłumaczenia... z pewnością miał sporo racji. W końcu niejednokrotnie Liam spotykał się z kłopotliwymi przypadkami nauczycieli, którzy tłumaczyli temat w sposób na tyle niezrozumiały, by nawet on miał z tym problem. W dodatku wiele z nich uwielbiało mówić do tablicy, co było kolejnym kłopotliwym zrządzeniem losu. Koniec końców lądował w bibliotece - nie żeby normalnie miał zamiar robić coś innego - i przekopywał się przez informacje we własnym zakresie. Co zabawne, właśnie w tym momencie, gdy o tym rozmyślał, chłopak wypowiedział słowa świadczące, że jest kompletnym jego przeciwieństwem. Odczuł nawet szczątkowe rozbawienie, które swoją drogą zdziwiło go do tego stopnia, że porzucił poprzednią pozycję, prostując się na krześle. Dlaczego go to rozbawiło?
- Przeciwieństwa. - rzucił cicho, drapiąc się po nadgarstku w swego rodzaju tiku nerwowym. Zdał sobie sprawę, że jego słowa mogły zabrzmieć, co najmniej niejasno, dość szybko postanowił się więc zreflektować. - Ty i ja.
Naprawdę Liam, nie zabiłoby cię gdybyś choć raz rozwinął myśl.
Zganił samego siebie w myślach. Nieczęsto zdawały mu się momenty, gdy przeszkadzał mu brak większych umiejętności w kwestii komunikacji z ludźmi. Właściwie tym razem powinno być inaczej, kiedy już jednak podjął się tłumaczenia materiału, zdał sobie sprawę o ile łatwiejsze byłoby całe zadanie, gdyby potrafił wykrztusić z siebie coś więcej niż parę pojedynczych słów, wykluczając moment w którym dyktuje godne zapamiętania formułki. Może tak powinien do tego podejść? Jakby jego wypowiedzi były formułkami z książki?
Tak to wydawało się dobrą taktyką.
"Dziękuję."
W ułamek sekundy miał wrażenie, że przestał oddychać. Zimne dreszcze przebiegły przez całe jego ciało, zmuszając go do zadrapania rękami materiału na spodniach. Odwrócił głowę w przeciwnym kierunku, wpatrując się uparcie w ziemię. Kiedy ostatni raz usłyszał to jedno proste słowo z ust kogoś innego niż własnego brata? Poruszył nieznacznie kostką, trącając butem nogę stołu. Dopiero po chwili odwrócił głowę w stronę chłopaka, zupełnie jakby przypomniał sobie że jednak nie jest tu sam.
- L-... - początkowy wyraz zginął w jego gardle, stając się jedynie cichym mamrotem. No dalej, przecież był w stanie podjąć się nawiązania rozmowy. Jakby rozmawiał z przewodniczącym. Właśnie tak, załatwianie oficjalnych spraw, to było proste.
- Liam. Tak mam na imię. Jeśli chcesz mogę ci pomagać z materiałem, gdy tylko na siebie wpadniemy i poczujesz taką potrzebę. I tak spędzam tu większość czasu. Tutaj albo w bibliotece Riverdale... ale tam ciężko się dostać komuś z zewnątrz. - im dalej mówił, tym cichsze stawały się jego słowa. Ostatnie były praktycznie szeptem, gdy patrzył na niego w milczeniu. Jedynym co nadal pozostawało jedynym atutem, był fakt że jego twarz nawet w podobnych momentach nie zdradzała większych emocji, mimo że prowadził właśnie wewnętrzną bitwę. Co jeśli mu odmówi? Wyjdzie na idiotę, prawda? Mógł się nie odzywać. Zachciało mu się wychylania i prób nawiązania kontaktów. Nigdy nic dobrego z tego nie wychodziło.
Nawet nie zdawał sobie sprawy kiedy wstrzymał oddech czekając na jego reakcję.
Gdy usłyszał głos chłopaka, otworzył nieco leniwie oczy, wracając do niego uwagą. Kwestia wytłumaczenia... z pewnością miał sporo racji. W końcu niejednokrotnie Liam spotykał się z kłopotliwymi przypadkami nauczycieli, którzy tłumaczyli temat w sposób na tyle niezrozumiały, by nawet on miał z tym problem. W dodatku wiele z nich uwielbiało mówić do tablicy, co było kolejnym kłopotliwym zrządzeniem losu. Koniec końców lądował w bibliotece - nie żeby normalnie miał zamiar robić coś innego - i przekopywał się przez informacje we własnym zakresie. Co zabawne, właśnie w tym momencie, gdy o tym rozmyślał, chłopak wypowiedział słowa świadczące, że jest kompletnym jego przeciwieństwem. Odczuł nawet szczątkowe rozbawienie, które swoją drogą zdziwiło go do tego stopnia, że porzucił poprzednią pozycję, prostując się na krześle. Dlaczego go to rozbawiło?
- Przeciwieństwa. - rzucił cicho, drapiąc się po nadgarstku w swego rodzaju tiku nerwowym. Zdał sobie sprawę, że jego słowa mogły zabrzmieć, co najmniej niejasno, dość szybko postanowił się więc zreflektować. - Ty i ja.
Naprawdę Liam, nie zabiłoby cię gdybyś choć raz rozwinął myśl.
Zganił samego siebie w myślach. Nieczęsto zdawały mu się momenty, gdy przeszkadzał mu brak większych umiejętności w kwestii komunikacji z ludźmi. Właściwie tym razem powinno być inaczej, kiedy już jednak podjął się tłumaczenia materiału, zdał sobie sprawę o ile łatwiejsze byłoby całe zadanie, gdyby potrafił wykrztusić z siebie coś więcej niż parę pojedynczych słów, wykluczając moment w którym dyktuje godne zapamiętania formułki. Może tak powinien do tego podejść? Jakby jego wypowiedzi były formułkami z książki?
Tak to wydawało się dobrą taktyką.
"Dziękuję."
W ułamek sekundy miał wrażenie, że przestał oddychać. Zimne dreszcze przebiegły przez całe jego ciało, zmuszając go do zadrapania rękami materiału na spodniach. Odwrócił głowę w przeciwnym kierunku, wpatrując się uparcie w ziemię. Kiedy ostatni raz usłyszał to jedno proste słowo z ust kogoś innego niż własnego brata? Poruszył nieznacznie kostką, trącając butem nogę stołu. Dopiero po chwili odwrócił głowę w stronę chłopaka, zupełnie jakby przypomniał sobie że jednak nie jest tu sam.
- L-... - początkowy wyraz zginął w jego gardle, stając się jedynie cichym mamrotem. No dalej, przecież był w stanie podjąć się nawiązania rozmowy. Jakby rozmawiał z przewodniczącym. Właśnie tak, załatwianie oficjalnych spraw, to było proste.
- Liam. Tak mam na imię. Jeśli chcesz mogę ci pomagać z materiałem, gdy tylko na siebie wpadniemy i poczujesz taką potrzebę. I tak spędzam tu większość czasu. Tutaj albo w bibliotece Riverdale... ale tam ciężko się dostać komuś z zewnątrz. - im dalej mówił, tym cichsze stawały się jego słowa. Ostatnie były praktycznie szeptem, gdy patrzył na niego w milczeniu. Jedynym co nadal pozostawało jedynym atutem, był fakt że jego twarz nawet w podobnych momentach nie zdradzała większych emocji, mimo że prowadził właśnie wewnętrzną bitwę. Co jeśli mu odmówi? Wyjdzie na idiotę, prawda? Mógł się nie odzywać. Zachciało mu się wychylania i prób nawiązania kontaktów. Nigdy nic dobrego z tego nie wychodziło.
Nawet nie zdawał sobie sprawy kiedy wstrzymał oddech czekając na jego reakcję.
— Przeciwieństwa się przyciągają. Podobno — mruknął niby w żartach, głupio, bo głupio, ale chciał nieco rozluźnić panujący pomiędzy nimi atmosferę, która stawała się dla Littneberga po prostu uciążliwa, nieznośna, mimo że przyczyna takiego wrażenia nie mogła być przez niego odnalezienia, bo najprościej świecie nie wiedział, skąd ono się wzięło. Po prostu było. Nieco drażniące i przede wszystkim całkowicie zbędne, niczym promienie słońca zaglądające nad ranem śpiącemu w oczy.
Znieruchomiał, gdy zarejestrował zmianę nastawienia swojego rozmówcy, bo o ile wcześniej wydawał się osobą, która niespecjalnie szukała kontaktu z drugim człowiekiem, a nawet jeśli go zdobyła, nie dbała o jego utrzymania, teraz usiłował to zmienić. Nawet jeśli próba była chaotyczna i brakowało mu wprawy, co utwierdziło Shane’a w przekonaniu, że chłopak przesiadujący godzinami w cichym miejscu nie jest duszą towarzystwa, a jej całkowitym, wręcz paradoksalnym przeciwieństwem. Jego doświadczenie było na poziomie zerowym. Zresztą na podobnym było to należące do Littenberga, który czasem nawet zapominał, jak używać strun głosowych, by nie zadławić się na „dzień dobry” powietrzem i to nie z powodu nie śmiałości, jak niektórzy sądzili, a raczej braku chęci podtrzymania rozmowy. Wyznawał prostą zasadę „jeśli nie masz nic do powiedzenia, to po prostu siedź cicho”, dzięki temu unikał niepotrzebnych potyczek i zachować umiarkowany spokój w swoich życiowych zawirowaniach.
Liam, potworzył to jedno słowo parę razy w myślach jak mantrę z zamiarem zakodowania go sobie w głowie, bo pamięć do imion miał marną. Dopasowanie twarzy do konkretnej osoby to nie problem, schody zaczynały się wtedy, gdy musiał jeszcze je nazwać imieniem lub nazwiskiem, albo jednym i drugim. Zazwyczaj sam znajdował sobie jakieś jedno, konkretnie określenie, które opisywało daną osobę, ale teraz żaden trafny epitet się nie pojawiał, więc musiał zaakceptować rzeczywistości i to, że „geniusz matematyczny” nie jest tylko schematem działań czy nawet metafizycznym wybrykiem wyobraźni, a osobą z krwi i kości, która zdradziła mu część swojej tożsamości i zaproponowała pomoc. I to ostatnie było chyba główną przyczyną konsternacji indywidualisty, który najpierw parę razy zamrugał wachlarzem gęstych rzęs, jakby w akcie otępienia, a dopiero potem otworzył usta, by wydać z siebie adekwatne do sytuacji dźwięk, mimo że pozbieranie myśl było czynem niełatwym, prawie awykonalnym.
— Jestem Shane, a dostanie się do biblioteki Riverdale to dla mnie żadna sztuka. Nie jestem osobą z zewnątrz — mruknął nieco aluzyjnie, bo wiedział, że Liam sam dojdzie do jednego, słusznego wniosku. Już nie jestem, mruknął w myślach, bo odkąd doszło do połączenia dwóch szkół i wychowankowie Hudson Bay automatycznie wylądowali w Riverdale, bogaty księgozbiór stanął przed Littenbergiem otworem, choć zdecydowanie osobiście preferował gmach publicznych bibliotek, gdzie nie był narażony na kontakt ze swoimi znajomym, a jego wątpliwa reputacja całkowicie traciła na swoim znaczeniu.
Zaraz. Skoro Liam wspomniał o Riverdale, a ewidentnie nie wyglądał na kogoś, kto szuka guza i zagląda tam, gdzie nie powinien, to musiało oznaczać tylko jedno – również był jej uczniem, a prawdopodobieństwo, że nie raz minęli się na korytarzu było zaskakująco wysokie.
Shane zerknął na niego kątem oka ni to badawczo, ni kontrolnie, jakby chciał sobie przypomnieć sytuacje, w której się na siebie natknęli, ale żadna nie przyszła mu do głowy. W końcu traktowanie wszystkich ludzi jak element krajobrazu weszło mu w nawyk, tak samo jak ignorowanie ich i udawanie, że jest samotnym bytem, który nie musi się z nikim integrować, aby przetrwać. Ile było w tym prawdy wiedział tylko on, Shane Littenberg, naiwny głupiec, działający zawsze na własną ręką, co nie raz było tragiczne w skutkach, o czym przekonał się boleśnie na własny rachunek, gdy o mały włos nie stał się pełnoprawnym mordercą.
— Chętnie skorzystam z twojej pomocy. I mów od razu, jeśli uznasz, że jej nadużywam — mruknął w ramach ostrzeżenia. Zdobywanie wiedzy to jedno, ale jeśli w grę wchodziło zrozumienie czegoś, czego nie pojmował, stawał się wtedy dwa razy bardziej pazerny, by sobie to przyswoić. Coś jak nurek, który łapczywie łapał powietrze po wynurzeniu się z wody. Parsknął w myślach na to porównanie, a kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze w bezwarunkowym odruchu, mimo że brunet nawet nie był świadomy, że stać go na taki w miarę naturalny gest. W końcu przez ostatni rok wszystko tłumił w sobie, odcinając się od każdej osoby żyjącej. Za wyjątkiem przyszywanego ojca, rzecz jasna.
Na ustach pojawiła się rzadko używana przez niego imitacja uśmiechu, gdy zebrał swoje rzeczy ze stolika i zgarnął je jednym, niedbałym ruchem dłoni do plecaka, w którym i tak panował nieporządek. Artystyczny nieład, ktoś mógłby się tłumaczyć, ale osiemnastolatek nie miał żadnych powodów, by się usprawiedliwiać taką błahą argumentacją. Poniekąd był bałaganiarzem. Jeśli nawet jego wygląd przeczył temu stwierdzeniu, to otaczający go harmider tylko to potwierdzał.
Znieruchomiał, gdy zarejestrował zmianę nastawienia swojego rozmówcy, bo o ile wcześniej wydawał się osobą, która niespecjalnie szukała kontaktu z drugim człowiekiem, a nawet jeśli go zdobyła, nie dbała o jego utrzymania, teraz usiłował to zmienić. Nawet jeśli próba była chaotyczna i brakowało mu wprawy, co utwierdziło Shane’a w przekonaniu, że chłopak przesiadujący godzinami w cichym miejscu nie jest duszą towarzystwa, a jej całkowitym, wręcz paradoksalnym przeciwieństwem. Jego doświadczenie było na poziomie zerowym. Zresztą na podobnym było to należące do Littenberga, który czasem nawet zapominał, jak używać strun głosowych, by nie zadławić się na „dzień dobry” powietrzem i to nie z powodu nie śmiałości, jak niektórzy sądzili, a raczej braku chęci podtrzymania rozmowy. Wyznawał prostą zasadę „jeśli nie masz nic do powiedzenia, to po prostu siedź cicho”, dzięki temu unikał niepotrzebnych potyczek i zachować umiarkowany spokój w swoich życiowych zawirowaniach.
Liam, potworzył to jedno słowo parę razy w myślach jak mantrę z zamiarem zakodowania go sobie w głowie, bo pamięć do imion miał marną. Dopasowanie twarzy do konkretnej osoby to nie problem, schody zaczynały się wtedy, gdy musiał jeszcze je nazwać imieniem lub nazwiskiem, albo jednym i drugim. Zazwyczaj sam znajdował sobie jakieś jedno, konkretnie określenie, które opisywało daną osobę, ale teraz żaden trafny epitet się nie pojawiał, więc musiał zaakceptować rzeczywistości i to, że „geniusz matematyczny” nie jest tylko schematem działań czy nawet metafizycznym wybrykiem wyobraźni, a osobą z krwi i kości, która zdradziła mu część swojej tożsamości i zaproponowała pomoc. I to ostatnie było chyba główną przyczyną konsternacji indywidualisty, który najpierw parę razy zamrugał wachlarzem gęstych rzęs, jakby w akcie otępienia, a dopiero potem otworzył usta, by wydać z siebie adekwatne do sytuacji dźwięk, mimo że pozbieranie myśl było czynem niełatwym, prawie awykonalnym.
— Jestem Shane, a dostanie się do biblioteki Riverdale to dla mnie żadna sztuka. Nie jestem osobą z zewnątrz — mruknął nieco aluzyjnie, bo wiedział, że Liam sam dojdzie do jednego, słusznego wniosku. Już nie jestem, mruknął w myślach, bo odkąd doszło do połączenia dwóch szkół i wychowankowie Hudson Bay automatycznie wylądowali w Riverdale, bogaty księgozbiór stanął przed Littenbergiem otworem, choć zdecydowanie osobiście preferował gmach publicznych bibliotek, gdzie nie był narażony na kontakt ze swoimi znajomym, a jego wątpliwa reputacja całkowicie traciła na swoim znaczeniu.
Zaraz. Skoro Liam wspomniał o Riverdale, a ewidentnie nie wyglądał na kogoś, kto szuka guza i zagląda tam, gdzie nie powinien, to musiało oznaczać tylko jedno – również był jej uczniem, a prawdopodobieństwo, że nie raz minęli się na korytarzu było zaskakująco wysokie.
Shane zerknął na niego kątem oka ni to badawczo, ni kontrolnie, jakby chciał sobie przypomnieć sytuacje, w której się na siebie natknęli, ale żadna nie przyszła mu do głowy. W końcu traktowanie wszystkich ludzi jak element krajobrazu weszło mu w nawyk, tak samo jak ignorowanie ich i udawanie, że jest samotnym bytem, który nie musi się z nikim integrować, aby przetrwać. Ile było w tym prawdy wiedział tylko on, Shane Littenberg, naiwny głupiec, działający zawsze na własną ręką, co nie raz było tragiczne w skutkach, o czym przekonał się boleśnie na własny rachunek, gdy o mały włos nie stał się pełnoprawnym mordercą.
— Chętnie skorzystam z twojej pomocy. I mów od razu, jeśli uznasz, że jej nadużywam — mruknął w ramach ostrzeżenia. Zdobywanie wiedzy to jedno, ale jeśli w grę wchodziło zrozumienie czegoś, czego nie pojmował, stawał się wtedy dwa razy bardziej pazerny, by sobie to przyswoić. Coś jak nurek, który łapczywie łapał powietrze po wynurzeniu się z wody. Parsknął w myślach na to porównanie, a kącik ust mimowolnie uniósł się ku górze w bezwarunkowym odruchu, mimo że brunet nawet nie był świadomy, że stać go na taki w miarę naturalny gest. W końcu przez ostatni rok wszystko tłumił w sobie, odcinając się od każdej osoby żyjącej. Za wyjątkiem przyszywanego ojca, rzecz jasna.
Na ustach pojawiła się rzadko używana przez niego imitacja uśmiechu, gdy zebrał swoje rzeczy ze stolika i zgarnął je jednym, niedbałym ruchem dłoni do plecaka, w którym i tak panował nieporządek. Artystyczny nieład, ktoś mógłby się tłumaczyć, ale osiemnastolatek nie miał żadnych powodów, by się usprawiedliwiać taką błahą argumentacją. Poniekąd był bałaganiarzem. Jeśli nawet jego wygląd przeczył temu stwierdzeniu, to otaczający go harmider tylko to potwierdzał.
Słysząc jego stwierdzenie, przez chwilę przyglądał mu się z niejakim zainteresowaniem. Znał je już wcześniej, ale nigdy jakoś nawet nie przemknęło mu przez myśl, by użyć go w odniesieniu do siebie i drugiej osoby. Być może dlatego, że nieważne jakby na to nie spojrzeć, raczej nigdy nie interesował się relacjami z drugą osobą na tyle, by mieć ku temu okazję. Niektórzy powiedzieliby, że można by zastosować owe słowa w odniesieniu do Liama i Nathanaela, inni kompletnie by zaprzeczyli twierdząc, że są swoimi lustrzanymi odbiciami. Zwłaszcza, że mimo różnicy nazwisk każdy z góry zakładał, że byli rodzonymi braćmi z rozwiedzionej rodziny, gdzie każdego z nich wychowywał ktoś inny. Właściwie nigdy się nad tym aż tak długo nie zastanawiał. Dopiero teraz nagle coś przyszło mu do głowy.
- Nawet włosami się różnimy. - zauważył w pewnym momencie przesuwając wzrokiem pod czarnych kosmykach. Dopiero, gdy odezwał się ponownie, mrugnął parę razy w przyspieszonym tempie, zupełnie jakby przyswajał zdobytą informację. Więc przez cały ten czas, gdy widywał go w bibliotece, w rzeczywistości siadał obok kogoś kto uczęszczał do tej samej szkoły co on? Rozchylił nieznacznie usta, chcąc coś powiedzieć i zamknął je ponownie, chwilowo rezygnując z tego problemu. Musiał się zastanowić. W momentach takich jak też aż zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z własnej aspołeczności. Gdyby matka zobaczyła do jakiego stanu doprowadził sam siebie, pewnie zapłakałaby pod płytą nagrobkową. Nie żeby była do tego zdolna, ale... cóż.
Shane.
- Przepraszam. Jestem na pierwszym roku, nie rozpoznaję innych uczniów. W... klasie A. - wymamrotał licząc w myślach, że jego słowa były wystarczająco wyraźne. Czasem szczególnie w momentach zamyśleniaczy zażenowania, do którego nie chciał się przyznać zdarzało mu się nieznacznie tracić kontrolę nad tonem własnego głosu, zamiast tego wydobywając z siebie cichy szept. Przez chwilę siedział znowu w milczeniu, nie do końca wiedząc jak zareagować w podobnej sytuacji. Słysząc więc o nadużywaniu pomocy, odwrócił wzrok na regały, kiwając głową bardziej do samego siebie niż czarnowłosego. Wątpił jednak by miała przydarzyć się sytuacja, gdzie zacząłby nadużywać jego pomocy. Po pierwsze sam ją oferował - i dzięki jego słowom w każdej chwili mógł ją dobrowolnie zakończyć - natomiast po drugie trzeba było pamiętać, że siedział przed nim zapalony kujon, dla którego możliwość dodatkowej nauki zrównywała się z przedwczesną gwiazdką z nieba i prezentem pod choinkę.
W pewnym momencie zerknął w jego stronę chcąc umówić się na przyszłe spotkanie i... rozkojarzył się. Chyba pierwszy raz widział, żeby chłopak się uśmiechał. Przez chwilę zapisywał sobie ten obraz w pamięci. Dopiero gdy zaczął się pakować, niebieskowłosy oprzytomniał także zgarniając swoje rzeczy, ułożył je idealnie równo w torbie i wstał z miejsca. Nie był do końca pewien co teraz. Mają się po prostu rozejść i liczyć na to, że spotkają się następnym razem tak jak zawsze? Był pewien, że Shane nie miał ochoty na codzienne korepetycje. Powinien więc zapytać? Zapiął torbę przerzucając ją przez ramię i wziął w dłonie książkę, którą zamierzał wcześniej wypożyczyć.
- Następny raz... kiedy... ci wygodnie? - zapytał powoli, stając tuż przed nim, patrząc na jego twarz z nadzwyczajnie wręcz spokojną mimiką, jak na kogoś, kto nawet nie potrafił wprost umówić się na kolejne spotkanie. Przez chwilę nad czymś się zastanawiał, nim w końcu wziął nieco głębszy oddech i porządnie, jak na człowieka przystało spojrzał mu w oczy.
- Jeśli masz problem z jakimkolwiek innym przedmiotem, wystarczy słowo. Będę jedynie potrzebował byś przyniósł swoją książkę i zeszyt, by zapoznać się z zakresem materiału. Jedyny przedmiot, z którym niespecjalnie będę w stanie ci pomóc to geografia. Odbieram ją jako zwyczajną pamięciówkę. - powiedział zaciskając palce lewej dłoni na przewieszonym z prawej strony pasku. Gdy tak stał w miejscu zaczął się mimowolnie zastanawiać co powinien teraz ze sobą zrobić. Rozejrzał się szybko dookoła, zupełnie jakby gdzieś pomiędzy książkami był w stanie dostrzec inspirację dla przyszłych wydarzeń. Nie był jakiś szczególnie głodny. Może powinien więc udać się prosto do domu? W końcu nadal było chłodno, a im bliżej wieczora, tym niższa temperatura.
- Nawet włosami się różnimy. - zauważył w pewnym momencie przesuwając wzrokiem pod czarnych kosmykach. Dopiero, gdy odezwał się ponownie, mrugnął parę razy w przyspieszonym tempie, zupełnie jakby przyswajał zdobytą informację. Więc przez cały ten czas, gdy widywał go w bibliotece, w rzeczywistości siadał obok kogoś kto uczęszczał do tej samej szkoły co on? Rozchylił nieznacznie usta, chcąc coś powiedzieć i zamknął je ponownie, chwilowo rezygnując z tego problemu. Musiał się zastanowić. W momentach takich jak też aż zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z własnej aspołeczności. Gdyby matka zobaczyła do jakiego stanu doprowadził sam siebie, pewnie zapłakałaby pod płytą nagrobkową. Nie żeby była do tego zdolna, ale... cóż.
Shane.
- Przepraszam. Jestem na pierwszym roku, nie rozpoznaję innych uczniów. W... klasie A. - wymamrotał licząc w myślach, że jego słowa były wystarczająco wyraźne. Czasem szczególnie w momentach zamyślenia
W pewnym momencie zerknął w jego stronę chcąc umówić się na przyszłe spotkanie i... rozkojarzył się. Chyba pierwszy raz widział, żeby chłopak się uśmiechał. Przez chwilę zapisywał sobie ten obraz w pamięci. Dopiero gdy zaczął się pakować, niebieskowłosy oprzytomniał także zgarniając swoje rzeczy, ułożył je idealnie równo w torbie i wstał z miejsca. Nie był do końca pewien co teraz. Mają się po prostu rozejść i liczyć na to, że spotkają się następnym razem tak jak zawsze? Był pewien, że Shane nie miał ochoty na codzienne korepetycje. Powinien więc zapytać? Zapiął torbę przerzucając ją przez ramię i wziął w dłonie książkę, którą zamierzał wcześniej wypożyczyć.
- Następny raz... kiedy... ci wygodnie? - zapytał powoli, stając tuż przed nim, patrząc na jego twarz z nadzwyczajnie wręcz spokojną mimiką, jak na kogoś, kto nawet nie potrafił wprost umówić się na kolejne spotkanie. Przez chwilę nad czymś się zastanawiał, nim w końcu wziął nieco głębszy oddech i porządnie, jak na człowieka przystało spojrzał mu w oczy.
- Jeśli masz problem z jakimkolwiek innym przedmiotem, wystarczy słowo. Będę jedynie potrzebował byś przyniósł swoją książkę i zeszyt, by zapoznać się z zakresem materiału. Jedyny przedmiot, z którym niespecjalnie będę w stanie ci pomóc to geografia. Odbieram ją jako zwyczajną pamięciówkę. - powiedział zaciskając palce lewej dłoni na przewieszonym z prawej strony pasku. Gdy tak stał w miejscu zaczął się mimowolnie zastanawiać co powinien teraz ze sobą zrobić. Rozejrzał się szybko dookoła, zupełnie jakby gdzieś pomiędzy książkami był w stanie dostrzec inspirację dla przyszłych wydarzeń. Nie był jakiś szczególnie głodny. Może powinien więc udać się prosto do domu? W końcu nadal było chłodno, a im bliżej wieczora, tym niższa temperatura.
Mimowolnie niebieskie oczy Shane’a prześlizgnęły się po czuprynie chłopaka i zostały tam na dłużej, choć gołym okiem widać było diametralną różnicę między czernią a ich kolorem.
— Idealnie ze sobą kontrastują. — Przytaknął. Białe z czarnym. Noc i dzień. Światło i cień. Porównania, jakie zaczęły się pojawiać w głowie bruneta, produkowane przez splot myśli, sprawiły, że powstrzymanie niekontrolowanego chichotu stawało cię uciążliwe. W ogóle sam fakt, że potrafił się zaśmiać bez wyraźnej przyczyny wtrącił go w subtelną konsternacje. Nie pamiętał dnia, kiedy to robił. Wszystko wspomnienia związane z uśmiechem zostały odepchnięte na drugi plan, aż w końcu zastygły w głębokich odmętach zapomnienia, dlatego w tej chwili nie poznawał samego siebie. Miał wręcz niejasne wrażenie, że stał się kim obcym, że jakiś złośliwy pasożyt zamieszkał w jego ciele i miesza w mu w mózgu. Czysty absurd. Wynik zaczytywania się w durnych komiksach po nocy, które teoretycznie miały zabić bezsenność, a w praktyce w ogóle nie miały takich właściwości. Pobudzały tylko ciekawość. Prochy były lepsze, ale obiecał, że nie będzie ich brał. No i nie dostał pożądanej recepty.
— Tym lepiej, że mnie nie poznajesz — mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, choć nie miał przecież stuprocentowej pewności, że słowa przesiąknięte swego rodzaju zrezygnowaniem nie trafiły do uszu chłopaka. Zerknął na niego badawczo, jakby chciał odnaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nie dostrzegł żadnej znaczącej zmiany. Liam wydawał się osobą, która nie afiszowała się ze swoimi prawdziwymi emocjami albo najprościej świecie nie umiała ich wyrazić w sposób niewerbalny, za pomocą gestów. Pierwsze podobieństwo.
— Nikt nie wymaga od ciebie byś zapamiętywał twarze wszystkich uczniów w szkole, daj spokój. Na pocieszenie powiem, że też nie wiedziałem, że egzystujemy tak blisko siebie. 3-B, dla ścisłości. — Ostatnia informacja została wypowiedziana niemal szeptem. Nie dlatego, że Shane wstydził się bycia uczniem klasy ze specjalnymi wymogami, zrobiło mu się po prostu głupio, że szesnastolatek był od niego o wiele mądrzejszy, ba, nawet zakuła go zazdrość, że przyswoił sobie materiał o parę lat do przodu, czego sam nie potrafił osiągnąć, mimo wielu prób. Co prawda nigdy nie oceniał ludzi na bazie metryki, bo dojrzałość z tymi śmiesznymi liczbami nie miała absolutnie nic wspólnego, ale zmieszanie zostało w pakiecie z niedowierzaniem. Nie wiedzieć dlaczego, miał wrażenie, że rozmawia ze studentem, choć teraz, gdy miał okazje przyjrzeć się Liamowi bliżej, wniosek, że na pewno nie wyglądał na pełnoletniego osobnika nasunął się sam.
— Jesteś zbyt uprzejmy — ocenił krótko, bo nie spodziewał się, że chłopak ot tak się zaoferuje i jeszcze da mu wolną rękę w kwestii miejsca, daty i godziny. Chyba nie był przyzwyczajony do takiej bezinteresowności, co pewnie zaakcentował swoim zachowaniem, a ściśle mówiąc, zdziwieniem, które pojawiło się na jego twarzy w postaci nieodgadnionego grymasu, którego można byłoby rozszyfrować po bliskim poznaniu. — Nie jestem wybredny. Dostosuję się do ciebie — zapewnił go, bo w końcu to Liam pełnił rolę nauczyciela i to on miał pełne prawo wybierać pasujący mu termin. Littenebrg nie miał zamiaru wybrzydzać, ani utrudniać. Nie wykluczone, że mógłby całymi dniami przesiadywać w bibliotece, ale wiedział, że prędzej czy później poczuje wyraźne zmęczenie. Nie był przecież książkowym przykładem kujona, a raczej osobą, która szukała ciszy i spokoju. To pomieszczenie miało wiele zastosowań i zapewniało to wszystko, czego Shane nie odnajdował nawet w pustym mieszkaniu wpatrzony w znajome zacieki na suficie.
— Fizyka — wymsknęło mu się automatycznie na propozycje wysuniętą przez Liama, choć nie wiedział, czy chce w taki sposób narażać jego dobroć na ewentualne wypalenie. Każdemu cierpliwość prędzej czy później się kończyła. Wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. W końcu musiał znosić w weekendy humorki pewnego kaleki, który za punkt honoru obrał sobie utrudnianie wszystkiego. — Matematyka i fizyka to mój odwieczny problem — zreflektował się po chwili, podtrzymując kontakt wzrokowy, choć nie był przyzwyczajony do takiej formy konwersacji. Raczej unikał spojrzenia innych, bojąc się zobaczyć to, co widział często przed kilkunastoma miesiącami. Strach. Rozczarowanie. Gniew. Uczucia, który nie jako unicestwiły wyzwane przez niego wartości.
Zarzucił torbę na ramię. Udanie się tak po prostu do domu z niewyjaśnionego powodu nie było dla niego zbyt optymistyczną opcją, ale w końcu nigdy nie ociekał optymizmem. Był po prostu mrukiem.
— Idealnie ze sobą kontrastują. — Przytaknął. Białe z czarnym. Noc i dzień. Światło i cień. Porównania, jakie zaczęły się pojawiać w głowie bruneta, produkowane przez splot myśli, sprawiły, że powstrzymanie niekontrolowanego chichotu stawało cię uciążliwe. W ogóle sam fakt, że potrafił się zaśmiać bez wyraźnej przyczyny wtrącił go w subtelną konsternacje. Nie pamiętał dnia, kiedy to robił. Wszystko wspomnienia związane z uśmiechem zostały odepchnięte na drugi plan, aż w końcu zastygły w głębokich odmętach zapomnienia, dlatego w tej chwili nie poznawał samego siebie. Miał wręcz niejasne wrażenie, że stał się kim obcym, że jakiś złośliwy pasożyt zamieszkał w jego ciele i miesza w mu w mózgu. Czysty absurd. Wynik zaczytywania się w durnych komiksach po nocy, które teoretycznie miały zabić bezsenność, a w praktyce w ogóle nie miały takich właściwości. Pobudzały tylko ciekawość. Prochy były lepsze, ale obiecał, że nie będzie ich brał. No i nie dostał pożądanej recepty.
— Tym lepiej, że mnie nie poznajesz — mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niego, choć nie miał przecież stuprocentowej pewności, że słowa przesiąknięte swego rodzaju zrezygnowaniem nie trafiły do uszu chłopaka. Zerknął na niego badawczo, jakby chciał odnaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nie dostrzegł żadnej znaczącej zmiany. Liam wydawał się osobą, która nie afiszowała się ze swoimi prawdziwymi emocjami albo najprościej świecie nie umiała ich wyrazić w sposób niewerbalny, za pomocą gestów. Pierwsze podobieństwo.
— Nikt nie wymaga od ciebie byś zapamiętywał twarze wszystkich uczniów w szkole, daj spokój. Na pocieszenie powiem, że też nie wiedziałem, że egzystujemy tak blisko siebie. 3-B, dla ścisłości. — Ostatnia informacja została wypowiedziana niemal szeptem. Nie dlatego, że Shane wstydził się bycia uczniem klasy ze specjalnymi wymogami, zrobiło mu się po prostu głupio, że szesnastolatek był od niego o wiele mądrzejszy, ba, nawet zakuła go zazdrość, że przyswoił sobie materiał o parę lat do przodu, czego sam nie potrafił osiągnąć, mimo wielu prób. Co prawda nigdy nie oceniał ludzi na bazie metryki, bo dojrzałość z tymi śmiesznymi liczbami nie miała absolutnie nic wspólnego, ale zmieszanie zostało w pakiecie z niedowierzaniem. Nie wiedzieć dlaczego, miał wrażenie, że rozmawia ze studentem, choć teraz, gdy miał okazje przyjrzeć się Liamowi bliżej, wniosek, że na pewno nie wyglądał na pełnoletniego osobnika nasunął się sam.
— Jesteś zbyt uprzejmy — ocenił krótko, bo nie spodziewał się, że chłopak ot tak się zaoferuje i jeszcze da mu wolną rękę w kwestii miejsca, daty i godziny. Chyba nie był przyzwyczajony do takiej bezinteresowności, co pewnie zaakcentował swoim zachowaniem, a ściśle mówiąc, zdziwieniem, które pojawiło się na jego twarzy w postaci nieodgadnionego grymasu, którego można byłoby rozszyfrować po bliskim poznaniu. — Nie jestem wybredny. Dostosuję się do ciebie — zapewnił go, bo w końcu to Liam pełnił rolę nauczyciela i to on miał pełne prawo wybierać pasujący mu termin. Littenebrg nie miał zamiaru wybrzydzać, ani utrudniać. Nie wykluczone, że mógłby całymi dniami przesiadywać w bibliotece, ale wiedział, że prędzej czy później poczuje wyraźne zmęczenie. Nie był przecież książkowym przykładem kujona, a raczej osobą, która szukała ciszy i spokoju. To pomieszczenie miało wiele zastosowań i zapewniało to wszystko, czego Shane nie odnajdował nawet w pustym mieszkaniu wpatrzony w znajome zacieki na suficie.
— Fizyka — wymsknęło mu się automatycznie na propozycje wysuniętą przez Liama, choć nie wiedział, czy chce w taki sposób narażać jego dobroć na ewentualne wypalenie. Każdemu cierpliwość prędzej czy później się kończyła. Wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. W końcu musiał znosić w weekendy humorki pewnego kaleki, który za punkt honoru obrał sobie utrudnianie wszystkiego. — Matematyka i fizyka to mój odwieczny problem — zreflektował się po chwili, podtrzymując kontakt wzrokowy, choć nie był przyzwyczajony do takiej formy konwersacji. Raczej unikał spojrzenia innych, bojąc się zobaczyć to, co widział często przed kilkunastoma miesiącami. Strach. Rozczarowanie. Gniew. Uczucia, który nie jako unicestwiły wyzwane przez niego wartości.
Zarzucił torbę na ramię. Udanie się tak po prostu do domu z niewyjaśnionego powodu nie było dla niego zbyt optymistyczną opcją, ale w końcu nigdy nie ociekał optymizmem. Był po prostu mrukiem.
Widząc jak jego wzrok się przesuwa, sam pozwolił sobie na dokładniejsze obserwacje. Choć patrzył na jego twarz od dłuższego czasu, miał zwyczaj wiecznego patrzenia się rozmówcom na usta, by widzieć jak poruszają się wraz z wypowiadaniem kolejnych słów. Teraz zatrzymał swoją uwagę na intensywnie niebieskich tęczówkach, tak mocno kontrastujących z czarnymi kosmykami włosów. Dość rzadko spotykane połączenie. Sam Liam choć obecnie dość odznaczał się nieco dziwacznym kolorem włosów, zainspirowanym w przeszłości przez dość ważną w jego życiu osobę, naturalnie był blondynem. Blondyn o niebieskich oczach. Dość typowe. Zdecydowanie nie mógł poczuć się jakoś specjalnie oryginalne. Nie zmieniało to jednak jednego.
- Oczy mamy podobne. - rzucił cicho, drapiąc się delikatnie po nosie. Wyrzucał z siebie nieco bezsensowne sformułowania, samemu zastanawiając się, dlaczego właściwie próbuje tak prostym sposobem podtrzymać rozmowę. Zerkał więc na niego z ciekawością, w pewien sposób czekając aż chłopak się zaśmieje, jakby dzięki temu sam liczył na to, że będzie w stanie...
...
... będzie w stanie co? Uśmiechnąć się?
Przez chwilę spuścił głowę, wpatrując się z niezrozumieniem w podłogę, ściągając nieznacznie brwi, tylko dodatkowo podkreślając swoją konsternację. Dlaczego w ogóle przeszło mu to przez myśl? Dlaczego miałby chcieć się uśmiechać po tych wszystkich latach, przecież nie miało to najmniejszego sensu. Zaciśnięte na pasku dłonie przesunęły się stopniowo w dół. Objął rękami swoje dolne żebra, zaciskając prawą rękę na lewym nadgarstku, przez chwilę wbijając nieznacznie paznokcie w wystającą kość. Dopiero cichy, niewyraźny mamrot zwrócił jego uwagę. Podniósł wzrok na chłopaka, rzucając mu pytające spojrzenie. Widząc jego badawcze, mrugnął parę razy nieco skonfundowany. Zadał mu jakieś pytanie, którego nie dosłyszał? Nie do końca pewien jak zareagować, trwał w bezruchu po prostu się w niego wpatrując. W końcu jeśli czegoś chciał to pewnie je powtórzy, prawda? Rzecz jasna mógłby sam zadać mu odpowiednie pytanie... jednak nie wyrobił sobie tego nawyku od parunastu miesięcy i nie wyglądało na to, by miało się to zmienić. Dużo częściej, zwyczajnie ignorował innych i zbywał ich pytania milczeniem, gdy uciekał mu sens zdania, bądź zbyt wiele jego słów. W końcu nie bez powodu zasłużył sobie na swoją opinię chamskiego ignoranta wykonującego jedynie własne obowiązki.
Całe szczęście brak reakcji z jego strony skończył się podjęciem nowego tematu ze strony Shane'a. Skinął parę razy głową przyswajając podane informacje. Słysząc zmianę w tonie jego głosu, odebrał ją naopak. Był przekonany, że czarnowłosy wziął go za jednego z bogatych dzieciaków uprzedzonych do tych z Hudson's Bay, chrząknął cicho, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Mój brat chodzi do klasy 2B. Nie ma w tym nic złego. Ludzie oceniający innych na podstawie plotek i szkoły... - urwał w pół zdania, a przez jego twarz przewinął się dziwny cień, który ciężko było nazwać. Może powiedział za dużo? Niegrzecznie było jednak urywać myśl w połowie. W końcu po chwili zawahania spojrzał na niego ponownie twardy, zdecydowanym wzrokiem, przekonanym o własnej racji.
- ... są najgorsi. - wymamrotał w dużo mniej imponujący sposób, opuszczając ręce. Słysząc rzekomą opinię o swojej uprzejmości, pokręcił zapalczywie głową. W jego mniemaniu słowa o terminie nie miały niczego wspólnego z uprzejmością, chciał po prostu wiedzieć czy ma szykować się na korepetycje, czy sięgać po kolejną książkę. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył.
Fizyka i matematyka, hm?
Tym razem skinął głową, akceptując wypowiedziane przez niego słowa. Całe szczęście nie miał z nimi większych problemów. Był pewien, że kilka minut i krótkie przeczytanie podręczników Shane'a, wystarczyło by przypomniał sobie praktycznie cały materiał, który przerabiał już wielokrotnie, siedząc samotnie w bibliotece i zaczytując się w książkach na kilka lat wprzód.
Spuścił wzrok w zastanowieniu, by ponownie podnieść go po paru sekundach.
- Jut-... pojutrze? Czy to za wcześnie? - zmienił zdanie w pół słowa, zaraz przybierając niepewną, zagubioną minę. Co jeśli się narzucał? Odgarnął ręką białe włosy za ucho, drapiąc się z zakłopotaniem po skroni. W końcu zasłonił częściowo twarz patrząc na niego w milczeniu spod rękawa.
Tak jakby miało go to ukryć.
Opuścił go powoli w dół, ponownie zaciskając dłonie na torbie. Przestąpił kilka razy z nogi na nogę, podobnie jak Shane nie do końca wiedząc dlaczego nadal tu stoi. Ponadto mimo nieopisanej chęci spuszczenia wzroku, cały czas uparcie się w niego wpatrywał, wiedząc że inaczej przegapi odpowiedź.
- Oczy mamy podobne. - rzucił cicho, drapiąc się delikatnie po nosie. Wyrzucał z siebie nieco bezsensowne sformułowania, samemu zastanawiając się, dlaczego właściwie próbuje tak prostym sposobem podtrzymać rozmowę. Zerkał więc na niego z ciekawością, w pewien sposób czekając aż chłopak się zaśmieje, jakby dzięki temu sam liczył na to, że będzie w stanie...
...
... będzie w stanie co? Uśmiechnąć się?
Przez chwilę spuścił głowę, wpatrując się z niezrozumieniem w podłogę, ściągając nieznacznie brwi, tylko dodatkowo podkreślając swoją konsternację. Dlaczego w ogóle przeszło mu to przez myśl? Dlaczego miałby chcieć się uśmiechać po tych wszystkich latach, przecież nie miało to najmniejszego sensu. Zaciśnięte na pasku dłonie przesunęły się stopniowo w dół. Objął rękami swoje dolne żebra, zaciskając prawą rękę na lewym nadgarstku, przez chwilę wbijając nieznacznie paznokcie w wystającą kość. Dopiero cichy, niewyraźny mamrot zwrócił jego uwagę. Podniósł wzrok na chłopaka, rzucając mu pytające spojrzenie. Widząc jego badawcze, mrugnął parę razy nieco skonfundowany. Zadał mu jakieś pytanie, którego nie dosłyszał? Nie do końca pewien jak zareagować, trwał w bezruchu po prostu się w niego wpatrując. W końcu jeśli czegoś chciał to pewnie je powtórzy, prawda? Rzecz jasna mógłby sam zadać mu odpowiednie pytanie... jednak nie wyrobił sobie tego nawyku od parunastu miesięcy i nie wyglądało na to, by miało się to zmienić. Dużo częściej, zwyczajnie ignorował innych i zbywał ich pytania milczeniem, gdy uciekał mu sens zdania, bądź zbyt wiele jego słów. W końcu nie bez powodu zasłużył sobie na swoją opinię chamskiego ignoranta wykonującego jedynie własne obowiązki.
Całe szczęście brak reakcji z jego strony skończył się podjęciem nowego tematu ze strony Shane'a. Skinął parę razy głową przyswajając podane informacje. Słysząc zmianę w tonie jego głosu, odebrał ją naopak. Był przekonany, że czarnowłosy wziął go za jednego z bogatych dzieciaków uprzedzonych do tych z Hudson's Bay, chrząknął cicho, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
- Mój brat chodzi do klasy 2B. Nie ma w tym nic złego. Ludzie oceniający innych na podstawie plotek i szkoły... - urwał w pół zdania, a przez jego twarz przewinął się dziwny cień, który ciężko było nazwać. Może powiedział za dużo? Niegrzecznie było jednak urywać myśl w połowie. W końcu po chwili zawahania spojrzał na niego ponownie twardy, zdecydowanym wzrokiem, przekonanym o własnej racji.
- ... są najgorsi. - wymamrotał w dużo mniej imponujący sposób, opuszczając ręce. Słysząc rzekomą opinię o swojej uprzejmości, pokręcił zapalczywie głową. W jego mniemaniu słowa o terminie nie miały niczego wspólnego z uprzejmością, chciał po prostu wiedzieć czy ma szykować się na korepetycje, czy sięgać po kolejną książkę. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył.
Fizyka i matematyka, hm?
Tym razem skinął głową, akceptując wypowiedziane przez niego słowa. Całe szczęście nie miał z nimi większych problemów. Był pewien, że kilka minut i krótkie przeczytanie podręczników Shane'a, wystarczyło by przypomniał sobie praktycznie cały materiał, który przerabiał już wielokrotnie, siedząc samotnie w bibliotece i zaczytując się w książkach na kilka lat wprzód.
Spuścił wzrok w zastanowieniu, by ponownie podnieść go po paru sekundach.
- Jut-... pojutrze? Czy to za wcześnie? - zmienił zdanie w pół słowa, zaraz przybierając niepewną, zagubioną minę. Co jeśli się narzucał? Odgarnął ręką białe włosy za ucho, drapiąc się z zakłopotaniem po skroni. W końcu zasłonił częściowo twarz patrząc na niego w milczeniu spod rękawa.
Tak jakby miało go to ukryć.
Opuścił go powoli w dół, ponownie zaciskając dłonie na torbie. Przestąpił kilka razy z nogi na nogę, podobnie jak Shane nie do końca wiedząc dlaczego nadal tu stoi. Ponadto mimo nieopisanej chęci spuszczenia wzroku, cały czas uparcie się w niego wpatrywał, wiedząc że inaczej przegapi odpowiedź.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach