▲▼
Czas: Czerwiec, 2020r.
Miejsce: Vancouver, Riverdale
Uczestnicy: Valentino i Chester
Końcówka roku szkolnego. Wydawałoby się, że minie wyjątkowo szybko i w końcu będzie można odpocząć od wyścigu szczurów, który powtarza się za każdym razem, co było już na tyle normalne w otoczeniu bruneta, że ten już się po prostu do tego przyzwyczaił, a nawet i dołączał, bez względu na to czy mu się chciało, czy też nie. Jednakże los chciał inaczej. Złączenie dwóch, zupełnie różnych szkół, było dla Valentino czymś całkowicie absurdalnym. Nie wyobrażał sobie dzielenia korytarza z ludźmi, których zachowanie mówiło wiele do życzenia, już nie wspominając o różnicach pozycji w społeczeństwie. To nie tak, że Włoch miał coś do tych uczniów, w końcu nie znał ich osobiście, a nie mógł oceniać książki po okładce. Po prostu nie widział przyszłości w takim pomyśle i dla niego to nie miało sensu. Zwyczajnie się nie opłacało. Wątpił w to aby wszyscy żyli od teraz pod jednym dachem w harmonii i spokoju, jako, że nie bez powodu dotychczas obie placówki żyły osobno.
Miało to taki wpływ na nastolatka, że z początku był trochę rozdrażniony świadomością takiej zmiany, jednak z każdym kolejnym dniem coraz bardziej sądził, że nie ma sensu szargać sobie nerwów, skoro przyniesie mu to jedynie niepotrzebnego stresu, który mógłby co najwyżej zaszkodzić jego samopoczuciu. Ale. Czy można pozostać oazą spokoju, kiedy jeden z drugoklasistów z Hudson’s Bay się przyczepi? No, nie bardzo. Zwłaszcza, że ten wykazywał się szczególną upierdliwością i złośliwością w stosunku do Val'a. Ciemnooki aż zaczął się zastanawiać, dlaczego akurat on. Naprawdę było aż tak mało osób, którym można byłoby podokuczać z nudów? Nawet nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Zawsze spotykał się z pełną akceptacją i chęcią zaprzyjaźnienia (szkoda tylko, ze bez wzajemności), ale najwidoczniej właśnie teraz dostawał za swoje.
Korzystając z dłużej przerwy między zajęciami, postanowił zrelaksować się przy książce, odczuwając nieznaczny brak romantycznych dzieł. W tym celu znalazł sobie dogodne miejsce za budynkiem szkoły, z dala od pozostałych uczniów, rozkoszując się ciszą i kojącą atmosferą, która zazwyczaj panowała w tego typu ogrodach. Miał nadzieję na skończenie swojej lektury już dzisiaj, jednak nie był pewien czy wszystko pójdzie po jego myśli i czy w ogóle będzie miał taką możliwość. Teraz każda chwila wydawała się zbyt niepewna i traciła swój urok. Chociaż mogły być to tylko zwykłe wyolbrzymienia Poison’a, który potrafił czasem za mocno tragizować, szczególnie, jeśli rujnowało mu to plany.
Usiadł na jednej z ławek, przerzucając kartki tomiku poezji, który mimo że swoje przeszedł, to był bardzo zadbany, zresztą czego innego można było spodziewać się po chłopaku i jego własności? Otworzył na stronie, na której ostatnim razem skończył i oddał się zajęciu, a z każdym kolejnym czytanym słowem, coraz bardziej zatracał się w wyimaginowanym świecie, jaki tworzył się w jego głowie podczas doszukiwania się głębi w tekście.
Miejsce: Vancouver, Riverdale
Uczestnicy: Valentino i Chester
Końcówka roku szkolnego. Wydawałoby się, że minie wyjątkowo szybko i w końcu będzie można odpocząć od wyścigu szczurów, który powtarza się za każdym razem, co było już na tyle normalne w otoczeniu bruneta, że ten już się po prostu do tego przyzwyczaił, a nawet i dołączał, bez względu na to czy mu się chciało, czy też nie. Jednakże los chciał inaczej. Złączenie dwóch, zupełnie różnych szkół, było dla Valentino czymś całkowicie absurdalnym. Nie wyobrażał sobie dzielenia korytarza z ludźmi, których zachowanie mówiło wiele do życzenia, już nie wspominając o różnicach pozycji w społeczeństwie. To nie tak, że Włoch miał coś do tych uczniów, w końcu nie znał ich osobiście, a nie mógł oceniać książki po okładce. Po prostu nie widział przyszłości w takim pomyśle i dla niego to nie miało sensu. Zwyczajnie się nie opłacało. Wątpił w to aby wszyscy żyli od teraz pod jednym dachem w harmonii i spokoju, jako, że nie bez powodu dotychczas obie placówki żyły osobno.
Miało to taki wpływ na nastolatka, że z początku był trochę rozdrażniony świadomością takiej zmiany, jednak z każdym kolejnym dniem coraz bardziej sądził, że nie ma sensu szargać sobie nerwów, skoro przyniesie mu to jedynie niepotrzebnego stresu, który mógłby co najwyżej zaszkodzić jego samopoczuciu. Ale. Czy można pozostać oazą spokoju, kiedy jeden z drugoklasistów z Hudson’s Bay się przyczepi? No, nie bardzo. Zwłaszcza, że ten wykazywał się szczególną upierdliwością i złośliwością w stosunku do Val'a. Ciemnooki aż zaczął się zastanawiać, dlaczego akurat on. Naprawdę było aż tak mało osób, którym można byłoby podokuczać z nudów? Nawet nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Zawsze spotykał się z pełną akceptacją i chęcią zaprzyjaźnienia (szkoda tylko, ze bez wzajemności), ale najwidoczniej właśnie teraz dostawał za swoje.
Korzystając z dłużej przerwy między zajęciami, postanowił zrelaksować się przy książce, odczuwając nieznaczny brak romantycznych dzieł. W tym celu znalazł sobie dogodne miejsce za budynkiem szkoły, z dala od pozostałych uczniów, rozkoszując się ciszą i kojącą atmosferą, która zazwyczaj panowała w tego typu ogrodach. Miał nadzieję na skończenie swojej lektury już dzisiaj, jednak nie był pewien czy wszystko pójdzie po jego myśli i czy w ogóle będzie miał taką możliwość. Teraz każda chwila wydawała się zbyt niepewna i traciła swój urok. Chociaż mogły być to tylko zwykłe wyolbrzymienia Poison’a, który potrafił czasem za mocno tragizować, szczególnie, jeśli rujnowało mu to plany.
Usiadł na jednej z ławek, przerzucając kartki tomiku poezji, który mimo że swoje przeszedł, to był bardzo zadbany, zresztą czego innego można było spodziewać się po chłopaku i jego własności? Otworzył na stronie, na której ostatnim razem skończył i oddał się zajęciu, a z każdym kolejnym czytanym słowem, coraz bardziej zatracał się w wyimaginowanym świecie, jaki tworzył się w jego głowie podczas doszukiwania się głębi w tekście.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Wto Lut 23, 2016 10:36 am
Wto Lut 23, 2016 10:36 am
Chester Heachthinghearn - nadpobudliwy, niewyżyty 17-latek, ponadto wandal i chuligan, uznany za jednostkę, która wymaga nadzoru kuratorskiego i pedagogicznego, nie umywał się w najmniejszym stopniu do tych uczniów z klas A. Choć jego sytuacja finansowa ze względu na ciotkę-uczoną mogła dać mu nawet przepustkę do rzekomej elity w Riverdale, ten został umieszczony w ośrodku szkolnym Hudson's Bay i to przez swoją opiekunkę prawną. A to ironia!
Nastolatek miał pewne obiekcje w stosunku do tej nagłej zmiany zarządzonej przez, jak on to nazwał, "miłościwie nam panującego prezydenta miasta stołecznego Vancouver", która go dotknęła. Przed tymi przenosinami czuł się, jak ryba w wodzie. Wszystkie rybki znane, wszystkie były mniej więcej takimi małymi zbrodniarzami, co on sam. A teraz nasza rybcia miała pływać z rekinami biznesu w zimnych, oceanicznych wodach? Choć gdyby na to, ekhem, luknąć przez szkła różowych okularów, miało to też swoje plusy dodatnie. Tyle nowych twarzy, faktów, tajemnic, wstydu, tabu - a może jednak szybko się zaaklimatyzuje w tym cuchnącym pieniędzmi miejscu?
Gdy tak Valentino usiadł sobie za budynkiem, aby rozkoszować się lekturą, do jego uszu mogły dojść znajome, dudniące odgłosy. I choć ten ewidentny bieg był słyszalny dla pana Laguë, nie miał on iście czasu na reakcję, gdyż jeżeli już ten zwinny uzurpator był słyszany, oznaczało to, że jest już cholernie blisko, tuż przy nim wręcz.
I półtorej sekundy później, 180 centymetrów upierdliwości upadło z impetem na plecy na kolana mężczyzny, aż książka się złożyła, wypadając z rąk pierwszaka na świeżo skoszoną trawę. Aż dziwne, że facet trafił w ławkę, chociaż ostatecznie w 1/3 leżał na Valu, w 1/3 wisiał w powietrzu, w 1/3 miał dupę oraz okolice na właśnie ławeczce. Brunet założył sobie ramiona za głowę, odgarniając włosy w tył, a także zakładając łydkę na kolano i z cwaniackim uśmieszkiem zerknął na Valentino, uspokajając oddech.
Niebezpiecznie.
- Yeah, czwarta bazaaa. - mruknął zadowolony pałkarz baseballowy. - No, co tam u mojego ulubionego pierwszoroczniaka? - mówiąc, przy okazji wbijał kościste łopatki w kolana ów osobnika przy standardowym wierceniu się; no on i bezczynność? - Myślałeś, że Cię nie wywęszę tutaj? - wysyczał z diabelskim wyrazem twarzy, aż dziw, że mu w tym momencie rogi nie wyrosły, po czym chwycił Valentino za kark, zmuszając go do pochylenia się. A tak mocno go zgiął, że ich usta dzieliły milimetry.
Był nawet silny cholernik, ostatnio zdarzyło mu się parę porządnych treningów. Wytrzymały, skoczny, szybki skubaniec, bez zahamowań - maszyna stworzona do gnębienia słabszych.
Nastolatek miał pewne obiekcje w stosunku do tej nagłej zmiany zarządzonej przez, jak on to nazwał, "miłościwie nam panującego prezydenta miasta stołecznego Vancouver", która go dotknęła. Przed tymi przenosinami czuł się, jak ryba w wodzie. Wszystkie rybki znane, wszystkie były mniej więcej takimi małymi zbrodniarzami, co on sam. A teraz nasza rybcia miała pływać z rekinami biznesu w zimnych, oceanicznych wodach? Choć gdyby na to, ekhem, luknąć przez szkła różowych okularów, miało to też swoje plusy dodatnie. Tyle nowych twarzy, faktów, tajemnic, wstydu, tabu - a może jednak szybko się zaaklimatyzuje w tym cuchnącym pieniędzmi miejscu?
Gdy tak Valentino usiadł sobie za budynkiem, aby rozkoszować się lekturą, do jego uszu mogły dojść znajome, dudniące odgłosy. I choć ten ewidentny bieg był słyszalny dla pana Laguë, nie miał on iście czasu na reakcję, gdyż jeżeli już ten zwinny uzurpator był słyszany, oznaczało to, że jest już cholernie blisko, tuż przy nim wręcz.
I półtorej sekundy później, 180 centymetrów upierdliwości upadło z impetem na plecy na kolana mężczyzny, aż książka się złożyła, wypadając z rąk pierwszaka na świeżo skoszoną trawę. Aż dziwne, że facet trafił w ławkę, chociaż ostatecznie w 1/3 leżał na Valu, w 1/3 wisiał w powietrzu, w 1/3 miał dupę oraz okolice na właśnie ławeczce. Brunet założył sobie ramiona za głowę, odgarniając włosy w tył, a także zakładając łydkę na kolano i z cwaniackim uśmieszkiem zerknął na Valentino, uspokajając oddech.
Niebezpiecznie.
- Yeah, czwarta bazaaa. - mruknął zadowolony pałkarz baseballowy. - No, co tam u mojego ulubionego pierwszoroczniaka? - mówiąc, przy okazji wbijał kościste łopatki w kolana ów osobnika przy standardowym wierceniu się; no on i bezczynność? - Myślałeś, że Cię nie wywęszę tutaj? - wysyczał z diabelskim wyrazem twarzy, aż dziw, że mu w tym momencie rogi nie wyrosły, po czym chwycił Valentino za kark, zmuszając go do pochylenia się. A tak mocno go zgiął, że ich usta dzieliły milimetry.
Był nawet silny cholernik, ostatnio zdarzyło mu się parę porządnych treningów. Wytrzymały, skoczny, szybki skubaniec, bez zahamowań - maszyna stworzona do gnębienia słabszych.
Książki miały to do siebie, że szybko potrafiły stać się czyjąś słabością, a później ciężko było od tego nieszkodliwego nałogu się oderwać. Valentino nawet nie próbował walczyć, uważając to za nieodłączną część każdego dnia, która dodaje koloru żmudnej rutynie. W końcu dobrze było rozluźnić się podczas śledzenia losów bohatera, odrywając od męczącej rzeczywistości, do tego stopnia, iż wyobrażenia mieszały się ze światem realnym. Tak więc, gdy brunet zatracał się w czytaniu, szanse na to, że wie co się dzieje dookoła były bardzo nikłe, o ile w ogóle jakieś istniały.
Stąd też w prosty sposób można wyjaśnić to, dlaczego nie podniósł głowy, kiedy rozbrzmiały szybkie kroki zbliżającej się osoby, ani dlaczego w żaden sposób nie zareagował gdy ta znalazła się naprawdę blisko niego, do tego stopnia, że każdy inny człowiek mógłby wyczuć tą obecność, nawet ślepy. Dopiero, kiedy książka została wytrącona mu z dłoni, wywołało to jakąś wiekszą reakcję ze strony ciemnowłosego. A mianowicie podążył wzrokiem za oddalającym się tekstem z malującą się w jednej chwili paniką na jego twarzy i pewnie gdyby nie ciało, jakie zmusiło go do pozostania na ławce, to może nawet refleks nastolatka pozwoliłby mu na uratowanie lektury przed spotkaniem z trawą.
Ani trochę nie był zadowolony z faktu, że niejaki Chester właśnie przeszkodził mu w czytaniu, już nie wspominając o tym, że naruszenie przez niego przestrzeni osobistej Valena nie było czymś zbyt pożądanym. Z cichym, ale ciężkim westchnięciem spuścił wzrok na bruneta, który upodobał sobie jego kolana, mając ochotę w tej chwili wykopać go na drugi koniec miasta i pewnie, gdyby mógł to już by to zrobił.
- Przeszkadzasz mi. – rzucił na ‘dzień dobry’, krzywiąc się przy tym znacząco, jakby mówienie do drugoklasisty sprawiało mu spory problem. Mimo wszystko i tak był świadom tego, że takie słowa w żaden sposób go nie przegonią, a wręcz przeciwnie. – Myślałem, że takie zło wcielone, jak ty, unika tak spokojnych miejsc. – odpowiedział, zaraz mając okazję do zobaczenia z bliska twarzy starszego chłopaka, co jednak wprawiło Niemca w wyraźny dyskomfort. Odruchowo spróbował się wyprostować, ale widząc, że niewiele wskóra, postanowił podejść do tego w trochę inny sposób. Jedną z dłoni ułożył na tej, która znajdowała się obecnie na jego karku, a drugą swobodnie położył na wysokości żeber szkolnego chuligana. W jednej chwili uniósł lekko kącik ust, po czym odczepił rękę jasnookiego od siebie, a ułamek sekundy później zepchnął go z impetem na ziemię. Może był słabszy, ale nie bez siły i miał jej w sobie wystarczająco, by bez przeszkód móc odegrać się na niektóre zagrywki irytującego ucznia.
Chcąc wykorzystać moment, podniósł się z miejsca i otrzepał z niewidzialnych pyłków, schylając się następnie po swoją własność, mając jedynie nadzieję, że zbyt mocno się nie ubrudziła i jej stan da się jeszcze przywrócić do idealnego.
Stąd też w prosty sposób można wyjaśnić to, dlaczego nie podniósł głowy, kiedy rozbrzmiały szybkie kroki zbliżającej się osoby, ani dlaczego w żaden sposób nie zareagował gdy ta znalazła się naprawdę blisko niego, do tego stopnia, że każdy inny człowiek mógłby wyczuć tą obecność, nawet ślepy. Dopiero, kiedy książka została wytrącona mu z dłoni, wywołało to jakąś wiekszą reakcję ze strony ciemnowłosego. A mianowicie podążył wzrokiem za oddalającym się tekstem z malującą się w jednej chwili paniką na jego twarzy i pewnie gdyby nie ciało, jakie zmusiło go do pozostania na ławce, to może nawet refleks nastolatka pozwoliłby mu na uratowanie lektury przed spotkaniem z trawą.
Ani trochę nie był zadowolony z faktu, że niejaki Chester właśnie przeszkodził mu w czytaniu, już nie wspominając o tym, że naruszenie przez niego przestrzeni osobistej Valena nie było czymś zbyt pożądanym. Z cichym, ale ciężkim westchnięciem spuścił wzrok na bruneta, który upodobał sobie jego kolana, mając ochotę w tej chwili wykopać go na drugi koniec miasta i pewnie, gdyby mógł to już by to zrobił.
- Przeszkadzasz mi. – rzucił na ‘dzień dobry’, krzywiąc się przy tym znacząco, jakby mówienie do drugoklasisty sprawiało mu spory problem. Mimo wszystko i tak był świadom tego, że takie słowa w żaden sposób go nie przegonią, a wręcz przeciwnie. – Myślałem, że takie zło wcielone, jak ty, unika tak spokojnych miejsc. – odpowiedział, zaraz mając okazję do zobaczenia z bliska twarzy starszego chłopaka, co jednak wprawiło Niemca w wyraźny dyskomfort. Odruchowo spróbował się wyprostować, ale widząc, że niewiele wskóra, postanowił podejść do tego w trochę inny sposób. Jedną z dłoni ułożył na tej, która znajdowała się obecnie na jego karku, a drugą swobodnie położył na wysokości żeber szkolnego chuligana. W jednej chwili uniósł lekko kącik ust, po czym odczepił rękę jasnookiego od siebie, a ułamek sekundy później zepchnął go z impetem na ziemię. Może był słabszy, ale nie bez siły i miał jej w sobie wystarczająco, by bez przeszkód móc odegrać się na niektóre zagrywki irytującego ucznia.
Chcąc wykorzystać moment, podniósł się z miejsca i otrzepał z niewidzialnych pyłków, schylając się następnie po swoją własność, mając jedynie nadzieję, że zbyt mocno się nie ubrudziła i jej stan da się jeszcze przywrócić do idealnego.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Sob Lut 27, 2016 1:43 am
Sob Lut 27, 2016 1:43 am
Choć w Riverdale był ledwie 2. tydzień, a profesorów wraz z uczniami raczył swoją osobą wyborowo, już nie był wśród nowych, tych nowobogackich neandertalczyków, człowiekiem, do którego można mówić na "dzień dobry" bez wahania: "Miło mi Cię widzieć.". Był utrapieniem dla reputacji szkoły, mimo tego wciąż pokłada się nadzieje w dyscyplinowaniu tego krnąbrnego osobnika. Robić cokolwiek, żeby spasował, ustatkował się, nabrał odrobinę pokory i usiadł wreszcie na tej chudej dupie. Ile można zwracać mu uwagę o niebieganie po korytarzach, murkach i chodzeniu po sali?! Ale jakiś czas temu uaktywnił się do potęgi, gdyż zdążył już prawie wybić jednemu uczniowi z Hudson's Bay zęby, poprzecinać szkolnej divie spódniczkę i zepsuć zamek w drzwiach w gabinecie pielęgniarki, wciskając tam szpilkę.
No i Valentino. Jak można go pominąć? Heachthinghearn miał wiele ofiar do pastwienia się, rozrzucania książek, mierzenia w nie z procy papierowymi kulkami, naginania granic nietykalności osobistej, ale skupił się niebywale na razie na postaci Panicza Laguë. Jakoś więcej frajdy mu przynosiło gnębienie akurat jego osoby, choć ten jednak na jego zaczepki usiłował nie reagować najwidoczniej - takich Irlandczyk lubił najbardziej. Jeżeli nie ma wyzwania, nie ma nic do roboty, a on, mimo wszystko, lubił sobie utrudniać życie. Wszystko, co było za łatwe - nie było warte jego czasu. Dlatego też większą satysfakcję czerpał z wyprowadzenia z równowagi ostoi spokoju, niżeli jakiegoś maminego strachajły - co to za wyczyn?
Już szyderczy uśmieszek cisnął się brunetowi na usta, gdy obserwował transformującą się minę Niemca, gdy książka była w trakcie lotu na trawnik, lecz gdy Valentino już ocucił się, chyba oswajając z myślą, że w ręce nie ma już grzbietu tomiku swoich romansideł, na ciebie Brytyjczyka pojawił się dziwaczny ucisk. Oczywiście, spowodowany spychaniem przez tego zasmarkanego gnojka, który ewidentnie chciał być przywróconym do pionu przez starszaka. Tak czy owak, dupą gleby nie zaliczył, gdyż upadł na ramię, które natychmiast wyprostował, posiłkując się właśnie podporą w tej postaci, oraz na zgięte w kolanach nogi. Ledwie zetknął się z ziemią, a jakby machinalnie odbił się ręką od podłoża, wstając. Niespecjalnie dał się Włochowi zając lekturą, gdyż dosłownie chwilę po tym, jak tamten wziął jej oprawę w palce, Chester swoimi brudnymi od kurzu i błota bojówkami potraktował jego udo, popychając go na ławkę z niemałą siłą, acz zdążył doskoczyć do niego, żeby go złapać go za ten beżowy golf pod szyją, zatrzymując go w ten sposób. Sam zawisł nad nim, lewą nogę stawiając na impregnowanym drewnie ławki, a w wolnej dotychczas ręce znalazł się jego ulubiony, już nie najnowszy, ale ciągle połyskujący w słońcu scyzoryk. Dobrze wykorzystał kąt kamer, które w tym miejscu nie uchwycą ich za bardzo.
- Tak romantycznie Ci ginąć, Valentino? - mówiąc, zaprezentował rząd nie za prostych zębów, a z jego narzędzia w ręku wyskoczyły małe nożyczki, które przyłożył do materiału jego bluzki. - Co tam chowasz, co?
No i Valentino. Jak można go pominąć? Heachthinghearn miał wiele ofiar do pastwienia się, rozrzucania książek, mierzenia w nie z procy papierowymi kulkami, naginania granic nietykalności osobistej, ale skupił się niebywale na razie na postaci Panicza Laguë. Jakoś więcej frajdy mu przynosiło gnębienie akurat jego osoby, choć ten jednak na jego zaczepki usiłował nie reagować najwidoczniej - takich Irlandczyk lubił najbardziej. Jeżeli nie ma wyzwania, nie ma nic do roboty, a on, mimo wszystko, lubił sobie utrudniać życie. Wszystko, co było za łatwe - nie było warte jego czasu. Dlatego też większą satysfakcję czerpał z wyprowadzenia z równowagi ostoi spokoju, niżeli jakiegoś maminego strachajły - co to za wyczyn?
Już szyderczy uśmieszek cisnął się brunetowi na usta, gdy obserwował transformującą się minę Niemca, gdy książka była w trakcie lotu na trawnik, lecz gdy Valentino już ocucił się, chyba oswajając z myślą, że w ręce nie ma już grzbietu tomiku swoich romansideł, na ciebie Brytyjczyka pojawił się dziwaczny ucisk. Oczywiście, spowodowany spychaniem przez tego zasmarkanego gnojka, który ewidentnie chciał być przywróconym do pionu przez starszaka. Tak czy owak, dupą gleby nie zaliczył, gdyż upadł na ramię, które natychmiast wyprostował, posiłkując się właśnie podporą w tej postaci, oraz na zgięte w kolanach nogi. Ledwie zetknął się z ziemią, a jakby machinalnie odbił się ręką od podłoża, wstając. Niespecjalnie dał się Włochowi zając lekturą, gdyż dosłownie chwilę po tym, jak tamten wziął jej oprawę w palce, Chester swoimi brudnymi od kurzu i błota bojówkami potraktował jego udo, popychając go na ławkę z niemałą siłą, acz zdążył doskoczyć do niego, żeby go złapać go za ten beżowy golf pod szyją, zatrzymując go w ten sposób. Sam zawisł nad nim, lewą nogę stawiając na impregnowanym drewnie ławki, a w wolnej dotychczas ręce znalazł się jego ulubiony, już nie najnowszy, ale ciągle połyskujący w słońcu scyzoryk. Dobrze wykorzystał kąt kamer, które w tym miejscu nie uchwycą ich za bardzo.
- Tak romantycznie Ci ginąć, Valentino? - mówiąc, zaprezentował rząd nie za prostych zębów, a z jego narzędzia w ręku wyskoczyły małe nożyczki, które przyłożył do materiału jego bluzki. - Co tam chowasz, co?
Pomimo tego, że miał styczność z Chesterem od niedawna, to już mógł go dokładnie opisać paroma przymiotnikami, z którymi pewnie zgodziłaby się większość szkoły. Dla kogoś tak ułożonego jak Włoch, ciężkie było do zrozumienia to, jak można być tak niepoprawną i uprzykrzającą innym życie osobą. Mimo anielskiej cierpliwości, to i tak brunet był takim typem, który bardzo szybko zbliżał się do kresu wytrzymałości młodszego od siebie ciemnowłosego. Można było wręcz przyrównać to w jakiś sposób do cudu, jako, że naprawdę niewielu ludziom się to udało i pewnie tyle samo uda się jeszcze w przyszłości. Chłopaka to wyjątkowo drażniło, bo nie mógł nawet teraz sobie spokojnie posiedzieć i poczytać, gdyż ta wredna menda musiała się tu zjawić i pozawracać mu głowę swoim beznadziejnym widzimisię.
Patrząc na to, jak wielkie cielsko ląduje na trawie, uświadomił sobie, że w tym momencie nie zrobił nic innego, jak dolał oliwy do ognia, rozpoczynając tym samym grę, w której na zmianę będą sobie dogryzać głupimi zagrywkami. I chociaż Valowi wydawało się to skrajnie dziecinne, to jednak dawał się w to wszystko wciągnąć, żeby na koniec móc zwyczajnie zignorować Chestera i jawnie pokazać mu jak bardzo go to nie rusza. Tak to wyglądało do tej pory i raczej nie zapowiadało się, aby miało to ulec zmianie.
Ledwo co zdążył nacieszyć się wyprostowaną pozycją i odzyskanym tomikiem, aż tu nagle ponownie zetknął się z ławką, tyle, że tym razem w bardziej brutalny i bolesny sposób. Gdy tylko jego ciało uderzyło o drewno, wydał z siebie coś podobnego do syknięcia albo szybko wypuszczonego powietrza z płuc, a spojrzenie przepełnione złością spoczęło na roześmianej buźce starszaka, w którą teraz chyba tylko chciałby uderzyć, co i tak zatrzymało się na samej myśli by to zrobić. Złapanie za golf nie było czymś, na co Valentino mógłby spojrzeć obojętnie. To było jego ubranie, w dodatku nietanie, a ten parszywy chłoptaś jeszcze wyrażał chęć na zniszczenie go! Coś wprost nie do przyjęcia dla kogoś, kto przykłada istotną wagę do tego, co ubiera.
- Ginąć? - powtórzył z nutą kpiny i rozbawienia, nie mogąc uwierzyć, że ktoś wyleciał do niego z takim tekstem. Jakby naprawdę sądził, że ktoś mu na to pozwoli.. Z lekką ciekawością zerknął w kierunku małych nożyczek, będąc bardzo zmieszany ich widokiem, jako że nie wiedział czy jest bardziej zrezygnowany zachowaniem chłopaka, czy zaniepokojony obecnością takiego narzędzia w jego dłoni. - Nic ciekawego. Odpuść sobie. - powiedział, chwytając go za nadgarstek i odsuwając jego rękę ze scyzorykiem najdalej jak było to możliwe na chwilę obecną, woląc uniknąć dodatkowych uszkodzeń materiału, który teraz będzie odrobinę pofałdowany w okolicy szyi Niemca. Przy okazji podjął też próbę jako takiego uwolnienia się z tej nieciekawej pozycji, jednak ograniczyło się to raczej do powiercenia się niżeli włożenia większej ilości siły w odtrącenie od siebie upierdliwego ucznia.
Patrząc na to, jak wielkie cielsko ląduje na trawie, uświadomił sobie, że w tym momencie nie zrobił nic innego, jak dolał oliwy do ognia, rozpoczynając tym samym grę, w której na zmianę będą sobie dogryzać głupimi zagrywkami. I chociaż Valowi wydawało się to skrajnie dziecinne, to jednak dawał się w to wszystko wciągnąć, żeby na koniec móc zwyczajnie zignorować Chestera i jawnie pokazać mu jak bardzo go to nie rusza. Tak to wyglądało do tej pory i raczej nie zapowiadało się, aby miało to ulec zmianie.
Ledwo co zdążył nacieszyć się wyprostowaną pozycją i odzyskanym tomikiem, aż tu nagle ponownie zetknął się z ławką, tyle, że tym razem w bardziej brutalny i bolesny sposób. Gdy tylko jego ciało uderzyło o drewno, wydał z siebie coś podobnego do syknięcia albo szybko wypuszczonego powietrza z płuc, a spojrzenie przepełnione złością spoczęło na roześmianej buźce starszaka, w którą teraz chyba tylko chciałby uderzyć, co i tak zatrzymało się na samej myśli by to zrobić. Złapanie za golf nie było czymś, na co Valentino mógłby spojrzeć obojętnie. To było jego ubranie, w dodatku nietanie, a ten parszywy chłoptaś jeszcze wyrażał chęć na zniszczenie go! Coś wprost nie do przyjęcia dla kogoś, kto przykłada istotną wagę do tego, co ubiera.
- Ginąć? - powtórzył z nutą kpiny i rozbawienia, nie mogąc uwierzyć, że ktoś wyleciał do niego z takim tekstem. Jakby naprawdę sądził, że ktoś mu na to pozwoli.. Z lekką ciekawością zerknął w kierunku małych nożyczek, będąc bardzo zmieszany ich widokiem, jako że nie wiedział czy jest bardziej zrezygnowany zachowaniem chłopaka, czy zaniepokojony obecnością takiego narzędzia w jego dłoni. - Nic ciekawego. Odpuść sobie. - powiedział, chwytając go za nadgarstek i odsuwając jego rękę ze scyzorykiem najdalej jak było to możliwe na chwilę obecną, woląc uniknąć dodatkowych uszkodzeń materiału, który teraz będzie odrobinę pofałdowany w okolicy szyi Niemca. Przy okazji podjął też próbę jako takiego uwolnienia się z tej nieciekawej pozycji, jednak ograniczyło się to raczej do powiercenia się niżeli włożenia większej ilości siły w odtrącenie od siebie upierdliwego ucznia.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Sob Mar 05, 2016 3:26 pm
Sob Mar 05, 2016 3:26 pm
Lubił go nastraszać, jego kpiący ton nie robił na nim większego wrażenia przez to, że sam nim umiejętnie władał. Zresztą, też miał świadomość tego, że Niemiec raczej nie chciał wchodzić w nim większy konflikt, więc ustępował, a jednym z jego domniemanych systemów obronnych było udawanie nieustraszonego i niewzruszonego tymi zaczepkami. A, niestety, widać było, że Chester może się posunąć do wielu rzeczy, które normalny człowiek uznałby za nie do przyjęcia, na przykład właśnie przecięcie materiału jego golfu, który nieszczególnie się Heachthinghearnowi podobał przez to, że zasłaniał nieustannie szyję chłopaka. Tym samym, brała go ciekawość, przecież musiała być przyczyna, dla której tak zależało mu na noszeniu tego cholerstwa. A po głowie bruneta tłukły się różne wizje, dla których Valentino mógłby chcieć zasłonięcia ów miejsca i zaprzestać ukazywania go ludziom.
- Co, Laguë? - ciachnął nożyczkami w powietrzu, wciąż wisząc nad Włochem, wkuwając wzrok w jego brązowawe oczyska; ani nie ruszył brwią. Utrzymywanie ścisłego kontaktu wzrokowego było dla niego jak chleb powszedni, często robił to w miejscach publicznych, żeby zestresować tego, w kogo ślepia się wgapiał. - Masz tam może ślady po malinkach od jakiegoś swojego lowelasa? - ciągnął, utrzymując nadal ten swój wścibski, typowo chesterowi, szatański uśmieszek. Jak zawsze, żadnych granic, do których może się przybliżyć w swojej dociekliwości. - A może to coś innego? Tniesz się pod obojczykami? Albo to coś innego? Może niedawno miałeś próbę samobójczą, w której chciałeś się powiesić i masz teraz odciśnięty dalej sznur na szyi? Albo jesteś posiniaczony, bo jesteś ciotą? Albo przemoc domowa? - nie dawał się odciągnąć, jedynie bardziej zapierał się, żeby móc dalej patrzeć na niego z tak dogodnej dla niego perspektywy.
Jednym, szybkim ruchem schował chwilowo do scyzoryka małe nożyczki, narzędzie zbrodni wkładając do kieszeni jeansowych spodni, aby go nie upuścić, a potem pociągnął do siebie znowu pierwszaka, żeby wstał, będąc trzymanym za przedramiona, gdzie Chester mocno zaciskał swoje palce, aż przyprawiały skórę niższego o czerwone punkciki po jego czarnych, nieprzypiłowanych paznokciach. I zdawać się mogło, że zaraz nastąpi jakiś nieoczekiwany cios poniżej pasa, bądź podduszający chwyt. Aczkolwiek stało się coś zupełnie odmiennego.
- Zostaw te denne romanse, ja jestem ciekawszy i lepszy od nich. - mówiąc, uśmiechnął się kącikiem ust łobuzersko, przenosząc prawą rękę na dłoń brązowookiego, natomiast lewą złapał go w jako-takiej talii, przechylając go nagle do tyłu, jak w tango. Zawisł nad nim, prezentując przypadkiem swoją przerwę między zębami, równocześnie przymrużył nieco powieki.
- Co, Laguë? - ciachnął nożyczkami w powietrzu, wciąż wisząc nad Włochem, wkuwając wzrok w jego brązowawe oczyska; ani nie ruszył brwią. Utrzymywanie ścisłego kontaktu wzrokowego było dla niego jak chleb powszedni, często robił to w miejscach publicznych, żeby zestresować tego, w kogo ślepia się wgapiał. - Masz tam może ślady po malinkach od jakiegoś swojego lowelasa? - ciągnął, utrzymując nadal ten swój wścibski, typowo chesterowi, szatański uśmieszek. Jak zawsze, żadnych granic, do których może się przybliżyć w swojej dociekliwości. - A może to coś innego? Tniesz się pod obojczykami? Albo to coś innego? Może niedawno miałeś próbę samobójczą, w której chciałeś się powiesić i masz teraz odciśnięty dalej sznur na szyi? Albo jesteś posiniaczony, bo jesteś ciotą? Albo przemoc domowa? - nie dawał się odciągnąć, jedynie bardziej zapierał się, żeby móc dalej patrzeć na niego z tak dogodnej dla niego perspektywy.
Jednym, szybkim ruchem schował chwilowo do scyzoryka małe nożyczki, narzędzie zbrodni wkładając do kieszeni jeansowych spodni, aby go nie upuścić, a potem pociągnął do siebie znowu pierwszaka, żeby wstał, będąc trzymanym za przedramiona, gdzie Chester mocno zaciskał swoje palce, aż przyprawiały skórę niższego o czerwone punkciki po jego czarnych, nieprzypiłowanych paznokciach. I zdawać się mogło, że zaraz nastąpi jakiś nieoczekiwany cios poniżej pasa, bądź podduszający chwyt. Aczkolwiek stało się coś zupełnie odmiennego.
- Zostaw te denne romanse, ja jestem ciekawszy i lepszy od nich. - mówiąc, uśmiechnął się kącikiem ust łobuzersko, przenosząc prawą rękę na dłoń brązowookiego, natomiast lewą złapał go w jako-takiej talii, przechylając go nagle do tyłu, jak w tango. Zawisł nad nim, prezentując przypadkiem swoją przerwę między zębami, równocześnie przymrużył nieco powieki.
Gdyby nie to, że Valentino należał do tych spokojniejszych typów ludzi i przede wszystkim tych nie trenujących, to pewnie Chester już dawno przywitałby się z agresywniejszym atakiem ze strony bruneta, a tak to tylko musiał walczyć z lodem, którym obkuł się Włoch z każdej możliwej strony, tworząc pewien rodzaj tarczy, która i tak nie była skuteczna na zaczepki drugoklasisty. Co za upierdliwy człowiek.
Co prawda wystarczało mu samo to, że jednak uchronił swój biedny golf od zniszczenia, jednak jego chciwa osobowość pragnęła więcej spokoju, a to równało się ze zniknięciem starszaka sprzed oczu, ale wątpił, aby nastąpiło to jakoś szybko, patrząc na to, iż dzisiaj naprawdę zachowywał się namolnie.
Powód, dla którego Val nosił tego typu ubranie był tak głupi, że bez sensu byłoby się z niego zwierzać szkolnemu chuliganowi. Chodziło o sam kaprys i widzimisię Laguë, jednakże to całe prowokowanie i zalewanie pytaniami działało mu porządnie na nerwy. Na dodatek poruszało to dla niego dość wrażliwe tematy, nie wchodząc już w szczegóły. Nie miał zamiaru jednak dawać wytrącić się z równowagi, wiedząc, że to jest właśnie cel tego łapserdaka i to mu da największą satysfakcję i w pewnym sensie jakąś wygraną. Walkę, ale nie wojnę.
- Aż tak Ci na rozum padło, że mnie podejrzewasz o takie rzeczy? - rzucił w końcu, nie uciekając jak na razie nigdzie spojrzeniem, utrzymując dzielnie kontakt wzrokowy, chociaż im dłużej to trwało, tym stawało się dla niego coraz trudniejsze, już nie mówiąc o wysokim współczynniku dyskomfortu, który rósł jak popapraniec. Ale nie mógł się dziwić, że Chester wymyśla takie rzeczy. W końcu on to lubił. Oprócz obijania innym mordy bawiło go też dokuczanie słowne, nie ważne jak ogromne głupoty by wtedy gadał. Dla Niemca było to zachowanie niedojrzałe i nie do pojęcia, szczególnie, że miał do czynienia z kimś starszym od siebie.
Będąc nagle pociągniętym na równe nogi, musiał przyznać, że nie bardzo mu się to spodobało. Faktycznie oczekiwał teraz jakiegoś ciosu, głównie dlatego, że palce chłopaka zaciskały się naprawdę mocno na jego rękach, wręcz boleśnie. Jednak to co stało się rzeczywiście zupełnie zbiło go z tropu.
Co on, do cholery, odpierdala?
I tak jak na głos nigdy nie wypowiedziałby takich słów (chyba, że jako cytat), to w myślach mógł to zrobić bez problemu, a tylko tak wulgarne określenie przyszło mu do głowy, widząc co wyczynia ten głupek. Zmarszczył gniewnie brwi, odruchowo się łapiąc szyi ciemnowłosego, jakby przypadkiem przyszło mu do głowy to, aby go puścić.
- Chyba nie wierzę w to co słyszę. Heachthinghearn zazdrosny o książki. - parsknął z rozbawieniem, należąc teraz chyba do nielicznych, którzy tak płynnie wypowiedzieliby to cholerne nazwisko, które równie dobrze mogłoby być już imieniem diabła. Pominął już fakt, że takie zachowanie u chłopaka było naprawdę dziwne, bo jakoś nie zauważył wcześniej aby ten interesował się ciemnookim w ten sposób. Albo po prostu nie chciał tego zauważyć, bo to też było możliwe.
Co prawda wystarczało mu samo to, że jednak uchronił swój biedny golf od zniszczenia, jednak jego chciwa osobowość pragnęła więcej spokoju, a to równało się ze zniknięciem starszaka sprzed oczu, ale wątpił, aby nastąpiło to jakoś szybko, patrząc na to, iż dzisiaj naprawdę zachowywał się namolnie.
Powód, dla którego Val nosił tego typu ubranie był tak głupi, że bez sensu byłoby się z niego zwierzać szkolnemu chuliganowi. Chodziło o sam kaprys i widzimisię Laguë, jednakże to całe prowokowanie i zalewanie pytaniami działało mu porządnie na nerwy. Na dodatek poruszało to dla niego dość wrażliwe tematy, nie wchodząc już w szczegóły. Nie miał zamiaru jednak dawać wytrącić się z równowagi, wiedząc, że to jest właśnie cel tego łapserdaka i to mu da największą satysfakcję i w pewnym sensie jakąś wygraną. Walkę, ale nie wojnę.
- Aż tak Ci na rozum padło, że mnie podejrzewasz o takie rzeczy? - rzucił w końcu, nie uciekając jak na razie nigdzie spojrzeniem, utrzymując dzielnie kontakt wzrokowy, chociaż im dłużej to trwało, tym stawało się dla niego coraz trudniejsze, już nie mówiąc o wysokim współczynniku dyskomfortu, który rósł jak popapraniec. Ale nie mógł się dziwić, że Chester wymyśla takie rzeczy. W końcu on to lubił. Oprócz obijania innym mordy bawiło go też dokuczanie słowne, nie ważne jak ogromne głupoty by wtedy gadał. Dla Niemca było to zachowanie niedojrzałe i nie do pojęcia, szczególnie, że miał do czynienia z kimś starszym od siebie.
Będąc nagle pociągniętym na równe nogi, musiał przyznać, że nie bardzo mu się to spodobało. Faktycznie oczekiwał teraz jakiegoś ciosu, głównie dlatego, że palce chłopaka zaciskały się naprawdę mocno na jego rękach, wręcz boleśnie. Jednak to co stało się rzeczywiście zupełnie zbiło go z tropu.
Co on, do cholery, odpierdala?
I tak jak na głos nigdy nie wypowiedziałby takich słów (chyba, że jako cytat), to w myślach mógł to zrobić bez problemu, a tylko tak wulgarne określenie przyszło mu do głowy, widząc co wyczynia ten głupek. Zmarszczył gniewnie brwi, odruchowo się łapiąc szyi ciemnowłosego, jakby przypadkiem przyszło mu do głowy to, aby go puścić.
- Chyba nie wierzę w to co słyszę. Heachthinghearn zazdrosny o książki. - parsknął z rozbawieniem, należąc teraz chyba do nielicznych, którzy tak płynnie wypowiedzieliby to cholerne nazwisko, które równie dobrze mogłoby być już imieniem diabła. Pominął już fakt, że takie zachowanie u chłopaka było naprawdę dziwne, bo jakoś nie zauważył wcześniej aby ten interesował się ciemnookim w ten sposób. Albo po prostu nie chciał tego zauważyć, bo to też było możliwe.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Pon Mar 07, 2016 2:33 am
Pon Mar 07, 2016 2:33 am
- Mnie? Na rozum? Mnie nic nigdy nie pada, ani nie opada. - fundując Laguë jeden ze swoich standardowych tekstów wypełnionych zboczonymi podtekstami, utkwił swoje złote, wysadzane psotnymi, lśniącymi diamentami oczy w jego twarzy, która najwidoczniej przykuwała jego uwagę tak bardzo, jak tyłek uczniaka.
Jak on go lubił dręczyć! Jak tego w głowie sam nie umiał zaakceptować, że było tylu ludzi tutaj,których strapione twarzyczki można było oglądać, gdy stosowało się na nich jedną z jego odzywek albo podkładało nogę, gdy gdzieś się spieszyli z masą książek trzymaną w ramionach. To było niegrzeczne, tym samym pobudzające, aczkolwiek ładowało to sto razy bardziej, jeżeli to robiło się na Valenowi. Dziwne było to, ze już nieraz spotkał się z człowiekiem, który wytwarzał sobie barierę na jego osobę, żeby odciąć się i nie dać wyprowadzić ze względnej równowagi psychicznej. Oh, te biedne, skrzywdzone przez los maminsynki z pokerową miną, które teraz są takie markotne, bo ktoś ukradł im lowelek jak miały cztery latka! Jebał ich pies hardo w dupę, nie interesował się takimi niedorajdami życiowymi, które jęczą o byle gówno. Jak Heachthinghearn cholernie gardził tą całą rzeszą uprzywilejowanych przez pieniądze gwiazdeczkach z szemranymi i dziwnymi porachunkami z Hudson’s Bay.. Oczywiście, że ani jednych, ani drugich dzieciak nie faworyzował, wszyscy byli chujami. Co nie zmienia faktu, że na wymioty go brały te ckliwe zwierzenia o rozwodzie rodziców, przez co maluszki dostają 2 razy więcej prezentów.
Nie byli w żadnym procencie zajmujący. Tak samo, jak ci ustępliwi i łatwi do złamania. A czy Val był inny? Chester tyle zdążył usłyszeć w tym swoim krótkim żywocie, że nie stawiałby na to. Dlaczego zatem mu nie odpuszczał? Sam miało tym liche pojęcie. Może Niemiec roztacza wokół siebie wyczuwalne tylko dla bruneta feromony, obok których nie może przejść obojętnie?
Czyżby to był czas zmienić perfumy, Valentino?
- Zazdrosny? Jesteś w olbrzymim błędzie, Poison. - mówiąc, wyprostował się wraz z mężczyzną, o dziwo, nie puszczając go. No, możliwe, że miał taki plan, lecz był teraz nie do zrealizowania przez to uczepienie się szatyna. Jednakowoż wciąż trzymał jego rękę, obejmując go nieustannie, jakby rzeczywiście miał zamiar z nim tańczyć na trawniku za budynkiem szkolnym. - Ja jedynie jako starszak troszczę się o to, żebyś przez to zaczytanie aby nie stracił czujności. - i jakby przypieczętować swoje słowa, obrócił go, jakby właśnie to był kolejny element jej opracowanej przez niego choreografii, po czym nagle romantyzm scenki poszedł się mnożyć. Chester wykręcił Włochowi rękę za plecy, opierając się o niego, by się zgiął, żeby temu aby na myśl nie przyszło, aby się wyprostować. Zresztą, niewiele mógł zrobić w tej pozycji. Chyba, tego Chess nie obmyślił!
Ten chuligan i jakieś ludzkie uczucia, słabość do drugiego człowieka? On i miłość? Oj, to się nie łączyło, to nie miało prawa bytu. Mogło się wydawać inaczej, raczej, że Irlandczyk jest skrajnie kochliwą jednostką, głównie przez to, że nie tylko grzebał kolegom w telefonach, jak i również w ich bieliźnie. Jasne, że koleżankom też. A jak śmiesznie podskakiwały, jak się je klepnęło w pośladek! Pod sam sufit!
Jednakże to odurzenie przez rzekome motyle w brzuchu nie było mu znane. Nie chciał tego poznawać. To oznaczałoby uwiązanie, przykucie do jednego miejsca, do monotonii.. Zaś gdyby obejrzeć to z innej perspektywy, nie mógł. Według psychologów był do tego niezdolny. Nie czuł zażenowania, wielkiej przykrości, szczególnie ciepłych uczuć w stosunku do “drugiej połówki”, której, tak naprawdę, nigdy nie odznalazł. Może on był całością? A Valentino? Też był takim jednym, niepokrojonym jabłkiem? To tłumaczyłoby, dlaczego siedział sam na tyłach Riverdale i czytał ckliwe historyjki o bohaterach z nieskalanymi grzeszną myślą i uczynkiem niewiastami.
“Boże, istnieją jeszcze dziewice? Może takie je stwarzasz, ale przy okazji testujesz, czy dobre zrobiłeś!”
Jak on go lubił dręczyć! Jak tego w głowie sam nie umiał zaakceptować, że było tylu ludzi tutaj,których strapione twarzyczki można było oglądać, gdy stosowało się na nich jedną z jego odzywek albo podkładało nogę, gdy gdzieś się spieszyli z masą książek trzymaną w ramionach. To było niegrzeczne, tym samym pobudzające, aczkolwiek ładowało to sto razy bardziej, jeżeli to robiło się na Valenowi. Dziwne było to, ze już nieraz spotkał się z człowiekiem, który wytwarzał sobie barierę na jego osobę, żeby odciąć się i nie dać wyprowadzić ze względnej równowagi psychicznej. Oh, te biedne, skrzywdzone przez los maminsynki z pokerową miną, które teraz są takie markotne, bo ktoś ukradł im lowelek jak miały cztery latka! Jebał ich pies hardo w dupę, nie interesował się takimi niedorajdami życiowymi, które jęczą o byle gówno. Jak Heachthinghearn cholernie gardził tą całą rzeszą uprzywilejowanych przez pieniądze gwiazdeczkach z szemranymi i dziwnymi porachunkami z Hudson’s Bay.. Oczywiście, że ani jednych, ani drugich dzieciak nie faworyzował, wszyscy byli chujami. Co nie zmienia faktu, że na wymioty go brały te ckliwe zwierzenia o rozwodzie rodziców, przez co maluszki dostają 2 razy więcej prezentów.
Nie byli w żadnym procencie zajmujący. Tak samo, jak ci ustępliwi i łatwi do złamania. A czy Val był inny? Chester tyle zdążył usłyszeć w tym swoim krótkim żywocie, że nie stawiałby na to. Dlaczego zatem mu nie odpuszczał? Sam miało tym liche pojęcie. Może Niemiec roztacza wokół siebie wyczuwalne tylko dla bruneta feromony, obok których nie może przejść obojętnie?
Czyżby to był czas zmienić perfumy, Valentino?
- Zazdrosny? Jesteś w olbrzymim błędzie, Poison. - mówiąc, wyprostował się wraz z mężczyzną, o dziwo, nie puszczając go. No, możliwe, że miał taki plan, lecz był teraz nie do zrealizowania przez to uczepienie się szatyna. Jednakowoż wciąż trzymał jego rękę, obejmując go nieustannie, jakby rzeczywiście miał zamiar z nim tańczyć na trawniku za budynkiem szkolnym. - Ja jedynie jako starszak troszczę się o to, żebyś przez to zaczytanie aby nie stracił czujności. - i jakby przypieczętować swoje słowa, obrócił go, jakby właśnie to był kolejny element jej opracowanej przez niego choreografii, po czym nagle romantyzm scenki poszedł się mnożyć. Chester wykręcił Włochowi rękę za plecy, opierając się o niego, by się zgiął, żeby temu aby na myśl nie przyszło, aby się wyprostować. Zresztą, niewiele mógł zrobić w tej pozycji. Chyba, tego Chess nie obmyślił!
Ten chuligan i jakieś ludzkie uczucia, słabość do drugiego człowieka? On i miłość? Oj, to się nie łączyło, to nie miało prawa bytu. Mogło się wydawać inaczej, raczej, że Irlandczyk jest skrajnie kochliwą jednostką, głównie przez to, że nie tylko grzebał kolegom w telefonach, jak i również w ich bieliźnie. Jasne, że koleżankom też. A jak śmiesznie podskakiwały, jak się je klepnęło w pośladek! Pod sam sufit!
Jednakże to odurzenie przez rzekome motyle w brzuchu nie było mu znane. Nie chciał tego poznawać. To oznaczałoby uwiązanie, przykucie do jednego miejsca, do monotonii.. Zaś gdyby obejrzeć to z innej perspektywy, nie mógł. Według psychologów był do tego niezdolny. Nie czuł zażenowania, wielkiej przykrości, szczególnie ciepłych uczuć w stosunku do “drugiej połówki”, której, tak naprawdę, nigdy nie odznalazł. Może on był całością? A Valentino? Też był takim jednym, niepokrojonym jabłkiem? To tłumaczyłoby, dlaczego siedział sam na tyłach Riverdale i czytał ckliwe historyjki o bohaterach z nieskalanymi grzeszną myślą i uczynkiem niewiastami.
“Boże, istnieją jeszcze dziewice? Może takie je stwarzasz, ale przy okazji testujesz, czy dobre zrobiłeś!”
Przewrócił oczami, zaciskając wargi w cienką linię, a przez nos wypuszczając powietrze z płuc, zastanawiając się przy tym, jak bardzo Chester okaże mu swoją niedojrzałość, bo jak dotąd radził z tym sobie znakomicie i z każdą chwilą coraz bardziej tracił w ciemnych oczach Niemca. O ile nie stracił już na samym początku tej chorej znajomości, która dla pierwszaka była strasznie uciążliwa i najchętniej odciąłby się od chłopaka całkowicie, byleby tylko nie musieć go widzieć ani z nim rozmawiać. Uważał go za jeden wielki wrzód na dupie, który tylko pojawiał się i znikał w najgorszych i najmniej odpowiednich momentach życia każdego człowieka, muszącego borykać się z jego osobą, nawet na zwykłym szkolnym korytarzu.
Słowa jakie chwilę później padły z ust bruneta wcale jakoś specjalnie nie zaskoczyły Valentino, wręcz przeciwnie - właśnie czegoś w tym stylu się spodziewał, przez co nie wyglądał w żaden sposób na zdziwionego, a raczej znudzonego, chociaż ten pokaz siły chłopaka był na tyle irytujący, że nie pozwolił mu uśpić swoją czujność całkowicie. Zresztą przy kimś takim jak Heachthinghearn nie można było jej uśpić, bo równałoby się to z przegraną na dzień dobry.
I tak jak przeczuwał właśnie, tak też się stało. Z cichym syknięciem, spomiędzy zaciśniętych zębów, zgiął się w pół, choć w pierwszej chwili odruchowo spróbował uwolnić rękę i szybko tego pożałował, wyraźnie odczuwając jaki to ma bolesny skutek. Spojrzał do tyłu przez ramię, prosto w jasne tęczówki, aż zaczynając rozważać jakieś treningi aby móc w końcu porządnie odegrać się na starszym brunecie. Irytował go niesamowicie, a Val miał wrażenie, że tylko przy prawdziwym murze mógłby trochę powstrzymać swoje sadystyczne zapędy i może dopiero wtedy dałoby się z nim jakoś normalnie porozmawiać. Bez żadnych głupich docinek, komentarzy czy żarcików, od których drugoklasista nie stronił.
- Możesz mnie puścić, mendo wredna? – warknął wręcz, mając wrażenie, że to określenie idealnie pasuje do całokształtu Irlandczyka i raczej właśnie już dla niego pozostanie taką wredną mendą.
Nie zamierzał się siłować, dlatego też cierpliwie czekał, aż chłopak go puści albo jakoś zmieni uchwyt na bardziej wygodniejszy. Bo w końcu na pewno takie były, Włoch w to nawet nie wątpił. Pytanie jak dziwne były i jak długo Chester zamierzałby ich używać, o ile w ogóle.
Słowa jakie chwilę później padły z ust bruneta wcale jakoś specjalnie nie zaskoczyły Valentino, wręcz przeciwnie - właśnie czegoś w tym stylu się spodziewał, przez co nie wyglądał w żaden sposób na zdziwionego, a raczej znudzonego, chociaż ten pokaz siły chłopaka był na tyle irytujący, że nie pozwolił mu uśpić swoją czujność całkowicie. Zresztą przy kimś takim jak Heachthinghearn nie można było jej uśpić, bo równałoby się to z przegraną na dzień dobry.
I tak jak przeczuwał właśnie, tak też się stało. Z cichym syknięciem, spomiędzy zaciśniętych zębów, zgiął się w pół, choć w pierwszej chwili odruchowo spróbował uwolnić rękę i szybko tego pożałował, wyraźnie odczuwając jaki to ma bolesny skutek. Spojrzał do tyłu przez ramię, prosto w jasne tęczówki, aż zaczynając rozważać jakieś treningi aby móc w końcu porządnie odegrać się na starszym brunecie. Irytował go niesamowicie, a Val miał wrażenie, że tylko przy prawdziwym murze mógłby trochę powstrzymać swoje sadystyczne zapędy i może dopiero wtedy dałoby się z nim jakoś normalnie porozmawiać. Bez żadnych głupich docinek, komentarzy czy żarcików, od których drugoklasista nie stronił.
- Możesz mnie puścić, mendo wredna? – warknął wręcz, mając wrażenie, że to określenie idealnie pasuje do całokształtu Irlandczyka i raczej właśnie już dla niego pozostanie taką wredną mendą.
Nie zamierzał się siłować, dlatego też cierpliwie czekał, aż chłopak go puści albo jakoś zmieni uchwyt na bardziej wygodniejszy. Bo w końcu na pewno takie były, Włoch w to nawet nie wątpił. Pytanie jak dziwne były i jak długo Chester zamierzałby ich używać, o ile w ogóle.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Sro Mar 23, 2016 11:40 am
Sro Mar 23, 2016 11:40 am
- Menda? Niedobry Valen. - artykułując, zmienił wyraz twarzy, jakby wypowiedź gniewnie wyglądającego bruneta go znacznie ukuła w jego jakże wrażliwe wnętrze. On w ogóle posiadał coś w tym rodzaju? - Lubisz mnie tak obrażać? Ja Ci jedynie oferuję pomoc w rozciąganiu się na WF. Czujesz, jak Ci te bezmięsne witki pracują? - szydząc znowuż, pociągnął ciut mocniej za nadgarstek tkwiący w uścisku jego czarnych pazurów. Zaraz potem poluzował nieco chwyt, żeby aby temu kurczęciu kość ramienna nie wypadła poza staw. - Ojejku, jakie wkurzone dziecko, ojejejej.. - dodał, gdy nawiązał kontakt wzrokowy z manipulowanym ciałem.
Fuckt fucktem, że jemu osobiście średnio zależało na zdrowiu panicza, aczkolwiek wolał nie oberwać od płacącej odszkodowanie ciotuni. Zmasakrowałaby go pasem, a on jeszcze swoich atutów jak twarz chciał używać!
Gdy już wszystko wskazywało, a w szczególności dostępność przedramienia Niemca, na to, że pokrzywka była gwarantowana ze strony brutalnego bruneta, którą niejednokrotnie na nim stosował, zostawiając po sobie czerwone, piekące ślady. A tym razem Heachthinghearnowi odmieniło się zdanie na temat tortutowania swoich rówieśników, chcąc je praktykować umiarkowanie, podrażnić się za to nieco - trochę karcenia, trochę luzu.A gdy w grę wchodził Valentino, ta przerwa w teroryzowaniu miała wymiar perfidnego uwodzenia i molestowania seksualnego, gdyż, nie można było tego inaczej określić, niewyżyty grzesznik akurat miał chrapkę na tajemnice tego włoskiego ciałka.
O właśnie, do tej czynności Chester musiał mieć ten swój naturalny seksapil. Paskudny, trudny w obyciu charakter musiał nadrabiać cielesnością, która, co prawda, była przeciętnie pociągająca, aczkolwiek Irlanczyk jak najbardziej umiał wykorzystywać swoje zalety.
- Val, ale ty jesteś seksowny.. - napomknął, sycząc nad uchem ofierze, jakby sygnalizował, że zbliża się atak, a konkretyzując, natarcie na rozporek mężczyzny. - Aż przychodzi ochota na różne rzeczy.. - mrucząc mu do ucha, zachichotał jak wyzwolona nastolatka.
Zmuszony był zostawić jego lewe ramię w świętym spokoju, acz nie omieszkał teraz ot tak pozwolić zdobyczy/workowi treningowemu na ewakuację; ułożył mu podbródek na, tym razem, prawym ramieniu, dociskając go do siebie w zaborczy sposób. Wolną, lewą ręką objął go w tej niewidocznej talii, żeby opleść się wokół jego biodra, aby wymacać jego zamek w spodniach, za którego suwak pociągnął w jednej sekundzie, kciukiem rozpinając jego guzik, powoli i ostentacyjnie wsuwając tam swoje nieokiełznane przez żaden uścisk palce. Za to sam bezwstydnie ucisnął strategiczne miejsce Laguë, moszcząc się w okolicach bokserek chłopaka.
Fuckt fucktem, że jemu osobiście średnio zależało na zdrowiu panicza, aczkolwiek wolał nie oberwać od płacącej odszkodowanie ciotuni. Zmasakrowałaby go pasem, a on jeszcze swoich atutów jak twarz chciał używać!
Gdy już wszystko wskazywało, a w szczególności dostępność przedramienia Niemca, na to, że pokrzywka była gwarantowana ze strony brutalnego bruneta, którą niejednokrotnie na nim stosował, zostawiając po sobie czerwone, piekące ślady. A tym razem Heachthinghearnowi odmieniło się zdanie na temat tortutowania swoich rówieśników, chcąc je praktykować umiarkowanie, podrażnić się za to nieco - trochę karcenia, trochę luzu.A gdy w grę wchodził Valentino, ta przerwa w teroryzowaniu miała wymiar perfidnego uwodzenia i molestowania seksualnego, gdyż, nie można było tego inaczej określić, niewyżyty grzesznik akurat miał chrapkę na tajemnice tego włoskiego ciałka.
O właśnie, do tej czynności Chester musiał mieć ten swój naturalny seksapil. Paskudny, trudny w obyciu charakter musiał nadrabiać cielesnością, która, co prawda, była przeciętnie pociągająca, aczkolwiek Irlanczyk jak najbardziej umiał wykorzystywać swoje zalety.
- Val, ale ty jesteś seksowny.. - napomknął, sycząc nad uchem ofierze, jakby sygnalizował, że zbliża się atak, a konkretyzując, natarcie na rozporek mężczyzny. - Aż przychodzi ochota na różne rzeczy.. - mrucząc mu do ucha, zachichotał jak wyzwolona nastolatka.
Zmuszony był zostawić jego lewe ramię w świętym spokoju, acz nie omieszkał teraz ot tak pozwolić zdobyczy/workowi treningowemu na ewakuację; ułożył mu podbródek na, tym razem, prawym ramieniu, dociskając go do siebie w zaborczy sposób. Wolną, lewą ręką objął go w tej niewidocznej talii, żeby opleść się wokół jego biodra, aby wymacać jego zamek w spodniach, za którego suwak pociągnął w jednej sekundzie, kciukiem rozpinając jego guzik, powoli i ostentacyjnie wsuwając tam swoje nieokiełznane przez żaden uścisk palce. Za to sam bezwstydnie ucisnął strategiczne miejsce Laguë, moszcząc się w okolicach bokserek chłopaka.
Valentino był osobą, która nie potrzebowała zbyt wiele czasu na to, aby poznać czyjeś zamiary. Zwłaszcza takiego Chestera, który swoją postawą aż prosił się o to, żeby się na niego wkurzyć i utracić całą wewnętrzną równowagę. Niestety nie z Włochem takie numery. Jeśli utraci wobec niego cierpliwość, oznaczać to będzie jedynie, że właśnie spadł na przegraną pozycję i możliwe, że już do końca szkoły będzie skazany na tego upierdliwca, a raczej jego towarzystwo, które do najlepszych nie należało. Wystarczyło chociażby spojrzeć na to, co dzieje się teraz.
- Od kiedy takie obrażanie Cię rusza? Mogę się założyć, że w Twoim kierunku zdążyły polecieć już znacznie gorsze obelgi. – odezwał się, tonem może aż zbyt spokojnym, patrząc na to w jakiej niekomfortowej sytuacji się znajdował, jednak nie zamierzał srać po gaciach tylko dlatego, że jakiś starszy koleś się nudzi i nie ma na nim wyżyć swojej agresji. To, że akurat padło na niego uważał za czysty przypadek, a z przypadku nie traci się książęcej dumy.
Fakt, był wkurzony i z każdym kolejnym słowem bruneta to wkurzenie potęgowało, jednak na jego twarzy niewiele się zmieniało. Charakterystyczny spokój nie potrafił opuścić go nawet w takiej chwili, choć gdyby nie dobry dzień, to kto wie do czego mogłoby doprowadzić jego nieposkromione znerwicowanie.
To drażnienie się Heachthinghearna cisnęło mu na usta masę różnych, niezbyt miłych ani grzecznych słów, które jednak w sobie zatrzymał, woląc odpowiedzieć na ból niewyraźnym mamrotem, który już i tak przesycony był negatywnymi emocjami nastolatka. Teraz spodziewał się tylko dalszego znęcania, trwającego do momentu, w którym chłopak nie uznałby, że się znudził albo po prostu zauważyłby, że ciągnięcie tego nie ma sensu. Ale jakie było ogromne zdziwienie Niemca, kiedy zamiast tego zaczął być napast-... molestowany. Bo inaczej się tego ataku na jego krocze nazwać nie dało.
- Radzę Ci trzymać łapy przy sobie. Podobne spostrzeżenia również mógłbyś sobie darować. – syknął, nie czując potrzeby, by wysłuchiwać tego, jak bardzo się komuś podoba i do czego to sprowadza. Szczególnie, jeśli ktoś miał się obnosić się z tym w taki sposób, jaki właśnie zaprezentowała mu ta cholera.
Z wyraźnym niezadowoleniem, może nawet i odrazą, chwycił za ręce Chestera i stanowczo je od siebie odsunął, wyciągając przy okazji wszędobylską łapę ze swoich spodni, które zaraz potem zapiął, zachowując przy tym bezpieczną odległość. Wolał unikać takich incydentów, szczególnie na terenie szkoły, już pomijając fakt, że uparcie będzie bronił się przed tym, aby nie zaszło to za daleko.
- Jak zwykle za grosz wstydu. – skwitował, marszcząc swe czoło, które i tak przysłaniała rozjuszona grzywka, po czym podniósł książkę i z cichym prychnięciem odwrócił się na pięcie, ruszając w kierunku wyjścia z ogrodu. Nie miał zamiaru dłużej pozostawać w obecności bruneta albo chociaż w miejscu, w którym ten czuł się zbyt swobodnie. Musiał zmienić którąś z tych rzeczy, byleby tylko nie dopuścić do utraty własnej samokontroli.
- Od kiedy takie obrażanie Cię rusza? Mogę się założyć, że w Twoim kierunku zdążyły polecieć już znacznie gorsze obelgi. – odezwał się, tonem może aż zbyt spokojnym, patrząc na to w jakiej niekomfortowej sytuacji się znajdował, jednak nie zamierzał srać po gaciach tylko dlatego, że jakiś starszy koleś się nudzi i nie ma na nim wyżyć swojej agresji. To, że akurat padło na niego uważał za czysty przypadek, a z przypadku nie traci się książęcej dumy.
Fakt, był wkurzony i z każdym kolejnym słowem bruneta to wkurzenie potęgowało, jednak na jego twarzy niewiele się zmieniało. Charakterystyczny spokój nie potrafił opuścić go nawet w takiej chwili, choć gdyby nie dobry dzień, to kto wie do czego mogłoby doprowadzić jego nieposkromione znerwicowanie.
To drażnienie się Heachthinghearna cisnęło mu na usta masę różnych, niezbyt miłych ani grzecznych słów, które jednak w sobie zatrzymał, woląc odpowiedzieć na ból niewyraźnym mamrotem, który już i tak przesycony był negatywnymi emocjami nastolatka. Teraz spodziewał się tylko dalszego znęcania, trwającego do momentu, w którym chłopak nie uznałby, że się znudził albo po prostu zauważyłby, że ciągnięcie tego nie ma sensu. Ale jakie było ogromne zdziwienie Niemca, kiedy zamiast tego zaczął być napast-... molestowany. Bo inaczej się tego ataku na jego krocze nazwać nie dało.
- Radzę Ci trzymać łapy przy sobie. Podobne spostrzeżenia również mógłbyś sobie darować. – syknął, nie czując potrzeby, by wysłuchiwać tego, jak bardzo się komuś podoba i do czego to sprowadza. Szczególnie, jeśli ktoś miał się obnosić się z tym w taki sposób, jaki właśnie zaprezentowała mu ta cholera.
Z wyraźnym niezadowoleniem, może nawet i odrazą, chwycił za ręce Chestera i stanowczo je od siebie odsunął, wyciągając przy okazji wszędobylską łapę ze swoich spodni, które zaraz potem zapiął, zachowując przy tym bezpieczną odległość. Wolał unikać takich incydentów, szczególnie na terenie szkoły, już pomijając fakt, że uparcie będzie bronił się przed tym, aby nie zaszło to za daleko.
- Jak zwykle za grosz wstydu. – skwitował, marszcząc swe czoło, które i tak przysłaniała rozjuszona grzywka, po czym podniósł książkę i z cichym prychnięciem odwrócił się na pięcie, ruszając w kierunku wyjścia z ogrodu. Nie miał zamiaru dłużej pozostawać w obecności bruneta albo chociaż w miejscu, w którym ten czuł się zbyt swobodnie. Musiał zmienić którąś z tych rzeczy, byleby tylko nie dopuścić do utraty własnej samokontroli.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Sro Lip 13, 2016 10:43 am
Sro Lip 13, 2016 10:43 am
Złośliwiec syknął, gdy jego ofertę molestowania seksualnego odrzucono. Nie było to jakieś nadzwyczajne, że jego końskie, a czasem zbyt sugestywne i bezpośrednie zaloty są udaremniane przez oziębłość ofiary.
Choć tym razem to wzięcie swoich wszędobylskich rąk było dla niego nieco frustrujące, co było widać po jego wykrzywionych ustach, gdyby się na niego łypnęło w momencie odrywania się ciała od ciała. Aczkolwiek jak księżniczka każe.. Albo to, albo banicja. Czy też rzeczy o wiele bardziej sadystyczne, jak przypieczętowanie nieosiągalności dla Chestera (czyt. celibat).
─ Będziesz jeszcze błagał, Laguë. Ale wiesz, ja Ci nigdy nie poskąpię. ─ i tym też pozytywnym akcentem pożegnał na razie reprezentanta Quartz, jakby na dokładkę wymierzając mu cios otwartą dłonią w pośladki.
Jednym z tych gryzoni był on. Wysoki mężczyzna o patykowatych nogach, kościstych dłoniach, o średniej szerokości barków, jak i średniej tolerancji na alkohol. Zataczał się z lekka, toteż można było wywnioskować, że był pod jego wpływem. Szedł nie za szybko, nieco zgarbiony, ręce trzymał w kieszeni skórzanej kurtki, którą miał na grzbiecie, a która zlewała się w świetle parkowych lamp z jego smoliście czarnymi, roztrzepanymi włosami.
Zblazowany punk na gazie. Jakaś sensacja to to nie była. Natomiast ten raz po raz wycierał sobie nos rękawem koszulki, którą miał pod ramoneską, a na materiale zostawała czerwona smuga z jego obficie krwawiącego nosa. Być może krzywo szedł ze względu na to, że oberwał, może aż tak schlany nie był. Bólu głowy nie można było mu odmówić, jak o również tego, że średnio kontaktował i właściwie nie wiedział, dokąd idzie. Jedyne, co chciał, to położyć się do łóżka albo przynajmniej wetknąć sobie w nos tampon. Lecz znikąd apteki, kasy też.
─ Ej, przepraszam! ─ zawołał za jakąś ciemną postacią przed nią idącą, po czym odchrząknął wydzielinę zbierającą się w gardle. Nie widział wiele, gdyż sokołem nie był, też nie używał echolokacji, toteż trudno było mu stwierdzić, czy odzywa się do pana czy do pani. Widział, że ów osoba miała dłuższe włosy, więc zaryzykował. ─ Ma pani chusteczkę? Nie gwałcę, ani nie biję, chcę tylko chustkę. ─ dodał, gdyby miał zaraz zostać nazwany zboczeńcem i podany na psiarnię. No, był pieprzonym, niewyżytym idiotą, ale pohamujmy się troszkę. Przyspieszył nieco, zbliżając się do postaci, choć jego koordynacja ruchowa robiła mu bardzo brzydkie psikusy.
Choć tym razem to wzięcie swoich wszędobylskich rąk było dla niego nieco frustrujące, co było widać po jego wykrzywionych ustach, gdyby się na niego łypnęło w momencie odrywania się ciała od ciała. Aczkolwiek jak księżniczka każe.. Albo to, albo banicja. Czy też rzeczy o wiele bardziej sadystyczne, jak przypieczętowanie nieosiągalności dla Chestera (czyt. celibat).
─ Będziesz jeszcze błagał, Laguë. Ale wiesz, ja Ci nigdy nie poskąpię. ─ i tym też pozytywnym akcentem pożegnał na razie reprezentanta Quartz, jakby na dokładkę wymierzając mu cios otwartą dłonią w pośladki.
___
Była to godzina 21:30, więc ściemniło się już na tyle, aby wszystkie szmiry wyszły z nor, przecież to sobota. Byli to degeneraci wszelkiej maści z Vancouver i okolic, którzy lubili testować w trakcie ciszy nocnej nerwy mieszkańców osiedli i innych, także robiąc policjantom raz jeszcze egzaminy sprawnościowe, którzy nierzadko oblewali, wskutek czego te szczurki mogły rozbiec się do swoich kanałów.Jednym z tych gryzoni był on. Wysoki mężczyzna o patykowatych nogach, kościstych dłoniach, o średniej szerokości barków, jak i średniej tolerancji na alkohol. Zataczał się z lekka, toteż można było wywnioskować, że był pod jego wpływem. Szedł nie za szybko, nieco zgarbiony, ręce trzymał w kieszeni skórzanej kurtki, którą miał na grzbiecie, a która zlewała się w świetle parkowych lamp z jego smoliście czarnymi, roztrzepanymi włosami.
Zblazowany punk na gazie. Jakaś sensacja to to nie była. Natomiast ten raz po raz wycierał sobie nos rękawem koszulki, którą miał pod ramoneską, a na materiale zostawała czerwona smuga z jego obficie krwawiącego nosa. Być może krzywo szedł ze względu na to, że oberwał, może aż tak schlany nie był. Bólu głowy nie można było mu odmówić, jak o również tego, że średnio kontaktował i właściwie nie wiedział, dokąd idzie. Jedyne, co chciał, to położyć się do łóżka albo przynajmniej wetknąć sobie w nos tampon. Lecz znikąd apteki, kasy też.
─ Ej, przepraszam! ─ zawołał za jakąś ciemną postacią przed nią idącą, po czym odchrząknął wydzielinę zbierającą się w gardle. Nie widział wiele, gdyż sokołem nie był, też nie używał echolokacji, toteż trudno było mu stwierdzić, czy odzywa się do pana czy do pani. Widział, że ów osoba miała dłuższe włosy, więc zaryzykował. ─ Ma pani chusteczkę? Nie gwałcę, ani nie biję, chcę tylko chustkę. ─ dodał, gdyby miał zaraz zostać nazwany zboczeńcem i podany na psiarnię. No, był pieprzonym, niewyżytym idiotą, ale pohamujmy się troszkę. Przyspieszył nieco, zbliżając się do postaci, choć jego koordynacja ruchowa robiła mu bardzo brzydkie psikusy.
Akurat dzisiaj tak wyszło, że większość popołudnia Valentino spędził poza domem, zatrzymując go na mieście aż to późnych godzin. To nie tak, że na co dzień Włoch chodził grzecznie spać od razu po wieczorynce. Po prostu wolał nie szlajać się po nocy i niepotrzebnie nie narażać, wiedząc doskonale jakie ulice Vancouver potrafią być zdradzieckie. Jednakże tego dnia musiał zrobić ku temu wyjątek, ale na szczęście nie musiał wracać do domu z buta. W umówionym miejscu miał podjechać po niego ojciec, ale i tak trzeba było najpierw tam dotrzeć. Przemierzanie takiego kawałka drogi na pieszo było dla niego rzeczą absurdalną. Jeszcze nie zgłupiał aby tak się fatygować.
Idąc chodnikiem przed siebie, oddał się zupełnie swoim myślom, pogrążając w nich i jedynie czasem patrząc prosto by przypadkiem na kogoś lub coś nie wpaść. Akurat w tej okolicy nie było aż tak tłoczno i rzadko kiedy kogoś mijał czy widział po drugiej stronie ulicy. O tyle dobrze. Przynajmniej nie musiał tolerować obecności obcych ludzi, ani omijać ich szerokim łukiem.
W momencie, kiedy usłyszał za plecami wołanie, miał skrytą nadzieję, że to nie do niego, ale akurat nikogo innego w pobliżu nie było, choć nieznajomy wyraźnie mówił do płci przeciwnej. Ze zwykłej ciekawości obejrzał się za siebie, wcześniej spoglądając na zegarek zdobiący jego lewy nadgarstek. Zatrzymał się i w ciągu kilku następnych sekund rozpoznał ową osobę.
Chester.
Dlaczego właśnie on musiał się teraz mu napatoczyć? I dlaczego nie potrafił go nawet teraz tak po prostu zignorować? Brunet westchnął ciężko i podszedł do niego, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę chusteczek, którą od razu otworzył i jedną z nich podał starszemu chłopakowi.
- Gdybym Cię nie znał, może nawet bym w to uwierzył. - rzucił, przyglądając się krwawiącemu nosowi Irlandczyka, zastanawiając czy to efekt bójki, czy po prostu się wypieprzył, bo trzeźwy to raczej on nie był. Zapach mówił sam za siebie, jego krok również. - Daleko mieszkasz? - spytał, jakby faktycznie martwił się o to, czy ten da radę trafić do domu w jednym kawałku. Coś mu tam w duchu podpowiadało, że powinien od razu sobie odpuścić i zostawić go w spokoju, ale on zamiast tego wyciągał do niego rękę z pomocą. Z pewnej perspektywy mogłoby się to wydawać nawet całkiem żałosne, patrząc na to, że Heachthinghearn potrafi tylko go dręczyć i zawracać niepotrzebnie głowę różnymi pierdołami. Już nie wspominając o naruszaniu przestrzeni osobistej, co chyba było najbardziej irytujące.
Idąc chodnikiem przed siebie, oddał się zupełnie swoim myślom, pogrążając w nich i jedynie czasem patrząc prosto by przypadkiem na kogoś lub coś nie wpaść. Akurat w tej okolicy nie było aż tak tłoczno i rzadko kiedy kogoś mijał czy widział po drugiej stronie ulicy. O tyle dobrze. Przynajmniej nie musiał tolerować obecności obcych ludzi, ani omijać ich szerokim łukiem.
W momencie, kiedy usłyszał za plecami wołanie, miał skrytą nadzieję, że to nie do niego, ale akurat nikogo innego w pobliżu nie było, choć nieznajomy wyraźnie mówił do płci przeciwnej. Ze zwykłej ciekawości obejrzał się za siebie, wcześniej spoglądając na zegarek zdobiący jego lewy nadgarstek. Zatrzymał się i w ciągu kilku następnych sekund rozpoznał ową osobę.
Chester.
Dlaczego właśnie on musiał się teraz mu napatoczyć? I dlaczego nie potrafił go nawet teraz tak po prostu zignorować? Brunet westchnął ciężko i podszedł do niego, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę chusteczek, którą od razu otworzył i jedną z nich podał starszemu chłopakowi.
- Gdybym Cię nie znał, może nawet bym w to uwierzył. - rzucił, przyglądając się krwawiącemu nosowi Irlandczyka, zastanawiając czy to efekt bójki, czy po prostu się wypieprzył, bo trzeźwy to raczej on nie był. Zapach mówił sam za siebie, jego krok również. - Daleko mieszkasz? - spytał, jakby faktycznie martwił się o to, czy ten da radę trafić do domu w jednym kawałku. Coś mu tam w duchu podpowiadało, że powinien od razu sobie odpuścić i zostawić go w spokoju, ale on zamiast tego wyciągał do niego rękę z pomocą. Z pewnej perspektywy mogłoby się to wydawać nawet całkiem żałosne, patrząc na to, że Heachthinghearn potrafi tylko go dręczyć i zawracać niepotrzebnie głowę różnymi pierdołami. Już nie wspominając o naruszaniu przestrzeni osobistej, co chyba było najbardziej irytujące.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: A na cholerę Ci ten golfik?
Wto Sie 30, 2016 11:24 am
Wto Sie 30, 2016 11:24 am
Wiele zaryzykował tym truchtem, gdyż w jego stanie, który był notabene bliski upojenia alkoholowego, o faktyczne zarycie twarzą o beton nietrudno. Wyhamował przed zacienionym człowiekiem, którego sylwetka wraz z twarzą były wyraźniejsze z bliska, no, poza tym, lampa parkowa ułatwiała całą operację zidentyfikowania kogoś, kto miał bardzo znajomy głos, a ponadto człowieczek twierdził, że rzeczywiście się znali.
─ Co? Val? ─ mówiąc, zmarszczył brwi, wkładając defensywnie ręce w kieszenie, aczkolwiek to nie było za inteligentne, gdyż jego równowaga była fatalną współpracowniczką. ─ Co tu robisz? ─ zapytał tak, jakby parę dni temu nie molestował go seksualnie i nie dręczył, nabijając się z niego. Pociągnął rozwalonym nosem, a potem ocknął się nieco i wziął chusteczkę, którą przyłożył sobie do nosa, ostrożnie go wycierając.
Nie ma co, szanowny pan Laguë był ostatnią osobą, jakiej spodziewał się na swoim pijackim placu zabaw. Według wszelkich założeń pierwszaki teraz grzecznie siedzą w domkach, śpiąc, ewentualnie czytając sobie książeczkę na dobranoc, a tu takie zaskoczenie. Co Pan Chodzący Ideał robi o tej godzinie w ciemnym, pełnym potencjalnych napastników parku?
Innym mini szokiem był fakt, że Valen wykazał jakiekolwiek zainteresowanie jego stanem, jeżeli pytał o jego miejsce zamieszkania. Co nie zmienia faktu, że nieświeżość bijąca od Heachthinghearna świadczyła o tym, że ten nie odpowie mu. Syknął jedynie z bólu, drapiąc się wolną, niezakrwawioną ręką po potylicy.
─ Na przedmieściach. ─ mruknął przez nos. ─ A ty sam idziesz do domu czy jak? ─ zdziwił się trochę, przy czym rozejrzał się wokół za jakimś pojazdem wpasowującym się w bogate standardy panicza.
─ Co? Val? ─ mówiąc, zmarszczył brwi, wkładając defensywnie ręce w kieszenie, aczkolwiek to nie było za inteligentne, gdyż jego równowaga była fatalną współpracowniczką. ─ Co tu robisz? ─ zapytał tak, jakby parę dni temu nie molestował go seksualnie i nie dręczył, nabijając się z niego. Pociągnął rozwalonym nosem, a potem ocknął się nieco i wziął chusteczkę, którą przyłożył sobie do nosa, ostrożnie go wycierając.
Nie ma co, szanowny pan Laguë był ostatnią osobą, jakiej spodziewał się na swoim pijackim placu zabaw. Według wszelkich założeń pierwszaki teraz grzecznie siedzą w domkach, śpiąc, ewentualnie czytając sobie książeczkę na dobranoc, a tu takie zaskoczenie. Co Pan Chodzący Ideał robi o tej godzinie w ciemnym, pełnym potencjalnych napastników parku?
Innym mini szokiem był fakt, że Valen wykazał jakiekolwiek zainteresowanie jego stanem, jeżeli pytał o jego miejsce zamieszkania. Co nie zmienia faktu, że nieświeżość bijąca od Heachthinghearna świadczyła o tym, że ten nie odpowie mu. Syknął jedynie z bólu, drapiąc się wolną, niezakrwawioną ręką po potylicy.
─ Na przedmieściach. ─ mruknął przez nos. ─ A ty sam idziesz do domu czy jak? ─ zdziwił się trochę, przy czym rozejrzał się wokół za jakimś pojazdem wpasowującym się w bogate standardy panicza.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach