▲▼
Le Wygląd
"15 ci pasuje?"
Och, i to jeszcze jak. Dźwięki kuchennej krzątaniny układały się w harmonijną symfonię wraz ze stukotem psich pazurów i ciekawskim pomrukiwaniem pewnego mastifa, który najchętniej zakosztowałby ciasta jeszcze w fazie przed pieczeniem, zwyczajnie opróżniając miskę z mączno-jajecznej masy. Z drugiej jednak strony, czworonóg sam doskonale wiedział, że nie miał prawa nawet oddychać obok kuchennego blatu, kiedy jego właścicielka przygotowywała "romantyczną desero-kolację dla dwojga", gdzie dwojgiem miały być jego ulubione osobistości. Już podczas wspólnej wymiany wiadomości Shoshone jakimś dziwnym trafem domyślił się, z jakiej okazji na ustach Bentleyówny wykwitł aż tak szeroki, promienny uśmiech, który jednocześnie zdawał się być nieznośnie bezczelnym, wręcz wołając do jego zwierzęcych oczu "Mercury, Mercury, Mercury".
Niskie szczeknięcie dotarło do uszu blondynki, kiedy nastawiała czas pieczenia, a tuż za nim rozległ się charakterystyczny dźwięk gotowości tegoż sprzętu domowego. Po kolejnym "słowie" wyrzuconym przez psowate bydlę, dziewczyna wystąpiła z przestrzeni kuchennej i dotarła na łóżko, gdzie zdążyło już zadomowić się źródło całego tego hałasu. Wszystkie cztery łapska wyciągnięte na pełną długość, dziwacznie odchylona głowa i wywalony w najlepsze ozór. Komuś tu chyba było za dobrze. Bentley usadowiła się na brzegu materaca, nachylając w końcu nad cielskiem pupila, by - po kilkukrotnym poklepaniu go po futrzastym boczku - mruknąć:
- Złaź. - Srogi wyraz twarzy był tylko potwierdzeniem faktu, iż czas na żarty skończył się dawno temu, a jakikolwiek sprzeciw ze strony tej kupy mięśni skończyłby się zamknięciem go w łazience. Dziś miał oczekiwać gościa przy drzwiach, skoro ten miał się zjawić całkiem niedługo, a sama Yona z pewnych oczywistych przyczyn otworzyć ich nie mogła.
"- Jaki lubisz kolor?
- Czarny. Ewentualnie połączenie czerni i bieli."
W końcu cała niespodzianka wzięłaby w łeb wraz z przygotowaniami. Teraz pozostawało tylko owinąć prezent i wyczekiwać dzwonka do drzwi.
"15 ci pasuje?"
Och, i to jeszcze jak. Dźwięki kuchennej krzątaniny układały się w harmonijną symfonię wraz ze stukotem psich pazurów i ciekawskim pomrukiwaniem pewnego mastifa, który najchętniej zakosztowałby ciasta jeszcze w fazie przed pieczeniem, zwyczajnie opróżniając miskę z mączno-jajecznej masy. Z drugiej jednak strony, czworonóg sam doskonale wiedział, że nie miał prawa nawet oddychać obok kuchennego blatu, kiedy jego właścicielka przygotowywała "romantyczną desero-kolację dla dwojga", gdzie dwojgiem miały być jego ulubione osobistości. Już podczas wspólnej wymiany wiadomości Shoshone jakimś dziwnym trafem domyślił się, z jakiej okazji na ustach Bentleyówny wykwitł aż tak szeroki, promienny uśmiech, który jednocześnie zdawał się być nieznośnie bezczelnym, wręcz wołając do jego zwierzęcych oczu "Mercury, Mercury, Mercury".
Niskie szczeknięcie dotarło do uszu blondynki, kiedy nastawiała czas pieczenia, a tuż za nim rozległ się charakterystyczny dźwięk gotowości tegoż sprzętu domowego. Po kolejnym "słowie" wyrzuconym przez psowate bydlę, dziewczyna wystąpiła z przestrzeni kuchennej i dotarła na łóżko, gdzie zdążyło już zadomowić się źródło całego tego hałasu. Wszystkie cztery łapska wyciągnięte na pełną długość, dziwacznie odchylona głowa i wywalony w najlepsze ozór. Komuś tu chyba było za dobrze. Bentley usadowiła się na brzegu materaca, nachylając w końcu nad cielskiem pupila, by - po kilkukrotnym poklepaniu go po futrzastym boczku - mruknąć:
- Złaź. - Srogi wyraz twarzy był tylko potwierdzeniem faktu, iż czas na żarty skończył się dawno temu, a jakikolwiek sprzeciw ze strony tej kupy mięśni skończyłby się zamknięciem go w łazience. Dziś miał oczekiwać gościa przy drzwiach, skoro ten miał się zjawić całkiem niedługo, a sama Yona z pewnych oczywistych przyczyn otworzyć ich nie mogła.
"- Jaki lubisz kolor?
- Czarny. Ewentualnie połączenie czerni i bieli."
W końcu cała niespodzianka wzięłaby w łeb wraz z przygotowaniami. Teraz pozostawało tylko owinąć prezent i wyczekiwać dzwonka do drzwi.
Dawno u niej nie był.
No, może nie aż tak. Niemniej z pewnością minęły przynajmniej z dwa tygodnie. Dziwne, że nie wpadli do tej pory na siebie na korytarzu. Zerknął na ekran telefonu sprawdzając godzinę.
14.55 wyrobimy się.
Bez problemu.
Gdybym nie kazał ci ruszyć dupy, jak nic byś się spóźnił.
Ale się nie spóźniłem, nie?
Szedł po schodach, darując sobie wjechanie na górę windą. Nie był aż tak leniwy. Odnalazł numer do Yony na liście kontaktów i wysłał jej krótkiego smsa, tak czy inaczej stukając parę razy do drzwi.
- Yona?
Odezwał się na głos do drzwi, a te skrzypnęły stając przed nim otworem. W jego oczach błysnęło zaskoczenie, gdy zamiast dziewczyny, ujrzał przed sobą wielkie psie bydle. Doskonale znajome bydle. Momentalnie na jego twarz wypłynął szczery uśmiech. Kucnął by dorwać psa i porządnie wytarmosić go za uszy, zaraz drapiąc palcami po karku.
- Co tam, parszywa mordo? Chyba się nie stęskniłeś?
Zapytał gładząc dłonią jego grzbiet. Trwał przez dłuższą chwilę w takiej pozycji i właściwie niewiele wskazywało na to, by miał szybko zwierzakowi odpuścić.
Przyszedłeś tu do psa, czy do laski, kretynie?
Zamknij mordę. Co jest złego w przywitaniu się?
To że zawsze jak coś ma futro i robi 'szczek' to ślinisz się i szczerzysz do tego jak idiota.
Nie faworyzuję psów.
... nie o to mi chodziło.
Dobra, daj spokój.
Przejechał po raz ostatni dłonią po łbie Szyszka, drapiąc go za uchem i wyprostował się, zamykając drzwi do mieszkania. Zrobił krok w przód i przeciągnął się, przechodząc do salonu, gdy rozejrzeć się dookoła oceniającym spojrzeniem, zupełnie jakby próbował znaleźć jakikolwiek element, który różnił się od czasu jego poprzedniej wizyty. Zaraz postanowił się jednak cofnąć, by bezwstydnie zacząć przeszukiwania kuchni.
- Hej Bentley, jak nie wyjdziesz to wyjem ci pół lodówki.
Rzucił głośno, upewniając się że go usłyszy i oparł tyłem o blat, puszczając oczko psu, zupełnie jakby ustalili we dwójkę jakiś tajemniczy plan, do którego jego właścicielka nie miała dostępu. Na jego twarz powrócił jednak obojętny wyraz, a oczy straciły blask w typowym dla siebie stylu. Znów był tym samym Blackiem co zawsze, z tą różnicą, że obecnie wyraźnie wyczekiwał aż dziewczyna postanowi się pokazać. Może przyszedł jak akurat szykowała się w łazience? W końcu miała mieć dla niego niespodziankę. Jeśli o niego chodziło, mógł poczekać. Byle nie za długo.
No, może nie aż tak. Niemniej z pewnością minęły przynajmniej z dwa tygodnie. Dziwne, że nie wpadli do tej pory na siebie na korytarzu. Zerknął na ekran telefonu sprawdzając godzinę.
14.55 wyrobimy się.
Bez problemu.
Gdybym nie kazał ci ruszyć dupy, jak nic byś się spóźnił.
Ale się nie spóźniłem, nie?
Szedł po schodach, darując sobie wjechanie na górę windą. Nie był aż tak leniwy. Odnalazł numer do Yony na liście kontaktów i wysłał jej krótkiego smsa, tak czy inaczej stukając parę razy do drzwi.
- Yona?
Odezwał się na głos do drzwi, a te skrzypnęły stając przed nim otworem. W jego oczach błysnęło zaskoczenie, gdy zamiast dziewczyny, ujrzał przed sobą wielkie psie bydle. Doskonale znajome bydle. Momentalnie na jego twarz wypłynął szczery uśmiech. Kucnął by dorwać psa i porządnie wytarmosić go za uszy, zaraz drapiąc palcami po karku.
- Co tam, parszywa mordo? Chyba się nie stęskniłeś?
Zapytał gładząc dłonią jego grzbiet. Trwał przez dłuższą chwilę w takiej pozycji i właściwie niewiele wskazywało na to, by miał szybko zwierzakowi odpuścić.
Przyszedłeś tu do psa, czy do laski, kretynie?
Zamknij mordę. Co jest złego w przywitaniu się?
To że zawsze jak coś ma futro i robi 'szczek' to ślinisz się i szczerzysz do tego jak idiota.
Nie faworyzuję psów.
... nie o to mi chodziło.
Dobra, daj spokój.
Przejechał po raz ostatni dłonią po łbie Szyszka, drapiąc go za uchem i wyprostował się, zamykając drzwi do mieszkania. Zrobił krok w przód i przeciągnął się, przechodząc do salonu, gdy rozejrzeć się dookoła oceniającym spojrzeniem, zupełnie jakby próbował znaleźć jakikolwiek element, który różnił się od czasu jego poprzedniej wizyty. Zaraz postanowił się jednak cofnąć, by bezwstydnie zacząć przeszukiwania kuchni.
- Hej Bentley, jak nie wyjdziesz to wyjem ci pół lodówki.
Rzucił głośno, upewniając się że go usłyszy i oparł tyłem o blat, puszczając oczko psu, zupełnie jakby ustalili we dwójkę jakiś tajemniczy plan, do którego jego właścicielka nie miała dostępu. Na jego twarz powrócił jednak obojętny wyraz, a oczy straciły blask w typowym dla siebie stylu. Znów był tym samym Blackiem co zawsze, z tą różnicą, że obecnie wyraźnie wyczekiwał aż dziewczyna postanowi się pokazać. Może przyszedł jak akurat szykowała się w łazience? W końcu miała mieć dla niego niespodziankę. Jeśli o niego chodziło, mógł poczekać. Byle nie za długo.
"Yona"
Yongnieszka już dawno tutaj nie mieszka. Rządy przejął Shoshone, który to był z tego bardzo zadowolony, a na alarm zapowiadający gościa zareagował wręcz euforią. Wariujący ogon, wirujący na wszystkie strony. Przebieranie łapami, niczym na jakimś maratonie. Generalnie wszystko. W końcu jednak jedna z ciężkich łap mastiffa uderzyła o klamkę, dociskając ją do dołu. Nie minęła nawet chwila, a radość psiaka (psiska) doskoczyła do maksymalnego poziomu. Zaczął podskakiwać, jak ostatni idiota, okrążając czarnowłosego i trącając nosem jego dłonie, prosząc się o choćby najmniejszą pieszczotę. Przecież, zaraz po jego właścicielce, Black był jego najlepszym przyjacielem. Na pytanie młodego mężczyzny szczeknął znacząco, unosząc na chwilę jedną z przednich łap, w następnej kolejności pozwalając sobie na przesunięcie swoim ogromnym jęzorem po wierzchu ludzkiej dłoni i podreptanie za swoim towarzyszem aż do kuchni. Wykańczająca swoje dzieło blondynka z kolei postanowiła załatwić to zgoła spokojniej.
- Daruj sobie, zaraz napchasz sobie gębę ciastem.
Ominęły go subtelnie kołyszące się biodra i ich widok, zapewne przyprawiający co bardziej cnotliwych panów (lub panie - nie wnikamy w preferencje) o wypieki na twarzy, jednakże uszu Mercury'ego bez problemu mógł dosięgnąć cichy, powolny stukot kolejno stawianych w wysokich butach kroków. Ostatnim, co usłyszał przed kolejnymi słowami trzecioklasistki, było kilkukrotne cmoknięcie, jakby chciała aż powiedzieć "oj, Mercury, Mercury".
- Bywasz strasznie niecierpliwy. - Lekki, dźwięczny ton opuścił ledwie muśnięte różanym błyszczykiem usta, kiedy Czirokezka zastukała paznokciami o jedną z szafek, w ułamku sekundy ukazując się dwubarwnym oczom młodzieńca, u boku którego wciąż siedział zadowolony z życia czworonóg. Ustąpił jej miejsca natomiast, gdy tylko posłała mu porozumiewawcze spojrzenie - doprawdy, niektóre zwierzęta były aż nazbyt rozumne - wreszcie samej dobijając do swojego portu. Ułożyła dłonie po obu stronach bruneta, zaraz jednak jedną z nich chwyciła za jego własną rękę, ostatecznie miejscowiąc ją u dołu swoich pleców.
Była zdecydowanie za krótka. Zbyt nieprzyzwoita. Wyzywająca. Nadmiar materiału mógł zostać użyty do dodania długości, a nie uroczych falbanek, nadających całemu temu perwersyjnemu ewenementowi jakiegokolwiek uroku. Czerń wyjątkowo atrakcyjnie komponowała się z bufiastymi rękawkami i kontrastującym, białym fartuszkiem, a także tiulową halką, niewiele dłuższą od samej podstawy stroju. Dorzućmy do tego jeszcze niedopięte guziki czy czarne pończochy, ejmen.
Przynajmniej można to było uznać za udaną niespodziankę.
- Ładnie dziś wyglądasz. - Podjęła po chwilowej ciszy, przesunąwszy opuszką palca po linii jego żuchwy, ostatecznie chwytając delikatnie gładki podbródek chłopaka. - Chyba wziąłeś sobie do serca słowo "randka".
Nie miał jednak szansy na odpowiedź, o ile odpowiednio mocno się nie streścił - usta dwojga nastolatków zaraz złączyły się w krótkim, nic nieznaczącym pocałunku bez konkretnego wyrazu, przerwanym przez piskliwy sygnał o zakończonej pracy piekarnika. Uraczyła go jeszcze tylko krótkim spojrzeniem spod przymrużonych powiek, nim wyłączyła niezawodny sprzęt AGD, który miał zalać ich nozdrza wspaniałym zapachem ciasta z rabarbarem tuż po jego otwarciu. Zresztą, to też uczyniła Bentley, uwalniając wszystkie aromaty razem z buchającym z kuchenki gorącem. Chwyciła charakterystyczną, metalową formę, oczywiście wkładając uprzednio kuchenne rękawice, po czym postawiła ją na ustawionej już na blacie stalowej kracie.
- Nie wiem, czy wolałbyś najpierw zjeść, czy masz inne plany, ale chyba lepiej poczekać, aż ostygnie, co?
W tym czasie to on zdązy się rozgrzać. Na przykład wtedy, gdy bezwstydnie przyciągnęła go do siebie za klapy kurtki w celu muśnięcia ustami boku jego szyi.
Ach, te kiepskie teksty.
Yongnieszka już dawno tutaj nie mieszka. Rządy przejął Shoshone, który to był z tego bardzo zadowolony, a na alarm zapowiadający gościa zareagował wręcz euforią. Wariujący ogon, wirujący na wszystkie strony. Przebieranie łapami, niczym na jakimś maratonie. Generalnie wszystko. W końcu jednak jedna z ciężkich łap mastiffa uderzyła o klamkę, dociskając ją do dołu. Nie minęła nawet chwila, a radość psiaka (psiska) doskoczyła do maksymalnego poziomu. Zaczął podskakiwać, jak ostatni idiota, okrążając czarnowłosego i trącając nosem jego dłonie, prosząc się o choćby najmniejszą pieszczotę. Przecież, zaraz po jego właścicielce, Black był jego najlepszym przyjacielem. Na pytanie młodego mężczyzny szczeknął znacząco, unosząc na chwilę jedną z przednich łap, w następnej kolejności pozwalając sobie na przesunięcie swoim ogromnym jęzorem po wierzchu ludzkiej dłoni i podreptanie za swoim towarzyszem aż do kuchni. Wykańczająca swoje dzieło blondynka z kolei postanowiła załatwić to zgoła spokojniej.
- Daruj sobie, zaraz napchasz sobie gębę ciastem.
Ominęły go subtelnie kołyszące się biodra i ich widok, zapewne przyprawiający co bardziej cnotliwych panów (lub panie - nie wnikamy w preferencje) o wypieki na twarzy, jednakże uszu Mercury'ego bez problemu mógł dosięgnąć cichy, powolny stukot kolejno stawianych w wysokich butach kroków. Ostatnim, co usłyszał przed kolejnymi słowami trzecioklasistki, było kilkukrotne cmoknięcie, jakby chciała aż powiedzieć "oj, Mercury, Mercury".
- Bywasz strasznie niecierpliwy. - Lekki, dźwięczny ton opuścił ledwie muśnięte różanym błyszczykiem usta, kiedy Czirokezka zastukała paznokciami o jedną z szafek, w ułamku sekundy ukazując się dwubarwnym oczom młodzieńca, u boku którego wciąż siedział zadowolony z życia czworonóg. Ustąpił jej miejsca natomiast, gdy tylko posłała mu porozumiewawcze spojrzenie - doprawdy, niektóre zwierzęta były aż nazbyt rozumne - wreszcie samej dobijając do swojego portu. Ułożyła dłonie po obu stronach bruneta, zaraz jednak jedną z nich chwyciła za jego własną rękę, ostatecznie miejscowiąc ją u dołu swoich pleców.
Była zdecydowanie za krótka. Zbyt nieprzyzwoita. Wyzywająca. Nadmiar materiału mógł zostać użyty do dodania długości, a nie uroczych falbanek, nadających całemu temu perwersyjnemu ewenementowi jakiegokolwiek uroku. Czerń wyjątkowo atrakcyjnie komponowała się z bufiastymi rękawkami i kontrastującym, białym fartuszkiem, a także tiulową halką, niewiele dłuższą od samej podstawy stroju. Dorzućmy do tego jeszcze niedopięte guziki czy czarne pończochy, ejmen.
Przynajmniej można to było uznać za udaną niespodziankę.
- Ładnie dziś wyglądasz. - Podjęła po chwilowej ciszy, przesunąwszy opuszką palca po linii jego żuchwy, ostatecznie chwytając delikatnie gładki podbródek chłopaka. - Chyba wziąłeś sobie do serca słowo "randka".
Nie miał jednak szansy na odpowiedź, o ile odpowiednio mocno się nie streścił - usta dwojga nastolatków zaraz złączyły się w krótkim, nic nieznaczącym pocałunku bez konkretnego wyrazu, przerwanym przez piskliwy sygnał o zakończonej pracy piekarnika. Uraczyła go jeszcze tylko krótkim spojrzeniem spod przymrużonych powiek, nim wyłączyła niezawodny sprzęt AGD, który miał zalać ich nozdrza wspaniałym zapachem ciasta z rabarbarem tuż po jego otwarciu. Zresztą, to też uczyniła Bentley, uwalniając wszystkie aromaty razem z buchającym z kuchenki gorącem. Chwyciła charakterystyczną, metalową formę, oczywiście wkładając uprzednio kuchenne rękawice, po czym postawiła ją na ustawionej już na blacie stalowej kracie.
- Nie wiem, czy wolałbyś najpierw zjeść, czy masz inne plany, ale chyba lepiej poczekać, aż ostygnie, co?
W tym czasie to on zdązy się rozgrzać. Na przykład wtedy, gdy bezwstydnie przyciągnęła go do siebie za klapy kurtki w celu muśnięcia ustami boku jego szyi.
Ach, te kiepskie teksty.
Mercury miał jedną żelazną zasadę. Nigdy nie daj sobie wejść na łeb, nieważne jak bardzo kogoś lubisz.
I jak bardzo się do tego nie przyznajesz.
Początkowy szczery uśmiech szybko zniknął, choć nadal jego dłonie wędrowały od czasu do czasu na łeb Shoshone'a, drapiąc go za uchem czy trącając zaczepnie nos. Jednocześnie postukiwał palcami o blat, czekając aż w końcu dziewczyna postanowi się przed nich stawić. I tak się właśnie stało.
Obrócił się w odpowiednią stronę słysząc jej głos i zabrał dłoń od psa, dając wyraźny sygnał, że czas drapania się skończył. Przewrócił oczami na jej cmokanie i przejechał wzrokiem od góry do dołu, przyglądając się jej uważnie.
- Samym ciastem? Zjadłbym coś jeszcze.
Rzucił, nie ruszając się nawet o centymetr gdy rzekomo odcięła mu drogę ucieczki, umieszczając dłonie po obu jego stronach.
Spójrzcie tylko jak się rządzi.
Rządzi się póki może.
Jego ręka wylądowała na jej plecach, mimo to nadal jak na złość stał w miejscu, kompletnie nie reagując. Niewzruszony wzrok tylko potęgował wrażenie, że całe przedstawienie dziewczyny nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Przesuwał nim nieustannie po falbankach i wszelkich innych elementach ubioru, lecz jego twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji. Podobało mu się, nie podobało? Z reguły inni widząc chłodną maskę, z góry zakładali, że w jakiś sposób nie trafili w gust rozmówcy, który traktuje ich z dystansem, czekając aż zejdą mu z oczu.
Jak dobrze musiał się bawić, odgrywając coś podobnego na oczach Yony?
Podczas gdy mówiła, zawiesił wzrok na jej piersiach, zupełnie jakby to właśnie stamtąd dochodził jej głos. Czy wszyscy mężczyźni nie byli przekonani, że biust kobiety jest jak druga para oczu? A matka zawsze go uczyła, że z rozmówcą trzeba utrzymywać kontakt wzrokowy, by dowieść swoich szczerych intencji. Była to jedna z lekcji, które bardzo mocno wziął sobie do serca.
- Wolałbym komplement w stylu "Merc, jesteś taki przystojny", ale zawsze jestem przystojny, więc nie dziwię się, że wybrałaś inny zestaw pochwał.
Mimowolnie przeniósł wzrok na jej twarz, gdy chwyciła go za podbródek i skupił się na różnobarwnych tęczówkach.
Poczuł jej usta na swoich, nadal pozostawał jednak niewzruszony w żaden sposób nie reagując. Zamiast tego, powędrował spojrzeniem w stronę piekarnika, zupełnie jakby przygotowywane w nim jedzenie stało znacznie wyżej w hierarchii niż odpowiedź na jej zbliżenie. Odsunął się nieznacznie w bok, by ułatwić jej dostęp i cierpliwie czekał ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami. Ściągnął jej bezczelnie z rąk kuchenne rękawice i rzucił na ziemię, unosząc brew.
- Jestem głodny.
Tym razem nie dał się tak łatwo. Pozwolił się przyciągnąć, zaparł się jednak bez trudu, by uniemożliwić jej zmuszenie go do pochylenia się w jej stronę. W końcu nie była taka niska, zawsze mogła się wychylić w jego stronę.
Ale Yona dobrze wiedziała, że muśnięcie ustami szyi, było ciosem poniżej pasa. Wydał z siebie niski, warkotliwy pomruk i złapał ją stanowczo za nadgarstek. Obrócił ją w ułamku sekundy i przygniótł do ściany, unieruchamiając jej dłonie po obu stronach głowy. Nie bawił się w żadne delikatne pocałunki, które próbowała na nim wcześniej wymusić. Gdyby chciał się bawić w niewinnego gimnazjalistę, poderwałby jakąś lolitę.
Jego usta naparły zdecydowanie na jej, rozchylając je bezczelnie językiem, którym wtargnął do środka nie zważając na to czy jego obecność była mile widziana, czy też nie. Musnął lekko jej podniebienie, zaraz przesuwając kolczykiem po czubku jej języka, aby następnie okrążyć go parę razy. Cały czas przyglądał jej się spod półprzymkniętych powiek, zupełnie jakby nie chciał przegapić jej reakcji. Uwolnił jej nadgarstki z uścisku, a jedna z jego dłoni wylądowała na prawej pończosze, sunąc bezwstydnie do góry. Palce zjechały w bok, wsuwając się między nogi dziewczyny i zatrzymały na samej górnej granicy wewnętrznej części uda. Druga ręka wylądowała na jej karku, przesuwając się w dół, by w ostateczności oprzeć się na obojczyku.
Język chłopaka wycofał się w ułamku sekundy, a jego usta uciekły od Yony, przesuwając się po kości policzkowej. Złapał ją lekko zębami za płatek ucha, drażniąc gorącym oddechem, nadal nic nie wskazywało, by miał się wycofać. Musnął nosem żuchwę Czirokezki i...
Odsunął się.
Podrapał się po karku, przejeżdżając bezczelnie językiem po swojej dolnej wardze w aż nazbyt wymownym geście i odwrócił jakby nigdy nic w stronę ciasta, pochylając nad nim, by nacieszyć się przyjemnym zapachem.
- Chyba dłużej nie wytrzymam.
I jak bardzo się do tego nie przyznajesz.
Początkowy szczery uśmiech szybko zniknął, choć nadal jego dłonie wędrowały od czasu do czasu na łeb Shoshone'a, drapiąc go za uchem czy trącając zaczepnie nos. Jednocześnie postukiwał palcami o blat, czekając aż w końcu dziewczyna postanowi się przed nich stawić. I tak się właśnie stało.
Obrócił się w odpowiednią stronę słysząc jej głos i zabrał dłoń od psa, dając wyraźny sygnał, że czas drapania się skończył. Przewrócił oczami na jej cmokanie i przejechał wzrokiem od góry do dołu, przyglądając się jej uważnie.
- Samym ciastem? Zjadłbym coś jeszcze.
Rzucił, nie ruszając się nawet o centymetr gdy rzekomo odcięła mu drogę ucieczki, umieszczając dłonie po obu jego stronach.
Spójrzcie tylko jak się rządzi.
Rządzi się póki może.
Jego ręka wylądowała na jej plecach, mimo to nadal jak na złość stał w miejscu, kompletnie nie reagując. Niewzruszony wzrok tylko potęgował wrażenie, że całe przedstawienie dziewczyny nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Przesuwał nim nieustannie po falbankach i wszelkich innych elementach ubioru, lecz jego twarz nie zdradzała absolutnie żadnych emocji. Podobało mu się, nie podobało? Z reguły inni widząc chłodną maskę, z góry zakładali, że w jakiś sposób nie trafili w gust rozmówcy, który traktuje ich z dystansem, czekając aż zejdą mu z oczu.
Jak dobrze musiał się bawić, odgrywając coś podobnego na oczach Yony?
Podczas gdy mówiła, zawiesił wzrok na jej piersiach, zupełnie jakby to właśnie stamtąd dochodził jej głos. Czy wszyscy mężczyźni nie byli przekonani, że biust kobiety jest jak druga para oczu? A matka zawsze go uczyła, że z rozmówcą trzeba utrzymywać kontakt wzrokowy, by dowieść swoich szczerych intencji. Była to jedna z lekcji, które bardzo mocno wziął sobie do serca.
- Wolałbym komplement w stylu "Merc, jesteś taki przystojny", ale zawsze jestem przystojny, więc nie dziwię się, że wybrałaś inny zestaw pochwał.
Mimowolnie przeniósł wzrok na jej twarz, gdy chwyciła go za podbródek i skupił się na różnobarwnych tęczówkach.
Poczuł jej usta na swoich, nadal pozostawał jednak niewzruszony w żaden sposób nie reagując. Zamiast tego, powędrował spojrzeniem w stronę piekarnika, zupełnie jakby przygotowywane w nim jedzenie stało znacznie wyżej w hierarchii niż odpowiedź na jej zbliżenie. Odsunął się nieznacznie w bok, by ułatwić jej dostęp i cierpliwie czekał ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami. Ściągnął jej bezczelnie z rąk kuchenne rękawice i rzucił na ziemię, unosząc brew.
- Jestem głodny.
Tym razem nie dał się tak łatwo. Pozwolił się przyciągnąć, zaparł się jednak bez trudu, by uniemożliwić jej zmuszenie go do pochylenia się w jej stronę. W końcu nie była taka niska, zawsze mogła się wychylić w jego stronę.
Ale Yona dobrze wiedziała, że muśnięcie ustami szyi, było ciosem poniżej pasa. Wydał z siebie niski, warkotliwy pomruk i złapał ją stanowczo za nadgarstek. Obrócił ją w ułamku sekundy i przygniótł do ściany, unieruchamiając jej dłonie po obu stronach głowy. Nie bawił się w żadne delikatne pocałunki, które próbowała na nim wcześniej wymusić. Gdyby chciał się bawić w niewinnego gimnazjalistę, poderwałby jakąś lolitę.
Jego usta naparły zdecydowanie na jej, rozchylając je bezczelnie językiem, którym wtargnął do środka nie zważając na to czy jego obecność była mile widziana, czy też nie. Musnął lekko jej podniebienie, zaraz przesuwając kolczykiem po czubku jej języka, aby następnie okrążyć go parę razy. Cały czas przyglądał jej się spod półprzymkniętych powiek, zupełnie jakby nie chciał przegapić jej reakcji. Uwolnił jej nadgarstki z uścisku, a jedna z jego dłoni wylądowała na prawej pończosze, sunąc bezwstydnie do góry. Palce zjechały w bok, wsuwając się między nogi dziewczyny i zatrzymały na samej górnej granicy wewnętrznej części uda. Druga ręka wylądowała na jej karku, przesuwając się w dół, by w ostateczności oprzeć się na obojczyku.
Język chłopaka wycofał się w ułamku sekundy, a jego usta uciekły od Yony, przesuwając się po kości policzkowej. Złapał ją lekko zębami za płatek ucha, drażniąc gorącym oddechem, nadal nic nie wskazywało, by miał się wycofać. Musnął nosem żuchwę Czirokezki i...
Odsunął się.
Podrapał się po karku, przejeżdżając bezczelnie językiem po swojej dolnej wardze w aż nazbyt wymownym geście i odwrócił jakby nigdy nic w stronę ciasta, pochylając nad nim, by nacieszyć się przyjemnym zapachem.
- Chyba dłużej nie wytrzymam.
Mastiff zaskomlał cicho, jeszcze jeden ostatni raz trącając dłoń młodzieńca, jak gdyby chciał przez to utargować choćby kilka dodatkowych sekund na otrzymywanie kolejnych pieszczot. Zupełnie, jak gdyby był wyzewnętrznieniem wszelkich myśli jego właścicielki, gdy chwilę później ta zajęła jego miejsce. Oczywistym było, że próbowała zrobić dosłownie wszystko, żeby już od pierwszej minuty poszło z górki.
Z tym, że ten idiota jak zwykle uwielbiał się drażnić. Doprowadzał ją do szału swoim pokerowym wyrazem twarzy, zupełnie, jak gdyby od początku tego spotkania trzymał na niej jakąś maskę, ukrywając za nią prawdziwe oblicze, jednocześnie zapewne wyśmiewając ją w najlepsze we własnej głowie. No była tego pewna. Całkowicie, kurwa, pewna.
- Dzieciaki takie, jak Ty, są urocze, nie przystojne,kouhai. - Odparła zgryźliwie, nie racząc go choćby krótkim, przelotnym spojrzeniem. Zapewne nawet taki typ kobiety, jaki przedstawiała swoją osobą, nie mógł spoglądać rozmówcy prosto w oczy podczas wypowiadania takiego kłamstwa.
- Ale niech Ci będzie. Merc, jesteś taki przystojny.
Parsknęła, w ostateczności wywracając oczyma w żartobliwym wyrazie, nim jeszcze raz wyciągnęła rękę w jego kierunku. I to wcale nie tak, że było już na to za późno, a ona wręcz celowo wpadła w pułapkę, jaką zastawił na nią brunet.
Bingo.
Pewnie nawet nie zauważył, kiedy półuśmieszek samozadowolenia wykwitł na jej ustach tuż przed chwilą pocałunku. Oczywiście, że nie obyło się bez pewnego zaskoczenia, kiedy tak nagle postanowił dosłownie przyprzeć ją do muru, o czym mogły poświadczyć chociażby chorobliwie szeroko rozwarte powieki i prędkie wciągnięcie powietrza, które spowodowało zachłyśnięcie, aczkolwiek, koniec końców-... przecież właśnie dotarła dotąd, dokąd chciała. Dlaczego miałaby narzekać, skoro mogła właśnie przyjąć wszystko z uśmiechem na ustach, niczym ochocza kurwa zapewniona o odgórnej wypłacie, która już dawno wylądowała przelewem na jej koncie. Musiała jednak minąć dłuższa chwila, nim Bentley w ogóle zdecydowała się na odwzajemnienie pocałunku i wyjście z własną inicjatywą, na jaką to zdecydowanie warto było czekać (nie ma jak zachwalać umiejętności manewrowania językiem własnej postaci, if u kno wat i mean). Gardłowy pomruk był kolejnym sygnałem mającym zapewnić młodszego towarzysza jasnowłosej, iż był tu niewątpliwie mile widziany, słyszany, ale przede wszystkim odczuwany.
Zresztą, kiedy tylko jej ręce mogły znów swobodnie wędrować, blondynka niemal od razu zdecydowała się umiejscowić je na koszulce chłopaka, aby w następnej kolejności pochwycić ją w uścisk szczupłych palców i przyciągnąć go jeszcze bliżej siebie, w międzyczasie jęknąwszy wprost w jego usta. Całe pogłębienie pocałunku okazało się jednak nadaremne w chwili, w której Black pozostawił jej wargi samym sobie, a jedyną zaletą miała stać się wędrówka jego własnych ust, na którą jedyną słyszalną reakcją było głośne westchnienie, po czym... zwyczajnie dał jej spokój.
Zaraz, moment.
I już? Tak po prostu? Niby dlaczego? Jęknęła ze zrezygnowaniem, wzrocząc na niego spod byka, poszukując przy okazji odpowiedzi na swoje pytania i obmyślając plan dalszego działania.
Przysięgam, że kiedyś tak przetrzepię Ci skórę, że odechce Ci się takich numerów.
Na razie postanowiła jednak zatańczyć dokładnie tak, jak jej zagrał. Przybrała na twarz niewzruszoną maskę, stawiając kolejne kroki w jego kierunku, ostatecznie odgradzając go od ciasta własnym ciałem. Jedna z rąk powędrowała w stronę szuflady, by wyjąć z niej niewielkich rozmiarów nóż, jaki ostatecznie miał posłużyć do pokrojenia ciasta, oczywiście po drodze zahaczając na zaledwie krótką chwilę o podbrzusze chłopaka, które Bentley niby to przypadkiem musnęła opuszkami palców. Druga dłoń natomiast zajmowała się irytująco powolnym rozpinaniem kolejnych dwóch guzików sukienki (choć przez długość powinnam nazwać ją raczej bluzką), przez co ostatecznie na świat wychynął skrawek koronki biustonosza. Subtelny uśmieszek zamajaczył na jej twarzy, gdy zerknęła na Mercury'ego przez ramię.
- Gorąco tu trochę, co? - Parsknęła wreszcie, z iskierkami rozbawienia w oczach nakładając odkrojony kawałek kruchej słodyczy z rabarbarem na uprzednio wyjęty z szafki talerzyk. - Smacznego. Chyba nie trzeba Cię karmić, co? - Mrukliwy ton opuścił jej usta, gdy posłała mu jeszcze jedno przelotne spojrzenie. Naprawdę powinien się cieszyć, że nie trzasnęła mu w twarz.
Z tym, że ten idiota jak zwykle uwielbiał się drażnić. Doprowadzał ją do szału swoim pokerowym wyrazem twarzy, zupełnie, jak gdyby od początku tego spotkania trzymał na niej jakąś maskę, ukrywając za nią prawdziwe oblicze, jednocześnie zapewne wyśmiewając ją w najlepsze we własnej głowie. No była tego pewna. Całkowicie, kurwa, pewna.
- Dzieciaki takie, jak Ty, są urocze, nie przystojne,
- Ale niech Ci będzie. Merc, jesteś taki przystojny.
Parsknęła, w ostateczności wywracając oczyma w żartobliwym wyrazie, nim jeszcze raz wyciągnęła rękę w jego kierunku. I to wcale nie tak, że było już na to za późno, a ona wręcz celowo wpadła w pułapkę, jaką zastawił na nią brunet.
Bingo.
Pewnie nawet nie zauważył, kiedy półuśmieszek samozadowolenia wykwitł na jej ustach tuż przed chwilą pocałunku. Oczywiście, że nie obyło się bez pewnego zaskoczenia, kiedy tak nagle postanowił dosłownie przyprzeć ją do muru, o czym mogły poświadczyć chociażby chorobliwie szeroko rozwarte powieki i prędkie wciągnięcie powietrza, które spowodowało zachłyśnięcie, aczkolwiek, koniec końców-... przecież właśnie dotarła dotąd, dokąd chciała. Dlaczego miałaby narzekać, skoro mogła właśnie przyjąć wszystko z uśmiechem na ustach, niczym ochocza kurwa zapewniona o odgórnej wypłacie, która już dawno wylądowała przelewem na jej koncie. Musiała jednak minąć dłuższa chwila, nim Bentley w ogóle zdecydowała się na odwzajemnienie pocałunku i wyjście z własną inicjatywą, na jaką to zdecydowanie warto było czekać (nie ma jak zachwalać umiejętności manewrowania językiem własnej postaci, if u kno wat i mean). Gardłowy pomruk był kolejnym sygnałem mającym zapewnić młodszego towarzysza jasnowłosej, iż był tu niewątpliwie mile widziany, słyszany, ale przede wszystkim odczuwany.
Zresztą, kiedy tylko jej ręce mogły znów swobodnie wędrować, blondynka niemal od razu zdecydowała się umiejscowić je na koszulce chłopaka, aby w następnej kolejności pochwycić ją w uścisk szczupłych palców i przyciągnąć go jeszcze bliżej siebie, w międzyczasie jęknąwszy wprost w jego usta. Całe pogłębienie pocałunku okazało się jednak nadaremne w chwili, w której Black pozostawił jej wargi samym sobie, a jedyną zaletą miała stać się wędrówka jego własnych ust, na którą jedyną słyszalną reakcją było głośne westchnienie, po czym... zwyczajnie dał jej spokój.
Zaraz, moment.
I już? Tak po prostu? Niby dlaczego? Jęknęła ze zrezygnowaniem, wzrocząc na niego spod byka, poszukując przy okazji odpowiedzi na swoje pytania i obmyślając plan dalszego działania.
Przysięgam, że kiedyś tak przetrzepię Ci skórę, że odechce Ci się takich numerów.
Na razie postanowiła jednak zatańczyć dokładnie tak, jak jej zagrał. Przybrała na twarz niewzruszoną maskę, stawiając kolejne kroki w jego kierunku, ostatecznie odgradzając go od ciasta własnym ciałem. Jedna z rąk powędrowała w stronę szuflady, by wyjąć z niej niewielkich rozmiarów nóż, jaki ostatecznie miał posłużyć do pokrojenia ciasta, oczywiście po drodze zahaczając na zaledwie krótką chwilę o podbrzusze chłopaka, które Bentley niby to przypadkiem musnęła opuszkami palców. Druga dłoń natomiast zajmowała się irytująco powolnym rozpinaniem kolejnych dwóch guzików sukienki (choć przez długość powinnam nazwać ją raczej bluzką), przez co ostatecznie na świat wychynął skrawek koronki biustonosza. Subtelny uśmieszek zamajaczył na jej twarzy, gdy zerknęła na Mercury'ego przez ramię.
- Gorąco tu trochę, co? - Parsknęła wreszcie, z iskierkami rozbawienia w oczach nakładając odkrojony kawałek kruchej słodyczy z rabarbarem na uprzednio wyjęty z szafki talerzyk. - Smacznego. Chyba nie trzeba Cię karmić, co? - Mrukliwy ton opuścił jej usta, gdy posłała mu jeszcze jedno przelotne spojrzenie. Naprawdę powinien się cieszyć, że nie trzasnęła mu w twarz.
Rzucił psu pojedyncze spojrzenie. Mimo swojego podejścia do zwierząt, skomlenie nigdy nie robiło na nim większego wrażenia. Bądź co bądź, gdyby było inaczej, jak dawałby sobie radę z tymi wszystkimi chodzącymi za nim przybłędami, które próbowałyby mu wejść na głowę? Dlatego też, kiedy stwierdzał koniec, był to zwyczajny koniec i Shoshone musiał to zrozumieć. Dłoń Mercury'ego nie drgnęła nawet o centymetr, gdy trącił ją nosem chcąc wyżebrać dodatkową porcję głaskania. Nie dziś.
- Wiem, że jestem. Niemniej dobrze, że to zauważyłaś, inaczej zacząłbym wątpić w twój gust.
Ten sam ton, ta sama mina, ta sama pewność siebie.
Maska na jego twarzy nie była ani niczym dziwnym, ani niespotykanym. Niemniej ta którą przybierał w jej towarzystwie z pewnością była rozpoznawalna. Rzecz jasna, jeśli się odpowiednio postarał. Z reguły na jego twarzy można było dostrzec bezgraniczną obojętność, szeroki uśmiech, czasem nieznaczny, przeplatający się z prowokacją czy zwyczajnym cwaniactwem. Nieraz jego oczy stawały się melancholijne, nieco zagubione, a nawet przepełnione tęsknotą.
Jak łatwo się na to łapali.
Wystarczyło im jeszcze wcisnąć jakąś bajeczkę, która brzmiała co najmniej prawdopodobnie i najlepiej wzbogacić ją o imiona, które dana osoba znała aż zbyt dobrze, lecz nie była z nimi na tyle blisko, by potwierdzić wersję Blacka wypytując o rzeczy, o których wspominał. Nie to było w tym wszystkim jednak najważniejsze.
To o czym musieli być przekonani, to że Mercury jest płytkim idiotą. Kim, kto potrafi wyrywać innych jedynie na żałosne teksty, które wyginają ich usta w rozbawionym uśmiechu, zastanawiając się czy on naprawdę wierzy w ich działanie. Wtedy on przybierał jedną ze swoich prowokatorskich min, które idealnie uzupełniały wykreowany przez niego wizerunek, wabiąc je by wpadły w jego pułapkę. Bo przecież idiota nie byłby w stanie wymyślić czegoś równie skomplikowanego. Jak ktoś taki jak Black mógłby być planującym wszystko manipulantem?
"Nie, to niemożliwe. Ale skoro jest taki chętny to chętnie go wykorzystam."
Zamierzasz narzekać?
Uniósł kącik ust w nikłym uśmiechu. Niech go wykorzystują. Niech go prowokują i wciągają w swoje sidła na wszelkie możliwe sposoby, patrząc na nieudolne próby podrywu. Chętnie odegra rolę owiniętego wokół palca chłopca, który uzależniony od ich obecności, będzie przychodził i wpadał w ich ramiona. A gdy przyjdzie co do czego, jedno będzie próbowało panować nad drugim uważając się za mistrza manipulacji.
Pytanie kto koniec końców zostanie na lodzie z rozgniecionymi w proch uczuciami.
Uczuciami? Nie rozśmieszaj mnie. W tym nie ma uczuć.
Jak długo? Myślisz, że inni będą potrafili sypiać z kimś miesiącami, nie angażując się w łączącą was relację?
Liczę, że nie. Emocjonalność jest dużo zabawniejsza niż jej brak.
Lubisz kiedy płaczą?
Lubię kiedy tracą wiarę we własne przekonania. Ich miny, gdy podsuwasz im wspaniałe danie na srebrnej tacy, by następnie je przykryć odcinając przepiękny zapach, pozostawiając go jedynie jako żałosne wspomnienie, do którego nigdy nie zyskają dostępu, jeśli nie będą o nie błagać. Nie sądzisz, że to zabawne?
Co jeśli któregoś dnia los się odwróci?
Odwróci?
Przyglądał się jak dziewczyna wyciąga ciasto z piekarnika i zasłonił usta dłonią, nie powstrzymując krótkiego, rozbawionego parsknięcia. Nie zastanawiał się nad tym jak dopasuje jego specyficzną formę śmiechu do sytuacji. Rozbawiły go słowa, które usłyszał od... właściwie samego siebie. Przejechał po dolnej wardze językiem, zaraz przygryzając ją kłem.
Nie pozwolę mu odejść. Uwiążę go do swojego boku, wypełnię sobą umysł i będę pożerać, cal po calu, aż w końcu straci wszelkie zahamowania, i zapomni kogo chciał porzucić. Bo nas się nie da porzucić. Nikt nie odwróci losu, ścieżka którą obiorę jest absolutna, zmienna jedynie pod wpływem mojej wyłącznej decyzji.
Teraz nie musisz się tym martwić.
Nie.
Przyglądał się swojej dłoni z niejakim znudzeniem postukując o siebie opuszkami palców. Jak do tej pory nie spotkał nikogo kto rozbudziłby w nim tego rodzaju szaleństwo. I wątpił by miało się to zmieniać. Ludzie byli... przewidywalni. Ich zagrywki miały w sobie pewien schemat, który trzeba było poznać, a wtedy zyskiwało się nad nimi władzę. Tak to właśnie działało.
Nie skomentował jej słów o gorącu, wpatrując się z niejakim skupieniem w ciasto.
- Jestem chłopcem z dobrego domu, pamiętasz? Savoir vivre i samodzielność mamy we krwi by walczyć o pozycję podczas rzucenia hasła 'Teraz zdecyduję kto zostanie moim głównym spadkobiercą'. Chociaż ze względu na wiek jestem raczej na przegranej pozycji. Więc? Gdzie moja zastawa stołowa?
Zapytał unosząc brew, zaraz dopełniając obrazu lekkim wykrzywieniem ust w wyzywającym uśmiechu.
Mercury był cholernie śmiały. I często konfliktotwórczy. Zupełnie jakby celowo ocierał się o granicę, czekając by w odpowiednim momencie ją przekroczyć i zobaczyć jak szybko straci cierpliwość jego obiekt zabaw. Weszło mu to w krew na tyle mocno, że robił to już właściwie nieświadomie. Nie przejmował się tym, czy dostanie w twarz, zostanie wyrzucony z domu czy obrzucony wyzwiskami na środku ulicy. Podczas wszystkich tych sytuacji, nawet jeśli zachowywał pozornie niewzruszoną minę, jego oczy wskazywały na wyraźne rozbawienie.
A to najczęściej doprowadzało ich do szewskiej pasji.
Przeciągnął lekko palcami po jej odsłoniętych plecach i sięgnął po talerz z ciastem, jakby nigdy nic odwracając się w stronę salonu. Ruszył w jego stronę bez zawahania, by rozłożyć się wygodnie na kanapie.
- Dorwałaś coś nowego wartego uwagi?
Zapytał nieco donośniejszym tonem, na wypadek gdyby nie ruszyła za nim od razu, wypatrując opakowania z nową grą, którą mogła ostatnio nabyć. Jednocześnie ugryzł ciasto rabarbarowe i mruknął cicho z zadowoleniem czując jak słodycz przeplata się z kwaskowatością warzywa. Oblizał kącik ust i przymknął powieki, co było aż zbyt oczywistym świadectwem tego, jak dobrze się w tym momencie czuje.
- Wiem, że jestem. Niemniej dobrze, że to zauważyłaś, inaczej zacząłbym wątpić w twój gust.
Ten sam ton, ta sama mina, ta sama pewność siebie.
Maska na jego twarzy nie była ani niczym dziwnym, ani niespotykanym. Niemniej ta którą przybierał w jej towarzystwie z pewnością była rozpoznawalna. Rzecz jasna, jeśli się odpowiednio postarał. Z reguły na jego twarzy można było dostrzec bezgraniczną obojętność, szeroki uśmiech, czasem nieznaczny, przeplatający się z prowokacją czy zwyczajnym cwaniactwem. Nieraz jego oczy stawały się melancholijne, nieco zagubione, a nawet przepełnione tęsknotą.
Jak łatwo się na to łapali.
Wystarczyło im jeszcze wcisnąć jakąś bajeczkę, która brzmiała co najmniej prawdopodobnie i najlepiej wzbogacić ją o imiona, które dana osoba znała aż zbyt dobrze, lecz nie była z nimi na tyle blisko, by potwierdzić wersję Blacka wypytując o rzeczy, o których wspominał. Nie to było w tym wszystkim jednak najważniejsze.
To o czym musieli być przekonani, to że Mercury jest płytkim idiotą. Kim, kto potrafi wyrywać innych jedynie na żałosne teksty, które wyginają ich usta w rozbawionym uśmiechu, zastanawiając się czy on naprawdę wierzy w ich działanie. Wtedy on przybierał jedną ze swoich prowokatorskich min, które idealnie uzupełniały wykreowany przez niego wizerunek, wabiąc je by wpadły w jego pułapkę. Bo przecież idiota nie byłby w stanie wymyślić czegoś równie skomplikowanego. Jak ktoś taki jak Black mógłby być planującym wszystko manipulantem?
"Nie, to niemożliwe. Ale skoro jest taki chętny to chętnie go wykorzystam."
Zamierzasz narzekać?
Uniósł kącik ust w nikłym uśmiechu. Niech go wykorzystują. Niech go prowokują i wciągają w swoje sidła na wszelkie możliwe sposoby, patrząc na nieudolne próby podrywu. Chętnie odegra rolę owiniętego wokół palca chłopca, który uzależniony od ich obecności, będzie przychodził i wpadał w ich ramiona. A gdy przyjdzie co do czego, jedno będzie próbowało panować nad drugim uważając się za mistrza manipulacji.
Pytanie kto koniec końców zostanie na lodzie z rozgniecionymi w proch uczuciami.
Uczuciami? Nie rozśmieszaj mnie. W tym nie ma uczuć.
Jak długo? Myślisz, że inni będą potrafili sypiać z kimś miesiącami, nie angażując się w łączącą was relację?
Liczę, że nie. Emocjonalność jest dużo zabawniejsza niż jej brak.
Lubisz kiedy płaczą?
Lubię kiedy tracą wiarę we własne przekonania. Ich miny, gdy podsuwasz im wspaniałe danie na srebrnej tacy, by następnie je przykryć odcinając przepiękny zapach, pozostawiając go jedynie jako żałosne wspomnienie, do którego nigdy nie zyskają dostępu, jeśli nie będą o nie błagać. Nie sądzisz, że to zabawne?
Co jeśli któregoś dnia los się odwróci?
Odwróci?
Przyglądał się jak dziewczyna wyciąga ciasto z piekarnika i zasłonił usta dłonią, nie powstrzymując krótkiego, rozbawionego parsknięcia. Nie zastanawiał się nad tym jak dopasuje jego specyficzną formę śmiechu do sytuacji. Rozbawiły go słowa, które usłyszał od... właściwie samego siebie. Przejechał po dolnej wardze językiem, zaraz przygryzając ją kłem.
Nie pozwolę mu odejść. Uwiążę go do swojego boku, wypełnię sobą umysł i będę pożerać, cal po calu, aż w końcu straci wszelkie zahamowania, i zapomni kogo chciał porzucić. Bo nas się nie da porzucić. Nikt nie odwróci losu, ścieżka którą obiorę jest absolutna, zmienna jedynie pod wpływem mojej wyłącznej decyzji.
Teraz nie musisz się tym martwić.
Nie.
Przyglądał się swojej dłoni z niejakim znudzeniem postukując o siebie opuszkami palców. Jak do tej pory nie spotkał nikogo kto rozbudziłby w nim tego rodzaju szaleństwo. I wątpił by miało się to zmieniać. Ludzie byli... przewidywalni. Ich zagrywki miały w sobie pewien schemat, który trzeba było poznać, a wtedy zyskiwało się nad nimi władzę. Tak to właśnie działało.
Nie skomentował jej słów o gorącu, wpatrując się z niejakim skupieniem w ciasto.
- Jestem chłopcem z dobrego domu, pamiętasz? Savoir vivre i samodzielność mamy we krwi by walczyć o pozycję podczas rzucenia hasła 'Teraz zdecyduję kto zostanie moim głównym spadkobiercą'. Chociaż ze względu na wiek jestem raczej na przegranej pozycji. Więc? Gdzie moja zastawa stołowa?
Zapytał unosząc brew, zaraz dopełniając obrazu lekkim wykrzywieniem ust w wyzywającym uśmiechu.
Mercury był cholernie śmiały. I często konfliktotwórczy. Zupełnie jakby celowo ocierał się o granicę, czekając by w odpowiednim momencie ją przekroczyć i zobaczyć jak szybko straci cierpliwość jego obiekt zabaw. Weszło mu to w krew na tyle mocno, że robił to już właściwie nieświadomie. Nie przejmował się tym, czy dostanie w twarz, zostanie wyrzucony z domu czy obrzucony wyzwiskami na środku ulicy. Podczas wszystkich tych sytuacji, nawet jeśli zachowywał pozornie niewzruszoną minę, jego oczy wskazywały na wyraźne rozbawienie.
A to najczęściej doprowadzało ich do szewskiej pasji.
Przeciągnął lekko palcami po jej odsłoniętych plecach i sięgnął po talerz z ciastem, jakby nigdy nic odwracając się w stronę salonu. Ruszył w jego stronę bez zawahania, by rozłożyć się wygodnie na kanapie.
- Dorwałaś coś nowego wartego uwagi?
Zapytał nieco donośniejszym tonem, na wypadek gdyby nie ruszyła za nim od razu, wypatrując opakowania z nową grą, którą mogła ostatnio nabyć. Jednocześnie ugryzł ciasto rabarbarowe i mruknął cicho z zadowoleniem czując jak słodycz przeplata się z kwaskowatością warzywa. Oblizał kącik ust i przymknął powieki, co było aż zbyt oczywistym świadectwem tego, jak dobrze się w tym momencie czuje.
Darowała sobie odpowiedź na jego komentarz. On nie pokwapił się, by wspomnieć, że wyglądała olśniewająco czy chociażby w porządku, a jakoś nie narzekała, kiedy nie ślinił się do niej, jak wygłodniały kundel. Przecież tak to się właśnie miało potoczyć. Komplement za komplement, potem parę głupich odzywek, schematyczne zbliżenie i może jakieś aneksy w postaci kilku godzin zmarnowanych na opychanie się ciastem i kruszenie podłogi mieszkania młodej kobiety wraz z brudzeniem padów cukrem pudrem, bo przecież komu chciałoby się myć ręce... to znaczy, poza Yoną, oczywiście.
Tyle, że nawet, jeśli ktokolwiek by tutaj coś planował, poszłoby to zupełnie odwrotnym torem. Choćby początkowo szło po jej myśli, a każdy ruch bruneta przypominał jej o tym, że spotkali się tu tylko w jednym celu, w końcu wszystko prysnęłoby, jak paskudna w smaku bańka mydlana, którą rozbawione kundle chcą złapać pomiędzy kły i połknąć, dopiero ostatecznie przekonując się o swoim żałosnym błędzie. O fałszywym kroku, który postawiły z czystej ciekawości tylko po to, aby ta doprowadziła ich do zguby i rozpaczy nad ich nadzieją. Wszystko to jednak działo się tak wiele razy, aż Bentleyówna pojęła, że powinna spodziewać się praktycznie wszystkiego.
- Uwierz mi, że często o tym zapominam, kiedy widzę, jakim potrafisz być jaskiniowcem. - Tępym jaskiniowcem w dodatku. Nie zraziło jej to jednak w nawet najmniejszym stopniu, co potwierdził szeroki, urokliwy uśmieszek.
Zaraz jednak zniknął z jej twarzy, a na jego miejsce wpełzły zaciśnięte w wąską linię wargi. Powieki dziewczęcia rozwarły się o wiele szerzej, kiedy poczuła dotyk na swoim ciele. Był zdecydowanie zbyt przelotny, zbyt drażniący, zbyt jasny w odczycie intencji jej kochanka, który zwyczajnie pogrywał sobie z jej cierpliwością. Wzięła głęboki wdech, wyprężając ciało podczas krótkiego przygryzienia wargi, powstrzymując się od komentarza, choć na usta aż nazbyt mocno cisnęło się jej zdanie, które tak bardzo chciała wysyczeć mu w twarz.
Zabierz tę rękę od tego ciasta.
Stała w miejscu jeszcze przez ułamek sekundy, nim wreszcie otrząsnęła się z tego nieprzyjemnego wrażenia, wedle którego Black miałby ją prowokować. Zamieniło się ono w całkowitą tego faktu świadomość, na którą zareagowała niezadowolonym pomrukiem, zaraz kierując się za czarnowłosym. Zahaczyła o jego twarz przelotnym spojrzeniem, pełnym jakiegoś nieodgadnionego wyrazu. Kilka drobnych kroków dzieliło ją od zajęcia miejsca tuż obok młodszego kolegi, co też uczyniła, zaraz nachylając się nieco w jego kierunku.
"Dorwałaś coś nowego wartego uwagi?"
Oczywiście mogła zgodnie z prawdą odpowiedzieć na jego pytanie całkowicie twierdząco, zaznaczając informację o tym specjalnym wydaniu Devil may Cry, na które tak długo polowała, bądź też wspominając o nowym epizodzie Life is Strange albo o jej bitwie z jakimś durnym Azjatą, który próbował jej wyrwać z dłoni ostatni egzemplarz The Wolf Among Us. Poniósł jednak sromotną klęskę.
Mogła.
Ale po co miałaby to robić, skoro o wiele ciekawszym zajęciem było bezczelne pochwycenie trzymanego przez niego ciasta w zęby i odgryzienie jego kawałka. Jednocześnie Bentley ciekawsko wypatrywała reakcji Mercury'ego, spoglądając na niego z pełną perfidią i złośliwością, wolną ręką przytrzymując jego nadgarstek, jakby w obawie, iż młodzieniec cofnie rękę, w jakiej dzierżył słodycz, a cały plan blondynki weźmie w łeb. Po chwili jednak odsunęła się od niego i zabrała dłoń, parskając z rozbawieniem tuż po przełknięciu kruchego przysmaku.
- Coś się znajdzie. - Rzuciła w końcu, nim podniosła się z kanapy i podeszła do szuflad znajdujących się pod sporych rozmiarów ekranem. Radośnie postawiona do pionu konsola już dawno czekała na uruchomienie zarówno jej, jak i wiszącego obok telewizora, do którego została podpięta. Sama Yona najwyraźniej nie miała ochoty testować ich cierpliwości, gdyż z jednej z szuflad zostało wyciągnięte sporych rozmiarów pudełko o bordowym kolorze, przyzdobione białym, mocno zróżnicowanym liternictwem, układającym się w losowe słowa. Nie minęła sekunda, kiedy dziewczyna wróciła na kanapę, kładąc karton na swoich kolanach. - Sam zobacz. - Podniosła wieko, pod którym skrywał się radosny wysyp poszukiwanych przez nich właśnie skarbów. Były one na wyciągnięcie ręki, a gdyby znajdowali się właśnie w badziewnej kreskówce pełnej jeszcze bardziej badziewnych efektów - światło bijące od tego barwnego kartonu zajęłoby niemalże cały kadr. Nie umknęło ono również uwadze Shoshone'a (pudełko, nie światło), który natychmiast skierował się do właścicielki, ostatecznie układając swój ogromny pysk na ostatkach wolnej przestrzeni jej uda, wydając z siebie przy tym przeciągły pomruk. Smukła dłoń przesunęła się po zwierzęcym łbie, ażeby to ostatecznie podrapać psiego pupila za uchem i, pokręciwszy głową, zapewnić go po cichu, że cokolwiek znajduje się w tym ciekawym prostopadłościanie - nie jest to nic, co mogłoby zainteresować takiego czworonoga, jak on.
- Wybierz coś sam. To Ty tu jesteś gościem. A ja nałożę Ci jeszcze ciasta. - Mruknęła, odłożywszy karton na miejsce tuż obok chłopaka, i zaraz podniosła się z miejsca, by wyciągnąć dłoń po jego talerzyk. - Może się czegoś napijesz?
Tyle, że nawet, jeśli ktokolwiek by tutaj coś planował, poszłoby to zupełnie odwrotnym torem. Choćby początkowo szło po jej myśli, a każdy ruch bruneta przypominał jej o tym, że spotkali się tu tylko w jednym celu, w końcu wszystko prysnęłoby, jak paskudna w smaku bańka mydlana, którą rozbawione kundle chcą złapać pomiędzy kły i połknąć, dopiero ostatecznie przekonując się o swoim żałosnym błędzie. O fałszywym kroku, który postawiły z czystej ciekawości tylko po to, aby ta doprowadziła ich do zguby i rozpaczy nad ich nadzieją. Wszystko to jednak działo się tak wiele razy, aż Bentleyówna pojęła, że powinna spodziewać się praktycznie wszystkiego.
- Uwierz mi, że często o tym zapominam, kiedy widzę, jakim potrafisz być jaskiniowcem. - Tępym jaskiniowcem w dodatku. Nie zraziło jej to jednak w nawet najmniejszym stopniu, co potwierdził szeroki, urokliwy uśmieszek.
Zaraz jednak zniknął z jej twarzy, a na jego miejsce wpełzły zaciśnięte w wąską linię wargi. Powieki dziewczęcia rozwarły się o wiele szerzej, kiedy poczuła dotyk na swoim ciele. Był zdecydowanie zbyt przelotny, zbyt drażniący, zbyt jasny w odczycie intencji jej kochanka, który zwyczajnie pogrywał sobie z jej cierpliwością. Wzięła głęboki wdech, wyprężając ciało podczas krótkiego przygryzienia wargi, powstrzymując się od komentarza, choć na usta aż nazbyt mocno cisnęło się jej zdanie, które tak bardzo chciała wysyczeć mu w twarz.
Zabierz tę rękę od tego ciasta.
Stała w miejscu jeszcze przez ułamek sekundy, nim wreszcie otrząsnęła się z tego nieprzyjemnego wrażenia, wedle którego Black miałby ją prowokować. Zamieniło się ono w całkowitą tego faktu świadomość, na którą zareagowała niezadowolonym pomrukiem, zaraz kierując się za czarnowłosym. Zahaczyła o jego twarz przelotnym spojrzeniem, pełnym jakiegoś nieodgadnionego wyrazu. Kilka drobnych kroków dzieliło ją od zajęcia miejsca tuż obok młodszego kolegi, co też uczyniła, zaraz nachylając się nieco w jego kierunku.
"Dorwałaś coś nowego wartego uwagi?"
Oczywiście mogła zgodnie z prawdą odpowiedzieć na jego pytanie całkowicie twierdząco, zaznaczając informację o tym specjalnym wydaniu Devil may Cry, na które tak długo polowała, bądź też wspominając o nowym epizodzie Life is Strange albo o jej bitwie z jakimś durnym Azjatą, który próbował jej wyrwać z dłoni ostatni egzemplarz The Wolf Among Us. Poniósł jednak sromotną klęskę.
Mogła.
Ale po co miałaby to robić, skoro o wiele ciekawszym zajęciem było bezczelne pochwycenie trzymanego przez niego ciasta w zęby i odgryzienie jego kawałka. Jednocześnie Bentley ciekawsko wypatrywała reakcji Mercury'ego, spoglądając na niego z pełną perfidią i złośliwością, wolną ręką przytrzymując jego nadgarstek, jakby w obawie, iż młodzieniec cofnie rękę, w jakiej dzierżył słodycz, a cały plan blondynki weźmie w łeb. Po chwili jednak odsunęła się od niego i zabrała dłoń, parskając z rozbawieniem tuż po przełknięciu kruchego przysmaku.
- Coś się znajdzie. - Rzuciła w końcu, nim podniosła się z kanapy i podeszła do szuflad znajdujących się pod sporych rozmiarów ekranem. Radośnie postawiona do pionu konsola już dawno czekała na uruchomienie zarówno jej, jak i wiszącego obok telewizora, do którego została podpięta. Sama Yona najwyraźniej nie miała ochoty testować ich cierpliwości, gdyż z jednej z szuflad zostało wyciągnięte sporych rozmiarów pudełko o bordowym kolorze, przyzdobione białym, mocno zróżnicowanym liternictwem, układającym się w losowe słowa. Nie minęła sekunda, kiedy dziewczyna wróciła na kanapę, kładąc karton na swoich kolanach. - Sam zobacz. - Podniosła wieko, pod którym skrywał się radosny wysyp poszukiwanych przez nich właśnie skarbów. Były one na wyciągnięcie ręki, a gdyby znajdowali się właśnie w badziewnej kreskówce pełnej jeszcze bardziej badziewnych efektów - światło bijące od tego barwnego kartonu zajęłoby niemalże cały kadr. Nie umknęło ono również uwadze Shoshone'a (pudełko, nie światło), który natychmiast skierował się do właścicielki, ostatecznie układając swój ogromny pysk na ostatkach wolnej przestrzeni jej uda, wydając z siebie przy tym przeciągły pomruk. Smukła dłoń przesunęła się po zwierzęcym łbie, ażeby to ostatecznie podrapać psiego pupila za uchem i, pokręciwszy głową, zapewnić go po cichu, że cokolwiek znajduje się w tym ciekawym prostopadłościanie - nie jest to nic, co mogłoby zainteresować takiego czworonoga, jak on.
- Wybierz coś sam. To Ty tu jesteś gościem. A ja nałożę Ci jeszcze ciasta. - Mruknęła, odłożywszy karton na miejsce tuż obok chłopaka, i zaraz podniosła się z miejsca, by wyciągnąć dłoń po jego talerzyk. - Może się czegoś napijesz?
Czasem zapominał, że kobiety miały wewnątrzną potrzebę obdarowywania ich komplementami, by nie spadła im samoocena.
Ha.
Tak naprawdę to nie zapomniał. Uwielbiał pomijać podobne fakty celowo, by później obserwować ich reakcje. Z drugiej strony, wiele z nich nie dawało po sobie poznać czy faktycznie ruszył je ten brak ignorancji, by potem wytknąć im to w najbliższej kłótni. Pozytywnym aspektem relacji Yony i Mercury'ego było jednak to, że pomimo drobnego przekomarzania się, nigdy nie bawili się w kłótnie. Jeśli jedno miało dość drugiego, z reguły po prostu kazało mu wyjść, bez większego żywienia negatywnych uczuć. Bo czy nie takie od początku było główne założenie?
Nie angażujemy się. Bez wyrzutów, bez zazdrości, bez uczuć.
Układ idealny.
Podobała mu się jej reakcja na jego dotyk. Za każdym razem. Napinające się mięśnie, rozwierające się szerzej powieki, gwałtowne nabranie powietrza, czy przygryzienie wargi. I ten wzrok. Wzrok, który dokładnie powiedział mu czego w tym momencie chciała Yona. I czego Mercury nie zamierzał jej dać. Gdy tylko odwrócił się, a blondynka straciła jego twarz z zasięgu wzroku, uniósł kącik warg w bezczelnym, nonszalanckim uśmiechu.
O dziwo Mercury podobnie jak dziewczyna, zawsze mył ręce przed dotknięciem pada. Czy myszki komputera, klawiatury, właściwie czegokolwiek. Elektronika była świętością, a lepki cukier puder przyklejający się do przycisków wzbudzał w nim swego rodzaju obrzydzenie. Dlatego też grzecznie siedział na kanapie, absolutnie niczego nie dotykając i skupił się po prostu na jedzeniu.
Gdy pojawiła się w zasięgu jego wzroku i złapała jego nadgarstek, by ugryźć kawałek ciasta, odchylił nieznacznie głowę do tyłu i wbił niczym nieskrępowany wzrok w jej odsłonięte w tym momencie piersi.
- Możesz wziąć jeszcze jednego.
Zachęcił ją, unosząc brew ku górze, gdy postanowiła się wycofać. Co za szkoda. Zabrał wypuszczoną z uścisku dłoń, lecz zamiast kontynuować jedzenie, tym razem zawiesił uwagę na jej kształtnych tyłach, gdy podchodziła do szuflad pod ekranem. Zamachał butem, dopiero po paru sekundach unosząc ciasto ku ustom, by odgryźć kolejny kruchy kawałek, skupiając na jego wyrazistym smaku.
Właściwie różniło się zupełnie od tego, które pamiętał z dzieciństwa. Ciasto, które serwowała mu służąca było miękkie, delikatne i puszyste. Zdawało się wręcz być wypełnione powietrzem. Zawsze zabraniali jemu i bratu jeść więcej niż po jednym kawałku, zakradali się więc razem do kuchni, by złamać tą niepisaną zasadę. Saturn nigdy nie przepadał za słodkimi rzeczami, dlatego zwykle stał na czatach, podczas gdy Mercury opychał się smakołykiem do woli.
A potem umierał cały następny dzień w łóżku, narzekając że boli go brzuch i powstrzymując nudności. Biedne służące, zawsze dostawały reprymendę za jego głupotę, podobnie jak Saturn, który musiał wysłuchiwać, że przecież nikt nie każe mu brać udziału w głupich wyczynach brata i 'dobrze, że miał na tyle rozsądku, by powstrzymać swoje łakomstwo'. Akurat. Gdyby w grę wchodziła pieczona szynka, pewnie zaśliniłby pół kuchni, zanim Mercury zdążyłby do niej dojść. Tak czy inaczej, gdyby miał ponownie stanąć przed ponownym wyborem, niczego w swoim zachowaniu by nie zmienił. Podobne wspomnienia były zbyt dużą rozrywką.
Dziewczyna ponownie usiadła obok niego na kanapie. Chłopak przechylił się leniwie w jej stronę i oparł głowę na jej ramieniu z cichym pomrukiem.
- Devil May Cry. Zdecydowanie.
Wskazał palcem na pudełko, nie dotykając go jednak. Uniósł dłonie w przepraszającym geście i odsunął się, podając jej talerzyk, gdy wstać w ślad za nią i ruszyć w stronę łazienki. Jak nie umyje rąk to z grania nici.
- A masz jakiś alkohol? Zwykłe piwo by wystarczyło.
Nie robił sobie jakichś specjalnych nadziei, niemniej zawsze warto było zapytać. Wytarł mokre dłonie w ręcznik i przejrzał się jeszcze w lustrze, odgarniając niedbale włosy w tył. Niewiele to dało. Grzywka ponownie opadła na jedno z jego oczu, a Black niespecjalnie się tym przejmując, przesunął jeszcze kciukiem po dolnej wardze, by zaraz ruszyć w stronę kanapy i ponownie na nią opaść z cichym westchnięciem. Przesunął leniwie palcami po zgromadzonych w pudle tytułach, zapoznając się z jej kolekcją. No proszę, nie próżnowała.
Przyszedłeś tu grać?
A dlaczego nie? Przecież nie muszę od razu jej pieprzyć w drzwiach tuż po wejściu. Nie żebym w ogóle mógł to obecnie zrobić.
Kretyński tatuaż. Lepszego miejsca wybrać nie mogłeś.
Miejsce jest idealne. Nie wierzę, że to mówię, ale czasem jesteś gorszy ode mnie.
Raczej przypominam ci o właściwych priorytetach.
Tak sobie wmawiaj. A teraz się przymknij i daj mi skupić na jej kolekcji.
Podniósł jedno z pudełek ku górze i obrócił parę razy w palcach. InFAMOUS. Przez chwilę zatęsknił za domem, gdzie czekało na niego wydanie kolekcjonerskie inFAMOUS Second Son. Właściwie większość gier, które wychodziły w edycji kolekcjonerskiej, kupował bezzwłocznie nie mogąc się powstrzymać na widok towarzyszących im dodatków. Pewnie dlatego oprócz PlayStation i zajebistego komputera we własnym pokoju, rodzice zagospodarowali mu też cały oddzielny pokój do grania, z wielkimi szafami przepełnionymi tytułami. Bycie wręcz obrzydliwie bogatym miało swoje plusy, nie?
Nie żeby wiedziała o tym jakaś większa ilość osób. Lepiej jeśli nie wiedzieli.
- Yona. Przygotowałem już całe terrarium i chcę kupić Warana Szmaragdowego, pójdziesz ze mną do sklepu?
Jego ton był na tyle poważny, jakby co najmniej prosił ją o rękę. Zabawny chłopiec.
Ha.
Tak naprawdę to nie zapomniał. Uwielbiał pomijać podobne fakty celowo, by później obserwować ich reakcje. Z drugiej strony, wiele z nich nie dawało po sobie poznać czy faktycznie ruszył je ten brak ignorancji, by potem wytknąć im to w najbliższej kłótni. Pozytywnym aspektem relacji Yony i Mercury'ego było jednak to, że pomimo drobnego przekomarzania się, nigdy nie bawili się w kłótnie. Jeśli jedno miało dość drugiego, z reguły po prostu kazało mu wyjść, bez większego żywienia negatywnych uczuć. Bo czy nie takie od początku było główne założenie?
Nie angażujemy się. Bez wyrzutów, bez zazdrości, bez uczuć.
Układ idealny.
Podobała mu się jej reakcja na jego dotyk. Za każdym razem. Napinające się mięśnie, rozwierające się szerzej powieki, gwałtowne nabranie powietrza, czy przygryzienie wargi. I ten wzrok. Wzrok, który dokładnie powiedział mu czego w tym momencie chciała Yona. I czego Mercury nie zamierzał jej dać. Gdy tylko odwrócił się, a blondynka straciła jego twarz z zasięgu wzroku, uniósł kącik warg w bezczelnym, nonszalanckim uśmiechu.
O dziwo Mercury podobnie jak dziewczyna, zawsze mył ręce przed dotknięciem pada. Czy myszki komputera, klawiatury, właściwie czegokolwiek. Elektronika była świętością, a lepki cukier puder przyklejający się do przycisków wzbudzał w nim swego rodzaju obrzydzenie. Dlatego też grzecznie siedział na kanapie, absolutnie niczego nie dotykając i skupił się po prostu na jedzeniu.
Gdy pojawiła się w zasięgu jego wzroku i złapała jego nadgarstek, by ugryźć kawałek ciasta, odchylił nieznacznie głowę do tyłu i wbił niczym nieskrępowany wzrok w jej odsłonięte w tym momencie piersi.
- Możesz wziąć jeszcze jednego.
Zachęcił ją, unosząc brew ku górze, gdy postanowiła się wycofać. Co za szkoda. Zabrał wypuszczoną z uścisku dłoń, lecz zamiast kontynuować jedzenie, tym razem zawiesił uwagę na jej kształtnych tyłach, gdy podchodziła do szuflad pod ekranem. Zamachał butem, dopiero po paru sekundach unosząc ciasto ku ustom, by odgryźć kolejny kruchy kawałek, skupiając na jego wyrazistym smaku.
Właściwie różniło się zupełnie od tego, które pamiętał z dzieciństwa. Ciasto, które serwowała mu służąca było miękkie, delikatne i puszyste. Zdawało się wręcz być wypełnione powietrzem. Zawsze zabraniali jemu i bratu jeść więcej niż po jednym kawałku, zakradali się więc razem do kuchni, by złamać tą niepisaną zasadę. Saturn nigdy nie przepadał za słodkimi rzeczami, dlatego zwykle stał na czatach, podczas gdy Mercury opychał się smakołykiem do woli.
A potem umierał cały następny dzień w łóżku, narzekając że boli go brzuch i powstrzymując nudności. Biedne służące, zawsze dostawały reprymendę za jego głupotę, podobnie jak Saturn, który musiał wysłuchiwać, że przecież nikt nie każe mu brać udziału w głupich wyczynach brata i 'dobrze, że miał na tyle rozsądku, by powstrzymać swoje łakomstwo'. Akurat. Gdyby w grę wchodziła pieczona szynka, pewnie zaśliniłby pół kuchni, zanim Mercury zdążyłby do niej dojść. Tak czy inaczej, gdyby miał ponownie stanąć przed ponownym wyborem, niczego w swoim zachowaniu by nie zmienił. Podobne wspomnienia były zbyt dużą rozrywką.
Dziewczyna ponownie usiadła obok niego na kanapie. Chłopak przechylił się leniwie w jej stronę i oparł głowę na jej ramieniu z cichym pomrukiem.
- Devil May Cry. Zdecydowanie.
Wskazał palcem na pudełko, nie dotykając go jednak. Uniósł dłonie w przepraszającym geście i odsunął się, podając jej talerzyk, gdy wstać w ślad za nią i ruszyć w stronę łazienki. Jak nie umyje rąk to z grania nici.
- A masz jakiś alkohol? Zwykłe piwo by wystarczyło.
Nie robił sobie jakichś specjalnych nadziei, niemniej zawsze warto było zapytać. Wytarł mokre dłonie w ręcznik i przejrzał się jeszcze w lustrze, odgarniając niedbale włosy w tył. Niewiele to dało. Grzywka ponownie opadła na jedno z jego oczu, a Black niespecjalnie się tym przejmując, przesunął jeszcze kciukiem po dolnej wardze, by zaraz ruszyć w stronę kanapy i ponownie na nią opaść z cichym westchnięciem. Przesunął leniwie palcami po zgromadzonych w pudle tytułach, zapoznając się z jej kolekcją. No proszę, nie próżnowała.
Przyszedłeś tu grać?
A dlaczego nie? Przecież nie muszę od razu jej pieprzyć w drzwiach tuż po wejściu. Nie żebym w ogóle mógł to obecnie zrobić.
Kretyński tatuaż. Lepszego miejsca wybrać nie mogłeś.
Miejsce jest idealne. Nie wierzę, że to mówię, ale czasem jesteś gorszy ode mnie.
Raczej przypominam ci o właściwych priorytetach.
Tak sobie wmawiaj. A teraz się przymknij i daj mi skupić na jej kolekcji.
Podniósł jedno z pudełek ku górze i obrócił parę razy w palcach. InFAMOUS. Przez chwilę zatęsknił za domem, gdzie czekało na niego wydanie kolekcjonerskie inFAMOUS Second Son. Właściwie większość gier, które wychodziły w edycji kolekcjonerskiej, kupował bezzwłocznie nie mogąc się powstrzymać na widok towarzyszących im dodatków. Pewnie dlatego oprócz PlayStation i zajebistego komputera we własnym pokoju, rodzice zagospodarowali mu też cały oddzielny pokój do grania, z wielkimi szafami przepełnionymi tytułami. Bycie wręcz obrzydliwie bogatym miało swoje plusy, nie?
Nie żeby wiedziała o tym jakaś większa ilość osób. Lepiej jeśli nie wiedzieli.
- Yona. Przygotowałem już całe terrarium i chcę kupić Warana Szmaragdowego, pójdziesz ze mną do sklepu?
Jego ton był na tyle poważny, jakby co najmniej prosił ją o rękę. Zabawny chłopiec.
- Dobrze wiesz, że nawet nie mam ochoty na ciasto. - Zamruczała cichcem w odpowiedzi, a sugestywne przesunięcie językiem po górnej wardze było raczej dostatecznie wymownym gestem. - Ale Ty powinieneś jeść, na zdrowie.
Oczywiście, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż nie miała szans z jego wyjątkowym szóstym zmysłem, dającym mu zdolność wkurwiania ludzi dookoła. Z tym, że nie miała zamiaru się tak po prostu poddawać. Tańczyła tak, jak jej zagrał, ale tylko do pewnego momentu, w którym to on postanawiał przechwycić pałeczkę i zacząć tępo się wgapiać w jej "drugą parę oczu", jakby miała się tak po prostu na to zgodzić po tym, jak bezczelnie się od niej odsunął.
Nie dla psa kiełbasa.
Zmierzyła go jeszcze spojrzeniem spod przymrużonych powiek, nim zapięła jeden z guzików sukienki, prychając cicho.
"Devil May Cry. Zdecydowanie."
Przewidywalny jesteś, cisnęło jej się na usta, gdy musnęła nimi czubek jego głowy, póki była w jej zasięgu, palcami przeczesując dwubarwne kosmyki młodzieńca. Miała dość tego, jakie były przyjemne w dotyku. Tak kurewsko miękkie, że aż chciałoby się wtulić w nie nos czy policzek i po prostu sobie odpłynąć, nie przejmując się niczym i nik-...
Alkohol?
- Masz świadomość, że mali chłopcy nie powinni pić?
Westchnęła cicho. Kogo ona oszukiwała? Przecież i tak ostatecznie sama wcisnęlaby mu flaszkę w dłoń, jak gdyby nigdy nic. Skoro chciał, to miał. Jej nie robiło to większego problemu, a i Mercury był w ostateczności zadowolony.
- Chyba ostatnio dotarła do mnie butelka jakiegoś półwytrawnego. - Rzuciła w końcu, podnosząc nieco ton, jak gdyby była przekonana, iż nie ma szans, by usłyszał ją z okolic łazienki. W czasie tej małej przygody z kranem, którą odbywał chłopak, sama blondynka sięgnęła do jednej z kuchennych szafek, z której w następnej kolejności wydobyła odpowiedni asortyment w postaci szklanych naczyń, zaraz odwracając się na pięcie i zanosząc je wprost na biurko w saloniku. Oczywiście cała sytuacja powtórzyła się, kiedy ponownie odbyła tę samą drogę - tym razem po obiecany kawałek ciasta, który gibał się subtelnie na talerzyku wraz z każdym przebytym przez trzecioroczną krokiem. Gdy porcelanowy spodek z cichym stuknięciem opadł na drewnianą sklejkę, Bentley wycofała się do jednych z szafkowych drzwi, docierając tym samym do jej wnętrza, z którego - niczym poszukiwacz złota - wydobyła smukłą butelkę czerwonego wina, wykonaną w całości z białego szkła. Etykieta wskazywała na jakąś pro markę pokroju Karlo Gównossi, ale co to kogo obchodzi. Skoro chciał "czegokolwiek", to dostanie to, co jest, nieprawdaż? A kiedy tylko korek został usunięty, uproszony przez chłopaka napój wylądował w lampkach, które pochwyciła w dłonie, nim ruszyła w kierunku kanapy.
- Co tak oficjalnie, Mercury? - Parsknęła w odpowiedzi, siadając obok niego już bez wciskania mu w ręce talerza z kolejną porcją jego dzisiejszego smakołyka. Czyste rączki to szczęśliwe rączki i jeszcze szczęśliwszy pad, tak więc panicz Black mógł jak na razie pożegnać się z dokładkami, skoro już zawędrował do łazienki. Nie było oczywiście tak, że nie mógł podejść do biurka - w każdej chwili mógł wstać i zawędrować po następny kawałek rabarbarowego skarbu. Na razie jednak musiał zadowolić się przetransportowaną do niego lampką napełnioną alkoholowym napojem, którą to podsunęła mu wprost pod nos. - Napisałam Ci już w wiadomości, że chętnie z Tobą pójdę i go wycałuję. Ale to chyba później, prawda?
W końcu na razie mieli inne rzeczy do roboty, o czym zresztą przypominała obecność dwóch kontrolerów, zajmujących miejsce na jednym ze stolików stojących po bokach kanapy, tylko czekających na to, aż ktoś wciśnie ich włączniki i odpali tym samym samą konsolę. Zresztą, nie była to żadna filozofia, skoro zaledwie kilka sekund później, sącząc przy tym spokojnie wino ze swojego kieliszka, dziewczyna nachyliła się w stronę padów i wcisnęła charakterystyczny guzik na jednym z nich, nim drugi wylądował na kolanach Mercury'ego. I to nie tylko on - dłoń trzeciorocznej przesunęła się po jego udzie w zaledwie krótkiej chwili, nim jej wargi znalazły się tuż przy twarzy czarnowłosego. Zetknęły się z kącikiem jego ust zaledwie na chwilę.
Po co jej to w ogóle było? Cała ta kwestia przyklejania się, na którą i tak - tak na dobrą sprawę - nie otrzymałaby żadnej odpowiedzi. Przez zwykły kaprys głupiego gówniarza, jakim był Black. Przez jego chęć drażnienia się, nieodpartą ciągotę do robienia z niej idiotki, prowokowania jej osoby do etapu, w którym już sama nie będzie wiedziała, czego tak właściwie chce. Mogła się powstrzymywać, ile chciała, ale i tak była na przegranej pozycji.
A, pieprzyć to. Mogła dać mu tę satysfakcję.
Musnęła subtelnie żuchwę, przesunęła nimi po lini szczęki, ostatecznie hacząc chwilowo o żuchwę. Kolejnym problemem chłopaka mogła okazać się reszta ścieżki, którą znaczyła swoimi ustami. Złożyła jeszcze kilka delikatnych pocałunków na jego szyi, przenosząc się z nimi coraz niżej i niżej, nim w końcu nie dotarła do obojczyka, ułatwiając sobie dostęp do niego poprzez odchylenie materiału koszulki. Kieliszek, który zdążyła opróżnić już wcześniej, od jakiegoś czasu leżał w nieznacznej odległości od nich, leżąc samotnie na kanapie i czekając tylko, aż ktoś go zgniecie... no, ewentualnie podniesie.
Odsunęła się.
Chwytając za szklane naczynie, a w palce drugiej dłoni chwytając pudełko z wybraną przez niego wcześniej z grą, ruszyła w kierunku meblościanki, na której stała konsola. Płyta weszła w ruch, kiedy Bentley umieściła ją w stacji dysków jednym sprawnym ruchem, a już chwilę później znalazła się z powrotem przy drugoklasiście.
Oczywiście, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż nie miała szans z jego wyjątkowym szóstym zmysłem, dającym mu zdolność wkurwiania ludzi dookoła. Z tym, że nie miała zamiaru się tak po prostu poddawać. Tańczyła tak, jak jej zagrał, ale tylko do pewnego momentu, w którym to on postanawiał przechwycić pałeczkę i zacząć tępo się wgapiać w jej "drugą parę oczu", jakby miała się tak po prostu na to zgodzić po tym, jak bezczelnie się od niej odsunął.
Nie dla psa kiełbasa.
Zmierzyła go jeszcze spojrzeniem spod przymrużonych powiek, nim zapięła jeden z guzików sukienki, prychając cicho.
"Devil May Cry. Zdecydowanie."
Przewidywalny jesteś, cisnęło jej się na usta, gdy musnęła nimi czubek jego głowy, póki była w jej zasięgu, palcami przeczesując dwubarwne kosmyki młodzieńca. Miała dość tego, jakie były przyjemne w dotyku. Tak kurewsko miękkie, że aż chciałoby się wtulić w nie nos czy policzek i po prostu sobie odpłynąć, nie przejmując się niczym i nik-...
Alkohol?
- Masz świadomość, że mali chłopcy nie powinni pić?
Westchnęła cicho. Kogo ona oszukiwała? Przecież i tak ostatecznie sama wcisnęlaby mu flaszkę w dłoń, jak gdyby nigdy nic. Skoro chciał, to miał. Jej nie robiło to większego problemu, a i Mercury był w ostateczności zadowolony.
- Chyba ostatnio dotarła do mnie butelka jakiegoś półwytrawnego. - Rzuciła w końcu, podnosząc nieco ton, jak gdyby była przekonana, iż nie ma szans, by usłyszał ją z okolic łazienki. W czasie tej małej przygody z kranem, którą odbywał chłopak, sama blondynka sięgnęła do jednej z kuchennych szafek, z której w następnej kolejności wydobyła odpowiedni asortyment w postaci szklanych naczyń, zaraz odwracając się na pięcie i zanosząc je wprost na biurko w saloniku. Oczywiście cała sytuacja powtórzyła się, kiedy ponownie odbyła tę samą drogę - tym razem po obiecany kawałek ciasta, który gibał się subtelnie na talerzyku wraz z każdym przebytym przez trzecioroczną krokiem. Gdy porcelanowy spodek z cichym stuknięciem opadł na drewnianą sklejkę, Bentley wycofała się do jednych z szafkowych drzwi, docierając tym samym do jej wnętrza, z którego - niczym poszukiwacz złota - wydobyła smukłą butelkę czerwonego wina, wykonaną w całości z białego szkła. Etykieta wskazywała na jakąś pro markę pokroju Karlo Gównossi, ale co to kogo obchodzi. Skoro chciał "czegokolwiek", to dostanie to, co jest, nieprawdaż? A kiedy tylko korek został usunięty, uproszony przez chłopaka napój wylądował w lampkach, które pochwyciła w dłonie, nim ruszyła w kierunku kanapy.
- Co tak oficjalnie, Mercury? - Parsknęła w odpowiedzi, siadając obok niego już bez wciskania mu w ręce talerza z kolejną porcją jego dzisiejszego smakołyka. Czyste rączki to szczęśliwe rączki i jeszcze szczęśliwszy pad, tak więc panicz Black mógł jak na razie pożegnać się z dokładkami, skoro już zawędrował do łazienki. Nie było oczywiście tak, że nie mógł podejść do biurka - w każdej chwili mógł wstać i zawędrować po następny kawałek rabarbarowego skarbu. Na razie jednak musiał zadowolić się przetransportowaną do niego lampką napełnioną alkoholowym napojem, którą to podsunęła mu wprost pod nos. - Napisałam Ci już w wiadomości, że chętnie z Tobą pójdę i go wycałuję. Ale to chyba później, prawda?
W końcu na razie mieli inne rzeczy do roboty, o czym zresztą przypominała obecność dwóch kontrolerów, zajmujących miejsce na jednym ze stolików stojących po bokach kanapy, tylko czekających na to, aż ktoś wciśnie ich włączniki i odpali tym samym samą konsolę. Zresztą, nie była to żadna filozofia, skoro zaledwie kilka sekund później, sącząc przy tym spokojnie wino ze swojego kieliszka, dziewczyna nachyliła się w stronę padów i wcisnęła charakterystyczny guzik na jednym z nich, nim drugi wylądował na kolanach Mercury'ego. I to nie tylko on - dłoń trzeciorocznej przesunęła się po jego udzie w zaledwie krótkiej chwili, nim jej wargi znalazły się tuż przy twarzy czarnowłosego. Zetknęły się z kącikiem jego ust zaledwie na chwilę.
Po co jej to w ogóle było? Cała ta kwestia przyklejania się, na którą i tak - tak na dobrą sprawę - nie otrzymałaby żadnej odpowiedzi. Przez zwykły kaprys głupiego gówniarza, jakim był Black. Przez jego chęć drażnienia się, nieodpartą ciągotę do robienia z niej idiotki, prowokowania jej osoby do etapu, w którym już sama nie będzie wiedziała, czego tak właściwie chce. Mogła się powstrzymywać, ile chciała, ale i tak była na przegranej pozycji.
A, pieprzyć to. Mogła dać mu tę satysfakcję.
Musnęła subtelnie żuchwę, przesunęła nimi po lini szczęki, ostatecznie hacząc chwilowo o żuchwę. Kolejnym problemem chłopaka mogła okazać się reszta ścieżki, którą znaczyła swoimi ustami. Złożyła jeszcze kilka delikatnych pocałunków na jego szyi, przenosząc się z nimi coraz niżej i niżej, nim w końcu nie dotarła do obojczyka, ułatwiając sobie dostęp do niego poprzez odchylenie materiału koszulki. Kieliszek, który zdążyła opróżnić już wcześniej, od jakiegoś czasu leżał w nieznacznej odległości od nich, leżąc samotnie na kanapie i czekając tylko, aż ktoś go zgniecie... no, ewentualnie podniesie.
Odsunęła się.
Chwytając za szklane naczynie, a w palce drugiej dłoni chwytając pudełko z wybraną przez niego wcześniej z grą, ruszyła w kierunku meblościanki, na której stała konsola. Płyta weszła w ruch, kiedy Bentley umieściła ją w stacji dysków jednym sprawnym ruchem, a już chwilę później znalazła się z powrotem przy drugoklasiście.
- Pewnie, że powinienem. Tylko w moim przypadku zjedzenie więcej niż dwóch kawałków skończy się przechorowaniem całej nocy. - rzucił ze szczątkowym rozbawieniem w głosie, nie odpowiadając w żaden sposób na jej zaczepki. Doskonale znała swoje atuty i wiedziała jak je wykorzystać, lecz nawet jeśli działały one w pewien sposób na chłopaka, nie zamierzał dać tego po sobie poznać.
Zapięcie guzika było dość oczywistym sygnałem na to, że zauważyła jego wzrok. Nie żeby od samego początku jakkolwiek się z nim krył. Niemniej nawet po tej czynności niespecjalnie oderwał wzrok. Co więcej dziewczyna przysunęła się do niego, muskając ustami czubek jego głowy, przez co odległość między nimi ponownie się zmniejszyła. Podniósł jedną z dłoni i stuknął ją palcem w biodro w ostrzegawczym geście.
- Mam wstać? - zapytał spokojnie, przyglądając jej się z niejakim zamyśleniem. W końcu wyglądało na to, że czegoś chce, a chłopak niespecjalnie lubił pozycję, w której znajdował się pod kimś. Zaraz odsunęła się w tył, a chłopak momentalnie stracił zainteresowanie, ponownie przenosząc je na pudełko z grą.
- Mhm, słyszę ten tekst od gimnazjum. Wiesz wychowanie do życia w rodzinie i inne przyrody. - rzucił lekceważącym tonem i odchylił się na kanapie, podkładając ręce pod głowę. Właściwie musiał przyznać, że było mu całkiem wygodnie. Zerknął kątek oka w kierunku łazienki, gdy wspomniała o winie. Westchnął niemalże niedostrzegalnie pod nosem. Nie żeby zamierzał gardzić podsuniętym kieliszkiem, nie zmieniało to jednak faktu, że jakimś wielkim fanem też nie był. Z reguły utwierdzał się w przekonaniu, że ten rodzaj alkoholu powinno się zostawić kobietom. Ewentualnie na jakieś pseudo romantyczne randki. Zabawne jak bardzo tandetny wzór róż, świeczek i wina mógł zadowolić praktycznie każdą przedstawicielkę płci pięknej, zapewniając ją tym samym jak to nie jest specjalnie traktowana. Zamknął powieki i ziewnął krótko, skupiając się na miękkości mebla. Jak tak dalej pójdzie to tutaj zaśnie, jak nic.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś go jednak nie całowała. Nie chce mi się potem płacić za operację nosa, czy innej części twarzy, którą prawdopodobnie by ci uszkodził. - rzucił lekkim tonem, biorąc od niej lampkę z winem. Zamieszał nieznacznie płyn przyglądając się jego barwie i upił niewielki łyk, niczym rasowy koneser.
- W teorii później, ale sklep jest czynny do 18. - wyciągnął zupełnie automatycznie telefon z kieszeni. Mieli trzy godziny, przy czym zależało odjąć trzydzieści minut na dojście. Przesunął przy okazji palcem po ekranie, odpisując na trzy nowe wiadomości, popijając przy tym wino.
Muśnięcie ustami.
Zerknął na nią kątem oka z niejakim zainteresowaniem, gdy odbywała swoją wędrówkę. Dopiero gdy zjechała na jego szyję wykazał się jakąś reakcją, odchylając nieznacznie głowę w tył, by ułatwić jej dostęp do szyi. Oznaczonej szyi.
Nie od dziś było wiadomym, że chłopak nie próżnował, lecz tym razem dwa ślady wyglądały na co najmniej świeże i z pewnością miały utrzymać się jeszcze przez kilka następnych dni.
Podobał mu się jej dotyk. Pewnie dlatego, gdy postanowiła się odsunąć, wydał z siebie krótki pomruk niezadowolenia i wrócił do pisania smsa, by zaraz go wysłać spokojnym ruchem.
Wsunął telefon do kieszeni, odstawił kieliszek na bok i podniósł pada, przechylając się w bok, by oprzeć głowę na ramieniu Bentley.
- Co w ogóle słychać? Jakieś nowe plotki, o których nie zdążyłem usłyszeć? Przygody życia? - zapytał obojętnym tonem, choć rzeczywiście w pewnym stopniu go to interesowało. W końcu wiedza była kluczem do sukcesu. Choćby miała zostać wykorzystana do szantażu, czy zastraszenia.
Zapięcie guzika było dość oczywistym sygnałem na to, że zauważyła jego wzrok. Nie żeby od samego początku jakkolwiek się z nim krył. Niemniej nawet po tej czynności niespecjalnie oderwał wzrok. Co więcej dziewczyna przysunęła się do niego, muskając ustami czubek jego głowy, przez co odległość między nimi ponownie się zmniejszyła. Podniósł jedną z dłoni i stuknął ją palcem w biodro w ostrzegawczym geście.
- Mam wstać? - zapytał spokojnie, przyglądając jej się z niejakim zamyśleniem. W końcu wyglądało na to, że czegoś chce, a chłopak niespecjalnie lubił pozycję, w której znajdował się pod kimś. Zaraz odsunęła się w tył, a chłopak momentalnie stracił zainteresowanie, ponownie przenosząc je na pudełko z grą.
- Mhm, słyszę ten tekst od gimnazjum. Wiesz wychowanie do życia w rodzinie i inne przyrody. - rzucił lekceważącym tonem i odchylił się na kanapie, podkładając ręce pod głowę. Właściwie musiał przyznać, że było mu całkiem wygodnie. Zerknął kątek oka w kierunku łazienki, gdy wspomniała o winie. Westchnął niemalże niedostrzegalnie pod nosem. Nie żeby zamierzał gardzić podsuniętym kieliszkiem, nie zmieniało to jednak faktu, że jakimś wielkim fanem też nie był. Z reguły utwierdzał się w przekonaniu, że ten rodzaj alkoholu powinno się zostawić kobietom. Ewentualnie na jakieś pseudo romantyczne randki. Zabawne jak bardzo tandetny wzór róż, świeczek i wina mógł zadowolić praktycznie każdą przedstawicielkę płci pięknej, zapewniając ją tym samym jak to nie jest specjalnie traktowana. Zamknął powieki i ziewnął krótko, skupiając się na miękkości mebla. Jak tak dalej pójdzie to tutaj zaśnie, jak nic.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś go jednak nie całowała. Nie chce mi się potem płacić za operację nosa, czy innej części twarzy, którą prawdopodobnie by ci uszkodził. - rzucił lekkim tonem, biorąc od niej lampkę z winem. Zamieszał nieznacznie płyn przyglądając się jego barwie i upił niewielki łyk, niczym rasowy koneser.
- W teorii później, ale sklep jest czynny do 18. - wyciągnął zupełnie automatycznie telefon z kieszeni. Mieli trzy godziny, przy czym zależało odjąć trzydzieści minut na dojście. Przesunął przy okazji palcem po ekranie, odpisując na trzy nowe wiadomości, popijając przy tym wino.
Muśnięcie ustami.
Zerknął na nią kątem oka z niejakim zainteresowaniem, gdy odbywała swoją wędrówkę. Dopiero gdy zjechała na jego szyję wykazał się jakąś reakcją, odchylając nieznacznie głowę w tył, by ułatwić jej dostęp do szyi. Oznaczonej szyi.
Nie od dziś było wiadomym, że chłopak nie próżnował, lecz tym razem dwa ślady wyglądały na co najmniej świeże i z pewnością miały utrzymać się jeszcze przez kilka następnych dni.
Podobał mu się jej dotyk. Pewnie dlatego, gdy postanowiła się odsunąć, wydał z siebie krótki pomruk niezadowolenia i wrócił do pisania smsa, by zaraz go wysłać spokojnym ruchem.
Wsunął telefon do kieszeni, odstawił kieliszek na bok i podniósł pada, przechylając się w bok, by oprzeć głowę na ramieniu Bentley.
- Co w ogóle słychać? Jakieś nowe plotki, o których nie zdążyłem usłyszeć? Przygody życia? - zapytał obojętnym tonem, choć rzeczywiście w pewnym stopniu go to interesowało. W końcu wiedza była kluczem do sukcesu. Choćby miała zostać wykorzystana do szantażu, czy zastraszenia.
Na jego stwierdzenie zacmokała głośno, kręcąc głową. Całej nocy?
- Cóż... to by się mijało z celem. Masz spać w moim łóżku, a nie romansować z klozetem.
A to, moi drodzy państwo, było kompletnie pozbawione sensu. Zaprosiła go głównie po to, żeby móc bez skrupułów obłapiać go podczas snu. Nie w celu późniejszego szorowania toalety i pozbywania się przykrego zapachu wymiocin.
Pokręciła głową w odpowiedzi na jego pytanie, pomimo faktu, iż sam miał się za chwilę przekonać o tym, iż jakikolwiek ruch z jego strony był kompletnie zbędną inicjatywą.
- No to pora się do niego zastosować, Merc. Najpierw alkohol i obmacywanie starszych koleżanek, potem seks-... aż się boję pomyśleć, jaki facet wyrośnie z takiego gnojka. - Parsknęła, poklepawszy go ostatecznie po policzku. - Pewnie fantastyczny. Dlatego wpuściłam Cię do domu.
Pomijając fakt, że to nie ona go wpuszczała, a Shoshone. Choć rzeczywiście, zrobił to na jej polecenie. Nie zmieniało to jednak stanu rzeczy, bo - tak na dobrą sprawę - nawet, gdyby Yona wyraźnie zakazała mastiffowi otwierać drzwi przed tym drugoklasistą, on postąpiłby tak, jak nakazywała mu lojalność względem przyjaciela. "Wchodź, przeleć moją panią, a na koniec daj mi ciastko". Teraz jednak nie miał zamiaru przemawiać ludzkim głosem, a jedynie spoczywał na podłodze w pozycji leżącej na tak zwanego umierającego walenia, zajmując przestrzeń obok kanapy i czekając tylko, aż gorąco postanowi trochę zluzować. Pomimo faktu posiadanej klimatyzacji, to cielsko nie chciało dopuścić do siebie panującej temperatury.
- Jesteś okropny. - Jęknęła w odpowiedzi, gdy tak okrutnie zdeptał jej nadzieję na okazanie miłości uroczemu jaszczurowi. Kompletny brak delikatności. - W takim razie muszę zadowolić się innym gadem. Mam nadzieję, że chociaż Ty nie drapiesz, Mercury.
Teatralnym westchnieniem poprzedziła ciche cmoknięcie pod nosem, zerkając na niego przy tym spod byka, przybierając na twarz maskę samozadowolenia. Lekki uśmieszek obwieszczał wszem i wobec - czyli w zasadzie tylko brunetowi - iż to oznaczało pewien plan, który zapewne zamierzała zrealizować w najbliższej przyszłości.
Grymas ten rozszerzył się tylko jeszcze bardziej w chwili, w której tylko dostrzegła, iż fakt jej bliskości sprawiał mu jakąkolwiek przyjemność. Nie wiedziała, czy miało jej to schlebiać, czy raczej nie powinna być w żaden sposób zdziwiona - przecież nie od dziś wiedziała, iż przepada za dotykiem jej ciała. Inaczej nie byłoby go tutaj w tej chwili. Tak, jakbyś później nie miał dostać więcej - prychnęła w myślach, słysząc ten nikły odgłos protestu z jego strony. Przecież dzień dopiero się zaczynał.
- Życie jest zbyt nudne, żebym miała dla Ciebie jakieś fantastyczne wieści już po paru dniach. - Jej dłoń ponownie przesunęła się na jego głowę, jak gdyby mimowolnie musiała dotknąć jego włosów u ich hebanowej nasady, zatopić pomiędzy nimi opuszki palców i podjąć rzucone samej sobie wyzwanie subtelnego wymasowania skóry jego głowy. Zupełnie jakby za każdym jego zbliżeniem musiała wykorzystywać to zmniejszenie dystansu, biorąc z niego pełnymi garściami. Właściwie, nie było to dalekie od prawdy. Kto by nie lubił obmacywać rozkosznych łebków swoich młodszych kolegów? To zabrzmiało co najmniej źle. - A jeśli przez przygody życia masz na myśli to, co się dzieje w mojej sypialni, to-... wspominałam już, że życie jest nudne? Ale Ty chyba nie próżnujesz, panie "Nie dotykaj mojej szyi". A sądziłam, że tylko mnie dajesz tę sposobność.
Żartobliwe iskierki w oczach na pewno nijak nie pasowały do wręcz naciąganego, dramatycznego tonu umierającego bohatera tragedii. Jednocześnie palce Bentley spoczęły właśnie na śladach, które ktoś bezczelnie pozostawił w miejscach, które normalnie to ona by sobie upatrzyła. I co? Musiała zająć inną przestrzeń. Prychnęła pod nosem, ostatecznie wsuwając dłoń pod jego policzek w celu uniesienia jego głowy. Przy okazji odsunęła się nieco, by znowu podnieść tyłek z miejsca i, poprzedziwszy wypowiedź kolejnym pocałunkiem w czubek czarnego łba, rzucić:
- Jednak uśpij konsolę. Skoro nie mamy aż tyle czasu, to rusz ten uroczy zadek.
I tyle? Tak po prostu podeszła do jednej z szaf, zaraz wyciągając z niej jakiekolwiek zastępcze szmatki, a następnie kierując się do łazienki. Najwyraźniej nawet osoba jej pokroju miała jasno wytyczone zasady. Młoda dama może rozbierać się przed niejednym panem, ale za to zmiana ubrań przy którymkolwiek z nich jest rzeczą niedopuszczalną. Tak więc ostatnim, co usłyszał Mercury, był cichutki trzask zamykanych drzwi. Jedynym dodatkiem, którym został uraczony chłopak, było nagłe podniesienie się z ziemi dotychczas leżącego na niej psa. Początkowe otrzepanie się nie zwiastowało niczego szczególnego, ale późniejsze szczeknięcie, które wyrwało się z masywnego pyska, stanowiło już dość konkretny znak.
"Zabierz mnie na spacer", krzyczało zwierzęce spojrzenie.
- No i nici z dobrej zabawy. A tak się napracowałam z niespodzianką. - Dało się słyszeć parsknięcie, gdy na przysłowiowym horyzoncie zjawiła się jasnowłosa, właśnie zajęta poprawianiem paska przeciągniętego przez krótkie spodenki. Na nagie kolana z kolei zwaliła się para wielkich łap, zaraz złapanych przez Czirokezkę w dłonie. Cóż, ten psi entuzjazm mówił sam za siebie, jedynie wywołując na jej twarzy jeszcze szerszy uśmiech. - Nie mam wyboru, co?
Nawet nie musiała czekać na jakąkolwiek odpowiedź.
- No-... to bierzemy Szyszka ze sobą. - Mruknęła jeszcze, klepiąc pupila po łbie po macoszemu.
- Cóż... to by się mijało z celem. Masz spać w moim łóżku, a nie romansować z klozetem.
A to, moi drodzy państwo, było kompletnie pozbawione sensu. Zaprosiła go głównie po to, żeby móc bez skrupułów obłapiać go podczas snu. Nie w celu późniejszego szorowania toalety i pozbywania się przykrego zapachu wymiocin.
Pokręciła głową w odpowiedzi na jego pytanie, pomimo faktu, iż sam miał się za chwilę przekonać o tym, iż jakikolwiek ruch z jego strony był kompletnie zbędną inicjatywą.
- No to pora się do niego zastosować, Merc. Najpierw alkohol i obmacywanie starszych koleżanek, potem seks-... aż się boję pomyśleć, jaki facet wyrośnie z takiego gnojka. - Parsknęła, poklepawszy go ostatecznie po policzku. - Pewnie fantastyczny. Dlatego wpuściłam Cię do domu.
Pomijając fakt, że to nie ona go wpuszczała, a Shoshone. Choć rzeczywiście, zrobił to na jej polecenie. Nie zmieniało to jednak stanu rzeczy, bo - tak na dobrą sprawę - nawet, gdyby Yona wyraźnie zakazała mastiffowi otwierać drzwi przed tym drugoklasistą, on postąpiłby tak, jak nakazywała mu lojalność względem przyjaciela. "Wchodź, przeleć moją panią, a na koniec daj mi ciastko". Teraz jednak nie miał zamiaru przemawiać ludzkim głosem, a jedynie spoczywał na podłodze w pozycji leżącej na tak zwanego umierającego walenia, zajmując przestrzeń obok kanapy i czekając tylko, aż gorąco postanowi trochę zluzować. Pomimo faktu posiadanej klimatyzacji, to cielsko nie chciało dopuścić do siebie panującej temperatury.
- Jesteś okropny. - Jęknęła w odpowiedzi, gdy tak okrutnie zdeptał jej nadzieję na okazanie miłości uroczemu jaszczurowi. Kompletny brak delikatności. - W takim razie muszę zadowolić się innym gadem. Mam nadzieję, że chociaż Ty nie drapiesz, Mercury.
Teatralnym westchnieniem poprzedziła ciche cmoknięcie pod nosem, zerkając na niego przy tym spod byka, przybierając na twarz maskę samozadowolenia. Lekki uśmieszek obwieszczał wszem i wobec - czyli w zasadzie tylko brunetowi - iż to oznaczało pewien plan, który zapewne zamierzała zrealizować w najbliższej przyszłości.
Grymas ten rozszerzył się tylko jeszcze bardziej w chwili, w której tylko dostrzegła, iż fakt jej bliskości sprawiał mu jakąkolwiek przyjemność. Nie wiedziała, czy miało jej to schlebiać, czy raczej nie powinna być w żaden sposób zdziwiona - przecież nie od dziś wiedziała, iż przepada za dotykiem jej ciała. Inaczej nie byłoby go tutaj w tej chwili. Tak, jakbyś później nie miał dostać więcej - prychnęła w myślach, słysząc ten nikły odgłos protestu z jego strony. Przecież dzień dopiero się zaczynał.
- Życie jest zbyt nudne, żebym miała dla Ciebie jakieś fantastyczne wieści już po paru dniach. - Jej dłoń ponownie przesunęła się na jego głowę, jak gdyby mimowolnie musiała dotknąć jego włosów u ich hebanowej nasady, zatopić pomiędzy nimi opuszki palców i podjąć rzucone samej sobie wyzwanie subtelnego wymasowania skóry jego głowy. Zupełnie jakby za każdym jego zbliżeniem musiała wykorzystywać to zmniejszenie dystansu, biorąc z niego pełnymi garściami. Właściwie, nie było to dalekie od prawdy. Kto by nie lubił obmacywać rozkosznych łebków swoich młodszych kolegów? To zabrzmiało co najmniej źle. - A jeśli przez przygody życia masz na myśli to, co się dzieje w mojej sypialni, to-... wspominałam już, że życie jest nudne? Ale Ty chyba nie próżnujesz, panie "Nie dotykaj mojej szyi". A sądziłam, że tylko mnie dajesz tę sposobność.
Żartobliwe iskierki w oczach na pewno nijak nie pasowały do wręcz naciąganego, dramatycznego tonu umierającego bohatera tragedii. Jednocześnie palce Bentley spoczęły właśnie na śladach, które ktoś bezczelnie pozostawił w miejscach, które normalnie to ona by sobie upatrzyła. I co? Musiała zająć inną przestrzeń. Prychnęła pod nosem, ostatecznie wsuwając dłoń pod jego policzek w celu uniesienia jego głowy. Przy okazji odsunęła się nieco, by znowu podnieść tyłek z miejsca i, poprzedziwszy wypowiedź kolejnym pocałunkiem w czubek czarnego łba, rzucić:
- Jednak uśpij konsolę. Skoro nie mamy aż tyle czasu, to rusz ten uroczy zadek.
I tyle? Tak po prostu podeszła do jednej z szaf, zaraz wyciągając z niej jakiekolwiek zastępcze szmatki, a następnie kierując się do łazienki. Najwyraźniej nawet osoba jej pokroju miała jasno wytyczone zasady. Młoda dama może rozbierać się przed niejednym panem, ale za to zmiana ubrań przy którymkolwiek z nich jest rzeczą niedopuszczalną. Tak więc ostatnim, co usłyszał Mercury, był cichutki trzask zamykanych drzwi. Jedynym dodatkiem, którym został uraczony chłopak, było nagłe podniesienie się z ziemi dotychczas leżącego na niej psa. Początkowe otrzepanie się nie zwiastowało niczego szczególnego, ale późniejsze szczeknięcie, które wyrwało się z masywnego pyska, stanowiło już dość konkretny znak.
"Zabierz mnie na spacer", krzyczało zwierzęce spojrzenie.
- No i nici z dobrej zabawy. A tak się napracowałam z niespodzianką. - Dało się słyszeć parsknięcie, gdy na przysłowiowym horyzoncie zjawiła się jasnowłosa, właśnie zajęta poprawianiem paska przeciągniętego przez krótkie spodenki. Na nagie kolana z kolei zwaliła się para wielkich łap, zaraz złapanych przez Czirokezkę w dłonie. Cóż, ten psi entuzjazm mówił sam za siebie, jedynie wywołując na jej twarzy jeszcze szerszy uśmiech. - Nie mam wyboru, co?
Nawet nie musiała czekać na jakąkolwiek odpowiedź.
- No-... to bierzemy Szyszka ze sobą. - Mruknęła jeszcze, klepiąc pupila po łbie po macoszemu.
Romansować z klozetem.
Na stwierdzenie dziewczyny parsknął krótko, choć tym razem jego ust nie krzywił uśmiech. Zamiast tego rzucił jej spojrzenie, w którym czaiło się swego rodzaju rozbawienie, zabarwione nutą wyzwania.
- Chyba nie sądzisz, że katowałbym cię swoją obecnością znajdując się w podobnym stanie? Zadzwoniłbym po Taku-... taksówkę.
Zmienione w połowie zdanie brzmiało jak niewinne, nic nie znaczące zająknięcie. Chłopak nawet nie mrugnął.
Nie wiem po co próbujesz zachować jakieś pseudo pozory, jakbyś nie mógł zaraz wyciągnąć z portfela pięciu tysięcy dolarów i rzucić mówiąc 'za bułkę'.
Prędzej za ciasto.
To niczego nie zmienia.
Chyba o czymś zapominasz. Ludzie nie lubią zadufanych w sobie książąt. Myślisz, że osiągniesz cokolwiek jeśli nie zdobędziesz ich przychylności?
Tak bardzo ich lubisz?
Ja ich?
Zaśmiał się krótko. Jego śmiech zgrał się wręcz idealnie z wypowiedzią dziewczyny o obmacywaniu starszych koleżanek, dzięki czemu nie musiał nawet się wysilać, by docenić oba żarty - zarówno ten płynący z jej ust, jak i rzucony przez jego wewnętrzny głos.
- Właściwie z tego co pamiętam to wpuścił mnie mój najlepszy kumpel. Co, Shoshone? - spojrzał na psa, puszczając mu oczko, choć biorąc pod uwagę jego pozycję umierającego walenia, bardzo wątpliwym było, by dostrzegł jego spoufalający się gest. Niemniej już sam ton głosu chłopaka powinien do niego dotrzeć.
Nie rozumiem twojego rozbawienia poprzednim pytaniem.
Nie? Przecież jesteś częścią mnie. Powinieneś rozumieć to doskonale.
Myślisz, że to gra?
Myślę, że nie rozumiesz różnicy między stwierdzeniem 'korzyści płynące z tego, że ktoś cię lubi', a 'korzyści płynące z tego, że ty kogoś lubisz'. I wiesz co, właściwie to wydaje mi się, że z tego drugiego, nie ma praktycznie żadnych.
... rozumiem.
Po tym jednym krótkim słowie, w jego umyśle ponownie zapanowała cisza. Głos zniknął, jak zawsze nie pozostawiając po sobie śladu, a chłopak przeciągnął się, zakładając ręce za głową.
"Jesteś okropny."
- No wiem. - uraczył Yonę zupełnie automatyczną odpowiedzią, na dobrą sprawę nawet nie zastanawiając się nawet nad tym do czego się odnosiły, pochłonięty wcześniejszą wewnętrzną dyskusją.
Dopiero po chwili załapał resztę zdania i przymknął leniwie oczy.
- Żartujesz? Drapię dwa razy mocniej od niej, w dodatku gryzę i dominuję. Najgorsze połączenie jakie może być.
Wychylił się w jej stronę i ujął ją za podbródek, muskając wargami. Poza tym drobnym, delikatnym pocałunkiem smakującym podanym mu wcześniej winem, nie posunął się dalej. Wpatrywał się w nią jedynie z wyraźnym znużeniem.
- Ale dzisiaj mam dobry humor.
Z pewnością. Dlaczego miałby go nie mieć? Ostatnimi czasy zdecydowanie nie miał na co narzekać. Odsunął się od Yony i przeniósł dłoń na swoją szyję, drapiąc się nieświadomie po jednym ze zdobiących ją śladów. Zaraz poczuł na nich jej palce. Zerknął na nią z niejakim zaciekawieniem, zabierając rękę, by mogła do woli się w nie wpatrywać. W końcu nigdy nie przeszkadzały mu wszelkiego rodzaju oznaczenia, nieważne z jakiego źródła by nie pochodziły.
Gdy prychnęła pod nosem, jego uwaga skupiła się na jej oczach, zupełnie jakby zamierzał wyczytać z nich jej odczucia. Pozwolił jej na podniesienie swojej głowy, nie reagując w żaden sposób na ten dziecięcy pocałunek.
Choć zdecydowanie nie spodziewał się, że jego słowa tak szybko poderwą ją do góry.
- Wstrzymaj konie księżniczko, bo mnie zgubisz. - odczekał jeszcze dłuższą chwilę, by w końcu podnieść się z kanapy i schylić, by podrapać leżącego Shoshone'a za uchem. Powiódł wzrokiem w stronę konsoli, która stała przecież tak daleko. Westchnął krótko i wykonał jakże grzecznie polecenie Yony.
- Ta dam, śpij spokojnie. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego, patrząc w ślad za chowającą się w łazience dziewczyną. Co za szkoda. Podobał mu się ten strój. Założył ręce na klatce piersiowej i nie mając nic innego do roboty, zacmokał krótko na psisko chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
"No i nici z dobrej zabawy."
- Doceniam, mała. Chociaż jak już mówiłem, obecnie jestem dość niedysponowany w kwestii porządniejszych akcji. - podszedł do niej, patrząc na entuzjastyczny skok Szyszka i przejechał dłonią po ramionach dziewczyny, by zwrócić tym samym na siebie jej uwagę.
- Dostałem wyraźny zakaz, wiesz. - spojrzał wymownie w dół i zabrał od niej rękę, unosząc jedną z dłoni koszulkę ku górze. Drugą chwycił brzeg spodni, by obciągnąć je w dół, odsłaniając sporą część biodra. A raczej, zdobiącego je wzoru. Trzy czarne ślady przypominające zadrapania pazurami dzikiej bestii, schodziły w dół, niknąc pod materiałem, uniemożliwiając jej tym samym przeczytanie wytatuowanych na nich białych napisów. Chłopak zresztą bardzo szybko rozprostował palce, ponownie kryjąc swoje nowe dzieło pod koszulką.
- Niemniej, podziwiania nikt mi nie zabronił. I pewnie, że go bierzemy. Przyjaciela bym nie zostawił. - klepnął ją w biodro, idąc w stronę drzwi, przy których stanął uprzejmie, wyraźnie czekając aż ruszy przodem. Oczywiście, gdy tylko podejdzie, otworzy je na oścież i przytrzyma, jak na rasowego dżentelmena przystało.
Dżentelmena.
Nie parskaj mi tu. Kultura obowiązuje.
zt. x2
Na stwierdzenie dziewczyny parsknął krótko, choć tym razem jego ust nie krzywił uśmiech. Zamiast tego rzucił jej spojrzenie, w którym czaiło się swego rodzaju rozbawienie, zabarwione nutą wyzwania.
- Chyba nie sądzisz, że katowałbym cię swoją obecnością znajdując się w podobnym stanie? Zadzwoniłbym po Taku-... taksówkę.
Zmienione w połowie zdanie brzmiało jak niewinne, nic nie znaczące zająknięcie. Chłopak nawet nie mrugnął.
Nie wiem po co próbujesz zachować jakieś pseudo pozory, jakbyś nie mógł zaraz wyciągnąć z portfela pięciu tysięcy dolarów i rzucić mówiąc 'za bułkę'.
Prędzej za ciasto.
To niczego nie zmienia.
Chyba o czymś zapominasz. Ludzie nie lubią zadufanych w sobie książąt. Myślisz, że osiągniesz cokolwiek jeśli nie zdobędziesz ich przychylności?
Tak bardzo ich lubisz?
Ja ich?
Zaśmiał się krótko. Jego śmiech zgrał się wręcz idealnie z wypowiedzią dziewczyny o obmacywaniu starszych koleżanek, dzięki czemu nie musiał nawet się wysilać, by docenić oba żarty - zarówno ten płynący z jej ust, jak i rzucony przez jego wewnętrzny głos.
- Właściwie z tego co pamiętam to wpuścił mnie mój najlepszy kumpel. Co, Shoshone? - spojrzał na psa, puszczając mu oczko, choć biorąc pod uwagę jego pozycję umierającego walenia, bardzo wątpliwym było, by dostrzegł jego spoufalający się gest. Niemniej już sam ton głosu chłopaka powinien do niego dotrzeć.
Nie rozumiem twojego rozbawienia poprzednim pytaniem.
Nie? Przecież jesteś częścią mnie. Powinieneś rozumieć to doskonale.
Myślisz, że to gra?
Myślę, że nie rozumiesz różnicy między stwierdzeniem 'korzyści płynące z tego, że ktoś cię lubi', a 'korzyści płynące z tego, że ty kogoś lubisz'. I wiesz co, właściwie to wydaje mi się, że z tego drugiego, nie ma praktycznie żadnych.
... rozumiem.
Po tym jednym krótkim słowie, w jego umyśle ponownie zapanowała cisza. Głos zniknął, jak zawsze nie pozostawiając po sobie śladu, a chłopak przeciągnął się, zakładając ręce za głową.
"Jesteś okropny."
- No wiem. - uraczył Yonę zupełnie automatyczną odpowiedzią, na dobrą sprawę nawet nie zastanawiając się nawet nad tym do czego się odnosiły, pochłonięty wcześniejszą wewnętrzną dyskusją.
Dopiero po chwili załapał resztę zdania i przymknął leniwie oczy.
- Żartujesz? Drapię dwa razy mocniej od niej, w dodatku gryzę i dominuję. Najgorsze połączenie jakie może być.
Wychylił się w jej stronę i ujął ją za podbródek, muskając wargami. Poza tym drobnym, delikatnym pocałunkiem smakującym podanym mu wcześniej winem, nie posunął się dalej. Wpatrywał się w nią jedynie z wyraźnym znużeniem.
- Ale dzisiaj mam dobry humor.
Z pewnością. Dlaczego miałby go nie mieć? Ostatnimi czasy zdecydowanie nie miał na co narzekać. Odsunął się od Yony i przeniósł dłoń na swoją szyję, drapiąc się nieświadomie po jednym ze zdobiących ją śladów. Zaraz poczuł na nich jej palce. Zerknął na nią z niejakim zaciekawieniem, zabierając rękę, by mogła do woli się w nie wpatrywać. W końcu nigdy nie przeszkadzały mu wszelkiego rodzaju oznaczenia, nieważne z jakiego źródła by nie pochodziły.
Gdy prychnęła pod nosem, jego uwaga skupiła się na jej oczach, zupełnie jakby zamierzał wyczytać z nich jej odczucia. Pozwolił jej na podniesienie swojej głowy, nie reagując w żaden sposób na ten dziecięcy pocałunek.
Choć zdecydowanie nie spodziewał się, że jego słowa tak szybko poderwą ją do góry.
- Wstrzymaj konie księżniczko, bo mnie zgubisz. - odczekał jeszcze dłuższą chwilę, by w końcu podnieść się z kanapy i schylić, by podrapać leżącego Shoshone'a za uchem. Powiódł wzrokiem w stronę konsoli, która stała przecież tak daleko. Westchnął krótko i wykonał jakże grzecznie polecenie Yony.
- Ta dam, śpij spokojnie. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego, patrząc w ślad za chowającą się w łazience dziewczyną. Co za szkoda. Podobał mu się ten strój. Założył ręce na klatce piersiowej i nie mając nic innego do roboty, zacmokał krótko na psisko chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
"No i nici z dobrej zabawy."
- Doceniam, mała. Chociaż jak już mówiłem, obecnie jestem dość niedysponowany w kwestii porządniejszych akcji. - podszedł do niej, patrząc na entuzjastyczny skok Szyszka i przejechał dłonią po ramionach dziewczyny, by zwrócić tym samym na siebie jej uwagę.
- Dostałem wyraźny zakaz, wiesz. - spojrzał wymownie w dół i zabrał od niej rękę, unosząc jedną z dłoni koszulkę ku górze. Drugą chwycił brzeg spodni, by obciągnąć je w dół, odsłaniając sporą część biodra. A raczej, zdobiącego je wzoru. Trzy czarne ślady przypominające zadrapania pazurami dzikiej bestii, schodziły w dół, niknąc pod materiałem, uniemożliwiając jej tym samym przeczytanie wytatuowanych na nich białych napisów. Chłopak zresztą bardzo szybko rozprostował palce, ponownie kryjąc swoje nowe dzieło pod koszulką.
- Niemniej, podziwiania nikt mi nie zabronił. I pewnie, że go bierzemy. Przyjaciela bym nie zostawił. - klepnął ją w biodro, idąc w stronę drzwi, przy których stanął uprzejmie, wyraźnie czekając aż ruszy przodem. Oczywiście, gdy tylko podejdzie, otworzy je na oścież i przytrzyma, jak na rasowego dżentelmena przystało.
Dżentelmena.
Nie parskaj mi tu. Kultura obowiązuje.
zt. x2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach