▲▼
Tak naprawdę nie jest to żadne boisko, tylko wyłożony kostką brukową teren o wymiarach trzy metry na pięć z ustawionym jednym koszem, otoczony ławkami i piękną nicością okolicy. Koniec opisu. Jak będzie potrzeba, to rozpiszę.
Siedzenie na dupie dobija każdego, kto na co dzień zażywa choć odrobinę ruchu. Paige także należała do tego grona, tak więc nie mogła już wytrzymać w czterech ścianach swojego mieszkania, ostatecznie wyciągając z niego dupsko i całą resztę ciała. Ot, włosy związała w kucyk, nałożyła pierwsze lepsze trampki - co nie było zbyt inteligentne, zważywszy na kilka nieźle oblodzonych, jeszcze nieopanowanych przez piaskarki i sól ulic - wzięła piłkę pod pachę i wyszła z domu. A że należy do osób nieco tępawych, to zapomniała, że chcąc potrenować chociażby durne rzuty do kosza, powinna założyć jakieś luźne portki. Ale po co, przecież zwykłe jeansy załatwiają sprawę, co? No nieważne.
W takim czy innym stanie, dotarła na to niewielkie, położone sobie na obrzeżach miasta boisko, wyłożone przyjemną kostką brukową, z ustawionym właściwie tylko jednym koszem. Kogo tu oszukiwać, to nawet nie było porządne boisko. Ktoś postawił sobie słupek, zawiesił na nim tablicę i obręcz, wcześniej jeszcze ładnie wyrównał teren i stwierdził, że można sobie tu poćwiczyć. Pewnie nie miał więcej przestrzeni do dyspozycji. Biedni właściciele ziemscy, których nie stać na nic więcej. W dodatku tacy, którzy oddają coś do użytku publicznego. A koleś mógłby się na tym wzbogacić. Te i inne myśli zaprzątały głowę Sheridan, gdy nieświadomie przerzucała charakterystyczną, szaroniebieską koszykówkową piłkę w dłoniach. Z jednej do drugiej, z drugiej do pierwszej. Wreszcie urwała swoje filozofowanie, słysząc gdzieś w głębi swojej świadomości: "ej, pora brać się za robotę!". Dlatego też od razu - bez rozgrzewki, bo przecież po co - skupiła się na swoim obranym celu. A że możliwości tutaj za wiele nie miała, to zabrała się po prostu za najgłupsze z ćwiczeń, nawet, jeśli nadal istotne - ćwiczenie rzutów wolnych. To niby potrafił każdy głupi, ale skoro zawędrowała tutaj, a nie gdzie indziej, to-... cóż.
Pierwszy rzut. Drugi. Trzeci, szesnasty, dwudziesty ósmy. Powoli zaczynało ją to nudzić, zważywszy na fakt, iż przeważnie wszystko układało się w proporcji pół na pół, jeśli spojrzeć na to, jak się dziewczęciu powodziło. Tu trafiła, tu znowu nie, tu parę razy wpadło, tu chyba nie za bardzo chciało... Problem zaczął się w momencie, w którym nie udało jej się już któryś raz z rzędu. Powoli zaczynało ją to wpieniać, przez co wkładała w rzuty coraz więcej i więcej siły, za którymś razem niemalże niszcząc obręcz. Rzuciła po raz kolejny.
- Szlag.
Piłka odbiła się od tablicy, by przelecieć nad głową dziewczyny, oczywiście wymykając się z zasięgu jej rąk. Jak się jest nieco za niskim, to się ma.
Siedzenie na dupie dobija każdego, kto na co dzień zażywa choć odrobinę ruchu. Paige także należała do tego grona, tak więc nie mogła już wytrzymać w czterech ścianach swojego mieszkania, ostatecznie wyciągając z niego dupsko i całą resztę ciała. Ot, włosy związała w kucyk, nałożyła pierwsze lepsze trampki - co nie było zbyt inteligentne, zważywszy na kilka nieźle oblodzonych, jeszcze nieopanowanych przez piaskarki i sól ulic - wzięła piłkę pod pachę i wyszła z domu. A że należy do osób nieco tępawych, to zapomniała, że chcąc potrenować chociażby durne rzuty do kosza, powinna założyć jakieś luźne portki. Ale po co, przecież zwykłe jeansy załatwiają sprawę, co? No nieważne.
W takim czy innym stanie, dotarła na to niewielkie, położone sobie na obrzeżach miasta boisko, wyłożone przyjemną kostką brukową, z ustawionym właściwie tylko jednym koszem. Kogo tu oszukiwać, to nawet nie było porządne boisko. Ktoś postawił sobie słupek, zawiesił na nim tablicę i obręcz, wcześniej jeszcze ładnie wyrównał teren i stwierdził, że można sobie tu poćwiczyć. Pewnie nie miał więcej przestrzeni do dyspozycji. Biedni właściciele ziemscy, których nie stać na nic więcej. W dodatku tacy, którzy oddają coś do użytku publicznego. A koleś mógłby się na tym wzbogacić. Te i inne myśli zaprzątały głowę Sheridan, gdy nieświadomie przerzucała charakterystyczną, szaroniebieską koszykówkową piłkę w dłoniach. Z jednej do drugiej, z drugiej do pierwszej. Wreszcie urwała swoje filozofowanie, słysząc gdzieś w głębi swojej świadomości: "ej, pora brać się za robotę!". Dlatego też od razu - bez rozgrzewki, bo przecież po co - skupiła się na swoim obranym celu. A że możliwości tutaj za wiele nie miała, to zabrała się po prostu za najgłupsze z ćwiczeń, nawet, jeśli nadal istotne - ćwiczenie rzutów wolnych. To niby potrafił każdy głupi, ale skoro zawędrowała tutaj, a nie gdzie indziej, to-... cóż.
Pierwszy rzut. Drugi. Trzeci, szesnasty, dwudziesty ósmy. Powoli zaczynało ją to nudzić, zważywszy na fakt, iż przeważnie wszystko układało się w proporcji pół na pół, jeśli spojrzeć na to, jak się dziewczęciu powodziło. Tu trafiła, tu znowu nie, tu parę razy wpadło, tu chyba nie za bardzo chciało... Problem zaczął się w momencie, w którym nie udało jej się już któryś raz z rzędu. Powoli zaczynało ją to wpieniać, przez co wkładała w rzuty coraz więcej i więcej siły, za którymś razem niemalże niszcząc obręcz. Rzuciła po raz kolejny.
- Szlag.
Piłka odbiła się od tablicy, by przelecieć nad głową dziewczyny, oczywiście wymykając się z zasięgu jej rąk. Jak się jest nieco za niskim, to się ma.
Blythe Aiden Hamalainen
Fresh Blood Lost in the City
Re: "Boisko" do koszykówki.
Nie Sty 24, 2016 2:10 pm
Nie Sty 24, 2016 2:10 pm
Gdyby ktoś miał kiedyś podsumować co dzieje się w głowie chłopaka, zapewne przyrównałby to do bardzo prostego dialogu. Hej Blythe! Spójrz, jest poranek jak myślisz co zrobimy?
Chodźmy pograć w kosza.
Hej Blythe, już popołudnie, jakieś pomysły?
Koszykówka brzmi świetnie.
Słońce zaszło to brzmi jak idealna pora na...
Grę w kosza, czytasz mi w myślach.
Tą właśnie krótką myślą można było sensownie wytłumaczyć jego pojawienie się w owym miejscu. Powiedzmy. Z jednej strony sam zastanawiał się, dlaczego nie wybrał właściwie tej bliższej opcji, będącej boiskiem szkolnym. Z drugiej strony, ile można było patrzeć na dokładnie te same ściany? W końcu nawet on mógł od czasu do czasu ruszyć się nieco dalej. Zaraz. Nawet on? Zwłaszcza on. W końcu blondyn przynależał do typu osób, które wręcz nie potrafiły usiedzieć w jednym miejscu. Co więcej, zwyczajny spokojny chód zdecydowanie nie byłby w jego stylu. Właśnie z tego powodu wdychając świeże, chłodne powietrze, truchtał w znanym sobie kierunku, od czasu do czasu odbijając piłkę od ziemi. Nie zwracał uwagi na patrzących na niego dziwnie ludzi, jedynie od czasu do czasu odpowiedział uśmiechem na jakiś rozbawiony chichot, gdy kolejna osoba postanowiła życzyć mu powodzenia, zmotywować do dalszego biegu czy zwyczajnie pomachać ręką. W końcu zaczął rozpoznawać okolicę, gdy w zasięgu jego wzroku znalazły się ławki. Tak, zdecydowanie to było tutaj. Nie trzeba było zresztą sokolego wzroku, by dostrzec prowizoryczne boisko i... dzielnie walczącą na nim postać. Przez chwilę zwolnił nieznacznie kroku, wpatrując się z wyraźnym zainteresowaniem w wielokrotne próby. Wyglądało na to, że rzucającemu nie szło aż tak źle. Wątpił by był to jego pierwszy raz, opierający się na szczęściu początkującego. Zaledwie ułamek sekundy po jednym z rzutów, zdał sobie sprawę, że przecież doskonale zna osobę, którą właśnie obserwował. Niewiele osób było w stanie pochwalić się podobnymi długimi, gęstymi włosami, których pozazdrościłaby i sama Roszpunka.
- Kogo moje oczy widzą! Czy to nie moja ulubiona kuzynka? - zawołał podniesionym tonem już z daleka, szczerząc się przy tym w nieco głupawy sposób z wyraźną dziecięcą radością - według jednych tak bardzo nie pasującą do jego wzrostu, według innych aż nazbyt oddającą jego prawdziwy charakter. Osobiście wolał drugi odbiór sytuacji, niestety zazwyczaj nie miał nic do powiedzenia.
- Szykujesz się na zawody? Czy może Alan rzucił ci wyzwanie? Mam mu skopać tyłek w twoim imieniu? - gdy tylko znalazł się w zasięgu, złapał ją w radosnym uścisku, podnosząc do góry i okręcił się parę razy dookoła, śmiejąc z wyraźnym rozbawieniem. Spójrzcie, nawet jego piłka przeturlała się właśnie w bok, opłakując swój porzucony los. Był to chyba jeden z niewielu momentów, gdy chłopak stawiał kogoś ponad swoim cennym, przedmiotowym przyjacielem. Kto by pomyślał.
Chodźmy pograć w kosza.
Hej Blythe, już popołudnie, jakieś pomysły?
Koszykówka brzmi świetnie.
Słońce zaszło to brzmi jak idealna pora na...
Grę w kosza, czytasz mi w myślach.
Tą właśnie krótką myślą można było sensownie wytłumaczyć jego pojawienie się w owym miejscu. Powiedzmy. Z jednej strony sam zastanawiał się, dlaczego nie wybrał właściwie tej bliższej opcji, będącej boiskiem szkolnym. Z drugiej strony, ile można było patrzeć na dokładnie te same ściany? W końcu nawet on mógł od czasu do czasu ruszyć się nieco dalej. Zaraz. Nawet on? Zwłaszcza on. W końcu blondyn przynależał do typu osób, które wręcz nie potrafiły usiedzieć w jednym miejscu. Co więcej, zwyczajny spokojny chód zdecydowanie nie byłby w jego stylu. Właśnie z tego powodu wdychając świeże, chłodne powietrze, truchtał w znanym sobie kierunku, od czasu do czasu odbijając piłkę od ziemi. Nie zwracał uwagi na patrzących na niego dziwnie ludzi, jedynie od czasu do czasu odpowiedział uśmiechem na jakiś rozbawiony chichot, gdy kolejna osoba postanowiła życzyć mu powodzenia, zmotywować do dalszego biegu czy zwyczajnie pomachać ręką. W końcu zaczął rozpoznawać okolicę, gdy w zasięgu jego wzroku znalazły się ławki. Tak, zdecydowanie to było tutaj. Nie trzeba było zresztą sokolego wzroku, by dostrzec prowizoryczne boisko i... dzielnie walczącą na nim postać. Przez chwilę zwolnił nieznacznie kroku, wpatrując się z wyraźnym zainteresowaniem w wielokrotne próby. Wyglądało na to, że rzucającemu nie szło aż tak źle. Wątpił by był to jego pierwszy raz, opierający się na szczęściu początkującego. Zaledwie ułamek sekundy po jednym z rzutów, zdał sobie sprawę, że przecież doskonale zna osobę, którą właśnie obserwował. Niewiele osób było w stanie pochwalić się podobnymi długimi, gęstymi włosami, których pozazdrościłaby i sama Roszpunka.
- Kogo moje oczy widzą! Czy to nie moja ulubiona kuzynka? - zawołał podniesionym tonem już z daleka, szczerząc się przy tym w nieco głupawy sposób z wyraźną dziecięcą radością - według jednych tak bardzo nie pasującą do jego wzrostu, według innych aż nazbyt oddającą jego prawdziwy charakter. Osobiście wolał drugi odbiór sytuacji, niestety zazwyczaj nie miał nic do powiedzenia.
- Szykujesz się na zawody? Czy może Alan rzucił ci wyzwanie? Mam mu skopać tyłek w twoim imieniu? - gdy tylko znalazł się w zasięgu, złapał ją w radosnym uścisku, podnosząc do góry i okręcił się parę razy dookoła, śmiejąc z wyraźnym rozbawieniem. Spójrzcie, nawet jego piłka przeturlała się właśnie w bok, opłakując swój porzucony los. Był to chyba jeden z niewielu momentów, gdy chłopak stawiał kogoś ponad swoim cennym, przedmiotowym przyjacielem. Kto by pomyślał.
"Czy to nie moja ulubiona kuzynka?"
Na moment zamarła w miejscu z miną porównywalną do dzieciaka, który właśnie spadł z najwyższej drabinki i jakimś cudem nic sobie nie zrobił. Ba! Nawet nie czuł bólu. Pełne zaskoczenie, nawet, jeśli miejsce, w którym się teraz znajdywała, idealnie pasowało do osobnika, który nazywał ją nie bez powodu swoją kuzynką. A był to rzecz jasna-...
- Blythe? - wypaliła jeszcze przed odwróceniem się w jego stronę. Kto by nie poznał tego rozentuzjazmowanego tonu głosu. Szczególnie jego rodzinie ciężko było go zapomnieć. Nie, żeby Sheridan na to narzekała. Zerknęła przez ramię na blond dryblasa, nim obróciła się na pięcie. - Uważaj z tym faworyzowaniem, jeszcze Claire będzie zazdrosna.
Ledwie zdążyła mu odpowiedzieć, już zasypał ją kolejnym potokiem słów. Pytania, pytania i więcej pytań. Naprawdę potrafił przypominać pociesznego malucha, który był ciekaw wszystkiego, jednocześnie snując własne domysły. Pasowało mu to. Chyba nie byłaby w stanie wyobrazić sobie Hamalainena inaczej, niż z szerokim uśmiechem na twarzy. I z dzikim nazwiskiem. Ale to swoją drogą. Po prostu był takim kochanym ludzkim odpowiednikiem Kota z Cheshire. Śmieszkiem. W dodatku ten jego wyszczerz był na tyle zaraźliwy, że sama nie umiała pozbyć się go z twarzy. A kiedy tylko ją uniósł, pisnęła cicho - nawet pomimo braku zaskoczenia. W końcu nasz wieżowiec był tulaśnym budyneczkiem. Objęła kark młodzieńca, splatając na nim palce, nim wreszcie udzieliła mu odpowiedzi.
- Nie, nie i-... nie. Dałabym sobie radę. Pomyślałam po prostu, że wyjdę sobie porzucać - oznajmiła, jednocześnie przeczesując palcami włosy swojego kuzyna. Skoro już były pod ręką, to co się miała powstrzymywać? - Sądziłam, że tu nie chadzasz. Boisko w szkole jest w remoncie czy może wyczaiłeś mój sygnał, satelito?
Tak na dobrą sprawę, to nawet by się nie zdziwiła, gdyby koszykarzyk okazał się człowiekiem-anteną. Przez ostatnich kilkanaście lat nie zauważyła żadnych tego objawów, jednakże - kto wie? - może akurat w niedawnym czasie wyrosły mu metalowe czułki i zaczął wyczuwać każdego członka rodziny? Nie zdziwiłoby jej to w sumie. Ewentualnie miał jakieś telepatyczne zdolności. To było bardziej prawdopodobne.
- Swoją drogą, skoro już tu jesteśmy, to może zagramy i zmieciesz mnie w powierzchni ziemi, jak kiedyś? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio trzymaliśmy tę samą piłkę.
W istocie, ostatnimi czasy nie mieli zbyt wielu okazji na proste, przyjacielskie one on one. Być może to przez jej obowiązki. Powodem mógł być też fakt, że ostatnio ogólnie się nie spotkali, a jeśli już - przecież nie zawsze musieli bawić się w przygody z piłką. Mimo tego, chciała mu zrobić tę przyjemność i dać mu choć jakiegokolwiek rywala. Skoro już się natrudził, żeby tu przyleźć, to nie chciała zostawiać go samego ze swoją zabawą. Dlatego też przetrzepała mu włosy po raz ostatni, a po chwili bardzo jasno przekazała mu, żeby ją odstawił - wskazując palcem na ziemię. Wiadomo, że wolałaby jeszczę chwilę się na nim pouwieszać, ale dość.
Na moment zamarła w miejscu z miną porównywalną do dzieciaka, który właśnie spadł z najwyższej drabinki i jakimś cudem nic sobie nie zrobił. Ba! Nawet nie czuł bólu. Pełne zaskoczenie, nawet, jeśli miejsce, w którym się teraz znajdywała, idealnie pasowało do osobnika, który nazywał ją nie bez powodu swoją kuzynką. A był to rzecz jasna-...
- Blythe? - wypaliła jeszcze przed odwróceniem się w jego stronę. Kto by nie poznał tego rozentuzjazmowanego tonu głosu. Szczególnie jego rodzinie ciężko było go zapomnieć. Nie, żeby Sheridan na to narzekała. Zerknęła przez ramię na blond dryblasa, nim obróciła się na pięcie. - Uważaj z tym faworyzowaniem, jeszcze Claire będzie zazdrosna.
Ledwie zdążyła mu odpowiedzieć, już zasypał ją kolejnym potokiem słów. Pytania, pytania i więcej pytań. Naprawdę potrafił przypominać pociesznego malucha, który był ciekaw wszystkiego, jednocześnie snując własne domysły. Pasowało mu to. Chyba nie byłaby w stanie wyobrazić sobie Hamalainena inaczej, niż z szerokim uśmiechem na twarzy. I z dzikim nazwiskiem. Ale to swoją drogą. Po prostu był takim kochanym ludzkim odpowiednikiem Kota z Cheshire. Śmieszkiem. W dodatku ten jego wyszczerz był na tyle zaraźliwy, że sama nie umiała pozbyć się go z twarzy. A kiedy tylko ją uniósł, pisnęła cicho - nawet pomimo braku zaskoczenia. W końcu nasz wieżowiec był tulaśnym budyneczkiem. Objęła kark młodzieńca, splatając na nim palce, nim wreszcie udzieliła mu odpowiedzi.
- Nie, nie i-... nie. Dałabym sobie radę. Pomyślałam po prostu, że wyjdę sobie porzucać - oznajmiła, jednocześnie przeczesując palcami włosy swojego kuzyna. Skoro już były pod ręką, to co się miała powstrzymywać? - Sądziłam, że tu nie chadzasz. Boisko w szkole jest w remoncie czy może wyczaiłeś mój sygnał, satelito?
Tak na dobrą sprawę, to nawet by się nie zdziwiła, gdyby koszykarzyk okazał się człowiekiem-anteną. Przez ostatnich kilkanaście lat nie zauważyła żadnych tego objawów, jednakże - kto wie? - może akurat w niedawnym czasie wyrosły mu metalowe czułki i zaczął wyczuwać każdego członka rodziny? Nie zdziwiłoby jej to w sumie. Ewentualnie miał jakieś telepatyczne zdolności. To było bardziej prawdopodobne.
- Swoją drogą, skoro już tu jesteśmy, to może zagramy i zmieciesz mnie w powierzchni ziemi, jak kiedyś? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio trzymaliśmy tę samą piłkę.
W istocie, ostatnimi czasy nie mieli zbyt wielu okazji na proste, przyjacielskie one on one. Być może to przez jej obowiązki. Powodem mógł być też fakt, że ostatnio ogólnie się nie spotkali, a jeśli już - przecież nie zawsze musieli bawić się w przygody z piłką. Mimo tego, chciała mu zrobić tę przyjemność i dać mu choć jakiegokolwiek rywala. Skoro już się natrudził, żeby tu przyleźć, to nie chciała zostawiać go samego ze swoją zabawą. Dlatego też przetrzepała mu włosy po raz ostatni, a po chwili bardzo jasno przekazała mu, żeby ją odstawił - wskazując palcem na ziemię. Wiadomo, że wolałaby jeszczę chwilę się na nim pouwieszać, ale dość.
Blythe Aiden Hamalainen
Fresh Blood Lost in the City
Re: "Boisko" do koszykówki.
Pią Sty 29, 2016 5:57 pm
Pią Sty 29, 2016 5:57 pm
No spójrzcie tylko na jej minę. Już sam ten widok sprawiał, że zmechanizowane, kiepskie serce Blythe'a momentalnie przyspieszyło tempa, wyraźnie uradowane że jego obecność potrafi jeszcze w jakiś sposób wpływać na jedną z ważniejszych osób w jego życiu. Słysząc jej słowa, roześmiał się wyraźnie rozbawiony, potrząsając głową, przez co jego jasne włosy przysłoniły mu przez chwilę oczy, ograniczając pole widzenia.
- Claire nie jest tego typu osobą. Dostaje wyjątkowo dużo atencji ze swoich podopiecznych, którzy pewnie wyznają jej miłość trzy razy dziennie. No, chyba że próbuje w nich wcisnąć brokuły czy brukselki podczas podwieczorku. - wyszczerzył się, nawet nie próbując powstrzymać tego głupawego wyrazu twarzy, który na dobrą sprawę towarzyszył mu przez większość życia. Życia, które jego zdaniem było zbyt krótkie, by spędzić je na zamartwianiu się. Dlatego niesamowitą radość sprawiał mu fakt, że Sheridan była osobą, która widząc jego pozytywne nastawienie, być może nawet nie do końca świadomie, odpowiadała dokładnie tym samym. Ścisnął ją nieco mocniej, gdy poczuł jak obejmuje jego kark, dmuchając jej po złości gorącym powietrzem w kark.
- No wiesz, powinienem się obrazić. Dobrze wiesz, że jeśli pojawia się w tobie chęć rozwinięcia zdolności koszykarskich, bierzesz telefon i wykręcasz numer Blythe'a, który przybiega do ciebie w podskokach nawet z drugiego końca miasta. Satelito. Jak widać nie jest to do końca potrzebne, faktycznie mam jakiś radar w mózgu. - parsknął, stawiając ją z powrotem na ziemi. Pociągnął ją za blond kosmyk włosów, zaraz odwracając się, by pognać lekkim krokiem za swoją piłką. Podniósł ją z ziemi, otrzepując dłonią z kurzu i brudu, zaraz odbijając parę razy od podłoża.
- Właściwie to po prostu postanowiłem pobiegać po mieście, żeby nieco rozruszać mięśnie. - wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła.
Wtem do jego uszu dotarła najpiękniejszamuzyka propozycja, jaką kiedykolwiek mógł złożyć człowiek. Obrócił się w stronę kuzynki z wyraźnym błyskiem w błękitnych oczach i lekko rozanielonym uśmiechem.
- Zawsze i wszędzie. Ale użyjemy mojej. - uniósł wyżej rękę z piłką, odbijając ją w miarę ostrożnie w jej stronę.
- Jakieś konkretne zasady, panienko Paige? - zapytał rozbawiony, patrząc na nią spod grzywki, tylko po to by zaraz utkwić wzrok w koszu, już w tym momencie oceniając jego stan i odległość od ziemi. Typowa analiza nowego boiska. Jedna z jego rąk zniknęła w jasnych, blond włosach przetrzepując je palcami z wyraźnym skupieniem.
Nawet w tak prostej sytuacji, gdy jego przeciwnikiem była kuzynka, podchodził niesamowicie poważnie do postawionego przed nim zadania. Wiedział bowiem, że każdy ruch jaki wykona w ciągu najbliższych kilkunastu minut będzie uważnie obserwowany. Kto wie, w końcu jeśli pokaże odpowiedni poziom swoich umiejętności, być może i sama Sheridan wyłapie jakąś technikę, której postanowi się nauczyć i zastosuje ją w przyszłości, gdy faktycznie jej przeciwnikiem będzie ktoś inny - na wzór Alana, czy innego szkolnego chłopaka, który choć odrobinę interesowałby się podobnymi potyczkami. W końcu dość często widział jak kręcił się dookoła niej ten ciemnowłosy indywidualista. Jak on miał na imię?
Suo... Suoh... Yasuoh? Coś takiego. Nigdy nie miał zbytniej pamięci ani do imion, ani twarzy. Niemniej dziewczyna była w tym momencie jego rywalem, któremu musiał pokazać klasę. Czas na mecz.
- Claire nie jest tego typu osobą. Dostaje wyjątkowo dużo atencji ze swoich podopiecznych, którzy pewnie wyznają jej miłość trzy razy dziennie. No, chyba że próbuje w nich wcisnąć brokuły czy brukselki podczas podwieczorku. - wyszczerzył się, nawet nie próbując powstrzymać tego głupawego wyrazu twarzy, który na dobrą sprawę towarzyszył mu przez większość życia. Życia, które jego zdaniem było zbyt krótkie, by spędzić je na zamartwianiu się. Dlatego niesamowitą radość sprawiał mu fakt, że Sheridan była osobą, która widząc jego pozytywne nastawienie, być może nawet nie do końca świadomie, odpowiadała dokładnie tym samym. Ścisnął ją nieco mocniej, gdy poczuł jak obejmuje jego kark, dmuchając jej po złości gorącym powietrzem w kark.
- No wiesz, powinienem się obrazić. Dobrze wiesz, że jeśli pojawia się w tobie chęć rozwinięcia zdolności koszykarskich, bierzesz telefon i wykręcasz numer Blythe'a, który przybiega do ciebie w podskokach nawet z drugiego końca miasta. Satelito. Jak widać nie jest to do końca potrzebne, faktycznie mam jakiś radar w mózgu. - parsknął, stawiając ją z powrotem na ziemi. Pociągnął ją za blond kosmyk włosów, zaraz odwracając się, by pognać lekkim krokiem za swoją piłką. Podniósł ją z ziemi, otrzepując dłonią z kurzu i brudu, zaraz odbijając parę razy od podłoża.
- Właściwie to po prostu postanowiłem pobiegać po mieście, żeby nieco rozruszać mięśnie. - wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła.
Wtem do jego uszu dotarła najpiękniejsza
- Zawsze i wszędzie. Ale użyjemy mojej. - uniósł wyżej rękę z piłką, odbijając ją w miarę ostrożnie w jej stronę.
- Jakieś konkretne zasady, panienko Paige? - zapytał rozbawiony, patrząc na nią spod grzywki, tylko po to by zaraz utkwić wzrok w koszu, już w tym momencie oceniając jego stan i odległość od ziemi. Typowa analiza nowego boiska. Jedna z jego rąk zniknęła w jasnych, blond włosach przetrzepując je palcami z wyraźnym skupieniem.
Nawet w tak prostej sytuacji, gdy jego przeciwnikiem była kuzynka, podchodził niesamowicie poważnie do postawionego przed nim zadania. Wiedział bowiem, że każdy ruch jaki wykona w ciągu najbliższych kilkunastu minut będzie uważnie obserwowany. Kto wie, w końcu jeśli pokaże odpowiedni poziom swoich umiejętności, być może i sama Sheridan wyłapie jakąś technikę, której postanowi się nauczyć i zastosuje ją w przyszłości, gdy faktycznie jej przeciwnikiem będzie ktoś inny - na wzór Alana, czy innego szkolnego chłopaka, który choć odrobinę interesowałby się podobnymi potyczkami. W końcu dość często widział jak kręcił się dookoła niej ten ciemnowłosy indywidualista. Jak on miał na imię?
Suo... Suoh... Yasuoh? Coś takiego. Nigdy nie miał zbytniej pamięci ani do imion, ani twarzy. Niemniej dziewczyna była w tym momencie jego rywalem, któremu musiał pokazać klasę. Czas na mecz.
- W sumie, masz rację, Śmieszku - odparła, nawet nie udając zamyślenia, po czym przeczesała jego blond włosy palcami. Faktycznie nie było się czym tu przejmować. Claire zdawała się żyć w zupełnie obcym dla nich świecie. Wszystkie dzieciaki były tylko i wyłącznie przy niej. A Blythe i Sher mogli sobie nawet siedzieć wyłącznie we dwójkę. No, idealnie byłoby, gdyby dołączył do nich jeszcze Alan. Ale nie można mieć wszystkiego. - Choć czasem powinnam wysłać Cię do jej grupy, żeby to w ciebie powciskała brukselkę.
Co za groźby. Ale to on tutaj doprowadził ją do wzdrygnięcia swoim zlośliwym posunięciem. Nie, żeby mu się to upiekło - w odwecie arcyelegencko pociągnęła go za ucho, wydymając przy tym wargi, jak na obrażoną królewnę przystało. Za to gdy tylko ją odstawił, pospieszyła do odpowiedzi. Spojrzała po nim jeszcze przelotnie, szukając faktycznej antenki na jego głowie. Nie. Nadal nic nie znalazła. Ale była pewna, że to sprawka jakiegoś szóstego zmysłu koszykówkoholika.
- Dobrze, dobrze. Następnym razem będę dzwonić, wysyłać listy, sms'y, a nawet po Ciebie przyjdę. Właściwie, ta ostatnia opcja jest najlepsza - pokiwała głową, jakby potwierdzając tym swoje własne słowa. Dawno nie leciała aż pod drzwi tego dryblasa tylko po to, żeby spytać, czy z nią wyjdzie. Jak za starych czasów, kiedy było się ledwo dzieciakami, a do kolegów chodziło się tylko po to, żeby zaproponować wspólny wypad na plac zabaw czy do jakiegoś lasku. Teraz, kiedy ma się już tych naście lat i telefon pod ręką, pewnie ledwo pamiętają, jakie to uczucie, kiedy ktoś drepcze z taką sugestią do przybytku drugiej osoby. Ale rany, o czym ona teraz myślała. Miała przed sobą wyzwanie tygodnia, a przejmowała się tym, co miało nastać dopiero za szmat czasu.
"Jakieś konkretne zasady, panienko Paige?"
- Tylko jedna, paniczu Hamalainen - odparła, gdy przejęła piłkę, podłapując przy okazji sposób, w jaki się do niej zwrócił. Piłka odbiła się od podłoża raz. Potem drugi. Następnie chwyciła ją pewniej w dłonie, zadzierając głowę do góry i przyjmując na twarz złośliwy uśmieszek. - Nie popłacz się, jak przegrasz.
Wystrzeliła w kierunku kosza, śmiejąc się w głos. Oczywiście doskonale wiedziała, że nie ma nawet najmniejszych szans na wygraną ze swoim kuzynem, a jedyną osobą, która mogłaby się popłakać, byłaby ona. Mimo to, nikt przecież nie zabraniał jej tryskać żartobliwą pewnością siebie czy próbować wyminąć młodzieńca. Pewnie właśnie dlatego gnała, niczym wystrzelony z łuku pocisk, już teraz skupiając się na rzucie, który miała zaraz wykonać.
Co za groźby. Ale to on tutaj doprowadził ją do wzdrygnięcia swoim zlośliwym posunięciem. Nie, żeby mu się to upiekło - w odwecie arcyelegencko pociągnęła go za ucho, wydymając przy tym wargi, jak na obrażoną królewnę przystało. Za to gdy tylko ją odstawił, pospieszyła do odpowiedzi. Spojrzała po nim jeszcze przelotnie, szukając faktycznej antenki na jego głowie. Nie. Nadal nic nie znalazła. Ale była pewna, że to sprawka jakiegoś szóstego zmysłu koszykówkoholika.
- Dobrze, dobrze. Następnym razem będę dzwonić, wysyłać listy, sms'y, a nawet po Ciebie przyjdę. Właściwie, ta ostatnia opcja jest najlepsza - pokiwała głową, jakby potwierdzając tym swoje własne słowa. Dawno nie leciała aż pod drzwi tego dryblasa tylko po to, żeby spytać, czy z nią wyjdzie. Jak za starych czasów, kiedy było się ledwo dzieciakami, a do kolegów chodziło się tylko po to, żeby zaproponować wspólny wypad na plac zabaw czy do jakiegoś lasku. Teraz, kiedy ma się już tych naście lat i telefon pod ręką, pewnie ledwo pamiętają, jakie to uczucie, kiedy ktoś drepcze z taką sugestią do przybytku drugiej osoby. Ale rany, o czym ona teraz myślała. Miała przed sobą wyzwanie tygodnia, a przejmowała się tym, co miało nastać dopiero za szmat czasu.
"Jakieś konkretne zasady, panienko Paige?"
- Tylko jedna, paniczu Hamalainen - odparła, gdy przejęła piłkę, podłapując przy okazji sposób, w jaki się do niej zwrócił. Piłka odbiła się od podłoża raz. Potem drugi. Następnie chwyciła ją pewniej w dłonie, zadzierając głowę do góry i przyjmując na twarz złośliwy uśmieszek. - Nie popłacz się, jak przegrasz.
Wystrzeliła w kierunku kosza, śmiejąc się w głos. Oczywiście doskonale wiedziała, że nie ma nawet najmniejszych szans na wygraną ze swoim kuzynem, a jedyną osobą, która mogłaby się popłakać, byłaby ona. Mimo to, nikt przecież nie zabraniał jej tryskać żartobliwą pewnością siebie czy próbować wyminąć młodzieńca. Pewnie właśnie dlatego gnała, niczym wystrzelony z łuku pocisk, już teraz skupiając się na rzucie, który miała zaraz wykonać.
Blythe Aiden Hamalainen
Fresh Blood Lost in the City
Re: "Boisko" do koszykówki.
Wto Lut 16, 2016 7:56 pm
Wto Lut 16, 2016 7:56 pm
Przyglądał jej się z wyraźnym rozbawieniem.
"Śmieszek."
Pseudonim który mu nadała był tak dziwaczny i absurdalny... że kompletnie mu nie przeszkadzał. Z pewnością był dużo lepszy niż te wszystkie Hamalala, Hamanala i pochodne, którymi próbowali uraczyć go niektórzy nie będąc w stanie zapamiętać jego nazwiska. Pomijając fakt, że w kwestii rodziny, blondyn stosował jedną prostą zasadę pod tytułem "im wszystko wolno, są święci i nietykalni". Prędzej sam podłożyłby się komuś stając w ich obronie niż zaprotestował doprowadzając ich do płaczu, czy zareagował agresją.
Pomijając fakt, że Blythe i agresja mijały się ze sobą jak samoloty na niebie. Żaden nigdy nie zbliżał się do drugiego, podążając jasno wytyczoną trasą, dzięki której unikały wszelkich możliwości wypadków.
- Chcesz żebym urósł jeszcze bardziej? Uważaj, bo jeszcze osiągnę trzy metry, pobiję rekordy światowe, otrzymam miano żyrafy, umrę w wieku trzydziestu lat. Sam. Bo kto by chciał być z taką żyrafą? - zapytał niesamowicie poważnym tonem, spuszczając głowę. Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tym rzekomym stanie zamyślenia, zaraz wybuchając śmiechem, którego nie był w stanie powstrzymać, nieważne jak bardzo by się nie starał.
- Będę czekał. A jeśli chodzi o listy to pamiętaj, że przyjmuję tylko te na perfumowanych kartkach z toną serduszek i wyznań miłości o tym jakim najwspanialszym, najprzystojniejszym kuzynem na świecie jestem. Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie. - pstryknął ją palcem w czoło, zaraz podpierając biodra rękami. Pomysł odbierania spod domu poniekąd przypadł mu do gustu. Zawsze jakaś miła odmiana w dobie tej całej komputeryzacji.
- Co za pewność siebie. - chłopak zareagował błyskawicznie, niczym pies któremu właściciel rzucał frisbee na zawodach. Jeśli ktoś obserwując Hamalainena stwierdziłby, że zachowuje się jak ktoś, dla kogo gra jest równoznaczna z włożeniem w to wszystkich swoich umiejętności, jakby zależało od niej jego życie... miałby rację. Wystrzelił do przodu z łatwością ją doganiając. Codzienne treningi i jego wysoki wzrost nie były w końcu przypadkowymi elementami, dla których wybrał koszykówkę jako miłość swojego życia.
Zaśmiał się wesoło, blokując ją wraz z piłką. Minusem tego miejsca było to, że po wyciągnięciu rąk ku górze, blondyn niemalże sięgał nimi kosza. Wystarczyło mocniej wybić się nogami w odpowiednim momencie i przysłonić rękami obręcz, by uniemożliwić swojej przeciwniczce zdobycie jakichkolwiek punktów.
Niemniej póki co skupił się wyłącznie na obronie, nawet nie próbując przejąć od niej piłki, zupełnie jakby chciał jej dać nieco czasu na zabawę, nawet przez chwilę nie przestając się uśmiechać.
"Śmieszek."
Pseudonim który mu nadała był tak dziwaczny i absurdalny... że kompletnie mu nie przeszkadzał. Z pewnością był dużo lepszy niż te wszystkie Hamalala, Hamanala i pochodne, którymi próbowali uraczyć go niektórzy nie będąc w stanie zapamiętać jego nazwiska. Pomijając fakt, że w kwestii rodziny, blondyn stosował jedną prostą zasadę pod tytułem "im wszystko wolno, są święci i nietykalni". Prędzej sam podłożyłby się komuś stając w ich obronie niż zaprotestował doprowadzając ich do płaczu, czy zareagował agresją.
Pomijając fakt, że Blythe i agresja mijały się ze sobą jak samoloty na niebie. Żaden nigdy nie zbliżał się do drugiego, podążając jasno wytyczoną trasą, dzięki której unikały wszelkich możliwości wypadków.
- Chcesz żebym urósł jeszcze bardziej? Uważaj, bo jeszcze osiągnę trzy metry, pobiję rekordy światowe, otrzymam miano żyrafy, umrę w wieku trzydziestu lat. Sam. Bo kto by chciał być z taką żyrafą? - zapytał niesamowicie poważnym tonem, spuszczając głowę. Nie wytrzymał jednak zbyt długo w tym rzekomym stanie zamyślenia, zaraz wybuchając śmiechem, którego nie był w stanie powstrzymać, nieważne jak bardzo by się nie starał.
- Będę czekał. A jeśli chodzi o listy to pamiętaj, że przyjmuję tylko te na perfumowanych kartkach z toną serduszek i wyznań miłości o tym jakim najwspanialszym, najprzystojniejszym kuzynem na świecie jestem. Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie. - pstryknął ją palcem w czoło, zaraz podpierając biodra rękami. Pomysł odbierania spod domu poniekąd przypadł mu do gustu. Zawsze jakaś miła odmiana w dobie tej całej komputeryzacji.
- Co za pewność siebie. - chłopak zareagował błyskawicznie, niczym pies któremu właściciel rzucał frisbee na zawodach. Jeśli ktoś obserwując Hamalainena stwierdziłby, że zachowuje się jak ktoś, dla kogo gra jest równoznaczna z włożeniem w to wszystkich swoich umiejętności, jakby zależało od niej jego życie... miałby rację. Wystrzelił do przodu z łatwością ją doganiając. Codzienne treningi i jego wysoki wzrost nie były w końcu przypadkowymi elementami, dla których wybrał koszykówkę jako miłość swojego życia.
Zaśmiał się wesoło, blokując ją wraz z piłką. Minusem tego miejsca było to, że po wyciągnięciu rąk ku górze, blondyn niemalże sięgał nimi kosza. Wystarczyło mocniej wybić się nogami w odpowiednim momencie i przysłonić rękami obręcz, by uniemożliwić swojej przeciwniczce zdobycie jakichkolwiek punktów.
Niemniej póki co skupił się wyłącznie na obronie, nawet nie próbując przejąć od niej piłki, zupełnie jakby chciał jej dać nieco czasu na zabawę, nawet przez chwilę nie przestając się uśmiechać.
- Gdybyśmy nie byli kuzynostwem-... - uniosła brew w równie pozorowanym zastanowieniu, co nadało jej nieco groteskowego wyglądu w zestawieniu z niemożnym wstrzymania się Blythe'em. Właściwie, te przemyślenia były całkowicie poważne. - No, mogłabym się skusić na taką sympatyczną żyrafę. Dopóki nie miałbyś półmetrowego języka i nie czyściłbyś nim sobie uszu.
Wyjątkowo obrzydliwa wizja.
"Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie."
- Jasne - odparła, marszcząc trafiony przez niego nos. - wybiorę dla Ciebie papier w szczeniaczki.
Dobrze wiedział, że była zdolna do podsunięcia mu takiego listu. Na słodkiej, dziewczęcej papeterii, spryskany perfumami o zapachu gumy balonowej, wsunięty w różową kopertę i podpisany "do najsłodszego kuzyna, o jakim można zamarzyć" wyglądałby co najmniej nie w jej stylu, ale-... w gruncie rzeczy, gdyby mogła, właśnie tak by pisała. Chyba mało kto miał świadomość, że Sheridan mimo wszystko lubowała się w rzeczach nadmiernie uroczych. Zresztą, sama utrzymywała to w tajemnicy, jakby bojąc się, że straci przez to szacunek, na który ciężko sobie zapracowała.
Uch, ale za ten wzrost to czasem miała ochotę rzucić mu piłkę prosto w twarz.
Gdyby teraz trafiła go w nos, tak jak zwykła to robić z nazbyt wysokimi gimnazjalnymi współzawodnikami, krew polałaby mu się z niego jak stary dobry ketchup. Nawet ładnie zestawiłoby się to z blond włosami, przypominającymi frytki, ale Sheridan-... cóż, preferowała jedzenie ich z majonezem. Płyn zagęszczony a'la pomidory odkładała raczej do czegoś innego. No, czyli niemal niczego. Mimo wszystko wolała nie ryzykować rzucania mu piłką prosto w twarz - choćby dlatego, że ten dryblas i tak już miał problemy zdrowotne. Gdyby jeszcze doszedł do tego krwotok z nosa, jakiś szok, cokolwiek innego... No, powiedzmy, że wolała nie być w jego skórze w takiej sytuacji. Hipotetycznej, rzecz jasna. W pewnym sensie, jeśli ktoś miałby w zamiarze go trafić, refleks Hamalainena mu by na to nie pozwolił. Pod tym względem blondyn wydawał się niepokonany. A przynajmniej tak to wyglądało w oczach jego kuzynki, która-...
Wreszcie, po tak długim czasie zastanowienia - chwała bogom, że nie był to prawdziwy mecz z mierzonym czasem gry - ruszyła w lewą stronę, sądząc, że choćby od boku da radę jakkolwiek obejść chłopaka. Marzenie ściętej głowy, ale warto było spróbować. Prosty wyskok i wykonany rzut.
Nawet nie żywiła jakiejkolwiek nadziei na to, że nie uda mu się tego obronić.
Gównopost jest gównopostem ;A; muszę wrócić głową w tą fabułę.
Wyjątkowo obrzydliwa wizja.
"Liczę na ciebie, nie zawiedź mnie."
- Jasne - odparła, marszcząc trafiony przez niego nos. - wybiorę dla Ciebie papier w szczeniaczki.
Dobrze wiedział, że była zdolna do podsunięcia mu takiego listu. Na słodkiej, dziewczęcej papeterii, spryskany perfumami o zapachu gumy balonowej, wsunięty w różową kopertę i podpisany "do najsłodszego kuzyna, o jakim można zamarzyć" wyglądałby co najmniej nie w jej stylu, ale-... w gruncie rzeczy, gdyby mogła, właśnie tak by pisała. Chyba mało kto miał świadomość, że Sheridan mimo wszystko lubowała się w rzeczach nadmiernie uroczych. Zresztą, sama utrzymywała to w tajemnicy, jakby bojąc się, że straci przez to szacunek, na który ciężko sobie zapracowała.
Uch, ale za ten wzrost to czasem miała ochotę rzucić mu piłkę prosto w twarz.
Gdyby teraz trafiła go w nos, tak jak zwykła to robić z nazbyt wysokimi gimnazjalnymi współzawodnikami, krew polałaby mu się z niego jak stary dobry ketchup. Nawet ładnie zestawiłoby się to z blond włosami, przypominającymi frytki, ale Sheridan-... cóż, preferowała jedzenie ich z majonezem. Płyn zagęszczony a'la pomidory odkładała raczej do czegoś innego. No, czyli niemal niczego. Mimo wszystko wolała nie ryzykować rzucania mu piłką prosto w twarz - choćby dlatego, że ten dryblas i tak już miał problemy zdrowotne. Gdyby jeszcze doszedł do tego krwotok z nosa, jakiś szok, cokolwiek innego... No, powiedzmy, że wolała nie być w jego skórze w takiej sytuacji. Hipotetycznej, rzecz jasna. W pewnym sensie, jeśli ktoś miałby w zamiarze go trafić, refleks Hamalainena mu by na to nie pozwolił. Pod tym względem blondyn wydawał się niepokonany. A przynajmniej tak to wyglądało w oczach jego kuzynki, która-...
Wreszcie, po tak długim czasie zastanowienia - chwała bogom, że nie był to prawdziwy mecz z mierzonym czasem gry - ruszyła w lewą stronę, sądząc, że choćby od boku da radę jakkolwiek obejść chłopaka. Marzenie ściętej głowy, ale warto było spróbować. Prosty wyskok i wykonany rzut.
Nawet nie żywiła jakiejkolwiek nadziei na to, że nie uda mu się tego obronić.
Gównopost jest gównopostem ;A; muszę wrócić głową w tą fabułę.
Blythe Aiden Hamalainen
Fresh Blood Lost in the City
Re: "Boisko" do koszykówki.
Pon Mar 14, 2016 7:29 pm
Pon Mar 14, 2016 7:29 pm
- Mówisz, że jestem w twoim typie? Kurczę Sheridan, co ty teraz zrobisz? Ciężko będzie ci znaleźć drugiego takiego przystojniaka. - puścił jej oczko, zaraz wybuchając głośnym śmiechem. Taki był właśnie Blythe. Wiecznie uśmiechnięty, pewny siebie i przede wszystkim cholernie głośny.
- Ekhem, nigdy nie miałem nawyku czyszczenia sobie uszu językiem, więc nie musisz się o to martwić. Pomijając fakt, że bliżej mi do dinozaura, niż żyrafy. RAWR. - na ostatni dźwięk przeszedł jakby nigdy nic przez boisko i złapał ją w ramiona, obejmując ze śmiechem. Trwało to jednak ułamek sekundy nim ponownie powrócił do gry, udając że przecież nic się nie stało.
- Papier w szczeniaczki. Mój ulubiony. Pamiętaj, jeśli się wstydzisz możesz podpisać się innym imieniem, chętnie dostałbym taki list miłosny. Atencji ze strony pięknych kobiet nigdy za mało. - obserwował jej zagrania z wyraźnym zainteresowaniem. Spójrzcie tylko, całkiem nieźle skubana kombinowała. Wyraźnie dumny ze swojej kuzynki, pozwolił jej nawet na przejście obok niego i rzucenie do kosza. Piłka poszybowała celnie w stronę kwadratu... i została wybita przez jego rękę, gdy jak na wcześniej wspomnianego przez nią dryblasa przystało.
- To było niezłe, mała. - zaśmiał się wesoło, odbijając kilka razy piłkę od podłoża. Nim zdążył się jednak ponownie przygotować, zadzwonił jego telefon. Zatrzymał się w miejscu z cichym westchnięciem i sięgnął do przewieszonej przez ramię nerki, by wyciągnąć z niej urządzenie.
- Tak słucham?
- BLYTHE! MIAŁEŚ BYĆ W SZPITALU GODZINĘ TEMU! - słysząc wrzask swojej matki odsunął słuchawkę od ucha, krzywiąc się nieznacznie. Kobiety miały niesamowitą zdolność krzyku, gdy ktoś wytrącił je z równowagi. Osobiście uważał, że powinny dostawać za to jakieś osiągnięcia. Gdy w końcu przestała się drzeć, przysunął z powrotem telefon nie tracąc na pozytywności, choć do jego głosu wkradła się jakaś przepraszająca nuta.
- No już się zbieram.
- No już się zbieram? JUŻ? Blythe, musisz to traktować poważnie! - kolejny wywód został podsumowany ciężkim westchnięciem.
- Spotkałem Sheridan i urządziliśmy sobie krótki mecz.
- Oooo, Sheridan? Sheridan Paige? Pozdrów ją ciepło! Co słychać u niej i brata? Co u mamy? Od wielu lat nie miałam z nią kontaktu...
- Więc może czas to zmienić. Za 20 minut będę w szpitalu, do później. - rozłączył się, pocierając nasadę nosa palcami. Uśmiechnął się przepraszająco do Sheridan, zgarniając swoją piłkę.
- Strasznie cię przepraszam. Dokończymy to innym razem, co? Pozdrów ode mnie Alana. - nachylił się, by pocałować kuzynkę w policzek i tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął truchtając w stronę centrum.
zt.
- Ekhem, nigdy nie miałem nawyku czyszczenia sobie uszu językiem, więc nie musisz się o to martwić. Pomijając fakt, że bliżej mi do dinozaura, niż żyrafy. RAWR. - na ostatni dźwięk przeszedł jakby nigdy nic przez boisko i złapał ją w ramiona, obejmując ze śmiechem. Trwało to jednak ułamek sekundy nim ponownie powrócił do gry, udając że przecież nic się nie stało.
- Papier w szczeniaczki. Mój ulubiony. Pamiętaj, jeśli się wstydzisz możesz podpisać się innym imieniem, chętnie dostałbym taki list miłosny. Atencji ze strony pięknych kobiet nigdy za mało. - obserwował jej zagrania z wyraźnym zainteresowaniem. Spójrzcie tylko, całkiem nieźle skubana kombinowała. Wyraźnie dumny ze swojej kuzynki, pozwolił jej nawet na przejście obok niego i rzucenie do kosza. Piłka poszybowała celnie w stronę kwadratu... i została wybita przez jego rękę, gdy jak na wcześniej wspomnianego przez nią dryblasa przystało.
- To było niezłe, mała. - zaśmiał się wesoło, odbijając kilka razy piłkę od podłoża. Nim zdążył się jednak ponownie przygotować, zadzwonił jego telefon. Zatrzymał się w miejscu z cichym westchnięciem i sięgnął do przewieszonej przez ramię nerki, by wyciągnąć z niej urządzenie.
- Tak słucham?
- BLYTHE! MIAŁEŚ BYĆ W SZPITALU GODZINĘ TEMU! - słysząc wrzask swojej matki odsunął słuchawkę od ucha, krzywiąc się nieznacznie. Kobiety miały niesamowitą zdolność krzyku, gdy ktoś wytrącił je z równowagi. Osobiście uważał, że powinny dostawać za to jakieś osiągnięcia. Gdy w końcu przestała się drzeć, przysunął z powrotem telefon nie tracąc na pozytywności, choć do jego głosu wkradła się jakaś przepraszająca nuta.
- No już się zbieram.
- No już się zbieram? JUŻ? Blythe, musisz to traktować poważnie! - kolejny wywód został podsumowany ciężkim westchnięciem.
- Spotkałem Sheridan i urządziliśmy sobie krótki mecz.
- Oooo, Sheridan? Sheridan Paige? Pozdrów ją ciepło! Co słychać u niej i brata? Co u mamy? Od wielu lat nie miałam z nią kontaktu...
- Więc może czas to zmienić. Za 20 minut będę w szpitalu, do później. - rozłączył się, pocierając nasadę nosa palcami. Uśmiechnął się przepraszająco do Sheridan, zgarniając swoją piłkę.
- Strasznie cię przepraszam. Dokończymy to innym razem, co? Pozdrów ode mnie Alana. - nachylił się, by pocałować kuzynkę w policzek i tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął truchtając w stronę centrum.
zt.
No proszę, więc trafiła na przystojnego dinozaura, który bez wątpienia zaliczał się do gatunku śmieszkodaktyli starofińskich. Roześmiała się tylko krótko, wtórując mu w tej niekończącej się paradzie chichotu. Wymarzenie sobie lepszego kuzyna od Hamalainena było chyba niemożliwe. Szczególnie, kiedy tak sobie z tego wszystkiego żartował, posyłając jej najpiękniejsze, najbardziej promienne uśmiechy, jakie przyszło zobaczyć naszej lasce z Alaski. I wszystko szło całkiem nieźle. No rany, nawet ją pochwalił! Było idealnie!
Dopóki nie zadzwonił jego telefon.
Wpatrywała się z niezrozumieniem w twarz blonydna, kiedy odsunął aparat od ucha, a jej słuch wyłapał znajomy głos. No tak. Ciotka Esteri i jej niezapomniana przepona, zdolna zniszczyć fabrykę szkła jednym porządnym piskiem. Nie dosłyszała dokładnie, o co jej chodziło, aczkolwiek słynne "już się zbieram" wywołało u Sheridan mimowolne westchnienie politowania. Blythe, czy ty znowu robisz to samo?
"Za 20 minut będę w szpitalu, do później."
Czyli miała rację. Posłała mu tylko karcące spojrzenie - powinien wiedzieć, że przeskrobał także i w jej oczach. Nie mogła jednak długo się tak w niego wgapiać. Głównie dlatego, że wybił ją z rytmu tym najurokliwszym rodzajem dotyku, jaki tylko mógł jej sprezentować. Blythe, Blythe, Blythe, kiedy ty w końcu dojrzejesz.
- Pozdrowię! - krzyknęła za nim, machając mu ręką na odchodne, nim podniosła piłkę z ziemi i, oddalając się już w swoją stronę, dodała cichcem: - O ile będzie chciał ze mną gadać.
zt~
Dopóki nie zadzwonił jego telefon.
Wpatrywała się z niezrozumieniem w twarz blonydna, kiedy odsunął aparat od ucha, a jej słuch wyłapał znajomy głos. No tak. Ciotka Esteri i jej niezapomniana przepona, zdolna zniszczyć fabrykę szkła jednym porządnym piskiem. Nie dosłyszała dokładnie, o co jej chodziło, aczkolwiek słynne "już się zbieram" wywołało u Sheridan mimowolne westchnienie politowania. Blythe, czy ty znowu robisz to samo?
"Za 20 minut będę w szpitalu, do później."
Czyli miała rację. Posłała mu tylko karcące spojrzenie - powinien wiedzieć, że przeskrobał także i w jej oczach. Nie mogła jednak długo się tak w niego wgapiać. Głównie dlatego, że wybił ją z rytmu tym najurokliwszym rodzajem dotyku, jaki tylko mógł jej sprezentować. Blythe, Blythe, Blythe, kiedy ty w końcu dojrzejesz.
- Pozdrowię! - krzyknęła za nim, machając mu ręką na odchodne, nim podniosła piłkę z ziemi i, oddalając się już w swoją stronę, dodała cichcem: - O ile będzie chciał ze mną gadać.
zt~
Zgodnie z obietnicą złożoną matce, choć nie tylko jej, szukał po szkole kapitana szkolnej drużyny. Psycholog, u której miał terapię przekonywała go od jakiegoś czasu, by w końcu zgłosił się do jakiejś sportowej drużyny. To podobno miało mu pomóc stać się bardziej społeczną komóreczką, z którego zbudowane jest środowisko szkolne. Bycie tak określanym, przez babę w średnim wieku, było dość mało komfortowe. Ba. Nawet uważał, że kobiecie ewidentnie brakowało seksu i to takiego porządnego, mocniejszego. Zachowywała się czasami jakby miała non stop zespół napięcia przedmiesiączkowego, czy jak się to zwało. Skoro już jesteśmy przy seksie, to chętnie by przeleciał kapitana drużyny. Taki ładny blondynek z niebieskimi oczkami, do których swoją drogą miał niekłamaną słabość. No ale jeśli ma się do wyboru pobicie przez szkolną drużynę, a seks z maniakiem koszykówki... w sumie zależy jak mocno, by byli... warto, by było!~
Z tymi dziwnymi, i nie tylko tymi, rozmyśleniami szukał chłopaka, najpierw na terenie szkoły, a potem po za jej obrębem. Kiedy zupełnie nic to nie dało postanowił poćwiczyć rzuty do kosza. Miał swoją piłkę, a, że boisko było puste, w tym momencie przynajmniej, postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji. Najpierw mała rozgrzewka, a potem w sumie bawił się bardziej z piłką niż trenował. Kombinował ze wsadem, choć przy trzeciej próbie zdał sobie sprawę, że ten kosz może za wiele prób z jego ciężarem nie wytrzymać i w końcu się złamie. Szkoda w sumie, bo to było najprostsze. Może spróbować rzut za trzy punkty? Za jakimś czwartym czy piątym razem się udało i trafił. Ba, nawet ucieszył się. Jakiś sukces. Choć gdyby go teraz kapitan widział to pewnie, by uznał, że amator czy dzieciak. No cóż... chyba jednym i drugim wciąż był.
Podbiegł, by podnieść piłkę, a potem podszedł do plecaka by napić się wody z butelki. Mama powtarza w końcu, by pamiętał o wodzie! Odwodnienie nie jest fajne! Ani tym bardziej przydatne w tym momencie. Zaczął się zastanawiać ile zajęło, by mu odwodnienie się przy tym wysiłku fizycznym, biorąc też pod uwagę warunki atmosferyczne jakie panowały. Szybko jednak porzucił te rozważania, na rzecz rozmyślań jak rzucić piłkę tak, by znów trafić za trzy punkty. Był sprawny fizycznie, nie czuł, jeszcze, aż takiego zmęczenia, by przerwać zabawę wielkolotnie nazwaną treningiem. Ustawił się w odpowiedniej odległości od kosza i skoczył, ponownie próbując dorzucić. Pudło. Pierwsza myśl? Tak właśnie będzie wyglądał podryw kapitana drużyny. Porażka permanentna... choć z drugiej strony jak się to mówi? Dostać kosza? Chyba tak. Nieźle się zgrało nazewnictwo. Całkiem nieźle.
Z tymi dziwnymi, i nie tylko tymi, rozmyśleniami szukał chłopaka, najpierw na terenie szkoły, a potem po za jej obrębem. Kiedy zupełnie nic to nie dało postanowił poćwiczyć rzuty do kosza. Miał swoją piłkę, a, że boisko było puste, w tym momencie przynajmniej, postanowił skorzystać z nadarzającej się okazji. Najpierw mała rozgrzewka, a potem w sumie bawił się bardziej z piłką niż trenował. Kombinował ze wsadem, choć przy trzeciej próbie zdał sobie sprawę, że ten kosz może za wiele prób z jego ciężarem nie wytrzymać i w końcu się złamie. Szkoda w sumie, bo to było najprostsze. Może spróbować rzut za trzy punkty? Za jakimś czwartym czy piątym razem się udało i trafił. Ba, nawet ucieszył się. Jakiś sukces. Choć gdyby go teraz kapitan widział to pewnie, by uznał, że amator czy dzieciak. No cóż... chyba jednym i drugim wciąż był.
Podbiegł, by podnieść piłkę, a potem podszedł do plecaka by napić się wody z butelki. Mama powtarza w końcu, by pamiętał o wodzie! Odwodnienie nie jest fajne! Ani tym bardziej przydatne w tym momencie. Zaczął się zastanawiać ile zajęło, by mu odwodnienie się przy tym wysiłku fizycznym, biorąc też pod uwagę warunki atmosferyczne jakie panowały. Szybko jednak porzucił te rozważania, na rzecz rozmyślań jak rzucić piłkę tak, by znów trafić za trzy punkty. Był sprawny fizycznie, nie czuł, jeszcze, aż takiego zmęczenia, by przerwać zabawę wielkolotnie nazwaną treningiem. Ustawił się w odpowiedniej odległości od kosza i skoczył, ponownie próbując dorzucić. Pudło. Pierwsza myśl? Tak właśnie będzie wyglądał podryw kapitana drużyny. Porażka permanentna... choć z drugiej strony jak się to mówi? Dostać kosza? Chyba tak. Nieźle się zgrało nazewnictwo. Całkiem nieźle.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach