Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Plac [W]
Pon Sty 04, 2016 1:04 am
PLAC

Plac [W] Placpng_snraqee

Cisza. Ciemność. Do waszych głów nie przebijało się ani światło, ani żaden dźwięk. Do czasu.
- O mój boże, o mój boże! - wysokie zawodzenie raczej nie było wymarzonym sposobem na wybudzenie dla większości, niemniej to właśnie te słowa powtarzane nieustannie przez jedną z dwórek, przebiły się przez ciemność stanowiącą swego rodzaju barierę w waszym umyśle. To Dakota wybudził się jako pierwszy. Choć początkowe otępienie stopniowo zaczynało odchodzić w zapomnienie, zdecydowanie coś było nie tak. Dopiero po dłuższej chwili poczułeś ostry ból przeszywający twoje plecy. Wystarczyło jedne spojrzenie w tamtą stronę, byś zdał sobie sprawę, że źródłem owego nieprzyjemnego uczucia było zgniecione pod tobą i zwinięte w nienaturalnej pozycji skrzydło. Twoje skrzydło.
Zaraz po tobie wstała cała reszta. Każdemu z was towarzyszył przeszywający ból głowy, jak i wyraźne niedowierzanie, gdy odkrywaliście coraz to nowsze, przedziwne części ciała wyrastające w różnych miejscach.
- O mój boże! Czy nic wam nie jest? Toż to katastrofa, absolutna katastrofa. Moja pani... och moja pani, co my teraz poczniemy? - zawodząca kobieta zapłakała żałośnie, machając na wszystkie strony króliczymi uszami. Od czasu do czasu podskakiwała zupełnie niekontrolowanie w miejscu, a wielkie, słone łzy spadały na zimne, szare kafelki zostawiając po sobie mokre plamy. Znaleźliście się na placu. Sala balowa zniknęła bezpowrotnie, zastąpiona widokiem rodem z bajkowych książek, które czytali wam w dzieciństwie rodzice do snu. Wielkie, kolorowe kwiaty wielkości normalnego człowieka przechylały się w waszą stronę, wpatrując z wyraźną ciekawością wielkimi oczami. Właśnie tak, oczami. Każdy z kwiatów miał własną parę ślepi. Niemniej oprócz ciekawości co bardziej spostrzegawcze osoby mogły dostrzec coś jeszcze. Smutek. Smutek odpowiadający tajemniczej, króliczej kobiecie, która właśnie oddaliła się parę metrów, by podskoczyć do olbrzymiego jeziora, mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy w blasku słońca. W przeciwieństwie do normalnego świata, w krainie, w której się znaleźliście panowało lato. Wskazywało na to dosłownie wszystko - od wysokich temperatur, poprzez rozkwitające kwiaty, po zwiewne ubiory mieszkańców. Mieszkańców, który wyglądali na was z zaciekawieniem z okien swoich starych domków i chatek, otaczających plac ze wszystkich stron.
- Co my poczniemy, co my zrobimy? - kobieta-królik dalej zawodziła wniebogłosy, wycierając łzy swoimi długimi, białymi uszami. Najwyraźniej nie miała zbyt szybko przestać.

// CZAS NA ODPIS: do 6 stycznia, g. 23.59.
Stan fizyczny:
Wszyscy: Ostry, choć stopniowo zanikający ból głowy, towarzyszące temu luki w pamięci.
Dakota: Dodatkowo boli cię prawe skrzydło, przez 2 tury nie będziesz w stanie latać. [1/2]
Stan psychiczny: Choć pamiętacie, że piliście jakiś napój na balu, nie macie pojęcia kim jesteście, skąd pochodzicie i jak się tu znaleźliście. Z każdą sekundą wasze wspomnienia dotyczące starego życia całkowicie zanikają, a wam wydaje się, że od zawsze przynależeliście do tej krainy.
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Plac [W]
Pon Sty 04, 2016 2:05 am
Ciemność. Ból głowy. Nieustające wrzaski, tylko potęgujące nieprzyjemne uczucie, atakujące pod jego czaszką. Czy tak wyglądało życie na kacu? Bo Travitza co prawda nigdy tego nie doświadczył, ale wiele o tym słyszał i gdyby miał sobie to wyobrazić, właśnie tak by się teraz czuł.
Tak czy inaczej otworzył leniwie oczy i przyłożył rękę do głowy, sycząc przy tym cicho i starając się cokolwiek ogarnąć swoim umysłem. A nie było to łatwe. Jakieś nieskładne myśli krążyły pod jego kopułą i co gorsze, nie potrafił ich ułożyć w logiczną całość. Coś pił, był na jakimś balu... mgliste to wszystko. Czyżby mu się śniło? Ale wylądował w dosyć niezwykłym miejscu, trzeba przyznać. Spojrzał na nieustanie wydzierającą się kobietę-królik, potem na gapiące się kwiaty i już chciał im zwrócić uwagę, żeby się tak nie gapiły, bo im zrobi szybkie przekopanie, gdy kątem oka dostrzegł tygrysi ogon.
O chuj. Fabuła jak z Kac Vegas. Ukradli zwierzę Tysona czy co? Musiał nawet przyznać, że tętno mu podskoczyło, do momentu kiedy stwierdził, że ogon kończy się... w okolicach jego dupy.
- Blać. - Mruknął i zaczął odkrywać kolejne ciekawe fakty na temat swojego ciała. Zamiast paznokci miał teraz ostre pazury, całe jego ciało pokrywała krótka, pomarańczowa sierść, poznaczona czarnymi pasami w niektórych miejscach, a kiedy zaczął badać własną twarz, odkrył dodatkowo kocie uszy oraz rząd ostrych kłów, które wypełniały jego szczękę.
W zasadzie jakby się nad tym zastanowić, to nie było nawet takie złe, tylko w kurwę dziwne. Chociaż im dłużej o tym myślał, tym bardziej normalne mu się to wszystko wydawało. Tak jakby to był normalny stan rzeczy, a jemu się po prostu coś głupiego śniło i potrzebował trochę czasu, żeby się z tego wszystkiego otrząsnąć.
Powoli podniósł się do pozycji stojącej i wziął głęboki wdech. A potem ryknął, jak na rasowego tygrysa przystało. I spojrzał na kobietę-królika.
- Zakroj jebało - warknął w jej kierunku. Prawdopodobnie przez to całe zamieszanie, zaczął mówić po rosyjsku, zapominając, że większość osób nie będzie tego rozumieć. W sumie to nikt, chociaż aktualnie nie używał zbyt trudnych określeń. Znów wziął głęboki wdech, a potem się przeciągnął.

- Dobra. Co tu się odpierdala? - To pytanie było w zasadzie aktualne w niemal każdym wymiarze. Pod jakim kątem by nie spojrzeć na ich obecną pozycję, to przydałoby się kilka słów wyjaśnienia, mianowicie co oni tutaj w ogóle robią, czemu wszyscy się na nich gapią, czemu ta głupia jędza zawodzi i w ogóle o co chodzi z tym wszystkim.
Swoją drogą nagle poczuł delikatnie ssanie w żołądku, a w jego myślach nie wiadomo skąd pojawiła się chętka na królicze mięso. Spojrzał na krzyczącą kobietę drapieżnie i leniwie oblizał kły. Jeśli dalej będzie się tak drzeć, to w zasadzie dlaczego nie...?
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Pon Sty 04, 2016 3:27 pm
Nieraz zdarzało jej się mieć kaca. Nawet takiego ogromnego, kiedy każdy szept stawał się nie do zniesienia, łeb bolał jak cholera i prócz tego nie czuła absolutnie żadnej kończyny. Nie zrobiło więc na niej wrażenia, gdy podczas wracania do świadomości, od razu poczuła tępy ból w swoim równie tępym łbie, a ten dodatkowo był spotęgowany jakimś cholernym wrzaskiem, jakby kogoś rozcinano żywcem łyżką do butów. Mruknęła wiązankę najgorszych bluzgów, jakie potomek wikingów mógł wymyślić i otworzyła oczy. Jak się okazało, leżała na ziemi w otoczeniu innych leżących na ziemi osób. Jedyne, co pamiętała, to jak wieczorem piła coś na balu. Jej umysł szybko połączył wątki: wypiła trochę za dużo, pewnie zaczęło jej odpierdalać i wywalili ją na zbity pysk na bruk razem z innymi awanturnikami. Brzmiało logicznie, a przynajmniej jej niezbyt ogarniający mózg tak stwierdził. Tylko czemu ta baba-królik się drze. Oczywiście, nie zrobiło na niej wrażenie to, iż była królikiem. Bardziej przejmowała się tym, że jej wrzaski rozsadzały Sigrunn czaszkę, chociaż mogłaby przyrzec, że im dłużej musiała słuchać tego zawodzenia, tym mniej ją bolała głowa. Jebana cudotwórczyni.
W końcu postanowiła się ruszyć, bo ile można leżeć plackiem na bruku, kiedy patrzą się na ciebie ludzie i kwiaty. Może jak usiądzie, to przestaną tak wbijać gały w jej postać, która absolutnie nie była nikim niesamowitym i nie zasługiwała na tyle atencji. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Podniosła się powoli i usiadła po turecku, zerkając na okolicę, w której właśnie się znalazła. I wtedy poczuła, że chyba na czymś przysiadła, a gdy odsunęła się od tego czegoś poczuła srogie jebut! I aż się musiała pochylić, bo oberwała w łeb. Szybko odwróciła się w stronę agresora i złapała za to, co było najbliżej i jako jedyne mogło być źródłem ataku, czyli... własny, małpi ogon, pokryty krótką, brązową sierścią - taką samą, jaka była na zewnętrznej stronie jej rąk.
- Że co, kurwa - mruknęła pod nosem kompletnie bezbarwnym tonem, w międzyczasie zauważając, że kły ma jakieś trochę dłuższe, niż zwyczajne trójki u zwyczajnych ludzi. Przeczesała dłonią włosy, aby napotkać na kolejną niespodziankę - nieco futrzaste uszy, również wyglądające na mało ludzkie. Dla zwykłego człowieka mogłoby się to wydawać szokujące, jednak na Sigrunn nie zrobiło to większego wrażenia. Ot, włączył jej się poimprezowy tryb "I don't care" i doszła do wniosku, że pewnie jeszcze była w połowie śpiąca, toteż mogła mieć jakieś dziwne schizy. Na przykład nierozpoznawanie jakichś części swojego ciała. To się zdarzało. Co prawda częściej po trawce i tym podobnych, ale po alkoholu też.
Spojrzała na tygrysiego chłopaka, który zadał takie głupie pytanie, że Sigrunn już otworzyła usta, żeby na nie odpowiedzieć, jednak zauważyła pewną lukę w swoim rozumowaniu. Mianowicie: dlaczego ta baba się tak kurewsko darła i czy robiłaby tak, gdyby ich grupka naprawdę została tylko wywalona na zbity pysk podczas balu? Dlatego postanowiła milczeć, wpatrując się to w swoich towarzyszy niedoli, to w babę-zająca i próbowała przypomnieć sobie jakieś szczegóły z ostatniej nocy. Oczywiście na darmo, ale dalej miała nadzieję na to, że przypomni jej się coś więcej i wreszcie chwyci jakąś myśl, która się później rozwinie. Och, naiwna.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Pon Sty 04, 2016 11:24 pm
Spoiler:
Obudził się jako pierwszy. Znaczy, jego jako takie nawiązywanie kontaktu z rzeczywistości było niezwykle zbliżone do wstawania zombie z grobu. Jęk bólu i odgłos przeskakujących w stawach kości, które nieco zmieniły swoje pozycje na rzecz domniemanego zetknięcia z twardym gruntem. Obił się, jakby tego było mało - to nie były jakieś rozległe bolączki, jedynie mógł ubolewać nad głową, która napieprzała go tak, jakby ostro się raczył jakimiś trunkami na tej imprezie.. Moment, jakiej imprezie?
Chyba jego głowa odciążyła się o zbędne informacje o woń, jaką roztaczał nad sobą drin, także tego, jak właściwie żył sobie i dlaczego tu wszystko, kurwa, było różowo-turkusowe. O tyle dziwniej się czuł, że nie był w stanie określić tych kolorów, tak stając po jego stronie. Nigdy nie widział, jaki to naprawdę jest ten turkus, beż, purpura, więc nawet jego podświadomość nie umiała tego nazwać. To było “jakieś”.
Lecz on na razie rozwierał leniwie powieki. Nie za żwawo to robił przez to, że oprócz kującego bólu na środku głowy i na potylicy, czuł dodatkowo dyskomfort od.. czegoś na jego plecach. Gdy podnosił się na łokciu, gdyż wcześniej leżał na prawym boku, rzucił okiem na przestrzeń za nim, gdzie były.. pióra. Pełno pokrywowych piór i fruwającego wokół niego miękkiego, bielutkiego pierza. Co jest? Upadł na jakieś brunatne ptaszysko?
Otóż nie. Po około minucie bezczynnego wpatrywania się w rozjeżdżające się na podłożu lotki, zaczął się orientować, że może poruszyć tym czymś jakimś mięśniem na łopatkach, a to było już troszeczkę nienormalne. Nie wiedząc, co począć, przeczesał sobie zaopatrzonymi w niezwykle ostre szpony (aż prawie się zranił!) palcami włosy - jakby na żel zgarnięte w tył, dziwne. Puchowe. Ciągle czarne, ale bardzo.. pierzaste, miękkie, układające się i niewiele miały najpewniej z ludzkich włosów. Na bladych policzkach i kawałkach szyi to samo - jakby z kurnika wyleciał. A między nogami.. ogon, wielkie sterówki. Ale to, co było niżej, było jeszcze lepsze. Skórzane buty miał rozpieprzone, krótko mówiąc, z nich wystawały pazury jak u raptora. W sumie, najśmieszniejsze było to, że po jakimś czasie zszokowanie ustąpiło z jego twarzy, a na niej ostał się już tylko grymas bólu przez niemoc, gdy próbował rozprostować skrzydło. Lewe bardzo sprawne się składało i rozkładało, co skontrolował, gdy usiadł, natomiast drugie.. no ni cholery!
I wszyscy zaczęli się budzić. On wolno wstał z ziemi, otrzepując spodnie i luzując muchę pod szyją. Okay, jakiś tygrysowaty, co niby znajomo wyglądał, ale też tak niecałkiem, punk-małpa, hihihihiena podobnych wymiarów do niego, no chyba, że konkurowali w rozpiętości skrzydeł, hehe.. o kurwa, niedźwiedzica! OJAJEBIĘLEWNOKONIECNIE.
..I pantera śnieżna, na widok której aż napuszył się instynktownie, żeby dać pozór większego, jednocześnie rozpościerając nieco bardziej nieuszkodzone skrzydło. Co jest.
Była tam też króliczyca, która mnóstwo szumu robiła, ale właściwie nic z tego nie wynikało, toteż Lowe ściągnął brwi i warknął do niej, żeby ta w tej panice go chociażby zobaczyła.
- Jaka pani? Co ty pleciesz? - korzystając ze sposobności, ręcznie usiłował naprostować sobie ten cholerny balast na plecach, wyginając się przy tym w dziwaczne pozy, by dosięgnąć tej części ciała.
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Wto Sty 05, 2016 12:02 am
Sorry, nie mogłam się powstrzymać...
Plac [W] 152767_niedzwiedz_apa_trawa

"Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, Co to będzie, co to będzie?”... Nie chwila, chwila! Stop! To nie ten utwór! Raczej… Tak, na bank. W tamtym było bardziej mrocznie! Duchy były, a nie lampiące się kwiatki, do cholery! Mimo to Alex nie mogła zaprzeczyć, że na początku było ciemno, ale nie głucho i bez boleśnie. W pierwszej chwili prócz bólu w czaszce dotarł do jej świadomości fakt, że ktoś krzyczy. Jęknęła cicho, dłonią dotknęła bolącego miejsca na głowę. Na całe szczęście nie wyczuła mokrej i ciepłej szkarłatnej cieczy o metalicznym zapachu. Szczerze? W pierwszej chwili nie miała ochoty na nic. Najchętniej dalej by tak leżała, nie zwracając uwagi na nic, ani nikogo. Był tylko jeden upierdliwy czynnik, który ją od tego powstrzymywał, a dokładnie jakiś kobiecy krzyk. Uchyliła leniwie powieki i nie podnosząc głowy, obróciła ją w kierunku wnerwiającego dźwięku. Zobaczyła kobietę… z króliczymi uszami. Z resztą wszystko zdawało się w pierwszym momencie jakieś dziwne… Oderwane od rzeczywistości.
- ... Kurwa… co ja ćpałam? - wymamrotała ledwie słyszalnie pod nosem, marszcząc delikatnie brwi. Ta, można było być zaskoczonym, tym bardziej, że nie pamiętała, by cokolwiek wciągała. Z resztą ona nie ćpa. Okej, pali i pije, ale nie ćpa. No i pamiętała, że coś piła na jakimś balu czy coś w tym stylu. Ale po co tam była? Kto tam był? Z każdą chwilą coraz mniej informacji z tamtej sytuacji mogła sobie przypomnieć, a może to nie było wydarzenie tylko jakiś sen, hm?
Wright powoli usiadła. Jakoś na chwilę obecną straciła zainteresowanie kobietą-zającem.
- Rany... - wymamrotała i rękoma przejechała po głowie. Tu czekała na nią następna niespodzianka. Jej dłonie napotkały coś miękkiego, całkiem miłego w dotyku i włochatego. To były niedźwiedzie uszy. Kurwa, co jest? Zaczęła się dokładnie oglądać. Na dłoniach i reszcie ciała miała pokrytą brązową, krótka sierść. Z tyłu wymacała mały, puchaty, niedźwiedzi ogonek. Miała również nieco wydłużone paznokcie, w sumie, by powiedziała, że coś ala pazury, które przypuszczała, że muszą być dość ostre. No i oczywiście wyczuła, że w buźce ma dłuższe kły. Siedziała tak i zastanawiała się o co chodzi. To było dziwne… Mocno dziwne, ale z każdą chwilą zdawało się coraz… normalniejsze. Tak, Wright miała z każdą sekundą coraz bardziej wyraźne wrażenie, że to nie jest nic nadzwyczajnego. Oderwała wzrok od siebie i rozejrzała się po okolicy. Ładna gromadka…przeszło jej przez myśli. Zaraz przeniosła wzrok na orła… tak, to raczej był orzeł, a potem znów na kobietę-zająca, czy chuj wie co innego. Na razie milczała, mając nadzieje, że zaraz się dowie czegokolwiek. Ta… nadzieja matką głupich. Nic, trzeba było się jako tako ogarnąć. Postanowiła, więc wstać, przy okazji otrzepując przy tym swoje ciuchy. Zaraz się dumnie wyprostowała i dalej czekała na jakieś wyjaśnienia. Jej burzowe ślepia co jakiś czas przeczesywały okolice. Nie podobało jej się fakt, że tyle osobników utkwiło w niej spojrzenia, to było nieco krępujące.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Plac [W]
Wto Sty 05, 2016 6:30 pm
Chyba ktoś coś dodał do tego napoju, bo gdy otworzyła oczy, była zupełnie gdzie indziej. Na dodatek łeb nawalał jej, jakby ktoś potraktował ją młotem rodem z horroru. Kręciło jej się w głowie i czuła się jak po sutej zakrapianej alkoholem imprezie.
Ale to nie koniec zmartwień! Kiedy choć trochę wróciła do siebie, zauważyła, że obok siebie ma nieznane postacie... No, może jedną z nich trochę kojarzyła. Czyżby... byli jakimś gangiem? Ich stan podobny do niej raczej na to nie wskazywał, ale kto wie - może to uzurpacja? A tak naprawdę zawiedli ją tu, by zrobić jej krzywdę lub co gorsza zbezcześcić jej śliczne ciało!
A właśnie... jeśli mowa o ciele... Spojrzała na swoje wyjątkowo długie paznokcie i na chwilę jej oczy zalśniły blaskiem. I nie, nie chodziło o to, że złamała swój pazurek - on się wręcz wydłużył! Właściwie to każdy. Zarówno na lewej ręce jak i prawej.
Mimowolnie zapomniała o tym, co dzieje się wokół niej i o swoich obawach, przeczesując swoje długi włosy dumnie. Nie to, że była narcyzką... po prostu te nowe tipsy wyglądały pięknie! Idealnie współgrały z jej roszpunkową czupryną ~ Gdy tak przeczesywała swoje włosy, natrafiła na pewną miękką rzecz... futrzastą rzecz... najpierw dokładnie obmacała, a później chwyciła ją, by poznać właściwie intrygującego przedmiotu znajdującego się na jej głowie. Czy to były... uszy? Kocie, wnioskując po wielkości, kształcie i długości. Chyba... tak? Przy okazji zauważyła również, że posiada zajebisty ogon. To jest życie! Może teraz robić za prawdziwą M Neko-chan, heh ~
Dopiero teraz uważniej przyjrzała się zebranym. No i dostrzegła także przy okazji króliczą dziewczynę. Czy to możliwe, żeby przeniosła się do Krainy Czarów? "Aida w Krainie Czarów" - to nawet nieźle brzmi!
Podeszła do krzyczącej królisi i powiedziała z miodem w głosie:
- Hej, spokojnie... Wyjaśnij wszystko od początku, dobrze? - uśmiechnęła się ciepło, ukazując nieco wyrośnięte kły. Królicza dziewoja raczej nie miała złych zamiarów. Ba, kiedy białowłosa stanęła obok chłopaka o wyglądzie tygrysa, żeby mieć lepszy widok na swoją zaaferowaną rozmówczynię, nikt nie zdawał się mieć negatywnego stosunku do niej. Więc... Może jednak cnota lwicy, a także jej życie i zdrowie przetrwają odrobinę dłużej?
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Plac [W]
Wto Sty 05, 2016 10:37 pm
"Napij się soku, fajnie będzie." Przecież tak mówiły gęby tych cholernych kelnerów. Dlaczego więc jakimś cudem nagle padła, a po tym wszystkim nie mogła powstać? No tak, nie dali jej tego Powerade'a, ale przecież zapewne wiedzieli, co się stanie, więc dlaczego! DLACZEGO. Bolało, jasny gwint. W dodatku było twardo, jakby rozwaliła się na jakiejś brudnej glebie na starym placu w dzikim Wonderlandzie. I, ups, chyba nie bardzo się pomyliła, wnioskując po tym, że kiedy tylko otworzyła oczy, wszystko było jakieś takie-... nieznajome? Niezbyt przypominało wnętrze? A, no i kwiaty miały ślepia, w dodatku niektóre trzymały je zwrócone w jej kierunku. W naprawdę ślimaczym tempie podniosła się z ziemi, zaraz otrzepując się z kurzu i rozglądając dookoła. Na wszystkie te dziwy, które niewątpliwie nie były tylko częścią jakiegoś snu, rozwarła wargi, by wykrztusić z siebie jedno zasadnicze pytanie:
- Meow?
Zasłoniła usta dłonią w zaskoczeniu. O ile dobrze się orientowała, to nie tak się mówiło po angielsku. O ile dobrze się orientowała, normalni anglojęzyczni nie miauczeli ni stąd, ni zowąd. O ile dobrze się orientowała, to wcześniej jej uszy były osadzone trochę niżej, nie były puchate ani nie miały cętek. Zresztą, jakimś cudem teraz prawie cała była w cętki, wliczając w to ramiona, nogi, zapewne plecy i-... o matko, czy ona miała łapy zamiast stóp? Powiedzcie mi jeszcze, że załapała się na kły i pazury dzikiego kota. No tak, zapomniałam - przecież to zupełnie normalne. Te wąsy też. I lodowe ślepia, okalane charakterystyczną obwódką. I ogon, którym machnęła w pełni nadziei, że wcale go nie ma. Dobra, w zasadzie, to nawet jej aż tak nie dziwiło, że to wszystko zjawiło się tak znikąd. Wraz z każdą chwilą jej mózg wmawiał sobie, że to w sumie jest kompletnie normalne. Zresztą, nie była jedyną, która skończyła, jak zwierzak w zoo. No bo na przykład ten śmieszny pożeracz bananów! Mierząc małpią brunetkę wzrokiem, parsknęła śmiechem, przypominającym raczej kocie prychnięcie.
- O rany - wypaliła, nim wskazała na dziewczynę pazurzastym palcem. - Wyglądasz komicznie, S-...
S-... S- co? Podrapała się po głowie, próbując sobie przypomnieć urwane imię. A może to nawet nie było imię? No przecież miała to na końcu języka. Tak nagle jej umknęło? Zresztą, jak prawie wszystkie informacje. Nie wiedziała nawet, jak sama się nazywała. Jeszcze ten cholerny, tępy ból. W dodatku ta panna króliczkowa cały czas lamentowała. Sheridan nawet chciała do niej podejść, pogłaskać po tej uszastej łepetynie i pomóc jej się jakoś uspokoić, ale w momencie, w którym jedna z jej łap gotowała się do ruchu, inna kocia białogłowa (i to dosłownie białogłowa!) zdała się wpaść na ten sam plan, już dopadając do ludzkiego gryzonia. W tej sytuacji poprzestała tylko na staksowaniu każdego spojrzeniem, jak gdyby szukała w ich twarzach choć zalążka informacji na temat ich i swój.
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Sro Sty 06, 2016 12:29 am
Hiena powoli otworzyła oczy ziewając przeciągle, wszystko to zakończyła cichym mlaśnięciem czy też raczej kłapnięciem szczęki. Wszystko było w jak najlepszym porządku. No prawie wszystko, ktoś niemiłosiernie zawodził, a jemu pękała czaszka. Wspomnienia... czym były? No, wydarzeniami z przeszłości. Wystarczyło tylko sięgnąć wgłąb... pamięci i je stamtąd wyciągnąć prawda? Wszystko wydawało się takie proste, był tylko jeden znaczący problem, w momencie "sięgania" dłoń nikła w ciemności. Przecież jeszcze niedawno rozkoszował się o dziwo świeżym mięsem i biegał bez konkretnego celu, a teraz leżał tutaj. Podniósł się do siadu, masując obolałą potylice jakby to ona była źródłem jego bólu i rozejrzał się spokojnie. Sterczące uszy poruszały się delikatnie, gdy wyłapywał szczątki słów wypowiadanych przez ludzi w otoczeniu.
Przeciągnął się i wstał, otrzepując ubrania z kurzu. Zakołysał lekko ogonem z widocznym zadowoleniem. Przyjrzał się każdemu z osobna, postacie jak postacie, mógł ich skwitować lekkim wzruszeniem ramion, jednak hienowaty chłopak zatrzymał się przy orzełku... dlaczego? Bo puszył się nie wiadomo do czego i po co... z jego ust wyrwał się słyszalny charakterystyczny chichot. Pewno wybuchł by śmiechem, ale w porę się powstrzymał przytykając do ust dłoń. Przynajmniej na chwilę mógł też ukryć ten uśmiech, który nie schodził mu z twarzy.
- Nie udawaj większego i tak wiem, że marny z ciebie obiad.. - wyrośnięte ptaszysko niech nie próbuje go zastraszyć! HA! Do sępa to takie podobne, pewno z zachowania tak samo. Sępy są złe, podkradają uczciwie skradzione żarcie...
Reszta towarzystwa... tygrys... pantera, misio, wcześniej wspominany orzełek, małpa i ...oh.
Nieco bardziej piaskowe włosy, jak i sierść na karku zjeżyły się lekko. Błysnęły kły w powiększonym "uśmiechu", a z pyska wydobyło się stłumione warknięcie.
Lew.
Nie trwało to długo, nie mógł się dać ponieść emocjom. Musiał ogarnąć co tutaj się dzieje, dlatego zarzucił ręce za głowę i wolnym, niemalże defiladowym krokiem ruszył za królikiem, może ona wie gdzie dokładnie się znalazł i co się stało. Zerknął też na jeden z kwiatów i znów z jego szczęk wyrwał się śmiech. Były komiczne!
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Plac [W]
Czw Sty 07, 2016 3:38 pm
Mistrz Gry

Kobieta królik łkała nieustannie, podczas gdy wszyscy wybudzali się z tego dziwacznego snu. Wszystko wskazywało na to, że eliksir zadziałał dobrze. Szczególnie podatny na jego działanie okazał się Cyrille, którego adaptacja w tym momencie zadziwiłaby każdą zdrową na umyśle osobę. Niestety obecnie ciężko byłoby taką znaleźć, skoro wszyscy stali się częścią tego dziwacznego zwariowanego świata.
- Przepraszam. PRZEPRASZAM. - piskliwy, wysoki głos dobiegał gdzieś zza Dakoty. Jego źródłem okazał się sięgający mu do pasa różowy kwiat o rozpostartych szeroko płatkach. Wielkie oczy przymrużyły się w wyraźnym niezadowoleniu. - Czy mógłby pan przestać się tak puszyć, bądź byłby łaskaw przesunąć się parę metrów dalej? Zasłania mi pan słońce. Dziękuję.
Obrażony ton mówił sam za siebie, kwiat zdecydowanie nie zamierzał polemizować. Co więcej, jego przyjaciółki które również znalazły się w cieniu wyglądały na nie mniej niezadowolone.
Kobieta królik natomiast zaczęła zawodzić jeszcze głośniej. Dopiero gdy wszyscy zaczęli wyrażać swoje niezadowolenie z takiej, a nie innej sytuacji, a lwica ruszyła w jej kierunku, pisnęła wyraźnie przestraszona. Z tak niewielkiej odległości, Aida doskonale mogła usłyszeć jej panicznie bijące serduszko, którego bicie zapewne mogłaby zakończyć w paru ruchach.
Płacz ustał.
Pod wpływem łagodnego tonu, kobieta rozluźniła się nieco, choć nadal przebierała nerwowo króliczymi łapkami raz po raz zaciskając je na sobie.
- Nieszczęście, straszne nieszczęście. Moja pani, księżniczka Rosalia została uprowadzona. Całe królestwo pozostaje w rozsypce, nikt nie wie co się z nią stało. Och to straszne, doprawdy straszne. Przybyliście tu by nam pomóc, prawda? - rozejrzała się nerwowo dookoła. Utwiła spojrzenie w wielkich kłach tygrysa, zerknęła na pazury niedźwiedzia i wzdrygnęła widocznie, podskakując parę razy w miejscu.
- Widzę promieniującą z was siłę. Ale nie mamy czasu do stracenia. Moja pani... ach moja pani, co my poczniemy. Być może przetrzymują ją w jakimś zimnym lochu i torturują. Jej matka, królowa Amanda z żalu zamknęła się w swoich komnatach i nie opuszcza ich od paru dni. Niczego nie je, nie wychodzi, nie zarządza królestwem. Jej mąż, król Richard odszedł pół roku temu w wyniku ciężkiej choroby, lecz do tej pory państwo prosperowało wręcz doskonale. Królowa jest dobrą panią. Lecz jej serce ogarnęła ciemność... - rozpłakała się raz jeszcze, chowając twarz w króliczych łapkach. Wyglądało na to, że wasze pojawienie się tutaj, faktycznie nie było bezpodstawne.

// CZAS NA ODPIS: do 9 stycznia, g. 23.59.

Stan fizyczny:
Wszyscy: Ból głowy minął już całkowicie.
Dakota: Prawe skrzydło boli cię coraz mniej. W następnej turze odzyskasz zdolność latania. [2/2]
Stan psychiczny: Poza tym, że łkanie króliczej kobiety zaczyna was doprowadzać do szału, wszystko stopniowo zaczyna nabierać dla was sensu, choć wygląda na to że dokładniejsze informacje musicie wyciągnąć sami, naciskając na waszą rozmówczynię. Ewentualnie możecie udać się wgłąb placu by odnaleźć mieszkańców.
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Plac [W]
Czw Sty 07, 2016 9:37 pm
Pavel przeciągnął się po raz kolejny, wydając przy tym głośne mruczenie, a potem rozejrzał się czujnie po towarzystwie. Dzięki nowej formie, jego słuch był o wiele bardziej wyczulony, tak samo jak węch. I to wcale go nie cieszyło, bo od słuchania tej zgrai błaznów miał ochotę podciąć swoje żyły, a nie chciał nawet wspominać o ich zapach z szacunku dla własnych myśli. Postarał się więc ignorować co tylko się dało, ale niestety nawet mijający ból głowy nie pomagał. Żył w przeświadczeniu, że otaczają go debile. Co jednak odkrył ciekawego, to fakt z jakim spokojem przychodziło mu teraz kontrolowanie własnych emocji. Dawny Pavel już pewnie dawno wybuchnąłby gniewem i zbluzgał wszystkich za bycie bandą kretynów. Teraz spoglądał na to ze sporego dystansu i potrafił odpowiednio dopasować swoje reakcje do tego, co wymagała sytuacja. Piekielnie przyjemna umiejętność.
Spojrzał na kwiatka, który właśnie narzekał na Dakotę i wyszczerzył swoje kły w drapieżnym uśmiechu. Nawet parsknął, ale to bardziej zabrzmiało jakby miał zamiar zaraz coś wszamać. I to wcale nie było aż tak dalekie od prawdy.
Znów skoncentrował swoje spojrzenie na króliczycy, która zaczęła coś pierdolić o księżniczce, porwaniu, sile i innych takich bzdurach. Powinien ją po prostu zjeść, a potem poszukać sobie ciekawszego zajęcia. Na przykład glebnąć się na jakiejś skale i zaszczycać świat swoją zajebistością. Wtedy jednak pewna myśl przemknęła mu przez łeb. Księżniczka zagubiona. Znaczy, że ważna osoba. Jak się znajdzie, to pewnie będzie nagroda. Duża nagroda. A jak ładna księżniczka, to może nawet da się wprosić do łoża królewskiego. Generalnie bardzo dużo atrakcji. Tylko pewnie duże niebezpieczeństwo. Ale to tam mniejsza z tym.
Miał tylko wątpliwości względem drużyny. No bo spójrzmy na obecnych. Małpa. Pomińmy. Pierdolony niedźwiedź. Litości. Jakieś bezużyteczne ptaszysko. Dalej. Lwica i panterzyca. No wybornie, zaraz się pewnie zaczną żreć. Hiena z połową mózgu. Travitza westchnął głośno i pokręcił łbem. W takim składzie może być ciężko cokolwiek zdziałać. Jeśli coś ma z tego wyjść, prawdopodobnie będzie musiał sam odwalić większość roboty.

- Zamknąć mordy pchlarze - zaordynował stanowczym, choć spokojnym tonem, nie licząc na to, że ktokolwiek go wysłucha, chociaż zawsze można mieć nadzieję, nie? Następnie zbliżył się do króliczycy. Bardzo się zbliżył. - Złociutka, czy mogłabyś na chwilę przestać wydawać te irytujące dźwięki i dla odmiany przekazać nam jakieś... no nie wiem, bardziej przydatne informacje? Na przykład kto porwał księżniczkę? Gdzie mogli się udać? Gdzie możemy rozpocząć poszukiwania? - Uśmiechnął się do niej szeroko, licząc że rząd ostrych kłów zachęci rozmówczynię do wysłuchania jego prośby. Zastanawiał się jeszcze czy nie posmyrać jej ogonem, ale doszedł do wniosku, że jeśli przestraszy ją za bardzo, to może osiągnąć efekt zupełnie odwrotny, dlatego nie chciał przesadzać z formami nacisku. Chwilowo.
A jeśli nadal będzie taka bezużyteczna, to prawdopodobnie nie dożyje wielkiego powrotu księżniczki Rosalii. Powie się, że zginęła w słusznej sprawie. Tak, to na pewno uspokoi księżniczkę.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Plac [W]
Pią Sty 08, 2016 8:53 am
Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po zebranych, zatrzymując się na dłużej podczas poddawania obserwacji hienowatego chłopca. Najwyraźniej nie był zbyt szczęśliwy z powodu przebywania w pobliżu drugiej kocicy, która wcale nie wyglądała na kogoś-... złego? Niebezpiecznego? Pomijając kiepskość stosunków pomiędzy hienami a populacją lwów, powinno być całkiem w porządku. Najwyraźniej chłopak wziął sobie bardzo do serca sprawy międzygatunkowe. Pewnie właśnie dlatego coś pchnęło panterzycę do jakichkolwiek działań w kierunku załagodzenia tego sporu, jeszcze zanim się tak właściwie rozpoczął. Sądząc po tym, co wyłapywała ze słów kobieciny, którą zauważyli jako pierwszą, nie było teraz czasu na takie zabawy. Podeszła nieco bliżej niższego blondaska, by zaraz połaskotać go po policzku puchatym ogonem, chcąc wybić go tym z obecnie wykonywanej czynności. Posłała mu jeszcze łagodne, porozumiewawcze spojrzenie, oszczędzając jednak wyjaśnień. Liczyła, że sam dojdzie do tego, iż powinien być teraz spokojny, samej wsłuchując się dokładniej w to, co miała do powiedzenia obecnie dużo ważniejsza, zapłakana istotka.
Sprawę księżniczki przedstawiła tak, jakby nie miała żadnej konkretnej informacji. Właściwie, wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było. "Być może" jest gdzieś przetrzymywana. "Być może" ją torturują. I wreszcie "być może" już nawet nie żyje. Z drugiej strony, to nie miałoby żadnego sensu, gdyby porwali sobie księżniczkę i ot, tak sobie ją zabili. Przecież zwykle porywacze uprowadzali kogoś tak ustawionego w konkretnym celu - dla przywilejów, okupu, przywilejów i okupu. Być może sami chcieli tronu królowej Amandy? Może pragnęli się wżenić w rodzinę królewską? A może kidnapperem była napalona lesbijka. Cholera wie. Łatwiej byłoby jednak wyruszyć w podróż, gdyby nie pozostawał im problem w postaci wciąż płaczącego dziewczęcia. Rany, gdyby dało się ją tylko jakoś uspokoić.
Pokręciła nosem, ruszając przy tym kocimi wąsami. Zastanówmy się raz jeszcze, co my tu w ogóle mamy: gadające kwiaty, nieskładne wyjaśnienia króliczycy, niezmiernie denerwujący samozwańczy pseudodowódca pod postacią tygrysołaka... Sądził, że niby kim on był? Najchętniej wydrapałaby mu oczy za takie odzywki w kierunku całej grupy. "Och, jestem tygrysem, jestem największym kotowatym, więc możecie mi tylko naskoczyć". Ledwo się odezwał, a Sheridan już zdążyła nabrać do niego dokładnie takiego samego stosunku, jak i w prawdziwym świecie. Cokolwiek teraz uznawała za prawdziwe, skoro nawet nie pamiętała o tym, że w ogóle skądś się tu wzięła.
Tak czy owak, wiadomym było, że tą metodą dla agresywnej palanterii przedstawiciel rudych kocurów bez mózgu tylko jeszcze bardziej zacznie wszystkich podjudzać. Zareagowała na to wręcz prychnięciem, brzmiącym raczej na coś pomiędzy charczącym pomrukiem a parsknięciem typowego wielkiego kota. Przeszła tych kilka kroków, po chwili ciągnąc dryblasa za tygrysie ucho, jak niesfornego gówniarza. Oczywiście natychmiast po tym odsunęła rękę na wypadek, gdyby nie miał zbyt wielkiego szacunku do kobiet.
- Idiota - warknęła przez zęby. - Nie szczerz się do niej, tylko ją jeszcze bardziej straszysz. Czy tylko ten lew ma choć trochę oleju w głowie?
Tu wskazała podbródkiem na Aidę, najwyraźniej przyjmując jej taktykę za najbardziej słuszną. Następnie odetchnęła głośno, nim powolnym ruchem - tak by zanadto nie spłoszyć ich "przewodniczki" - ułożyła dłoń na głowie króliczej panny i, o ile nie zdążyła uciec/zejść na zawał, pogładziła jej włosy, zerkając na nią ze spokojem.
- Po pierwsze: jak Ci na imię? Ciężko będzie się do Ciebie zwracać "ej, Ty", nie sądzisz? - zaczęła łagodnie, przybierając na twarz typowo koci uśmieszek, kołysząc przy tym mimowolnie ogonem. - A po drugie-... jak sądzisz? Jej Wysokość może coś wiedzieć na temat zniknięcia księżniczki? Albo może Ty masz jakieś wskazówki? I nie przejmuj się tym dużym. Tygrysy są zakompleksione i wszystkich straszą.
No jakoś musiała to wyjaśnić. A że koleś nie był tak malutki i uroczy, jak reszta przedstawicieli płci męskiej, to ma problem - kogoś trzeba było obrażać.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Sob Sty 09, 2016 2:09 pm
Jej wzrok od razu powędrował w stronę panterzycy, gdy ta tylko prychnęła w jej stronę. Zmarszczyła brwi, mierząc ją lodowatym spojrzeniem. Może i nie wyglądała fascynująco, bo przecież dopiero co się obudziła, chyba miała kaca i siedziała po środku jakiegoś cholernego placu, ale to nie powód, żeby jakaś laska jeszcze musiała jej przypominać o beznadziei sytuacji i obrażać majestat Norweżki. Nawet, jeśli jej matka chyba pieprzyła się z małpą, co odbiło się na dziecku.
- Zajmij się sobą, kocico - warknęła, podnosząc się z miejsca w sposób całkowicie bardziej sprawny i zwinny, niż robią to typowi przedstawiciele jej gatunku cierpiącego na chorobę nocy wczorajszej. Otrzepała się z całego syfu, jaki mógł ją obleźć przez leżenie na ziemi i wtedy odczuła pewien niedosyt. Jakby zapomniała o czymś cholernie ważnym. Po chwili w jej głowie zapaliła się żarówka. Eureka, kurwa - pomyślała i wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni paczkę fajek, która składała się z pojedynczych sztuk tych, które zakosiła innym ludziom. Większość była pognieciona albo jakoś do niej nie trafiały, więc na ten widok skrzywiła się nieco i mruknęła coś pod nosem. Aż wreszcie między dwiema Marlboro i jakimś ruskim szitem trafiła na to, czego nigdy nie tknęłaby w normalnych okolicznościach- jakieś ręcznie skręcane fajki w bananowych bibułkach. Niewiele myśląc, odpaliła akurat tę wyjątkową fajkę, a resztę pudełka schowała do kieszeni. Teraz mogła w spokoju i pełnym spełnieniu mogła rozeznać się w całej sytuacji.
Co my tu mamy... Och, tak. Rozpaczającą króliczkę, którą próbuje uspokoić tygrys (który bardziej wyglądał tak, jakby chciał ją zjeść lub pokazać jej małe kotki w piwnicy) oraz lwica i tę panterę, która wcześniej próbowała naigrywać się z Sigrunn, ale coś jej nie wyszło, a teraz próbowała uspokoić całą sytuację. Do tego niedźwiedzica równie chłopczycowata jak ona sama, obolały orzeł i śmieszkująca z niczego hiena. I ta historyjka o zaginionej księżniczce i promieniującej sile... Komiczne. Naprawdę komiczne. Aż chciało się odejść w pizdu. Szkoda, że jakoś niezbyt wiedziała, dokąd mogła się udać, a dalszy udział w przedstawieniu mógł nieść za sobą jakieś korzyści większe, niż śmianie się do łez. Dlatego schowawszy dłoń wolną od papierosa do kieszeni, ruszyła w stronę baby-królika i zgromadzenia wokół niej. Zanim do niej dotarła, jeszcze ogonem delikatnie pociągnęła niedźwiedzicę za jej krótki ogonek, mając przy tym twarz tak kamienną i niewzruszoną, jakby tylko przypadkiem musnęła ręką kamień.
- Nie chcę się wtrącać - odchrząknęła. - Ale jeśli chcecie znaleźć księżniczkę, to szukałabym bardziej... wiarygodnego źródła - powiedziała, zerkając znacząco na króliczycę. - Gdziekolwiek, kurwa. Nawet w tym zamku czy komnacie królowej - dodała zaraz, dmuchając bananowym dymem prosto na najbliżej stojące osoby, czyli tygrysa i panterę. Bo nikt nie mógł jej wmówić, że jakaś panikara pieprząca jakieś głupoty będzie w stanie powiedzieć im cokolwiek rzeczowego, co może im pomóc, ale najwidoczniej nikt inny nie doszedł do tego samego wniosku. Nie, lepiej wierzyć jakiejś starej wariatce. Oczywiście. Sama poszłaby w stronę zamku, ale wiecie. W grupie siła. I nawet nie wiedziała, dokąd miałaby iść.
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Sob Sty 09, 2016 4:41 pm
Słabo jej się podobała ta cała historyjka. Brzmiała jak z jakieś bajki. Hm… Patrząc na otaczającą ich przestrzeń można by mieć wrażenie, że są w jakimś baśniowym świecie, ale to już jakoś nie zaskakiwało Amerykanki. W końcu czuła się jakby tu żyła od zawsze, nie?
Stała i przyglądała się całemu towarzystwu. Orzeł ją denerwował tym swoim puszeniem, ale jego dało się znieść. Tygrys był zwyczajnie… dziwny. Na lwice większej uwagi nie zwróciła. Małpa zdawała się być pochłonięta swoim sprawami… Hiena się śmiała jakby sam nie wiedziała z czego… Wariat, albo naćpany typ.. O, czyli mamy tu jednak jakąś panienkę przemądrzałą w wersji pantery. Pięknie... Skrzywiła się delikatnie. Huh… Kilku z nich to by zazwyczaj pierdolnęła, a niektórych zabiła, bo zaczynali ją irytować. Zwłaszcza ta hiena i króliczyca. Obydwoje byli wkurwiający, jedno bez powodu się śmiało, drugie szlochało i jak na razie nic przydatnego nie powiedziało. Na razie jednak jakimś cudem, powstrzymała się od tych destrukcyjnych zachowań. Spokojnie, spokojnie. Tu jeszcze tylko brakuje jakieś pierdolonej rozróby… Tak, trzeba ogarnąć co i jak, a najwyżej potem zacząć robić swoje I gdy już miała się nieco zbliżyć i do tamtej grupy przesłuchującej, poczuła, że ktoś ją złapał za ogon. Skrzywiła się i rzuciła zaraz spojrzenie pełne mordu w stronę najbliższego typka, którym były plecy tej przechodzącej przed chwilą obok małpy.
- Następny palant chce dostać po pysku - wymamrotała pod nosem. Tak, już sobie w pamięci zanotowała tą zaczepkę ze strony Norweżki, by w najbliższym czasie, gdy nadarzy się okazja jakoś jej się odwdzięczyć. Zaraz podeszła do grupki przy króliczej kobiecie. Chwilę milczała mierząc ją wzrokiem. Tak… Miała ewidentnie to samo zdanie co ta Norweżka. Czuła, że dużo informacji od tego roztrząsanego babsztyla nie wyciągnął. Westchnęła cicho, dłonią masując swój kark. Co by tu zrobić… Co by tu zrobić, hm...? Nie miała ochoty słuchać tej babki. Zwyczajnie ją denerwowała. Nie lubiła tracić swój cenny czas z ludźmi, którzy swoim towarzystwem ją po prostu wkurzali. Trzeba, więc było poszukać jakiegoś rozwiązania, by najszybciej jak się to dało dowiedzieć czegoś i spędzić jak najmniejszą ilość czasu z tą króliczycą… Hm… I naglę ją zwyczajnie olśniło.
- Gdzie jest pałac albo ktoś kto tu pilnuje porządku? - spytała, starając mieć spokojny ton głosu. Tak, to było jej zdaniem najlepsza zagrywka. Dowie się od kogoś bardziej ogarniętego co się dzieje. Geniusz, prawda? Ba, że tak! Amerykanka to jednak czasem umiała ruszyć tym swoim pustym łbem.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Re: Plac [W]
Sob Sty 09, 2016 6:18 pm
W mormalnych warunkach wystrzeliłby jak glina z procy i byłby w tym momencie jednym z elementów składowych pierścieni Saturna, aczkolwiek w zaistniałej sytuacji jedynie wdrygnął się, jakby go prąd popieścił i w trybie o-luju-tego-nie-oczekiwałem zerknął na to, co wydobywało te wysokie, drażniące uszy dźwięki.
- JEŻUS, KOMARIA. - to wezwanie było akopaniamentem do tego olimpijskiego odskoku; zmrużył oczy, rozstawiając bardziej jedno że skrzydeł, swoją drogą, to drugie go już tak nie bolało. - Spuść z tonu, chwaście, to może się ruszę. A może mnie też jest źle, bo mi zimno?!
Po powarczeniu sobie na niewinne roślinki, strzeleniu swoistego focha i grumpy cata, raczył przetransportować swoje pierzaste dupsko trochę bardziej w stronę całej grupy zwierzaków. Jakby nie było, więcej wspólnego czuje z fauną niż z florą.
- A nie chcesz w pysk, hiena? - już podnosząc samemu ton, z zaciśniętymi pięściami zrobił ostrzegawczy krok w przód, żeby blondasa nastraszyć. Te szpony u rąk powinny dać centkowanemu do myślenia, przecież dp czegoś one służyły! Do rozrywania tętnic wrogów między innymi, a orzeł mięsem tej dziwnej hybrydy jakiegoś liso-kota z dalmatyńczykiem nie pogardziłby.
- TY TEŻ WPIERDOL CHCESZ? - tym razem wystąpił w stronę tygrysowatego, co najwidoczniej miał wyśmienity nastrój i szampańsko się bawił, wyzywając to tego, to tamtego. - Strząsnę z Ciebie te paski, jak Cię dorwę, czaisz?!
Wtem inni zaczęli dopytywać o tę zagubioną Rosalię. W sumie, nie miał w tym raczej interesu, ale jakby za dobrze wykonaną robotę ufundowano mu złotą żerdź albo - co lepsze! - duże gniazdo wyłożone bawełną i mające między gałązkami jakieś błyskotki - poleciałby na to. Mial silną wewnętrzną potrzebę zorganizowania tego całego teatrzyku w jakąś sensowną formację, żeby coś zdziałać, ale ostatecznie był za tym, aby udać się do zamku. W końcu należałoby się dowiedzieć, z jakim typem sprawy mają dp czynienia, poznać bliżej okoliczności i prawdopodobnych sprawców, a więc odezwał się do króliczycy.
- Popieram plan udania się do zamku.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Plac [W]
Sob Sty 09, 2016 8:56 pm
W takim harmidrze i bałaganie, na pewno nic nie osiągną. Pokręciła głową, zmęczona nadmiernym wydzieraniem się kolegów i koleżanek. Czy oni naprawdę wierzyli, że cokolwiek wskórają obrażaniem i kłóceniem się o wszystko? Po pierwsze: Nie było to miłe i powodowało nieprzyjemną atmosferę, co mogło doprowadzić do pozyskania kilku niepotrzebnych siniaków. Pod drugie: Jeżeli mają się stąd wydostać, to powinni pracować razem... z nieskładnej relacji świadka przynajmniej tak zdążyła wykminić, bo w pojedynkę sobie dać rady nie dadzą, niestety. Była to zbyt poważna sprawa, by działać bez planu i samemu.
Dlatego też odwróciła się przodem do zebranych i zaklaskała dwa razy rękami, aby uciszyć nieco rozbrykane stworzenia. A to, ile z nich potraktowało ją w tym wypadku z szacunkiem, to, em... zignorujmy liczby, liczą się chęci, nie?
Przynajmniej jedna jedyna pantera zachowała spokój w nowej sytuacji. Ba, nawet pochwaliła starania lwicy. Zatem blondynka posłała jej lekki uśmiech w geście podziękowania.
Mimo wszystko dalej nie wiedziała, co ona tu robi, acz zamierzała to w niedługim czasie odkryć. Zeznania króliczej dziewuszki nie zawierały w sobie zbyt wiele szczegółów - ona sama zdawała się zagubiona w całym tym nieprzychylnym obrocie zdarzeń. Dała im pobieżny opis zamieszania, lecz by wybadać konkretniejsze okoliczności tego wszystkiego, potrzebowali innych dobrze poinformowanych osób. Cóż... Sugestia małpy mogła okazać się naprawdę przydatna. Z tym, że część opowiedziała się za jedną opcją, jaką było wyruszenie do zamku, a reszta chciała iść porozmawiać z mieszkańcami. Była w niezłej rozterce, ale postanowiła szybko podjąć działanie...
Ni stąd, ni zowąd powstała niezła bójka, przez co była zmuszona wpaść pomiędzy wszystkich w środek i krzyknąć tak, żeby wreszcie każdy z nich się przejął. Tch, jakby te ich swary były komuś niezbędne.
- Nie wiem, jak Wy, ale ja nie zamierzam zabawiać tu zbyt długo... Wy zresztą też nie wyglądacie na zadowolonych z pobytu tutaj. Jeżeli chcemy się stąd wszyscy wydostać, powinniśmy trzymać nerwy na wodzy, a nie naskakiwać jeden na drugiego - kłótnie nie pomogą nam wynieść się z tego świata. - Oznajmiła donośnym, rzeczowym głosem. Wskutek dwóch równie dobrych pomysłów, proponuję, byśmy się rozdzielili: połowa naszej grupy pójdzie do miasta w celu lepszego rozeznania z tym, co się stało i co się dzieje; zaś kolejna połowa naszej grupy wyruszy do zamku królowej, aby wyciągnąć z niej, co dokładnie zaszło w związku z jej córką. - Zmierzyła badawczym wzrokiem każdego swojego towarzysza. Zauważyła, że niezła jej się Drużyna Pierścienia zrobiła, hm... Może to być nawet użyteczne. Taki misz-masz. Jeśli ktoś ich w dany sposób zaatakuje, odeprze go odpowiednia obrona. Niczym w pokemonach: typ wodny unieszkodliwia typ ognisty i tak dalej...
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach