Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Taras [N]
Nie Gru 27, 2015 5:00 pm
TARAS

Taras [N] Taraspng_snhhrar

Źródło tak zwanego "świeżego powietrza", którego nagle potrzebują wszelkie damy zaproszone do tańca przez nieodpowiednie jednostki płci męskiej. Albo i żeńskiej, jeśli mamy się rozdrabniać. Dość spora przestrzeń ogrodzona nieco ponad metrowym, żelaznym płotkiem - rzecz jasna zdobionym na setkę sposobów dzięki swoim fantazyjnym, wywiniętym kształtom - mającym zapobiegać ewentualnym wypadnięciom w wyniku pośliźnięcia. O to jednak byłoby niełatwo, gdyż matowe kafle szarobłękitnego koloru skutecznie pełnią rolę kolejnego zabezpieczenia. W każdym "rogu" tej półotwartej przestrzeni postawiono także wielkie, zdobione reliefem czarne donice o kielichopodobnym kształcie, w których zasadzono brzoskwinie karłowe. Jeśli znajdzie się osoba, której szczególnie doskwiera cała duchota i ucisk tłumu panujących we wnętrzu budynku, znajdują się tu także dwie ławeczki z dębowego drewna, specjalnie dla co słabszych jednostek.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Taras [N]
Nie Sty 10, 2016 3:55 am
- Vargas! Mercury Black! - wysoki, piskliwy głos nie mógł być zapowiedzią niczego dobrego. Mimo to zatrzymał się posłusznie wpół kroku i odwrócił w stronę głosu z uprzejmym uśmiechem. Drobna pierwszoklasistka o włosach koloru słomy i wielkich niebieskich oczach, biegła ku niemu pomiędzy innymi gośćmi, nie zwracając najmniejszej uwagi na nieprzyjemne spojrzenia jakie jej posyłano. Nawet gdy jedna z bardziej złośliwych dziewczyn podstawiła jej ukradkiem nogę, a blondynka poleciała do przodu, dość szybko złapała równowagę i wyprostowała się, poprawiając panicznie fryzurę. Właściwie nie była taka znowu brzydka. Tylko skąd to nieodparte wrażenie, że skądś ją zna?
- Od tygodnia próbuję cię złapać. Mercury, ty chyba nie mówiłeś wtedy poważnie, prawda? Nie zerwałbyś ze mną? Przecież mnie kochasz. - ach, więc stąd ją znał. Choć ciekawość w jego oczach momentalnie przygasła, utrzymał uprzejmy uśmiech, nawet gdy uwiesiła mu się na ramieniu.
- Byłem całkowicie poważny.
- Ale... byliśmy ze sobą jeden dzień! Coś ci we mnie nie pasowało, tak? Dla ciebie zrobię wszystko. Mogę się zmienić.
- Ale ja nie. - przesunął palcem po jej policzku i nachylił się niżej, by musnąć ustami jej ucho. - Nie przejmuj się, z tą buźką szybko znajdziesz sobie kogoś nowego ślicznotko. Wykorzystaj ten bal. To doskonałe miejsce na podobne gry.
Nim zdążyła się pozbierać, odsunął się od niej ignorując zdobiący jej policzki rumieniec i ruszył w tłum, zapewniając sobie dogodną drogę ucieczki.
- Mercury! - jej krzyk urwał się w pół, gdy jedna z uczennic nadepnęła jej na stopę i chwyciła za rękę, raz po raz przepraszając. Zerknął w jej kierunku dostrzegając porozumiewawcze spojrzenie, które mu rzuciła i uśmiechnął się krótko w podzięce puszczając jej oczko. Właśnie dzięki niej udało mu się umknąć na taras bez kolejnych, większych komplikacji.
Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, wsunął dłonie w kieszenie. Rozejrzał się dookoła szukając jakiegoś miejsca, wyglądało jednak na to, że wszystko pozostawało zajęte. Nie na długo. Aż nazbyt szybko wypatrzył jedną ze swoich starych ofiar zajmujących jedno z krzeseł.
- Gabe. - przewiesił się przez ramię niczego nie spodziewającego się chłopaka, obejmując go rękami. Ten momentalnie zesztywniał pod jego dotykiem, zerkając nerwowo na swoją partnerkę.
- Mercury. Więc też przyszedłeś?
- Nie darowałbym sobie podobnej uroczystości. To twoja znajoma? - zapytał przesuwając wzrokiem po zarumienionej szatynce. Po jej minie z łatwością mógł stwierdzić, że czuła się w zainstniałej sytuacji wybitnie nieswojo.
- To moja dziewczyna, Susan. - wymamrotał nawet nie próbując się odsunąć. Doskonale wiedział, że nie wyszłoby to na jego korzyść. Czarnowłosy przesunął palcami po jego obojczyku, muskając policzkiem jego policzek.
- Hm, szczęściarz. Zdecydowanie na ciebie nie zasługuje. - rzucił luźnym tonem w stronę Susan. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, zerkając ku sali balowej.
- Już odpoczęłam, Gabe. Pójdę przodem. Miło było poznać cię osobiście. - rzuciła niemalże zrywając się z miejsca. Dygnęła przed Mercurym i błyskawicznie zniknęła pomiędzy gośćmi. Chłopak uśmiechnął się wyraźnie zadowolony, szybko zajmując jej miejsce. Położył łokiec na oparciu, podpierając policzek o dłoń.
- Więc zmieniłeś swoje zainteresowania? Wystarcza ci to? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem, nieustannie się uśmiechając. Chłopak poruszył się niespokojnie rozglądając nerwowo dookoła.
- A miałem jakieś inne wyjście po tym jak mnie zostawiłeś?
- Gabe, Gabe. Słyszę urazę w twoim głosie. Nadal jesteś na mnie zły?
- Ty byś nie był, gdyby ktoś zostawił cię w połowie stwierdzając, że musi coś zrobić? Nawet nie próbowałeś potem zadzwonić, by mnie przeprosić.
- Zapomniałem numeru.
- Daj spokój. Jestem pewien, że znalazłeś sobie na moje miejsce mnóstwo innych zabawek, chyba możesz odpuścić mi tych gierek. Ruszyłem już naprzód. - zrezygnowany ton w jego głosie na swój sposób fascynował chłopaka. Niestety, zabawy z Gabem już dawno zdążyły mu się znudzić.
- Racja. Niemniej gdybyś miał ochotę gdzieś wyjść bez większych zobowiązań, wiesz gdzie mnie znaleźć. Będę grzeczny. - uśmiechnął się kącikiem ust w sposób, który zdecydowanie nie wskazywał na to, by miał faktycznie zamiar trzymać ręce przy sobie. Gabe westchnął kręcąc głową z wyraźnym zrezygnowaniem. Wstał z miejsca i przeszedł obok czarnowłosego, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Trzymaj się, Mercury.
- Ty też. Powodzenia z Susan. - nie ruszył się z miejsca, nawet gdy tamten parsknął cicho pod nosem i machnął mu dłonią na pożegnanie, podobnie jak wcześniej jego dziewczyna, znikając w sali balowej. Black natomiast miał chwilę na odpoczynek. Pytanie jak długą. Zamknął oczy i odchylił się wygodniej na krześle, wyciągając wygodniej nogi ku podgrzewającej taras podłodze. Drobne ciepłe podmuchy skutecznie chroniące przed zimnem, były prawdziwym zbawieniem podczas podobnych wydarzeń. A on zdecydowanie nie zamierzał na nie narzekać.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Taras [N]
Wto Sty 12, 2016 7:43 pm
I po co on tu przylazł? Pełno ludzi, a on jak kretyn przeciska się przez nich, sam jak palec. Shadow nie chciał iść, więc postanowił chociaż raz w życiu zobaczyć jak to jest być na takim balu, teraz wie, że okropnie. Marnuje tu tylko swój cenny czas, ludzie i tak z ledwością go zauważają, chociaż widzi te mierzące spojrzenie dziewczyn. Coś jest z nim nie tak? Racja, nie ma na sobie jakiegoś superkuperfajnego garnituru, ponieważ go na takie rzeczy nie stać. Ubrał się w jedyny dostojny strój, który posiada i bardzo go lubił. Te kolory bardzo do niego pasują oraz sprawiają, że wygląda dość słodko. Oczywiście niezbyt pasują do tego te sportowe buty z naszytą gwiazdą, ale no... lepszych do tego nie miał. W sumie to aż tak źle nie wyglądają. Całe szczęście, że ma jakiś krawat bo by chyba całkiem poległ. Dużo ludzi ma tutaj jakieś piękne ciuchy, które chyb kosztowały majątek, dlatego niestety trochę się wyróżnia. Poprawił blond włosy, rozglądając się po pomieszczeniu. Tłoczno, niezbyt dobrze się tu czuł. Całe szczęście miał na sobie swoje super soczewki, one dodawały mu nieco odwagi.
Zaczął iść pewnie, nie dając po sobie poznać strachu, no chociaż się starał, bo nogi miał jak z waty. Nagle jakaś niska dziewczyna w długiej, niebieskiej sukni podeszła do niego i zaczęło coś mówić. Chyba się witała, jednak przez tak sporą liczbę istot, nawet nie starał się tego wyczytać z jej ust. Patrzył się na nią jak na jakąś czarną magię, nie wiedząc co teraz zrobić. Nie chciał zostać oblany napojem, śladu po uderzeniu też nie chciał mieć, a zazwyczaj tak to się kończyło. Może dlatego dużo osób go unikało.
"Sorka, ale cię nie słyszę"
Napisał w komórce, po czym skierował ekran w je stronę. Patrzył jak zakłopotanie pojawia się na jej twarzy. Uśmiechnęła się lekko, stojąc jak wryta. Jej usta się nie ruszały, czyli dała sobie spokój z mówieniem. Przełknął ślinę i wziął głęboki oddech, by zaraz najzwyczajniej w świecie ją wyminąć. Zaczął panicznym wzrokiem szukać jakieś drogi ucieczki. Czuł na swoich plecach jej wzrok. Nie chciał być niemiły, ale nawet nie myślał czy powinien to dalej pociągnąć. Dlaczego zawsze musiał go ktoś zaczepić? Miał tego dość. Na szczęście większość nawet nie wie o jego istnieniu. Nagle zauważył jakąś parę wchodzącą do środka. Zerknął za ich plecy, znajdowało się tam wyjście na jakiś taras. Świeże powietrze! Ruszył jak najprędzej w tamtym kierunku. Na jego nieszczęście potknął się o jakąś zagubioną stopę, przez co runął na ziemie, waląc mocno kolanem o podłogę. Przeklną pod nosem on to naprawdę ma szczęście. Szybko wstał i się otrzepał. Głupie prawe kolano jak zwykle w takich sytuacjach zaczęło boleć. Rzepce nie spodobał się upadek. Pokuśtykał do drzwi by zaraz znaleźć się na zewnątrz.
Wciągnął zachłannie powietrze, czując narastającą ulgę. Idealne miejsce dla niego. Rozejrzał się, podziwiając otoczenie. Bardzo ładnie i bezpiecznie wykonany taras, dzięki czemu taka ciamajda jak on raczej nic sobie nie zrobi. Zimne podmuchy wiatru sprawiały bardzo miłe ukojenie. Spojrzał w stronę krzesła, gdzie właśnie ktoś siedział. Super... Czyli nigdzie nie będzie mógł być sam? Ale chwila... Skądś znał tą sylwetkę. Podszedł nieco bliżej i już wiedział kto to jest. Całe szczęście, że miał zamknięte oczy, może go nie zauważy. Akurat nie wiedział czy zachowuje się głośno, mógł się jedynie domyślać i starać się być jak najciszej. Podszedł do ławki, na której się położył, a bolącą nogę wyłożył na oparcie. Musiał się na chwilę położyć, ponieważ strach już całkiem by nim zawładną. Ręce mu się telepały jak opętane, a co dopiero nogi. Patrzył się w górę, zastanawiając się co tu Mercury robi. Zawsze musi na niego trafić. Może go nie pozna... Przecież ostatnio ściął włosy i zaczął nosić inne soczewki. Z jednej strony zrobiłoby mu się smutno, gdyby tak naprawdę się stało. Nie wiedział dlaczego, tak jakoś. Przechylił głowę na bok, by na niego spojrzeć. Byli nawet blisko siebie, z łatwością czarnowłosy go zauważy. Była to najbliższa ławka, Choi'owi nie chciało się szukać innej, byłby to strata czasu. Jeszcze mogłoby mu się coś stać.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Taras [N]
Sob Sty 16, 2016 2:45 am
Zarówno głośna muzyka, jak i sam moment, w którym Mercury nie zamierzał zwracać większej uwagi na kręcące się dookoła osoby, sprawił że zwyczajnie przegapił pojawienie się Choia. Nie, nie przegapił. Zwyczajnie je zignorował. Zapewne gdyby był psem i rozpoznał jego zapach, faktycznie machnąłby z zaciekawieniem ogonem i obrócił się w jego kierunku. Niemniej w obecnej sytuacji, gdy krzesło naprzeciwko niego nadal pozostawało wolne, nie zwracał na jego obecność większej uwagi, wychodząc z założenia, że osoba, która dopiero co się pojawiła ani nie zasługuje na specjalne traktowanie - ani co ważniejsze, skoro sama nie postanowiła się ku niemu zwrócić, nie była tym jakoś szczególnie zainteresowana. Nawet jeśli jego ego nieustannie próbowało mu podpowiedzieć, że była to opcja mało prawdopodobna.
Świat nie kręci się wokół ciebie, Mercury.
Beznadziejnie, co? A mogłem urodzić się kobietą i mieć na imię Sunny.
... to nie było śmieszne.
Czarnowłosy parsknął na głos z wyraźnym rozbawieniem, momentalnie zaprzeczając słowom jaźni.
Mnie rozbawiło.
Masz spaczone poczucie humoru.
Ty za to nie masz go za grosz. Nawet gdybym zapłacił ci miliony, pewnie nadal nie byłbyś w stanie się zaśmiać.
To nieprawda.
Zaprzeczasz? Myślałem, że rzucisz coś w stylu "Gdybym nie musiał siedzieć w głowie takiego kretyna może miałbym powody do śmiechu".
Wtedy nazwałbym kretynem samego siebie.
Czekaj, czekaj. Czy ja dobrze słyszę? Uważaj, bo uznam to za komplement.
Głos zamilkł wyraźnie nie zamierzając ciągnąć tej krótkiej, prowokacyjnej rozmowy. Czy Black próbował celowo wytrącić go z równowagi? Nieustannie. Drażniła go jego obecność w podobnych momentach, nawet jeśli rzekomo nic nie robił. A najbardziej drażniło go to, że sam nie potrafił do końca określić gdzie miał swój początek, czy przyznać się przed matką do jego istnienia. Z drugiej strony, pobyt w psychiatryku czy regularne spowiedzi na kozetce psychologa, gdzie zapewnie godzina w godzinę pierdoliłby mu nad uchem o skutkach dziecięcej traumy... nie, ani jedna, ani druga opcja zdecydowanie nie były mu na rękę.
Dopiero ten natłok natrętnych myśli zmusił go do warknięcia pod nosem i otworzenia oczu. Tyle z odpoczynku. Choć nie zamierzał sobie psuć humoru podobnymi przemyśleniami, w jak dotąd spokojnych, nieco pustych oczach, pojawił się swego rodzaju chłód. Rozejrzał się dookoła, całkiem sprawnie zauważając że większość umknęła już do środka czy ustawiła się tuż przy samej barierce, zostawiając mu niesamowicie dużo miejsca dla samego siebie. Dopiero po chwili jego wzrok padł na ławkę. Poruszył się nieznacznie na swoim miejscu, patrząc na chłopaka, który raczej nie wyglądał na kogoś w dobrej formie. Telepało nim na boki, jakby zamarzał. Tymczasem przy podgrzewaniu nieustannie lecącym od podłogi było to praktycznie niemożliwe. Z początku miał zamiar się odwrócić i zwyczajnie odejść uznając, że to nie jego sprawa. Z drugiej, jeśli okaże się, że faktycznie potrzebuje pomocy, mógłby podupaść jego wizerunek. A ci, którzy pomagają innym zawsze mogli liczyć na przychylniejsze spojrzenia innych, lepszy wizerunek - i przede wszystkim, dług wdzięczności. Decyzja była prosta.
Jesteś okropny.
Jestem sobą.
Wstał z miejsca przeciągając się z pomrukiem, dopiero po chwili zauważając, że blondyn na niego patrzy. Przechylił głowę w bok przyglądając mu się pytająco. Miał wrażenie, że skądś go zna, choć z drugiej strony...
Gdyby nie ta beznadziejna pamięć do twarzy, miałbyś dużo większe powodzenie.
Odezwał się profesjonalista w kwestii związków i wyrywania.
Podszedł do ławki i przesunął chłopaka nieco bardziej wgłąb, siadając bezczelnie na jej skraju, by raczej mało dyskretnie opierać się bokiem o jego brzuch. Uśmiechnął się rzucając mu cwaniackie spojrzenie, nie zwracając uwagi na samotny kosmyk grzywki przysłaniający jedno z jego oczu.
- Mam wrażenie, że się znamy. - rzucił na głos. Dopiero gdy wypowiedział swoją myśl, gdzieś na skraju jego umysłu pojawił się błysk rozpoznania. Wyciągnął rękę, by oprzeć palce na policzku chłopaka i obrócić nieznacznie jego twarz. Pozwolił, by na jego twarzy odbiło się zaskoczenie, gdy jeden z kącików ust uniósł się ku górze.
- Choi? Coś ty zrobił z włosami? - zamigał, zaraz przesuwając bezczelnie dłoń ku górze by przeczesać palcami jasne kosmyki. Zmierzył go raz jeszcze wzrokiem, zatrzymując go na nodze, którą położył na oparciu.
- To jakaś nowa forma rozciągania czy ktoś ci zaszedł za skórę? - tym razem jego wzrok powędrował ku sali balowej, zupełnie jakby chciał tym samym odnaleźć sprawcę. Nie na długo. Przy kontaktach z Choiem, przyzwyczaił się do tego, by skupiać na nim swoją uwagę i nie uciekać nią na boki. Choć sama 'milcząca' komunikacja nie przeszkadzała mu w najmniejszym stopniu - a wręcz stanowiła idealne ćwiczenia, za które jego matka wielokrotnie go chwaliła widząc postępy - i nadal od czasu do czasu przy trudniejszych słowach potrafił zrobić wyjątkowo głupie błędy i kończył na literowaniu danego słowa, wiedział że liczy się tu głównie właśnie wzrok.
Mercury zaś ponad wszystko preferował dotyk.
Dlatego ułożył wygodnie rękę na jego biodrze, wpatrując się z uwagą w jego twarz.
Z pewnością wcale go nie krępujesz.
Wcale, a wcale.

[ Kursywą będę zaznaczać wypowiedzi w języku migowym. "Normalny" tekst to ten, w którym Merc normalnie się odzywa. Taka krótka informacja, a co. ]
Anonymous
Gość
Gość
Re: Taras [N]
Pon Sty 25, 2016 12:32 am
Patrzył się jak Mercury podchodzi do niego i siada, prawie zawału dostał. Myślał, ze ten platfus tam zaśnie i się nie obudzi, wtedy narysowałby mu kota na czole i śmiał się z niego. Cały czas mu się przyglądał, jednak nic nie migał. Widział zaskoczenie malujące się na jego twarzy. I co? Nie poznałeś? Jakoś poczuł z tego satysfakcję, która napełniała go dobrym humorem. Chłopak się zmienił, wreszcie zostawił przeszłość za sobą i mógł spokojnie iść naprzód, mógł się ruszyć z miejsca. Chociaż nie oszukujmy, on nigdy się tego nie pozbędzie. Zawsze przeszłość będzie za nim podążać, śledzić go, aż go złapie i wydusi ostatnie reszty życia. Nic nie będzie mógł zrobić, jak tylko przez to wszystko przechodzić. Wciąż będzie siedział na dupie i bał się, że ten człowiek może kiedyś wrócić, zniszczyć to co porzucił. Hyesung przełknął ślinę, ponieważ w jego głowie co chwile rodziły się nowe, czarne myśli. Nie mógł się pozbierać od lat i myślał, że zmiana wyglądu coś mu da, czyż to nie głupie?
- No tak jakoś wyszło. Postanowiłem coś w sobie zmienić. Podoba Ci się? - zamigał, robiąc przy tym minę modela, który wie, że jest boski. Chwilę potem zaczął chichotać, jedyny dźwięk który wydaje. Mało osób go słyszy, bo prawie nikt się z nim nie zadaje, ale to nic dziwnego. On sam wszystkich odpycha, myśląc, iż tak będzie lepiej. Ludzie w końcu zaczęli o nim sami zapominać, już coraz mniej istot go zauważa i tak jest super. Nie musi sobie bidok zawracać głowy nowymi relacjami. Lubi mieć te, które już są i więcej mu nie potrzeba. Nie lubi z domu wychodzić, cudem pojawił się na tym balu dla snobów. Szkoda, że sam wygląda jak jakaś postać wyciągnięta z książki (konkretnie z Harrego Pottera, tylko zupełnie nie wiem czemu). Poprawił krawat, ładnie musiał wyglądać.
- Tak, zadarłem z podłogą. Możesz ją skopać - szybko odpowiedział na jego uwagę dotyczącą nogi. Nie czuł już bólu, ale to może dlatego, że nią w ogóle nie rusza, jak na razie. Westchnął przypominając sobie jaki tam jest w środku tłok. Mnóstwo ciał, które się o siebie ocierają. Spocone, ale przynajmniej w drogich ciuszkach. Łatwo tam kogoś okraść, każdy chcę wypaść jak najlepiej, więc nawet nie zwracają uwagi na pewne rzeczy.
Nagle poczuł dreszcz, czemu? Bo poczuł się dość skrępowany. Jakoś niezbyt przepadał za takim patrzeniem się na niego. Czuł się jakby miał coś na twarzy. Miał ochotę wyciągnął długopis i narysować mu coś na twarzy, może by to pomogło. Czuł jego rękę na swoim biodrze, do czego był już przyzwyczajony. Niestety wolał jak ktoś gapił się na jego dłonie, a nie twarz.
- Nie gap się tak na mnie! - zamigał z oburzoną miną. Niech już sobie dotyka, ale tak uważnego wzroku mógłby już sobie oszczędzić. Rozejrzał się, badając teren. Trochę ludzi wyszło z sali, widocznie zrobiło się tam duszno. Widać było, iż każdy unikał ich wzrokiem, jakby byli zamknięci w jakieś bańce, lubi uprawiali seks na tej ławce. Ale to w sumie dobrze. Najlepsze było zakłopotanie jakieś dziewczyny, która z uśmiechem i ładnymi włosami chciała podejść do Merca, już podnosiła rękę, gdy jej wzrok nagle zjechał na Choia. Stanęła jak wryta, a na jej twarzy pojawiła się panika. Nie wiedziała co zrobić, nie wiedział czy coś mówiła, czy wydobywała jakieś odgłosy. Może szurała nogami, może ciężko oddychała. Nie wiedział tego, ale sytuacje zabawnie wyglądała. Naglę gwałtownie się odwróciła i podeszła do jakieś dużej doniczki. Stała tam oparta o nią i dalej blondyn nie zwracał na nią uwagi. Przeniósł wzrok na towarzysza, lekko się uśmiechając. Chyba pierwszy raz się cieszył, że nie był sam w takim miejscu. Przynajmniej nie bał się, że ktoś podejdzie. Znów zachichotał, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni. Wyciągnął jednego peta i odpalił go. Oczywiście skierował paczkę w stronę Merca, by mógł się poczęstować, jeśli chciał. Zaciągnął się, po czym wypuścił chmurkę dymu w bok, tak by nie poleciało na czarnowłosego. Nie wiedział czemu się tym przejmował.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Taras [N]
Sob Sty 30, 2016 10:46 pm
Jakby nie patrzeć, zawał na widok Mercury'ego nie był aż tak oryginalną reakcją. Dość często zdarzało mu się pojawiać w różnych miejscach zupełnie niespodziewanie i bez zapowiedzi, sprawiając że ludzie reagowali na przeróżne sposoby. Jedni postanawiali jak najszybciej się ulotnić - czego przykładem mogła być dziewczyna Gabe'a - inni nie wiedzieli jak się zachować, czekali więc aż czarnowłosy postanowi rozdać karty. Inni przyklejali się do niego jak rzep, licząc że zostanie dłużej niż pięć minut. A jeszcze inni snuli niecne plany, których nie mogli zrealizować. Jak Choi.
Przez chwilę miał wrażenie, że chłopak zgubił się we własnych myślach. Poczekał jednak cierpliwie, dopóki ten nie zapozował przed nim, zmuszając Mercury'ego do uniesienia kącików ust w uśmiechu.
- Wyglądasz świetnie. Kto by pomyślał, że możesz wyglądać jeszcze lepiej niż wcześniej. - podniósł rękę, muskając palcami jego policzek, w momencie gdy usłyszał dobiegający z jego ust chichot. Nie słyszał tego dźwięku już od jakiegoś czasu. Zaraz po tym zjechał dłonią w dół, opierając ją na jego dłoni poprawiającej krawat.  Posłał mu jeden ze swoich cwaniackich uśmieszków, odsuwając jego rękę i wyręczył go w poprzedniej czynności, jakby nigdy nic. Na tekst o podłodze, pokręcił głową parskając przy tym z rozbawieniem.
- Ha-ha. Bardzo zabawne. Pies by się uśmiał. - chcąc nie chcąc, powalił znaki w cudowny sposób robiąc z psa konia. Co więcej, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Zamiast tego dalej się w niego wpatrywał, dopóki nie udzielono mu dość dobitnej nagany. Zakasłał w odpowiedzi, przewracając oczami i pstryknął go palcem w czoło.
- Jak nie chcesz, żeby ludzie się na ciebie patrzyli to nie przyciągaj wzroku. - zamigał w odpowiedzi, przesuwając ręką ułożoną na jego biodrze po wystającej kości. Chłopak przynależał do tych chudszych, dzięki czemu Black mógł bez większych problemów poddawać się swojej ulubionej czynności. Niemniej zgodnie z jego prośbą, odwrócił się ku jego nodze, obserwując ją pokrótce w poszukiwaniu jakichś większych, widocznych obrażeń, co biorąc pod uwagę strój Choia, było dość kłopotliwe.
Więc go rozbierz.
Doskonały pomysł.
Na ławce, przy tych wszystkich ludziach.
To jakiś problem?
A jak sądzisz?
Żaden oczywiście.
Niemniej nawet jeśli sam nie odczuwał większego wstydu związanego z podobnym pomysłem, podejrzewał że blondyn nie byłby nim szczególnie zachwycony. I prawdopodobnie tylko z tego powodu powstrzymał się przed dalszymi akcjami.
- Chcesz żebym to obejrzał? Zabrać cię do pielęgniarki? Może i jestem beznadziejnym kucharzem, ale na pierwszej pomocy się znam. Na przykład na resuscytacji. - puścił mu oczko wyraźnie rozbawiony, zaraz zerkając na wyciągniętą w jego kierunku paczkę papierosów. Rozejrzał się pokrótce po balkonie w poszukiwaniu brata, wyraźnie się zastanawiając. Dobrze wiedział, że Saturn nienawidził kiedy Mercury palił. I z jakiegoś powodu akurat tym razem, postanowił się go posłuchać. Pokręcił głową w podziękowaniu, przyglądając się jak specjalnie odwraca się w bok, by nie dmuchać na niego dymem.
Urocze.
Stuknął go palcem w podbródek, by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Przyszedłeś tu sam czy zaraz zostanę przegoniony przez jakąś spragnioną twojego towarzystwa damę? - zamigał, a na jego twarzy pojawił się dość wyzywający wyraz. Każdy kto znał Mercury'ego choć odrobinę, dobrze wiedział że chłopak nie odpuściłby blondynowi, nawet jeśli ten faktycznie z kimś by się tu pojawił. Jego zaborczość względem osób, które w jakikolwiek sposób polubił przekraczała czasem zdrowy rozsądek, podobnie jak fakt, jak szybko potrafił się od kogoś odwrócić, gdy stwierdził, że 'to ten czas'. I weź go tu zrozum.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Taras [N]
Pią Lut 05, 2016 12:11 am
Na komplement cały się zarumienił, więc oczywiste, że wyglądał jak burak. Odwrócił w stronę... Wielkiej doniczki z kwiatami. Tak! To był dobry widok. Analizował jej wielkość, potem kwiat, który w niej siedział. Był duży zielony, co oczywiście nie było niczym nowym. Sama donica miała kilka zadrapań, ale roślina była w nienaruszonym stanie. Zapewne miała całkiem dobry nawóz, składający się z sików pijanych osób oraz wymiocin. Rosła wyśmienicie! Normalnie zapierała dech w piersiach. Choi skupił się na niej bardzo uważnie, byleby rumieniec zszedł z jego słodkiej buźki. Oczywiście, wyglądał z nim uroczo, jednak musiał się opanować, inaczej oszaleje, a to nie będzie dobre dla nich wszystkich. Jeszcze zacznie robić striptiz, a tego chyba nikt nie chciałby oglądać, no może z jednym wyjątkiem.
Wrócił na niego wzrokiem, akurat by mógł się trochę wymądrzyć i go poprawić. Powtórzył całe jego zdanie, jednak już poprawione, z wielkim rogalem na twarzy. Pomylić konia z psem to dość zabawne, oczywiście nie chciał być niemiły. Miał na uwadze jego edukacje, ale no... Czasami to go jakoś dowartościowuje, skoro może jeszcze kogoś czegoś nauczyć. Hyesung jest nogą z wielu przedmiotów, jakoś się do tego nie przykłada, żyje z muzyki i to mu wystarcza. Chce tylko zdać, by móc w spokoju iść przed siebie. No i babka go nieźle o to ciśnie, więc musi przejść do następnej klasy, inaczej nie będzie miał auta, o którym tam bardzo marzy. Tak długo podlizywał się te starej babie, że mu się należy i to z dodatkowym prezentem. Ona chyba nigdy nie zauważy jak bardzo się starał by dostać to auto.
- Po prostu ty... Patrzysz się z takiego bliska, że t jest niewygodne i nie da się tego uniknąć. Inni niech się gapią, ale ty masz taki skupiony wzrok i to jest nieco krępujące. Przepraszam jeśli cię uraziłem, ale no... Po prostu nie patrz się na mnie z takim skupieniem bo chyba skisnę - zamigał to wszystko w ekspresowym tempie, a jego policzki znów się lekko zarumieniły. Czasami czuł się jakby Merc rozbierał go wzrokiem, a to chyba dla każdego jest krępujące, więc nic dziwnego w tym, że nie chce by się tak na niego gapił. Do tego jeździł mu ręką po kości, starał się nie zwracać na to uwagi, ale robiło się nieco gorąco. Blondyn ściągnął krawat oraz odpiął kilka górnych guzików (ukazał tak obojczyk) i spokojnie ściągnął marynarkę. Nie chciał się gotować pod tym wszystkim. Ciuchy położył pod ławką, ostrożnie sprawdzając czy nie ma tam brudno.
- Do żadnej pielęgniarki! ty też nie będziesz tego oglądał. Po prostu boli mnie kolano, tyle. Jak zemdleje, to wtedy popiszesz się swoją pierwszą pomocą.
Wyraz twarzy miał stanowczy, a z ust wydobywał się ciemny dym papierosowy. Dmuchnął na bok, nie chciał być niemiły. Pety zawsze do niego pasowały. Wyglądał przy nich jakoś dostojniej i chyba nawet przystojniej, ale to nie mu oceniać. Zerknął w stronę gitary, która stała samotnie oparta o ścianę. Z chęcią by do niej podszedł i ją przytulił. Kochał wszystkie gitary, a ta ktoś chyba porzucił. Miała odcień jasnego drewna, jednak gryf był ciemny. Była śliczna i chyba miała na sobie czyiś podpis, ale z takiej odległości nie mógł się rozczytać. Aż miał ochotę ją wziąć i coś zagrać, jednak z tym kolanem nie chciał się nigdzie ruszać. Patrzył się tylko na to piękno i podziwiał. Była pięknie zrobiona. Niestety odciągnęło go stuknięcie w podbródek.
- Ja? Z kimś? Ależ oczywiście! Jestem tutaj z Shadow i masą fanek, które chyba tak naprawdę nie wiedzą kim jestem. No wiesz... Czasami trzeba zaszaleć, a to naprawdę ładny tłum panienek.
Zażartował sobie, dumny ze swoich słów. Było widać po jego minie, iż jest zadowolony, po czym przeniósł wzrok na drzwi, udając że zaraz wszyscy mają się zjawić. Spojrzał na zegarek, którego nie miał. Poprawił blond włosy, zaciągając się papieroskiem, darem od niebios. Odchylił głowę lekko do tyłu, przymknął oczy, delektując się duchotą w płucach, po czym powoli wypuszczał dym. Zapewne wyglądał bardzo seksownie, lecz nie zdawał sobie z tego sprawy, on zawsze był taki nieświadomy swojego piękna.
- Jestem sam - zamigał tak dla ścisłości. Miał z tego ubaw, ale nie lubił być długo niegrzeczny. Widzicie jaki z niego anioł? Bardzo grzeczny chłopczyk, powinien dostać jakąś nagrodę na przykład to auto. Było słychać jakąś spokojną muzykę ze środka. Była głośna i chyba specjalna dla zakochanych par, którzy zapewne teraz patrzą na siebie, motyle w brzuchu starają się rozwalić resztę narządów. Zapewne tańczą z uśmiechami na twarzy, a reszta ma dla nich podpierać ściany. Zawsze tak jest, chyba. Ale to oczywiste i dość smutne. Niektórzy postanowili się stamtąd wydostać, co sprawiło iż na tarasie pojawiły się nowe osoby, kilka z nich spoglądało ich stronę z zaciekawieniem, inni byli bardziej zajęci szukaniem paczki petów. Chyba każdy trzymał swoją w wewnętrznej kieszeni marynarki, o ile taką posiadał.
- Tobie się to podoba? Życie w takim snobskim świecie? Każdy chce być lepszy od drugiego, wszyscy mają jakieś cholernie drogie ubrania i odstawiają tandetne szopki, byleby być centrum uwagi. Zazwyczaj jest to dość oklepane, więc próbują dalej. Są jak hieny! Uważam, iż jest to dość nudny świat. Ciesze się, że w nim nie żyje.
No to się "rozgadał". Zawsze go to interesowało, dlaczego ludzie tak żyją. Przecież to nie jest ciekawe. Oni strasznie uważają na to, co ktoś inny o nim powie. Muszą uważać na każdym kroku, przynajmniej mogą se kupić coś drogiego, ale czy to jakieś wynagrodzenie, za spędzanie czasu z tymi hienami? To nie jest normalne. Każdy chce być ważny. Jeśli pochodzisz z jakieś szlachetnej rodziny, lub twój ojciec jest baaardzo bogaty, to już na dzień dobry masz samych fałszywych przyjaciół. Choi do tej pory nie ma w klasie nikogo. Woli siedzieć z tyłu i się z nikim nie zadawać.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Taras [N]
Pią Lut 12, 2016 3:23 am
No spójrzcie tylko, jak urocze potrafiło być z niego stworzenie. Mercury uwielbiał zawstydzać innych. Niemniej było parę osób, u których wywoływanie podobnych reakcji sprawiało mu szczególną przyjemność i satysfakcję. Choi zdecydowanie należał do tego grona. Gdy tylko zobaczył jak się czerwieni, uniósł kąciki ust w cwanym uśmiechu. Zwłaszcza, że tak jak się spodziewał, Hyesung niemalże od razu uciekł wzrokiem w bok. Cóż za błąd. Black zdecydowanie nie lubił, gdy ktoś przestawał na niego patrzeć. W końcu obaj dobrze wiedzieli, że to on był tutaj celem godnym obserwacji, a nie byle jaki kwiatek w doniczce, którego obecność na tarasie była co najmniej zbędna. Pewnie dlatego nachylił się nad chłopakiem, kładąc dłoń na jego policzku, by obrócić go w swoją stronę. Dwukolorowe tęczówki błyszczały w wyjątkowo cwaniacki sposób, gdy przysunął swoją twarz do jego dmuchając ciepłym powietrzem na jego usta.
- Patrz na mnie, Choi. - wymruczał nisko, zdając sobie sprawę, że dźwięki te nie były w stanie dotrzeć do jego uszu. Jedynym co mogłoby go w tym momencie uratować było czytanie z ruchu warg. Niemniej nie zamierzał go zbyt długo dręczyć.
Zaraz po tym odsunął się, przywracając mu swobodę ruchu.
- Jeśli chcesz żebym cię pocałował, po prostu powiedz. Wiesz, że nie lubię odmawiać. Wystarczy poprosić. - był bezczelny. I dobrze o tym wiedział. Co więcej, żaden element na jego twarzy nie wskazywał na to by w jakimkolwiek stopniu żartował. Zresztą, Hyesung z pewnością znał go na tyle, by bez większego problemu stwierdzić, że Mercury nie przywiązywał większej uwagi do otoczenia. Przystawiał się do niego, gdy byli sami. I robił to, gdy wokół kręcili się ludzi. Żadna różnica, w końcu cel pozostawał ten sam, nie widział większego problemu.
Skinął krótko głową w podziękowaniu, gdy go poprawił, drapiąc się po karku. Podobne błędy choć zdarzały mu się już coraz rzadziej, nadal były na swój sposób upokarzające. Musiał się zdecydowanie bardziej przyłożyć do nauki. Całe szczęście miał przed sobą idealnego nauczyciela.
Gdy usłyszał wzmiankę o Shadowie, chwilowo spoważniał, zerkając w bok, zupełnie jakby faktycznie zamierzał odnaleźć go wzrokiem. Dobrze wiedział, że przyjaciel Choia kompletnie za nim nie przepada. Mercury natomiast nie przepadał, gdy ktoś odbierał mu uwagę. Dopiero gdy blondyn wspomniał o tłumie fanek, uniósł kącik ust z rozbawieniem, stukając go palcem w obojczyk.
- To nie jest śmieszne. Kobiety potrafią być jak hieny. Nie dadzą ci spokoju, dopóki nie odgryzą ostatniego kawałka mięsa na twoich kościach. Uważaj Choi. Jeszcze kiedyś twoje słowa się spełnią, a wtedy stanę z boku i o wszystkim ci przypomnę. Myślisz, że ci pomogę? Ha. - pokazał mu język w wyjątkowo dziecinnym geście, eksponując na ułamek sekundy swój srebrny kolczyk. Zachowanie kompletnie nie pasujące do kogoś z dobrego domu, chciałoby się rzecz, a jednak sprawiające tyle satysfakcji. Zaraz ponownie oparł rękę na jego biodrze, niby to przypadkiem raz po raz zakradając się palcami pod jego koszulkę. Przez chwilę patrzył na niego w zamyśleniu, nim w końcu przekrzywił głowę na bok.
- Świat jak świat. Nie wybieramy gdzie się rodzimy, choć ja absolutnie nie wybrałbym żadnego innego miejsca. Ubrania jak ubrania, różnią się jedynie metkami. Tak wyszło, że to te metki określają twoją pozycję. Niemniej zawsze lepiej być wyżej niż niżej, Choi. Przynajmniej takie jest moje zdanie. A ludzie wszędzie są tacy sami. Gdybyś dał biednemu majątek mojej rodziny, jestem pewien że ogarnęłoby go zepsucie prędzej czy później. Nie każdy jest stworzony do zarządzania fortuną. Pieniądz tworzy zepsucie, zepsucie napędza pieniądz. Błędne koło, z którego te dziewczynki przechwalające się swoimi sukienkami nie potrafią wyjść. - wskazał niemalże niewidocznie głową w bok ku sali, nawet nie obracając się w tamtym kierunku. Mimo wcześniejszych słów Hyesunga, zdecydowanie nie zamierzał przestać go obserwować.
- Majątek daje możliwości. Ludzie są fałszywi zarówno wśród bogatych, jak i biednych. Różnica jest taka, że gdy tego pierwszego skatują na śmierć, zamiast wepchnąć go do rowu i zlać całą sprawę, faktycznie dołoży się wszelkich starań by dopaść winowajcę. Twój świat i mój świat jest tym samym, choć patrzymy na niego z różnych perspektyw. Rządzi nim pieniądz, niezależnie od pozycji. "My" pilnujemy swojego wizerunku, fałszywie się uśmiechamy, chodzimy na bankiety, pokazujemy się publicznie i utrzymujemy swoją pozycję w hierarchii. "Wy" często robicie to samo, by uniknąć kłopotów. Odsuwacie się w cień, nie wychylacie by zapewnić sobie spokój, który wiele silniejszych jednostek szukających guza postanawia zburzyć z byle powodu typu "uśmiechnąłeś się nie do tej dziewczyny co trzeba" czy "zderzyłeś się ze mną ramieniem, frajerze teraz połamię ci za to gnaty". To gra, Choi. Wszędzie ta sama. Gra o władzę i dominację nad innymi. Okrutna i bezlitosna. A przy tym cholernie ciekawa. - parę razy nieco spowolnił swoją wypowiedź szukając odpowiedniego wyrazu, niemniej koniec końców uzyskał w miarę satysfakcjonujący efekt, choć nie był w stanie przekazać mu wszystkiego co chciał. Niemniej zakończył ją, wykrzywiając kąciki ust w zawadiackim uśmiechu, przesuwając palcami po boku jego szyi. Chwilowo pozwolił rękom odpocząć w wyjątkowo odpowiednim miejscu.[/i]
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach