▲▼
Są takie dni, gdy nie chcesz zrobić niczego innego, tylko iść się wieszać na pierwszym z brzegu drzewie. Do tego dnia pozostały jeszcze dwa kolejne, jednak bardzo zniechęcała myśl, że wreszcie nastanie ten moment, ta godzina 0, gdy będzie zmuszona przekroczyć progi szkoły w bieluchnej koszuli, przestać parę godzin na jakimś apelu, a potem spędzić kolejny rok na uczeniu się pierdół. Albo chociaż udawaniu, że się uczy. Pół biedy, gdyby miała to robić w swojej dotychczasowej szkole. Hudson's Bay nie było takie złe, bo prócz rygoru i ciągłego nadzoru, żyło się tam całkiem przyzwoicie. Fajni ludzie i nauczyciele, którzy przykładali uwagę nie tyle do samej nauki, co raczej do wychowania. Bywało to upierdliwe, jednak dało się przywyknąć. Wszystko było piękne, a potem poszło się chędożyć, gdy jej ulubioną szkołę po prostu zamknięto, a jej uczniów przerzucono do najbardziej burżujskej z burżujskich placówek w całym cholernym mieście: Riverdale. Gdy tylko Sigrunn dowiedziała się o tym od jednego ze swoich ziomków, wyśmiała go prosto w twarz. Że niby ich, największe szumowiny, z którymi nikt sobie nie radził, mieli przydzielić do bogatych dzieciaków i ciut biedniejszych kujonów? Śmiech na sali. Do śmiechu nie było jej, gdy się dowiedziała, że to nie była plotka.
I tak właśnie po paru godzinach podróży z okolic Narwiku dotarła do drugiej krainy mrozu, jakim było Vancouver. Jej plan był bardzo prosty: załatwić formalności, wziąć klucze do pokoju, zostawić w nim swoje rzeczy i szybko wrócić do Chloe, z którą rozstała się parę minut wcześniej specjalnie po to, żeby móc ogarnąć sprawy w szkole. Nie widziała tej cholery od połowy wakacji, kiedy to rodzice postanowili zgarnąć Norweżkę do jej domu tłumacząc się tym, że przecież nie może mieszkać u dziewczyny przez całe wakacje, bo ma ją cały rok, a rodzinę tylko od święta. Muszę tłumaczyć, jak bardzo zdenerwowała ją taka decyzja? Chyba nie. W każdym razie, musiała jakoś nadrobić ten czas rozłąki z Chlorem, o tak. Dlatego nic dziwnego, że wpadła do akademików jak tornado. Szybko podpisała wszelkie formalności związane z pokojem, nie zwracając w ogóle uwagi na to, kogo przydzielono jej jako współlokatora. Kto by się przejmował takimi pierdołami! Na pewno jakąś laskę z jej dawnej szkoły, bo jaki normalny dyrektor przydzieliłby niereformowalnego buntownika do miejscowego bogacza? No właśnie, żaden. Gdy już podpisała wszystkie fajne świstki i nareszcie odebrała upragnione kluczyki, polazła ze swoimi bagażami w stronę wskazaną przez portiera, który de facto patrzył na nią tak, jakby ujrzał co najmniej diabła. Spokojnie, panie. To nie diabeł, to tylko chodzący wpierdol, okolczykowany na połowie ryja i ze wzrokiem płatnego zabójcy. Bywa, no. Będzie się pan musiał przyzwyczaić do takich wybryków natury, jeśli do akademika miało napłynąć więcej ludzi z programu specjalnego dla trudnej młodzieży.
Gdy tylko odnalazła właściwe drzwi, nie miała najmniejszych oporów przed wparowaniem do pokoju z pełnym przytupem i właściwym pierdolnięciem. Pośpiech, dziewczyna czeka, rozumiecie. Była na etapie rzucania plecaka z rzeczami na pierwsze z brzegu łóżko, gdy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś już był w tym pomieszczeniu. Odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i spojrzała na dziewczynę leżącą na łóżku ustawionym naprzeciw tego, na którym Sig przed momentem się rozwaliła.
- Cześć? - mruknęła, mierząc wzrokiem laskę, która była pochłonięta czytaniem jakiegoś opasłego tomiszcza. To jako pierwsze przykuło uwagę niebieskookiej Norweżki. Ona czyta. W wakacje. W środku dnia, gdy większość ludzi spotyka się ze znajomymi albo siedzi na internecie. W jej głowie zapaliła się czerwona lampeczka, która szybko została przykryta czarną płachtą. A nuż to jakiś normalny człowiek, któremu się po prostu nudzi.
- Mieszkasz tu czy lubisz wpadać do randomowych pokoi i rozwalać się na czyichś łóżkach? - spytała zaraz z charakterystycznym dla siebie sarkastycznym uśmieszkiem. Bo zwykłe przywitanie się i przedstawienie jest takie trudne, meh. Zaraz jednak chyba postanowiła się zrehabilitować, bo podeszła do blondynki z wyciągniętą dłonią. - Tak czy siak, Sigrunn jestem - przedstawiła się, oczekując od swojej rozmówczyni tego samego. Bądź co bądź, beznadziejnie gada się z kimś, kogo imienia się nie zna. Nawet, jeśli miała to być tylko zdawkowa wymiana zdań, albowiem Northug nadal nie zamierzała zostawać w pokoju dłużej, niż to absolutnie konieczne. Miała lepsze rzeczy do roboty, niż długie dyskusje z randomami.
Data: 2020 rok, dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego
Miejsce: Akademiki, pokój numer 7
Uczestnicy: Florence i Sigrunn
Miejsce: Akademiki, pokój numer 7
Uczestnicy: Florence i Sigrunn
Są takie dni, gdy nie chcesz zrobić niczego innego, tylko iść się wieszać na pierwszym z brzegu drzewie. Do tego dnia pozostały jeszcze dwa kolejne, jednak bardzo zniechęcała myśl, że wreszcie nastanie ten moment, ta godzina 0, gdy będzie zmuszona przekroczyć progi szkoły w bieluchnej koszuli, przestać parę godzin na jakimś apelu, a potem spędzić kolejny rok na uczeniu się pierdół. Albo chociaż udawaniu, że się uczy. Pół biedy, gdyby miała to robić w swojej dotychczasowej szkole. Hudson's Bay nie było takie złe, bo prócz rygoru i ciągłego nadzoru, żyło się tam całkiem przyzwoicie. Fajni ludzie i nauczyciele, którzy przykładali uwagę nie tyle do samej nauki, co raczej do wychowania. Bywało to upierdliwe, jednak dało się przywyknąć. Wszystko było piękne, a potem poszło się chędożyć, gdy jej ulubioną szkołę po prostu zamknięto, a jej uczniów przerzucono do najbardziej burżujskej z burżujskich placówek w całym cholernym mieście: Riverdale. Gdy tylko Sigrunn dowiedziała się o tym od jednego ze swoich ziomków, wyśmiała go prosto w twarz. Że niby ich, największe szumowiny, z którymi nikt sobie nie radził, mieli przydzielić do bogatych dzieciaków i ciut biedniejszych kujonów? Śmiech na sali. Do śmiechu nie było jej, gdy się dowiedziała, że to nie była plotka.
I tak właśnie po paru godzinach podróży z okolic Narwiku dotarła do drugiej krainy mrozu, jakim było Vancouver. Jej plan był bardzo prosty: załatwić formalności, wziąć klucze do pokoju, zostawić w nim swoje rzeczy i szybko wrócić do Chloe, z którą rozstała się parę minut wcześniej specjalnie po to, żeby móc ogarnąć sprawy w szkole. Nie widziała tej cholery od połowy wakacji, kiedy to rodzice postanowili zgarnąć Norweżkę do jej domu tłumacząc się tym, że przecież nie może mieszkać u dziewczyny przez całe wakacje, bo ma ją cały rok, a rodzinę tylko od święta. Muszę tłumaczyć, jak bardzo zdenerwowała ją taka decyzja? Chyba nie. W każdym razie, musiała jakoś nadrobić ten czas rozłąki z Chlorem, o tak. Dlatego nic dziwnego, że wpadła do akademików jak tornado. Szybko podpisała wszelkie formalności związane z pokojem, nie zwracając w ogóle uwagi na to, kogo przydzielono jej jako współlokatora. Kto by się przejmował takimi pierdołami! Na pewno jakąś laskę z jej dawnej szkoły, bo jaki normalny dyrektor przydzieliłby niereformowalnego buntownika do miejscowego bogacza? No właśnie, żaden. Gdy już podpisała wszystkie fajne świstki i nareszcie odebrała upragnione kluczyki, polazła ze swoimi bagażami w stronę wskazaną przez portiera, który de facto patrzył na nią tak, jakby ujrzał co najmniej diabła. Spokojnie, panie. To nie diabeł, to tylko chodzący wpierdol, okolczykowany na połowie ryja i ze wzrokiem płatnego zabójcy. Bywa, no. Będzie się pan musiał przyzwyczaić do takich wybryków natury, jeśli do akademika miało napłynąć więcej ludzi z programu specjalnego dla trudnej młodzieży.
Gdy tylko odnalazła właściwe drzwi, nie miała najmniejszych oporów przed wparowaniem do pokoju z pełnym przytupem i właściwym pierdolnięciem. Pośpiech, dziewczyna czeka, rozumiecie. Była na etapie rzucania plecaka z rzeczami na pierwsze z brzegu łóżko, gdy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś już był w tym pomieszczeniu. Odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i spojrzała na dziewczynę leżącą na łóżku ustawionym naprzeciw tego, na którym Sig przed momentem się rozwaliła.
- Cześć? - mruknęła, mierząc wzrokiem laskę, która była pochłonięta czytaniem jakiegoś opasłego tomiszcza. To jako pierwsze przykuło uwagę niebieskookiej Norweżki. Ona czyta. W wakacje. W środku dnia, gdy większość ludzi spotyka się ze znajomymi albo siedzi na internecie. W jej głowie zapaliła się czerwona lampeczka, która szybko została przykryta czarną płachtą. A nuż to jakiś normalny człowiek, któremu się po prostu nudzi.
- Mieszkasz tu czy lubisz wpadać do randomowych pokoi i rozwalać się na czyichś łóżkach? - spytała zaraz z charakterystycznym dla siebie sarkastycznym uśmieszkiem. Bo zwykłe przywitanie się i przedstawienie jest takie trudne, meh. Zaraz jednak chyba postanowiła się zrehabilitować, bo podeszła do blondynki z wyciągniętą dłonią. - Tak czy siak, Sigrunn jestem - przedstawiła się, oczekując od swojej rozmówczyni tego samego. Bądź co bądź, beznadziejnie gada się z kimś, kogo imienia się nie zna. Nawet, jeśli miała to być tylko zdawkowa wymiana zdań, albowiem Northug nadal nie zamierzała zostawać w pokoju dłużej, niż to absolutnie konieczne. Miała lepsze rzeczy do roboty, niż długie dyskusje z randomami.
Tuż po przyjeździe do Kanady przez jakiś czas mieszkała u dziadka, w jedynym pokoju małego mieszkanka nad sklepem muzycznym, który staruszek prowadził. Nie było to zbytnio wygodne dla żadnego z nich, dlatego kiedy tylko otrzymała stypendium z Riverdale, niemal natychmiast przeprowadziła się do akademika. Połowę wakacji spędziła sama w pokoju numer siedem, oczywiście ucząc się do szkoły, ponieważ wybrała sobie kilka dodatkowych przedmiotów i nie chciała żadnego z nich zawalić. Przy czym trzeba zaznaczyć, że każda ocena poniżej dobrej nie wchodziła w grę, ponieważ mogła przez to stracić stypendium. Miała nadzieję, że sobie poradzi, w końcu jakoś się tu dostała i zamierzała zostać na dłużej, bo podróży miała już kompletnie dość. Niespełna tydzień przed rokiem szkolnym okazało się, że w pokoju w którym Florence zdążyła się już zadomowić zamieszka jakaś dziewczyna z trzeciej klasy, więc Astley miała dość mieszane uczucia. Z jednej strony nie przepadała za jakimkolwiek towarzystwem, i miała cichą nadzieję, że dwuosobowy pokój jednak nie zostanie zajęty przez dwie osoby, w końcu aż tylu osób chętnych do mieszkania tam nie było. Bogate dzieciaki raczej mieszkały w swoich super apartamentach, a biedne... cóż, biednych nie było stać na Riverdale. Z drugiej strony jednak, skoro miała być w pokoju z trzecioklasistką, to kto wie, może uda im się zaprzyjaźnić, a Florence dowie się czegoś od starszej koleżanki, nauczy?
Czytała właśnie gruby tom rozszerzenia z chemii i wkuwała parę przydatnych wzorków, kiedy do pokoju wtargnęło tornado. To znaczy osoba miotająca się na lewo i prawo, której najwyraźniej gdzieś się spieszyło. Dopiero po chwili zauważyła Florence, która siedziała nieruchomo i zerkała znad książki na to ludzkie uosobienie niebezpiecznego żywiołu.
Opuściła książkę na kolana i skinęła uprzejmie głową widocznie starając się lekko uśmiechnąć, oczywiście z dość marnym skutkiem. Zastanawiała się co to za dziewczyna i miała dziwne przeczucie, że to rzucanie torby na łóżko w wielkim pospiechu może oznaczać tylko jedno: rozpakować się i wyjść. Było całkiem prawdopodobne, że ma przed sobą swoją współlokatorkę i starała się za wszelką cenę nie okazać rozczarowania. W końcu nie wolno oceniać książki po okładce, a nóż widelec ta osoba okaże się nawet przyjazna i rzeczywiście pomoże Florence w nauce? W końcu wyglądała na trzecią klasę, a Astley nie zdziwiłaby się nawet, gdyby czarnowłosa była w klasie maturalnej.
Na pytanie nowo przybyłej Florence zarumieniła się nieco, i z początku kiwnęła głową potwierdzając mieszkanie w pokoju numer siedem a potem nią pokręciła, gdy usłyszała dalszą część pytania. Naprawdę poczuła się trochę nieswojo, w końcu to do jej pokoju ktoś wparował i jeszcze śmie pytać czy to Flo rozwala się na nie swoich łóżkach. A na czyim innym miałaby leżeć? Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć to trajkoczące tornado odezwało się znowu i wyciągnęło rękę do Florence. Ta od razu chciała podać swoją dłoń, przy czym książka spadła jej na podłogę z hukiem, a na twarzy Astley wykwitł dość spory rumieniec.
- Florence - przedstawiła się cicho, uścisnęła wyciągnięta w jej kierunku dłoń niemalże mimochodem i od razu schyliła się po książkę o mało nie spadając przy tym z łóżka. Choć mogło się to wydawać niemożliwe, zarumieniła się jeszcze bardziej i razem z książką cofnęła znad niebezpiecznej krawędzi. Cichutko odetchnęła tuląc gruby tom do siebie.
Czytała właśnie gruby tom rozszerzenia z chemii i wkuwała parę przydatnych wzorków, kiedy do pokoju wtargnęło tornado. To znaczy osoba miotająca się na lewo i prawo, której najwyraźniej gdzieś się spieszyło. Dopiero po chwili zauważyła Florence, która siedziała nieruchomo i zerkała znad książki na to ludzkie uosobienie niebezpiecznego żywiołu.
Opuściła książkę na kolana i skinęła uprzejmie głową widocznie starając się lekko uśmiechnąć, oczywiście z dość marnym skutkiem. Zastanawiała się co to za dziewczyna i miała dziwne przeczucie, że to rzucanie torby na łóżko w wielkim pospiechu może oznaczać tylko jedno: rozpakować się i wyjść. Było całkiem prawdopodobne, że ma przed sobą swoją współlokatorkę i starała się za wszelką cenę nie okazać rozczarowania. W końcu nie wolno oceniać książki po okładce, a nóż widelec ta osoba okaże się nawet przyjazna i rzeczywiście pomoże Florence w nauce? W końcu wyglądała na trzecią klasę, a Astley nie zdziwiłaby się nawet, gdyby czarnowłosa była w klasie maturalnej.
Na pytanie nowo przybyłej Florence zarumieniła się nieco, i z początku kiwnęła głową potwierdzając mieszkanie w pokoju numer siedem a potem nią pokręciła, gdy usłyszała dalszą część pytania. Naprawdę poczuła się trochę nieswojo, w końcu to do jej pokoju ktoś wparował i jeszcze śmie pytać czy to Flo rozwala się na nie swoich łóżkach. A na czyim innym miałaby leżeć? Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć to trajkoczące tornado odezwało się znowu i wyciągnęło rękę do Florence. Ta od razu chciała podać swoją dłoń, przy czym książka spadła jej na podłogę z hukiem, a na twarzy Astley wykwitł dość spory rumieniec.
- Florence - przedstawiła się cicho, uścisnęła wyciągnięta w jej kierunku dłoń niemalże mimochodem i od razu schyliła się po książkę o mało nie spadając przy tym z łóżka. Choć mogło się to wydawać niemożliwe, zarumieniła się jeszcze bardziej i razem z książką cofnęła znad niebezpiecznej krawędzi. Cichutko odetchnęła tuląc gruby tom do siebie.
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Weź to skurwysyństwo ode mnie!
Nie Gru 20, 2015 5:33 pm
Nie Gru 20, 2015 5:33 pm
Jeśli Florence naprawdę miała jeszcze jakiekolwiek nadzieje, że Sigrunn będzie jej służyła pomocą w nauce, zostanie jej najlepszą kumpelą i będą urządzały sobie wieczorki z książką i angielską herbatą... Norweżka będzie musiała zgnieść wszelkie jej oczekiwania niczym kartkę papieru, którą następnie obleje benzyną i podpali, a jej zwęglone szczątki wrzuci do morza. Na szczęście lub i nieszczęście blondwłosej Angielki, trafiła na osobę, która zdecydowanie nie chciała się pchać w coś takiego. To znaczy, nie żeby buntowniczka nie lubiła zawierać nowych znajomości, jednak spodziewała się czegoś zgoła innego. Myślała, że gdy wejdzie do akademika, to zobaczy jakąś znajomą, obitą mordę z Hudson's Bay, przybiją sobie piątkę, a potem pójdą zapić minione wakacje i wrócą dopiero późnym świtem. Tymczasem co dostała? Dziewczynę, która owe wakacje spędza z książką i się uczy, leżąc samotnie w akademiku. Także nie tylko Florence przeżyła swojego rodzaju rozczarowanie, gdy przyszło jej poznać nową współlokatorkę. W tej kwestii mogłyby sobie przybić piątkę. Byle tylko blondynka przymykała oko na większość wyczynów Sig i nie kazała jej się uczyć, to może jakoś przetrwają ten rok czy ile tam miały razem mieszkać.
Zerknęła przelotnie na dziewczynę, w głowie już mając coś całkowicie innego. Jednak jedna rzecz jej nie umknęła i przez moment nie dawała spokoju, a mianowicie fakt, że dziewczyna nie odezwała się ani słowem. Wymieniała tylko krótkie skinięcia, uśmiechy... Jednak ani jednego cholernego słowa. Doszło do tego, że Siggy wzięła ją za niemowę. Naprawdę. I już zaczynała się zastanawiać, jak to jest dogadać się z kimś takim na co dzień. Wreszcie jednak z ust blondynki padło słowo. SŁOWO. Jednak zostało prawie kompletnie zignorowane przez Norweżkę, tak samo jak to krótkie uściśnięcie jej dłoni, albowiem jej wzrok spoczął na tym wielkim tomiszczu, które teraz leżało na podłodze, eksponując swą zawartość. Buntowniczka aż gwizdnęła przeciągle, przyglądając się pięknym wzorom, nim Florence zdążyła zabrać jej książkę sprzed nosa, o mało się przy tym nie zabijając.
- Hydroksyaldehydy? Forbanna dritt, nawet ja nie mam takiego bzika na punkcie chemii, żeby wkuwać to w wakacje - mruknęła ni to z podziwem, ni z pogardą. I faktycznie, sama już nie wiedziała, czy powinna wesprzeć swoją współlokatorkę dobrym słowem czy zjechać ją za jej kujoństwo i fakt, że uczy się takich rzeczy. A potem doszła do wniosku, że właściwie to ma wyjebane na to, czy ta laska się uczy czy nie. A niech się uczy, a ona sama pójdzie jakoś milej spędzać czas, niż na uczeniu się na pamięć wzoru rzutowego Fischera dla kwasu 4-hydroksybutanowego. Właśnie dlatego obróciła się bokiem do kujonicy, celem wyjścia z pokoju i... Zamarła, widząc pierdolone zło w ośmionogiej postaci, które stało centralnie pod drzwiami i kręciło się w to w jedną stronę, to w drugą, jakby nie do końca wiedziało, gdzie chce się udać i czy najpierw chce zjeść Norweżkę, czy jej towarzyszkę. Jeśli na bladej twarzy Sigrunn wcześniej był jakikolwiek kolor, to teraz na pewno zniknął, zastąpiony barwą białej kredy. Otworzyła lekko usta i tak jakby przysunęła się ciut bliżej łóżka swojej nowej współlokatorki, jakimś cudem powstrzymując się od paniki i próbując zachować zimną krew, co dla człowieka z paniczną arachnofobią było bardzo, ale to bardzo trudne. Już czuła, jak oblewał ją zimny pot, zjeżył się włos na rękach i nogi zaczynały jej lekko drżeć.
- Mam nadzieję, że to ty hodujesz jebane Brachypelma smithi i że właśnie ci uciekł, bo jeśli nie, to zaraz zabiję ptasznika jakiegoś obcego skurwysyna, któremu później nie dane mi będzie wpierdolić - wymamrotała szybko i nim się obejrzała, już siedziała na łóżku Florence niemalże przyciśnięta do ściany ze strachu. Zabić ptasznika? Haha... Ona nawet nie miałaby odwagi do niego podejść, bez trzęsienia się jak znerwicowana chihuahua na metaamfetaminie. Pozostało jej mieć nadzieję, że był to "pupilek" siedzącej obok angielki. Wtedy poprosi ją o złapanie go, a następnie spali zwierzaczka, a potem zrobi jego właścicielce z tyłka jesień średniowiecza za to, jak ją cholernie nastraszyła.
Zerknęła przelotnie na dziewczynę, w głowie już mając coś całkowicie innego. Jednak jedna rzecz jej nie umknęła i przez moment nie dawała spokoju, a mianowicie fakt, że dziewczyna nie odezwała się ani słowem. Wymieniała tylko krótkie skinięcia, uśmiechy... Jednak ani jednego cholernego słowa. Doszło do tego, że Siggy wzięła ją za niemowę. Naprawdę. I już zaczynała się zastanawiać, jak to jest dogadać się z kimś takim na co dzień. Wreszcie jednak z ust blondynki padło słowo. SŁOWO. Jednak zostało prawie kompletnie zignorowane przez Norweżkę, tak samo jak to krótkie uściśnięcie jej dłoni, albowiem jej wzrok spoczął na tym wielkim tomiszczu, które teraz leżało na podłodze, eksponując swą zawartość. Buntowniczka aż gwizdnęła przeciągle, przyglądając się pięknym wzorom, nim Florence zdążyła zabrać jej książkę sprzed nosa, o mało się przy tym nie zabijając.
- Hydroksyaldehydy? Forbanna dritt, nawet ja nie mam takiego bzika na punkcie chemii, żeby wkuwać to w wakacje - mruknęła ni to z podziwem, ni z pogardą. I faktycznie, sama już nie wiedziała, czy powinna wesprzeć swoją współlokatorkę dobrym słowem czy zjechać ją za jej kujoństwo i fakt, że uczy się takich rzeczy. A potem doszła do wniosku, że właściwie to ma wyjebane na to, czy ta laska się uczy czy nie. A niech się uczy, a ona sama pójdzie jakoś milej spędzać czas, niż na uczeniu się na pamięć wzoru rzutowego Fischera dla kwasu 4-hydroksybutanowego. Właśnie dlatego obróciła się bokiem do kujonicy, celem wyjścia z pokoju i... Zamarła, widząc pierdolone zło w ośmionogiej postaci, które stało centralnie pod drzwiami i kręciło się w to w jedną stronę, to w drugą, jakby nie do końca wiedziało, gdzie chce się udać i czy najpierw chce zjeść Norweżkę, czy jej towarzyszkę. Jeśli na bladej twarzy Sigrunn wcześniej był jakikolwiek kolor, to teraz na pewno zniknął, zastąpiony barwą białej kredy. Otworzyła lekko usta i tak jakby przysunęła się ciut bliżej łóżka swojej nowej współlokatorki, jakimś cudem powstrzymując się od paniki i próbując zachować zimną krew, co dla człowieka z paniczną arachnofobią było bardzo, ale to bardzo trudne. Już czuła, jak oblewał ją zimny pot, zjeżył się włos na rękach i nogi zaczynały jej lekko drżeć.
- Mam nadzieję, że to ty hodujesz jebane Brachypelma smithi i że właśnie ci uciekł, bo jeśli nie, to zaraz zabiję ptasznika jakiegoś obcego skurwysyna, któremu później nie dane mi będzie wpierdolić - wymamrotała szybko i nim się obejrzała, już siedziała na łóżku Florence niemalże przyciśnięta do ściany ze strachu. Zabić ptasznika? Haha... Ona nawet nie miałaby odwagi do niego podejść, bez trzęsienia się jak znerwicowana chihuahua na metaamfetaminie. Pozostało jej mieć nadzieję, że był to "pupilek" siedzącej obok angielki. Wtedy poprosi ją o złapanie go, a następnie spali zwierzaczka, a potem zrobi jego właścicielce z tyłka jesień średniowiecza za to, jak ją cholernie nastraszyła.
Czuła się nieswojo. Już pomijając fakt, że ktoś wtargnął do pokoju, który zwykła uważać za własny i wymagał od niej prowadzenia konwersacji. Owszem, doprowadzało ją to do przyspieszonego bicia serca, lekko zestresowanej miny i absolutnego mętliku w głowie. Jak zwykle w takich chwilach pojawiał się pewien brak, który Florence odczuwała bardzo boleśnie. W przypadku nauki nie było problemu, dwa jest dwa i koniec, nie trzeba się zastanawiać. Ale w przypadku zwykłej konwersacji Astley dostawała gorączki ze stresu. Odpowiedzieć "tak", "nie" a może nie odpowiadać? Każda osoba jest przecież inna, co innego ma na myśli i naprawdę trzeba się skupić na drugim człowieku i nad jego odpowiedzią. A zanim Florence przeanalizuje pozornie prawidłowe odpowiedzi i wybierze jedną, pada już kolejne pytanie. Ludzie są doprawdy irytujący z tą swoją niecierpliwością i niezrozumieniem dla Flosiowego problemu z konwersacjami. Niektórzy się po prostu rodzą bez umiejętności mówienia i Florence już nie raz i nie dwa zastanawiała się czy przypadkiem bycie niemowa nie byłoby łatwiejsze. Szybko jednak doszła do wniosku, że niewiele by to zmieniło. Nie mogłaby się tylko odezwać w tych rzadkich przypadkach kiedy chce, a nawet jeśli by coś tam migała to mało kto by rozumiał. Z kolei inne niemowy (a z pewnością by się na takie osoby natknęła) zachowywałyby się wobec niej dokłądnie tak samo jak obecnie jej współlokatorka, czyli "zadaj pytanie, nie czekaj na odpowiedź, zadaj kolejne, zestresuj Flosia, zadaj kolejne pytanie, znów pomiń odpowiedź i zacznij ględzić". I jak tu się dostosować, skoro absolutnie nikogo nie wolno oceniać po okładce? Taka Northug była idealnym przykładem. Z jednej strony chodzący wpierdol, patrzysz i zastanawiasz się czy jesteś w stanie wystarczająco szybko biegać, żeby nie oberwać. Doskonale do tego obrazu pasuje notoryczne wagarowanie, chlanie ile i gdzie popadnie, w dodatku było od niej czuć petami. A jednak w czasie wakacji potrafiła z pamięci wyrecytować nazwy chemiczne, których Florence dopiero się uczyła. Czyli może będzie szansa porozmawiania ze współlokatorką na temat nauki i Astley ją zbyt szybko oceniła. Tym samym potwierdziła swoje obawy, że nie ważne kto jak wygląda nie wolno odzywać się nieprzemyślanie, bo nigdy nie wiadomo z kim tak naprawdę ma się do czynienia.
Z tych rozmyślań wyrwał ją fakt, że Sigrunn szykowała się co prawda do wyjścia, ale... nie wychodziła. Co więcej, zbliżyła się do łóżka Florence, co było absolutnym przeciwieństwem jakiegokolwiek wychodzenia z pokoju. Astley patrzyła na to z totalnym oszołomieniem, a kiedy Norweżka zadrżała, Florence przestraszyła się, że zaraz jej współlokatorka zemdleje. Może za dużo wypiła, albo jednak spaliła coś co jej bardzo zaszkodziło. Te pierwsze myśli zaraz zostały zastąpione kolejnymi - może jednak nie jest to aż taka recydywa, w końcu umie chemię. Może tylko się zatruła jakimś kebabem albo innym hamburgerem, teraz nietrudno o coś takiego. Zanim jeszcze dotarły do Astley pierwsze słowa Norweżki, umysł Florence wykonał dość dziwny tok myślowy, a mianowicie pojawił się tam koncept jako Norweżka była w rzeczywistości bardzo porządną osobą, uczącą się chemii i najwyraźniej biologii, człowiek o wysokim stopniu inteligencji korzystający z niezwykłych możliwości nauki w Riversdale... Wtedy jednak dotarło do Florence co tak właściwie powiedziała Sigrunn i nie musiała nawet słuchać dalszej części zdania, której oczywiście nie usłyszała, blednąc już i nieomal nie rozbijając sobie głowy o parapet. Ptasznik czerwonokolankowy? Potem zauważyła tę bestię i wydała z siebie cichy pisk po czym zasłoniła twarz książką. Skuliła się jeszcze bardziej, mimowolnie opierając się o Sigrunn jako jedyną osobę zdolna obronić ja przez diabelskim nasieniem.
- Zabij, zabij, zabij toooooo... - jęknęła tylko ledwie dosłyszalnie i już książka leżała gdzieś obok, a palce Florence zapewnie dość boleśnie wczepiały się w ramię Sigrunn. Cóż, ktoś tu chyba cierpiał na arachnofobię. I nie chodziło tylko o Norweżkę.
I nie popisuj się, że umiesz chemię lepiej niż ja, biolchemie wstrętny i niedobry *paca po łbie. I jeszcze raz. I pacpacpacpacpac* Czuj się spacana *ta duma*
Z tych rozmyślań wyrwał ją fakt, że Sigrunn szykowała się co prawda do wyjścia, ale... nie wychodziła. Co więcej, zbliżyła się do łóżka Florence, co było absolutnym przeciwieństwem jakiegokolwiek wychodzenia z pokoju. Astley patrzyła na to z totalnym oszołomieniem, a kiedy Norweżka zadrżała, Florence przestraszyła się, że zaraz jej współlokatorka zemdleje. Może za dużo wypiła, albo jednak spaliła coś co jej bardzo zaszkodziło. Te pierwsze myśli zaraz zostały zastąpione kolejnymi - może jednak nie jest to aż taka recydywa, w końcu umie chemię. Może tylko się zatruła jakimś kebabem albo innym hamburgerem, teraz nietrudno o coś takiego. Zanim jeszcze dotarły do Astley pierwsze słowa Norweżki, umysł Florence wykonał dość dziwny tok myślowy, a mianowicie pojawił się tam koncept jako Norweżka była w rzeczywistości bardzo porządną osobą, uczącą się chemii i najwyraźniej biologii, człowiek o wysokim stopniu inteligencji korzystający z niezwykłych możliwości nauki w Riversdale... Wtedy jednak dotarło do Florence co tak właściwie powiedziała Sigrunn i nie musiała nawet słuchać dalszej części zdania, której oczywiście nie usłyszała, blednąc już i nieomal nie rozbijając sobie głowy o parapet. Ptasznik czerwonokolankowy? Potem zauważyła tę bestię i wydała z siebie cichy pisk po czym zasłoniła twarz książką. Skuliła się jeszcze bardziej, mimowolnie opierając się o Sigrunn jako jedyną osobę zdolna obronić ja przez diabelskim nasieniem.
- Zabij, zabij, zabij toooooo... - jęknęła tylko ledwie dosłyszalnie i już książka leżała gdzieś obok, a palce Florence zapewnie dość boleśnie wczepiały się w ramię Sigrunn. Cóż, ktoś tu chyba cierpiał na arachnofobię. I nie chodziło tylko o Norweżkę.
I nie popisuj się, że umiesz chemię lepiej niż ja, biolchemie wstrętny i niedobry *paca po łbie. I jeszcze raz. I pacpacpacpacpac* Czuj się spacana *ta duma*
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Weź to skurwysyństwo ode mnie!
Pon Lut 01, 2016 2:36 pm
Pon Lut 01, 2016 2:36 pm
Sigrunn jako osoba porządna, niezwykle inteligentna, wiecznie się ucząca, prymus Riverdale i przyszła uczennica któregoś z najbardziej pożądanych uniwersytetów w Kanadzie, albo i za granicą... Co. Nie. Fakt, w czymś trzeba być dobrym, a Norweżka akurat dostała ten głupi dar szybkiego zapamiętywania kilometrowych chemicznych wzorów i umiejętności wymienienia wszystkich kości ludzkiego ciała, w dodatku nie można było nazwać jej totalnym przygłupem, ale nie przesadzajmy. Może gdyby miała inne przysposobienie, może gdyby nie miała nic innego do roboty albo nagle ktoś strzeliłby jej w łeb, nie zabijając jej przy tym, przez co w jej mózgu zaszłyby poważne zmiany, to zmieniłaby się w kujona. Szansa na to była bardzo mała. Póki co była kim była: wiecznym buntownikiem bez większego powodu, który musiał wszystkim pokazać, jaki to on rebel i jak to zawala szkołę, bo ma ciekawsze rzeczy do roboty. Jak to nie wagaruje, nie pije gdzie popadnie i nie chodzi do swojej dziewczyny na noc. Taka już była.
W przeciwnym razie nie wylądowałaby w Hudson's Bay, później w Riverdale, a następnie w pokoju numer 7 z jebutnym pająkiem i współlokatorką boleśnie czepiającą się jej ramienia. Pewnie siedziałaby w rodzinnym kraju i tam uczyłaby się w jednej z renomowanych szkół. W Narwiku nie miała do czynienia z aż tak wielkimi, ośmionogimi skurwysynami i miała nadzieję, że w Kanadzie też nie będzie miała. Niespodzianka! W dodatku nie był to pupilek Flosia, który panikował nie mniej niż Sig, przez co ta się tylko jeszcze bardziej zestresowała. Nim Angielka mogła się spostrzec, miała przyczepionego do siebie nieustraszonego buntownika, który obejmował ją rękami i nogami jak mała koala kurczowo czepiająca się swojej matki. Z tym, że te małe torbacze pewnie się tak cholernie nie trzęsą i nie wyglądają tak, jakby miały zaraz umrzeć. Mogłoby się zdawać, że ta norweska cholera zaraz zemdleje ze strachu i nie byłoby to takie dalekie prawdzie. Już nie trawiła tej szkoły. Pozostało jej liczyć na to, że pająk sam pójdzie albo uda jej się wymyślić jakiś udany plan... Ale nie, chuj, po co. Zwierzaczek jakby wyczuł dobrą okazję do posiłku, bo zaczął powoli iść w ich stronę, na co Sigrunn tylko cicho pisnęła i wtuliła się jeszcze bardziej w kujonicę, zaciskając łapy na materiale jej koszulki i zaciskając powieki najbardziej jak mogła. To musiało wyglądać zabawnie. Chodzący wpierdol, który nie boi się nikogo i niczego, może chodzić po rozżarzonych węglach po kilku kolejkach wódki zmieszanej z piwem, a później iść na noc do największego zboczeńca w całym mieście, a wystarczy jedno małe stworzonko, żeby spanikowała jak dziecko i stała się potulna jak baranek. Później będzie się martwić zszarganą reputacją. Teraz próbowała ogarnąć, jak się pozbyć TEGO. Najłatwiej byłoby zadzwonić do kogoś znajomego, nawet do Miśka, żeby to zabrał lub zabił, tylko że... Tak, oczywiście zostawiła telefon w plecaku, który teraz leżał po drugiej stronie pokoju. Nawet jeśli wreszcie odczepiłaby się od biednego Flośka, nie mogłaby do niego dotrzeć, jeśli nie chciałaby mieć bliskiego spotkania z ptasznikiem. W tym samym miejscu została też jej zapalniczka. I co ty kurwa chciałaś zrobić zapalniczką? Podpalić tę cholerę, zamieniając ja w biegającą kulę ognia? Nah, to nie był dobry pomysł. Definitywnie nie. Ale co miała teraz zrobić? Wszystkie pomysły były chujowe. Jakimś cudem otworzyła jedno oko i rozejrzała się wokół za czymś, co mogłaby wykorzystać. Co jako pierwsze rzuciło jej się w oczy? Książka z chemii. Oderwała więc jedną rękę od pleców blondynki, sięgnęła po tamto opasłe tomiszcze i rzuciła nim w stronę zwierzaczka. Nawet nie widziała, czy trafiła, bo od razu po tym czynie powróciła do poprzedniej, koalowatej pozycji z zamkniętymi oczami. Nie oceniajmy, czy to był rozsądny ruch czy nie. Ona nie była teraz w stanie myśleć logicznie, a tonący brzytwy się chwyta.
W przeciwnym razie nie wylądowałaby w Hudson's Bay, później w Riverdale, a następnie w pokoju numer 7 z jebutnym pająkiem i współlokatorką boleśnie czepiającą się jej ramienia. Pewnie siedziałaby w rodzinnym kraju i tam uczyłaby się w jednej z renomowanych szkół. W Narwiku nie miała do czynienia z aż tak wielkimi, ośmionogimi skurwysynami i miała nadzieję, że w Kanadzie też nie będzie miała. Niespodzianka! W dodatku nie był to pupilek Flosia, który panikował nie mniej niż Sig, przez co ta się tylko jeszcze bardziej zestresowała. Nim Angielka mogła się spostrzec, miała przyczepionego do siebie nieustraszonego buntownika, który obejmował ją rękami i nogami jak mała koala kurczowo czepiająca się swojej matki. Z tym, że te małe torbacze pewnie się tak cholernie nie trzęsą i nie wyglądają tak, jakby miały zaraz umrzeć. Mogłoby się zdawać, że ta norweska cholera zaraz zemdleje ze strachu i nie byłoby to takie dalekie prawdzie. Już nie trawiła tej szkoły. Pozostało jej liczyć na to, że pająk sam pójdzie albo uda jej się wymyślić jakiś udany plan... Ale nie, chuj, po co. Zwierzaczek jakby wyczuł dobrą okazję do posiłku, bo zaczął powoli iść w ich stronę, na co Sigrunn tylko cicho pisnęła i wtuliła się jeszcze bardziej w kujonicę, zaciskając łapy na materiale jej koszulki i zaciskając powieki najbardziej jak mogła. To musiało wyglądać zabawnie. Chodzący wpierdol, który nie boi się nikogo i niczego, może chodzić po rozżarzonych węglach po kilku kolejkach wódki zmieszanej z piwem, a później iść na noc do największego zboczeńca w całym mieście, a wystarczy jedno małe stworzonko, żeby spanikowała jak dziecko i stała się potulna jak baranek. Później będzie się martwić zszarganą reputacją. Teraz próbowała ogarnąć, jak się pozbyć TEGO. Najłatwiej byłoby zadzwonić do kogoś znajomego, nawet do Miśka, żeby to zabrał lub zabił, tylko że... Tak, oczywiście zostawiła telefon w plecaku, który teraz leżał po drugiej stronie pokoju. Nawet jeśli wreszcie odczepiłaby się od biednego Flośka, nie mogłaby do niego dotrzeć, jeśli nie chciałaby mieć bliskiego spotkania z ptasznikiem. W tym samym miejscu została też jej zapalniczka. I co ty kurwa chciałaś zrobić zapalniczką? Podpalić tę cholerę, zamieniając ja w biegającą kulę ognia? Nah, to nie był dobry pomysł. Definitywnie nie. Ale co miała teraz zrobić? Wszystkie pomysły były chujowe. Jakimś cudem otworzyła jedno oko i rozejrzała się wokół za czymś, co mogłaby wykorzystać. Co jako pierwsze rzuciło jej się w oczy? Książka z chemii. Oderwała więc jedną rękę od pleców blondynki, sięgnęła po tamto opasłe tomiszcze i rzuciła nim w stronę zwierzaczka. Nawet nie widziała, czy trafiła, bo od razu po tym czynie powróciła do poprzedniej, koalowatej pozycji z zamkniętymi oczami. Nie oceniajmy, czy to był rozsądny ruch czy nie. Ona nie była teraz w stanie myśleć logicznie, a tonący brzytwy się chwyta.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach