▲▼
Ugh, nadal było tak przeraźliwie zimno. Mimo że ubrał się całkiem ciepło i tak nie był w stanie powstrzymać drobnego drżenia na całym ciele, gdy wiatr ponownie dostawał się pod poły jego kurtki. Podciągnął nieco mocniej bluzę do góry, by choć na kilka sekund schować w niej nos i obciągnął rękawy w dół, zasłaniając tym samym zmarznięte dłonie, nim w końcu dopadł odpowiedni budynek.
Jace, bez wątpienia upartość miał we krwi.
Bywało co prawda wiele sytuacji, gdy wycofywał się po dostrzeżeniu jakiegokolwiek sygnału, że nie jest mile widziany w czyimś towarzystwie. Były jednak też takie relacje, gdzie zaciskał zęby i parł do przodu, wiedząc, że efekt końcowy był zdecydowanie zbyt ważny, by ot tak odpuścić.
A w sumie to jedna relacja.
— Panie Hasegawa? — Jace przeciągał nazwisko mężczyzny, raz po raz pukając do drzwi. Czy miał pewność, że w ogóle jest w domu? Nie. Czy zgubił się pięć razy, próbując dotrzeć na miejsce? Tak. Uliczki w Dystrykcie C zawsze wyglądały dla niego tak samo. Szczerze wątpił, by miało się to zmienić w najbliższym czasie.
Zerknął na zegarek w telefonie, ruszając się nieco niepewnie na boki. Specjalnie nie przychodził w jakichś wieczornych godzinach, mając nieodparte wrażenie, że mężczyzna wolał nieco odsypiać w dzień. Ciekawe jak bardzo się mylił.
— Panie Hasegawa, jest Pan w domu? To ja, Jonathan. Jonathan Everett — uniósł palec do dzwonka, uznając, że może w tę stronę pójdzie nieco szybciej. Dobrze, że się przedstawił, przynajmniej mężczyźnie łatwiej będzie wezwać policję, haha-
Ha.
N i e d z i e l a
G o d z i n a  1 2 : 3 6
G o d z i n a  1 2 : 3 6
___________________
Ugh, nadal było tak przeraźliwie zimno. Mimo że ubrał się całkiem ciepło i tak nie był w stanie powstrzymać drobnego drżenia na całym ciele, gdy wiatr ponownie dostawał się pod poły jego kurtki. Podciągnął nieco mocniej bluzę do góry, by choć na kilka sekund schować w niej nos i obciągnął rękawy w dół, zasłaniając tym samym zmarznięte dłonie, nim w końcu dopadł odpowiedni budynek.
Jace, bez wątpienia upartość miał we krwi.
Bywało co prawda wiele sytuacji, gdy wycofywał się po dostrzeżeniu jakiegokolwiek sygnału, że nie jest mile widziany w czyimś towarzystwie. Były jednak też takie relacje, gdzie zaciskał zęby i parł do przodu, wiedząc, że efekt końcowy był zdecydowanie zbyt ważny, by ot tak odpuścić.
A w sumie to jedna relacja.
— Panie Hasegawa? — Jace przeciągał nazwisko mężczyzny, raz po raz pukając do drzwi. Czy miał pewność, że w ogóle jest w domu? Nie. Czy zgubił się pięć razy, próbując dotrzeć na miejsce? Tak. Uliczki w Dystrykcie C zawsze wyglądały dla niego tak samo. Szczerze wątpił, by miało się to zmienić w najbliższym czasie.
Zerknął na zegarek w telefonie, ruszając się nieco niepewnie na boki. Specjalnie nie przychodził w jakichś wieczornych godzinach, mając nieodparte wrażenie, że mężczyzna wolał nieco odsypiać w dzień. Ciekawe jak bardzo się mylił.
— Panie Hasegawa, jest Pan w domu? To ja, Jonathan. Jonathan Everett — uniósł palec do dzwonka, uznając, że może w tę stronę pójdzie nieco szybciej. Dobrze, że się przedstawił, przynajmniej mężczyźnie łatwiej będzie wezwać policję, haha-
Ha.
Kiedyś o tej porze zaczynałby przerwę obiadową, a jego jedynym zmartwieniem byłoby zastanawianie się czy czasem intensywna terapia nie dostała przerwy pół godziny wcześniej i nie wyżarła co lepszych kąsków w szpitalnym bufecie. Teraz wpatrywał się w sufit ledwo przytomnym wzrokiem, gwałtownie wyrwany ze snu, próbując namierzyć rozlegające się pukanie. Za nic nie pasowało do przytłumionej, dudniącej muzyki, którą słyszał zza ściany.
Podniósł się w końcu z kanapy, zastanawiając się po jaką cholerę znowu spał na tej chujni zamiast iść do łóżka. Przetarł twarz, mając nadzieję, że choć trochę go to obudzi. Pukanie do drzwi nadal nie ustępowało, a zaczynało mu wtórować jego własne nazwisko. Ktokolwiek to był, najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić.
Jirō nawet nie tłumiąc ziewnięcia, założył na siebie bluzę, która wcześniej wisiała na oparciu kanapy i poprawił dresy, w których spał.
Everett.
Mógł uciekać od poprzedniego życia ile tylko chciał, ale nie mógł wymazać z pamięci nazwisk, twarzy i osób. Ignorować owszem, oszukiwać wszystkich dookoła również - ale nie siebie. Po kilku sekundach walki ze sobą, w końcu westchnął zrezygnowany i przekręcił wiszące non stop klucze w zamku, by otworzyć drzwi.
Jakby na komendę otworzyły się również drzwi sąsiada, a sam zainteresowany, niby przypadkiem się w nich pojawił, opierając się lekceważąco o framugę i wpatrując się w Jirō bez mrugnięcia okiem. Hasegawa już otwierał usta, by się odezwać, chociażby przywitać z Everettem, ale szybko je zamknął. Przez sekundę, która zdawała się trwać wieczność, mężczyźni wpatrywali się w siebie nieruchomo, jak śmietnikowe kitku, czekając tylko na jeden nieostrożny ruch tego drugiego.
— Właź — powiedział w końcu do Jonathana, wpuszczając go do mieszkania, nie spuszczając jednak wzroku z sąsiada, nie chcąc by prowokacja przerodziła się w otwarty konflikt.
Dopiero, gdy drzwi zamknęły się na powrót, Jirō przeniósł wzrok na niezapowiedzianego gościa. Po czym przeniósł spojrzenie kilka centymetrów wyżej, marszcząc brwi z zażenowania.
— Przestań w końcu rosnąć — rzucił, jakby podejrzewał, że w chwilach nudy, gdy Jonathan nie ma co robić, po prostu postanawia sobie trochę urosnąć.
Drzwi wejściowe od aneksu kuchennego dzieliło zaledwie kilka kroków. Hasegawa sięgnął po stojącą na blacie szklankę, napełnił ją wodą z kranu i wypił od razu, napełniając ją ponownie, by i tym razem wypić zawartość kilkoma haustami. Obudzenie się zdecydowanie nie wyszło mu na dobre. W zlewie zauważył kwadratową butelkę − wyglądała jak po whisky, ale nie przypominał sobie żeby kupował taki alkohol, ale przynajmniej wyjaśniała ona tę uporczywą suchość na języku i tępy ból głowy, którego łupanie idealnie wpasowywało się w dudniącą muzykę u sąsiada.
— Mam nadzieję, że nie przychodzisz tu, bo coś się stało z Molly?
Nawet jeżeli chciał, by jego głos zabrzmiał dość neutralnie, może nawet zahaczając o żart, to z podkrążonych aktualnie oczu dało się wyczytać, że w istocie ma Jonathana za posłańca jakichś wieści. Najpewniej złych.
Podniósł się w końcu z kanapy, zastanawiając się po jaką cholerę znowu spał na tej chujni zamiast iść do łóżka. Przetarł twarz, mając nadzieję, że choć trochę go to obudzi. Pukanie do drzwi nadal nie ustępowało, a zaczynało mu wtórować jego własne nazwisko. Ktokolwiek to był, najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić.
Jirō nawet nie tłumiąc ziewnięcia, założył na siebie bluzę, która wcześniej wisiała na oparciu kanapy i poprawił dresy, w których spał.
Everett.
Mógł uciekać od poprzedniego życia ile tylko chciał, ale nie mógł wymazać z pamięci nazwisk, twarzy i osób. Ignorować owszem, oszukiwać wszystkich dookoła również - ale nie siebie. Po kilku sekundach walki ze sobą, w końcu westchnął zrezygnowany i przekręcił wiszące non stop klucze w zamku, by otworzyć drzwi.
Jakby na komendę otworzyły się również drzwi sąsiada, a sam zainteresowany, niby przypadkiem się w nich pojawił, opierając się lekceważąco o framugę i wpatrując się w Jirō bez mrugnięcia okiem. Hasegawa już otwierał usta, by się odezwać, chociażby przywitać z Everettem, ale szybko je zamknął. Przez sekundę, która zdawała się trwać wieczność, mężczyźni wpatrywali się w siebie nieruchomo, jak śmietnikowe kitku, czekając tylko na jeden nieostrożny ruch tego drugiego.
— Właź — powiedział w końcu do Jonathana, wpuszczając go do mieszkania, nie spuszczając jednak wzroku z sąsiada, nie chcąc by prowokacja przerodziła się w otwarty konflikt.
Dopiero, gdy drzwi zamknęły się na powrót, Jirō przeniósł wzrok na niezapowiedzianego gościa. Po czym przeniósł spojrzenie kilka centymetrów wyżej, marszcząc brwi z zażenowania.
— Przestań w końcu rosnąć — rzucił, jakby podejrzewał, że w chwilach nudy, gdy Jonathan nie ma co robić, po prostu postanawia sobie trochę urosnąć.
Drzwi wejściowe od aneksu kuchennego dzieliło zaledwie kilka kroków. Hasegawa sięgnął po stojącą na blacie szklankę, napełnił ją wodą z kranu i wypił od razu, napełniając ją ponownie, by i tym razem wypić zawartość kilkoma haustami. Obudzenie się zdecydowanie nie wyszło mu na dobre. W zlewie zauważył kwadratową butelkę − wyglądała jak po whisky, ale nie przypominał sobie żeby kupował taki alkohol, ale przynajmniej wyjaśniała ona tę uporczywą suchość na języku i tępy ból głowy, którego łupanie idealnie wpasowywało się w dudniącą muzykę u sąsiada.
— Mam nadzieję, że nie przychodzisz tu, bo coś się stało z Molly?
Nawet jeżeli chciał, by jego głos zabrzmiał dość neutralnie, może nawet zahaczając o żart, to z podkrążonych aktualnie oczu dało się wyczytać, że w istocie ma Jonathana za posłańca jakichś wieści. Najpewniej złych.
Jonathan i jego odczytywanie atmosfery były na raczej średnim poziomie. Zwłaszcza w takich sytuacjach jak teraz. Gdy tylko drzwi otworzyły się w tym samym momencie, powiódł wzrokiem od jednych do drugich, parskając cichym śmiechem.
— Przez chwilę myślałem, że pomyliłem mieszkania. Dzień dobry! — zamachał ręką sąsiadowi jakby nigdy nic, tuż przed uśmiechnięciem się wesoło do Hasegawy.
Sukces! Wszedł do środka, schylając się nieco na wszelki wypadek przy framudze. Nawet jeśli większość z nich była mimo wszystko wyższa od niego, nie raz i nie dwa przygrzmocił już w coś łbem, koniec końców wyrabiając w nim odpowiedni nawyk.
"Przestań w końcu rosnąć."
— Hahah... tak, staram się, tylko jakoś średnio mi to wychodzi. Dziesięć centymetrów w rok, wyobraża Pan to sobie? Mam nadzieję, że w przyszłym roku moja miarka nijak nie drgnie, bo nieszczególnie mi się marzy przeskoczenie dwóch metrów. Już i tak wieczne schylanie się do mojej siostry, sprawia, że przez pięć dni w tygodniu mój kręgosłup umiera śmiercią tragiczną. Leży na łożu śmierci i błaga o litość, a jedyne co słyszy w odpowiedzi, to że w jego przypadku eutanazja jest nielegalna — podkreślił z podwójnym dramatyzmem, zaraz ciężko wzdychając. Zdjął buty i kurtkę, wyraźnie zabijając jakiekolwiek szanse na to, że pojawił się tylko i wyłącznie na minutę. Przeszedł nieco dalej, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem, nim ponownie zawiesił wzrok na mężczyźnie.
— Och, nie. Z mamą wszystko w porządku. Znaczy na tyle, na ile może być z nią w porządku... nadal pracuje za pięciu. Niezbyt ma przez to czas na odpoczynek w domu, ale spędziliśmy razem Święta! Właśnie to mi przypomina, mam coś dla Pana — sięgnął do torby, przerzucając kilka rzeczy na bok, by wyciągnąć z niej spory plastikowy pojemnik.
— Zrobiłem dziś trochę za dużo, więc pomyślałem, że skoro i tak do Pana idę, to od razu przyniosę. Mam nadzieję, że lubi Pan lasagne — wyciągnął jedzenie w jego kierunku, nawet na chwilę nie tracąc na uśmiechu.
— W sumie to przyszedłem w zupełnie innej sprawie. Ma Pan dziś trochę czasu? — zapytał niepewnie, przechylając nieco głowę w bok.
— Przez chwilę myślałem, że pomyliłem mieszkania. Dzień dobry! — zamachał ręką sąsiadowi jakby nigdy nic, tuż przed uśmiechnięciem się wesoło do Hasegawy.
Sukces! Wszedł do środka, schylając się nieco na wszelki wypadek przy framudze. Nawet jeśli większość z nich była mimo wszystko wyższa od niego, nie raz i nie dwa przygrzmocił już w coś łbem, koniec końców wyrabiając w nim odpowiedni nawyk.
"Przestań w końcu rosnąć."
— Hahah... tak, staram się, tylko jakoś średnio mi to wychodzi. Dziesięć centymetrów w rok, wyobraża Pan to sobie? Mam nadzieję, że w przyszłym roku moja miarka nijak nie drgnie, bo nieszczególnie mi się marzy przeskoczenie dwóch metrów. Już i tak wieczne schylanie się do mojej siostry, sprawia, że przez pięć dni w tygodniu mój kręgosłup umiera śmiercią tragiczną. Leży na łożu śmierci i błaga o litość, a jedyne co słyszy w odpowiedzi, to że w jego przypadku eutanazja jest nielegalna — podkreślił z podwójnym dramatyzmem, zaraz ciężko wzdychając. Zdjął buty i kurtkę, wyraźnie zabijając jakiekolwiek szanse na to, że pojawił się tylko i wyłącznie na minutę. Przeszedł nieco dalej, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem, nim ponownie zawiesił wzrok na mężczyźnie.
— Och, nie. Z mamą wszystko w porządku. Znaczy na tyle, na ile może być z nią w porządku... nadal pracuje za pięciu. Niezbyt ma przez to czas na odpoczynek w domu, ale spędziliśmy razem Święta! Właśnie to mi przypomina, mam coś dla Pana — sięgnął do torby, przerzucając kilka rzeczy na bok, by wyciągnąć z niej spory plastikowy pojemnik.
— Zrobiłem dziś trochę za dużo, więc pomyślałem, że skoro i tak do Pana idę, to od razu przyniosę. Mam nadzieję, że lubi Pan lasagne — wyciągnął jedzenie w jego kierunku, nawet na chwilę nie tracąc na uśmiechu.
— W sumie to przyszedłem w zupełnie innej sprawie. Ma Pan dziś trochę czasu? — zapytał niepewnie, przechylając nieco głowę w bok.
To było jak zderzenie. Chłopak był istnym uosobieniem energii. Całkowitym przeciwieństwem stanu, w którym aktualnie znajdował się Kundel.
— Zadbaj o ten kręgosłup. Póki jesteś młody i ci się chce cokolwiek robić — rzucił, w ogóle nie myśląc o tym żeby ugryźć się w język.
Całkiem niepotrzebnie chyba, bo Jonathan ani nie był jego pacjentem ani tym bardziej takich rad nie potrzebował. Zwłaszcza, że słyszał je pewnie już tysiące razy od matki. Miał jednak nadzieję, że zmuszenie się do odzywania pomoże jakkolwiek szybciej uporać się z uporczywym drapaniem w gardle, na które nie pomagała nawet woda.
— Jest niezastąpiona. Bez niej kiedyś cały ten szpital upadnie.
W jego głosie nie pojawiła się nawet nuta rozbawienia, by móc wziąć jego słowa za choćby próbę zażartowania. Póki co niezmiennie opierał się o kuchenny blat, mrużąc co jakiś czas jedno oko w odpowiedzi na ból w skroni i wpatrywał się w Jonathana. Ulga, która pojawiła się, gdy został zapewniony, że ze znajomą wszystko w porządku, dopiero po dłuższej chwili zamienił się w coś balansującego na pograniczu zaciekawienia.
Powinien pytać?
— Jedzenie to jedna z najbezpieczniejszych łapówek — powiedział po chwili wahania, rzecz jasna sięgając po wyciągnięty w jego stronę pojemnik — Bo jak rozumiem, tak właśnie powinienem to traktować?
Nie przechodził od razu do sedna, próbując najpierw ugłaskać go lazanią. Coś mu się wydawało zresztą, że albo dzieciak miał niebywałe szczęście albo Molly szepnęła komu trzeba, jakie jedzenie Jirō lubi najbardziej.
— Domyśliłem się — westchnął, trochę zaskoczony kolejnym pytaniem; sprawa o którą go podejrzewał nie wymagała przecież za dużo czasu — Powiedzmy, że to czy mam czas zależy od tej sprawy. Przyda mi się dyplomatyczna wymówka na wszelki wypadek.
— Zadbaj o ten kręgosłup. Póki jesteś młody i ci się chce cokolwiek robić — rzucił, w ogóle nie myśląc o tym żeby ugryźć się w język.
Całkiem niepotrzebnie chyba, bo Jonathan ani nie był jego pacjentem ani tym bardziej takich rad nie potrzebował. Zwłaszcza, że słyszał je pewnie już tysiące razy od matki. Miał jednak nadzieję, że zmuszenie się do odzywania pomoże jakkolwiek szybciej uporać się z uporczywym drapaniem w gardle, na które nie pomagała nawet woda.
— Jest niezastąpiona. Bez niej kiedyś cały ten szpital upadnie.
W jego głosie nie pojawiła się nawet nuta rozbawienia, by móc wziąć jego słowa za choćby próbę zażartowania. Póki co niezmiennie opierał się o kuchenny blat, mrużąc co jakiś czas jedno oko w odpowiedzi na ból w skroni i wpatrywał się w Jonathana. Ulga, która pojawiła się, gdy został zapewniony, że ze znajomą wszystko w porządku, dopiero po dłuższej chwili zamienił się w coś balansującego na pograniczu zaciekawienia.
Powinien pytać?
— Jedzenie to jedna z najbezpieczniejszych łapówek — powiedział po chwili wahania, rzecz jasna sięgając po wyciągnięty w jego stronę pojemnik — Bo jak rozumiem, tak właśnie powinienem to traktować?
Nie przechodził od razu do sedna, próbując najpierw ugłaskać go lazanią. Coś mu się wydawało zresztą, że albo dzieciak miał niebywałe szczęście albo Molly szepnęła komu trzeba, jakie jedzenie Jirō lubi najbardziej.
— Domyśliłem się — westchnął, trochę zaskoczony kolejnym pytaniem; sprawa o którą go podejrzewał nie wymagała przecież za dużo czasu — Powiedzmy, że to czy mam czas zależy od tej sprawy. Przyda mi się dyplomatyczna wymówka na wszelki wypadek.
Pokiwał głową w wyraźnej zgodzie, najwyraźniej nie biorąc do siebie komentarza w żaden negatywny sposób. Bo w sumie, czemu by miał? Tego typu drobne uwagi odbierał wyłącznie jako porady dyktowane "zmartwieniem". Wcale nie musiały w końcu mieć za sobą ukrytej wielkiej troski o jego zdrowie, wynikającej z bliskiej relacji.
— Myślałem nad basenem, ale niezbyt mam na to teraz czas. Chociaż i tak dość dużo ćwiczę, może po prostu muszę przenieść z połowę ćwiczeń na mięśnie pleców? Brzmi jak plan — zastanowił się przez chwilę, wyraźnie analizując w głowie swój harmonogram.
Rozpromienił się w odpowiedzi na wspomnienie o jego matce, wyraźnie przepełniony dumą.
— Przekażę, na pewno się ucieszy — jeśli zapamięta. I jeśli uda mu się trafić na moment, gdy nie będzie spała. Tak czy inaczej mógł się przynajmniej przez chwilę pocieszyć solidnym komplementem skierowanym w stronę jego matki.
"Jedzenie to jedna z najbezpieczniejszych łapówek."
Spojrzał na Hasegawę wyraźnie zaskoczony, zaraz cicho się śmiejąc.
— No, poniekąd mnie Pan przyłapał. Ale nawet jeśli się Pan nie zgodzi, lasagne zostaje. Naprawdę zrobiłem jej za dużo. Ostatnio dużo się działo, więc… — westchnął cicho, zerkając na chwilę w bok, by zawiesić spojrzenie na ścianie. Zdecydowanie zbyt dużo się działo, co zbyt mocno odbijało się na jego skupieniu.
— Mógłby mnie Pan nauczyć lepiej opatrywać ludzi? — zapytał, wracając do niego wzrokiem — Znam sporo podstaw dzięki mojej mamie, ale brakuje mi czasem… kreatywności? Przyłapuję się na tym, że kiedy nie mam przy sobie apteczki, zaczynam nieco tracić na… no, pomysłach, jeśli mogę to tak nazwać. Jakby nie patrzeć nie mam takiego doświadczenia jak Pan, ale jestem pewien, że rozumie Pan jak to jest, gdy trzeba korzystać z tego co się ma. A czasem, tym czymś jest nic.
Podrapał się po policzku, uśmiechając do niego niepewnie z wyraźnym zmieszaniem.
— Mogę płacić w jedzeniu? Chyba, że potrzebuje Pan czegoś innego. Na pewno coś wymyślę. No i dostosuje się z terminami, n-nie potrzebuję regularnych spotkań. Raz na… powiedzmy dwa tygodnie? Myślę, że całkowicie by wystarczyło — zakończył, łącząc ze sobą dłonie.
— Myślałem nad basenem, ale niezbyt mam na to teraz czas. Chociaż i tak dość dużo ćwiczę, może po prostu muszę przenieść z połowę ćwiczeń na mięśnie pleców? Brzmi jak plan — zastanowił się przez chwilę, wyraźnie analizując w głowie swój harmonogram.
Rozpromienił się w odpowiedzi na wspomnienie o jego matce, wyraźnie przepełniony dumą.
— Przekażę, na pewno się ucieszy — jeśli zapamięta. I jeśli uda mu się trafić na moment, gdy nie będzie spała. Tak czy inaczej mógł się przynajmniej przez chwilę pocieszyć solidnym komplementem skierowanym w stronę jego matki.
"Jedzenie to jedna z najbezpieczniejszych łapówek."
Spojrzał na Hasegawę wyraźnie zaskoczony, zaraz cicho się śmiejąc.
— No, poniekąd mnie Pan przyłapał. Ale nawet jeśli się Pan nie zgodzi, lasagne zostaje. Naprawdę zrobiłem jej za dużo. Ostatnio dużo się działo, więc… — westchnął cicho, zerkając na chwilę w bok, by zawiesić spojrzenie na ścianie. Zdecydowanie zbyt dużo się działo, co zbyt mocno odbijało się na jego skupieniu.
— Mógłby mnie Pan nauczyć lepiej opatrywać ludzi? — zapytał, wracając do niego wzrokiem — Znam sporo podstaw dzięki mojej mamie, ale brakuje mi czasem… kreatywności? Przyłapuję się na tym, że kiedy nie mam przy sobie apteczki, zaczynam nieco tracić na… no, pomysłach, jeśli mogę to tak nazwać. Jakby nie patrzeć nie mam takiego doświadczenia jak Pan, ale jestem pewien, że rozumie Pan jak to jest, gdy trzeba korzystać z tego co się ma. A czasem, tym czymś jest nic.
Podrapał się po policzku, uśmiechając do niego niepewnie z wyraźnym zmieszaniem.
— Mogę płacić w jedzeniu? Chyba, że potrzebuje Pan czegoś innego. Na pewno coś wymyślę. No i dostosuje się z terminami, n-nie potrzebuję regularnych spotkań. Raz na… powiedzmy dwa tygodnie? Myślę, że całkowicie by wystarczyło — zakończył, łącząc ze sobą dłonie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach