▲▼
Jednym z wyjątkowych atutów nowej jednostki szpitalnej jest przepiękny ogród, a raczej park przydzielony do działki szpitalnej. Odgrodzony, pod pełnym monitoringiem, jest ostoją dla chorych i odwiedzających, a także dla samego personelu medycznego, który podczas przerw w ciepłe dni umyka w zacisze zieleni, żeby móc odpocząć. Szerokie alejki wyłożone są białymi kamieniami, a mnogość ławek pozwala zaskakującej ilości ludzi korzystać z uroków parku. Kilka małych fontann nadaje tej części szpitala wręcz Edenowskiego klimatu, a na samym środku zieleńca znajduje się średniej wielkości staw, po którym w lecie leniwie pływa ptactwo.
Jednym z wyjątkowych atutów nowej jednostki szpitalnej jest przepiękny ogród, a raczej park przydzielony do działki szpitalnej. Odgrodzony, pod pełnym monitoringiem, jest ostoją dla chorych i odwiedzających, a także dla samego personelu medycznego, który podczas przerw w ciepłe dni umyka w zacisze zieleni, żeby móc odpocząć. Szerokie alejki wyłożone są białymi kamieniami, a mnogość ławek pozwala zaskakującej ilości ludzi korzystać z uroków parku. Kilka małych fontann nadaje tej części szpitala wręcz Edenowskiego klimatu, a na samym środku zieleńca znajduje się średniej wielkości staw, po którym w lecie leniwie pływa ptactwo.
Tym razem na miejsce nie zajechało Lamborghini, Porsche czy cokolwiek innego kojarzącego się z miejsca z prestiżem. Gdy na podjazd zajechało kilka czarnych furgonetek, ludzie mimowolnie czmychnęli na bok, wpatrując się w nie uważnie, zupełnie jakby nie wiedzieli czego oczekiwać. Dopóki ich wzrok nie zatrzymał się na okrągłym logo wyrytym na boku. Dwa zwrócone ku sobie czarne smoki z tarczą w łapach, na której widniały trzy pojedyncze litery. BND. Zarówno tylne drzwi, jak i te kierowców otworzyły się w średnio zsynchronizowanym rytmie. Czarne, obite metalem buty uderzyły o ziemię, gdy Mercury wyskoczył na zewnątrz i uniósł dłoń ku górze, osłaniając oczy przed słońcem. Kto by się spodziewał podobnej pogody po ostatnich dniach kompletnego niezdecydowania Matki Natury?
— Gdzie mamy się ustawić? — jeden z policjantów podszedł do niego poprawiając pasek u spodni, podczas gdy sam Black poruszył kilkakrotnie głową na boki, rozciągając zastałe mięśnie szyi.
— Wszyscy już się zebrali?
— Brakuje jeszcze grupy Bennetha. Benneth rusz ten swój leniwy zad, zanim ruszę go za ciebie! — ten sam policjant co wcześniej odwrócił się z typowym dla siebie ryknięciem, na które Mercury nie zmrużył nawet oka. W przeciwieństwie do biednej kobiety, która aż podskoczyła przerażona w miejscu i czym prędzej czmychnęła do środka.
— Straszysz ludzi, Alec. Jeśli organizatorzy potrącą nam potem z wypłaty przez twoje darcie się, będziesz to sam spłacał przez najbliższy rok.
— Podejrzewam, że byłby to więcej niż rok, sir! — Benneth zameldował się na miejscu z owczarkiem niemieckim u boki, krótko salutując, rzecz jasna nie szczędząc sobie przy tym szczerzenia zębów w rozbawionym uśmiechu. Zaraz trącił Aleca łokciem, który momentalnie oddał cios przewracając oczami.
— Zrozumiałem, sir.
— Świetnie. Jak zapewne już wiecie, to mój ojciec miał przewodzić waszą grupą, lecz niestety zatrzymały go problemy w Juneau, dlatego jesteście skazani na mnie. Wiem, że jestem od was wszystkich dużo młodszy zarówno wiekiem, jak i stażem, nie zmienia to jednak faktu, że moja ostateczna decyzja jest słowem absolutnym. Jakiś sprzeciw? — powiódł wzrokiem po innych, obserwując każdą twarz po kolei. Żaden z nich się nie odezwał, nawet jeśli był pewien, że nie wszyscy są zachwyceni z takiego obrotu spraw.
— Mam nadzieję, że nie napotkamy żadnych problemów, gdyby jednak coś się działo - Alec, Benneth, w pełni polegam na waszym doświadczeniu. Pamiętajcie, że jesteśmy tutaj by pracować, a nie by się bawić. Każdemu z was przysługuje trzydzieści minut przerwy, by coś zjeść, pamiętajcie jednak by się zmieniać i nie pozostawiać swojego punktu bez obstawy. Benneth, zostawiam tobie i twoim ludziom główny hol i izbę przyjęć. Alec, wasza grupa obstawi gabinety i kafeterię. My zajmiemy się częścią zewnętrzną — odwrócił się w kierunku furgonetki z krótkim gwizdem. Dwa wielkie psowate - Wezen i Furud - w specjalnych zwierzęcych mundurach wyskoczyły ze środka, siadając po obu stronach Blacka. Benneth momentalnie cofnął się o krok przeklinając pod nosem.
— Cholera, zawsze o nich zapominam. Wielkie z nich bydlęcia, co nie Alex? — poklepał po boku owczarka, który poruszył uszami góra-dół, machając dwukrotnie ogonem. Black uniósł kącik ust w uśmiechu, poprawiając broń u boku.
— Ustalmy czas meldunku pomiędzy naszą trójką... raz na trzydzieści minut. W kwestii grupy pozostawiam decyzję wam. Możecie się rozejść. Moja grupa za mną, ustalimy szczegóły zajmowanych pozycji i patroli...
— Gdzie mamy się ustawić? — jeden z policjantów podszedł do niego poprawiając pasek u spodni, podczas gdy sam Black poruszył kilkakrotnie głową na boki, rozciągając zastałe mięśnie szyi.
— Wszyscy już się zebrali?
— Brakuje jeszcze grupy Bennetha. Benneth rusz ten swój leniwy zad, zanim ruszę go za ciebie! — ten sam policjant co wcześniej odwrócił się z typowym dla siebie ryknięciem, na które Mercury nie zmrużył nawet oka. W przeciwieństwie do biednej kobiety, która aż podskoczyła przerażona w miejscu i czym prędzej czmychnęła do środka.
— Straszysz ludzi, Alec. Jeśli organizatorzy potrącą nam potem z wypłaty przez twoje darcie się, będziesz to sam spłacał przez najbliższy rok.
— Podejrzewam, że byłby to więcej niż rok, sir! — Benneth zameldował się na miejscu z owczarkiem niemieckim u boki, krótko salutując, rzecz jasna nie szczędząc sobie przy tym szczerzenia zębów w rozbawionym uśmiechu. Zaraz trącił Aleca łokciem, który momentalnie oddał cios przewracając oczami.
— Zrozumiałem, sir.
— Świetnie. Jak zapewne już wiecie, to mój ojciec miał przewodzić waszą grupą, lecz niestety zatrzymały go problemy w Juneau, dlatego jesteście skazani na mnie. Wiem, że jestem od was wszystkich dużo młodszy zarówno wiekiem, jak i stażem, nie zmienia to jednak faktu, że moja ostateczna decyzja jest słowem absolutnym. Jakiś sprzeciw? — powiódł wzrokiem po innych, obserwując każdą twarz po kolei. Żaden z nich się nie odezwał, nawet jeśli był pewien, że nie wszyscy są zachwyceni z takiego obrotu spraw.
— Mam nadzieję, że nie napotkamy żadnych problemów, gdyby jednak coś się działo - Alec, Benneth, w pełni polegam na waszym doświadczeniu. Pamiętajcie, że jesteśmy tutaj by pracować, a nie by się bawić. Każdemu z was przysługuje trzydzieści minut przerwy, by coś zjeść, pamiętajcie jednak by się zmieniać i nie pozostawiać swojego punktu bez obstawy. Benneth, zostawiam tobie i twoim ludziom główny hol i izbę przyjęć. Alec, wasza grupa obstawi gabinety i kafeterię. My zajmiemy się częścią zewnętrzną — odwrócił się w kierunku furgonetki z krótkim gwizdem. Dwa wielkie psowate - Wezen i Furud - w specjalnych zwierzęcych mundurach wyskoczyły ze środka, siadając po obu stronach Blacka. Benneth momentalnie cofnął się o krok przeklinając pod nosem.
— Cholera, zawsze o nich zapominam. Wielkie z nich bydlęcia, co nie Alex? — poklepał po boku owczarka, który poruszył uszami góra-dół, machając dwukrotnie ogonem. Black uniósł kącik ust w uśmiechu, poprawiając broń u boku.
— Ustalmy czas meldunku pomiędzy naszą trójką... raz na trzydzieści minut. W kwestii grupy pozostawiam decyzję wam. Możecie się rozejść. Moja grupa za mną, ustalimy szczegóły zajmowanych pozycji i patroli...
Trochę nie podobał jej się fakt, że przez głupiego Travitzę i jej uczulenie na niego musiała się ulotnić. Mimo wszystko, nie rozmawiała z Ardą tyle lat i pomimo dzielnych prób nie przejmowania się tym, co myślą o niej inni, chciała trochę pokazać się od lepszej strony. Zacząć może od nowa, bo przecież kiedyś szczerze tej lodowej księżniczki nie lubiła. Tak samo zresztą jak Mercurego.
Mercurego, którego teraz wyszukiwała wzrokiem, bo usłyszała, że powinien się tu gdzieś kręcić. Stąpała po ścieżce, szukając jednocześnie tej przystojnej umundurowanej mordy, jak i jakiegoś porządnego miejsca, żeby pobrzdąkać dla przechodniów. Sheridan Paige, drugi Hozier, tyle że grała przed szpitalem zamiast na stacji metra.
- Maaaakjuri - zawołała trochę niemrawo, kiedy zaczęła dostrzegać przechodnich mężczyzn, wręcz zabójczo wyglądających na kogoś, kto mógłby pracować z Galaktycznym Chłopcem. A później zobaczyła jakieś super turbo wykokszone psy. I już wiedziała, że jest w domu. - Makjuri, ty przystojna istoto niebieska, mam cię! - zawołała, choć nie postąpiła nawet jednego kroku naprzód. Może i była podekscytowana widokiem starego dobrego szwagra, ale nie na tyle, żeby nie wiedzieć, że te kupy futra obok mogły coś źle zinterpretować i zrobić sobie z niej lunch. Czy przeszkodziło jej to za to w posłaniu im rozczulonego uśmiechu? - A co to za śliczne misiaczki?
Absolutnie nie.
- Mam się tu gdzieś rozłożyć i drzeć pysk, więc powiedz tylko, gdzie nie będę ci przeszkadzać, a ja się dostosuję, panie władzo - jeszcze mu oczko bezczelnie puściła.
Mercurego, którego teraz wyszukiwała wzrokiem, bo usłyszała, że powinien się tu gdzieś kręcić. Stąpała po ścieżce, szukając jednocześnie tej przystojnej umundurowanej mordy, jak i jakiegoś porządnego miejsca, żeby pobrzdąkać dla przechodniów. Sheridan Paige, drugi Hozier, tyle że grała przed szpitalem zamiast na stacji metra.
- Maaaakjuri - zawołała trochę niemrawo, kiedy zaczęła dostrzegać przechodnich mężczyzn, wręcz zabójczo wyglądających na kogoś, kto mógłby pracować z Galaktycznym Chłopcem. A później zobaczyła jakieś super turbo wykokszone psy. I już wiedziała, że jest w domu. - Makjuri, ty przystojna istoto niebieska, mam cię! - zawołała, choć nie postąpiła nawet jednego kroku naprzód. Może i była podekscytowana widokiem starego dobrego szwagra, ale nie na tyle, żeby nie wiedzieć, że te kupy futra obok mogły coś źle zinterpretować i zrobić sobie z niej lunch. Czy przeszkodziło jej to za to w posłaniu im rozczulonego uśmiechu? - A co to za śliczne misiaczki?
Absolutnie nie.
- Mam się tu gdzieś rozłożyć i drzeć pysk, więc powiedz tylko, gdzie nie będę ci przeszkadzać, a ja się dostosuję, panie władzo - jeszcze mu oczko bezczelnie puściła.
Wydarzenie zapowiadało się w pełni spokojnie. Zapewne gdyby nie ostatni atak nożownika, cała ta dzisiejsza wizyta w szpitalu byłaby jedynie formalnością. Tak jak zawsze. W końcu Kanada miała tak niski wspołczynnik przestępczości, że większość ochrony pojawiała się głównie z chęci dorobienia sobie w wolne dni. Zdarzali się jacyś pojedynczy kieszonkowcy, którym mama dała dwadzieścia dolarów za mało, ale to tyle. Gdy jednak jedna z kobiet została bez wyraźnego powodu dźgnięta na rynku, a sprawca zbiegł bez śladu, wśród ludzi zapanował chaos i niepokój. Nawet jeśli i dziś panował tu względny tłok, a większość z tutejszych osób zapewne dawno zapomniała o nożowniku, ci postawieni wyżej zdecydowanie nie zapomnieli. Policja już od dłuższego czasu zbierała informacje na temat nadchodzących wydarzeń, chcąc zwiększyć obronę do absolutnego maksimum. A może wymaganego minimum?
Tak czy inaczej Mercury nieustannie krążył wokół z Wezenem i Furudem u boku, od czasu do czasu instruując zagubionych ludzi. Niektórzy z nich zdawali się go zaczepiać wyłącznie ze względu na to, że rozpoznali go w tłumie. Nawet minuta rozmowy z dziedzicem rodu Blacków zdawała się dostarczać im swego rodzaju spełnienia, choćby miało opierać się na głupim "Przepraszam, czy mógłby mnie Pan pokierować do stołówki?". Plus był taki, że obaj jego towarzysze skutecznie zniechęcali ich do prób robienia zdjęć (przynajmniej z bliska), dotykania go czy czegokolwiek innego.
"Makjuri"
Ekscytacja dziewczyny nie została odwzajemniona przez wilki. Widząc jak zbliża się w ich stronę z rozczulonym uśmiechem, biały z nich położył po sobie uszy, czarny natomiast odsłonił kły z ostrzegawczym warkotem, obniżając wyraźnie łeb.
— Wezen, Furud, siad — krótka komenda wystarczyła, by oba usadziły wielkie zady na ziemi, zamiatając ją powoli ogonami, choć nadal wpatrywały się czujnie w blondynkę. W ten sam sposób, w jaki wpatrywały się we wszystkich poprzednich ludzi zaczepiających Mercury'ego.
— Cześć blondi. Śpiewasz dziś? My shiny teeth and me? — zapytał unosząc na ułamek sekundy kącik ust w ledwo widocznym uśmiechu. Jego oczy nieustannie wodziły po otoczeniu, choć chwilowo zmienił się jego cel.
— Jak pójdziesz prosto i w prawo, dojdziesz do prowizorycznej sceny. Powinni już skończyć ją rozstawiać. — pokierował ją wskazując w odpowiednim kierunku dłonią.
Tak czy inaczej Mercury nieustannie krążył wokół z Wezenem i Furudem u boku, od czasu do czasu instruując zagubionych ludzi. Niektórzy z nich zdawali się go zaczepiać wyłącznie ze względu na to, że rozpoznali go w tłumie. Nawet minuta rozmowy z dziedzicem rodu Blacków zdawała się dostarczać im swego rodzaju spełnienia, choćby miało opierać się na głupim "Przepraszam, czy mógłby mnie Pan pokierować do stołówki?". Plus był taki, że obaj jego towarzysze skutecznie zniechęcali ich do prób robienia zdjęć (przynajmniej z bliska), dotykania go czy czegokolwiek innego.
"Makjuri"
Ekscytacja dziewczyny nie została odwzajemniona przez wilki. Widząc jak zbliża się w ich stronę z rozczulonym uśmiechem, biały z nich położył po sobie uszy, czarny natomiast odsłonił kły z ostrzegawczym warkotem, obniżając wyraźnie łeb.
— Wezen, Furud, siad — krótka komenda wystarczyła, by oba usadziły wielkie zady na ziemi, zamiatając ją powoli ogonami, choć nadal wpatrywały się czujnie w blondynkę. W ten sam sposób, w jaki wpatrywały się we wszystkich poprzednich ludzi zaczepiających Mercury'ego.
— Cześć blondi. Śpiewasz dziś? My shiny teeth and me? — zapytał unosząc na ułamek sekundy kącik ust w ledwo widocznym uśmiechu. Jego oczy nieustannie wodziły po otoczeniu, choć chwilowo zmienił się jego cel.
— Jak pójdziesz prosto i w prawo, dojdziesz do prowizorycznej sceny. Powinni już skończyć ją rozstawiać. — pokierował ją wskazując w odpowiednim kierunku dłonią.
No co za szczekacze wyjce, powinny pracować w Guantanamo a nie w jakiejś jednostce ochrony, tam by się nadawały ze swoimi zębiskami i nastawieniem, i super uroczymi mordkami, i tymi puchatymi ogonkami, i... ech. Nieważne.
- Rozumiem, że do głaskania się nie nadadzą - westchnęła teatralnie, choć nadal szczerząc pysk. Mimo wszystko kompletnie jej to nie przeszkadzało. Uniosła wzrok z powrotem na Kosmicznego Królewicza, nim skinęła delikatnie głową. - Nie pomyślałam o tym nawet. Myłam do tego ząbki jako dziecko, dalej pamiętam tekst - parsknęła krótko. W sumie czemu nie? Nawet mu ją ze sceny chamsko zadedykuje, żeby mu głupio było. I co z tego, że zapewnie nie będzie.
Prosto i w prawo, prosto i w prawo. Obróciła się nieco, wzrokiem wychwytując kręcących się członków personelu. El gaspito wyrwał się spomiędzy jej warg.
- Nawet nie wiedziałam, że stawiają scenę, Arda mi nic nie mówiła - przeniosła ciężar ciała parę razy z nogi na nogę i z powrotem, ruszając się wreszcie o krok w upatrzonym kierunku. - To chyba nie będę ci przeszkadzać i wezmę się za swoją robotę. Podpiszę ci się potem na kamizelce, czy coś.
I dała w długą. Brzdąkać Zdrowe Ząbki na ukulele w tle. Czekając na jakiś bożonarodzeniowy cud w postaci słuchaczy, bo jakżeby inaczej.
- Rozumiem, że do głaskania się nie nadadzą - westchnęła teatralnie, choć nadal szczerząc pysk. Mimo wszystko kompletnie jej to nie przeszkadzało. Uniosła wzrok z powrotem na Kosmicznego Królewicza, nim skinęła delikatnie głową. - Nie pomyślałam o tym nawet. Myłam do tego ząbki jako dziecko, dalej pamiętam tekst - parsknęła krótko. W sumie czemu nie? Nawet mu ją ze sceny chamsko zadedykuje, żeby mu głupio było. I co z tego, że zapewnie nie będzie.
Prosto i w prawo, prosto i w prawo. Obróciła się nieco, wzrokiem wychwytując kręcących się członków personelu. El gaspito wyrwał się spomiędzy jej warg.
- Nawet nie wiedziałam, że stawiają scenę, Arda mi nic nie mówiła - przeniosła ciężar ciała parę razy z nogi na nogę i z powrotem, ruszając się wreszcie o krok w upatrzonym kierunku. - To chyba nie będę ci przeszkadzać i wezmę się za swoją robotę. Podpiszę ci się potem na kamizelce, czy coś.
I dała w długą. Brzdąkać Zdrowe Ząbki na ukulele w tle. Czekając na jakiś bożonarodzeniowy cud w postaci słuchaczy, bo jakżeby inaczej.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach