▲▼
____ Były takie okresy, w szczególności w sesji egzaminacyjnej i w semestrze letnim, gdy abonent Chauncey był nieosiągalny. Nie zawsze dlatego, że sam szukał odosobnienia na odstresowanie się. Jego drugie „ja” czasem też potrzebowało rozprostować kości, jak stary pies spuszczony ze smyczy. Tylko z tą różnicą, że sam tę smycz przegryzł i właściciela zostawił w tyle. Wystarczył moment słabości przy sprawdzaniu oceny z testu z biologii molekularnej o godzinie dziewiętnastej.
____ Znajomi z roku niespecjalnie przejmowali się ani nagłą zmianą z nieco oldschoolowych ubrań na streetwear, ani dystansem z jakim byli traktowani. Każdemu zdarza się chandra i chęć izolacji społecznej. No może nieco niepokojący był fakt, że nie przywitał się z koleżanką, z którą miał dzisiaj iść po zajęciach do Starbunia.
____ Była płaska, Brandon takich nie lubi.
____ Dla Szweda, który na wykładach siedział jak na tureckim kazaniu, osuwając się na fotelu, żeby pooglądać serial na Netflixie, bufet był najbardziej interesującycm punktem całego kampusu Uniwersytetu McGill. Jego rytułałem podczas wyjścia zawsze było zjedzenie jakiegoś tłustego, mięsnego ścierwa, na które Chauncey broń boże nie spojrzałby nawet przez 5-centymetrowe na grubość szkła dwuwklęsłe z odłegłości piętnastu kilometrów.
____ Szukał miejsca, gdzie usadziłby swoje cztery litery ze swoją zdobyczą, a gdy zobaczył ją, już wiedział, gdzie usiądzie. Rzut na lochoznawstwo, grzywa zaczesana, akcja.
____ ─ Cześć, Skarbie, co tak sama siedzisz? ─ zapytał, siadając naprzeciw żeńskiej wersji Witchera. Słowiańskie panny podobno były całkiem całkiem. Tak czytał. W Playboyu. ─ Gdzie masz Płotkę?
____ Oj, kobieto, trzeba było dzisiaj nie wychodzić z domu.
______ Dzień zapowiadał się na wyjątkowo nudny. Zaczynając od pochmurnego poranka, który zapowiadał przelotne opady i zimny wiatr ciągnący od strony wybrzeża, a kończąc na typowych korkach w centrum, kiedy młoda Rovere jechała na zajęcia. Długie, srebrzyste włosy opadały na szczupłe ramiona, a błękitne oczy wczytywały się ostatni raz w ostatnie strony rozdziału podręcznika. Kolejny dzień na klinikach, kolejny dzień biegania w fartuchu, ze stetoskopem w ręce. Choroby wewnętrzne na gastrologii charakteryzowały się wyjątkowo dużą ilością zabiegów nieinwazyjnych i grupa Ardy miała dzisiaj nieszczęście oglądania przesadnie wielu kolonoskopii oraz gastroskopii. Kiedy dwójkami zostali przypisani do pacjentów długie kosmyki włosów zostały upięte w wysoki kucyk, a młoda kobieta udając zainteresowanie zbierała wywiad oraz badała pacjentów. Gastrologia to z pewnością nie był jej konik i kiedy prowadzący wypuścił ich godzinę przed czasem odetchnęła z ulgą. I tak to nie był koniec na dziś, gdyż czekał ich jeszcze wykład, więc niewiele czekając na resztę grupy Arda zadzwoniła po kierowcę, który w ciągu pięciu minut zajechał pod szpital kliniczny i odwiózł Plagę na uniwersytet. Przez te kilkanaście miesięcy współpracy wyuczył się wielu przyzwyczajeń panny Rovere, więc kiedy wysiadała z czarnego Porsche, kierowca podał jej pakunek z obiadem, jak zwykle przygotowanym przez jednego z jej ulubionych kucharzy. Nikłe skinięcie głową i kobiety już nie było.
______ Harmider w bufecie jak zwykle był przytłaczający. Lata mieszały się z kierunkami, studenci rozprawiali między sobą na tematy zaliczeń, wykładów i imprez, a Arda rozejrzała się za czymś w miarę spokojnym. Udało jej się zająć stolik w niewielkim odosobnieniu, rozpakowując catering – kremowa zupa z dynii, stek well done z pieczonymi ziemniakami, sałatka, sos grzybowy i deser, do którego jeszcze się nie dokopała. Jak zwykle najwyższa półka. Zanurzyła łyżkę w talerzu z zupą tylko po to, żeby zawisła ona w połowie drogi do ust.
______ On.
______ Lodowate tęczówki utkwiły w twarzy Chauncey'a, który aktualnie był nieobecny jak telefon poza zasięgiem. W niemym pozwoleniu zezwoliła, żeby usiadł naprzeciwko, po czym zjadła pierwszy kęs kremu z dyni. Dopiero wtedy pokwapiła się o odpowiedź:
______ — Brandon. Dawno Cię nie widziałam. — odparła, jak gdyby Szwed był pierwotnym właścicielem ciała chłopaka. — Cieszę się spokojem. Cieszyłam. — poprawiła się sucho, unosząc brew i spojrzała na zawartość talerza studenta. No tak. Jak zwykle na przekór. — Zaparkowana w stajni. A co? Twój medalion drga? — Touché. ____ ─ Nie, drga moja różdżka, bo jesteś cała mokra na mój widok. ─ mówiąc, wziął takiego gryza swojego hamburgera, że mógłby starać się o casting na główną rolę do The Jaws. ─ Najesz się tym? ─ zapytał z pełnymi ustami jak przystało na potomka wikingów, patrząc osądzająco na jej zupę.
____ Posiłek bezmięsny to dla Brandona nie było jedzenie, dlatego też dla dobra siebie i tego irytującego pedała, musiał co jakiś czas posilić się jakąś zwierzyną. Człowiek prymitywny nie wpierdalał tofu i nie ma rysunków naskalnych, na których na czterech zębami kosił trawnik wokół swojej jaskini. Osłabnąć idzie jak się żre samą zieleninę czasem tydzień, a czasem miesiąc, zwłaszcza będąc tak bezwstydnym mięsożercą.
____ ─ To co, miałaś dużo czasu na przemyślenie mojej propozycji ─ idziesz ze mną na drinka czy dalej chcesz udawać niedostępną?
____ Suka, ale jednak nie byle jaka. Normalnie zaprosiłby ją do siebie do domu, ale przed wyjściem zerwać plakat Davida Beckhama ze ściany. Oczy tego starego dziada kopiącego w piłkę z kilkunastoma innymi spoconymi facetami to był największy odstraszacz panienek i deboner. No chyba, że dla Chauncey’ego.
______ Znajomi Chauncey'a naprawdę byli ślepi albo nie chcieli widzieć, że osoba z którą dzisiaj spędzili dzień to był ktoś zupełnie inny. To tak, jakby przejść na drugą stronę lustra i spotkać swoją gorszą stronę. Brandon co prawda nie był krwiożerczym mordercą, ale daleko mu było do wizytówki miłego i ułożonego człowieka. Prędzej można go było opisać jako nieokrzesanego troglodytę, który myślał penisem, patrzył penisem, ale nie chciał byś nim penetrowany. Błękitne oczy Ardy skryły się pod długimi rzęsami, kiedy młoda kobieta skupiła się na swoim obiedzie. Krem z dyni nie był niczym pożywnym dla Brandona, jednakże srebrnowłosa miała w zanadrzu coś, co i Skandynaw by zjadł.
______ — Porażająca pewność siebie, skarbie. — odpowiedziała po chwili, łapiąc w dłoń chusteczkę i delikatnie osuszając usta. Odłożyła talerz na bok, wyciągając pudełko z drugim daniem. Akwamaryna ponownie utkwiła w oczach chłopaka. — Nie.
______ Chwyciła sztućce w dłonie, a czarne szpony zabłysnęły w świetle bufetu. Po chwili Brandon mógł ujrzeć idealnie zrobiony well done stek, który zniknął w jadowitych ustach Rovere. Ponownie grali w ping ponga, ale biorąc pod uwagę ile miała jeszcze wolnego czasu – nie narzekała. Wolała to niż oglądanie tych nudnych i tępych twarzy studentów. W końcu nie często ma się znajomego z DID. Nim jednak odpowiedziała na zaczepkę, bądź bardziej zaproszenie na drinka, ktoś im przerwał. Zimne spojrzenie w mgnieniu błyskawicy uderzyło w obcą Ardzie dziewczynę, która jak gdyby nigdy nic podbiła do ich stolika.
— Chauncey, cześć! Mogę się dosiąść? — Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, przeszła za Brandonem i postawiła tacę z sałatką i sokiem na blacie stołu. — Co Ty dzisiaj tak szybko wyszedłeś z zajęć? Nie chciałeś por... — Reszta słów zmieniła się w potok bełkotu, a Rovere odłożyła sztućce, spoglądając wymownie na niespodziewanego gościa. Ktoś tu zadziałał księżniczce na nerwy, a to bardzo źle wróżyło świetlanej przyszłości studentki.
— Nie. — lodowate słowo wyrwało się z ciemno umalowanych ust srebrnowłosej. Studentka, a najwidoczniej znajoma Chauncey'a drgnęła zaskoczona. — Odpowiedziałam na Twoje pytanie. Rodzice nie nauczyli Cię dobrych manier? No chyba... — Tu zapadła krótka cisza, kiedy do żmija zwijała się do ataku — Że chcesz się umówić z tym przystojniakiem. — Cierpki grymas przeciął alabastrową twarz królewny, która ułożyła podbródek na dłoni, a łokieć podparła o stół. Straciła apetyt przez to cholerne kłapanie dziobem obcej jej dziewczyny i miała ochotę wpakować jej resztkę obiadu na głowę. Oziębłość jednak brała górę nad emocjami i błękitne oczy lustrowały raz intruza, raz ciało Chaunceya.
Znasz ją? zdawała się pytać Arda w myślach.
Dokładnie tak. Bufet. Nic nadzwyczajnego.
— Chauncey, cześć! Mogę się dosiąść? — Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, przeszła za Brandonem i postawiła tacę z sałatką i sokiem na blacie stołu. — Co Ty dzisiaj tak szybko wyszedłeś z zajęć? Nie chciałeś por... — Reszta słów zmieniła się w potok bełkotu, a Rovere odłożyła sztućce, spoglądając wymownie na niespodziewanego gościa. Ktoś tu zadziałał księżniczce na nerwy, a to bardzo źle wróżyło świetlanej przyszłości studentki.
— Nie. — lodowate słowo wyrwało się z ciemno umalowanych ust srebrnowłosej. Studentka, a najwidoczniej znajoma Chauncey'a drgnęła zaskoczona. — Odpowiedziałam na Twoje pytanie. Rodzice nie nauczyli Cię dobrych manier? No chyba... — Tu zapadła krótka cisza, kiedy do żmija zwijała się do ataku — Że chcesz się umówić z tym przystojniakiem. — Cierpki grymas przeciął alabastrową twarz królewny, która ułożyła podbródek na dłoni, a łokieć podparła o stół. Straciła apetyt przez to cholerne kłapanie dziobem obcej jej dziewczyny i miała ochotę wpakować jej resztkę obiadu na głowę. Oziębłość jednak brała górę nad emocjami i błękitne oczy lustrowały raz intruza, raz ciało Chaunceya.
Znasz ją? zdawała się pytać Arda w myślach.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach