▲▼
Doki portowe, w których zakotwiczane okręty są rozładowywane i załadowywane. Miasto wyraźnie sypnęło sporą ilością pieniędzy, bo wszystko wręcz lśni, a tutejsi marynarze mają aż zanadto dobre warunki pracy. Kołyszące się na wodzie statki, nowe pomosty i głośne okrzyki wypełniają to miejsce niemalże nieustannie. Mimo to wielu uczniów, jak i dorosłych zapuszcza się tu, by poobserwować ludzi przy pracy, bądź po prostu zrelaksować się na jednym z kontenerów (na które rzekomo nie można wchodzić), podziwiając olbrzymie okręty czy bezkresne wody.
Nocą mało kto się tu zapuszcza. Upodobały sobie powiem to miejsce tutejsze mafijne gangi, bardzo często robiące przekręty na boku. Nielegalny towar wszelkiego rodzaju? Szemrane interesy? Jeśli jesteś nimi zainteresowany, trafiłeś idealnie. Jeśli nie... lepiej bierz nogi za pas, nim trafisz w nieodpowiednim momencie na nieodpowiedniego człowieka. To nie typ dysputy, który wchodzi w dyskusje. Oni zdecydowanie bardziej wolą najpierw strzelać, a potem zadawać pytania. Choćby było to "I czego tu szukałeś, frajerze?" pochylając się nad twoimi zwłokami.
Nocą mało kto się tu zapuszcza. Upodobały sobie powiem to miejsce tutejsze mafijne gangi, bardzo często robiące przekręty na boku. Nielegalny towar wszelkiego rodzaju? Szemrane interesy? Jeśli jesteś nimi zainteresowany, trafiłeś idealnie. Jeśli nie... lepiej bierz nogi za pas, nim trafisz w nieodpowiednim momencie na nieodpowiedniego człowieka. To nie typ dysputy, który wchodzi w dyskusje. Oni zdecydowanie bardziej wolą najpierw strzelać, a potem zadawać pytania. Choćby było to "I czego tu szukałeś, frajerze?" pochylając się nad twoimi zwłokami.
DOKI
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w dokach? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą w dokach? Kliknij na W.
Spośród aparatów, które podarował nam Sketch, od razu upatrzyłam sobie jeden, szczególny. Choć zafascynowana urządzeniami przeglądałam je wielokrotnie i bardzo wnikliwie (zresztą nie tylko ja, bo i "znajomi" z mojego i Bastka fachu sprawdzali je dla nas), to przywiązałam się właśnie do tego, które jako pierwsze wpadło mi wtedy w ręce. Pomijając telefon, który wybrałam sobie już później. Swoją drogą, był miłą odmianą od mojej dawnej cegły, która muliła niemiłosiernie i miała niewiele funkcji, jak na dzisiejszą, nowoczesną technologię. Niestety, pieniędzy brakło mi na czynsz i jedzenie, więc wcześniej nie było mowy o zmianie telefonu.
Nie miałam dziś nic do roboty, co często się nie zdarzało, postanowiłam więc wykorzystać tę okazję i spędzić czas z nową "zabawką". Robienie zdjęć było czymś, w czym mogłam się zatracić i zapomnieć o swej szarej codzienności. Na swój plener wybrałam doki. Jako, że słońce już zaszło i zrobiło się chłodniej, narzuciłam na siebie czarną, dość ciepłą bluzę i zmieniłam rybaczki na dłuższe spodnie. Całe szczęście, że to już wystarczyło, bo porządnej kurtki nie miałam, a zimę zawsze przechodziłam w trampkach i choć świat wyglądał cudownie przykryty skrzącym się w świetle śniegiem, to ze względu na moją sytuację, niezbyt przepadałam za tą porą roku, a co za tym idzie, cieszyło mnie nadejście wiosny.
Dotarłszy nad wodę, wyciągnęłam Leo z torby, w której sobie jak zwykle drzemał. Całe szczęście, że był mało ruchliwym leniem i śpiochem, inaczej nie mogłabym go tak wszędzie przemycać. Postawiłam go obok siebie, coby sobie trochę pohasał. Sama zaś ujęłam w dłonie wiszący u mej bladej szyi aparat fotograficzny i włączyłam go. Przykucnęłam nad brzegiem i zaczęłam się bawić filtrami. Ostatecznie i tak wybrałam czarno-biały, a następnie przystawiłam lustrzankę do twarzy, kierując obiektyw w stronę siedzącej na wystającym z wody kamieniu mewie. Akurat czyściła sobie pióra, odchylając jedno ze skrzydeł w bok.
Nie miałam dziś nic do roboty, co często się nie zdarzało, postanowiłam więc wykorzystać tę okazję i spędzić czas z nową "zabawką". Robienie zdjęć było czymś, w czym mogłam się zatracić i zapomnieć o swej szarej codzienności. Na swój plener wybrałam doki. Jako, że słońce już zaszło i zrobiło się chłodniej, narzuciłam na siebie czarną, dość ciepłą bluzę i zmieniłam rybaczki na dłuższe spodnie. Całe szczęście, że to już wystarczyło, bo porządnej kurtki nie miałam, a zimę zawsze przechodziłam w trampkach i choć świat wyglądał cudownie przykryty skrzącym się w świetle śniegiem, to ze względu na moją sytuację, niezbyt przepadałam za tą porą roku, a co za tym idzie, cieszyło mnie nadejście wiosny.
Dotarłszy nad wodę, wyciągnęłam Leo z torby, w której sobie jak zwykle drzemał. Całe szczęście, że był mało ruchliwym leniem i śpiochem, inaczej nie mogłabym go tak wszędzie przemycać. Postawiłam go obok siebie, coby sobie trochę pohasał. Sama zaś ujęłam w dłonie wiszący u mej bladej szyi aparat fotograficzny i włączyłam go. Przykucnęłam nad brzegiem i zaczęłam się bawić filtrami. Ostatecznie i tak wybrałam czarno-biały, a następnie przystawiłam lustrzankę do twarzy, kierując obiektyw w stronę siedzącej na wystającym z wody kamieniu mewie. Akurat czyściła sobie pióra, odchylając jedno ze skrzydeł w bok.
Długi, męczący dzień... Nabiegałem się dzisiaj za klientami jak głupi, z czego znaczna część po obejrzeniu towaru stwierdziła, że cena za gram tego czy tamtego jest zdecydowanie o kilka dolarów za wysoka i jednak spróbują szczęścia gdzie indziej. Miało to prawdopodobnie wymusić na mnie jej obniżenie, ale niestety decyzja w tej sprawie nigdy tak naprawdę nie należała do mnie. O tyle o ile cenę obniżę o tyle mniej gaży dostanę za wykonaną 'pracę' (a jeszcze trzeba się przy tym naliczyć, żeby czasem nie wyjść na minus). Kiepski interes biorąc pod uwagę fakt, że jedyne co w zamian dostanę to sympatia jakiegoś osiedlowego ćpuna.
Przemierzałem uliczki Vancouver podążając najkrótszą trasą do domu kiedy to drogę przecięła mi znajoma postać rudowłosej dziewczyny.
- Bex..? - mruknąłem do siebie, pod nosem. Dzielił nas dość spory dystans, więc raczej na pewno 'zawołania' nie usłyszała. Dość szybko podjąłem decyzję o porzuceniu swych dotychczasowych planów i odbiłem na prawo podążając nieśpiesznie śladem siostry. Miała jakieś zlecenie? Dokąd szła? Nie ujawniałem się ze swą obecnością tak długo, aż oboje nie dotarliśmy do celu jej podróży. Doki. Podejrzana miejscówka, w sam raz na szemrane interesy, niestety bardzo często pod tym kątem prześwietlana przez policję. Wątpiłem jednak by przyszła tutaj w tymże właśnie celu, zwłaszcza że jak przekonałem się chwilę potem - wzięła ze sobą Leo. Wcisnąwszy dłonie w kieszenie bluzy zmniejszyłem do minimum dzielący nas dystans spoglądając jednocześnie w miejsce, które właśnie zdaje się fotografowała i starając się zbyt gwałtownymi ruchami czy głośnym zachowaniem nie spłoszyć jej ptasiego modela. - I jak się sprawuje? - zapytałem przystając u jej boku i spoglądając sugestywnie na aparat. Uśmiechnąłem się nawet lekko kącikami warg bo choć byłem zmęczony - wciąż miałem zaskakująco dobry humor.
- Ćwicz, ćwicz... Będziesz musiała porobić zdjęcia pozostałym urządzeniom byśmy mogli wystawić je na aukcję. - To w jaki sposób przedstawisz przedmiot sprzedaży ma ogromny wpływ na zainteresowanie. Wiem z autopsji. Chociaż... fotografowanie telefonów komórkowych nie przyniesie jej pewnie tyle frajdy co chociażby dzisiejszy wypad w plener. Cóż, przynajmniej wpadnie nam trochę grosza. Oby.
Przemierzałem uliczki Vancouver podążając najkrótszą trasą do domu kiedy to drogę przecięła mi znajoma postać rudowłosej dziewczyny.
- Bex..? - mruknąłem do siebie, pod nosem. Dzielił nas dość spory dystans, więc raczej na pewno 'zawołania' nie usłyszała. Dość szybko podjąłem decyzję o porzuceniu swych dotychczasowych planów i odbiłem na prawo podążając nieśpiesznie śladem siostry. Miała jakieś zlecenie? Dokąd szła? Nie ujawniałem się ze swą obecnością tak długo, aż oboje nie dotarliśmy do celu jej podróży. Doki. Podejrzana miejscówka, w sam raz na szemrane interesy, niestety bardzo często pod tym kątem prześwietlana przez policję. Wątpiłem jednak by przyszła tutaj w tymże właśnie celu, zwłaszcza że jak przekonałem się chwilę potem - wzięła ze sobą Leo. Wcisnąwszy dłonie w kieszenie bluzy zmniejszyłem do minimum dzielący nas dystans spoglądając jednocześnie w miejsce, które właśnie zdaje się fotografowała i starając się zbyt gwałtownymi ruchami czy głośnym zachowaniem nie spłoszyć jej ptasiego modela. - I jak się sprawuje? - zapytałem przystając u jej boku i spoglądając sugestywnie na aparat. Uśmiechnąłem się nawet lekko kącikami warg bo choć byłem zmęczony - wciąż miałem zaskakująco dobry humor.
- Ćwicz, ćwicz... Będziesz musiała porobić zdjęcia pozostałym urządzeniom byśmy mogli wystawić je na aukcję. - To w jaki sposób przedstawisz przedmiot sprzedaży ma ogromny wpływ na zainteresowanie. Wiem z autopsji. Chociaż... fotografowanie telefonów komórkowych nie przyniesie jej pewnie tyle frajdy co chociażby dzisiejszy wypad w plener. Cóż, przynajmniej wpadnie nam trochę grosza. Oby.
Ostrzegano gówniarza setki razy. Ostrzegano też ojca, żeby trzymał szczeniaka pod kluczem. I tylko ze względu na niego pozwolili mu dożyć dziewiętnastu lat. Joe dostał zlecenie, dwie kule z bliska prosto w serce... Uśmiechnął się na samą myśl.
Chłopak mieszkał w umeblowanym pokoju w dzielnicy północnej w pobliżu portu, naprzeciwko knajpy z hamburgerami. Wybrał takie miejsce, ponieważ prawdopodobnie przeczuwał, że może być obserwowany. Przeczucie było całkiem trafne...
Joe czatował przez cały dzień i czekał, aż Jimmy wyjdzie z domu, a kiedy wybiła godzina 19.00 wreszcie to zrobił. Plan był taki, żeby zrobić to szybko i bez zbędnego hałasu. Joe poprawił kaptur na głowie, zacisnął dłoń na pistolecie i ruszył po chwili za swoim celem. Nie mógł zrobić tego teraz. To nie było odpowiednia chwila i miejsce, lecz Jimmy zmierzał w odpowiednim kierunku. Doki to było ich przeznaczenie. Gdy tylko zaczęli się zbliżać, zaczął padać śnieg.
Chłopak mieszkał w umeblowanym pokoju w dzielnicy północnej w pobliżu portu, naprzeciwko knajpy z hamburgerami. Wybrał takie miejsce, ponieważ prawdopodobnie przeczuwał, że może być obserwowany. Przeczucie było całkiem trafne...
Joe czatował przez cały dzień i czekał, aż Jimmy wyjdzie z domu, a kiedy wybiła godzina 19.00 wreszcie to zrobił. Plan był taki, żeby zrobić to szybko i bez zbędnego hałasu. Joe poprawił kaptur na głowie, zacisnął dłoń na pistolecie i ruszył po chwili za swoim celem. Nie mógł zrobić tego teraz. To nie było odpowiednia chwila i miejsce, lecz Jimmy zmierzał w odpowiednim kierunku. Doki to było ich przeznaczenie. Gdy tylko zaczęli się zbliżać, zaczął padać śnieg.
Desperacko potrzebowała pracy. Nie dlatego, że jej stan majątkowy drastycznie podupadł i musiała szybko skombinować pieniądze; dzięki wsparciu finansowemu wujostwa była w stanie na spokojnie utrzymać się w Riverdale City żyjąc jak przeciętny student. Z tą różnicą, że Ingrid większość pieniędzy wydawała na książki i swojego kota, zamiast alkohol. No i na terapię. Psychiatrzy strasznie dużo sobie liczyli w tym mieście. Sęk w tym, że im bardziej napięty miała grafik, im bardziej była zmęczona, tym bardziej była szczęśliwa. Tak, tak, zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo pojebanie to brzmi, ale dla kogoś, kto dopiero wracał „do żywych” po trzyletniej depresji, szukanie sobie zajęcia, byle nie myśleć o przeszłości i nie rozdrapywać starych ran (czym narażała się na powrót choroby) dodatkowe zajęcie było jak błogosławieństwo. Poza tym, chyba każdy człowiek chciałby się chociaż raz poczuć potrzebny.
Nawet nalewając piwa w obskurnym barze gdzieś na północy miasta. Zostawiła CV w kilku z nich, ale nigdzie póki co nie potrzebowali pracowników. Jeszcze żaden z nich nie zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, by rozglądać się za nowym personelem. Wszędzie też patrzyli na rudą jak na wariatkę, gdy oferowała się, że mogłaby pracować na nocnej zmianie. Nic dziwnego, żadna normalna młoda i (wbrew temu, co dwudziestotrzylatka o sobie myślała) niebrzydka dziewczyna nie chciała z własnej woli zapuszczać się w środku nocy do północnej dzielnicy.
Pozostała jeszcze jedna knajpa, do której najszybciej — jak przynajmniej twierdziły mapy — dostać mogła się korzystając ze skrótu w postaci drogi przez doki. Szum morza mieszał się z pojedynczymi krzykami mew, a w powietrzu wyraźnie dało się wyczuć zapach słonej wody. Dla Ingrid, która znosiła niskie temperatury całkiem dobrze, nadmorski wiatr wydał się zbyt chłodny, toteż uznała, ze dobrym wyjściem z sytuacji byłoby nałożenie na głowę kaptura i zapięcie kurtki. Ale nie przewidziała jednej rzeczy; lodu, który sprawił, że chwilę później leżała na plecach, gdy grube płatki śniegu osiadały na jej długich rudych włosach. W dodatku cała zawartość otwartej torebki znalazła się poza nią! Cóż, jak mieć pecha, to po całości. Pozbierała się z ziemi otrzepując ciemną parkę, po czym zebrała się za zbieranie swoich rzeczy. Najważniejsze jednak było wybrane wczorajszego ranka opakowanie antydepresantów, które złośliwie potoczyło się między kontenery. Widząc „uciekającą” zgubę, Norweżka ruszyła w szaloną pogoń za swoimi lekami.
W chwili, w której trzymała cenne tabletki w dłoniach, usłyszała kroki które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, dlatego też postanowiła zostać między kontenerami, w ukryciu jakie zapewniała jej panująca wokół ciemność. Tylko szkoda, że głupia czerwona szminka nieostrożnie pozostawiona w miejscu jej dawnego upadku, mogła łatwo zdradzić jej pozycję.
Nawet nalewając piwa w obskurnym barze gdzieś na północy miasta. Zostawiła CV w kilku z nich, ale nigdzie póki co nie potrzebowali pracowników. Jeszcze żaden z nich nie zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, by rozglądać się za nowym personelem. Wszędzie też patrzyli na rudą jak na wariatkę, gdy oferowała się, że mogłaby pracować na nocnej zmianie. Nic dziwnego, żadna normalna młoda i (wbrew temu, co dwudziestotrzylatka o sobie myślała) niebrzydka dziewczyna nie chciała z własnej woli zapuszczać się w środku nocy do północnej dzielnicy.
Pozostała jeszcze jedna knajpa, do której najszybciej — jak przynajmniej twierdziły mapy — dostać mogła się korzystając ze skrótu w postaci drogi przez doki. Szum morza mieszał się z pojedynczymi krzykami mew, a w powietrzu wyraźnie dało się wyczuć zapach słonej wody. Dla Ingrid, która znosiła niskie temperatury całkiem dobrze, nadmorski wiatr wydał się zbyt chłodny, toteż uznała, ze dobrym wyjściem z sytuacji byłoby nałożenie na głowę kaptura i zapięcie kurtki. Ale nie przewidziała jednej rzeczy; lodu, który sprawił, że chwilę później leżała na plecach, gdy grube płatki śniegu osiadały na jej długich rudych włosach. W dodatku cała zawartość otwartej torebki znalazła się poza nią! Cóż, jak mieć pecha, to po całości. Pozbierała się z ziemi otrzepując ciemną parkę, po czym zebrała się za zbieranie swoich rzeczy. Najważniejsze jednak było wybrane wczorajszego ranka opakowanie antydepresantów, które złośliwie potoczyło się między kontenery. Widząc „uciekającą” zgubę, Norweżka ruszyła w szaloną pogoń za swoimi lekami.
W chwili, w której trzymała cenne tabletki w dłoniach, usłyszała kroki które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze, dlatego też postanowiła zostać między kontenerami, w ukryciu jakie zapewniała jej panująca wokół ciemność. Tylko szkoda, że głupia czerwona szminka nieostrożnie pozostawiona w miejscu jej dawnego upadku, mogła łatwo zdradzić jej pozycję.
Jimmy Morton obudził się. Z zachodzącego słońca została już tylko kładąca się na horyzoncie smuga koloru gorzkiej pomarańczy. Rozejrzał się po pokoju i stwierdził, że to podła nora.
Zbliżała się szesnasta, łóżko było mokre. Nie zdziwiło go to. Kiedy śpisz dziewiętnaście godzin w objęciach madame Heroin, praktycznie nie sposób się nie zeszczać.
Z załzawionymi oczami, pociągając nosem, powlókł się krokiem zombi do łazienki. Po drodze zrzucił majtki. Pierwszy przystanek zrobił przy przyborach do golenia... ale nie po to, żeby usunąć zarost. Tam był jego sprzęt do ćpania, wraz z oklejonym taśmą woreczkiem śniadaniowym zawierającym parę gramów. To był wręcz odruch by sprawdzić, czy towar jest na swoim miejscu. Torebka była pusta...
Załatwiwszy przegląd zapasów, zwrócił się w stronę sedesu i opróżnił pęcherz z moczu, który się w nim zebrał od czasu nocnego wypadku. Wyszedł z łazienki i wyjrzał przez okno. Parking na dziedzińcu był zupełnie pusty, nie licząc kilku osób stojących przy budzie z hamburgerami. Postanowił najpierw przedłużyć wynajem pokoju. Musiał też zdobyć towar, jednak jak nie znajdziesz dealera w dokach, to słabo się starasz. Kopnął wilgotne majtki w kąt i poszedł się ubrać.
Joe musiał wykazać dzisiaj cierpliwość. Morton nie pokazywał się od kilku tygodni... Jeśli nie pomylił się w obliczeniach powinien lada dzień wyruszyć po zapasy. Nie bez przyczyny przekonał wszystkie źródła by wstrzymały dostawy. Chciał wypłoszyć Jimmiego z kryjówki... I udało mu się.
Zanim dotarli do doków minęło jeszcze więcej czasu. Jim postanowił odwiedzić niemal wszystkie przybytki, które mogły mu zaoferować to co jego zdanie najlepsze dla młodego człowieka. Tania wóda, dziwki i heroina!
Joe nie miał nic przeciwko, to bardzo ułatwi mu spełnienie zadania. Uśmiechnął się chowając do kieszeni numer jednej z kelnerek, dopił drinka i ruszył do wyjścia. Zbliżała się dwunasta.
Jacyś mężczyźni odprowadzili nieprzytomnego chłopaka do drzwi i wyrzucili go z klubu. To oczywiście był Jimmy. Joe powoli podszedł i przykucnął, by dotknąć zimną lufą jego karku. Ręce Jimmiego Mortona obsypała gęsia skórka, włosy stanęły dęba, a powietrze w płucach stało się zbyt ciężkie.
- Wstawaj. - Joe rzucił krótką komendę. Wiedział, że szczeniak go słyszy, bo gdy tylko metal dotknął skóry, z jego ust wyrwał się cichy jęk. - Wstawaj! - warknął i przycisnął broń mocniej. Chłopak zachwiał się, lecz już po chwili stanął na nogi.
Spojrzeli sobie w oczy. Jim był długoletnim ćpunem, który przed dwoma laty przerzucił się na strzykawkę. Był niedożywiony i mocno wychudzony. Podniósł dłonie do ust i powiedział "O Boże!".
- A teraz się odwróć.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie, odwrócił się szybko i zatoczył do tyłu. Joe podtrzymał go i pchnął przyciskając pistolet do pleców. - Powoli Jimmy. - wyszeptał i pchnął go jeszcze mocniej.
Śnieg przestał sypać, a na jego świeżej warstwie słychać było nierówno stawiane kroki Jima i trzymającego go pod ramię Joe. Zatrzymali się tuż przed kontenerami gdzie ukryła się dziewczyna.
- Muszę przyćpać.
- I to mają być twoje ostatnie słowa Jimmy?
Zbliżała się szesnasta, łóżko było mokre. Nie zdziwiło go to. Kiedy śpisz dziewiętnaście godzin w objęciach madame Heroin, praktycznie nie sposób się nie zeszczać.
Z załzawionymi oczami, pociągając nosem, powlókł się krokiem zombi do łazienki. Po drodze zrzucił majtki. Pierwszy przystanek zrobił przy przyborach do golenia... ale nie po to, żeby usunąć zarost. Tam był jego sprzęt do ćpania, wraz z oklejonym taśmą woreczkiem śniadaniowym zawierającym parę gramów. To był wręcz odruch by sprawdzić, czy towar jest na swoim miejscu. Torebka była pusta...
Załatwiwszy przegląd zapasów, zwrócił się w stronę sedesu i opróżnił pęcherz z moczu, który się w nim zebrał od czasu nocnego wypadku. Wyszedł z łazienki i wyjrzał przez okno. Parking na dziedzińcu był zupełnie pusty, nie licząc kilku osób stojących przy budzie z hamburgerami. Postanowił najpierw przedłużyć wynajem pokoju. Musiał też zdobyć towar, jednak jak nie znajdziesz dealera w dokach, to słabo się starasz. Kopnął wilgotne majtki w kąt i poszedł się ubrać.
Joe musiał wykazać dzisiaj cierpliwość. Morton nie pokazywał się od kilku tygodni... Jeśli nie pomylił się w obliczeniach powinien lada dzień wyruszyć po zapasy. Nie bez przyczyny przekonał wszystkie źródła by wstrzymały dostawy. Chciał wypłoszyć Jimmiego z kryjówki... I udało mu się.
Zanim dotarli do doków minęło jeszcze więcej czasu. Jim postanowił odwiedzić niemal wszystkie przybytki, które mogły mu zaoferować to co jego zdanie najlepsze dla młodego człowieka. Tania wóda, dziwki i heroina!
Joe nie miał nic przeciwko, to bardzo ułatwi mu spełnienie zadania. Uśmiechnął się chowając do kieszeni numer jednej z kelnerek, dopił drinka i ruszył do wyjścia. Zbliżała się dwunasta.
Jacyś mężczyźni odprowadzili nieprzytomnego chłopaka do drzwi i wyrzucili go z klubu. To oczywiście był Jimmy. Joe powoli podszedł i przykucnął, by dotknąć zimną lufą jego karku. Ręce Jimmiego Mortona obsypała gęsia skórka, włosy stanęły dęba, a powietrze w płucach stało się zbyt ciężkie.
- Wstawaj. - Joe rzucił krótką komendę. Wiedział, że szczeniak go słyszy, bo gdy tylko metal dotknął skóry, z jego ust wyrwał się cichy jęk. - Wstawaj! - warknął i przycisnął broń mocniej. Chłopak zachwiał się, lecz już po chwili stanął na nogi.
Spojrzeli sobie w oczy. Jim był długoletnim ćpunem, który przed dwoma laty przerzucił się na strzykawkę. Był niedożywiony i mocno wychudzony. Podniósł dłonie do ust i powiedział "O Boże!".
- A teraz się odwróć.
Chłopak posłusznie wykonał polecenie, odwrócił się szybko i zatoczył do tyłu. Joe podtrzymał go i pchnął przyciskając pistolet do pleców. - Powoli Jimmy. - wyszeptał i pchnął go jeszcze mocniej.
Śnieg przestał sypać, a na jego świeżej warstwie słychać było nierówno stawiane kroki Jima i trzymającego go pod ramię Joe. Zatrzymali się tuż przed kontenerami gdzie ukryła się dziewczyna.
- Muszę przyćpać.
- I to mają być twoje ostatnie słowa Jimmy?
I to mają być twoje ostatnie słowa, Jimmy?
W jednej chwili oddech Ingrid stał się płytszy, czuła jak krew pulsuje w jej żyłach, a przyśpieszone bicie jej serca zdawało się być tak głośne, że dwójka mężczyzn stojąca nieopodal mogłaby je bez problemu usłyszeć. Żołądek kobiety nieprzyjemnie się skurczył, a chuda dłoń zmuszona była znaleźć oparcie w postaci zimnej metalowej ściany kontenera. Ale czy można nazwać to uczucie strachem? U osoby, która w przeszłości dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo?
Był to raczej rodzaj niezdrowej ekscytacji; oto miała do czynienia z czymś, o czym od dawna czytała w książkach, o czym słuchała z zapartym tchem na wykładach, czego efekt będzie oglądać jeśli uda jej się dostać pracę w wydziale zabójstw. Na podstawie tego, w jaki sposób zostały zostawione zwłoki i inne ślady obok nich, będzie tworzyć modus operandi, by dowiedzieć się kim był człowiek, który właśnie mierzył z broni do nastolatka. Miała go na wyciągnięcie ręki. Czyż to nie fascynujące?
Ale nie mogła pozwolić na to, by zginął drugi człowiek. Nieważne, że był ćpunem, gwałcicielem, czy innym mordercą. I choć naprawdę interesowały ją ludzkie zwłoki (cóż, chyba można oficjalnie uznać, że ta dziewczyna jest nienormalna, ale spokojnie — już leczyła się psychiatrycznie), to dopóki były one żywym człowiekiem, należała im się ochrona.
Z niedowładem ręki nie miała raczej szans, by wygrać w bezpośrednim starciu z rosłym i do tego uzbrojonym mężczyzną. Jednocześnie czuła, że jeśli niczego nie zrobi, ten chłopak może umrzeć, a tego Ingrid nie wybaczyłaby sobie do końca swojego życia. Mając świadomość, że kompletnie się naraża, wolnym krokiem wyszła spomiędzy kontenerów. Sprawiała wrażenie spokojnej, choć w środku targały nią silne emocje.
— Nie radzę. — powiedziała zbliżając się do obu mężczyzn. Pomijając fakt, że dała tym pokaz braku instynktu samozachowawczego (w sumie, to w wypadku swojej śmierci bardziej byłoby jej szkoda swojego kota, niż siebie), to, jeśli Joe nie wymierzył w jej stronę, podeszła całkiem blisko potencjalnego mordercy. Oby tylko Jimmy zwietrzył okazję i uciekł.
W jednej chwili oddech Ingrid stał się płytszy, czuła jak krew pulsuje w jej żyłach, a przyśpieszone bicie jej serca zdawało się być tak głośne, że dwójka mężczyzn stojąca nieopodal mogłaby je bez problemu usłyszeć. Żołądek kobiety nieprzyjemnie się skurczył, a chuda dłoń zmuszona była znaleźć oparcie w postaci zimnej metalowej ściany kontenera. Ale czy można nazwać to uczucie strachem? U osoby, która w przeszłości dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo?
Był to raczej rodzaj niezdrowej ekscytacji; oto miała do czynienia z czymś, o czym od dawna czytała w książkach, o czym słuchała z zapartym tchem na wykładach, czego efekt będzie oglądać jeśli uda jej się dostać pracę w wydziale zabójstw. Na podstawie tego, w jaki sposób zostały zostawione zwłoki i inne ślady obok nich, będzie tworzyć modus operandi, by dowiedzieć się kim był człowiek, który właśnie mierzył z broni do nastolatka. Miała go na wyciągnięcie ręki. Czyż to nie fascynujące?
Ale nie mogła pozwolić na to, by zginął drugi człowiek. Nieważne, że był ćpunem, gwałcicielem, czy innym mordercą. I choć naprawdę interesowały ją ludzkie zwłoki (cóż, chyba można oficjalnie uznać, że ta dziewczyna jest nienormalna, ale spokojnie — już leczyła się psychiatrycznie), to dopóki były one żywym człowiekiem, należała im się ochrona.
Z niedowładem ręki nie miała raczej szans, by wygrać w bezpośrednim starciu z rosłym i do tego uzbrojonym mężczyzną. Jednocześnie czuła, że jeśli niczego nie zrobi, ten chłopak może umrzeć, a tego Ingrid nie wybaczyłaby sobie do końca swojego życia. Mając świadomość, że kompletnie się naraża, wolnym krokiem wyszła spomiędzy kontenerów. Sprawiała wrażenie spokojnej, choć w środku targały nią silne emocje.
— Nie radzę. — powiedziała zbliżając się do obu mężczyzn. Pomijając fakt, że dała tym pokaz braku instynktu samozachowawczego (w sumie, to w wypadku swojej śmierci bardziej byłoby jej szkoda swojego kota, niż siebie), to, jeśli Joe nie wymierzył w jej stronę, podeszła całkiem blisko potencjalnego mordercy. Oby tylko Jimmy zwietrzył okazję i uciekł.
Człowiek, który przyciskał broń do klatki piersiowej nastolatka nie poruszył się nawet o cal.
Słowa, które rozbrzmiały w śnieżnobiałej ciszy, nie zrobiły na nim tak dużego wrażenia, w przeciwieństwie do Jimmyego. Pęcherz chłopaka został całkowicie opróżniony, a wokół jego stóp powstała parująca kałuża.
- Biedaczysko... Siadaj! - odezwał się do chłopaka Joe udając współczucie, lecz zaraz paskudnie się skrzywił. Pchnął chłopaka na ziemię. Jim upadł i posłusznie spełnił prośbę swojego niedoszłego zabójcy. Usiadł w kałuży własnych szczyn ze skrzyżowanymi rękoma na piersi i czekał na dalsze rozkazy. Umysły takie jak ten nie są zbyt lotne...
Joe odwrócił się w kierunku kobiety i uśmiechnął się w swoim czarującym uśmiechem. Schował pistolet do kieszeni i pokazał, że ma puste ręce. Przybrał swój najbardziej kojący głos... tak naprawdę był wściekły.
- Nie wiem, kim Pani jest... - zaczął powoli, jednocześnie zerkając na Jima – i jak długo się chowasz i ile usłyszałaś... – przeszedł do niej na Ty zaostrzając ton – ale radzę jak najszybciej opuścić to miejsce.
Słowa, które rozbrzmiały w śnieżnobiałej ciszy, nie zrobiły na nim tak dużego wrażenia, w przeciwieństwie do Jimmyego. Pęcherz chłopaka został całkowicie opróżniony, a wokół jego stóp powstała parująca kałuża.
- Biedaczysko... Siadaj! - odezwał się do chłopaka Joe udając współczucie, lecz zaraz paskudnie się skrzywił. Pchnął chłopaka na ziemię. Jim upadł i posłusznie spełnił prośbę swojego niedoszłego zabójcy. Usiadł w kałuży własnych szczyn ze skrzyżowanymi rękoma na piersi i czekał na dalsze rozkazy. Umysły takie jak ten nie są zbyt lotne...
Joe odwrócił się w kierunku kobiety i uśmiechnął się w swoim czarującym uśmiechem. Schował pistolet do kieszeni i pokazał, że ma puste ręce. Przybrał swój najbardziej kojący głos... tak naprawdę był wściekły.
- Nie wiem, kim Pani jest... - zaczął powoli, jednocześnie zerkając na Jima – i jak długo się chowasz i ile usłyszałaś... – przeszedł do niej na Ty zaostrzając ton – ale radzę jak najszybciej opuścić to miejsce.
Debil. No kurwa debil.
O ile Ingrid wychodziła z założenia, że damy nie klną, tak nie mogła się oprzeć pokusie i zrobić to choć w myślach na widok chłopaka, który zamiast skorzystać z chwilowej nieuwagi swojego niedoszłego zabójcy i uciec, wolał grzecznie słuchać się jego poleceń. Naprawdę?! To Ingrid ryzykowała swoje życie zaczepiając faceta z bronią, a dzieciak zsikał się w spodnie zamiast próbować wykorzystać sytuację na swoją korzyść?!
Nie o taką Kanadę nic nie robiła.
Gdy Joe schował broń, poziom zmieszania rudowłosej sięgnął zenitu. Co tu się właśnie wyrabiało? Czyżby mężczyzna spanikował przez obecność świadka? Czymkolwiek motywowane były jego działania, pozwoliły Ingrid na samobójcze zmniejszenie dzielącej ich odległości. Zatrzymała się niespełna metr przed Giovano, który, jeśli nie miał upośledzonego zmysłu powonienia, mógł wyczuć delikatny zapach jej konwaliowych perfum. Różnica wzrostu pomiędzy tą dwójką była naprawdę niewielka, toteż Trost bez problemu mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
— Nie. — odpowiedziała z tym samym spokojem. Jej opanowanie było dość niepokojące, biorąc pod uwagę to, w jakiej sytuacji właśnie się znalazła. Czy nikt jej nie powiedział, że nie stawia się komuś, kto ma nad tobą fizyczną przewagę? Przygryzła lekko wargę pomalowaną czerwoną szminką i założyła kosmyk targanych nadmorskim wiatrem włosów za ucho. — Nie zamierzam przyłożyć ręki do tego, co zamierzasz zrobić. A zostawienie cię samego z tym dzieciakiem to nic innego, jak współudział.
Biedny Joe. Dwóch ciał ciężej się pozbyć.
O ile Ingrid wychodziła z założenia, że damy nie klną, tak nie mogła się oprzeć pokusie i zrobić to choć w myślach na widok chłopaka, który zamiast skorzystać z chwilowej nieuwagi swojego niedoszłego zabójcy i uciec, wolał grzecznie słuchać się jego poleceń. Naprawdę?! To Ingrid ryzykowała swoje życie zaczepiając faceta z bronią, a dzieciak zsikał się w spodnie zamiast próbować wykorzystać sytuację na swoją korzyść?!
Nie o taką Kanadę nic nie robiła.
Gdy Joe schował broń, poziom zmieszania rudowłosej sięgnął zenitu. Co tu się właśnie wyrabiało? Czyżby mężczyzna spanikował przez obecność świadka? Czymkolwiek motywowane były jego działania, pozwoliły Ingrid na samobójcze zmniejszenie dzielącej ich odległości. Zatrzymała się niespełna metr przed Giovano, który, jeśli nie miał upośledzonego zmysłu powonienia, mógł wyczuć delikatny zapach jej konwaliowych perfum. Różnica wzrostu pomiędzy tą dwójką była naprawdę niewielka, toteż Trost bez problemu mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
— Nie. — odpowiedziała z tym samym spokojem. Jej opanowanie było dość niepokojące, biorąc pod uwagę to, w jakiej sytuacji właśnie się znalazła. Czy nikt jej nie powiedział, że nie stawia się komuś, kto ma nad tobą fizyczną przewagę? Przygryzła lekko wargę pomalowaną czerwoną szminką i założyła kosmyk targanych nadmorskim wiatrem włosów za ucho. — Nie zamierzam przyłożyć ręki do tego, co zamierzasz zrobić. A zostawienie cię samego z tym dzieciakiem to nic innego, jak współudział.
Biedny Joe. Dwóch ciał ciężej się pozbyć.
Na świecie żyją ludzie, którzy bez końca będą wam opiewać uroki morskich podróży. Opowiedzą o słońcu zachodzącym nad błękitną taflą morza, o łagodnym kołysaniu fal i o bryzie, która zostawia na twarzy delikatny przyjemny deszczyk morskiej wody... Joe znał prawdę z doświadczenia i wiedział, że morze nie jest, ani niebieskiego, ani zielonego koloru, natomiast przypomina wodę, która została w wiadrze po umyciu bardzo brudnej podłogi... Kiedy zrywa się większa fala, człowiek czuje się, jakby w balansowaniu i utrzymaniu równowagi pomagały mu kopniaki wycelowane w żołądek. I przede wszystkim wiedział, że na twarzy człowieka stojącego nad wodą nie zostają miłe, ciepłe kropelki. Zostajesz wychłostany lodowatymi bryzgami, które przemaczają ci ubranie.
Już od jakiegoś czasu przebywali na zewnątrz, a temperatura stawała się coraz niższa. Sam po mimo puchowej kurtki odczuwał zimny wiatr idący od strony oceanu. Sytuacja z minuty na minutę stawała się trudniejsza.
Jimmy zaczął dygotać, nie było w tym nic dziwnego, jedynie dobry, stary objaw świadczący o tym, że musiał dostać małe co nieco i oczywiście, że było mu zimno. Nie odrywając spojrzenia wycelowanego w oczy kobiety, odwrócił się do młodzieńca i przykucnął przy nim. Jimmy oddychał ciężko i chrapliwie.
- Domyślam się. - odpowiedział Ingrid i wpatrzył się w opuchniętą twarz chłopaka lekko przekrzywiając głowę w prawo. Tamten spoglądał wielkimi, cielęcymi oczami to na dziewczynę to na Joe. - Mam nadzieję, że masz prawdziwe zęby rekina. - odparł lekceważąco i protekcjonalnie, nie musiał się bać, że urazi kobietę. To Joe był tutaj rekinem. Zawiesił ciężkie spojrzenie na chłopaku i głęboko westchnął. - Zaraz będziesz w domu – dodał łagodnym tonem – Jeszcze trochę cierpliwości... - posłał Ingrid kolejne spojrzenie i uśmiechnął się wkładając dłoń do kieszeni.
Już od jakiegoś czasu przebywali na zewnątrz, a temperatura stawała się coraz niższa. Sam po mimo puchowej kurtki odczuwał zimny wiatr idący od strony oceanu. Sytuacja z minuty na minutę stawała się trudniejsza.
Jimmy zaczął dygotać, nie było w tym nic dziwnego, jedynie dobry, stary objaw świadczący o tym, że musiał dostać małe co nieco i oczywiście, że było mu zimno. Nie odrywając spojrzenia wycelowanego w oczy kobiety, odwrócił się do młodzieńca i przykucnął przy nim. Jimmy oddychał ciężko i chrapliwie.
- Domyślam się. - odpowiedział Ingrid i wpatrzył się w opuchniętą twarz chłopaka lekko przekrzywiając głowę w prawo. Tamten spoglądał wielkimi, cielęcymi oczami to na dziewczynę to na Joe. - Mam nadzieję, że masz prawdziwe zęby rekina. - odparł lekceważąco i protekcjonalnie, nie musiał się bać, że urazi kobietę. To Joe był tutaj rekinem. Zawiesił ciężkie spojrzenie na chłopaku i głęboko westchnął. - Zaraz będziesz w domu – dodał łagodnym tonem – Jeszcze trochę cierpliwości... - posłał Ingrid kolejne spojrzenie i uśmiechnął się wkładając dłoń do kieszeni.
Wyglądało na to, że niska temperatura w ogóle nie działała na Ingrid. Stała w miejscu niewzruszona, gdy nadmorski wiatr niszczył jej starannie upiętego rankiem koka, smagał blade policzki przyprószone piegami i szarpał rozpiętą kurtką. Nie zamierzała odpuszczać, nawet jeśli jej działania miały być dla niej tragiczne w skutkach. Czy można to nazwać trzecią próbą samobójczą w jej życiu?
Zignorowała jego słowa. Słowne bitwy nie były dla niej. Żadne bitwy nie były, a mimo to nie potrafiła tak po prostu zostawić ich samych. Czuła, że musi coś zrobić, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką miałaby zrobić w życiu. Przynajmniej nie miałaby wyrzutów sumienia, że nie spróbowała pomóc chłopakowi. Nawet jeśli był staczającym się na dno ćpunem.
— Zostaw tego chłopaka w spokoju. — nie wyglądało na to, by Norweżka miała dać za wygraną. Zbliżyła się jeszcze do mężczyzny, a jej prawa dłoń zacisnęła się na ramieniu Joe. — Cokolwiek ten dzieciak ci zrobił, nie warto. Nie ma zbrodni doskonałych.
Nie próbowała mu nawet mówić o tym, że życie to wartość, którą trzeba chronić. Wątpiła, by do umysłu ogarniętego nienawiścią (tak przynajmniej wywnioskowała) docierały argumenty o miłości wobec bliźniego, ale miała nadzieję, że ten o konsekwencjach prawnych już jakoś wpłynie na mężczyznę. Wszakże nie miała pojęcia, że ma do czynienia z płatnym zabójcą. Chociaż nawet gdyby o tym wiedziała, wciąż byłaby zdania, że któregoś dnia może mu się powinąć noga.
— Jimmy, chodźmy do mnie. — zwróciła się do przerażonego chłopaka, wyciągając do niego rękę. Wysiliła się nawet na uśmiech, by jakoś zdobyć jego zaufanie. W rzeczywistości zabieranie ćpuna na głodzie do swojego mieszkania to ostatnie, na co miało ochotę. Planowała go odstawić do najbliższego szpitala i zgłosić całe zajście na policje. Tak na wszelki wypadek.
Zignorowała jego słowa. Słowne bitwy nie były dla niej. Żadne bitwy nie były, a mimo to nie potrafiła tak po prostu zostawić ich samych. Czuła, że musi coś zrobić, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką miałaby zrobić w życiu. Przynajmniej nie miałaby wyrzutów sumienia, że nie spróbowała pomóc chłopakowi. Nawet jeśli był staczającym się na dno ćpunem.
— Zostaw tego chłopaka w spokoju. — nie wyglądało na to, by Norweżka miała dać za wygraną. Zbliżyła się jeszcze do mężczyzny, a jej prawa dłoń zacisnęła się na ramieniu Joe. — Cokolwiek ten dzieciak ci zrobił, nie warto. Nie ma zbrodni doskonałych.
Nie próbowała mu nawet mówić o tym, że życie to wartość, którą trzeba chronić. Wątpiła, by do umysłu ogarniętego nienawiścią (tak przynajmniej wywnioskowała) docierały argumenty o miłości wobec bliźniego, ale miała nadzieję, że ten o konsekwencjach prawnych już jakoś wpłynie na mężczyznę. Wszakże nie miała pojęcia, że ma do czynienia z płatnym zabójcą. Chociaż nawet gdyby o tym wiedziała, wciąż byłaby zdania, że któregoś dnia może mu się powinąć noga.
— Jimmy, chodźmy do mnie. — zwróciła się do przerażonego chłopaka, wyciągając do niego rękę. Wysiliła się nawet na uśmiech, by jakoś zdobyć jego zaufanie. W rzeczywistości zabieranie ćpuna na głodzie do swojego mieszkania to ostatnie, na co miało ochotę. Planowała go odstawić do najbliższego szpitala i zgłosić całe zajście na policje. Tak na wszelki wypadek.
Joe włożył dłoń do kieszeni, ponieważ tam spoczywała schowana przez niego broń. Słowa o powrocie do domu miały poprzedzać wyrok.
Jimmy zaczął drżeć jeszcze mocniej i ulokował spojrzenie niewidzących oczu w pistolecie, którego kształt rysował się pod materiałem kurtki. Przyśpieszony puls był jedynym co słyszał.
Pomyślał, że nie jest gotów na śmierć.
Dotyk jej ręki.... Wzdrygnął się jak tylko to zrobiła i wstał na równe nogi. Widząc jak wyciąga rękę i próbuje namówić chłopaka do wstania, poczuł, że wpada w szał. Dla Joe ludzkie życie było towarem na sprzedaż, natomiast ONA nieopatrznie towar ten chciała ukraść, zamiast wytargować za niego jak najwyższą cenę.
Wyprostował ramie, odciągnął zamek i wycelował lufę swojego TT – 33 prosto w twarz Ingrid.
- Odsuń się. - warknął, by jak najszybciej odsunęła się od Jimma, przykładając pistolet do jej skroni.
Jimmy zaczął drżeć jeszcze mocniej i ulokował spojrzenie niewidzących oczu w pistolecie, którego kształt rysował się pod materiałem kurtki. Przyśpieszony puls był jedynym co słyszał.
Pomyślał, że nie jest gotów na śmierć.
Dotyk jej ręki.... Wzdrygnął się jak tylko to zrobiła i wstał na równe nogi. Widząc jak wyciąga rękę i próbuje namówić chłopaka do wstania, poczuł, że wpada w szał. Dla Joe ludzkie życie było towarem na sprzedaż, natomiast ONA nieopatrznie towar ten chciała ukraść, zamiast wytargować za niego jak najwyższą cenę.
Wyprostował ramie, odciągnął zamek i wycelował lufę swojego TT – 33 prosto w twarz Ingrid.
- Odsuń się. - warknął, by jak najszybciej odsunęła się od Jimma, przykładając pistolet do jej skroni.
Co czują ludzie, którym przykłada się lufę do skroni? Strach? Rozpacz? Jak się zachowują? Posłusznie wykonują wszystkie polecenia, błagając o oszczędzenie życia? Czy może w ostatnim momencie unoszą się dumą, by umrzeć ze świadomością, że nikomu się nie uległo? Ingrid była inna niż reszta ludzi. Jej serce gwałtownie przyśpieszyło, a źrenice rozszerzyły jak nigdy dotąd, jednak nie ze strachu. Przez jej ciało przeszedł dreszcz podniecenia, nagły skok adrenaliny wywołał coś, czego od czterech lat nie potrafili w niej obudzić jej psychiatrzy — po raz pierwszy poczuła, że naprawdę żyje. Ponad 1400 dni otępienia w depresji, prób terapii i faszerowania się lekami, podczas gdy wystarczyło dostarczyć jej mocnych wrażeń.
Ze zgrozą odkryła, że chyba brakuje jej instynktu samozachowawczego.
— Fascynujące... — wymamrotała szukając wzroku Joe'go, jednocześnie nie ruszając się z miejsca. Jeśli chciał ją zabić, to niech zrobi to patrząc prosto w jej oczy. Bo bardziej niż to, jak powinni się zachowywać normalni ludzie w podobnej sytuacji, interesowało ją co czuje człowiek, który za chwilę ma pociągnąć za spust.
Ze zgrozą odkryła, że chyba brakuje jej instynktu samozachowawczego.
— Fascynujące... — wymamrotała szukając wzroku Joe'go, jednocześnie nie ruszając się z miejsca. Jeśli chciał ją zabić, to niech zrobi to patrząc prosto w jej oczy. Bo bardziej niż to, jak powinni się zachowywać normalni ludzie w podobnej sytuacji, interesowało ją co czuje człowiek, który za chwilę ma pociągnąć za spust.
Broń przy skroni budzi na ogół sprzeczne uczucia. Z jednej strony strach, a z drugiej fascynację.
Te drugie potwierdziło się w wypowiedzianych przez Ingrid słowach.
Patrzył jej prosto w oczy. Utrzymanie kontaktu wzrokowego do chwili pociągnięcia za spust... uwielbiał to.
"Fascynujące"...
Wyraz twarzy Joe zmienił się na ułamek sekundy, rzucił szybkie zerknięcie na Jimmie'go i znów jego oczy utkwiły w dziewczynie. Miała w sobie coś nieludzko pięknego: twarz oraz oczy połyskujące najgłębszym złotem.
- Tak fascynujące... - zgodził się z nią, opuścił rękę z bronią, uśmiechnął się szeroko i z odgłosem nabierania powietrza w płuca wyrżnął rękojeścią w tył głowy.
Odwrócił się do Jimm'ego.
- W końcu jesteśmy sami. - wyszczerzył zęby.
Morderstwo było niekiedy jedynym sposobem, by utrzymać się na fali. Stanowiło broń ostateczną.
Nikt nie był pod tym względem nietykalny. Nikt. Tak samo syn Johnny'ego Siciliano i chyba tylko ze względu na niego pozwolono mu dożyć do tej własnie chwili. Dzieciak zadarł z nie tymi co trzeba i nawet nie przyszło do głowy, że ktoś go w końcu rąbnie... Może i przyszło, ale dopiero wtedy, gdy stanął twarzą w twarz z przyszłym zabójcą. Nikt z tych, co już nie żyją, nie mógł pojąć reguł gry. I Jimmy też nie mógł ich pojąć, aż do końca, kiedy dostał z bliska dwie kule prosto w serce. Joe nie tknął twarzy chłopaka, ażeby na pogrzebie trumna mogła pozostać otwarta.
[z/t razem z nieprzytomną Ingrid]
Te drugie potwierdziło się w wypowiedzianych przez Ingrid słowach.
Patrzył jej prosto w oczy. Utrzymanie kontaktu wzrokowego do chwili pociągnięcia za spust... uwielbiał to.
"Fascynujące"...
Wyraz twarzy Joe zmienił się na ułamek sekundy, rzucił szybkie zerknięcie na Jimmie'go i znów jego oczy utkwiły w dziewczynie. Miała w sobie coś nieludzko pięknego: twarz oraz oczy połyskujące najgłębszym złotem.
- Tak fascynujące... - zgodził się z nią, opuścił rękę z bronią, uśmiechnął się szeroko i z odgłosem nabierania powietrza w płuca wyrżnął rękojeścią w tył głowy.
Odwrócił się do Jimm'ego.
- W końcu jesteśmy sami. - wyszczerzył zęby.
Morderstwo było niekiedy jedynym sposobem, by utrzymać się na fali. Stanowiło broń ostateczną.
Nikt nie był pod tym względem nietykalny. Nikt. Tak samo syn Johnny'ego Siciliano i chyba tylko ze względu na niego pozwolono mu dożyć do tej własnie chwili. Dzieciak zadarł z nie tymi co trzeba i nawet nie przyszło do głowy, że ktoś go w końcu rąbnie... Może i przyszło, ale dopiero wtedy, gdy stanął twarzą w twarz z przyszłym zabójcą. Nikt z tych, co już nie żyją, nie mógł pojąć reguł gry. I Jimmy też nie mógł ich pojąć, aż do końca, kiedy dostał z bliska dwie kule prosto w serce. Joe nie tknął twarzy chłopaka, ażeby na pogrzebie trumna mogła pozostać otwarta.
[z/t razem z nieprzytomną Ingrid]
John Morton znany jako Johnny Siciliano usłyszał wieści dwie godziny od zgonu syna. Podziękował swojemu rozmówcy i odłożył słuchawkę telefonu, który stał na nocnym stoliku w jego sypialni. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki połknąć dwie aspiryny. Nie pamiętał kiedy ostatnio odczuwał tak mocny ból głowy. Gdy wrócił usiadł ciężko na brzegu łóżka i lekko drżącą dłonią sięgnął do tarczy telefonu.
- Jim nie żyje. - obwieścił zachrypniętym głosem i rozmasował lewą skroń kiwając głową na słowa osoby po drugiej linii - pierdolona Kanada nie pomogła... doki, kontenery. Zróbcie to jak najciszej i najszybciej jak się da. Nie chce żadnych problemów.
Ciało młodego Mortona zostało zabrane około godziny 4.00.
- Jim nie żyje. - obwieścił zachrypniętym głosem i rozmasował lewą skroń kiwając głową na słowa osoby po drugiej linii - pierdolona Kanada nie pomogła... doki, kontenery. Zróbcie to jak najciszej i najszybciej jak się da. Nie chce żadnych problemów.
Ciało młodego Mortona zostało zabrane około godziny 4.00.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach