Anonymous
BOCZNY KORYTARZ NA PARTE
Gość
[LICEUM] Boczny korytarz na parterze
Pią Paź 16, 2015 4:57 pm
Mimo tego, że to jeden ze spokojniejszych korytarzy, jest pełen przepychu. Obrazy wiszą tu równie gęsto co w pozostałych, umilając czas oczekującym tu na lekcje uczniom. Dodatkowo, jest to miejsce rzadko odwiedzane przez nauczycieli. Pewnie dlatego, że tłum uczniów zgromadzonych na głównym korytarzu bardzo rzadko się rozstępuje, aby przepuścić kogoś do tej odnogi.


Wayland starała się bardzo, żeby na początku nie zaniżać sobie frekwencji. Naprawdę wolała wykorzystać to, że lekcje były póki co luźne i nie wymagały wiele więcej ponad to, żeby na nich siedzieć. Ale nauczyciele czytali jej zasady bezpieczeństwa czwarty rok z rzędu i naprawdę musiała się spiąć, żeby się nie zrywać. Wystarczy jej już słuchania o rodzajach wyjść ewakuacyjnych, przecież i tak wiedzieli, gdzie są wszystkie. W tym kraju ćwiczenia z ewakuacji robiło się tak często, że Ray korzystała z każdego już co najmniej po kilkanaście razy. I to tylko licząc te legalne przypadki!
Jakoś zmusiła się, żeby wysiedzieć pierwsze planowe cztery lekcje na dupsku. Każdy z nauczycieli na widok jej białych kłaków robił coś w stylu: "o, panna Wayland, a co to za okazja?". Krew się w niej gotowała, jak to słyszała i miała ochotę splunąć w ryj tym pewnym siebie belfrom, którzy za jakiś tydzień zamiast markerami, zaczną w klasę 4-B rzucać krzesłami, jak nie całymi ławkami. No, ale wracając - do czwartej godziny siedziała, ale na piątej już jej się nie chciało. Do parku koło szkoły wyszła na przerwie wraz z tłumem uczniów, nikt więc jej kurwa nie mógł zarzucić, że coś planuje. A że wniosek byłby prawdziwy - ej, spekulacje i łapanie jej na gorącym uczynku to są dwa rozbieżne tematy. Zanim jeszcze opuściła mury szkoły wyjęła papierosy i zaczęła bawić się zapalniczką, nie bardzo przejmując się obowiązującym zakazem. Póki go nie podpaliła, gestapowcy nauczyciele nie mieli o co pruć mordy.
Jak wyszła, to szybko nawinął jej się jakiś paniczyk pod łokieć. Ej, dzisiaj byli jacyś mniej wkurwiający. Zamiast go strącić z drogi, zwyczajnie go ominęła, głęboko się zaciągając. "Ja pierdolę, jaki ten tani szajs jest chujowy." - pomyślała, wydychając dym. Na dworze została, zastanawiając się, co ma niby dzisiaj robić, skoro żaden z jej kolesi nie miał dzisiaj wolnego w robocie. Szybko padło na kosza. Ej, ktoś sądził, że będzie inaczej?
I jak już ostatnia, siódma godzina się skończyła, włożyła słuchawki na uszy i poszła w stronę skrzydła sportowego. Uwielbiała te nienawistne spojrzenia księżniczek z klasy A, kiedy na nią patrzyły. Uwielbiała, jak sądziły, że nic nie słyszy i ich relacje, kiedy zdejmowała słuchawki i spokojnie pytała, czy mają jakiś problem.
Nie miały problemów. Nigdy. Może Wayland powinna być psychologiem?
W końcu włączyła muzykę - tym razem padło na Driicky'ego Grahama. Chód dziewczyny szybko dostosował się do rytmu piosenki. Szła tak chwilę, z rękami wciśniętymi w kieszenie bluzy i powtarzała w głowie tekst, kiedy zatrzymała się przed jedną z odnóg korytarza. Zazwyczaj nie zwracała uwagi na te rameczki, którymi obwieszone były ściany. Ale w tym miejscu zawsze był taki jeden obrazek, gdzie stała laska w poniszczonej sukience i z cycem na wierzchu. Ray za choinkę nie wiedziała, co on miał symbolizować. Teraz, kiedy nie było tu tych wszystkich knypasów, mogła spokojnie do tej obramowanej ramki podejść i ją obczaić jak człowiek. No i stanęła przed nią, patrzyła chwilę, zastanawiając się nad tym. Zdjęła nawet słuchawki, żeby tekst piosenki nie zakłócał jej myśli. Nieważne, jak mądrze i konesersko się teraz prezentowała - z takiej odległości ten obraz był jeszcze mnie jasny, niż z daleka. Wayland prychnęła, opierając dłonie na biodrach i rozglądając się. Może jakiś bogaty dzieciak się tu gdzieś kręcił i by jej wyjaśnił, co to ma niby symbolizować?
Anonymous
Gość
Gość
Szedł powoli, kołysząc plecakiem, który nadawał rytm jego niezgrabnym i niemiarowym krokom - którego z wiadomego tylko jemu powodu nie założył na plecy, gapiąc się w ścianę po jego prawej stronie i sunąc wzrokiem po wywieszonych tam obrazach. Nie wyglądał przy tym jak osoba nimi zainteresowana, bardziej jak ktoś kto znalazł punkt zaczepienia dla oczu, dzięki czemu mógł spokojnie odpłynąć w zamyśleniu. Dzisiejszy dzień dał mu trochę do myślenia, przede wszystkim dlatego że dowiedział się o rychłym przyjeździe młodszej siostry, ale i dlatego że nie spodziewał się po nauczycielce od francuskiego, że potrafi biegać. Był trochę rozczarowany, bo kiedy już mu to zaprezentowała był zmuszony przed nią uciekać, a będąc ze sobą szczerym bardzo chciałby zobaczyć w jaki sposób robią to ludzie jej wagi – na oko trzykrotnej Barnabyego. Jak wiadomo nie często dawał nauczycielom powód do biegu, ale ostatni temat z francuskiego uznał za tak bezwartościowy i niegodny jego uwagi, że po 10-ciu minutach lekcji wstał i założywszy plecak otworzył okno przy którym siedział i po prostu przez nie wyskoczył. Wtedy jeszcze pozostawił całą klasę wraz z nauczycielką w szoku (bo kto spodziewałby się takiej akcji po piątkowym Barnabym?), ale dzisiaj kiedy uznał, że może wyjść drzwiami został zaskoczony nieplanowanym, musowym biegiem. Jako człowiek chory na astmę i w ogóle nie stworzony do tego żeby wykonywać jakąkolwiek pracę fizyczną, w pierwszym momencie chciał z nią wrócić do klasy, ale przez nagły skok adrenaliny rzeczywiście jej uciekł. Do tej pory nurtowało go dlaczego taka sytuacja w ogóle miała się prawo wydarzyć. Dlaczego nauczycielka chora na otyłość i francuski miała w swojej misji utrzymanie na swojej lekcji wszystkich uczniów. Wyglądało to tak jakby biegła w imię swej godności, jednocześnie jej sobie ujmując, ale jakoś nie potrafił jej tak zdeklasować, zwłaszcza że ją dosyć lubił. Brakowało tu jakiegoś ogniwa, nie wiedział wciąż jakiego. Przemierzając tak korytarz w iście gimbusiarskim stylu starał się je odnaleźć, ale nagle pojawiło się ono przed nim samo, gdy zajrzał przez ramię przyglądającej się obrazowi dziewczynie i zobaczył
- Wolność! – wykrzyknął trochę zażenowany że nie wpadł na to wcześniej. Po prostu wolność uczniów była niewolą dla nauczycieli. Ta głęboka myśl sprawiła, że nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Dopiero wtedy obrócił twarz w stronę wcześniej wspomnianej dziewczyny i jego wzrok pozostał na niej już przez dobrą chwilę. Nie tylko dlatego, że była wyrazista i niepowtarzalna, ale… wydawało mu się że skądś ją kojarzył. Satysfakcja i nowa salwa uwielbienia dla siebie samego sprawiła wzrost śmiałości, dlatego nie przejmował się tą chwilową ciszą i bezceremonialnym wlepianiem w nią gał.
- Ach, to Ty. – ton jego głosu brzmiał raczej na zawiedziony i zniechęcony, choć sam jego operator wydał się dziewczyną nadzwyczaj zainteresowany.
Anonymous
Gość
Gość
Jak ci nagle taki typiarz wrzaśnie nad ramieniem, a ty się tego nie spodziewasz, to chyba naturalne, że pierwsza reakcja to uderzać. Wayland spięła mięśnie, obróciła się, unosząc już nogę, żeby strzelić domniemanego napastnika w parę strategicznych punktów, zdążyła się jednak powstrzymać. Cóż, aż jej się odechciało walić, widząc jakie chucherko ma przed sobą. Zdecydowanie nie szukał problemu, a jeżeli, to albo był jakimś zwalonym masochistą, albo jeszcze bardziej zwalonym samobójcą. W obu przypadkach nie dałaby takiemu w ryj, bo kto chce mieć obitą mordę, to niech nią wali w ściany, a nie zawraca dupę porządnemu człowiekowi.
- Szczawik, ty ogarnięty jesteś? Prawie ci w japę posunęłam. - powiedziała, stając pewnie na nogach. Stworzenie przed nią stojące było niższe i drobniejsze niż ona i jakby takiemu dała, to mógłby polecieć. A tego by nie chciała, nie dzisiaj. Zwłaszcza, że skądś tego gościa kojarzyła, może już się kiedyś widzieli w jakiejś dzielnicy i akurat sprzedał jej jakieś grochy. W sumie wyglądał trochę na takiego, co se w żyłę daje, bo go stać na drogi szajs.
W końcu chwyciła, co on wrzasnął przy jej uchu. Wolność. Zerknęła na obrazek za sobą i w sumie nie widziała powiązania. Stanęła tak, żeby wzrokiem ogarniać zarówno obraz jak i tego młodego i spróbowała wyczaić o czym ten drugi gadał.
- W sensie, że jak se strój upierdoliła, to już wolna jest? - zapytała, kciukiem wskazując na obraz. Pokiwała głową parę razy, chowając dłoń z powrotem do kieszeni. Nie no, jakby się uprzeć, to to mogła być jakaś wolność, możliwość latania tak po świecie. Ale że jej psy nie zgarnęły, to trochę dziwne. Może jakiś festiwal czy inne gówno było, to każdy tak chodził?
Spojrzała na typa i przyuważyła, że on się na nią gapi. Nie była jednak pewna, czy to ten rodzaj uwagi, który chciała zdobyć, czy miał jakiś problem. Z szybszym podjęciem decyzji przyszedł on sam, stwierdzając dość oczywisty fakt, że to ona. No jasne, że ona, a kto inny? Tylko ona se tak mogła bansować po korytarzach, wszyscy ci wigga mogli jej co najwyżej naskoczyć. A jak spróbują to albo sama ich uziemi, albo sprosi koleżków i tyle będzie z tych pseudo odważnych białasów.
- No ja. A co, jakiś masz ze mną, kurwa, problem? - zapytała, zaplatając ramiona na piersi, bo aż jej się graby rwały, co by go za ten bogaty fraczek złapać i pytaniom poddać. Ej, ona była agresywna, ale ten młody ma jeszcze szansę się zrehabilitować. Ulgowo, bo skądś go znała. I chociaż był bogatym, białym szczawiem, jeżeli go znała, a on przed nią nie spieprzał, podnosząc kurz, to musiała go za coś szanować. Albo przynajmniej olewać, czyli, że nie był na tyle spierdoliną społeczną, żeby go do ziemi przyrównać.
Anonymous
Gość
Gość
Gwałtowna reakcja dziewczyny sprawiła, że "szczawik" automatycznie wykonał perfekcyjny unik. Czas reakcji - no nikt się przyczepi, idealny. Znaczy, w zasadzie to nie wiadomo czy był tak perfekcyjny jak mu się to wydawało, bo koniec końców do niego w ogóle nie doszło, ale trzeba przyznać że cała ta, trwająca zaledwie chwilę sytuacja ani trochę nie wpłynęła na jego całkiem dobry humor. Ewentualnie trochę mu go jeszcze poprawiła. Kiedy akcja trochę opadła, a Barnaby wiedział że już nie musi się martwić o pysk, uśmiechnął się szeroko i głośno zaśmiał. Reakcja dziewczyny była idealna. Wręcz zachwyciła go swoją prostotą, tym bardziej w połączeniu z tekstem który poleciał tuż po wymachu nogą.
- Sorry. - odbąknął ze spuszczoną głową, bo w ten sposób łatwiej było mu poprawić loki. Dziewczyna najprawdopodobniej nie mogła widzieć wtedy jego ust, chociaż i tak z samego głosu słychać było że wciąż się uśmiecha. - Następnym razem jakoś Cię uprzedzę że stoję w pobliżu.
Nim jeszcze zdążył się wyprostować został potraktowany kolejnym ciosem, tym razem dotyczącym obrazu któremu oboje się przed chwilą przyglądali. Nie śmiał się, chyba. W każdym razie potrzebował jeszcze kilku sekund, aż wyprostował się i z zupełnie poważną miną spojrzał na dziewczynę, a potem znów na obraz.
- Lubię Twoją interpretację. - odparł możliwie jak najpoważniej, nie dając nawet drgnąć kącikom ust. To było wszystko co miał do powiedzenia na ten temat, nie chciał przecież kalać biednej nigeryjki nudnymi objaśnieniami, zresztą miał wrażenie że i tak nie chciałaby o tym słuchać, nawet jeśli to ona była tą która o to zapytała. Nie wspominając już o tym, że zwyczajnie nie chciało mu się nad tym rozwodzić, bo za obrazem jakoś nadzwyczajnie nie szalał. ...chociaż sama wizja takiej wolności sprawiła, że wyobraził ją sobie dwa razy.
- Viva anarchia, no bo w sumie czemu nie... - dodał ciszej, patrząc na malowidło, chociaż sprawiał wrażenie jakby skierował to sam do siebie, albo po prostu zbyt głośno pomyślał.
Nie zaskoczyła go swoim kolejnym tekstem, zresztą przecież zdawał sobie sprawę że sobie na niego zasłużył. Nawet ucieszył się na pytanie, bo właśnie o tym myślał.
- Nie, tylko... przypomniałem sobie pewną sytuację z której Cię kojarzę. Nic osobistego, po prostu to trochę wiązane i nie przepadam za Tobą. - odpowiedział nonszalancko, strzepując sobie pył z ramienia. Dobrze wiedział że mogło go to kosztować podbitym okiem, chociaż wcale tak nie wyglądał. - Znaczy, jeśli miałbym być szczery to mam pewien problem... aaale chyba nie o to pytałaś. - dodał po chwili drapiąc się po głowie i kierując tor myśli w stronę odwiedzin siostry. Nie widział jej szmat czasu, ale potrafił się przed sobą przyznać że boi się spotkania z nią. Wiedział że to już nie ta mała siostra, którą zajmował się jeszcze 3 lata temu. To w końcu całkiem sporo czasu, zwłaszcza jeśli w tym roku miała ich skończyć 13.
Anonymous
Gość
Gość
Jakby dziewczyna usłyszała, że ten tik miał być "perfekcyjnym unikiem", prawdopodobnie padłaby na miejscu, dusząc się własnym śmiechem. To krótkie drgnienie w jej oczach naprawdę nie było możliwe - kondycja fizyczna tego knypasa była na poziomie zerowym, podobnie zresztą z muskulaturą. A nawet jakby mu się przyfarciło i jakimś sposobem nie dostałby w mirde, to walnęłaby w krocze i śmiałaby się dwa razy głośniej. Ale młody chyba nie widział dobrego uniku w swoim życiu i nie mogła go winić - bogate szczyle nieczęsto widywały cokolwiek poza hajsem matki, czy tam tatuśka. Ich portfele były bardziej opasłe niż fury ich rodziców. I zajebiście, bo mogła im je jumać i wydawać na żarcie dla siebie i swoich bro. Czasem se jakieś adidasy szczeliła, albo bluzę kupiła, zamiast kraść. Wyglądała lepiej niż większość dziuń na obcasach i jeszcze zwiększała swoje fundusze.
- Jak będziesz tak fikać, następnego razu nie będzie. - warknęła, samemu odrzucając grzywkę z oczu. Oj kierwa, jak widziała takie patyki z bogatych domów to aż się zastanawiała, czemu nikt im jeszcze jakiegoś kuku nie zrobił. Potem sobie przypominała, że jej kolesie mieli klasę i takich dziewczynek z hujkami nie lali, bo damskie boksery z nich żadne. Za to jak się taki bogaty po sztukach walki zacznie szamotać, to dla gościa jak Phill to taka ciotka na dwa strzały. Z piąchy czy z lufy, mniejsza, chociaż pierwsze pewnie bardziej zaboli, bo Phill to jednak psychiczny koleś był i sama się go bać mogła, jak on coś mocniejszego brał.
- Dziękówka, amigo - rzuciła, wzruszając ramionami - Ale trafna to ona nie jest, ja tam żaden znawca, nie? - parsknęła, drapiąc się po nadgarstku. Na taką wolność mogłaby patrzeć, byłaby polewka z tych kobitek bez lejb. Chociaż nie, w sumie już jest, jak te foczki feministki łażą po ulicach z jakimiś czarnymi krzyżykami na sutach. Co za dzidy, szanować się trzeba, klasę mieć, a nie na ulicę tak wychodzić. Chociaż i o tym niewiele wiedziała, bo ona to z facetami od zawsze, o swoje walczyć normalnie umiała. Może panienki tylko takim protestem coś osiągały, bo walić nie umiały?
Na następne słowa pokiwała głową, bo nic nie zrozumiała. W końcu viva, czy nie viva? I co to w sumie za viva? Nie na jej głowę ten szajs, ona wolała kosza od jakichś viv.
Kiedy młody stwierdził, że za nią nie przepada, zaśmiała się głośno, mocno rozbawiona.
- Nieźle, szczylu, że nie srasz po gaciach, jak tak do mnie gadasz. - powiedziała, po czym pchnęła go pięścią w ramię, w miarę lekko, ale stanowczo. To samo ramię, które chłopiec przed sekundką sobie otrzepywał. Lalencja, nie ma co, bardziej kobiecy niż ona kiedykolwiek będzie.
- Ja ci wyglądam na księdza, że możesz se spowiedź robić? - zapytała niemal odruchowo, po czym odezwał się w niej instynkt macierzyński, ten sam, co zwykle, jak gadała z małymi, pokrzywdzonymi paniami - Znaczy, jak chcesz mi dać jakiś zapytajnik, bo leją cię pod budą, to wal. A ja im walnę i będzie spokój, bo żaden bęcwał mi się po terenie panoszyć nie będzie, nie za mojej kadencji. - powiedziała, poprawiając bluzę niczym Strażnik Teksasu. Chyba. W sumie nie widziała tego filmu. O ile był taki film. No, jak szeryf, ziomy, wiecie o co biega!
Anonymous
Gość
Gość
Wyobrażenie Panny Wayland o zdolnościach sportowych Barnabyego prawdopodobnie niewiele odbiegało od rzeczywistości. Nigdy nie interesował się sportem bardziej niż musiał, a nawet jeszcze rzadziej. Wydawałoby się że swoją bezczelnością nie raz już wywalczył sobie kilka siniaków i dlatego jego uniki powinny być przynajmniej bliskie prawdziwym unikom ale z jakiegoś powodu cały czas były jakie były. Z drugiej strony nie przeszkadzało mu to poczuć pierwiastka dumy w obecnej sytuacji, kiedy to w jego mniemaniu prawie uniknął frontalnego ciosu. Wydawałoby się że geniusz jest jak drzewo, którego gałęzie rozrastają się w wielu kierunkach, ale. Może ta gałąź nie urosła labo coś... Albo ktoś ją złamał, albo... Albo Barnaby nie jest drzewem. No cóż.
- Odbiór nie musi być zgodny z wizją artysty, żeby był trafny... Osobiście uważam że każdy odbiór jest prawidłowy. - odpowiedział ignorując poprzednie ostrzeżenie Wayland, potraktowawszy je raczej jako przecinek w wypowiedzi osoby tego typu (chcąc nie chcąc zdążył ją już zaszufladkować). Jego spojrzenie znów zatrzymało się na niej na dłuższą chwilę. Chociaż było prawie tak zimne jak zawsze, to dało się w nim dostrzec sympatię.
- To śmieszne ale... Nawet interpretacja może być autobiografią. - dodał po chwili rozbawionym głosem. Nie kłamał mówiąc że za nią nie przepada, ale od zawsze prości ludzie byli jego ulubionymi. Była pewna siebie, klarowna i szczera do bólu, mówiła to co przyszło jej na myśl. Rozmowa z takimi wcale go nie bolała. No chyba że faktycznie od takiej dostanie, chociaż cios w ramię ukuł go jedynie estetycznie. Rzucił jej śmiertelnie poważnym spojrzeniem i wytrzepał się teatralnie, ze zdwojoną siłą.
- Powinienem? - mogłoby się wydawać że się z nią po prostu drażni, ale wyglądał na to zbyt poważnie. Poznał już jej bojowe nastawienie - i to zbyt dobrze, ale mimo wszystko nie potrafił wziąć jej ostrzeżeń na poważnie. Tym bardziej jeśli zaraz potem zaproponowała mu ...pomoc? Kurcze. Spojrzał na nią nie kryjąc zaskoczenia, ale momentalnie wrócił do swojego suczego imidżu.
- Dzięki. - odparł stanowczo i zarzucił plecak na ramię, jakby uznał że czas się zbierać, ale coś go jeszcze przed tym zatrzymało.
- Co Cię zainteresowało w tej... w tej... upierdolonej pannie? - zagadnął zwężając oczy i przyglądając się obrazowi, jakby widział go właśnie po raz pierwszy.
Anonymous
Gość
Gość
A to nie było tak, że był taki specjalny kodzik według którego sprawdzało się interpretację poszczególnych dzieł? W sumie to chyba właśnie tak było, nauczyciele powtarzali nieustannie, że pod to właśnie mają się uczyć i częściej mieli tematy mówiące czysto o tym, jak zdać maturę, niż o robieniu czegoś kreatywnego. I może dlatego Wayland się tak na tych lekcjach nudziło! Bo ona tak naprawdę była elitą umysłową, tylko jej wizje nie zgadzały się z jakimiś nędznymi kluczami!
Nie, to zdecydowanie tak nie było. Nie miało to jednak znowu tak mało sensu, ponieważ Ray właśnie dlatego nudziło się na lekcjach, ponieważ pojawiały się na nich gramatyka, daty i bezsensowne interpretacje. A co z takimi rebelami, co w książkach Tolkiena na przykład nie widzą odwołania do Rosji i Niemiec, tylko faktycznie czytają to jako bitwę orków, elfów i tych małych śmiesznych z włochatymi stopami? No ona nie pojmowała, co to się porobiło w tym szkolnictwie. Pewnie klasa A miała kreatywne lekcje.
- A wy macie lekcje kreatywne, czy też zjebane? - zapytała, będąc ciekawą odpowiedzi. Wkurzy ją, jeśli A znowu będzie miało fajniej, niż B. Może Sher faktycznie miała rację, że powinni spiąć poślady i wziąć się za wizerunek? Taa, tylko, że większość rocznika miała to w genach. Złe wychowanie, złe towarzystwo, albo jedno i drugie. Znaczy, jasne, były przypadki chamskich buców, którym nie chciało się być w A, więc są w B. Ale tych też często nie lubiła jeszcze bardziej, niż bogatych dzieciaków.
Podczas gdy wole oczęta Rachel patrzyły na chłopaka z typową dla siebie pogardą, samej Ray zdawało się, że chudy biały patrzy na nią nieco przychylnie. Ej, nie podobało jej się to. Jeszcze pomyśli, że może się z nią witać na korytarzu, to będzie jej porażka towarzyska. A jej socjal opierał się głównie na: "masz problem, dzido?", więc naprawdę nie powinno jej zależeć na pogorszeniu wizerunku.
- O, tak, świetny pomysł, spieprzaj. - powiedziała, widząc, że chłopak zarzucił plecak na ramię. Ona i tak miała iść grać w kosza i w sumie tylko dlatego tędy przechodziła. Hej, miała też słuchać muzyki. W sumie... Sama stwierdziła, że będzie spadać i ruszyła korytarzem w stronę sali sportowej.

Jesu "Barnaby nie jest drzewem" no normalnie nie mogę XDDDDD
Anonymous
Gość
Gość
Liam poczekał aż wszyscy uczniowie opuszczą korytarz, niż sam postanowił przecisnąć się w odpowiednim kierunku. Szedł niespiesznym krokiem, zerkając jedynie od czasu do czasu na zegarek. Kto by pomyślał, że wypuszczą ich godzinę wcześniej? Rzadko kiedy zdarzały im się podobne sytuacje, zwykle nawet podczas nieobecności nauczyciela zwyczajnie kończyło się to zastąpieniem go przez kogoś innego. Widocznie tym razem przedmiot nie był na tyle ważny w ich mniemaniu, by jakkolwiek go zastępować. Bądź zamierzali dorzucić im odrabianie utraconych godzin w innym dniu. Tak czy inaczej nie zmieniało to faktu, że w obecnym momencie nie do końca wiedział co ze sobą zrobić. Rzecz jasna mógłby po prostu iść do biblioteki godzinę wcześniej i poczekać na Shane'a. Nie żeby było w tym coś dziwnego, w końcu tak właśnie wyglądała jego rutyna. Dzień w dzień kończył zajęcia o ustalonej porze i szedł się uczyć, zniknąć w świecie papieru i drukowanego tekstu, który pobudzając jego wyobraźnię tworzył zupełnie nowe światy. Z drugiej strony sam nie był pewien czy powinien czekać na niego w środku czy może gdzieś na zewnątrz. W końcu biblioteka Riverdale była na tyle spora, by znalezienie go mogło sprawić czarnowłosemu pewien problem. Gdyby wymienili się chociażby numerami telefonów, cała komunikacja stałaby się dużo prostsza. Niemniej problem polegał na tym, że rzecz jasna jak na Liama przystało, nie miał w zwyczaju ani dawać innym swojego numeru, ani o niego prosić. Właściwie doszło to do tego stopnia, że praktycznie zapomniał o istnieniu telefonu komórkowego, poza tymi drobnymi momentami, gdy otrzymywał wiadomość od Nathanaela. Podrapał się po nosie i rozejrzał się dookoła. Właściwie poczekanie na korytarzu tuż przy bibliotece nie było złym pomysłem. W końcu to tylko godzina, a i tak większość uczniów znajdywała się obecnie na zajęciach. Przeszedł parę kroków i usiadł po lewej stronie drzwi na ziemi, kładąc swoją torbę obok siebie. Całe szczęście, że przyniósł ze sobą do poczytania książkę, którą ostatnio kupił mu brat. Rozpiął torbę i wyciągnął z niej opasłe, ponad tysiąc stronicowe tomiszcze. Otrzepał okładkę z niewidzialnego pyłu, pogładził ją parę razy palcami i otworzył na fragmencie, w którym ostatnio skończył, odkładając zakładkę na bok. Podciągnął kolana nieco wyżej, opierając się wygodniej plecami o ścianę, poprawił okulary i kompletnie wyłączył swój odbiór otoczenia, całkowicie skupiając się na tekście. Wszystko inne przestało mieć już dla niego znaczenie. Liczyła się tylko znajdująca przed nim książka, przez którą utracił zdolność kontroli czasu. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że dwieście stron później upłynęło już czterdzieści minut. I całe szczęście. Prawdopodobnie gdyby wiedział, że zostało ich jeszcze dwadzieścia, nie siedziałby tak spokojnie. W końcu co jeśli Shane przyniesie własne materiały, a on zawiedzie? Zgłosił się do roli korepetytora pewien swoich umiejętności, kiedy jednak stanął przed faktem, zaczynał się zastanawiać czy nie był to błąd z jego strony. Była też druga opcja. Co jeśli zapomniał? Leistershire należał do wybitnie cierpliwych osób. Nigdy nie pokazywał po sobie niezadowolenia, nawet gdy ktoś spóźniał się ponad godzinę. W przypadku umówienia się na dane spotkanie, potrafił czekać na drugą osobę nawet kilka(naście) godzin, pod warunkiem że nie siedział gdzieś w środku skąd wyganiali go tuż przed zamknięciem. Te i inne myśli zapewne właśnie kłębiłyby się w jego świadomości, gdyby nie zostały zepchnięte do podświadomości przez wielką bitwę między najeźdźcami z kosmosu, a cyborgami chroniącymi Ziemię o panowanie nad ostatnim skrawkiem cytadeli, miejsca zamieszkiwanego przez ocalałych ludzi. Każdy kto znał go nieco lepiej, wiedział że chłopak właśnie w tym gatunku zaczytywał się najchętniej. Czyli... prawdopodobnie nikt. Na jego własne życzenie.
Anonymous
Gość
Gość
Shane odbierał ostatnią lekcje jak istny lincz lub, jak kto woli, tortury pod najczystszą postacią, mimo że przedmiot sam w sobie był przyjemny, a omawiany temat lekki i łatwy w odbiorze. Ciągłe zerkanie na wskazówki przesuwające się leniwie po tarczy zegara nie sprawiały, że czas zaczął się nagle śpieszyć, wręcz przeciwnie, brunet miał wrażenie, że wszystko, jak na złość, zostało skazane na zwolnione tempo. Wbijał zniecierpliwiony znajomy rytm palcami, które raz za razem konfrontowały się z zdewastowanym blatem. Jego uwaga została rozszarpana na strzępy, nie mógł się na niczym skupić, może dlatego przemieszczał wzrok to na nauczycielkę, to na okno, to na zegarek, to na podręcznik i zeszyty, i znów na zegarek. Niby nie był jak większa cześć jego zblazowanych rówieśników, czekających na dzwonek po to, by w końcu pożegnać przykry obowiązek, ale właśnie tak w tym momencie się czuł, choć, mówiąc szczerze, klasa 3-B w środku tygodnia nie była miejscem skupiającym na sobie zainteresowanie, a obecność ¼ uczniów to zadziwiająco dobra frekwencja.
Dzwonek, który w końcu zabrzęczał w uszach Shane’a, został przez niego przyjęty z niespotykanym dotąd entuzjazmem i, mimo że zazwyczaj robił wszystko, by jako jeden z ostatnich wyjść z klasy, tym razem było inaczej. Wybiegł z niej jako jeden z pierwszych, a w połowie drogi się rozmyślił i zwolnił, nie chcąc by jego nadgorliwość została błędnie odczytana. Spotykał się z Liamem ze względu na to, że był wyjątkowo tępy z matematyki, a jego upośledzenie sprawiało, że wszyscy załamywali nad nim ręce. Tak sobie to tłumaczył, wszak zapełnienia luk swojej wiedzy było tu priorytetem.
Spodziewał się go zastać już w gmachu biblioteki, dlatego zmarszczył delikatnie nos, gdy osoba, z którą się umówił, siedziała na ławce przed wejściem do kopalni wiedzy teoretycznej z książką w roku. Podszedł do niego, poprawiając torbę na ramieniu.
Liam — mruknął wypowiadając miękko i przede wszystkim cicho poznane dwa dni temu imię, by ewentualnie nie wprawić go w stan, gdzie trzymanie emocji na wodzy było rzeczą niemożliwą, iście problematyczną do wykonania. W końcu nie chciał być świadkiem, jak przestraszony chłopak, trzyma się za serce i w akcie desperacji łapie łapczywie oddech, krztusząc się powietrzem.
Gdy nie doczekał się odpowiedzi, a skupienie odznaczające się na twarzy korepetytora utrzymywało się w niemal nienaruszonej formie, ukucną przy nim, kładąc delikatnie dłoń na opasłymi tomiszczu. Usta mimowolnie wygięły się w niezgranym grymasie imitującym uśmiech, bo dawno nie wiedział osoby, która wkładałaby takie zaangażowanie w czytaną lekturą. Shane wiedział na własnej skórze, że to nie lada sztuka. Jego uwaga często była rozpraszana, czy to nagłą potrzebą skorzystania z toalety, czy to suchością w gardle, a nawet zerknięciem na wyświetlacz telefonu, choć w rzeczywistości nie spodziewał się tam dostrzec żadnej anomalii w charakterze nowych wiadomości. Posiadaczy jego numeru mógł policzyć na palcach jeden ręki, liczba streszczała się do góra czterech osób, ale po bliższym zapoznaniem się z problem, nie mógł tego do końca skonkretyzować. Jakby jego zdolności matematyce skończyły się na liczeniu do dwóch. Brawo, pogratulował sobie w myślach.
Przesunął dłonią po miękkiej kartce papieru, a zaraz, mając cień nadziei, że chłopak odzyskał kontakt z rzeczywistością i odkrył, że ktoś próbuje się z nim porozumieć, pomachał mu dłonią przed oczami, dbając o to, by długimi paluchami nie zaczepić o oprawki okularów zdobiących oczy Liama.
Ziemia do Liama, zgłoś się — zażartował, choć zostało to popsute przez niemal grobowy ton wypowiedzi, jakby wszystkie tlące się w nim uczucia nagle wyparowały, gdy uświadomił sobie, że biblioteka bardziej niż zwykle była zatłaczana, jakby na złość. Widocznie jego życiowy pech zaczął się też udzielać matematykowi i nie odbierał tego za dobry znak, a raczej rzecz, którą powinien uniknąć, a nie pogłębiać.
Na rogu ulicy jest kawiarnia. Mała, klimatyczna, do której z reguły się nie zagląda. Może tam spróbujesz mi wlać szczyptę swojej wiedzy, co? — zaproponował po chwili. W takich warunkach nie było mowy o nauce. Jego uwaga zostałby całkowicie stłamszona przez rozmowy, które wydostawały się przez solidne drzwi, co osobiście przez Littenbega zostało odebrane jako marnotrawstwo, uczniowie Riverdale zabijali zbawienną ciszę, a wraz z nią i urok biblioteki, kompletnie jej nie doceniając.
Anonymous
Gość
Gość
Chłonął jedno zdanie po drugim, zbyt wciągnięty w fabułę wydarzeń, by zwrócić uwagę na cokolwiek. Nie chodziło już nawet o sam upływ czasu. On kompletnie nie wiedział, czy podczas jego siedzenia tutaj na korytarzu pojawił się ktokolwiek inny. Z wyraźną fascynacją wypisaną w oczach - które były zresztą jedynym punktem, w którym się objawiała - przemierzał przez coraz to kolejne strony. Nie powinno nikogo dziwić, gdy nie zwrócił uwagi ani na dzwonek, ani na pomruk, który nawet nie dotarł do jego uszu. Właściwie nawet w momencie, gdy padł na niego cień stojącego tuż przed nim chłopaka, jego oczy nadal przemierzały zawzięcie po tekście, śledząc niedoszłą śmierć jednego z bohaterów. Dopiero nagły ruch na książce zwrócił jego uwagę, podobnie jak machająca przed oczami ręka. I sprawił, że zwyczajnie spanikował. Wyszarpnął gwałtownie książkę spod dłoni Shane'a i zatrzasnął, prawie uderzając się nią w twarz. Praktycznie w ostatniej chwili odchylił głowę w bok, unikając konfrontacji z jej grzbietem, mrugając raz po raz z wyraźnym zdziwieniem. Wypuścił dość powietrze ustami z wyraźną ulgą. Nie, złamany nos zdecydowanie nie należał do jego celów życiowych.
- Shane. - wypowiedział powoli jego imię, opuszczając książkę na kolana. Przez chwilę zbierał wszystkie swoje myśli w sensowną całość. Zaraz. Shane! Przecież mieli się uczyć. Wcześniejsze zaskoczenie zmieniło się w przerażenie, gdy wyciągnął z bluzy telefon patrząc na godzinę. Dzięki bogu, była piętnasta. Przez chwilę był przekonany, że usiadł w złym miejscu, bądź pomylił miejsce spotkań, a czarnowłosy przyszedł tu by go zrugać za spóźnienie czy też niepojawienie się. Jego wizerunek porządnego korepetytora z pewnością stanąłby wtedy pod znakiem zapytania. Choć z drugiej strony swoimi dość gwałtownymi reakcjami pewnie też nie zaskarbił sobie więcej punktów.
- Nie strasz mnie tak. - rzucił z cichym wyrzutem przyciskając do siebie książkę i odwrócił głowę w bok. Był trochę za blisko. Za każdym razem gdy ktoś stawał tuż nad nim, nie wiedział jak się zachować. Z reguły potrafił wytrzymać czyjś wzrok i za pomocą swojego, morderczego sprawić by odeszli i dali mu święty spokój. Ale tym razem nie tylko nie chciał go odstraszyć, jak i z jakiegoś powodu nie potrafił mu spojrzeć w oczy. Skupił się więc na swojej torbie, odpinając ją by spokojnym ruchem wsunąć do niej książkę.
Kawiarnia?
Mimo pochylonej głowy, zerknął na niego kątem oka przez chwilę się zastanawiając. Z reguły unikał takich miejsc, nie chcąc się natknąć na ludzi. Skoro jednak mówił, że nikt do niej nie zaglądał...
Tym razem jego wzrok powędrował ku bibliotece. Tak, z pewnością każde miejsce było lepsze niż to. Nawet jego azyl w tym momencie stał się piekłem na ziemi. Wykrzywił nieznacznie usta w grymasie niezadowolenia. Trwało to jednak ułamek sekundy, nim pokiwał głową i przesunął się nieco w bok, by wstać jednocześnie o niego nie zawadzając. Pomógł sam sobie opierając się ręką o ścianę i zacisnął palce jednej dłoni na drugim nadgarstku. Przez chwilę stał w miejscu, szurając butem po ziemi, nim w końcu postanowił na niego spojrzeć.
- Pójdę za tobą. - rzucił powoli, zaraz rozłączając ręce. Zamiast tego oparł je na pasku torby, wpatrując się w swojego tymczasowego przewodnika ze skupieniem. Kompletnie nie miał pojęcia gdzie znajdowała się wspomniana przez niego kawiarnia, zdał się więc całkowicie na jego orientację w terenie. Jeśli można to było tak nazwać.
- Zapamiętałeś moje imię, jestem pod wrażeniem. - rzucił luźnym tonem. Co prawda mógł mieć pewne wątpliwości, że starszy chłopak w ogóle postanowi się pojawić. W końcu, w każdym momencie mógł się rozmyślić i stwierdzić, że niepotrzebna mu pomoc kogoś młodszego. Zawsze mógł w końcu poprosić o nią kogoś innego. Jakaś młodsza dziewczyna z pewnością byłaby dużo lepszym wyborem. Niemniej tak jak wcześniejsze rozważania mogły jeszcze być jego czarnowidztwem, tak zwątpienie w to, że zapamięta jego imię wydawało mu się przejawem zwyczajnego realizmu.
Jednocześnie, w podobnych momentach niesamowicie cieszył się, że sam był w stanie zapamiętać jego imię. To by dopiero było kłopotliwe, gdyby nie wiedział jak się do niego zwracać! Niemniej z jakiegoś powodu Shane zapadał w pamięć. Może dlatego, że był prawdopodobnie pierwszą osobą, która w dość naturalny, nieprzymuszony sposób przebijała się przez jego zamknięcie na świat nie powodując większych katastrof. No, może pomińmy fakt, że ostatnim razem przez własną nieuwagę Liam wjechał w niego jak dzik w pień sosny, a teraz prawie znokautował własną twarz czytaną przez siebie książką. Tak czy inaczej do żadnych tragedii nie doszło. W przeciwieństwie do konfrontacji z tym dziwacznym uczniem na wózku, który na jego nieszczęście również uczęszczał do tej szkoły. Na samo jego wspomnienie w oczach Leistershire'a pojawił się bezgraniczny chłód, który ukrył spuszczając głowę na własne trampki. Dzięki bogu, że jak do tej pory jeszcze na niego nie trafił. Kto wie, może uda mu się go sprytnie unikać przez parę lat? Podobna sytuacja byłaby dla niego spełnieniem marzeń.
- A, kiedy mnie wołasz... - podniósł na niego wzrok, gwałtownie urywając zdanie w połowie. Przez chwilę przyglądał mu się nieco pusto, ostatecznie zjeżdżając spojrzeniem gdzieś obok jego ramienia, wyraźnie rezygnując z dokończenia. - Nie, nieważne. Chodźmy już.
Podrapał się po barku, poprawiając torbę i stanął niczym wzorowy dzieciak obok niego, zachowując jakieś pół metra odległości. Już teraz rozważał w głowie różne opcje, przygotowując się mentalnie na kawiarnię, do której mieli się udać.
Anonymous
Gość
Gość
Shane nie spodziewał się takiej możliwie jak najgorszej reakcji ze strony Liama. Instynktownie zrobił kilka kroków w tył, gdy ten zatrzasnął ostro książkę, o mało przy tym nie obrywając. Brunet zamrugał parę razy, by się otrząsnąć od zafundowania przez chłopaka emocjonalnej wyrwy. Niby normalna relacja, każdy miał prawo się wystraszyć, gdy ktoś odrywał go od aprobującego zajęcia w mniej lub bardziej empatyczny sposób (w tym wypadku nikły), jednak to nie tłumaczyło, czemu korepetytor zagregował tak wyczulenie, jakby co najmniej został zaatakowany. Littenberg starał się skupić na sobie jego uwagę i sprowadzić na ziemie najmniej radykalną metodą jaką wmyślił na poczekanie. W grę wchodziło jeszcze szturchnięcie w ramię, szeptanie mu do ucha albo zakrycie oczy z durnym "zgadnij kto" wypowiedzianym modelowanym głosem. Wszystkie te metody wydawały się mieć tragiczny skutek, dlatego wybrał taki sposób, który myślał, że skutecznie, acz delikatnie sprowadził szesnastolatka do rzeczywistości. Teraz, nieco skonfundowany, przyglądał się niepewnie uzdolnionej matematycznie istocie, zastawiając się, co wywołało u niego tak gwałtowną, niekontrolowaną wręcz relacje, przez którą w najgorszym wypadku mógł zrobić sobie krzywdę. Strach to swoją drogą, ale Shane miał niepokojące wrażenie, że coś jeszcze się za tym się kryło. Po chwili jednak westchnął bezgłośnie, jakby chciał odgonić od siebie te myśli i stłumić dziecięcą ciekawość. Po prostu nie powinien w to wnikać, ani wymyślać tysiąc chorych teorii na ten temat. To byłaby z jego strony hipokryzja w najczystszej postaci.
Przepraszam, to nie był zamierzony efekt —odezwał się w końcu, trochę spanikowany tym, jakie relacje może zaobserwować w przyszłości, choć chyba były zdecydowanie lepszą opcję, niż ich brak. Wyprostował się, gdy Liam wykazał jednak chęć pójścia z nim w wyznaczone przez Shane'a miejsce – mimo że sam zainteresowany miał wrażenie, że przez to co się stało, znajduje się na straconej pozycji, a potem popisał się prawidłowymi funkcjami życiowymi w postaci schowania lektury do torby i wstania.
Wbrew pozorom nawet ja potrafię zapamiętać imię, które - umówmy się - nie jest wybitnie długie, ani skomplikowane — odparł pół żartem, by nieco rozluźnić atmosfera, która pojawiła się zanim jeszcze nie zaczęli dobrze egzystować w swoim towarzystwie.
Gratulację, Shane, ty to zawsze musisz coś spieprzyć za pierwszym podejście do tematu, pomyślał gorączkowo, ale nie należał do gatunku tych ludzi, którzy rozpaczali nad wylanym mlekiem przez siedem dni, by potem skonsumować całe opakowanie lodów na zapomnienie. Wycierał je, nie przybierając sobie do serce i nie gromadząc w świadomości niechciane wydarzenia. Właściwie było bardzo mało spraw, które rozbierał na atomy, katując się nimi, gdy atakowały go refleksje na temat bytowania. Pierwsza to oczywiście to, co wydarzyło się, gdy miał niespełna osiem lat, a potem kolejne, które miało miejsce może niedokładny rok temu.
Złapał między zęby wargę, by otworzyć usta, ale żadne konkretne słowa z nich nie padły. Zamiast tego pojawił się specyficzny, nieco drażniący mętlik w towarzystwie zaniemówienia, syndromu ryby wyciągniętej z wody. Zerknął kontrolnie na Liama, tym razem chcąc się upewnić, że za nim idzie. Zgubienie go na korytarzu nie było mu na rękę, bo nie miał bladego pojęcia, gdzie potem szukać, mógł tylko obstawiać parę wariantów, licząc na to, że jego kalkulacje były słuszne.
Nie pogniewam się o... — tu zawahał się przez chwilę, przetwarzając informacje, które właściwie zostały niewypowiedziane  — ... o instrukcję, jak sprowadzić cię skutecznie na ziemię bez konieczności pobudzania lęków — dokończył w końcu, bo co tu kryć? Liam nie był łatwy w obyciu, Shane zresztą też i wolał nie serwować ani mu, ani sobie kolejnych niespodzianek w charakterze czegoś takiego, co miało miejsce może minutę albo dwie temu. — Ale nie czuj się też zobowiązany do udzielania mi jej — dodał pośpiesznie, zdając sobie sprawę ze swojego nietaktu. Skoro zdanie zostało przez chłopaka urwane w połowie, mógł spodziewać się, że nie była to rzecz, o której nie chciał mówić z obcym osobnikiem, w końcu jedna rozmowa w bibliotece przecież nie usytuowała ich wyższej w hierarchii relacji interpersonalnych. Ich znajomość była raczkująca, mimo odmiennego wrażenia Littenberga, który przyłapał się na tym, że jego zainteresowanie otoczeniem nieco wzrosło, będąc w towarzystwie Liama. Może nie drastycznie, ale na pewno wyczuwalnie. Pocieszające, ale też przerażające jednocześnie.
Anonymous
Gość
Gość
Gdyby miał dostęp do jego głowy, być może powiedziałby mu, że w rzeczywistości jego reakcja nie była aż tak zła. Fakt faktem była nie tylko niesamowicie gwałtowna, ale i nie do końca normalna. Mimo to nadal mógł albo znokautować książką samego siebie - albo wyrzucić ją w kierunku Shane'a. Dzięki niech będą wszechświatowi, że żadna z tych opcji nie doszła do skutku. Doskonale jednak widział po jego twarzy, jak bardzo nieoczekiwana była dla niego owa reakcja. Wiedział, że czarnowłosy nie miał niczego złego na myśli. Wiedział, że nie chciał wyrządzić mu krzywdy, ale mimo to jego ciało zareagowało odruchowo. Nawet teraz mimo że wszystko zdawało się stopniowo wracać do normy, słyszał jego bijące nieco szybciej niż zwykle serce, gdy przygryzał nerwowo wewnętrzną stronę wargi.
- Wiem. Przepraszam, kiedy czytam kompletnie się wyłączam. - półprawda, która wydobyła się z jego ust, pozostawiła po sobie swego rodzaju niesmak. Nie odczuwał go zbyt często, w końcu zwykle unikał wszelkich kłopotliwych sytuacji używając wymijających odpowiedzi. Po raz pierwszy czuł się jednak winny, że częściowo okłamuje kogoś, kto ostatnim razem podzielił się z nim pewnym dość drażliwym działem ze swojego życia. Przez dłuższą chwilę milczał, układając w głowie odpowiednie słowa. Słowa, które chociaż w drobnym stopniu wytłumaczą jego zachowanie. Nawiążą do przeszłości, która całkowicie odmieniła jego charakter i zamknęła na zewnętrzny świat, separując od innych ludzi.
Ostatecznie nie powiedział niczego.
Milczał od początku do końca, a zwykle pozbawiona emocji twarz po raz pierwszy zdradziła coś jeszcze. Przygnębienie. Dopiero, gdy usłyszał jego słowa na temat własnego imienia, zakasłał cicho podnosząc na niego wzrok.
- Spokojnie, mam jeszcze nazwisko. Leistershire nie jest już takie łatwe do zapamiętania, nadal masz okazję. - zaraz, czy jemu udzielił się nastrój i faktycznie próbował zażartować? Ciężko było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie przedwczoraj ciężko było mu się zmusić do otworzenia ust i wypowiedzenia jakiegokolwiek zdania. Zmiana choć dla większości niezauważalna, dla niego była niczym krok milowy. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie własnego osiągnięcia roku. Sam nie wiedział co takiego odróżniało Shane'a od innych ludzi, których spotykał na swojej drodze. A przynajmniej nie potrafił jeszcze stwierdzić tego na tym etapie. Mimo to, zamiast wstać i odejść jak robił to z większością, faktycznie wykazywał własne chęci towarzyszenia mu w drodze do miejsca, którego nigdy nie odwiedzał - chyba, że pod groźbą śmierci ze strony Nathanaela.
Nie spodziewał się jednak, że starszy chłopak sam postanowi go zapytać o przerwane wcześniej zdanie. Zastanawiał się przez tak długą chwilę, że bez problemu można było wyjść z założenia, że nie zamierza odpowiadać. Słowa, które przez chwilę miał ochotę wypowiedzieć, nigdy nie przeszłyby mu przez gardło. Nawet teraz czuł w nim wielką gulę, uniemożliwiającą mu normalne mówienie. W końcu częściowo zrezygnował, odwracając głowę w jego kierunku.
- Muszę się po prostu przyzwyczaić do twojej obecności. I jeszcze... - po raz kolejny urwał zdanie, wyraźnie się wahając. Pomińmy fakt, że słowa które właśnie wypowiedział poniekąd nadawały jego wizerunkowi coś z dzikiego zwierzęcia, przy którym trzeba było uzbroić się w cierpliwość by zdobyć jego zaufanie. Trochę jak uwięziony w pułapce lis, który przy fałszywym ruchu ze strony próbującego mu pomóc człowieka jest w stanie odgryźć sobie własną łapę, by uciec z potrzasku. W końcu zacisnął szczęki, wbijając palce prawej ręki w bok swojej nogi. To nie był ktoś z kimś spotykał się pierwszy i ostatni raz. Obiecał mu pomoc, a to znaczyło że ich spotkania miały być - a przynajmniej z takiego wychodził założenia - w miarę regularne.
- Głos. Wyraźny ton. Nie musisz krzyczeć, po prostu... gdy się zamyślę, łatwiej docierają do mnie słowa, które nie są cichym pomrukiem. Musiałbyś mi mruczeć do ucha, a to raczej też n-nie wchodzi w grę. - zająknął się w pewnym momencie, gdy zdał sobie sprawę jaką palnął głupotę. Zasłonił twarz przedramieniem, wyklinając na siebie w myślach i szybko odwrócił się w jego kierunku, machając rękami w zaprzeczającym geście. - Nie żebym sugerował, że tak robisz. Że chciałbyś tak robić. Że ja bym... co ja mówię? O czym rozmawialiśmy? Nieważne. Ładna dziś pogoda.
Spanikował. Do tego stopnia, że zmienił gwałtownie temat, wskazując na okno. Jak na złość, wbrew jego słowom, poszarzałe niebo w żadnym stopniu nie wyglądało zachęcająco. Gdyby był kotem, jego uszy właśnie oklapłyby w geście rozpaczy.
Jestem do niczego, pomyślał zrezygnowany, widząc że w końcu dotarli do drzwi wejściowych. Wsunął ręce w kurtkę i spuścił głowę, po prostu idąc za nim w ciszy. Powiedział już wystarczająco dużo bezsensownych rzeczy, lepiej by nie zbłaźnił się jeszcze bardziej nim dojdą do kawiarni.

zt. x2
Anonymous
Gość
Gość
Kroczyła powoli korytarzem, starając się wymijać ludzi. Obserwowała ich ciemnymi ślepiami, a zarazem czuła że i oni się w nią wpatrują. Nie potrafiła wyzbyć się tego dziwnego uczucia, że wszyscy ją oceniają, wiedzą co siedzi w jej głowie. To był beznadziejny przypadek osoby, której poszczędzono pewności siebie. Chyba widać to było za pierwszym razem.
Nie chciała słyszeć odgłosów korytarza, dlatego też miała w uszach słuchawki. Na chwilę oparła się o ścianę, aby odłożyć zeszyt i książkę na podłogę i zmienić utwór w telefonie, który następnie wrzuciła ponownie do torebki. Ta pozostawała częściowo otwarta, aby kabel nie został przycięty. Była zbyt przywiązana do tych słuchawek, a sprowadzanie kolejnych z Azji jej się nie widziało. Uwielbiała przeurocze dodatki, więc słuchawki przypominające łapki kotka już nikogo nie dziwiły.
Podniosła wszystko z ziemi i spojrzała na ludzi, którzy przechadzali się korytarzem. Nie lubiła tych pogardliwych spojrzeń starszych dziewczyn, które uznawały, że są mądrzejsze. Nie lubiła ich, czuła się przy nich jeszcze gorsza. Skrzywiła się wyraźnie, gdy jakaś przeszła zbyt blisko i sama ruszyła, wpatrzona w podłogę. Była lekko przygarbiona, co odbierało jej kilka centymetrów. Szła zamyślona, słuchając muzyki i zapominając o bożym świecie. To zwiastowało nadchodzącą tragedię.
Nagle została wyrwana z zamyślenia, czując jak potrąca czyjeś ciało. Książka oraz zeszyt wyleciały jej z rąk. Zamrugała parokrotnie, wyciągnęła słuchawki z uszu i przyklęknęła, aby pozbierać to co wypadło jej z rąk. Następnie się podniosła i przycisnęła przybory mocno do piersi.
Umm... Przepraszam – wyszeptała, patrząc na turkusowowłosą.
Rozglądała się, aby jak najszybciej stąd zwiać. Jednakże to by było bardzo niegrzeczne z jej strony, dlatego też w chwili obecnej patrzyła na dziewczynę, licząc na jej łaskę.
Tak bardzo starała się nie narobić sobie problemów, ale życie jak zawsze chciało inaczej.  Starała się zapanować nad myślami i miała nadzieję, że nie będzie musiała zbyt długo tutaj stać. A tym bardziej rozmawiać z tą dziewczyną. Nie wyglądała na taką, która interesuje się tym samym co ona. I to jeszcze bardziej przerażało Natalie.
Anonymous
Gość
Gość
Korytarze szkolne mogą się dla niektórych wydawać dziwnym miejscem do nienawidzenia. Strasznie wyglądający las, stary dom, cyrki... To są miejsca, które ludzie najczęściej uważają za niepokojące, ale nie szkolny korytarz. Chyba, że ktoś nigdy nie miał dobrych wspomnień ze szkołą. Ktoś kto codziennie szedł do szkoły, przepełniony strachem i wątpliwością, łatwo znienawidzi te długie, zatłoczone pomieszczenia.
Gilraen nie była jednak przerażona, nie była jedną z tych, które rozglądają się nieśmiało po korytarzu. Idą wyprostowana, patrząc prosto przed siebie, nie wyglądała jak na jedną z ofiar. Mało kto by się domyślił, że to ona częściej przyjmowała obelgi czy ciosy, niż je zadawała.
W ręce trzymała książkę Sapkowskiego, którą wypożyczyła niedawno z biblioteki (w końcu skąd by wyciągnęła kasę by sobie kupić własny egzemplarz?). Książki fantasy były jej ulubionym gatunkiem literatury. Dzięki nim, mogła z łatwością uciec z otaczającego jej świata w świat tak samo brutalny, jednak w pewien sposób o wiele bardziej przyjaźniejszy. Powieść o mutancie, o kimś wyróżniającym się ze społeczeństwa była w pewien sposób znajoma dla niej.
Rozmyślając o książce, zauważyła dziewczynie, która wyraźnie nie przykuwała uwagi do rzeczywistości. Jednak niebieskowłosa nie zdążyła w porę zareagować i zderzyła się z nią, wypuszczając książkę z ręki.
Gilraen zmarszczyła brwi patrząc na nieznajomą lekko zdenerwowana i sięgnęła by podnieść książkę. Z bólem zauważyła że róg okładki zagiął się pod wpływem upadku. Zawsze dbała o swoje książki, szczególnie te które obdarzała prawdziwym szacunkiem.
Słysząc przeprosiny podniosła swój wzrok na dziewczynę. Przypomniała trochę wystraszonego królika, kładącego uszy po sobie. Strach w oczach, nerwowe ruchy, garbienie się... Dziewczyna miała szczęście, że wpadła na Gilraen, a nie na kogoś innego. Stanowiłaby łatwy i smaczny kąsek dla większości.
Dziewczyna westchnęła cicho.
-Nic się nie stało. Następnym razem bardziej uważaj.- skarciła nieznajomą w zimnym tonie, ale nie zrobiła nic więcej. Zajęła się książką, wyprostowując zagięty róg.
Anonymous
Gość
Gość
//nie musicie zwracać na nas uwagi. Jak będziemy jednak problemem to piszcie~//

Kółka obracały się gładko, gdy jechał deskorolką po szkolnym korytarzu. Jace’owi nudziło się okropnie. Oczywiście dzień szkolny jeszcze nie dobiegł końca, ale jak można uznać mielenie ozorem starych pryków za interesujące czy chociażby warte uwagi? Nauczyciele po prostu przynudzali. Dla niego szkoła była niczym więcej, jak dobrym torem przeszkód dla jego deski. Na dodatek równiutka podłoga zapewniała dobry poślizg i świetna jazdę. Z uśmiechem na ustach przyspieszył i pozwolił deskorolce sunąć z niebezpieczna prędkością, nie martwiąc się ani trochę faktem, że może na kogoś wpaść. Skoro ktoś mu się z własnej woli napatoczy pod koła, to przecież nie będzie jego wina. Prawda? Dla Jace’a jak najbardziej.
- Rządzi brudne słowo i trzęsą miastem bity – solówka dla bitu – słuchają tego ludzie na każdej dzielnicy – urwał, bo oto właśnie przed oczami ukazała mu się mała zmora. Niczym majtek na maszcie prztyknął dłoń do czapki i wpatrywał się w niską dziewczynę, która na swoje nieszczęście podpadła koledze z klasy i teraz wkroczyła nieświadoma na korytarz, nie wyczuwając czającego się na nią niebezpieczeństwa.
Niewiele myśląc odepchnął się nogą  i skulił na desce by wyłapać moment w którym T-shirt Kujonki będzie na tyle blisko by mógł go podwinąć do góry. W końcu wypadałby się przywitać, prawda? Podstępny uśmieszek wygiął wargi.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach