▲▼
Twoja kolej na zakupy Ian. Pójdziesz do sklepu? No jasne, że pójdzie. W końcu i tak zrobił już większość rzeczy, które chciał załatwić. Tuż po przebudzeniu się poszedł pobiegać, by pozbyć się zakwasów pozostałych po jeździe na łyżwach z poprzedniego dnia. Prysznic, śniadanie i był gotowy do podbijania świata. A przynajmniej tak mu się wydawało, zwłaszcza gdy pełen satysfakcji mógł wleźć Ivo do łóżka, by wcisnąć mokry, nadal pachnący szamponem łeb w zagłębienie jego szyi.
Ale wracając, zakupy. Jego matka obiecała przesłać mu listę, gdy będzie w drodze. I rzeczywiście zrobiła to.
Wysyłając mu wiadomość głosową.
Z początku myślał, że może robi sobie żarty, ale jego rodzicielka nadal miewała czasem podobne wpadki, zwłaszcza gdy bardzo się spieszyła. Nie miał jej tego za złe. Było to na swój sposób urocze i bez wątpienia pomagało mu w cieszeniu się, że traktuje go normalnie. Co nie zmieniało faktu, że nie był w stanie tego cholerstwa odsłuchać.
Seria wiadomości na messengerze nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Nawet ich nie odczytywała. Nie zdziwiłby się, gdyby po prostu poszła pod prysznic i zostawiła telefon na blacie w kuchni. Westchnął cicho i rozejrzał się dookoła. Nie miał wyboru, przecież nie wróci do domu z pustymi rękami. Przyglądał się innym ludziom, szukając odpowiedniej osoby. Szukaj kogoś kto wygląda miło i pomocnie. Jak... anioł. Podszedł nieśmiało do młodej kobiety, wyciągając z torby tablet, próbując na siebie zwrócić jej uwagę.
Przepraszam? Mogłaby mi Pani pomóc? Jeśli nie jest Pani zbyt zajęta.
Uniósł go nieco wyżej, cały czas patrząc na nią znad urządzenia ze zmieszaną miną.
Jeden z popularniejszych supermarketów w Riverdale City. Mieszkańcy mogą tu znaleźć prawie wszystkie produkty spożywcze potrzebne na co dzień czy też przeciwnie - na specjalne przygotowane okazje. Mało kto nie pojawił się tutaj nigdy wcześniej, jeśli zamieszkuje miasto dłużej niż kilka dni. Z tego powodu nic dziwnego, że natknięcie się na kogoś znajomego jest bardzo prawdopodobne. O ile nie robicie zakupów w zupełnie innych porach!
Nie wierzył w złe poranki. A już tym bardziej nie wierzył w to, że sam początek dnia mógł determinować, jak zakończy się jego reszta. Czasami po prostu wszystko szło nie tak jak powinno, wywołując sfrustrowanie i złość. Nic więcej. Żadnego ponurego prorokowania w pechowe dni. Dlatego też przez gardło Niklasa nie miało szans przejść podobne określenie, mimo że dzisiaj jeszcze przed południem zdążył wpaść w taką irytację, że jedynie mocno zaciśnięta szczęka i wystarczająco duża doza opanowania ochroniła go przed wybuchem irracjonalnego gniewu. W końcu miał wściekać się na przedmioty i złożenie nieodpowiednich ruchów? To było nielogiczne, pozbawione sensu, a on przecież usilnie uciekał od takich rzeczy. Tyle że z drugiej strony po przekroczeniu pewnego punktu zupełnie tracił wypracowaną cierpliwość i denerwowało go dosłownie wszystko.
Wewnętrzny konflikt charakteru?
Szczęśliwe rzeczy martwe nie odpowiadały i nie podjudzały jeszcze bardziej, dlatego też po dłuższej chwili udało mu się wrócić do granic opanowania. Wypuścił powoli powietrze z ust. Fakt, że zaczął dzień od kawy zupełnie nie odbiegał od normy, ale już jej wylądowania poza granicami kubka i jego gardła, robiło znaczącą różnicę. Stracił prawie całe picie, zrobił bałagan i przy okazji zalał swoje notatki na uczelnie. Może nie był przywiązany do własnych bazgrołów (i tak mające znaczenie jedynie w jego głowie), ale mokre okazywały się średnio przydatne. Wszystko to oczywiście stało się przez przypadek, lecz gdy później nóż o mało nie pozostawił mu głębokiej pamiątki na skórze, zwątpił w swoją koordynację ruchową. Zazwyczaj miał ją bez zarzutu.
Dźwięk wiadomości. Sięgnął niespiesznie po telefon, a zobaczywszy nazwę nadawcy uniósł brew do góry. Treść brzmiała krótko: Napisz, jak poszedł ci egzamin. O ile pozornie wiadomość ta wydawała się być przyjazna, tak… kończyło się jedynie na pozorach. Nie mówił facetowi matki, kiedy ma zaliczenie, ale ten widocznie musiał to sprawdzić. W końcu niesamowicie przejmował się jego studiami i jego dalszymi losami. Szkoda, że jego troska kończyła się jedynie na tym. Nie odpisał nic.
Słuchawki z pewnością nie zepsuły się dopiero dzisiaj, ale to właśnie teraz postanowiły objawić Niklasowi swoją bezużyteczność. Akurat wtedy, gdy chciał się uczyć. Choć muzyka nie była dla niego czynnikiem niezbędnym, bez której nie potrafił się kompletnie skupić, to jej obecność zdawała się działać wyciszająco. Wcale przy tym nie miał na myśli wolnych, nudnych utworów z powtarzającym się ciągle schematem. To że coś nie zawierało słów, nie pozbawiało go absolutnie wartości samej w sobie. Niemniej teraz wyglądało, że będzie musiał poradzić sobie bez nich.
Po wyjściu z egzaminu, został zmuszony do wylądowania na zakupach w supermarkecie. Nie miał szczególnie ochoty ani chęci, ale pominął tę kwestię na rzecz odpowiedzialności. Nie zawsze stawiał ją najwyżej w swoich decyzjach, ale jeśli chodziło o tak błahe decyzje, to rozważanie ich pod każdym kątem męczyłoby go niemiłosiernie. Dlatego już zupełnie wtopił się w ludzi krążących po alejkach sklepu, chociaż jego 187 centymetrów i tak sprawiło, że górował nad jakąś częścią przechodzących. Większość stanowiła jedynie pojedyncze osoby czy też dwójki, choć przewinęło się kilka rodzin oraz siedmioosobowa grupa nastolatek, która momentalnie przyciągała uwagę. Nie tylko przez grupowe przechodzenie przez wszystkie zakręty sklepu.
Wewnętrzny konflikt charakteru?
Szczęśliwe rzeczy martwe nie odpowiadały i nie podjudzały jeszcze bardziej, dlatego też po dłuższej chwili udało mu się wrócić do granic opanowania. Wypuścił powoli powietrze z ust. Fakt, że zaczął dzień od kawy zupełnie nie odbiegał od normy, ale już jej wylądowania poza granicami kubka i jego gardła, robiło znaczącą różnicę. Stracił prawie całe picie, zrobił bałagan i przy okazji zalał swoje notatki na uczelnie. Może nie był przywiązany do własnych bazgrołów (i tak mające znaczenie jedynie w jego głowie), ale mokre okazywały się średnio przydatne. Wszystko to oczywiście stało się przez przypadek, lecz gdy później nóż o mało nie pozostawił mu głębokiej pamiątki na skórze, zwątpił w swoją koordynację ruchową. Zazwyczaj miał ją bez zarzutu.
Dźwięk wiadomości. Sięgnął niespiesznie po telefon, a zobaczywszy nazwę nadawcy uniósł brew do góry. Treść brzmiała krótko: Napisz, jak poszedł ci egzamin. O ile pozornie wiadomość ta wydawała się być przyjazna, tak… kończyło się jedynie na pozorach. Nie mówił facetowi matki, kiedy ma zaliczenie, ale ten widocznie musiał to sprawdzić. W końcu niesamowicie przejmował się jego studiami i jego dalszymi losami. Szkoda, że jego troska kończyła się jedynie na tym. Nie odpisał nic.
Słuchawki z pewnością nie zepsuły się dopiero dzisiaj, ale to właśnie teraz postanowiły objawić Niklasowi swoją bezużyteczność. Akurat wtedy, gdy chciał się uczyć. Choć muzyka nie była dla niego czynnikiem niezbędnym, bez której nie potrafił się kompletnie skupić, to jej obecność zdawała się działać wyciszająco. Wcale przy tym nie miał na myśli wolnych, nudnych utworów z powtarzającym się ciągle schematem. To że coś nie zawierało słów, nie pozbawiało go absolutnie wartości samej w sobie. Niemniej teraz wyglądało, że będzie musiał poradzić sobie bez nich.
Po wyjściu z egzaminu, został zmuszony do wylądowania na zakupach w supermarkecie. Nie miał szczególnie ochoty ani chęci, ale pominął tę kwestię na rzecz odpowiedzialności. Nie zawsze stawiał ją najwyżej w swoich decyzjach, ale jeśli chodziło o tak błahe decyzje, to rozważanie ich pod każdym kątem męczyłoby go niemiłosiernie. Dlatego już zupełnie wtopił się w ludzi krążących po alejkach sklepu, chociaż jego 187 centymetrów i tak sprawiło, że górował nad jakąś częścią przechodzących. Większość stanowiła jedynie pojedyncze osoby czy też dwójki, choć przewinęło się kilka rodzin oraz siedmioosobowa grupa nastolatek, która momentalnie przyciągała uwagę. Nie tylko przez grupowe przechodzenie przez wszystkie zakręty sklepu.
W życiu wszystkich ludzi na tym świecie, pojawia się swego rodzaju kryzys, który zmusza ich do podjęcia się akcji, za którymi zdecydowanie nie przepadają. Jeden z nich bez wątpienia przydarzył się rano chłopakom mieszkającym w czwórkę pod jednym dachem, gdy Jessie zwlekł się rano z łóżka nadal przecierając zaspane oczy i udał się w dół schodów ku kuchni. Zdążył przy okazji wpaść nie tylko na ścianę i balustradę wcześniej wspomnianych schodów, ale i Nylesa, który akurat postanowił opuścić pokój.
— Heeej.
— Dobry. Jestem w szoku, że widzę cię już na nogach.
Chłopak wyszczerzył się w odpowiedzi, przetrzepując niesforne kosmyki palcami.
— To przez to, że słońce świeciło mi w oczy. Zapomniałem zasunąć rolety. No bo w sumie kto by się spodziewał takiej pobudki zimą. Vance jest w domu?
Jessie wzruszył ramionami w odpowiedzi i raz jeszcze przetarł powieki, wydając z siebie głośne ziewnięcie. Jedno krótkie spojrzenie na zegarek wystarczyło, by uświadomił sobie że była siódma. Jego biologiczny zegar znów działał doskonale. W ostatnich czasach zaczynał mieć z nim swego rodzaju problemy przez ciągłe treningi, po których był zwyczajnie wycieńczony. Nie żeby jakkolwiek obchodziło to ich kapitana.
— Co dziś jemy?
— Czekałem na to pytanie.
Obaj stanęli przed lodówką, gdy blondyn pociągnął za jej uchwyt otwierając ją na oścież. Wcześniejsze podekscytowanie malujące się w ich oczach właśnie zgasło całkowicie.
— Kto miał w tym tygodniu pilnować zakupów?
— Erm... możliwe, że... ja.
— Świetnie. W takim razie to ty go budzisz.
Henderson zbladł w przeciągu kilku sekund, zamykając powoli lodówkę, nim obrócił się w stronę chłopaka. Wyraźnie szukał jakiejkolwiek wymówki, choć chyba nie był w stanie jej z siebie wydobyć przez zaciśnięte gardło.
— A może tak poczekamy? Nie jestem aż tak głodny. Chcesz to mogę skoczyć po coś do skl-- — urwał gwałtownie przypominając sobie, że najbliższy sklep zdecydowanie nie był blisko. W dodatku jedynym środkiem transportu jaki mieli był samochód, którego nie można mu było dotykać. Pod warunkiem, że Vance nie zabrał go by pojechać na stadion. Obaj jak na komendę podeszli do okna i wyjrzeli na podjazd. Auto stało na swoim miejscu.
— Pewnie biega — stwierdził Jessie obracając się w kierunku Nylesa. Ten nieustannie wiercił się dookoła, przestępując z nogi na nogę. Stanowczy wzrok Minyarda uświadamiał mu, że nie ma większego wyjścia. Jakby nie patrzeć, wina leżała całkowicie po jego stronie. W końcu z płaczliwą miną ruszył w stronę schodów, stawiając powoli każdy krok. Jego mina była miną kogoś, kto właśnie został wysłany na ścięcie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jessie odprowadził go wzrokiem, zaraz wracając do kuchni, by usiąść na jednym ze stołków przy barze i podeprzeć brodę lewą dłonią, drugą obsługując telefon. Słyszał kiedy Henderson stawał przed odpowiednimi drzwiami i wyraźnie rozważał czy aby na pewno był gotów na ryzykowanie własnego życia.
— Ray musimy jechać do sklepu-
Cała trójka siedziała w czarnym aucie, wpatrując się w milczeniu w drogę. Jessie zajął miejsce z przodu, patrząc po chwili w lusterko, by przyjrzeć się naburmuszonemu Nylesowi pocierającemu fioletowo-zielony policzek.
— Przynajmniej nie złamał ci szczęki.
— Nie byłbym tego taki pewny — wymamrotał w odpowiedzi, wywołując u blondyna cichy śmiech, który zaraz jednak umilkł, gdy wrócił do obserwowania drogi. Ray nie odzywał się ani słowem skręcając w odpowiednich momentach i raz po raz dodając gazu, prawdopodobnie przekraczając tym samym dozwoloną prędkość.
— Zostawiłeś wiadomość Vance'owi?
— Nakleiłem mu kartkę na lodówkę i wysłałem smsa.
Wjechali na parking przed supermarketem, parkując na jednym z wyznaczonych miejsc. Obaj pasażerowie wygrzebali się ze środka. Ray został przed kierownicą, wpatrując się pusto w budynek. Jessie obszedł auto dookoła i otworzył jego drzwi.
— Idziesz z nami? — zapytał unosząc na niego wzrok. Ciemnowłosy powoli przesunął się na niego uwagą. Mierzyli się w milczeniu spojrzeniami, nie odzywając ani słowem. W końcu blondyn wyciągnął w jego stronę pudełko. Dwie tabletki znalazły się na dłoni chłopaka - a następnie w jego ustach - tuż przed tym jak wysiadł z samochodu, rzucając je na powrót w jego dłonie. Nawet się nie skrzywił, gdy gorzki posmak rozlał się po jego języku. Wsunął ręce do kieszeni kurtki.
— Możesz zapalić później?
Nyles przyglądał się Jessiemu i Rayowi z pewnej odległości, rzucając poddenerwowane spojrzenie blondynowi. Nie wyglądało jednak na to, by między Minyardami miała wywiązać się jakakolwiek bójka wynikająca z dość mocnej ingerencji w jego nawyki. Ciemnowłosy odchylił głowę nieznacznie do tyłu, mierząc kuzyna beznamiętnym spojrzeniem. Obaj ruszyli do przodu, dołączając do sterczącego z przodu Hendersona.
— Nyles, weź wózek. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś karty?
— Wszystko mam.
— Świetnie. Zaczekamy w środku — jak powiedzieli tak zrobili, powoli dołączając do tłumów okupujących Nesters Market.
— Heeej.
— Dobry. Jestem w szoku, że widzę cię już na nogach.
Chłopak wyszczerzył się w odpowiedzi, przetrzepując niesforne kosmyki palcami.
— To przez to, że słońce świeciło mi w oczy. Zapomniałem zasunąć rolety. No bo w sumie kto by się spodziewał takiej pobudki zimą. Vance jest w domu?
Jessie wzruszył ramionami w odpowiedzi i raz jeszcze przetarł powieki, wydając z siebie głośne ziewnięcie. Jedno krótkie spojrzenie na zegarek wystarczyło, by uświadomił sobie że była siódma. Jego biologiczny zegar znów działał doskonale. W ostatnich czasach zaczynał mieć z nim swego rodzaju problemy przez ciągłe treningi, po których był zwyczajnie wycieńczony. Nie żeby jakkolwiek obchodziło to ich kapitana.
— Co dziś jemy?
— Czekałem na to pytanie.
Obaj stanęli przed lodówką, gdy blondyn pociągnął za jej uchwyt otwierając ją na oścież. Wcześniejsze podekscytowanie malujące się w ich oczach właśnie zgasło całkowicie.
— Kto miał w tym tygodniu pilnować zakupów?
— Erm... możliwe, że... ja.
— Świetnie. W takim razie to ty go budzisz.
Henderson zbladł w przeciągu kilku sekund, zamykając powoli lodówkę, nim obrócił się w stronę chłopaka. Wyraźnie szukał jakiejkolwiek wymówki, choć chyba nie był w stanie jej z siebie wydobyć przez zaciśnięte gardło.
— A może tak poczekamy? Nie jestem aż tak głodny. Chcesz to mogę skoczyć po coś do skl-- — urwał gwałtownie przypominając sobie, że najbliższy sklep zdecydowanie nie był blisko. W dodatku jedynym środkiem transportu jaki mieli był samochód, którego nie można mu było dotykać. Pod warunkiem, że Vance nie zabrał go by pojechać na stadion. Obaj jak na komendę podeszli do okna i wyjrzeli na podjazd. Auto stało na swoim miejscu.
— Pewnie biega — stwierdził Jessie obracając się w kierunku Nylesa. Ten nieustannie wiercił się dookoła, przestępując z nogi na nogę. Stanowczy wzrok Minyarda uświadamiał mu, że nie ma większego wyjścia. Jakby nie patrzeć, wina leżała całkowicie po jego stronie. W końcu z płaczliwą miną ruszył w stronę schodów, stawiając powoli każdy krok. Jego mina była miną kogoś, kto właśnie został wysłany na ścięcie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jessie odprowadził go wzrokiem, zaraz wracając do kuchni, by usiąść na jednym ze stołków przy barze i podeprzeć brodę lewą dłonią, drugą obsługując telefon. Słyszał kiedy Henderson stawał przed odpowiednimi drzwiami i wyraźnie rozważał czy aby na pewno był gotów na ryzykowanie własnego życia.
— Ray musimy jechać do sklepu-
— — — — —
Cała trójka siedziała w czarnym aucie, wpatrując się w milczeniu w drogę. Jessie zajął miejsce z przodu, patrząc po chwili w lusterko, by przyjrzeć się naburmuszonemu Nylesowi pocierającemu fioletowo-zielony policzek.
— Przynajmniej nie złamał ci szczęki.
— Nie byłbym tego taki pewny — wymamrotał w odpowiedzi, wywołując u blondyna cichy śmiech, który zaraz jednak umilkł, gdy wrócił do obserwowania drogi. Ray nie odzywał się ani słowem skręcając w odpowiednich momentach i raz po raz dodając gazu, prawdopodobnie przekraczając tym samym dozwoloną prędkość.
— Zostawiłeś wiadomość Vance'owi?
— Nakleiłem mu kartkę na lodówkę i wysłałem smsa.
Wjechali na parking przed supermarketem, parkując na jednym z wyznaczonych miejsc. Obaj pasażerowie wygrzebali się ze środka. Ray został przed kierownicą, wpatrując się pusto w budynek. Jessie obszedł auto dookoła i otworzył jego drzwi.
— Idziesz z nami? — zapytał unosząc na niego wzrok. Ciemnowłosy powoli przesunął się na niego uwagą. Mierzyli się w milczeniu spojrzeniami, nie odzywając ani słowem. W końcu blondyn wyciągnął w jego stronę pudełko. Dwie tabletki znalazły się na dłoni chłopaka - a następnie w jego ustach - tuż przed tym jak wysiadł z samochodu, rzucając je na powrót w jego dłonie. Nawet się nie skrzywił, gdy gorzki posmak rozlał się po jego języku. Wsunął ręce do kieszeni kurtki.
— Możesz zapalić później?
Nyles przyglądał się Jessiemu i Rayowi z pewnej odległości, rzucając poddenerwowane spojrzenie blondynowi. Nie wyglądało jednak na to, by między Minyardami miała wywiązać się jakakolwiek bójka wynikająca z dość mocnej ingerencji w jego nawyki. Ciemnowłosy odchylił głowę nieznacznie do tyłu, mierząc kuzyna beznamiętnym spojrzeniem. Obaj ruszyli do przodu, dołączając do sterczącego z przodu Hendersona.
— Nyles, weź wózek. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś karty?
— Wszystko mam.
— Świetnie. Zaczekamy w środku — jak powiedzieli tak zrobili, powoli dołączając do tłumów okupujących Nesters Market.
Nie dziwiło, że dla Niklasa zakupy prezentowały się jako dość nudna czynność. Należał do grupy osób, która niekoniecznie uwielbiała kręcić się pomiędzy alejkami sklepu, skupiając się na wyborze tego właściwego produktu. Wtedy może nawet i te codzienne zakupy mogły stać się czymś przyjemnym i relaksującym, ale oprócz samego skutki ich zrobienia, jakoś nie znajdował w nich nic satysfakcjonującego. Albo po prostu znalazł się w typowym męskim gronie, który byłby zadowolony, jakby jedzenie w lodówce odnawiało się samoistnie. Niezauważalnie, bez większych nakładów ze swojej strony. Raczej nie znajdowało się to w grupie jego marzeń koniecznych do spełnienia, nie narzekał też przed każdym momentem wyjściem po zakupy. Chyba nawet nie zniósłby takiego uskarżania się w nieskończoność, bo jeśli coś było niedającym się zmienić faktem, tak go należało zostawić. Albo spróbować jednak coś z tym zrobić. Prosta metoda, a jak wielu zdawała się stwarzać niesamowite problemy. Chociaż pewnie wynikało to z uwielbienia do ploteczek na temat wszystkiego i wszystkich, co nie musiało być same w sobie złe, ale na dłuższą metę niesamowicie go irytowało. W końcu to nie tak, że z Niklasem nie dało się porozmawiać absolutnie o niczym, bo od razu się wściekał. Chodziło o ciągłe gadanie o tym samym, a jak jeszcze do tego dochodziło wywyższanie się swoją wiedzą, przy jej braku, to już go skręcało. Nawet jeśli wydawał się z pozoru niewzruszony, delikatnym kiwnięciem głowy przyjmując do informacji twoje zdanie. Jednak przecież nie wszystko działało tak zero-jedynkowo, a on doskonale o tym wiedział. Niemniej gdy dało się coś uprościć, robił to bez większego zawahania, oczyszczając sobie tok rozumowania ze zbędnych informacji. Z czystej wygody chociażby, jakoś nie odpowiadał mu napływ wielu, bezsensownych myśli. Nawet jeśli panowanie nad własnym umysłem wcale prostą sprawą nie było i raczej zaliczało się do delikatnych złudzeń, to podporządkowywanie ich sobie według własnych zasad było całkowicie wykonalne. O ile charakter nie stał do nich w zupełnej opozycji. I chociaż Niklas zdawał się tak idealnie rozporządzać swoją cierpliwością, to gwałtowne napady wściekłości były doskonałym przykładem potwierdzającym, że wcale tak nie było. Tyle, że nie każdy miał okazję zdobyć tę wiadomość, bo często wszystko ucichało w odpowiednim momencie, zduszając rodzący się w nim krzyk. Stąd przez większość czasu uchodził za tego spokojnego i wyważonego, co już zupełnie nie pasowało do obrazu stereotypowego Niemca.
Wzrok Niklasa mimowolnie obejmował każdego z zakupowiczów, ale był zupełnie pobieżny, jakby jedynie sprawdzał czy w otoczeniu nie ma kogoś, kogo zdecydowanie nie chciałby spotkać. Albo wręcz na odwrót, komu należałoby się jakieś przywitanie. Jednak ostatecznie jego uwagę przykuł dźwięk smsa z jego własnej komórki. Nie sięgnął po nią od razu, w myślach jakby spodziewając się nadawcy i nie czując potrzeby natychmiastowej odpowiedzi. Niemniej gdy odłożył sok do koszyka, wsunął rękę do kieszeni kurtki i rzucając okiem na wyświetlacz. Chociaż trafił, kto do niego napisał, jego brew i tak uniosła się w zaskoczeniu, gdy przeczytał wiadomość. Thomas powtórzył treść z rana, lecz tym razem po niemiecku. Widocznie uznał, że Niklas ma problem ze zrozumieniem wiadomości. Przynajmniej miał równie duże pokłady cierpliwości, co on i pewnie właśnie dlatego nie mogli się ostatnio dogadać.
Gdy wsunął telefon z powrotem, podniósł wzrok i tym razem zatrzymał go na dłużej. Nie chodziło tylko o znajomość twarzy, ale również o odczucie pojawiające się zaraz po spojrzeniu na Raya. Eschenbach w pierwszej chwili poczuł zaniepokojenie, tym samym idealnie powtarzając schemat każdego, kto natknął się na ciemnowłosego, lecz dalej zamiast coraz większego strachu, pojawiło się u niego coś na kształt spokoju. Zupełnie jakby zapomniał, jaką niechęć roztaczał wokół sobie Minyard, a potem przyjął ją jako coś naturalnego i przeszedł nad tym dalej. Pewnie mógł to zrobić dlatego, że jak dotąd nie natknął się na odrzucające zachowanie Raya skierowane centralnie w jego osobę, a brak większego odzewu z jego strony uznał za normę. Wymuszanie na nim odpowiedzi wprost od razu było skazane na porażkę, raczej należało zachęcić go własnymi słowami na tyle, by uznał to za wartościowe jakiejkolwiek reakcji. Niemniej pomimo tych wszystkich założeń schowanych gdzieś w jego głowie, nie wyrywał się od razu do prób rozgadania Raya. Szukał dobrej okazji? Pretekstu? Najprawdopodobniej. Minyard zdążył już przy nim pokazać skrawek swojej porywczej natury, a mimo to zafascynowanie Eschenbacha nie traciło na sile. Raczej cały czas działało z tą samą mocą, delikatnie pokazując swoje promyki na zewnątrz, a milczenie Raya było o tyle przyjemne, że przynamniej nie gadał ciągle o niczym.
- Koerner, Riverdale High School i Nesters Market. Można was spotkać wszędzie – wymienił, zaczynając rozmowę. Nie przywitał się nawet najzwyklejszym „cześć”, ale ostatnio jak widać nie podchodziły mu suche rozmowy. Poza tym wydawało się to wygodniejsze i... w zasadzie nie miało większego znaczenia.
Wzrok Niklasa mimowolnie obejmował każdego z zakupowiczów, ale był zupełnie pobieżny, jakby jedynie sprawdzał czy w otoczeniu nie ma kogoś, kogo zdecydowanie nie chciałby spotkać. Albo wręcz na odwrót, komu należałoby się jakieś przywitanie. Jednak ostatecznie jego uwagę przykuł dźwięk smsa z jego własnej komórki. Nie sięgnął po nią od razu, w myślach jakby spodziewając się nadawcy i nie czując potrzeby natychmiastowej odpowiedzi. Niemniej gdy odłożył sok do koszyka, wsunął rękę do kieszeni kurtki i rzucając okiem na wyświetlacz. Chociaż trafił, kto do niego napisał, jego brew i tak uniosła się w zaskoczeniu, gdy przeczytał wiadomość. Thomas powtórzył treść z rana, lecz tym razem po niemiecku. Widocznie uznał, że Niklas ma problem ze zrozumieniem wiadomości. Przynajmniej miał równie duże pokłady cierpliwości, co on i pewnie właśnie dlatego nie mogli się ostatnio dogadać.
Gdy wsunął telefon z powrotem, podniósł wzrok i tym razem zatrzymał go na dłużej. Nie chodziło tylko o znajomość twarzy, ale również o odczucie pojawiające się zaraz po spojrzeniu na Raya. Eschenbach w pierwszej chwili poczuł zaniepokojenie, tym samym idealnie powtarzając schemat każdego, kto natknął się na ciemnowłosego, lecz dalej zamiast coraz większego strachu, pojawiło się u niego coś na kształt spokoju. Zupełnie jakby zapomniał, jaką niechęć roztaczał wokół sobie Minyard, a potem przyjął ją jako coś naturalnego i przeszedł nad tym dalej. Pewnie mógł to zrobić dlatego, że jak dotąd nie natknął się na odrzucające zachowanie Raya skierowane centralnie w jego osobę, a brak większego odzewu z jego strony uznał za normę. Wymuszanie na nim odpowiedzi wprost od razu było skazane na porażkę, raczej należało zachęcić go własnymi słowami na tyle, by uznał to za wartościowe jakiejkolwiek reakcji. Niemniej pomimo tych wszystkich założeń schowanych gdzieś w jego głowie, nie wyrywał się od razu do prób rozgadania Raya. Szukał dobrej okazji? Pretekstu? Najprawdopodobniej. Minyard zdążył już przy nim pokazać skrawek swojej porywczej natury, a mimo to zafascynowanie Eschenbacha nie traciło na sile. Raczej cały czas działało z tą samą mocą, delikatnie pokazując swoje promyki na zewnątrz, a milczenie Raya było o tyle przyjemne, że przynamniej nie gadał ciągle o niczym.
- Koerner, Riverdale High School i Nesters Market. Można was spotkać wszędzie – wymienił, zaczynając rozmowę. Nie przywitał się nawet najzwyklejszym „cześć”, ale ostatnio jak widać nie podchodziły mu suche rozmowy. Poza tym wydawało się to wygodniejsze i... w zasadzie nie miało większego znaczenia.
Nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że to Jessie nadawał kierunek, gdy obaj postanowili wejść do środka marketu. Z początku przystanęli praktycznie przy samym progu, obserwując z tym samym, bliźniaczym wręcz znudzeniem mijający ich tłum. Dopiero gdy jako tako się przerzedził, ruszyli do przodu. Ciemnowłosy niczego nie brał do ręki. Blondyn z kolei całkowicie skupił się na przechadzaniu w tę i z powrotem, przyglądając jedynie poszczególnym produktom, które raz po raz podnosił, by zaraz odstawić je na półkę. Dla niektórych wyglądałoby to zapewne jak czytanie składu czy etykiety, lecz wystarczyło jedno spojrzenie Raya w jego kierunku, by zdał sobie sprawę z tego że jego brat cioteczny dosłownie patrzył na wszystko niewidzącymi oczami. Gdy w jego rękach znalazła się dwunasta zupka chińska z rzędu, podszedł do niego i położył na niej dłoń.
Ich spojrzenie spotkało się ponownie, gdy mierzyli się w ciszy wzrokiem, całkowicie ignorując gwar dookoła.
"Koerner, Riverdale High School i Nesters Market. Można was spotkać wszędzie."
Jessie odwrócił się powoli jak na zawołanie. Palce rozluźniły wcześniejszy uścisk. Ciemnowłosy Minyard odłożył zupkę z powrotem na półkę i wsunął dłonie do kieszeni spodni, również zwracając się w kierunku Niklasa.
— A najczęściej na stadionie Endowment Lands University. Co nie zmienia faktu, że jesteśmy tylko ludźmi i też musimy jeść. Przyszedłeś po autograf? — blondyn uniósł kącik ust w uśmiechu, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Nie słysząc początkowego przywitania, sam z niego zrezygnował. Dopiero po chwili mrugnął dwukrotnie, gdy wyraźnie wpadła mu do głowy jakaś myśl.
— Mieszkasz w okolicy czy po prostu jesteś olbrzymim fanem tutejszego marketu i ich masła orzechowego, którego nie dostaniesz nigdzie indziej? — zapytał wsuwając dłonie do kieszeni spodni, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy z tego że obaj stali teraz w identyczny sposób. Drugi Minyard widocznie stracił zainteresowanie całą sytuacją - choć ciężko byłoby powiedzieć, że w ogóle wykazał jakiekolwiek już od samego początku - odwracając się gdzieś w bok. Tak, że swobodnie mógł patrzeć gdzieś ponad ramieniem Niklasa.
— Chłopaaaaaaaaki, mam wózeeeeeeeek! — głośny krzyk, któremu towarzyszył pisk metalowych kółek usłyszeli prawdopodobnie wszyscy znajdujący się właśnie w sklepie. Jedna z matek błyskawicznie zgarnęła swoje dziecko i odskoczyła w bok, krzycząc coś o idiotach, których nie powinno się wypuszczać na zewnątrz. Nic dziwnego. Henderson mknął jak burza, zmuszając wszystkich dookoła do schodzenia mu z drogi. Szczera radość wymalowana na jego obitej twarzy, zdecydowanie nie wskazywała na jakiekolwiek przejawy wyrzutów sumienia czy zdrowego rozsądku. Pewnie dlatego wcześniejsza mimika zmieniła się w przerażenie, gdy zdał sobie sprawę z tego że jedzie zdecydowanie zbyt szybko, by zdążyć wyhamować na tak małej odległości przy zepsutych kółkach, których nikomu nie chciało się naoliwić od miesięcy.
A pędził wprost na ich trzyosobową grupę.
— Z drogi! Na boki! Boże, jestem zbyt piękny i młody by umierać, nie zdążyłem jeszcze nawet wziąć ślubu i urodzić równie pięknych dzieci! — zaskomlał wyjątkowo głośno zeskakując z wózka na ziemię, by choć spróbować go zatrzymać. W rezultacie prawie wyrżnął na ziemię, wywalając się na metal całym ciałem.
Ciemnowłosy Minyard postąpił dwa kroki do przodu i uderzył nogą w nadjeżdżający wózek z wystarczającą siłą, by odbił się w bok, przewalając na Nylesa. Chłopak poleciał do tyłu, przyjmując mało ponętną kucającą pozę, trzymając swój felerny pojazd w dłoniach. Kółka nadal kręciły się w powietrzu.
— Popierdoliło cię do reszty, kretynie?
Jessie zrobił krok do przodu, słyszalnie podnosząc głos. Nic dziwnego, skoro jak widać nawet podczas zwyczajnej wycieczki do marketu właśnie znaleźli się o krok od wywalenia ich na zewnątrz. I tym razem nie była to wina Raya wdającego się w bójkę z kasjerem, ochroniarzem czy pracownikiem, który klepnął go w ramię pytając czy potrzebuje pomocy w wyborze dżemu. Ciemnowłosy powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem, wystarczyło jednak jedno spojrzenie na jego oblicze, by wiedzieć że zwyczajnie nie był potrzebny. Nawet jego oczy zdawały się wyraźnie pociemnieć. Nyles zaśmiał się z wyraźnym zażenowaniem, podnosząc się powoli do góry i stawiając z powrotem wózek na ziemi.
— Ten no... teraz już wiem czemu Ray nie daje mi prowadzić... haha — w jego śmiechu zdecydowanie zabrakło rozbawienia. Położył rękę na karku, drapiąc się po nim kilkakrotnie. Dopiero gdy ciemnowłosy Minyard zwrócił się w przeciwnym kierunku, odetchnął cicho skupiając się w pełni na pozostałej dwójce.
— Sorrryyy... zaraz chwila, czy to nie mój ulubiony barman? — wyraźnie się rozpromienił widząc znajomą twarz. Momentalnie zapomniał o całym zdarzeniu, w przeciwieństwie do Jessiego, który prychnął z pogardą pod nosem. Ludzie nadal mamrotali coś pomiędzy sobą, wyglądało jednak na to, że sami postanowili wrócić do zakupów, widząc że wszystko skończyło się bez większych szkód. No chyba, że jakaś babcia niepostrzeżenie właśnie pobiegła nakablować ochroniarzowi na Raya za kopnięcie wózka.
— Idę do wejścia. Wiem już mniej więcej co chcę.
Chłodny głos wydobywający się z gardła blondyna utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że nadal targała nim irytacja na skutek idiotycznego wybryku ze strony Hendersona. Kopnął wózek obracając go tym samym w swoją stronę i ruszył do przodu bez słowa, kierując się w stronę działu z pieczywem. Ray podążył za nim jak cień bez wahania, pozostawiając Nylesa z Niklasem, których nie obdarzył nawet najmniejszym spojrzeniem.
Nyles odczekał chwilę, aż znajdą się poza zasięgiem jego wzroku i ukrył twarz w dłoniach.
— Mam przejebane. Nigdy bym nie pomyślał, że tak szybko zatęsknię za Vancem — podzielił się swoim tragicznym przemyśleniem z Niklasem, zaraz sycząc cicho gdy fioletowo-zielony siniak przypomniał mu o swoim istnieniu.
— Co tu robisz, przystojny barmanie? Uzupełniasz skład do pracy? Robisz zakupy na romantyczną kolację ze swoją drugą połówką? Kupujesz niezbędne rzeczy do przetrwania, bo i tak nie potrafisz gotować? A może snujesz się po całym mieście, licząc że na mnie trafisz? — uśmiechnał się szeroko, zaraz ponownie sycząc z bólu. Nie wyglądało jednak na to, by siniak i zaczerwienione oko jakkolwiek wpłynęły na jego pewność siebie.
Ich spojrzenie spotkało się ponownie, gdy mierzyli się w ciszy wzrokiem, całkowicie ignorując gwar dookoła.
"Koerner, Riverdale High School i Nesters Market. Można was spotkać wszędzie."
Jessie odwrócił się powoli jak na zawołanie. Palce rozluźniły wcześniejszy uścisk. Ciemnowłosy Minyard odłożył zupkę z powrotem na półkę i wsunął dłonie do kieszeni spodni, również zwracając się w kierunku Niklasa.
— A najczęściej na stadionie Endowment Lands University. Co nie zmienia faktu, że jesteśmy tylko ludźmi i też musimy jeść. Przyszedłeś po autograf? — blondyn uniósł kącik ust w uśmiechu, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Nie słysząc początkowego przywitania, sam z niego zrezygnował. Dopiero po chwili mrugnął dwukrotnie, gdy wyraźnie wpadła mu do głowy jakaś myśl.
— Mieszkasz w okolicy czy po prostu jesteś olbrzymim fanem tutejszego marketu i ich masła orzechowego, którego nie dostaniesz nigdzie indziej? — zapytał wsuwając dłonie do kieszeni spodni, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy z tego że obaj stali teraz w identyczny sposób. Drugi Minyard widocznie stracił zainteresowanie całą sytuacją - choć ciężko byłoby powiedzieć, że w ogóle wykazał jakiekolwiek już od samego początku - odwracając się gdzieś w bok. Tak, że swobodnie mógł patrzeć gdzieś ponad ramieniem Niklasa.
— Chłopaaaaaaaaki, mam wózeeeeeeeek! — głośny krzyk, któremu towarzyszył pisk metalowych kółek usłyszeli prawdopodobnie wszyscy znajdujący się właśnie w sklepie. Jedna z matek błyskawicznie zgarnęła swoje dziecko i odskoczyła w bok, krzycząc coś o idiotach, których nie powinno się wypuszczać na zewnątrz. Nic dziwnego. Henderson mknął jak burza, zmuszając wszystkich dookoła do schodzenia mu z drogi. Szczera radość wymalowana na jego obitej twarzy, zdecydowanie nie wskazywała na jakiekolwiek przejawy wyrzutów sumienia czy zdrowego rozsądku. Pewnie dlatego wcześniejsza mimika zmieniła się w przerażenie, gdy zdał sobie sprawę z tego że jedzie zdecydowanie zbyt szybko, by zdążyć wyhamować na tak małej odległości przy zepsutych kółkach, których nikomu nie chciało się naoliwić od miesięcy.
A pędził wprost na ich trzyosobową grupę.
— Z drogi! Na boki! Boże, jestem zbyt piękny i młody by umierać, nie zdążyłem jeszcze nawet wziąć ślubu i urodzić równie pięknych dzieci! — zaskomlał wyjątkowo głośno zeskakując z wózka na ziemię, by choć spróbować go zatrzymać. W rezultacie prawie wyrżnął na ziemię, wywalając się na metal całym ciałem.
Ciemnowłosy Minyard postąpił dwa kroki do przodu i uderzył nogą w nadjeżdżający wózek z wystarczającą siłą, by odbił się w bok, przewalając na Nylesa. Chłopak poleciał do tyłu, przyjmując mało ponętną kucającą pozę, trzymając swój felerny pojazd w dłoniach. Kółka nadal kręciły się w powietrzu.
— Popierdoliło cię do reszty, kretynie?
Jessie zrobił krok do przodu, słyszalnie podnosząc głos. Nic dziwnego, skoro jak widać nawet podczas zwyczajnej wycieczki do marketu właśnie znaleźli się o krok od wywalenia ich na zewnątrz. I tym razem nie była to wina Raya wdającego się w bójkę z kasjerem, ochroniarzem czy pracownikiem, który klepnął go w ramię pytając czy potrzebuje pomocy w wyborze dżemu. Ciemnowłosy powstrzymał się przed jakimkolwiek komentarzem, wystarczyło jednak jedno spojrzenie na jego oblicze, by wiedzieć że zwyczajnie nie był potrzebny. Nawet jego oczy zdawały się wyraźnie pociemnieć. Nyles zaśmiał się z wyraźnym zażenowaniem, podnosząc się powoli do góry i stawiając z powrotem wózek na ziemi.
— Ten no... teraz już wiem czemu Ray nie daje mi prowadzić... haha — w jego śmiechu zdecydowanie zabrakło rozbawienia. Położył rękę na karku, drapiąc się po nim kilkakrotnie. Dopiero gdy ciemnowłosy Minyard zwrócił się w przeciwnym kierunku, odetchnął cicho skupiając się w pełni na pozostałej dwójce.
— Sorrryyy... zaraz chwila, czy to nie mój ulubiony barman? — wyraźnie się rozpromienił widząc znajomą twarz. Momentalnie zapomniał o całym zdarzeniu, w przeciwieństwie do Jessiego, który prychnął z pogardą pod nosem. Ludzie nadal mamrotali coś pomiędzy sobą, wyglądało jednak na to, że sami postanowili wrócić do zakupów, widząc że wszystko skończyło się bez większych szkód. No chyba, że jakaś babcia niepostrzeżenie właśnie pobiegła nakablować ochroniarzowi na Raya za kopnięcie wózka.
— Idę do wejścia. Wiem już mniej więcej co chcę.
Chłodny głos wydobywający się z gardła blondyna utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że nadal targała nim irytacja na skutek idiotycznego wybryku ze strony Hendersona. Kopnął wózek obracając go tym samym w swoją stronę i ruszył do przodu bez słowa, kierując się w stronę działu z pieczywem. Ray podążył za nim jak cień bez wahania, pozostawiając Nylesa z Niklasem, których nie obdarzył nawet najmniejszym spojrzeniem.
Nyles odczekał chwilę, aż znajdą się poza zasięgiem jego wzroku i ukrył twarz w dłoniach.
— Mam przejebane. Nigdy bym nie pomyślał, że tak szybko zatęsknię za Vancem — podzielił się swoim tragicznym przemyśleniem z Niklasem, zaraz sycząc cicho gdy fioletowo-zielony siniak przypomniał mu o swoim istnieniu.
— Co tu robisz, przystojny barmanie? Uzupełniasz skład do pracy? Robisz zakupy na romantyczną kolację ze swoją drugą połówką? Kupujesz niezbędne rzeczy do przetrwania, bo i tak nie potrafisz gotować? A może snujesz się po całym mieście, licząc że na mnie trafisz? — uśmiechnał się szeroko, zaraz ponownie sycząc z bólu. Nie wyglądało jednak na to, by siniak i zaczerwienione oko jakkolwiek wpłynęły na jego pewność siebie.
Oczywiście, że stadion Endowment Lands University. W końcu trenowanie lacrosse wynikało odpowiednich warunków i odpowiednio dużo poświęconego czasu, by faktycznie dało jakieś efekty. Wszelkie wygrane przecież nie wzięły się z nieba, a więcej wygranych oznaczało większą rozpoznawalność. Czy tego się chciało, czy też nie. Niklas oczywiście nie znał ich wcześniej, bo ani nie byli postaciami powszechnie znanymi w Riverdale City, ani też nie interesował się na tyle jakimkolwiek sportem, a tym bardziej lacrosse, by się w tym wszystkim orientować. Tyle że nie było przecież trudne wpisać w wyszukiwarkę internetu odpowiednie sformułowanie, by znaleźć więcej informacji. Nie zrobił tego za pierwszym razem, gdy ich nie spotkał. Drugi raz nie był wystarczający. Trzeci również. Nie potrzebował sprawdzać wszystkich informacji o nich, by zaspokoić wewnętrzną ciekawość. I tak wątpił, by dowiedział się tego, co akurat chciałby wiedzieć. Jednak gdy pewnego dnia natknął się na krótką wzmiankę o lacrosse, jego myśli automatycznie skierowały się w tamtą stronę. Kilka kliknięć myszką i wyświetlił stronę „Riverdale Crows”, po której szybko przeleciał wzrokiem. Wszedł nawet na osławioną Wikipedię, by doczytać dokładne zasady gry i więcej szczegółów, wyczytując co ważniejsze fragmenty. Potem wrócił do przeglądania reszty ich portalów społecznościowych, lecz po pobieżnym przejrzeniu najnowszych postów, nie znalazł niczego interesującego. W końcu przeczytanie wszystkiego wymagało za dużo czasu, a Niklas niekoniecznie miał na to chęci, poza tym wolał szukać czegoś konkretnego, a nie jedynie oglądać zdjęcia i czytać opisy, licząc, że będzie to warte uwagi. Zwykła drużyna lacrosse, jaka wielu. Gdyby nie ta czwórka, Eschenbach pewnie w ogóle nie zwróciłby na nich uwagi.
Tyle, że już tak się stało.
- Nie zbieram autografów i to się raczej nie zmieni – odparł z pewnością w głosie, a gdyby nie dalsze rozbawienie tkwiące na jego twarzy, pewnie wyszedłby na gbura. W zasadzie tylko teoretycznie, bo przecież szczerość nie powinna być obraźliwa. Jednak nie trzeba było być geniuszem, by zauważyć, że ludzie niekoniecznie doceniali takie rzeczy, zwłaszcza jeśli żartowali. - To pierwsze, ale skoro wy wybraliście się aż tutaj, to wnioskuję, że dla was prawdziwa jest opcja druga – stwierdził, czekając na jakąś formę potwierdzenia od Jessiego. Na co nie zyskał wiele czasu, bo zaraz usłyszał ryk głosu, którego brzmienia zdążył się już nauczyć całkiem dobrze. Spojrzenie w tamtą stronę tylko utwierdziło go w przekonaniu, kto tak pędził do nich pędził i cieszył jak małe dziecko. Czyste szczęście przed katastrofą. Oczywiście musiała nastąpić, Nyles pod tym względem najwyraźniej nie zmieniał nawyków. Nieważne jak wiele razy mu się oberwało, on wydawał się cenić rozrywkę i magię chwili ponad wszystko. Dlatego też zrozumienie czemu chłopak znalazł się w grupie Raya mogło być trudne, zwłaszcza jeśli nie miało się wszystkich faktów. Wprawdzie typowy śmieszek potrzebny był wszędzie, ale coś mu się tu gryzło i nie zgadzało, bo Ray sprawiał wrażenie kogoś, kto nie znosi takich zachowania. Jednak tutaj zachowywał się jak ojciec, przyzwyczajony do zachowania niesfornego syna, po prostu to ignorując. Tak jakby Nyles musiał być w tej grupie.
- Więc gdzie jest Vance? – spytał wprost, gdy zostali już sami we dwójkę, faktycznie nie zobaczywszy go wśród grupy. Chyba że po takim gwałtownym wejściu Nylesa, oczekiwali na kogoś jeszcze, ale w to szczerze wątpił. Chociaż ciągle widywał ich razem, więc nieobecność ciemnowłosego i tak zdawała się być trochę nienaturalna, bo od nich wręcz biło wrażenie, że ciągle trzymają się razem. - Chociaż raczej powinienem zapytać, czy jego obecność powstrzymuje cię od robienia głupot, bo jeśli nie, to chyba nie musisz tak tęsknić – uznał, próbując rozeznać, skąd to nawiązanie do Vance. W końcu ciężko było wyobrazić sobie Nylesa hamującego się od wszelkich wybryków, więc to od razu skreślał z listy. Niemniej zdecydowanie nie był to szczyt jego możliwości, bo Niklasowi dane było już zauważyć, jak jedno spojrzenie Raya potrafiło zamknąć Nylesa w odpowiedniej chwili. Może Henderson zdawał się czasami nie mieć mózgu, ale to na szczęście było tylko wrażenie. Nie zauważenie jasnych znaków, które dawał Minyard byłoby debilizmem, chociaż może nie każdy był na tyle uważny, by zauważyć cokolwiek, co nie było słowami jasno skierowanymi w jego stronę. Może wymagane było zbyt dużo.
- Jestem pod wrażeniem twoich pomysłów – wypowiedział krótkie stwierdzenie, które przecież okazywało się być skromnym komplementem. W zależności jak zinterpretuje to głowa Nylesa. - Ale to tylko zakupy wymuszone brakiem kawy. Wszelkie profity z pójścia po nią to tylko dodatek – odpowiedział, nie wywołując swoimi słowami takiego wrażenia jak Nyles. Niklas zdawał się być oszczędny w słowach, zupełnie jakby ich nadmiar mu szkodził, ale im dłużej miało się z nim styczność, tym ta granica zdawała się maleć. Albo to również Henderson nie dawał mu wyboru, zadając tysiąc pytań na sekundę. - Ale skoro się już tak rozgadałeś, to skąd ten siniak? Wydawało mi się, że dbasz o urok osobisty.
Tyle, że już tak się stało.
- Nie zbieram autografów i to się raczej nie zmieni – odparł z pewnością w głosie, a gdyby nie dalsze rozbawienie tkwiące na jego twarzy, pewnie wyszedłby na gbura. W zasadzie tylko teoretycznie, bo przecież szczerość nie powinna być obraźliwa. Jednak nie trzeba było być geniuszem, by zauważyć, że ludzie niekoniecznie doceniali takie rzeczy, zwłaszcza jeśli żartowali. - To pierwsze, ale skoro wy wybraliście się aż tutaj, to wnioskuję, że dla was prawdziwa jest opcja druga – stwierdził, czekając na jakąś formę potwierdzenia od Jessiego. Na co nie zyskał wiele czasu, bo zaraz usłyszał ryk głosu, którego brzmienia zdążył się już nauczyć całkiem dobrze. Spojrzenie w tamtą stronę tylko utwierdziło go w przekonaniu, kto tak pędził do nich pędził i cieszył jak małe dziecko. Czyste szczęście przed katastrofą. Oczywiście musiała nastąpić, Nyles pod tym względem najwyraźniej nie zmieniał nawyków. Nieważne jak wiele razy mu się oberwało, on wydawał się cenić rozrywkę i magię chwili ponad wszystko. Dlatego też zrozumienie czemu chłopak znalazł się w grupie Raya mogło być trudne, zwłaszcza jeśli nie miało się wszystkich faktów. Wprawdzie typowy śmieszek potrzebny był wszędzie, ale coś mu się tu gryzło i nie zgadzało, bo Ray sprawiał wrażenie kogoś, kto nie znosi takich zachowania. Jednak tutaj zachowywał się jak ojciec, przyzwyczajony do zachowania niesfornego syna, po prostu to ignorując. Tak jakby Nyles musiał być w tej grupie.
- Więc gdzie jest Vance? – spytał wprost, gdy zostali już sami we dwójkę, faktycznie nie zobaczywszy go wśród grupy. Chyba że po takim gwałtownym wejściu Nylesa, oczekiwali na kogoś jeszcze, ale w to szczerze wątpił. Chociaż ciągle widywał ich razem, więc nieobecność ciemnowłosego i tak zdawała się być trochę nienaturalna, bo od nich wręcz biło wrażenie, że ciągle trzymają się razem. - Chociaż raczej powinienem zapytać, czy jego obecność powstrzymuje cię od robienia głupot, bo jeśli nie, to chyba nie musisz tak tęsknić – uznał, próbując rozeznać, skąd to nawiązanie do Vance. W końcu ciężko było wyobrazić sobie Nylesa hamującego się od wszelkich wybryków, więc to od razu skreślał z listy. Niemniej zdecydowanie nie był to szczyt jego możliwości, bo Niklasowi dane było już zauważyć, jak jedno spojrzenie Raya potrafiło zamknąć Nylesa w odpowiedniej chwili. Może Henderson zdawał się czasami nie mieć mózgu, ale to na szczęście było tylko wrażenie. Nie zauważenie jasnych znaków, które dawał Minyard byłoby debilizmem, chociaż może nie każdy był na tyle uważny, by zauważyć cokolwiek, co nie było słowami jasno skierowanymi w jego stronę. Może wymagane było zbyt dużo.
- Jestem pod wrażeniem twoich pomysłów – wypowiedział krótkie stwierdzenie, które przecież okazywało się być skromnym komplementem. W zależności jak zinterpretuje to głowa Nylesa. - Ale to tylko zakupy wymuszone brakiem kawy. Wszelkie profity z pójścia po nią to tylko dodatek – odpowiedział, nie wywołując swoimi słowami takiego wrażenia jak Nyles. Niklas zdawał się być oszczędny w słowach, zupełnie jakby ich nadmiar mu szkodził, ale im dłużej miało się z nim styczność, tym ta granica zdawała się maleć. Albo to również Henderson nie dawał mu wyboru, zadając tysiąc pytań na sekundę. - Ale skoro się już tak rozgadałeś, to skąd ten siniak? Wydawało mi się, że dbasz o urok osobisty.
Nie mylił się. Lacrosse miało swoje wymogi, a nieszczególnie duża popularność sportu na świecie sprawiała, że tylko wybrane boiska mogły zagwarantować wychowankom odpowiedni poziom. Szkoła do której uczęszczała cała grupa może i nie mogła dorównywać w poziomie nauki Riverdale, ale bez wątpienia mieli doskonały dostęp do rzeczonej konkurencji. Zresztą, niewiele się oszukując - pozwalała na dużo więcej niż tym wszystkim bogatym uczniakom. W końcu zaliczanie się do śmietanki towarzyskiej liczyło się nie tylko z odpowiednią prezentacją i zachowaniem, ale i niejednokrotnie zainteresowaniami. Zdarzało się, że mieszkańcy zapominali o tym że nazwa ich drużyny "Riverdale Crows" był zwyczajną transformacją z poprzedniej "Vancouver Crows", po dość oczywistych wydarzeniach. Niemniej być może właśnie dzięki tym pomyłkom tak dużo osób trafiało na ich profil na Instagramie. Nawet jeśli połowa z nich (a może i więcej) rezygnowała ze stałego obserwowania ich relacji, spora część nawet po przeczytaniu w opisie o Endowment Lands Univ. postanawiała zostać na dłużej.
— Co za szkoda. Kto wie może za dwa lata okaże się, że straciłeś życiową szansę na zarobienie niezłej sumy pieniędzy — Jessie pokiwał nieznacznie głową, zaraz wzruszając ramionami na kolejne pytanie. Tłumaczenie, ktoś zapomniał o tym że była jego kolej na zrobienie zakupów nieco mijało się z celem. Pozwolił więc by wersja o maśle orzechowym pozostała tą dominującą, nie robiąc sobie zbyt wiele z tego że mógłby wyjść na obsesyjnego fana. W końcu ludzie i tak zawsze wmawiali sobie co chcieli, a akurat Niklas nie wydawał się kimś kto tworzył fałszywe profile napotkanych na ulicy osób. Wyglądał raczej na analityka. Kogoś kto przyglądał się każdemu twojemu ruchowi, by odnotować to wszystko w pamięci. Po części bez wątpienia miał coś wspólnego ze stojącym obok niego Rayem, choć miał wrażenie że było w nim dużo więcej zainteresowania światem.
Wyskok Nylesa wyraźnie pozostawił na nim swego rodzaju ślad. Nawet jeśli miał o nim zapomnieć w przeciągu kilku następnych minut, obecnie wyglądał jak skrzyczane szczenię. Brakowało jedynie opuszczonych uszu i podkulonego ogona. Dopiero zadane pytanie przywróciło ożywienie na jego twarz. I ulgę. Najwidoczniej przez chwilę bał się czy i on nie postanowi go porzucić na środku sklepu za jego debilne zachowanie.
— Pewnie biega. Wiesz to ten typ, który nie przeżyje dnia bez jakiegokolwiek treningu. Pewnie jak wrócimy do domu i tak wyciagnie nas na boisko — taki już był. Dla niego nie istniało pojęcie dnia wolnego. Sobota, niedziela, wakacje, Środa Palmowa, Boże Narodzenie? Niezależnie od okazji (z której normalni ludzie korzystali by nie przyjść do pracy czy szkoły) zawsze zaciągał ich na stadion nie słuchając żadnych wymówek.
"Chociaż raczej powinienem zapytać, czy jego obecność powstrzymuje cię od robienia głupot, bo jeśli nie, to chyba nie musisz tak tęsknić"
Nyles przez chwilę wykonał ruch jakby chciał go szturchnąć w ramię, nim znieruchomiał w powietrzu, zupełnie jakby sobie o czymś przypomniał. Opuścił ręce, zaczepiając się kciukami o tylne kieszenie spodni.
— Trochę tak, trochę nie. Kwestia tego czy czuję się danego dnia na siłach, by walnąć pięćdziesiąt dodatkowych pompek i siedem okrążeń wokół stadionu. Vance to bestia.
Ostatnie zdanie wypowiedział przyciszonym konspiracyjnym tonem, rozglądając się gorączkowo na boki zupełnie jakby ktoś mógł ich podsłuchać i przekazać wszystkie informacje Illuminati. Tak jakby Illuminati w ogóle interesował ich los.
— Zauważyłem, że gdy ktoś już postanowi się nauczyć sztuki barmaństwa, prędzej czy później kończy również jako barista. To jakaś kwestia doskonałego mieszania czy też po prostu nie jesteś w stanie utrzymać się na nogach po serwowaniu wódki przez całą noc i potrzebujesz zastrzyku energii, by przetrwać na lekcjach? — wyszczerzył się, choć uśmiech ten wiązał się z przeciągłym sykiem, gdy siniak dał o sobie znać. I ponownie zwracał uwagę. Mimo to wskazał na niego palcem.
— Że to? Kolejny element mojego życia przypominający mi o tym, że wszystkie nasze czyny mają konsekwencje.
Westchnął ciężko, nim tym razem wsunął dłonie do kieszeni bluzy, przeskakując z nogi na nogę.
— Skoro chłopaki zakosili wózek i zdecydowanie nie potrzebują mojej pomocy, może znajdziemy w międzyczasie twoją kawę? Nie chciałbym żebyś przeze mnie spędził następne trzydzieści minut stercząc na środku sklepu jak głupek. Przystojny, ale jednak głupek — puścił mu oczko, nim obrócił się dookoła własnej osi, przesuwając wzrokiem po tabliczkach. Kawa, kawa, kawa.
— Co za szkoda. Kto wie może za dwa lata okaże się, że straciłeś życiową szansę na zarobienie niezłej sumy pieniędzy — Jessie pokiwał nieznacznie głową, zaraz wzruszając ramionami na kolejne pytanie. Tłumaczenie, ktoś zapomniał o tym że była jego kolej na zrobienie zakupów nieco mijało się z celem. Pozwolił więc by wersja o maśle orzechowym pozostała tą dominującą, nie robiąc sobie zbyt wiele z tego że mógłby wyjść na obsesyjnego fana. W końcu ludzie i tak zawsze wmawiali sobie co chcieli, a akurat Niklas nie wydawał się kimś kto tworzył fałszywe profile napotkanych na ulicy osób. Wyglądał raczej na analityka. Kogoś kto przyglądał się każdemu twojemu ruchowi, by odnotować to wszystko w pamięci. Po części bez wątpienia miał coś wspólnego ze stojącym obok niego Rayem, choć miał wrażenie że było w nim dużo więcej zainteresowania światem.
Wyskok Nylesa wyraźnie pozostawił na nim swego rodzaju ślad. Nawet jeśli miał o nim zapomnieć w przeciągu kilku następnych minut, obecnie wyglądał jak skrzyczane szczenię. Brakowało jedynie opuszczonych uszu i podkulonego ogona. Dopiero zadane pytanie przywróciło ożywienie na jego twarz. I ulgę. Najwidoczniej przez chwilę bał się czy i on nie postanowi go porzucić na środku sklepu za jego debilne zachowanie.
— Pewnie biega. Wiesz to ten typ, który nie przeżyje dnia bez jakiegokolwiek treningu. Pewnie jak wrócimy do domu i tak wyciagnie nas na boisko — taki już był. Dla niego nie istniało pojęcie dnia wolnego. Sobota, niedziela, wakacje, Środa Palmowa, Boże Narodzenie? Niezależnie od okazji (z której normalni ludzie korzystali by nie przyjść do pracy czy szkoły) zawsze zaciągał ich na stadion nie słuchając żadnych wymówek.
"Chociaż raczej powinienem zapytać, czy jego obecność powstrzymuje cię od robienia głupot, bo jeśli nie, to chyba nie musisz tak tęsknić"
Nyles przez chwilę wykonał ruch jakby chciał go szturchnąć w ramię, nim znieruchomiał w powietrzu, zupełnie jakby sobie o czymś przypomniał. Opuścił ręce, zaczepiając się kciukami o tylne kieszenie spodni.
— Trochę tak, trochę nie. Kwestia tego czy czuję się danego dnia na siłach, by walnąć pięćdziesiąt dodatkowych pompek i siedem okrążeń wokół stadionu. Vance to bestia.
Ostatnie zdanie wypowiedział przyciszonym konspiracyjnym tonem, rozglądając się gorączkowo na boki zupełnie jakby ktoś mógł ich podsłuchać i przekazać wszystkie informacje Illuminati. Tak jakby Illuminati w ogóle interesował ich los.
— Zauważyłem, że gdy ktoś już postanowi się nauczyć sztuki barmaństwa, prędzej czy później kończy również jako barista. To jakaś kwestia doskonałego mieszania czy też po prostu nie jesteś w stanie utrzymać się na nogach po serwowaniu wódki przez całą noc i potrzebujesz zastrzyku energii, by przetrwać na lekcjach? — wyszczerzył się, choć uśmiech ten wiązał się z przeciągłym sykiem, gdy siniak dał o sobie znać. I ponownie zwracał uwagę. Mimo to wskazał na niego palcem.
— Że to? Kolejny element mojego życia przypominający mi o tym, że wszystkie nasze czyny mają konsekwencje.
Westchnął ciężko, nim tym razem wsunął dłonie do kieszeni bluzy, przeskakując z nogi na nogę.
— Skoro chłopaki zakosili wózek i zdecydowanie nie potrzebują mojej pomocy, może znajdziemy w międzyczasie twoją kawę? Nie chciałbym żebyś przeze mnie spędził następne trzydzieści minut stercząc na środku sklepu jak głupek. Przystojny, ale jednak głupek — puścił mu oczko, nim obrócił się dookoła własnej osi, przesuwając wzrokiem po tabliczkach. Kawa, kawa, kawa.
Stracone pieniądze za autograf? Nie przejął się tym szczególnie.Pierwszy powód był oczywisty i prosty, mianowicie zbieranie papierków z podpisami zdecydowanie odbiegało od jego życiowych pasji. Te z kolei skrupulatnie wybierał, jakby nie chciał marnować swojego zainteresowania na coś bezwartościowego, co nie było wystarczające dobre, by zdobyć jego uwagę. Na pierwszy rzut oka brzmiało to całkiem logicznie, w końcu czas mijał bezpowrotnie i szkoda byłoby go marnować. Wystarczyło jednak samemu spróbować selekcjonować swoje decyzje pod tym względem i nagle okazywało się to dla niektórych za trudne. Zbyt trudne. Może niektórzy nie byli stworzeni do odmawiania, ale to już z kolei nie było zmartwienie Niklasa. Drugi powód? Cóż, czemu miałby zbijać pieniądze na autografach, jak mógłby to zrobić tylko i wyłącznie przez znajomość ich. Może nie byłby to dobry sposób dla pierwszego lepszego bezmyślnego głupka, ale Eschenbach zwyczajnie się do nich nie zaliczał. I wcale nie przez czytanie Lovecrafta i Ibsena, literatura nie mogła być wyznacznikiem posiadania dobrze wyważonego rozumu. Chociaż zazwyczaj było całkiem niezłą podpowiedzią.
Przytaknął na słowa Nylesa, pozwalając by ich sens niespiesznie rozgościł w jego głowie. Kto by pomyślał, że fan sportu w postaci Vance miał nad grupą na tyle władzy, by faktycznie zaciągać ich na codzienne treningów. Poprawka. Raczej wydobywał z nich motywację do tego, by mogli reprezentować faktycznie dobry poziom w lacrosse. W końcu Niklas wątpił, by chodziło tutaj o zmuszanie do trenowania w czystym tego słowa znaczeniu, zwłaszcza że w grupie mógł być tylko jeden lider… a ten był już od dawna znany.
- A jak robi się zimniej, to czasem nie chorujesz i nie kasłasz, gdzie tylko wzrok sięgnie? - spytał po chwili, lekko rozbawiony taką wizją. Widocznie zdążył już na tyle zaznajomić się z Nylesem, że podobne scenariusze same przychodziły mu do głowy. Co nie było szczególnie trudne do osiągnięcia, bo chłopak po prostu nie krył się z twoją osobowością. Nawet jeśli było to po części powierzchowne. Zabawni ludzie z reguły bronili się swoim optymizmem, ale czemu by nie? Niklasowi rozmowa z ciemnowłosym układała się zaskakująco wręcz dobrze, choć możliwe, że po prostu Nyles był wystarczająco trzeźwy, a oni nie zdążyli wymienić ze sobą zbyt wiele słów. - Zgadnij - zażądał krótko, mierząc chłopaka wzrokiem. W jego głosie i spojrzeniu pojawiła się nutka uporu, lecz połączona była z idealnie wręcz odmierzoną dawką własnej charyzmy, tak że wręcz miało się ochotę zgodzić. - Idealne mieszanie, brak energii, a może oba? W razie złej odpowiedzi, odpowiednio to nagrodzę - uznał, celowo mieszając wydźwięk obu słów. Bynajmniej nie był to wynik tego, że angielski nie był jego ojczystym językiem, takie błędy mogły mu się przydarzyć dopiero jak przyjechał do Riverdale. Nie teraz. Nawet jego akcent nie był już tak słyszalny jak wcześniej, raczej dawał wrażenie jakby trochę dziwnie mówił. Nie każdy jednak potrafił szybko skojarzyć, że chodzi jedynie o delikatnie inny sposób wypowiadania słów.
- … a odważni ludzie biorą na siebie konsekwencje własnych czynów - bezwiednie dokończył myśl Nylesa, jednak nie pozwolił dłużej mu się na tym skupić. W końcu jeśli Henderson był taki skłonny pomóc znaleźć mu kawę, nie będzie narzekał. W zasadzie było mu to obojętne. - Tutaj - skierował uwagę Nylesa na odpowiednią półkę, a następnie odruchowo sięgnął po tę samą kawę, co zwykle. Po spróbowaniu wielu innych, żadnej nie udało się dorównać akurat tej. Gdyby bardziej uważniej to przeanalizować, już po samym wyborze kawy można było stwierdzić co najmniej dwa fakty. Po pierwsze Eschenbach znał się na niej, a po drugie… albo był całkiem zamożny, albo naprawdę przywiązywał uwagę do tego, co pije. Chociaż gdyby dodać do tego, że oprócz studiowania, pracował również za barem, od razu odpadłaby druga opcja. Pozornie. Wychodziło, że chłopak musiał wymykać się logicznemu rozumowaniu.
Przytaknął na słowa Nylesa, pozwalając by ich sens niespiesznie rozgościł w jego głowie. Kto by pomyślał, że fan sportu w postaci Vance miał nad grupą na tyle władzy, by faktycznie zaciągać ich na codzienne treningów. Poprawka. Raczej wydobywał z nich motywację do tego, by mogli reprezentować faktycznie dobry poziom w lacrosse. W końcu Niklas wątpił, by chodziło tutaj o zmuszanie do trenowania w czystym tego słowa znaczeniu, zwłaszcza że w grupie mógł być tylko jeden lider… a ten był już od dawna znany.
- A jak robi się zimniej, to czasem nie chorujesz i nie kasłasz, gdzie tylko wzrok sięgnie? - spytał po chwili, lekko rozbawiony taką wizją. Widocznie zdążył już na tyle zaznajomić się z Nylesem, że podobne scenariusze same przychodziły mu do głowy. Co nie było szczególnie trudne do osiągnięcia, bo chłopak po prostu nie krył się z twoją osobowością. Nawet jeśli było to po części powierzchowne. Zabawni ludzie z reguły bronili się swoim optymizmem, ale czemu by nie? Niklasowi rozmowa z ciemnowłosym układała się zaskakująco wręcz dobrze, choć możliwe, że po prostu Nyles był wystarczająco trzeźwy, a oni nie zdążyli wymienić ze sobą zbyt wiele słów. - Zgadnij - zażądał krótko, mierząc chłopaka wzrokiem. W jego głosie i spojrzeniu pojawiła się nutka uporu, lecz połączona była z idealnie wręcz odmierzoną dawką własnej charyzmy, tak że wręcz miało się ochotę zgodzić. - Idealne mieszanie, brak energii, a może oba? W razie złej odpowiedzi, odpowiednio to nagrodzę - uznał, celowo mieszając wydźwięk obu słów. Bynajmniej nie był to wynik tego, że angielski nie był jego ojczystym językiem, takie błędy mogły mu się przydarzyć dopiero jak przyjechał do Riverdale. Nie teraz. Nawet jego akcent nie był już tak słyszalny jak wcześniej, raczej dawał wrażenie jakby trochę dziwnie mówił. Nie każdy jednak potrafił szybko skojarzyć, że chodzi jedynie o delikatnie inny sposób wypowiadania słów.
- … a odważni ludzie biorą na siebie konsekwencje własnych czynów - bezwiednie dokończył myśl Nylesa, jednak nie pozwolił dłużej mu się na tym skupić. W końcu jeśli Henderson był taki skłonny pomóc znaleźć mu kawę, nie będzie narzekał. W zasadzie było mu to obojętne. - Tutaj - skierował uwagę Nylesa na odpowiednią półkę, a następnie odruchowo sięgnął po tę samą kawę, co zwykle. Po spróbowaniu wielu innych, żadnej nie udało się dorównać akurat tej. Gdyby bardziej uważniej to przeanalizować, już po samym wyborze kawy można było stwierdzić co najmniej dwa fakty. Po pierwsze Eschenbach znał się na niej, a po drugie… albo był całkiem zamożny, albo naprawdę przywiązywał uwagę do tego, co pije. Chociaż gdyby dodać do tego, że oprócz studiowania, pracował również za barem, od razu odpadłaby druga opcja. Pozornie. Wychodziło, że chłopak musiał wymykać się logicznemu rozumowaniu.
S O B O T A   -  G O D Z I N Y   P O R A N N E
Twoja kolej na zakupy Ian. Pójdziesz do sklepu? No jasne, że pójdzie. W końcu i tak zrobił już większość rzeczy, które chciał załatwić. Tuż po przebudzeniu się poszedł pobiegać, by pozbyć się zakwasów pozostałych po jeździe na łyżwach z poprzedniego dnia. Prysznic, śniadanie i był gotowy do podbijania świata. A przynajmniej tak mu się wydawało, zwłaszcza gdy pełen satysfakcji mógł wleźć Ivo do łóżka, by wcisnąć mokry, nadal pachnący szamponem łeb w zagłębienie jego szyi.
Ale wracając, zakupy. Jego matka obiecała przesłać mu listę, gdy będzie w drodze. I rzeczywiście zrobiła to.
Wysyłając mu wiadomość głosową.
Z początku myślał, że może robi sobie żarty, ale jego rodzicielka nadal miewała czasem podobne wpadki, zwłaszcza gdy bardzo się spieszyła. Nie miał jej tego za złe. Było to na swój sposób urocze i bez wątpienia pomagało mu w cieszeniu się, że traktuje go normalnie. Co nie zmieniało faktu, że nie był w stanie tego cholerstwa odsłuchać.
Mamo, wysłałaś mi wiadomość głosową.
Mamo?
Maaamooo jestem już w sklepie i nie wiem co kupić.
MAMO?
Seria wiadomości na messengerze nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Nawet ich nie odczytywała. Nie zdziwiłby się, gdyby po prostu poszła pod prysznic i zostawiła telefon na blacie w kuchni. Westchnął cicho i rozejrzał się dookoła. Nie miał wyboru, przecież nie wróci do domu z pustymi rękami. Przyglądał się innym ludziom, szukając odpowiedniej osoby. Szukaj kogoś kto wygląda miło i pomocnie. Jak... anioł. Podszedł nieśmiało do młodej kobiety, wyciągając z torby tablet, próbując na siebie zwrócić jej uwagę.
Przepraszam? Mogłaby mi Pani pomóc? Jeśli nie jest Pani zbyt zajęta.
Uniósł go nieco wyżej, cały czas patrząc na nią znad urządzenia ze zmieszaną miną.
Bazylia, czosnek, orzeszki piniowe, oliwa... Metalowy koszyk powoli zapełniał się składnikami niezbędnymi do stworzenia popisowego pesto pani Foyer, które zamierzała przyrządzić na kolację. I to nie byle jaką kolację, bo piątą rocznicę ślubu swojego ukochanego brata, dlatego też wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Teoretycznie, to rodzice Sumire, u których miało odbywać się małe rodzinne przyjęcie, zobowiązali się do zapewnienia gościom wyżywienia, ale nie byłaby sobą, gdyby nie dodała niczego od siebie. Szczególnie, że średnio co trzy tygodnie dzwoniła do niej jedna z licznych ciotek od strony matki, albo ich znajome z zapytaniem o przepis. Skończy się na tym, że zamiast zostać grafikiem, stanie się znaną w całym Riverdale specjalistką od pesto!
Drobna dłoń zawisła w powietrzu między nią a parmezanem, kiedy kątem oka dostrzegła chłopca z tabletem niebezpiecznie zbliżającego się do jej granicy zwanej "przestrzenią osobistą". Na szczęście rudowłosa była ostatnią osobą, która zaczęłaby z tego powodu krzyczeć i wymachiwać rękoma, zamiast tego wyprostowała się i marszcząc brwi przeczytała wiadomość. Zaraz potem posłała chłopakowi ciepły uśmiech. Pomocy i słodyczy nigdy nie odmawiała.
— Oczywiście. Jak mogę Ci pomóc? — zapytała, po czym strzeliła facepalma. W ostatniej chwili powstrzymała się, żeby nie była to ręka, w której trzymała koszyk.
Sumire, ty dzbanie. A co, jeśli jest głuchoniemy, albo nie zna angielskiego?
Drobna dłoń zawisła w powietrzu między nią a parmezanem, kiedy kątem oka dostrzegła chłopca z tabletem niebezpiecznie zbliżającego się do jej granicy zwanej "przestrzenią osobistą". Na szczęście rudowłosa była ostatnią osobą, która zaczęłaby z tego powodu krzyczeć i wymachiwać rękoma, zamiast tego wyprostowała się i marszcząc brwi przeczytała wiadomość. Zaraz potem posłała chłopakowi ciepły uśmiech. Pomocy i słodyczy nigdy nie odmawiała.
— Oczywiście. Jak mogę Ci pomóc? — zapytała, po czym strzeliła facepalma. W ostatniej chwili powstrzymała się, żeby nie była to ręka, w której trzymała koszyk.
Sumire, ty dzbanie. A co, jeśli jest głuchoniemy, albo nie zna angielskiego?
Na widok jej miny, odczytał ją wyłącznie w jeden sposób. Ten sam, który towarzyszył mu za każdym razem, gdy ludzie się "zapominali" i odpowiadali mu w całkowicie normalny sposób. Nic dziwnego, że od razu uśmiechnął się z nutą rozbawienia, pisząc nową wiadomość.
Proszę się nie przejmować, potrafię czytać z ruchu warg. Dopóki mówi Pani wyraźnie i w moją stronę, wszystko zrozumiem.
Zapewnił kobietę, w środku odczuwając ulgę, że faktycznie trafił na kogoś chętnego do pomocy. W końcu równie dobrze mogłaby stwierdzić, że nie ma czasu i ruszyć w swoją stronę. Nieszczególnie by się zdziwił.
Moja mama jest nieco roztargniona i wysłała mi wiadomość głosową... a jak mogła się Pani już zapewne zorientować, jestem niesłyszący. Mógłbym prosić o odsłuchanie nagrania i napisanie mi, co takiego chciała żebym kupił?
Przewrócił oczami nadal rozbawiony zachowaniem swojej rodzicielki. Cicho liczył, że może w trakcie konwersacji jednak połączy się ona na nowo z messengerem i postanowi mu odpisać. Rzecz jasna życie byłoby wtedy zbyt piękne. Dlatego jedynie wyciągnął tablet do kobiety, wyraźnie zamierzając jej go wręczyć, by ułatwić jej całe zadanie.
_________________________________________
Nagranie:
Kobieta: Ianku, skarbie! Twoi wujkowie przyjeżdżają w weekend, więc musimy się dobrze zaopatrzyć, wiesz że wujek Ryan uwielbia dobrze zjeść.
Mężczyzna: Ładnie powiedziane na apetyt prosięcia. Zeżarłby całe stado krów i nadal był głodny.
Kobieta: Och cicho bądź! Kup proszę trzy kilogramy mięsa wołowego, marchew, trzy kilogramy ziemniaków, dwie cukinie, bakłażana, pół kilograma pomidorów i ryż. Och i śmietanę. Trzy opakowania śmietany, najlepiej 12%. Resztę chyba mamy w domu.
Mężczyzna: Powiedz Ivo, żeby kupił jeszcze jakieś napoje.
Kobieta: Dziś kolej Iana, a nie Ivo.
Mężczyzna: Nagrywasz WIADOMOŚĆ GŁOSOWĄ Ianowi?
Kobieta: ... o mój boże, bateria mi pad-
*koniec nagrania*
Proszę się nie przejmować, potrafię czytać z ruchu warg. Dopóki mówi Pani wyraźnie i w moją stronę, wszystko zrozumiem.
Zapewnił kobietę, w środku odczuwając ulgę, że faktycznie trafił na kogoś chętnego do pomocy. W końcu równie dobrze mogłaby stwierdzić, że nie ma czasu i ruszyć w swoją stronę. Nieszczególnie by się zdziwił.
Moja mama jest nieco roztargniona i wysłała mi wiadomość głosową... a jak mogła się Pani już zapewne zorientować, jestem niesłyszący. Mógłbym prosić o odsłuchanie nagrania i napisanie mi, co takiego chciała żebym kupił?
Przewrócił oczami nadal rozbawiony zachowaniem swojej rodzicielki. Cicho liczył, że może w trakcie konwersacji jednak połączy się ona na nowo z messengerem i postanowi mu odpisać. Rzecz jasna życie byłoby wtedy zbyt piękne. Dlatego jedynie wyciągnął tablet do kobiety, wyraźnie zamierzając jej go wręczyć, by ułatwić jej całe zadanie.
_________________________________________
Nagranie:
Kobieta: Ianku, skarbie! Twoi wujkowie przyjeżdżają w weekend, więc musimy się dobrze zaopatrzyć, wiesz że wujek Ryan uwielbia dobrze zjeść.
Mężczyzna: Ładnie powiedziane na apetyt prosięcia. Zeżarłby całe stado krów i nadal był głodny.
Kobieta: Och cicho bądź! Kup proszę trzy kilogramy mięsa wołowego, marchew, trzy kilogramy ziemniaków, dwie cukinie, bakłażana, pół kilograma pomidorów i ryż. Och i śmietanę. Trzy opakowania śmietany, najlepiej 12%. Resztę chyba mamy w domu.
Mężczyzna: Powiedz Ivo, żeby kupił jeszcze jakieś napoje.
Kobieta: Dziś kolej Iana, a nie Ivo.
Mężczyzna: Nagrywasz WIADOMOŚĆ GŁOSOWĄ Ianowi?
Kobieta: ... o mój boże, bateria mi pad-
*koniec nagrania*
- O BOŻE, IAN, KOCHANIE - wrzask dało się (hehe albo i nie) dosłyszeć już z jakiejś odległości. Przeurocza kobieta o aurze słodziutkiego chomika leciała przez alejki, krzycząc za pewnym młodzieńcem i zatrzymując się co chwilę z telefonem wciśniętym w twarze przechodniów, żeby spytać czy WiDzIeLi TeGo ChŁoPcA?, jednakże nie potrzebowała nawet za dużo czasu, by jej poszukiwania odniosły sukces.
Syn odnaleziony, zadanie wykonane. Kobieta poprawiła ołówkową spódnicę, obciągając ją w dół, bo jednak się skubana od tego latania po sklepie gdzieniegdzie podwinęła, nim ułożyła szczupłą dłoń na ramieniu Nixona, by zwrócić jego uwagę.
- Jejku, martwiłam się! - rzuciła ganiąco, choć z wyraźną ulgą, klepiąc syna po głowie po macoszemu, nim ujęła go pod ramię z delikatnym uśmiechem. - Normalnie straciłam głowę, najpierw padła mi bateria, a teraz ty nie odpisywałeś, zmartwiłam się! Chodź, pysiu mój ty królisiu, zrobimy te zakupy razem. TYLKO MI NASTĘPNYM RAZEM ODPISUJ.
Autorytarnie a nadal uroczo. I tyle ich Sumire widziała, zniknęli w przestworzach, czy może raczej w alejkach.
zt + Ianek Bananek
Syn odnaleziony, zadanie wykonane. Kobieta poprawiła ołówkową spódnicę, obciągając ją w dół, bo jednak się skubana od tego latania po sklepie gdzieniegdzie podwinęła, nim ułożyła szczupłą dłoń na ramieniu Nixona, by zwrócić jego uwagę.
- Jejku, martwiłam się! - rzuciła ganiąco, choć z wyraźną ulgą, klepiąc syna po głowie po macoszemu, nim ujęła go pod ramię z delikatnym uśmiechem. - Normalnie straciłam głowę, najpierw padła mi bateria, a teraz ty nie odpisywałeś, zmartwiłam się! Chodź, pysiu mój ty królisiu, zrobimy te zakupy razem. TYLKO MI NASTĘPNYM RAZEM ODPISUJ.
Autorytarnie a nadal uroczo. I tyle ich Sumire widziała, zniknęli w przestworzach, czy może raczej w alejkach.
zt + Ianek Bananek
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach