▲▼
______ Ciężko stwierdzić jakim cudem dojechali do jej apartamentu nie zamieniając ani jednego słowa. Kierowca nie ingerował w wybory młodej księżniczki, a ta nie miała w zwyczaju się tłumaczyć. Pomimo korków w centrum udało im się wyjechać na obwodnicę w miarę szybko, dzięki czemu Louis nie musiał długo tkwić jak kołek na kanapie samochodu obcej, tak naprawdę, kobiety. Cała sytuacja zakrawała o czeski film; gdyby opowiedzieć ją osobie postronnej, ta pewnie złapałaby się za głowę ze zdziwienia. Świat budował jednak zaskakujące scenariusze i Arda nie dziwiła się ani trochę, że doszło do takiej sytuacji. Jedyne, co było niepokojące to fakt, iż tak szybko. Nie minęło nawet pół roku, a znów sytuacja wymykała się spod kontroli ojca Leilani. Ciężko też powiedzieć dlaczego Rovere w ogóle zgodziła się mu pomóc. Może to efekt nudy, a może fakt, że terapia z Cigfran była jej pierwszą, prawdziwą, samodzielną pracą i nie miała zamiaru palić za sobą mostów w takim stylu. Zresztą, co tu kryć - mężczyzna, który wypisywał do Leilani był nie tylko niebezpieczny, ale również potencjalnym chorym, któremu należała się izolatka w szpitalu dla psychicznych. Kto wie?
______ Porsche zwolniło, kiedy zbliżali się do osiedla. Louis mógł zauważyć świetnie chroniony obiekt z przechadzającymi się ochroniarzami. Samochód zatrzymał się na kilka sekund, kiedy kierowca legitymował się na wjeździe, aż w końcu znaleźli się na terenie apartamentowców. Panamera zatrzymała się kolejny raz po niecałych dwóch minutach, stricte przed wejściem do budynku. Kierowca wysiadł, otwierając drzwi młodej Rovere, jak i Ashworthowi. Srebrnowłosa kiwnęła na mężczyznę, każąc mu iść za nią. Szybko przeszła chodnikiem to drzwi, gdzie wpisała kod, który wpuścił ich do holu. Splendor i nowoczesność już mogły uderzyć Louis'a w twarz, o ile w ogóle rejestrował to, co w koło niego się działo. Arda podeszła do windy, wciskając guzik i w upierdliwym milczeniu prowadziła swojego niespodziewanego gościa na swoje włości. Przyłożyła kartę do panelu w windzie, która w oka mgnieniu zawiozła ich na piąte piętro. Klucze zadzwoniły w dłoni kobiety, po czym jej mieszkanie stanęło otworem.
______ — Rozgość się. — wyuczona regułka wyleciała z jej ust, kiedy wpuściła Louis'a do środka, a sama zamknęła za nim drzwi. Bez słowa przeszła obok, niedbale rzucając klucze na stolik przy wejściu. Obcasy głośno stukały o wysadzaną posadzkę korytarza, a czarny materiał zakręcił się w koło nóg Ardy, gdy ta stanęła i zamaszyście odwróciła się w kierunku swojego gościa. — Chcesz się czegoś napić? Woda, kawa, piwo, wódka? — Rozbrajająca szczerość mogła zaskoczyć Ashwortha, aczkolwiek kobieta nie miała skrupułów, żeby zaproponować mu jak leciało. Czym chata bogata, jak mawiają. Nie, żeby była mistrzynią w kuchni, ale przygotowanie napojów miała opanowane.
______ — A wracając do naszej rozmowy... — No tak, teraz ta mniej przyjemna część. — Wyślesz mi te screeny. To raz. A dwa... musisz mi powiedzieć wszystko. Wszystko, co się działo odkąd wróciła do domu po terapii. Nie wiem co dzieje się z Leilani i tylko Ty mi możesz to naświetlić. Na pewno nie jej matka, która ma problemy z określeniem pionu i poziomu czasami. — Nic nie ukryje się przed bystrymi oczami pani doktor, która aktualnie wprowadziła Ashwortha do salonu, samej opierając się o oparcie kanapy.______ Wnętrze jej mieszkania nigdy specjalnie jej nie zastanawiało. Szczególnie niższe piętro apartamentu było dla niej zupełnie bezosobowe. Nie maczała rąk w dekoracji wnętrz, wynajęła wszystko na gotowe, nie przejmując się czy zasłony pasują do dywanu. Szczerze powiedziawszy, gdyby Louis zapytał się jej na głos, po co jej ta wielka popielniczka na stole to jej pierwotna reakcja brzmiałaby: Jaka popielniczka? Tak właśnie przywiązywała wagę do bibelotów, które były porozstawiane w salonie. Druga odpowiedzią byłoby zapytanie o to designera, który urządzał to wnętrze. Popielniczka, misa, wazon - ograniczała ich tylko wyobraźnia. A równie dobrze można by to wyrzucić przez okno. Jedyną reakcją Ardy na to byłoby wzruszenie ramionami. Jednej kurzołapki mniej.
______ Skinęła głową, przyjmując w głowie zamówienie na kawę i nie zdziwiła się wielce, iż Louis nie pije. Wiele rzeczy widziała, a nie czuła się w obowiązku, by go o tym informować. Jego potwierdzenie jej przypuszczeń tylko umocniło pozycję, w której się znajdowała. Musiała jednak przyznać w duchu, że szanowała otwartość z jaką wystartował i nie próbował jej oszukać. Inaczej dość szybko wyleciałby z salonu, frotując portkami podłogę. Szczerość u księżniczki była jedną z najważniejszych cech; wolała usłyszeć bolesną prawdę niż słodkie kłamstwo. Nienawidziła fałszywych ludzi. Kiedy Ashworth usadowił się wygodnie na drugiej kanapie, Rovere zwróciła się przodem do niego, ciągle stojąc za oparcie i oparła dłonie o jej wierzch. Długie włosy spłynęły po jej ramionach, niczym srebrzyste fale:
______ — Zostaw telefon, zaraz to zrobię. — A przy okazji Ci to pokażę, zdawały się mówić lodowate oczy kobiety. — Wiem. Byłam jedną z osób, która zatwierdziła jej leczenie. — powiedziała, lekko przekrzywiając głowę w prawo. Teraz wydawało jej się to błędem, ale wtedy Cigfran zrobiła duże postępy i trzymanie jej w klatce nie dałoby większych rezultatów. Musiała zmierzyć się ze światem zewnętrznym sama. — Mówiła mi o waszej sytuacji rodzinnej. Zresztą, nie po to kombinowałam z odwiedzinami, żeby Leilani robiła ze mnie idiotkę. — ciche warknięcie wyrwało się z ciemnych ust Ardy, gdy ta skrzywiła się lekko. — Cała ta sprawa z liceum zajęło bardzo dużo czasu na terapii. I ja i drugi lekarz maglowaliśmy ją na ten temat i próbowaliśmy wyjaśnić jej, że zmiana uczelni nie pomoże. Równie dobrze może znaleźć się uprzejmy człowiek, który ją znajdzie w mediach społecznościowych i zrobi jej opinię w internecie. W dzisiejszych czasach dzieciaki nie potrzebują interkacji twarzą w twarz, żeby narobić komuś smrodu. — Ileż to razy spotykała się z takimi ludźmi? Ile to wysłuchanych litanii dziewczyn, że muszą być chude, bo kolega się śmiał? Ile to chłopców uciekało spojrzenie, kiedy Rovere pytała ich o powód pocięcia się? Niewielu ludzi zdawało sobie z tego sprawy, że wystarczył jeden, głupi wpis na Twitterze czy Facebooku, żeby zniszczyć komuś życie. Szczególnie nastolatkom. — Louis... Ona nie jest aż tak naiwna, jakbyś chciał. Szuka akceptacji, bo szuka wymówki, żeby nie obarczać się winą za błędy przeszłości. Wie, gdzie uderzyć, żeby zabolało. Jak myślisz, dlaczego zawsze pisze do Ciebie, nie do matki? — Retoryczne pytanie zawisło w powietrzu, a Arda skrzyżowała ręce, unosząc wymownie brew.
______ Dalsza część jego wywodu tylko przekonała srebrnowłosą do swoich racji na temat Ashwortha. Patrzyła na niego w ciszy, pozwalając mu mówić tak długo, jak potrzebował. Mieli dużo czasu; dzisiaj już nikt nie powinien im przeszkodzić. Wiedziała, że Louis kochał córkę. Już samo to, że odezwał się do niej w tak desperackim tonie wiele o nim świadczył. Wiedziała też, że Leilani jest mocno przywiązana do niego i gdyby nie on to pewnie nie wyszłaby z odwyku przez kolejne kilka miesięcy. Ten zmęczony życiem człowiek był jej światełkiem w tunelu, a teraz ona z premedytacją murowała ścianę, by nikt z niego nie wyjechał. Ci, którzy tam nie byli, nie zetknęli się z tym, nigdy tego nie zrozumieją i taka jest kolej rzeczy. Błękitne oczy zniknęły na chwilę pod przyprószonymi cieniami powiekami, kiedy Rovere w głowie otwierała kolejny rozdział i nadawała mu tytuł. Co za rodzina.
______ — Powiedziałam jej to samo. Inni lekarze i specjaliści również. To, że cała ta sprawa trafiła pod dywan, a nie do telewizji to ich złoty bilet na wolność. Na razie tylko Leilani podjęła się terapii odwykowej, tamta dwójka niekoniecznie była tym zainteresowana. Większy problem jednak jest taki, że Twoja córka zaczyna znowu kłamać. Powiedziałeś, że spotkała się z narkomanem. Którym? Fuse-Liang czy Ros? — Widziała dokumentację policyjną z całej sprawy. Udział tamtej dwójki nie był żadną tajemnicą. Zastanawiała się tylko, który z nich tak mocno przyciąga młodą Cigfran, że ta ryzykuje swoją wolnością dla niego. — I co się wtedy stało? Bo coś musiało, skoro o tym wiesz. — Wątpiła, żeby Leilani sama z siebie napisała do ojca w tej sprawie. Aż tak naiwna być nie mogła.
______ Arda westchnęła przeciągle, jak gdyby zmęczenie z tego całego dnia dopadło ją w tym momencie. Pokręciła głową z dezaprobatą, po czym skinęła do Ashwortha, by poszedł z nią do kuchni. Sama też potrzebuje kawy, bo zapowiadało się na długi wieczór.______ Srebrnowłosa chwyciła telefon ze stolika i ruszyła z nim do kuchni, nie zabierając się jeszcze za wysyłkę screenów. Ciągle słuchała, co Louis miał jej do powiedzenia i im dłużej przebywała z mężczyzną, tym bardziej uświadamiała sobie, jak strasznie kochał swoje dziecko. Jego zachowanie, wybuchy agresji, zmarszczki, które zaczynały zdobić przystojną twarz... Arda nie wierzyła w bajki. Za tą miłością stało coś jeszcze – coś tragicznego. Coś, co doprowadziło Ashwortha do jej własnego domu, a on bez słowa sprzeciwu wszedł do jej samochodu, niczym skazany więzień. Widziała, że był spięty. Próby uspokojenia się oraz milczenie, które towarzyszyło im w podróży dawało podłoże, na którym młoda kobieta mogła rzeźbić. Leilani miała burzliwą, acz krótką przeszłość. Jej ojciec musiał przeżyć niejeden sztorm oraz lawinę. Błękitne oczy zwróciły się z mobilnego telefonu na postać siedzącą na stołku barowym, kiedy wspomniał o Rosie. Czuła pismo nosem, że to nie ostatni raz, kiedy usłyszy to nazwisko w związku z młodą Cigfran. Skoro narażała swoje bezpieczeństwo oraz wolność za możliwość spotykania się z nim potajemnie, a dodatkowo jeszcze piła alkohol pomimo swojej nieletniości... I prowadzenie samochodu po pijaku! Twarz Ardy nie zdradzała wiele, chociaż tęczówki zamigotały lekkim gniewem, kiedy te wszystkie informacje wypływały z drżących ust mężczyzny. Ostrzegała ją. Przecież ją ostrzegała. Nie robiła tego dla własnej satysfakcji, bo nie czerpała jej w zapędzeniu kózki do ślepego rogu. Despotyczna księżniczka, o ile taka była, oczekiwała wyników leczenia i chęci współpracy. Wypuścili ją wszyscy za ogólną zgodą, znała zasady i założenia, jakimi miała się kierować w życiu. Może była młoda – ale nie można wszystkiego usprawiedliwiać wiekiem. Szczególnie, skoro tyle przeżyła.
______ — Jeszcze kilka zdań i zacznę się zastanawiać, czy nie stwierdzić u niej choroby bipolarnej... — westchnęła przeciągle Arda, kręcąc głową. — Skoro mówisz, że działy się takie rzeczy... Och, matko. — rzuciła głośniej, słysząc, jak jej telefon wibruje w drugim pokoju. Przeprosiła Louis'a spojrzeniem, po czym szybko wyszła z kuchni, łapiąc ze stolika kawowego jedno ze swoich urządzeń i przeklinając pod nosem odrzucając połączenie. Jeszcze jej brakowało palanta, który kilka godzin temu dostał w ryj słowną odmową, a który widocznie dopiero teraz odzyskał mowę. Wróciła do pomieszczenia, w którym czekał ojciec Leilani i rzuciła z impetem swoim telefonem na blat.
______ — Wybacz. Kretyn nie wie, kiedy odpuścić. — warknęła pod nosem i zabrała się wreszcie za robienie kawy. — Będziesz się teraz pewnie wściekał, ale... zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego ona wiecznie wpada na Rosa? — Arda chwyciła filiżankę i podstawiła ją pod dysze urządzenia, po czym wybrała odpowiedni typ kawy i wcisnęła Start. — Ros łączy ją ze szkołą i dawnym życiem, ale jednocześnie z wydarzeniem, które zapoczątkowało jej leczenie. Fakt, że ciągle się od niego miga, o ile mi wiadomo na daną chwilę, może być dla Leilani punktem zwrotnym. Nie wiem, czy jej historie o tym, że się go tak panicznie boi są bądź były prawdą. Na balu byli nie tylko pod wpływem narkotyków, ale i alkoholu. Czytałam te raporty. Każde z nich piło i ćpało, aż wpadli. Każde zupełnie inaczej zareagowało i inaczej skończyło. — wzruszyła ramionami, wypowiadając ostatnie zdanie. Odstawiła jedną filiżankę z kawą, podstawiając do kawiarki szklankę. — O ile jestem w stanie uwierzyć, że Leilani i Ros wpadają na siebie przypadkiem, o tyle nie uwierzę, że ona się go boi. Wiem, że jesteś na niego cięty, nie dziwię się zresztą... Ale próbowałeś porozmawiać z nią na jego temat w trochę inny sposób? Skoro pili razem i zaprosiła go do siebie to raczej nie po to, żeby schować się przed nim w szafie. Dodatkowo, skoro trzymał ją za włosy. Błagam, chyba nie wierzysz, że chciał jej spuścić lanie. — parsknęła, odwracając się przodem do Ashwortha i unosząc brew w pytającym geście. Nie bądźmy tak naiwni. Młoda Cigfran nie była aż tak święta i aż tak głupia. — Może jej stosunek do niego uległ zmianie? Mogę teraz tylko gdybać, Louis, ale Ros może być jedną z niewielu osób, którym Leilani na swój pokrętny sposób ufa albo może to on jest jedną z niewielu osób, która ją publicznie osądza. Uczniowie Riverdale High nie są pobłażliwi, a ich osądy potrafią być surowe. Twoja córka była uczennica stypendialną, miała pozycję, o której marzyło wiele dzieciaków. I nagle została ofiarą, nad którą łatwo się pastwić. Ros może się okazać jedną z niewielu jednostek, która tego nie robi. Wiem. — dodała szybko, wiedząc, że będzie chciał jej przerwać. — To nie jest pocieszające. Ale to może tłumaczyć, dlaczego Leilani miała z nim kontakt i dlaczego w ogóle trafił do jej domu. Z tej całej sytuacji pociesza mnie tylko fakt, że była czysta po teście narkotykowym. Przynajmniej w tej kwestii jest lepiej. — westchnęła pod koniec, łapiąc w końcu za spodek i podkładając go pod filiżankę Louis'a. Podała mu kawę, obok stawiając cukiernicę, a sama chwyciła swoją wysoką szklankę z latte.
______ Nim zdążyła usiąść, jej blat dostał wspomniane lanie, a Rovere zamrugała kilka razy, nieco zaskoczona wyskokiem Ashwortha. O ile nie przejmowała się faktem, że coś może zdemolować w jej mieszkaniu, tak zdziwił ją brakiem samokontroli. Nie komentując jego wybryku usadowiła się naprzeciwko niego na krześle, zakładając nogę na nogę. Kolejny raz sprawiał, że trybiki w jej mózgu zaczynały działać w przyśpieszonym tempie. To nigdy nie było tak proste... Drzazga ciągle uwierała, coś świdrowało wspomnienia, wywołując ból. Na razie jednak można tylko zgadywać.
______ — Nazywa Cię tak, bo sama nie radzi sobie ze swoimi emocjami. Nie rozumie ich. — odpowiedziała nad wyraz spokojnie Arda, wreszcie zabierając się za przesyłanie screenów z rozmowy ojca z córką. Załączyła wifi, wpisując sprawnie hasło do swojej sieci, po czym wybrała odpowiednie pliki w galerii i wybierając opcję wyślij, wybrała e-mail. Najbezpieczniejsza forma komunikacji, a zdjęcia w chmurze nigdy nie znikną. Zabezpieczone hasłami oraz podwójnym logowaniem, nigdy nie wypłyną bez zgody Rovere. — I nie, to nie jest normalne. Żyjemy w erze cybernetycznej i rodzice coraz mniej czasu poświęcają swoim dzieciom, a zaraz tworzą w sieci złudzenie idealnej rodziny. Zresztą... naprawdę uważasz, że Leilani miała tak prosto po śmierci siostry? Że tak łatwo dostować się w tym idealnym świecie to nieidealnej rodziny, jaką ma? — Ponownie lodowaty błękit napotkał spojrzenie samotnego ojca, jak gdyby wyzywała go do odpowiedzi. — Leilani ma szczęście, że się zjawiłeś. Inaczej mogłaby być już martwa. — Nim jednak mogła coś dodać, na ekranie telefonu pojawiło się powiadomienie o wysłaniu plików, a cichy dźwięk z pokoju obok upewnił kobietę, że mail doszedł. Już chciała oddać telefon Ashworthowi, kiedy jego urządzenie też zawibrowało, a oczom Ardy ukazała się wiadomość, której może nie powinna widzieć... Cóż. Zauważyła ją. I z pełną premedytacją przeczytała, kiedy okienko automatycznie ukazało treść. Nieco zmarszczyła czoło, wreszcie spoglądając na Louis'a i bez słowa oddając mu telefon z miną: Mój blat tego nie przeżyje...
______ Rosyjska ruletka właśnie zatoczyła koło.______ Na szczęście miała w domu małą aptekę, więc gdyby serce Louis'a postanowiło się zatrzymać, tak dość szybko mogłaby go przywrócić do żywych. Miała kilka magicznych sztuczek w zanadrzu, więc w jej obecności (o ironio!) trudno było umrzeć, jeżeli ona nie chciała kogoś pozbawić życia. Chyba, że Ashworth zobaczyłby ją ze skalpelem w dłoni. Wtedy najprościej wyskoczyć przez okno; przed wyzionięciem ducha ofiara mogłaby zobaczyć kilka ładnych widoków, a nie lodowaty wzrok księżniczki. Dzisiaj jednak takich atrakcji nie przewidziano, także jedyne, co mogło zabarwić blat to byłaby kawa. Arda nie słodziła, więc odsunęła cukiernicę i umoczyła usta w ciepłym napoju. Biała pianka zostawiła małego wąsa nad górną wargą, a srebrnowłosa bez oporów oblizała się niczym rasowy kot. Błękitne tęczówki ciągle miała utkwione w ojcu Leilani, a kiedy ten warknął pod nosem uwagę na temat Rosna, parsknęła:
______ — A myślałam, że to ja studiuję medycynę. — Pokręciła głową, opierając łokieć prawej ręki na blacie, tym samym podpierając podbródek na dłoni. — Nie lubię być złym prorokiem, ale prędzej czy później... i tak do tego dojdzie. — Skoro ta dwójka ciągnęła do siebie jak ćma do światła to któreś na pewno spłonie w ogniu. Rovere nie wiedziała wiele na temat Rosa, tylko tyle, co powiedziała jej Leilani oraz Louis. Nie miała też zamiaru oceniać chłopaka z góry, skoro nie znała go nawet osobiście, jednakże kartoteki na jego temat były bardzo barwne. Może Leilani miała skłonność do takich bad boyów? A może rzeczywiście chłopak był jedyną osobą, która nie komentowała jej występków z przeszłości. W końcu byli partnerami w zbrodni. W przenośni i dosłownie.
______ Did i ever tell you the definition of insanity?
______ Wygrała. Kiedy pstryczek zaskoczył w głowie Ashworth'a, wiedziała, że trafiła w dziesiątkę. Mogło się to skończyć totalną demolką, ba, mógł próbować jej nawet przyłożyć. Mimo wszystko wyciągnęła asa i grała dalej, mając jeszcze kilka kolorów do rzucenia. Louis nachylił się w jej stronę, a ona nadal uparcie wpatrywała się w jego ciemne, skrzące się oczy, w których płonęło coś, co wcześniej starał się usilnie upchać do kieszeni i udawać, że nie istnieje. Problem w tym, że Rovere się nie bała, a wręcz była szczęśliwa. To miejsce, które doskonale znała i wiedziała, jak się poruszać. Znała szlaki szaleństwa, wierzchołki manii, doliny depresji, kolory schizofreników oraz głębie uzależnień. Wszystko, co było brzydkie, powyginane i samotne – dla niej było piękne. I swojskie. To było jej królestwo; jej prywatne piekło, w którym była diabłem. Ashworth cedził oszronione słowa, a księżniczka słuchała go w spokoju, jak gdyby prawie stu kilowy mężczyzna nie był zagrożeniem, a prezentem pod choinką. Skończony wywód skomentowała uniesioną brwią i upiła kolejny łyk, letniej już, kawy.
______ — Niby tyle wiesz, a tak mało. — zaczęła ciszej, jak gdyby chcąc, by skupił się na tym, co mówi, a nie na tętniącym gniewie w głowie. — Skoro i Leilani i jej matka i Ty przeżywaliście to tak strasznie mocno i Ty o tym wiedziałeś... to dlaczego wylądowała u mnie? — retoryczne pytanie zamarło pomiędzy terapeutką, a mężczyzną, a lodowate spojrzenie Ardy wydawało się jeszcze zimniejsze. Można zejść poniżej zera absolutnego? — Dlaczego nikt nie otrzymał pomocy wcześniej? Dlaczego Twoja córka zamiast przeżycia żałoby tak, jak należy dostała na ramiona ciężar, którego dziecko nie jest w stanie unieść? Dlaczego Gwen była idealna i niesamowita, a Leilani gorsza? Ta druga? Dlaczego dziecko ma gonić za duchem i udawać kogoś, kim nie jest? Dlaczego była sama? — Mogłaby zadać jeszcze z dziesięć pytań, które były ważne, jednakże zamilkła, również nachylając się w kierunku Ashwortha. Jeżeli myślał, że jest jedynym poszkodowanym i Arda go nie rozumie... cóż, był w błędzie. — Gdybym miała Cię za idiotę to nie przekroczyłbyś progu tego mieszkania. — dodała, odwołując się do wcześniejszego stwierdzenia. — I dlatego zadaję Ci te pytania... Żebyś uświadomił sobie, że Leilani straciła też swoje życie tamtej nocy, gdy zginęła jej siostra. Jej idealna siostra, osoba, którą każdy kochał i każdy podziwiał. Wiesz, co czuje dziecko, które traci kogoś ważnego i nie dość, że zostaje bez siostry, to również bez rodziców? Czuje się niczyje. Niechciane. Matka Leilani zaczęła pić, a ojczym... cóż, pozostał tym, czym jest do teraz. Co Leilani miała zrobić? Chciała dorównać Gwen, żeby jej mama wreszcie zaczęła się uśmiechać, żeby ją pochwaliła, żeby wreszcie przestała być smutna. Ale dla niej ważniejsza była butelka, nie drugie dziecko. Kiedy zmarła Gwen, zmarła też Leilani. Tyle, że fizycznie ciągle mogła chodzić po Ziemi. Leilani była trupem. — Okrutna prawda rysowała się ostro, niczym cięta nożem po szkle. Arda nie szczędziła słów, które były bezduszne, a szczere. To do niej trafiła Cigfran. To jej powiedziała wszystkie najgorsze rzeczy. To u niej zmartwychwstała i jeszcze jej nie ukrzyżowali ponownie. A powód, dla którego ciągle oddycha i jeszcze daje radę siedział przed srebrnowłosą. I może dlatego brzmiała tak podle – tylko tak mogła obudzić ich wszystkich. — Nie lubię się powtarzać, ale chyba muszę. Wiesz, dlaczego ten mały gałgan jeszcze żyje? — Długi, czarny paznokieć został wycelowany w kierunku twarzy mężczyzny. — Ty. Tylko dlatego ona jeszcze miała siłę walczyć. Dlatego nie mów mi, że mam Cię za idiotę, nie insynuuj, że nie wiem co czułeś albo co czuła matka Leilani, kiedy zmarła Gwen. Wiem. Lepiej, niż Ci się wydaje. Bo nawet jeśli jestem na nią zła, że okłamała mnie co do Rosa, nawet, jeśli złamała regulacje prawne... to nadal nieszczęśliwe dziecko, które chce dorównać ideałowi. — zakończyła monolog westchnięciem, opierając się wreszcie o krzesło.
______ Dobrze, że wiadomości, które przychodziły do Louis'a dały srebrnowłosej chwilę na nabranie oddechu. Nie była przyzwyczajona do wyrzucania z siebie takiej ilości słów. Obserwowała w ciszy mężczyznę, który odpisywał z prędkością światła. Nie miała pełnego spektrum tego, co się działo, ale wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Pytanie, jakie rzucił w jej stronę nie zbiło jej z pantałyku, ale zaintrygowało.
______ — Zawiozę Cię, gdzie będzie trzeba, tylko powiedz, co się dzieje. Nie sądzę, żebyś musiał odebrać jakiś kontener, wnioskując po pierwszej wiadomości. — Naprawdę, z tą rodzinką nie dało się nie nudzić.______ Oboje huśtali się w parku dla obłąkanych, z tą różnicą, iż Louis był poszkodowanym, a Arda znalazła się tu z własnej woli. Jego cisza utwardzała ją w przekonaniu, że wiele rzeczy, o które podejrzewała i jego i Leilani były prawdziwe. Sekrety krążyły w tej rodzinie niczym ćmy wkoło płomienia. Wszystko zależało od tego, czy któreś się spali we własnej dumie. Tak łatwo było skrzywdzić samego siebie, a jeszcze prościej członka własnej rodziny. Rovere miała wrażenie, że cała familia Cigfranów, jak i po części Ashworthów, miała we krwi sprawianie problemów. Zaczynając od Leilani, idąc przez jej matkę, ojczyma, a kończąc na siedzącym przed srebrnowłosą Louis'em. Może nie znała całej prawy, ale w tym całym ambarasie nikt nie był normalny. Nawet ona sama, skoro zgodziła się wdepnąć w to całe gówno. O ironio.
______ Uniosła brew, zaskoczona zarzutem, którym ojciec Leilani rzucił w jej stronę, po czym pokręciła głową, ni to rozbawiona, ni to zaskoczona. Louis nie widział swojej córki w największym dołku. Nie wiedział, o czym rozmawiały i jak przebiegała terapia. Nie słyszał ponurych słów, jakie wypadały z ust młodej dziewczyny, która w nienawiści do całego świata i samej siebie, oskarżyłaby Boga o swoje nieszczęście. Długie paznokcie zadzwoniły o szkło wysokiej szklanki, kiedy Arda nachyliła się nieco w kierunku rozmowcy:
______ — Twoja córka nie ma nawet osiemnastu lat. Naprawdę myślisz, że przyparta do muru szpitala kłamałaby na temat innych spraw, skoro wiedziała, że może do mnie wrócić na okres dłuższy niż pół roku? — Spokojny tembr głosu kobiety nie pasował to wcześniejszej dyskusji, która przypominała serię z karabinu maszynowego. — Nie jestem jasnowidzem. Nie czytam w myślach. Ale nie okłamała mnie na temat Twój, Gwen czy narkotyków. Nie, gdy jej życie wisiało na włosku i zobaczyła co jest po drugiej stronie barykady. — dokończyła srebrnowłosa, a kropką nad i całego wywodu był długi łyk zimnej już kawy.
______ W ciszy wysłuchała relacji Ashworth'a na temat całego wydarzenia i nie przerywała mu. Najwidoczniej cała sprawa komplikowała się jeszcze bardziej, a mężczyzna, który napastował Leilani naprawdę był niebezpiecznym psychopatą. Twarz Rovere nie zdradzała emocji; była bezduszna jak zawsze. Trudno określić, o czym myślała w danej chwili, a opuszką palca sunąc po krawędzi talerzyka. Niebezpieczeństwo czyhało nie tylko na młodą Cigfran, ale i na Louis'a. Srebrnowłosa mogła sobie tylko wyobrazić co by zrobił facetowi, gdyby go dorwał w swoje ręce. W końcu drgnęła, unosząc wyżej podbródek:
______ — Najważniejsze, że jest teraz bezpieczna. Jeżeli chcesz to odwiozę Cię zaraz do domu, ale to nie rozwiąże problemu. — Ta nuta ostrzeżenia powinna zaalarmować mężczyznę, co Arda miała na myśli. Sprawa robiła się skomplikowana. Skoro zaatakował Leilani to może to zrobić drugi raz. Biorąc pod uwagę, że zrobił to w dzień to albo jest wariatem albo nie robił tego pierwszy raz. Ewentualnie był napalonym wariatem i seryjnym porywaczem, o którym nikt nie wie. — Louis. — Imię Ashworth'a zamarło w powietrzu, kiedy kobieta wypowiedziała je ostrzej. — Chyba nie będziesz na własną rękę go szukał, żeby go zabić. — I tu nie chodziło o sam fakt finału. Dla Rovere mógł go równie dobrze wypatroszyć i sprzedać na targu jako koninę. Problem tkwił w tym, że zwyrol wiedział za wiele na temat Leilani i był zbyt dobrze przygotowany, by być zwykłym świrem.
______ Gdyby tylko wiedziała kto siedział naprzeciwko niej. A może właśnie dlatego go ostrzegała?____ ─ Jej życie wisiało na włosku od roku. ─ doprecyzował, do białości zaciskając palce w pięści. ─ Łgała mi w żywe oczy. Jest narkomanką. Ćpun kłamał, kłamie i będzie kłamał, jeżeli dzięki temu ludzie się od niego odpierdolą. Złoży stos obietnic, którymi równie dobrze można sobie dupę podetrzeć. Przysięgnie na matkę, ojca i ducha świętego, że już nigdy nie weźmie, bylebyś ją zostawiła w spokoju. Co Ci o mnie powiedziała w takim razie?
Miał tylko nadzieję, że nie da mu w twarz z otwartej płaskiej „tajemnicą lekarską”, bo porcelanowa filiżanka w jego rękach w ciągu milisekundy mogła zmienić się w orzech włoski. Był w stu procentach pewny, że córka albo pociskała kłamstewka o swojej rodzinie, albo co najmniej nie wdawała się w szczegóły, bo w innym rozrachunku nie siedziałby tu teraz przed Rovere, tylko byłby aresztowany i deportowany do swojej ojczyzny. To, czym dzieliła się w gabinecie, a nigdy z ojcem, mogło zaważyć o losach co najmniej czwórki ludzi, więc na swoich barkach nosiła wielki ciężar, którego nie mogła zrzucić nawet u swojej psychoterapeutki.
____ Złożył spocone czoło na hamaku rozpiętym z własnych palców, usiłując uspokoić i rozkołatane serce, i pracujący na najwyższych obrotach mózg. Louis był najbardziej nieugiętym wśród wszystkich zamkniętych za ogrodzeniami osłów. Nie było go przy Leilani przez całe jej życie, ale nie da sobie powiedzieć, że ją zaniedbał, choć słyszał to we własnych uszach każdej bezsennej nocy. Prawda była taka, że przez jego zawodność niektore życia się pokończyły, a inne poważnie spaprały, jak na przykład jego własnego dziecka. ____ Nie odkupi swoich win, nieważne, ile nie przygarnąłby zwierząt w swoim nowym, egoistycznym życiu.
I to było najbardziej bolesne. Nikt, włącznie z nim samym, już nigdy nie spojrzy na niego jak na czystą, niezapisaną tablicę.
____ „Louis. Chyba nie będziesz na własną rękę go szukał, żeby go zabić.”
____ Po kręgosłupie przebiegł mu dreszcz, lecz twarz wciąż miał skierowaną do blatu. Nie skończył szkoły aktorskiej, ale jego liche umiejętności pozwoliły mu przetrwać stosunkowo długo na wolności, a mimo to to zdanie było na tyle niejednoznaczne, że wiedział, że kontakt wzrokowy może go zdradzić. O ile oczy Ardy milczały, jego mówiły o wiele więcej od ich właściciela.
____ ─ A co zrobiłby Twój ojciec, gdyby jakiś psychopatyczny zboczeniec chciał Cię skrzywdzić?______ Niemalże puste naczynie zadzwoniło o spodek, kiedy drobna dłoń odłożyła je na miejsce. Resztka mlecznej pianki zakołysała się niemrawo, a zimno akwamaryn obserwowało ją w milczeniu, wysłuchując kolejnych gorzkich słów mężczyzny. Ileż nienawiści do świata nosił w sobie Louis? A ile z tego pokładu było autoagresją? Długi szpon przejechał po uszku szklanki, zatrzymując się na podstawce i dopiero wtedy spojrzała w oczy diabłu. Taki był autoportret mężczyzny, jaki sam sobie wymalował. Usta rozchyliły się w niemym westchnieniu, kiedy srebrnowłosa ponownie wyprostowała się na wysokim stołku. Który to raz dzisiaj rozgrywali potyczkę na słowne miecze? Wreszcie odezwała się, a jej cichy, lecz pewny głos rozniósł się po kuchni:
— Prawdę. — Zero emocji. — Że jesteś jej prawdziwym, biologicznym ojcem. Że gdyby nie Ty to już dawno by się poddała. Że spotkała Cię przez przypadek, a gdyby nie trafiła na Twoją fotografię na strychu to nigdy by o Tobie się nie dowiedziała. — Informacje wypływały z ust srebrnowłosej, kiedy ta bez mrugnięcia okiem odkrywała przed Ashworth'em kolejne pokłady prawdy. — Louis. Leilani ciągle jest dzieckiem. — Wiele ludzi mogłoby się nie zgodzić. W końcu pełnoletność dla wielu równała się z dorosłością. Fakty przedstawiały się jednak inaczej. Mężczyzna miał swoją walkę, którą toczył w swoim wnętrzu, a Rovere nie zamierzała być aliantami, którzy wylądują z pomocą. Była jak Szwajcaria – okrutnie neutralna oraz niezależna. Ashworth mógł już nigdy nie spojrzeć na siebie jak wcześniej. Arda nigdy nie spojrzy na niego przez pryzmat tego, co było.
______ Bezlitosne spojrzenie wwiercało się w czubek głowy Louis'a, kiedy ten uparcie wypatrywał ratunku na blacie jej stołu. Srebrnowłosa poprawiła się na krześle, kładąc przedramię na oparciu krzesła, słysząc kolejne pytanie. Pokręciła głową, czego jednak mężczyzna nie mógł zauważyć:
— Na pewno nie ganiałby po mieście z nożem lub pistoletem. — Tu nie chodziło o finał całej opowieści, który mógł się skończyć czterema pogrzebami i żadnym weselem. Psychopata był wygranym w tej sytuacji. Jeżeli chciał go dorwać... potrzebował planu. Dobrego planu, który nie wkopie go policji. Arda nie wiedziała, że przeszłość Ashworth'a bardzo mocno przeplatała się ze służbami. Skąd miała? Jej przypuszczenia były tylko i wyłącznie subiektywnymi wnioskami. Daleko było im do faktów. — Chcesz go dorwać? Dowiedz się kim jest. Gdzie przebywa. Jak wygląda. W tym mieście wszędzie są monitoringi. A wnioskując po tym, że chciałeś jechać na północ to masz kogoś, kto może je dla Ciebie załatwić. — No i proszę. Nie oceniaj książki po okładce.
____ Pulsująca w skroniach krew rozsadzała mu czaszkę, mimo że nerwy opadły, gdy Rovere odpowiedziała na jego pytanie. Miał nadzieję, że równocześnie tymi trzema zdaniami wycisnęła wszystkie soki z tematu dzielenia się przez jej pacjentkę informacjami o byłej, niedoszłej rodzinie Savage’ów.
____ ─ Wszystko musiała sfotografować. ─ mruknął, schodząc o kilka tonów niżej, jakby jedna jego połowa była zła na aparatkę z aparatem, ale druga chciała jej za to założyć medal na szyję.
____ Dla Conrada ten papier był o wiele więcej wart, niż jakiekolwiek dzieło sztuki wiszące w muzeum w Luwrze, mimo że jeszcze dwadzieścia lat temu robił wszystko, żeby nie znaleźć się w obiektywie. Jako szczeniak nigdy nie podejrzewał, że włożony do albumu i zaklejony w kartonie polaroid może ocalić ludzkie życie, a jednak. Żywy przykład stąpał mu po mieszkaniu i mówił do niego „tato”.
____ I to on był tym, który się z nią nie zgadzał. Nie dlatego, że dla tego absurdalnego progu pełnoletności, bo siedemnastoletnia Leilani i tak była za młoda, żeby się kwalifikować. Conrad sam lubił się oszukiwać, że była dzieckiem, które trzeba przez życie prowadzić za rękę; być może dlatego, że wtedy ma wrażenie, że tak wiele nie stracił w swoim zaczętym w październiku zeszłego roku rodzicielstwie. Niemniej jednak dzieciństwo kończy się w momencie, kiedy zasłaniasz matkę własnym ciałem przed jej osobistym katem, zbierasz po niej zielone butelki i musisz sobie udowadniać własną wartość samodzielnie, bo nikt Cię po głowie nie pogłaszcze za twoje osiągnięcia. Nie była ciągle dzieckiem, ona dopiero zaczęła nim być.
____ Podniósł twarz znad blatu, obserwując kobietę, która zgrabnie wyminęła jego pytanie, ale za wysunęła dosyć mądrą propozycję i to z całkiem neutralnym tonem głosu, jakby nie chciała pomóc w morderstwie, tylko radziła startującemu do rady miasta, jak przeprowadzić swoją kampanię wyborczą. Choć oczywiście nie zamierzał biegać po mieście jak ten popapraniec i terroryzować ludzi na ulicy, mimo że pod wpływem emocji mógł zabrzmieć, jakby był na to gotowy. Często dawał się ponieść adrenalinie, ale w trakcie planowania musiał mieć trzeźwy umysł.
____ ─ Mam. ─ odpowiedział zdawkowo, zaraz upijając łyk czarnej kawy. Zaraz jednak dodał, patrząc jej w oczy. ─ Nie masz wyrzutów sumienia z powodu radzenia mi w tej sprawie? ______ Zsunęła się z krzesła, łapiąc pustą szklankę po swojej kawie i odniosła ją do zlewu. Naczynie cicho stuknęło o granitową powierzchnię, a kobieta zdawała się ignorować obecność mężczyzny w kuchni. Nadal jednak słuchała go uważnie, chociaż cała dyskusja zdawała się z wolna wypalać i gniew, który dało się wyczuć kilka minut temu, powoli znikał. Długie włosy zafalowały gwałtownie, kiedy zwróciła się do Ashworth'a, ciągle stojąc przy blacie:
— Ciesz się. Znalazłeś córkę. Albo raczej ona Ciebie. — sprostowała szybko Arda, wzruszając ramionami, a błękitne oczy błysnęły jaśniej, kiedy kolejny raz wbiła spojrzenie w jego. Równie zimne jak jej. Ciężko stwierdzić, czy Rovere chciała mu pomóc z dobroci serca czy też z nudów. O ile coś takiego istniało w słowniku Plagi – rzadko miała czas na leżenie brzuchem do góry. Nie znali się prawie wcale, a rozmawiali jak starzy znajomi. Można to było zrzucić na talent srebrnowłosej do odczytywania ludzi niczym schematów. Cokolwiek by jednak nie mówić to Louis w pewnym stopniu zdawał się jej ufać. Rovere nie oceniała go przez pryzmat dawnych grzechów (a większości nadal nie znała), tak samo jak nie oceniała Leilani. Wszystko miało swój powód. I właśnie to sprawiało, że ludzie byli ciekawi dla kobiety.
______ Cichy stukot obcasów poniósł się po pomieszczeniu, kiedy Arda odbiła się od blatu, o który była oparta. Niedbałym ruchem chwyciła jabłko, które leżało na sporej, ozdobnej misie i podeszła do Louis'a, nie siadając jednak na wcześniej zajętym miejscu.
— To się rusz. Muszę Cię chyba gdzieś podwieźć. I nie, nie ma ale. A sumienie mam czyste. — Nieużywane. Wolną dłonią chwyciła swój telefon, który leżał przed Ashworth'em i wyszła z kuchni. — Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym Ci nie pomogła w tej sprawie. Naprawdę myślisz, że psychopata goniący moich pacjentów to coś, na co machnę ręką? — mówiąc to wezwała kierowcę szybką wiadomością, po czym wrzuciła telefon do niewielkiej torebki. — Policja i tak rozłoży ręce w tej sprawie, jak zawsze, więc nie ma sensu nawet ich w to mieszać. — Kolejne wzruszenie ramion lodowatej księżniczki, która aktualnie czekała, aż mężczyzna się zbierze w sobie. W międzyczasie ugryzła kęs jabłka, które ciągle trzymała w lewej dłoni. Cały dzień na pustym żołądku – to nie było zbyt zdrowe.____ „I nie, nie ma ale.”
____ Conrad czasem lubił być rozstawiany po kątach. Być może to dziwne stwierdzenie z pozycji dorosłego, obecnie niezależnego mężczyzny, który był wychowywany na patologicznych zasadach, a może gdyby zajął się tym psychoanalityk, stwierdziłby, że jednak ma to swoje uzasadnienie. W przeszłości bardzo łatwo było nim manipulować, więc gdyby ktoś umiał wykorzystać tę cechę, mógłby go użyć jako narzędzia. Niesamodzielne podejmowanie decyzji było bezpieczeństwem, dawało mu złudzenie zrzucenia odpowiedzialności albo, jak w tym przypadku, potwierdzenia słuszności swoich działań. Wszystkie wątpliwości jak za dotknięciem magicznej różdżki opuściły jego pracujący na najwyższych obrotach mózg. Wszystkie, poza tym jednym, najważniejszym:
____ ─ Leilani jest sama w domu. ─ podkreślił, wstając z miejsca z niedopitą kawą. Co prawda tego domu bronią dwa szerokopyskie pitbulle i jeden dogo, który gryzł rękę, która go karmi, ale naboje wchodzą w mięso jak w nóż w masło. ─ Co, jeśli właśnie teraz jej szuka? Jest bezbronna. ─ nie wie, gdzie chowam broń.
____ Tak czy inaczej, stojąc jak słup soli w apartamencie Rovere, ani nie obroni Leilani, ani nie dostanie się na Północ, więc ruszył w kierunku zajadającej owoc kobiety. Jego żołądek ścisnął się na dobre, nie czuł głodu.
____ ─ Policji nie brałem pod uwagę. ─ zapewnił ją, jakby to była najoczywistsza oczywistość, po czym zbliżył się do drzwi. ─ Jedziemy.
/zt x2
[dot dot dot]
Apartament wynajmowany przez Ardę jest porównywalny wielkością do większości domów celebrytów. Ze względu jednak na wygodę młoda Rovere zdecydowała się nie kupować ani nie wynajmować domu. Jej częste i nagłe wyjazdy były głównym argumentem za wynajmem lokum w Kanadzie, a apartament wydawał jej się prostszy w utrzymaniu, jak i nie musiała opłacać dodatkowych ochroniarzy, ogrodników i całej zgrai ludzi do opieki w koło budynku. Znalazła z ojcem ofertę przestronnego apartamentu na uboczu miasta, w nowych budynkach wybudowanych na granicy lasu. Osiedle jest chronione przez prywatna firmę, która naprawdę się stara. Przed wjazdem na teren apartamentowców każda osoba musi się wylegitymować oraz przekazać, do którego mieszkania się wybiera, a osoby odpowiedzialne za ochronę sprawdzają telefonicznie, czy dany właściciel wie o wizycie. Nikt niepożądany nie może więc wejść na teren bez zgody mieszkańców.
Oczywiście, teren jest ogrodzony i co kilkanaście metrów są rozwieszone kamery, które monitorują 24/h teren osiedla i za ogrodzeniem. Same budynki są oddalone od siebie na tyle, by sąsiedzi nie zaglądali sobie do okien. Jest ich 5, a ilość pięter nie jest wyższa niż 6. Całość, pomimo tego, że nowoczesna, jest bardzo kameralna i spokojna. Większość mieszkań jest dwupiętrowa, z tarasem albo ogrodem. Arda wynajęła mieszkanie najbardziej na uboczu i na najwyższym, 5 i 6 piętrze, więc nie widzi ona prawie żadnego budynku, gdyż jej taras jest skierowany głównie w kierunku lasu i oceanu w oddali.
Korytarz wejściowy do apartamentu jest dość wąski, nie pozwala on osobie wchodzącej na szybkie zadomowienie. Po prawej znajduje się spora szafa, po lewej zaś mały sekretarzyk, gdzie znajdują się typowe rzeczy: notes, pióro, miska na klucze lub drobne przedmioty. Jest również lustro, w której osoba wchodząca lub wychodząca może się szybko przejrzeć. Im dalej w korytarz, tym jest jaśniej - wszystko przez niewielkie atrium pośrodku. Gdy osoba spojrzy w górę ujrzy przeszklony sufit na wysokości 6 piętra, który wpuszcza zbawiennie światło do środka. Z tego miejsca można przenieść się do garderoby dla gości, salonu, sypialni dla gości lub jednej z łazienek. Po prawej znajdują się również schody na piętro.
Przez dwuskrzydłowe, ogromne drzwi wchodzi się do salonu. Zadziwiająco, nie jest on ogromny, aczkolwiek zupełnie wystarcza Rovere, która spędza tam niewiele czasu. Zazwyczaj pomieszczenie jest puste, gdyż mało kto odwiedza kobietę. Jest on jaśniejszy, utrzymany w jasnej tonacji. Na przeciwko foteli znajduje się spore okno z widokiem na las. Jeżeli skręcimy w prawo, trafimy do kuchni i jadalni Rovere.
Kuchnie zdecydowanie jest za czysta, żeby móc o niej mówić, iż jest w używana w pełni. Rovere sama z siebie nie gotuje - a jeżeli już to rzadko, z opłakanym skutkiem i kończy na cateringu. Mimo to pomieszczenie jest w pełni wyposażone. Jedyną osobą, która tutaj gotowała to jej ojciec. Arda nie zawraca sobie głowy szczegółami. Oprócz zabudowy dwóch ścian na środku kuchni znajdują się dwie wyspy - jedna typowa, przy której dziewczyna często jada śniadanie. Druga specjalna, do krojenia mięsa, ze stali nierdzewnej oraz z kawałkiem drewna do używania tasaka. Ot, wymysł architektów. Rovere stawia na niej wazon z kwiatami.
Kuchnia/jadalnia, parter
Sypialnia dla gości, parter
Łazienka dla gości, parter
Master Bedroom, piętro
Master Bathroom, piętro
Osoby mogące wchodzić bez uprzedniego zapowiedzenia oraz bez zgody Ardy:
Alan Hayden Paige
Ryan Jay Grimshaw
Apartament wynajmowany przez Ardę jest porównywalny wielkością do większości domów celebrytów. Ze względu jednak na wygodę młoda Rovere zdecydowała się nie kupować ani nie wynajmować domu. Jej częste i nagłe wyjazdy były głównym argumentem za wynajmem lokum w Kanadzie, a apartament wydawał jej się prostszy w utrzymaniu, jak i nie musiała opłacać dodatkowych ochroniarzy, ogrodników i całej zgrai ludzi do opieki w koło budynku. Znalazła z ojcem ofertę przestronnego apartamentu na uboczu miasta, w nowych budynkach wybudowanych na granicy lasu. Osiedle jest chronione przez prywatna firmę, która naprawdę się stara. Przed wjazdem na teren apartamentowców każda osoba musi się wylegitymować oraz przekazać, do którego mieszkania się wybiera, a osoby odpowiedzialne za ochronę sprawdzają telefonicznie, czy dany właściciel wie o wizycie. Nikt niepożądany nie może więc wejść na teren bez zgody mieszkańców.
Oczywiście, teren jest ogrodzony i co kilkanaście metrów są rozwieszone kamery, które monitorują 24/h teren osiedla i za ogrodzeniem. Same budynki są oddalone od siebie na tyle, by sąsiedzi nie zaglądali sobie do okien. Jest ich 5, a ilość pięter nie jest wyższa niż 6. Całość, pomimo tego, że nowoczesna, jest bardzo kameralna i spokojna. Większość mieszkań jest dwupiętrowa, z tarasem albo ogrodem. Arda wynajęła mieszkanie najbardziej na uboczu i na najwyższym, 5 i 6 piętrze, więc nie widzi ona prawie żadnego budynku, gdyż jej taras jest skierowany głównie w kierunku lasu i oceanu w oddali.
Korytarz wejściowy do apartamentu jest dość wąski, nie pozwala on osobie wchodzącej na szybkie zadomowienie. Po prawej znajduje się spora szafa, po lewej zaś mały sekretarzyk, gdzie znajdują się typowe rzeczy: notes, pióro, miska na klucze lub drobne przedmioty. Jest również lustro, w której osoba wchodząca lub wychodząca może się szybko przejrzeć. Im dalej w korytarz, tym jest jaśniej - wszystko przez niewielkie atrium pośrodku. Gdy osoba spojrzy w górę ujrzy przeszklony sufit na wysokości 6 piętra, który wpuszcza zbawiennie światło do środka. Z tego miejsca można przenieść się do garderoby dla gości, salonu, sypialni dla gości lub jednej z łazienek. Po prawej znajdują się również schody na piętro.
Przez dwuskrzydłowe, ogromne drzwi wchodzi się do salonu. Zadziwiająco, nie jest on ogromny, aczkolwiek zupełnie wystarcza Rovere, która spędza tam niewiele czasu. Zazwyczaj pomieszczenie jest puste, gdyż mało kto odwiedza kobietę. Jest on jaśniejszy, utrzymany w jasnej tonacji. Na przeciwko foteli znajduje się spore okno z widokiem na las. Jeżeli skręcimy w prawo, trafimy do kuchni i jadalni Rovere.
Kuchnie zdecydowanie jest za czysta, żeby móc o niej mówić, iż jest w używana w pełni. Rovere sama z siebie nie gotuje - a jeżeli już to rzadko, z opłakanym skutkiem i kończy na cateringu. Mimo to pomieszczenie jest w pełni wyposażone. Jedyną osobą, która tutaj gotowała to jej ojciec. Arda nie zawraca sobie głowy szczegółami. Oprócz zabudowy dwóch ścian na środku kuchni znajdują się dwie wyspy - jedna typowa, przy której dziewczyna często jada śniadanie. Druga specjalna, do krojenia mięsa, ze stali nierdzewnej oraz z kawałkiem drewna do używania tasaka. Ot, wymysł architektów. Rovere stawia na niej wazon z kwiatami.
Kuchnia/jadalnia, parter
Sypialnia dla gości, parter
Łazienka dla gości, parter
Master Bedroom, piętro
Master Bathroom, piętro
Osoby mogące wchodzić bez uprzedniego zapowiedzenia oraz bez zgody Ardy:
Alan Hayden Paige
Ryan Jay Grimshaw
Mimo bycia wewnątrz Porsche z przyciemnianymi szybami, napięcie w klatce piersiowej na widok inspekcjonujących teren ochroniarzy nie malało wraz z ich liczbą. Ścisk był tym silniejszy, im dalej zapuszczali się na obce dla niego terytorium, do ogrodzonego, monitorowanego osiedla, choć wraz z legitymacją kierowcy ciśnienie minimalnie zmalało.
Nie silił się na zaczynanie rozmowy, gdyż brak wymiany zdań był mu nawet na rękę. Mógł ten czas wykorzystać na choć częściowe wyciszenie się od nadmiaru stresu, aby posegregować sobie w czaszce to, czym chciał dzielić się tego dnia z Rovere, a było tego tyle, że obawiał się, że będzie musiał wykonać telefon, żeby psy dostały jedzenie i tabletki. Bycie ojcem w sumie piątki dwu- i czworonogów wymagało rozdwajania się od czasu do czasu.
Nieco spięty udał się za nią do budynku, nie rejestrując praktycznie niczego od głównego wyjścia przy recepcji aż do drzwi wejściowych jej mieszkania. Wzrok przez większość trasy od samochodu do windy utkwiony miał w plecach Ardy i nie było to coś osobistego, zwyczajnie nie chciał w obserwacjach i badaniu holu wystawiać twarzy na widok kamer monitoringu. Wiedział, że nie był to zbyt specjalistyczny środek ochrony własnej osoby, ale był z pewnością ostrożniejszy niż taksowanie wzrokiem wszystkich napotkanych elementów, jak australopitek na polowaniu.
Choć nie miał gwarancji, że tutaj pod sufitem nie ma kamer, po wejściu do mieszkania Rovere jego nerwy zostały ukojone. Przynajmniej na te kilka minut. Rzeczywiście, wnętrze przestrzeni zajmowanej przez przyszłą panią doktor uderzyło Louisa w twarz, lecz pierwszym ciosem z pewnością nie była ekstrawagancja, a natężenie światła, które było dla niego doskwierające już w wąskim korytarzu; biel kafelek była dobrym wyborem dla rozświetlenia pomieszczenia, jak i torturowania Ashwortha. W jego czterech ścianach zawsze panował półmrok i nie ze względu na jego preferencje, a na małą liczbę i do tego północne okna. Następnie, w drugi policzek na dokładkę dostał stylem, w jakim apartament był urządzony. Elegancją bardzo odpowiadał właścicielce.
─ Nie piję. ─ odpowiedział, będąc wprowadzonym do salonu przez wielkie, przeszklone drzwi i oglądając przy tym ozdoby ścienne, rzeźby, żyrandole. ─ Kawy bardzo chętnie. Czarnej.
Usadowił się na przeciwległej do tej, na której opierała się pani domu kanapie, zawieszając wzrok na wzorzystych obiciach foteli, a potem przez sekundę zastanawiając się, po cholerę na stoliku kawowym Rovere trzyma taką wielką popielniczkę.
─ A jak się je wysyła? ─ zapytał, wyciągając znów telefon z kieszeni. Mógł oczywiście w nieskończoność szukać opcji, której w życiu nie używał, a przynajmniej nie na nowym sprzęcie, ale był typem mężczyzny, któremu nie kurczy się przyrodzenie od mówienia, że nie wie, jak coś zrobić.
Na drugie wymaganie w stosunku do niego wciągnął z litr powietrza, szukając początku, gdzie wszystko się zaczęło. Rzeczywiście, Jonna nie była dobrym źródłem informacji i nie ze względu na to, że była obojętna na to, co działo się z Leilani, ale na to, że wciąż uczyła się stanowczości. Jakby to czterdziestoletni narkoman i alkoholik miał być tym dobrze wychowującym rodzicem. Był fatalnym ojcem, który sam jako wyrzutek nie uczył jej właściwych, społecznie utartych wartości, ale to nie oznaczało, że nie wejdzie za nią w ogień.
─ Odwyk dobrze na nią wpłynął. Była zdrowsza fizycznie, zdawało mi się, że wie, co dostała od Ciebie, personelu, siebie samej. Cieszyła się, że jest poza ośrodkiem. ─ mimo że były to słodko-gorzkie słowa, lekko i krótko uśmiechnął się na samą myśl o tym, jak wychudzona, płaczliwa dziewczynka zmieniła się w oddychającą pełną piersią, rozciągającą ramiona po rozwiązaniu rąk kobietę. ─ Zaczęło się tak naprawdę od tego, że nie chciała wracać do Riverdale. Miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą i wytykają palcami, nikt nie chce się z nią zadawać i nie mówię, że była w błędzie. Nie była, dzieci czasem są okrutne po rodzicach. Jak już na pewno Ci mówiła, nie jestem jej prawnym opiekunem. Nie mogę o niej decydować. Mimo to pytała mnie i matkę o zdanie, chciała, żebyśmy oboje zgodzili się na to, żeby zmieniła szkołę. Jej mama była definitywnie na nie, ja jej dawałem jasno do zrozumienia, że nie interesuje mnie, jaką szkołę skończy i że może pójść na skróty, jeżeli chce, byle ją skończyła. Jest taka możliwość, niech korzysta. Pokłóciliśmy się kilka razy. Jonna mówi, że jesteśmy podobni do siebie, ale jednak sądzę, że ona bardzo prostolinijnie patrzy na pewne sytuacje i desperacko szuka akceptacji, której nie dostanie od wszystkich, ale każdy jest naiwny w wieku siedemnastu lat. ─ ciągnął, pocierając sobie zmarszczone czoło. ─ Kocham ją i chcę, żeby była dumna z tego, kim jest i co osiągnęła. Wychodzenie z nałogu to nie powód do wstydu, tylko do dumy. Ci, którzy tam nie byli, nie zetknęli się z tym, nigdy tego nie zrozumieją i taka jest kolej rzeczy. Leilani woli uciekać, niż walczyć o własny honor. Mogłaby im pokazać, ile jest warta i co ma w głowie mimo tego, co przeszła w życiu, ale nie chce i nie zmieni się jej zdania. Nawet jeżeli rozmowa ucichnie, to dlatego, że przytaknie, żeby mieć spokój, a potem i tak zrobi kompletnie na odwrót, niż się deklarowała. Nie bierze na poważnie tego, co mówię. Wie lepiej. Uważa, że została za surowo potraktowana przez dyrektora Cadogana. Szczerze? ─ mówiąc, uniósł jak z krzyża zdjęty wzrok na Ardę. ─ Powinna się cieszyć, że nie trafiła do poprawczaka za rozprowadzanie dragów po szkole.
„Dziękuję za troskę, ale poradzę już sobie sama.”
Nie silił się na zaczynanie rozmowy, gdyż brak wymiany zdań był mu nawet na rękę. Mógł ten czas wykorzystać na choć częściowe wyciszenie się od nadmiaru stresu, aby posegregować sobie w czaszce to, czym chciał dzielić się tego dnia z Rovere, a było tego tyle, że obawiał się, że będzie musiał wykonać telefon, żeby psy dostały jedzenie i tabletki. Bycie ojcem w sumie piątki dwu- i czworonogów wymagało rozdwajania się od czasu do czasu.
Nieco spięty udał się za nią do budynku, nie rejestrując praktycznie niczego od głównego wyjścia przy recepcji aż do drzwi wejściowych jej mieszkania. Wzrok przez większość trasy od samochodu do windy utkwiony miał w plecach Ardy i nie było to coś osobistego, zwyczajnie nie chciał w obserwacjach i badaniu holu wystawiać twarzy na widok kamer monitoringu. Wiedział, że nie był to zbyt specjalistyczny środek ochrony własnej osoby, ale był z pewnością ostrożniejszy niż taksowanie wzrokiem wszystkich napotkanych elementów, jak australopitek na polowaniu.
Choć nie miał gwarancji, że tutaj pod sufitem nie ma kamer, po wejściu do mieszkania Rovere jego nerwy zostały ukojone. Przynajmniej na te kilka minut. Rzeczywiście, wnętrze przestrzeni zajmowanej przez przyszłą panią doktor uderzyło Louisa w twarz, lecz pierwszym ciosem z pewnością nie była ekstrawagancja, a natężenie światła, które było dla niego doskwierające już w wąskim korytarzu; biel kafelek była dobrym wyborem dla rozświetlenia pomieszczenia, jak i torturowania Ashwortha. W jego czterech ścianach zawsze panował półmrok i nie ze względu na jego preferencje, a na małą liczbę i do tego północne okna. Następnie, w drugi policzek na dokładkę dostał stylem, w jakim apartament był urządzony. Elegancją bardzo odpowiadał właścicielce.
─ Nie piję. ─ odpowiedział, będąc wprowadzonym do salonu przez wielkie, przeszklone drzwi i oglądając przy tym ozdoby ścienne, rzeźby, żyrandole. ─ Kawy bardzo chętnie. Czarnej.
Usadowił się na przeciwległej do tej, na której opierała się pani domu kanapie, zawieszając wzrok na wzorzystych obiciach foteli, a potem przez sekundę zastanawiając się, po cholerę na stoliku kawowym Rovere trzyma taką wielką popielniczkę.
─ A jak się je wysyła? ─ zapytał, wyciągając znów telefon z kieszeni. Mógł oczywiście w nieskończoność szukać opcji, której w życiu nie używał, a przynajmniej nie na nowym sprzęcie, ale był typem mężczyzny, któremu nie kurczy się przyrodzenie od mówienia, że nie wie, jak coś zrobić.
Na drugie wymaganie w stosunku do niego wciągnął z litr powietrza, szukając początku, gdzie wszystko się zaczęło. Rzeczywiście, Jonna nie była dobrym źródłem informacji i nie ze względu na to, że była obojętna na to, co działo się z Leilani, ale na to, że wciąż uczyła się stanowczości. Jakby to czterdziestoletni narkoman i alkoholik miał być tym dobrze wychowującym rodzicem. Był fatalnym ojcem, który sam jako wyrzutek nie uczył jej właściwych, społecznie utartych wartości, ale to nie oznaczało, że nie wejdzie za nią w ogień.
─ Odwyk dobrze na nią wpłynął. Była zdrowsza fizycznie, zdawało mi się, że wie, co dostała od Ciebie, personelu, siebie samej. Cieszyła się, że jest poza ośrodkiem. ─ mimo że były to słodko-gorzkie słowa, lekko i krótko uśmiechnął się na samą myśl o tym, jak wychudzona, płaczliwa dziewczynka zmieniła się w oddychającą pełną piersią, rozciągającą ramiona po rozwiązaniu rąk kobietę. ─ Zaczęło się tak naprawdę od tego, że nie chciała wracać do Riverdale. Miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą i wytykają palcami, nikt nie chce się z nią zadawać i nie mówię, że była w błędzie. Nie była, dzieci czasem są okrutne po rodzicach. Jak już na pewno Ci mówiła, nie jestem jej prawnym opiekunem. Nie mogę o niej decydować. Mimo to pytała mnie i matkę o zdanie, chciała, żebyśmy oboje zgodzili się na to, żeby zmieniła szkołę. Jej mama była definitywnie na nie, ja jej dawałem jasno do zrozumienia, że nie interesuje mnie, jaką szkołę skończy i że może pójść na skróty, jeżeli chce, byle ją skończyła. Jest taka możliwość, niech korzysta. Pokłóciliśmy się kilka razy. Jonna mówi, że jesteśmy podobni do siebie, ale jednak sądzę, że ona bardzo prostolinijnie patrzy na pewne sytuacje i desperacko szuka akceptacji, której nie dostanie od wszystkich, ale każdy jest naiwny w wieku siedemnastu lat. ─ ciągnął, pocierając sobie zmarszczone czoło. ─ Kocham ją i chcę, żeby była dumna z tego, kim jest i co osiągnęła. Wychodzenie z nałogu to nie powód do wstydu, tylko do dumy. Ci, którzy tam nie byli, nie zetknęli się z tym, nigdy tego nie zrozumieją i taka jest kolej rzeczy. Leilani woli uciekać, niż walczyć o własny honor. Mogłaby im pokazać, ile jest warta i co ma w głowie mimo tego, co przeszła w życiu, ale nie chce i nie zmieni się jej zdania. Nawet jeżeli rozmowa ucichnie, to dlatego, że przytaknie, żeby mieć spokój, a potem i tak zrobi kompletnie na odwrót, niż się deklarowała. Nie bierze na poważnie tego, co mówię. Wie lepiej. Uważa, że została za surowo potraktowana przez dyrektora Cadogana. Szczerze? ─ mówiąc, uniósł jak z krzyża zdjęty wzrok na Ardę. ─ Powinna się cieszyć, że nie trafiła do poprawczaka za rozprowadzanie dragów po szkole.
„Dziękuję za troskę, ale poradzę już sobie sama.”
To, że Rovere miała cechę wspólną z przestępcą, dla którego jego państwo chciało wprowadzić karę śmierci, nie było niczym zdrowym. Co nie zmienia faktu, że fałszywi ludzie dla Conrada mogli być przez niego własnoręcznie zakopywani żywcem, choć powinien zważać na słowa, biorąc pod uwagę to, że obecnie rozmawiał z psychiatrą jako Louis Ashworth, mechanik samochodowy z Kentucky.
Nie miał na swoim wysłużonym, obitym telefonie nic wartościowego albo obnażającego fakty o nim, dlatego też odblokował go, wstukując PIN i odłożył go na stolik kawowy, zdając się na rozmówczynię i jej umiejętności obsługi technologii.
─ Czyli ta cała afera zaczęła się jeszcze w ośrodku? ─ mówiąc, aż pokręcił głową, zastanawiając się, czy jego córka nie wymaga aby wizyty u laryngologa, a nie u psychiatry.
Rzeczywiście. Internet, czyli coś, w co Louisowi nie udało się wdrożyć, był narzędziem, którym można zamienić cudze życie w piekło bez wstawania sprzed biurka i postowane tam idiotyzmy mogły ciągnąć się za Leilani przez całe życie, nieważne, w jakiej byłaby szkole czy pracy. To tylko utwierdziło go w wierze, że zmiana placówki to skakanie po polu minowym.
Pytanie retoryczne, które zadała terapeutka niby nie wymagało odpowiedzi, ale jednak na jego dźwięk Louis przejechał językiem po zębach. Bolesne było to, jak wielką słabość miał do małej i mimo że to trzeci raz, gdy nadszarpnęła jego nerwy do tego stopnia, że odbijało się to na jego zdrowiu, nawet jeżeli zrobi to i czternasty czy czterdziesty raz, nie nauczy się on na własnych błędach. Wiedziała, gdzie uderzyć. Arda miała rację.
Alkoholowo-narkotykowa przeszłość Ashwortha była fragmentem historii, który nie jest tak trudno obadać. Jego skóra czy drżące czasem ręce wiele mówiły, tak samo jak niedostępne dla wzroku wypukłe blizny pod tatuażami po cięciach i wkłuciach. Fakt, wstydził się tego. Nałóg odebrał mu wszystko, co miał. Przez swoją narkomanię mógł nawet zabić nienarodzoną Leilani, gdy robił zastrzyki jej matce, która nie wiedziała, że jest w ciąży. Może gdyby nie brał, żyłby obecnie w Australii z żoną i dziećmi. Nigdy nie rozmawiał o tym z Jonną, ale gdzieś w głębi serca czuł, że gdyby rzucił alkohol, dragi i nie prowadził tak rozwiązłego życia, to rozwiodłaby się dla niego z Cigfranem. Nie mówiąc już o tym, że przy takim scenariuszu nie wiedziałby, o ile smutniejsze od śmierci osiemdziesięciolatka jest pogrzeb dwudziestolatka. Może gdyby nie był siłą odseparowany od ćpania poprzez izolatkę, miałby mogiłę gdzieś na cmentarzu miejskim w Brisbane, na której tabliczce nawet nie widać nazwiska.
─ Ros. ─ mówiąc zachrypniętym od papierosów głosem, ściągnął brwi. Na chuderlawego Chińczyka też był cięty, ale uważał go za łatwowiernego idiotę, nie za kogoś, kto może komukolwiek zagrozić. ─ Bała się go. Napisała do mnie, kiedy byłem w pracy, że jest natknęła się na niego w parku, zabrałem ją do warsztatu. Ostrzegłem kutasa, żeby się do niej nie zbliżał. On ją obwiniał, że przyniosła wtedy do szkoły fetę, a ona się piekliła, że przecież mu jej do nosa nie wsadzała. ─ warknął rozdrażniony, bo oboje pierdolili głupoty, tylko nie był w stanie ocenić, kto większe. Głupi i Głupszy.
Wstał z kanapy, idąc za Rovere do kuchni, aby tam znowuż usiąść na stołku barowym przy wysepce. Nie kłamał. Po dniówce zdarzało się, że bolał go kręgosłup, który obciążał regularnie przez 10 godzin dziennie, choć nigdy nie skarżył się na ból, a tym bardziej nie zapukałby do gabinetu lekarza czy fizjoterapeuty.
─ Mówiła mu, że nie może zadawać się z ludźmi, z którymi brała. ─ mówiąc, uśmiechnął się nieco ironicznie na to kluczowe zdanie, które jest pierwszym przykazaniem każdego ćpuna, który wychodzi z odwyku. Puszczały mu jakiekolwiek hamulce. ─ Tydzień albo dwa po tym dostałem w środku nocy sms-a od jej matki, że zastała ich razem w pokoju w ich domu, jak Ros ciągnął ją za włosy. Okazało się, że byli w trzy dupy najebani, a Leilani prowadziła samochód w takim stanie. ─ zacisnął pięści, przypominając sobie, jakiego szału dostał, kiedy dowiedział się, że gówniara nie ma nic przeciwko na przykład uderzeniu trzytonowym autem i zabijaniu czteroosobowej rodziny. ─ Matka wypierdoliła Rosa z domu na zbity pysk, a młodą zabrała do szpitala na testy na obecność narkotyków. Była czysta. Jak wytrzeźwiała, nie chciała ze mną rozmawiać. Stwierdziła, że w normalnej rodzinie cała ta sytuacja skończyłaby się na pogadance i czy ona nie może przyprowadzać do domu znajomych. ─ zaśmiał się wręcz histerycznie, naprawdę był na skraju tolerancji na pierdolenie ze strony smarkuli. ─ Pierdolonego ćpuna, który pół roku temu groził jej gwałtem. Którego się, kurwa, tak panicznie bała, że biegłem cztery ulice ile sił w nogach, żeby ją stamtąd zabrać. Normalni rodzice przymknęliby oko na to, że ich dziecko może zostać, kurwa, skrzywdzone na całe życie albo i zabite, bo wróci do dawania sobie w żyłę? Tak wygląda zdrowy model rodziny w XXI wieku? Ich dzieciak wpada do studzienki kanalizacyjnej głębokiej na 10 metrów, a oni idą dalej i jak gówniarz zostanie z niej wyciągnięty przez obcych ludzi, to powiedzą mu, że oj, zdarza się? To jest popierdolone! ─ aż uderzył pięściami w blat. ─ Moje własne dziecko nazywa mnie patologią, bo dałbym się zabić, gdyby od tego jej życie zależało!
Nie miał na swoim wysłużonym, obitym telefonie nic wartościowego albo obnażającego fakty o nim, dlatego też odblokował go, wstukując PIN i odłożył go na stolik kawowy, zdając się na rozmówczynię i jej umiejętności obsługi technologii.
─ Czyli ta cała afera zaczęła się jeszcze w ośrodku? ─ mówiąc, aż pokręcił głową, zastanawiając się, czy jego córka nie wymaga aby wizyty u laryngologa, a nie u psychiatry.
Rzeczywiście. Internet, czyli coś, w co Louisowi nie udało się wdrożyć, był narzędziem, którym można zamienić cudze życie w piekło bez wstawania sprzed biurka i postowane tam idiotyzmy mogły ciągnąć się za Leilani przez całe życie, nieważne, w jakiej byłaby szkole czy pracy. To tylko utwierdziło go w wierze, że zmiana placówki to skakanie po polu minowym.
Pytanie retoryczne, które zadała terapeutka niby nie wymagało odpowiedzi, ale jednak na jego dźwięk Louis przejechał językiem po zębach. Bolesne było to, jak wielką słabość miał do małej i mimo że to trzeci raz, gdy nadszarpnęła jego nerwy do tego stopnia, że odbijało się to na jego zdrowiu, nawet jeżeli zrobi to i czternasty czy czterdziesty raz, nie nauczy się on na własnych błędach. Wiedziała, gdzie uderzyć. Arda miała rację.
Alkoholowo-narkotykowa przeszłość Ashwortha była fragmentem historii, który nie jest tak trudno obadać. Jego skóra czy drżące czasem ręce wiele mówiły, tak samo jak niedostępne dla wzroku wypukłe blizny pod tatuażami po cięciach i wkłuciach. Fakt, wstydził się tego. Nałóg odebrał mu wszystko, co miał. Przez swoją narkomanię mógł nawet zabić nienarodzoną Leilani, gdy robił zastrzyki jej matce, która nie wiedziała, że jest w ciąży. Może gdyby nie brał, żyłby obecnie w Australii z żoną i dziećmi. Nigdy nie rozmawiał o tym z Jonną, ale gdzieś w głębi serca czuł, że gdyby rzucił alkohol, dragi i nie prowadził tak rozwiązłego życia, to rozwiodłaby się dla niego z Cigfranem. Nie mówiąc już o tym, że przy takim scenariuszu nie wiedziałby, o ile smutniejsze od śmierci osiemdziesięciolatka jest pogrzeb dwudziestolatka. Może gdyby nie był siłą odseparowany od ćpania poprzez izolatkę, miałby mogiłę gdzieś na cmentarzu miejskim w Brisbane, na której tabliczce nawet nie widać nazwiska.
─ Ros. ─ mówiąc zachrypniętym od papierosów głosem, ściągnął brwi. Na chuderlawego Chińczyka też był cięty, ale uważał go za łatwowiernego idiotę, nie za kogoś, kto może komukolwiek zagrozić. ─ Bała się go. Napisała do mnie, kiedy byłem w pracy, że jest natknęła się na niego w parku, zabrałem ją do warsztatu. Ostrzegłem kutasa, żeby się do niej nie zbliżał. On ją obwiniał, że przyniosła wtedy do szkoły fetę, a ona się piekliła, że przecież mu jej do nosa nie wsadzała. ─ warknął rozdrażniony, bo oboje pierdolili głupoty, tylko nie był w stanie ocenić, kto większe. Głupi i Głupszy.
Wstał z kanapy, idąc za Rovere do kuchni, aby tam znowuż usiąść na stołku barowym przy wysepce. Nie kłamał. Po dniówce zdarzało się, że bolał go kręgosłup, który obciążał regularnie przez 10 godzin dziennie, choć nigdy nie skarżył się na ból, a tym bardziej nie zapukałby do gabinetu lekarza czy fizjoterapeuty.
─ Mówiła mu, że nie może zadawać się z ludźmi, z którymi brała. ─ mówiąc, uśmiechnął się nieco ironicznie na to kluczowe zdanie, które jest pierwszym przykazaniem każdego ćpuna, który wychodzi z odwyku. Puszczały mu jakiekolwiek hamulce. ─ Tydzień albo dwa po tym dostałem w środku nocy sms-a od jej matki, że zastała ich razem w pokoju w ich domu, jak Ros ciągnął ją za włosy. Okazało się, że byli w trzy dupy najebani, a Leilani prowadziła samochód w takim stanie. ─ zacisnął pięści, przypominając sobie, jakiego szału dostał, kiedy dowiedział się, że gówniara nie ma nic przeciwko na przykład uderzeniu trzytonowym autem i zabijaniu czteroosobowej rodziny. ─ Matka wypierdoliła Rosa z domu na zbity pysk, a młodą zabrała do szpitala na testy na obecność narkotyków. Była czysta. Jak wytrzeźwiała, nie chciała ze mną rozmawiać. Stwierdziła, że w normalnej rodzinie cała ta sytuacja skończyłaby się na pogadance i czy ona nie może przyprowadzać do domu znajomych. ─ zaśmiał się wręcz histerycznie, naprawdę był na skraju tolerancji na pierdolenie ze strony smarkuli. ─ Pierdolonego ćpuna, który pół roku temu groził jej gwałtem. Którego się, kurwa, tak panicznie bała, że biegłem cztery ulice ile sił w nogach, żeby ją stamtąd zabrać. Normalni rodzice przymknęliby oko na to, że ich dziecko może zostać, kurwa, skrzywdzone na całe życie albo i zabite, bo wróci do dawania sobie w żyłę? Tak wygląda zdrowy model rodziny w XXI wieku? Ich dzieciak wpada do studzienki kanalizacyjnej głębokiej na 10 metrów, a oni idą dalej i jak gówniarz zostanie z niej wyciągnięty przez obcych ludzi, to powiedzą mu, że oj, zdarza się? To jest popierdolone! ─ aż uderzył pięściami w blat. ─ Moje własne dziecko nazywa mnie patologią, bo dałbym się zabić, gdyby od tego jej życie zależało!
Cholernie chciało mu się palić. Apetyczne zdjęcia sinych kończyn na skutek zmian miażdżycowych albo płuca objęte rozwijającym się nowotworem na opakowaniach papierosów nie zrażały go na tyle, żeby zaczął walczyć z nałogiem. Znał swoje limity. Jego mózg tym bardziej błagał o nikotynę, im Rovere bardziej analizowała ciągoty Leilani do marginesu społecznego. Zacisnął w pięściach wodze swoich nerwów, nie chcąc, żeby kobieta uznała go za furiata, choć jego wybijające się spod skóry żyły na zabliźnionych rękach nie były skutkiem zbyt niskiego ciśnienia tętniczego.
Gdyby miał w swojej diecie więcej tłuszczu zwierzęcego niż białka, Arda mogłaby zabić go tą kawą. Padłby na zawał i tyle byłoby z ojcostwa.
─ Jeżeli tylko ją dotknie, to osobiście go wykastruję. ─ odpowiedział jej gorzko, jak gdyby nigdy nic słodząc swoje espresso.
Być może Leilani miała rację, że zbyt agresywnie podchodzi do jej znajomych. Pomijając już sam fakt, że broniła tym argumentem narkomana, który, bez względu jak wyczulony był Conrad, był dla niej zagrożeniem. Może był zazdrosny o tych ludzi. Może bał się, że w przyszłości, gdy mała się już usamodzielni, zostawi rodziców samym sobie i pójdzie rządzić swoim życiem, popełniać błędy, uczyć się. O ile Jonna chciała się rozwodzić i być ze swoim nowym partnerem, on nie miał nikogo poza Lani. To bardzo samolubne myślenie, ale nie chciał, żeby dorastała. Gdyby mogła być na wieki pięcioletnim brzdącem, mógłby być samotnym tatą do końca swoich dni. Problem w tym, że dojrzewała. I chcąc, nie chcąc, znajdzie kogoś, z kim będzie chciała się zestarzeć i nie będzie to Conrad.
Zresztą... naprawdę uważasz, że Leilani miała tak prosto po śmierci siostry?
Na wzmiankę o śmierci Gwendolyn aż zmarszczył czoło. Jednym zdaniem dorzuciła do paleniska wielką belę suchego drewna, aż ogień zaczął bestialsko trawić lądolód w jej oczach. Ogłuchł na to, co mówiła sekundę potem i zapomniał, wokół jakiego tematu toczyła się rozmowa. Jego złość automatycznie została zniesiona z barków niesfornej córki, a złożona na ramionach terapeutki, która nie mogła spekulować, że aż tak ugodzi tym Conrada. Był niepewny tego, na ile może sobie pozwolić, żeby się nie zagalopować. Nie wiedział, ile faktów ze swojego życia Leilani zdradziła Rovere. Nigdy nie pytał. Wiedział, że go nie wyda, a jeżeli dziewczyna potrzebowała mówić o rzeczach, które ją bolą, jaką niewątpliwie była strata Gwen, nie chciał, żeby się przed tym hamowała. Naruszanie jej prywatności, czyli wyciąganie od niej tego, co opowiadała lekarzowi, nie było czymś, do czego posunąłby się nie pod przymusem. Jednakże zwracanie się tymi słowami do człowieka, który zjadł mordercę swojej siostry było stąpaniem po cienkim na milimetr lodzie.
─ Czy ty uważasz mnie za idiotę? Prosto po śmierci siostry? ─ zwrócił się do niej zupełnie innym tonem niż dotychczas, wręcz wrogo. Podniósł się ze swojego siedziska, opierając się o kuchenny blat, który dzisiaj nie miał łatwego żywota. Najpierw uderzenie, a teraz opierające się o niego sto kilogramów żywej masy. ─ Jeżeli myślisz, że nie wiem, jak Leilani i jej matka to przeżyły, to się mylisz. Kochały ją. Ja ją kochałem. Była po prostu niesamowita i gdyby sprawy inaczej się potoczyły, byłbym zaszczycony, gdyby nazywała mnie „ojcem”.
Delight byłaby cudowną ciotką i matką. Gdyby żyła.
Jakby tego było mało, dostał zaraz do rąk telefon, oddalając wyświetlacz od twarzy. Nie miał przy sobie okularów, a w takim wzburzeniu tym bardziej miał trudności z przeczytaniem liter o tak małych rozmiarach. Zmarszczył znacznie brwi, a jego umysł wszedł na wyższe obroty.
─ Co jest, do cholery? ─ zadał sam sobie pytanie, ale jego dłoń zaczęła drżeć do tego stopnia, że choć chciał jeszcze raz przeczytać wiadomość, nie mógł.
Żołądek zaczął wykonywać dziwne akrobacje, a serce zaczęło szybciej bić. Mógł to być Ros. Mógł to także być ten zboczeniec, który był genezą spotkania Ardy i Louisa, a który obłapiał mu dzieciaka. Zaczął odpisywać Jonnie, nie mogąc trafić w klawisze na o wiele zbyt małej klawiaturze. Miał wrażenie, że zaraz zgniecie obudowę w pięści, ale zważywszy na to, że to on był jego właścicielem, był to nieunikniony los. Ten kutas wypytywał ją, gdzie jest i czy idzie jutro, czyli dzisiaj, do szkoły. Leilani od rana dziś nie była w szkole. Definitywnie nie była u Ashwortha. Nie dawała znaku życia.
Jonna proponowała policję. Na dźwięk tych słów ugryzł się w zgięty kciuk, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, zdając się zupełnie ignorować obecność kobiety w pomieszczeniu. Miał awersję do organów ścigania. Nie tylko ze względu na swoje położenie, ale też przez to, że nie byli to zbyt kompetentni ludzie. Nie ukrywajmy, międzynarodowy przestępca wsiąkł w ziemię, tyle go widzieli. W Australii może już uchodził za martwego. Tym skończonym debilom, których wodził za nos od kilku lat, miał powierzyć życie swojego skarba? Nawet jeżeli udałoby im się ich złapać, ten jebaniec nie otrzyma dostatecznej kary. Conrad był odpowiednią osobą do wymierzania sprawiedliwości. Czy raczej bestią.
Zrób to, Conrad. Za mnie.
─ Możesz mnie zawieźć na Północ? Będę miał u Ciebie dług. ─ zapytał Rovere, otrząsając się z transu.
Nie wyglądał już jak rozgoryczony choleryk, który miał problem z komunikacją z własnym dzieckiem. Z tym ledwo zauważalnym dla gołego oka uśmiechem bardziej przypominał diabła z bardzo ostrymi rogami.
Gdyby miał w swojej diecie więcej tłuszczu zwierzęcego niż białka, Arda mogłaby zabić go tą kawą. Padłby na zawał i tyle byłoby z ojcostwa.
─ Jeżeli tylko ją dotknie, to osobiście go wykastruję. ─ odpowiedział jej gorzko, jak gdyby nigdy nic słodząc swoje espresso.
Być może Leilani miała rację, że zbyt agresywnie podchodzi do jej znajomych. Pomijając już sam fakt, że broniła tym argumentem narkomana, który, bez względu jak wyczulony był Conrad, był dla niej zagrożeniem. Może był zazdrosny o tych ludzi. Może bał się, że w przyszłości, gdy mała się już usamodzielni, zostawi rodziców samym sobie i pójdzie rządzić swoim życiem, popełniać błędy, uczyć się. O ile Jonna chciała się rozwodzić i być ze swoim nowym partnerem, on nie miał nikogo poza Lani. To bardzo samolubne myślenie, ale nie chciał, żeby dorastała. Gdyby mogła być na wieki pięcioletnim brzdącem, mógłby być samotnym tatą do końca swoich dni. Problem w tym, że dojrzewała. I chcąc, nie chcąc, znajdzie kogoś, z kim będzie chciała się zestarzeć i nie będzie to Conrad.
Zresztą... naprawdę uważasz, że Leilani miała tak prosto po śmierci siostry?
Na wzmiankę o śmierci Gwendolyn aż zmarszczył czoło. Jednym zdaniem dorzuciła do paleniska wielką belę suchego drewna, aż ogień zaczął bestialsko trawić lądolód w jej oczach. Ogłuchł na to, co mówiła sekundę potem i zapomniał, wokół jakiego tematu toczyła się rozmowa. Jego złość automatycznie została zniesiona z barków niesfornej córki, a złożona na ramionach terapeutki, która nie mogła spekulować, że aż tak ugodzi tym Conrada. Był niepewny tego, na ile może sobie pozwolić, żeby się nie zagalopować. Nie wiedział, ile faktów ze swojego życia Leilani zdradziła Rovere. Nigdy nie pytał. Wiedział, że go nie wyda, a jeżeli dziewczyna potrzebowała mówić o rzeczach, które ją bolą, jaką niewątpliwie była strata Gwen, nie chciał, żeby się przed tym hamowała. Naruszanie jej prywatności, czyli wyciąganie od niej tego, co opowiadała lekarzowi, nie było czymś, do czego posunąłby się nie pod przymusem. Jednakże zwracanie się tymi słowami do człowieka, który zjadł mordercę swojej siostry było stąpaniem po cienkim na milimetr lodzie.
─ Czy ty uważasz mnie za idiotę? Prosto po śmierci siostry? ─ zwrócił się do niej zupełnie innym tonem niż dotychczas, wręcz wrogo. Podniósł się ze swojego siedziska, opierając się o kuchenny blat, który dzisiaj nie miał łatwego żywota. Najpierw uderzenie, a teraz opierające się o niego sto kilogramów żywej masy. ─ Jeżeli myślisz, że nie wiem, jak Leilani i jej matka to przeżyły, to się mylisz. Kochały ją. Ja ją kochałem. Była po prostu niesamowita i gdyby sprawy inaczej się potoczyły, byłbym zaszczycony, gdyby nazywała mnie „ojcem”.
Delight byłaby cudowną ciotką i matką. Gdyby żyła.
Jakby tego było mało, dostał zaraz do rąk telefon, oddalając wyświetlacz od twarzy. Nie miał przy sobie okularów, a w takim wzburzeniu tym bardziej miał trudności z przeczytaniem liter o tak małych rozmiarach. Zmarszczył znacznie brwi, a jego umysł wszedł na wyższe obroty.
─ Co jest, do cholery? ─ zadał sam sobie pytanie, ale jego dłoń zaczęła drżeć do tego stopnia, że choć chciał jeszcze raz przeczytać wiadomość, nie mógł.
Żołądek zaczął wykonywać dziwne akrobacje, a serce zaczęło szybciej bić. Mógł to być Ros. Mógł to także być ten zboczeniec, który był genezą spotkania Ardy i Louisa, a który obłapiał mu dzieciaka. Zaczął odpisywać Jonnie, nie mogąc trafić w klawisze na o wiele zbyt małej klawiaturze. Miał wrażenie, że zaraz zgniecie obudowę w pięści, ale zważywszy na to, że to on był jego właścicielem, był to nieunikniony los. Ten kutas wypytywał ją, gdzie jest i czy idzie jutro, czyli dzisiaj, do szkoły. Leilani od rana dziś nie była w szkole. Definitywnie nie była u Ashwortha. Nie dawała znaku życia.
Jonna proponowała policję. Na dźwięk tych słów ugryzł się w zgięty kciuk, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, zdając się zupełnie ignorować obecność kobiety w pomieszczeniu. Miał awersję do organów ścigania. Nie tylko ze względu na swoje położenie, ale też przez to, że nie byli to zbyt kompetentni ludzie. Nie ukrywajmy, międzynarodowy przestępca wsiąkł w ziemię, tyle go widzieli. W Australii może już uchodził za martwego. Tym skończonym debilom, których wodził za nos od kilku lat, miał powierzyć życie swojego skarba? Nawet jeżeli udałoby im się ich złapać, ten jebaniec nie otrzyma dostatecznej kary. Conrad był odpowiednią osobą do wymierzania sprawiedliwości. Czy raczej bestią.
Zrób to, Conrad. Za mnie.
─ Możesz mnie zawieźć na Północ? Będę miał u Ciebie dług. ─ zapytał Rovere, otrząsając się z transu.
Nie wyglądał już jak rozgoryczony choleryk, który miał problem z komunikacją z własnym dzieckiem. Z tym ledwo zauważalnym dla gołego oka uśmiechem bardziej przypominał diabła z bardzo ostrymi rogami.
Conrad musiałby postradać zmysły, żeby choć poczuć mały zaczątek chęci zadania ciosu kobiecie. Jego zasady były oczywiste, czytelne i pisane wielkimi literami. Być może niektórzy bardzo wyczuleni uznaliby to za seksizm w najczystszej formie, ale Savage nie uważał, że jedna z płci jest tu słabsza i należy ją chronić pod plastikowym kloszem przed kurzem. Nie, jego pobudki były o wiele bardziej oburzające. On w każdej kobiecie, czy w nieznajomej na skrzyżowaniu na głównej ulicy, czy we własnej córce, widział część Audrey. Audrey była sacrum. Jeżeli miałby choćby narazić ją na niebezpieczeństwo, sam wymierzyłby sobie karę, jakiej nie da mu australijski sąd. Oczywiście, istniały wyjątki od reguły i były nim te kobiety, które zagroziły jego matce.
Wiele gorzkich słów cisnęło mu się na usta, aby przeciąć powietrze i wbić się w Ardę, jak rzutki w tarczę, niemniej jednak wszystkie metodycznie połykał. Jej wywód nie zdusił tego płomienia, a dolał oliwy do ognia, który rozgorzał w jego klatce piersiowej. Nie obawiał się ani jej czarnych, harpich szponów, ani jej bezdusznych oczu, którymi umyślnie bądź nie chciała go zaszczuć. Mimo że przez cały jej monolog nie wydał z siebie żadnego dźwięku, który mogłoby wychwycić ludzkie ucho, jego zaciśnięte do białości palce czy rozgrzane, spocone czoło nie przyznawały jej racji. Wszystko, co mówiła, odbijał z impetem samą mową ciała, zamkniętą, stawiającą niemalże fizyczne zapory. Jego pulsująca żyła na skroni jak rogatki na przejeździe kolejowym ostrzegała o nadciągającym pociągu. Mógłby odeprzeć jej atak swoim słowotokiem, ale zdrowy rozsądek zwyciężył z emocjami, co było tak nieprawdopodobne, jak statystycznie katastrofa lotnicza. To oznacza, że działa to też w drugą stronę. Przeciętna żona mogła przekonywać swojego małżonka do lotu na Malediwy, mówiąc, że rozbicie się samolotu jest możliwe w takim stopniu, w jakim to, że Louis Ashworth widząc w oknie płonącego budynku dziecko zostawi akcję nadjeżdżającym strażakom, a nie stopi sobie materiał ubrania ze skórą.
Wciąż ─ zwracała się z tym wykładem do niewłaściwej osoby, bo jaki dziadek, taki ojciec, taka córka. Te trzy bardzo dewastujące historie miały co prawda inne finały, ale ich przebieg miał wiele części wspólnych.
─ Skąd wiesz, że kłamała tylko w kwestii Rosa? ─ zapytał ofensywnie na sam koniec jej wypowiedzi.
Był wzburzony tymi zauważonymi między wierszami oskarżeniami, że zaniedbał Leilani. Gdyby nie to, że poznał ją w październiku zeszłego roku, a w tym samym miesiącu ona zrobiła, co zrobiła, skazując się na odwyk, nie traktowałby tego tak personalnie. Aż zadrżał, gdy w liście, niedługo przed całym zajściem, którym Leilani niemalże samą siebie skreśliła ze społeczności szkolnej, przeczytał, że Jonna podejrzewa, że mała daje sobie w żyłę. A gdy sam usiłował dociec tego, dlaczego w jego domu są dwie diametralnie odmienne od siebie Leilani, ona także i jego okłamała. A gdy ona nie połknęła haczyka, on nie zarzucił wędki jeszcze raz. Dlaczego? Dlatego, że ta akcja wymagała współpracy, a ostatnia wymiana zdań jej rodziców opierała się na kłamstwie Jonny, że usuwa ciążę i szale Conrada. Czy to dobry fundament do odbuwania murów obronnych ich córki? Absolutnie nie.
Nie mówiąc już o tym, jak bardzo gniew na lekkomyślność Leilani przyćmiewał mu cały obraz sytuacji, Louis wiedział, że Leilani w trakcie terapii musiała zataić niektóre fakty dla własnego bezpieczeństwa i swoich bliskich.
Gdy tylko on intensywnie produkował się nad odnalezieniem szufladki w swoim mózgu opisanej jako „ludzie, którzy mi krewią”, rozpisując już scenariusz tego, jak dorwie tego skurwysyna, telefon znów zawibrował mu w dłoni. Początkowo myślał, że to znów pani Cigfran, której już z dziesięć razy napisał, żeby siedziała na dupie, a on wszystko załatwi, jednakże nad dymkiem wyświetliło się imię Leilani, co strzeliło go wręcz z liścia w twarz. Od razu w centrum jego zainteresowania stanęła ona, spychając niepokojącego zboczeńca na dalszy plan. Chciał w pierwszej kolejności wiedzieć, czy jest cała i zdrowa oraz czy nic jej nie grozi. O ironio, przez cały ten czas była w jego mieszkaniu. Od rana. Uciekła temu kurwiszonowi, który chciał ją zastraszyć bronią. Skręci popierdoleńcowi kark.
„Nigdy nie chciałam go przed Tobą bronić, tylko Ciebie przed nim.”
Nieważne, jak bardzo się stoczyła i teraz wypełzala z grząskiego bagna. Dla niego będzie najczystszym stworzeniem tego świata bez względu na to, ile razy zatopiła igłę w żyle i z jakim marginesem się prowadzała. To tym bardziej kazało mu o nią należycie zadbać.
─ Jest u mnie w domu. ─ odetchnął głośno z wielką ulgą, opadając znowu na stołek barowy. Przeżył jednak taki zawał serca, że przez sekundę zupełnie nie zorientował się, że powiedział to Rovere bez absolutnie żadnego kontekstu. ─ Jej matka wypisywała do mnie, że nie odbiera telefonu i nie było jej w szkole. ─ potarł czoło tak zamaszyście, że rozczochrał sobie włosy jeszcze bardziej, o ile to było właściwie możliwe. ─ Miałem wrażenie, że ten psychopata coś jej zrobił. Przecież śledzi ją, ewidentnie. I miałem rację! Z tego, co mówi, to zaatakował ją po drodze do szkoły, ale uciekła do mnie. Tylko gdyby tylko zadzwoniła wcześniej… To musi się, kurwa, skończyć! I ja to zakończę!
Wiele gorzkich słów cisnęło mu się na usta, aby przeciąć powietrze i wbić się w Ardę, jak rzutki w tarczę, niemniej jednak wszystkie metodycznie połykał. Jej wywód nie zdusił tego płomienia, a dolał oliwy do ognia, który rozgorzał w jego klatce piersiowej. Nie obawiał się ani jej czarnych, harpich szponów, ani jej bezdusznych oczu, którymi umyślnie bądź nie chciała go zaszczuć. Mimo że przez cały jej monolog nie wydał z siebie żadnego dźwięku, który mogłoby wychwycić ludzkie ucho, jego zaciśnięte do białości palce czy rozgrzane, spocone czoło nie przyznawały jej racji. Wszystko, co mówiła, odbijał z impetem samą mową ciała, zamkniętą, stawiającą niemalże fizyczne zapory. Jego pulsująca żyła na skroni jak rogatki na przejeździe kolejowym ostrzegała o nadciągającym pociągu. Mógłby odeprzeć jej atak swoim słowotokiem, ale zdrowy rozsądek zwyciężył z emocjami, co było tak nieprawdopodobne, jak statystycznie katastrofa lotnicza. To oznacza, że działa to też w drugą stronę. Przeciętna żona mogła przekonywać swojego małżonka do lotu na Malediwy, mówiąc, że rozbicie się samolotu jest możliwe w takim stopniu, w jakim to, że Louis Ashworth widząc w oknie płonącego budynku dziecko zostawi akcję nadjeżdżającym strażakom, a nie stopi sobie materiał ubrania ze skórą.
Wciąż ─ zwracała się z tym wykładem do niewłaściwej osoby, bo jaki dziadek, taki ojciec, taka córka. Te trzy bardzo dewastujące historie miały co prawda inne finały, ale ich przebieg miał wiele części wspólnych.
─ Skąd wiesz, że kłamała tylko w kwestii Rosa? ─ zapytał ofensywnie na sam koniec jej wypowiedzi.
Był wzburzony tymi zauważonymi między wierszami oskarżeniami, że zaniedbał Leilani. Gdyby nie to, że poznał ją w październiku zeszłego roku, a w tym samym miesiącu ona zrobiła, co zrobiła, skazując się na odwyk, nie traktowałby tego tak personalnie. Aż zadrżał, gdy w liście, niedługo przed całym zajściem, którym Leilani niemalże samą siebie skreśliła ze społeczności szkolnej, przeczytał, że Jonna podejrzewa, że mała daje sobie w żyłę. A gdy sam usiłował dociec tego, dlaczego w jego domu są dwie diametralnie odmienne od siebie Leilani, ona także i jego okłamała. A gdy ona nie połknęła haczyka, on nie zarzucił wędki jeszcze raz. Dlaczego? Dlatego, że ta akcja wymagała współpracy, a ostatnia wymiana zdań jej rodziców opierała się na kłamstwie Jonny, że usuwa ciążę i szale Conrada. Czy to dobry fundament do odbuwania murów obronnych ich córki? Absolutnie nie.
Nie mówiąc już o tym, jak bardzo gniew na lekkomyślność Leilani przyćmiewał mu cały obraz sytuacji, Louis wiedział, że Leilani w trakcie terapii musiała zataić niektóre fakty dla własnego bezpieczeństwa i swoich bliskich.
Gdy tylko on intensywnie produkował się nad odnalezieniem szufladki w swoim mózgu opisanej jako „ludzie, którzy mi krewią”, rozpisując już scenariusz tego, jak dorwie tego skurwysyna, telefon znów zawibrował mu w dłoni. Początkowo myślał, że to znów pani Cigfran, której już z dziesięć razy napisał, żeby siedziała na dupie, a on wszystko załatwi, jednakże nad dymkiem wyświetliło się imię Leilani, co strzeliło go wręcz z liścia w twarz. Od razu w centrum jego zainteresowania stanęła ona, spychając niepokojącego zboczeńca na dalszy plan. Chciał w pierwszej kolejności wiedzieć, czy jest cała i zdrowa oraz czy nic jej nie grozi. O ironio, przez cały ten czas była w jego mieszkaniu. Od rana. Uciekła temu kurwiszonowi, który chciał ją zastraszyć bronią. Skręci popierdoleńcowi kark.
„Nigdy nie chciałam go przed Tobą bronić, tylko Ciebie przed nim.”
Nieważne, jak bardzo się stoczyła i teraz wypełzala z grząskiego bagna. Dla niego będzie najczystszym stworzeniem tego świata bez względu na to, ile razy zatopiła igłę w żyle i z jakim marginesem się prowadzała. To tym bardziej kazało mu o nią należycie zadbać.
─ Jest u mnie w domu. ─ odetchnął głośno z wielką ulgą, opadając znowu na stołek barowy. Przeżył jednak taki zawał serca, że przez sekundę zupełnie nie zorientował się, że powiedział to Rovere bez absolutnie żadnego kontekstu. ─ Jej matka wypisywała do mnie, że nie odbiera telefonu i nie było jej w szkole. ─ potarł czoło tak zamaszyście, że rozczochrał sobie włosy jeszcze bardziej, o ile to było właściwie możliwe. ─ Miałem wrażenie, że ten psychopata coś jej zrobił. Przecież śledzi ją, ewidentnie. I miałem rację! Z tego, co mówi, to zaatakował ją po drodze do szkoły, ale uciekła do mnie. Tylko gdyby tylko zadzwoniła wcześniej… To musi się, kurwa, skończyć! I ja to zakończę!
Miał tylko nadzieję, że nie da mu w twarz z otwartej płaskiej „tajemnicą lekarską”, bo porcelanowa filiżanka w jego rękach w ciągu milisekundy mogła zmienić się w orzech włoski. Był w stu procentach pewny, że córka albo pociskała kłamstewka o swojej rodzinie, albo co najmniej nie wdawała się w szczegóły, bo w innym rozrachunku nie siedziałby tu teraz przed Rovere, tylko byłby aresztowany i deportowany do swojej ojczyzny. To, czym dzieliła się w gabinecie, a nigdy z ojcem, mogło zaważyć o losach co najmniej czwórki ludzi, więc na swoich barkach nosiła wielki ciężar, którego nie mogła zrzucić nawet u swojej psychoterapeutki.
I to było najbardziej bolesne. Nikt, włącznie z nim samym, już nigdy nie spojrzy na niego jak na czystą, niezapisaną tablicę.
— Prawdę. — Zero emocji. — Że jesteś jej prawdziwym, biologicznym ojcem. Że gdyby nie Ty to już dawno by się poddała. Że spotkała Cię przez przypadek, a gdyby nie trafiła na Twoją fotografię na strychu to nigdy by o Tobie się nie dowiedziała. — Informacje wypływały z ust srebrnowłosej, kiedy ta bez mrugnięcia okiem odkrywała przed Ashworth'em kolejne pokłady prawdy. — Louis. Leilani ciągle jest dzieckiem. — Wiele ludzi mogłoby się nie zgodzić. W końcu pełnoletność dla wielu równała się z dorosłością. Fakty przedstawiały się jednak inaczej. Mężczyzna miał swoją walkę, którą toczył w swoim wnętrzu, a Rovere nie zamierzała być aliantami, którzy wylądują z pomocą. Była jak Szwajcaria – okrutnie neutralna oraz niezależna. Ashworth mógł już nigdy nie spojrzeć na siebie jak wcześniej. Arda nigdy nie spojrzy na niego przez pryzmat tego, co było.
— Na pewno nie ganiałby po mieście z nożem lub pistoletem. — Tu nie chodziło o finał całej opowieści, który mógł się skończyć czterema pogrzebami i żadnym weselem. Psychopata był wygranym w tej sytuacji. Jeżeli chciał go dorwać... potrzebował planu. Dobrego planu, który nie wkopie go policji. Arda nie wiedziała, że przeszłość Ashworth'a bardzo mocno przeplatała się ze służbami. Skąd miała? Jej przypuszczenia były tylko i wyłącznie subiektywnymi wnioskami. Daleko było im do faktów. — Chcesz go dorwać? Dowiedz się kim jest. Gdzie przebywa. Jak wygląda. W tym mieście wszędzie są monitoringi. A wnioskując po tym, że chciałeś jechać na północ to masz kogoś, kto może je dla Ciebie załatwić. — No i proszę. Nie oceniaj książki po okładce.
— Ciesz się. Znalazłeś córkę. Albo raczej ona Ciebie. — sprostowała szybko Arda, wzruszając ramionami, a błękitne oczy błysnęły jaśniej, kiedy kolejny raz wbiła spojrzenie w jego. Równie zimne jak jej. Ciężko stwierdzić, czy Rovere chciała mu pomóc z dobroci serca czy też z nudów. O ile coś takiego istniało w słowniku Plagi – rzadko miała czas na leżenie brzuchem do góry. Nie znali się prawie wcale, a rozmawiali jak starzy znajomi. Można to było zrzucić na talent srebrnowłosej do odczytywania ludzi niczym schematów. Cokolwiek by jednak nie mówić to Louis w pewnym stopniu zdawał się jej ufać. Rovere nie oceniała go przez pryzmat dawnych grzechów (a większości nadal nie znała), tak samo jak nie oceniała Leilani. Wszystko miało swój powód. I właśnie to sprawiało, że ludzie byli ciekawi dla kobiety.
— To się rusz. Muszę Cię chyba gdzieś podwieźć. I nie, nie ma ale. A sumienie mam czyste. — Nieużywane. Wolną dłonią chwyciła swój telefon, który leżał przed Ashworth'em i wyszła z kuchni. — Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym Ci nie pomogła w tej sprawie. Naprawdę myślisz, że psychopata goniący moich pacjentów to coś, na co machnę ręką? — mówiąc to wezwała kierowcę szybką wiadomością, po czym wrzuciła telefon do niewielkiej torebki. — Policja i tak rozłoży ręce w tej sprawie, jak zawsze, więc nie ma sensu nawet ich w to mieszać. — Kolejne wzruszenie ramion lodowatej księżniczki, która aktualnie czekała, aż mężczyzna się zbierze w sobie. W międzyczasie ugryzła kęs jabłka, które ciągle trzymała w lewej dłoni. Cały dzień na pustym żołądku – to nie było zbyt zdrowe.
/zt x2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach