▲▼
First topic message reminder :
Wysoka, długa na 40 i szeroka na 17 metrów sala z oknami od strony wschodniej. Dostosowana do piłki nożnej, siatkówki, koszykówki, piłki ręcznej oraz innych dyscyplin. Po jej zachodniej części znajdują się wysokie trybuny. Idealna do organizowania apeli, ćwiczeń przed zawodami oraz gimnastyki szkolnych cheerleaderek. Odbywają się tutaj również wszystkie potańcówki.
Wysoka, długa na 40 i szeroka na 17 metrów sala z oknami od strony wschodniej. Dostosowana do piłki nożnej, siatkówki, koszykówki, piłki ręcznej oraz innych dyscyplin. Po jej zachodniej części znajdują się wysokie trybuny. Idealna do organizowania apeli, ćwiczeń przed zawodami oraz gimnastyki szkolnych cheerleaderek. Odbywają się tutaj również wszystkie potańcówki.
Niestety Michaelowi chodzenie krokiem zombie nawet nie przeszło przez głowę. Nic dziwnego, skoro rzeczywiście chłopak nie należał do typu ludzi, którzy chcieli jakoś szczególnie odcisnąć się w pamięci innych w wybranej roli. Miał raczej nadzieję, że czym prędzej zapomną, że w ogóle się w tu pojawił.
— Ten strój zombie jest okropny. Gdybym mógł przyszedłbym tu bez żadnego przebrania... przebrany za samego siebie. Albo mógłbym być jak Michael z Be More Chill. Zamknąłbym się w łazience i śpiewał "I'm just a Michael in the bathroom, Michael in the bathroom at the party..." — wyrzucił z siebie na jednym wydechu, wyraźnie doceniając fakt że Jake nie był zły o ten głupi komentarz, który wcześniej wypowiedział bez większego pomyślunku. Nawet jeśli nadal było mu wybitnie głupio. Będzie potrzebował jeszcze kilku długich minut, by faktycznie dojść do siebie.
— Tak czy siak uparli się, by prefekci byli pomalowani jak zombie. Nie wiem co w tym zabawnego. I kto w ogóle widział zombie w maskach, przecież to wybitnie idiotyczne... — utkwił wzrok w butach Jake'a, skupiając się jedynie na tym by go słuchać. Zdecydowanie nie czuł się teraz na siłach, by patrzeć mu w oczy. I tak cudem był fakt, że nadal stał w miejscu i jeszcze nie uciekał w przeciwnym kierunku. Być może miał tu swój udział fakt, że mimo wszystko znał go od dłuższego czasu dzięki Matthew.
— Nie wiedziałem, że ci na tym zależy. Następnym razem dam ci znać — obiecał, gdy nagle poczuł jak ten go obejmuje. Zesztywniał w miejscu czerwieniąc się jeszcze bardziej niż wcześniej.
— C-Co t-ty r-robisz? — zapytał jąkając się w wyraźnej panice. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takiej formy kontaktu fizycznego z innymi, nawet jeśli sam gest był przecież wyjątkowo niewinny. Ale nie tak niewinny jak Bambie, ot co. Nie wpadł jednak na to, by jakkolwiek go odepchnąć, zbyt przerażony że mógłby zranić jego uczucia. Pewnie gdyby ruszył nieco głową, zdałby sobie sprawę z tego, że Jake'a kompletnie by to nawet nie obeszło. Ale jak widać, był zbyt mocno zajęty innymi myślami, by dopuścić rozsądek do głosu.
— T-tańczyłem z jakąś dziewczyną, ale już nawet nie p-pamiętam jaki miała strój — powiedział ponownie odwracając wzrok w przeciwnym kierunku — ogólnie cz-czekam na moją dziewczynę, ale chyba się spóźni. Mocno. I będzie jakiś... konkurs na króla i królową balu.
Zamrugał kilkakrotnie oczami. Kompletnie zapomniał mrugać. Rany, gdyby jeszcze przez przypadek zaczęły mu łzawić oczy, chyba osiągnąłby apogeum porażki.
— Ten strój zombie jest okropny. Gdybym mógł przyszedłbym tu bez żadnego przebrania... przebrany za samego siebie. Albo mógłbym być jak Michael z Be More Chill. Zamknąłbym się w łazience i śpiewał "I'm just a Michael in the bathroom, Michael in the bathroom at the party..." — wyrzucił z siebie na jednym wydechu, wyraźnie doceniając fakt że Jake nie był zły o ten głupi komentarz, który wcześniej wypowiedział bez większego pomyślunku. Nawet jeśli nadal było mu wybitnie głupio. Będzie potrzebował jeszcze kilku długich minut, by faktycznie dojść do siebie.
— Tak czy siak uparli się, by prefekci byli pomalowani jak zombie. Nie wiem co w tym zabawnego. I kto w ogóle widział zombie w maskach, przecież to wybitnie idiotyczne... — utkwił wzrok w butach Jake'a, skupiając się jedynie na tym by go słuchać. Zdecydowanie nie czuł się teraz na siłach, by patrzeć mu w oczy. I tak cudem był fakt, że nadal stał w miejscu i jeszcze nie uciekał w przeciwnym kierunku. Być może miał tu swój udział fakt, że mimo wszystko znał go od dłuższego czasu dzięki Matthew.
— Nie wiedziałem, że ci na tym zależy. Następnym razem dam ci znać — obiecał, gdy nagle poczuł jak ten go obejmuje. Zesztywniał w miejscu czerwieniąc się jeszcze bardziej niż wcześniej.
— C-Co t-ty r-robisz? — zapytał jąkając się w wyraźnej panice. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takiej formy kontaktu fizycznego z innymi, nawet jeśli sam gest był przecież wyjątkowo niewinny. Ale nie tak niewinny jak Bambie, ot co. Nie wpadł jednak na to, by jakkolwiek go odepchnąć, zbyt przerażony że mógłby zranić jego uczucia. Pewnie gdyby ruszył nieco głową, zdałby sobie sprawę z tego, że Jake'a kompletnie by to nawet nie obeszło. Ale jak widać, był zbyt mocno zajęty innymi myślami, by dopuścić rozsądek do głosu.
— T-tańczyłem z jakąś dziewczyną, ale już nawet nie p-pamiętam jaki miała strój — powiedział ponownie odwracając wzrok w przeciwnym kierunku — ogólnie cz-czekam na moją dziewczynę, ale chyba się spóźni. Mocno. I będzie jakiś... konkurs na króla i królową balu.
Zamrugał kilkakrotnie oczami. Kompletnie zapomniał mrugać. Rany, gdyby jeszcze przez przypadek zaczęły mu łzawić oczy, chyba osiągnąłby apogeum porażki.
― Mogłeś powiedzieć, że zależy ci, by przebrać się za zamaskowanego człowieka, który nie lubi imprez ― zaśmiał się pod nosem, choć nie było to efekt własnego pomysłu, a słów Bambiego, który pomimo swojej wiecznie spiętej postawy, jakimś cudem potrafił zdobyć się na sytuacyjny żart, o który by go nie posądzał. A może to właśnie szybkość, z jaką wyrzucał te wszystkie słowa, dodała jego wypowiedzi uroku.
Tak czy inaczej Michael był dziwny, choć nie było w tym nic złego.
― Wiesz, jeśli założysz, że ludzie przemienili się w zombie podczas balu maskowego, to nadal ma jakiś sens. Żywemu trupowi i tak wszystko jedno, co ma na sobie, kieruje nim tylko bezmyślny głód. A skoro o tym mowa, mam nadzieję, że przekąski na sali to nie tylko jakieś ciastka, chipsy i paluszki. ― Uśmiech na moment spełzł z jego ust, pozwalając na to, by kąciki jego ust wygięły się w zdegustowanym wyrazie. Poniekąd nie uważał, że tak prestiżowa szkoła pozwoliłaby sobie na tak tanie i niezdrowe rzeczy, ale wolał upewnić się, że nie wyjdzie stąd z przeraźliwe burczącym brzuchem.
„C-Co t-ty r-robisz?”
― Hm? ― rzucił, nie wiedząc, do czego się odnosił. Raczej nie potraktował go w jakiś nieodpowiedni sposób. ― Najwyraźniej kiepski, skoro zdążyłeś zapomnieć. Sam widzisz, my wilkołaki przynajmniej zapadamy w pamięć. ― Korzystając z okazji, że wciąż go trzymał, poklepał go po klatce piersiowej. Gest ten miał dodać mu otuchy, choć Michael wydawał się być na tyle spięty, że równie dobrze mógł przynieść zupełnie odwrotne efekty. Ciemnowłosy nie rozumiał, skąd brały się te wszystkie nerwy ani jakim cudem ich stężenie jeszcze nie rozsadziło go od środka – nie wydawało mu się, by robił coś, na co normalny człowiek zareagowałby z taką ilością stresu.
Może po prostu nie lubił dotyku?
„Ogólnie cz-czekam na moją dziewczynę, ale chyba się spóźni.”
I wszystko jasne.
― Nie musisz się martwić. Jeśli tylko pojawi się na horyzoncie, zostawię was samych. Zresztą zakładam, że na tej sali znajdzie się ktoś, z kim będzie można zamienić słowo. Poradzę sobie, może nawet oddam na was głos. Rzecz jasna, tylko jeśli ta twoja dziewczyna nie okaże się wiedźmą. ― Wreszcie wypuścił go z uścisku tylko po to, by mieć możliwość szturchnięcia go łokciem w bok. Poza tym zbliżali się do sali i domyślał się, że Charpentier nie chciał paradować z balastem przyklejonym do swojego boku.
Tak czy inaczej Michael był dziwny, choć nie było w tym nic złego.
― Wiesz, jeśli założysz, że ludzie przemienili się w zombie podczas balu maskowego, to nadal ma jakiś sens. Żywemu trupowi i tak wszystko jedno, co ma na sobie, kieruje nim tylko bezmyślny głód. A skoro o tym mowa, mam nadzieję, że przekąski na sali to nie tylko jakieś ciastka, chipsy i paluszki. ― Uśmiech na moment spełzł z jego ust, pozwalając na to, by kąciki jego ust wygięły się w zdegustowanym wyrazie. Poniekąd nie uważał, że tak prestiżowa szkoła pozwoliłaby sobie na tak tanie i niezdrowe rzeczy, ale wolał upewnić się, że nie wyjdzie stąd z przeraźliwe burczącym brzuchem.
„C-Co t-ty r-robisz?”
― Hm? ― rzucił, nie wiedząc, do czego się odnosił. Raczej nie potraktował go w jakiś nieodpowiedni sposób. ― Najwyraźniej kiepski, skoro zdążyłeś zapomnieć. Sam widzisz, my wilkołaki przynajmniej zapadamy w pamięć. ― Korzystając z okazji, że wciąż go trzymał, poklepał go po klatce piersiowej. Gest ten miał dodać mu otuchy, choć Michael wydawał się być na tyle spięty, że równie dobrze mógł przynieść zupełnie odwrotne efekty. Ciemnowłosy nie rozumiał, skąd brały się te wszystkie nerwy ani jakim cudem ich stężenie jeszcze nie rozsadziło go od środka – nie wydawało mu się, by robił coś, na co normalny człowiek zareagowałby z taką ilością stresu.
Może po prostu nie lubił dotyku?
„Ogólnie cz-czekam na moją dziewczynę, ale chyba się spóźni.”
I wszystko jasne.
― Nie musisz się martwić. Jeśli tylko pojawi się na horyzoncie, zostawię was samych. Zresztą zakładam, że na tej sali znajdzie się ktoś, z kim będzie można zamienić słowo. Poradzę sobie, może nawet oddam na was głos. Rzecz jasna, tylko jeśli ta twoja dziewczyna nie okaże się wiedźmą. ― Wreszcie wypuścił go z uścisku tylko po to, by mieć możliwość szturchnięcia go łokciem w bok. Poza tym zbliżali się do sali i domyślał się, że Charpentier nie chciał paradować z balastem przyklejonym do swojego boku.
- Wrócę do domu z wyłechtanym ego, dzięki - oznajmiła w odpowiedzi, zresztą zgodnie z prawdą, bo - no kruci hegot - Saturn lał miód na jej serce. Czy ostatnio ludzie jakoś w ogóle byli dla niej milsi, czy jej się tylko wydawało? Albo po prostu wymiotła dramogenne osobniki z życia.
Kiedy tylko powróciła do pionu, czy może raczej została do niego przywrócona, palce Paige zacisnęły się lekko na ramieniu jej partnera, jakby w każdej chwili miał wykonać podobny ruch co jeszcze chwilę temu. I, niestety, własne zdenerwowanie skutecznie przyćmiewało jej uwagę na tyle, że nie była w stanie doszukać się tych pojedynczych iskierek zadowolenia u młodzieńca. A szkoda, bo przez to miała wrażenie, że naprawdę jest on niemożliwy do odczytania.
Sześć dni imprezy? Niby przez chwilę po tym "nie mów mu o tym" Sher naprawdę już zapisywała sobie w kalendarzu w głowie, żeby napisać do Kyana ze swoim hihi pomysłem, ale... nie, nie mogłaby przeciągnąć biednego Saturna przez takie tortury. Przecież ten kochany bułek nawet lata temu, kiedy jego starszy brat rzucał w kierunku blondynki dość nieprzyjemnymi sucharami, mówił: łeło, Merc, łeło, uspokój się, łeło. Może wyłączając niektóre części tego zdania.
- Wiesz, Merkuralia trwają niby tylko jeden dzień, ale to wystarczająco, żeby się na nim zemścić - puściła mu oczo, skubana, z uśmiechem tak paskudnym, jakby osobiście miała dopilnować, żeby Mercury nudził się najmocniej jak się tylko dało podczas takich obchodów. Koordynowanie Saturna zawsze w modzie. Niby jeszcze nie miała pomysłu jak to wszystko osiągną, ale uda się. O ile młodszy z bliźniaków się na to, oczywiście, zgodzi.
"Jedzenie?"
Jedną dłoń zsunęła powoli z jego ramienia, drugą z lekkim ociągnięciem również wydobywając spomiędzy palców białowłosego. Żarcie działało jak magiczne słowo, komenda zaklinająca dziką lwicę w udomowione kocię. A jakby dorzucili jeszcze herbatę... Skinęła głowa, na zewnątrz pozostając jak najspokojniejszą, powoli znowu łącząc ze sobą ich ramiona jak pojebane kopulujące węże (co.), nim wolno, bez pośpiechu, ruszyła w kierunku stołów z jedzeniem. Władowała sobie w paszczę jakąś kanapeczkę, jak ostatni dzikus, zanim ogarnęła, co tak naprawdę właśnie zrobiła. Zerknęła totalnie zażenowana na Saturna, spojrzeniem przekazując jedno wielkie: Upsi. Przełknęła żarcie i... cóż, musiała udawać, że nic podobnego nie miało miejsca. Miała w sumie najlepszy pomysł na zatuszowanie własnej gafy - wyciągnięcie cudzej.
- Swoją drogą, jak bardzo powinnam suszyć ci głowę za to, że nie było cię na moim koncercie?
Kiedy tylko powróciła do pionu, czy może raczej została do niego przywrócona, palce Paige zacisnęły się lekko na ramieniu jej partnera, jakby w każdej chwili miał wykonać podobny ruch co jeszcze chwilę temu. I, niestety, własne zdenerwowanie skutecznie przyćmiewało jej uwagę na tyle, że nie była w stanie doszukać się tych pojedynczych iskierek zadowolenia u młodzieńca. A szkoda, bo przez to miała wrażenie, że naprawdę jest on niemożliwy do odczytania.
Sześć dni imprezy? Niby przez chwilę po tym "nie mów mu o tym" Sher naprawdę już zapisywała sobie w kalendarzu w głowie, żeby napisać do Kyana ze swoim hihi pomysłem, ale... nie, nie mogłaby przeciągnąć biednego Saturna przez takie tortury. Przecież ten kochany bułek nawet lata temu, kiedy jego starszy brat rzucał w kierunku blondynki dość nieprzyjemnymi sucharami, mówił: łeło, Merc, łeło, uspokój się, łeło. Może wyłączając niektóre części tego zdania.
- Wiesz, Merkuralia trwają niby tylko jeden dzień, ale to wystarczająco, żeby się na nim zemścić - puściła mu oczo, skubana, z uśmiechem tak paskudnym, jakby osobiście miała dopilnować, żeby Mercury nudził się najmocniej jak się tylko dało podczas takich obchodów. Koordynowanie Saturna zawsze w modzie. Niby jeszcze nie miała pomysłu jak to wszystko osiągną, ale uda się. O ile młodszy z bliźniaków się na to, oczywiście, zgodzi.
"Jedzenie?"
Jedną dłoń zsunęła powoli z jego ramienia, drugą z lekkim ociągnięciem również wydobywając spomiędzy palców białowłosego. Żarcie działało jak magiczne słowo, komenda zaklinająca dziką lwicę w udomowione kocię. A jakby dorzucili jeszcze herbatę... Skinęła głowa, na zewnątrz pozostając jak najspokojniejszą, powoli znowu łącząc ze sobą ich ramiona jak pojebane kopulujące węże (co.), nim wolno, bez pośpiechu, ruszyła w kierunku stołów z jedzeniem. Władowała sobie w paszczę jakąś kanapeczkę, jak ostatni dzikus, zanim ogarnęła, co tak naprawdę właśnie zrobiła. Zerknęła totalnie zażenowana na Saturna, spojrzeniem przekazując jedno wielkie: Upsi. Przełknęła żarcie i... cóż, musiała udawać, że nic podobnego nie miało miejsca. Miała w sumie najlepszy pomysł na zatuszowanie własnej gafy - wyciągnięcie cudzej.
- Swoją drogą, jak bardzo powinnam suszyć ci głowę za to, że nie było cię na moim koncercie?
Pardon, wszystkie szpilki były ładne, toteż wrzucanie ich do dużego wora z napisem "cudowne" było jak najbardziej na miejscu. Nawet, jeżeli Raven dostrzegła tylko ich czubek. Po uściśnięciu dłoni, skrzyżowała ręce na piersi, prostując się przy tym. Teraz przynajmniej mogła spojrzeć na Rosa tylko lekko zadzierając podbródek, a nie tworząc kąt rozwarty pomiędzy swoją szyją, a głową.
- Ciekawi mnie ile przegranych histeryczek naliczę w tym roku. Trzy lata temu było ich 5, ale na serio, nigdy nie sądziłam, że tiara wysadzana tanią cyrkonią może być powodem do depresji. - wzruszyła bezradnie ramionami, kiwając przy tym głową z dezaprobatą. Jeszcze w Phoenix była świadkiem sytuacji, kiedy dwie dziewczyny były w stanie wytargać się na scenie, aby osiągnąć błahy cel. Ale zamiast korony uzyskały naganę i zawieszenie w prawach uczniów na kilka dni. Nikt nie mówił, że drogą po władzę jest prosta. Nawet tą na jedną noc.
- Jestem jak najbardziej za! - białe ząbki zostały ukazane światu na znak aprobaty. po czym cała ich trójka skierowała się w stronę udekorowanego stołu. Kiedy już zasiedli na owiniętych białym materiałem krzesłach, w ruch poszły kieliszki i nalewany do nich poncz.
- Pozwolę sobie zacząć. - wstała i uroczyście podniosła dzierżone szkliwo do góry. - Zdrowie Victora, którego pomysł i organizacja pozwoliła nam się spotkać w takich, a nie innych okolicznościach i żeby trwająca do rana zabawa była jednym z naszych najlepszych wspomnień!
- Ciekawi mnie ile przegranych histeryczek naliczę w tym roku. Trzy lata temu było ich 5, ale na serio, nigdy nie sądziłam, że tiara wysadzana tanią cyrkonią może być powodem do depresji. - wzruszyła bezradnie ramionami, kiwając przy tym głową z dezaprobatą. Jeszcze w Phoenix była świadkiem sytuacji, kiedy dwie dziewczyny były w stanie wytargać się na scenie, aby osiągnąć błahy cel. Ale zamiast korony uzyskały naganę i zawieszenie w prawach uczniów na kilka dni. Nikt nie mówił, że drogą po władzę jest prosta. Nawet tą na jedną noc.
- Jestem jak najbardziej za! - białe ząbki zostały ukazane światu na znak aprobaty. po czym cała ich trójka skierowała się w stronę udekorowanego stołu. Kiedy już zasiedli na owiniętych białym materiałem krzesłach, w ruch poszły kieliszki i nalewany do nich poncz.
- Pozwolę sobie zacząć. - wstała i uroczyście podniosła dzierżone szkliwo do góry. - Zdrowie Victora, którego pomysł i organizacja pozwoliła nam się spotkać w takich, a nie innych okolicznościach i żeby trwająca do rana zabawa była jednym z naszych najlepszych wspomnień!
Kiedy Trys tylko dotarł do jakiegokolwiek napoju, od razu go sobie nalał i wypił na raz. Potrzebował jeszcze chwili by się uspokoić po czym zrobił parę głębszych wdechów i wydechów i był gotów działać dalej. W głowie miał już wszystko ułożone. Był za cienki w uszach, by próbować swoich własnych piosenek, więc na te imprezę przygotował same couvery, które najczęściej mimo wszystko pasują słuchaczom. A przy nich może pokazać w pełni swój głos, może jakimś cudem komuś spodoba się bardziej niż oryginały? Hah. Zaczął powoli kierować się w stronę sceny, by ponownie na nią wejść. Przepychał się wśród ludzi aż w końcu wpadł na Nickolasa, mając przy tym dość… dziwną pozę. No jak można wpaść praktycznie na stolik? Momentalnie zrobił się czerwony z zażenowania i wyszeptał tylko
- Bardzo przepraszam.- Kompletnie nie rozpoznając osoby. Następnie wręcz pognał przed siebie na swoje miejsce, w którym powinien się znajdować już od dłuższego czasu. W tle ponownie leciał ciszej delikatny soundtrack, by go nie zagłuszać. Tym razem był znacznie bardziej spokojny. Co ta adrenalina robi z ludźmi.
- Siema! To znowu ja! Tęskniliście? No jasne, że tak.- trochę zażartował po czym przejechał szybko wzrokiem po bardzo słabo wyraźnej dla niego sali. Kontynuując i analizując, że wiele osób zdecydowało się już na wspólne tańce. A co z tymi co jeszcze nie wykonali pierwszego kroku? Albo byli w trakcie. – To teraz zwolnię trochę i proszę, by jak najwięcej osób znalazło sobie partnera czy partnerkę do tańca.- Wypowiedział tylko i spokojna muzyka powoli się zaczynała, od razu dając do myślenia, że będzie to zdecydowanie bardzo wolna i działająca bardziej na emocje pieśń. Chciał w tym momencie wydobyć jak najwięcej odczuć ze swoich słuchaczy. Tak by przy delikatnie przerażającej melodii mogli się zatracić w swoich partnerach do tańca, a może nawet randomowo się zauroczyć? Taki tam mały kupidyn z Trystiana się zrobił, hah. Tym razem w jego repertuarze poleciało Come, Little Children. Tym razem po scenie poruszał się bardzo rzadko i powoli, robiąc pojedyncze kroki do przodu a to w bok, do tyłu. Po prostu by nie być w kompletnym bezruchu. Jednocześnie pracował nad swoimi minami, wczuwając się kompletnie w klimat, który chciał przedstawić wszystkim słuchaczom. Zasiać w nich ziarno grozy i wydobyć te wszystkie emocje. Takie miał przynajmniej ukryte motywy podczas swoich występów, czy po prostu komuś śpiewając. W końcu na większość ludzi dźwięk mimo wszystko w sporym stopniu wpływa na ich samopoczucie, czy obecne myśli. W tym występie miał naprawdę wielkie nadzieje na uzewnętrznienie się słuchaczy choć w najmniejszym stopniu. Chociaż kliku. Dla artysty to chyba sporo znaczy, prawda?
- Bardzo przepraszam.- Kompletnie nie rozpoznając osoby. Następnie wręcz pognał przed siebie na swoje miejsce, w którym powinien się znajdować już od dłuższego czasu. W tle ponownie leciał ciszej delikatny soundtrack, by go nie zagłuszać. Tym razem był znacznie bardziej spokojny. Co ta adrenalina robi z ludźmi.
- Siema! To znowu ja! Tęskniliście? No jasne, że tak.- trochę zażartował po czym przejechał szybko wzrokiem po bardzo słabo wyraźnej dla niego sali. Kontynuując i analizując, że wiele osób zdecydowało się już na wspólne tańce. A co z tymi co jeszcze nie wykonali pierwszego kroku? Albo byli w trakcie. – To teraz zwolnię trochę i proszę, by jak najwięcej osób znalazło sobie partnera czy partnerkę do tańca.- Wypowiedział tylko i spokojna muzyka powoli się zaczynała, od razu dając do myślenia, że będzie to zdecydowanie bardzo wolna i działająca bardziej na emocje pieśń. Chciał w tym momencie wydobyć jak najwięcej odczuć ze swoich słuchaczy. Tak by przy delikatnie przerażającej melodii mogli się zatracić w swoich partnerach do tańca, a może nawet randomowo się zauroczyć? Taki tam mały kupidyn z Trystiana się zrobił, hah. Tym razem w jego repertuarze poleciało Come, Little Children. Tym razem po scenie poruszał się bardzo rzadko i powoli, robiąc pojedyncze kroki do przodu a to w bok, do tyłu. Po prostu by nie być w kompletnym bezruchu. Jednocześnie pracował nad swoimi minami, wczuwając się kompletnie w klimat, który chciał przedstawić wszystkim słuchaczom. Zasiać w nich ziarno grozy i wydobyć te wszystkie emocje. Takie miał przynajmniej ukryte motywy podczas swoich występów, czy po prostu komuś śpiewając. W końcu na większość ludzi dźwięk mimo wszystko w sporym stopniu wpływa na ich samopoczucie, czy obecne myśli. W tym występie miał naprawdę wielkie nadzieje na uzewnętrznienie się słuchaczy choć w najmniejszym stopniu. Chociaż kliku. Dla artysty to chyba sporo znaczy, prawda?
Wielka impreza Haloweenowa w Liceum Riverdale w życiu nie ściągnęłaby do siebie Niklasa. W końcu nie miał żadnych powiązań z tamtą szkołą; nie ukończył jej, nie znał też nikogo, kto w ogóle chociażby pomyślał o powróceniu do starych murów na bal. Jednak życie bywało przewrotne i oto właśnie Niklas odziany w klasyczny, czarny garnitur z drobną blondynką o czarnej błyszczącej sukni, u boku wkroczył na salę gimnastyczną. Tuż za nim szła druga para, składająca się z Jacka, znajomego Niklasa z Koerner, i Annie, uczennicy ostatniej klasy Riverdale. Impreza widocznie już zdążyła rozpocząć się na dobre, to jednak błyskawicznie umożliwiło im wtopienie się w tłum i sprawiło, że przyciągnęli dużo mniej spojrzeń.
- Widzisz, mówiłam, żebyśmy wyjechali wcześniej! – stwierdziła z lekką dezaprobatą jego towarzyszka, mierząc go wzrokiem. Eschenbach nie odpowiedział na to, jedynie rzucił jej krótkie spojrzenie, a następnie zawiesił wzrok na Jacku. Ten z kolei zwrócił się z niewinnym uśmiechem w stronę Annie.
- Przecież to dopiero się zaczyna, jeszcze zdążysz się wybawić! – stwierdziła tamta, a następnie zaczęła bujać się w rytm spokojnej muzyki. – Chodźmy tańczyć, trzeba jakoś zacząć tę zabawę. Mam nadzieję, że nasi barmani potrafią tańczyć, co? – Roześmiała się perliście, następnie pociągając Jacka do tańca. Niklas bez słowa sprzeciwu zrobił to samo, w końcu jeśli już zgodził się pójść na cały ten halloweenowy bal z nieznajomą towarzyszką, należało odpowiednio zachować się chociaż przez chwilę. Zwłaszcza, że początkowe prośby Jacka na wolontaryjne pójście z koleżanką Annie szybko musiały zmienić się w konkretny układ z konkretną korzyścią dla Eschenbacha. Niklasa dało się przekonać do wielu rzeczy, wystarczyło mieć tylko odpowiednie argumenty. Na ładne oczy mało co u niego przechodziło.
Przetańczyli tak jeszcze dwie piosenki, po czym Annie porwała ze sobą blond towarzyszkę Niklasa na bok, opowiadając jej coś żywo i dołączyły do grupy dwóch innych dziewczyn. Jack za to bez słowa trącił ramieniem Eschenbacha i ci skierowali się w drugą stronę, przystając przy stołach z jedzeniem. Chwilę odpoczynku dla dwóch barmanów też się przyda.
- Mówiłem, że nie dam ci długo z nią tańczyć – uznał Jack, na co Niklas parsknął cicho. Dotrzymał słowa idealnie, nie mógł zaprzeczyć. Pierwszy podpunkt haloweenowego paktu Jack – Niklas został już zdradzony.
- Mam nadzieję, że to nie koniec atrakcji na tej „cudnej imprezie Halloweenowej dla ważniaków” – skomentował chłodno, rozglądając się wokół. Wszyscy w pięknych, eleganckich strojach z maskami na twarzy. Na razie nie miał zdania na temat tego balu, ale wystarczy pewnie jeszcze trochę czasu, by wydał opinię. Nikogo znajomego nie spodziewał się znaleźć, ale kto wie? Może ktoś z studentów McGill również postawiło na zabawę w sali gimnastycznej Liceum Riverdale.
- Widzisz, mówiłam, żebyśmy wyjechali wcześniej! – stwierdziła z lekką dezaprobatą jego towarzyszka, mierząc go wzrokiem. Eschenbach nie odpowiedział na to, jedynie rzucił jej krótkie spojrzenie, a następnie zawiesił wzrok na Jacku. Ten z kolei zwrócił się z niewinnym uśmiechem w stronę Annie.
- Przecież to dopiero się zaczyna, jeszcze zdążysz się wybawić! – stwierdziła tamta, a następnie zaczęła bujać się w rytm spokojnej muzyki. – Chodźmy tańczyć, trzeba jakoś zacząć tę zabawę. Mam nadzieję, że nasi barmani potrafią tańczyć, co? – Roześmiała się perliście, następnie pociągając Jacka do tańca. Niklas bez słowa sprzeciwu zrobił to samo, w końcu jeśli już zgodził się pójść na cały ten halloweenowy bal z nieznajomą towarzyszką, należało odpowiednio zachować się chociaż przez chwilę. Zwłaszcza, że początkowe prośby Jacka na wolontaryjne pójście z koleżanką Annie szybko musiały zmienić się w konkretny układ z konkretną korzyścią dla Eschenbacha. Niklasa dało się przekonać do wielu rzeczy, wystarczyło mieć tylko odpowiednie argumenty. Na ładne oczy mało co u niego przechodziło.
Przetańczyli tak jeszcze dwie piosenki, po czym Annie porwała ze sobą blond towarzyszkę Niklasa na bok, opowiadając jej coś żywo i dołączyły do grupy dwóch innych dziewczyn. Jack za to bez słowa trącił ramieniem Eschenbacha i ci skierowali się w drugą stronę, przystając przy stołach z jedzeniem. Chwilę odpoczynku dla dwóch barmanów też się przyda.
- Mówiłem, że nie dam ci długo z nią tańczyć – uznał Jack, na co Niklas parsknął cicho. Dotrzymał słowa idealnie, nie mógł zaprzeczyć. Pierwszy podpunkt haloweenowego paktu Jack – Niklas został już zdradzony.
- Mam nadzieję, że to nie koniec atrakcji na tej „cudnej imprezie Halloweenowej dla ważniaków” – skomentował chłodno, rozglądając się wokół. Wszyscy w pięknych, eleganckich strojach z maskami na twarzy. Na razie nie miał zdania na temat tego balu, ale wystarczy pewnie jeszcze trochę czasu, by wydał opinię. Nikogo znajomego nie spodziewał się znaleźć, ale kto wie? Może ktoś z studentów McGill również postawiło na zabawę w sali gimnastycznej Liceum Riverdale.
Anastasia i Dakota modnie się spóźnili, ale spokojnie, jedynie parę minut. Byliby tu prawdopodobnie dużo wcześniej, gdyby nie mały problem z żabką, którą Ana zapinała zakolanówki o koronkowych wykończeniach, by w trakcie imprezy nie obsuwały się jej z nóg. Zakolanówki i tańczenie nie zawsze stanowiły najlepszą parę, zwłaszcza, jeżeli te pierwsze łączone były ze sztywniejszym materiałem, tak jak było to w tym przypadku, dlatego potrzebowały nieco wsparcia wyżej.
Serpent ubrała się w całości na czarno, by kontrastować ze swoim chłopakiem, który miał przywdziać kolor idealnie po drugiej strony palety, czyli oczywiście - biały. Jej sukienka odsłaniała niewielką część ramion, co razem z dłuższymi, nieco rozkloszowanymi, koronkowymi rękawami stanowiło pociągające połączenie, a jej dół sięgał ciut ponad kolana jednocześnie posiadając dłuższy tył i można było raczej zaliczyć ją do tych zwiewniejszych, dlatego zdecydowała się na podróż zarzucić dłuższy płaszcz, który następnie zostawiła przy wejściu. Choroba w jej zawodzie była najgorszym wrogiem, więc trzeba było dmuchać na zimne. A skoro już o zimnym mowa, razem z Dakotą postanowili w tym roku wcielić się w klasyczny duet wampirów, dlatego też wyposażyli się w doklejane kły, którymi czasem szczerzyli się do innych uczestników zabawy.
Wkroczyli do środka - Dakota zaraz za Aną, która aż pociągnęła go w głąb pomieszczenia. Od dawna już nie miała okazji uczestniczyć w takim niezobowiązującym wydarzeniu, dlatego zdecydowanie chciała z niego czerpać garściami.
- Dakota, znowu Ci opadł ten kosmyk - obróciła się do Lowe'a, zauważając parę opadniętych włosków na jego czole. Działo się to u niego cały czas - Twoja poprzednia fryzura chyba chciałaby apelację. - zaśmiała się i poprawiła jego wygląd, przy okazji również otrzepując jego ramię z jakichś paproszków. - Eh. Na białym materiale to zawsze widać.
Wychyliła się jeszcze i ucałowała go w policzek, a następnie rozejrzała się po dekoracjach i atrakcjach.
- To co, gdzie idziemy najpierw?
Serpent ubrała się w całości na czarno, by kontrastować ze swoim chłopakiem, który miał przywdziać kolor idealnie po drugiej strony palety, czyli oczywiście - biały. Jej sukienka odsłaniała niewielką część ramion, co razem z dłuższymi, nieco rozkloszowanymi, koronkowymi rękawami stanowiło pociągające połączenie, a jej dół sięgał ciut ponad kolana jednocześnie posiadając dłuższy tył i można było raczej zaliczyć ją do tych zwiewniejszych, dlatego zdecydowała się na podróż zarzucić dłuższy płaszcz, który następnie zostawiła przy wejściu. Choroba w jej zawodzie była najgorszym wrogiem, więc trzeba było dmuchać na zimne. A skoro już o zimnym mowa, razem z Dakotą postanowili w tym roku wcielić się w klasyczny duet wampirów, dlatego też wyposażyli się w doklejane kły, którymi czasem szczerzyli się do innych uczestników zabawy.
Wkroczyli do środka - Dakota zaraz za Aną, która aż pociągnęła go w głąb pomieszczenia. Od dawna już nie miała okazji uczestniczyć w takim niezobowiązującym wydarzeniu, dlatego zdecydowanie chciała z niego czerpać garściami.
- Dakota, znowu Ci opadł ten kosmyk - obróciła się do Lowe'a, zauważając parę opadniętych włosków na jego czole. Działo się to u niego cały czas - Twoja poprzednia fryzura chyba chciałaby apelację. - zaśmiała się i poprawiła jego wygląd, przy okazji również otrzepując jego ramię z jakichś paproszków. - Eh. Na białym materiale to zawsze widać.
Wychyliła się jeszcze i ucałowała go w policzek, a następnie rozejrzała się po dekoracjach i atrakcjach.
- To co, gdzie idziemy najpierw?
Kompletnie zatopił się w odczytywaniu wiadomości oraz korespondowaniu z swoimi starymi znajomymi. Gdyby
niektóre podjęte przez niego decyzję to dzisiaj najprawdopodobniej w ten halloweenowy wieczór by siedział w swoim pokoju akademickim z dala od jakiegokolwiek towarzystwa. Leżąc w łóżku i popijając zieloną herbatę, którą niedawno nabył. Kiedy wymienianie wiadomości trochę się uspokoiło podniósł głowę znad telefonu, aby zilustrować swoimi oczami co się dzieje. Na parkiecie tańczyło wiele par w bardzo eleganckich strojach. Chłopacy w garniturach, a dziewczyny w wymyślnych kreacjach. To było bardzo przyjemne widowisko, ale w pewnym momencie spuścił z tłumu wzrok. Zerknął na swoje dłonie, a następnie na podłogę. Przez chwilę poczuł jakiś smutek, który miał zamiar rozwinąć się z jego sercu. Po prostu zrobiło mu się przykro, a w jego głowie pojawiły się myśli: Po, co ja tutaj przyszedłem... ale byłem głupi... Skarcił sam siebie w myślach odruchowo klikając z dolny środkowy przycisk telefonu, aby sprawdzić, czy nic nie przyszło. Na ekranie pojawiło się 5 wiadomości. Odblokował urządzenie. Po przeczytaniu zaczął pisać. Trochę w nich skłamał, że "świetnie się bawi" na tym balu, o którym wspomniał, ale prawda była inna. Fatalnie się bawił, nawet nie spotkał żadnej znajomej twarzy z tej szkoły. Na myśl o tym, że mógłby kogoś znajomego spotkać była znikoma. Bo to może była jego wina?... Kolejne męczące myśli się tworzyły w jego główce. W następnych wiadomościach nawiązał do obecnie lecącego utworu. Pozwolił sobie na nagranie fragmentu Come. Little Chlidren. Po wykonaniu takiej małej czynności ponownie oderwał wzrok od ekranu i podszedł do miejsca, w którym były ustawione stolik z jedzeniem i napojami. Usiadł losowo na miejscu przy stole. Wziął sobie czerwony kubeczek i nalał trochę ponczu, który w większości dominował. Nie widział żadnych soków albo innego słodkiego napoju. Musiał zadowolić się tą mieszanką alkoholową. Albo po prostu nie zauważył z wyżej wymienionych napojów, w których chciał zatopić swoje lekko suche usta.
niektóre podjęte przez niego decyzję to dzisiaj najprawdopodobniej w ten halloweenowy wieczór by siedział w swoim pokoju akademickim z dala od jakiegokolwiek towarzystwa. Leżąc w łóżku i popijając zieloną herbatę, którą niedawno nabył. Kiedy wymienianie wiadomości trochę się uspokoiło podniósł głowę znad telefonu, aby zilustrować swoimi oczami co się dzieje. Na parkiecie tańczyło wiele par w bardzo eleganckich strojach. Chłopacy w garniturach, a dziewczyny w wymyślnych kreacjach. To było bardzo przyjemne widowisko, ale w pewnym momencie spuścił z tłumu wzrok. Zerknął na swoje dłonie, a następnie na podłogę. Przez chwilę poczuł jakiś smutek, który miał zamiar rozwinąć się z jego sercu. Po prostu zrobiło mu się przykro, a w jego głowie pojawiły się myśli: Po, co ja tutaj przyszedłem... ale byłem głupi... Skarcił sam siebie w myślach odruchowo klikając z dolny środkowy przycisk telefonu, aby sprawdzić, czy nic nie przyszło. Na ekranie pojawiło się 5 wiadomości. Odblokował urządzenie. Po przeczytaniu zaczął pisać. Trochę w nich skłamał, że "świetnie się bawi" na tym balu, o którym wspomniał, ale prawda była inna. Fatalnie się bawił, nawet nie spotkał żadnej znajomej twarzy z tej szkoły. Na myśl o tym, że mógłby kogoś znajomego spotkać była znikoma. Bo to może była jego wina?... Kolejne męczące myśli się tworzyły w jego główce. W następnych wiadomościach nawiązał do obecnie lecącego utworu. Pozwolił sobie na nagranie fragmentu Come. Little Chlidren. Po wykonaniu takiej małej czynności ponownie oderwał wzrok od ekranu i podszedł do miejsca, w którym były ustawione stolik z jedzeniem i napojami. Usiadł losowo na miejscu przy stole. Wziął sobie czerwony kubeczek i nalał trochę ponczu, który w większości dominował. Nie widział żadnych soków albo innego słodkiego napoju. Musiał zadowolić się tą mieszanką alkoholową. Albo po prostu nie zauważył z wyżej wymienionych napojów, w których chciał zatopić swoje lekko suche usta.
Być może nie jest to żadną zadziwiającą nowinką, że nerd, jakim jest Dakota, w życiu nie poprosił żadnej samicy o wyjście na szkolny bal. Raz zdarzyło mu się incydentalnie zjawić na podobnym wydarzeniu, ale to on został zaproszony i całą imprezę spędził na graniu w D&D w jakimś ciemnym kącie ze swoją ówczesną drugą połówką.
Co za tym idzie, ni cholery nie umiał tańczyć. Musiał się tego nauczyć poprzez potajemne wykupienie kilku lekcji tańca towarzyskiego, aby nie zrobić wstydu Serpent i nie podeptać swojej lalki, bowiem była to jedna z zasad zapisana w gentlemańskim kodeksie ─ nie miażdżyć stóp swojej kobiety podczas tańca. Instruktorka zdiagnozowała u niego arytmię nożną, nad którą pracowali, aczkolwiek dobranie kogokolwiek odpowiedniego do wzrostu Lowe'a było zadaniem niełatwym. Wciąż nie był Freddem Astaire'em, ale przynajmniej teraz miał pląsać z kimś, do kogo nie musiał zadzierać głowy pionowo w górę i kto miał talię wyprofilowaną specjalnie na jego dłonie.
Wszedł za nią, wciąż trzymając palcami lewej ręki jej dłoń w luźny, zwiewny sposób. Od razu oszołomiły go wszystkie ozdoby przygotowane na potrzeby tego eventu, bowiem kujon ubrał okularki tego dnia i był czterookim wampirem.
─ No i będzie opadał, bo mówiłaś, że żel do włosów to fu. ─ mówiąc, pokręcił nosem, przypatrując się jej w tym dziwacznym, kolorowym świetle, podczas gdy ona iskała jego białą marynarkę. Aż duszno mu się zrobiło od tej jej stylówki. To była niebezpieczna konfiguracja. ─ Może się napijemy, a potem pójdziemy się zalogować do parkietu? ─ zasugerował, ciągnąc ją nieco bardziej na bok.
Musiał się przygotować na próbę ognia, a właściwie dwie, bowiem tego wieczora będzie walczył i z urokiem Any, i z własnymi nogami.
Co za tym idzie, ni cholery nie umiał tańczyć. Musiał się tego nauczyć poprzez potajemne wykupienie kilku lekcji tańca towarzyskiego, aby nie zrobić wstydu Serpent i nie podeptać swojej lalki, bowiem była to jedna z zasad zapisana w gentlemańskim kodeksie ─ nie miażdżyć stóp swojej kobiety podczas tańca. Instruktorka zdiagnozowała u niego arytmię nożną, nad którą pracowali, aczkolwiek dobranie kogokolwiek odpowiedniego do wzrostu Lowe'a było zadaniem niełatwym. Wciąż nie był Freddem Astaire'em, ale przynajmniej teraz miał pląsać z kimś, do kogo nie musiał zadzierać głowy pionowo w górę i kto miał talię wyprofilowaną specjalnie na jego dłonie.
Wszedł za nią, wciąż trzymając palcami lewej ręki jej dłoń w luźny, zwiewny sposób. Od razu oszołomiły go wszystkie ozdoby przygotowane na potrzeby tego eventu, bowiem kujon ubrał okularki tego dnia i był czterookim wampirem.
─ No i będzie opadał, bo mówiłaś, że żel do włosów to fu. ─ mówiąc, pokręcił nosem, przypatrując się jej w tym dziwacznym, kolorowym świetle, podczas gdy ona iskała jego białą marynarkę. Aż duszno mu się zrobiło od tej jej stylówki. To była niebezpieczna konfiguracja. ─ Może się napijemy, a potem pójdziemy się zalogować do parkietu? ─ zasugerował, ciągnąc ją nieco bardziej na bok.
Musiał się przygotować na próbę ognia, a właściwie dwie, bowiem tego wieczora będzie walczył i z urokiem Any, i z własnymi nogami.
Trystian sprawował się świetnie na scenie. Końcówce każdej piosenki towarzyszyły nie tylko brawa ale gwizdy związane z przychylnością młodzieży. Widać było, że wpasował się świetnie w klimat dzisiejszej potańcówki.
Fanki, które przykleiły się do Sheridan zniknęły z jej oczu jeszcze szybciej niż zdążyły się pojawić. Wszystko za sprawą profesjonalnego podejścia do rzeczy. Pierwsza fotka wyszła nieco rozmazana ale dziesięć kolejnych zrobionych z prędkością światła, nadawały się na insta. Co by nie zapomnieć o trzeciej lasce, która potajemnie kupowała buty przez internet, ona czaiła się gdzieś za rogiem chcąc dojrzeć metkę sukienki gwiazdy. Trochę to wkurzające ale w takim tłumie marne szanse na przyłapanie obserwatorki.
Pierwszy taniec Michaela tego wieczoru należał raczej do udanych. Partnerka nie była wymagająca i prócz delikatnego bujania się na boki nie wymagała żadnych cudów. Choć jej twarz pokrywał gigantyczny rumieniec to bez zastanowienia zgodziła się na towarzyszenie mu podczas kolejnej piosenki. Przy rozstaniu rzuciła coś typu Dzięki, było super i zniknęła pochwalić się koleżanką, że tańczyła z kimś ze starszej klasy.
Ta cała korona to tylko zabawa. Każdy mógł się zgłosić i zagłosować. To drugie było akurat tajne więc co większy cwaniak, mógł śmiało zagłosować na siebie. Trudno było dostrzec tu jakąś komisję czy urnę. Na jednym ze stolików pod sceną w odpowiednim czasie postawi się kulę, do której każdy wrzuci swoją nominacje. Zdarzy się oszustwo? Trudno.
Jak nie wygrasz to mogę Ci wyciąć taką z papieru na zajęciach plastycznych.
Tutaj były zajęcia plastyczne? Może trudno w to uwierzyć ale on w dalszym ciągu nie rzucił okiem na własny plan zajęć. Zdobył go, naturalnie, i pieprznął w kąt biurka. Teraz dopiero o tym pomyślał ale zupełnie niepotrzebnie bo przecież padła propozycja wypicia małego toastu i to za kogo? Za niego samego. Powinien się zaczerwienić. Sorry, nie umiał. Zamiast palić buraka nalał Lei soku pomarańczowego, a Raven alkoholikowi ponczu, tak jak i sobie.
W międzyczasie wysłuchał propozycji przysyłania mu paczek do więzienia. Kiepsko to widział. On i wspólna cela z jakimś starym gościem. Po kilku latach wyszedłby cały w tatuażach robionych atramentem z długopisu. Goła baba na bicku i te sprawy.
Dla cynamonowych bułeczek dałbym się zamknąć.
Skłamał nie mając zielonego pojęcia jak smakuje to fińskie coś. Skoro o tym wspomniała to pewnie było smaczne. On jak każdy koleś, jedzenia nigdy nie odmawiał. Taki urok.
Raven chyba chcesz pożyczyć ode mnie pieniądze.
Zażartował przewracając teatralnie oczami. Naturalnie zrobiło mu się bardzo miło ale wewnętrzny Ros zaczął mu coś uporczywie podpowiadać. Mianowicie wydawało się, że atmosfera między paniami zaczęła gęstnieć. Może to tylko pomyłka ale kocice wysuwały pazury i lepiej jakoś zareagować wcześniej. Po wypiciu toastu Victor mruknął pod nosem widząc w tłumie Michaela. To Pan Bóg mu go zesłał na chwile przed tym jak musiał rozstrzygnąć spór o to, z którą panią miał tańczyć. To takie niesprawiedliwe.
Michael!!!
Krzyknął podnosząc do góry rękę tak żeby tamten łoś go zauważył.
Drogie panie, muszę Wam kogoś przedstawić.
Tamten bujał się z jakimś typem. No ciekawe bardzo kto to taki!
Fanki, które przykleiły się do Sheridan zniknęły z jej oczu jeszcze szybciej niż zdążyły się pojawić. Wszystko za sprawą profesjonalnego podejścia do rzeczy. Pierwsza fotka wyszła nieco rozmazana ale dziesięć kolejnych zrobionych z prędkością światła, nadawały się na insta. Co by nie zapomnieć o trzeciej lasce, która potajemnie kupowała buty przez internet, ona czaiła się gdzieś za rogiem chcąc dojrzeć metkę sukienki gwiazdy. Trochę to wkurzające ale w takim tłumie marne szanse na przyłapanie obserwatorki.
Pierwszy taniec Michaela tego wieczoru należał raczej do udanych. Partnerka nie była wymagająca i prócz delikatnego bujania się na boki nie wymagała żadnych cudów. Choć jej twarz pokrywał gigantyczny rumieniec to bez zastanowienia zgodziła się na towarzyszenie mu podczas kolejnej piosenki. Przy rozstaniu rzuciła coś typu Dzięki, było super i zniknęła pochwalić się koleżanką, że tańczyła z kimś ze starszej klasy.
Jeśli chcecie wziąć udział w konkursie na króla/królową balu, pod postem napiszcie.
Biorę udział!
Biorę udział!
Ta cała korona to tylko zabawa. Każdy mógł się zgłosić i zagłosować. To drugie było akurat tajne więc co większy cwaniak, mógł śmiało zagłosować na siebie. Trudno było dostrzec tu jakąś komisję czy urnę. Na jednym ze stolików pod sceną w odpowiednim czasie postawi się kulę, do której każdy wrzuci swoją nominacje. Zdarzy się oszustwo? Trudno.
Jak nie wygrasz to mogę Ci wyciąć taką z papieru na zajęciach plastycznych.
Tutaj były zajęcia plastyczne? Może trudno w to uwierzyć ale on w dalszym ciągu nie rzucił okiem na własny plan zajęć. Zdobył go, naturalnie, i pieprznął w kąt biurka. Teraz dopiero o tym pomyślał ale zupełnie niepotrzebnie bo przecież padła propozycja wypicia małego toastu i to za kogo? Za niego samego. Powinien się zaczerwienić. Sorry, nie umiał. Zamiast palić buraka nalał Lei soku pomarańczowego, a Raven alkoholikowi ponczu, tak jak i sobie.
W międzyczasie wysłuchał propozycji przysyłania mu paczek do więzienia. Kiepsko to widział. On i wspólna cela z jakimś starym gościem. Po kilku latach wyszedłby cały w tatuażach robionych atramentem z długopisu. Goła baba na bicku i te sprawy.
Dla cynamonowych bułeczek dałbym się zamknąć.
Skłamał nie mając zielonego pojęcia jak smakuje to fińskie coś. Skoro o tym wspomniała to pewnie było smaczne. On jak każdy koleś, jedzenia nigdy nie odmawiał. Taki urok.
Raven chyba chcesz pożyczyć ode mnie pieniądze.
Zażartował przewracając teatralnie oczami. Naturalnie zrobiło mu się bardzo miło ale wewnętrzny Ros zaczął mu coś uporczywie podpowiadać. Mianowicie wydawało się, że atmosfera między paniami zaczęła gęstnieć. Może to tylko pomyłka ale kocice wysuwały pazury i lepiej jakoś zareagować wcześniej. Po wypiciu toastu Victor mruknął pod nosem widząc w tłumie Michaela. To Pan Bóg mu go zesłał na chwile przed tym jak musiał rozstrzygnąć spór o to, z którą panią miał tańczyć. To takie niesprawiedliwe.
Michael!!!
Krzyknął podnosząc do góry rękę tak żeby tamten łoś go zauważył.
Drogie panie, muszę Wam kogoś przedstawić.
Tamten bujał się z jakimś typem. No ciekawe bardzo kto to taki!
Ana dotychczas też wolała zwyczajnie siedzieć w domu i robić wszystko, byleby po zajęciach i pracy nie nadwyrężać się bardziej, ale odkąd miała pod ręką Dakotę, trochę się w jej życiu pozmieniało i, o ironio, całość nabrała kolorów. To nie miał być pocisk dla Lowe'a, to tylko tak wyszło, I swear! W każdym razie - każda taka eskapada w nieznane razem z chłopakiem była dla niej zwyczajnie przyjemnością. Trochę się u niej pozmieniało, trzeba było przyznać.
- Bo jest fu. Teraz masz takie fajne, mięciutkie włosy. Z żelem byłyby sztywne i niemiłe w dotyku. - mruknęła, przewracając oczyma. Ah, ci faceci. Ale zaraz się do niego uśmiechnęła! - Mhm~ Możemy. Tam jest stolik z napojami i przekąskami, widzisz? - wskazała, ale chwilę potem zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że powiedziała właśnie Dakotowi słowo "przekąski". - ...ale nie znikniesz na pół godziny?
Szatyn już wyrobił sobie u niej opinię obżartucha, więc podejrzewała, że nawet jeżeli zjadł w domu całkiem spory obiad jeszcze nie tak dawno temu, to mimo wszystko na pewno będą go kusiły Halloweenowe przysmaki. Eh, nic się nie poradzi. Ona w tym czasie będzie musiała sobie znaleźć inne zajęcie, albo po prostu mu towarzyszyć, popijając co najwyżej jakiś napój. No, może zjadłaby jedną babeczkę, gdyby tu były. Ale tylko tyle! W końcu musi dbać o linię, prawda?
- Bo jest fu. Teraz masz takie fajne, mięciutkie włosy. Z żelem byłyby sztywne i niemiłe w dotyku. - mruknęła, przewracając oczyma. Ah, ci faceci. Ale zaraz się do niego uśmiechnęła! - Mhm~ Możemy. Tam jest stolik z napojami i przekąskami, widzisz? - wskazała, ale chwilę potem zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że powiedziała właśnie Dakotowi słowo "przekąski". - ...ale nie znikniesz na pół godziny?
Szatyn już wyrobił sobie u niej opinię obżartucha, więc podejrzewała, że nawet jeżeli zjadł w domu całkiem spory obiad jeszcze nie tak dawno temu, to mimo wszystko na pewno będą go kusiły Halloweenowe przysmaki. Eh, nic się nie poradzi. Ona w tym czasie będzie musiała sobie znaleźć inne zajęcie, albo po prostu mu towarzyszyć, popijając co najwyżej jakiś napój. No, może zjadłaby jedną babeczkę, gdyby tu były. Ale tylko tyle! W końcu musi dbać o linię, prawda?
(Czemu nie, Ana i Dakot biorą udział C: )
Po skończonym śpiewie zrobił delikatny ukłon na scenie i chwycił za mikrofon, zdecydowanie nie mając zamiaru ulatniać się z tego miejsca. Już się przyzwyczaił. Było coraz lepiej. Cieszył się i bawił. Sprawiało mu to naprawdę frajdę. Uśmiechnął się słodko do widzów i kiedy tylko wypatrzył w tłumie chłopaka w przebraniu zombie od razu w jego kierunku posłał mrugnięcie i uroczy uśmiech. Ot tak, ledwo zauważalnie. Choć wydawało mu się, że złapali kontakt wzrokowy. A może i nie? No w każdym razie zdecydowanie zainspirował go co do następnej piosenki, którą wcisnął na szybko, doskonale znając słowa.
- Nie zmyję się tym razem tak szybko ze sceny. Poza tym, kochani! Zbliża się konkurs na króla i królową balu! Tak tylko przypominam. Jaaa… mam już swoich faworytów, a wy? – Zagadał do wszystkich, po czym kontynuował – Dla tej szczególnej pary będę miał coś specjalnego, więc wyczekujcie! A może nawet Victor pozwoli mi jedno z nich koronować, huh?- takie tam zarzucenie tematem i spełnieniem swojego marzenia, połączone z delikatną presją społeczeństwa, które już usłyszało jego słowa. Fajna zagrywka swoją drogą. – Dobra, dobra. Już nie zanudzam. Miłego słuchania~!- rzucił na koniec i w tym momencie zaczęli puszczać to co podrzucił na ostatnią chwilę. Dość typowo, ale za to jak klasycznie. The Cranberries – Zombie. W wersji, która by bardziej podpasowała do słodkiego Trystiana. Niewiele po rozpoczęciu utworu zaczął swój wokal. Z mocnym przytupem, od razu ogarniając swoim głosem całą salę. Oj tak. W te piosenkę mógł się w całości skupić, pochłonąć i widzieć w niej drugie dno, wciąż pamiętając całą historię wykonawczyni. A do tego natchnął go chłopak na imprezie. Nie mógł sobie przypomnieć skąd, ale znał jego imię. Czy on nie był przypadkiem kimś ważnym w szkole? Rok przerwy a już zaniki pamięci u blondyna. Michael. No nie skupiał się nad tym szczególnie w tym momencie. Dalej odwalał swoją robotę przy śpiewie nie oszczędzając ani trochę swojego głosu. W końcu motywowało go jak najlepsze pokazanie się przed publicznością, obecnymi osobami i całym towarzystwem na balu. Zdecydowanie ta piosenka należała do tych, gdzie ukazywał najwięcej emocji a jego poruszanie się po scenie było energiczne i szybkie. Podskakiwał co jakiś czas, robiąc to większe kroki. Już się z nią oswoił i doskonale wiedział jak daleko może dojść, by nie wypaść z niej. Ale byłby przypał gdyby spadł… hah… Ale nie. Na to był szczególnie ostrożny, by nic nie było rozlane. Nie bez powodu wcześniej wybrał wolniejsze rytmy, w której poruszał się po podłożu, oceniając jego śliskość i stabilność. Wszystko miał doskonale zaplanowane w głowie. Nie mógł się doczekać już wybrania najważniejszej pary tego wieczoru…
- Nie zmyję się tym razem tak szybko ze sceny. Poza tym, kochani! Zbliża się konkurs na króla i królową balu! Tak tylko przypominam. Jaaa… mam już swoich faworytów, a wy? – Zagadał do wszystkich, po czym kontynuował – Dla tej szczególnej pary będę miał coś specjalnego, więc wyczekujcie! A może nawet Victor pozwoli mi jedno z nich koronować, huh?- takie tam zarzucenie tematem i spełnieniem swojego marzenia, połączone z delikatną presją społeczeństwa, które już usłyszało jego słowa. Fajna zagrywka swoją drogą. – Dobra, dobra. Już nie zanudzam. Miłego słuchania~!- rzucił na koniec i w tym momencie zaczęli puszczać to co podrzucił na ostatnią chwilę. Dość typowo, ale za to jak klasycznie. The Cranberries – Zombie. W wersji, która by bardziej podpasowała do słodkiego Trystiana. Niewiele po rozpoczęciu utworu zaczął swój wokal. Z mocnym przytupem, od razu ogarniając swoim głosem całą salę. Oj tak. W te piosenkę mógł się w całości skupić, pochłonąć i widzieć w niej drugie dno, wciąż pamiętając całą historię wykonawczyni. A do tego natchnął go chłopak na imprezie. Nie mógł sobie przypomnieć skąd, ale znał jego imię. Czy on nie był przypadkiem kimś ważnym w szkole? Rok przerwy a już zaniki pamięci u blondyna. Michael. No nie skupiał się nad tym szczególnie w tym momencie. Dalej odwalał swoją robotę przy śpiewie nie oszczędzając ani trochę swojego głosu. W końcu motywowało go jak najlepsze pokazanie się przed publicznością, obecnymi osobami i całym towarzystwem na balu. Zdecydowanie ta piosenka należała do tych, gdzie ukazywał najwięcej emocji a jego poruszanie się po scenie było energiczne i szybkie. Podskakiwał co jakiś czas, robiąc to większe kroki. Już się z nią oswoił i doskonale wiedział jak daleko może dojść, by nie wypaść z niej. Ale byłby przypał gdyby spadł… hah… Ale nie. Na to był szczególnie ostrożny, by nic nie było rozlane. Nie bez powodu wcześniej wybrał wolniejsze rytmy, w której poruszał się po podłożu, oceniając jego śliskość i stabilność. Wszystko miał doskonale zaplanowane w głowie. Nie mógł się doczekać już wybrania najważniejszej pary tego wieczoru…
— Będę szczerze zdziwiony, jesli powiesz że nieczęsto wracasz do domu podbudowana. Ktoś taki jak ty z pewnością otrzymuje całe mnóstwo komplementów każdego dnia — powiedział przekrzywiając nieznacznie głowę w bok, zupełnie jakby chciał tym samym zaznaczyć własne niedowierzanie, mimo że nawet na chwilę nie pojawiło się na jego twarzy.
— Myślę, że byłby zachwycony. Co brzmi jak całkiem niezły pomysł. Mam nadzieję, że mogę liczyć w przyszłym roku na twoją pomoc? — w końcu Saturn znał podstawy organizacji jakichkolwiek wydarzeń, ale w praktyce często brakowało mu rozrywkowego podejścia do życia. Mógł się zajmować finansami, pozyskiwaniem sponsorów, podpisywaniem umów z artystami i tak dalej, ale atrakcje? Atrakcje zostawiał innym.
Mimo że wykonawca właśnie dość mocno dokazywał na scenie, Black nie miał ochoty iść w wyznaczone przez niego ślady. Jedzenie brzmiało w tym momencie zdecydowanie lepiej. Jakby nie patrzeć i tak całe mnóstwo ludzi własnie szalało na parkiecie, więc nieobecność tej dwójki nie zrobi na nikim większego wrażenia. Podał więc ramię swojej partnerce i ruszył w kierunku stołów. Zaraz subtelnie udając, że absolutnie nie widział tego zachłannego pochłonięcia kanapki, choć w rzeczywistości już wiedział że będzie to jeden z tematów którymi podzieli się ze swoim bratem.
Nawet jeśli Saturn nie śmiał się na zewnątrz, nie oznaczało to że nie odczuwał rozbawienia w środku.
— Pamiętasz zasadę reprezentacji? Mercury'emu bardzo zależało, by być na twoim koncercie. Mnie natomiast wysłali wtedy na negocjacje z przedstawicielami firmy z Arabii Saudyjskiej w sprawie pozyskania funduszy na sprzęt dla osób szkolących się w naszych jednostkach. Śmiem stwierdzić, że poszły bardzo dobrze, dzięki czemu mogliśmy oddać do realizacji czteroletni plan rozbudowania głównych ośrodków szkoleniowych — sięgnął w międzyczasie po talerzyk i jedną z kanapek, biorąc gryza dopiero gdy zakończył swoją wypowiedź. Nie żeby oczekiwał jakiejś konkretnej wiadomości zwrotnej. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zapomniał o podstawowej rzeczy.
— Niemniej jest mi niezmiernie przykro. Jednocześnie jestem mile zaskoczony, że zauważyłaś moją nieobecność. Zrobię co w mojej mocy, by stawić się na następnym występie.
Akurat. Jak Saturn był w tym momencie zaskoczony to Mercury był hetero.
— Myślę, że byłby zachwycony. Co brzmi jak całkiem niezły pomysł. Mam nadzieję, że mogę liczyć w przyszłym roku na twoją pomoc? — w końcu Saturn znał podstawy organizacji jakichkolwiek wydarzeń, ale w praktyce często brakowało mu rozrywkowego podejścia do życia. Mógł się zajmować finansami, pozyskiwaniem sponsorów, podpisywaniem umów z artystami i tak dalej, ale atrakcje? Atrakcje zostawiał innym.
Mimo że wykonawca właśnie dość mocno dokazywał na scenie, Black nie miał ochoty iść w wyznaczone przez niego ślady. Jedzenie brzmiało w tym momencie zdecydowanie lepiej. Jakby nie patrzeć i tak całe mnóstwo ludzi własnie szalało na parkiecie, więc nieobecność tej dwójki nie zrobi na nikim większego wrażenia. Podał więc ramię swojej partnerce i ruszył w kierunku stołów. Zaraz subtelnie udając, że absolutnie nie widział tego zachłannego pochłonięcia kanapki, choć w rzeczywistości już wiedział że będzie to jeden z tematów którymi podzieli się ze swoim bratem.
Nawet jeśli Saturn nie śmiał się na zewnątrz, nie oznaczało to że nie odczuwał rozbawienia w środku.
— Pamiętasz zasadę reprezentacji? Mercury'emu bardzo zależało, by być na twoim koncercie. Mnie natomiast wysłali wtedy na negocjacje z przedstawicielami firmy z Arabii Saudyjskiej w sprawie pozyskania funduszy na sprzęt dla osób szkolących się w naszych jednostkach. Śmiem stwierdzić, że poszły bardzo dobrze, dzięki czemu mogliśmy oddać do realizacji czteroletni plan rozbudowania głównych ośrodków szkoleniowych — sięgnął w międzyczasie po talerzyk i jedną z kanapek, biorąc gryza dopiero gdy zakończył swoją wypowiedź. Nie żeby oczekiwał jakiejś konkretnej wiadomości zwrotnej. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zapomniał o podstawowej rzeczy.
— Niemniej jest mi niezmiernie przykro. Jednocześnie jestem mile zaskoczony, że zauważyłaś moją nieobecność. Zrobię co w mojej mocy, by stawić się na następnym występie.
Akurat. Jak Saturn był w tym momencie zaskoczony to Mercury był hetero.
Biorę udział.
Sher ty też masz brać udział, toż z nas para idealna.
Sher ty też masz brać udział, toż z nas para idealna.
- ...lubisz mnie dręczyć, co :c
Byłby zachwycony. No jasne, że by był, przecież taki nagły wyskok ze strony jego bliźniaka i szwagierki byłby świetną oznaką tego, że po prostu o nim pamiętali. Nawet, jeśli Paige zamierzała wynaleźć jak najgorszy syf, żeby biedny Mercury zanudził się tego jednego jedynego dnia na śmierć.
Pewnie dlatego na prośbę o wsparcie uniosła oba kciuki i wyszczerzyła się z radością małego dziecka z cukierkiem. I uf. Dobrze. Nie zauważył. Wewnętrzne odetchnienie ulgi.
- No cóż, w takim razie jestem skłonna panu wybaczyć, paniczu Black - uśmiech piękny i czarujący.
"Niemniej jest mi niezmiernie przykro."
Prawidłowa odpowiedź.
- Cóż, koncert z okazji Saturnaliów byłby w takim razie wskazany.
No a co. I zaraz zajęła się pałaszowaniem kanapeczek, bo kogo obchodziły obecnie tańce. Tylko teraz nie pożerała ich jak prosię, kek.
Byłby zachwycony. No jasne, że by był, przecież taki nagły wyskok ze strony jego bliźniaka i szwagierki byłby świetną oznaką tego, że po prostu o nim pamiętali. Nawet, jeśli Paige zamierzała wynaleźć jak najgorszy syf, żeby biedny Mercury zanudził się tego jednego jedynego dnia na śmierć.
Pewnie dlatego na prośbę o wsparcie uniosła oba kciuki i wyszczerzyła się z radością małego dziecka z cukierkiem. I uf. Dobrze. Nie zauważył. Wewnętrzne odetchnienie ulgi.
- No cóż, w takim razie jestem skłonna panu wybaczyć, paniczu Black - uśmiech piękny i czarujący.
"Niemniej jest mi niezmiernie przykro."
Prawidłowa odpowiedź.
- Cóż, koncert z okazji Saturnaliów byłby w takim razie wskazany.
No a co. I zaraz zajęła się pałaszowaniem kanapeczek, bo kogo obchodziły obecnie tańce. Tylko teraz nie pożerała ich jak prosię, kek.
Biorę udział '^'
— Mógłbym po prostu przebrać się za Jasona... chociaż nie mam pojęcia skąd wytrzasnąłbym maczetę. Z drugiej strony na pewno wszystkie centra handlowe wręcz uginają się od podobnych atrap. Jak co roku — po prostu ze względu na pewne ostatnie wydarzenia, dość mocno ich unikał. Trauma i tak dalej. Wolał się nie wpakować znowu w nic nieprzyjemnego, a zwłaszcza ze swoim psem dzikusem.
Słysząc jego wytłumaczenie dotyczące zombie w maskach przez chwilę wyglądał jakby właśnie go olśniło.
— Hej, masz rację. Dzięki Jake.
W tym momencie zdecydowanie przestał czuć się aż tak idiotycznie jak jeszcze minutę temu. Na wspomnienie o jedzeniu wzruszył jedynie ramionami.
— Spokojnie, to nadal Riverdale. Dyrektor prędzej sam obciąłby sobie palce niż zaserwował coś kompletnie tandetnego co naraziłoby dobre imię szkoły — powiedział, usilnie próbując opanować własne nerwowe odruchy. Naprawdę byłoby świetnie gdyby czuł się w towarzystwie O'briena równie swobodnie co Matthew, ale wiedział że to zwyczajnie niemożliwe. Cóż, przynajmniej tyle dobrego, że kompletnie nie był w jego typie.
— Jako grupa, z pewnością. Jako jednostki już nie bardzo — wymruczał w odpowiedzi na wilkołactwo, które nadal uważał za tandetną, zbyt często używaną masówkę. Potarł końcówkę nosa nieustannie zakłopotany, zastanawiając się kiedy nastąpi odpowiedni moment, w którym będzie mógł się wyrwać na wolność.
— N-nie musisz zostawiać nas samych. Sophie jest bardzo miła. Polubisz ją — powiedział wyginając w końcu nieznacznie usta w uśmiechu, wchodząc jednocześnie coraz głębiej na salę.
Michael było niezwykle popularnym imieniem, mimo to gdy usłyszał (jakimś cudem) jak ktoś krzyczy na cały regulator, mimowolnie rozejrzał się dookoła. Dopiero po chwili dostrzegł, że... faktycznie chodziło o niego. Co więcej, machała mu osoba, którą przynajmniej znał. Rozpromienił się niczym dziecko na Boże Narodzenie i uniósł rękę momentalnie mu odmachując. Zaraz po tym odwrócił się w kierunku Jake'a.
— Hej to mój kumpel ze szkoły, możemy do niego na chwilę podejść? — zapytał na wszelki wypadek, zaraz ruszając jednak w jego stronę. Głupio tak kogoś zauważyć, a potem udawać że się go nie widziało.
— Cześć Vic- — reszta zdania kompletnie zaginęła, gdy ktoś dosłownie staranował go od tyłu. Biedny Michael. Momentalnie stracił wątek, odwracając się w tył, by znaleźć winowajcę. Wyglądało jednak na to, że już dawno uciekł w swoją stronę.
— Victor, Jake. Jake, Victor.
Przedstawił ich sobie dopiero po chwili orientując się, że oprócz niego stoją tu jeszcze dwie dziewczyny. Jednej z nich kompletnie nie kojarzył. Drugą zidentyfikował jako Raven ze swojej klasy. Momentalnie zrobił się cały czerwony i zaszurał butem po ziemi.
— C-cześć. Michael — uśmiechnął się nieśmiało i uniósł dłoń, by im pomachać. Świetnie Bambi, powitanie za tysiąc punktów. Z drugiej strony, gdyby podał którejś rękę, pewnie zemdlałby na miejscu.
Słysząc jego wytłumaczenie dotyczące zombie w maskach przez chwilę wyglądał jakby właśnie go olśniło.
— Hej, masz rację. Dzięki Jake.
W tym momencie zdecydowanie przestał czuć się aż tak idiotycznie jak jeszcze minutę temu. Na wspomnienie o jedzeniu wzruszył jedynie ramionami.
— Spokojnie, to nadal Riverdale. Dyrektor prędzej sam obciąłby sobie palce niż zaserwował coś kompletnie tandetnego co naraziłoby dobre imię szkoły — powiedział, usilnie próbując opanować własne nerwowe odruchy. Naprawdę byłoby świetnie gdyby czuł się w towarzystwie O'briena równie swobodnie co Matthew, ale wiedział że to zwyczajnie niemożliwe. Cóż, przynajmniej tyle dobrego, że kompletnie nie był w jego typie.
— Jako grupa, z pewnością. Jako jednostki już nie bardzo — wymruczał w odpowiedzi na wilkołactwo, które nadal uważał za tandetną, zbyt często używaną masówkę. Potarł końcówkę nosa nieustannie zakłopotany, zastanawiając się kiedy nastąpi odpowiedni moment, w którym będzie mógł się wyrwać na wolność.
— N-nie musisz zostawiać nas samych. Sophie jest bardzo miła. Polubisz ją — powiedział wyginając w końcu nieznacznie usta w uśmiechu, wchodząc jednocześnie coraz głębiej na salę.
Michael było niezwykle popularnym imieniem, mimo to gdy usłyszał (jakimś cudem) jak ktoś krzyczy na cały regulator, mimowolnie rozejrzał się dookoła. Dopiero po chwili dostrzegł, że... faktycznie chodziło o niego. Co więcej, machała mu osoba, którą przynajmniej znał. Rozpromienił się niczym dziecko na Boże Narodzenie i uniósł rękę momentalnie mu odmachując. Zaraz po tym odwrócił się w kierunku Jake'a.
— Hej to mój kumpel ze szkoły, możemy do niego na chwilę podejść? — zapytał na wszelki wypadek, zaraz ruszając jednak w jego stronę. Głupio tak kogoś zauważyć, a potem udawać że się go nie widziało.
— Cześć Vic- — reszta zdania kompletnie zaginęła, gdy ktoś dosłownie staranował go od tyłu. Biedny Michael. Momentalnie stracił wątek, odwracając się w tył, by znaleźć winowajcę. Wyglądało jednak na to, że już dawno uciekł w swoją stronę.
— Victor, Jake. Jake, Victor.
Przedstawił ich sobie dopiero po chwili orientując się, że oprócz niego stoją tu jeszcze dwie dziewczyny. Jednej z nich kompletnie nie kojarzył. Drugą zidentyfikował jako Raven ze swojej klasy. Momentalnie zrobił się cały czerwony i zaszurał butem po ziemi.
— C-cześć. Michael — uśmiechnął się nieśmiało i uniósł dłoń, by im pomachać. Świetnie Bambi, powitanie za tysiąc punktów. Z drugiej strony, gdyby podał którejś rękę, pewnie zemdlałby na miejscu.
Biorę udział!
"Jak można brać, to brać, a jak nie można, to pilnować, żeby nie gliny nie wiedziały" (c) Koss
"Jak można brać, to brać, a jak nie można, to pilnować, żeby nie gliny nie wiedziały" (c) Koss
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach