▲▼
- Halo? – odezwał się zdecydowany, kobiecy głos – Synku, to ty?
- Tak, to ja… - odpowiedział po dłuższej chwili.
- Synku wszystko w porządku? Gdzie jesteś? Wracaj do Serbii skarbie. Czekamy na ciebie.
* * *
To był jeden z tych wiecznie idealizowanych, ciepłych dni. Niemoc i mącące treści zostały odparte, utopiły się w przeszłości i pozostawiły jedynie cienie. Zacisnął w pięściach twardą, nagrzaną trawę i głośno odetchnął. Niknący szum fal odbijał się po pustkowiu i przeplatał z radosnym ziajaniem dwóch psów. Czuł całą tą wolność, przepych natury i otulający go, delikatny wiatr. Wyciszył myśli, poddał się zmysłom i czerpaniu przyjemności. Ile czekał, a ile cierpiał? Ile razy zagubił siebie i żył ideą? Zajęło mu to dwanaście lat. Dziecinnie szukał i próbował zrozumieć do czego dąży, czego tak naprawdę potrzebuje i jak może to osiągnąć. Teraz, pozbył się uciążliwego natchnienia i stanął na ziemi. W końcu pozwolił sobie porzucić ambicje i zaakceptować otrzymany stan.
To tylko spełniony sen, którego nikt nigdy mu nie odebrał.
Podmuchał w parujący, gliniany kubek i napił się z niego. Był to już trzeci, słodki wywar z goździków i liści mięty. Czar zimnej nocy, ujarzmiony był w dynamicznym, niespokojnym ogniu. Zapach palącego się chrustu i drewna mieszał się z nadmorskim, sennym powietrzem. Naiwnie namawiał to małe szczęście, by nie zostawiło go samego. Bajkalska kurtyna nagradzała go efemerycznym westchnieniem. Wsunął palce w gładką sierść bernardyna. Podrapał go i uśmiechem odpowiedział na jego rozleniwioną reakcję. Rzucił niepewne spojrzenie gwiazdom i zapytał sam siebie. Ile jeszcze osób może się w nich zakochać. Kładąc się odłożył naczynie, a po tym szybko dopiął śpiwór.
Dobranoc.
Z Irkuckiego lotniska poleciał do Moskwy, gdzie czekali na niego nowi klienci. Chodzi o wprowadzenie techniki na rynek wojskowy, a może o inwestycje związane z wydobyciem surowca? Nie, to z pewnością Niemcy i ich niemieckie pieniądze. Patent jest sprzedany, to koniec. Chińczycy wiedzą najlepiej gdzie zaprowadzi zmiana.
Przekazał psy przyjacielowi. Nie odpowiadał na jego pytania, nie przyszedł zajmować mu czas na służbie. Zmuszony napomknął coś o podróży i podziękował za swoje stare dokumenty i pomoc. Stalowe kraty kolejny raz z zatrzasnęły się trzaskiem. W drodze do bankomatu, wysyłał wiadomości do najważniejszych:
Я люблю тебя
Please forgive me
Take care of yourself
Спасибо за все
Wyłączył telefon i schował go do szuflady przy łóżku. Spakował ubrania i poszedł przygotować się do kolejnego lotu.
Już? Zapomniał już jak to jest siedzieć w samolocie mniej niż kilkanaście godzin. Belgradzkie lotnisko przywitało go ciepłymi słowami, które doskonale pamiętał. Wszedł do pierwszego ze sklepików z pamiątkami i chwycił za książkę. Z uśmiechem na twarzy zaczął ją czytać na głos.
- Bezbłędnie! Pan z Rosji? – zapytała kasjerka. Widząc rozbawienie swojego klienta szybko zaczęła się tłumaczyć. To przez ten akcent, takie ubrania i to zachowanie… Ach… No tak.
Wypożyczył auto i w drodze do centrum włączył radio. Każdy głos zdawał się być znajomy. Głupie uczucie, jakby właśnie odnalazło się dawną, niewidzialną… Przyjaźń? Ciepłe uczucie, pewność, poczucie przynależności? Hmm… To było coś głęboko w nim, czego się bał, kochał, później nienawidził i zapomniał. Teraz wróciło i przyprawiało go o dreszcze. Docierająca przy tym myśl o ryzykownym spotkaniu dodatkowo go rozpalała.
Pola ustępowały starym blokom, na fasadach których niejeden raz pojawiały się ślady po postrzałach. Mury i wszechobecny beton zdobiły kolorowe napisy zbyt odważnej, serbskiej młodzieży. Przejeżdżając przez Sawę zwolnił i chwilę nacieszył oczy panoramą stolicy. Jego stolicy, tej którą może poniżać i chwalić, której zawsze się wstydził i wypierał.
Podążał drogą wyznaczoną przez gps. Minął plac, na którym dzisiejszego wieczora ma dokonać transakcji. Ostatniej, albo i nie. Diabły przecież nie umierają.
- Do przewidzenia. – mruknął do siebie, obserwując z dachu hotelu zbierających się ludzi. Każdy z nich protestował przeciwko połączeniu Kosowa z Albanią. Nowy Sad, Nisz, Subotica i wszyscy zagorzali nacjonaliści, domagający się powrotu dawnej świetności, albo utrzymania jedności kraju.
- Kto by pomyślał, że na tak gorącym wydarzeniu zjawią się również zwolennicy wolnego Kosowa i Albańscy Serbowie… - dopalił papierosa, upuścił i przygniótł butem. Dość oglądania, czas zrobić swoje. Ach, ale to przecież takie ciekawe, intrygujące i mocne… Nic dziwnego, że ojciec lubił paprać się w polityce. Z jego zdystansowaniem i pokazem masek pasował tam idealnie.
- Ох, моја српска земља ... – gorzko zaśmiał się do siebie. - Још се сећам како говорити српски! Све разумем! Све! Да, да, да!
Szedł w stronę największej w Europie cerkwi świętego Sawy. W głowie miał obraz przyszłości, którą zaraz odczuje. Otoczony rozchodzącymi się po mieście krzykami, zbliżał się do schodów. Ach, Serbio. Jesteś tylko niedopasowanym puzzlem w powiększającej się układance. Jaka szkoda, że nie zdołamy cię z powrotem złożyć.
Zerknął na zegarek i rozejrzał się.
Serce zabiło mu mocniej, poczuł jak robi mu się słabo i gorąco. Z naprzeciwka szedł Charles. Jego Charles. O Boże, dlaczego mi to robisz…
- Długo się ukrywałeś Vuka. – zawołał na przywitanie, do starego przyjaciela. Ocknął się i kolejny raz znienawidził się za głuchą nadzieję. – Zróbmy to szybko.
Spojrzenie tych samych, szarych oczu mignęło mu w żółtym świetle latarni. Jego matka musiała uciec, a on…
Strzał.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Dobranoc, przyjacielu.
- Dragan. Długo zamierzasz się jeszcze ukrywać w Rosji?
- Kto mówi?
- Vuka. Dawno nie rozmawialiśmy… Zamierzasz kiedykolwiek wrócić do Serbii?
- Po co?
- Po wyrok, Dragan. Mam twoją matkę. Nie martw się jeszcze jest bezpieczna. Zaraz ci ją podam.
- Tak, to ja… - odpowiedział po dłuższej chwili.
- Synku wszystko w porządku? Gdzie jesteś? Wracaj do Serbii skarbie. Czekamy na ciebie.
* * *
To był jeden z tych wiecznie idealizowanych, ciepłych dni. Niemoc i mącące treści zostały odparte, utopiły się w przeszłości i pozostawiły jedynie cienie. Zacisnął w pięściach twardą, nagrzaną trawę i głośno odetchnął. Niknący szum fal odbijał się po pustkowiu i przeplatał z radosnym ziajaniem dwóch psów. Czuł całą tą wolność, przepych natury i otulający go, delikatny wiatr. Wyciszył myśli, poddał się zmysłom i czerpaniu przyjemności. Ile czekał, a ile cierpiał? Ile razy zagubił siebie i żył ideą? Zajęło mu to dwanaście lat. Dziecinnie szukał i próbował zrozumieć do czego dąży, czego tak naprawdę potrzebuje i jak może to osiągnąć. Teraz, pozbył się uciążliwego natchnienia i stanął na ziemi. W końcu pozwolił sobie porzucić ambicje i zaakceptować otrzymany stan.
To tylko spełniony sen, którego nikt nigdy mu nie odebrał.
Podmuchał w parujący, gliniany kubek i napił się z niego. Był to już trzeci, słodki wywar z goździków i liści mięty. Czar zimnej nocy, ujarzmiony był w dynamicznym, niespokojnym ogniu. Zapach palącego się chrustu i drewna mieszał się z nadmorskim, sennym powietrzem. Naiwnie namawiał to małe szczęście, by nie zostawiło go samego. Bajkalska kurtyna nagradzała go efemerycznym westchnieniem. Wsunął palce w gładką sierść bernardyna. Podrapał go i uśmiechem odpowiedział na jego rozleniwioną reakcję. Rzucił niepewne spojrzenie gwiazdom i zapytał sam siebie. Ile jeszcze osób może się w nich zakochać. Kładąc się odłożył naczynie, a po tym szybko dopiął śpiwór.
Dobranoc.
Z Irkuckiego lotniska poleciał do Moskwy, gdzie czekali na niego nowi klienci. Chodzi o wprowadzenie techniki na rynek wojskowy, a może o inwestycje związane z wydobyciem surowca? Nie, to z pewnością Niemcy i ich niemieckie pieniądze. Patent jest sprzedany, to koniec. Chińczycy wiedzą najlepiej gdzie zaprowadzi zmiana.
Przekazał psy przyjacielowi. Nie odpowiadał na jego pytania, nie przyszedł zajmować mu czas na służbie. Zmuszony napomknął coś o podróży i podziękował za swoje stare dokumenty i pomoc. Stalowe kraty kolejny raz z zatrzasnęły się trzaskiem. W drodze do bankomatu, wysyłał wiadomości do najważniejszych:
Я люблю тебя
Please forgive me
Take care of yourself
Спасибо за все
Wyłączył telefon i schował go do szuflady przy łóżku. Spakował ubrania i poszedł przygotować się do kolejnego lotu.
Już? Zapomniał już jak to jest siedzieć w samolocie mniej niż kilkanaście godzin. Belgradzkie lotnisko przywitało go ciepłymi słowami, które doskonale pamiętał. Wszedł do pierwszego ze sklepików z pamiątkami i chwycił za książkę. Z uśmiechem na twarzy zaczął ją czytać na głos.
- Bezbłędnie! Pan z Rosji? – zapytała kasjerka. Widząc rozbawienie swojego klienta szybko zaczęła się tłumaczyć. To przez ten akcent, takie ubrania i to zachowanie… Ach… No tak.
Wypożyczył auto i w drodze do centrum włączył radio. Każdy głos zdawał się być znajomy. Głupie uczucie, jakby właśnie odnalazło się dawną, niewidzialną… Przyjaźń? Ciepłe uczucie, pewność, poczucie przynależności? Hmm… To było coś głęboko w nim, czego się bał, kochał, później nienawidził i zapomniał. Teraz wróciło i przyprawiało go o dreszcze. Docierająca przy tym myśl o ryzykownym spotkaniu dodatkowo go rozpalała.
Pola ustępowały starym blokom, na fasadach których niejeden raz pojawiały się ślady po postrzałach. Mury i wszechobecny beton zdobiły kolorowe napisy zbyt odważnej, serbskiej młodzieży. Przejeżdżając przez Sawę zwolnił i chwilę nacieszył oczy panoramą stolicy. Jego stolicy, tej którą może poniżać i chwalić, której zawsze się wstydził i wypierał.
Podążał drogą wyznaczoną przez gps. Minął plac, na którym dzisiejszego wieczora ma dokonać transakcji. Ostatniej, albo i nie. Diabły przecież nie umierają.
- Do przewidzenia. – mruknął do siebie, obserwując z dachu hotelu zbierających się ludzi. Każdy z nich protestował przeciwko połączeniu Kosowa z Albanią. Nowy Sad, Nisz, Subotica i wszyscy zagorzali nacjonaliści, domagający się powrotu dawnej świetności, albo utrzymania jedności kraju.
- Kto by pomyślał, że na tak gorącym wydarzeniu zjawią się również zwolennicy wolnego Kosowa i Albańscy Serbowie… - dopalił papierosa, upuścił i przygniótł butem. Dość oglądania, czas zrobić swoje. Ach, ale to przecież takie ciekawe, intrygujące i mocne… Nic dziwnego, że ojciec lubił paprać się w polityce. Z jego zdystansowaniem i pokazem masek pasował tam idealnie.
- Ох, моја српска земља ... – gorzko zaśmiał się do siebie. - Још се сећам како говорити српски! Све разумем! Све! Да, да, да!
Szedł w stronę największej w Europie cerkwi świętego Sawy. W głowie miał obraz przyszłości, którą zaraz odczuje. Otoczony rozchodzącymi się po mieście krzykami, zbliżał się do schodów. Ach, Serbio. Jesteś tylko niedopasowanym puzzlem w powiększającej się układance. Jaka szkoda, że nie zdołamy cię z powrotem złożyć.
Zerknął na zegarek i rozejrzał się.
Serce zabiło mu mocniej, poczuł jak robi mu się słabo i gorąco. Z naprzeciwka szedł Charles. Jego Charles. O Boże, dlaczego mi to robisz…
- Długo się ukrywałeś Vuka. – zawołał na przywitanie, do starego przyjaciela. Ocknął się i kolejny raz znienawidził się za głuchą nadzieję. – Zróbmy to szybko.
Spojrzenie tych samych, szarych oczu mignęło mu w żółtym świetle latarni. Jego matka musiała uciec, a on…
Strzał.
Jeden.
Drugi.
Trzeci.
Dobranoc, przyjacielu.
- Dragan. Długo zamierzasz się jeszcze ukrywać w Rosji?
- Kto mówi?
- Vuka. Dawno nie rozmawialiśmy… Zamierzasz kiedykolwiek wrócić do Serbii?
- Po co?
- Po wyrok, Dragan. Mam twoją matkę. Nie martw się jeszcze jest bezpieczna. Zaraz ci ją podam.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach