▲▼
Ach, czujecie te zapachy?
Kobiety i mężczyźni krzątają się za blatami swoich rozłożonych stoisk, raz po raz zachęcając mieszkańców do kupna jednego z ich produktów. A znajdziecie tu dosłownie wszystko. Od wszelkich wyrobów na patykach - smażonego mięsa, kalmarów, a nawet zwykłego melona - poprzez wspaniałe babeczki w przeróżnych kształtach, czekolady praktycznie wszystkich smaków, żelki różnej wielkości (przy czym największa, jak zapewnia was sprzedawca, waży ponad 3 kilogramy i dzięki swojemu opakowaniu starczy przynajmniej na miesiąc nawet największym łakomczuchom), zawijasów z ryżu, chińskich pierożków, bułeczek noworocznych, świń kręcących się na rożnie i innych dziwacznych przysmaków, które z pewnością świetnie sprawdzą się w roli piknikowego pożywienia. Dla tych, którzy potrzebują czegoś na ciepło, starsza pani o równie ciepłym uśmiechu macha łyżką w powietrzu z olbrzymią precyzją rozlewając zupy z wielu garnków do przenośnych opakowań, jak i gorącą czekoladę do zabezpieczonych kubeczków. W końcu podczas festiwali mało kto jada w jednym miejscu, zdecydowanie preferując chodzenie po stoiskach z jedzeniem w dłoni.
____________________
UWAGA!
Podczas waszego pobytu w tym temacie możecie (choć nie musicie) paść ofiarą Mistrza Gry i jego ingerencji. Zwykle będą to króciutkie zadania, mające na celu urozmaicenie wam eventu.
Głośny huk przebił się nawet przez stoiska, gdy zapaleni piromani wypuścili fajerwerki tuż nad straganami. Ludzie krzyknęli głośno wyraźnie zaskoczeni, ich okrzyki szybko zmieniły się jednak w czysty zachwyt. Ciężko było się dziwić, gdy kolorowe iskry przybierające przeróżne kształty wzlatywały raz po raz ponad ich głowami zwiastując nadejście czegoś większego.
Kilkanaście kolorowych chińskich smoków wypadło spomiędzy straganów ze wszystkich stron. Tancerze obracali się dookoła nich z niesamowitą gracją, tańcząc w rytm wybijany przez idących za nimi z instrumentami muzyków. Bębniarze dawali z siebie wszystko, uderzając w przeróżnym tempie, zlewającym się w jedną doskonałość. Tu i ówdzie dało się słyszeć śpiewaków, którzy dodatkowo postanowili podkręcić chiński klimat z pomocą oryginalnych piosenek ze swojego kraju. Nawet jeśli większość Kanadyjczyków nie mogła mieć pojęcia o czym śpiewają, wszyscy uśmiechali się do siebie wyraźnie zachwyceni, machając głowami i postukując stopami o ziemię w odpowiednim rytmie.
— Czas na główną część dzisiejszego wydarzenia! Oświetlmy drogę królikowi z pomocą tysięcy lampionów, by bez większego problemu znalazł drogę do naszego świata i służył nam swą mądrością przez cały nadchodzący rok. Niech ma w opiece wszystkich, którzy stawili się dziś, by uczcić jego przybycie, jak i tych którzy woleli zostać dziś w domu! — śmiech mężczyzny mówiącego przez megafon przebijał się ponad tłumem, gdy szedł coraz dalej i dalej powtarzając w kółko te same słowa, by dotarły do każdego uczestnika dzisiejszego święta.
— Prosimy o odpalanie lampionów na polanie za stoiskami! Nasi pomocnicy przygotowali dla wszystkich świeczki i zapalniczki, których chętnie użyczą tym, którym zabrakło podobnych atrybutów.
_____________________
Każdy kto zdobył lampion podczas konkurencji z kapłanką i puści go podczas wydarzenia, otrzyma dodatkowy punkt reputacji! Zapraszamy wszystkich do udziału.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Pią Lut 23, 2018 10:32 pm
Pią Lut 23, 2018 10:32 pm
Stoiska z jedzeniem
Ach, czujecie te zapachy?
Kobiety i mężczyźni krzątają się za blatami swoich rozłożonych stoisk, raz po raz zachęcając mieszkańców do kupna jednego z ich produktów. A znajdziecie tu dosłownie wszystko. Od wszelkich wyrobów na patykach - smażonego mięsa, kalmarów, a nawet zwykłego melona - poprzez wspaniałe babeczki w przeróżnych kształtach, czekolady praktycznie wszystkich smaków, żelki różnej wielkości (przy czym największa, jak zapewnia was sprzedawca, waży ponad 3 kilogramy i dzięki swojemu opakowaniu starczy przynajmniej na miesiąc nawet największym łakomczuchom), zawijasów z ryżu, chińskich pierożków, bułeczek noworocznych, świń kręcących się na rożnie i innych dziwacznych przysmaków, które z pewnością świetnie sprawdzą się w roli piknikowego pożywienia. Dla tych, którzy potrzebują czegoś na ciepło, starsza pani o równie ciepłym uśmiechu macha łyżką w powietrzu z olbrzymią precyzją rozlewając zupy z wielu garnków do przenośnych opakowań, jak i gorącą czekoladę do zabezpieczonych kubeczków. W końcu podczas festiwali mało kto jada w jednym miejscu, zdecydowanie preferując chodzenie po stoiskach z jedzeniem w dłoni.
____________________
UWAGA!
Podczas waszego pobytu w tym temacie możecie (choć nie musicie) paść ofiarą Mistrza Gry i jego ingerencji. Zwykle będą to króciutkie zadania, mające na celu urozmaicenie wam eventu.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Pon Mar 05, 2018 7:00 pm
Pon Mar 05, 2018 7:00 pm
― Dziękujemy za wyrozumiałość ― dorzucił, starając się nie brzmieć, jakby mówił to od niechcenia, choć sztuczny uśmiech, który pojawił się na jego ustach, zdradzał, że przez te kilkanaście minut zdążył zniechęcić się do problematycznej kobiety. Na szczęście było już po wszystkim, a on miał nadzieję, że za moment wreszcie się stąd zbiorą i przejdą do znacznie przyjemniejszej części wydarzenia – stoisk z jedzeniem.
Najlepiej od razu.
To logiczne, że Paige przygarbił się nieznacznie, dostrzegłszy, że Black miał coś jeszcze do załatwienia, jednak nie odezwał się ani słowem, zdając sobie sprawę, że to nie potrwa długo. Nikt też nie zmuszał go, by wdawał się w dalsze konwersacje z kimkolwiek ze stoiska, dopóki w jego dłoni nie znalazł się czerwony amulet.
„Dla ciebie. Na ten rok.”
Blondyn obrócił podarunek w palcach i przechylił głowę na bok, na dłużej zawieszając wzrok na wyszytym znaku, który – jak zresztą można było się spodziewać – nie mówił mu absolutnie nic. Nie był pewien czy we wręczaniu amuletów chodziło o to, by druga osoba nie wiedziała, czego jej się życzy, ale z drugiej strony przeciętny Chińczyk na pewno zrozumiałby, jakie dobra miał przyciągnąć do niego ów prezent?
― Co oznacza? ― pytanie padło bardziej w eter niż bezpośrednio do Mercury'ego. Nic dziwnego, że głos Haydena przyciągnął uwagę młodego sprzedawcy, który wychylił się nieznacznie zza lady, by zerknąć, który z amuletów przypadł jasnowłosemu.
― Miłość.
― Serio? ― Uniósł brew, powracając wzrokiem do czarnowłosego, który już zdążył ruszyć w stronę kapłanki. Ciemnooki musiał przyspieszyć nieco kroku, by zrównać go z Cullinanem. ― Po co mi druga miłość? Myślałem, że to działa tylko wtedy, gdy się czegoś nie ma. Teraz czas na pieniądze ― rzucił kąśliwie, a mimo tego ukrył amulet w kieszeni kurtki i zasunął ją, żeby w trakcie wędrówki ten nie wypadł. Chwilę później, jego ramię opadło ciężko na barki Mercury'ego, gdy raz jeszcze objął go za szyję. Chociaż stoisko kapłanki znajdowało się niedaleko, a dookoła szlajało się mnóstwo ludzi, nie widział problemu z zatrzymaniem chłopaka na krótką chwilę, by zupełnie niespodziewanie nachylić się nieznacznie i musnąć jego wargi swoimi w dość niegroźnym pocałunku, po którym momentalnie poluzował uścisk, by mogli bez większego trudu dotrzeć do stoiska kapłanki.
― Musicie koniecznie popracować nad systemem nagród ― stwierdził, gdy dziewczyna wręczyła mu siatkę z lampionami. Za pojedynek z tamtą kobietą zasługiwał na coś znacznie więcej niż lampion, który z łatwością mógł ulec zniszczeniu. Paige za to nie został uprzedzony, że będzie miał do czynienia z kimś uzbrojonym, co dodatkowo sprawiało, że zasługiwał na coś więcej niż coś, czego wkrótce i tak miał się pozbyć. Na szczęście wspomnienie o jedzeniu skupiło jego uwagę na tyle, że dziewczyna za ladą nie doczekała się kolejnej uwagi na temat niesprawiedliwości wynagrodzenia.
― Nie musisz mi tego mówić ― rzucił, doskonale rozumiejąc, dlaczego chłopak nie chciał siedzieć tam ani chwili dłużej. Gdy palce czarnowłosego zacisnęły się na jego dłoni, odwzajemnił uścisk, pozwalając prowadzić się do świątyni wszelkiego dobra. Przyjemne zapachy, które już zaczęły docierać do jego nosa, sprawiły, że wziął głębszy oddech, chcąc jeszcze bardziej pobudzić swoje zmysły i apetyt, którego i tak nigdy mu nie brakowało, zanim wreszcie przyszło mu dodatkowo nacieszyć oczy widokiem starannie przygotowanych smakołyków.
― Chwila. To prawdziwe pająki?
Najlepiej od razu.
To logiczne, że Paige przygarbił się nieznacznie, dostrzegłszy, że Black miał coś jeszcze do załatwienia, jednak nie odezwał się ani słowem, zdając sobie sprawę, że to nie potrwa długo. Nikt też nie zmuszał go, by wdawał się w dalsze konwersacje z kimkolwiek ze stoiska, dopóki w jego dłoni nie znalazł się czerwony amulet.
„Dla ciebie. Na ten rok.”
Blondyn obrócił podarunek w palcach i przechylił głowę na bok, na dłużej zawieszając wzrok na wyszytym znaku, który – jak zresztą można było się spodziewać – nie mówił mu absolutnie nic. Nie był pewien czy we wręczaniu amuletów chodziło o to, by druga osoba nie wiedziała, czego jej się życzy, ale z drugiej strony przeciętny Chińczyk na pewno zrozumiałby, jakie dobra miał przyciągnąć do niego ów prezent?
― Co oznacza? ― pytanie padło bardziej w eter niż bezpośrednio do Mercury'ego. Nic dziwnego, że głos Haydena przyciągnął uwagę młodego sprzedawcy, który wychylił się nieznacznie zza lady, by zerknąć, który z amuletów przypadł jasnowłosemu.
― Miłość.
― Serio? ― Uniósł brew, powracając wzrokiem do czarnowłosego, który już zdążył ruszyć w stronę kapłanki. Ciemnooki musiał przyspieszyć nieco kroku, by zrównać go z Cullinanem. ― Po co mi druga miłość? Myślałem, że to działa tylko wtedy, gdy się czegoś nie ma. Teraz czas na pieniądze ― rzucił kąśliwie, a mimo tego ukrył amulet w kieszeni kurtki i zasunął ją, żeby w trakcie wędrówki ten nie wypadł. Chwilę później, jego ramię opadło ciężko na barki Mercury'ego, gdy raz jeszcze objął go za szyję. Chociaż stoisko kapłanki znajdowało się niedaleko, a dookoła szlajało się mnóstwo ludzi, nie widział problemu z zatrzymaniem chłopaka na krótką chwilę, by zupełnie niespodziewanie nachylić się nieznacznie i musnąć jego wargi swoimi w dość niegroźnym pocałunku, po którym momentalnie poluzował uścisk, by mogli bez większego trudu dotrzeć do stoiska kapłanki.
― Musicie koniecznie popracować nad systemem nagród ― stwierdził, gdy dziewczyna wręczyła mu siatkę z lampionami. Za pojedynek z tamtą kobietą zasługiwał na coś znacznie więcej niż lampion, który z łatwością mógł ulec zniszczeniu. Paige za to nie został uprzedzony, że będzie miał do czynienia z kimś uzbrojonym, co dodatkowo sprawiało, że zasługiwał na coś więcej niż coś, czego wkrótce i tak miał się pozbyć. Na szczęście wspomnienie o jedzeniu skupiło jego uwagę na tyle, że dziewczyna za ladą nie doczekała się kolejnej uwagi na temat niesprawiedliwości wynagrodzenia.
― Nie musisz mi tego mówić ― rzucił, doskonale rozumiejąc, dlaczego chłopak nie chciał siedzieć tam ani chwili dłużej. Gdy palce czarnowłosego zacisnęły się na jego dłoni, odwzajemnił uścisk, pozwalając prowadzić się do świątyni wszelkiego dobra. Przyjemne zapachy, które już zaczęły docierać do jego nosa, sprawiły, że wziął głębszy oddech, chcąc jeszcze bardziej pobudzić swoje zmysły i apetyt, którego i tak nigdy mu nie brakowało, zanim wreszcie przyszło mu dodatkowo nacieszyć oczy widokiem starannie przygotowanych smakołyków.
― Chwila. To prawdziwe pająki?
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Wto Mar 06, 2018 4:10 am
Wto Mar 06, 2018 4:10 am
Spojrzał kątem oka na Paige'a, mrucząc coś cicho pod nosem.
— Nie będzie żadnej drugiej, ma ci to jedynie pomóc w wytrwaniu w tej pierwszej — uniósł kącik ust w zaczepnym uśmiechu, mimo wszystko wędrując wzrokiem za znikającym amuletem. Nawet jeśli była to jedynie błahostka, ucieszył się że Alan postanowił go schować głębiej zamiast zwyczajnie wepchnąć go gdziekolwiek, albo co gorsza - wyrzucić. Podrapał się po nosie, gdy nagle ramię blondyna opadło na jego barki. Tym razem obrócił w jego stronę całą głowę już mając zadawać pytanie, gdy nagle poczuł jego usta na swoich w wyjątkowo krótkim, wręcz mało satysfakcjonującym geście. Gdyby nie fakt, że właśnie wtedy kierowali swoje kroki ku kapłance, już dawno ściągnąłby go w swoją stronę by wydobyć z niego znacznie więcej.
"Musicie koniecznie popracować nad systemem nagród."
— Jak zobaczycie wysokiego blondyna to następnym razem oprócz lampionów dorzucajcie mu jeszcze talon na obiad — zażartował na odchodne, mogąc w końcu rzeczywiście skupić się na faktycznym jedzeniu. Nie chciał się przyznać, że specjalnie ze względu na dzisiejsze święto głodował praktycznie od ranka. Zjadł jedynie owsiankę na śniadanie niczym rasowa modelka na diecie. Wszystko po to, by móc spróbować jak największej ilości smakołyków podczas chińskiego nowego roku, nawet jeśli nie był pewien czy jakkolwiek miało to wpłynąć na to jak wiele jedzenia pochłonie. Jakby nie patrzeć, pojemność żołądka nadal mu się nie zwiększy. Bez wątpienia jednak ciche burczenie, które skutecznie zaginęło w harmidrze tłumu, mówiło samo za siebie. W takich momentach posiadanie za partnera właśnie Alana, który podobny głód wiecznie podzielał, było doskonałym wyjściem.
— Mhm. Pająki, skorpiony, węże, całe wieprze, ośmiornice, kalmary, krewetki, małże... — wyliczał po kolei przyglądając się mijanym przez nich stoiskom. Zatrzymał się zresztą przy jednym z nich kupując od razu trzy patyki z kalmarem, nim podsunął dwa z nich Alanowi, samemu wgryzając się w swój.
— Zasłużyłeś po całej tej potyczce ze zrzędzącą matką Chinką — powiedział zaraz odgryzając kolejny kawałek. Był to jeden z tych momentów w którym przestawał dbać o takie szczegóły jak 'nie mówi się z pełną buzią' i zwyczajnie pozwalał sobie na dużo większą swobodę. Przynajmniej w jego towarzystwie nie musiał się przejmować, że będzie wiecznie oceniany za każdy najmniejszy gest.
— Chcesz spróbować pająka? Możemy zjeść go na pół. Szczerze mówiąc zawsze byłem ciekaw jak smakują, ale jakoś nie miałem wystarczającej odwagi, by szarpnąć się na niego w samotności. Próbowałem za to szarańczy. Bardzo chrupiąca. A smażone mrówki smakują jak popcorn — podzielił się z nim swoimi doświadczeniami, kiwając kilkakrotnie głową na własne słowa, wyraźnie przywołując w myślach smak, którego miał okazję spróbować dość dawno temu. Nie było to może najbardziej wybitne danie jakie jadł w życiu - a mrówki miały to do siebie, że wchodziły między zęby i ciężko było się ich pozbyć bez wykałaczki - ale mimo wszystko należało do tych, które chętnie by powtórzył gdyby miał podobną okazję.
Alan wyglądał natomiast na kogoś, komu niestraszne było żadne jedzenie, niezależnie od jego prezentacji. Musiał go kiedyś zabrać do prawdziwych Chin.
— Nie będzie żadnej drugiej, ma ci to jedynie pomóc w wytrwaniu w tej pierwszej — uniósł kącik ust w zaczepnym uśmiechu, mimo wszystko wędrując wzrokiem za znikającym amuletem. Nawet jeśli była to jedynie błahostka, ucieszył się że Alan postanowił go schować głębiej zamiast zwyczajnie wepchnąć go gdziekolwiek, albo co gorsza - wyrzucić. Podrapał się po nosie, gdy nagle ramię blondyna opadło na jego barki. Tym razem obrócił w jego stronę całą głowę już mając zadawać pytanie, gdy nagle poczuł jego usta na swoich w wyjątkowo krótkim, wręcz mało satysfakcjonującym geście. Gdyby nie fakt, że właśnie wtedy kierowali swoje kroki ku kapłance, już dawno ściągnąłby go w swoją stronę by wydobyć z niego znacznie więcej.
"Musicie koniecznie popracować nad systemem nagród."
— Jak zobaczycie wysokiego blondyna to następnym razem oprócz lampionów dorzucajcie mu jeszcze talon na obiad — zażartował na odchodne, mogąc w końcu rzeczywiście skupić się na faktycznym jedzeniu. Nie chciał się przyznać, że specjalnie ze względu na dzisiejsze święto głodował praktycznie od ranka. Zjadł jedynie owsiankę na śniadanie niczym rasowa modelka na diecie. Wszystko po to, by móc spróbować jak największej ilości smakołyków podczas chińskiego nowego roku, nawet jeśli nie był pewien czy jakkolwiek miało to wpłynąć na to jak wiele jedzenia pochłonie. Jakby nie patrzeć, pojemność żołądka nadal mu się nie zwiększy. Bez wątpienia jednak ciche burczenie, które skutecznie zaginęło w harmidrze tłumu, mówiło samo za siebie. W takich momentach posiadanie za partnera właśnie Alana, który podobny głód wiecznie podzielał, było doskonałym wyjściem.
— Mhm. Pająki, skorpiony, węże, całe wieprze, ośmiornice, kalmary, krewetki, małże... — wyliczał po kolei przyglądając się mijanym przez nich stoiskom. Zatrzymał się zresztą przy jednym z nich kupując od razu trzy patyki z kalmarem, nim podsunął dwa z nich Alanowi, samemu wgryzając się w swój.
— Zasłużyłeś po całej tej potyczce ze zrzędzącą matką Chinką — powiedział zaraz odgryzając kolejny kawałek. Był to jeden z tych momentów w którym przestawał dbać o takie szczegóły jak 'nie mówi się z pełną buzią' i zwyczajnie pozwalał sobie na dużo większą swobodę. Przynajmniej w jego towarzystwie nie musiał się przejmować, że będzie wiecznie oceniany za każdy najmniejszy gest.
— Chcesz spróbować pająka? Możemy zjeść go na pół. Szczerze mówiąc zawsze byłem ciekaw jak smakują, ale jakoś nie miałem wystarczającej odwagi, by szarpnąć się na niego w samotności. Próbowałem za to szarańczy. Bardzo chrupiąca. A smażone mrówki smakują jak popcorn — podzielił się z nim swoimi doświadczeniami, kiwając kilkakrotnie głową na własne słowa, wyraźnie przywołując w myślach smak, którego miał okazję spróbować dość dawno temu. Nie było to może najbardziej wybitne danie jakie jadł w życiu - a mrówki miały to do siebie, że wchodziły między zęby i ciężko było się ich pozbyć bez wykałaczki - ale mimo wszystko należało do tych, które chętnie by powtórzył gdyby miał podobną okazję.
Alan wyglądał natomiast na kogoś, komu niestraszne było żadne jedzenie, niezależnie od jego prezentacji. Musiał go kiedyś zabrać do prawdziwych Chin.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Sro Mar 07, 2018 3:21 pm
Sro Mar 07, 2018 3:21 pm
„(...) ma ci to jedynie pomóc w wytrwaniu w tej pierwszej.”
― Idzie mi tak beznadziejnie, że musiałeś wspomóc się talizmanem? ― spytał, jednak w jego głosie nie dało się słyszeć wyrzutu ani tego, że czuł się w jakiś sposób urażony. To były tylko i wyłącznie jego słowa i nie oczekiwał, że Mercury mu na nie odpowie – zresztą, gdyby faktycznie robił coś nie tak, najpewniej powinien dojść do tego sam, a nie zostać nakierowany przez niezadowolonego chłopaka.
„Mhm. Pająki, skorpiony, węże...”
― To nie brzmi jak materiał na dobry obiad. No, przynajmniej nie wszystko ― uznał i zresztą nikogo nie dziwiło, że ktoś z tych stron raczej nie widział potencjalnego jedzenia w czymś, co uchodziło za robactwo do wytępienia. Słyszał, że Azjaci mieli dość dziwny gust, gdy w grę wchodziło jedzenie i wydawało się, że kierowali się świadomością, by nic się nie zmarnowało.
Nie narzekał jednak, gdy dwie porcje kalmarów wylądowały w jego ręce. Owoce morza nigdy go nie odrzucały, nawet jeśli nie każdy szarpnąłby się na spróbowanie ich ani nie każdy był ich fanem. Uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z faktu, że już z samego początku dostał więcej niż się spodziewał, a kiedy jego ciemne tęczówki przemknęły po stoisku, przy którym się zatrzymali, już wiedział, że kalmary nie będą ostatnią rzeczą, której spróbuje.
― Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie spotkam ani jej, ani innej Chinki, której wydaje się, że wie co jest najlepsze dla jej dziecka. Czy one zawsze są takie nadgorliwe? ― spytał, zakładając, że Black wiedział dużo więcej o kulturze tego kraju. Hayden zdawał sobie sprawę, że nie należało pakować ludzi do jednego wora, jednak prawda była taka, że nierzadko zdarzało się, że kultura kraju miała ogromny wpływ na jednostkę – może w tym przypadku właśnie tak było.
Zacisnął zęby na jednym z kalmarów i odgryzł kawałek. Chociaż z początku spodziewał się nieprzyjemnej i gumowatej konsystencji, ku jego zaskoczeniu przysmak okazał się całkiem smaczny. Nie tracił czasu na delektowanie się i dość szybko pozbył się pierwszego z nich.
„Chcesz spróbować pająka?”
Już przysuwał kolejny patyczek do ust i zupełnie niespodziewanie zatrzymał się, zerkając ku ladzie z wystawionym towarem. Sporych rozmiarów pająki nadziane na grube wykałaczki, prezentowały się mało apetycznie. Gdyby tuż obok nich nie zauważył normalniejszych potraw, pomyślałby, że ktoś pomylił Chiński Nowy Rok z Halloween (a trzeba przyznać, że byłaby to ciekawa i bardzo realistyczna ozdoba stołu).
― Słyszałem o wielu durnych zakładach nastolatków. Zazwyczaj za zjedzenie pająka proponowano jakieś dwadzieścia dolców. To nieco dziwne, gdy role odwracają się i nagle przychodzi ci zapłacić za ususzonego i przyprawionego stawonoga, który mimo wszelkich starań nadal wygląda paskudnie. ― Przechylił głowę na bok, ściągając nieznacznie brwi w zastanowieniu. Dopiero dalsza część historii ściągnęła jego uwagę z powrotem na Mercury'ego. ― Więc tłuste jedzenie jest obrzydliwe, ale robale są w porządku? Nie mogę uwierzyć, że cię całowałem ― rzucił kąśliwie i zaczepnie szturchnął go łokciem w bok. Nie zamierzał jednak zawieść jego oczekiwań, a sam nie byłby sobą, gdyby przynajmniej nie spróbował. ― Dawaj. Kto nie chciałby opowiedzieć znajomym, że zjadł tarantulę?
Błysnął zębami w szerszym uśmiechu i poprawił reklamówkę z lampionami, przesuwając jej uchwyt na nadgarstek, jakby szykował się na to, że zaraz przyjdzie mu dźwigać więcej rzeczy.
― Poza tym ― przeniósł wzrok na sprzedawczynię ― wezmę jeszcze krewetki, małże, których nigdy nie jadłem. Ta ośmiornica też wygląda całkiem nieźle.
Wskazał kolejno wszystkie rzeczy. Nikt nie powiedział, że zabranie go tu będzie proste.
― Idzie mi tak beznadziejnie, że musiałeś wspomóc się talizmanem? ― spytał, jednak w jego głosie nie dało się słyszeć wyrzutu ani tego, że czuł się w jakiś sposób urażony. To były tylko i wyłącznie jego słowa i nie oczekiwał, że Mercury mu na nie odpowie – zresztą, gdyby faktycznie robił coś nie tak, najpewniej powinien dojść do tego sam, a nie zostać nakierowany przez niezadowolonego chłopaka.
„Mhm. Pająki, skorpiony, węże...”
― To nie brzmi jak materiał na dobry obiad. No, przynajmniej nie wszystko ― uznał i zresztą nikogo nie dziwiło, że ktoś z tych stron raczej nie widział potencjalnego jedzenia w czymś, co uchodziło za robactwo do wytępienia. Słyszał, że Azjaci mieli dość dziwny gust, gdy w grę wchodziło jedzenie i wydawało się, że kierowali się świadomością, by nic się nie zmarnowało.
Nie narzekał jednak, gdy dwie porcje kalmarów wylądowały w jego ręce. Owoce morza nigdy go nie odrzucały, nawet jeśli nie każdy szarpnąłby się na spróbowanie ich ani nie każdy był ich fanem. Uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z faktu, że już z samego początku dostał więcej niż się spodziewał, a kiedy jego ciemne tęczówki przemknęły po stoisku, przy którym się zatrzymali, już wiedział, że kalmary nie będą ostatnią rzeczą, której spróbuje.
― Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie spotkam ani jej, ani innej Chinki, której wydaje się, że wie co jest najlepsze dla jej dziecka. Czy one zawsze są takie nadgorliwe? ― spytał, zakładając, że Black wiedział dużo więcej o kulturze tego kraju. Hayden zdawał sobie sprawę, że nie należało pakować ludzi do jednego wora, jednak prawda była taka, że nierzadko zdarzało się, że kultura kraju miała ogromny wpływ na jednostkę – może w tym przypadku właśnie tak było.
Zacisnął zęby na jednym z kalmarów i odgryzł kawałek. Chociaż z początku spodziewał się nieprzyjemnej i gumowatej konsystencji, ku jego zaskoczeniu przysmak okazał się całkiem smaczny. Nie tracił czasu na delektowanie się i dość szybko pozbył się pierwszego z nich.
„Chcesz spróbować pająka?”
Już przysuwał kolejny patyczek do ust i zupełnie niespodziewanie zatrzymał się, zerkając ku ladzie z wystawionym towarem. Sporych rozmiarów pająki nadziane na grube wykałaczki, prezentowały się mało apetycznie. Gdyby tuż obok nich nie zauważył normalniejszych potraw, pomyślałby, że ktoś pomylił Chiński Nowy Rok z Halloween (a trzeba przyznać, że byłaby to ciekawa i bardzo realistyczna ozdoba stołu).
― Słyszałem o wielu durnych zakładach nastolatków. Zazwyczaj za zjedzenie pająka proponowano jakieś dwadzieścia dolców. To nieco dziwne, gdy role odwracają się i nagle przychodzi ci zapłacić za ususzonego i przyprawionego stawonoga, który mimo wszelkich starań nadal wygląda paskudnie. ― Przechylił głowę na bok, ściągając nieznacznie brwi w zastanowieniu. Dopiero dalsza część historii ściągnęła jego uwagę z powrotem na Mercury'ego. ― Więc tłuste jedzenie jest obrzydliwe, ale robale są w porządku? Nie mogę uwierzyć, że cię całowałem ― rzucił kąśliwie i zaczepnie szturchnął go łokciem w bok. Nie zamierzał jednak zawieść jego oczekiwań, a sam nie byłby sobą, gdyby przynajmniej nie spróbował. ― Dawaj. Kto nie chciałby opowiedzieć znajomym, że zjadł tarantulę?
Błysnął zębami w szerszym uśmiechu i poprawił reklamówkę z lampionami, przesuwając jej uchwyt na nadgarstek, jakby szykował się na to, że zaraz przyjdzie mu dźwigać więcej rzeczy.
― Poza tym ― przeniósł wzrok na sprzedawczynię ― wezmę jeszcze krewetki, małże, których nigdy nie jadłem. Ta ośmiornica też wygląda całkiem nieźle.
Wskazał kolejno wszystkie rzeczy. Nikt nie powiedział, że zabranie go tu będzie proste.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Pią Mar 09, 2018 2:10 am
Pią Mar 09, 2018 2:10 am
Przewrócił oczami na jego słowa, obracając głowę w jego stronę tylko w jednym celu. Dwukolorowe tęczówki dość jasno przekazywały co właśnie w tym momencie odczuwał. Politowanie, nuta rozbawienia i szczypta rezygnacji wymieszały się ze sobą idealnie, podając tym samym Haydenowi mieszankę nie do zignorowania.
— 진짜 바보다. Sam sobie odpowiedz na to pytanie — nawet jeśli próbował powstrzymać się przed wciśnięciem koreańskiego zwrotu, zwyczajnie poległ w bitwie z samym sobą. To krótkie zdanie pasowało tu w tym momencie zbyt dobrze. Nie wyglądało też na to, by szczególnie przejmował się faktem iż Alan raczej nie miał podzielić jego entuzjazmu wobec języka koreańskiego i odpowiedzieć równie zabawnym przytykiem. Rzecz jasna tak długo, jak po prostu nie założy że ten go obraża i nie odpowie na wzór dzieci z gimnazjum z pełnią ambicji: chyba ty.
"Słyszałem o wielu durnych zakładach nastolatków (...)"
— Kocia karma, psia karma, kora z drzewa, łyżka cynamonu, czego dzieciaki nie jedzą. Niestety takich rarytasów tu nie znajdziesz.
Choć cynamon zapewne gościł na niektórych stoiskach, ale bez wątpienia nie sprzedawali go w aż takich ilościach. Zwłaszcza bez żadnego dodatku.
"Więc tłuste jedzenie jest obrzydliwe, ale robale są w porządku?"
— Czy robale są w porządku? Sam nie wiem, mrówki były niesamowicie smaczne, szarańcza nie zapadła mi aż tak w pamięć. W przypadku pająków zawsze zabijam własną ciekawość, gdy patrzę na te obrzydliwe usmażone nóżki. A jeśli jeszcze wcześniej się poruszają, gdy nadziewają je na patyk... sam nie jestem pewien czy bardziej odrzuca mnie fakt, że miałbym to zaraz zjeść, czy też okrucieństwo wobec zwierząt. Wyobraź sobie, że najpierw przebijają ci brzuch — uderzył nieco mocniej dłonią w brzuch Alana, zatrzymując go w miejscu — a potem smażą i pożerają, hm?
Wymruczał mu do ucha, przesuwając językiem po jego szczęce, zostawiając tym samym po sobie wilgotny ślad. Kompletnie ignorując przechodzących obok ludzi, objął go rękami w pasie i przysunął się bliżej, jednocześnie przyciagając go do siebie. Z początku jego wargi jedynie lekko musnęły usta blondyna. Przygryzł go delikatnie zębami, nim bezczelnie wprosił się językiem do środka, momentalnie pogłębiając pocałunek. W końcu jakby nie patrzeć tylko kończył to co Paige zaczął dużo wcześniej. Wsunął rękę pod materiał jego ubrań wpuszczając pod nie zimne powietrze, jak i zadrapując jego brzuch zmarzniętą dłonią. Nawet donośne chrząknięcie z boku nie sprawiło że zaprzestał swoich czynności. Przechylił jedynie głowę w bok, by móc posłać wyjątkowo nieprzejęte, bezczelne spojrzenie nachalnemu obserwatorowi. A raczej jak się okazało - obserwatorce, która zaraz zrobiła się cała czerwona i umknęła w tłum ze swoją przyjaciółką, wyrażając dość donośnie swoją krytykę na temat podobnego zachowania.
W końcu zamruczał cicho, odsuwając się nieznacznie w tył, acz nawet wtedy nie darował sobie przesunięcia nosem po jego policzku. Nie zamierzał jednak kontynuować wędrówki, gdy Paige mógł poczuć jak czarnowłosy przysysa się do jego skóry na boku szyi, zaraz przygryzając to samo miejsce zębami.
Przesunął językiem po swojej dolnej wardze.
— Na wszelki wypadek, gdyby jakieś szkodniki za bardzo się interesowały — rzucił luźno unosząc kącik ust w rozbawionym, zawadiackim uśmiechu mającym w sobie jakąś nutę drapieżności, która dość łatwo mogła jednak umknąć brązowookiemu, gdy Mercury odwrócił się na powrót w stronę stoisk.
Zamachał nieznacznie pustym patykiem po przepysznym kalmarze, zaraz wyrzucając go do pobliskiego kosza, gdy Alan poddał się szałowi zakupów.
— Ośmiornica? — oczy Mercury'ego wyraźnie rozbłysły na wspomnienie o mackowatym stworzeniu. Zresztą, fakt że zaraz przykleił się do blondyna od tyłu, opierając głowę na jego ramieniu, by móc wypatrzeć jedną ze swoich ukochanych przystawek, mówił sam za siebie.
— 진짜 바보다. Sam sobie odpowiedz na to pytanie — nawet jeśli próbował powstrzymać się przed wciśnięciem koreańskiego zwrotu, zwyczajnie poległ w bitwie z samym sobą. To krótkie zdanie pasowało tu w tym momencie zbyt dobrze. Nie wyglądało też na to, by szczególnie przejmował się faktem iż Alan raczej nie miał podzielić jego entuzjazmu wobec języka koreańskiego i odpowiedzieć równie zabawnym przytykiem. Rzecz jasna tak długo, jak po prostu nie założy że ten go obraża i nie odpowie na wzór dzieci z gimnazjum z pełnią ambicji: chyba ty.
"Słyszałem o wielu durnych zakładach nastolatków (...)"
— Kocia karma, psia karma, kora z drzewa, łyżka cynamonu, czego dzieciaki nie jedzą. Niestety takich rarytasów tu nie znajdziesz.
Choć cynamon zapewne gościł na niektórych stoiskach, ale bez wątpienia nie sprzedawali go w aż takich ilościach. Zwłaszcza bez żadnego dodatku.
"Więc tłuste jedzenie jest obrzydliwe, ale robale są w porządku?"
— Czy robale są w porządku? Sam nie wiem, mrówki były niesamowicie smaczne, szarańcza nie zapadła mi aż tak w pamięć. W przypadku pająków zawsze zabijam własną ciekawość, gdy patrzę na te obrzydliwe usmażone nóżki. A jeśli jeszcze wcześniej się poruszają, gdy nadziewają je na patyk... sam nie jestem pewien czy bardziej odrzuca mnie fakt, że miałbym to zaraz zjeść, czy też okrucieństwo wobec zwierząt. Wyobraź sobie, że najpierw przebijają ci brzuch — uderzył nieco mocniej dłonią w brzuch Alana, zatrzymując go w miejscu — a potem smażą i pożerają, hm?
Wymruczał mu do ucha, przesuwając językiem po jego szczęce, zostawiając tym samym po sobie wilgotny ślad. Kompletnie ignorując przechodzących obok ludzi, objął go rękami w pasie i przysunął się bliżej, jednocześnie przyciagając go do siebie. Z początku jego wargi jedynie lekko musnęły usta blondyna. Przygryzł go delikatnie zębami, nim bezczelnie wprosił się językiem do środka, momentalnie pogłębiając pocałunek. W końcu jakby nie patrzeć tylko kończył to co Paige zaczął dużo wcześniej. Wsunął rękę pod materiał jego ubrań wpuszczając pod nie zimne powietrze, jak i zadrapując jego brzuch zmarzniętą dłonią. Nawet donośne chrząknięcie z boku nie sprawiło że zaprzestał swoich czynności. Przechylił jedynie głowę w bok, by móc posłać wyjątkowo nieprzejęte, bezczelne spojrzenie nachalnemu obserwatorowi. A raczej jak się okazało - obserwatorce, która zaraz zrobiła się cała czerwona i umknęła w tłum ze swoją przyjaciółką, wyrażając dość donośnie swoją krytykę na temat podobnego zachowania.
W końcu zamruczał cicho, odsuwając się nieznacznie w tył, acz nawet wtedy nie darował sobie przesunięcia nosem po jego policzku. Nie zamierzał jednak kontynuować wędrówki, gdy Paige mógł poczuć jak czarnowłosy przysysa się do jego skóry na boku szyi, zaraz przygryzając to samo miejsce zębami.
Przesunął językiem po swojej dolnej wardze.
— Na wszelki wypadek, gdyby jakieś szkodniki za bardzo się interesowały — rzucił luźno unosząc kącik ust w rozbawionym, zawadiackim uśmiechu mającym w sobie jakąś nutę drapieżności, która dość łatwo mogła jednak umknąć brązowookiemu, gdy Mercury odwrócił się na powrót w stronę stoisk.
Zamachał nieznacznie pustym patykiem po przepysznym kalmarze, zaraz wyrzucając go do pobliskiego kosza, gdy Alan poddał się szałowi zakupów.
— Ośmiornica? — oczy Mercury'ego wyraźnie rozbłysły na wspomnienie o mackowatym stworzeniu. Zresztą, fakt że zaraz przykleił się do blondyna od tyłu, opierając głowę na jego ramieniu, by móc wypatrzeć jedną ze swoich ukochanych przystawek, mówił sam za siebie.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Pon Mar 12, 2018 1:25 pm
Pon Mar 12, 2018 1:25 pm
― Mhm, mhm. Mów mi brzydko, Black ― rzucił kąśliwie, bez wyraźnego przejęcia podejmując się starcia ze spojrzeniem czarnowłosego. Było raczej oczywistym, że Paige nie poradzi sobie z koreańskim, przez co używanie go w jego towarzystwie było po prostu nieczystą zagrywką, na którą mógł odpowiedzieć jedynie równie złośliwym wymierzeniem mu niegroźnego ciosu łokciem w żebra.
Czy był to ten moment, w którym powinien zacząć myśleć o zapoznaniu się z kolejnym językiem w swoim życiu? Podobno nigdy nie było na to za późno.
― Gdyby się uprzeć, korę drzewa dorwiesz nawet za darmo ― odparł, wskazując otwartą dłonią na jakieś pobliskie drzewo. Jedno z wielu zresztą. Nie sądził jednak, by chropowata część pnia zawierała w sobie jakiekolwiek powalające walory smakowe, a oni sami mieli za sobą wiek próbowania dziwnych rzeczy za pieniądze. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać.
„Wyobraź sobie, że najpierw przebijają ci brzuch (...)”
Czując pięść na swoim brzuchu, mimowolnie zatrzymał się opuszczając wzrok na dłoń Blacka. Cios został zamortyzowany nie tylko przez warstwy ubrania, ale i nieprzesadzoną tkankę mięśniową, choć nadal był na tyle wyczuwalny, że jasnowłosy nie miał wątpliwości co do tego, że brunet nie poskąpił siły włożonej w ten cios. Trudno było mieć mu to za złe, gdy kolejny gest wydobył z jego ust słyszalny pomruk zadowolenia. Teraz był w stanie słuchać go z jeszcze większą uwagą, choć – jak szybko się okazało – Cullinan nie miał do powiedzenia już nic więcej na temat okrucieństwa, z jakim traktowano nieszczęsne pająki. Hayden z kolei tylko na tym skorzystał, gdy kompletnie niezgorszony obrazami, które próbował podsunąć mu Merc, rozchylił posłusznie usta, zaraz trącając zaczepnie jego język swoim. Ułożywszy jedną z dłoni na jego plecach, dał jasny sygnał tego, że znacznie bardziej nie w smak byłoby mu przerwanie pocałunku za wcześnie. Chociaż jego usta były w tym momencie zajęte ustami Blacka, ciężko było pohamować cisnący się na nie uśmiech, gdy do jego uszu dotarło niezadowolone chrząknięcie. Uznał to za jawną prowokację i od razu wyczuł, że nie był jedynym, który włożył w ten gest więcej zachłanności.
Zęby blondyna odruchowo zacisnęły się na dolnej wardze czarnowłosego. Trudno było nie wyczuć momentu, w którym ten postanowił się odsunąć, a nie mógł darować sobie zaczepnego pociągnięcia, który szedł w parze ze znanym mu doskonale łobuzerskim wyrazem na jego twarzy.
― Jeśli tak wygląda ich śmierć, to raczej nie miałbym nic przeciwko ― stwierdził, przechylając nieznacznie głowę na bok, ułatwiając chłopakowi dostęp do jego szyi. Zdążył już przyzwyczaić się do wszelkich śladów, które pozostawiał po sobie Mercury – zresztą on sam ni kończył lepiej. ― Wydaje mi się, że pająk w ustach skutecznie odstraszy wszelkie szkodniki. Nie żebym narzekał ― stwierdził, ostentacyjnie odgryzając kawałek jeszcze niedojedzonego kalmara. Wyglądało na to, że wyzwanie zostało już w pełni zaakceptowane.
„Ośmiornica?”
Zerknął z ukosa w bok i poklepał go dłonią po jednym z przedramion.
― W takim razie cztery razy ośmiornica. Prosiłbym o zapakowanie wszystkiego ― dodał po chwili. Takie okazje nie zdarzały się za często, więc nie widział problemu w tym, by szarpnąć się na nieco większe wydatki. ― I jedna tarantula na miejscu. Mam nadzieję, że mnie nie zabije.
― Oh, nie, nie ― staruszka za ladą machnęła ręką wyraźnie rozbawiona. ― To jeden z naszych lepszych przysmaków, chociaż przyznam, że reakcje na niego są różne. Proszę wybrać.
― Na dobry początek spróbujemy jakiejś mniejszej ― stwierdził, wyciągając rękę po jeden z patyczków, na który nabito usmażonego stawonoga. Uniósł go na wysokość twarzy i okręcił dookoła, przyglądając mu się z przymrużonymi oczami, zanim dokładnie ten sam pająk znalazł się bliżej twarzy czarnowłosego. ― Spójrz jak się uśmiecha. Czy ona nie jest urocza? ― zarechotał mimowolnie pod nosem. ― Próbujesz pierwszy?
Czy był to ten moment, w którym powinien zacząć myśleć o zapoznaniu się z kolejnym językiem w swoim życiu? Podobno nigdy nie było na to za późno.
― Gdyby się uprzeć, korę drzewa dorwiesz nawet za darmo ― odparł, wskazując otwartą dłonią na jakieś pobliskie drzewo. Jedno z wielu zresztą. Nie sądził jednak, by chropowata część pnia zawierała w sobie jakiekolwiek powalające walory smakowe, a oni sami mieli za sobą wiek próbowania dziwnych rzeczy za pieniądze. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać.
„Wyobraź sobie, że najpierw przebijają ci brzuch (...)”
Czując pięść na swoim brzuchu, mimowolnie zatrzymał się opuszczając wzrok na dłoń Blacka. Cios został zamortyzowany nie tylko przez warstwy ubrania, ale i nieprzesadzoną tkankę mięśniową, choć nadal był na tyle wyczuwalny, że jasnowłosy nie miał wątpliwości co do tego, że brunet nie poskąpił siły włożonej w ten cios. Trudno było mieć mu to za złe, gdy kolejny gest wydobył z jego ust słyszalny pomruk zadowolenia. Teraz był w stanie słuchać go z jeszcze większą uwagą, choć – jak szybko się okazało – Cullinan nie miał do powiedzenia już nic więcej na temat okrucieństwa, z jakim traktowano nieszczęsne pająki. Hayden z kolei tylko na tym skorzystał, gdy kompletnie niezgorszony obrazami, które próbował podsunąć mu Merc, rozchylił posłusznie usta, zaraz trącając zaczepnie jego język swoim. Ułożywszy jedną z dłoni na jego plecach, dał jasny sygnał tego, że znacznie bardziej nie w smak byłoby mu przerwanie pocałunku za wcześnie. Chociaż jego usta były w tym momencie zajęte ustami Blacka, ciężko było pohamować cisnący się na nie uśmiech, gdy do jego uszu dotarło niezadowolone chrząknięcie. Uznał to za jawną prowokację i od razu wyczuł, że nie był jedynym, który włożył w ten gest więcej zachłanności.
Zęby blondyna odruchowo zacisnęły się na dolnej wardze czarnowłosego. Trudno było nie wyczuć momentu, w którym ten postanowił się odsunąć, a nie mógł darować sobie zaczepnego pociągnięcia, który szedł w parze ze znanym mu doskonale łobuzerskim wyrazem na jego twarzy.
― Jeśli tak wygląda ich śmierć, to raczej nie miałbym nic przeciwko ― stwierdził, przechylając nieznacznie głowę na bok, ułatwiając chłopakowi dostęp do jego szyi. Zdążył już przyzwyczaić się do wszelkich śladów, które pozostawiał po sobie Mercury – zresztą on sam ni kończył lepiej. ― Wydaje mi się, że pająk w ustach skutecznie odstraszy wszelkie szkodniki. Nie żebym narzekał ― stwierdził, ostentacyjnie odgryzając kawałek jeszcze niedojedzonego kalmara. Wyglądało na to, że wyzwanie zostało już w pełni zaakceptowane.
„Ośmiornica?”
Zerknął z ukosa w bok i poklepał go dłonią po jednym z przedramion.
― W takim razie cztery razy ośmiornica. Prosiłbym o zapakowanie wszystkiego ― dodał po chwili. Takie okazje nie zdarzały się za często, więc nie widział problemu w tym, by szarpnąć się na nieco większe wydatki. ― I jedna tarantula na miejscu. Mam nadzieję, że mnie nie zabije.
― Oh, nie, nie ― staruszka za ladą machnęła ręką wyraźnie rozbawiona. ― To jeden z naszych lepszych przysmaków, chociaż przyznam, że reakcje na niego są różne. Proszę wybrać.
― Na dobry początek spróbujemy jakiejś mniejszej ― stwierdził, wyciągając rękę po jeden z patyczków, na który nabito usmażonego stawonoga. Uniósł go na wysokość twarzy i okręcił dookoła, przyglądając mu się z przymrużonymi oczami, zanim dokładnie ten sam pająk znalazł się bliżej twarzy czarnowłosego. ― Spójrz jak się uśmiecha. Czy ona nie jest urocza? ― zarechotał mimowolnie pod nosem. ― Próbujesz pierwszy?
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Pon Mar 12, 2018 7:57 pm
Pon Mar 12, 2018 7:57 pm
"Mhm, mhm. Mów mi brzydko, Black."
— Poszłem, włancznik, wziąść, tu pisze... 그걸 좋아하지, 그렇지? — złośliwy uśmiech błyskawicznie dopełnił jego słów, parskając z rozbawieniem gdy łokieć trafił w jego żebra. Nie było najmniejszych wątpliwości że gdyby Alan rzeczywiście wyraził chęć nauczenia się koreańskiego, Mercury poświęcił by mu całe mnóstwo czasu jako korepetytor.
— Jasne. Doskonała podczas survivalu. Gdy wylądujesz w lesie na drugim końcu świata nie wiedząc kiedy nadejdzie pomoc, pamiętaj że polowanie na zwierzęta jest mocno passé. Lepiej wcinać korę z drzewa i rosnącą wokół trawę. A nuż trafi ci się żywica, idealna imitacja miodu — pokiwał poważnie głową. Rzecz jasna żywica jedynie przypominała miód barwą i konsystencją. W praktyce była obrzydliwie wręcz gorzka. Nie żeby próbował, haha.
Ha.
Alan odpowiadał na jego zagrywki w sposób tak naturalny, że zdawało się jakby obaj ustalili to wszystko pomiędzy sobą dużo wcześniej. Niczym para wyjątkowo dobrze zgranych, profesjonalnych aktorów mających na celu drobne rozdrażnienie publiki. Wyczuł uśmiech na jego ustach, nie potraktował go jednak w formie sygnału nakazującego mu zaprzestanie rozgrywki. W końcu wcale, a wcale nie miał na to ochoty. Nawet jeśli dzisiejszy dzień mieli spędzić głównie na festiwalu, miał nadzieję że Paige nie zamierzał zmyć się do domu gdy tylko wybije północ.
Drobne mrowienie w dolnej wardze czarnowłosego było na tyle znajome, by nie zwrócił na nie większej uwagi. Już dawno zauważył że jej przygryzanie było jedną z podstawowych form rozrywki brązowookiego. Jedynie przesunął po niej językiem, być może bardziej odruchowo niż w faktycznie zaplanowanym geście.
— Wolałbym jednak, byś tak prędko nie umierał — wymruczał w jego skórę, zaraz wyginając kącik ust w uśmiechu gdy usłyszał żart na temat pająka. Rzeczywiście nadziany na patyk stawonóg raczej nie przyciągał zachwyconego wzroku kobiet.
— Racja. W takim razie mam nadzieję, że jesteś przygotowany na tymczasowy celibat po spożyciu tego jakże smacznego stawonoga, bo obaj dostaniemy tymczasowego bana na całowanie — powiedział znad jego ramienia, dmuchając ciepłym powietrzem w jego ucho.
"Cztery razy ośmiornica."
Gdyby miał ogon, właśnie machałby nim namiętnie na wszystkie strony, niczym najszczęśliwszy z czworonogów. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wcisnął się nieco mocniej w plecy blondyna, nieznacznie się o niego ocierając, gdy przestąpił z nogi na nogę.
— Kanadyjczycy nie są przyzwyczajeni do spożywania stawonogów i innych owadów — zgodził się z kobietą, nie odrywając wzroku od smażonego pająka. Sam łapał się na tym, że im dłużej na niego patrzył, tym mniejszą miał ochotę by faktycznie go zjeść. Całe szczęście dzięki temu że miał obok Paige'a, męska duma zrobiła swoje. Raz dane słowo że go zje - jak i fakt że sam naciągnął Alana na kupienie tarantuli - pozostawało święte i musiał go dopełnić.
Całe szczęście, że wybrał mniejszą.
— Uśmiecha? Doprawdy? W którym miejscu? — zapytał bez większego przekonania w odpowiedzi na śmiech blondyna. Niezależnie od ttego jak długo się jej przyglądał, była daleka od faktycznego uśmiechu.
— Wygląda jak smażone dredy — wymamrotał zaraz sięgając w stronę patyczka. Jego ręka drgnęła nieznacznie, gdy przez ułamek sekundy wyraźnie się zawahał. W końcu zacisnął palce na jednej z nóg, która wcale nie chciała tak łatwo odpuścić. Musiał przytrzymać resztę, by oderwać ją tuż przed wsunięciem do ust i ogryzieniem dookoła.
Przeżuwał mięso przez dłuższą chwilę, nie mogąc się zdecydować czy faktycznie mu smakuje czy też nie. Nawet przełknięcie niewiele dało, gdy spojrzał na resztę nogi. Cóż, nie była tragiczna. Wrócił do jej jedzenia, przez chwilę kompletnie zapominając o towarzystwie Alana. Był zbyt skupiony na tym całkowicie nowym doznaniu, którego nie potrafił nijak sklasyfikować.
— Poszłem, włancznik, wziąść, tu pisze... 그걸 좋아하지, 그렇지? — złośliwy uśmiech błyskawicznie dopełnił jego słów, parskając z rozbawieniem gdy łokieć trafił w jego żebra. Nie było najmniejszych wątpliwości że gdyby Alan rzeczywiście wyraził chęć nauczenia się koreańskiego, Mercury poświęcił by mu całe mnóstwo czasu jako korepetytor.
— Jasne. Doskonała podczas survivalu. Gdy wylądujesz w lesie na drugim końcu świata nie wiedząc kiedy nadejdzie pomoc, pamiętaj że polowanie na zwierzęta jest mocno passé. Lepiej wcinać korę z drzewa i rosnącą wokół trawę. A nuż trafi ci się żywica, idealna imitacja miodu — pokiwał poważnie głową. Rzecz jasna żywica jedynie przypominała miód barwą i konsystencją. W praktyce była obrzydliwie wręcz gorzka. Nie żeby próbował, haha.
Ha.
Alan odpowiadał na jego zagrywki w sposób tak naturalny, że zdawało się jakby obaj ustalili to wszystko pomiędzy sobą dużo wcześniej. Niczym para wyjątkowo dobrze zgranych, profesjonalnych aktorów mających na celu drobne rozdrażnienie publiki. Wyczuł uśmiech na jego ustach, nie potraktował go jednak w formie sygnału nakazującego mu zaprzestanie rozgrywki. W końcu wcale, a wcale nie miał na to ochoty. Nawet jeśli dzisiejszy dzień mieli spędzić głównie na festiwalu, miał nadzieję że Paige nie zamierzał zmyć się do domu gdy tylko wybije północ.
Drobne mrowienie w dolnej wardze czarnowłosego było na tyle znajome, by nie zwrócił na nie większej uwagi. Już dawno zauważył że jej przygryzanie było jedną z podstawowych form rozrywki brązowookiego. Jedynie przesunął po niej językiem, być może bardziej odruchowo niż w faktycznie zaplanowanym geście.
— Wolałbym jednak, byś tak prędko nie umierał — wymruczał w jego skórę, zaraz wyginając kącik ust w uśmiechu gdy usłyszał żart na temat pająka. Rzeczywiście nadziany na patyk stawonóg raczej nie przyciągał zachwyconego wzroku kobiet.
— Racja. W takim razie mam nadzieję, że jesteś przygotowany na tymczasowy celibat po spożyciu tego jakże smacznego stawonoga, bo obaj dostaniemy tymczasowego bana na całowanie — powiedział znad jego ramienia, dmuchając ciepłym powietrzem w jego ucho.
"Cztery razy ośmiornica."
Gdyby miał ogon, właśnie machałby nim namiętnie na wszystkie strony, niczym najszczęśliwszy z czworonogów. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że wcisnął się nieco mocniej w plecy blondyna, nieznacznie się o niego ocierając, gdy przestąpił z nogi na nogę.
— Kanadyjczycy nie są przyzwyczajeni do spożywania stawonogów i innych owadów — zgodził się z kobietą, nie odrywając wzroku od smażonego pająka. Sam łapał się na tym, że im dłużej na niego patrzył, tym mniejszą miał ochotę by faktycznie go zjeść. Całe szczęście dzięki temu że miał obok Paige'a, męska duma zrobiła swoje. Raz dane słowo że go zje - jak i fakt że sam naciągnął Alana na kupienie tarantuli - pozostawało święte i musiał go dopełnić.
Całe szczęście, że wybrał mniejszą.
— Uśmiecha? Doprawdy? W którym miejscu? — zapytał bez większego przekonania w odpowiedzi na śmiech blondyna. Niezależnie od ttego jak długo się jej przyglądał, była daleka od faktycznego uśmiechu.
— Wygląda jak smażone dredy — wymamrotał zaraz sięgając w stronę patyczka. Jego ręka drgnęła nieznacznie, gdy przez ułamek sekundy wyraźnie się zawahał. W końcu zacisnął palce na jednej z nóg, która wcale nie chciała tak łatwo odpuścić. Musiał przytrzymać resztę, by oderwać ją tuż przed wsunięciem do ust i ogryzieniem dookoła.
Przeżuwał mięso przez dłuższą chwilę, nie mogąc się zdecydować czy faktycznie mu smakuje czy też nie. Nawet przełknięcie niewiele dało, gdy spojrzał na resztę nogi. Cóż, nie była tragiczna. Wrócił do jej jedzenia, przez chwilę kompletnie zapominając o towarzystwie Alana. Był zbyt skupiony na tym całkowicie nowym doznaniu, którego nie potrafił nijak sklasyfikować.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Wto Mar 13, 2018 11:45 am
Wto Mar 13, 2018 11:45 am
― Mmm. Kto cię nauczył takich brzydkich słów, książę? ― odparł, doskonale wczuwając się w swoją rolę w tej sytuacji. Nawet dodatkowe wplecenie języka koreańskiego w wypowiedź nie było już tak rażące, jak wcześniej. Kiedyś i tak musiał zaakceptować ten aspekt natury czarnowłosego, więc dobrze, że przyszło mu to z tak dużą łatwością. ― Może nauczysz mnie podstawowych zwrotów, żebym przynajmniej miał pewność, że żaden inny Koreańczyk nie postanowi mnie obrazić? ― spytał, przechylając głowę na bok. Zupełnie jakby czytał mu w myślach, choć w gruncie rzeczy nie przemawiało przez niego nic innego, jak tylko własna inicjatywa.
Ale czy rzeczywiście opłacało się poświęcać dodatkowy czas na naukę, gdy niedawno opuściło się szkołę i zajęło własnymi sprawami?
― Mam nadzieję, że nigdy nie wyląduję w miejscu, w którym będę musiał przejść na weganizm. Dzisiaj wege, jutro homo ― stwierdził całkowicie poważnie, choć w ciemnych tęczówkach i tak zamajaczyło wyraźne rozbawienie, które na domiar złego idealnie przypasowało do późniejszego pocałunku.
Na ratunek było już za późno.
― Na razie nigdzie się nie wybieram. ― Korzystając z okazji, że czarnowłosy jeszcze się nie odsunął, dmuchnął rozgrzanym powietrzem w miękkie kosmyki jego włosów w znanej już sobie zaczepce, zaraz po tym odchylił nieznacznie głowę, unosząc przy tym brew i przyglądając się Blackowi tak, jakby liczył, że właśnie żartował. ― Hej, hej. Skoro oboje próbujemy, nie ma potrzeby, by urządzać jakiś durny celibat. W końcu nie będę miał w ustach czegoś, czego ty nie będziesz miał.
Wyglądało na to, że wcześniejszy pocałunek nie wystarczył mu na długo.
― Staram się znaleźć pozytywy, nie utrudniaj mi tego. Musiałem wymyślić cokolwiek, żeby przekonać samego siebie, że jednak chcę to zjeść, a znasz mnie – nigdy nie odmawiam jedzenia. ― Wzruszył barkami, nawet jeśli sam nie wierzył, by uśmiechająca się do niego tarantula miała okazać się jakkolwiek zachęcająca. Czy to nie byłoby jeszcze bardziej odrażające?
„Wygląda jak smażone dredy.”
― Nawet mi nie mów. Mam nadzieję, że nie trafię na choćby pojedynczy włosek. ― Ściągnął nieznacznie brwi, uważniej przyglądając się smakołykowi. Wreszcie odruchowo zacisnął palce mocniej na grubej wykałaczce, chcąc ułatwić Mercury'emu zadanie. Widok wyłamywanego odnóża nie wzbudzał pozytywnych doznań, ale mimo tego przyglądał się chłopakowi z wyraźnym zainteresowaniem, nawet jeśli brało się ono z tego, że aktualnie przypominał kogoś, kto czekał na moment, w którym zostanie świadkiem spożycia śmiertelnej trucizny. Nadal nie był przekonany co do zjadliwości tarantuli, chociaż gdyby nie ona, nikt nie miałby prawa sprzedawać podobnych rarytasów na festiwalowym stoisku.
Gdy jego wzrok na nowo spoczął na pająku, uznał, że przyszedł najwyższy czas, by i on wziął pierwszego gryza. Paige raz jeszcze okręcił przekąskę dookoła, jakby szukał odpowiedniego miejsca, jednak zamiast bawić się w siłowanie z odrywaniem odnóża, przysunął czarne ciałko do ust i chwycił za jedno z nich, odseparowując od reszty. Koniec upiornie wygiętej nogi przez krótką chwilę wystawał spomiędzy jego warg, zanim całkowicie zniknął z w jego ustach. Pierwszym, co poczuł na języku, był smak słonych przypraw, który – gdy wreszcie zabrał się za przeżuwanie – został przełamany czymś na wzór słodyczy. Chociaż sama konsystencja nie należała do najprzyjemniejszych, gdy pochłaniało się niegdyś żywe stworzenie z przekonaniem, że dokładnie w tej samej formie biegało po jakiejś dzikiej dżungli, nie mógł powiedzieć, że smakowało równie obrzydliwie co wyglądało.
― Sam nie wiem, co jest gorsze. Fakt, że właśnie przełknąłem jakąś część pająka czy może to, że nawet mi zasmakował...
Jak mówiono, nie należało jednak chwalić dnia przed zachodem słońca. Odnóża nie były jedyną częścią. Pajęcza głowa wciąż rzekomo uśmiechała się do nich z patyka, a odwłok... nadal pozostawał mało zachęcający.
Ale czy rzeczywiście opłacało się poświęcać dodatkowy czas na naukę, gdy niedawno opuściło się szkołę i zajęło własnymi sprawami?
― Mam nadzieję, że nigdy nie wyląduję w miejscu, w którym będę musiał przejść na weganizm. Dzisiaj wege, jutro homo ― stwierdził całkowicie poważnie, choć w ciemnych tęczówkach i tak zamajaczyło wyraźne rozbawienie, które na domiar złego idealnie przypasowało do późniejszego pocałunku.
Na ratunek było już za późno.
― Na razie nigdzie się nie wybieram. ― Korzystając z okazji, że czarnowłosy jeszcze się nie odsunął, dmuchnął rozgrzanym powietrzem w miękkie kosmyki jego włosów w znanej już sobie zaczepce, zaraz po tym odchylił nieznacznie głowę, unosząc przy tym brew i przyglądając się Blackowi tak, jakby liczył, że właśnie żartował. ― Hej, hej. Skoro oboje próbujemy, nie ma potrzeby, by urządzać jakiś durny celibat. W końcu nie będę miał w ustach czegoś, czego ty nie będziesz miał.
Wyglądało na to, że wcześniejszy pocałunek nie wystarczył mu na długo.
― Staram się znaleźć pozytywy, nie utrudniaj mi tego. Musiałem wymyślić cokolwiek, żeby przekonać samego siebie, że jednak chcę to zjeść, a znasz mnie – nigdy nie odmawiam jedzenia. ― Wzruszył barkami, nawet jeśli sam nie wierzył, by uśmiechająca się do niego tarantula miała okazać się jakkolwiek zachęcająca. Czy to nie byłoby jeszcze bardziej odrażające?
„Wygląda jak smażone dredy.”
― Nawet mi nie mów. Mam nadzieję, że nie trafię na choćby pojedynczy włosek. ― Ściągnął nieznacznie brwi, uważniej przyglądając się smakołykowi. Wreszcie odruchowo zacisnął palce mocniej na grubej wykałaczce, chcąc ułatwić Mercury'emu zadanie. Widok wyłamywanego odnóża nie wzbudzał pozytywnych doznań, ale mimo tego przyglądał się chłopakowi z wyraźnym zainteresowaniem, nawet jeśli brało się ono z tego, że aktualnie przypominał kogoś, kto czekał na moment, w którym zostanie świadkiem spożycia śmiertelnej trucizny. Nadal nie był przekonany co do zjadliwości tarantuli, chociaż gdyby nie ona, nikt nie miałby prawa sprzedawać podobnych rarytasów na festiwalowym stoisku.
Gdy jego wzrok na nowo spoczął na pająku, uznał, że przyszedł najwyższy czas, by i on wziął pierwszego gryza. Paige raz jeszcze okręcił przekąskę dookoła, jakby szukał odpowiedniego miejsca, jednak zamiast bawić się w siłowanie z odrywaniem odnóża, przysunął czarne ciałko do ust i chwycił za jedno z nich, odseparowując od reszty. Koniec upiornie wygiętej nogi przez krótką chwilę wystawał spomiędzy jego warg, zanim całkowicie zniknął z w jego ustach. Pierwszym, co poczuł na języku, był smak słonych przypraw, który – gdy wreszcie zabrał się za przeżuwanie – został przełamany czymś na wzór słodyczy. Chociaż sama konsystencja nie należała do najprzyjemniejszych, gdy pochłaniało się niegdyś żywe stworzenie z przekonaniem, że dokładnie w tej samej formie biegało po jakiejś dzikiej dżungli, nie mógł powiedzieć, że smakowało równie obrzydliwie co wyglądało.
― Sam nie wiem, co jest gorsze. Fakt, że właśnie przełknąłem jakąś część pająka czy może to, że nawet mi zasmakował...
Jak mówiono, nie należało jednak chwalić dnia przed zachodem słońca. Odnóża nie były jedyną częścią. Pajęcza głowa wciąż rzekomo uśmiechała się do nich z patyka, a odwłok... nadal pozostawał mało zachęcający.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Sro Mar 14, 2018 2:28 am
Sro Mar 14, 2018 2:28 am
"Kto cię nauczył takich brzydkich słów, książę?"
Złośliwy zawadiacki uśmiech wykrzywił jego usta w nieznacznym uśmiechu, gdy tylko do jego uszu dotarły słowa blondyna.
— Na pewno nie rodzina — acz nawet te cztery najprostsze słowa wystarczyły, by w jego umyśle faktycznie pojawiło się wyobrażenie macochy, siedzącej obok niego z książką i uczącej się wszystkich koreańskich zwrotów. Całe szczęście kobieta nigdy nie opanowała jego rodzimego języka i zapewne nigdy nie miała. Sama jego wymowa sprawiała, że niejednokrotnie warczała by w ich domu używali angielskiego (lub francuskiego, o zgrozo!), jak na kanadyjską rodzinę przystało. Rzecz jasna robiła to wyłącznie pod nieobecność ich ojca, który gdyby tylko wiedział o jej zachowaniu, zafundowałby jej kilkugodzinny wykład na temat tolerancji i bezczelności.
Bliźnięta nigdy nie sprawiały jednak kłopotów. Koreańskiego używali głównie w formie komunikacji pomiędzy sobą. Stanowił on swego rodzaju szyfr do którego tylko oni mieli dostęp. Było im to niesamowicie na rękę. Liściki wypisane koreańskim alfabetem były praktycznie nie do rozszyfrowania i mogły równie dobrze uchodzić za pracę domową czy inne zadania mające na celu rozwinięcie ich języka.
— Jeśli rzeczywiście chcesz, a nie mówisz tego tylko po to by mi się przypodobać to czemu nie? Chociaż nie, wróć. Uwielbiam gdy próbujesz mi się przypodobać — wymruczał mu wprost do ucha, zaraz śmiejąc się cicho z własnych słów. Rzeczywiście nie miał nic przeciwko nauczaniu blondyna. Nawet jeśli już teraz dopadało go nieznaczne zwątpienie czy będą w stanie usiedzieć w jednym pokoju i po prostu skupić się na leżących przed nimi zeszytach.
Z taką wiedzą nadal chcesz z nim zamieszkać?
Powinienem raczej zapytać - z taką wiedzą nie chcesz z nim zamieszkać?
Hej, jestem tylko częścią twojej podświadomości. Wyłączam się w momentach waszych...
— Kto jest wege ten rucha kolegę. Z tego co wiem, jeszcze nie udało ci się całkowicie do mnie dobrać, więc jesteś bezpieczny. Jeszcze. Jeśli jednak będziesz szedł w zaparte, ja z byciem wege nie mam problemu — zsunął wzrok w dół, dość bezczelnie uświadamiając blondynowi, że wcale nie miał na myśli faktycznej chęci wyzbycia się mięsa. Zabawne, że byli ze sobą od kilku lat, a jednak żadne z nich nadal w pełni nie posunęło się w ich związku do przodu.
Żaden nie chciał odpuścić.
Gdy trafia się na dwóch wyjątkowo upartych samców alfa, dla których dominacja zawsze była absolutną podstawą ich charakteru, ciężko było się spodziewać że któryś z nich zrezygnuje ze swojej godności. Nie to było jednak zadziwiające.
Zadziwiające było to, że nadal ze sobą byli.
O ile łatwiej byłoby po prostu znaleźć sobie kogoś na boku, by móc powrócić do stylu życia w przeszłości. Nie przejmować się niczym i po prostu wyżyć się w sposób, którego nie mogli zagwarantować sobie wzajemnie. A jednak nawet przez sekundę, podobna myśl nie przeszła Mercury'emu przez głowę. Pomimo wielu żartów, niejednokrotnie niezwykle prostych i chamskich jak na panicza Blacka, wystarczyło jedno spojrzenie z boku, by dostrzec jak czarnowłosy patrzył na Alana.
Sposób w jaki wodził za nim wzrokiem nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, że daleko im było do zwyczajnych kumpli, którzy wybrali się na festiwal by skorzystać z okazji do wyżerki. Nawet jeśli pośrednio było to ich planem!
"W końcu nie będę miał w ustach czegoś, czego ty nie będziesz miał."
— Święte słowa będące podstawą naszego życia, co Paige? — uniósł brew ku górze, w końcu skupiając się ponownie na pająku. Wątpił by faktycznie mieli trafić na jakiekolwiek włoski. Jakby nie patrzeć olej i wysoka temperatura raczej skutecznie się ich pozbywały. Mimo to przez chwilę wyobraził sobie coś, co sprawiło że pomimo spożywania nogi, prawie się zakrztusił. Dopiero gdy przełknął, odkaszlnął dwukrotnie, by upewnić się że wszystko poszło w odpowiednim kierunku.
— Wyobraź sobie jak tuż przed usmażeniem, ta miła pani goli pająka maszynką w trosce, by żaden z klientów nie trafił na włos. Co jeśli naprawdę tak robi, trzyma te pajęcze włosy gdzieś na zapleczu i wypycha sobie nimi poduszki? — zapytał konspiracyjnym szeptem, nadal próbując się powstrzymać przed rozbawionym rechotem, gdy odłamał sobie kolejną pajęczą nogę.
— Właściwie gdy przestanie się przywiązywać uwagę do aspektu wizualnego, jest całkiem smaczny. Pewnie bardziej by mi smakował w pociętej na kawałki formie. Po prostu brałbym go w pałeczki i maczał w sosie. Tak, przydałby się jakiś sos. Ale ten odwłok... — nie był w stanie powstrzymać skrzywienia. Słowo to słowo, spróbować zamierzał, ale zdecydowanie odpychał go najbardziej. Podobnie jak usmażona głowa. Bleh.
Złośliwy zawadiacki uśmiech wykrzywił jego usta w nieznacznym uśmiechu, gdy tylko do jego uszu dotarły słowa blondyna.
— Na pewno nie rodzina — acz nawet te cztery najprostsze słowa wystarczyły, by w jego umyśle faktycznie pojawiło się wyobrażenie macochy, siedzącej obok niego z książką i uczącej się wszystkich koreańskich zwrotów. Całe szczęście kobieta nigdy nie opanowała jego rodzimego języka i zapewne nigdy nie miała. Sama jego wymowa sprawiała, że niejednokrotnie warczała by w ich domu używali angielskiego (lub francuskiego, o zgrozo!), jak na kanadyjską rodzinę przystało. Rzecz jasna robiła to wyłącznie pod nieobecność ich ojca, który gdyby tylko wiedział o jej zachowaniu, zafundowałby jej kilkugodzinny wykład na temat tolerancji i bezczelności.
Bliźnięta nigdy nie sprawiały jednak kłopotów. Koreańskiego używali głównie w formie komunikacji pomiędzy sobą. Stanowił on swego rodzaju szyfr do którego tylko oni mieli dostęp. Było im to niesamowicie na rękę. Liściki wypisane koreańskim alfabetem były praktycznie nie do rozszyfrowania i mogły równie dobrze uchodzić za pracę domową czy inne zadania mające na celu rozwinięcie ich języka.
— Jeśli rzeczywiście chcesz, a nie mówisz tego tylko po to by mi się przypodobać to czemu nie? Chociaż nie, wróć. Uwielbiam gdy próbujesz mi się przypodobać — wymruczał mu wprost do ucha, zaraz śmiejąc się cicho z własnych słów. Rzeczywiście nie miał nic przeciwko nauczaniu blondyna. Nawet jeśli już teraz dopadało go nieznaczne zwątpienie czy będą w stanie usiedzieć w jednym pokoju i po prostu skupić się na leżących przed nimi zeszytach.
Z taką wiedzą nadal chcesz z nim zamieszkać?
Powinienem raczej zapytać - z taką wiedzą nie chcesz z nim zamieszkać?
Hej, jestem tylko częścią twojej podświadomości. Wyłączam się w momentach waszych...
— Kto jest wege ten rucha kolegę. Z tego co wiem, jeszcze nie udało ci się całkowicie do mnie dobrać, więc jesteś bezpieczny. Jeszcze. Jeśli jednak będziesz szedł w zaparte, ja z byciem wege nie mam problemu — zsunął wzrok w dół, dość bezczelnie uświadamiając blondynowi, że wcale nie miał na myśli faktycznej chęci wyzbycia się mięsa. Zabawne, że byli ze sobą od kilku lat, a jednak żadne z nich nadal w pełni nie posunęło się w ich związku do przodu.
Żaden nie chciał odpuścić.
Gdy trafia się na dwóch wyjątkowo upartych samców alfa, dla których dominacja zawsze była absolutną podstawą ich charakteru, ciężko było się spodziewać że któryś z nich zrezygnuje ze swojej godności. Nie to było jednak zadziwiające.
Zadziwiające było to, że nadal ze sobą byli.
O ile łatwiej byłoby po prostu znaleźć sobie kogoś na boku, by móc powrócić do stylu życia w przeszłości. Nie przejmować się niczym i po prostu wyżyć się w sposób, którego nie mogli zagwarantować sobie wzajemnie. A jednak nawet przez sekundę, podobna myśl nie przeszła Mercury'emu przez głowę. Pomimo wielu żartów, niejednokrotnie niezwykle prostych i chamskich jak na panicza Blacka, wystarczyło jedno spojrzenie z boku, by dostrzec jak czarnowłosy patrzył na Alana.
Sposób w jaki wodził za nim wzrokiem nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, że daleko im było do zwyczajnych kumpli, którzy wybrali się na festiwal by skorzystać z okazji do wyżerki. Nawet jeśli pośrednio było to ich planem!
"W końcu nie będę miał w ustach czegoś, czego ty nie będziesz miał."
— Święte słowa będące podstawą naszego życia, co Paige? — uniósł brew ku górze, w końcu skupiając się ponownie na pająku. Wątpił by faktycznie mieli trafić na jakiekolwiek włoski. Jakby nie patrzeć olej i wysoka temperatura raczej skutecznie się ich pozbywały. Mimo to przez chwilę wyobraził sobie coś, co sprawiło że pomimo spożywania nogi, prawie się zakrztusił. Dopiero gdy przełknął, odkaszlnął dwukrotnie, by upewnić się że wszystko poszło w odpowiednim kierunku.
— Wyobraź sobie jak tuż przed usmażeniem, ta miła pani goli pająka maszynką w trosce, by żaden z klientów nie trafił na włos. Co jeśli naprawdę tak robi, trzyma te pajęcze włosy gdzieś na zapleczu i wypycha sobie nimi poduszki? — zapytał konspiracyjnym szeptem, nadal próbując się powstrzymać przed rozbawionym rechotem, gdy odłamał sobie kolejną pajęczą nogę.
— Właściwie gdy przestanie się przywiązywać uwagę do aspektu wizualnego, jest całkiem smaczny. Pewnie bardziej by mi smakował w pociętej na kawałki formie. Po prostu brałbym go w pałeczki i maczał w sosie. Tak, przydałby się jakiś sos. Ale ten odwłok... — nie był w stanie powstrzymać skrzywienia. Słowo to słowo, spróbować zamierzał, ale zdecydowanie odpychał go najbardziej. Podobnie jak usmażona głowa. Bleh.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Czw Mar 15, 2018 1:24 pm
Czw Mar 15, 2018 1:24 pm
„Na pewno nie rodzina.”
― W to nie wątpię ― stwierdził, doskonale wiedząc, że pomimo wszelkiego wychowania i faktu, że Mercury potrafił dobrać odpowiednią maskę do sytuacji, nie był na tyle wychowanym paniczem, za jakiego uchodził w oczach większości ludzi. Paige za to nie narzekał, że udało mu się poznać go od tej gorszej strony – całkiem możliwe, że od tej, która była prawdziwa i bardziej naturalna, nawet jeśli wszystkie aspekty osobowości chłopaka niewątpliwie łączyły się w jedną, spójną całość. Ale to właśnie ten Black, który nie bał się wyzwań i pozwalał sobie na odrobinę luzu, którego nierzadko brakowało dzieciakom z dobrego domu, przypodobał mu się najbardziej. Dzięki temu mógł swobodnie akceptować sytuacje, w których na jakiś czas musiał zapomnieć o bardziej przyziemnych uciechach.
― To jeszcze muszę zdobywać punkty zainteresowania? ― spytał, unosząc brew. Wydawało mu się, że na tym etapie nie musiał już walczyć o przypodobanie, nie żeby przez całą ich znajomość robił cokolwiek, co nie wiązałoby się z najzwyklejszym byciem sobą. Było jednak kilka znaczących zmian, które zaszły w Haydenie przez ostatnie lata, choć pojawiły się w jego życiu na tyle niepozornie, że nawet nie był w stanie nazwać ich zmianami. Odbieranie telefonów, wypisywanie tekstowych wiadomości, wyjawienie kilku sekretów, o których normalnie nie miał ochoty rozmawiać i wreszcie odsunięcie na bok jednorazowych przygód, których wcześniej sobie nie odmawiał. ― Próbuję zapobiec błędom w komunikacji. Powinieneś to docenić.
Ale doskonale wiedział, że podczas wspólnych zajęć znaleźliby wspólny język. Ta myśl rozbawiła go na tyle, że jego usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu, choć nie podzielił się tym z Blackiem, uznając, że znacznie lepiej było uświadomić go, że zamierzał być pilnym i pojętnym uczniem.
Ile ty masz lat?
Ciemnooki przyjrzał mu się uważniej, kiedy tylko kolejne słowa padły z ust Mercury'ego. Chociaż mogło być to mylne wrażenie, jasnowłosy nieznacznie spoważniał, mimo że cień uśmiechu wciąż wykrzywiał kąciki jego ust. Dopiero wypowiedzenie podobnej teorii na głos sprawiło, że nabrała ona większej mocy, nawet jeśli niejednokrotnie myślał o tym, by dobrać się do Cullinana, łamiąc wszystkie narzucone niegdyś zasady. Kiedyś hamowała go niechęć do przerwania ich wspólnej zabawy i fakt, że powstrzymywanie się było obustronne, obecnie egoistyczne zachcianki zdawały się zejść na dalszy plan, a blondyn zwyczajnie starał się nie robić niczego, co miałoby spodobać się tylko jemu, nawet jeśli nie ukrywał, że śmiało posunąłby się o krok naprzód.
― Jeszcze mówisz ― rzucił z nutą zastanowienia w głosie, jakby nie był pewien czy brunet obiecywał czy po prostu się z nim droczył, wystawiając jego cierpliwość na próbę. Jeszcze przez moment mierzył chłopaka spojrzeniem, zanim nachylił się nieznacznie, przysuwając wargi do jego ucha. Możliwe, że właśnie przymierzał się do zdradzenia mu jakiejś śmiertelnie ważnej tajemnicy, która została przeznaczona tylko dla niego, a nie dla wszystkich mijających ich ludzi, który mimowolnie mogli wychwycić fragment ich rozmowy. ― Mogę iść w zaparte, nie rezygnując z jednej z największych przyjemności tego świata, jaką jest jedzenie mięsa ― dodał mrukliwie, kończąc wypowiedź zaczepnym przygryzieniem jego ucha.
Gdy już się wyprostował, wyglądało na to, że wszystko wróciło do normy, jakby za sprawą tych prostych aluzji zdążyli wyjaśnić sobie wszystko, dzięki czemu można było ruszyć dalej i skupić się na innych – trochę mniej przyjemnych – rzeczach.
― Chyba nie jestem tak optymistyczny, Black. Wyobraź sobie, że jesteś tą panią i musisz usmażyć całą hordę pająków. Nie wiem jak tobie, ale mi nie chciałoby się wywijać maszynką po ich wszystkich ośmiu odnóżach nawet dla poduszek. Zbieranie tych miniaturowych włosków musiałoby zająć wieki ― odparł, niszcząc jego wyobrażenia o możliwości dodatkowego zastosowania tarantuli. ― O tak. Myślę, że słodkie chilli to byłoby to ― uznał, przyglądając się jak czarnowłosy zabiera się za kolejną nogę.
Cwaniak.
Czy to oznaczało, że miał być pierwszym, który spróbuje mniej wdzięcznej części?
Paige wziął głębszy oddech, wypuszczając powietrze nosem na kształt ciężkiego westchnienia. Próbował wmówić sobie, że to nie on powinien obawiać się jedzenia, a ono jego, ale z jakiegoś powodu wyobrażenia o tym co znajdowało się wewnątrz pajęczego tułowia, sprawiały, że wahał się przed podjęciem tej próby.
To tylko jedzenie.
Przysunął przysmak do ust, mozolnie je rozchylając. Szereg białych zębów wreszcie dosięgnął czarnej kulki, ale w pierwszej chwili jasnowłosy nie zacisnął szczęk, nieświadomie budując nieadekwatne do sytuacji napięcie. W końcu chodziło o jednego, małego gryza.
Nie bądź pizdą.
Dało się słyszeć charakterystyczne chrupnięcie, które ukazało dość nieapetyczny widok wnętrza, wypełnionego drobnymi jajeczkami. Choć i tym razem pierwszym smakiem był ten pochodzący od przypraw, po samej minie jasnowłosego dało się wywnioskować, że jego przyjemność z jedzenia skończyła się na odnóżach. Z niesmakiem przeżuwał odwłok, który nie niósł ze sobą niczego poza obrzydliwą goryczą. Wreszcie chwycił za jedną z serwetek, które zostały wystawione na stoisku, prawdopodobnie po to, by można było wypluć w nie niesmaczne kęsy, gdy było się zbyt odważnym, by zabrać się za próbowanie czegoś, co normalnie nie miało szans stać się jedzeniem. To właśnie zrobił, prędko zaciskając palce na serwetce, jakby przeżuty odwłok miał za chwilę ożyć i wrócić do jego ust.
― Mmm, niebo w gębie ― sarknął i mlasnął zniesmaczony. Kto by pomyślał, że na świecie znajdzie się coś, co mu nie zasmakuje? Panie i panowie, mamy zwycięzcę.
― W to nie wątpię ― stwierdził, doskonale wiedząc, że pomimo wszelkiego wychowania i faktu, że Mercury potrafił dobrać odpowiednią maskę do sytuacji, nie był na tyle wychowanym paniczem, za jakiego uchodził w oczach większości ludzi. Paige za to nie narzekał, że udało mu się poznać go od tej gorszej strony – całkiem możliwe, że od tej, która była prawdziwa i bardziej naturalna, nawet jeśli wszystkie aspekty osobowości chłopaka niewątpliwie łączyły się w jedną, spójną całość. Ale to właśnie ten Black, który nie bał się wyzwań i pozwalał sobie na odrobinę luzu, którego nierzadko brakowało dzieciakom z dobrego domu, przypodobał mu się najbardziej. Dzięki temu mógł swobodnie akceptować sytuacje, w których na jakiś czas musiał zapomnieć o bardziej przyziemnych uciechach.
― To jeszcze muszę zdobywać punkty zainteresowania? ― spytał, unosząc brew. Wydawało mu się, że na tym etapie nie musiał już walczyć o przypodobanie, nie żeby przez całą ich znajomość robił cokolwiek, co nie wiązałoby się z najzwyklejszym byciem sobą. Było jednak kilka znaczących zmian, które zaszły w Haydenie przez ostatnie lata, choć pojawiły się w jego życiu na tyle niepozornie, że nawet nie był w stanie nazwać ich zmianami. Odbieranie telefonów, wypisywanie tekstowych wiadomości, wyjawienie kilku sekretów, o których normalnie nie miał ochoty rozmawiać i wreszcie odsunięcie na bok jednorazowych przygód, których wcześniej sobie nie odmawiał. ― Próbuję zapobiec błędom w komunikacji. Powinieneś to docenić.
Ale doskonale wiedział, że podczas wspólnych zajęć znaleźliby wspólny język. Ta myśl rozbawiła go na tyle, że jego usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu, choć nie podzielił się tym z Blackiem, uznając, że znacznie lepiej było uświadomić go, że zamierzał być pilnym i pojętnym uczniem.
Ile ty masz lat?
Ciemnooki przyjrzał mu się uważniej, kiedy tylko kolejne słowa padły z ust Mercury'ego. Chociaż mogło być to mylne wrażenie, jasnowłosy nieznacznie spoważniał, mimo że cień uśmiechu wciąż wykrzywiał kąciki jego ust. Dopiero wypowiedzenie podobnej teorii na głos sprawiło, że nabrała ona większej mocy, nawet jeśli niejednokrotnie myślał o tym, by dobrać się do Cullinana, łamiąc wszystkie narzucone niegdyś zasady. Kiedyś hamowała go niechęć do przerwania ich wspólnej zabawy i fakt, że powstrzymywanie się było obustronne, obecnie egoistyczne zachcianki zdawały się zejść na dalszy plan, a blondyn zwyczajnie starał się nie robić niczego, co miałoby spodobać się tylko jemu, nawet jeśli nie ukrywał, że śmiało posunąłby się o krok naprzód.
― Jeszcze mówisz ― rzucił z nutą zastanowienia w głosie, jakby nie był pewien czy brunet obiecywał czy po prostu się z nim droczył, wystawiając jego cierpliwość na próbę. Jeszcze przez moment mierzył chłopaka spojrzeniem, zanim nachylił się nieznacznie, przysuwając wargi do jego ucha. Możliwe, że właśnie przymierzał się do zdradzenia mu jakiejś śmiertelnie ważnej tajemnicy, która została przeznaczona tylko dla niego, a nie dla wszystkich mijających ich ludzi, który mimowolnie mogli wychwycić fragment ich rozmowy. ― Mogę iść w zaparte, nie rezygnując z jednej z największych przyjemności tego świata, jaką jest jedzenie mięsa ― dodał mrukliwie, kończąc wypowiedź zaczepnym przygryzieniem jego ucha.
Gdy już się wyprostował, wyglądało na to, że wszystko wróciło do normy, jakby za sprawą tych prostych aluzji zdążyli wyjaśnić sobie wszystko, dzięki czemu można było ruszyć dalej i skupić się na innych – trochę mniej przyjemnych – rzeczach.
― Chyba nie jestem tak optymistyczny, Black. Wyobraź sobie, że jesteś tą panią i musisz usmażyć całą hordę pająków. Nie wiem jak tobie, ale mi nie chciałoby się wywijać maszynką po ich wszystkich ośmiu odnóżach nawet dla poduszek. Zbieranie tych miniaturowych włosków musiałoby zająć wieki ― odparł, niszcząc jego wyobrażenia o możliwości dodatkowego zastosowania tarantuli. ― O tak. Myślę, że słodkie chilli to byłoby to ― uznał, przyglądając się jak czarnowłosy zabiera się za kolejną nogę.
Cwaniak.
Czy to oznaczało, że miał być pierwszym, który spróbuje mniej wdzięcznej części?
Paige wziął głębszy oddech, wypuszczając powietrze nosem na kształt ciężkiego westchnienia. Próbował wmówić sobie, że to nie on powinien obawiać się jedzenia, a ono jego, ale z jakiegoś powodu wyobrażenia o tym co znajdowało się wewnątrz pajęczego tułowia, sprawiały, że wahał się przed podjęciem tej próby.
To tylko jedzenie.
Przysunął przysmak do ust, mozolnie je rozchylając. Szereg białych zębów wreszcie dosięgnął czarnej kulki, ale w pierwszej chwili jasnowłosy nie zacisnął szczęk, nieświadomie budując nieadekwatne do sytuacji napięcie. W końcu chodziło o jednego, małego gryza.
Nie bądź pizdą.
Dało się słyszeć charakterystyczne chrupnięcie, które ukazało dość nieapetyczny widok wnętrza, wypełnionego drobnymi jajeczkami. Choć i tym razem pierwszym smakiem był ten pochodzący od przypraw, po samej minie jasnowłosego dało się wywnioskować, że jego przyjemność z jedzenia skończyła się na odnóżach. Z niesmakiem przeżuwał odwłok, który nie niósł ze sobą niczego poza obrzydliwą goryczą. Wreszcie chwycił za jedną z serwetek, które zostały wystawione na stoisku, prawdopodobnie po to, by można było wypluć w nie niesmaczne kęsy, gdy było się zbyt odważnym, by zabrać się za próbowanie czegoś, co normalnie nie miało szans stać się jedzeniem. To właśnie zrobił, prędko zaciskając palce na serwetce, jakby przeżuty odwłok miał za chwilę ożyć i wrócić do jego ust.
― Mmm, niebo w gębie ― sarknął i mlasnął zniesmaczony. Kto by pomyślał, że na świecie znajdzie się coś, co mu nie zasmakuje? Panie i panowie, mamy zwycięzcę.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Nie Mar 18, 2018 3:26 am
Nie Mar 18, 2018 3:26 am
Oczywiście, że nie wątpił. Jakby nie patrzeć Alan spędzał z Mercurym na tyle dużo czasu, by zdążył już poznać zarówno jego oficjalną formę którą prezentował społeczności, jak i tę mniej formalną, którą zachowywał dla najbliższych. Nawet jeśli nadal było mu do znajomości wszystkich jego nawyków (co działało zresztą obustronnie), wiedział o nim dużo więcej niż niektórzy członkowie jego rodziny, a nawet i najbliżsi przyjaciele. Jakby nie patrzeć to właśnie przed nim mógł sobie pozwolić na pełną swobodę we wszystkich aspektach. Nawet tych, do których tamci nigdy nie będą mieli dostępu.
No, może nie do końca pełną, biorąc pod uwagę ich nieustanną walkę.
— Punkty zainteresowania musisz zdobywać do końca życia, jeśli chcesz utrzymać mnie przy sobie, Paige. Rzecz jasna odwdzięczę się tym samym. Kto by chciał w końcu tkwić w związku, gdzie wszystko stało się nudną rutyną, a ludzie tkwią w nim ze względu na zwyczajne przyzwyczajenie — wymruczał, stukając go zaczepnie palcami w dół pleców. Nawet jeśli nie mówił tego głośno, Mercury doceniał wszystkie te drobne rzeczy, które wbrew pozorom robiły olbrzymią różnicę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby Alan zwyczajnie zignorował jego potrzebę kontaktu i nadal rzucał komórkę gdzieś w kąt, ich związek nie miałby racji bytu. Nie w momencie gdy skończył Riverdale, odbierając tym samym Blackowi możliwość zaatakowania go na korytarzu. A jednak obaj bez wątpienia byli fenomenem. Gdy z dwóch osób będących ostatnimi, które ktokolwiek podejrzewałby o stały związek, stali się swego rodzaju ikoną. Nie tylko dla rówieśników, ale wręcz całego miasta.
Wielki panicz Mercury Black w związku ze zwykłym mieszkańcem, Alanem Paigem. Jak do tego doszło? Wystarczyła sekunda, by przed oczami czarnowłosego pojawiły się absurdalne nagłówki gazet. Miał wręcz ochotę przewrócić oczami, darował sobie jednak ten gest wiedząc że brązowooki nie siedział mu w głowie i mógłby on zostać źle odebrany.
— To chyba tak nie działa, wiesz? Słyszałem takie powiedzenie "Każdy hetero ma warzywa za zero". Zaczynam się obawiać o naszą przyszłość. Choć z drugiej strony ktoś mi też powiedział, że każdy biseksualny woli stosunek... — wyszczerzył się w wyjątkowo głupowaty sposób, doskonale wiedząc że nawet nie musi kończyć. Rzecz jasna oba teksty wymyślił na poczekaniu. Ciężko było oczekiwać, że ktokolwiek odważyłby się w jego towarzystwie na podobne teksty. No, może za wyjątkiem towarzyszącej mu w tej sekundzie osoby.
Cofamy się do czasów podstawówki?
Wątpię, by dzieciaki w podstawówce znały podobne zwroty.
Przypominając sobie ciebie, nie byłbym tego taki pewien.
Pamiętajmy, że nie używałem ich publicznie.
Ale jednak je znałeś.
Byłem wtedy bardziej zbuntowanym gówniarzem niż obecnie.
Czas zrobił swoje.
Dorosłość bywa przykra i nieco przerażająca, hm? Acz z drugiej strony nie wiem czy chciałbym wrócić do tamtych dni.
No i wtedy nie znaliśmy Alana.
I wtedy nie znaliśmy Alana.
Zgodził się z głosem, skupiając wzrok na blondynie, wysłuchując go z nieznacznym uśmiechem na ustach.
— Kto wie, może jest na to jakaś specjalna technika. Albo zamiast maszynek do golenia używają plastrów depilacyjnych i tak naprawdę nie robią poduszek, ale chcą nam po prostu zapewnić pełen komfort jedzenia — puścił mu oko przechodząc z absurdu w absurd. Nie pozostawiało bowiem wątpliwości, że plastry depilacyjne w podobnym przypadku spełniłyby swą rolę jeszcze gorzej. Wydostanie z nich włosków byłoby w końcu całkowicie niemożliwe.
— Hej, słodkie chilli brzmi naprawdę dobrze. Nie wierzę że to mówię, ale momentalnie zachciało mi się więcej. Może weźmiemy z dwa do domu i przetestujemy? Choć nie wiem czy nadal będą takie dobre — zastanowił się przez chwilę, kompletnie zapominając o tym że właśnie jedli tarantulę. Gdy tylko Alan wziął swojego gryza, Mercury przechylił patyczek w swoją stronę idąc w jego ślady. Właśnie dzięki rozkojarzeniu udało mu się nawet nie zwrócić uwagi na obrzydliwe jajeczka w odwłoku, gdy powoli zaczął go przeżuwać.
Nie udało mu się jednak zignorować goryczy.
Wyłącznie wyrobione przez wiele lat opanowanie sprawiło, że jego mimika pozostała taka sama. W rzeczywistości obrzydzenie ogarniało go coraz mocniej i mocniej, lecz w przeciwieństwie do Alana twardo przegryzał swój kęs, nim w końcu udało mu się go połknąć. Nie przeżuł go jednak wystarczająco. Zakasłał dwukrotnie, czując jak kawałek pająka niemalże staje mu w gardle, zaraz pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie zapchania w klatce piersiowej.
— Ugh — darował sobie bardziej skomplikowane komentarze. Spojrzał nieufnie na pająka, w pierwszym momencie czując jedynie wzbierający w nim odruch wymiotny. Dopiero po dłuższej chwili przyciągnął do siebie patyk po raz drugi, by odgryźć głowę. Całe szczęście, tym razem smak go nie zawiódł. Aczkolwiek bez wątpienia to właśnie odnóża pozostawały jego faworytami w tej dziedzinie.
— Pomijając odwłok, smakuje dużo lepiej niż się spodziewałem. Choć nadal twierdzę, że z sosem byłby dużo lepszy. Jest raczej tłusty ze względu na olej, a nie własną konsystencję. Samego mięsa jest mało i jest wyjątkowo chude, dlatego mogłoby doskonale współgrać z jakimś dodatkiem — wypowiedział się w końcu, w nieco bardziej rozbudowany sposób, odrywając kolejne odnóże które wsunął sobie do ust. Coś co początkowo uznawał za porażkę, okazało się całkiem smaczne.
Za wyjątkiem odwłoku.
Za wyjątkiem odwłoku... który rdzenni mieszkańcy pewnie uznaliby za rarytas. Mniam.
Ugh.
No, może nie do końca pełną, biorąc pod uwagę ich nieustanną walkę.
— Punkty zainteresowania musisz zdobywać do końca życia, jeśli chcesz utrzymać mnie przy sobie, Paige. Rzecz jasna odwdzięczę się tym samym. Kto by chciał w końcu tkwić w związku, gdzie wszystko stało się nudną rutyną, a ludzie tkwią w nim ze względu na zwyczajne przyzwyczajenie — wymruczał, stukając go zaczepnie palcami w dół pleców. Nawet jeśli nie mówił tego głośno, Mercury doceniał wszystkie te drobne rzeczy, które wbrew pozorom robiły olbrzymią różnicę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby Alan zwyczajnie zignorował jego potrzebę kontaktu i nadal rzucał komórkę gdzieś w kąt, ich związek nie miałby racji bytu. Nie w momencie gdy skończył Riverdale, odbierając tym samym Blackowi możliwość zaatakowania go na korytarzu. A jednak obaj bez wątpienia byli fenomenem. Gdy z dwóch osób będących ostatnimi, które ktokolwiek podejrzewałby o stały związek, stali się swego rodzaju ikoną. Nie tylko dla rówieśników, ale wręcz całego miasta.
Wielki panicz Mercury Black w związku ze zwykłym mieszkańcem, Alanem Paigem. Jak do tego doszło? Wystarczyła sekunda, by przed oczami czarnowłosego pojawiły się absurdalne nagłówki gazet. Miał wręcz ochotę przewrócić oczami, darował sobie jednak ten gest wiedząc że brązowooki nie siedział mu w głowie i mógłby on zostać źle odebrany.
— To chyba tak nie działa, wiesz? Słyszałem takie powiedzenie "Każdy hetero ma warzywa za zero". Zaczynam się obawiać o naszą przyszłość. Choć z drugiej strony ktoś mi też powiedział, że każdy biseksualny woli stosunek... — wyszczerzył się w wyjątkowo głupowaty sposób, doskonale wiedząc że nawet nie musi kończyć. Rzecz jasna oba teksty wymyślił na poczekaniu. Ciężko było oczekiwać, że ktokolwiek odważyłby się w jego towarzystwie na podobne teksty. No, może za wyjątkiem towarzyszącej mu w tej sekundzie osoby.
Cofamy się do czasów podstawówki?
Wątpię, by dzieciaki w podstawówce znały podobne zwroty.
Przypominając sobie ciebie, nie byłbym tego taki pewien.
Pamiętajmy, że nie używałem ich publicznie.
Ale jednak je znałeś.
Byłem wtedy bardziej zbuntowanym gówniarzem niż obecnie.
Czas zrobił swoje.
Dorosłość bywa przykra i nieco przerażająca, hm? Acz z drugiej strony nie wiem czy chciałbym wrócić do tamtych dni.
No i wtedy nie znaliśmy Alana.
I wtedy nie znaliśmy Alana.
Zgodził się z głosem, skupiając wzrok na blondynie, wysłuchując go z nieznacznym uśmiechem na ustach.
— Kto wie, może jest na to jakaś specjalna technika. Albo zamiast maszynek do golenia używają plastrów depilacyjnych i tak naprawdę nie robią poduszek, ale chcą nam po prostu zapewnić pełen komfort jedzenia — puścił mu oko przechodząc z absurdu w absurd. Nie pozostawiało bowiem wątpliwości, że plastry depilacyjne w podobnym przypadku spełniłyby swą rolę jeszcze gorzej. Wydostanie z nich włosków byłoby w końcu całkowicie niemożliwe.
— Hej, słodkie chilli brzmi naprawdę dobrze. Nie wierzę że to mówię, ale momentalnie zachciało mi się więcej. Może weźmiemy z dwa do domu i przetestujemy? Choć nie wiem czy nadal będą takie dobre — zastanowił się przez chwilę, kompletnie zapominając o tym że właśnie jedli tarantulę. Gdy tylko Alan wziął swojego gryza, Mercury przechylił patyczek w swoją stronę idąc w jego ślady. Właśnie dzięki rozkojarzeniu udało mu się nawet nie zwrócić uwagi na obrzydliwe jajeczka w odwłoku, gdy powoli zaczął go przeżuwać.
Nie udało mu się jednak zignorować goryczy.
Wyłącznie wyrobione przez wiele lat opanowanie sprawiło, że jego mimika pozostała taka sama. W rzeczywistości obrzydzenie ogarniało go coraz mocniej i mocniej, lecz w przeciwieństwie do Alana twardo przegryzał swój kęs, nim w końcu udało mu się go połknąć. Nie przeżuł go jednak wystarczająco. Zakasłał dwukrotnie, czując jak kawałek pająka niemalże staje mu w gardle, zaraz pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie zapchania w klatce piersiowej.
— Ugh — darował sobie bardziej skomplikowane komentarze. Spojrzał nieufnie na pająka, w pierwszym momencie czując jedynie wzbierający w nim odruch wymiotny. Dopiero po dłuższej chwili przyciągnął do siebie patyk po raz drugi, by odgryźć głowę. Całe szczęście, tym razem smak go nie zawiódł. Aczkolwiek bez wątpienia to właśnie odnóża pozostawały jego faworytami w tej dziedzinie.
— Pomijając odwłok, smakuje dużo lepiej niż się spodziewałem. Choć nadal twierdzę, że z sosem byłby dużo lepszy. Jest raczej tłusty ze względu na olej, a nie własną konsystencję. Samego mięsa jest mało i jest wyjątkowo chude, dlatego mogłoby doskonale współgrać z jakimś dodatkiem — wypowiedział się w końcu, w nieco bardziej rozbudowany sposób, odrywając kolejne odnóże które wsunął sobie do ust. Coś co początkowo uznawał za porażkę, okazało się całkiem smaczne.
Za wyjątkiem odwłoku.
Za wyjątkiem odwłoku... który rdzenni mieszkańcy pewnie uznaliby za rarytas. Mniam.
Ugh.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Sro Mar 21, 2018 10:26 am
Sro Mar 21, 2018 10:26 am
― Trzymam za słowo ― odparł, choć wiedział, że nie potrzebował żadnych słownych deklaracji, by wiedzieć, że Cullinan zapewni mu sporo rozrywki. Już teraz to robił, a skoro nie zdążył znudzić mu się przez te wszystkie lata i vice versa, można było mieć nadzieję, że będzie coraz lepiej.
„Choć z drugiej strony ktoś mi też powiedział, że każdy biseksualny woli stosunek...”
― Zniżamy się do poziomu podstawówki? ― rzucił kąśliwie, uważnie przyglądając się wyszczerzonemu brunetowi. Kto by pomyślał, że panicz z dobrego domu upodoba sobie właśnie ten poziom żartów. Nie żeby jasnowłosy na to narzekał – cenił sobie prostotę i czułby się znacznie gorzej, gdyby przyszło mu wysłuchiwać humoru rodem z bankietów, sucharów na temat wielkich korporacji i tym podobnych. ― Przejrzano mnie. Szybko, bomba dymna! ― rzucił i poruszył ręką w taki sposób, jakby faktycznie zrzucał coś na ziemię, jednak trik wyraźnie nie zadziałał, bo wciąż znajdował się naprzeciwko czarnowłosego.
― O nie, wystarczy mi pająków na przyszłe lata albo na całe życie. Niech ktoś inny rozkoszuje się ich wydepilowanymi ciałami. Już i tak mogę poszczycić się tym, że spróbowałem. Poza tym tyle tego nabrałem, że pewnie coś jeszcze idealnie sprawdzi się z tym sosem. ― Pokręcił głową. Szczerze mówiąc, jeśli miał na coś wydawać kolejne pieniądze, wolał, żeby było to coś dużo smaczniejszego. Tarantula była w porządku, ale wciąć nie rewelacyjna za to...
Zwrócił twarz ku kobiecie za ladą, która wciąż zajmowała się realizowaniem jego wielkiego zamówienia.
― Poproszę jeszcze pięć kalmarów. Szkoda byłoby poprzestać na tych dwóch.
Niech ktoś go stąd zabierze, bo jeszcze wykupi całe stoisko. Rzecz jasna, z pominięciem pająków, których – jak sam powiedział – miał już dość. Zaraz po tym na nowo zwrócił się ku czarnowłosemu, który właśnie męczył najgorszą część tarantuli. Z niecierpliwością czekał na skrzywienie, które mimo wszelkich nadziei nie nastąpiło. Czyżby odwłok mu zasmakował? Czy może starał się walczyć z samym sobą, by nie dopuścić się mało książęcego wyplucia niesmacznego kęsa?
„Ugh.”
Paige mimowolnie zaśmiał się pod nosem, choć nie dało się ukryć, że Mercury dzielnie się spisał. Zakładał, że mało kto decydował się na połknięcie obrzydliwych jajeczek, chyba że był amatorem goryczy. Hayden niestety nie był.
― Ciekawe czy sprzedają je w kawałkach. Powinni od samego początku ostrzegać przed tym, że odwłok smakuje inaczej niż cała reszta ― rzucił, ostentacyjnie wyrzucając chusteczkę z przeżutym kawałkiem do pobliskiego kosza. Po tym nieprzyjemnym doświadczeniu przez moment niepewnie przyglądał się tarantuli, zanim wreszcie zdecydował się na spróbowanie ostatniego kawałka – głowy. Z ociąganiem wgryzł się w smażonego pająka, jednak ku jego zaskoczeniu głowa smakowała równie dobrze, co przyprawione odnóża. To sprawiło, że jego wcześniejsze podsumowanie tym bardziej nabrało na wartości.
NIE dla pajęczych odwłoków.
Po prostu ciekawość nie zawsze popłaca, Alan.
― Zamówienie zapakowane ― poinformowała sprzedawczyni, a gdy tylko podała cenę, Paige wygrzebał z kieszeni portfel, podając jej odliczoną ilość banknotów, a w zamian przyjmując papierową torbę, w której znajdowała się ich przyszła wyżerka. ― Wszystko się zgadza. Dziękuję i zapraszam ponownie!
― Miłego dnia ― rzucił i kiwnął głową ku sprzedawczyni. Zaraz po tym szturchnął lekko czarnowłosego, dając mu znać, że powinni się zbierać. Kto by pomyślał, że byli tu już tyle czasu, że zaczynało się ściemniać. ― Chyba czas na lampiony. Nadal uważam, że to kiepska nagroda, ale skoro już je mamy. W którą to stronę, Black?
„Choć z drugiej strony ktoś mi też powiedział, że każdy biseksualny woli stosunek...”
― Zniżamy się do poziomu podstawówki? ― rzucił kąśliwie, uważnie przyglądając się wyszczerzonemu brunetowi. Kto by pomyślał, że panicz z dobrego domu upodoba sobie właśnie ten poziom żartów. Nie żeby jasnowłosy na to narzekał – cenił sobie prostotę i czułby się znacznie gorzej, gdyby przyszło mu wysłuchiwać humoru rodem z bankietów, sucharów na temat wielkich korporacji i tym podobnych. ― Przejrzano mnie. Szybko, bomba dymna! ― rzucił i poruszył ręką w taki sposób, jakby faktycznie zrzucał coś na ziemię, jednak trik wyraźnie nie zadziałał, bo wciąż znajdował się naprzeciwko czarnowłosego.
― O nie, wystarczy mi pająków na przyszłe lata albo na całe życie. Niech ktoś inny rozkoszuje się ich wydepilowanymi ciałami. Już i tak mogę poszczycić się tym, że spróbowałem. Poza tym tyle tego nabrałem, że pewnie coś jeszcze idealnie sprawdzi się z tym sosem. ― Pokręcił głową. Szczerze mówiąc, jeśli miał na coś wydawać kolejne pieniądze, wolał, żeby było to coś dużo smaczniejszego. Tarantula była w porządku, ale wciąć nie rewelacyjna za to...
Zwrócił twarz ku kobiecie za ladą, która wciąż zajmowała się realizowaniem jego wielkiego zamówienia.
― Poproszę jeszcze pięć kalmarów. Szkoda byłoby poprzestać na tych dwóch.
Niech ktoś go stąd zabierze, bo jeszcze wykupi całe stoisko. Rzecz jasna, z pominięciem pająków, których – jak sam powiedział – miał już dość. Zaraz po tym na nowo zwrócił się ku czarnowłosemu, który właśnie męczył najgorszą część tarantuli. Z niecierpliwością czekał na skrzywienie, które mimo wszelkich nadziei nie nastąpiło. Czyżby odwłok mu zasmakował? Czy może starał się walczyć z samym sobą, by nie dopuścić się mało książęcego wyplucia niesmacznego kęsa?
„Ugh.”
Paige mimowolnie zaśmiał się pod nosem, choć nie dało się ukryć, że Mercury dzielnie się spisał. Zakładał, że mało kto decydował się na połknięcie obrzydliwych jajeczek, chyba że był amatorem goryczy. Hayden niestety nie był.
― Ciekawe czy sprzedają je w kawałkach. Powinni od samego początku ostrzegać przed tym, że odwłok smakuje inaczej niż cała reszta ― rzucił, ostentacyjnie wyrzucając chusteczkę z przeżutym kawałkiem do pobliskiego kosza. Po tym nieprzyjemnym doświadczeniu przez moment niepewnie przyglądał się tarantuli, zanim wreszcie zdecydował się na spróbowanie ostatniego kawałka – głowy. Z ociąganiem wgryzł się w smażonego pająka, jednak ku jego zaskoczeniu głowa smakowała równie dobrze, co przyprawione odnóża. To sprawiło, że jego wcześniejsze podsumowanie tym bardziej nabrało na wartości.
NIE dla pajęczych odwłoków.
Po prostu ciekawość nie zawsze popłaca, Alan.
― Zamówienie zapakowane ― poinformowała sprzedawczyni, a gdy tylko podała cenę, Paige wygrzebał z kieszeni portfel, podając jej odliczoną ilość banknotów, a w zamian przyjmując papierową torbę, w której znajdowała się ich przyszła wyżerka. ― Wszystko się zgadza. Dziękuję i zapraszam ponownie!
― Miłego dnia ― rzucił i kiwnął głową ku sprzedawczyni. Zaraz po tym szturchnął lekko czarnowłosego, dając mu znać, że powinni się zbierać. Kto by pomyślał, że byli tu już tyle czasu, że zaczynało się ściemniać. ― Chyba czas na lampiony. Nadal uważam, że to kiepska nagroda, ale skoro już je mamy. W którą to stronę, Black?
Mistrz Gry
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Sro Mar 21, 2018 2:15 pm
Sro Mar 21, 2018 2:15 pm
PUSZCZANIE LAMPIONÓW - START WYDARZENIA.
Głośny huk przebił się nawet przez stoiska, gdy zapaleni piromani wypuścili fajerwerki tuż nad straganami. Ludzie krzyknęli głośno wyraźnie zaskoczeni, ich okrzyki szybko zmieniły się jednak w czysty zachwyt. Ciężko było się dziwić, gdy kolorowe iskry przybierające przeróżne kształty wzlatywały raz po raz ponad ich głowami zwiastując nadejście czegoś większego.
Kilkanaście kolorowych chińskich smoków wypadło spomiędzy straganów ze wszystkich stron. Tancerze obracali się dookoła nich z niesamowitą gracją, tańcząc w rytm wybijany przez idących za nimi z instrumentami muzyków. Bębniarze dawali z siebie wszystko, uderzając w przeróżnym tempie, zlewającym się w jedną doskonałość. Tu i ówdzie dało się słyszeć śpiewaków, którzy dodatkowo postanowili podkręcić chiński klimat z pomocą oryginalnych piosenek ze swojego kraju. Nawet jeśli większość Kanadyjczyków nie mogła mieć pojęcia o czym śpiewają, wszyscy uśmiechali się do siebie wyraźnie zachwyceni, machając głowami i postukując stopami o ziemię w odpowiednim rytmie.
— Czas na główną część dzisiejszego wydarzenia! Oświetlmy drogę królikowi z pomocą tysięcy lampionów, by bez większego problemu znalazł drogę do naszego świata i służył nam swą mądrością przez cały nadchodzący rok. Niech ma w opiece wszystkich, którzy stawili się dziś, by uczcić jego przybycie, jak i tych którzy woleli zostać dziś w domu! — śmiech mężczyzny mówiącego przez megafon przebijał się ponad tłumem, gdy szedł coraz dalej i dalej powtarzając w kółko te same słowa, by dotarły do każdego uczestnika dzisiejszego święta.
— Prosimy o odpalanie lampionów na polanie za stoiskami! Nasi pomocnicy przygotowali dla wszystkich świeczki i zapalniczki, których chętnie użyczą tym, którym zabrakło podobnych atrybutów.
_____________________
Każdy kto zdobył lampion podczas konkurencji z kapłanką i puści go podczas wydarzenia, otrzyma dodatkowy punkt reputacji! Zapraszamy wszystkich do udziału.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Sro Mar 21, 2018 4:03 pm
Sro Mar 21, 2018 4:03 pm
"Zniżamy się do poziomu podstawówki?"
— Mam kucnąć? — posłał mu rozbawione spojrzenie, zaraz widząc jak chłopak rzuca rzekomą bombę dymną na ziemię. Mina Mercury'ego była jednak daleka od rozbawienia. Momentalnie zbladł, by na jego twarzy pojawiło się coś, czego Alan nie miał okazji widzieć zbyt często podczas całej ich znajomości. Podobną mimikę przybrał podczas pamiętnego wypadu autobusem, gdy ratowali porzucone w parku koty. Rozejrzał się dookoła, gdy jego twarz zdradzała coraz więcej.
Panika.
Niepewność.
Strach.
— Alan? Alan gdzie jesteś? — no i wszystko jasne. Wcześniejsza mina błyskawicznie została zastąpiona złośliwym uśmiechem. Wredna menda. Można się było spodziewać, że nie odpuści sobie podobnej okazji.
— W moim przypadku będzie potrzeba dużo, dużo więcej. Sky mi nie odpuści, jeśli nie przyniosę mu niczego z festiwalu. Zwłaszcza że Margaret nie chciała go ze mną puścić — na swój sposób było mu to rzecz jasna na rękę. Chodzenie z dwunastolatkiem i własnym chłopakiem stawiało kilka dość mocnych ograniczeń. Gdyby z kolei zamierzał wrabiać w opiekę nad nim Saturna, nie byłby w stanie skupić się na całym wieczorze. Doskonale wiedział, że jego brat nienawidził tłumów i podobnych imprez. Właśnie z tego powodu, zakopał się w rezydencji we własnym pokoju i odciął od całego świata w takim stopniu, w jakim tylko mógł. Od czasu do czasu wysyłając mu smsy rzecz jasna.
Nawet w momencie, gdy Alan poszedł dokupić kolejne kalmary, Mercury błyskawicznie wymienił się z nim wiadomościami, ustalając tym samym wstępną listę zakupów.
— Dla mnie będzie piętnaście kalmarów, dziesięć ośmiornic, dwa pająki, dziesięć opakowań małży... — składał coraz to większe zamówienie wskazując po kolei na odpowiednie rzeczy. Mógł się tylko domyślić z jak wielką zazdrością patrzyli w tym momencie inni sprzedawcy na kobietę, wiedząc że pojedynczy Black właśnie wyrobił jej niezłą normę zdecydowanie przekraczającą zarobki za jednego klienta — jeśli istnieje opcja zapakowania tego wszystkiego w jakąś torbę zatrzymującą ciepło to też poproszę. Odgrzewane nigdy nie smakuje tak samo.
— Oczywiście! — jeszcze przez chwilę krzątali się dookoła, nim w końcu wręczył kobiecie odpowiedni banknot rzucając luźno 'reszty nie trzeba' i podniósł swoje wypchane jedzeniem torby, przekładając je na jedną z rąk.
— Lampiony, jasne. Możemy najpierw zanieść to do szofera? Nie chce mi się łazić z tym po festiwalu i uważać czy przypadkiem czegoś nie wywalę — rzucił wskazując głową na bramę. Szło się domyślić, że już czekał przy niej kamerdyner w samochodzie, gotowy zawieźć jedzenie prosto do rezydencji, by dostarczyć je ciepłe i smaczne. Black w końcu szczerze wątpił, by po dzisiejszym wydarzeniu miał się udać prosto do domu. A przynajmniej tego nie planował. W razie czego zawsze mógł poprosić, by podstawili mu samochód.
— Potem pójdziemy na tę polanę. Masz nasze lampiony czy ja je mam? — zdążył już zapomnieć, zwłaszcza gdy patrzyło się na wszystkie te rzeczy których nakupował.
— Mam kucnąć? — posłał mu rozbawione spojrzenie, zaraz widząc jak chłopak rzuca rzekomą bombę dymną na ziemię. Mina Mercury'ego była jednak daleka od rozbawienia. Momentalnie zbladł, by na jego twarzy pojawiło się coś, czego Alan nie miał okazji widzieć zbyt często podczas całej ich znajomości. Podobną mimikę przybrał podczas pamiętnego wypadu autobusem, gdy ratowali porzucone w parku koty. Rozejrzał się dookoła, gdy jego twarz zdradzała coraz więcej.
Panika.
Niepewność.
Strach.
— Alan? Alan gdzie jesteś? — no i wszystko jasne. Wcześniejsza mina błyskawicznie została zastąpiona złośliwym uśmiechem. Wredna menda. Można się było spodziewać, że nie odpuści sobie podobnej okazji.
— W moim przypadku będzie potrzeba dużo, dużo więcej. Sky mi nie odpuści, jeśli nie przyniosę mu niczego z festiwalu. Zwłaszcza że Margaret nie chciała go ze mną puścić — na swój sposób było mu to rzecz jasna na rękę. Chodzenie z dwunastolatkiem i własnym chłopakiem stawiało kilka dość mocnych ograniczeń. Gdyby z kolei zamierzał wrabiać w opiekę nad nim Saturna, nie byłby w stanie skupić się na całym wieczorze. Doskonale wiedział, że jego brat nienawidził tłumów i podobnych imprez. Właśnie z tego powodu, zakopał się w rezydencji we własnym pokoju i odciął od całego świata w takim stopniu, w jakim tylko mógł. Od czasu do czasu wysyłając mu smsy rzecz jasna.
Nawet w momencie, gdy Alan poszedł dokupić kolejne kalmary, Mercury błyskawicznie wymienił się z nim wiadomościami, ustalając tym samym wstępną listę zakupów.
— Dla mnie będzie piętnaście kalmarów, dziesięć ośmiornic, dwa pająki, dziesięć opakowań małży... — składał coraz to większe zamówienie wskazując po kolei na odpowiednie rzeczy. Mógł się tylko domyślić z jak wielką zazdrością patrzyli w tym momencie inni sprzedawcy na kobietę, wiedząc że pojedynczy Black właśnie wyrobił jej niezłą normę zdecydowanie przekraczającą zarobki za jednego klienta — jeśli istnieje opcja zapakowania tego wszystkiego w jakąś torbę zatrzymującą ciepło to też poproszę. Odgrzewane nigdy nie smakuje tak samo.
— Oczywiście! — jeszcze przez chwilę krzątali się dookoła, nim w końcu wręczył kobiecie odpowiedni banknot rzucając luźno 'reszty nie trzeba' i podniósł swoje wypchane jedzeniem torby, przekładając je na jedną z rąk.
— Lampiony, jasne. Możemy najpierw zanieść to do szofera? Nie chce mi się łazić z tym po festiwalu i uważać czy przypadkiem czegoś nie wywalę — rzucił wskazując głową na bramę. Szło się domyślić, że już czekał przy niej kamerdyner w samochodzie, gotowy zawieźć jedzenie prosto do rezydencji, by dostarczyć je ciepłe i smaczne. Black w końcu szczerze wątpił, by po dzisiejszym wydarzeniu miał się udać prosto do domu. A przynajmniej tego nie planował. W razie czego zawsze mógł poprosić, by podstawili mu samochód.
— Potem pójdziemy na tę polanę. Masz nasze lampiony czy ja je mam? — zdążył już zapomnieć, zwłaszcza gdy patrzyło się na wszystkie te rzeczy których nakupował.
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Stoiska z jedzeniem [ MOŻLIWA INGERENCJA ]
Czw Mar 22, 2018 3:08 pm
Czw Mar 22, 2018 3:08 pm
„Mam kucnąć?”
― Jeśli chcesz. A ja mam wziąć się za rękę i pokazać kotki w mojej piwnicy? ― rzucił zgryźliwie, jednak zaraz po tym dosłownie zastygł w bezruchu, przyglądając się twarzy Mercury'ego, która ku jego zaskoczeniu momentalnie zmieniła wyraz. Teraz oblicze czarnowłosego prezentowało się w najlepszym wypadku niepokojąco, jednak nie dało się ukryć, że wyglądał tak, jakby za moment miał odlecieć na jego oczach.
Może ta tarantula była trująca?
Prędko jednak pojął, że chłopak tylko się z nim droczył, a wtedy trudno było powstrzymać się od sprzedania mu kuksańca między żebra.
― Mam nadzieję, że nie zaczniesz się domagać Oscara. ― W końcu nie można było mu odmówić talentu aktorskiego. ― Ten jeden raz szanuję decyzję twojej macochy. Wiesz, mam nieodparte wrażenie, że twój młodszy brat robiłby wszystko, żeby udało się wam zgubić mnie w tłumie ― zaśmiał się pod nosem. Raczej trudno było nie zdawać sobie sprawy z niechęci Sky'a, gdy ten okazywał ją w dość oczywisty sposób. Czy Hayden mógł go za to winić? Raczej nie. Nie dość, że miał do czynienia z dzieckiem, to na domiar złego odciągał jego wzór do naśladowania na większość czasu. Jego zazdrość była na swój sposób urocza, a podobieństwo do czarnowłosego na tyle uderzające, że zastanawiał się, czy w kiedyś Merc miał podobne skłonności.
Nie zamierzał jednak dzielić się z nim tymi wnioskami.
Cierpliwie czekał aż chłopak złoży zamówienie. Ilość jedzenia i wydanych pieniędzy nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Niejednokrotnie był świadkiem podobnych akcji, do których przyzwyczaił się już na tyle, że nie pozostało mu nic innego, jak tylko pozwolić na to, by sprawy toczyły się swoim torem.
„Możemy najpierw zanieść to do szofera? ”
― Jasne. Pewnie i tak mamy jeszcze czas, chyba że puszczenie lampionów z lekkim opóźnieniem też przynosi nieszczęście. Wtedy z pewnością będziemy mieli przejebane ― odparł, mimo wszelkiego wysiłku nie mogąc pozbyć się rozbawienia ze swojego głosu. Jak już mówiono, raczej nie wierzył w podobne zabobony. Poza tym miał tego farta, że właśnie chroniła go wróżba wielkiego szczęścia.
I zjadł swojego szczęśliwego kalmara – nic nie było w stanie zepsuć mu tego dnia.
― Cały czas je mam. ― Uniósł rękę i zamachał lekko reklamówką, w której znajdowały się lampiony. Miał na uwadze to, że były niezwykle delikatne, dlatego starał się z nimi nie szaleć. Torbę z jedzeniem trzymał w drugiej ręce – niestety nie mógł pozwolić sobie na tę samą wygodę co czarnowłosy i przekazać swoje zakupy szoferowi, biorąc pod uwagę, że po wydarzeniu nie wybierali się do rezydencji Blacków. A przynajmniej o niczym takim nie wspomniano. Nie wyglądało jednak na to, by Paige miał zamiar narzekać na balast, który sam zrzucił sobie na głowę.
Otarł się ramieniem o ramię chłopaka, kierując swoje kroki w stronę parkingu. W pewnym sensie było dobrze, że dzień powoli dobiegał końca.
― Jeśli chcesz. A ja mam wziąć się za rękę i pokazać kotki w mojej piwnicy? ― rzucił zgryźliwie, jednak zaraz po tym dosłownie zastygł w bezruchu, przyglądając się twarzy Mercury'ego, która ku jego zaskoczeniu momentalnie zmieniła wyraz. Teraz oblicze czarnowłosego prezentowało się w najlepszym wypadku niepokojąco, jednak nie dało się ukryć, że wyglądał tak, jakby za moment miał odlecieć na jego oczach.
Może ta tarantula była trująca?
Prędko jednak pojął, że chłopak tylko się z nim droczył, a wtedy trudno było powstrzymać się od sprzedania mu kuksańca między żebra.
― Mam nadzieję, że nie zaczniesz się domagać Oscara. ― W końcu nie można było mu odmówić talentu aktorskiego. ― Ten jeden raz szanuję decyzję twojej macochy. Wiesz, mam nieodparte wrażenie, że twój młodszy brat robiłby wszystko, żeby udało się wam zgubić mnie w tłumie ― zaśmiał się pod nosem. Raczej trudno było nie zdawać sobie sprawy z niechęci Sky'a, gdy ten okazywał ją w dość oczywisty sposób. Czy Hayden mógł go za to winić? Raczej nie. Nie dość, że miał do czynienia z dzieckiem, to na domiar złego odciągał jego wzór do naśladowania na większość czasu. Jego zazdrość była na swój sposób urocza, a podobieństwo do czarnowłosego na tyle uderzające, że zastanawiał się, czy w kiedyś Merc miał podobne skłonności.
Nie zamierzał jednak dzielić się z nim tymi wnioskami.
Cierpliwie czekał aż chłopak złoży zamówienie. Ilość jedzenia i wydanych pieniędzy nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Niejednokrotnie był świadkiem podobnych akcji, do których przyzwyczaił się już na tyle, że nie pozostało mu nic innego, jak tylko pozwolić na to, by sprawy toczyły się swoim torem.
„Możemy najpierw zanieść to do szofera? ”
― Jasne. Pewnie i tak mamy jeszcze czas, chyba że puszczenie lampionów z lekkim opóźnieniem też przynosi nieszczęście. Wtedy z pewnością będziemy mieli przejebane ― odparł, mimo wszelkiego wysiłku nie mogąc pozbyć się rozbawienia ze swojego głosu. Jak już mówiono, raczej nie wierzył w podobne zabobony. Poza tym miał tego farta, że właśnie chroniła go wróżba wielkiego szczęścia.
I zjadł swojego szczęśliwego kalmara – nic nie było w stanie zepsuć mu tego dnia.
― Cały czas je mam. ― Uniósł rękę i zamachał lekko reklamówką, w której znajdowały się lampiony. Miał na uwadze to, że były niezwykle delikatne, dlatego starał się z nimi nie szaleć. Torbę z jedzeniem trzymał w drugiej ręce – niestety nie mógł pozwolić sobie na tę samą wygodę co czarnowłosy i przekazać swoje zakupy szoferowi, biorąc pod uwagę, że po wydarzeniu nie wybierali się do rezydencji Blacków. A przynajmniej o niczym takim nie wspomniano. Nie wyglądało jednak na to, by Paige miał zamiar narzekać na balast, który sam zrzucił sobie na głowę.
Otarł się ramieniem o ramię chłopaka, kierując swoje kroki w stronę parkingu. W pewnym sensie było dobrze, że dzień powoli dobiegał końca.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach