▲▼
To był piękny dzień.
Nie na tyle, by umrzeć, mój synu, ale dostatecznie ładny, by doprowadzić się do stanu częściowo agonalnego i pozwolić, by alkohol i adrenalina przejęły kontrolę nad sytuacją. Angel nie lubiła planować, nie była w tym za dobra, dlatego gdy wychodziła z domu, postawiła sobie tylko jeden cel - świetnie się bawić.
Dobra zabawa w jej wykonaniu szła w parze z bezsensownymi poczynaniami na tyle często, że świat nabierał nowego absurdalnego sensu, wszystko przybierało neonowe kolory, a i ludzie jacyś tacy ciekawsi się wówczas wydawali, a ich reakcje znacznie ciekawsze niż normalnie.
Ktoś by powiedział, że to dobry humor. Ktoś inny, że to sprawka narkotyków. Jeszcze inny, że zwyczajnie niedojebanie umysłowe lub alkohol. Prawda była nieco inna - to było wszystko na raz.
Zaraz po opuszczeniu mieszkania i rzucenia ojcu, że jak wróci, to będzie w domu, Angel wyjęła ze stanika pogniecionego blanta i odpaliła go bez większego namysłu. Słońce raziło ją w oczy, więc młoda gniewna zsunęła z czubka głowy przeciwsłoneczne okulary na nos i spozierała zza nich na tyłki przechodzących lasek, krocza mężczyzn i małe pieski. Lubiła psy. I tyłki. Penisy zresztą też. Dodatkowo blant podpowiadał jej, że tak w zasadzie to kocha cały świat nienormalną i tylko dla niej zrozumiałą miłością.
Cztery blanty i butelkę tequili później, gdy słońce już schowało się za horyzontem i zostawiło po sobie tylko pomarańczowy ślad gdzieś tuż nad krawędzią świata, coś poszło zdecydowanie nie tak, jak panna Butler by tego sobie życzyła. To był początek małej katastrofy, niewielkiego wybuchu malutkiej bomby nuklearnej. Ot co, po prostu szła sobie pod rękę z dopiero co poznaną laską z zamiarem zaaplikowania jej pewnych rzeczy w otwory ciała - z przyzwoitości nie należy wspominać, w jakie otwory i jakie to miały być rzeczy - gdy tuż za jej plecami rozległ się krzyk.
- CO TY, KURWA, ROBISZ Z MOJĄ SIOSTRĄ.
Zrzućmy kurtynę miłosierdzia na ten dialog, gdyż padały w nich słowa zbyt niecenzuralne, by je przywołać i skupmy się na kolejnej scenie tej tragicznej komedii.
Biedne dziewczę umknęło gdzieś w poszukiwaniu bezpieczeństwa i szczęścia, natomiast wściekła Angel - bo skończony palant, wielki pan starszy brat zrujnował jej plany na noc - miotała się jak ryba wyjęta z wody, sycząc i warcząc jak walkiria w przeddzień menopauzy. Jeszcze chwilę wcześniej starała się zajadle wydrapać biedakowi oczy, ugryzła go w rękę i kopnęła dotkliwie w piszczel, a teraz ten trzymał ją w pozycji na tyle dwuznacznej, że nabierała jednoznaczności.
Wojownicza Angel nie wyglądała już na wojownika broniącego swego mięsa, o nie. Przypominała zaciekle broniącą się ofiarę przyszłego gwałtu. O zgrozo.
Wieczór, ciepłe lato, rok XXXX
To był piękny dzień.
Nie na tyle, by umrzeć, mój synu, ale dostatecznie ładny, by doprowadzić się do stanu częściowo agonalnego i pozwolić, by alkohol i adrenalina przejęły kontrolę nad sytuacją. Angel nie lubiła planować, nie była w tym za dobra, dlatego gdy wychodziła z domu, postawiła sobie tylko jeden cel - świetnie się bawić.
Dobra zabawa w jej wykonaniu szła w parze z bezsensownymi poczynaniami na tyle często, że świat nabierał nowego absurdalnego sensu, wszystko przybierało neonowe kolory, a i ludzie jacyś tacy ciekawsi się wówczas wydawali, a ich reakcje znacznie ciekawsze niż normalnie.
Ktoś by powiedział, że to dobry humor. Ktoś inny, że to sprawka narkotyków. Jeszcze inny, że zwyczajnie niedojebanie umysłowe lub alkohol. Prawda była nieco inna - to było wszystko na raz.
Zaraz po opuszczeniu mieszkania i rzucenia ojcu, że jak wróci, to będzie w domu, Angel wyjęła ze stanika pogniecionego blanta i odpaliła go bez większego namysłu. Słońce raziło ją w oczy, więc młoda gniewna zsunęła z czubka głowy przeciwsłoneczne okulary na nos i spozierała zza nich na tyłki przechodzących lasek, krocza mężczyzn i małe pieski. Lubiła psy. I tyłki. Penisy zresztą też. Dodatkowo blant podpowiadał jej, że tak w zasadzie to kocha cały świat nienormalną i tylko dla niej zrozumiałą miłością.
Cztery blanty i butelkę tequili później, gdy słońce już schowało się za horyzontem i zostawiło po sobie tylko pomarańczowy ślad gdzieś tuż nad krawędzią świata, coś poszło zdecydowanie nie tak, jak panna Butler by tego sobie życzyła. To był początek małej katastrofy, niewielkiego wybuchu malutkiej bomby nuklearnej. Ot co, po prostu szła sobie pod rękę z dopiero co poznaną laską z zamiarem zaaplikowania jej pewnych rzeczy w otwory ciała - z przyzwoitości nie należy wspominać, w jakie otwory i jakie to miały być rzeczy - gdy tuż za jej plecami rozległ się krzyk.
- CO TY, KURWA, ROBISZ Z MOJĄ SIOSTRĄ.
Zrzućmy kurtynę miłosierdzia na ten dialog, gdyż padały w nich słowa zbyt niecenzuralne, by je przywołać i skupmy się na kolejnej scenie tej tragicznej komedii.
Biedne dziewczę umknęło gdzieś w poszukiwaniu bezpieczeństwa i szczęścia, natomiast wściekła Angel - bo skończony palant, wielki pan starszy brat zrujnował jej plany na noc - miotała się jak ryba wyjęta z wody, sycząc i warcząc jak walkiria w przeddzień menopauzy. Jeszcze chwilę wcześniej starała się zajadle wydrapać biedakowi oczy, ugryzła go w rękę i kopnęła dotkliwie w piszczel, a teraz ten trzymał ją w pozycji na tyle dwuznacznej, że nabierała jednoznaczności.
Wojownicza Angel nie wyglądała już na wojownika broniącego swego mięsa, o nie. Przypominała zaciekle broniącą się ofiarę przyszłego gwałtu. O zgrozo.
Dzień jak co dzień. Ptaszki śpiewają, pieski biegają po parku i te sprawy.
Artem wybrał się na spacer i wcale nie z jakiegokolwiek przymusu. Nikt nie kazał mu się uspołeczniać...
Art, dziecko może byś w końcu gdzieś wyszedł. Siedzisz tak tylko w domu. Masz już osiemnaście lat, znajdź sobie jakieś zajęcie. A jako, że z jego ojciec dość źle znosił jakikolwiek sprzeciw, to biedny chłopaczyna musiał wykonać polecenie. Przynajmniej wziął ze sobą słuchawki, które choć trochę pozwalały mu wyglądać na mniejszego lamusa.
Idąc, z miną jak zbity pies, rozglądał się wokoło. Dzieci, młode małżeństwa, starsi ludzie. Co oni wszyscy tam, do cholery, robili?
- Co jest, kurwa? - warknął gdy wleciała w niego jakaś rozryczana laska. Dziewczę jedynie wydało z siebie kilka stłumionych parsknięć i ruszyło przed siebie.
Artem, mimowolnie spojrzał w kierunku, z którego przybiegła owa kobieta i zobaczył... całkiem niecodzienną scenkę. Drobna brunetka wgryzała się właśnie w ramię jakiemuś ziomkowi. Ała.
Rosjanin jedynie jęknął i ruszył w ich stronę. Oczywiście, wolałby popatrzeć z daleka, jednak bycie świadkiem morderstwa niezbyt do niego przemawiało.
Gdy już wreszcie dotarł na miejsce wziął i podniósł dziewczynę, a następnie odstawił ją metr dalej. Nawet mu się nie chciało strzępić ryja.
- Ogarnij się. - powiedział od niechcenia i spojrzał na mężczyznę, który był jej ofiarą.
Artem wybrał się na spacer i wcale nie z jakiegokolwiek przymusu. Nikt nie kazał mu się uspołeczniać...
Art, dziecko może byś w końcu gdzieś wyszedł. Siedzisz tak tylko w domu. Masz już osiemnaście lat, znajdź sobie jakieś zajęcie. A jako, że z jego ojciec dość źle znosił jakikolwiek sprzeciw, to biedny chłopaczyna musiał wykonać polecenie. Przynajmniej wziął ze sobą słuchawki, które choć trochę pozwalały mu wyglądać na mniejszego lamusa.
Idąc, z miną jak zbity pies, rozglądał się wokoło. Dzieci, młode małżeństwa, starsi ludzie. Co oni wszyscy tam, do cholery, robili?
- Co jest, kurwa? - warknął gdy wleciała w niego jakaś rozryczana laska. Dziewczę jedynie wydało z siebie kilka stłumionych parsknięć i ruszyło przed siebie.
Artem, mimowolnie spojrzał w kierunku, z którego przybiegła owa kobieta i zobaczył... całkiem niecodzienną scenkę. Drobna brunetka wgryzała się właśnie w ramię jakiemuś ziomkowi. Ała.
Rosjanin jedynie jęknął i ruszył w ich stronę. Oczywiście, wolałby popatrzeć z daleka, jednak bycie świadkiem morderstwa niezbyt do niego przemawiało.
Gdy już wreszcie dotarł na miejsce wziął i podniósł dziewczynę, a następnie odstawił ją metr dalej. Nawet mu się nie chciało strzępić ryja.
- Ogarnij się. - powiedział od niechcenia i spojrzał na mężczyznę, który był jej ofiarą.
Do wściekłej kobiety lepiej nie podchodzić bez ładnych kwiatków.
Do wściekłej baby lepiej nie podchodzić bez kija.
Do wściekłej Angel lepiej nie podchodzić w ogóle.
Była tą straszną laską rodem z koszmarów. Taką, która w przypływie złości nie płacze, a wydziera się, rzuca z pięściami i pazurami - albo po prostu ciska tym, co jej w łapy wpadnie. Zmienną jak kwietniowa pogoda, obrzydliwie egoistyczną, zajadłą jak pies gończy, gotową świat w pył obrócić, jeśli coś jej się nie spodoba, bezczelną, wredną i złośliwą. Suką. Ot co. Obca jej była wyrozumiałość, nie stała nawet obok tak abstrakcyjnych pojęć jak "bezinteresowność" czy "altruizm", wszystko co w życiu robiła - robiła tylko i wyłącznie dla siebie.
Dzisiaj upatrzyła sobie tamtą uroczą loszkę, a ktoś brutalnie wpierdolił jej się między wódkę a zakąskę, więc powinien ponieść adekwatną do tego karę - na którą składało się właśnie to całe darcie mordy, gryzienie, drapanie i kopniaki. Do czasu.
Powoli zaczynała tracić zapał do swojej wielkiej zemsty, bo przecież nowa zabawka sama nie przyjdzie i nie wepchnie jej się w rączki. Po raz ostatni już wgryzła się w ramię, zamierzała oddać ostatniego złośliwego kopniaka - ale w najbardziej dotkliwe u każdego mężczyzny miejsce - i oddalić się przesyconym gracją krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Ku przygodzie.
Niestety, jej wielki plan spalił na panewce. Była szczerze zaskoczona, gdy jej stopy oderwały się od ziemi. Wydusiła z siebie jakiś wysoki dźwięk, który w głównym zamierzeniu miał być z całą pewnością jakimś słowem, a później rozchyliła usta, dłonie mimowolnie zacisnęły się na rękach oprawcy i średnio przytomnie machnęła nogą. Lewą.
Fakt, po chwili stała z powrotem na twardym i stabilnym gruncie, co rychło wykorzystała. Odsunęła się o krok, łypiąc spode łba na nowego zawodnika na arenie, lecz nie pokusiła się o odpowiedź. Ogarnij się? Że niby co? Przeczesała palcami włosy, dłoń położyła na biodrze i wyprostowała się dumnie. Spójrzcie tylko, wojownicza pani tej sytuacji i tego miejsca.
Za to biedny atakowany przed kilkoma chwilami biedak, skrzywił się i rozmasował najpierw piszczel, a następnie pogryzioną rękę. Panowała cisza dostatecznie niezręczna i ciężka, by gapiów zebrało się trochę więcej. Wszyscy liczyli najwyraźniej na jeszcze jedną bójek, bo zważywszy na to, że w poprzedniej tylko jedna strona była tą atakującą, nie było to aż tak ciekawe. Napięcie rosło.
Poszkodowany facet zmrużył oczy, zmarszczył brwi i otworzył usta, by coś powiedzieć.
- Aaaa spierdalaj, kiblogryzie - oznajmiła Angel dziwnie pogodnie, po czym złapała tego swojego przypadkowego nowego towarzysza podróży za nadgarstek i pociągnęła go za sobą z siłą, o jaką zapewne by jej nie podejrzewał.
Może i nie była szczególnie wysoka. Może i była szczupła. Ale ćwiczyła balet od piątego roku życia, a od dwóch lat pole dance. Wieczne bieganie, skakanie, szlajanie się i wspinanie na obiekty do tego nieprzeznaczone sprawiły, że jej niepokaźna muskulatura nabrała siły.
- Masz ochotę na przygodę? - zapytała jeszcze, odwracając głowę i szczerząc ząbki w ślicznym uśmiechu. Nie pytała o imiona, wiek czy cokolwiek. Jakie to miałoby mieć niby znaczenie?
Do wściekłej baby lepiej nie podchodzić bez kija.
Do wściekłej Angel lepiej nie podchodzić w ogóle.
Była tą straszną laską rodem z koszmarów. Taką, która w przypływie złości nie płacze, a wydziera się, rzuca z pięściami i pazurami - albo po prostu ciska tym, co jej w łapy wpadnie. Zmienną jak kwietniowa pogoda, obrzydliwie egoistyczną, zajadłą jak pies gończy, gotową świat w pył obrócić, jeśli coś jej się nie spodoba, bezczelną, wredną i złośliwą. Suką. Ot co. Obca jej była wyrozumiałość, nie stała nawet obok tak abstrakcyjnych pojęć jak "bezinteresowność" czy "altruizm", wszystko co w życiu robiła - robiła tylko i wyłącznie dla siebie.
Dzisiaj upatrzyła sobie tamtą uroczą loszkę, a ktoś brutalnie wpierdolił jej się między wódkę a zakąskę, więc powinien ponieść adekwatną do tego karę - na którą składało się właśnie to całe darcie mordy, gryzienie, drapanie i kopniaki. Do czasu.
Powoli zaczynała tracić zapał do swojej wielkiej zemsty, bo przecież nowa zabawka sama nie przyjdzie i nie wepchnie jej się w rączki. Po raz ostatni już wgryzła się w ramię, zamierzała oddać ostatniego złośliwego kopniaka - ale w najbardziej dotkliwe u każdego mężczyzny miejsce - i oddalić się przesyconym gracją krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Ku przygodzie.
Niestety, jej wielki plan spalił na panewce. Była szczerze zaskoczona, gdy jej stopy oderwały się od ziemi. Wydusiła z siebie jakiś wysoki dźwięk, który w głównym zamierzeniu miał być z całą pewnością jakimś słowem, a później rozchyliła usta, dłonie mimowolnie zacisnęły się na rękach oprawcy i średnio przytomnie machnęła nogą. Lewą.
Fakt, po chwili stała z powrotem na twardym i stabilnym gruncie, co rychło wykorzystała. Odsunęła się o krok, łypiąc spode łba na nowego zawodnika na arenie, lecz nie pokusiła się o odpowiedź. Ogarnij się? Że niby co? Przeczesała palcami włosy, dłoń położyła na biodrze i wyprostowała się dumnie. Spójrzcie tylko, wojownicza pani tej sytuacji i tego miejsca.
Za to biedny atakowany przed kilkoma chwilami biedak, skrzywił się i rozmasował najpierw piszczel, a następnie pogryzioną rękę. Panowała cisza dostatecznie niezręczna i ciężka, by gapiów zebrało się trochę więcej. Wszyscy liczyli najwyraźniej na jeszcze jedną bójek, bo zważywszy na to, że w poprzedniej tylko jedna strona była tą atakującą, nie było to aż tak ciekawe. Napięcie rosło.
Poszkodowany facet zmrużył oczy, zmarszczył brwi i otworzył usta, by coś powiedzieć.
- Aaaa spierdalaj, kiblogryzie - oznajmiła Angel dziwnie pogodnie, po czym złapała tego swojego przypadkowego nowego towarzysza podróży za nadgarstek i pociągnęła go za sobą z siłą, o jaką zapewne by jej nie podejrzewał.
Może i nie była szczególnie wysoka. Może i była szczupła. Ale ćwiczyła balet od piątego roku życia, a od dwóch lat pole dance. Wieczne bieganie, skakanie, szlajanie się i wspinanie na obiekty do tego nieprzeznaczone sprawiły, że jej niepokaźna muskulatura nabrała siły.
- Masz ochotę na przygodę? - zapytała jeszcze, odwracając głowę i szczerząc ząbki w ślicznym uśmiechu. Nie pytała o imiona, wiek czy cokolwiek. Jakie to miałoby mieć niby znaczenie?
Może to nie był najlepszy pomysł.
Może nie trzeba było się mieszać w tą całą sytuację.
Może trzeba było zostać w domu.
Słysząc pisk dziewczyny skrzywił się lekko. Boże oszczędź słuchu.
Gdy w końcu się zamknęła spojrzał na nią unosząc brew. No proszę, cóż za duma i waleczność. Należą się owacje i brawa.
Artem odwrócił się w stronę mężczyzny, na którym jeszcze przed chwilą, wyżywała się brunetka. Mimowolnie parsknął na słowa dziewczyny. Biedny człowiek. Chyba że sobie zasłużył... To już inna sprawa, ale może lepiej się w nią nie zagłębiać. Jeszcze sam by dostał po twarzy z wtrącanie się w nieswoje sprawy.
Domashinkov czując na nadgarstku ucisk, lekko się zdziwił. Jedno musiał przyznać, laska miała siłę . W dodatku była jeszcze z lekka nawalona. Szacuneczek.
Grzecznie za nią podążał rozglądając się w różne strony.
- Przygodę, hmm?- zamyślił się. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie. W końcu co może zrobić taka drobna dziewczyna. No raczej nie zabije go i zgwałci. Chyba.
- Prowadź. - westchnął uwalniając rękę z uścisku i chowając ją do kieszeni bluzy. Zgarbił się lekko i kroczył obok dziewczyny nieszybkim tempem.
Może nie trzeba było się mieszać w tą całą sytuację.
Może trzeba było zostać w domu.
Słysząc pisk dziewczyny skrzywił się lekko. Boże oszczędź słuchu.
Gdy w końcu się zamknęła spojrzał na nią unosząc brew. No proszę, cóż za duma i waleczność. Należą się owacje i brawa.
Artem odwrócił się w stronę mężczyzny, na którym jeszcze przed chwilą, wyżywała się brunetka. Mimowolnie parsknął na słowa dziewczyny. Biedny człowiek. Chyba że sobie zasłużył... To już inna sprawa, ale może lepiej się w nią nie zagłębiać. Jeszcze sam by dostał po twarzy z wtrącanie się w nieswoje sprawy.
Domashinkov czując na nadgarstku ucisk, lekko się zdziwił. Jedno musiał przyznać, laska miała siłę . W dodatku była jeszcze z lekka nawalona. Szacuneczek.
Grzecznie za nią podążał rozglądając się w różne strony.
- Przygodę, hmm?- zamyślił się. Właściwie nic nie stało na przeszkodzie. W końcu co może zrobić taka drobna dziewczyna. No raczej nie zabije go i zgwałci. Chyba.
- Prowadź. - westchnął uwalniając rękę z uścisku i chowając ją do kieszeni bluzy. Zgarbił się lekko i kroczył obok dziewczyny nieszybkim tempem.
Nie śpieszyła się, przecież przygoda nie miała prawa jej uciec. Nie teraz, gdy Angel już dotykała jej opuszkami palców, muskała niczym najdroższą kochankę. Pogoda była zbyt piękna, by tak po prostu wrócić do domu i zasnąć. Inną sprawą było to, że zwyczajnie nie miała ochoty.
Nie po to uciekała od domowych problemów, by o nich myśleć czy do nich wracać wcześniej, niż było to konieczne. No ale.
Uroiła sobie, że ten biedny chłopak, którego trzymała za nadgarstek - tylko chwilę, fakt, bo zaraz postanowił go uwolnić - był czymś na kształt personifikacji tej całej magicznej przygody. Nie potrafiłby powiedzieć, skąd taka myśl. To pewnie alkohol. Albo blanty.
Blanty. Właśnie.
Roześmiała się perliście bez żadnego konkretnego powodu.
- Tam! - krzyknęła nagle i wskazała dłonią jakiś obiekt. Zatrzymała się i odwróciła do blondyna. Jej oczy lśniły, usta się śmiały. Była absolutnie pewna siebie i pewnie równie mocno niepoczytalna. Ale co tam. Położyła drobne dłonie na ramionach kompana. - Punkt pierwszy. Oczyszczenie. Ze złych emocji, z brudu, musimy stać się nowymi ludźmi, zanim pójdziemy dalej, Clyde. Jest gotów? - poczekała może dwie sekundy nim puściła się biegiem w kierunku wcześniejszego obiektu. Fontanny. Zwykłej miejskiej fontanny.
Władowała się do niej w pełni ubrana i w butach, bo jebać. Jedynie fajki i zapalniczkę rzuciła na ziemię przed samym aktem oczyszczenia. Woda była cudowna. Zimna. Tylko ludzie jakoś nie tego, gapili się dziwnie.
- Co robisz, dziewucho, wyłaź stamtąd - warknęła staruszka, która miała ogromny fart, bo akurat przechodziła i cała sytuację oglądała.
- Co gadasz, starucho, won do trumny.
Angel twardo śmiała się dalej i odwróciła zniecierpliwiona do mimowolnie wciągniętego w tę totalnie komfortową sytuację młodzieńca.
- No Clyde, ile mam czekać?
Nie po to uciekała od domowych problemów, by o nich myśleć czy do nich wracać wcześniej, niż było to konieczne. No ale.
Uroiła sobie, że ten biedny chłopak, którego trzymała za nadgarstek - tylko chwilę, fakt, bo zaraz postanowił go uwolnić - był czymś na kształt personifikacji tej całej magicznej przygody. Nie potrafiłby powiedzieć, skąd taka myśl. To pewnie alkohol. Albo blanty.
Blanty. Właśnie.
Roześmiała się perliście bez żadnego konkretnego powodu.
- Tam! - krzyknęła nagle i wskazała dłonią jakiś obiekt. Zatrzymała się i odwróciła do blondyna. Jej oczy lśniły, usta się śmiały. Była absolutnie pewna siebie i pewnie równie mocno niepoczytalna. Ale co tam. Położyła drobne dłonie na ramionach kompana. - Punkt pierwszy. Oczyszczenie. Ze złych emocji, z brudu, musimy stać się nowymi ludźmi, zanim pójdziemy dalej, Clyde. Jest gotów? - poczekała może dwie sekundy nim puściła się biegiem w kierunku wcześniejszego obiektu. Fontanny. Zwykłej miejskiej fontanny.
Władowała się do niej w pełni ubrana i w butach, bo jebać. Jedynie fajki i zapalniczkę rzuciła na ziemię przed samym aktem oczyszczenia. Woda była cudowna. Zimna. Tylko ludzie jakoś nie tego, gapili się dziwnie.
- Co robisz, dziewucho, wyłaź stamtąd - warknęła staruszka, która miała ogromny fart, bo akurat przechodziła i cała sytuację oglądała.
- Co gadasz, starucho, won do trumny.
Angel twardo śmiała się dalej i odwróciła zniecierpliwiona do mimowolnie wciągniętego w tę totalnie komfortową sytuację młodzieńca.
- No Clyde, ile mam czekać?
Artem w obecnej chwili nie był naćpany ani chociaż nietrzeźwy, jednak obecny stan dziewczyny mu się udzielał. Z lekka rozbawiony, podążał za towarzyszką bez zająknięcia. Czując dotyk na ramionach pochylił się nieco. Jak tam pogoda na dole, hehe?
Oczyszczenie, złe emocje... Clyde?
Jak na razie, chłopak nie wyprowadzał dziewczyny z błędu. A niech sobie będzie Clydem. Cokolwiek.
- Gotowy? - uniósł brew. Zrozumiał dopiero po jakimś czasie, kiedy kobieta puściła się pędem w stronę fontanny. - No tak...
Przyglądał się wszystkiemu przez krótką chwilę. Wyglądało, że dobrze się bawiła. Na uwagę staruszki lekko się skrzywił, a słysząc odpowiedź Angel dodatkowo zmarszczył brwi. Milutko.
- Już idę. I właściwie to nie Clyde, a Artem ale pewnie w tej chwili mało cię to obchodzi. - drugą uwagę powiedział bardziej do siebie niż do dziewczyny. Nie liczył zbytnio na to, że się do tego zastosuje. Boże, przecież to i tak nie koniec świata.
Domashnikov ruszył się w stronę fontanny. Usiadł na murku garbiąc się nieco. Wzdrygnął się czując chłód wody, ale po niedługiej chwili przywykł do temperatury. Powoli wyjął z kieszeni cały swój dobytek, który stanowiły paczka papierosów, zapalniczka i telefon.
- Proszę, czas na oczyszczenie. - stwierdził przypatrując się brunetce, zastanawiając się co ma zamiar teraz zrobić.
Oczyszczenie, złe emocje... Clyde?
Jak na razie, chłopak nie wyprowadzał dziewczyny z błędu. A niech sobie będzie Clydem. Cokolwiek.
- Gotowy? - uniósł brew. Zrozumiał dopiero po jakimś czasie, kiedy kobieta puściła się pędem w stronę fontanny. - No tak...
Przyglądał się wszystkiemu przez krótką chwilę. Wyglądało, że dobrze się bawiła. Na uwagę staruszki lekko się skrzywił, a słysząc odpowiedź Angel dodatkowo zmarszczył brwi. Milutko.
- Już idę. I właściwie to nie Clyde, a Artem ale pewnie w tej chwili mało cię to obchodzi. - drugą uwagę powiedział bardziej do siebie niż do dziewczyny. Nie liczył zbytnio na to, że się do tego zastosuje. Boże, przecież to i tak nie koniec świata.
Domashnikov ruszył się w stronę fontanny. Usiadł na murku garbiąc się nieco. Wzdrygnął się czując chłód wody, ale po niedługiej chwili przywykł do temperatury. Powoli wyjął z kieszeni cały swój dobytek, który stanowiły paczka papierosów, zapalniczka i telefon.
- Proszę, czas na oczyszczenie. - stwierdził przypatrując się brunetce, zastanawiając się co ma zamiar teraz zrobić.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach