▲▼
Pomieszczenie niezwykle dobrze oświetlone poprzez dobrane lampy oraz okna, które po jednej stronie ściany mają wielkość od podłogi aż do sufitu. Znajdują się tu rzeczy odpowiadające malarstwu - liczne sztalugi, wszelakie narzędzia artystyczne itd. Znajdą się tu także kanapy, teatralne ubrania lub inne rekwizyty, które miałyby ubarwić malowany obiekt. Pomieszczenie nie jest zazwyczaj użytkowane dla studentów z artystycznym kierunkiem, lecz w celu poszerzenia ich zainteresowań.
Pomieszczenie niezwykle dobrze oświetlone poprzez dobrane lampy oraz okna, które po jednej stronie ściany mają wielkość od podłogi aż do sufitu. Znajdują się tu rzeczy odpowiadające malarstwu - liczne sztalugi, wszelakie narzędzia artystyczne itd. Znajdą się tu także kanapy, teatralne ubrania lub inne rekwizyty, które miałyby ubarwić malowany obiekt. Pomieszczenie nie jest zazwyczaj użytkowane dla studentów z artystycznym kierunkiem, lecz w celu poszerzenia ich zainteresowań.
A jednak nie szpitalne baseny? – odetchnął z ulgą, podążając za mężczyzną i próbując przypomnieć sobie gdzie tak właściwie mieści się ten uniwersytet. I właściwie po co wieczorem jechać na uniwersytet, przecież nic takiego o tej porze już się tam raczej nie dzieje. Chyba że jednak będzie to etat woźnego w godzinach nocnych.
Samochód pierwsza klasa – pomyślał Bastien, przyglądając się czarnej bestii stojącej na parkingu - Pan doktor ma oko do klasyków jak widać.
- Rocznik 1969? – zapytał niby od niechcenia, jednak skrycie podziwiając piękno pojazdu. Przez myśl przeszła mu nawet ochota naszkicowania tego auta. Korzystając z uprzejmości wsiadł do samochodu, czując przyjemną fakturę skórzanego siedzenia i lekki, przyjemny zapach, którego nie mógł przyporządkować do żadnego mu znanego.
Rozglądając się po aucie, aby wyszukać jakiś temat do zaczęcia rozmowy, dostrzegł metalowy kaganiec. Hmm… Maurycemu nie spodoba się zapach psa w domu – pomyślał, uśmiechając się nieco złośliwie przy tym.
- Wybaczy Pan śmiałość. Posiada Pan psa, Doktorze? – spojrzał wymownie na kaganiec, wpatrując się w drogę, podczas wysłuchiwania odpowiedzi.
Samochód pierwsza klasa – pomyślał Bastien, przyglądając się czarnej bestii stojącej na parkingu - Pan doktor ma oko do klasyków jak widać.
- Rocznik 1969? – zapytał niby od niechcenia, jednak skrycie podziwiając piękno pojazdu. Przez myśl przeszła mu nawet ochota naszkicowania tego auta. Korzystając z uprzejmości wsiadł do samochodu, czując przyjemną fakturę skórzanego siedzenia i lekki, przyjemny zapach, którego nie mógł przyporządkować do żadnego mu znanego.
Rozglądając się po aucie, aby wyszukać jakiś temat do zaczęcia rozmowy, dostrzegł metalowy kaganiec. Hmm… Maurycemu nie spodoba się zapach psa w domu – pomyślał, uśmiechając się nieco złośliwie przy tym.
- Wybaczy Pan śmiałość. Posiada Pan psa, Doktorze? – spojrzał wymownie na kaganiec, wpatrując się w drogę, podczas wysłuchiwania odpowiedzi.
Jako że pojazdy są dość podobne do siebie, to spodziewał się pomyłki, co do zgadywania rocznika samochodu - Nie, 97... Fastback - odpowiedział krótko, na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech, jakoby duma rozpierała go z posiadania tego auta, choć bardziej był tu istotny fakt włożenia sporej ilości pracy niż pieniędzy. Zagadkowym zapachem była delikatna woń świerku, która została rozpylona po niedawnych porządkach. Canavetto nie ma w zwyczaju chomikowania czegokolwiek, przepada za porządkiem - wszelakie rzeczy, które mogą się tu znajdować są dość często używane. Na pierwszy rzut oka da się zauważyć niewielki, czarny pokrowiec na płyty CD, chusteczki, średniej wielkości metalowy kaganiec, tajemniczy srebrny PenDrive z wygrawerowanym napisem oraz... maskę przeciwpyłową.
- Owszem, bulteriera, kochane i niezwykle uczuciowe psisko - mogłoby się wydawać, iż jest przeciwieństwem Canavetto. Jazda nie trwała długo, właściwie około dziesięciu minut. Zaparkował samochód na parkingu uniwersytetu, w miarę możliwości blisko głównego wejścia. Zgasił silnik, a następnie wysiadł z pojazdu, zerknął na Bastiena, który również zdążył to zrobić. Zamknął Mustanga za pomocą przycisku na niewielkiej konsoli przy kluczach, następnie ruszył w kierunku obranego celu. Tym razem nie było potrzeby użycia parasolki, gdyż deszcz na prawdopodobnie krótki czas przestał padać. Puścił bruneta pierwszego w drzwiach, któremu ukazał się dość spory hol uniwersytetu, od niego ciągnęły się liczne korytarze i schody. Wszystko posiadało swój specyficzny klimat szkoły wyższej. Była tu pewna forma staroświeckości przez drewniane wykończenia oraz białe kolory ścian, które miały za zadanie przypomnieć jednak, iż są to bardziej współczesne lata. Gdyby nie wszelakie tablice informacyjne, można by potraktować budynek jako jeden wielki labirynt.
- Owszem, bulteriera, kochane i niezwykle uczuciowe psisko - mogłoby się wydawać, iż jest przeciwieństwem Canavetto. Jazda nie trwała długo, właściwie około dziesięciu minut. Zaparkował samochód na parkingu uniwersytetu, w miarę możliwości blisko głównego wejścia. Zgasił silnik, a następnie wysiadł z pojazdu, zerknął na Bastiena, który również zdążył to zrobić. Zamknął Mustanga za pomocą przycisku na niewielkiej konsoli przy kluczach, następnie ruszył w kierunku obranego celu. Tym razem nie było potrzeby użycia parasolki, gdyż deszcz na prawdopodobnie krótki czas przestał padać. Puścił bruneta pierwszego w drzwiach, któremu ukazał się dość spory hol uniwersytetu, od niego ciągnęły się liczne korytarze i schody. Wszystko posiadało swój specyficzny klimat szkoły wyższej. Była tu pewna forma staroświeckości przez drewniane wykończenia oraz białe kolory ścian, które miały za zadanie przypomnieć jednak, iż są to bardziej współczesne lata. Gdyby nie wszelakie tablice informacyjne, można by potraktować budynek jako jeden wielki labirynt.
Wymienioną rasę psów kojarzył bardzo słabo, podejrzewał iż pies nie należy do najmniejszych, patrząc na kaganiec. Droga była niespecjalnie długa, toteż po pytaniu o zwierzaka wszelkie rozmowy ucichły, a przynajmniej do momentu zaparkowania auta przed ogromnym budynkiem uniwersytetu.
Jak na złość "cierpliwość" Bastiena zaczęła się przejawiać u niego lekkim stresem. Począł przełykać nerwowo ślinę, rozglądać się na boki i nasłuchiwać wszelkich odgłosów. Opuściwszy bezpieczny - a tak przynajmniej sądził - pojazd, podążył krokami za blondynem, który przepuścił go w drzwiach prowadzących do przestronnego holu z licznymi obrazami na ścianach.
Poparzona dłoń, której mężczyzna do tej pory nie opatrzył, zaczęła jeszcze bardziej dopominać się o swoje miejsce w jego głowie. Był już tym dostatecznie zmęczony, jednak obietnica jaką złożył była silniejsza od tego. Poczucie obowiązku - chyba jedyna z cech jaką ojciec pozostawił mu w trakcie "dobrego wychowania". Cała reszta sprowadzała się raczej do unikania sytuacji konfliktowych na tyle, na ile jest to możliwe.
Podążając wzdłuż korytarzy, w których najpewniej samotnie zgubiłby się tysiąc razy, zaczął szperać w torbie w poszukiwaniu czegoś przeciwbólowego.
- Poufiasse... - mruknął po francusku pod nosem z rezygnacją zamykając torbę. Normalnie wszelkie środki przeciwbólowe nosi jego starsza przyjaciółka, dlatego też do głowy mu nie przyszło, aby sam posiadał takie rzeczy. Cierp ciało, jakżeś chciało - pomyślał, nasuwając bardziej rękaw kurtki na oparzenie.
- Wybaczy Pan mą ciekawość. W czym miałbym pomóc o tej porze w takim miejscu? - zapytał niby od niechcenia. Skrycie liczył na odwrócenie swoich myśli od tej cholernej ręki, co raz w myślach rzucając jakimś francuskim epitetem z gatunku tych, za które ojcowski pas furkotałby jak chorągiew na wietrze.
- Poza tym, czy właściwie wolno nam tu być w tych godzinach? Szkoła już raczej jest zamknięta, prawda? - odparł, rzucając przelotne spojrzenie w stronę twarzy Canavetto, licząc że może odczyta coś z jego mimiki. Próżno jednak w tym chłodnym spojrzeniu było doszukać się czegokolwiek poza standardowym wyrazem twarzy jaki zwykle przybierał. Człowiek zagadka, od samego początku. Od tamtego dnia, w którym przelotnie poznał go przed salą szpitalną około rok temu. Czasem Bastien zastanawiał się czy jest taki cały czas, czy to już wyuczona mantra jaką stosował, aby pacjenci oraz ich męczące rodziny dawały mu święty spokój tuż po usłyszeniu diagnozy.
Jak na złość "cierpliwość" Bastiena zaczęła się przejawiać u niego lekkim stresem. Począł przełykać nerwowo ślinę, rozglądać się na boki i nasłuchiwać wszelkich odgłosów. Opuściwszy bezpieczny - a tak przynajmniej sądził - pojazd, podążył krokami za blondynem, który przepuścił go w drzwiach prowadzących do przestronnego holu z licznymi obrazami na ścianach.
Poparzona dłoń, której mężczyzna do tej pory nie opatrzył, zaczęła jeszcze bardziej dopominać się o swoje miejsce w jego głowie. Był już tym dostatecznie zmęczony, jednak obietnica jaką złożył była silniejsza od tego. Poczucie obowiązku - chyba jedyna z cech jaką ojciec pozostawił mu w trakcie "dobrego wychowania". Cała reszta sprowadzała się raczej do unikania sytuacji konfliktowych na tyle, na ile jest to możliwe.
Podążając wzdłuż korytarzy, w których najpewniej samotnie zgubiłby się tysiąc razy, zaczął szperać w torbie w poszukiwaniu czegoś przeciwbólowego.
- Poufiasse... - mruknął po francusku pod nosem z rezygnacją zamykając torbę. Normalnie wszelkie środki przeciwbólowe nosi jego starsza przyjaciółka, dlatego też do głowy mu nie przyszło, aby sam posiadał takie rzeczy. Cierp ciało, jakżeś chciało - pomyślał, nasuwając bardziej rękaw kurtki na oparzenie.
- Wybaczy Pan mą ciekawość. W czym miałbym pomóc o tej porze w takim miejscu? - zapytał niby od niechcenia. Skrycie liczył na odwrócenie swoich myśli od tej cholernej ręki, co raz w myślach rzucając jakimś francuskim epitetem z gatunku tych, za które ojcowski pas furkotałby jak chorągiew na wietrze.
- Poza tym, czy właściwie wolno nam tu być w tych godzinach? Szkoła już raczej jest zamknięta, prawda? - odparł, rzucając przelotne spojrzenie w stronę twarzy Canavetto, licząc że może odczyta coś z jego mimiki. Próżno jednak w tym chłodnym spojrzeniu było doszukać się czegokolwiek poza standardowym wyrazem twarzy jaki zwykle przybierał. Człowiek zagadka, od samego początku. Od tamtego dnia, w którym przelotnie poznał go przed salą szpitalną około rok temu. Czasem Bastien zastanawiał się czy jest taki cały czas, czy to już wyuczona mantra jaką stosował, aby pacjenci oraz ich męczące rodziny dawały mu święty spokój tuż po usłyszeniu diagnozy.
Szedł na tyle blisko młodzieńca, aby móc usłyszeć niespokojne mruknięcie Bastiena. Cóż, walczył dzielnie, aby nie być zbyt nietaktownym w towarzystwie mężczyzny, który zdążył zobaczyć pobieżnie uraz, gdy brunet wchodził do pomieszczenia, w którym znajdowała się osłabiona matka. Tylko czekać, aż się przełamie... choć nie interesuje to Saverio na tyle, by się nad tym zastanawiać.
- Pora nie mogła być bardziej idealna niż teraz - a doskonale wie, co mówi. O tej godzinie trwa już jakiś czas pewne spotkanie, przy którym obiecał udzielić swą pomoc. Słysząc pytanie bruneta, uśmiechnął się kącikiem ust i odwrócił ku niemu twarz oraz wbił spojrzenie, które mimo małej zmiany w mimice twarzy, nie zmieniło swego chłodu - Oczywiście, że zamknięta. A my się teraz włamujemy. Bawię się w skorumpowanego... chirurga. Potrzebowałem towarzysza zbrodni. Niemal odkryłeś moje zamiary, brawo. - nie dało się nie wyczuć tej ironii, choć kpiła na tyle delikatnie, co gentleman kpi ze swej kochanki, lekko szczypiąc ją w pośladek.
Po krótkim spacerku udali się na wyższe piętro przy pomocy drewnianych, lecz solidnie zrobionych, schodów. Ponownie jednak poczęli iść dość szerokim korytarzem, zawierającym wiele obrazów oraz tablic ogłoszeniowych, nawiązujących głównie do konkretnego pomieszczenia, przy którym wisiały.
- Pora nie mogła być bardziej idealna niż teraz - a doskonale wie, co mówi. O tej godzinie trwa już jakiś czas pewne spotkanie, przy którym obiecał udzielić swą pomoc. Słysząc pytanie bruneta, uśmiechnął się kącikiem ust i odwrócił ku niemu twarz oraz wbił spojrzenie, które mimo małej zmiany w mimice twarzy, nie zmieniło swego chłodu - Oczywiście, że zamknięta. A my się teraz włamujemy. Bawię się w skorumpowanego... chirurga. Potrzebowałem towarzysza zbrodni. Niemal odkryłeś moje zamiary, brawo. - nie dało się nie wyczuć tej ironii, choć kpiła na tyle delikatnie, co gentleman kpi ze swej kochanki, lekko szczypiąc ją w pośladek.
Po krótkim spacerku udali się na wyższe piętro przy pomocy drewnianych, lecz solidnie zrobionych, schodów. Ponownie jednak poczęli iść dość szerokim korytarzem, zawierającym wiele obrazów oraz tablic ogłoszeniowych, nawiązujących głównie do konkretnego pomieszczenia, przy którym wisiały.
Nagle... dało się usłyszeć muzykę grających skrzypiec...
Szedł ramie w ramię z mężczyzną, oczekując odpowiedzi. W duchu parsknął śmiechem gdy ją usłyszał, nie dając jednak poznać tego po swojej twarzy.
Pan doktor jak widać potrafi być dowcipny, a już się bałem, że jest jak marmurowy posąg. Chłodny jaki na zewnątrz, tak i wewnątrz - pomyślał.
- Słaby ze mnie kompan w boju, przynajmniej tak sądzę - odparł, przysłuchując się zasłyszanej melodii. Dobrze znał instrument wydający te dźwięki, gdyż jako mały chłopiec miał przyjemność za sprawą matki pobierać lekcje nauki na nim. Pilnym uczniem wtedy nie można by było go nazwać, toteż instrument poszedł szybko w odstawkę. Ciekawiło go czy byłby w stanie zagrać jeszcze jakaś melodię.
Tak rozmarzony począł przypominać sobie chwilę z dzieciństwa. Zapach kruszonych ciastek korzennych, leżących na małym stoliku tuż koło gorącej czekolady, której zapach z wolna roznosił się po pokoju. Matkę, która nawet na dźwięk przypominający bardziej pisk opon na asfalcie niż IV symfonie Beethovena, reagowała wybuchem radości. Oraz opiekunkę wraz z gosposią, które tańczyły w rytm zawodzenia jakie wytwarzał. I on sam, który z dumnie wypiętą piersią i małą zmarszczką na czole, pocił się nad instrumentem, który uparcie nie chciał z nim współpracować.
Pogrążony tak w swych najlepszych wspomnieniach, nie zauważył kiedy dotarli we właściwe miejsce. Nadal jednak Bastien nie wiedział co tak właściwie czeka go za drzwiami jednej z sal uniwersytetu McGill'a.
Pan doktor jak widać potrafi być dowcipny, a już się bałem, że jest jak marmurowy posąg. Chłodny jaki na zewnątrz, tak i wewnątrz - pomyślał.
- Słaby ze mnie kompan w boju, przynajmniej tak sądzę - odparł, przysłuchując się zasłyszanej melodii. Dobrze znał instrument wydający te dźwięki, gdyż jako mały chłopiec miał przyjemność za sprawą matki pobierać lekcje nauki na nim. Pilnym uczniem wtedy nie można by było go nazwać, toteż instrument poszedł szybko w odstawkę. Ciekawiło go czy byłby w stanie zagrać jeszcze jakaś melodię.
Tak rozmarzony począł przypominać sobie chwilę z dzieciństwa. Zapach kruszonych ciastek korzennych, leżących na małym stoliku tuż koło gorącej czekolady, której zapach z wolna roznosił się po pokoju. Matkę, która nawet na dźwięk przypominający bardziej pisk opon na asfalcie niż IV symfonie Beethovena, reagowała wybuchem radości. Oraz opiekunkę wraz z gosposią, które tańczyły w rytm zawodzenia jakie wytwarzał. I on sam, który z dumnie wypiętą piersią i małą zmarszczką na czole, pocił się nad instrumentem, który uparcie nie chciał z nim współpracować.
Pogrążony tak w swych najlepszych wspomnieniach, nie zauważył kiedy dotarli we właściwe miejsce. Nadal jednak Bastien nie wiedział co tak właściwie czeka go za drzwiami jednej z sal uniwersytetu McGill'a.
- Cóż - odpowiedział, przy czym wzruszył ramionami - To może następnym razem, ewentualnie będę musiał poszukać sobie innego towarzysza do mych niecnych celów... a tymczasem, Bastienie, Ty będziesz od czegoś innego, skoro nie przepadasz za "byciem kompanem w boju" - dodał, gdy już pojawili się przy drzwiach, od których docierała skrzypcowa muzyka. Mężczyzna złapał za klamkę, za którą nacisnął i otworzył drzwi, uprzednio nawet nie pukając, jakby to była zbędna czynność. Oczywiście - jak i poprzednio - puścił Bastiena przodem, który zobaczył dość sporą salę z ogromnymi oknami i przeróżnymi meblami. Jak to w malarskim studio bywa - najwięcej znajduje się sztalug, które zostały rozstawione ku grającej na skrzypcach osobie. Była to prawdopodobnie studentka tego uniwersytetu. Szatynka o bladej skórze i zielonych oczach, ubrana w granatową spódniczkę i szary sweter, którego rękawy zostały podwinięte do łokci, do tego czarne rajstopy oraz skórzane buty na średnim obcasie. Dziewczę nie przerywało swej gry mimo nowych gości, jedynie niektórzy ze studentów pobieżnie spojrzało w stronę drzwi.
Saverio wyminął Bastiena i skierował kroki do mężczyzny, który zobaczywszy go od razu się uśmiechnął i również do niego podszedł.
- Saverio! Sądziłem, że jednak się nie pojawisz. Ale jesteś! - rozweselonym głosem przywitał się nieznajomy, który podczas tego uścisnął dłoń blondyna.
Mężczyzna był brunetem z kilkoma szarymi pasmami włosów, posiadał szare oczy i dość wątłą figurę. Jego ubiorem były ciemnego koloru jeansy i dopasowana czarna koszulka na długi rękaw.
- Ale jestem - powtórzył po brunecie, który niemal od razu skierował wzrok na nową twarz - Bastiena.
- ... o nie - z pewnością lepszej reakcji nie mógł się spodziewać. Saverio usłyszawszy ciche niezadowolenie znajomego, uśmiechnął się kącikiem ust.
- Taak, to jest Bastien - blondyn kiwnął głową w jego stronę - A to mój znajomy - Jeremy - to on potrzebuje od ciebie małej pomocy - te zaś słowa skierował do młodzieńca. Jeremy podczas skromnego przedstawiania wyciągnął ku Bastienowi dłoń, cały czas sympatycznie się do niego uśmiechając.
Saverio wyminął Bastiena i skierował kroki do mężczyzny, który zobaczywszy go od razu się uśmiechnął i również do niego podszedł.
- Saverio! Sądziłem, że jednak się nie pojawisz. Ale jesteś! - rozweselonym głosem przywitał się nieznajomy, który podczas tego uścisnął dłoń blondyna.
Mężczyzna był brunetem z kilkoma szarymi pasmami włosów, posiadał szare oczy i dość wątłą figurę. Jego ubiorem były ciemnego koloru jeansy i dopasowana czarna koszulka na długi rękaw.
- Ale jestem - powtórzył po brunecie, który niemal od razu skierował wzrok na nową twarz - Bastiena.
- ... o nie - z pewnością lepszej reakcji nie mógł się spodziewać. Saverio usłyszawszy ciche niezadowolenie znajomego, uśmiechnął się kącikiem ust.
- Taak, to jest Bastien - blondyn kiwnął głową w jego stronę - A to mój znajomy - Jeremy - to on potrzebuje od ciebie małej pomocy - te zaś słowa skierował do młodzieńca. Jeremy podczas skromnego przedstawiania wyciągnął ku Bastienowi dłoń, cały czas sympatycznie się do niego uśmiechając.
Coś czuję, że wolałbym być kompanem w boju - pomyślał, wchodząc do pomieszczenia z którego dobiegała muzyka. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to grająca szatynka. Wyglądała jakby była w swoim prywatnym świecie, a skrzypce w jej dłoniach nabierały magicznych właściwości. Muzyka z wolna rozchodząc się po pomieszczeniu sprawiała, że Bastien chyba nawet przez chwilę dostał gęsiej skórki. Uroda dziewczyny przypadła mu do gustu jednak, to dosyć krótkie podziwianie przerwał mężczyzna, który wyminął go witając się z nieco wątłym brunetem.
Bastienowi nie umknęło niezadowolenie bruneta, kiedy odpowiedzieli sobie na jakieś nieme pytanie. Tym bardziej przestawała mu się podobać cała ta sytuacja. Podejrzewał, że po tym doświadczeniu najbliższa propozycja pomocy już nigdy nie nastanie. Wyczuwał uraz psychiczny nosem i brak możliwości ucieczki, no chyba że oknem. Ostatnio jak widać w tym mieście staje się to modne, a tu takie duże i ładne okna.
- Witam... miło poznać - odpowiedział kulturalnie, przygryzając jednak język. Tak jak zwykle to bywa, Bastiena zaczął zjadać trochę stres, co wiązało się ze zmianą języka, gdy ktoś zacznie go wypytywać. Wolał więc milczeć i przetrwać... ewentualnie skoczyć z okna. Nie czuł się pewnie na obcym gruncie, a zwłaszcza w tym dziwnym mieście do którego go przywiał ojcowski nakaz nauki w jednej z prestiżowych uczelni. Ledwo przyjechał, a tu już takie dziwne rzeczy się dzieją.
Może ja jednak śpię? - pomyślał, ale zaraz o tym, że jest to niemożliwe przypomniała oparzona ręka. Wzniósł oczy ku niebu w niemej modlitwie. Czekając na to co się wydarzy.
Bastienowi nie umknęło niezadowolenie bruneta, kiedy odpowiedzieli sobie na jakieś nieme pytanie. Tym bardziej przestawała mu się podobać cała ta sytuacja. Podejrzewał, że po tym doświadczeniu najbliższa propozycja pomocy już nigdy nie nastanie. Wyczuwał uraz psychiczny nosem i brak możliwości ucieczki, no chyba że oknem. Ostatnio jak widać w tym mieście staje się to modne, a tu takie duże i ładne okna.
- Witam... miło poznać - odpowiedział kulturalnie, przygryzając jednak język. Tak jak zwykle to bywa, Bastiena zaczął zjadać trochę stres, co wiązało się ze zmianą języka, gdy ktoś zacznie go wypytywać. Wolał więc milczeć i przetrwać... ewentualnie skoczyć z okna. Nie czuł się pewnie na obcym gruncie, a zwłaszcza w tym dziwnym mieście do którego go przywiał ojcowski nakaz nauki w jednej z prestiżowych uczelni. Ledwo przyjechał, a tu już takie dziwne rzeczy się dzieją.
Może ja jednak śpię? - pomyślał, ale zaraz o tym, że jest to niemożliwe przypomniała oparzona ręka. Wzniósł oczy ku niebu w niemej modlitwie. Czekając na to co się wydarzy.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach