▲▼
― Nie opuszczałem Kanady na dłuższy czas, więc nie miałem okazji się za nią stęsknić. A wyjechanie z kraju na wakacje, to jednak nie to samo, co wyjechanie z niego na kilkuletnie studia. Niestety tu hiszpański cieszy się mniejszą popularnością niż francuski, więc inni uczniowie mogą mieć problem ze zrozumieniem cię, jeśli te hiszpańskie wstawki to odruch bezwarunkowy. ― Chyba że robisz to specjalnie, przez moment Leslie zdawał się przyglądać mu nieco uważniej, jakby ostrożniej próbował doszukać się jakiś oznak tego, że ten pełen entuzjazmu chłopak nie był do końca tym, za kogo się podawał.
„Dziwny jesteś.”
Świetnie. Może jego własne dziwactwo wykluczało możliwość tego, by ciemnowłosy chciał się z nim trzymać na dłuższą metę. Jasnowłosy wzruszył barkami, informując tym samym, że na to nie ma żadnej rady, jakby urodził się w takim wydaniu, jakie Jaime miał właśnie przed oczami.
― A z tobą wcale nie jest lepiej. Widzę, że dowcip się ciebie trzyma ― stwierdził, unosząc brew. Widocznie nie zasmakował tego suchara tak, jak smakował go Chavarría, ale w przypadku Vessare duże znaczenie musiał mieć już sam fakt, że mimo wszystko udało mu się doszukać żartu. To, że go nie rozbawił, to już inna sprawa.
― Nie będziemy zwiedzać wszystkich budynków od góry do dołu ― uprzedził go. Gdyby się za to zabrali, na pewno nie starczyłoby im dnia, a blondynowi jakoś nie uśmiechało się robienie za przewodnika do jutra – nikt mu za to nie płacił. ― Nie miałem okazji się przekonać, jak jest w akademikach, ale słyszałem, że masz szczęście, jeśli uda ci się trafić na jednoosobowy pokój, a tych z reguły jest garstka. Gdybym nie mieszkał w pobliżu, wynająłbym mieszkanie ― rzucił z marudną nutą w głosie, jakby już wyobrażał sobie dzielenie pokoju z jakimś miłośnikiem imprez, który nie potrafiłby wytrzymać dnia bez zaproszenia kilku osób do pokoju, który przecież nie należał tylko do niego. Rzecz jasna, nie zamierzał już rozwijać tematu, choć bez wątpienia mieszkanie, o którym mówił, nie byłoby tylko zwyczajnym mieszkaniem gdzieś w centrum miasta. Nawet jeśli nosił się dość luźno, nic z tego, co miał na sobie, nie pochodziło z pierwszej lepszej sieciówki.
― Będziesz musiał poczekać. Sam nie mam jeszcze swojej przez to, że trwają ostatnie nabory. Widocznie chcą ogarnąć wszystko naraz ― odpowiedział, gdy powoli zaczął ciągnąć za sobą rzeczy ciemnowłosego. Zaraz jednak zatrzymał się, oglądając się za siebie na spanikowanego chłopaka. Ściągnął brwi, a kącik jego ust wygiął się w wyraźnym niezadowoleniu, które zniknęło jednak na dźwięk śmiechu chłopaka, na co Zero wywrócił oczami z widoczną rezygnacją.
Śmieszek z niego.
Aż za bardzo.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
Ta krótka przeprawa do akademika była niewygodna, choć to mało powiedziane. Gdyby nie spowalniające ich bagaże i konieczność poprawiania ich co parę kroków, byleby za bardzo nie ciążyły na ramieniu albo nie pospadały z siebie nawzajem, dotarliby tam znacznie szybciej. Gdy już znaleźli się przed budynkiem, nawet kilka stopni do wejścia wydawało się katorgą, jednak na całe szczęście jak zwykle nie zapomniano o udogodnieniach dla niepełnosprawnych studentów, a specjalny podjazd w tej sytuacji okazał się wybawieniem. Leslie nie czuł nawet cienia żalu, że skorzystał z łatwiejszej drogi do drzwi, zamiast kolejno wnosić wszystko osobno po schodach, a potem układać to na nowo w – jak zdążył się przekonać – wyjątkowo niestabilnej konstrukcji. Gdyby w tych bagażach faktycznie znajdowała się wiekowa waza z Chin, jej szanse na przetrwanie wynosiłyby może czterdzieści procent. A gdyby Alcidesowi trafił się nieporadny opiekun, szanse te spadłyby do pięciu.
― Pokój sto cztery ― rzucił, gdy rozsuwane, szklane drzwi utorowały im przejście. Było ono na tyle szerokie, by nie musiał przeciągać jednej walizki za drugą, choć wyboista wycieraczka, po której przez moment sunęły koła sprawiła, że walizki zachwiały się niebezpiecznie. ― Oczywiście to musiał być jeden z końców korytarza ― mruknął bardziej do siebie niż do swojego towarzysza, zatrzymując się na chwilę, by wsunąć kciuk pod pasek ciążącej na ramieniu torby i poprawić ją któryś raz z kolei.
Władował tam kamienie czy jak?
Na całe szczęście winda była tuż przed nimi. Wystarczyło pokonać kilka kolejnych kroków, wcisnąć przycisk
i nim się obejrzeli byli już piętro wyżej.
Zanim drzwi się otworzyły, zza nich już mogli usłyszeć dziewczęce śmiechy, jednak cała trójka momentalnie umilkła, gdy okazało się, że nadjeżdżająca winda nie była pusta. Z widocznym zaciekawieniem przyjrzały się obu chłopakom.
― Czeeeść ― zagadnęła jedna, posyłając im lekki uśmiech.
Na pierwszy rzut oka była całkiem ładna, jednak nie spotkała się z większym zainteresowaniem ze strony Cilliana, który tylko dla zasady odpowiedział na jej powitanie, zanim zaczął wynosić kolejno bagaż z windy, już przesuwając wzrokiem po numerach pokoi, by zorientować się, w którą stronę powinien się skierować, by dotrzeć do odpowiednich drzwi.
― Widzę, że mamy nowych sąsiadów. Jestem Kate, a to Olivia i Chloe. ― Wskazała kolejno na poszczególne dziewczyny. Leslie już zdążył przekląć w duchu otwartość niektórych ludzi, choć z drugiej strony na świecie musiał istnieć ktoś, komu przypadało zrobienie tego pierwszego kroku i być może to właśnie one miały wkrótce stać się bliskie chłopakowi zza granicy.
― Zero. ― Czy on je właśnie okłamał? ― I tylko jednego sąsiada ― uściślił i kiwnął głową w stronę ciemnookiego, jakby liczył na to, że sępy dobiorą się właśnie do niego. Ponoć niektórym odpowiadało przyciąganie uwagi dziewczyn – może przez szatyna także przemawiał hiszpański temperament.
„Dziwny jesteś.”
Świetnie. Może jego własne dziwactwo wykluczało możliwość tego, by ciemnowłosy chciał się z nim trzymać na dłuższą metę. Jasnowłosy wzruszył barkami, informując tym samym, że na to nie ma żadnej rady, jakby urodził się w takim wydaniu, jakie Jaime miał właśnie przed oczami.
― A z tobą wcale nie jest lepiej. Widzę, że dowcip się ciebie trzyma ― stwierdził, unosząc brew. Widocznie nie zasmakował tego suchara tak, jak smakował go Chavarría, ale w przypadku Vessare duże znaczenie musiał mieć już sam fakt, że mimo wszystko udało mu się doszukać żartu. To, że go nie rozbawił, to już inna sprawa.
― Nie będziemy zwiedzać wszystkich budynków od góry do dołu ― uprzedził go. Gdyby się za to zabrali, na pewno nie starczyłoby im dnia, a blondynowi jakoś nie uśmiechało się robienie za przewodnika do jutra – nikt mu za to nie płacił. ― Nie miałem okazji się przekonać, jak jest w akademikach, ale słyszałem, że masz szczęście, jeśli uda ci się trafić na jednoosobowy pokój, a tych z reguły jest garstka. Gdybym nie mieszkał w pobliżu, wynająłbym mieszkanie ― rzucił z marudną nutą w głosie, jakby już wyobrażał sobie dzielenie pokoju z jakimś miłośnikiem imprez, który nie potrafiłby wytrzymać dnia bez zaproszenia kilku osób do pokoju, który przecież nie należał tylko do niego. Rzecz jasna, nie zamierzał już rozwijać tematu, choć bez wątpienia mieszkanie, o którym mówił, nie byłoby tylko zwyczajnym mieszkaniem gdzieś w centrum miasta. Nawet jeśli nosił się dość luźno, nic z tego, co miał na sobie, nie pochodziło z pierwszej lepszej sieciówki.
― Będziesz musiał poczekać. Sam nie mam jeszcze swojej przez to, że trwają ostatnie nabory. Widocznie chcą ogarnąć wszystko naraz ― odpowiedział, gdy powoli zaczął ciągnąć za sobą rzeczy ciemnowłosego. Zaraz jednak zatrzymał się, oglądając się za siebie na spanikowanego chłopaka. Ściągnął brwi, a kącik jego ust wygiął się w wyraźnym niezadowoleniu, które zniknęło jednak na dźwięk śmiechu chłopaka, na co Zero wywrócił oczami z widoczną rezygnacją.
Śmieszek z niego.
Aż za bardzo.
Ta krótka przeprawa do akademika była niewygodna, choć to mało powiedziane. Gdyby nie spowalniające ich bagaże i konieczność poprawiania ich co parę kroków, byleby za bardzo nie ciążyły na ramieniu albo nie pospadały z siebie nawzajem, dotarliby tam znacznie szybciej. Gdy już znaleźli się przed budynkiem, nawet kilka stopni do wejścia wydawało się katorgą, jednak na całe szczęście jak zwykle nie zapomniano o udogodnieniach dla niepełnosprawnych studentów, a specjalny podjazd w tej sytuacji okazał się wybawieniem. Leslie nie czuł nawet cienia żalu, że skorzystał z łatwiejszej drogi do drzwi, zamiast kolejno wnosić wszystko osobno po schodach, a potem układać to na nowo w – jak zdążył się przekonać – wyjątkowo niestabilnej konstrukcji. Gdyby w tych bagażach faktycznie znajdowała się wiekowa waza z Chin, jej szanse na przetrwanie wynosiłyby może czterdzieści procent. A gdyby Alcidesowi trafił się nieporadny opiekun, szanse te spadłyby do pięciu.
― Pokój sto cztery ― rzucił, gdy rozsuwane, szklane drzwi utorowały im przejście. Było ono na tyle szerokie, by nie musiał przeciągać jednej walizki za drugą, choć wyboista wycieraczka, po której przez moment sunęły koła sprawiła, że walizki zachwiały się niebezpiecznie. ― Oczywiście to musiał być jeden z końców korytarza ― mruknął bardziej do siebie niż do swojego towarzysza, zatrzymując się na chwilę, by wsunąć kciuk pod pasek ciążącej na ramieniu torby i poprawić ją któryś raz z kolei.
Władował tam kamienie czy jak?
Na całe szczęście winda była tuż przed nimi. Wystarczyło pokonać kilka kolejnych kroków, wcisnąć przycisk
i nim się obejrzeli byli już piętro wyżej.
Zanim drzwi się otworzyły, zza nich już mogli usłyszeć dziewczęce śmiechy, jednak cała trójka momentalnie umilkła, gdy okazało się, że nadjeżdżająca winda nie była pusta. Z widocznym zaciekawieniem przyjrzały się obu chłopakom.
― Czeeeść ― zagadnęła jedna, posyłając im lekki uśmiech.
Na pierwszy rzut oka była całkiem ładna, jednak nie spotkała się z większym zainteresowaniem ze strony Cilliana, który tylko dla zasady odpowiedział na jej powitanie, zanim zaczął wynosić kolejno bagaż z windy, już przesuwając wzrokiem po numerach pokoi, by zorientować się, w którą stronę powinien się skierować, by dotrzeć do odpowiednich drzwi.
― Widzę, że mamy nowych sąsiadów. Jestem Kate, a to Olivia i Chloe. ― Wskazała kolejno na poszczególne dziewczyny. Leslie już zdążył przekląć w duchu otwartość niektórych ludzi, choć z drugiej strony na świecie musiał istnieć ktoś, komu przypadało zrobienie tego pierwszego kroku i być może to właśnie one miały wkrótce stać się bliskie chłopakowi zza granicy.
― Zero. ― Czy on je właśnie okłamał? ― I tylko jednego sąsiada ― uściślił i kiwnął głową w stronę ciemnookiego, jakby liczył na to, że sępy dobiorą się właśnie do niego. Ponoć niektórym odpowiadało przyciąganie uwagi dziewczyn – może przez szatyna także przemawiał hiszpański temperament.
Jaime Alcides Chavarría
The Writers Alter Universe
Re: Akademik [Pokój Jaime]
Pią Lip 27, 2018 10:25 am
Pią Lip 27, 2018 10:25 am
— Gracias, amigo! Doceniam twoją troskę, ale spokojnie damy jakoś radę — rzucił pozytywnie, chyba nieszczególnie przejmując się brakiem zamiłowania kanadyjczyków do języka hiszpańskiego. W końcu i tak znał angielski na poziomie native speakera. Przesunął językiem po dolnej wardze, bez większego problemu odwzajemniając jego spojrzenie. Uśmiechnął się nawet wesoło, kompletnie zaprzeczając tym samym własnym myślom.
Czego się gapisz, nadęty dzieciaku? Myślisz, że możesz mnie traktować z góry tylko dlatego, że jesteś stąd? A może masz coś do Meksyku, jak wszystkie te amerykańskie rasistowskie prosięta?
— Oczywiście, w końcu czemu mielibyśmy marnować całe życie na bycie obrażonymi na cały świat divami, nie wiedzącymi jak się śmiać? — roześmiał się szturchając ramię chłopaka pięścią w wyraźnie rozbawionym geście. Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło, gdy padł temat zwiedzania, nawet jeśli jego opiekun błyskawicznie poinformował go że nie zamierzał jakoś szczególnie się starać przy oprowadzaniu go.
— Jasne, dam radę sam, nie przejmuj się — machnął ręką niedbale, nie zwracając uwagi na jego poradę. Jaime miał już kupione mieszkanie. I miał też akademik. Mógł dowolnie skakać pomiędzy dwoma tymi miejscami z tą różnicą, że w jednym z nich miał niedługo pojawiać się z siostrą i jej opiekunką, a w drugim - z potencjalnym współlokatorem.
— Ay ay, sir — zasalutował profesjonalnie przyjmując do wiadomości jego słowa.
W takich momentach nawet on przeklinał fakt przeprowadzki. Rzeczy było po prostu zbyt wiele. Zdecydowanie przydałaby się tu jakaś profesjonalna obsługa, która pomogłaby zgarnąć jego walizki, tymczasem dostał drugiego studenta, którego musiał męczyć noszeniem swoich prywatnych rzeczy, bo sam zwyczajnie nie dałby rady. Było to dodatkowo upierdliwe, bo niespecjalnie miał ochotę na jakiekolwiek długi wdzięczności względem innych już na starcie. Oddychał nieco ciężej niż wcześniej, aczkolwiek w tym momencie zdecydowanie powinien docenić niższe kanadyjskie temperatury. Gdyby musiał wnosić wszystko w swoim rodzimym kraju, już dawno byłby spocony jak mała świnka.
— Cudnie — powiedział cały czas tym swoim pozytywnym głosem, jakby wszystko w życiu cieszyło go w takim stopniu, że nawet nie potrafił być smutny. Stojąc przed windą nucił pod nosem jakąś hiszpańską piosenkę (być może to było Despacito?), postukując palcami w rączkę walizki.
Spodziewał się, że akademiki będą typowo męskie, tymczasem momentalnie przywitały go jakieś ślicznotki. Wyszczerzył się w ich stronę machając jedną z rąk.
— Hola! Jaime. Przez H. To bardzo ważne — podkreślił z poważną miną, zupełnie jakby od tego zależało całe jego życie. Zaraz roześmiał się jednak wesoło, obracając się z zaciekawieniem w stronę swojego opiekuna. A cóż to za fałszywe pseudonimy. Czyżby przynależał do mafii? Czy Jaime właśnie wpakował się w poważne kłopoty, gdy poznał jego imię?
Ha-ha. Akurat. Może ma kompleksy przez to że nadali mu imię po psie z filmu. Chociaż jak dla mnie to był bardzo ładny pies. Leslie, wróć!
Zachichotał pod nosem i klepnął go w dół pleców.
— Chodźmy amigo, nadal muszę się rozpakować.
Czego się gapisz, nadęty dzieciaku? Myślisz, że możesz mnie traktować z góry tylko dlatego, że jesteś stąd? A może masz coś do Meksyku, jak wszystkie te amerykańskie rasistowskie prosięta?
— Oczywiście, w końcu czemu mielibyśmy marnować całe życie na bycie obrażonymi na cały świat divami, nie wiedzącymi jak się śmiać? — roześmiał się szturchając ramię chłopaka pięścią w wyraźnie rozbawionym geście. Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło, gdy padł temat zwiedzania, nawet jeśli jego opiekun błyskawicznie poinformował go że nie zamierzał jakoś szczególnie się starać przy oprowadzaniu go.
— Jasne, dam radę sam, nie przejmuj się — machnął ręką niedbale, nie zwracając uwagi na jego poradę. Jaime miał już kupione mieszkanie. I miał też akademik. Mógł dowolnie skakać pomiędzy dwoma tymi miejscami z tą różnicą, że w jednym z nich miał niedługo pojawiać się z siostrą i jej opiekunką, a w drugim - z potencjalnym współlokatorem.
— Ay ay, sir — zasalutował profesjonalnie przyjmując do wiadomości jego słowa.
— — — — — — —
W takich momentach nawet on przeklinał fakt przeprowadzki. Rzeczy było po prostu zbyt wiele. Zdecydowanie przydałaby się tu jakaś profesjonalna obsługa, która pomogłaby zgarnąć jego walizki, tymczasem dostał drugiego studenta, którego musiał męczyć noszeniem swoich prywatnych rzeczy, bo sam zwyczajnie nie dałby rady. Było to dodatkowo upierdliwe, bo niespecjalnie miał ochotę na jakiekolwiek długi wdzięczności względem innych już na starcie. Oddychał nieco ciężej niż wcześniej, aczkolwiek w tym momencie zdecydowanie powinien docenić niższe kanadyjskie temperatury. Gdyby musiał wnosić wszystko w swoim rodzimym kraju, już dawno byłby spocony jak mała świnka.
— Cudnie — powiedział cały czas tym swoim pozytywnym głosem, jakby wszystko w życiu cieszyło go w takim stopniu, że nawet nie potrafił być smutny. Stojąc przed windą nucił pod nosem jakąś hiszpańską piosenkę (być może to było Despacito?), postukując palcami w rączkę walizki.
Spodziewał się, że akademiki będą typowo męskie, tymczasem momentalnie przywitały go jakieś ślicznotki. Wyszczerzył się w ich stronę machając jedną z rąk.
— Hola! Jaime. Przez H. To bardzo ważne — podkreślił z poważną miną, zupełnie jakby od tego zależało całe jego życie. Zaraz roześmiał się jednak wesoło, obracając się z zaciekawieniem w stronę swojego opiekuna. A cóż to za fałszywe pseudonimy. Czyżby przynależał do mafii? Czy Jaime właśnie wpakował się w poważne kłopoty, gdy poznał jego imię?
Ha-ha. Akurat. Może ma kompleksy przez to że nadali mu imię po psie z filmu. Chociaż jak dla mnie to był bardzo ładny pies. Leslie, wróć!
Zachichotał pod nosem i klepnął go w dół pleców.
— Chodźmy amigo, nadal muszę się rozpakować.
Czasami lepiej było udać, że nie zrozumiało się przytyku. Cillian z dużą łatwością obierał podobną taktykę – zresztą nie uważał, by podobne określenia miały cokolwiek wspólnego z jego osobowością. Ktoś, kto ledwo miał okazję go poznać, nie miał też żadnych podstaw do wyciągania wniosków. Nie miał tez podstaw do tego, żeby go dotykać. Nie było więc nic dziwnego w tym, że ostentacyjnie przesunął ręką po uderzonym ramieniu.
― Jasne, wierzę. ― Że jesteś cywilizowany i nie odjebiesz czegoś, co sprawi, że będę miał kłopoty razem z tobą, chociaż nie ufam tym meksykańskim korzeniom. ― Mam nadzieję, że docenisz tę wiarę na tyle, że nie będziesz wypisywał do mnie z samego rana, że coś się stało i jednak nie jesteś w stanie sobie poradzić. ― Z jakiegoś powodu trudno było mu uwierzyć, że młodzieniec nie byłby do tego zdolny. Wyglądał na nierozgarniętego, a takie osoby mimowolnie ściągały na siebie kłopoty. Leslie z kolei wolał z góry założyć najgorsze i w razie pomyłki doczekać się zaskoczenia niż rozczarowania.
Ale może nie jest taki zły?
Jest najgorszy.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
„Hola! Jaime. Przez H.”
― Och, na pewno zapamiętamy! ― Puściła mu oczko, dostrzegając jak ważna była ta informacja. Już wtedy mógł być pewien, że jeśli tylko spotka je wszystkie w towarzystwie kogoś innego, te z przekonaniem oznajmią, jak prawidłowo zapisać jego imię.
Żałosne.
Ale z ciebie malkontent.
Z drugiej strony w tym momencie sam nie mógł być pewien tego, czy zasłyszana przez niego wersja pisowni była prawdziwa, ale nie zamierzał zawracać sobie tym głowy, nawet jeśli mimowolnie przesunął wzrokiem po twarzy chłopaka, jakby próbował go rozszyfrować.
― Swoją drogą, jeśli będziecie czegoś potrzebować, mieszkamy pod numerem 142. To jakoś w połowie korytarza po lewej stronie. ― Wskazała palcem za siebie, chcąc upewnić się, że poznają właściwy kierunek. Nietrudno było się domyślić, że była skora do pomocy w każdej potrzebie, co z góry przekreśliło jej wartość w oczach Zero. Nic dziwnego, że nie pokwapił się nawet o podziękowanie za propozycję.
Zresztą klepnięcie dość szybko skierowało jego myśli na inny tor.
― Mam też nadzieję, że zobaczymy się na sobotniej imprezie. Nie możecie zmarnować takiej okazji! Integracja to ważna rzecz.
Zagłuszając słowa, które padły z ust dziewczyny i radosne pożegnania jej przyjaciółek, które najwidoczniej zamierzały dać im spokój, usłyszawszy, że przed nimi jeszcze jeden z najbardziej wyczerpujących etapów każdej przeprowadzki.
Przyłapał się na tym, że miał coraz większą ochotę złamać mu nos. Obrzucenie ciemnowłosego zniechęconym spojrzeniem, tylko potwierdzało tę teorię. To, że nie przepadał za dotykiem, od którego Jaime nie potrafił się powstrzymać było jednym, ale to, że kompletnie zignorował otwartą wiadomość o tym, że blondyn nie przepadał za jakimikolwiek formami obłapiania, to już drugie. Był w stanie znieść spokojnie ten pierwszy raz, gdy jeszcze nie zdążył go o tym uświadomić, ale każdy kolejny stawał się coraz bardziej uciążliwy. Nieprzyjemna gula pęczniała w jego gardle, powstrzymując go od wyrzucenia z siebie niezbyt dojrzałego czy uprzejmego komentarza, jakby chciała zaoszczędzić mu czasu na znalezienie zastępczych słów.
Było mu niedobrze.
Nie dlatego, że chłopak wydawał mu się odrażający czy brudny, a dlatego, że bez przerwy naruszał jego cenną przestrzeń osobistą. Nie było nic dziwnego w tym, że pomimo próby pospieszenia go, przez chwilę nie ruszył się z miejsca, czekając aż nowy znajomy go wyprzedzi. Wydawało się, że tylko wtedy mógł mieć pełną kontrolę nad tym, co robił i był też w stanie zareagować w odpowiednim momencie, gdyby raz jeszcze przeszło mu przez myśl, by pchać się do niego z łapami, jakby po piętnastu minutach znajomości zostali najlepszymi kumplami.
― Musisz przestać to robić ― rzucił, gdy wreszcie ruszył za nim nieco wolniejszym krokiem, jakby chciał utrzymać odpowiedni dystans. ― Na pewno przejdziemy przez ten etap w dużo przyjemniejszej atmosferze, a sądząc po twoim nastawieniu do ludzi, już jutro będziesz mógł wyklepać w najlepsze tylu ludzi, ile tylko ci się spodoba. Co ty na to? ― spytał, choć nie dało się ukryć, że w rzeczywistości Vessare'go nie obchodziło to, czy był za takim układem, a może wręcz przeciwnie Chciał jednak oszczędzić sobie zbędnych dyskusji, a ludzie – jak mu się wydawało – byli bardziej skorzy do przystania na propozycje, gdy dawało im się złudne poczucie tego, że ich zdanie się liczyło.
― To tutaj ― odparł, gdy to Chavarría znalazł się przy odpowiednich drzwiach. Kiwnął podbródkiem w prawą stronę, zatrzymując się w odległości nie mniejszej niż dwa kroki od ciemnowłosego, by odczekać aż ten otworzy drzwi do swojego pokoju. Przynajmniej katorga z targaniem bagaży dobiegała końca.
― Jasne, wierzę. ― Że jesteś cywilizowany i nie odjebiesz czegoś, co sprawi, że będę miał kłopoty razem z tobą, chociaż nie ufam tym meksykańskim korzeniom. ― Mam nadzieję, że docenisz tę wiarę na tyle, że nie będziesz wypisywał do mnie z samego rana, że coś się stało i jednak nie jesteś w stanie sobie poradzić. ― Z jakiegoś powodu trudno było mu uwierzyć, że młodzieniec nie byłby do tego zdolny. Wyglądał na nierozgarniętego, a takie osoby mimowolnie ściągały na siebie kłopoty. Leslie z kolei wolał z góry założyć najgorsze i w razie pomyłki doczekać się zaskoczenia niż rozczarowania.
Ale może nie jest taki zły?
Jest najgorszy.
„Hola! Jaime. Przez H.”
― Och, na pewno zapamiętamy! ― Puściła mu oczko, dostrzegając jak ważna była ta informacja. Już wtedy mógł być pewien, że jeśli tylko spotka je wszystkie w towarzystwie kogoś innego, te z przekonaniem oznajmią, jak prawidłowo zapisać jego imię.
Żałosne.
Ale z ciebie malkontent.
Z drugiej strony w tym momencie sam nie mógł być pewien tego, czy zasłyszana przez niego wersja pisowni była prawdziwa, ale nie zamierzał zawracać sobie tym głowy, nawet jeśli mimowolnie przesunął wzrokiem po twarzy chłopaka, jakby próbował go rozszyfrować.
― Swoją drogą, jeśli będziecie czegoś potrzebować, mieszkamy pod numerem 142. To jakoś w połowie korytarza po lewej stronie. ― Wskazała palcem za siebie, chcąc upewnić się, że poznają właściwy kierunek. Nietrudno było się domyślić, że była skora do pomocy w każdej potrzebie, co z góry przekreśliło jej wartość w oczach Zero. Nic dziwnego, że nie pokwapił się nawet o podziękowanie za propozycję.
Zresztą klepnięcie dość szybko skierowało jego myśli na inny tor.
― Mam też nadzieję, że zobaczymy się na sobotniej imprezie. Nie możecie zmarnować takiej okazji! Integracja to ważna rzecz.
Zagłuszając słowa, które padły z ust dziewczyny i radosne pożegnania jej przyjaciółek, które najwidoczniej zamierzały dać im spokój, usłyszawszy, że przed nimi jeszcze jeden z najbardziej wyczerpujących etapów każdej przeprowadzki.
Przyłapał się na tym, że miał coraz większą ochotę złamać mu nos. Obrzucenie ciemnowłosego zniechęconym spojrzeniem, tylko potwierdzało tę teorię. To, że nie przepadał za dotykiem, od którego Jaime nie potrafił się powstrzymać było jednym, ale to, że kompletnie zignorował otwartą wiadomość o tym, że blondyn nie przepadał za jakimikolwiek formami obłapiania, to już drugie. Był w stanie znieść spokojnie ten pierwszy raz, gdy jeszcze nie zdążył go o tym uświadomić, ale każdy kolejny stawał się coraz bardziej uciążliwy. Nieprzyjemna gula pęczniała w jego gardle, powstrzymując go od wyrzucenia z siebie niezbyt dojrzałego czy uprzejmego komentarza, jakby chciała zaoszczędzić mu czasu na znalezienie zastępczych słów.
Było mu niedobrze.
Nie dlatego, że chłopak wydawał mu się odrażający czy brudny, a dlatego, że bez przerwy naruszał jego cenną przestrzeń osobistą. Nie było nic dziwnego w tym, że pomimo próby pospieszenia go, przez chwilę nie ruszył się z miejsca, czekając aż nowy znajomy go wyprzedzi. Wydawało się, że tylko wtedy mógł mieć pełną kontrolę nad tym, co robił i był też w stanie zareagować w odpowiednim momencie, gdyby raz jeszcze przeszło mu przez myśl, by pchać się do niego z łapami, jakby po piętnastu minutach znajomości zostali najlepszymi kumplami.
― Musisz przestać to robić ― rzucił, gdy wreszcie ruszył za nim nieco wolniejszym krokiem, jakby chciał utrzymać odpowiedni dystans. ― Na pewno przejdziemy przez ten etap w dużo przyjemniejszej atmosferze, a sądząc po twoim nastawieniu do ludzi, już jutro będziesz mógł wyklepać w najlepsze tylu ludzi, ile tylko ci się spodoba. Co ty na to? ― spytał, choć nie dało się ukryć, że w rzeczywistości Vessare'go nie obchodziło to, czy był za takim układem, a może wręcz przeciwnie Chciał jednak oszczędzić sobie zbędnych dyskusji, a ludzie – jak mu się wydawało – byli bardziej skorzy do przystania na propozycje, gdy dawało im się złudne poczucie tego, że ich zdanie się liczyło.
― To tutaj ― odparł, gdy to Chavarría znalazł się przy odpowiednich drzwiach. Kiwnął podbródkiem w prawą stronę, zatrzymując się w odległości nie mniejszej niż dwa kroki od ciemnowłosego, by odczekać aż ten otworzy drzwi do swojego pokoju. Przynajmniej katorga z targaniem bagaży dobiegała końca.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach