▲▼
Tu będzie opis.
— ... que demonios? — pierwsze słowa, które padły z ust Jaime mówiły same za siebie. Im dłużej wpatrywał się w rozciągający się przed nim wielki kampus, tym bardziej dochodził do wniosku, że nie było to miejsce dla niego. Jego małe, skromne ja, właśnie kuliło się w kącie, podpowiadając by brał nogi za pas. A najlepiej błyskawicznie dogonił taksówkę - która po zostawieniu jego bagaży zdążyła już odjechać - i wrócił nią na lotnisko, wsiadając z powrotem do samolotu. Nic w tym miejscu nie przypominało mu rodzimego Cancún. Po pierwsze - nigdy wcześniej nie był w aż tak wielkim mieście, w którym stawiali wieżowiec na wieżowcu. Nawet będąc na terenie kampusu, widział czające się w oddali budynki, przypominające bardziej betonowe potwory niż miejsce zamieszkania czy pracy. Po drugie... ta pogoda. Podniósł głowę ku górze, by raz jeszcze zmierzyć wzrokiem szare obłoki przysłaniające słońce. Czy przypadkiem nie miał być środek lata? Gdzie było słońce? Mimowolnie potarł zmarznięte ramiona, przestępując z nogi na nogę. Jego krótkie spodenki i zwykła czarna bokserka wydawały się w tym momencie wyjątkowo nie na miejscu. Nic dziwnego, że już na lotnisku mijający go ludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem. Zupełnie jakby miał wymalowany na środku czoła wielki napis "TURYSTA".
Tymczasem życie miało wobec niego inne plany. To właśnie w tym miejscu miał spędzić najbliższy rok. A może i dłużej, jeśli uda mu się utrzymać odpowiedni poziom.
Zaraz, chwila? O czym on mówił. Oczywiście że mu się uda. Nie po to wypruwał sobie flaki od dziecka i pozdawał wszystkie te cholerne testy z wyróżnieniem, by teraz zwyczajnie odpaść pod wpływem konkurencji. Szkoła Anáhuac Cancún zaliczała się do najlepszych na wyspach Kanaryjskich. Oferowała zresztą naukę już od czasów przedszkola aż po uniwersytet. Jaime spędził na nim większość swojego życia. Dzięki swoim wysokim wynikom - i renomie ojca, nie oszukujmy się - dostał szansę, by uczyć się właśnie w Vancouver. McGill University nawet jeśli nie zachwycało nazwą, bez wątpienia zwalało z nóg zarówno swoim poziomem, jak i popularnością w skali światowej.
— Nie przestraszysz mnie Kanado. Ani ty, ani twoje nubes de tormenta — powiedział odważnym tonem podnosząc głowę ku górze. Z tym jakże walecznym akcentem, położył dłoń na oparciu jednej z walizek.
I tyle.
Nie miał w końcu pojęcia gdzie był i co właściwie miał robić. Odwaga momentalnie go opuściła. Pomacał się przez chwilę po kieszeniach krótkich spodenek, by w końcu wyciągnąć z jednej z nich świstek papieru. Zerknął szybko na zegarek upewniając się, że nie pomylił godzin. Ludzie Meksyku na co dzień nieszczególnie cenili sobie punktualność. Życie chwilą można było uznać za motto przewodnie większości z nich, ale dziś? Dzisiejszy dzień stanowił wyjątek. Chavarría był w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Według kartki, ktoś powinien go odebrać. Miał nadzieję, że nie będzie musiał czekać nie wiadomo jak długo. Zmęczenie po podróży, jak i zwyczajnie nieswoje uczucie po znalezieniu w miejscu tak całkowicie obcym zdecydowanie robiły swoje.
Tymczasem życie miało wobec niego inne plany. To właśnie w tym miejscu miał spędzić najbliższy rok. A może i dłużej, jeśli uda mu się utrzymać odpowiedni poziom.
Zaraz, chwila? O czym on mówił. Oczywiście że mu się uda. Nie po to wypruwał sobie flaki od dziecka i pozdawał wszystkie te cholerne testy z wyróżnieniem, by teraz zwyczajnie odpaść pod wpływem konkurencji. Szkoła Anáhuac Cancún zaliczała się do najlepszych na wyspach Kanaryjskich. Oferowała zresztą naukę już od czasów przedszkola aż po uniwersytet. Jaime spędził na nim większość swojego życia. Dzięki swoim wysokim wynikom - i renomie ojca, nie oszukujmy się - dostał szansę, by uczyć się właśnie w Vancouver. McGill University nawet jeśli nie zachwycało nazwą, bez wątpienia zwalało z nóg zarówno swoim poziomem, jak i popularnością w skali światowej.
— Nie przestraszysz mnie Kanado. Ani ty, ani twoje nubes de tormenta — powiedział odważnym tonem podnosząc głowę ku górze. Z tym jakże walecznym akcentem, położył dłoń na oparciu jednej z walizek.
I tyle.
Nie miał w końcu pojęcia gdzie był i co właściwie miał robić. Odwaga momentalnie go opuściła. Pomacał się przez chwilę po kieszeniach krótkich spodenek, by w końcu wyciągnąć z jednej z nich świstek papieru. Zerknął szybko na zegarek upewniając się, że nie pomylił godzin. Ludzie Meksyku na co dzień nieszczególnie cenili sobie punktualność. Życie chwilą można było uznać za motto przewodnie większości z nich, ale dziś? Dzisiejszy dzień stanowił wyjątek. Chavarría był w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Według kartki, ktoś powinien go odebrać. Miał nadzieję, że nie będzie musiał czekać nie wiadomo jak długo. Zmęczenie po podróży, jak i zwyczajnie nieswoje uczucie po znalezieniu w miejscu tak całkowicie obcym zdecydowanie robiły swoje.
Connor Koztecky już od rana biegał wokół, z początku wyraźnie nie potrafiąc odnaleźć się w pozostawionych przez swojego zastępcę papierach. Dopiero co wrócił z urlopu, gdy jego sekretarka poinformowała go, że 'wszystko zostało już załatwione, a pan Chavarría pojawi się o godzinie czternastej na terenie kampusu'. Wraz z krążącymi po jego głowie morderczymi myślami, skupiającymi się na osobie vice-dyrektora nie raczącego poinformować go o całej sprawie przed wyjechaniem na urlop, jego osobą targała frustracja. Był jednak osobą na tyle zorganizowaną, by po przybyciu do pracy na godzinę ósmą, w końcu, w ciągu kilku godzin udało mu się zorientować w całym temacie.
— Doktorze Koztecky, już czas.
— Dziękuję, Anabell. — mężczyzna skinął jej krótko głową, spakował wszystkie potrzebne rzeczy do podręcznej, czarnej teczki i opuścił swój gabinet kierując się w stronę dziedzińca. Zgodnie ze słowami sekretarki, miał się tam spotkać zarówno z ich nowym uczniem, jak i wyznaczonym mu opiekunem - Lesliem Vessare. To właśnie jego wyznaczono na opiekuna nowego studenta z wymiany. Zdawał sobie sprawę, że wielu uczniów nie patrzyło na podobną decyzję zbyt przychylnym okiem. Pierwszoroczny, który miał uczyć nowego studenta na temat ich kampusu? Podobna decyzja brzmiała niczym czysta abstrakcja. Niemniej zarówno wysokie wyniki w nauce, jak i pozycja jego rodziny, która była na tyle wysoka by zafundować im nowy sprzęt do sali medycznej, bez wątpienia zrobiły swoje. Dzieciak dostał tym samym szanse na zyskanie dodatkowych kredytów, dlatego uznał podobną wymianę za niezwykle uczciwą.
Gdy tylko wpadł na dziedziniec, dostrzegł w oddali wyraźnie czekającego i wyjątkowo zagubionego ucznia.
— Pan Chavarría! — zagrzmiał donośnie, wykrzywiając kąciki ust w przyjaznym uśmiechu. Podszedł do chłopaka i potrząsnął jego dłonią na przywitanie, rozglądając się wokół.
— Witam na terenie kampusu uniwersytetu McGill, jak i w samej Kanadzie. Mam nadzieję, że podróż minęła panu przyjemnie? Pana opiekun powinien się wkrótce pojawić.
— Doktorze Koztecky, już czas.
— Dziękuję, Anabell. — mężczyzna skinął jej krótko głową, spakował wszystkie potrzebne rzeczy do podręcznej, czarnej teczki i opuścił swój gabinet kierując się w stronę dziedzińca. Zgodnie ze słowami sekretarki, miał się tam spotkać zarówno z ich nowym uczniem, jak i wyznaczonym mu opiekunem - Lesliem Vessare. To właśnie jego wyznaczono na opiekuna nowego studenta z wymiany. Zdawał sobie sprawę, że wielu uczniów nie patrzyło na podobną decyzję zbyt przychylnym okiem. Pierwszoroczny, który miał uczyć nowego studenta na temat ich kampusu? Podobna decyzja brzmiała niczym czysta abstrakcja. Niemniej zarówno wysokie wyniki w nauce, jak i pozycja jego rodziny, która była na tyle wysoka by zafundować im nowy sprzęt do sali medycznej, bez wątpienia zrobiły swoje. Dzieciak dostał tym samym szanse na zyskanie dodatkowych kredytów, dlatego uznał podobną wymianę za niezwykle uczciwą.
Gdy tylko wpadł na dziedziniec, dostrzegł w oddali wyraźnie czekającego i wyjątkowo zagubionego ucznia.
— Pan Chavarría! — zagrzmiał donośnie, wykrzywiając kąciki ust w przyjaznym uśmiechu. Podszedł do chłopaka i potrząsnął jego dłonią na przywitanie, rozglądając się wokół.
— Witam na terenie kampusu uniwersytetu McGill, jak i w samej Kanadzie. Mam nadzieję, że podróż minęła panu przyjemnie? Pana opiekun powinien się wkrótce pojawić.
Kiedy decydował się na rozpoczęcie studiów, sądził, że znajdzie się na uczelni po to, by zdobywać wiedzę, a nie z miejsca przekazywać coś innym. Nigdy nie widział się też w roli czyjejś niańki – nic dziwnego, że na wieść o tym, że planowano powierzyć mu rolę opiekuna, zapałał wewnętrznym sceptycyzmem. Był to jeden z tych momentów, w których należało zacisnąć zęby, by nie przejebać sobie wszelkich szans na spokojny przebieg studiów – zasada była prosta, gdy coś im się nie spodobało, uprzykrzali ci życie. W progi uczelni wstąpił z wręcz nieskazitelnym kontem. Idealne wyniki w nauce, dobre pochodzenie, słynny w tej branży ojciec – żyć nie umierać. Szkoda tylko, że tym razem nie przyniosło mu ono tyle szczęścia.
Przygotowywał się na najgorsze. Znacznie lepiej było założyć, że jego nowe towarzystwo było beznadziejne i miało być prawdziwym wrzodem na tyłku niż uznać, że nowy znajomy nie będzie taki zły. W drugim przypadku mógłby się rozczarować, gdyby okazało się inaczej, a w pierwszym – po prostu wyszłoby mu to na dobre.
Możesz uznać, że szkoła funduje ci nowego znajomego.
Nie prosiłem o to.
To może typa od notatek z wykładów, na które nie będzie ci się chciało chodzić?
Poradziłbym sobie.
Na razie nie radzisz sobie z zachowywaniem się jak człowiek?
Jak zawsze przywracasz mi wiarę w ludzkość.
Dziedziniec był ogromny, jednak znalazłszy się na nim, bez trudu zdołał wyłapać znanego mu już doktora Koztecky'ego, który witał się z jakimś chłopakiem. Rzecz jasna, nie byle jakim – to był ten chłopak, co poznał po obecności walizki tuż obok. Jego zmora. Jego wrzód na tyłku. Nie rozumiał tego całego zamieszania dookoła jednego chłopaka, który w tym wieku powinien radzić sobie sam.
― Dzień dobry, doktorze ― zwrócił się do mężczyzny bez cienia uśmiechu, jednak wyraz twarzy jasnowłosego nie wskazywał też na to, by był szczególnie skwaszony tym spotkanie. Z perspektywy osoby trzeciej, nawet jeśli nie podobało mu się to, że uczestniczył w tej farsie, musiał dobrze to ukrywać, choćby z powodu tego, jak go wychowano.
Nawet nie drgnij.
Spokojna twarz Vessare'go skierowała się w stronę ciemnowłosego, średniego wzrostu chłopaka. Już na pierwszy rzut oka byli jak ogień i woda, choćby w kwestii samej aparycji. Nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien obchodzić się z kimś zupełnie obcym, kto na domiar złego nie był nawet Kanadyjczykiem. Równie dobrze mogli postawić przed nim przybysza z obcej planety – Leslie i tak byłby kiepski w nawiązywaniu kontaktów. Ale tym razem coś powiedzieć musiał.
― Ze-- Leslie Vessare ― wyraźne zacięcie się nie mogło umknąć uwadze, jednak szybko sprostował swój błąd. Gdyby nie obecność wykładowcy tuż obok, nie przywiązałby aż takiej wagi do podzielenia się z chłopakiem swoim prawdziwym imieniem. Nie wyciągnął jednak ręki jako pierwszy i choć można było odebrać to jako stawianie pewnej granicy, blondyn po prostu nie chciał go dotykać. Nie było to nic osobistego. Może istniała też szansa, że w stronach, z których pochodził drugi student, ludzie nie podawali sobie rąk? ― Zakładam, że już wiesz, że przydzielono ci opiekuna, ale pewnie nikt nie ostrzegł cię, że sam też ledwo rozpocząłem naukę na tej uczelni, więc przynajmniej sam to zrobię.
Kontrolnie zerknął na twarz doktora, jakby upewniał się, czy w ogóle powinien informować o tym studenta z wymiany, choć w gruncie rzeczy nie przywiązywał do tego większej wagi. Wolał już na samym początku wyłożyć karty na stół i dać mu do zrozumienia, że nie był tu wszechwiedzący i – co całkowicie pewne – nie miałby za złe, gdyby ten zaczął ubiegać się o towarzystwo kogoś bardziej doświadczonego.
Przygotowywał się na najgorsze. Znacznie lepiej było założyć, że jego nowe towarzystwo było beznadziejne i miało być prawdziwym wrzodem na tyłku niż uznać, że nowy znajomy nie będzie taki zły. W drugim przypadku mógłby się rozczarować, gdyby okazało się inaczej, a w pierwszym – po prostu wyszłoby mu to na dobre.
Możesz uznać, że szkoła funduje ci nowego znajomego.
Nie prosiłem o to.
To może typa od notatek z wykładów, na które nie będzie ci się chciało chodzić?
Poradziłbym sobie.
Na razie nie radzisz sobie z zachowywaniem się jak człowiek?
Jak zawsze przywracasz mi wiarę w ludzkość.
Dziedziniec był ogromny, jednak znalazłszy się na nim, bez trudu zdołał wyłapać znanego mu już doktora Koztecky'ego, który witał się z jakimś chłopakiem. Rzecz jasna, nie byle jakim – to był ten chłopak, co poznał po obecności walizki tuż obok. Jego zmora. Jego wrzód na tyłku. Nie rozumiał tego całego zamieszania dookoła jednego chłopaka, który w tym wieku powinien radzić sobie sam.
― Dzień dobry, doktorze ― zwrócił się do mężczyzny bez cienia uśmiechu, jednak wyraz twarzy jasnowłosego nie wskazywał też na to, by był szczególnie skwaszony tym spotkanie. Z perspektywy osoby trzeciej, nawet jeśli nie podobało mu się to, że uczestniczył w tej farsie, musiał dobrze to ukrywać, choćby z powodu tego, jak go wychowano.
Nawet nie drgnij.
Spokojna twarz Vessare'go skierowała się w stronę ciemnowłosego, średniego wzrostu chłopaka. Już na pierwszy rzut oka byli jak ogień i woda, choćby w kwestii samej aparycji. Nie do końca wiedział, w jaki sposób powinien obchodzić się z kimś zupełnie obcym, kto na domiar złego nie był nawet Kanadyjczykiem. Równie dobrze mogli postawić przed nim przybysza z obcej planety – Leslie i tak byłby kiepski w nawiązywaniu kontaktów. Ale tym razem coś powiedzieć musiał.
― Ze-- Leslie Vessare ― wyraźne zacięcie się nie mogło umknąć uwadze, jednak szybko sprostował swój błąd. Gdyby nie obecność wykładowcy tuż obok, nie przywiązałby aż takiej wagi do podzielenia się z chłopakiem swoim prawdziwym imieniem. Nie wyciągnął jednak ręki jako pierwszy i choć można było odebrać to jako stawianie pewnej granicy, blondyn po prostu nie chciał go dotykać. Nie było to nic osobistego. Może istniała też szansa, że w stronach, z których pochodził drugi student, ludzie nie podawali sobie rąk? ― Zakładam, że już wiesz, że przydzielono ci opiekuna, ale pewnie nikt nie ostrzegł cię, że sam też ledwo rozpocząłem naukę na tej uczelni, więc przynajmniej sam to zrobię.
Kontrolnie zerknął na twarz doktora, jakby upewniał się, czy w ogóle powinien informować o tym studenta z wymiany, choć w gruncie rzeczy nie przywiązywał do tego większej wagi. Wolał już na samym początku wyłożyć karty na stół i dać mu do zrozumienia, że nie był tu wszechwiedzący i – co całkowicie pewne – nie miałby za złe, gdyby ten zaczął ubiegać się o towarzystwo kogoś bardziej doświadczonego.
Jaime był przyzwyczajony do energicznych powitań. Nie żeby sam jakoś szczególnie praktykował je w życiu. Wbrew pozorom był dość spokojnym chłopakiem, który niekoniecznie skakał wszędzie wokół jakby nigdy nie kończyły mu się bateryjki, wiwatując pod niebiosa na temat siesty. A miał wrażenie, że właśnie tak ludzie postrzegali większość Meksykan.
Ewentualnie momentalnie stawiali ich na równi z problematycznymi narkomanami i krzyczeli o wybudowaniu muru. Całe szczęście doktor wyglądał na całkiem przyjazną pod tym względem osobę, nie uprzedzoną wobec niego pod żadnym kątem. Gdyby było inaczej, miałby niemałe problemy z utrzymaniem się na uniwersytecie.
Było to jednak powodem, dla którego dodatkowo potwierdzał przed samym sobą, że niezależnie od tego co by się nie działo, musiał robić dobrą minę do złej gry.
— Załoga na statku była bardzo uprzejma, a obsługa lotniskowa momentalnie wskazała mi odpowiednią taksówkę, dziękuję — uśmiechnął się łagodnie w delikatny, uprzejmy sposób któremu absolutnie nie można było nic zarzucić. Uśmiech ten nieznacznie zrzedł, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiła się nowa osoba.
— Lo que un hombre enorme — mruknął pod nosem, nim blondyn nie znalazł się w zasięgu słuchu. Zignorował tym razem patrzącego na niego z zaciekawieniem doktora, skupiając się na swoim opiekunie, który stosował taktykę beznamiętnej maski. A przynajmniej tak podejrzewał. Jeśli na co dzień był właśnie taką osobą bez wyrazu, byłoby to niesamowicie przykre. Co jeśli wszyscy Kanadyjczycy tacy byli?
"Zakładam, że już wiesz (...)"
Nie wiedział.
— Que broma. ¿Cómo se supone que debo aprender algo de alguien que no sabe nada? — uśmiechnął się splatając dłonie za plecami. Był to jedyny sensowny sposób na sprawdzenie czy postanowili chociaż przydzielić mu kogoś, kto znał hiszpański. Nie żeby spodziewał się, że będzie miał jakieś specjalne traktowanie wyłącznie ze względu na bycie obcokrajowcem.
Mimo to myśl, że miał nie usłyszeć zbyt prędko rodzimego języka była niezwykle... samotna. Przykra. Przez chwilę jego spojrzenie zdawało się odzwierciedlać walkę, która toczyła się w jego wnętrzu. Zaraz jednak na nowo zniknęło, a brązowowłosy pozostawał w trybie tego samego uprzejmego uśmiechu co wcześniej.
— Jaime Alcides Chavarría. Pisze się przez "J", ale czyta jako "H". Haime. Żadne Dżeimi — wytłumaczył pokrótce, by uniknąć tego samego błędu, który popełniła stewardessa. Miał nieznaczne podejrzenia, że prędzej czy później zostanie mu przyczepiona taka właśnie łatka i zostanie jakimś niszowym Jamesem. Jak ten koleś z mało stylową fryzurą z Pokemonów. Przyjdzie mu już tylko znaleźć jakąś Jess...
...
Dobry boże, przecież jego dziewczyna miała na imię Jessica. Czy to przeznaczenie? W sumie jakby się przyjrzeć stojący przed nim chłopak miał włosy przypominające kolorem tego kociego Pokemona. Jak on miał na imię? Meow? Meowth? Nie był pewien jak się to zapisywało, ale sama próba wyobrażenia sobie dwumetrowego blondyna o niezwykle beznamiętnej twarzy robiącego "Meow to fakt" sprawiła, że musiał pochylić się czym prędzej, udając że szuka czegoś w plecaku, by uniknąć wybuchnięcia śmiechem.
— Co studiujesz, rubio — kaszlnięcie — Leslie?
Zapytał z zaciekawieniem starając się nawiązać z chłopakiem jakikolwiek kontakt. Nie liczył może na historię życia i całą listę powodów, dla których zdecydował się właśnie na niego...
Ale z drugiej strony nawet to przyjąłby w tym momencie dużo chętniej niż ciszę. Nie potrafił nawet opisać, jak bardzo brakowało mu w tym momencie szumu morza, zgiełku mew i skrzeczenia delfinów. Nawet te cholerne krzyczące dzieciaki, na które wiecznie narzekał chodząc z Jess na plażę, by posurfować.
Brakowało mu wszystkiego, a nie spędził w tym kraju nawet dwudziestu czterech godzin.
Ewentualnie momentalnie stawiali ich na równi z problematycznymi narkomanami i krzyczeli o wybudowaniu muru. Całe szczęście doktor wyglądał na całkiem przyjazną pod tym względem osobę, nie uprzedzoną wobec niego pod żadnym kątem. Gdyby było inaczej, miałby niemałe problemy z utrzymaniem się na uniwersytecie.
Było to jednak powodem, dla którego dodatkowo potwierdzał przed samym sobą, że niezależnie od tego co by się nie działo, musiał robić dobrą minę do złej gry.
— Załoga na statku była bardzo uprzejma, a obsługa lotniskowa momentalnie wskazała mi odpowiednią taksówkę, dziękuję — uśmiechnął się łagodnie w delikatny, uprzejmy sposób któremu absolutnie nie można było nic zarzucić. Uśmiech ten nieznacznie zrzedł, gdy w zasięgu jego wzroku pojawiła się nowa osoba.
— Lo que un hombre enorme — mruknął pod nosem, nim blondyn nie znalazł się w zasięgu słuchu. Zignorował tym razem patrzącego na niego z zaciekawieniem doktora, skupiając się na swoim opiekunie, który stosował taktykę beznamiętnej maski. A przynajmniej tak podejrzewał. Jeśli na co dzień był właśnie taką osobą bez wyrazu, byłoby to niesamowicie przykre. Co jeśli wszyscy Kanadyjczycy tacy byli?
"Zakładam, że już wiesz (...)"
Nie wiedział.
— Que broma. ¿Cómo se supone que debo aprender algo de alguien que no sabe nada? — uśmiechnął się splatając dłonie za plecami. Był to jedyny sensowny sposób na sprawdzenie czy postanowili chociaż przydzielić mu kogoś, kto znał hiszpański. Nie żeby spodziewał się, że będzie miał jakieś specjalne traktowanie wyłącznie ze względu na bycie obcokrajowcem.
Mimo to myśl, że miał nie usłyszeć zbyt prędko rodzimego języka była niezwykle... samotna. Przykra. Przez chwilę jego spojrzenie zdawało się odzwierciedlać walkę, która toczyła się w jego wnętrzu. Zaraz jednak na nowo zniknęło, a brązowowłosy pozostawał w trybie tego samego uprzejmego uśmiechu co wcześniej.
— Jaime Alcides Chavarría. Pisze się przez "J", ale czyta jako "H". Haime. Żadne Dżeimi — wytłumaczył pokrótce, by uniknąć tego samego błędu, który popełniła stewardessa. Miał nieznaczne podejrzenia, że prędzej czy później zostanie mu przyczepiona taka właśnie łatka i zostanie jakimś niszowym Jamesem. Jak ten koleś z mało stylową fryzurą z Pokemonów. Przyjdzie mu już tylko znaleźć jakąś Jess...
...
Dobry boże, przecież jego dziewczyna miała na imię Jessica. Czy to przeznaczenie? W sumie jakby się przyjrzeć stojący przed nim chłopak miał włosy przypominające kolorem tego kociego Pokemona. Jak on miał na imię? Meow? Meowth? Nie był pewien jak się to zapisywało, ale sama próba wyobrażenia sobie dwumetrowego blondyna o niezwykle beznamiętnej twarzy robiącego "Meow to fakt" sprawiła, że musiał pochylić się czym prędzej, udając że szuka czegoś w plecaku, by uniknąć wybuchnięcia śmiechem.
— Co studiujesz, rubio — kaszlnięcie — Leslie?
Zapytał z zaciekawieniem starając się nawiązać z chłopakiem jakikolwiek kontakt. Nie liczył może na historię życia i całą listę powodów, dla których zdecydował się właśnie na niego...
Ale z drugiej strony nawet to przyjąłby w tym momencie dużo chętniej niż ciszę. Nie potrafił nawet opisać, jak bardzo brakowało mu w tym momencie szumu morza, zgiełku mew i skrzeczenia delfinów. Nawet te cholerne krzyczące dzieciaki, na które wiecznie narzekał chodząc z Jess na plażę, by posurfować.
Brakowało mu wszystkiego, a nie spędził w tym kraju nawet dwudziestu czterech godzin.
Ciężko było stwierdzić czy Connor Koztecky ignorował sytuację dziejącą się przed jego oczami, czy tworzył własne wyobrażenie świata, które pozwalało mu żyć pośród marzeń. W jego głowie obaj chłopcy zdążyli się już zaprzyjaźnić na tyle, by absolutnie nie potrzebowali jego pomocy. Nawet wypowiedź Jaime w obcym języku, którego nie zrozumiał nie był w stanie podciąć mu skrzydeł. Zamiast tego otworzył teczkę i wyciągnął z niej cienką książkę przypominającą przewodnik i kilka dodatkowych kartek. Przejrzał je na szybko, pozornie ignorując rozmowę toczącą się między stojącą obok niego dwójką. Wyglądało na to, że Anabell wszystko spakowała, niczym nie musiał się martwić.
— Wspaniale! Cieszę się, że znaleźliście wspólny język. Panie Vessare, tutaj jest plan kampusu i kilka informacji dodatkowych. Liczę, że oprowadzi pan naszego drogiego studenta z wymiany po naszej szkole i sprawi, że poczuje się tu jak w domu. Możecie odnieść bagaże do pokoju. Niestety sam muszę was opuścić, obowiązki czekają. W razie problemów panie Chavarría proszę bez zawahania stawić się w dziekanacie i pytać o Connora Koztecky'ego, zawsze chętnie pomogę. W razie mojej nieobecności zapewniam, że vice-dyrektor jest osobą równie kompetentną — uśmiech z jakim ich pożegnał całkowicie w tym momencie wystarczył, przynajmniej w mniemaniu samego mężczyzny. I właśnie z tym akcentem po wepchnięciu Lesliemu w dłonie wszystkich papierów, odwrócił się i ruszył w stronę głównego budynku szybkim krokiem, nie patrząc już więcej w ich kierunku, nawet na sekundę.
Ciekawe czy przeszło mu w ogóle przez myśl, że patrząc na ilość walizek ich nowego studenta, nie było szans by zabrali je ze sobą we dwójkę, nie kończąc tym samym jak obładowane wielbłądy. Dość słaba sytuacja jak na pierwsze spotkanie.
— Wspaniale! Cieszę się, że znaleźliście wspólny język. Panie Vessare, tutaj jest plan kampusu i kilka informacji dodatkowych. Liczę, że oprowadzi pan naszego drogiego studenta z wymiany po naszej szkole i sprawi, że poczuje się tu jak w domu. Możecie odnieść bagaże do pokoju. Niestety sam muszę was opuścić, obowiązki czekają. W razie problemów panie Chavarría proszę bez zawahania stawić się w dziekanacie i pytać o Connora Koztecky'ego, zawsze chętnie pomogę. W razie mojej nieobecności zapewniam, że vice-dyrektor jest osobą równie kompetentną — uśmiech z jakim ich pożegnał całkowicie w tym momencie wystarczył, przynajmniej w mniemaniu samego mężczyzny. I właśnie z tym akcentem po wepchnięciu Lesliemu w dłonie wszystkich papierów, odwrócił się i ruszył w stronę głównego budynku szybkim krokiem, nie patrząc już więcej w ich kierunku, nawet na sekundę.
Ciekawe czy przeszło mu w ogóle przez myśl, że patrząc na ilość walizek ich nowego studenta, nie było szans by zabrali je ze sobą we dwójkę, nie kończąc tym samym jak obładowane wielbłądy. Dość słaba sytuacja jak na pierwsze spotkanie.
„Que broma.”
Jasnowłosy nie wyglądał na zagubionego, gdy z ust chłopaka usłyszał obcy język. Uprzedzano go, że będzie miał do czynienia z kimś z zupełnie innych stron, jednak zapewniano, że komunikacja za pomobą języka angielskiego nie powinna być utrudniona. Być może nie licząc charakterystycznego akcentu. Vessare przechylił lekko głowę na bok, choć na jego twarzy nie pojawiło się niezrozumienie spowodowane barierą językową – w pierwszym momencie po prostu lekko zaskoczył go fakt, że chłopak postanowił rozpocząć ich znajomość od sprawdzenia go, jednak Zero nie łudził się, że starał się wywrzeć na nim pozytywne wrażenie.
― Powinieneś przynajmniej docenić, że sam cię uprzedziłem ― zwrócił się do niego po hiszpańsku, pobieżnie zerkając w stronę stojącego obok doktora. Nic nie wskazywało na to, by wiedział, co właśnie się działo. Może to i lepiej? Blondyn czuł się znacznie swobodniej, gdy wyżej postawiona osoba nie była w stanie odgadnąć jego prawdziwego podejścia do całej sprawy. ― „Nic” to za dużo powiedziane, ale jeśli wolisz towarzystwo kogoś starszego, masz pewnie ostatnią szansę, żeby to załatwić.
Było jasnym, że chodziło mu o obecność doktora w pobliżu. W tej sytuacji Cillian mógł zdziałać niewiele i to głównie dlatego, że nie wypadało mu odmówić pomocy. Gdyby od jego podejścia nie zależała także reputacja ojca, najpewniej na jego miejscu stałby tu ktoś inny. Tymczasem musiał niańczyć kogoś, kto wywoływał w nim podświadome wrażenie, że dogadanie się zajmie im sporo czasu – a nawet, że nie dojdzie do skutku w ogóle.
„Haime. Żadne Dżeimi.”
Niech ci będzie.
― Zapamiętam ― potwierdził, choć zrobił to wyłącznie na pokaz przed wykładowcą, którego najwidoczniej aż za bardzo uradowała ta mało znacząca wymiana zdań. Bez słowa sprzeciwu przyjął do rąk plan kampusu, po którym przesunął wzrokiem, zatrzymując się na dłużej na wyróżnionych punktach. W tym na akademiku, na którym odnotowano numer pokoju przydzielony ciemnowłosemu.
„Co studiujesz, rubio-”
W pierwszym odruchu nawet nie podniósł wzroku, chociaż kiedy tylko Koztecky postanowił się oddalić, najpierw obejrzał się za nim, upewniając się, że był już wystarczająco daleko, by zaraz skupić swoją uwagę na twarzy nowo poznanego chłopaka.
― Medycynę, Dżeimi ― świadomie przekręcone imię opuściło jego usta bez żadnego wyrazu. Zupełnie jakby tak je zapamiętał i do samego końca zamierzał uznawać tę formę za poprawną. W rzeczywistości dało się wyczuć, że uciekanie się przez Chavarríę do prób docinania mu w ojczystym języku, stawiało go na przegranej pozycji. Nie ma co – zapowiadało się na to, że spędzą ze sobą czas w miłej atmosferze. ― Ty za to wydajesz się mieć mały problem z bagażami, więc gdybyś miał dla mnie jeszcze jakieś barwne określenia, jestem w stanie zrozumieć przynajmniej jakieś sześć języków.
Jeżeli istniał bardziej dobitny sposób przekazania mu, by uważał, to z pewnością nie brakowało w nim ostrzejszych i mniej wyszukanych słów. Zero jednak z wyraźną niechęcią spojrzał na ilość tobołów, które przytargał ze sobą Alcides. Jeszcze nawet nie musiał ich dźwigać, a już potarł ręką kark, na moment zaczepiając palce o ramię. Czemu spotykało to właśnie jego?
― Sądząc po numerze, twój pokój znajduje się na piętrze. Możemy skorzystać z windy, jednak najpierw musimy dotrzeć do tamtego budynku. ― Wskazał palcem budynek oddalony o wystarczająco dużą odległość, by już poczuć się zmęczonym perspektywą ciągnięcia ze sobą ciężkich bagaży. ― Nie wynajmuję pokoju na terenie uczelni, więc będziesz mógł natknąć się na mnie tylko w konkretnych godzinach.
Jasnowłosy nie wyglądał na zagubionego, gdy z ust chłopaka usłyszał obcy język. Uprzedzano go, że będzie miał do czynienia z kimś z zupełnie innych stron, jednak zapewniano, że komunikacja za pomobą języka angielskiego nie powinna być utrudniona. Być może nie licząc charakterystycznego akcentu. Vessare przechylił lekko głowę na bok, choć na jego twarzy nie pojawiło się niezrozumienie spowodowane barierą językową – w pierwszym momencie po prostu lekko zaskoczył go fakt, że chłopak postanowił rozpocząć ich znajomość od sprawdzenia go, jednak Zero nie łudził się, że starał się wywrzeć na nim pozytywne wrażenie.
― Powinieneś przynajmniej docenić, że sam cię uprzedziłem ― zwrócił się do niego po hiszpańsku, pobieżnie zerkając w stronę stojącego obok doktora. Nic nie wskazywało na to, by wiedział, co właśnie się działo. Może to i lepiej? Blondyn czuł się znacznie swobodniej, gdy wyżej postawiona osoba nie była w stanie odgadnąć jego prawdziwego podejścia do całej sprawy. ― „Nic” to za dużo powiedziane, ale jeśli wolisz towarzystwo kogoś starszego, masz pewnie ostatnią szansę, żeby to załatwić.
Było jasnym, że chodziło mu o obecność doktora w pobliżu. W tej sytuacji Cillian mógł zdziałać niewiele i to głównie dlatego, że nie wypadało mu odmówić pomocy. Gdyby od jego podejścia nie zależała także reputacja ojca, najpewniej na jego miejscu stałby tu ktoś inny. Tymczasem musiał niańczyć kogoś, kto wywoływał w nim podświadome wrażenie, że dogadanie się zajmie im sporo czasu – a nawet, że nie dojdzie do skutku w ogóle.
„Haime. Żadne Dżeimi.”
Niech ci będzie.
― Zapamiętam ― potwierdził, choć zrobił to wyłącznie na pokaz przed wykładowcą, którego najwidoczniej aż za bardzo uradowała ta mało znacząca wymiana zdań. Bez słowa sprzeciwu przyjął do rąk plan kampusu, po którym przesunął wzrokiem, zatrzymując się na dłużej na wyróżnionych punktach. W tym na akademiku, na którym odnotowano numer pokoju przydzielony ciemnowłosemu.
„Co studiujesz, rubio-”
W pierwszym odruchu nawet nie podniósł wzroku, chociaż kiedy tylko Koztecky postanowił się oddalić, najpierw obejrzał się za nim, upewniając się, że był już wystarczająco daleko, by zaraz skupić swoją uwagę na twarzy nowo poznanego chłopaka.
― Medycynę, Dżeimi ― świadomie przekręcone imię opuściło jego usta bez żadnego wyrazu. Zupełnie jakby tak je zapamiętał i do samego końca zamierzał uznawać tę formę za poprawną. W rzeczywistości dało się wyczuć, że uciekanie się przez Chavarríę do prób docinania mu w ojczystym języku, stawiało go na przegranej pozycji. Nie ma co – zapowiadało się na to, że spędzą ze sobą czas w miłej atmosferze. ― Ty za to wydajesz się mieć mały problem z bagażami, więc gdybyś miał dla mnie jeszcze jakieś barwne określenia, jestem w stanie zrozumieć przynajmniej jakieś sześć języków.
Jeżeli istniał bardziej dobitny sposób przekazania mu, by uważał, to z pewnością nie brakowało w nim ostrzejszych i mniej wyszukanych słów. Zero jednak z wyraźną niechęcią spojrzał na ilość tobołów, które przytargał ze sobą Alcides. Jeszcze nawet nie musiał ich dźwigać, a już potarł ręką kark, na moment zaczepiając palce o ramię. Czemu spotykało to właśnie jego?
― Sądząc po numerze, twój pokój znajduje się na piętrze. Możemy skorzystać z windy, jednak najpierw musimy dotrzeć do tamtego budynku. ― Wskazał palcem budynek oddalony o wystarczająco dużą odległość, by już poczuć się zmęczonym perspektywą ciągnięcia ze sobą ciężkich bagaży. ― Nie wynajmuję pokoju na terenie uczelni, więc będziesz mógł natknąć się na mnie tylko w konkretnych godzinach.
Okej. Szczerze? W tym momencie był zaskoczony. Przez dłuższy czas był przekonany, że skoro uniwersytet odwalił coś podobnego, ciężko będzie spodziewać mu się wszelkich pozytywów płynących z jego opiekuna. Nie żeby miał coś przeciwko blondynowi. Po prostu wychodził z założenia, że w podobnych przypadkach, osoby które miały jakiekolwiek doświadczenie w obchodzeniu się z innymi - i przede wszystkim orientacji na terenach, które mieli zwiedzać - były dużo lepsze. Wystarczyło jednak już pierwsze słowo z ust Vessare, by mina Jaime zmieniła się w wyjątkowo widoczne zaskoczenie. Co więcej! Zaskoczył go do tego stopnia, by całkowicie zapomniał o swoim opanowaniu. Jego twarzy rozjaśnił szeroki uśmiech, zupełnie jakby właśnie poinformowali go, że święta w tym roku odbędą się cztery miesiące wcześniej. Ciężko było przewidzieć jego następną reakcję, gdy wyskoczył błyskawicznie do przodu niczym urodzony surfer łapiący swoją deskę odpływającą na wielkiej fali i uścisnął chłopaka, śmiejąc się wesoło.
— ¡Dios mío, puedes hablar español! Pensé que estaría solo aquí. Estoy contento de descubrir que estaba equivocado — uścisk nie trwał pewnie nawet sekundy, przez co Chavarría praktycznie nie dał Lesliemu czasu na reakcję. Błyskawicznie wycofał się w tył, ganiąc w myślach za ten nagły wybuch radości, która nie chciała jednak w żaden sposób zejść z jego ust. Zupełnie jakby ktoś przykleił go tam na kropelkę.
"Medycynę, Dżeimi."
Uśmiech w końcu zszedł niejako z jego ust, gdy uniósł brwi zaskoczony. No nie, chyba nie powiecie mu że się obraził? Parsknął rozbawiony, wpatrując się w swojego opiekuna z niejaką fascynacją. Co za ciekawa osoba.
— Sześć języków? Woah, widzę że twoja rodzina nie próżnowała, gdy szkoliła swojego syna na dziedzica. A więc... medycyna, huh. W takim razie niestety nie spędzimy najbliższych lat na tych samych wykładach, choć podejrzewam że możemy na siebie wpadać dość często. — wzruszył ramionami, jakby sam zastanawiał się nad podobną możliwością — Jestem na weterynarii. Jeśli zaś chodzi o barwne określenia, nie jestem pewien. Co powiesz na marrón-azul?
Zapytał nagle pstrykając palcami. Intensywne spojrzenie wbite w dwukolorowe tęczówki Lesliego, nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości do czego się odwoływał.
"Sądząc po numerze, twój pokój znajduje się na piętrze."
Mina mu zrzedła. Świetnie, więc nie tylko musieli przetransportować jego bagaże, ale do tego wejść po scho-... ach, mieli windę. Co za wspaniała szkoła. Zadowolenie powróciło na jego lico, choć zdecydowanie miało niezwykle delikatną formę. Jego twarz pozostawała bardziej neutralna, jakby na nowo powrócił do kontroli własnej mimiki.
— Świetnie. Więc może zacznijmy od podstaw. Pokażesz mi pokój, a potem pomożesz mi znaleźć sklep, gdzie kupię kartę do telefonu? Obecnie jestem odcięty od rzeczywistości, a wolałbym nie dostać rachunku na kilka tysięcy za używanie niepoprawnej sieci komórkowej. Przy okazji będziemy mogli się wymienić numerami telefonu, by ułatwić komunikację, hm? Nie martw się, nie zamierzam nękać cię o każdą pierdołę, ale wolałbym mieć tak prostą rzecz za sobą. Zwłaszcza z tobą u boku, Vancouver jest nieco... espantoso — mruknął nieco bardziej przyciszonym tonem, nieznacznie zażenowany że musiał przyznawać się przed obcym mu chłopakiem do własnej słabości. Taka była jednak prawda. To wszystko go przytłaczało. Znalazł się ponad sześć tysięcy kilometrów od domu. Zagubienie miało mu towarzyszyć co najmniej przez najbliższych kilka tygodni.
Obrócił się w stronę swoich bagaży i westchnął ciężko, nie próbując nawet udawać, że cieszy się na wizję dostarczenia go do pokoju.
— Lo siento, nie miałem pojęcia że cię w to wpakują. Byłem przekonany, że wraz z dyrektorem przyślą kogoś do pomocy, w końcu nie przyjechałem tu na tydzień tylko kilka lat, więc ciężko się spodziewać, że wezmę ze sobą dwie walizki. Zaradność szkoły jak widać w niektórych kwestiach está bajo pregunta. Wynagrodzę ci to jakoś — przerzucił sobie jedną z toreb przez ramię, zaraz zakładając plecak. Jeśli postawi tę walizkę na tej, powinien być w stanie wziąć trzy na raz... wtedy zostanie tylko torba i trzy inne walizki... tak, powinno być w porządku. Może jakoś dadzą radę.
— ¡Dios mío, puedes hablar español! Pensé que estaría solo aquí. Estoy contento de descubrir que estaba equivocado — uścisk nie trwał pewnie nawet sekundy, przez co Chavarría praktycznie nie dał Lesliemu czasu na reakcję. Błyskawicznie wycofał się w tył, ganiąc w myślach za ten nagły wybuch radości, która nie chciała jednak w żaden sposób zejść z jego ust. Zupełnie jakby ktoś przykleił go tam na kropelkę.
"Medycynę, Dżeimi."
Uśmiech w końcu zszedł niejako z jego ust, gdy uniósł brwi zaskoczony. No nie, chyba nie powiecie mu że się obraził? Parsknął rozbawiony, wpatrując się w swojego opiekuna z niejaką fascynacją. Co za ciekawa osoba.
— Sześć języków? Woah, widzę że twoja rodzina nie próżnowała, gdy szkoliła swojego syna na dziedzica. A więc... medycyna, huh. W takim razie niestety nie spędzimy najbliższych lat na tych samych wykładach, choć podejrzewam że możemy na siebie wpadać dość często. — wzruszył ramionami, jakby sam zastanawiał się nad podobną możliwością — Jestem na weterynarii. Jeśli zaś chodzi o barwne określenia, nie jestem pewien. Co powiesz na marrón-azul?
Zapytał nagle pstrykając palcami. Intensywne spojrzenie wbite w dwukolorowe tęczówki Lesliego, nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości do czego się odwoływał.
"Sądząc po numerze, twój pokój znajduje się na piętrze."
Mina mu zrzedła. Świetnie, więc nie tylko musieli przetransportować jego bagaże, ale do tego wejść po scho-... ach, mieli windę. Co za wspaniała szkoła. Zadowolenie powróciło na jego lico, choć zdecydowanie miało niezwykle delikatną formę. Jego twarz pozostawała bardziej neutralna, jakby na nowo powrócił do kontroli własnej mimiki.
— Świetnie. Więc może zacznijmy od podstaw. Pokażesz mi pokój, a potem pomożesz mi znaleźć sklep, gdzie kupię kartę do telefonu? Obecnie jestem odcięty od rzeczywistości, a wolałbym nie dostać rachunku na kilka tysięcy za używanie niepoprawnej sieci komórkowej. Przy okazji będziemy mogli się wymienić numerami telefonu, by ułatwić komunikację, hm? Nie martw się, nie zamierzam nękać cię o każdą pierdołę, ale wolałbym mieć tak prostą rzecz za sobą. Zwłaszcza z tobą u boku, Vancouver jest nieco... espantoso — mruknął nieco bardziej przyciszonym tonem, nieznacznie zażenowany że musiał przyznawać się przed obcym mu chłopakiem do własnej słabości. Taka była jednak prawda. To wszystko go przytłaczało. Znalazł się ponad sześć tysięcy kilometrów od domu. Zagubienie miało mu towarzyszyć co najmniej przez najbliższych kilka tygodni.
Obrócił się w stronę swoich bagaży i westchnął ciężko, nie próbując nawet udawać, że cieszy się na wizję dostarczenia go do pokoju.
— Lo siento, nie miałem pojęcia że cię w to wpakują. Byłem przekonany, że wraz z dyrektorem przyślą kogoś do pomocy, w końcu nie przyjechałem tu na tydzień tylko kilka lat, więc ciężko się spodziewać, że wezmę ze sobą dwie walizki. Zaradność szkoły jak widać w niektórych kwestiach está bajo pregunta. Wynagrodzę ci to jakoś — przerzucił sobie jedną z toreb przez ramię, zaraz zakładając plecak. Jeśli postawi tę walizkę na tej, powinien być w stanie wziąć trzy na raz... wtedy zostanie tylko torba i trzy inne walizki... tak, powinno być w porządku. Może jakoś dadzą radę.
Sekunda w zupełności wystarczyła, by wszystkie mięśnie jasnowłosego spięły się jak na znak. Chociaż wszystko działo się szybko – i miał wrażenie, że nie zdążył choćby mrugnąć – całym sobą odczuwał nieprzyjemne skutki tego wylewnego gestu. Wewnątrz narosła w nim mimowolna niechęć i choć w większej mierze ją stłamsił, nie powstrzymał się od wykonania drobnego, dyskretnego kroku do tyłu. Potarł też ręką swoje ramię, jakby już sam ten gest był w stanie ukoić jego nerwy i upewnić go w fakcie, że pozbył się przynajmniej jakiejś części zarazków z własnego ciała. Mimowolnie odchrząknął, ściągając nieznacznie brwi.
― Nie ekscytuj się tak. Przecież znasz angielski, więc to chyba żaden problem, by kogoś poznać. Ale mam nadzieję, że wyładowałeś się już wystarczająco mocno, by więcej nie rzucać się na mnie znienacka. ― Miał uczynić pobyt ucznia z wymiany przyjemniejszym, ale nie oznaczało to, że zamierzał w pełni zmienić swoje nawyki i stać się bardziej otwartym na kontakt z kimkolwiek. Zresztą wątpił, by jego zadanie miało potrwać długo – wbrew pozorom ludzie przyzwyczajali się do nowych miejsc szybciej niż by tego chcieli. ― Nie bierz tego do siebie, po prostu to jeszcze nie ten etap znajomości.
Poruszył ręką w powietrzu, jakby nakreślał nią jakąś granicę. Wyraz jego twarzy dość jasno wskazywał na to, że nie zaliczał się do przylepów i był jedną z tych osób, którym bardziej odpowiadało zachowywanie przynajmniej metra odległości.
Dla niego istniał tylko jeden wyjątek.
„(...) rodzina nie próżnowała, gdy szkoliła swojego syna na dziedzica.”
Nazwisko zobowiązuje, co?
― Coś w tym rodzaju ― rzucił wymijająco, jakby temat dziedzictwa był czymś, czego nie należało poruszać. Zresztą uważał, że przy odrobinie chęci nawet ktoś zupełnie przeciętny mógł przyswoić podobną wiedzę – na świecie można było spotkać ewenementy w postaci samouków. ― Trudno powiedzieć. Kampus jest duży, więc możemy się przypadkowo wymijać, choć nie da się ukryć, że moja zdolność do kamuflażu w tłumie mocno kuleje ― stwierdził bez rozbawienia i jedynie posłał ciemnowłosemu znaczące spojrzenie. Jakby nie patrzeć, już od samego początku był zmuszony obserwować go z góry i choć na uczelni z pewnością były osoby zbliżone do jego wzrostu, trudno było tu mówić o jakiejś liczniejszej grupie przerośniętych studentów. ― Rzeczywiście barwnie. Lepsze niż rubio.
Poprawił plan uczelni w rękach, przyjrzał się mu dokładniej i rozejrzał po okolicy, potrzebując chwili na to, by rozplanować późniejszą trasę. W głowie już miał kilka punktów, o które na pewno powinni zaczepić.
― Niech będzie. Nie jestem pewien, czy na terenie kampusu znajdzie się taki sklep, ale jesteśmy w mieście, a w pobliżu roi się od marketów i sklepów całodobowych. Jeśli chodzi o numer, bardziej wolałbym, żeby nie został przekazany gdzieś dalej. ― Zmarszczył nos już na samą myśl, że parę razy zdarzyło się, że jego prywatne dane zostały ujawnione osobom postronnym, które liczyły na to, że nagłe zaczepki zaowocują bliższą znajomością. Wyróżnianie się nie zawsze wychodziło na dobre, a większość ludzi nie rozumiała, że osoby z wyższych sfer nadal były tylko ludźmi, którzy potrzebowali świętego spokoju. ― Później pokażę ci poszczególne budynki, w których odbywają się zajęcia. Gdy dostaniesz plan, będziesz mniej zmieszany dziwnymi oznaczeniami miejsc, w których znajdują się sale. Sukinsyn, który tworzył tę uczelnię, zadbał o to, by studentom nie zabrakło ruchu pomiędzy zajęciami. Jest jeszcze biblioteka. ― Stuknął palcem wskazującym o jakiś punkt na skrawku papieru. ― Zakładają karty od ręki, więc będziesz mógł załatwić to dzisiaj. Słyszałem, że mają dość obszerny zasób literatury naukowej, która może się przydać do przyszłych projektów czy egzaminów.
Vessare złożył plan i podwinąwszy nieco długą koszulkę, wsunął go sobie do tylnej kieszeni spodni. Nie mógł mieć zajętych rąk, biorąc pod uwagę, że czekała na niego masa bagaży do przeniesienia. Bagaży, na które znów spojrzał ze sceptycyzmem. Zdawało się nawet, że przygarbił się odrobinę, jednak próbował pocieszyć się myślą, że już nigdy więcej nie będzie musiał na nie patrzeć.
― Ja za to mogłem się spodziewać, że nie będzie kolorowo ― wymruczał pod nosem, ledwo słyszalnie, zaciskając przy tym palce na uchwycie torby. ― Na twoim miejscu nie łudziłbym się, że władze uczelni wykażą się większym zaangażowaniem niż to konieczne. Byłeś tylko chwilowym problemem, który wprowadził zamieszanie w dzienną rutynę popijania kawy przy biurku.
Przerzucił szeroki pasek przez ramię i poprawił bagaż tak, by przenoszenie go do pokoju nie było aż tak uciążliwe, chociaż nadal zastanawiało go, czy Jaime nie przywlókł ze sobą co najmniej połowy swojego domu.
― Poza tym przysłali kogoś do pomocy. ― Wzruszył barkami, chociaż musiał przyznać, że nikt nie uprzedził go, że czeka go poważna praca fizyczna. Blondyn w zastanowieniu podrapał się z tyłu głowy, przez chwilę przyglądając się trzem pozostałym walizkom. Musiał opracować jakiś plan, jeśli zamierzał je jakoś ze sobą zabrać. Całe szczęście, że ktoś kiedyś wpadł na pomysł przymocowania do nich kółek. ― Obyś nie miał tam niczego ważnego. Nie będę ponosił odpowiedzialności za zniszczenia.
Wysunąwszy uchwyty z dwóch walizek, ustawił je obok siebie, a trzecią umieścił na jednej z nich. Koniec końców pozostało mu mieć nadzieję, że ta jedna jedyna nie postanowi spaść podczas drogi do budynku, gdy zaczął ciągnąć wszystkie toboły za sobą.
― Nie ekscytuj się tak. Przecież znasz angielski, więc to chyba żaden problem, by kogoś poznać. Ale mam nadzieję, że wyładowałeś się już wystarczająco mocno, by więcej nie rzucać się na mnie znienacka. ― Miał uczynić pobyt ucznia z wymiany przyjemniejszym, ale nie oznaczało to, że zamierzał w pełni zmienić swoje nawyki i stać się bardziej otwartym na kontakt z kimkolwiek. Zresztą wątpił, by jego zadanie miało potrwać długo – wbrew pozorom ludzie przyzwyczajali się do nowych miejsc szybciej niż by tego chcieli. ― Nie bierz tego do siebie, po prostu to jeszcze nie ten etap znajomości.
Poruszył ręką w powietrzu, jakby nakreślał nią jakąś granicę. Wyraz jego twarzy dość jasno wskazywał na to, że nie zaliczał się do przylepów i był jedną z tych osób, którym bardziej odpowiadało zachowywanie przynajmniej metra odległości.
Dla niego istniał tylko jeden wyjątek.
„(...) rodzina nie próżnowała, gdy szkoliła swojego syna na dziedzica.”
Nazwisko zobowiązuje, co?
― Coś w tym rodzaju ― rzucił wymijająco, jakby temat dziedzictwa był czymś, czego nie należało poruszać. Zresztą uważał, że przy odrobinie chęci nawet ktoś zupełnie przeciętny mógł przyswoić podobną wiedzę – na świecie można było spotkać ewenementy w postaci samouków. ― Trudno powiedzieć. Kampus jest duży, więc możemy się przypadkowo wymijać, choć nie da się ukryć, że moja zdolność do kamuflażu w tłumie mocno kuleje ― stwierdził bez rozbawienia i jedynie posłał ciemnowłosemu znaczące spojrzenie. Jakby nie patrzeć, już od samego początku był zmuszony obserwować go z góry i choć na uczelni z pewnością były osoby zbliżone do jego wzrostu, trudno było tu mówić o jakiejś liczniejszej grupie przerośniętych studentów. ― Rzeczywiście barwnie. Lepsze niż rubio.
Poprawił plan uczelni w rękach, przyjrzał się mu dokładniej i rozejrzał po okolicy, potrzebując chwili na to, by rozplanować późniejszą trasę. W głowie już miał kilka punktów, o które na pewno powinni zaczepić.
― Niech będzie. Nie jestem pewien, czy na terenie kampusu znajdzie się taki sklep, ale jesteśmy w mieście, a w pobliżu roi się od marketów i sklepów całodobowych. Jeśli chodzi o numer, bardziej wolałbym, żeby nie został przekazany gdzieś dalej. ― Zmarszczył nos już na samą myśl, że parę razy zdarzyło się, że jego prywatne dane zostały ujawnione osobom postronnym, które liczyły na to, że nagłe zaczepki zaowocują bliższą znajomością. Wyróżnianie się nie zawsze wychodziło na dobre, a większość ludzi nie rozumiała, że osoby z wyższych sfer nadal były tylko ludźmi, którzy potrzebowali świętego spokoju. ― Później pokażę ci poszczególne budynki, w których odbywają się zajęcia. Gdy dostaniesz plan, będziesz mniej zmieszany dziwnymi oznaczeniami miejsc, w których znajdują się sale. Sukinsyn, który tworzył tę uczelnię, zadbał o to, by studentom nie zabrakło ruchu pomiędzy zajęciami. Jest jeszcze biblioteka. ― Stuknął palcem wskazującym o jakiś punkt na skrawku papieru. ― Zakładają karty od ręki, więc będziesz mógł załatwić to dzisiaj. Słyszałem, że mają dość obszerny zasób literatury naukowej, która może się przydać do przyszłych projektów czy egzaminów.
Vessare złożył plan i podwinąwszy nieco długą koszulkę, wsunął go sobie do tylnej kieszeni spodni. Nie mógł mieć zajętych rąk, biorąc pod uwagę, że czekała na niego masa bagaży do przeniesienia. Bagaży, na które znów spojrzał ze sceptycyzmem. Zdawało się nawet, że przygarbił się odrobinę, jednak próbował pocieszyć się myślą, że już nigdy więcej nie będzie musiał na nie patrzeć.
― Ja za to mogłem się spodziewać, że nie będzie kolorowo ― wymruczał pod nosem, ledwo słyszalnie, zaciskając przy tym palce na uchwycie torby. ― Na twoim miejscu nie łudziłbym się, że władze uczelni wykażą się większym zaangażowaniem niż to konieczne. Byłeś tylko chwilowym problemem, który wprowadził zamieszanie w dzienną rutynę popijania kawy przy biurku.
Przerzucił szeroki pasek przez ramię i poprawił bagaż tak, by przenoszenie go do pokoju nie było aż tak uciążliwe, chociaż nadal zastanawiało go, czy Jaime nie przywlókł ze sobą co najmniej połowy swojego domu.
― Poza tym przysłali kogoś do pomocy. ― Wzruszył barkami, chociaż musiał przyznać, że nikt nie uprzedził go, że czeka go poważna praca fizyczna. Blondyn w zastanowieniu podrapał się z tyłu głowy, przez chwilę przyglądając się trzem pozostałym walizkom. Musiał opracować jakiś plan, jeśli zamierzał je jakoś ze sobą zabrać. Całe szczęście, że ktoś kiedyś wpadł na pomysł przymocowania do nich kółek. ― Obyś nie miał tam niczego ważnego. Nie będę ponosił odpowiedzialności za zniszczenia.
Wysunąwszy uchwyty z dwóch walizek, ustawił je obok siebie, a trzecią umieścił na jednej z nich. Koniec końców pozostało mu mieć nadzieję, że ta jedna jedyna nie postanowi spaść podczas drogi do budynku, gdy zaczął ciągnąć wszystkie toboły za sobą.
Patrząc na reakcję Lesliego, nieciężko było stwierdzić, że chłopak kompletnie nie rozumiał położenia w jakim znajdował się Jaime. Westchnął krótko, kręcąc głową na boki.
— Nie o to chodzi. Nie mam nic do angielskiego, oczywiście że go znam. Używamy go nawet w moim mieście rodzinnym. Lecz moja rodzina od zawsze używała w domu hiszpańskiego. Mieszkaliśmy zresztą w hiszpańskojęzycznej dzielnicy. Gdy nagle wrzucą cię na aguas profundas
, to chyba nic dziwnego, że będziesz od czasu do czasu czuł się nostálgico i tęsknił za domem. Es tan difícil de entender? ¿Nunca saliste de Canadá? — zapytał przekrzywiając głowę na bok.
"Nie bierz tego do siebie (...)"
Niezwykle zabawny pozostawał fakt, że do chłopaka kompletnie nie docierało, że Vessare był niezadowolony z zupełnie innego powodu. Brązowowłosy był przekonany, że chodzi mu o jego używanie hiszpańskiego i radość wynikłą z odkrycia, że blondyn również się nim posługuje.
— Hm? Czego takiego? — zapytał wodząc wzrokiem za jego ręką jakby próbował zrozumieć co takiego wyczyniał. Może odstawiał jakiś tajemny rytuał, którego nie potrafił zrozumieć. Niektórzy podobno wierzyli w aury człowieka. Może Vessare też do nich należał? Czyżby ich aury nie były kompatybilne? Zaśmiał się, kręcąc głową na boki.
— Dziwny jesteś.
Pomimo wypowiedzianych słów, nie wyglądało na to, by chłopakowi jakoś szczególnie to przeszkadzało. W końcu jakby nie patrzeć, spotkał na swojej drodze całe mnóstwo dziwnych ludzi, a większość z nich koniec końców okazywała się niezwykle wartościowymi przyjaciółmi.
— Nie da się ukryć — aha, gra słów! Zdolność do kamuflażu w tłumie mocno kuleje -> nie da się ukryć. Łapiecie? Jaime wyraźnie przekonany o tym, że właśnie wykazał się nie lada poczuciem humoru i potwierdzał tym samym własny poziom opanowania angielskiego, rzucił mu dumne i zadowolone z siebie spojrzenie.
Czujesz się lepszy tylko dlatego, że jesteś wyższy? Wzrost to nie wszystko do cholery. Spróbuj tylko powiedzieć cokolwiek na ten temat.
Cały czas się uśmiechał, nim jego mina przeszła w zastanowienie. Poznanie okolicznych sklepów z pewnością mu się na dłuższą metę przyda. Rzecz jasna mógłby trafić do nich metodą prób i błędów, błądząc po omacku, ale wolał tego uniknąć. Żeby uniknąć tym samym zbędnego stresu rzecz jasna.
"Później pokażę ci poszczególne budynki (...)"
Ugh, wygląda na to, że nie skończy się to zbyt szybko.
— Brzmi świetnie! Ruch nieszczególnie mi przeszkadza, więc na pewno nie będzie tak źle. A biblioteka z pewnością się przyda. Szczerze wątpię, by w akademikach panował spokój na tyle duży, bym był w stanie się tam uczyć. Zdążyłem się o tym naczytać na forach McGill — stwierdził z krótkim "hm". Ostoja z pewnością mu się przyda. Nawet jeśli nie miał się tam uwolnić od innych ludzi, bez wątpienia byli tam dużo spokojniejsi, drżąc przed potęgą bibliotekarki. Przy okazji skoro zakładali karty od ręki nie powinien mieć większych problemów.
— Mogę już odebrać legitymację czy muszę czekać do rozpoczęcia roku? Wiesz, zniżki studenckie — równy szereg białych zębów błysnął przez ułamek sekundy, zaraz jednak znikając.
Całe szczęście, że blondyn wykazał się chęcią pomocy. Zawsze mógł być w końcu dupkiem, który zostawiłby go z tym wszystkim na pastwę losu pomimo bycia jego opiekunem. Co nie zmieniało faktu, że pomimo pozytywnego spojrzenia, Jaime właśnie wyzywał dyrekcję uczelnię na pięćdziesiąt różnych sposobów, w obu językach.
"Nie będę ponosił odpowiedzialności za zniszczenia."
Tylko spróbuj.
— O mój boże, nawet za antyczną porcelanę z Chin? Moja rodzina przekazuje ją sobie od pokoleń, stanowi dla mnie wartość dużo większą niż cała reszta mojego dobytku, zaczekaj chwilę proszę... — przeszedł dwa kroki w jego stronę z wyraźnie spanikowaną miną, nim roześmiał się dając tym samym znać, że w rzeczywistości nie było żadnej antycznej porcelany. A już na pewno nie z Chin. Gdyby miał zaopatrzyć się w podobne rzeczy zrobiłby to na miejscu, a jedyną opcją łączącą talerze z tym krajem azjatyckim byłby napis na spodzie "Made in China".
Ruszył w ślad za swoim opiekunem, nucąc coś wesoło pod nosem.
zt. x2
— Nie o to chodzi. Nie mam nic do angielskiego, oczywiście że go znam. Używamy go nawet w moim mieście rodzinnym. Lecz moja rodzina od zawsze używała w domu hiszpańskiego. Mieszkaliśmy zresztą w hiszpańskojęzycznej dzielnicy. Gdy nagle wrzucą cię na aguas profundas
, to chyba nic dziwnego, że będziesz od czasu do czasu czuł się nostálgico i tęsknił za domem. Es tan difícil de entender? ¿Nunca saliste de Canadá? — zapytał przekrzywiając głowę na bok.
"Nie bierz tego do siebie (...)"
Niezwykle zabawny pozostawał fakt, że do chłopaka kompletnie nie docierało, że Vessare był niezadowolony z zupełnie innego powodu. Brązowowłosy był przekonany, że chodzi mu o jego używanie hiszpańskiego i radość wynikłą z odkrycia, że blondyn również się nim posługuje.
— Hm? Czego takiego? — zapytał wodząc wzrokiem za jego ręką jakby próbował zrozumieć co takiego wyczyniał. Może odstawiał jakiś tajemny rytuał, którego nie potrafił zrozumieć. Niektórzy podobno wierzyli w aury człowieka. Może Vessare też do nich należał? Czyżby ich aury nie były kompatybilne? Zaśmiał się, kręcąc głową na boki.
— Dziwny jesteś.
Pomimo wypowiedzianych słów, nie wyglądało na to, by chłopakowi jakoś szczególnie to przeszkadzało. W końcu jakby nie patrzeć, spotkał na swojej drodze całe mnóstwo dziwnych ludzi, a większość z nich koniec końców okazywała się niezwykle wartościowymi przyjaciółmi.
— Nie da się ukryć — aha, gra słów! Zdolność do kamuflażu w tłumie mocno kuleje -> nie da się ukryć. Łapiecie? Jaime wyraźnie przekonany o tym, że właśnie wykazał się nie lada poczuciem humoru i potwierdzał tym samym własny poziom opanowania angielskiego, rzucił mu dumne i zadowolone z siebie spojrzenie.
Czujesz się lepszy tylko dlatego, że jesteś wyższy? Wzrost to nie wszystko do cholery. Spróbuj tylko powiedzieć cokolwiek na ten temat.
Cały czas się uśmiechał, nim jego mina przeszła w zastanowienie. Poznanie okolicznych sklepów z pewnością mu się na dłuższą metę przyda. Rzecz jasna mógłby trafić do nich metodą prób i błędów, błądząc po omacku, ale wolał tego uniknąć. Żeby uniknąć tym samym zbędnego stresu rzecz jasna.
"Później pokażę ci poszczególne budynki (...)"
Ugh, wygląda na to, że nie skończy się to zbyt szybko.
— Brzmi świetnie! Ruch nieszczególnie mi przeszkadza, więc na pewno nie będzie tak źle. A biblioteka z pewnością się przyda. Szczerze wątpię, by w akademikach panował spokój na tyle duży, bym był w stanie się tam uczyć. Zdążyłem się o tym naczytać na forach McGill — stwierdził z krótkim "hm". Ostoja z pewnością mu się przyda. Nawet jeśli nie miał się tam uwolnić od innych ludzi, bez wątpienia byli tam dużo spokojniejsi, drżąc przed potęgą bibliotekarki. Przy okazji skoro zakładali karty od ręki nie powinien mieć większych problemów.
— Mogę już odebrać legitymację czy muszę czekać do rozpoczęcia roku? Wiesz, zniżki studenckie — równy szereg białych zębów błysnął przez ułamek sekundy, zaraz jednak znikając.
Całe szczęście, że blondyn wykazał się chęcią pomocy. Zawsze mógł być w końcu dupkiem, który zostawiłby go z tym wszystkim na pastwę losu pomimo bycia jego opiekunem. Co nie zmieniało faktu, że pomimo pozytywnego spojrzenia, Jaime właśnie wyzywał dyrekcję uczelnię na pięćdziesiąt różnych sposobów, w obu językach.
"Nie będę ponosił odpowiedzialności za zniszczenia."
Tylko spróbuj.
— O mój boże, nawet za antyczną porcelanę z Chin? Moja rodzina przekazuje ją sobie od pokoleń, stanowi dla mnie wartość dużo większą niż cała reszta mojego dobytku, zaczekaj chwilę proszę... — przeszedł dwa kroki w jego stronę z wyraźnie spanikowaną miną, nim roześmiał się dając tym samym znać, że w rzeczywistości nie było żadnej antycznej porcelany. A już na pewno nie z Chin. Gdyby miał zaopatrzyć się w podobne rzeczy zrobiłby to na miejscu, a jedyną opcją łączącą talerze z tym krajem azjatyckim byłby napis na spodzie "Made in China".
Ruszył w ślad za swoim opiekunem, nucąc coś wesoło pod nosem.
zt. x2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach