▲▼
Bogu… Dlaczego ona gada tak dziwnie? Z Ameryki? Nie, musi być z Anglii. Ten akcent, słowa nie mieszały się w jedną paplaninę hmmm. Poszedł kawałek za nią i usiadł na fotelu naprzeciwko. Uniósł brwi kiedy ta zaczęła wyciągać coś z gorsetu. No proszę… Czyżby hazardzistka? Nie zrozumiał nic z jej słów. To nie ten poziom, mniejsza. Oparł rękę o ławę i podparł głowę o pięść. Patrzył na nią jak na anioła, który przyniesie mu ulgę, śmierć.
- Twoje szaleństwo jest słodziutkie. Miło mi na nie patrzeć przed śmiercią – rzucił po rosyjsku i wyprostował się. Zacznijmy już!
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pociągnął nosem i wytarł mokre od łez rzęsy. Dlaczego, dlaczego akurat on?! Dlaczego odbierają mu wszystko, kawałek po kawałku. Dlaczego pozwalają mu cierpieć i krzywdzić innych? Co zrobił źle? Przecież ciężko pracował, pomagał i nie robił nic złego!
Pierw zabrali im pieniądze, później zabrali mu go, a teraz sięgają swoimi lepkimi palcami po mieszkanie i resztki własności. Duszę też chcecie? Serca nie oddam! Już mi je kurwa zabraliście!
Wbił paznokcie w skórzaną, lotniczą kurtkę i oparł się o zakurzoną ścianę budynku. Łkał cicho, nawet nie próbując się uspokoić. To tu powinna skończyć się jego historia. Teraz rzuci się pod koła i po sprawie. Nie uda mu się wyrównać rachunków, nie przywróci swojego jedynego przyjaciela, nie dostanie normalnej pracy bez tożsamości… Nie istnieje, ciało również powinno przepaść.
Dlaczego jeszcze stał i płakał? Może dlatego, że klatka odebrała mu resztki nadziei? Nawet nadziei na śmierć. Ah, przecież na nią nie zasłużył. Głupi, naiwny, nic niewarty serbski śmieć. Kto jeszcze będzie chciał go ocenić i zranić? Najprzyjemniejszy widok tego, kto zasiądzie w bezimiennym miejscu. Weźmie co zechce i splunie swoje słowa.
- Błagam… Dajcie mi żyć… - szepnął do siebie. Nie pamiętał jak długo stał w miejscu i płakał. Zimno przebiło się przez materiał i odebrało resztki czucia. Trząsł się, ale nie był w stanie iść dalej. Bo gdzie? Do domu, który mu odbiorą? Na cmentarz? Gdzie pod najtańszym krzyżem leży jego najdroższy przyjaciel? A może… Przed siebie. Nie ma pieniędzy na nic. Nie ucieknie, nawet jeśli to byłby jego jedyny ratunek. Został skazany na cierpienie i żal.
Dlaczego się nie poddaje? Niech położy się na ziemi i powolnie umiera. Przecież za szybko nie zwrócą na niego uwagi… Do tego czasu odpłynie.
Czy on śni? A może lunatykuje? Dlaczego idzie? Czegoś szuka? Niemożliwe. Nic na niego nie czeka, został skazany na samotność. Myśli powoli mają go wykańczać. Nikomu ich już nie odda.
Szare niebo ostrzegało przed nadchodzącą śnieżycą. Blade lica przechodniów odbijały się od siebie. Wszędzie lustra, tak samo pogrążone w myślach i tak samo nijakie.
Powolnie kierował się do moskiewskiego kanału. Utonie. Przebije się przez zamarzniętą taflę, a później przepłynie kawałek by ta sama tafla przypilnowała jego śmierci… Desperat. Nie wiedział już co robić, a chciał zrobić cokolwiek. Czuł się swoim katem i jedocześnie wybawicielem. Co wybrać? Która z ponurych ścieżek będzie tylko jego?
Zatrzymywał się przy każdej z wystaw. Pierw oglądał wnętrze, a następnie swoje przykre odbicie. Widział się wśród matrioszek, wśród butelek, na tle ekranów i książek. Zatrzymał się też przed zakładem krawieckim. Stanął odpowiadająco do manekina, na którym pokazany był elegancki garnitur. Złapał się delikatnie za szyję pokrytą w bliznach. Tu powinien być krawat. Później przesunął po suwaku. Tutaj takie guziki… Otrząsnął się i poszedł dalej. Co to miało być… Przecież nigdy, ale to przenigdy nie będzie go stać na garnitur. Jedyna wartość zostanie w jego głowie.
A może? Zatrzymał się przed lokalem do zdaje się ekskluzywnego burdelu. Oni go wykończą. Podszedł do ochrony i bez zastanowienia się powiedział:
- Chcę porozmawiać z szefem. Będę tu pracował.
Pierw zabrali im pieniądze, później zabrali mu go, a teraz sięgają swoimi lepkimi palcami po mieszkanie i resztki własności. Duszę też chcecie? Serca nie oddam! Już mi je kurwa zabraliście!
Wbił paznokcie w skórzaną, lotniczą kurtkę i oparł się o zakurzoną ścianę budynku. Łkał cicho, nawet nie próbując się uspokoić. To tu powinna skończyć się jego historia. Teraz rzuci się pod koła i po sprawie. Nie uda mu się wyrównać rachunków, nie przywróci swojego jedynego przyjaciela, nie dostanie normalnej pracy bez tożsamości… Nie istnieje, ciało również powinno przepaść.
Dlaczego jeszcze stał i płakał? Może dlatego, że klatka odebrała mu resztki nadziei? Nawet nadziei na śmierć. Ah, przecież na nią nie zasłużył. Głupi, naiwny, nic niewarty serbski śmieć. Kto jeszcze będzie chciał go ocenić i zranić? Najprzyjemniejszy widok tego, kto zasiądzie w bezimiennym miejscu. Weźmie co zechce i splunie swoje słowa.
- Błagam… Dajcie mi żyć… - szepnął do siebie. Nie pamiętał jak długo stał w miejscu i płakał. Zimno przebiło się przez materiał i odebrało resztki czucia. Trząsł się, ale nie był w stanie iść dalej. Bo gdzie? Do domu, który mu odbiorą? Na cmentarz? Gdzie pod najtańszym krzyżem leży jego najdroższy przyjaciel? A może… Przed siebie. Nie ma pieniędzy na nic. Nie ucieknie, nawet jeśli to byłby jego jedyny ratunek. Został skazany na cierpienie i żal.
Dlaczego się nie poddaje? Niech położy się na ziemi i powolnie umiera. Przecież za szybko nie zwrócą na niego uwagi… Do tego czasu odpłynie.
Czy on śni? A może lunatykuje? Dlaczego idzie? Czegoś szuka? Niemożliwe. Nic na niego nie czeka, został skazany na samotność. Myśli powoli mają go wykańczać. Nikomu ich już nie odda.
Szare niebo ostrzegało przed nadchodzącą śnieżycą. Blade lica przechodniów odbijały się od siebie. Wszędzie lustra, tak samo pogrążone w myślach i tak samo nijakie.
Powolnie kierował się do moskiewskiego kanału. Utonie. Przebije się przez zamarzniętą taflę, a później przepłynie kawałek by ta sama tafla przypilnowała jego śmierci… Desperat. Nie wiedział już co robić, a chciał zrobić cokolwiek. Czuł się swoim katem i jedocześnie wybawicielem. Co wybrać? Która z ponurych ścieżek będzie tylko jego?
Zatrzymywał się przy każdej z wystaw. Pierw oglądał wnętrze, a następnie swoje przykre odbicie. Widział się wśród matrioszek, wśród butelek, na tle ekranów i książek. Zatrzymał się też przed zakładem krawieckim. Stanął odpowiadająco do manekina, na którym pokazany był elegancki garnitur. Złapał się delikatnie za szyję pokrytą w bliznach. Tu powinien być krawat. Później przesunął po suwaku. Tutaj takie guziki… Otrząsnął się i poszedł dalej. Co to miało być… Przecież nigdy, ale to przenigdy nie będzie go stać na garnitur. Jedyna wartość zostanie w jego głowie.
A może? Zatrzymał się przed lokalem do zdaje się ekskluzywnego burdelu. Oni go wykończą. Podszedł do ochrony i bez zastanowienia się powiedział:
- Chcę porozmawiać z szefem. Będę tu pracował.
Jeśli istniało coś, czego nie tolerowała bardziej niż kłamstwa, to była to bezczynność. Spokój, cisza i porządek. Ani się nie obejrzy a zacznie nosić dwa takie same buty. Jej własny świat wyglądałby zupełnie inaczej. Panowałby w nim chaos. A chaos jest najskuteczniejszym lekarstwem na trzeźwy umysł. Takich jest wokół zdecydowanie za dużo. Oparła głowę na złoconym łańcuchu, przewieszonym przez jej ramię. U swoich stóp widziała śliniących się i mamroczących ludzi. Nie pijanych, nie odurzonych. Nudnych. Ich egzystencja była niekonieczna. Mózg stanowił zagadkę niemal od początku istnienia medycyny. Nie jeden profesor poświęcił swoje życie na rzecz badań i eksperymentów. I na co im przyszło? Z roku na rok człowiek jest co raz głupszy. Chociaż… może Jack był wyjątkiem? Był lojalny, nie zadawał pytań i nie trzeba było mu niczego tłumaczyć. Niestety reszta przedstawicieli homo sapiens była rozczarowująca.
Trzask tłuczonego szkła wyrwał ją z zamyślenia. Powoli obróciła się na swoim łańcuchu i spojrzała na bar. Po ciemnym blacie spływał leniwie alkohol, skapując na podświetlony, czarno- czerwony parkiet. Znudzona, zawiesiła spojrzenie na tylnej ścianie klubu, osłaniającej vip lounge. Sięgające sufitu szkła, przywodzące na myśl skrzyżowanie zimowego ogrodu i starej biblioteki, działały na nią kojąco. W wysokich szybach odbijało się praktycznie całe pomieszczenie, w tym bogato zdobiona, steampunkowa klatka schodowa. W klubie nie było ani jednego żyrandola. W oszklonych ścianach znajdowały się złote reflektory, na podwyższeniach niewielkie czarne lampki, odbijające się kolejno we wszystkich krzywych zwierciadłach. ‘Bit like Wonderland’ uśmiechnęła się do siebie półgębkiem. Ten drobny gest zwrócił w jej stronę następnych gapiów. Wygięła się zgrabnie do tyłu, utrzymując ciężar na biodrach i pozwalając swoim szmaragdowym włosom odsłonić jej nagie ramiona. Eenie, meeny, miney, moe… Uchwyciła spojrzenie mężczyzny stojącego blisko jej platformy. Wyciągnęła rękę w jego kierunku uśmiechając się zachęcająco. Play with me? Nieświadom zagrożenia zbliżył swoją twarz do jej. Bez ostrzeżenia chwyciła go za kark, kolorowymi paznokciami przebijając skórę. Wyszarpnęła jedną ze swoich nóg z łańcucha i zawisła do góry nogami, tym samym gwałtownie ciągnąc mężczyznę w dół.’ I think, sweetie, the correct term for that is ‘slammed his head down.. Well, duh!’ Rozległ się rozkoszny dźwięk tłuczonej kości, szybko przytłumiony jej perlistym śmiechem. Jednak dziki tłum był zbyt zajęty sobą, by zwrócić na to uwagę. Kręcąca się wokół obsługa zdawała się nie wiedzieć w tym nic szczególnego, rutynowo zabrali się za „porządki”. Tutaj tak to wyglądało. Zawsze. Niektóre rzeczy należało przemilczeć i wykonać. Usatysfakcjonowana podciągnęła się z powrotem ku górze, wdzięcznie bujając się na łańcuchu, z jedną nogą swobodnie zwieszoną.
Może jednak ten wieczór nie będzie taki zły?
Trzask tłuczonego szkła wyrwał ją z zamyślenia. Powoli obróciła się na swoim łańcuchu i spojrzała na bar. Po ciemnym blacie spływał leniwie alkohol, skapując na podświetlony, czarno- czerwony parkiet. Znudzona, zawiesiła spojrzenie na tylnej ścianie klubu, osłaniającej vip lounge. Sięgające sufitu szkła, przywodzące na myśl skrzyżowanie zimowego ogrodu i starej biblioteki, działały na nią kojąco. W wysokich szybach odbijało się praktycznie całe pomieszczenie, w tym bogato zdobiona, steampunkowa klatka schodowa. W klubie nie było ani jednego żyrandola. W oszklonych ścianach znajdowały się złote reflektory, na podwyższeniach niewielkie czarne lampki, odbijające się kolejno we wszystkich krzywych zwierciadłach. ‘Bit like Wonderland’ uśmiechnęła się do siebie półgębkiem. Ten drobny gest zwrócił w jej stronę następnych gapiów. Wygięła się zgrabnie do tyłu, utrzymując ciężar na biodrach i pozwalając swoim szmaragdowym włosom odsłonić jej nagie ramiona. Eenie, meeny, miney, moe… Uchwyciła spojrzenie mężczyzny stojącego blisko jej platformy. Wyciągnęła rękę w jego kierunku uśmiechając się zachęcająco. Play with me? Nieświadom zagrożenia zbliżył swoją twarz do jej. Bez ostrzeżenia chwyciła go za kark, kolorowymi paznokciami przebijając skórę. Wyszarpnęła jedną ze swoich nóg z łańcucha i zawisła do góry nogami, tym samym gwałtownie ciągnąc mężczyznę w dół.’ I think, sweetie, the correct term for that is ‘slammed his head down.. Well, duh!’ Rozległ się rozkoszny dźwięk tłuczonej kości, szybko przytłumiony jej perlistym śmiechem. Jednak dziki tłum był zbyt zajęty sobą, by zwrócić na to uwagę. Kręcąca się wokół obsługa zdawała się nie wiedzieć w tym nic szczególnego, rutynowo zabrali się za „porządki”. Tutaj tak to wyglądało. Zawsze. Niektóre rzeczy należało przemilczeć i wykonać. Usatysfakcjonowana podciągnęła się z powrotem ku górze, wdzięcznie bujając się na łańcuchu, z jedną nogą swobodnie zwieszoną.
Może jednak ten wieczór nie będzie taki zły?
Bramy Piekła oblewały go swoim bogactwem i smakiem. Chłonął każdy bodziec, który oddawało wnętrze. To tutaj skosztuje ostatnich słów i dostanie ostatnie obrazy. Błądził zobojętniałym wzrokiem po organizmie, w którym się znalazł. Czuł się jego częścią. Czy robiło to na nim wrażenie? Nie zaprzeczyłby, podobało mu się i chciał więcej…
Zaprowadzony na salę główną rozejrzał się za szefem. Gdzie jest osoba, która go rozsądzi? Gdzie jest facet o grubych palcach i pożółkłych zębach? Tak widział właściciela. Typowy, nie do końca bogaty oligarcha, mający szczęście przy wyborze architektów wnętrz. Bajka… Moskwa tu nie istniała.
Basy uderzały go po plecach i dawały dziwne poczucie… Siły? Chciał brnąć dalej, dokładniej zatopić się w charakterze lokalu i dotrzeć do niedostępnych pracowników. To było coś nowego, chciał odkrywać, a zaraz po tym tracił nadzieję… Gdzie szef? Niech to się już kończy. Ściągnął kurtkę i przewiesił ją sobie przez ramię. Gorąc oplótł jego ciało, przynosząc ulgę zmęczonej skórze. Dreszcze swobodnie przechodziły po jego kręgosłupie. Ci wszyscy ludzie, oni nie mogą być tymi samymi, których widział na zewnątrz. Co to za miejsce? Gdzie on właściwie trafił? Mury były tylko złudą? Czekał aż w końcu zaprowadzą go na właściwe miejsce. Obiecali spotkanie w sprawie pracy… Albo egzekucji… Badał kim są tancerki, zwłaszcza ta wśród łańcuchów, dlaczego jest tak spokojna? Pośród tylu uczuć nie daje się ponieść, a może… Kto wie? Poszedł w przeciwnym kierunku. Lustra bezlitośnie odkryły przed nim zagubienie i niepewność. Nie umiesz żyć ani umierać – mówiły w jego myślach – Nie pokazuj się nam! To nie miejsce dla takich jak ty!...
Wymusił uśmiech. Niech to będzie ostatni raz kiedy nie jest w stanie przezwyciężyć samego siebie. Jak słaby musi być, by słowa tak na niego oddziaływały…?
Zaprowadzony na salę główną rozejrzał się za szefem. Gdzie jest osoba, która go rozsądzi? Gdzie jest facet o grubych palcach i pożółkłych zębach? Tak widział właściciela. Typowy, nie do końca bogaty oligarcha, mający szczęście przy wyborze architektów wnętrz. Bajka… Moskwa tu nie istniała.
Basy uderzały go po plecach i dawały dziwne poczucie… Siły? Chciał brnąć dalej, dokładniej zatopić się w charakterze lokalu i dotrzeć do niedostępnych pracowników. To było coś nowego, chciał odkrywać, a zaraz po tym tracił nadzieję… Gdzie szef? Niech to się już kończy. Ściągnął kurtkę i przewiesił ją sobie przez ramię. Gorąc oplótł jego ciało, przynosząc ulgę zmęczonej skórze. Dreszcze swobodnie przechodziły po jego kręgosłupie. Ci wszyscy ludzie, oni nie mogą być tymi samymi, których widział na zewnątrz. Co to za miejsce? Gdzie on właściwie trafił? Mury były tylko złudą? Czekał aż w końcu zaprowadzą go na właściwe miejsce. Obiecali spotkanie w sprawie pracy… Albo egzekucji… Badał kim są tancerki, zwłaszcza ta wśród łańcuchów, dlaczego jest tak spokojna? Pośród tylu uczuć nie daje się ponieść, a może… Kto wie? Poszedł w przeciwnym kierunku. Lustra bezlitośnie odkryły przed nim zagubienie i niepewność. Nie umiesz żyć ani umierać – mówiły w jego myślach – Nie pokazuj się nam! To nie miejsce dla takich jak ty!...
Wymusił uśmiech. Niech to będzie ostatni raz kiedy nie jest w stanie przezwyciężyć samego siebie. Jak słaby musi być, by słowa tak na niego oddziaływały…?
W walce z rzeczywistością nie ma zwycięzców. Są polegli i niedobitki. O tych pierwszych szybko się zapomina, w ferworze codziennego życia wspomnienia powoli umierają. Ocaleli gloryfikują samych siebie. Ciężar zbroi, w której przyszło im walczyć został zdjęty z ich ramion razem z wszelkimi cnotami. We własnych oczach są wyjątkowi, nieszablonowi, temperamentni. Prawda w oczy kole. De facto człowiek jest jedną z najsłabszych istot żywych. Jak łatwo można go zranić? Ile potrzeba, aby go znieważyć? Bez przeszkód można go zabić. Pytanie brzmi: co dalej? „Wygrana” z rzeczywistością zapewnia pewien luksus. Wyciszenie. Cisza przed burzą. W tej sytuacji największym wrogiem staje się drugi człowiek, zdolny do manipulacji i obłudy. Powoli, acz systematycznie będzie wyniszczał drugiego od środka, sukcesywnie zatruwał jego umysł. Umysł szalony jest jednym z niewielu, które potrafią się bronić. Jest inny, nienaturalny, niekonwencjonalny. Nie jest chory. „Chory” brzmi tak, jakby istniało lekarstwo. Kluczem jest postawa. Z rzeczywistością nie wolno walczyć. Trzeba ją budować, przeobrażać, transfigurować. Nietuzinkowe umysły są twórcze. Potrafią dostosować do siebie nie tylko rzeczywistość, ale też jej „mieszkańców”. Manipulacja stanowi ponadludzkie remedium.
„Marionetki!... Wszystko marionetki. Zdaje im się, że robią, co chcą, a robią tylko, co każe im sprężyna, taka ślepa jak one...”*
„You’ve got to be kidding me..” – Jack kroczył miarowo w stronę nietypowego gościa. Czuł, że cierpliwość będzie mu dziś potrzebna. Młody mężczyzna wyglądał na zdesperowanego. „Chcę porozmawiać z szefem”. Nic dziwnego, że ochroniarz go wpuścił. Zapewne zbaraniał słysząc coś tak absurdalnego. Jack przyjrzał mu się uważnie, stając z nim twarzą w twarz. Jego chłodne, sceptyczne spojrzenie zatrzymało się na oczach gościa. Było w nich coś.. niepokojącego. Coś, co widział tylko u jednej osoby. Nieźle się zapowiada. Z szelmowskim uśmiechem skierował go na drugą stronę lokalu. Płynnie lawirując między klientami zaprowadził go do niewielkiego, oszklonego pomieszczenia, po czym wyszedł bez słowa.
*"Lalka" B. Prus
„Marionetki!... Wszystko marionetki. Zdaje im się, że robią, co chcą, a robią tylko, co każe im sprężyna, taka ślepa jak one...”*
„You’ve got to be kidding me..” – Jack kroczył miarowo w stronę nietypowego gościa. Czuł, że cierpliwość będzie mu dziś potrzebna. Młody mężczyzna wyglądał na zdesperowanego. „Chcę porozmawiać z szefem”. Nic dziwnego, że ochroniarz go wpuścił. Zapewne zbaraniał słysząc coś tak absurdalnego. Jack przyjrzał mu się uważnie, stając z nim twarzą w twarz. Jego chłodne, sceptyczne spojrzenie zatrzymało się na oczach gościa. Było w nich coś.. niepokojącego. Coś, co widział tylko u jednej osoby. Nieźle się zapowiada. Z szelmowskim uśmiechem skierował go na drugą stronę lokalu. Płynnie lawirując między klientami zaprowadził go do niewielkiego, oszklonego pomieszczenia, po czym wyszedł bez słowa.
*"Lalka" B. Prus
Ściągnął rękawiczki i wsunął je do kieszeni kurtki. Poczuł pieczenie na przemarzniętych palcach. W końcu dostały odrobinę ciepła. Boli więc wiem, że jeszcze żyję. Jeszcze…
Nie odwrócił wzroku kiedy typ go lustrował. I co? Jednak zaprowadzisz mnie na miejsce? Nie przedłużaj tego, chcę zobaczyć ostatnią osobę w swoim życiu.
Ruszył za nim, po drodze delikatnie zaczepiając o sylwetki tańczących. Uśmiech, głowa do góry, przecież już nie ma nic do stracenia.
Pomieszczenie… Ma usiąść? Ma sterczeć tak bez słowa? Co dalej? Skrzyżował ręce na piersi i czekał. Co to za miejsce… Ciekawie ukryte, heh nieważne. Szefie streszczaj się!
Nie odwrócił wzroku kiedy typ go lustrował. I co? Jednak zaprowadzisz mnie na miejsce? Nie przedłużaj tego, chcę zobaczyć ostatnią osobę w swoim życiu.
Ruszył za nim, po drodze delikatnie zaczepiając o sylwetki tańczących. Uśmiech, głowa do góry, przecież już nie ma nic do stracenia.
Pomieszczenie… Ma usiąść? Ma sterczeć tak bez słowa? Co dalej? Skrzyżował ręce na piersi i czekał. Co to za miejsce… Ciekawie ukryte, heh nieważne. Szefie streszczaj się!
Ha! Nareszcie! Ileż można czekać? Jack umiał ją rozbawić, jeśli chciał. Na przykład dzisiaj zostawił jej w gabinecie jakąś niespodziankę. New chew toy! Czy to nie urocze? Do tego przyprowadził Tarranta. Who’s my good boy?! Oh, you are, yes you are! Zarzuciła na ramiona skórzany holster i niespiesznie udała się do swojej niespodzianki.
Chłopaczek nie wyglądał zbyt dobrze. Zdawał się nie przejmować swoim położeniem, a było to coś, co stosunkowo rzadko widywała u swoich klientów. Jakby nie do końca był świadom tego gdzie jest i z kim ma do czynienia. Może faktycznie nie wiedział? Miejscowy? A jednak.. coś.. coś mu z oczu patrzyło. Jednak miał wystarczająco jaj, aby tu wejść. Coś musi w nim siedzieć. No, chyba że naprawdę nie wiem kim Ona jest. Wtedy jest idiotą.
- I don’t think I have ever seen that specific kind of crazy. But I definitely admire your commitment to it*, darlin’.
Chłopaczek nie wyglądał zbyt dobrze. Zdawał się nie przejmować swoim położeniem, a było to coś, co stosunkowo rzadko widywała u swoich klientów. Jakby nie do końca był świadom tego gdzie jest i z kim ma do czynienia. Może faktycznie nie wiedział? Miejscowy? A jednak.. coś.. coś mu z oczu patrzyło. Jednak miał wystarczająco jaj, aby tu wejść. Coś musi w nim siedzieć. No, chyba że naprawdę nie wiem kim Ona jest. Wtedy jest idiotą.
- I don’t think I have ever seen that specific kind of crazy. But I definitely admire your commitment to it*, darlin’.
Odwrócił się kiedy usłyszał kroki. Co to za… Przecież to tamta tancerka. To żart?! Gdzie jest szef?! Nie zasłużył na spotkanie?! O co do kurwy nędzy chodzi? Wykrzywił górną wargę pokazując kawałek zębów. Był rozczarowany i zniesmaczony. Kim do diabła jesteś i czego ode mnie chcesz?!
- Sory ale nie rozumiem. Przyszedłem do szefa… Joke? Yes? You’re kidding me? – nie umiał angielskiego. Jedyne co kiedyś usłyszał od turystów, albo wyczytał w internecie. Preferował rosyjski, chociaż nie był jego ojczystym językiem… Niestety.
To wszystko jest zaplanowane? Przyprowadzają mi kobietę w ZIELONYCH włosach, gadającą po angielsku i myślą, że to załatwi wszystko?!
- Chcę tu pracować. A jak nie, to zabij mnie. – wyszczerzył się wręcz maniakalnie i rozłożył ręce. Obrócił się na palcach i ukłonił. – Celuj w serce albo głowę. Byś nie musiała marnować za dużo naboi, czy czego tam masz. – mruknął przyjemnie i zawiesił na niej spojrzenie. Nie ma co do stracenia. Powtórzy to sobie jeszcze milion razy. Albo tysiąc… Albo ostatni.
- Sory ale nie rozumiem. Przyszedłem do szefa… Joke? Yes? You’re kidding me? – nie umiał angielskiego. Jedyne co kiedyś usłyszał od turystów, albo wyczytał w internecie. Preferował rosyjski, chociaż nie był jego ojczystym językiem… Niestety.
To wszystko jest zaplanowane? Przyprowadzają mi kobietę w ZIELONYCH włosach, gadającą po angielsku i myślą, że to załatwi wszystko?!
- Chcę tu pracować. A jak nie, to zabij mnie. – wyszczerzył się wręcz maniakalnie i rozłożył ręce. Obrócił się na palcach i ukłonił. – Celuj w serce albo głowę. Byś nie musiała marnować za dużo naboi, czy czego tam masz. – mruknął przyjemnie i zawiesił na niej spojrzenie. Nie ma co do stracenia. Powtórzy to sobie jeszcze milion razy. Albo tysiąc… Albo ostatni.
Yup. Zdecydowanie nie tutejszy. On.. on chce.. tu pracować! Ha- ha- ha!!! Pyskaty chłopaczek! Jego angielszczyzna pozostawiała wiele do życzenia, raniła jej uszy. Zmarginalizowała paplaninę o „szefie”. Jednak ten teatrzyk, który odstawiał był na swój sposób absorbujący. Odważny czy głupi? Te dwie cechy się nie wykluczają.
- I’m not particularly excited about your tone. You look troubled though. Let me guess. Only child? Desperate? Lonely? Lacking hope? Grieving maybe? – każde ze swoich słów oddzielała dramatyczną pauzą. Obeszła go powoli, wnikliwie studiując jego postawę i mimikę.
- Got a name?
- I’m not particularly excited about your tone. You look troubled though. Let me guess. Only child? Desperate? Lonely? Lacking hope? Grieving maybe? – każde ze swoich słów oddzielała dramatyczną pauzą. Obeszła go powoli, wnikliwie studiując jego postawę i mimikę.
- Got a name?
Westchnął ciężko. Ona nadal po angielsku? Przecież są w Rosji, dlaczego ciągle się chowa? Coś chce przez to udowodnić? Kim jest cholera jasna i dlaczego przyszła bez szefa?! To… To nie może być szef. Szefowa. Hmmm… Uśmiechał się niewinnie i patrzył jej w oczy.
Imię? Nie mam imienia, nie istnieję. Chcesz mnie jakoś nazwać? Jakże mi przykro.
- Have no name. Call me darling. – wysłał jej oczko – Shall we play? Cards game. I win and I have work here. I lose, I finish my life. Can you help me with that? I know yes. I see your toys. – wskazał na broń, którą miała przy sobie. Ehhh, doskonale zdawał sobie sprawę z błędów językowych, ale… Nie interesowało go to. Skoro ta nie chce łaskawie odzywać się po rusku, ten nie będzie zaszczycał ją doskonałą angielszczyzną. Zresztą po co. Ha, ha, ha! Jeśli jej się nie podoba, niech wyciągnie gnata i pozbędzie się problemu. – And your name?
Imię? Nie mam imienia, nie istnieję. Chcesz mnie jakoś nazwać? Jakże mi przykro.
- Have no name. Call me darling. – wysłał jej oczko – Shall we play? Cards game. I win and I have work here. I lose, I finish my life. Can you help me with that? I know yes. I see your toys. – wskazał na broń, którą miała przy sobie. Ehhh, doskonale zdawał sobie sprawę z błędów językowych, ale… Nie interesowało go to. Skoro ta nie chce łaskawie odzywać się po rusku, ten nie będzie zaszczycał ją doskonałą angielszczyzną. Zresztą po co. Ha, ha, ha! Jeśli jej się nie podoba, niech wyciągnie gnata i pozbędzie się problemu. – And your name?
Well, aren’t you a sweetie. Bawiła się doskonale. Smarkate, naiwne, gówniarskie szare komórki. Wyobrażała sobie jak powoli zaciska swoje długie palce na jego gardle. Niemal widziała, jak życie powoli uchodzi z jego oczu. Chciała wyginać, giąć, tłamsić, miażdżyć i przekręcać jego umysł, sprawdzić do czego jest zdolny, jak wiele wytrzyma. Kiedy się złamie..
Gra. Przebiegł ją dreszcz. YAY! He wants to playyy! Uśmiechnęła się rozkosznie. Wskoczyła zgrabnie na swój wysoki fotel i przerzuciła nogi przez podłokietnik, wystukując obcasami niewyraźny rytm.
- Tell you what. You got yourself a deal, mister. Although.. I would advise changing that attitude. People tend to get a little dead around me.
Wyciągnęła elegancką talię kart z lewej miseczki swojego gorsetu.
- Look at me. Worth a shot.
Gra. Przebiegł ją dreszcz. YAY! He wants to playyy! Uśmiechnęła się rozkosznie. Wskoczyła zgrabnie na swój wysoki fotel i przerzuciła nogi przez podłokietnik, wystukując obcasami niewyraźny rytm.
- Tell you what. You got yourself a deal, mister. Although.. I would advise changing that attitude. People tend to get a little dead around me.
Wyciągnęła elegancką talię kart z lewej miseczki swojego gorsetu.
- Look at me. Worth a shot.
Bogu… Dlaczego ona gada tak dziwnie? Z Ameryki? Nie, musi być z Anglii. Ten akcent, słowa nie mieszały się w jedną paplaninę hmmm. Poszedł kawałek za nią i usiadł na fotelu naprzeciwko. Uniósł brwi kiedy ta zaczęła wyciągać coś z gorsetu. No proszę… Czyżby hazardzistka? Nie zrozumiał nic z jej słów. To nie ten poziom, mniejsza. Oparł rękę o ławę i podparł głowę o pięść. Patrzył na nią jak na anioła, który przyniesie mu ulgę, śmierć.
- Twoje szaleństwo jest słodziutkie. Miło mi na nie patrzeć przed śmiercią – rzucił po rosyjsku i wyprostował się. Zacznijmy już!
The spring! Uwielbiała tasować karty.
Nie spuszczała z niego wzroku. Uśmiech zastygł jej na ustach. Na jego słowa nie zwróciła najmniejszej uwagi. Była skupiona. Skoncentrowana. Rozbawiona. Szukała w jego oczach czegoś.. Czegoś. Czegokolwiek, co okazałoby się przydatne. Tyle razy słyszała to, że oczy „ukazują duszę, powiedzą prawdę..” bla, bla, bla. Nie to chciała zobaczyć. Dusza jest krucha, łamliwa, jeśli oddaje się ją w Jej ręce. Potrzebuje więcej! Bardziej! Mocniej! Iskry jakiejkolwiek!
- Poker then?
Rozdała karty.
Nie spuszczała z niego wzroku. Uśmiech zastygł jej na ustach. Na jego słowa nie zwróciła najmniejszej uwagi. Była skupiona. Skoncentrowana. Rozbawiona. Szukała w jego oczach czegoś.. Czegoś. Czegokolwiek, co okazałoby się przydatne. Tyle razy słyszała to, że oczy „ukazują duszę, powiedzą prawdę..” bla, bla, bla. Nie to chciała zobaczyć. Dusza jest krucha, łamliwa, jeśli oddaje się ją w Jej ręce. Potrzebuje więcej! Bardziej! Mocniej! Iskry jakiejkolwiek!
- Poker then?
Rozdała karty.
- Dla ciebie wszystko – powiedział najprzyjemniejszym głosem jakim umiał. Stawka gry? Życie. Jak w rosyjskiej ruletce. Postukał palcami o ławę dzielącą go od niej i uśmiechnął się na układ kart.
Zdecydowanie hazardzistka. Mrrr…
- What a beautiful day. Nice, cold weather, grey everywhere, immortal tears in my eyes and you. Hah. You look crazy. I like it. The idea for killing me will be like you? Sweet and scary?
Przejmowanie się? Nie, dzisiaj. Uśmiechał się cały czas. Karta za kartą. Jak przyjemnie się gra o ostatnie tchnienie.
Zdecydowanie hazardzistka. Mrrr…
- What a beautiful day. Nice, cold weather, grey everywhere, immortal tears in my eyes and you. Hah. You look crazy. I like it. The idea for killing me will be like you? Sweet and scary?
Przejmowanie się? Nie, dzisiaj. Uśmiechał się cały czas. Karta za kartą. Jak przyjemnie się gra o ostatnie tchnienie.
- I don’t do sweet and scary. I do sweet, scary and fuckin’ insane. – błysk ząbków. Nie wiedziała ile minut minęło. Poker był jedną z tych rzeczy, w których mogła się zatracić, a mistrzowskie kantowanie tylko dodawało pikanterii. Tym bardziej zdziwiła się widząc jak chłopaczek wykłada karetę siódemek.. Zaraz po tym jak.. ona wyłożyła karetę dziewiątek. Nikt.. Nikt! Nikt jej nie pokonywał. A ten tu.. tak blisko.. toż to prawie jak remis. To zmieniło postać rzeczy, już wiedziała co w nim siedziało. Spryt. Cwaniactwo. Może więcej. Iskra.
- Wild Card.
- Wild Card.
Użyj jeszcze jednego słowa, którego nie zrozumiem, proszę, pokaż mi jeszcze raz jak głupi jestem przed śmiercią. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przekładał śliskie karty i kombinował. Czy zależało mu na wygranej? Nie. Ryzykował wszystko, albo… Właściwie nic. Dla siebie już dawno nie żył. To tylko ciało bez ducha.
- Wild Card – powtórzył za nią, nie wiedząc dokładnie o co jej chodzi. Patrzył na karty i zastanawiał się co teraz. Jaką maskę przyjąć? Jakich słów użyć? Dlaczego jest taki ostrożny? Ah, może dlatego, że kobieta przed nim na to zasługuje?
– To gdzie będę mógł zatańczyć ostatni raz? – przekrzywił głowę na bok i wysłał jej oczko. Jak uroczo…
- Wild Card – powtórzył za nią, nie wiedząc dokładnie o co jej chodzi. Patrzył na karty i zastanawiał się co teraz. Jaką maskę przyjąć? Jakich słów użyć? Dlaczego jest taki ostrożny? Ah, może dlatego, że kobieta przed nim na to zasługuje?
– To gdzie będę mógł zatańczyć ostatni raz? – przekrzywił głowę na bok i wysłał jej oczko. Jak uroczo…
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach