▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pierwszym, co zrobił po dotarciu do mieszkania w Moskwie było przesłanie zdjęć na szyfrowany dysk, wysłanie do zaufanych kolegów w Kanadzie paru maili, w tym do jednego szczególnego znajomego, z którym mieli ustalone zasady postępowania, w razie gdyby któryś wpakował się w kłopoty i potrzebował pomocy. Na razie nie wywoływał alarmu, tylko poinformował, że ma nowego 'kolegę' i ktoś zaczyna się nim interesować. Zamierzał następnego dnia uciec z tego kraju i pomyśleć o powrocie za jakiś czas, jak uzna, że jest bezpieczny, ale tuż przed wyjściem z domu usłyszał w radiu komunikat o zamieszkach. Z tego co zrozumiał i po części wywnioskował, chodziło o to samo, o co poszło protestującym w Petersburgu, ale tu tłumu nie dało się przepędzić samą obecnością policji i odseparowaniem terenu od reszty miasta. Transmisja po chwili została przerwana i puszczono muzykę, ale Charles więcej nie potrzebował wiedzieć. Powinien być na miejscu... Fuck... Stał przed drzwiami ze spakowanym plecakiem zarzuconym na ramieniu i gryzł wargę. Powinien być w centrum zamieszania. Powinien uciekać. Fuck, fuck, fuck... Skrzywił się. Odstawił pakunek, zmiął w dłoni bilet, potem rzucił go na podłogę i porwał z kieszeni plecaka dokumenty i aparat z obiektywem.
Dwadzieścia minut później dobiegał na miejsce zamieszek.
Dwadzieścia minut później dobiegał na miejsce zamieszek.
Krzyki, przepychanki i zamieszanie. Nad placem Czerwonym unosiły się ciężkie, szare chmury. Ludzie w grubych, ciemnych kurtkach przekrzykiwali między sobą. Domagali się odpowiedzi, dlaczego w Petersburgu giną ludzie, co się dzieje z tamtejszym metrem, kto tym zarządza i jaki ma cel. Wyły syreny, przez megafon wołali kolejni i kolejni. Służby porządkowe nie dawały sobie rady z przepędzaniem tłumu. Tutaj nie mogli ich uciszyć siłą. Zrobi to dziadek mróz… Już wkrótce.
Fotografie i filmy robione były telefonami, przez amatorów. Ciężko było znaleźć media, prawdopodobnie dobrze się ukryli. Nikt nie świecił sprzętem, ponieważ mógł przykuć uwagę innych. Taki Charles na przykład. Obserwowali jak celuje obiektywem w centrum i czekali. To było oczywiste, że nie wytrzyma. Odpalano race, podejmowano walki z policją, robiło się niebezpiecznie. Doskonała pożywka dla takiego Amerykańca. Dali mu wykonać kilka zdjęć, nacieszyć się widokiem, a po tym bezceremonialnie podeszli i złapali go pod ręce.
- Musimy już iść. – powiedział jeden i poklepał Charlesa po policzku. W dłoni trzymał scyzoryk, który fotograf mógł poczuć. Drugi wyrwał aparat i skinął głową. W krótkim czasie mogli wyciągnąć go z tłumu. Jeśli próbował się opierać lub krzyczeć natychmiast dostawał po twarzy. Nikt nie miał odwagi stanąć im na przeciw, nie zatrzymywali się.
Fotografie i filmy robione były telefonami, przez amatorów. Ciężko było znaleźć media, prawdopodobnie dobrze się ukryli. Nikt nie świecił sprzętem, ponieważ mógł przykuć uwagę innych. Taki Charles na przykład. Obserwowali jak celuje obiektywem w centrum i czekali. To było oczywiste, że nie wytrzyma. Odpalano race, podejmowano walki z policją, robiło się niebezpiecznie. Doskonała pożywka dla takiego Amerykańca. Dali mu wykonać kilka zdjęć, nacieszyć się widokiem, a po tym bezceremonialnie podeszli i złapali go pod ręce.
- Musimy już iść. – powiedział jeden i poklepał Charlesa po policzku. W dłoni trzymał scyzoryk, który fotograf mógł poczuć. Drugi wyrwał aparat i skinął głową. W krótkim czasie mogli wyciągnąć go z tłumu. Jeśli próbował się opierać lub krzyczeć natychmiast dostawał po twarzy. Nikt nie miał odwagi stanąć im na przeciw, nie zatrzymywali się.
Umiał poruszać się w tłumie w taki sposób, by być jego częścią, kroplą wody pędzącą z falą i tylko ten, kto nie skupiał się na wykrzykiwaniu haseł i parciu naprzód, tylko szukał w tłumie, mógłby go łatwo zauważyć. Charles nie silił się na złapanie dobrego, klasycznego ujęcia za wszelką cenę, nie wspinał się na podwyższenia i jak ognia wystrzegał ingerowania w pozycje czy reakcje ludzi, tylko seriami fotografował to, co sam widział. Czyste emocje.
Chwilę temu wycofał się z grupy i przeszedł na większą odległość od samego serca wydarzeń, bo usłyszał, że za chwilę mają polecieć w stronę policji kamienie i kostki chodnikowe. Gdyby obejrzał się i nie uważał niemal wyłącznie na to, co dzieje się z przodu, pewnie wcześniej zorientowałby się, jak bardzo zła jest jego sytuacja... ale teraz było za późno. Poczuł chłód metalu i tylko dlatego nie próbował ucieczki czy szarpaniny. Nawet tu, na uboczu, nie było pusto i nie mógł ocenić, ile osób będzie starało się zrobić mu krzywdę. Oddał aparat, chociaż widać było, że w każdej chwili stara się odwlec to, co ma nastąpić choćby o ułamek sekundy, zdobywając w ten sposób cenną szansę na ocenę sytuacji i działanie. Nie wyrywał się, nic nie mówił i ruszył przed siebie jedynie przez chwilę skupiając się na twarzach prowadzących go mężczyzn – znacznie bardziej interesowało go to, jak go chwycili, dokąd idą, co jest z boku, czy nie mijają kogoś lub czegoś, co pomogłoby mu w odwróceniu uwagi napastników i całej masie innych szczegółów. O dziwo zachowywał się tak samo spokojnie i profesjonalnie jak jeszcze przed chwilą, a na jego twarzy wymalowane było skupienie. Chociaż domyślił się, że popełnił błąd pojawiając się tu i był niemal przekonany, że to ludzie od tego dziwnego Garika, to nawet przez myśl mu nie przeszło, by robić sobie teraz jakieś wyrzuty. O dziwo, gdzieś z tyłu świadomości odczuwał chorą, sadystyczną ekscytację. Gdyby był na miejscu Garika, najpewniej pobiłby siebie co najmniej do nieprzytomności, a potem długo i namiętnie się bawił w kata – krok po kroku potrafiłby opisać każdą czynność, ale szczerze wątpił, by ktoś miał aż tak rozwiniętą wyobraźnię na tym polu jak on. Z drugiej strony, będąc sobą, nie miałby nic przeciwko uniknięcia bólu, dlatego szukał wyjścia z tej patowej sytuacji, chociaż nie wierzył, że ma duże szanse. Na razie czuł znajomy, elektryzujący dreszcz przebiegający pod skórą. Co się stanie dalej? Pieprzyć trawkę, to adrenalina była jego prawdziwym narkotykiem.
Chwilę temu wycofał się z grupy i przeszedł na większą odległość od samego serca wydarzeń, bo usłyszał, że za chwilę mają polecieć w stronę policji kamienie i kostki chodnikowe. Gdyby obejrzał się i nie uważał niemal wyłącznie na to, co dzieje się z przodu, pewnie wcześniej zorientowałby się, jak bardzo zła jest jego sytuacja... ale teraz było za późno. Poczuł chłód metalu i tylko dlatego nie próbował ucieczki czy szarpaniny. Nawet tu, na uboczu, nie było pusto i nie mógł ocenić, ile osób będzie starało się zrobić mu krzywdę. Oddał aparat, chociaż widać było, że w każdej chwili stara się odwlec to, co ma nastąpić choćby o ułamek sekundy, zdobywając w ten sposób cenną szansę na ocenę sytuacji i działanie. Nie wyrywał się, nic nie mówił i ruszył przed siebie jedynie przez chwilę skupiając się na twarzach prowadzących go mężczyzn – znacznie bardziej interesowało go to, jak go chwycili, dokąd idą, co jest z boku, czy nie mijają kogoś lub czegoś, co pomogłoby mu w odwróceniu uwagi napastników i całej masie innych szczegółów. O dziwo zachowywał się tak samo spokojnie i profesjonalnie jak jeszcze przed chwilą, a na jego twarzy wymalowane było skupienie. Chociaż domyślił się, że popełnił błąd pojawiając się tu i był niemal przekonany, że to ludzie od tego dziwnego Garika, to nawet przez myśl mu nie przeszło, by robić sobie teraz jakieś wyrzuty. O dziwo, gdzieś z tyłu świadomości odczuwał chorą, sadystyczną ekscytację. Gdyby był na miejscu Garika, najpewniej pobiłby siebie co najmniej do nieprzytomności, a potem długo i namiętnie się bawił w kata – krok po kroku potrafiłby opisać każdą czynność, ale szczerze wątpił, by ktoś miał aż tak rozwiniętą wyobraźnię na tym polu jak on. Z drugiej strony, będąc sobą, nie miałby nic przeciwko uniknięcia bólu, dlatego szukał wyjścia z tej patowej sytuacji, chociaż nie wierzył, że ma duże szanse. Na razie czuł znajomy, elektryzujący dreszcz przebiegający pod skórą. Co się stanie dalej? Pieprzyć trawkę, to adrenalina była jego prawdziwym narkotykiem.
Pozostawili tłum ludzi za sobą. Kierowali się w stronę mostów, nie odwracali się ani nie zatrzymywali. Wiedzieli dokąd się udać i zdawali sobie sprawę, że im krócej są na widoku, tym mniej mogą ponieść konsekwencji. Nikt przecież nie musi ich pamiętać, nie to jest dzisiaj najważniejsze.
Nie pozwalali Charlesowi na ruch, który mógłby jakkolwiek ich spowolnić lub zawadzić. Byli gotowi w każdej chwili dźgnąć go w ramię czy nogę.
Dotarli pod zasłonięty plac budowy. Przed nimi znajdowały się ogromne reklamy: „ Wasz park XXI wieku ”, kolorowe wizualizacje zieleńca uwieńczone czarnymi, rosyjskimi hasłami napisanymi sprayem , a niekiedy porozrywane, wyblakłe nadruki jakichś nowoczesnych obiektów architektonicznych. Te długie pasy zakrywały to co teraz było burzone.
Pokierowali się w stronę okrytego blachami, małego przejścia. Nic nie mówili, ich ofiara nie musi wiedzieć wszystkiego od razu. Przeszli przez otwartą, zardzewiałą furtkę znajdującą się za tunelem i zajrzeli do środka. Tam oprócz góry piachu, ogromnych, nieruchomych żurawi, żelastwa i gruzu, znajdowały się przyczepy. Teraz otwarte i puste. Pracowników nie było, być może wybrali się na manifestację. Idealne pole by zrobić swoje, pójść i nie zapominać.
Podążali wydeptanymi ścieżkami w bliżej nieokreślonym kierunku. Mijali dziury, szare kontenery i porozwalane narzędzia, wokół nie było żywej duszy. Wydawało się, że idą bez celu póki nie zaczęli słyszeć śmiechów i przekleństw. W końcu odnaleźli swoją grupę. Dwie dziewczyny, w tym jedna karłowata, i dwóch facetów, z czego jednym z nich był Garik. Siedzieli na miedzianych szkieletach zawalonych budynków i rozmawiali, prawdopodobnie o jakichś wydarzeniach z przeszłości. Każdy z nich nosił na szyi tą samą czarną chustę z nadrukiem czaszki. Obok nich leżały trzy plecaki i długi zwinięty, czarny worek.
Przywlekli uprowadzonego bliżej swoich. Garik natychmiast zszedł na ziemię i pierwsze co, poszedł odebrać aparat. Włączył go i zaczął przeglądać zdjęcia.
- Zabierzcie mu co ma – powiedział bez emocji i odwrócił się, zajęty sprzętem. Teraz nie będzie się przejmował tym frajerem… Wyższa dziewczyna podeszła do Charlesa i zaczęła przeszukiwać mu kieszenie. Rosjanie mocno trzymali i pilnowali by w tym czasie Amerykaniec nic jej nie zrobił. – Godność też. – dodał po chwili i odwrócił się, mierząc obiektywem w porwanego. Jeśli Charlesowi uda się zachować oczy, będzie miał pamiątkę w postaci zdjęć.
Charles, po dzisiejszym dniu Rosja będzie twoim przekleństwem. Nie dam ci zginąć, ale… Przyda mi się w worku chociaż mała część ciebie, Xорошо?
Nie pozwalali Charlesowi na ruch, który mógłby jakkolwiek ich spowolnić lub zawadzić. Byli gotowi w każdej chwili dźgnąć go w ramię czy nogę.
Dotarli pod zasłonięty plac budowy. Przed nimi znajdowały się ogromne reklamy: „ Wasz park XXI wieku ”, kolorowe wizualizacje zieleńca uwieńczone czarnymi, rosyjskimi hasłami napisanymi sprayem , a niekiedy porozrywane, wyblakłe nadruki jakichś nowoczesnych obiektów architektonicznych. Te długie pasy zakrywały to co teraz było burzone.
Pokierowali się w stronę okrytego blachami, małego przejścia. Nic nie mówili, ich ofiara nie musi wiedzieć wszystkiego od razu. Przeszli przez otwartą, zardzewiałą furtkę znajdującą się za tunelem i zajrzeli do środka. Tam oprócz góry piachu, ogromnych, nieruchomych żurawi, żelastwa i gruzu, znajdowały się przyczepy. Teraz otwarte i puste. Pracowników nie było, być może wybrali się na manifestację. Idealne pole by zrobić swoje, pójść i nie zapominać.
Podążali wydeptanymi ścieżkami w bliżej nieokreślonym kierunku. Mijali dziury, szare kontenery i porozwalane narzędzia, wokół nie było żywej duszy. Wydawało się, że idą bez celu póki nie zaczęli słyszeć śmiechów i przekleństw. W końcu odnaleźli swoją grupę. Dwie dziewczyny, w tym jedna karłowata, i dwóch facetów, z czego jednym z nich był Garik. Siedzieli na miedzianych szkieletach zawalonych budynków i rozmawiali, prawdopodobnie o jakichś wydarzeniach z przeszłości. Każdy z nich nosił na szyi tą samą czarną chustę z nadrukiem czaszki. Obok nich leżały trzy plecaki i długi zwinięty, czarny worek.
Przywlekli uprowadzonego bliżej swoich. Garik natychmiast zszedł na ziemię i pierwsze co, poszedł odebrać aparat. Włączył go i zaczął przeglądać zdjęcia.
- Zabierzcie mu co ma – powiedział bez emocji i odwrócił się, zajęty sprzętem. Teraz nie będzie się przejmował tym frajerem… Wyższa dziewczyna podeszła do Charlesa i zaczęła przeszukiwać mu kieszenie. Rosjanie mocno trzymali i pilnowali by w tym czasie Amerykaniec nic jej nie zrobił. – Godność też. – dodał po chwili i odwrócił się, mierząc obiektywem w porwanego. Jeśli Charlesowi uda się zachować oczy, będzie miał pamiątkę w postaci zdjęć.
Charles, po dzisiejszym dniu Rosja będzie twoim przekleństwem. Nie dam ci zginąć, ale… Przyda mi się w worku chociaż mała część ciebie, Xорошо?
Rosja była przekleństwem jeszcze przekroczył granicę, bo fotografowanie zamieszek to nie jego działka. Nie chciał tego, nie lubił, ale gdy siedział w Kanadzie, wpadł na pewien pomysł, do którego realizacji potrzebował pieniędzy, a takowych spodziewał się znaleźć tutaj... Błąd! Jak na razie znalazł tylko kłopoty.
Szedł rozglądając się, raz nawet bardziej sprytem niż siłą próbował wyślizgnąć się z uchwytu jednego z prowadzących go mężczyzn, a gdy mu się to nie udało, skupił się na czymś innym. Wiedział, że jeśli dotrą do miejsca, w które szli, szanse na ucieczkę będą marne, więc w drodze starał się jak mógł, jednocześnie nie chcąc w głupi sposób nadziać się na nóż. To nie film akcji, na którym jedna osoba pokonuje samotnie stado uzbrojonych osiłków, a on, chociaż dbał o kondycję i regularnie odświeżał swoje umiejętności obrony, nie był jakimś pieprzonym Jackie'm Chanem. Nie wyszło...
Plac budowy. Kurwa. Było źle.
Poczuł chłodny dreszcz wspinający się w górę karku. Teraz miał pewność, że chodzi o to, co zrobił Garikowi i że prawdopodobnie niedługo znów się zobaczą. O, właśnie tak. Sześć osób, jeśli dobrze widzi. Źle. Nie żartowali.
Charles wciąż czujnie obserwował otoczenie, rozeznał się w ułożeniu ciężarówek, dołów, gór piachu, konstelacji z metalu, betonu i innych ważnych punktów topografii. W głowie instynktownie obstawiał, w jakiej części miasta się znalazł i w którą stronę ewentualnie może próbować wiać, ale paradoksalnie nie zdradzał żadnych objawów strachu, nawet oddech miał przyspieszony jedynie odrobinę, prawdopodobnie przez szybki marsz. Patrzył, na nikim nie na dłużej nie zatrzymując spojrzenia. Sprawiał wrażenie, jakby nie poznawał Garika.
Ale poznał go, poznał od razu.
Tchórz. Miękka cipa. Nie. Harvey, spokój. Nie. Sam sobie nie poradził z 'Amerykańcem', więc przybiegł z płaczem do mamusi po pomoc – oczywiście dopiero po tym, jak mógł podnieść swoje zawszone cztery litery z zaszczanego chodnika, co?
Charles zatrzymał się, gdy prowadząca go dwójka tego chciała.
Szmaciarz wziął ze sobą parę kundli, którzy za ochłap świeżego mięsa zadźgają własną skurwiałą matkę... Uspokój się, Harvey. Nie.
Stał grzecznie w ciszy, w bezruchu, ze spojrzeniem pokornie utkwionym w ziemi przed sobą.
Myśl, uspokój się. Nie. Gnidy lęgną się szybko, za szybko... Dzieciak się cieszy, co? Godność... nie wiesz, co to jest, skoro pokazujesz mi się na oczy z tymi ścierwami. Sam nie dajesz rady, a teraz podpisałeś się pod tym. Uspokój się, Harvey. Nie! Bierz co chcesz, matkojebco! Umiesz ty czytać? Czy o to też poprosisz kogoś innego? Weź, weź. Zobacz. Podziwiaj. Nienawidź. Do tego doszedłem sam. Swoją pracą. Sam. Widzisz, to nas różni, dzieciaku, że ja pokonuję ścierwa, a ty się nimi otaczasz. Harvey. Dość! Uspokój się.
Powoli wciągnął więcej powietrza i bezgłośnie westchnął. Nie protestował, gdy kobieta zabierała mu telefon z pękniętym ekranem, papierosy, a zaraz po nich wszystkie dokumenty włącznie z legitymacją i różnymi pozwoleniami. Milczał.
Szedł rozglądając się, raz nawet bardziej sprytem niż siłą próbował wyślizgnąć się z uchwytu jednego z prowadzących go mężczyzn, a gdy mu się to nie udało, skupił się na czymś innym. Wiedział, że jeśli dotrą do miejsca, w które szli, szanse na ucieczkę będą marne, więc w drodze starał się jak mógł, jednocześnie nie chcąc w głupi sposób nadziać się na nóż. To nie film akcji, na którym jedna osoba pokonuje samotnie stado uzbrojonych osiłków, a on, chociaż dbał o kondycję i regularnie odświeżał swoje umiejętności obrony, nie był jakimś pieprzonym Jackie'm Chanem. Nie wyszło...
Plac budowy. Kurwa. Było źle.
Poczuł chłodny dreszcz wspinający się w górę karku. Teraz miał pewność, że chodzi o to, co zrobił Garikowi i że prawdopodobnie niedługo znów się zobaczą. O, właśnie tak. Sześć osób, jeśli dobrze widzi. Źle. Nie żartowali.
Charles wciąż czujnie obserwował otoczenie, rozeznał się w ułożeniu ciężarówek, dołów, gór piachu, konstelacji z metalu, betonu i innych ważnych punktów topografii. W głowie instynktownie obstawiał, w jakiej części miasta się znalazł i w którą stronę ewentualnie może próbować wiać, ale paradoksalnie nie zdradzał żadnych objawów strachu, nawet oddech miał przyspieszony jedynie odrobinę, prawdopodobnie przez szybki marsz. Patrzył, na nikim nie na dłużej nie zatrzymując spojrzenia. Sprawiał wrażenie, jakby nie poznawał Garika.
Ale poznał go, poznał od razu.
Tchórz. Miękka cipa. Nie. Harvey, spokój. Nie. Sam sobie nie poradził z 'Amerykańcem', więc przybiegł z płaczem do mamusi po pomoc – oczywiście dopiero po tym, jak mógł podnieść swoje zawszone cztery litery z zaszczanego chodnika, co?
Charles zatrzymał się, gdy prowadząca go dwójka tego chciała.
Szmaciarz wziął ze sobą parę kundli, którzy za ochłap świeżego mięsa zadźgają własną skurwiałą matkę... Uspokój się, Harvey. Nie.
Stał grzecznie w ciszy, w bezruchu, ze spojrzeniem pokornie utkwionym w ziemi przed sobą.
Myśl, uspokój się. Nie. Gnidy lęgną się szybko, za szybko... Dzieciak się cieszy, co? Godność... nie wiesz, co to jest, skoro pokazujesz mi się na oczy z tymi ścierwami. Sam nie dajesz rady, a teraz podpisałeś się pod tym. Uspokój się, Harvey. Nie! Bierz co chcesz, matkojebco! Umiesz ty czytać? Czy o to też poprosisz kogoś innego? Weź, weź. Zobacz. Podziwiaj. Nienawidź. Do tego doszedłem sam. Swoją pracą. Sam. Widzisz, to nas różni, dzieciaku, że ja pokonuję ścierwa, a ty się nimi otaczasz. Harvey. Dość! Uspokój się.
Powoli wciągnął więcej powietrza i bezgłośnie westchnął. Nie protestował, gdy kobieta zabierała mu telefon z pękniętym ekranem, papierosy, a zaraz po nich wszystkie dokumenty włącznie z legitymacją i różnymi pozwoleniami. Milczał.
Kobieta schowała wszystkie rzeczy do kieszeni i wyciągnęła scyzoryk. Szarpnęła za jego kurtkę i wbiła w nią nóż. Powoli zaczęła ją rozdzierać. Kawałek po kawałeczku. Jeśli Charles jakkolwiek zacząłby się teraz szarpać, czułby ostrze na swoim brzuchu albo klatce piersiowej. Podłużne paski od kurtki powoli lądowały na ziemi. Obeszła ofiarę i tak samo zrobiła z tyłem. Zaraz zrobi się zimno, a patrząc na niebo, może już niedługo ziemię przykryje biało-czerwony puch.
Karlica wyciągnęła z plecaka rękawice i podrzuciła je koledze. Ten założył je i z uśmiechem wpatrywał się jak Amerykaniec powoli traci wszystkie ubrania.
- Virva! Daj mi jego rzeczy! – zawołał Garik kiedy ta kończyła rozdzierać mu spodnie. Podszedł do niej i przejął dokumenty. Odszedł od towarzystwa i szybko wyczytał co mógł.
Więc to tak… Po chuja tu zostawał?! Aż tak mu zależy na kasie? Życia mu szkoda, to widać. Rzucił papiery na ziemię i ukucnął przy nich. Wyciągnął zapalniczkę i podpalił je. Z kieszonki wyjął pudełko po papierosach i wyciągnął jednego. Podpalił go sobie od ognia z ogniska i wstał.
Za kogo ty mnie masz? Za jakiegoś maniaka, dresa, niewyżytego dzieciaka ah, pewnie naiwną marionetkę. Da, jestem nią, tego chciałem. Nie tknę cię palcem, chociaż bym chciał. Cóż poradzę, że nie mam do nich przyczepionych noży? Za dużo widziałeś, może zaczniemy od podpalania ci rzęs? Albo… Możesz przecież tyle powiedzieć, wytniemy ci język, a później zmusimy do zjedzenia go… Chociaż nie, przecież zawsze możesz coś napisać. Więc zajmijmy się twoimi palcami i dłońmi… Blyaaat. Zaciągnął się i na chwilę zapatrzył na znikające pozwolenia.
- Ruchy ćpunie! Nie mamy całego dnia! – zawołała zniecierpliwiona blondyna. Garik oddał aparat karlicy i podszedł do uprowadzonego.
Zostawiłeś mi wódkę, da? Też mam coś dla ciebie i mam nadzieję, że polubisz, oczywiście moje zdrowie.
- Jesteś tak głupi i tępy… - mruknął patrząc mu w oczy – Nie nauczono cię myśleć, co? – uśmiechnął się mimowolnie. Frajer musi teraz żałować… Sześciu na jednego, jest na przegranej pozycji. Pogodził się ze swoim losem? - Zachciało ci się ruszać dupę z Kanady i szukać wrażeń. Nie wiem czy poważnie potraktowałeś słowa „ W Rosji wszystko może się zdarzyć”. Chyba nie, skoro zdecydowałeś się zostać na dłużej. Zdawało ci się, że zdobędziesz coś interesującego? Twoje żałosne zdjęcia nie powinny krążyć po świecie. Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji dzielenia się takimi dowodami?... Ah! Zapomniałem, przecież nie myślisz. Czubek swojego nosa, da? To się liczy? – popatrzył w górę. Zaczynał padać śnieg.
- Powieście go tam – wskazał na wysokie rusztowanie – Za nogi. Niech sobie wisi głową do dołu… I słucha… - odszedł od niego i pozwolił działać towarzyszom. Ci siłą zaprowadzili go gdzie chciał. Vi pomogła go uwiązać i zrzucić…
Od dzisiaj nie istniejesz. Tak jak my.
Karlica wyciągnęła z plecaka rękawice i podrzuciła je koledze. Ten założył je i z uśmiechem wpatrywał się jak Amerykaniec powoli traci wszystkie ubrania.
- Virva! Daj mi jego rzeczy! – zawołał Garik kiedy ta kończyła rozdzierać mu spodnie. Podszedł do niej i przejął dokumenty. Odszedł od towarzystwa i szybko wyczytał co mógł.
Więc to tak… Po chuja tu zostawał?! Aż tak mu zależy na kasie? Życia mu szkoda, to widać. Rzucił papiery na ziemię i ukucnął przy nich. Wyciągnął zapalniczkę i podpalił je. Z kieszonki wyjął pudełko po papierosach i wyciągnął jednego. Podpalił go sobie od ognia z ogniska i wstał.
Za kogo ty mnie masz? Za jakiegoś maniaka, dresa, niewyżytego dzieciaka ah, pewnie naiwną marionetkę. Da, jestem nią, tego chciałem. Nie tknę cię palcem, chociaż bym chciał. Cóż poradzę, że nie mam do nich przyczepionych noży? Za dużo widziałeś, może zaczniemy od podpalania ci rzęs? Albo… Możesz przecież tyle powiedzieć, wytniemy ci język, a później zmusimy do zjedzenia go… Chociaż nie, przecież zawsze możesz coś napisać. Więc zajmijmy się twoimi palcami i dłońmi… Blyaaat. Zaciągnął się i na chwilę zapatrzył na znikające pozwolenia.
- Ruchy ćpunie! Nie mamy całego dnia! – zawołała zniecierpliwiona blondyna. Garik oddał aparat karlicy i podszedł do uprowadzonego.
Zostawiłeś mi wódkę, da? Też mam coś dla ciebie i mam nadzieję, że polubisz, oczywiście moje zdrowie.
- Jesteś tak głupi i tępy… - mruknął patrząc mu w oczy – Nie nauczono cię myśleć, co? – uśmiechnął się mimowolnie. Frajer musi teraz żałować… Sześciu na jednego, jest na przegranej pozycji. Pogodził się ze swoim losem? - Zachciało ci się ruszać dupę z Kanady i szukać wrażeń. Nie wiem czy poważnie potraktowałeś słowa „ W Rosji wszystko może się zdarzyć”. Chyba nie, skoro zdecydowałeś się zostać na dłużej. Zdawało ci się, że zdobędziesz coś interesującego? Twoje żałosne zdjęcia nie powinny krążyć po świecie. Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z konsekwencji dzielenia się takimi dowodami?... Ah! Zapomniałem, przecież nie myślisz. Czubek swojego nosa, da? To się liczy? – popatrzył w górę. Zaczynał padać śnieg.
- Powieście go tam – wskazał na wysokie rusztowanie – Za nogi. Niech sobie wisi głową do dołu… I słucha… - odszedł od niego i pozwolił działać towarzyszom. Ci siłą zaprowadzili go gdzie chciał. Vi pomogła go uwiązać i zrzucić…
Od dzisiaj nie istniejesz. Tak jak my.
Odruchowo zamknął oczy i spiął mięśnie całego ciała, gdy tylko zobaczył ostry przedmiot w ręce kobiety. Wstrzymał oddech, ani drgnął. Czekał.
Gdy po paru szarpnięciach nie nadszedł ból, Charles odważył się i płytko odetchnął, potem uchylił powieki spojrzeniem natrafiając na Garika i tym razem nie przestając się na niego patrzeć. Czas upływał, kobieta rozcinała kolejne części garderoby fotografa, a on albo obserwował palące się papiery, albo mężczyznę obok nich. Naiwny młodzik... Mógł zniszczyć wszystko, co należało do 'turysty', a on i tak umiałby sobie poradzić. Wystarczyło, że wyglądał chociaż odrobinę tak samo... nie, nawet nie o wygląd chodziło, a o wiedzę i informacje, które miał w głowie. Garik musiałby rozsmarować mózg Charlesa na bruku, by skutecznie się go pozbyć.
A to co? Amerykańcowi chyba naprawdę życie niemiłe! Chichotał, gdy jego przyjaciel zaczął gadać? Nie, nie... To pierwsze dreszcze wstrząsnęły jego ciałem. Charles początkowo starał się nad tym zapanować i ignorować zimno, ale szybko zrezygnował. Słuchał z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy, praktycznie w żaden sposób nie dając po sobie poznać, by własna nagość go krępowała. Cóż, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że 'turystę' życie przeszkoliło w pewnych kwestiach: na boku szyi i większej części klatki piersiowej mężczyzny rozsiane były jedna przy drugiej to krótsze, to dłuższe blizny. Blade zgrubienia były cienkie i stosunkowo słabo widoczne, ale skupiały się i gęstniały mniej więcej pięć centymetrów pod lewym obojczykiem tworząc w tym miejscu nierówny okrąg – wyglądało to, jakby ktoś próbował wbić reporterowi kołek w serce i nie trafił, a dla efektu poprawił ciskając masą ostrych, małych odłamków. Poza tym pewnie w oczy bardziej rzucał się jeden z tatuaży Charlesa: kształt składający się z setek kresek, kół, kropek, części okręgów i innych figur geometrycznych układających się w misternie utkaną, nieregularną bryłę położoną głównie na dolnej części prawego boku 'turysty', sięgająca częściowo na jego biodro, brzuch, część pleców i kręgosłupa. Momentami plątanina przypominała pajęczynę, momentami koronkę albo dziwny rodzaj nieistniejącego alfabetu fantazją i pracochłonnością zapisu kojarzącego się z elfią kaligrafią.
Z tyłu ciała żywego dzieła sztuki jedna z kresek została przedłużona i nieoczekiwanie przybrała kształt patyka, który w dziobie trzymała sroka szykująca się do lotu – ptak został wytatuowany po lewej stronie pleców na poziome lędźwi. Dalej, również po lewej, na biodrze widniały równolegle do siebie położone, naturalnej wielkości starodawny klucz, odrobinę krótsza od niego kreska z drobnych kropek i goniec – figura szachów. Jeśli ktoś byłby bardzo spostrzegawczy albo miał dostatecznie dużo czasu na oglądanie ciała Lewisa, pewnie zauważyłby, że mężczyzna nad kostką prawej stopy ma jeszcze (małą w porównaniu do innych rysunków) przełamaną na kilka części zębatkę na tle przestrzennej, pięcioramiennej gwiazdy z prostych linii. Wszystko to w odcieniach czerni i szarości, dopracowane w każdym szczególe i rozplanowane na ciele w taki sposób, jakby było jego nieodłączną częścią, czymś powstałym naturalnie.
Tymczasem patrząc po zachowaniu, Charles zamiast sroki powinien wybrać rysunek przyczajonej żmii – gdy tylko ruszyli w stronę metalowych konstrukcji, wypatrzył lukę w czujności jednego z dryblasów, którzy go przytrzymywali, szarpnął się, wyrwał prawą rękę i momentalnie zaatakował, korzystając z impetu i bliskiego dystansu dosłownie wpadł na niego uderzając głową w nos, a pięścią w splot słoneczny. Niestety drugi z mężczyzn był czujniejszy i zareagował szybciej i bardziej przytomnie niż fotograf by tego chciał, wyginając jego lewe ramię w tył. Charles znów się podporządkował, wyprężył plecy w łuk i uniósł głowę, by chociaż trochę zminimalizować ból w barku. Oddychał szybko przez rozchylone usta, raz za razem posyłając w niebo kłąb pary.
Poddał się, nie utrudniał, gdy wiązano mu ręce za plecami i robiono całą resztę, którą rozkazał Garik. Znów zachowywał się spokojnie i grzecznie.
Gdy po paru szarpnięciach nie nadszedł ból, Charles odważył się i płytko odetchnął, potem uchylił powieki spojrzeniem natrafiając na Garika i tym razem nie przestając się na niego patrzeć. Czas upływał, kobieta rozcinała kolejne części garderoby fotografa, a on albo obserwował palące się papiery, albo mężczyznę obok nich. Naiwny młodzik... Mógł zniszczyć wszystko, co należało do 'turysty', a on i tak umiałby sobie poradzić. Wystarczyło, że wyglądał chociaż odrobinę tak samo... nie, nawet nie o wygląd chodziło, a o wiedzę i informacje, które miał w głowie. Garik musiałby rozsmarować mózg Charlesa na bruku, by skutecznie się go pozbyć.
A to co? Amerykańcowi chyba naprawdę życie niemiłe! Chichotał, gdy jego przyjaciel zaczął gadać? Nie, nie... To pierwsze dreszcze wstrząsnęły jego ciałem. Charles początkowo starał się nad tym zapanować i ignorować zimno, ale szybko zrezygnował. Słuchał z bliżej nieodgadnionym wyrazem twarzy, praktycznie w żaden sposób nie dając po sobie poznać, by własna nagość go krępowała. Cóż, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że 'turystę' życie przeszkoliło w pewnych kwestiach: na boku szyi i większej części klatki piersiowej mężczyzny rozsiane były jedna przy drugiej to krótsze, to dłuższe blizny. Blade zgrubienia były cienkie i stosunkowo słabo widoczne, ale skupiały się i gęstniały mniej więcej pięć centymetrów pod lewym obojczykiem tworząc w tym miejscu nierówny okrąg – wyglądało to, jakby ktoś próbował wbić reporterowi kołek w serce i nie trafił, a dla efektu poprawił ciskając masą ostrych, małych odłamków. Poza tym pewnie w oczy bardziej rzucał się jeden z tatuaży Charlesa: kształt składający się z setek kresek, kół, kropek, części okręgów i innych figur geometrycznych układających się w misternie utkaną, nieregularną bryłę położoną głównie na dolnej części prawego boku 'turysty', sięgająca częściowo na jego biodro, brzuch, część pleców i kręgosłupa. Momentami plątanina przypominała pajęczynę, momentami koronkę albo dziwny rodzaj nieistniejącego alfabetu fantazją i pracochłonnością zapisu kojarzącego się z elfią kaligrafią.
Z tyłu ciała żywego dzieła sztuki jedna z kresek została przedłużona i nieoczekiwanie przybrała kształt patyka, który w dziobie trzymała sroka szykująca się do lotu – ptak został wytatuowany po lewej stronie pleców na poziome lędźwi. Dalej, również po lewej, na biodrze widniały równolegle do siebie położone, naturalnej wielkości starodawny klucz, odrobinę krótsza od niego kreska z drobnych kropek i goniec – figura szachów. Jeśli ktoś byłby bardzo spostrzegawczy albo miał dostatecznie dużo czasu na oglądanie ciała Lewisa, pewnie zauważyłby, że mężczyzna nad kostką prawej stopy ma jeszcze (małą w porównaniu do innych rysunków) przełamaną na kilka części zębatkę na tle przestrzennej, pięcioramiennej gwiazdy z prostych linii. Wszystko to w odcieniach czerni i szarości, dopracowane w każdym szczególe i rozplanowane na ciele w taki sposób, jakby było jego nieodłączną częścią, czymś powstałym naturalnie.
Tymczasem patrząc po zachowaniu, Charles zamiast sroki powinien wybrać rysunek przyczajonej żmii – gdy tylko ruszyli w stronę metalowych konstrukcji, wypatrzył lukę w czujności jednego z dryblasów, którzy go przytrzymywali, szarpnął się, wyrwał prawą rękę i momentalnie zaatakował, korzystając z impetu i bliskiego dystansu dosłownie wpadł na niego uderzając głową w nos, a pięścią w splot słoneczny. Niestety drugi z mężczyzn był czujniejszy i zareagował szybciej i bardziej przytomnie niż fotograf by tego chciał, wyginając jego lewe ramię w tył. Charles znów się podporządkował, wyprężył plecy w łuk i uniósł głowę, by chociaż trochę zminimalizować ból w barku. Oddychał szybko przez rozchylone usta, raz za razem posyłając w niebo kłąb pary.
Poddał się, nie utrudniał, gdy wiązano mu ręce za plecami i robiono całą resztę, którą rozkazał Garik. Znów zachowywał się spokojnie i grzecznie.
Zaczynał padać śnieg. Za około dwie godziny ludzie zaczną rozchodzić się z placu, by schronić się przed zimnem. Jest czas… Mężczyzna w rękawicach zabrał poszkodowanego towarzysza i posadził go z dala od Charlesa. Kobieta nie wytrzymała i w ramach rewanżu wykonała cios sierpowy w tułów turysty. Natychmiast spotkało się to z nie za miłą uwagą Garika. Kiedy wykonali polecenie ciekawscy poszli sprawdzić jak czuje się ich poszkodowany kolega.
Garik podszedł do Charlesa, westchnął ciężko i poklepał go po uderzonym miejscu.
- Zimno? Robisz się blady. – ze spokojem obserwował jak fotografa przechodzą dreszcze. Już niedługo odczuje ten cholerny tępy ból karku. Co później? Powinien stracić czucie od pasa w dół, następnie mieć mroczki przed oczami, skurcze, zaburzenie świadomości, bełkot… Trzeba zdążyć przed nimi. Zważając na to, że wisi głową do dołu, bez ubrań, w moskiewskiej zimie, odpadnie bardzo szybko. Pochylił się do jego głowy i póki reszta nie skupiała na nich uwagi, powiedział cicho:
- Nigdy nie chciałem ci tego robić, ale zasłużyłeś. Jesteś zbyt pewny siebie – uśmiechnął się i odsunął. Nauczka? Być może. Nie tknął go teraz palcem, za to odsunął się i ustawił do wykonania zdjęcia. Zrobił ich kilka i wrócił do swoich. Rozmawiali o policji w Petersburgu, o patrolach policyjnych i łapankach. Wiedzieli więcej co się dzieje na miejscu, takich informacji nie podawano w radiu, być może gdzieś tam przez vk.com wymieniano się informacjami.
Blondyn co chwilę odwracał głowę w kierunku wiszącego. Kontrolował jego stan, ale nie zamierzał ingerować w to co właśnie się działo.
- Źle wyglądasz. Masz problem, wiesz? – nie było już ważne kto to powiedział…
Charles obudzić się mógł w wąskim, bladożółtym pomieszczeniu o gołych, starych ścianach. Leżał na łóżku, sam, ubrany w kurtkę Garika. W powietrzu czuć było alkohol, pościel była przesiąknięta tym zapachem. Wokoło nie roznosił się żaden dźwięk. Zupełna cisza i nieprzyjemny chłód przenikający przez nieszczelne, poszarzałe okna z kratami. Trafił do izby wytrzeźwień.
Garik podszedł do Charlesa, westchnął ciężko i poklepał go po uderzonym miejscu.
- Zimno? Robisz się blady. – ze spokojem obserwował jak fotografa przechodzą dreszcze. Już niedługo odczuje ten cholerny tępy ból karku. Co później? Powinien stracić czucie od pasa w dół, następnie mieć mroczki przed oczami, skurcze, zaburzenie świadomości, bełkot… Trzeba zdążyć przed nimi. Zważając na to, że wisi głową do dołu, bez ubrań, w moskiewskiej zimie, odpadnie bardzo szybko. Pochylił się do jego głowy i póki reszta nie skupiała na nich uwagi, powiedział cicho:
- Nigdy nie chciałem ci tego robić, ale zasłużyłeś. Jesteś zbyt pewny siebie – uśmiechnął się i odsunął. Nauczka? Być może. Nie tknął go teraz palcem, za to odsunął się i ustawił do wykonania zdjęcia. Zrobił ich kilka i wrócił do swoich. Rozmawiali o policji w Petersburgu, o patrolach policyjnych i łapankach. Wiedzieli więcej co się dzieje na miejscu, takich informacji nie podawano w radiu, być może gdzieś tam przez vk.com wymieniano się informacjami.
Blondyn co chwilę odwracał głowę w kierunku wiszącego. Kontrolował jego stan, ale nie zamierzał ingerować w to co właśnie się działo.
- Źle wyglądasz. Masz problem, wiesz? – nie było już ważne kto to powiedział…
Charles obudzić się mógł w wąskim, bladożółtym pomieszczeniu o gołych, starych ścianach. Leżał na łóżku, sam, ubrany w kurtkę Garika. W powietrzu czuć było alkohol, pościel była przesiąknięta tym zapachem. Wokoło nie roznosił się żaden dźwięk. Zupełna cisza i nieprzyjemny chłód przenikający przez nieszczelne, poszarzałe okna z kratami. Trafił do izby wytrzeźwień.
Nie odezwał się ani słowem, ale widać było, że nie próbuje teatralnie ignorować i udawać, że nie słyszy, tylko po prostu nic nie odpowiadał. Milczał nawet wtedy, gdy zimno zaczęło robić się cholernie dokuczliwe – zamiast gadać zrobił parę serii niepełnych brzuszków na rozgrzewkę... i rzeczywiście na chwilę było cieplej, ale okupił to cholernym bólem, który i tak wzmagał się odkąd Charles zawisł w tej chorej pozycji. Po cienkiej bliźnie na środku karku fotografa nie trudno było wywnioskować, że mężczyzna dawno, dawno temu przeszedł operację kręgów szyjnych i, jak to z większością kontuzji bywa, nawet po skończonym leczeniu niewiele wystarczy, by zaburzyć równowagę.
Czas mijał, Lewis twardo milczał i trząsł się z połączenia zimna i przez nadwyrężone nienaturalną, cholernie niewygodną pozycją mięśnie. Starał się skupić na wspomnieniach, później nawet na medytacji, a z czasem zaczął zapadać na krótkie, trwające po paręnaście sekund drzemki, ale, na jego nieszczęście, organizm długo nie dawał za wygraną, trzymając Lewisa przytomnego i świadomego większości rzeczy, które działy się wkoło i z nim samym.
Pierwsze odpadły szczegóły otoczenia: Charles spostrzegł, że nie umie skupić wzroku na czymkolwiek znajdującym się dalej niż tuż przed jego twarzą i prawie nic nie słyszał... a może to plac budowy opustoszał? Później zimno zaczęło parzyć go w skórę, szczególnie w stopy i ręce, aż w końcu stracił czucie w dłoniach i przedramionach. To go trochę otrzeźwiło, bo znał to uczucie i go nienawidził, ale po krótkim czasie zdał sobie sprawę, że nic z tym nie zrobi, a i zaczął mieć większe zmartwienie. Serce zaczęło odmawiać posłuszeństwa, czuł jakby zaraz miało mu wypłynąć gardłem przez usta, biło wolnymi, bardzo mocnymi uderzeniami, ciężko, jakby ledwo dawało radę, zaraz dołączyły problemy ze złapaniem oddechu... I w tej chwili Charlesowi wyłączył się film.
Dusił się. Obudził się, gwałtownie łapiąc haust powietrza i przy okazji krztusząc jeszcze bardziej. Czuł, że coś przytrzymuje go za ręce i uniemożliwia podniesienie się, dlatego przekręcił głowę na bok i zaczął kasłać. W tej chwili był bliski paniki, resztkami silnej woli udało mu się opanować i odkrztusić... własną krew. Splunął na podłogę. Gdy odzyskał rezon, spostrzegł, że na poduszce jest czerwona plama, w ustach też czuł metaliczny smak. No tak. W normalnych warunkach często krwawił z nosa, więc teraz, po przejściach, było to tym bardziej usprawiedliwione. Pomimo wściekłego bólu głowy mógł z łatwością przypomnieć sobie wszystko, co działo się na placu budowy – prócz jednej rzeczy: był pewny, że ktoś coś do niego szeptał przez cały czas, gdy wisiał do góry nogami, ale kto i co? Nie wiedział. Gdy tylko miał wrażenie, że już–już wpada na odpowiednie słowa, które mu mówiono, one oddalały się i zostawiały nieznośne, trudne do nazwania uczucie rozczarowania i niedosytu.
Przeżył, ale czuł się fatalnie. Nawet otwarcie oczu wzmagało okropną migrenę, dlatego dał sobie czas i postarał się zasnąć. Chyba mu się udało, bo ból zelżał, a on miał odrobinę więcej siły i woli do rozeznania się w sytuacji. Szybko doszedł do tego, że nie jest skrępowany, jak wcześniej myślał, tylko sam z siebie nie może podnieść żadnej z rąk.
Do tej pory Charles był nieludzko opanowany, jakby to, co się działo nie docierało do niego w wystarczającym stopniu... albo jakby właśnie docierało i było uznawane za odpowiednie. Teraz poczuł, że coś ściska go w gardle i że gdyby podsycił w sobie emocje, najpewniej popłakałby się z bezsilności, a potem w padł w furię. Nie mógł. Nie w takiej sytuacji, nie teraz. Westchnął głęboko raz i drugi. Dobrze, spokojnie, spokojnie... Bywał w gorszym stanie, prawda? Właśnie, musi się dowiedzieć, co dokładnie było nie tak i jak bardzo oberwał. Kolejnych parę minut zajęła mu ocena swojego stanu: z ulgą uznał, że czuje, ale nadwyrężył się wystarczająco, by mieć duże problemy z jakimkolwiek poruszeniem rękami, a gdy niezgrabnie podniósł się do siadu, ból ramion i szyi momentami przyprawiał go o zawroty głowy i nieprzyjemny uścisk w żołądku.
Spokojnie... Powoli zwiesił nogi z łózka i dał sobie moment na odpoczynek. Co powinien zrobić...? Spróbował przeszukać kieszenie kurtki, ale nie dał rady unieść rąk wystarczająco wysoko, poza tym blokował go ból. Zrezygnował. Marzł coraz bardziej, wiedział, że siedzenie tutaj nie poprawi sytuacji. Musiał się ruszyć. Okno odpadało... Drzwi? Wstał ledwie łapiąc równowagę, obił się o ścianę i prawie upadł. Spokojnie, spokojnie...! Powoli oparł się plecami o framugę. Dyszał. Ugh... Pieprzony smród pieprzonej wódy zmieszanej z pieprzonym zapachem pieprzonego Garika na kurtce. Lewis był prawie pewny, że jeśli przeżyje, nigdy więcej nie tknie wódki. Chociaż, z drugiej strony, to był ten moment, w którym zaczynał mieć dość wrażeń i miał ochotę uciec, wyłączyć się z myślenia, jak to robił po powrocie z prawie każdego wyjazdu.
No, już. Do dzieła. Zacisnął zęby i wolno podniósł okropnie drżącą dłoń do klamki.
Czas mijał, Lewis twardo milczał i trząsł się z połączenia zimna i przez nadwyrężone nienaturalną, cholernie niewygodną pozycją mięśnie. Starał się skupić na wspomnieniach, później nawet na medytacji, a z czasem zaczął zapadać na krótkie, trwające po paręnaście sekund drzemki, ale, na jego nieszczęście, organizm długo nie dawał za wygraną, trzymając Lewisa przytomnego i świadomego większości rzeczy, które działy się wkoło i z nim samym.
Pierwsze odpadły szczegóły otoczenia: Charles spostrzegł, że nie umie skupić wzroku na czymkolwiek znajdującym się dalej niż tuż przed jego twarzą i prawie nic nie słyszał... a może to plac budowy opustoszał? Później zimno zaczęło parzyć go w skórę, szczególnie w stopy i ręce, aż w końcu stracił czucie w dłoniach i przedramionach. To go trochę otrzeźwiło, bo znał to uczucie i go nienawidził, ale po krótkim czasie zdał sobie sprawę, że nic z tym nie zrobi, a i zaczął mieć większe zmartwienie. Serce zaczęło odmawiać posłuszeństwa, czuł jakby zaraz miało mu wypłynąć gardłem przez usta, biło wolnymi, bardzo mocnymi uderzeniami, ciężko, jakby ledwo dawało radę, zaraz dołączyły problemy ze złapaniem oddechu... I w tej chwili Charlesowi wyłączył się film.
Dusił się. Obudził się, gwałtownie łapiąc haust powietrza i przy okazji krztusząc jeszcze bardziej. Czuł, że coś przytrzymuje go za ręce i uniemożliwia podniesienie się, dlatego przekręcił głowę na bok i zaczął kasłać. W tej chwili był bliski paniki, resztkami silnej woli udało mu się opanować i odkrztusić... własną krew. Splunął na podłogę. Gdy odzyskał rezon, spostrzegł, że na poduszce jest czerwona plama, w ustach też czuł metaliczny smak. No tak. W normalnych warunkach często krwawił z nosa, więc teraz, po przejściach, było to tym bardziej usprawiedliwione. Pomimo wściekłego bólu głowy mógł z łatwością przypomnieć sobie wszystko, co działo się na placu budowy – prócz jednej rzeczy: był pewny, że ktoś coś do niego szeptał przez cały czas, gdy wisiał do góry nogami, ale kto i co? Nie wiedział. Gdy tylko miał wrażenie, że już–już wpada na odpowiednie słowa, które mu mówiono, one oddalały się i zostawiały nieznośne, trudne do nazwania uczucie rozczarowania i niedosytu.
Przeżył, ale czuł się fatalnie. Nawet otwarcie oczu wzmagało okropną migrenę, dlatego dał sobie czas i postarał się zasnąć. Chyba mu się udało, bo ból zelżał, a on miał odrobinę więcej siły i woli do rozeznania się w sytuacji. Szybko doszedł do tego, że nie jest skrępowany, jak wcześniej myślał, tylko sam z siebie nie może podnieść żadnej z rąk.
Do tej pory Charles był nieludzko opanowany, jakby to, co się działo nie docierało do niego w wystarczającym stopniu... albo jakby właśnie docierało i było uznawane za odpowiednie. Teraz poczuł, że coś ściska go w gardle i że gdyby podsycił w sobie emocje, najpewniej popłakałby się z bezsilności, a potem w padł w furię. Nie mógł. Nie w takiej sytuacji, nie teraz. Westchnął głęboko raz i drugi. Dobrze, spokojnie, spokojnie... Bywał w gorszym stanie, prawda? Właśnie, musi się dowiedzieć, co dokładnie było nie tak i jak bardzo oberwał. Kolejnych parę minut zajęła mu ocena swojego stanu: z ulgą uznał, że czuje, ale nadwyrężył się wystarczająco, by mieć duże problemy z jakimkolwiek poruszeniem rękami, a gdy niezgrabnie podniósł się do siadu, ból ramion i szyi momentami przyprawiał go o zawroty głowy i nieprzyjemny uścisk w żołądku.
Spokojnie... Powoli zwiesił nogi z łózka i dał sobie moment na odpoczynek. Co powinien zrobić...? Spróbował przeszukać kieszenie kurtki, ale nie dał rady unieść rąk wystarczająco wysoko, poza tym blokował go ból. Zrezygnował. Marzł coraz bardziej, wiedział, że siedzenie tutaj nie poprawi sytuacji. Musiał się ruszyć. Okno odpadało... Drzwi? Wstał ledwie łapiąc równowagę, obił się o ścianę i prawie upadł. Spokojnie, spokojnie...! Powoli oparł się plecami o framugę. Dyszał. Ugh... Pieprzony smród pieprzonej wódy zmieszanej z pieprzonym zapachem pieprzonego Garika na kurtce. Lewis był prawie pewny, że jeśli przeżyje, nigdy więcej nie tknie wódki. Chociaż, z drugiej strony, to był ten moment, w którym zaczynał mieć dość wrażeń i miał ochotę uciec, wyłączyć się z myślenia, jak to robił po powrocie z prawie każdego wyjazdu.
No, już. Do dzieła. Zacisnął zęby i wolno podniósł okropnie drżącą dłoń do klamki.
Zamknięty. Pozostawiony sam sobie. Towarzyszył mu jedynie cienki świst powietrza, przedostającego się przez nieszczelne okna i duszący smród. W tej chwili nie miał co liczyć na ucieczkę, chyba, że w sen. Na jednym z posłań, leżała złożona, stara poszwa na kołdrę. Mógł się w nią owinąć i czekać.
Za oknem noc rozświetlało ciepłe, żółte światło odchodzące od starych latarni i odbijający się śnieg. Na ścianach pomieszczenia, w którym przebywał Charles, co chwilę pojawiały się i znikały długie cienie rzucane przez przejeżdżające auta. Był w odpowiednim miejscu by zmieścić i usłyszeć wszystkie dręczące go myśli. W kąt mógł rzucić swój strach, pod łóżko cisnąć niemoc, a na środku wystawić swoje pragnienia i połączyć je ze złością na samego siebie.
Żadnego zegara, nikt nie zaglądał do środka, jedynym wyznacznikiem dającym jakiekolwiek poczucie czasu był powolnie ginący cień.
Kiedy szarzyzna dnia wcisnęła się w ohydną klitkę, do środka weszła kobieta w białym fartuchu. Otworzyła drzwi i kazała wychodzić. Nie pośpieszała, nie pytała o nic, nie chciała znać kolejnej historii „ pacjenta”, zwłaszcza, że ten podejrzany był o różne rzeczy. Dostała polecenie doprowadzenia go do w miarę przyzwoitego stanu i odprowadzenia na spotkanie.
Wykąpanego i ubranego w znoszone, piżamowe spodnie i ciężkie, twarde kapcie zaprowadziła do gabinetu dyrektora. W środku, przed biurkiem siedział umundurowany, stary policjant i na przeciw niski, przerażony ordynator. Widząc gościa, lekarz wstał i wyszedł bez słowa.
- Siadaj – policjant nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego. Ustąpił miejsca, usiadł na biurku i czekał aż Charles wypełni jego polecenie. Zostali sami. – Zrobiłeś już rachunek sumienia? – zapytał i zaczął wyciągać dowody z torby, którą miał przy sobie. Na biurku wylądowała paczka papierosów Garika, plik pieniędzy i biały proszek. Wszystko było zapakowane w przeźroczyste, gładkie torebki.
- Wpadłeś.
Za oknem noc rozświetlało ciepłe, żółte światło odchodzące od starych latarni i odbijający się śnieg. Na ścianach pomieszczenia, w którym przebywał Charles, co chwilę pojawiały się i znikały długie cienie rzucane przez przejeżdżające auta. Był w odpowiednim miejscu by zmieścić i usłyszeć wszystkie dręczące go myśli. W kąt mógł rzucić swój strach, pod łóżko cisnąć niemoc, a na środku wystawić swoje pragnienia i połączyć je ze złością na samego siebie.
Żadnego zegara, nikt nie zaglądał do środka, jedynym wyznacznikiem dającym jakiekolwiek poczucie czasu był powolnie ginący cień.
Kiedy szarzyzna dnia wcisnęła się w ohydną klitkę, do środka weszła kobieta w białym fartuchu. Otworzyła drzwi i kazała wychodzić. Nie pośpieszała, nie pytała o nic, nie chciała znać kolejnej historii „ pacjenta”, zwłaszcza, że ten podejrzany był o różne rzeczy. Dostała polecenie doprowadzenia go do w miarę przyzwoitego stanu i odprowadzenia na spotkanie.
Wykąpanego i ubranego w znoszone, piżamowe spodnie i ciężkie, twarde kapcie zaprowadziła do gabinetu dyrektora. W środku, przed biurkiem siedział umundurowany, stary policjant i na przeciw niski, przerażony ordynator. Widząc gościa, lekarz wstał i wyszedł bez słowa.
- Siadaj – policjant nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego. Ustąpił miejsca, usiadł na biurku i czekał aż Charles wypełni jego polecenie. Zostali sami. – Zrobiłeś już rachunek sumienia? – zapytał i zaczął wyciągać dowody z torby, którą miał przy sobie. Na biurku wylądowała paczka papierosów Garika, plik pieniędzy i biały proszek. Wszystko było zapakowane w przeźroczyste, gładkie torebki.
- Wpadłeś.
Zamknięte...? Szarpnął raz i drugi, z bólu od razu oblewając się potem, pomimo chłodu panującego w pomieszczeniu. Westchnął. Zrezygnował. O dziwo nie czuł złości, po wcześniejszej eskalacji emocji zachowywał zwyczajowy spokój. Okej. Trudno. Będzie czekać. Zregeneruje siły, bo w obecnej sytuacji bezcelowo obijałby się o drzwi jak ćma o klosz lampy.
Jak pomyślał tak zrobił. Wrócił na łóżko, niezgrabnie i powoli zebrał na swoje łóżko wszystko, czym mógł się przykryć. Przed snem jeszcze spróbował rękawem kurtki zetrzeć zaschniętą krew z twarzy i w prowizoryczny sposób oznaczyć na ścianie na poziomie ramy łóżka jedną kreskę. Pierwsza noc.
Obecność kobiety zupełnie go zaskoczyła. Obstawiał, że jest w prywatnym domu przygotowanym do przetrzymywania gości specjalnych, ale to? Wpierw pomyślał o areszcie, ale z czasem zrozumiał, że jest na izbie wytrzeźwień.
Postępował wedle instrukcji i nie próbował nic kombinować, nie odezwał się ani słowem, chociaż czasem kręcił głową i głównie reagował na polecenia wspierane gestami. Uznał, że bycie czystym jest miłą odmianą, ale z drugiej strony czegokolwiek by nie zrobił, przez ból i brak siły w rękach męczył się o wiele bardziej niż zazwyczaj, w efekcie czego na miejsce dotarł chorobliwie blady.
Odprowadził lekarza pytającym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na policjanta. Lekko przechylił głowę i zmarszczył brwi, ale w końcu odsunął sobie krzesło stopą i przysiadł na brzegu. Nic nie mówił, oblizał usta i zagryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Dopiero widok rzeczy na stole, a dokładniej proszku w torebce sprawił, że Charles drgnął. Powoli przeniósł dygoczące ręce na swoje uda i lewą dłonią zacisnął palce prawej. Pokręcił głową i znów popatrzył na policjanta tak szczerymi oczami, jak bezbronne, niewinne dziecko może patrzeć na osobę dorosłą oskarżającą o coś, czego dzieciak nie zrobił.
Jak pomyślał tak zrobił. Wrócił na łóżko, niezgrabnie i powoli zebrał na swoje łóżko wszystko, czym mógł się przykryć. Przed snem jeszcze spróbował rękawem kurtki zetrzeć zaschniętą krew z twarzy i w prowizoryczny sposób oznaczyć na ścianie na poziomie ramy łóżka jedną kreskę. Pierwsza noc.
Obecność kobiety zupełnie go zaskoczyła. Obstawiał, że jest w prywatnym domu przygotowanym do przetrzymywania gości specjalnych, ale to? Wpierw pomyślał o areszcie, ale z czasem zrozumiał, że jest na izbie wytrzeźwień.
Postępował wedle instrukcji i nie próbował nic kombinować, nie odezwał się ani słowem, chociaż czasem kręcił głową i głównie reagował na polecenia wspierane gestami. Uznał, że bycie czystym jest miłą odmianą, ale z drugiej strony czegokolwiek by nie zrobił, przez ból i brak siły w rękach męczył się o wiele bardziej niż zazwyczaj, w efekcie czego na miejsce dotarł chorobliwie blady.
Odprowadził lekarza pytającym spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na policjanta. Lekko przechylił głowę i zmarszczył brwi, ale w końcu odsunął sobie krzesło stopą i przysiadł na brzegu. Nic nie mówił, oblizał usta i zagryzł wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Dopiero widok rzeczy na stole, a dokładniej proszku w torebce sprawił, że Charles drgnął. Powoli przeniósł dygoczące ręce na swoje uda i lewą dłonią zacisnął palce prawej. Pokręcił głową i znów popatrzył na policjanta tak szczerymi oczami, jak bezbronne, niewinne dziecko może patrzeć na osobę dorosłą oskarżającą o coś, czego dzieciak nie zrobił.
- Czemu nic nie mówisz? Nie rozumiesz mnie? Tłumacz się, po co zająłeś się narkotykami! – sięgnął po woreczek z pieniędzmi i podrzucił je Charlesowi – I przelicz to…
Czekał aż wypakuje. W między czasie zaczął niewyraźnie coś tłumaczyć. Używał słów, których Charles mógł wcześniej nie przyswoić. Mundurowy już wiedział jak postąpić ze złapanym…
Podczas liczenia, na jednym z banknotów znalazł się zapisany adres i serduszko obok.
Лялин переулок 9 c3, Москва
- Amerykański szpieg. Musisz nim być. W dodatku pracujesz dla Krotowa. Jak długo? – zlustrował jego sylwetkę i zaczął wygłaszać monolog. Nie zależało mu by oskarżony zrozumiał cokolwiek, zupełnie jakby robił to specjalnie. W pewnym momencie zabrał wszystkie dowody, które wyłożył, a pieniądze kazał z powrotem wsunąć do torebki i oddać.
- Wszyscy pracujący dla Krotowa mają ten pieprzony tatuaż. Nie udało ci się zakryć do końca karku, co? – wstał i wyciągnął telefon. Krótka rozmowa i policja była już w drodze. – Idziesz za kraty na czas nieokreślony. Może przypomni ci się po co przyjechałeś do Moskwy i jak znaleźć waszego przełożonego… - podszedł do niego i szybkim ruchem pociągnął za kurtkę by wstał. Skuł mu ręce i zaczął popychać do wyjścia. Ordynator , stojący na korytarzu nie odezwał się słowem. Odprowadził wzrokiem przestępcę i jakby nigdy nic, wrócił do swojego gabinetu. Nikt ich nie zatrzymał, to nie ich sprawa. Nikt nie zamierzał stawiać się policji. Zwłaszcza po wczorajszych wydarzeniach na placu czerwonym, o których Charles jeszcze nie wiedział…
Czekał aż wypakuje. W między czasie zaczął niewyraźnie coś tłumaczyć. Używał słów, których Charles mógł wcześniej nie przyswoić. Mundurowy już wiedział jak postąpić ze złapanym…
Podczas liczenia, na jednym z banknotów znalazł się zapisany adres i serduszko obok.
Лялин переулок 9 c3, Москва
- Amerykański szpieg. Musisz nim być. W dodatku pracujesz dla Krotowa. Jak długo? – zlustrował jego sylwetkę i zaczął wygłaszać monolog. Nie zależało mu by oskarżony zrozumiał cokolwiek, zupełnie jakby robił to specjalnie. W pewnym momencie zabrał wszystkie dowody, które wyłożył, a pieniądze kazał z powrotem wsunąć do torebki i oddać.
- Wszyscy pracujący dla Krotowa mają ten pieprzony tatuaż. Nie udało ci się zakryć do końca karku, co? – wstał i wyciągnął telefon. Krótka rozmowa i policja była już w drodze. – Idziesz za kraty na czas nieokreślony. Może przypomni ci się po co przyjechałeś do Moskwy i jak znaleźć waszego przełożonego… - podszedł do niego i szybkim ruchem pociągnął za kurtkę by wstał. Skuł mu ręce i zaczął popychać do wyjścia. Ordynator , stojący na korytarzu nie odezwał się słowem. Odprowadził wzrokiem przestępcę i jakby nigdy nic, wrócił do swojego gabinetu. Nikt ich nie zatrzymał, to nie ich sprawa. Nikt nie zamierzał stawiać się policji. Zwłaszcza po wczorajszych wydarzeniach na placu czerwonym, o których Charles jeszcze nie wiedział…
Teraz już patrzył z nierozumieniem i coraz większym obruszeniem.
– What...? I... I'm sorry, I even don't know what you... – zaczął się plątać. Nie dokończył zdania. Spojrzał na pieniądze, które spoczęły na jego rękach i z niemałym wysiłkiem, lekko mrużąc oczy, ostrożnie odłożył je na brzeg biurka. No przecież nie zrozumiał! Po co je dostał i o co chodzi? To nie jego, nie dotyka, uprzejmie odłoży. Nie przeliczył ich.
Oczywiście rozumiał prawie wszystko, a wzmianka o tatuażu na karku go szczególnie zaniepokoiła. O ile dobrze pamiętał, nie miał tam żadnego tatuażu, a i nie czuł, by ten stan się zmienił. Dobrze pamiętał, jak zachowuje się skóra przez parę pierwszych tygodni po wykonaniu rysunku... Ledwie powstrzymał się, by nie sięgnąć do karku, ale bał się, że to go zdradzi, poza tym nie chciał sobie sprawiać dodatkowego bólu poruszaniem ramionami. Był pewny, że nie ma tam prawdziwego tatuażu, już prędzej uwierzyłby, że jakiś śmieszek narysował mu markerem kutasa.
Co? Na czas nieokreślony? Niby z jakiej racji podrzędny pies z wytrzeźwieniówki mógł o tym decydować? Straszył? A, cholera go wie! To w końcu Rosja...
Charles syknął z bólu, gdy został pociągnięty i odruchowo skulił ramiona i lekko pochylił głowę, chroniąc się przed dodatkową porcją cierpienia. Pieprzone kręgi!
Rozluźnił się dopiero, gdy został wyprowadzony z pomieszczenia. Hm. To co działo się teraz w jego głowie było zupełnie nielogiczne i może nawet niezdrowe, ale właśnie między innymi dlatego Charles wybrał ten zawód – przez nietypowe reakcje, graniczący z obojętnością dystans do życia własnego i innych, no i przez cholernie dużą odporność na stres.
Szedł i rozglądał się na tyle na ile pozwalał mu ból karku. Spokojny i umiarkowanie zainteresowany turysta w seksownej piżamce.
– What...? I... I'm sorry, I even don't know what you... – zaczął się plątać. Nie dokończył zdania. Spojrzał na pieniądze, które spoczęły na jego rękach i z niemałym wysiłkiem, lekko mrużąc oczy, ostrożnie odłożył je na brzeg biurka. No przecież nie zrozumiał! Po co je dostał i o co chodzi? To nie jego, nie dotyka, uprzejmie odłoży. Nie przeliczył ich.
Oczywiście rozumiał prawie wszystko, a wzmianka o tatuażu na karku go szczególnie zaniepokoiła. O ile dobrze pamiętał, nie miał tam żadnego tatuażu, a i nie czuł, by ten stan się zmienił. Dobrze pamiętał, jak zachowuje się skóra przez parę pierwszych tygodni po wykonaniu rysunku... Ledwie powstrzymał się, by nie sięgnąć do karku, ale bał się, że to go zdradzi, poza tym nie chciał sobie sprawiać dodatkowego bólu poruszaniem ramionami. Był pewny, że nie ma tam prawdziwego tatuażu, już prędzej uwierzyłby, że jakiś śmieszek narysował mu markerem kutasa.
Co? Na czas nieokreślony? Niby z jakiej racji podrzędny pies z wytrzeźwieniówki mógł o tym decydować? Straszył? A, cholera go wie! To w końcu Rosja...
Charles syknął z bólu, gdy został pociągnięty i odruchowo skulił ramiona i lekko pochylił głowę, chroniąc się przed dodatkową porcją cierpienia. Pieprzone kręgi!
Rozluźnił się dopiero, gdy został wyprowadzony z pomieszczenia. Hm. To co działo się teraz w jego głowie było zupełnie nielogiczne i może nawet niezdrowe, ale właśnie między innymi dlatego Charles wybrał ten zawód – przez nietypowe reakcje, graniczący z obojętnością dystans do życia własnego i innych, no i przez cholernie dużą odporność na stres.
Szedł i rozglądał się na tyle na ile pozwalał mu ból karku. Spokojny i umiarkowanie zainteresowany turysta w seksownej piżamce.
Wyprowadził go na zewnątrz i kazał tkwić w miejscu, na śniegu. Nie interesowało go co teraz czuje i w jakim jest stanie. Kiedy podjechał radiowóz, policjant siłą wsadził go do środka i pozwolił odjechać. W drodze ciszę przerywały krótkie wiadomości radiowe. Gdzie podjechać, po kogo, co ze sobą zabrać i po co. Kierowca nie miał najmniejszej ochoty odwracać się do obcokrajowca i pytać o cokolwiek. Byli zamknięci i przedzieleni kratką. Więzienie lefortowskie czekało.
Po czterdziestu minutach dotarli na miejsce. Nikt nie pytał kim jest nowy i dlaczego wygląda jak wygląda. Dostał swoją celę i święty spokój…
Zapomniany.
Jedno łóżko, szafka, okno za kratami. Przynajmniej tutaj było ciepło.
Znowu cisza.
Pod wieczór otworzono drzwi i wniesiono mu talerz z kanapkami. Uzbrojony policjant zostawił jedzenie na małej szafce i wyszedł. Klucz został przekręcony. Charles musiał zmagać się ze swoimi myślami i samotnością.
Po czterdziestu minutach dotarli na miejsce. Nikt nie pytał kim jest nowy i dlaczego wygląda jak wygląda. Dostał swoją celę i święty spokój…
Zapomniany.
Jedno łóżko, szafka, okno za kratami. Przynajmniej tutaj było ciepło.
Znowu cisza.
Pod wieczór otworzono drzwi i wniesiono mu talerz z kanapkami. Uzbrojony policjant zostawił jedzenie na małej szafce i wyszedł. Klucz został przekręcony. Charles musiał zmagać się ze swoimi myślami i samotnością.
Fuck. Więcej zimna... Wiedział, że cudem nie zachorował po spędzeniu takiego czasu nago na dworze i że jeśli drugi raz zmarznie, prawdopodobnie nie będzie miał takiego szczęścia. A może już coś go brało i przez to był aż tak obolały?
Od razu, gdy wyszedł na zewnątrz, zaczął dygotać. Niby chodził w miejscu i starał się rozgrzać jak tylko mógł, jednocześnie nie nadwyrężając bardziej mięśni i nie zwracając na siebie uwagi, ale to prawie nie pomogło. Starał się zignorować nieprzyjemne objawy, ale czuł znajome drapanie z tyłu podniebienia i w górnych partiach gardła. Cudownie... Podczas podróży obserwował dokąd jadą i którędy. Milczał i pod koniec drogi zaczął kasłać.
Gdy byli na miejscu, nadal się nie odzywał, chociaż domyślał się, że priorytetem dla władzy będzie teraz dowiedzieć się, z nim naprawdę mają do czynienia. Oczywiście gdyby zaczął wykrzykiwać swoje dane, próbował udowadniać kim jest oraz że był tu dzięki zgodzie zacnych urzędników tego zacnego kraju, a tego nie powinno się podważać, pewnie dałby policji do myślenia, ale przeczuwał, że lepiej siedzieć cicho. Skoro został wpuszczony do Rosji parę dni temu, w urzędach na pewno mieli niemałą bazę na jego temat, więc wystarczyło tylko sięgnąć po informacje i jeśli władzy będzie zależało na tym, by go wypuścić i odesłać jak najdalej stąd, to zrobią to lada moment – jednak jeśli nie znaleźliby tam tego, czego chcieli, mogłoby zrobić się gorąco... Charles uznał, że lepiej poczekać na samoistny rozwój wydarzeń.
Samotność zniósł bardzo dobrze. Właściwie gdyby w celi miał wielkie okno z panoramą na miasto, łóżko wodne i zestaw audiofilskich głośników (oraz parę nieodebranych wiadomości od osób chętnych na seks i alkohol), poczułby się jak w domu. Wziął ten czas dla siebie i po prostu odpoczął. Ułożył się w wygodnej pozycji chociaż na chwilę pozbywając się bólu karku i medytował, a po kolacji grzecznie poszedł spać. Gdyby tylko w nocy co chwila nie budziły go dreszcze i katar, byłoby cudownie...
Od razu, gdy wyszedł na zewnątrz, zaczął dygotać. Niby chodził w miejscu i starał się rozgrzać jak tylko mógł, jednocześnie nie nadwyrężając bardziej mięśni i nie zwracając na siebie uwagi, ale to prawie nie pomogło. Starał się zignorować nieprzyjemne objawy, ale czuł znajome drapanie z tyłu podniebienia i w górnych partiach gardła. Cudownie... Podczas podróży obserwował dokąd jadą i którędy. Milczał i pod koniec drogi zaczął kasłać.
Gdy byli na miejscu, nadal się nie odzywał, chociaż domyślał się, że priorytetem dla władzy będzie teraz dowiedzieć się, z nim naprawdę mają do czynienia. Oczywiście gdyby zaczął wykrzykiwać swoje dane, próbował udowadniać kim jest oraz że był tu dzięki zgodzie zacnych urzędników tego zacnego kraju, a tego nie powinno się podważać, pewnie dałby policji do myślenia, ale przeczuwał, że lepiej siedzieć cicho. Skoro został wpuszczony do Rosji parę dni temu, w urzędach na pewno mieli niemałą bazę na jego temat, więc wystarczyło tylko sięgnąć po informacje i jeśli władzy będzie zależało na tym, by go wypuścić i odesłać jak najdalej stąd, to zrobią to lada moment – jednak jeśli nie znaleźliby tam tego, czego chcieli, mogłoby zrobić się gorąco... Charles uznał, że lepiej poczekać na samoistny rozwój wydarzeń.
Samotność zniósł bardzo dobrze. Właściwie gdyby w celi miał wielkie okno z panoramą na miasto, łóżko wodne i zestaw audiofilskich głośników (oraz parę nieodebranych wiadomości od osób chętnych na seks i alkohol), poczułby się jak w domu. Wziął ten czas dla siebie i po prostu odpoczął. Ułożył się w wygodnej pozycji chociaż na chwilę pozbywając się bólu karku i medytował, a po kolacji grzecznie poszedł spać. Gdyby tylko w nocy co chwila nie budziły go dreszcze i katar, byłoby cudownie...
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach