▲▼
Przytłaczające zmęczenie obecną porą roku było jedynym, co czuł, gdy pospiesznie wyjmował z torby na ramię dodatkowy sweter i wciągał go sobie przez głowę. Był w końcu do zimy boleśnie wręcz nieprzyzwyczajony i nie można było go szczególnie winić — jako osoba, która pierwszy raz w życiu śnieg zobaczyła w poprzednim roku, niedługo po swoim przyjeździe do Kanady, prawie każde wyjście na zewnątrz wiązało się dla niego ze sporym dyskomfortem. Pobyt w Riverdale znacząco zwiększył też jego zapotrzebowanie na swetry, których, tym razem przygotowany, przywiózł ze sobą do szkoły dobre kilkanaście sztuk. Może i wyglądał nieco zabawnie (trzy warstwy dodawały mu trochę centymetrów obwodu), ale przynajmniej było mu cieplej.
Tego dnia jednak prawdopodobnie w ogóle nie powinien był ruszać się z łóżka. Po pierwsze, zupełnie nie było takiej potrzeby — był weekend, sobotni ranek, i Ezra miał pewne prawo wylegiwać się pod ciepłym przykryciem tak długo, jak tylko miał na to ochotę. Po drugie, nie miał pojęcia, że jego obtoczony wełnianym pokryciem termofor postanowi pozostać w pokoju, pomimo tego, że chłopak bardzo wyraźnie pamiętał pakowanie go do torby. Po trzecie, cała reszta jego drużyny od konkursu matematycznego się rozchorowała i nikt inny nie stawił się na umówione na godzinę siódmą spotkanie. Nie można powiedzieć, by zupełnie go to nie obeszło, tym bardziej, że nie rozumiał, co stało jego kolegom i koleżankom na przeszkodzie, by napisać o odwołaniu zebrania na ich grupie na fejsbuku. Nie mógł jednak cofnąć czasu, zawrócił więc po odczekaniu kulturalnej godziny, a gdy przywlókł się z budynku szkoły z powrotem do akademika, było już niedługo po ósmej. Nie miał szczególnie dobrego humoru, gdy przekręcał klucz w zamku zmarzniętą dłonią. Specjalnie zamknął za sobą drzwi, bo zostawił swojego współlokatora jeszcze śpiącego. Zaskoczyło go jednak, gdy pchnął je do przodu i zobaczył jego skuloną pod kołdrą sylwetkę. Kawałek wystającej spod przykrycia piżamy zdradzał fakt, że chłopak musiał w ogóle nie wstać jeszcze z łóżka, co nie było do końca w jego stylu. Ezra powoli opuścił swoją torbę na ziemię i dopiero po chwili delikatnie zamknął za sobą drzwi, starając się bardzo, by nie zrobić żadnego głośnego dźwięku. Evan nie był może aż tak pieprznięty na punkcie edukacji jak Ezra, ale chłopak wciąż darzył swojego współlokatora wielkim szacunkiem i uważał go za pracowitego. Z tego powodu pomyślał sobie, że niezależnie od wszystkiego, zasługiwał on na te dodatkowe kilka godzin snu, zwłaszcza że była sobota, a koniec semestru dał się im obu we znaki.
Szybko zsunął ze stóp buty, jeszcze w portierni otrzepane pieczołowicie ze śniegu, i wsunął na siebie wygodniejsze papucie, niespiesznie zajmując miejsce na własnym łóżku, idealnie pościelonym.
Ezra nie miał żadnego problemu z zajęciem się sobą, nawet wtedy, gdy wszystkie rzeczy priorytetowe były już załatwione — był człowiekiem o wielu zainteresowaniach i zawsze potrafił znaleźć coś ciekawego do roboty. Tym razem po prostu leżał sobie kulturalnie na łóżku, czytając zaczętą jeszcze przed świętami książkę o dość ironicznym z tego powodu tytule, „The God Delusion”, autorstwa Richarda Dawkinsa. Odłożył ją dopiero wtedy, gdy z drugiego końca pokoju dobiegł go przytłumiony kaszel. Zawahał się przez moment, walcząc z własnym zawstydzeniem, ostatecznie postanowił jednak, że jest nieco bardziej zmartwiony niż speszony, i z tą myślą wstał z łóżka. Podszedł do wciąż skulonego pod kołdrą chłopaka i położył mu delikatnie rękę na ramieniu.
— Hej, Evan? Wszystko w porządku? — zapytał cicho, miękkim głosem, w którym znajdowała się słyszalna nutka troski o samopoczucie przyjaciela.
Tego dnia jednak prawdopodobnie w ogóle nie powinien był ruszać się z łóżka. Po pierwsze, zupełnie nie było takiej potrzeby — był weekend, sobotni ranek, i Ezra miał pewne prawo wylegiwać się pod ciepłym przykryciem tak długo, jak tylko miał na to ochotę. Po drugie, nie miał pojęcia, że jego obtoczony wełnianym pokryciem termofor postanowi pozostać w pokoju, pomimo tego, że chłopak bardzo wyraźnie pamiętał pakowanie go do torby. Po trzecie, cała reszta jego drużyny od konkursu matematycznego się rozchorowała i nikt inny nie stawił się na umówione na godzinę siódmą spotkanie. Nie można powiedzieć, by zupełnie go to nie obeszło, tym bardziej, że nie rozumiał, co stało jego kolegom i koleżankom na przeszkodzie, by napisać o odwołaniu zebrania na ich grupie na fejsbuku. Nie mógł jednak cofnąć czasu, zawrócił więc po odczekaniu kulturalnej godziny, a gdy przywlókł się z budynku szkoły z powrotem do akademika, było już niedługo po ósmej. Nie miał szczególnie dobrego humoru, gdy przekręcał klucz w zamku zmarzniętą dłonią. Specjalnie zamknął za sobą drzwi, bo zostawił swojego współlokatora jeszcze śpiącego. Zaskoczyło go jednak, gdy pchnął je do przodu i zobaczył jego skuloną pod kołdrą sylwetkę. Kawałek wystającej spod przykrycia piżamy zdradzał fakt, że chłopak musiał w ogóle nie wstać jeszcze z łóżka, co nie było do końca w jego stylu. Ezra powoli opuścił swoją torbę na ziemię i dopiero po chwili delikatnie zamknął za sobą drzwi, starając się bardzo, by nie zrobić żadnego głośnego dźwięku. Evan nie był może aż tak pieprznięty na punkcie edukacji jak Ezra, ale chłopak wciąż darzył swojego współlokatora wielkim szacunkiem i uważał go za pracowitego. Z tego powodu pomyślał sobie, że niezależnie od wszystkiego, zasługiwał on na te dodatkowe kilka godzin snu, zwłaszcza że była sobota, a koniec semestru dał się im obu we znaki.
Szybko zsunął ze stóp buty, jeszcze w portierni otrzepane pieczołowicie ze śniegu, i wsunął na siebie wygodniejsze papucie, niespiesznie zajmując miejsce na własnym łóżku, idealnie pościelonym.
Ezra nie miał żadnego problemu z zajęciem się sobą, nawet wtedy, gdy wszystkie rzeczy priorytetowe były już załatwione — był człowiekiem o wielu zainteresowaniach i zawsze potrafił znaleźć coś ciekawego do roboty. Tym razem po prostu leżał sobie kulturalnie na łóżku, czytając zaczętą jeszcze przed świętami książkę o dość ironicznym z tego powodu tytule, „The God Delusion”, autorstwa Richarda Dawkinsa. Odłożył ją dopiero wtedy, gdy z drugiego końca pokoju dobiegł go przytłumiony kaszel. Zawahał się przez moment, walcząc z własnym zawstydzeniem, ostatecznie postanowił jednak, że jest nieco bardziej zmartwiony niż speszony, i z tą myślą wstał z łóżka. Podszedł do wciąż skulonego pod kołdrą chłopaka i położył mu delikatnie rękę na ramieniu.
— Hej, Evan? Wszystko w porządku? — zapytał cicho, miękkim głosem, w którym znajdowała się słyszalna nutka troski o samopoczucie przyjaciela.
Już w piątkowy poranek miał wrażenie, że coś jest z nim nie tak, jednak starał się nie dawać tego po sobie poznać, jak zwykle zresztą. Nie chodziło o żadną męską dumę czy ewentualny strach przed lekarzami, chłopak po prostu nie lubił ani nie chciał chorować, a zaakceptowanie kataru jako objawu i przyznanie się przed samym sobą, że złapało się jakąś infekcję, było pierwszym krokiem do rozłożenia się kompletnie na dwa tygodnie, na co Evan akurat nie mógł sobie pozwolić. Jakoś udało mu się przeżyć ten dzień bez zwracania na siebie uwagi, głównie dzięki faszerowaniu się tabletkami przeciwbólowymi i syropem na gardło. Organizm nie dał się jednak oszukać tak łatwo, z każdą godziną lekcyjną dając chłopakowi coraz bardziej do zrozumienia, że powinien rzucić wszystko w cholerę, iść do pokoju i położyć się do łóżka jak człowiek zamiast zakłamywać rzeczywistość. Wstał rano z zatkanym nosem, po zajęciach wrócił do akademika cały obolały, resztkami sił tłumiąc w sobie kaszel.
Nie był na tyle głupi, aby zignorować piętrzące się oznaki nadciągającej choroby albo próbować diagnozować i leczyć się samodzielnie, dlatego – poniekąd korzystając z nieobecności Ezry, który po lekcjach poszedł jeszcze do biblioteki – opuścił dyskretnie teren szkoły, a następnie udał się do jednej z okolicznych przychodni. Odstał kilka minut w poczekalni pełnej jednej osoby i jej zasmarkanego dziecka, później przeszedł krótkie badanie po którym dowiedział się, że to, co od rana brał za zaczątki grypy, jest tylko niegroźną infekcją i przy odpowiednim podejściu najpóźniej w środę chłopak będzie mógł wrócić na zajęcia.
Udało mu się doczłapać do pokoju jeszcze przed powrotem współlokatora, dzięki czemu miał czas na zapoznanie się z ulotkami zakupionych w drodze powrotnej lekarstw, przyjęcie ich pierwszej dawki i zachomikowanie reszty w jakimś bezpiecznym miejscu. Zaparzył sobie jeszcze herbatę z miodem, zasiadając wreszcie do swoich codziennych obowiązków, po powrocie Ezry w ogóle nie dając po sobie poznać, że coś jest z nim nie w porządku. Odzywał się tego wieczora mniej niż miał w zwyczaju, nie chcąc przypadkiem zanieść się kaszlem w obecności przyjaciela, jednak był przy tym na tyle pochłonięty przepisywaniem własnych notatek, że ciężko byłoby uznać to za podejrzane. Spać położył się za to nieco wcześniej niż zwykle i zasnął praktycznie od razu, a to już mogło wydać się dziwne, bo zwykle potrafił przewracać się z boku na bok ponad godzinę.
Następnego dnia ze snu wyrwał go odgłos zamykanych drzwi. Był święcie przekonany, że jest jeszcze bardzo wcześnie, a jego współlokator dopiero wychodził na umówione spotkanie, dlatego nawet nie miał zamiaru podnosić się z łóżka. Wręcz przeciwnie – nie zmienił nawet pozycji, bo każda próba oderwania się od materaca skutkowała nagłym atakiem zawrotów głowy. Domyślił się, że ma gorączkę, zdecydowanie powinien wziąć tabletkę na jej zbicie, ale szafla z lekarstwami oraz butelka wody mineralnej znajdowały się w tamtej chwili o pół metra za daleko. Jęknął więc tylko cierpiętniczo, wtulił twarz w poduszkę i okrył się szczelniej kołdrą, która przez noc potroiła swoją wagę, ciążąc mu teraz na plecach niczym wielki worek piasku. Próbował ponownie odpłynąć mając nadzieję, że uda mu się przespać ten najgorszy okres, a za godzinę lub dwie obudzi się w nieco lepszej formie, jednak ból gardła, towarzyszące mu problemu z przełykaniem, niedrożny nos i uczucie palenia w klatce piersiowej skutecznie mu to uniemożliwiały. W pełni skoncentrowany na tym, żeby nie wykaszleć sobie płuc, nie usłyszał nawet kroków współlokatora, dlatego gdy poczuł na swoim ramieniu czyś dotyk, wzdrygnął się gwałtownie i zamarł na chwilę w bezruchu chcąc upewnić się, że ze strachu nie stanęło mu serce.
— Wystraszyłeś mnie! — wychrypiał z wyrzutem, odkrywając połowę twarzy i zerkając na Ezrę załzawionymi oczami. — Już wróciłeś? Która godzina? — Nie czekając na odpowiedź sięgnął po swój telefon, aby to sprawdzić, jednak został brutalnie oślepiony przez własny wyświetlacz. — Jestem chory, przepraszam. — jęknął i schował głowę z powrotem pod przykrycie, wracając do swojej poprzedniej pozycji. — Nie chcę cię zarazić.
Nie był na tyle głupi, aby zignorować piętrzące się oznaki nadciągającej choroby albo próbować diagnozować i leczyć się samodzielnie, dlatego – poniekąd korzystając z nieobecności Ezry, który po lekcjach poszedł jeszcze do biblioteki – opuścił dyskretnie teren szkoły, a następnie udał się do jednej z okolicznych przychodni. Odstał kilka minut w poczekalni pełnej jednej osoby i jej zasmarkanego dziecka, później przeszedł krótkie badanie po którym dowiedział się, że to, co od rana brał za zaczątki grypy, jest tylko niegroźną infekcją i przy odpowiednim podejściu najpóźniej w środę chłopak będzie mógł wrócić na zajęcia.
Udało mu się doczłapać do pokoju jeszcze przed powrotem współlokatora, dzięki czemu miał czas na zapoznanie się z ulotkami zakupionych w drodze powrotnej lekarstw, przyjęcie ich pierwszej dawki i zachomikowanie reszty w jakimś bezpiecznym miejscu. Zaparzył sobie jeszcze herbatę z miodem, zasiadając wreszcie do swoich codziennych obowiązków, po powrocie Ezry w ogóle nie dając po sobie poznać, że coś jest z nim nie w porządku. Odzywał się tego wieczora mniej niż miał w zwyczaju, nie chcąc przypadkiem zanieść się kaszlem w obecności przyjaciela, jednak był przy tym na tyle pochłonięty przepisywaniem własnych notatek, że ciężko byłoby uznać to za podejrzane. Spać położył się za to nieco wcześniej niż zwykle i zasnął praktycznie od razu, a to już mogło wydać się dziwne, bo zwykle potrafił przewracać się z boku na bok ponad godzinę.
Następnego dnia ze snu wyrwał go odgłos zamykanych drzwi. Był święcie przekonany, że jest jeszcze bardzo wcześnie, a jego współlokator dopiero wychodził na umówione spotkanie, dlatego nawet nie miał zamiaru podnosić się z łóżka. Wręcz przeciwnie – nie zmienił nawet pozycji, bo każda próba oderwania się od materaca skutkowała nagłym atakiem zawrotów głowy. Domyślił się, że ma gorączkę, zdecydowanie powinien wziąć tabletkę na jej zbicie, ale szafla z lekarstwami oraz butelka wody mineralnej znajdowały się w tamtej chwili o pół metra za daleko. Jęknął więc tylko cierpiętniczo, wtulił twarz w poduszkę i okrył się szczelniej kołdrą, która przez noc potroiła swoją wagę, ciążąc mu teraz na plecach niczym wielki worek piasku. Próbował ponownie odpłynąć mając nadzieję, że uda mu się przespać ten najgorszy okres, a za godzinę lub dwie obudzi się w nieco lepszej formie, jednak ból gardła, towarzyszące mu problemu z przełykaniem, niedrożny nos i uczucie palenia w klatce piersiowej skutecznie mu to uniemożliwiały. W pełni skoncentrowany na tym, żeby nie wykaszleć sobie płuc, nie usłyszał nawet kroków współlokatora, dlatego gdy poczuł na swoim ramieniu czyś dotyk, wzdrygnął się gwałtownie i zamarł na chwilę w bezruchu chcąc upewnić się, że ze strachu nie stanęło mu serce.
— Wystraszyłeś mnie! — wychrypiał z wyrzutem, odkrywając połowę twarzy i zerkając na Ezrę załzawionymi oczami. — Już wróciłeś? Która godzina? — Nie czekając na odpowiedź sięgnął po swój telefon, aby to sprawdzić, jednak został brutalnie oślepiony przez własny wyświetlacz. — Jestem chory, przepraszam. — jęknął i schował głowę z powrotem pod przykrycie, wracając do swojej poprzedniej pozycji. — Nie chcę cię zarazić.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach