▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dokładniejszy opis lub zdjęcia pojawią się wkrótce.
Parter – lewe skrzydło: zostało zagospodarowane tak, by pełnić funkcję rekreacyjno-rozrywkową. Znajdują się tutaj:
◦ domowa biblioteka
◦ pokój gamingowy
◦ siłownia
◦ kryty basen
Parter – prawe skrzydło skrzydło:
◦ kuchnia
◦ jadalnia
◦ salon
◦ sala bankietowa z wyjściem na taras prowadzący do ogrodu
W centralnej części parteru znajduje się wielki hol ze schodami prowadzącymi na piętro.
Piętro:
◦ sypialnia państwa Vessare (na końcu korytarza lewego skrzydła)
◦ sypialnia Zero (na końcu korytarza prawego skrzydła)
◦ 3 łazienki
◦ 6 pokoi dla gości
Parter – lewe skrzydło: zostało zagospodarowane tak, by pełnić funkcję rekreacyjno-rozrywkową. Znajdują się tutaj:
◦ domowa biblioteka
◦ pokój gamingowy
◦ siłownia
◦ kryty basen
Parter – prawe skrzydło skrzydło:
◦ kuchnia
◦ jadalnia
◦ salon
◦ sala bankietowa z wyjściem na taras prowadzący do ogrodu
W centralnej części parteru znajduje się wielki hol ze schodami prowadzącymi na piętro.
Piętro:
◦ sypialnia państwa Vessare (na końcu korytarza lewego skrzydła)
◦ sypialnia Zero (na końcu korytarza prawego skrzydła)
◦ 3 łazienki
◦ 6 pokoi dla gości
― Brawo. Znowu zjebałeś ― Leslie odezwał się, ziewając przeciągle, jakby dla podkreślenia, że wszystkie porażki Frey'a zaczynały być zwyczajnie nużące. Zatopiony w miękkim, wygodnym fotelu równie dobrze mógłby odpłynąć ze swoim padem w ręku, a i tak instynktownie powybijałby wszystkich wrogów, którzy rzucali się na jego postać w grze. ― Dziwi mnie, że jeszcze się nie poddałeś, chociaż może nawet mógłbyś wygrać ― zawiesił głos, zerkając na stronę ekranu kumpla ― gdybyśmy ścigali się w ilości poniesionych śmierci. Jesteś w tym mistrzem ― dodał kąśliwie, unosząc nieznacznie kącik ust w prowokacyjnym uśmiechu, choć równie dobrze mogło być to wyłącznie złudzenie wywołane słabym oświetleniem w pokoju, w którym się znajdowali – w gruncie rzeczy jedynie włączony ekran i kolorowe lampy LED-owe sprawiały, że nie było tu do końca ciemno, ale właśnie za to Vessare lubił to pomieszczenie, jak i lubił spędzać w nim możliwie jak najwięcej czasu, gdy w jego ręce trafiała nowa gra.
Jeszcze się w sobie zamknie.
Cillian wypuścił powietrze ustami i pokręcił głową w wyrazie dezaprobaty. Jakoś nie wierzył w to, by przez kilka – no, może nawet kilkadziesiąt – uwag Orion miał zamiar sobie odpuścić. Już prędzej zabrałby się za szukanie czegoś, w czym byłby dużo lepszy od blondyna, nawet jeśli ten znacznie lepiej radził sobie z poniesionymi porażkami, odbierając tym samym wszelką satysfakcję z wygranej.
Wcisnąwszy pauzę na kontrolerze, pochylił się do przodu, wyciągając rękę w stronę pudełka z zamówioną wcześniej pizzą. Najwidoczniej Clawerich był na tyle niegodnym przeciwnikiem, że Zero uznał, że bez uprzedzenia może zrobić sobie przerwę na napełnienie żołądka. Odgryzł pierwszy kęs i raz jeszcze zatopił się wygodnie w oparciu, trącając nogą pudełko z jedzeniem, które podsunął bliżej jasnowłosego.
― Najedz się. Może następnym razem lepiej ci pójdzie ― rzucił mrukliwie. Nie próbował nawet w minimalnym stopniu brzmieć przekonująco. W końcu zwyczajna pizza nie miała żadnych magicznych właściwości, a jej wysoka cena, sprawiająca, że społeczny szarak nie mógłby sobie na nią pozwolić, nie miała tutaj nic do rzeczy.
Jeszcze się w sobie zamknie.
Cillian wypuścił powietrze ustami i pokręcił głową w wyrazie dezaprobaty. Jakoś nie wierzył w to, by przez kilka – no, może nawet kilkadziesiąt – uwag Orion miał zamiar sobie odpuścić. Już prędzej zabrałby się za szukanie czegoś, w czym byłby dużo lepszy od blondyna, nawet jeśli ten znacznie lepiej radził sobie z poniesionymi porażkami, odbierając tym samym wszelką satysfakcję z wygranej.
Wcisnąwszy pauzę na kontrolerze, pochylił się do przodu, wyciągając rękę w stronę pudełka z zamówioną wcześniej pizzą. Najwidoczniej Clawerich był na tyle niegodnym przeciwnikiem, że Zero uznał, że bez uprzedzenia może zrobić sobie przerwę na napełnienie żołądka. Odgryzł pierwszy kęs i raz jeszcze zatopił się wygodnie w oparciu, trącając nogą pudełko z jedzeniem, które podsunął bliżej jasnowłosego.
― Najedz się. Może następnym razem lepiej ci pójdzie ― rzucił mrukliwie. Nie próbował nawet w minimalnym stopniu brzmieć przekonująco. W końcu zwyczajna pizza nie miała żadnych magicznych właściwości, a jej wysoka cena, sprawiająca, że społeczny szarak nie mógłby sobie na nią pozwolić, nie miała tutaj nic do rzeczy.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Sob Gru 17, 2016 4:05 pm
Sob Gru 17, 2016 4:05 pm
Idąc do Zero prosto po szkole, liczył na jakąś miłą rozgrywkę na konsoli. Oczywiście jak zwykle się przeliczył, bo nawet jeśli był wyjątkowo dobry w grach, to w starciu z Cillianem nie miał najmniejszych szans. No, nie licząc pewnej gry muzycznej...
"Brawo. Znowu zjebałeś"
- Daję ci fory, nie myśl sobie. - Fuknął pod nosem, tym razem dobrze wykonując unik przed przeciwnikiem i pozbywając się go specjalną kombinacją ruchów. Słysząc kolejne słowa, z błyskiem w oczach obrócił twarz ku kumplowi, wyczekując dalszej części wypowiedzi. Która jednak, zamiast w jakikolwiek sposób podnieść na duchu, wcisnęła go w fotel, przywołując niezadowolony grymas na twarz.
- Nie mam zamiaru się poddawać. Jeszcze skopię ci dupę. - Co było jego życiowym goalem od dobrych kilku lat. I wcale nie miał zamiaru rezygnować. Nawet jeśli stale ponosił porażki, zadziwiająco dobrze się bawił. Choć istniało prawdopodobieństwo, że była to kwestia samego spędzania czasu z tym konkretnym człowiekiem. Merdał jak szczeniaczek za każdym razem, kiedy miał okazję posiedzieć w jego towarzystwie. Co prawda ciągłe docinki nie były jakoś niesamowicie przyjemne, ale Clawerich już dawno stwierdził, że, tak czy siak, było warto.
Widząc obraz wstrzymanej gry, opadł w tył, zapadając się w miękki fotel. Ułożył pada na brzuchu, rozwalając się wygodniej na swoim miejscu.
- Ha, bo jeszcze uwierzę, że się tym przejmujesz. - Uniósł kącik ust, sięgając jednak po kawałek zamówionej wcześniej pizzy. Mógł sobie pozwolić na tego typu przysmaki głównie dzięki dobrej przemianie materii. Większość osób robiących w modelingu raczej unikała podobnych fastfoodów.
"Brawo. Znowu zjebałeś"
- Daję ci fory, nie myśl sobie. - Fuknął pod nosem, tym razem dobrze wykonując unik przed przeciwnikiem i pozbywając się go specjalną kombinacją ruchów. Słysząc kolejne słowa, z błyskiem w oczach obrócił twarz ku kumplowi, wyczekując dalszej części wypowiedzi. Która jednak, zamiast w jakikolwiek sposób podnieść na duchu, wcisnęła go w fotel, przywołując niezadowolony grymas na twarz.
- Nie mam zamiaru się poddawać. Jeszcze skopię ci dupę. - Co było jego życiowym goalem od dobrych kilku lat. I wcale nie miał zamiaru rezygnować. Nawet jeśli stale ponosił porażki, zadziwiająco dobrze się bawił. Choć istniało prawdopodobieństwo, że była to kwestia samego spędzania czasu z tym konkretnym człowiekiem. Merdał jak szczeniaczek za każdym razem, kiedy miał okazję posiedzieć w jego towarzystwie. Co prawda ciągłe docinki nie były jakoś niesamowicie przyjemne, ale Clawerich już dawno stwierdził, że, tak czy siak, było warto.
Widząc obraz wstrzymanej gry, opadł w tył, zapadając się w miękki fotel. Ułożył pada na brzuchu, rozwalając się wygodniej na swoim miejscu.
- Ha, bo jeszcze uwierzę, że się tym przejmujesz. - Uniósł kącik ust, sięgając jednak po kawałek zamówionej wcześniej pizzy. Mógł sobie pozwolić na tego typu przysmaki głównie dzięki dobrej przemianie materii. Większość osób robiących w modelingu raczej unikała podobnych fastfoodów.
Słyszałeś? Ktoś tu nie traktuje cię poważnie.
Jasnowłosy może nawet uwierzyłby w to, że Clawerich pozwalał mu wygrywać, gdyby nie to, jak bardzo wściekał się, gdy kolejny raz obrywał. Musiałby być naprawdę dobrym aktorem, skoro udało mu się przekonać Vessare'go, że nie znosił przegrywać, tylko po to, by mógł odczuwać satysfakcję z wygranej. Gdyby Frey faktycznie odstawiał teatrzyk, istniało dość spore prawdopodobieństwo, że jego stopa już nigdy więcej nie przekroczyłaby progu tego pokoju – co jak co, ale gra z kimś, kto nawet nie próbował się starać, nie była dla niego żadną frajdą.
― Mówisz? ― Przechylił głowę, opierając policzek na dłoni. Przesunął badawczym wzrokiem po twarzy kumpla, odgryzając przy tym kolejny kęs od trzymanego kawałka pizzy. ― Więc liczę na to, że w następnej rundzie zagramy jak równy z równym. Traktowany jak dziecko zaczynam się nudzić ― prychnął, zwracając twarz w stronę ekranu, na którym wyświetlała się zatrzymana gra, choć jeszcze nie spieszył się do jej ponownego wznowienia.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, ziewnął, przysłaniając usta wierzchem dłoni, ale w gruncie rzeczy to nie gra z Reitzem doprowadzała go do takiego stanu. Wygodny i miękki fotel już nieraz doprowadził do tego, że Zero przysnął z padem w ręce. I tym razem jego ciało stało się znacznie cięższe, dlatego w końcu zdecydował się podciągnąć wyżej, by ułożyć się w nieco mniej wygodnej pozycji.
― To jednak nie dajesz mi forów? ― spytał, zerkając na niego z ukosa. Kąciki ust blondyna na moment wygięły się w wyraźnym rozczarowaniu, choć z drugiej strony była to na tyle marna imitacja, że ciężko byłoby przyznać, że się tego nie spodziewał. To raczej Leslie był tu tym, który powinien pozwolić mu wygrać – może dzięki temu wreszcie udałoby im się zmienić płytę, skoro szkolny gwiazdor wreszcie osiągnąłby swój życiowy cel. ― A nie wierzyłeś? Jestem bardzo troskliwy. Po prostu tego nie doceniasz ― rzucił lakonicznie, wzruszając przy tym barkami, a kompletny brak zabarwienia emocjonalnego w tych słowach tylko przyczynił się do podkreślenia ich nieprawdziwości. ― Przejmuję się tym, że jeśli się nie poprawisz, mój kontroler może ucierpieć. Ściskasz go zdecydowanie za mocno, gdy ponoszą cię emocje.
Dokończył niespiesznie swój posiłek i oblizał palce z sosu, zaraz sięgając po serwetkę, by oczyścić je do całkowitego porządku. Nie znosił tłustych śladów pozostawionych na przyciskach, więc starał się dbać o ich czystość jak tylko mógł.
Jasnowłosy może nawet uwierzyłby w to, że Clawerich pozwalał mu wygrywać, gdyby nie to, jak bardzo wściekał się, gdy kolejny raz obrywał. Musiałby być naprawdę dobrym aktorem, skoro udało mu się przekonać Vessare'go, że nie znosił przegrywać, tylko po to, by mógł odczuwać satysfakcję z wygranej. Gdyby Frey faktycznie odstawiał teatrzyk, istniało dość spore prawdopodobieństwo, że jego stopa już nigdy więcej nie przekroczyłaby progu tego pokoju – co jak co, ale gra z kimś, kto nawet nie próbował się starać, nie była dla niego żadną frajdą.
― Mówisz? ― Przechylił głowę, opierając policzek na dłoni. Przesunął badawczym wzrokiem po twarzy kumpla, odgryzając przy tym kolejny kęs od trzymanego kawałka pizzy. ― Więc liczę na to, że w następnej rundzie zagramy jak równy z równym. Traktowany jak dziecko zaczynam się nudzić ― prychnął, zwracając twarz w stronę ekranu, na którym wyświetlała się zatrzymana gra, choć jeszcze nie spieszył się do jej ponownego wznowienia.
Jakby na potwierdzenie swoich słów, ziewnął, przysłaniając usta wierzchem dłoni, ale w gruncie rzeczy to nie gra z Reitzem doprowadzała go do takiego stanu. Wygodny i miękki fotel już nieraz doprowadził do tego, że Zero przysnął z padem w ręce. I tym razem jego ciało stało się znacznie cięższe, dlatego w końcu zdecydował się podciągnąć wyżej, by ułożyć się w nieco mniej wygodnej pozycji.
― To jednak nie dajesz mi forów? ― spytał, zerkając na niego z ukosa. Kąciki ust blondyna na moment wygięły się w wyraźnym rozczarowaniu, choć z drugiej strony była to na tyle marna imitacja, że ciężko byłoby przyznać, że się tego nie spodziewał. To raczej Leslie był tu tym, który powinien pozwolić mu wygrać – może dzięki temu wreszcie udałoby im się zmienić płytę, skoro szkolny gwiazdor wreszcie osiągnąłby swój życiowy cel. ― A nie wierzyłeś? Jestem bardzo troskliwy. Po prostu tego nie doceniasz ― rzucił lakonicznie, wzruszając przy tym barkami, a kompletny brak zabarwienia emocjonalnego w tych słowach tylko przyczynił się do podkreślenia ich nieprawdziwości. ― Przejmuję się tym, że jeśli się nie poprawisz, mój kontroler może ucierpieć. Ściskasz go zdecydowanie za mocno, gdy ponoszą cię emocje.
Dokończył niespiesznie swój posiłek i oblizał palce z sosu, zaraz sięgając po serwetkę, by oczyścić je do całkowitego porządku. Nie znosił tłustych śladów pozostawionych na przyciskach, więc starał się dbać o ich czystość jak tylko mógł.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Sob Gru 24, 2016 10:55 pm
Sob Gru 24, 2016 10:55 pm
Zapadł się wygodniej w fotelu, opierając policzek na własnym ramieniu, przy czym utkwił wzrok w ekranie zatrzymanej gry. Czy dawał mu fory? A skąd. Po pierwsze, w dziewięćdziesięciu procentach (o ile nie więcej) rozgrywek, przegrywał z Zero, a po drugie, prawdopodobnie nie byłby w stanie oszukać czy okłamać go w żadnej kwestii. No, może nie licząc jednej jedynej, której raczej nie chciał, póki c pokazywać światłu dziennemu. Niech niewinna fantazja pozostanie jedynie fantazją, jak to sobie wielokrotnie powtarzał, uderzając dłońmi we własne policzki.
- Taaa... - Mruknął pod nosem, przenosząc spojrzenie z LED-owych lampek na kumpla. Jednak gdy tylko spotkało się ono z badawczym wzrokiem Cilliana, Clawerich niemal natychmiast odwrócił głowę, powracając do obserwacji ekranu. - Może dla odmiany to ty raz dasz mi fory? - Zaproponował, kiwając pojedynczo głową, jakby zdał sobie sprawę z tego, jak dobry był ten pomysł. Nawet pomimo wątpliwości co do jego realizacji.
Nijak nie skomentował ziewnięcia, choć powieka minimalnie drgnęła w irytacji. Prychnął niczym oburzony kocur dopiero po usłyszeniu kolejnych słów Zero, co równie dobrze mogło zostać uznane za ich potwierdzenie. Zapewne ucieszyłby się z wygranej, nawet jeśli Vessare zwyczajnie by się podłożył.
- Wierzę aż za bardzo. - Słowa zostały wypowiedziane na tyle niewyraźnym tonem, by zostać uznane za niezadowolone mruknięcie. Pozwolił sobie wtedy na dokończenie jedzonego kawałka pizzy, by zaraz dokładnie wytrzeć palce w serwetkę. Nie przepadał za uczuciem podobnych substancji na opuszkach.
- Leslie Vessare, człowiek niesamowicie troskliwy i o wielkim sercu. A przynajmniej w przypadku jego własności. - Parsknął pod nosem, w przeciwieństwie do kumpla wygodniej układając się w fotelu.
- Taaa... - Mruknął pod nosem, przenosząc spojrzenie z LED-owych lampek na kumpla. Jednak gdy tylko spotkało się ono z badawczym wzrokiem Cilliana, Clawerich niemal natychmiast odwrócił głowę, powracając do obserwacji ekranu. - Może dla odmiany to ty raz dasz mi fory? - Zaproponował, kiwając pojedynczo głową, jakby zdał sobie sprawę z tego, jak dobry był ten pomysł. Nawet pomimo wątpliwości co do jego realizacji.
Nijak nie skomentował ziewnięcia, choć powieka minimalnie drgnęła w irytacji. Prychnął niczym oburzony kocur dopiero po usłyszeniu kolejnych słów Zero, co równie dobrze mogło zostać uznane za ich potwierdzenie. Zapewne ucieszyłby się z wygranej, nawet jeśli Vessare zwyczajnie by się podłożył.
- Wierzę aż za bardzo. - Słowa zostały wypowiedziane na tyle niewyraźnym tonem, by zostać uznane za niezadowolone mruknięcie. Pozwolił sobie wtedy na dokończenie jedzonego kawałka pizzy, by zaraz dokładnie wytrzeć palce w serwetkę. Nie przepadał za uczuciem podobnych substancji na opuszkach.
- Leslie Vessare, człowiek niesamowicie troskliwy i o wielkim sercu. A przynajmniej w przypadku jego własności. - Parsknął pod nosem, w przeciwieństwie do kumpla wygodniej układając się w fotelu.
― Nie ma sprawy ― odpowiedział, jakby danie forów kumplowi nie było dla niego wielkim problemem. Podciągnął nogi na dość obszerny fotel i usiadł po turecku, opierając łokcie o nogi. Odłożył też pada na podłogę i splótł ze sobą palce obu dłoni, zerkając w stronę Clawericha ze znużeniem w różnobarwnych tęczówkach. Już wtedy było jasnym, co według niego oznaczało „dawanie forów”, jakby Frey mógł wygrać jedynie wtedy, gdy Zero nie grał wcale. ― Dajesz. ― Kiwnął głową w stronę ekranu. Było pewnym, że niewykonanie żadnego ruchu miało skończyć się tym, że najbliższy przeciwnik zdejmie go od razu. Nie sądził jednak, że siedzący obok rówieśnik chciał grać na takich zasadach. Vessare'mu też się to nie uśmiechało, ale nie umiał podarować sobie przekomarzanek z młodym Reitzem, który miał w sobie tonę wytrwałości, skoro nadal miał ochotę z nim grać.
Dosłownie moment później Leslie znów chwycił w ręce kontroler.
― Żartowałem. Ale mogę zagrać z zamkniętymi oczami. Twoja duma bardziej ucierpi, jeśli wtedy przegrasz. ― Zamachał lekko urządzeniem, w czym dało się wyczuć prowokację. Z drugiej strony taka oferta była czymś zupełnie nowym. Jeszcze nie zdarzyło się, że Cillian zgodził się na walkę w takich warunkach.
― Znowu kopiesz po tyłkach znajomych?
Blondyn odchylił się do tyłu, by spojrzeć za siebie. Ledwo usłyszał wcześniejsze pukanie do drzwi, w których teraz stała sama głowa rodziny – Garrett Vessare. Mężczyzna nie należał do codziennych widoków w tym domu, biorąc pod uwagę, że praca pochłaniała go bez reszty, ale tego dnia jego obecność raczej nie dziwiła nikogo, choć sądząc po nienagannym ubiorze, znów był tu jedynie przelotem.
― Cześć, tato. ― Uniósł rękę w dość skąpym geście powitalnym, odznaczając się typową dla nastoletniego syna wylewnością. ― I pewnie, w końcu sam nie dam się skopać.
― Tak trzymać. Nie będziesz miał łatwo z moją rodziną, Frey ― poinformował i podszedł bliżej, wyciągając rękę w stronę Clawericha w powitalnym geście. Na jego ustach widniał rozbawiony, ale i triumfalny uśmiech. Po tej wymianie uprzejmości skupił się na synu i ułożył mu rękę na ramieniu, mając świadomość tego, że wszelkie przytulanie nie wchodziło w grę – ten chłopak nigdy nie należał do lepiących się dzieciaków. ― Wszystkiego najlepszego, Leslie. Mam nadzieję, że tej jeszcze nie masz, a wiesz, że raczej słabo znam się na grach. Sprzedawca powiedział mi, że zombie znów zaczynają być w modzie. ― Podrapał się po karku, podając jasnowłosemu pudełko z grą.
― Dzięki. I nie musisz się tłumaczyć ― parsknął pod nosem, opuszczając wzrok na okładkę trzymanego pudełka. ― Tej jeszcze nie mam. Pewnie dziś ją wypróbujemy. Może Frey wreszcie odkryje swoje powołanie ― dodał, jednak zauważalnie w to wątpił. Ni byłby sobą, gdyby nagle uwierzył w umiejętności bojowe kumpla. ― Może zagracie razem jedną rundę?
― Ja z Freyem? ― zerknął na chłopaka, chcąc się upewnić, że mu to nie przeszkadza. Zaraz po tym opuścił wzrok na srebrny zegarek na nadgarstku. ― Nie mam za wiele czasu, ale na tyle powinno mi go wystarczyć.
Dosłownie moment później Leslie znów chwycił w ręce kontroler.
― Żartowałem. Ale mogę zagrać z zamkniętymi oczami. Twoja duma bardziej ucierpi, jeśli wtedy przegrasz. ― Zamachał lekko urządzeniem, w czym dało się wyczuć prowokację. Z drugiej strony taka oferta była czymś zupełnie nowym. Jeszcze nie zdarzyło się, że Cillian zgodził się na walkę w takich warunkach.
― Znowu kopiesz po tyłkach znajomych?
Blondyn odchylił się do tyłu, by spojrzeć za siebie. Ledwo usłyszał wcześniejsze pukanie do drzwi, w których teraz stała sama głowa rodziny – Garrett Vessare. Mężczyzna nie należał do codziennych widoków w tym domu, biorąc pod uwagę, że praca pochłaniała go bez reszty, ale tego dnia jego obecność raczej nie dziwiła nikogo, choć sądząc po nienagannym ubiorze, znów był tu jedynie przelotem.
― Cześć, tato. ― Uniósł rękę w dość skąpym geście powitalnym, odznaczając się typową dla nastoletniego syna wylewnością. ― I pewnie, w końcu sam nie dam się skopać.
― Tak trzymać. Nie będziesz miał łatwo z moją rodziną, Frey ― poinformował i podszedł bliżej, wyciągając rękę w stronę Clawericha w powitalnym geście. Na jego ustach widniał rozbawiony, ale i triumfalny uśmiech. Po tej wymianie uprzejmości skupił się na synu i ułożył mu rękę na ramieniu, mając świadomość tego, że wszelkie przytulanie nie wchodziło w grę – ten chłopak nigdy nie należał do lepiących się dzieciaków. ― Wszystkiego najlepszego, Leslie. Mam nadzieję, że tej jeszcze nie masz, a wiesz, że raczej słabo znam się na grach. Sprzedawca powiedział mi, że zombie znów zaczynają być w modzie. ― Podrapał się po karku, podając jasnowłosemu pudełko z grą.
― Dzięki. I nie musisz się tłumaczyć ― parsknął pod nosem, opuszczając wzrok na okładkę trzymanego pudełka. ― Tej jeszcze nie mam. Pewnie dziś ją wypróbujemy. Może Frey wreszcie odkryje swoje powołanie ― dodał, jednak zauważalnie w to wątpił. Ni byłby sobą, gdyby nagle uwierzył w umiejętności bojowe kumpla. ― Może zagracie razem jedną rundę?
― Ja z Freyem? ― zerknął na chłopaka, chcąc się upewnić, że mu to nie przeszkadza. Zaraz po tym opuścił wzrok na srebrny zegarek na nadgarstku. ― Nie mam za wiele czasu, ale na tyle powinno mi go wystarczyć.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Pią Sty 06, 2017 4:38 pm
Pią Sty 06, 2017 4:38 pm
„Nie ma sprawy”
Zwrócił podejrzliwe spojrzenie ku kumplowi, przez dłuższą chwilę studiując jego lico, nawet jeśli coś wewnętrznie kazało mu odwrócić wzrok. Cień niezrozumienia przemknął przez wielobarwne tęczówki na widok odkładanego pada, jednak słowa, które po chwili padły, nie pozostawiły żadnych wątpliwości. Brwi ściągnęły się ku sobie w wyrazie lekkiej irytacji. Nie ścisnął jednak trzymanego urządzenia, wciąż bezczelnie wpatrując się w ślepia kumpla.
- Nie pajacuj. - Fuknął w końcu, odwracając wzrok na ekran ze wstrzymaną grą. Ujmą na dumnie byłoby granie z Cillianem, który nawet nie sterował postacią. Z dwojga złego wolał cały czas przegrywać. - Bo dam twój numer Sophie z klasy niżej. Wiesz, że ostatnio o ciebie pytała? Ostrzegam, bo to przylepne dziewczę. I ambitne, nie da ci tak łatwo spokoju. - Pokiwał głową, odbiegając myślami w stronę wspomnień, jak to Sophie potrafiła wydzwaniać do niego całymi dniami. Nawet jak wyłączał całkiem telefon, to przyłaziła pod apartament.
Zadowolenie uniosło kącik ust, na widok podnoszonego pada.
- Będziesz oszukiwał, już ja cię znam. Tylko się za bardzo skupię i zaczniesz podglądać. - Choć nie przeczył – taka forma grania byłaby ciekawym wyzwaniem dla Zero. Już chciał dodać, że może blondyn tak naprawdę cały czas oszukiwał, wystukując po kryjomu kody różnorakiej maści, ale słowa utonęły za zamkniętymi ustami, gdy nagle uchylane drzwi pokoju wpuściły doń nową osobę. Odchylił się lekko w tył, zerkając przez ramię, by powitać przybyłego mężczyznę szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry, Panie Vessare. - Uścisnął lekko wyciągniętą w swoją stronę dłonią, potrząsając nią w charakterystycznym, powitalnym geście. - Fakt, nie jest łatwo, ale znoszę jego marudzenie od kilkunastu lat, więc kolejne kilka godzin nie zrobi różnicy. Tylko udaje takiego naburmuszonego, lubi mnie. - Machnął dłonią w nieokreślonym geście, zaraz wsuwając je pod własne udo. Przez krótką chwilę obserwował tę ojcowską „czułość”, która nieco różniła się formą od standardowej, ze względu na Cilliana. Niemniej nawet tak błahy gest przypomniał mu o własnym ojcu, który, nawet jeśli chciał, to nie wykonywał niczego podobnego w kierunku młodego Reitza. Zwrócił spojrzenie na bok, wbijając je w przypadkowy punkt na podłodze, jakby doszukiwał się jakiejś drobinki kurzu. Zgiął jedną z nóg w kolanie, wspierając na nim podbródek. Lico nie przedstawiało jednak złości, zazdrości, czy czegokolwiek negatywnego, bardziej swoiste przygnębienie.
„... odkryje swoje powołanie”
Wyprostował się nagle, zaciskając usta w wąską linię.
- A może odkryję! - Przekomarzanka godna czterolatka padła ze strony Clawericha, poprzedzając rozprostowanie kolana i skrzyżowanie przedramion na piersi. Kolejna propozycja Cilliana zbiła go jednak nieco z tropu, unosząc pytające spojrzenie w stronę głowy rodziny. Nie potrzebował jednak wiele, by lekko rozciągnąć usta w uśmiechu i kiwnąć zachęcająco głową.
- Niech Pan siada. Zawsze możemy zagrać razem przeciwko niemu – tu wskazał podbródkiem na Zero. - I pokazać mu, że można go zniszczyć, o.
Zwrócił podejrzliwe spojrzenie ku kumplowi, przez dłuższą chwilę studiując jego lico, nawet jeśli coś wewnętrznie kazało mu odwrócić wzrok. Cień niezrozumienia przemknął przez wielobarwne tęczówki na widok odkładanego pada, jednak słowa, które po chwili padły, nie pozostawiły żadnych wątpliwości. Brwi ściągnęły się ku sobie w wyrazie lekkiej irytacji. Nie ścisnął jednak trzymanego urządzenia, wciąż bezczelnie wpatrując się w ślepia kumpla.
- Nie pajacuj. - Fuknął w końcu, odwracając wzrok na ekran ze wstrzymaną grą. Ujmą na dumnie byłoby granie z Cillianem, który nawet nie sterował postacią. Z dwojga złego wolał cały czas przegrywać. - Bo dam twój numer Sophie z klasy niżej. Wiesz, że ostatnio o ciebie pytała? Ostrzegam, bo to przylepne dziewczę. I ambitne, nie da ci tak łatwo spokoju. - Pokiwał głową, odbiegając myślami w stronę wspomnień, jak to Sophie potrafiła wydzwaniać do niego całymi dniami. Nawet jak wyłączał całkiem telefon, to przyłaziła pod apartament.
Zadowolenie uniosło kącik ust, na widok podnoszonego pada.
- Będziesz oszukiwał, już ja cię znam. Tylko się za bardzo skupię i zaczniesz podglądać. - Choć nie przeczył – taka forma grania byłaby ciekawym wyzwaniem dla Zero. Już chciał dodać, że może blondyn tak naprawdę cały czas oszukiwał, wystukując po kryjomu kody różnorakiej maści, ale słowa utonęły za zamkniętymi ustami, gdy nagle uchylane drzwi pokoju wpuściły doń nową osobę. Odchylił się lekko w tył, zerkając przez ramię, by powitać przybyłego mężczyznę szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry, Panie Vessare. - Uścisnął lekko wyciągniętą w swoją stronę dłonią, potrząsając nią w charakterystycznym, powitalnym geście. - Fakt, nie jest łatwo, ale znoszę jego marudzenie od kilkunastu lat, więc kolejne kilka godzin nie zrobi różnicy. Tylko udaje takiego naburmuszonego, lubi mnie. - Machnął dłonią w nieokreślonym geście, zaraz wsuwając je pod własne udo. Przez krótką chwilę obserwował tę ojcowską „czułość”, która nieco różniła się formą od standardowej, ze względu na Cilliana. Niemniej nawet tak błahy gest przypomniał mu o własnym ojcu, który, nawet jeśli chciał, to nie wykonywał niczego podobnego w kierunku młodego Reitza. Zwrócił spojrzenie na bok, wbijając je w przypadkowy punkt na podłodze, jakby doszukiwał się jakiejś drobinki kurzu. Zgiął jedną z nóg w kolanie, wspierając na nim podbródek. Lico nie przedstawiało jednak złości, zazdrości, czy czegokolwiek negatywnego, bardziej swoiste przygnębienie.
„... odkryje swoje powołanie”
Wyprostował się nagle, zaciskając usta w wąską linię.
- A może odkryję! - Przekomarzanka godna czterolatka padła ze strony Clawericha, poprzedzając rozprostowanie kolana i skrzyżowanie przedramion na piersi. Kolejna propozycja Cilliana zbiła go jednak nieco z tropu, unosząc pytające spojrzenie w stronę głowy rodziny. Nie potrzebował jednak wiele, by lekko rozciągnąć usta w uśmiechu i kiwnąć zachęcająco głową.
- Niech Pan siada. Zawsze możemy zagrać razem przeciwko niemu – tu wskazał podbródkiem na Zero. - I pokazać mu, że można go zniszczyć, o.
Vessare mimowolnie wywrócił oczami, wypuszczając powietrze przez usta. Wyglądało na to, że jego kumpel bywał czasem bardziej niezdecydowany niż niejedna dziewczyna, biorąc pod uwagę, że jeszcze przed chwilą chciał pójść na łatwiznę, a blondyn w końcu zamierzał pójść mu na rękę. Co prawda wszystko to nadal było elementem teatrzyku, który miał na celu podroczenie się z Clawerichem. Dlaczego aktorskimi gestami nie miałby dolewać odrobiny oliwy do ognia? Nie sądził jednak, by te drobne zaczepki miały doprowadzić rówieśnika do emocjonalnej eksplozji.
― Chcesz iść komuś na rękę, a ten jeszcze wybrzydza ― wymruczał markotnie, jakby rzeczywiście uciekł się do spełnienia jakiegoś niewyobrażalnie dobrego uczynku, który nie został doceniony. To tylko potwierdzało, że nie warto było być uczynnym dla innych. ― No wiesz, jeszcze przestanę mieć czas na odpisywanie na twoje wiadomości, bo zacznę być zajęty Sophie ― rzucił bez poruszenia, wspierając policzek na zaciśniętej pięści, przez co wydawał się jeszcze bardziej znużony groźbą kumpla. Choć w rzeczywistości nie podobał mu się pomysł szastania jego numerem, wiedział, że okazanie tego zadziałałoby na jego niekorzyść, a on nie chciał dawać mu tej satysfakcji. ― Poza tym w jakim świecie ty żyjesz? Umiem zablokować numer, a raczej wątpię, by była na tyle wytrwała, by za każdym takim razem prosić o nową kartę do telefonu. Poza tym umiem sobie radzić z natrętnymi dziewczynami. To ty starasz się traktować je delikatnie. Może dlatego, że podświadomie odpowiada ci ich natręctwo.
Zerknął na niego z ukosa tylko po to, by przyjrzeć się jak zareaguje, choć tym razem nie przemawiała przez niego złośliwość, a raczej suche stwierdzanie faktu. Niektórym po prostu brakowało uwagi w życiu, a jego znajomy na pewno w jakiś sposób o nią zabiegał, próbując wyciągać Cilliana z domu albo pakując się do niego.
― Musisz popracować nad wiarą w ludzi. ― Cmoknął pod nosem, choć był ostatnią osobą, która powinna to mówić. W końcu nie wierzył w zwycięstwo Frey'a bardziej niż Frey nie wierzył w to, że Zero nie będzie oszukiwał.
„Tylko udaje takiego naburmuszonego, lubi mnie.”
Parsknął krótko, choć tylko Orion mógł odkryć w tym zaprzeczenie jego słów. Garrett uznał to raczej za potwierdzenie albo za koleżeńską zaczepkę. W końcu musieli się przynajmniej tolerować, by spędzać ze sobą aż tyle wolnego czasu.
― Znosisz je na własne życzenie.
― Mam jednak nadzieję, że nie zajmuje się wyłącznie marudzeniem ― mężczyzna odparł z widocznym rozbawieniem, podłapując ten haczyk. Mniej więcej w tym samym momencie doczekał się pokazowego, piorunującego spojrzenia ze strony swojego potomka, jakby ten usiłował zapytać go po czyjej jest stronie. Niemniej jednak pan Vessare uśmiechnął się do niego nieco szerzej, chwilę później zajmując miejsce obok nich.
― Chcesz stłumić smak porażki wygraną przy dwóch na jednego? ― Uniósł brew, podając ojcu swojego pada.
― Myślę, że na dobry początek warto będzie mieć kogoś w drużynie. Poza tym po kimś musiałeś odziedziczyć ten talent, Leslie, więc nie myśl sobie, że ze staruszkiem pójdzie ci tak łatwo ― odparł i zamachał kontrolerem w podobny sposób, w który wcześniej zrobił to blondyn. Nawet nie zdając sobie sprawy, że łączyły ich tak bezsensowne podobieństwa. A skoro te mogły zostać zauważone przez osobę trzecią, to być może dla Reitza była jeszcze jakaś nadzieja.
Być może.
― Może najpierw krótka lekcja ― zaczął, przechylając się nieznacznie w stronę rodzica, choć znów zachował odpowiedni dystans. Wcisnął palcem odpowiedni przycisk, startując grę, po czym kolejno zaczął wymieniać opcje poszczególnych przycisków, pozwalając mężczyźnie na to, by je przetestował.
― Pewnie na początku i tak będę się gubić, ale mniej więcej łapię. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować, Frey. ― Mężczyzna podwinął nieznacznie rękawy marynarki, przyglądając się wstającemu jasnowłosemu, który musiał się poświęcić i podpiąć kolejny kontroler do konsoli. Już wycofując się z powrotem w stronę fotela, wybrał odpowiedni tryb gry. Zapowiadało się ciekawie.
― Chcesz iść komuś na rękę, a ten jeszcze wybrzydza ― wymruczał markotnie, jakby rzeczywiście uciekł się do spełnienia jakiegoś niewyobrażalnie dobrego uczynku, który nie został doceniony. To tylko potwierdzało, że nie warto było być uczynnym dla innych. ― No wiesz, jeszcze przestanę mieć czas na odpisywanie na twoje wiadomości, bo zacznę być zajęty Sophie ― rzucił bez poruszenia, wspierając policzek na zaciśniętej pięści, przez co wydawał się jeszcze bardziej znużony groźbą kumpla. Choć w rzeczywistości nie podobał mu się pomysł szastania jego numerem, wiedział, że okazanie tego zadziałałoby na jego niekorzyść, a on nie chciał dawać mu tej satysfakcji. ― Poza tym w jakim świecie ty żyjesz? Umiem zablokować numer, a raczej wątpię, by była na tyle wytrwała, by za każdym takim razem prosić o nową kartę do telefonu. Poza tym umiem sobie radzić z natrętnymi dziewczynami. To ty starasz się traktować je delikatnie. Może dlatego, że podświadomie odpowiada ci ich natręctwo.
Zerknął na niego z ukosa tylko po to, by przyjrzeć się jak zareaguje, choć tym razem nie przemawiała przez niego złośliwość, a raczej suche stwierdzanie faktu. Niektórym po prostu brakowało uwagi w życiu, a jego znajomy na pewno w jakiś sposób o nią zabiegał, próbując wyciągać Cilliana z domu albo pakując się do niego.
― Musisz popracować nad wiarą w ludzi. ― Cmoknął pod nosem, choć był ostatnią osobą, która powinna to mówić. W końcu nie wierzył w zwycięstwo Frey'a bardziej niż Frey nie wierzył w to, że Zero nie będzie oszukiwał.
„Tylko udaje takiego naburmuszonego, lubi mnie.”
Parsknął krótko, choć tylko Orion mógł odkryć w tym zaprzeczenie jego słów. Garrett uznał to raczej za potwierdzenie albo za koleżeńską zaczepkę. W końcu musieli się przynajmniej tolerować, by spędzać ze sobą aż tyle wolnego czasu.
― Znosisz je na własne życzenie.
― Mam jednak nadzieję, że nie zajmuje się wyłącznie marudzeniem ― mężczyzna odparł z widocznym rozbawieniem, podłapując ten haczyk. Mniej więcej w tym samym momencie doczekał się pokazowego, piorunującego spojrzenia ze strony swojego potomka, jakby ten usiłował zapytać go po czyjej jest stronie. Niemniej jednak pan Vessare uśmiechnął się do niego nieco szerzej, chwilę później zajmując miejsce obok nich.
― Chcesz stłumić smak porażki wygraną przy dwóch na jednego? ― Uniósł brew, podając ojcu swojego pada.
― Myślę, że na dobry początek warto będzie mieć kogoś w drużynie. Poza tym po kimś musiałeś odziedziczyć ten talent, Leslie, więc nie myśl sobie, że ze staruszkiem pójdzie ci tak łatwo ― odparł i zamachał kontrolerem w podobny sposób, w który wcześniej zrobił to blondyn. Nawet nie zdając sobie sprawy, że łączyły ich tak bezsensowne podobieństwa. A skoro te mogły zostać zauważone przez osobę trzecią, to być może dla Reitza była jeszcze jakaś nadzieja.
Być może.
― Może najpierw krótka lekcja ― zaczął, przechylając się nieznacznie w stronę rodzica, choć znów zachował odpowiedni dystans. Wcisnął palcem odpowiedni przycisk, startując grę, po czym kolejno zaczął wymieniać opcje poszczególnych przycisków, pozwalając mężczyźnie na to, by je przetestował.
― Pewnie na początku i tak będę się gubić, ale mniej więcej łapię. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować, Frey. ― Mężczyzna podwinął nieznacznie rękawy marynarki, przyglądając się wstającemu jasnowłosemu, który musiał się poświęcić i podpiąć kolejny kontroler do konsoli. Już wycofując się z powrotem w stronę fotela, wybrał odpowiedni tryb gry. Zapowiadało się ciekawie.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Sob Lut 11, 2017 6:48 pm
Sob Lut 11, 2017 6:48 pm
"(...), bo zacznę być zajęty Sophie"
Palce drgnęły krótko w nieokreślonym odruchu, gdy wizja Vessare'go trzymającego dłoń wspomnianej pierwszoklasistki przemknął przez umysł młodego dziedzica. Obraz pomimo całej swej absurdalności ściągnął brwi ku sobie, gdy irracjonalna niechęć do Sophie wykiełkowała w umyśle. Stuknął pojedynczo palcem w plastik pada, gdy ręką szarpnął kolejny mimowolny gest, chcący ponieść ją ku skrytej w kieszeni komórce. Nagle wizja pozbycia się dziewczyny ze szkoły wcale nie była taka głupia.
- No way, zapomnij. Nie dam się wygryźć byle lasce. - Poirytowane "phew" padło zaraz po ostatnim wypowiedzianym słowie. Tym samym uświadamiając Reitza o drobnym błędzie. - Denerwowanie cię wiadomościami to moja broszka. - Dodał po krótkiej chwili, jednak nie na tyle szybko, by wydało się to w jakikolwiek podejrzane. Może pomijając fakt, że poprzednie słowa były już tak dziwne, jak pan w brązowym płaszczu sprzedający dzieciom cukierki.
- Nie sądzę, by zniechęciła się zmianą numeru. Wiesz, jakie są teraz dziewczyny? Nie daj jej numeru, to zacznie za tobą łazić, gdziekolwiek byś nie poszedł. Myślę, że Sophie spokojnie zasłużyłaby na miano psychofanki... - Wzdrygnął się, choć bardziej dla podkreślenia własnych słów, niż z powodu strachu.
- Jestem kulturalny, w tym cała magia. I pewnie by zabolało, gdybyś był choć odrobinę bardziej społecznym typem. - Pozostał niewzruszony, bo mimo iż wiele drobnych złośliwości Vessare'go wpływało na Reitza przygnębiająco, to na podobne do tych jak ta już się uodpornił.
Odchylił ciało w tył, wygodniej układając plecy na miękkim fotelu. Naprawdę mógłby tu zasnąć. Nawet przez krótką chwilę rozważał tę opcję, choć zapewne musiał się liczyć z byciem zostawionym samemu sobie. Ewentualnie służba wyrzuciłaby go za drzwi. Na polecenie Zero oczywiście, bo jakżeby inaczej. Dlatego też powoli wypuścił powietrze z płuc w bezdźwięcznym westchnieniu, odganiając niepotrzebne myśli na bok.
Zerknął z ukosa na kumpla, studiując jego twarz podczas rozmowy z głową rodziny. Uniósł jedynie brew na to parsknięcie, pozostawiając je bez komentarza. Wolał też niepotrzebnie się nad nim nie rozwodzić, bo jeszcze doszedłby do przykrych wniosków. A tak mógł wciąż być przekonanym, że Zero naprawdę uważał go za dobrego kumpla i lubił. Co w obecnej sytuacji Reitza było lepsze niż gdyby Cillian za nim nie przepadał.
Przymknął na krótką chwilę oczy, sięgając palcami prawej skroni w celu jej rozmasowania. Wystarczy tego myślenia. Był u kumpla, grali, przyszedł jego ojciec, trzeba skopać Zero dupę. Taki był plan.
- A skąd, jeszcze ignoruje cały świat. Tyle panien się za nim ogląda, a on nic. - I bardzo dobrze. Taka kolej rzeczy w pełni odpowiadała Reitzowi. Zresztą typ podrywacza kompletnie nie pasował do Zero.
Normalnie przybiłby piątkę starszemu mężczyźnie, ale jednak nie wypadało. Zamiast tego zawtórował mu szerokim uśmiechem.
"Chcesz stłumić smak porażki wygraną przy dwóch na jednego?"
- Z każdego zwycięstwa należy się cieszyć. - Odparł, przy okazji przyglądając się tej dość specyficznej relacji ojcowsko-synowskiej. Nawet gesty mieli podobne, co na swój sposób było rozczulające. Twarz Reitza pozostała jednak bez zmian, gdy odwracał wzrok na ekran wcześniej wstrzymanej gry.
Mimo iż znał opcje przycisków, to postanowił posłuchać wyjaśnień Cilliana. Dla samego faktu słuchania go. I zapewne znów odleciałby myślami, gdyby nie pojedyncza wibracja, oznajmiająca nadejście wiadomości. Wyłowił więc komórkę z kieszeni, szybko sprawdzając nadawcę. W treści nie było jednak niczego, czego by się nie spodziewał. Ot standardowe "Nie wrócę na kolację" wysłane przez ojca. Westchnął jedynie, odkładając telefon na bok.
- Będę osłaniać tyły, damy radę. - Pokiwał głową, poprawiając pozycję na bardziej pionową. I tym razem bardzo poważnie wziął sobie do serca, by nie zginąć po pierwszych kilku sekundach. Skutecznie wymijał wszystkich przeciwników, i tak jak obiecał — ochraniał tyły. Jak raz w życiu szło mu całkiem nieźle. I to akurat wtedy, gdy trzeba było!
Palce drgnęły krótko w nieokreślonym odruchu, gdy wizja Vessare'go trzymającego dłoń wspomnianej pierwszoklasistki przemknął przez umysł młodego dziedzica. Obraz pomimo całej swej absurdalności ściągnął brwi ku sobie, gdy irracjonalna niechęć do Sophie wykiełkowała w umyśle. Stuknął pojedynczo palcem w plastik pada, gdy ręką szarpnął kolejny mimowolny gest, chcący ponieść ją ku skrytej w kieszeni komórce. Nagle wizja pozbycia się dziewczyny ze szkoły wcale nie była taka głupia.
- No way, zapomnij. Nie dam się wygryźć byle lasce. - Poirytowane "phew" padło zaraz po ostatnim wypowiedzianym słowie. Tym samym uświadamiając Reitza o drobnym błędzie. - Denerwowanie cię wiadomościami to moja broszka. - Dodał po krótkiej chwili, jednak nie na tyle szybko, by wydało się to w jakikolwiek podejrzane. Może pomijając fakt, że poprzednie słowa były już tak dziwne, jak pan w brązowym płaszczu sprzedający dzieciom cukierki.
- Nie sądzę, by zniechęciła się zmianą numeru. Wiesz, jakie są teraz dziewczyny? Nie daj jej numeru, to zacznie za tobą łazić, gdziekolwiek byś nie poszedł. Myślę, że Sophie spokojnie zasłużyłaby na miano psychofanki... - Wzdrygnął się, choć bardziej dla podkreślenia własnych słów, niż z powodu strachu.
- Jestem kulturalny, w tym cała magia. I pewnie by zabolało, gdybyś był choć odrobinę bardziej społecznym typem. - Pozostał niewzruszony, bo mimo iż wiele drobnych złośliwości Vessare'go wpływało na Reitza przygnębiająco, to na podobne do tych jak ta już się uodpornił.
Odchylił ciało w tył, wygodniej układając plecy na miękkim fotelu. Naprawdę mógłby tu zasnąć. Nawet przez krótką chwilę rozważał tę opcję, choć zapewne musiał się liczyć z byciem zostawionym samemu sobie. Ewentualnie służba wyrzuciłaby go za drzwi. Na polecenie Zero oczywiście, bo jakżeby inaczej. Dlatego też powoli wypuścił powietrze z płuc w bezdźwięcznym westchnieniu, odganiając niepotrzebne myśli na bok.
Zerknął z ukosa na kumpla, studiując jego twarz podczas rozmowy z głową rodziny. Uniósł jedynie brew na to parsknięcie, pozostawiając je bez komentarza. Wolał też niepotrzebnie się nad nim nie rozwodzić, bo jeszcze doszedłby do przykrych wniosków. A tak mógł wciąż być przekonanym, że Zero naprawdę uważał go za dobrego kumpla i lubił. Co w obecnej sytuacji Reitza było lepsze niż gdyby Cillian za nim nie przepadał.
Przymknął na krótką chwilę oczy, sięgając palcami prawej skroni w celu jej rozmasowania. Wystarczy tego myślenia. Był u kumpla, grali, przyszedł jego ojciec, trzeba skopać Zero dupę. Taki był plan.
- A skąd, jeszcze ignoruje cały świat. Tyle panien się za nim ogląda, a on nic. - I bardzo dobrze. Taka kolej rzeczy w pełni odpowiadała Reitzowi. Zresztą typ podrywacza kompletnie nie pasował do Zero.
Normalnie przybiłby piątkę starszemu mężczyźnie, ale jednak nie wypadało. Zamiast tego zawtórował mu szerokim uśmiechem.
"Chcesz stłumić smak porażki wygraną przy dwóch na jednego?"
- Z każdego zwycięstwa należy się cieszyć. - Odparł, przy okazji przyglądając się tej dość specyficznej relacji ojcowsko-synowskiej. Nawet gesty mieli podobne, co na swój sposób było rozczulające. Twarz Reitza pozostała jednak bez zmian, gdy odwracał wzrok na ekran wcześniej wstrzymanej gry.
Mimo iż znał opcje przycisków, to postanowił posłuchać wyjaśnień Cilliana. Dla samego faktu słuchania go. I zapewne znów odleciałby myślami, gdyby nie pojedyncza wibracja, oznajmiająca nadejście wiadomości. Wyłowił więc komórkę z kieszeni, szybko sprawdzając nadawcę. W treści nie było jednak niczego, czego by się nie spodziewał. Ot standardowe "Nie wrócę na kolację" wysłane przez ojca. Westchnął jedynie, odkładając telefon na bok.
- Będę osłaniać tyły, damy radę. - Pokiwał głową, poprawiając pozycję na bardziej pionową. I tym razem bardzo poważnie wziął sobie do serca, by nie zginąć po pierwszych kilku sekundach. Skutecznie wymijał wszystkich przeciwników, i tak jak obiecał — ochraniał tyły. Jak raz w życiu szło mu całkiem nieźle. I to akurat wtedy, gdy trzeba było!
Jasnowłosy przeniósł nieco zdezorientowane spojrzenie na kumpla, którego komentarz zdawał się być kompletnie wyrwany z kontekstu i nie na miejscu. Prawdę mówiąc, zastanawiał się, czy w ogóle chciał wiedzieć, co Clawerich miał na myśli, mówiąc o tym całym wygryzaniu – poznanie prawdy wcale nie musiało być takie kolorowe. Na całe szczęście Orion postanowił naprowadzić go na właściwy trop, a Zero nie mógł powstrzymać się od zrezygnowanego pokręcenia głową. Na szczęście zdążył przyzwyczaić się do tego spamu wiadomościami, choć może była to zasługa tego, że na dłuższą metę zwyczajnie go ignorował.
― Zabrzmiałeś, jakbyś był zazdrosny ― skomentował mimo wszystko, ściągając brwi w bliżej nieokreślonym wyrazie. A to byłoby dziwne, dodał w myślach sam do siebie, choć z pewnością te słowa wypowiedziane na głos wytyczyłyby pewną granicę, której sam Leslie nie byłby do końca świadom. ― Ale właśnie dlatego zdążyłem wyłączyć już wszystkie powiadomienia. ― Wykonał niedbały gest ręką, jakby wszystkie jego trudy uprzykrzania Vessare'mu życia spełzły na niczym. Blondyn już dawno nauczył się radzić sobie z ludźmi, a raczej radzić sobie z tymi, którzy przez swój egoizm zapominali o tym, że niektóre pory były niewłaściwe na wysyłanie mu ciągu wiadomości. Nie potrafił zliczyć, ile razy Frey wyrwał go ze snu, żeby podzielić się z nim jakąś mało istotną pierdołą. W końcu uznał, że woli temu zapobiegać, zmuszając kumpla do poczekania na swoje pięć minut.
Kiedyś sam będziesz go potrzebował, a on stwierdzi, że nici z prędkiej odpowiedzi.
Kiedyś. Nawet nie wiemy czy to nastąpi.
― Łażenie za mną można byłoby spokojnie podciągnąć pod prześladowanie. Zakaz zbliżania nie jest czymś niemożliwym do załatwienia. ― Wzruszył barkami. Może i wolał, by nie doszło do sytuacji, w której musiałby uciec się do tak radykalnych metod, które i dla niego byłyby jakimś tam obciążeniem, ale gdyby zaszła taka potrzeba, nie zawahałby się nawet na chwilę. ― Nie sądzę jednak, że cieszę się na tyle dużą sławą, żeby uzbierać sobie sznureczek śledzących mnie psychofanek. Dlatego cieszę się, że nie zgodziłem się na modeling, choć matka momentami nadal nie daje mi spokoju ― wymruczał, mimowolnie krzywiąc usta w zdegustowanym wyrazie. Za nic nie potrafił wyobrazić sobie siebie w tym fachu, ale do jego rodzicielki jeszcze nie dotarło, że zdania nie zmieni.
„I pewnie by zabolało, gdybyś był choć odrobinę bardziej społecznym typem.”
― Cenię sobie spokój.
Przynajmniej tak usprawiedliwiał swoją niechęć do wszelkich spotkań, zabaw, głupich, koleżeńskich gestów. To nie tak, że nie przepadał za wszystkimi ludźmi – po prostu większość z nich była irytująca i nie potrafiła zrozumieć choćby jego niechęci do bliskości.
― Więc to dlatego jeszcze nie ma dziewczyny ― rzucił nieco zamyślony mężczyzna, spoglądając na swojego syna z ojcowską złośliwością, na której widok Cillian uniósł wzrok w stronę sufitu, wypuszczając ciężko powietrze ustami, jakby tymi drobnymi gestami chciał przekazać zrezygnowane „Zaczęło się”.
― Frey powinien być mi wdzięczny, że dzięki temu ma w czym przebierać. Poza tym nie jesteśmy tu, żeby dyskutować o tym, dlaczego nikogo nie mam.
Wystarczy, że sam wiesz, dlaczego tak jest, co?
Ignorując irytującą uwagę głosu w głowie, zastukał wymownie kontrolerem o swoje udo, uświadamiając im, że powinni skupić się na grze. Istniały tematy, które powinno się omijać szerokim łukiem, a przybierając dość neutralną i niezainteresowaną postawę, zasugerował, że nie znalazł jeszcze nikogo, kim byłby zainteresowany.
Gówno prawda.
― Dobra, dobra. Zaczynajmy.
Leslie już bez słowa wystartował grę i od razu przeszedł do ofensywy, umiejętnie ściągając wrogów, którzy obrali sobie go za cel. Znacznie gorzej radził sobie Garrett, który mimo wszelkich starań, jeszcze nie do końca czuł się za pan brat z trzymanym w ręce padem. Mimo osłanianych tyłów nie był w stanie poradzić sobie z wrogami, którzy nadbiegali od frontu. Zauważywszy to, Zero postanowił ten jeden raz podbiec bliżej i uchronić ojca przed śmiercią już na samym wstępie gry.
― Uważaj, nie możesz dać się trafić ― rzucił, wycofując się błyskawicznie, by nie narazić się na nadciągający atak przeciwnika.
― Jasne. Chyba już wiem, o co w tym chodzi. ― Pokiwał poważnie głową, dość nieudolnie zabierając się do walki, jednak gdy udało mu się pokonać pierwszego przeciwnika, aż wyprostował się dumnie, wykrzywiając usta w bardziej wydatnym uśmiechu. ― Chyba jednak miałem rację z tym dziedziczonym talentem.
Szkoda tylko, że dosłownie chwilę później prowadzonej przez pana Vessare postaci został wymierzony śmiertelny cios.
― Chyba jednak nie.
― Zabrzmiałeś, jakbyś był zazdrosny ― skomentował mimo wszystko, ściągając brwi w bliżej nieokreślonym wyrazie. A to byłoby dziwne, dodał w myślach sam do siebie, choć z pewnością te słowa wypowiedziane na głos wytyczyłyby pewną granicę, której sam Leslie nie byłby do końca świadom. ― Ale właśnie dlatego zdążyłem wyłączyć już wszystkie powiadomienia. ― Wykonał niedbały gest ręką, jakby wszystkie jego trudy uprzykrzania Vessare'mu życia spełzły na niczym. Blondyn już dawno nauczył się radzić sobie z ludźmi, a raczej radzić sobie z tymi, którzy przez swój egoizm zapominali o tym, że niektóre pory były niewłaściwe na wysyłanie mu ciągu wiadomości. Nie potrafił zliczyć, ile razy Frey wyrwał go ze snu, żeby podzielić się z nim jakąś mało istotną pierdołą. W końcu uznał, że woli temu zapobiegać, zmuszając kumpla do poczekania na swoje pięć minut.
Kiedyś sam będziesz go potrzebował, a on stwierdzi, że nici z prędkiej odpowiedzi.
Kiedyś. Nawet nie wiemy czy to nastąpi.
― Łażenie za mną można byłoby spokojnie podciągnąć pod prześladowanie. Zakaz zbliżania nie jest czymś niemożliwym do załatwienia. ― Wzruszył barkami. Może i wolał, by nie doszło do sytuacji, w której musiałby uciec się do tak radykalnych metod, które i dla niego byłyby jakimś tam obciążeniem, ale gdyby zaszła taka potrzeba, nie zawahałby się nawet na chwilę. ― Nie sądzę jednak, że cieszę się na tyle dużą sławą, żeby uzbierać sobie sznureczek śledzących mnie psychofanek. Dlatego cieszę się, że nie zgodziłem się na modeling, choć matka momentami nadal nie daje mi spokoju ― wymruczał, mimowolnie krzywiąc usta w zdegustowanym wyrazie. Za nic nie potrafił wyobrazić sobie siebie w tym fachu, ale do jego rodzicielki jeszcze nie dotarło, że zdania nie zmieni.
„I pewnie by zabolało, gdybyś był choć odrobinę bardziej społecznym typem.”
― Cenię sobie spokój.
Przynajmniej tak usprawiedliwiał swoją niechęć do wszelkich spotkań, zabaw, głupich, koleżeńskich gestów. To nie tak, że nie przepadał za wszystkimi ludźmi – po prostu większość z nich była irytująca i nie potrafiła zrozumieć choćby jego niechęci do bliskości.
― Więc to dlatego jeszcze nie ma dziewczyny ― rzucił nieco zamyślony mężczyzna, spoglądając na swojego syna z ojcowską złośliwością, na której widok Cillian uniósł wzrok w stronę sufitu, wypuszczając ciężko powietrze ustami, jakby tymi drobnymi gestami chciał przekazać zrezygnowane „Zaczęło się”.
― Frey powinien być mi wdzięczny, że dzięki temu ma w czym przebierać. Poza tym nie jesteśmy tu, żeby dyskutować o tym, dlaczego nikogo nie mam.
Wystarczy, że sam wiesz, dlaczego tak jest, co?
Ignorując irytującą uwagę głosu w głowie, zastukał wymownie kontrolerem o swoje udo, uświadamiając im, że powinni skupić się na grze. Istniały tematy, które powinno się omijać szerokim łukiem, a przybierając dość neutralną i niezainteresowaną postawę, zasugerował, że nie znalazł jeszcze nikogo, kim byłby zainteresowany.
Gówno prawda.
― Dobra, dobra. Zaczynajmy.
Leslie już bez słowa wystartował grę i od razu przeszedł do ofensywy, umiejętnie ściągając wrogów, którzy obrali sobie go za cel. Znacznie gorzej radził sobie Garrett, który mimo wszelkich starań, jeszcze nie do końca czuł się za pan brat z trzymanym w ręce padem. Mimo osłanianych tyłów nie był w stanie poradzić sobie z wrogami, którzy nadbiegali od frontu. Zauważywszy to, Zero postanowił ten jeden raz podbiec bliżej i uchronić ojca przed śmiercią już na samym wstępie gry.
― Uważaj, nie możesz dać się trafić ― rzucił, wycofując się błyskawicznie, by nie narazić się na nadciągający atak przeciwnika.
― Jasne. Chyba już wiem, o co w tym chodzi. ― Pokiwał poważnie głową, dość nieudolnie zabierając się do walki, jednak gdy udało mu się pokonać pierwszego przeciwnika, aż wyprostował się dumnie, wykrzywiając usta w bardziej wydatnym uśmiechu. ― Chyba jednak miałem rację z tym dziedziczonym talentem.
Szkoda tylko, że dosłownie chwilę później prowadzonej przez pana Vessare postaci został wymierzony śmiertelny cios.
― Chyba jednak nie.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Nie Lut 12, 2017 10:06 pm
Nie Lut 12, 2017 10:06 pm
Zacisnął usta w wąską kreskę, doskonale zdając sobie sprawę ze zdezorientowanego spojrzenia, które w niego wycelowano. Popełniony błąd słowny tym bardziej kopnął go między żebra, a rozsądek huknął przez łeb ciężką ręką. Zamrugał szybko, mając nadzieję, że marne — a przynajmniej jego zdaniem marne — tłumaczenie jakoś wyciągnie go z niefortunnej sytuacji.
- O kumpla? Zawsze. Nie pozwolę, żebyś szlajał się z kiepską dziewczyną. Tylko dobra partia wchodzi w grę. - Przy czym wcale nie skonkretyzował płci tej dobrej partii. Podejrzewał Cilliana o aseksualizm, i ostatecznie wydawało się to znacznie lepszą opcją, niż gdyby miał oglądać go szlajającego się z kimś... innym. Zacisnął zęby w rozdrażnieniu, co jednak nie odbiło się na twarzy Reitza.
"Ale właśnie dlatego zdążyłem wyłączyć już wszystkie powiadomienia"
Obrócił się ku kumplowi z dziecięcym wyrazem naburmuszenia. - Cios prosto w serce, Leslie. - Coś, co miało być żartem i co brzmiało jak żart, wcale nim nie było. Zawsze był poważny, gdy używał jego imienia.
Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, przywołując wszystkie te sytuacje, w których pisał wiadomości o odrobinę niestosownej porze. No tak, pomimo tylu lat znajomości, czasami zapominał, że ten konkretny przypadek cenił sobie sen ponad wszystko inne. Niemniej jednak nie miał zamiaru rezygnować z zasypywania kumpla wiadomościami. Najwyżej będzie czekał po kilka godzin na odpowiedź. Nie, żeby to była jakaś nowość.
- Załatw zakaz o zbliżanie, a jeszcze bardziej podkopiesz swoją społeczną stronę. O ile jeszcze dycha... - Już teraz sporo osób bało się podejść do Vessare'go, ze względu choćby na mało przyjazny wyraz twarzy i mordercze spojrzenie, które rzucał każdemu, kto ośmielił się na niego zerknąć. Obaj to wiedzieli i żaden z nich niczego z tym nie robił. Każdy z własnych powodów.
- No tak, w modelingu trzeba się jeszcze czasem uśmiechać. To zapewne byłby dla ciebie największy problem. - Zacmokał, próbując wykreować w głowie obraz uśmiechniętego Cilliana. Próba jednak zakończyła się fiaskiem, bo było to zjawisko tak rzadkie, jak fan gwiezdnych wojen na konwencie o kolorowych kucykach.
Machnął krótko ręką, zaraz sięgając nią ku grzywce, którą zaczesał w tył. I jak raz w życiu — głównie dzięki ułożeniu ciała — została na swoim miejscu, nie opadając z powrotem na oczy.
- Nie martw się, miałbym w czym przebierać, nawet gdybyś okazał się podrywaczem numer jeden. - Naprostował, zerkając krótko na bok. Nie miał nikogo ani za nikim się nie oglądał. Tak przynajmniej się Reitzowi wydawało i tylko nieznane bóstwa powinny chronić go przed sytuacją, w której Zero zainteresowałby się kimś. Kimś innym. Zęby bezdźwięcznie o siebie zgrzytnęły, gdy poczuł nieprzyjemne ukłucie na samą myśl, o czym podobnym. Dlatego też potrząsnął czym prędzej głową, wyzbywając się zeń zdecydowanie niepotrzebnych w tej chwili myśli. Był u niego, siedział obok. Czego chcieć więcej? Mógł bezkarnie cieszyć się jego obecnością.
Odetchnął powoli, rozmasowując zesztywniały kark. Pozytywne myślenie, tak.
Skupił się w końcu na grze, ładując w rozgrywkę całe swoje umiejętności, byle tylko nie zginąć w pierwszych sekundach. Byłoby kiepsko, zwłaszczazwłaszcza że obiecał osłaniać tyły. Nie chciał pokazać się w złym świetle przy jego rodzinie. Z czasem jednak się rozluźnił, merdając niewidocznym ogonem.
- Rzucają miny! - Rozdziawił usta w zaskoczeniu, unikając nadlatującego pocisku. Zombie, broń, miotacze ognia. Czego twórcy gier jeszcze nie wymyślą?
Zwilżył usta językiem, podczas skutecznego unikania kolejnego ciosu. Wtedy też kątem oka zerknął ku starszemu mężczyźnie. Akurat w momencie, gdy ten zginął.
- Radzi pan sobie lepiej niż ja na początku. - Pokiwał głową, wracając do unikania spadających min. I całkowicie przypadkowo wbiegł między zgraję przeciwników. Nie wiedząc co robić, rzucił ładunek obok siebie, efektem czego było wysadzenie również własnej postaci. - ... spanikowałem. - Zacisnął usta w wąską linię, odkładając pada na udo.
- O kumpla? Zawsze. Nie pozwolę, żebyś szlajał się z kiepską dziewczyną. Tylko dobra partia wchodzi w grę. - Przy czym wcale nie skonkretyzował płci tej dobrej partii. Podejrzewał Cilliana o aseksualizm, i ostatecznie wydawało się to znacznie lepszą opcją, niż gdyby miał oglądać go szlajającego się z kimś... innym. Zacisnął zęby w rozdrażnieniu, co jednak nie odbiło się na twarzy Reitza.
"Ale właśnie dlatego zdążyłem wyłączyć już wszystkie powiadomienia"
Obrócił się ku kumplowi z dziecięcym wyrazem naburmuszenia. - Cios prosto w serce, Leslie. - Coś, co miało być żartem i co brzmiało jak żart, wcale nim nie było. Zawsze był poważny, gdy używał jego imienia.
Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, przywołując wszystkie te sytuacje, w których pisał wiadomości o odrobinę niestosownej porze. No tak, pomimo tylu lat znajomości, czasami zapominał, że ten konkretny przypadek cenił sobie sen ponad wszystko inne. Niemniej jednak nie miał zamiaru rezygnować z zasypywania kumpla wiadomościami. Najwyżej będzie czekał po kilka godzin na odpowiedź. Nie, żeby to była jakaś nowość.
- Załatw zakaz o zbliżanie, a jeszcze bardziej podkopiesz swoją społeczną stronę. O ile jeszcze dycha... - Już teraz sporo osób bało się podejść do Vessare'go, ze względu choćby na mało przyjazny wyraz twarzy i mordercze spojrzenie, które rzucał każdemu, kto ośmielił się na niego zerknąć. Obaj to wiedzieli i żaden z nich niczego z tym nie robił. Każdy z własnych powodów.
- No tak, w modelingu trzeba się jeszcze czasem uśmiechać. To zapewne byłby dla ciebie największy problem. - Zacmokał, próbując wykreować w głowie obraz uśmiechniętego Cilliana. Próba jednak zakończyła się fiaskiem, bo było to zjawisko tak rzadkie, jak fan gwiezdnych wojen na konwencie o kolorowych kucykach.
Machnął krótko ręką, zaraz sięgając nią ku grzywce, którą zaczesał w tył. I jak raz w życiu — głównie dzięki ułożeniu ciała — została na swoim miejscu, nie opadając z powrotem na oczy.
- Nie martw się, miałbym w czym przebierać, nawet gdybyś okazał się podrywaczem numer jeden. - Naprostował, zerkając krótko na bok. Nie miał nikogo ani za nikim się nie oglądał. Tak przynajmniej się Reitzowi wydawało i tylko nieznane bóstwa powinny chronić go przed sytuacją, w której Zero zainteresowałby się kimś. Kimś innym. Zęby bezdźwięcznie o siebie zgrzytnęły, gdy poczuł nieprzyjemne ukłucie na samą myśl, o czym podobnym. Dlatego też potrząsnął czym prędzej głową, wyzbywając się zeń zdecydowanie niepotrzebnych w tej chwili myśli. Był u niego, siedział obok. Czego chcieć więcej? Mógł bezkarnie cieszyć się jego obecnością.
Odetchnął powoli, rozmasowując zesztywniały kark. Pozytywne myślenie, tak.
Skupił się w końcu na grze, ładując w rozgrywkę całe swoje umiejętności, byle tylko nie zginąć w pierwszych sekundach. Byłoby kiepsko, zwłaszczazwłaszcza że obiecał osłaniać tyły. Nie chciał pokazać się w złym świetle przy jego rodzinie. Z czasem jednak się rozluźnił, merdając niewidocznym ogonem.
- Rzucają miny! - Rozdziawił usta w zaskoczeniu, unikając nadlatującego pocisku. Zombie, broń, miotacze ognia. Czego twórcy gier jeszcze nie wymyślą?
Zwilżył usta językiem, podczas skutecznego unikania kolejnego ciosu. Wtedy też kątem oka zerknął ku starszemu mężczyźnie. Akurat w momencie, gdy ten zginął.
- Radzi pan sobie lepiej niż ja na początku. - Pokiwał głową, wracając do unikania spadających min. I całkowicie przypadkowo wbiegł między zgraję przeciwników. Nie wiedząc co robić, rzucił ładunek obok siebie, efektem czego było wysadzenie również własnej postaci. - ... spanikowałem. - Zacisnął usta w wąską linię, odkładając pada na udo.
Prychnął pod nosem w reakcji na słowa kumpla, gdzieś po drodze zapominając o jego wcześniejszym potknięciu. Frey jednak nadal dzielnie walczył o tytuł dziwaka, wyrzucając z siebie kolejne słowa. Kto by pomyślał, że chłopak był aż tak nadopiekuńczy?
― Czy to nie ty przed momentem groziłeś mi, że wciśniesz jej mój numer? ― Vessare przechylił nieznacznie głowę na bok, unosząc brew w pytającym wyrazie. Zdecydowane spojrzenie dwukolorowych tęczówek mówiło samo za siebie: Coś kręcisz, Clawerich. Nie miał jednak zamiaru przyciskać kumpla bardziej niż było to konieczne, a poza tym istniała jeszcze jedna, dużo ważniejsza kwestia, którą powinien był poruszyć: ― W każdym razie nie wczuwaj się za bardzo w rolę swatki, bo jeszcze pomyślę, że moja przyszła druga połówka będzie musiała prosić cię o błogosławieństwo. Jestem już duży, umiem o siebie zadbać, tato ― przeciągnął ostatnie słowo z wyraźnym przekąsem, chociaż ta wizja sama w sobie nie budziła w nim pozytywnych odczuć.
Nie chciał, żeby ktokolwiek wtrącał się w takie sprawy.
„Cios prosto w serce, Leslie.”
― Zero ― poprawił stosunkowo neutralnym tonem. W gruncie rzeczy wśród znajomych preferował raczej swój pseudonim. ― Przynajmniej kolejne do kolekcji ― dodał po chwili a propos jego trafionego serca, do którego podszedł wyjątkowo lekceważąco, podnosząc z podłogi kubek z napojem, by pociągnąć łyk przez słomkę i odłożyć go z powrotem.
Ciężkim westchnieniem skomentował kolejną uwagę dla jego umiejętności socjalnych. Orion wyraźnie jeszcze nie do końca rozumiał, że Cillianowi nie zależało na tym, by trzymać się z ludźmi blisko. Wolał kameralne grona od masy znajomych, których chcąc nie chcąc ciężko było uniknąć, żyjąc na dość wysokim poziomie. Bankiety, wystawne urodziny i inne okazje, na które zaproszenia nie sposób było uniknąć, nie sprzyjały jego nietowarzyskiej naturze, choć na pierwszy rzut oka i tak radził sobie z nimi całkiem nieźle, potrafił pokazać się od tej lepszej strony, choć istniały pewne granice, przez które nie zawsze przynosiło to pożądany efekt.
― Sam widzisz. To kolejny powód, dla którego nie powinienem pakować się w ten biznes. ― Nie usiłował się z nim sprzeczać w tej kwestii. Niewiele sytuacji potrafiło wywołać na jego twarzy uśmiech, który nie miałby w sobie grama złośliwości, chociaż bez wątpienia nie był jednym z tych typów, którzy nie uśmiechali się w ogóle. Cieszył się jednak, że nie uległ namowom, bo wymuszanie urzekającego grymasu na zawołanie byłoby zwyczajnie męczące.
Oboje – zarówno blondyn, jak i jego ojciec – zerknęli na wyjątkowo pewnego siebie Frey'a. Jedyna różnica polegała na tym, że pan Vessare nie ośmielił się tego skomentować, jakby wierzył, że młody Clawerich miał powodzenie. Leslie może i zdawał sobie z tego sprawę, jednakże posiadał ten irytujący, wrodzony talent do uprzykrzania kumplowi życia. Nic dziwnego, że w jednej chwili miał ochotę porzucić temat, a w następnej język już świerzbił go od cisnącej się na usta riposty z kategorii tych, których rówieśnik nie lubił najbardziej.
― Mówisz? ― Jeszcze nie przeszedł do rzeczy, a w tym krótkim pytaniu już pojawiła się dziwnie wyzywająca nuta. Jasnowłosy zadarł nieznacznie podbródek do góry w pewnym siebie odruchu. ― Myślałem, że dziewczyny wolą wyższych. ― W tej chwili nie obchodziło go to, że kompletnie nie znał się na ludzkiej naturze i nie zależało mu na tym, by jego słowa okazały się prawdą. Jego priorytetem było wyłącznie nastąpienie na ego Reitza, który zawsze marzył o dodatkowych centymetrach wzrostu, których poskąpiła mu Matka Natura.
„Rzucają miny!”
― Co ty powiesz ― parsknął krótko, czym prędzej wycofując się z zasięgu rażenia, co pozwoliło mu na utrzymaniu się na nogach, mimo że już niedługo doczekał się kolejnych wrogów na karku. Niemniej jednak radził sobie z nimi tak dobrze, jak zawsze. W przeciwieństwie do pozostałej dwójki, która już w niedługim czasie utorowała mu drogę do kolejnej wygranej.
― No nie! To już koniec? ― Mężczyzna zamrugał kilkakrotnie oczami, spoglądając na ekran. Widocznie nie spodziewał się, że pójdzie im tak szybko, a już na pewno nie przypuszczał, że gra będzie tak ciężka. ― Może spróbujemy jeszcze raz? Tym razem na pewno damy mu w kość, Frey.
― Ale nie myśl sobie, że tym razem uratuję ci dupę ― rzucił z ledwo słyszalną nutą rozbawienia w głosie i wcisnął się wygodniej w fotel, mierzwiąc włosy z tyłu głowy.
― Tym razem będziesz błagał, żebym to ja ci ją uratował.
― Nie powiem, znasz się na żartach. ― Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. ― Gotowi?
Nie czekał jednak na odpowiedź, zanim wznowił grę.
― Czy to nie ty przed momentem groziłeś mi, że wciśniesz jej mój numer? ― Vessare przechylił nieznacznie głowę na bok, unosząc brew w pytającym wyrazie. Zdecydowane spojrzenie dwukolorowych tęczówek mówiło samo za siebie: Coś kręcisz, Clawerich. Nie miał jednak zamiaru przyciskać kumpla bardziej niż było to konieczne, a poza tym istniała jeszcze jedna, dużo ważniejsza kwestia, którą powinien był poruszyć: ― W każdym razie nie wczuwaj się za bardzo w rolę swatki, bo jeszcze pomyślę, że moja przyszła druga połówka będzie musiała prosić cię o błogosławieństwo. Jestem już duży, umiem o siebie zadbać, tato ― przeciągnął ostatnie słowo z wyraźnym przekąsem, chociaż ta wizja sama w sobie nie budziła w nim pozytywnych odczuć.
Nie chciał, żeby ktokolwiek wtrącał się w takie sprawy.
„Cios prosto w serce, Leslie.”
― Zero ― poprawił stosunkowo neutralnym tonem. W gruncie rzeczy wśród znajomych preferował raczej swój pseudonim. ― Przynajmniej kolejne do kolekcji ― dodał po chwili a propos jego trafionego serca, do którego podszedł wyjątkowo lekceważąco, podnosząc z podłogi kubek z napojem, by pociągnąć łyk przez słomkę i odłożyć go z powrotem.
Ciężkim westchnieniem skomentował kolejną uwagę dla jego umiejętności socjalnych. Orion wyraźnie jeszcze nie do końca rozumiał, że Cillianowi nie zależało na tym, by trzymać się z ludźmi blisko. Wolał kameralne grona od masy znajomych, których chcąc nie chcąc ciężko było uniknąć, żyjąc na dość wysokim poziomie. Bankiety, wystawne urodziny i inne okazje, na które zaproszenia nie sposób było uniknąć, nie sprzyjały jego nietowarzyskiej naturze, choć na pierwszy rzut oka i tak radził sobie z nimi całkiem nieźle, potrafił pokazać się od tej lepszej strony, choć istniały pewne granice, przez które nie zawsze przynosiło to pożądany efekt.
― Sam widzisz. To kolejny powód, dla którego nie powinienem pakować się w ten biznes. ― Nie usiłował się z nim sprzeczać w tej kwestii. Niewiele sytuacji potrafiło wywołać na jego twarzy uśmiech, który nie miałby w sobie grama złośliwości, chociaż bez wątpienia nie był jednym z tych typów, którzy nie uśmiechali się w ogóle. Cieszył się jednak, że nie uległ namowom, bo wymuszanie urzekającego grymasu na zawołanie byłoby zwyczajnie męczące.
Oboje – zarówno blondyn, jak i jego ojciec – zerknęli na wyjątkowo pewnego siebie Frey'a. Jedyna różnica polegała na tym, że pan Vessare nie ośmielił się tego skomentować, jakby wierzył, że młody Clawerich miał powodzenie. Leslie może i zdawał sobie z tego sprawę, jednakże posiadał ten irytujący, wrodzony talent do uprzykrzania kumplowi życia. Nic dziwnego, że w jednej chwili miał ochotę porzucić temat, a w następnej język już świerzbił go od cisnącej się na usta riposty z kategorii tych, których rówieśnik nie lubił najbardziej.
― Mówisz? ― Jeszcze nie przeszedł do rzeczy, a w tym krótkim pytaniu już pojawiła się dziwnie wyzywająca nuta. Jasnowłosy zadarł nieznacznie podbródek do góry w pewnym siebie odruchu. ― Myślałem, że dziewczyny wolą wyższych. ― W tej chwili nie obchodziło go to, że kompletnie nie znał się na ludzkiej naturze i nie zależało mu na tym, by jego słowa okazały się prawdą. Jego priorytetem było wyłącznie nastąpienie na ego Reitza, który zawsze marzył o dodatkowych centymetrach wzrostu, których poskąpiła mu Matka Natura.
„Rzucają miny!”
― Co ty powiesz ― parsknął krótko, czym prędzej wycofując się z zasięgu rażenia, co pozwoliło mu na utrzymaniu się na nogach, mimo że już niedługo doczekał się kolejnych wrogów na karku. Niemniej jednak radził sobie z nimi tak dobrze, jak zawsze. W przeciwieństwie do pozostałej dwójki, która już w niedługim czasie utorowała mu drogę do kolejnej wygranej.
― No nie! To już koniec? ― Mężczyzna zamrugał kilkakrotnie oczami, spoglądając na ekran. Widocznie nie spodziewał się, że pójdzie im tak szybko, a już na pewno nie przypuszczał, że gra będzie tak ciężka. ― Może spróbujemy jeszcze raz? Tym razem na pewno damy mu w kość, Frey.
― Ale nie myśl sobie, że tym razem uratuję ci dupę ― rzucił z ledwo słyszalną nutą rozbawienia w głosie i wcisnął się wygodniej w fotel, mierzwiąc włosy z tyłu głowy.
― Tym razem będziesz błagał, żebym to ja ci ją uratował.
― Nie powiem, znasz się na żartach. ― Pokręcił głową ze zrezygnowaniem. ― Gotowi?
Nie czekał jednak na odpowiedź, zanim wznowił grę.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Wto Lut 14, 2017 8:43 pm
Wto Lut 14, 2017 8:43 pm
Ugryzł się w końcu w język, postanawiając dalej nie brnąć w tę już i tak marną sytuację.
- Żarty przyjacielu, żarty. - Mruknął w końcu, głębiej zapadając się w fotel. Zginając jedną nogę w kolanie, przełożył przez nią drugą. Wsparł kontroler na udzie, ignorując badawcze spojrzenie, które na niego padło. Nie, już wystarczająco dziś powiedział, nie miał zamiaru bardziej się wkopywać.
- Nie mam zamiaru pchać nosa w twoje sprawy sercowe, mam własne. - Kłamstwo. No, poniekąd kłamstwo. Zgrzytnąłby zębami, gdyby nie przeczucie, że nie powinien tego robić. Jednak sama myśl, że któregoś dnia mógłby — choćby przypadkiem — zobaczyć Cilliana w towarzystwie jakiejś dziewczyny, lub też chłopaka (w końcu nie wiedział, w którą stronę go ciągnie) dodawała oliwy do ognia. Nie chciał tego widzieć, nie chciał o tym słyszeć, ani nawet myśleć.
"Przynajmniej kolejne do kolekcji"
Nijak tego nie skomentował, nawet za bardzo nie poruszając żadną kończyną. Dmuchnął jedynie w kosmyki znów opadające na oczy. Jasna grzywka znów przysłoniła czerwoną tęczówkę, wyrywając z gardła zmęczone westchnienie. Palce chwyciły leżącą na piersi zawieszkę, zaczynając się nią bawić.
- Może i coś w tym jest. - Przyznał w końcu, cofając dłoń z powrotem w stronę pada.
Dziwne uczucie przemknęła przez kręgosłup, jakoby zwiastun zjadliwej staruszki, która ma w planach wbić łokieć w żebra, byleby tylko jak najszybciej dostać się do kościoła. I gdy tylko pało pytanie, Reitz zwrócił twarz ku kumplowi, marszcząc przy tym brwi. No i masz ci los. Gdy tylko padła dalsza część, tym razem już nie powstrzymał zgrzytnięcia zębów. Wyraźne poirytowanie błysnęło w wielobarwnych tęczówkach. Cillian dobrze wiedział, że rozdrażni tym kumpla, trafiając tematem w czuły punkt.
- Mam masę uroku osobistego. - Fuknął obrażony, powracając spojrzeniem do ekranu. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, ale nie było czemu się dziwić. Zero był, jaki był i cóż, romantyczny wieczór we dwójkę nie miał prawa bytu. Nie w tym życiu.
Wyłamał palce, gdy tylko na ekranie wyświetlił się znak zakończonej gry. Nie było tak źle. Pomijając spektakularną śmierć własnej postaci... To tym razem szło mu nieźle. Ha, lepiej od głowy rodziny!
- No pewnie! On jeszcze nie zobaczył tej bestii, która z nim wygra, hehe. - Wypiął dumnie pierś, na kilka krótkich sekund przymykając oczy.
"Gotowi?"
Chwycił pewniej pada, skupiając się na grze. Oczy aż rozbłysły na widok zaoferowanej broni. Postać, którą kierował od razu podeszła do jednej ze skrzyć, zabijając przeciwnika czającego się na to samo co młody Reitz.
- Moje, moje, moje. - Zamruczał z dumą, gdy dane mu było chwycić w łapska miotacz ognia. Będąc święcie przekonanym, że z takim cudeńkiem nie ma szansy zginąć, zwrócił się ku przeciwnikom, częstując ich dawką żaru. I jak na razie nawet udawało mu się przeżyć.
- Żarty przyjacielu, żarty. - Mruknął w końcu, głębiej zapadając się w fotel. Zginając jedną nogę w kolanie, przełożył przez nią drugą. Wsparł kontroler na udzie, ignorując badawcze spojrzenie, które na niego padło. Nie, już wystarczająco dziś powiedział, nie miał zamiaru bardziej się wkopywać.
- Nie mam zamiaru pchać nosa w twoje sprawy sercowe, mam własne. - Kłamstwo. No, poniekąd kłamstwo. Zgrzytnąłby zębami, gdyby nie przeczucie, że nie powinien tego robić. Jednak sama myśl, że któregoś dnia mógłby — choćby przypadkiem — zobaczyć Cilliana w towarzystwie jakiejś dziewczyny, lub też chłopaka (w końcu nie wiedział, w którą stronę go ciągnie) dodawała oliwy do ognia. Nie chciał tego widzieć, nie chciał o tym słyszeć, ani nawet myśleć.
"Przynajmniej kolejne do kolekcji"
Nijak tego nie skomentował, nawet za bardzo nie poruszając żadną kończyną. Dmuchnął jedynie w kosmyki znów opadające na oczy. Jasna grzywka znów przysłoniła czerwoną tęczówkę, wyrywając z gardła zmęczone westchnienie. Palce chwyciły leżącą na piersi zawieszkę, zaczynając się nią bawić.
- Może i coś w tym jest. - Przyznał w końcu, cofając dłoń z powrotem w stronę pada.
Dziwne uczucie przemknęła przez kręgosłup, jakoby zwiastun zjadliwej staruszki, która ma w planach wbić łokieć w żebra, byleby tylko jak najszybciej dostać się do kościoła. I gdy tylko pało pytanie, Reitz zwrócił twarz ku kumplowi, marszcząc przy tym brwi. No i masz ci los. Gdy tylko padła dalsza część, tym razem już nie powstrzymał zgrzytnięcia zębów. Wyraźne poirytowanie błysnęło w wielobarwnych tęczówkach. Cillian dobrze wiedział, że rozdrażni tym kumpla, trafiając tematem w czuły punkt.
- Mam masę uroku osobistego. - Fuknął obrażony, powracając spojrzeniem do ekranu. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, ale nie było czemu się dziwić. Zero był, jaki był i cóż, romantyczny wieczór we dwójkę nie miał prawa bytu. Nie w tym życiu.
Wyłamał palce, gdy tylko na ekranie wyświetlił się znak zakończonej gry. Nie było tak źle. Pomijając spektakularną śmierć własnej postaci... To tym razem szło mu nieźle. Ha, lepiej od głowy rodziny!
- No pewnie! On jeszcze nie zobaczył tej bestii, która z nim wygra, hehe. - Wypiął dumnie pierś, na kilka krótkich sekund przymykając oczy.
"Gotowi?"
Chwycił pewniej pada, skupiając się na grze. Oczy aż rozbłysły na widok zaoferowanej broni. Postać, którą kierował od razu podeszła do jednej ze skrzyć, zabijając przeciwnika czającego się na to samo co młody Reitz.
- Moje, moje, moje. - Zamruczał z dumą, gdy dane mu było chwycić w łapska miotacz ognia. Będąc święcie przekonanym, że z takim cudeńkiem nie ma szansy zginąć, zwrócił się ku przeciwnikom, częstując ich dawką żaru. I jak na razie nawet udawało mu się przeżyć.
Sam nie zamierzał już dalej drążyć tematu. Całkiem możliwe, że dlatego, że taka wersja wydarzeń w pełni mu odpowiadała. Poważne podejście Clawericha do tych spraw obojgu z nich mogło postawić w dość niezręcznej sytuacji. I dlatego Vessare zaledwie skinął głową, jakby przyjął do siebie tę wiadomość i wyłapał ten ukryty przekaz, że przyszedł najwyższy czas, by po prostu się zamknąć, nawet jeśli pomiędzy nimi miała zapaść cisza, która zapewne trwałaby chwilę, biorąc pod uwagę, że już niebawem ponownie mieli rozpocząć rzucanie sobie docinkami w kwestii gry. Tego nigdy nie udawało im się uniknąć.
Przeciągnął się leniwie, zaraz naciągając koszulkę, która uległa częściowemu podwinięciu. Wyciągnął nogi przed siebie, opierając je o jeszcze ciepłe pudełko z pizzą i skrzyżował je w kostkach, w ogóle nie przejmując się tym, że w środku jeszcze znajdowało się jedzenie. Niemniej jednak w takich chwilach jak ta, nie musiał dbać o zasady dobrego wychowania i nie sądził, by Frey palił się do rozpowiadania wszystkim o złych nawykach Leslie'go. W przeciwnym razie najpewniej już by go tutaj nie było.
„Mam masę uroku osobistego.”
― Wiesz kto lubi uroczych chłopców? ― spytał, co już samo w sobie brzmiało podchwytliwie, a to brzmienie sprawiało, że niekoniecznie chciało się poznać odpowiedź. Siedzący z nimi pan Vessare zerknął to na jednego, to na drugiego, jakby był ciekawy odpowiedzi i liczył, że ta zaraz padnie, chociaż w jego spojrzeniu można było dopatrzeć się także pewnego rodzaju nostalgii. Możliwe, że właśnie przypominały mu się stare czasy, które sam spędzał ze znajomymi w liceum. Teraz nie miał zbyt wielu okazji, by oderwać się od swoich obowiązków. ― Pedofile ― rzucił z niezmąconym spokojem i grobową wręcz powagą.
― Leslie ― mężczyzna upomniał go, chociaż nie potrafił całkowicie ukryć rozbawienia. ― Musisz mu wybaczyć, Frey. Kiedyś z tego wyrośnie ― zapewnił, posyłając chłopakowi przekonujący uśmiech, jakby był pewien, że jasnowłosy wdał się właśnie w niego, choć ciężko było wyobrazić sobie Garretta, który częstował swoich kolegów podobnymi docinkami.
― Lepiej nie rób mu zbyt wielkich nadziei.
― Dobra, dobra. Ty lepiej patrz na ekran, bo jak zostało powiedziane, zaraz pokażemy ci naszą prawdziwą siłę, dzieciaku ― rzucił z przekąsem, ściskając pewniej za pad. Chwilę poruszał kciukami, nie przyciskając żadnego z przycisków i przygotował się do następnej rundy.
― Jeśli znowu wygram, odwołasz tego dzieciaka ― wymruczał pod nosem, pochylając się do przodu z bardziej zaciętym wyrazem twarzy. Gdy wystartowali, od razu zamierzał dać z siebie wszystko, pozbywając się wrogów. Na jakiś czas oddalił się nieco od reszty, w ciszy pozwalając Orionowi napawać się nowo zdobytym sprzętem, jednak w tym samym czasie jemu też udało się zdobyć całkiem przydatną rzecz. Całe szczęście, że skupiona na grze dwójka za nic nie dałaby rady ujrzeć ledwo zarysowanego grymasu na jego ustach, który jednak szybko przykryła pokerowa maska. Ominąwszy przeszkody na swojej drodze, zaczął na nowo zbliżać się do pozostałej dwójki, którą już okupowała reszta przeciwników. Było ich na tyle dużo, że rzucona w ich stronę mina prezentowała się wyjątkowo niepozornie...
Przeciągnął się leniwie, zaraz naciągając koszulkę, która uległa częściowemu podwinięciu. Wyciągnął nogi przed siebie, opierając je o jeszcze ciepłe pudełko z pizzą i skrzyżował je w kostkach, w ogóle nie przejmując się tym, że w środku jeszcze znajdowało się jedzenie. Niemniej jednak w takich chwilach jak ta, nie musiał dbać o zasady dobrego wychowania i nie sądził, by Frey palił się do rozpowiadania wszystkim o złych nawykach Leslie'go. W przeciwnym razie najpewniej już by go tutaj nie było.
„Mam masę uroku osobistego.”
― Wiesz kto lubi uroczych chłopców? ― spytał, co już samo w sobie brzmiało podchwytliwie, a to brzmienie sprawiało, że niekoniecznie chciało się poznać odpowiedź. Siedzący z nimi pan Vessare zerknął to na jednego, to na drugiego, jakby był ciekawy odpowiedzi i liczył, że ta zaraz padnie, chociaż w jego spojrzeniu można było dopatrzeć się także pewnego rodzaju nostalgii. Możliwe, że właśnie przypominały mu się stare czasy, które sam spędzał ze znajomymi w liceum. Teraz nie miał zbyt wielu okazji, by oderwać się od swoich obowiązków. ― Pedofile ― rzucił z niezmąconym spokojem i grobową wręcz powagą.
― Leslie ― mężczyzna upomniał go, chociaż nie potrafił całkowicie ukryć rozbawienia. ― Musisz mu wybaczyć, Frey. Kiedyś z tego wyrośnie ― zapewnił, posyłając chłopakowi przekonujący uśmiech, jakby był pewien, że jasnowłosy wdał się właśnie w niego, choć ciężko było wyobrazić sobie Garretta, który częstował swoich kolegów podobnymi docinkami.
― Lepiej nie rób mu zbyt wielkich nadziei.
― Dobra, dobra. Ty lepiej patrz na ekran, bo jak zostało powiedziane, zaraz pokażemy ci naszą prawdziwą siłę, dzieciaku ― rzucił z przekąsem, ściskając pewniej za pad. Chwilę poruszał kciukami, nie przyciskając żadnego z przycisków i przygotował się do następnej rundy.
― Jeśli znowu wygram, odwołasz tego dzieciaka ― wymruczał pod nosem, pochylając się do przodu z bardziej zaciętym wyrazem twarzy. Gdy wystartowali, od razu zamierzał dać z siebie wszystko, pozbywając się wrogów. Na jakiś czas oddalił się nieco od reszty, w ciszy pozwalając Orionowi napawać się nowo zdobytym sprzętem, jednak w tym samym czasie jemu też udało się zdobyć całkiem przydatną rzecz. Całe szczęście, że skupiona na grze dwójka za nic nie dałaby rady ujrzeć ledwo zarysowanego grymasu na jego ustach, który jednak szybko przykryła pokerowa maska. Ominąwszy przeszkody na swojej drodze, zaczął na nowo zbliżać się do pozostałej dwójki, którą już okupowała reszta przeciwników. Było ich na tyle dużo, że rzucona w ich stronę mina prezentowała się wyjątkowo niepozornie...
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Rezydencja Vessare.
Czw Lut 16, 2017 10:48 pm
Czw Lut 16, 2017 10:48 pm
Co działo się w rezydencji Vessare, również w niej pozostawało. Reitz nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się ze światem ani nawykami, ani zachowaniem kumpla, gdy byli sami. Bądź w towarzystwie kogoś z rodziny jak w tym przypadku. Pomimo wcześniejszego chwilowego spadku nastroju, wszystko najwyraźniej wróciło do normy, gdyż zadowolony uśmiech przez chwilę błąkał się po ustach, zaraz unosząc kąciki ku górze.
"Wiesz kto lubi uroczych chłopców?"
Oho. I już wiedział, że nadchodzi jakiś pocisk. Nawet nie zwrócił twarzy, wciąż wpatrując się w grę. Był przygotowany, na wszystko.
"Pedofile"
Sam nie mógł powstrzymać rozbawionego parsknięcia, słysząc odpowiedź. Cóż, tego akurat się nie spodziewał. Stawiał, że usłyszy coś w stylu "śliniące się staruszki" A tu proszę!
- Myślisz, że dlaczego mam tyle psów? Żaden pedofil mi nie straszny. - Wypiął dumnie pierś, nie mogąc nie pochwalić swoich kudłaczy. Jakby nie patrzeć — większość dziwaków nie podchodziła do niego tylko ze względu na towarzystwo ogromnego psa lub kilku. Musiał jakoś namówić Zero, by następnym razem spotkali się u niego. W końcu plan oswojenia kumpla ze szczeniakiem musiał zostać wdrożony w życie.
- Nie ma co zwracać uwagi, to takie... przyjacielskie docinki. - Postanowił uspokoić głowę rodziny, machając lekceważąco ręką. Przysłuchał się tej krótkiej wymianie zdań między ojcem a synem, pod jej koniec parskając cichym śmiechem.
Gdy tylko zdobył miotacz, przestał zwracać uwagę na wszystko inne. Po prostu szalał z płomieniami, nie martwiąc się, że przeciwnik mógłby go dopaść. I miał rację, bo nim ktokolwiek zdążył go ustrzelić, słup ognia szedł w jego stronę i koniec. Niemniej przeciwnicy w końcu otoczyli zarówno jego, jak i towarzysza broni.
- Wezmę ich na siebie. - Zapewnił, ruszając postacią w przed siebie. - They're throwing the mines! - I wraz z tymi słowami jedna z min wpadła prosto na niego, posyłając cały postęp i kochany miotacz w cholerę. Zaciskając usta w wąską linię, wpatrywał się w ekran z niedowierzaniem, pozostając przez chwilę w bezruchu. - Jak mnie dopadli?
"Wiesz kto lubi uroczych chłopców?"
Oho. I już wiedział, że nadchodzi jakiś pocisk. Nawet nie zwrócił twarzy, wciąż wpatrując się w grę. Był przygotowany, na wszystko.
"Pedofile"
Sam nie mógł powstrzymać rozbawionego parsknięcia, słysząc odpowiedź. Cóż, tego akurat się nie spodziewał. Stawiał, że usłyszy coś w stylu "śliniące się staruszki" A tu proszę!
- Myślisz, że dlaczego mam tyle psów? Żaden pedofil mi nie straszny. - Wypiął dumnie pierś, nie mogąc nie pochwalić swoich kudłaczy. Jakby nie patrzeć — większość dziwaków nie podchodziła do niego tylko ze względu na towarzystwo ogromnego psa lub kilku. Musiał jakoś namówić Zero, by następnym razem spotkali się u niego. W końcu plan oswojenia kumpla ze szczeniakiem musiał zostać wdrożony w życie.
- Nie ma co zwracać uwagi, to takie... przyjacielskie docinki. - Postanowił uspokoić głowę rodziny, machając lekceważąco ręką. Przysłuchał się tej krótkiej wymianie zdań między ojcem a synem, pod jej koniec parskając cichym śmiechem.
Gdy tylko zdobył miotacz, przestał zwracać uwagę na wszystko inne. Po prostu szalał z płomieniami, nie martwiąc się, że przeciwnik mógłby go dopaść. I miał rację, bo nim ktokolwiek zdążył go ustrzelić, słup ognia szedł w jego stronę i koniec. Niemniej przeciwnicy w końcu otoczyli zarówno jego, jak i towarzysza broni.
- Wezmę ich na siebie. - Zapewnił, ruszając postacią w przed siebie. - They're throwing the mines! - I wraz z tymi słowami jedna z min wpadła prosto na niego, posyłając cały postęp i kochany miotacz w cholerę. Zaciskając usta w wąską linię, wpatrywał się w ekran z niedowierzaniem, pozostając przez chwilę w bezruchu. - Jak mnie dopadli?
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach