▲▼
Już od dłuższego czasu siedział bezczynnie w swoim pokoju, patrząc co jakiś czas przez okno, zupełnie jakby na pustych ulicach miasta miała nastąpić jakakolwiek zmiana. Jedynym co dostrzegał były jednak przebiegające od czasu do czasu roześmiane dzieci sąsiadów. W pewnym momencie jedna z dziewczynek - jeśli dobrze pamiętał, miała na imię Sarah - podniosła głowę patrząc w jego okno i zamachała z uśmiechem, podskakując w miejscu. Uniósł powoli dłoń i odmachał jej bez wyrazu, mimo to czując wewnątrz jakieś ciepło, gdy zaczęła się śmiać i uciekła w swoim kierunku, goniąc dużego, brązowego labradora, Chestera.
Rozłożył się nieco wygodniej na parapecie, wyciągając nogi przed siebie. Zaliczył już zarówno śniadanie, jak i poranną wycieczkę do sklepu, nie planował więc wyjścia z domu gdziekolwiek indziej. W pierwszym odruchu sięgnął po odłożoną wcześniej książkę, wertując jej kartki w milczeniu, gdy rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
— Liam, mogę wejść? — przyciszony głos nie dotarł do jego uszu, gdy skupiony na literach tekstu, przesuwał po nim wzrokiem. Dopiero, gdy drzwi kliknęły i poruszyły się, a kobieta weszła do środka, podskoczył nieznacznie, wpatrując się w nią zaskoczony.
— Przepraszam, pukałam — rzuciła nieco nieśmiało, z wyraźnym poczuciem winy wyrysowanym na twarzy. Niewygodna sytuacja skwitowana przeczącym pokręceniem głowy białowłosego szybko zniknęła, gdy macocha przeszła przez pokój, siadając obok niego. Podwinął nogi ku górze, by zrobić jej miejsce. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to co trzymała w dłoniach.
— Odebrałam twoje skrzypce. Wymienili wszystkie struny na nowe, dużo lepszej jakości, by upewnić się że żadna nie pęknie — odpowiedziało jej milczenie. Mimo, że skupiał się na jej ustach, gdy mówiła, pusty wzrok peszył ją na tyle, by urwała zdanie, nie kontynuując tematu. Felerny wypadek, który wydarzył się niecałe dwa tygodnie wcześniej, prawie zostawiłby po sobie na jego twarzy konkretną bliznę. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że Liam miał niemałe szczęście.
— Położę je na łóżku — rzuciła w końcu po krótkim zawahaniu, wstając z parapetu.
— Nie. Poćwiczę. Dziękuję — przerwał jej stłumionym, chrapliwym tonem, zaraz odkasłując kilka razy, gdy sam skrzywił się na jego brzmienie. Kobieta uśmiechnęła się jednak w odpowiedzi podając mu skrzypce do rąk. Odprowadził ją wzrokiem, gdy wychodziła z pokoju, zaraz czując przechodzące go dreszcze. Zacisnął mocniej dłonie na pokrowcu, nim zszedł z parapetu i położył go na łóżku, wyciągając ze środka instrument. Przesunął lekko dłonią po pudle rezonansowym i stanął opierając brodę na podbródku. Nowe struny wręcz błyszczały w świetle dziennym, wydając z siebie czysty dźwięk, gdy przesunął po nich delikatnie smyczkiem. Kilka pojedynczych dźwięków połączyło się w jedną melodię, gdy testował ich sprawność, nim w końcu opuścił go na chwilę zadowolony w środku z efektu. Nim jednak weźmie się za ćwiczenie była jedna rzecz, którą miał zrobić.
Rozejrzał się dookoła szukając swojego telefonu. Znalazł go pomiędzy książkami na biurku, zerkając niepewnie na dział z wiadomościami. Zawahał się, nim w końcu wstukał odbiorcę wraz z wiadomością.
Jego brat wielokrotnie krzyczał na niego, gdy wysyłał krótkie odpowiedzi typu "Hej", "Nie", "Tak", "Może". Od tamtej pory Liam, gdy już decydował się na napisanie do kogoś, starał się naskrobać chociaż trzy zdania, które umożliwiały drugiej osobie odpowiedź. A biorąc pod uwagę fakt, że właśnie dostał swoje skrzypce - miał o co się zaczepić. Podrapał się po policzku, odkładając powoli telefon na pościel, nim ponownie wziął skrzypce w dłonie. Wątpił, by chłopak odpowiedział w najbliższym czasie, mógł więc oddać się ćwiczeniom.
Rozłożył się nieco wygodniej na parapecie, wyciągając nogi przed siebie. Zaliczył już zarówno śniadanie, jak i poranną wycieczkę do sklepu, nie planował więc wyjścia z domu gdziekolwiek indziej. W pierwszym odruchu sięgnął po odłożoną wcześniej książkę, wertując jej kartki w milczeniu, gdy rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
— Liam, mogę wejść? — przyciszony głos nie dotarł do jego uszu, gdy skupiony na literach tekstu, przesuwał po nim wzrokiem. Dopiero, gdy drzwi kliknęły i poruszyły się, a kobieta weszła do środka, podskoczył nieznacznie, wpatrując się w nią zaskoczony.
— Przepraszam, pukałam — rzuciła nieco nieśmiało, z wyraźnym poczuciem winy wyrysowanym na twarzy. Niewygodna sytuacja skwitowana przeczącym pokręceniem głowy białowłosego szybko zniknęła, gdy macocha przeszła przez pokój, siadając obok niego. Podwinął nogi ku górze, by zrobić jej miejsce. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to co trzymała w dłoniach.
— Odebrałam twoje skrzypce. Wymienili wszystkie struny na nowe, dużo lepszej jakości, by upewnić się że żadna nie pęknie — odpowiedziało jej milczenie. Mimo, że skupiał się na jej ustach, gdy mówiła, pusty wzrok peszył ją na tyle, by urwała zdanie, nie kontynuując tematu. Felerny wypadek, który wydarzył się niecałe dwa tygodnie wcześniej, prawie zostawiłby po sobie na jego twarzy konkretną bliznę. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że Liam miał niemałe szczęście.
— Położę je na łóżku — rzuciła w końcu po krótkim zawahaniu, wstając z parapetu.
— Nie. Poćwiczę. Dziękuję — przerwał jej stłumionym, chrapliwym tonem, zaraz odkasłując kilka razy, gdy sam skrzywił się na jego brzmienie. Kobieta uśmiechnęła się jednak w odpowiedzi podając mu skrzypce do rąk. Odprowadził ją wzrokiem, gdy wychodziła z pokoju, zaraz czując przechodzące go dreszcze. Zacisnął mocniej dłonie na pokrowcu, nim zszedł z parapetu i położył go na łóżku, wyciągając ze środka instrument. Przesunął lekko dłonią po pudle rezonansowym i stanął opierając brodę na podbródku. Nowe struny wręcz błyszczały w świetle dziennym, wydając z siebie czysty dźwięk, gdy przesunął po nich delikatnie smyczkiem. Kilka pojedynczych dźwięków połączyło się w jedną melodię, gdy testował ich sprawność, nim w końcu opuścił go na chwilę zadowolony w środku z efektu. Nim jednak weźmie się za ćwiczenie była jedna rzecz, którą miał zrobić.
Rozejrzał się dookoła szukając swojego telefonu. Znalazł go pomiędzy książkami na biurku, zerkając niepewnie na dział z wiadomościami. Zawahał się, nim w końcu wstukał odbiorcę wraz z wiadomością.
Hej, Shane. Jak sobie radzisz z zadaniami, które ci ostatnio zadałem? Zrobiłeś wszystkie, potrzebujesz z czymś pomocy? Moja mama odebrała moje skrzypce z naprawy. Chyba czas poćwiczyć...
1 nowa wiadomość
od: Liam
12:42
od: Liam
12:42
Jego brat wielokrotnie krzyczał na niego, gdy wysyłał krótkie odpowiedzi typu "Hej", "Nie", "Tak", "Może". Od tamtej pory Liam, gdy już decydował się na napisanie do kogoś, starał się naskrobać chociaż trzy zdania, które umożliwiały drugiej osobie odpowiedź. A biorąc pod uwagę fakt, że właśnie dostał swoje skrzypce - miał o co się zaczepić. Podrapał się po policzku, odkładając powoli telefon na pościel, nim ponownie wziął skrzypce w dłonie. Wątpił, by chłopak odpowiedział w najbliższym czasie, mógł więc oddać się ćwiczeniom.
Lubił ucinać sobie romans z łóżkiem na długie godzinny, więc zdecydowanie nie był rannym ptaszkiem. Sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej, kiedy budził się z podniesioną temperaturą ciała i drgawkami, będącymi ogniskiem przeziębienia. Nie było to właściwie nic dziwnego. W sezonie jesiennym zawsze chorował. Odporność w tym przejściowym okresem między latem a zimą więc zawsze dawała mu się mniej lub bardziej w kość.
Obudziła go gorączka. Był rozpalony, a zmierzenie temperatury utwierdziło Shane'a w tym przekonaniu. Zwlekł się z łóżka, czując zawroty głowy i osłabienie. Miał wręcz wrażenie, że nogi odmówią mu posłuszeństwa i zemdleje. Syknął też, gdy ciepłe stopy skonfrontowały się z zimną posadzką. Przeszedł do łączonej z jadalnią kuchni sporych rozmiarów. Zacisnął drżącą dłoń na krawędzi kredensu, by mieć asekuracje i wyciągnął z szafki szklankę, a z drugiej proszki, które z reguły zabijały gorączkę. Gdy przełykał pigułkę, przez umiarkowany ból gardła miał ulotne wrażenie, że na kilka sekund utknęła mu w przełyku, aż w końcu popita poleciła dalej. Co prawda powinien pójść do sklepu, by zapełnić pustkę w lodówce, ale ostatecznie wrócił do swojego pokoju i znów zanurkował w pościeli i, wspomagając się paroma pigułkami – głównie nasennymi, zasnął. Nie miał najprościej świecie siły. Do głosu doszedł też ból głowy.
Został obudzony przez trzaskające drzwi. Najprawdopodobniej doktor wrócił z dyżury. Złapał w długie, wiecznie zimne palce telefon, który zawsze był przez niego trzymany na szafce nocnej. Uniósł wyświetlacz na poziom zdezelowanych przez ciemność oczu. Przyjrzał mu się uważnie, zerkając pierwsze na godzinę (dziesięć po pierwszej w południe), a potem na skrzynkę. Trzy nieprzeczytane wiadomości. Dwie pierwsze to spam pod najczystszą postacią, trzecia była wysłana przez… W zasadzie nie spodziewał się, że jej nadawcą będzie Liam, może właśnie dlatego w jednej chwili przestał beztrosko ziewać. Otworzył też wiadomość, coby ją odczytać. Upewniwszy się, zerkając na datę, że nie ma dziś terminu ich spotkania, zawiesił nienaturalnie niebieskie oczy na małym ekranie komórki, przecierając palcem nasadę nosa.
Wzdrygnął się, jakby chcąc wydostać się spod wpływu zimna, który towarzyszył zaraz po przebudzeniu, ale przecież nadal czuł na ciele ciepło koca.
Nie tknął jeszcze zadań.
Grasz na skrzypcach? — zawahał się. Palce na chwilę przystanęły na klawiaturze. Jasne, że gra, skoro je posiada! Wykasował te durne pytanie, w ostatecznym rozrachunku pisząc: — Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Nie sądziłem, że grasz na skrzypcach. A materiał sobie przyswoiłem. Chyba. Przekonasz się za dwa dni.
Przeczytawszy treść smsa jeszcze raz, wysłał ją w świat, ale nie czekał na raport dostarczenia. Usidławszy na wezgłowiu łóżka, zaczesał zabłąkane kosmyki ze spoconego czoła.
Nie wiedział dlaczego sen zmógł na tak długo. Mógł rzecz jasna zwalić to chorobę, która chyba postanowiła zapukać do jego drzwi, nie dając mu możliwości zatrzaśnięcia nim, ale istniało właściwie duże prawdopodobieństwo, że być może tym razem przedawkował tabletki nasenne, które z natury pomagały mu odseparować się od napływających do niego złych myśli.
Wstał z łóżka i skierował swoje kroki ku łazience. Chłodny prysznic na przebudzenia dobrze mu zbroi, a przynajmniej miał takową nadzieję, gdy w dłoni „gniótł” własny telefon, choć w zasadzie nie spodziewał się tak szybko odpowiedzi.
Obudziła go gorączka. Był rozpalony, a zmierzenie temperatury utwierdziło Shane'a w tym przekonaniu. Zwlekł się z łóżka, czując zawroty głowy i osłabienie. Miał wręcz wrażenie, że nogi odmówią mu posłuszeństwa i zemdleje. Syknął też, gdy ciepłe stopy skonfrontowały się z zimną posadzką. Przeszedł do łączonej z jadalnią kuchni sporych rozmiarów. Zacisnął drżącą dłoń na krawędzi kredensu, by mieć asekuracje i wyciągnął z szafki szklankę, a z drugiej proszki, które z reguły zabijały gorączkę. Gdy przełykał pigułkę, przez umiarkowany ból gardła miał ulotne wrażenie, że na kilka sekund utknęła mu w przełyku, aż w końcu popita poleciła dalej. Co prawda powinien pójść do sklepu, by zapełnić pustkę w lodówce, ale ostatecznie wrócił do swojego pokoju i znów zanurkował w pościeli i, wspomagając się paroma pigułkami – głównie nasennymi, zasnął. Nie miał najprościej świecie siły. Do głosu doszedł też ból głowy.
Został obudzony przez trzaskające drzwi. Najprawdopodobniej doktor wrócił z dyżury. Złapał w długie, wiecznie zimne palce telefon, który zawsze był przez niego trzymany na szafce nocnej. Uniósł wyświetlacz na poziom zdezelowanych przez ciemność oczu. Przyjrzał mu się uważnie, zerkając pierwsze na godzinę (dziesięć po pierwszej w południe), a potem na skrzynkę. Trzy nieprzeczytane wiadomości. Dwie pierwsze to spam pod najczystszą postacią, trzecia była wysłana przez… W zasadzie nie spodziewał się, że jej nadawcą będzie Liam, może właśnie dlatego w jednej chwili przestał beztrosko ziewać. Otworzył też wiadomość, coby ją odczytać. Upewniwszy się, zerkając na datę, że nie ma dziś terminu ich spotkania, zawiesił nienaturalnie niebieskie oczy na małym ekranie komórki, przecierając palcem nasadę nosa.
Wzdrygnął się, jakby chcąc wydostać się spod wpływu zimna, który towarzyszył zaraz po przebudzeniu, ale przecież nadal czuł na ciele ciepło koca.
Nie tknął jeszcze zadań.
Grasz na skrzypcach? — zawahał się. Palce na chwilę przystanęły na klawiaturze. Jasne, że gra, skoro je posiada! Wykasował te durne pytanie, w ostatecznym rozrachunku pisząc: — Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Nie sądziłem, że grasz na skrzypcach. A materiał sobie przyswoiłem. Chyba. Przekonasz się za dwa dni.
Przeczytawszy treść smsa jeszcze raz, wysłał ją w świat, ale nie czekał na raport dostarczenia. Usidławszy na wezgłowiu łóżka, zaczesał zabłąkane kosmyki ze spoconego czoła.
Nie wiedział dlaczego sen zmógł na tak długo. Mógł rzecz jasna zwalić to chorobę, która chyba postanowiła zapukać do jego drzwi, nie dając mu możliwości zatrzaśnięcia nim, ale istniało właściwie duże prawdopodobieństwo, że być może tym razem przedawkował tabletki nasenne, które z natury pomagały mu odseparować się od napływających do niego złych myśli.
Wstał z łóżka i skierował swoje kroki ku łazience. Chłodny prysznic na przebudzenia dobrze mu zbroi, a przynajmniej miał takową nadzieję, gdy w dłoni „gniótł” własny telefon, choć w zasadzie nie spodziewał się tak szybko odpowiedzi.
Delikatny, czysty i przede wszystkim przyjemny dla ucha dźwięk wypełnił cały pokój, gdy Liam zaczął grać jeden z powolnych, klasycznych utworów, które ćwiczył na ostatnich zajęciach. Momentalnie się rozluźnił, odczuwając wyraźną ulgę, gdy uświadomił sobie że wymiana strun nie wpływała negatywnie na brzmienie. Ostatnimi czasy, jego nauczyciel dawał mu zastępcze skrzypce, by mimo chwilowego braku własnych, nadal mógł trenować i nie spaść ze swojego poziomu. Powrót do tego co znał był jednak na tyle przyjemny, by nawet nie zdawał sobie sprawy, gdy płynnie przechodził z jednego utworu do drugiego, kompletnie nie zdając sobie sprawy z faktu, że jego telefon zdążył zawibrować na łóżku, chcąc go poinformować o pojawiającej się wiadomości. Wyciszył go jednak po wyłączeniu budzika, co skończyło się, tak jak się skończyło. Dopiero po blisko trzydziestu minutach opuścił skrzypce, oddychając w nieznacznie przyspieszonym tempie. Jego dłonie trzęsły się dość zauważalnie, odłożył więc ostrożnie skrzypce do pokrowca i zasłonił palcami twarz, oddychając powoli.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Wystarczyło kilka powtórzeń, by poczuł wyraźną ulgę, w końcu opuszczając dłonie w dół, tym razem obejmując się nimi w niejako obronnym geście. Jego wzrok padł na telefon, w momencie gdy ten zaczął błyskać niebieskim światłem powiadamiając go o nowej wiadomości. Podszedł i wziął go w dłoń, odczytując wiadomość od brata. Jego spojrzenie złagodniało, mimo że znowu jak na złość, został nazwany księżniczną Leią. Mimo to, sposób w jaki się do niego zwracał był na tyle wyjątkowy, by nie wzbudzał w Leistershirze większych negatywnych emocji. "Nie chcę nic ze sklepu, Nela" wstukał pokrótce, przesyłając mu swoje zdjęcie jak wytyka bratu język. Czynność ta, wyjątkowo niepasująca do jego codziennego wizerunku, była na tyle niezdarna, by zdjęcie wyglądało co najmniej komicznie, ze względu na jego sztywną mimikę i tragiczne umiejętności robienia selfie. Zabawnym był fakt, że w robieniu zwykłych zdjęć Liam był całkiem dobry. Nie bez powodu cała jego ściana nad łóżkiem była obwieszona jego dziełami.
Zaraz otworzył drugą, przesuwając wzrokiem po smsie od Shane'a.
Tym razem wiadomość była krótka. Wpatrywał się w nią dość długo przed wysłaniem, nie będąc pewnym czy aby na pewno powinien o to pytać. Zawahanie zrobiło swoje, sprawiając że nim w końcu przycisnął palcem przycisk "wyślij", minęło kolejne pięć minut. Rozłożył się na łóżku z głębokim westchnięciem i przypomniał sobie o tym, by włączyć dźwięk powiadomień, gdy telefon wylądował na jego klatce piersiowej. Może sam powinien się pouczyć?
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Wystarczyło kilka powtórzeń, by poczuł wyraźną ulgę, w końcu opuszczając dłonie w dół, tym razem obejmując się nimi w niejako obronnym geście. Jego wzrok padł na telefon, w momencie gdy ten zaczął błyskać niebieskim światłem powiadamiając go o nowej wiadomości. Podszedł i wziął go w dłoń, odczytując wiadomość od brata. Jego spojrzenie złagodniało, mimo że znowu jak na złość, został nazwany księżniczną Leią. Mimo to, sposób w jaki się do niego zwracał był na tyle wyjątkowy, by nie wzbudzał w Leistershirze większych negatywnych emocji. "Nie chcę nic ze sklepu, Nela" wstukał pokrótce, przesyłając mu swoje zdjęcie jak wytyka bratu język. Czynność ta, wyjątkowo niepasująca do jego codziennego wizerunku, była na tyle niezdarna, by zdjęcie wyglądało co najmniej komicznie, ze względu na jego sztywną mimikę i tragiczne umiejętności robienia selfie. Zabawnym był fakt, że w robieniu zwykłych zdjęć Liam był całkiem dobry. Nie bez powodu cała jego ściana nad łóżkiem była obwieszona jego dziełami.
Zaraz otworzył drugą, przesuwając wzrokiem po smsie od Shane'a.
Od dziecka. Co robisz w wolnym czasie?
Tym razem wiadomość była krótka. Wpatrywał się w nią dość długo przed wysłaniem, nie będąc pewnym czy aby na pewno powinien o to pytać. Zawahanie zrobiło swoje, sprawiając że nim w końcu przycisnął palcem przycisk "wyślij", minęło kolejne pięć minut. Rozłożył się na łóżku z głębokim westchnięciem i przypomniał sobie o tym, by włączyć dźwięk powiadomień, gdy telefon wylądował na jego klatce piersiowej. Może sam powinien się pouczyć?
Wziął ni to ciepły, ni to zimny, po prostu umiarkowany prysznic, czując tymczasową ulgę. Oznaki zmęczenia zniknęły w odpływie, zresztą tak samo jak zalążek podłego nastroju i pot, który produkował się przez gorączkę w nieco większych ilościach niż zazwyczaj. Wyszedł spod stróżki wody, zakręcił kurek i po standardowej procedurze w postaci wytarcia się i narzuceniu na siebie ubrań, wyszczotkował jeszcze zęby, zerkając w niechętnie, ale całkowicie odruchowe w swoje odbicie lustrzane. Trudno było go zresztą unikać, skoro lustro znajdowało się nad umywalką. Stwierdzenie, że wygląda źle w tej materii mijałoby się z prawdą zdecydowanie. Wyglądał wręcz okropnie. Mimo paru godzin snu, nadal miał oczy podkreślone przez śnice zmęczenia, choć ono same uleciało z jego psychiki bez śladu. Skóra też nie była w swoich normatywnych kolorach - zbladła i poszarzała, a na policzkach widniały wręcz niezdrowe, aż za bardzo kontrastujące z całokształtem rumieńce, które nigdy nie gościły na jego twarzy. Ale przynajmniej jego ciało z podwyższoną temperaturą w końcu wytwarzało chociaż odrobinę ciepła. Bardzo pocieszające, Shane. Bardzo..
Prychnął.
Zanim zdecydował się ponownie zerknąć na wyświetlacz telefonu, poszedł do kuchni, by zgarnąć coś do jedzenia. Lodówka jednak tradycyjnie świeciła pustką, więc odmówił sobie przyjemności zaspokojenia głodu, wracając do pokoju. Po drodze nie spotkał Dr Littenberga, więc wysunął śmiały wniosek, że mężczyzna po dwóch dyżurach z rzędu po prostu padł trupem na łóżko, co było wręcz wskazane.
Objął spojrzeniem swój prywatny bałagan, który w zasadzie rozrósł się i awansował, zasługując tym samym na miano burdelu na kółkach. Nie śpieszno było mu jednak do uporządkowania swoich rzeczy. Zgarnął komórkę i usiadł na łóżku. Przebiegł spojrzeniem po której wiadomości Liama, uśmiechając się kącikowo pod nosem.
Mhm, to szmat czasu. — Zawahał się przed użyciem ozdobnika w postaci emotikony, ostatecznie decydując się tylko na kropkę, która pod wieloma względami była bezpieczniejszą opcją w kontakcie z kimkolwiek, a już zwłaszcza z osobą o charakterze Leistershire'a. W zasadzie bardzo chętnie posłuchałby jego gry, lecz powiedzenie tego czy w tym wypadku napisanie wykraczało po za jego kompetencje, a zadzwonienie do korepetytora i powiedzie dwóch słów „Proszę, zagraj” zabrzmiałyby nad wyraz irracjonalnie. — Oprócz próby zrozumienia matematyki? Wegetuję. — Dopisał w ramach odpowiedzi na jego pytanie, choć miał ochotę w pierwszej chwili je zignorować. Nie był do końca szczerzy, ale umówmy się - szczerość pod wieloma względami nie była jego mocną stronę, zresztą jego życie towarzyskie ograniczało się obecnie do zbędnego minimum (niemal nie istniało, za wyjątkiem Silvera, którego mógł w zasadzie określić mianem upierdliwej muchy i coraz rzadszą opieką nad Chesterem, który był nieznośny w każdej kategorii) i nie przewidywał żadnych zmian w tym aspekcie. Jego życie samo w sobie nie nadawało się na materiał żadnej wciągającej historii. Było nużące na wiele sposobów. — A ty? — dopisał z rozmachem w ostatniej chwili, zanim zdecydował się wysłać wiadomość. Co prawda poniekąd interesowała go ta kwestia. Wątpił, że Liam cały czas wolny spędzał przed książkami. Miał nawet podejrzenie, że chłopak już dawno ogarnął materiał dwa lata do przodu.
Odłożył telefon na blat biurka. Przesuszył ręcznikiem włosy i po chwili, popisując się szczytem inteligencji - uchylił okno, by wpuści do dusznego pomieszczenia trochę świeżego powietrza, co zważywszy na jego aktualny stan fizyczny nie było najlepszym pomysłem. Potrzebował jednak powiewu świeżości, zanim ruszy się w końcu z domu i przestanie udawać martwego.
Prychnął.
Zanim zdecydował się ponownie zerknąć na wyświetlacz telefonu, poszedł do kuchni, by zgarnąć coś do jedzenia. Lodówka jednak tradycyjnie świeciła pustką, więc odmówił sobie przyjemności zaspokojenia głodu, wracając do pokoju. Po drodze nie spotkał Dr Littenberga, więc wysunął śmiały wniosek, że mężczyzna po dwóch dyżurach z rzędu po prostu padł trupem na łóżko, co było wręcz wskazane.
Objął spojrzeniem swój prywatny bałagan, który w zasadzie rozrósł się i awansował, zasługując tym samym na miano burdelu na kółkach. Nie śpieszno było mu jednak do uporządkowania swoich rzeczy. Zgarnął komórkę i usiadł na łóżku. Przebiegł spojrzeniem po której wiadomości Liama, uśmiechając się kącikowo pod nosem.
Mhm, to szmat czasu. — Zawahał się przed użyciem ozdobnika w postaci emotikony, ostatecznie decydując się tylko na kropkę, która pod wieloma względami była bezpieczniejszą opcją w kontakcie z kimkolwiek, a już zwłaszcza z osobą o charakterze Leistershire'a. W zasadzie bardzo chętnie posłuchałby jego gry, lecz powiedzenie tego czy w tym wypadku napisanie wykraczało po za jego kompetencje, a zadzwonienie do korepetytora i powiedzie dwóch słów „Proszę, zagraj” zabrzmiałyby nad wyraz irracjonalnie. — Oprócz próby zrozumienia matematyki? Wegetuję. — Dopisał w ramach odpowiedzi na jego pytanie, choć miał ochotę w pierwszej chwili je zignorować. Nie był do końca szczerzy, ale umówmy się - szczerość pod wieloma względami nie była jego mocną stronę, zresztą jego życie towarzyskie ograniczało się obecnie do zbędnego minimum (niemal nie istniało, za wyjątkiem Silvera, którego mógł w zasadzie określić mianem upierdliwej muchy i coraz rzadszą opieką nad Chesterem, który był nieznośny w każdej kategorii) i nie przewidywał żadnych zmian w tym aspekcie. Jego życie samo w sobie nie nadawało się na materiał żadnej wciągającej historii. Było nużące na wiele sposobów. — A ty? — dopisał z rozmachem w ostatniej chwili, zanim zdecydował się wysłać wiadomość. Co prawda poniekąd interesowała go ta kwestia. Wątpił, że Liam cały czas wolny spędzał przed książkami. Miał nawet podejrzenie, że chłopak już dawno ogarnął materiał dwa lata do przodu.
Odłożył telefon na blat biurka. Przesuszył ręcznikiem włosy i po chwili, popisując się szczytem inteligencji - uchylił okno, by wpuści do dusznego pomieszczenia trochę świeżego powietrza, co zważywszy na jego aktualny stan fizyczny nie było najlepszym pomysłem. Potrzebował jednak powiewu świeżości, zanim ruszy się w końcu z domu i przestanie udawać martwego.
Plany nauki długo wędrowały po jego głowie. Liam lubił się uczyć. Nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że zarówno zdobywanie nowych umiejętności, jak i szlifowanie starych można było dodać do swego rodzaju hobby. Mimo to dzisiejsza noc zostawiła na nim piętno, wraz z którym nie do końca potrafił zebrać się do podniesienia. Gra na skrzypcach zawsze działała na niego kojąco. Tak też było i tym razem, gdy leżąc na łóżku czuł jak wszystkie jego mięśnie stopniowo się rozluźniają, na dobre odrzucając dotychczasowe napięcie. Powieki drgnęły kilka razy, unosząc się gwałtownie do góry, by w końcu całkowicie przysłonić błękitne tęczówki. Normalnie dałoby się pomyśleć, że chłopak odpłynął całkowicie biorąc pod uwagę to jak szybko wyrównał się jego oddech. Dopóki nie ściągnął gwałtownie brwi, wyraźnie się przy tym krzywiąc, zupełnie jakby właśnie ktoś wcisnął mu nóż pomiędzy żebra i przekręcił co najmniej kilkanaście razy. Poderwał się do góry biorąc gwałtowny wdech i złapał kołdrę w dłoń, rozglądając się szybko dookoła. Za każdym razem ten sam powracający do niego obraz był niczym momenty, w których próbowałeś się położyć spać, a zamiast tego czułeś się jakbyś spadał w przepaść.
Z tą różnicą, że w swoich snach to nie Liam umierał.
Potarł skronie z wyraźnie zmęczoną miną, zaraz rozcierając palcami też rosnące cienie pod oczami. Zerknął szybko na wyświetlacz telefonu, nie widząc jednak żadnej odpowiedzi odłożył go ponownie i podszedł do biurka, wyciągając swoje rzeczy. Książki z dodatkowych przedmiotów zdecydowanie nie zachęciłyby przeciętnego człowieka swoimi okładkami. Proste kolory - w większości w odcieniach szarości - kwadratowe napisy, brak jakichkolwiek obrazków. Nie były to elementy, które sprawiały, że ludzie wybierali je pośród wielu innych na półkach. Ponadto ciężkie tytuły niejednokrotnie potrafiły przyprawiać o ból głowy.
Liam był jednak osobą, dla której podobna prostota skrywająca trudne, zawiłe przykłady, była swoistym pięknem. Wyciągnął zakładkę, otwierając ją na stronie, na której ostatnio skończył, robiąc notatki w specjalnie przygotowanym do tego wcześniej zeszycie. Drobne, ale staranne pismo wypełniało coraz to więcej linijek. Chłopak nawet nie próbował kontrolować swojego poczucia czasu.
Pochylony nad zeszytem, nie usłyszał ani powtarzalnego pukania do drzwi, ani momentu gdy uchyliły się, by znowu powitać w nich matkę Nathaniela.
— Liam? Liam — powtórzyła jego imię kilkakrotnie, podchodząc do niego od boku — Liam, twój telefon dzwoni od jakichś pięciu minut.
Wzdrygnął się prostując gwałtownie i obrócił w tył patrząc na wyświetlacz. 15 nieodebranych połączeń i 2 nowe wiadomości. Zamrugał kilkakrotnie i spuścił głowę, czym prędzej biorąc urządzenie w dłoń.
— Przepraszam...
— Och nie, nie przepraszaj skarbie. Znowu mój kłopotliwy syn zawraca ci głowę?
Choć białowłosy pokiwał głową, wyraźnie się ożywił. Ukłonił się krótko matce, przepraszając ją tym samym, nim powędrował do okna, wybierając numer brata. Widział, że nie opuściła pokoju, w tym momencie niespecjalnie mu to jednak przeszkadzało.
"Zapytaj go gdzie jest", wyczytanie tych słów z ruchu jej warg nie było trudne. W końcu udało mu się nawiązać połączenie. Wpatrywał się w ekran, wyczytując jego odpowiedź. Nie chciał brać go na głośnik, wiedząc że niekoniecznie chce się dzielić wszystkim ze swoją matką.
— Nath, gdzie jesteś? — odpowiedź widocznie się rozwlekła, gdy chłopak cierpliwie wpatrywał się w tonę tekstu, zupełnie nieświadomie od czasu do czasu kiwając, bądź kręcąc głową.
— Wrócisz dziś do domu? ... wcale nie — ciche, nieco obrażone burknięcie nie było czymś, co wydawał z siebie często. Podrapał się po karku nieco zakłopotany tą podwójną sytuacją, zerkając ku nadal stojącej przy jego łóżku matce Natha.
— Możesz powtórzyć? Okej, przekażę. Nie, nie przeziębiłem się. Okej — rozłączył się, odwracając w stronę czekającej kobiety, choć jego bezradna mina mówiła sama za siebie.
— Nie wróci dziś? — pokręcił przecząco głową w odpowiedzi, nim wbił wzrok w podłogę. Nie czekał długo, gdy matka pokonała dzielącą ich odległość i położyła dłoń na jego głowie, mierzwiąc mu włosy delikatnym ruchem.
— Przekażę tacie, nie przejmuj się tym, to nie twoja wina. Zejdź za trzydzieści minut za obiad i nie przemęczaj się zbytnio — rzuciła miękko, wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Odetchnął cicho, wędrując powoli dłonią do swoich biało-błękitnych kosmyków, które pogładził w wyraźnym zamyśleniu. Dopiero wtedy przypomniał sobie o nieodczytanej wiadomości. Wszedł w nią czym prędzej, oddychając z ulgą, gdy zobaczył że przyszła dziesięć minut temu. Nie odczytał jej zatem aż tak późno. Zawahał się przez chwilę.
Palce wysłały wiadomość, nim zawisły ponownie nad klawiaturą.
Kolejna wiadomość wysłana tuż po drugiej, wyraźnie nie miała w zamiarze czekać zbyt długo na jego odpowiedź, choć Liam stał w miejscu wyraźnie bijąc się z myślami.
Nieczęsto dzielił się z innymi swoimi hobby, z drugiej strony nie miał w zwyczaju kłamać. Właściwie to nigdy nie kłamał, co najwyżej pomijał odpowiedzi, które były dla niego niewygodne. A skoro sam zadał mu podobne pytanie, było dla niego oczywistym, że sam nie powinien się wymigiwać.
Z tą różnicą, że w swoich snach to nie Liam umierał.
Potarł skronie z wyraźnie zmęczoną miną, zaraz rozcierając palcami też rosnące cienie pod oczami. Zerknął szybko na wyświetlacz telefonu, nie widząc jednak żadnej odpowiedzi odłożył go ponownie i podszedł do biurka, wyciągając swoje rzeczy. Książki z dodatkowych przedmiotów zdecydowanie nie zachęciłyby przeciętnego człowieka swoimi okładkami. Proste kolory - w większości w odcieniach szarości - kwadratowe napisy, brak jakichkolwiek obrazków. Nie były to elementy, które sprawiały, że ludzie wybierali je pośród wielu innych na półkach. Ponadto ciężkie tytuły niejednokrotnie potrafiły przyprawiać o ból głowy.
Liam był jednak osobą, dla której podobna prostota skrywająca trudne, zawiłe przykłady, była swoistym pięknem. Wyciągnął zakładkę, otwierając ją na stronie, na której ostatnio skończył, robiąc notatki w specjalnie przygotowanym do tego wcześniej zeszycie. Drobne, ale staranne pismo wypełniało coraz to więcej linijek. Chłopak nawet nie próbował kontrolować swojego poczucia czasu.
Pochylony nad zeszytem, nie usłyszał ani powtarzalnego pukania do drzwi, ani momentu gdy uchyliły się, by znowu powitać w nich matkę Nathaniela.
— Liam? Liam — powtórzyła jego imię kilkakrotnie, podchodząc do niego od boku — Liam, twój telefon dzwoni od jakichś pięciu minut.
Wzdrygnął się prostując gwałtownie i obrócił w tył patrząc na wyświetlacz. 15 nieodebranych połączeń i 2 nowe wiadomości. Zamrugał kilkakrotnie i spuścił głowę, czym prędzej biorąc urządzenie w dłoń.
— Przepraszam...
— Och nie, nie przepraszaj skarbie. Znowu mój kłopotliwy syn zawraca ci głowę?
Choć białowłosy pokiwał głową, wyraźnie się ożywił. Ukłonił się krótko matce, przepraszając ją tym samym, nim powędrował do okna, wybierając numer brata. Widział, że nie opuściła pokoju, w tym momencie niespecjalnie mu to jednak przeszkadzało.
"Zapytaj go gdzie jest", wyczytanie tych słów z ruchu jej warg nie było trudne. W końcu udało mu się nawiązać połączenie. Wpatrywał się w ekran, wyczytując jego odpowiedź. Nie chciał brać go na głośnik, wiedząc że niekoniecznie chce się dzielić wszystkim ze swoją matką.
— Nath, gdzie jesteś? — odpowiedź widocznie się rozwlekła, gdy chłopak cierpliwie wpatrywał się w tonę tekstu, zupełnie nieświadomie od czasu do czasu kiwając, bądź kręcąc głową.
— Wrócisz dziś do domu? ... wcale nie — ciche, nieco obrażone burknięcie nie było czymś, co wydawał z siebie często. Podrapał się po karku nieco zakłopotany tą podwójną sytuacją, zerkając ku nadal stojącej przy jego łóżku matce Natha.
— Możesz powtórzyć? Okej, przekażę. Nie, nie przeziębiłem się. Okej — rozłączył się, odwracając w stronę czekającej kobiety, choć jego bezradna mina mówiła sama za siebie.
— Nie wróci dziś? — pokręcił przecząco głową w odpowiedzi, nim wbił wzrok w podłogę. Nie czekał długo, gdy matka pokonała dzielącą ich odległość i położyła dłoń na jego głowie, mierzwiąc mu włosy delikatnym ruchem.
— Przekażę tacie, nie przejmuj się tym, to nie twoja wina. Zejdź za trzydzieści minut za obiad i nie przemęczaj się zbytnio — rzuciła miękko, wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Odetchnął cicho, wędrując powoli dłonią do swoich biało-błękitnych kosmyków, które pogładził w wyraźnym zamyśleniu. Dopiero wtedy przypomniał sobie o nieodczytanej wiadomości. Wszedł w nią czym prędzej, oddychając z ulgą, gdy zobaczył że przyszła dziesięć minut temu. Nie odczytał jej zatem aż tak późno. Zawahał się przez chwilę.
Oprócz nauki?
Palce wysłały wiadomość, nim zawisły ponownie nad klawiaturą.
Nie będziesz się śmiał?
Kolejna wiadomość wysłana tuż po drugiej, wyraźnie nie miała w zamiarze czekać zbyt długo na jego odpowiedź, choć Liam stał w miejscu wyraźnie bijąc się z myślami.
Jeżdżę na łyżwach. Figurowo. Poza tym opiekuję się moim kłopotliwym bratem, chociaż biorąc pod uwagę fakt, że jest starszy, pewnie powinno być na odwrót.
Nieczęsto dzielił się z innymi swoimi hobby, z drugiej strony nie miał w zwyczaju kłamać. Właściwie to nigdy nie kłamał, co najwyżej pomijał odpowiedzi, które były dla niego niewygodne. A skoro sam zadał mu podobne pytanie, było dla niego oczywistym, że sam nie powinien się wymigiwać.
Po upływie mniej więcej dwóch minut, kiedy do pomieszczenia wleciała zadowalająca go ilość świeżego powietrza, zamknął okno. W między czasie wyjął ze szkolnej torby portfel i zgarnął z blatu biurka telefon, po czym wcisnął te rzeczy do obu kieszeni spodni. Przeczesał wierzchem dłoni wilgotne włosy, jakby chciał tym gestem przyspieszyć proces wysuszenia ich, ale cokolwiek bezskutecznie. Nie miał zamiaru jednak czekać, aż to nastąpi. Dlatego też po chwili wszedł swojego pokoju, ubrał kurtkę i buty, zarzucając na głowę zapobiegawczo głęboki kaptur. Wychodząc z mieszkania, zamknął drzwi na klucz, co by w żaden sposób nie kusić losu. Zwyczajowo zignorował zarówno obecność widny, jak i kłócących się za ścianą, wyjątkowo hałaśliwych jak na realia tego bloku mieszkalnego sąsiadów, którzy przeprowadzili się tu stosunkowo niedawno - góra miesiąc temu, wzbudzając oczywiście tym samym sensacje wśród miejscowych plotkar. Zresztą pokonanie pierwszego piętra nie było żadnym alpejskim wyczynem. Poniekąd był to, oprócz jazdy konnej, jeden uprawiany przez Shane'a "sport", jeśli oczywiście mógł to tak nazwać, choć wątpił w słuszności tego określenia w przypadku wykonywania tej czynności.
Kiedy poczuł wibracje w tylnej kieszeni spodni, był już na zatłoczonej ulicy. Zatrzymał się zatem, by do niego przez przypadek nie dobić, co nie było zbyt trudne i wyjął telefon. Następnie odblokował go i przeczytał smsa – jednego, a potem drugiego, bo przyszły po sobie niemal od razu, wywołując na Littenberga coś na wzór zdumienia.
Ja? Na tym etapie znajomości, powinieneś zdawać sobie już dawno sprawę, że nie jestem zbyt hmm... radosny — wystukał na dotykowym wyświetlaczu, by tym samym uświadomić swojego rozmówcę, że nie wybuchnie śmiechem, bo po prostu nie miał ku temu odpowiednich predyspozycji. Wcisnął przycisk "wyślij" i dokładnie w tym samym czasie – doskonała synchronizacja, nie ma co – przyszła kolejna wiadomość. Wygiął kąciki ust mimowolnie ku górze. Pośpiesznie ją otworzył i przeczytał jej zawartość. Uśmiech na jego wargach jednak się nie rozszerzył, a raczej zmalał, co mogło oznaczać tylko jedno - Liam nie dał mu wystarczającego powodu do tego, wręcz przeciwnie, wprawił Littenberga w jeszcze większe zdumienie, choć zubożała ekspresja na jego twarzy na to nie wskazywała. — Jesteś pełen niespodzianek. — Zacisnął zęby na dolnej wardze, zastanawiając się na dalszą częścią smsa. Jego ostanie i zarazem pierwsza przygoda z z łyżwami i lodem skończyło się na wizycie w szpitalu i złamanej ręce. Miał wtedy sześć lat i do tamtego czasu nigdy nie poszedł na lodowisko, pielęgnując w sobie aż do dziś niezaprzeczalną niechęć do tej niestabilnej, śliskiej nawierzchni. Mimo iż osobiście wolał jej unikać przy kontakcie pierwszego stopnia, nigdy nie odmawiał sobie przyjemności, jaką czerpał, oglądając występy łyżwiarzy, więc w tym układzie śmiało można było stwierdzić, że jego platoniczna miłość do tego sportu była jednobiegunowa i nigdy nieodwzajemniona. — Jazda figurowa robi wrażenie. Widziałem parę pokazów w TV i w sumie chętnie zobaczyłby również twój. — Wysłał, tym razem bez cienia zawahania w mowie ciała. Naprawdę był ciekaw, jak Liam sobie radzi na niestabilnym gruncie. Jeśli tak samo dobrze jak z nauką, to marnował swój potencjał w tym mieście.
By nie stać na środku chodnika, nie czekał na wiadomość zwrotną. Przeszedł parę następnych kroków i przystanął na przejściu dla pieszych, wyczekując aż zapali się dla niego zielone światło. Spojrzenie natomiast utkwił na wysokości nie zbyt zachęcającego, liczącego sobie najprawdopodobniej tyle lat, co samo Vancouver, szyldu apteki, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy i była jednocześnie jedną z dwóch miejsc, dla których Shane przerwał swój namiętny romans z łóżkiem. Musiał kupić coś, co zapobiegnie prężenie rozwijającej się w jego organizmie chorobie, choć bez konsultacji z lekarzem i recepty może być z tym ciężko. Mimowolnie przyłożył dłoń do czoła, mimo iż doskonale wiedział, że gorączka nie spadła do zadowalającego go stopnia. Nadal był rozpalony, nie chciał zatem być przykuty do łóżka przez następne parę dni, zresztą wszystko było o wiele lepsze niż rozciągające się nad nim widmo groźniejszego następstwa przeziębienia – grypy.
Słysząc charakterystyczny, pojedynczy dźwięk, zazwyczaj występujący podczas zmieniania świateł na slupach do tego przeznaczonych, przeszedł na drugą stronę chodnika, jednocześnie wkładając do kieszeni ręce, których temperatura była znacznie mniejsza niż reszty jego ciała. Chwilę później otworzył drzwi apteki i wszedł do niej, witając się krótkim „dzień dobry” z wykładającą na półce nowe medykamenty farmaceutką.
Kiedy poczuł wibracje w tylnej kieszeni spodni, był już na zatłoczonej ulicy. Zatrzymał się zatem, by do niego przez przypadek nie dobić, co nie było zbyt trudne i wyjął telefon. Następnie odblokował go i przeczytał smsa – jednego, a potem drugiego, bo przyszły po sobie niemal od razu, wywołując na Littenberga coś na wzór zdumienia.
Ja? Na tym etapie znajomości, powinieneś zdawać sobie już dawno sprawę, że nie jestem zbyt hmm... radosny — wystukał na dotykowym wyświetlaczu, by tym samym uświadomić swojego rozmówcę, że nie wybuchnie śmiechem, bo po prostu nie miał ku temu odpowiednich predyspozycji. Wcisnął przycisk "wyślij" i dokładnie w tym samym czasie – doskonała synchronizacja, nie ma co – przyszła kolejna wiadomość. Wygiął kąciki ust mimowolnie ku górze. Pośpiesznie ją otworzył i przeczytał jej zawartość. Uśmiech na jego wargach jednak się nie rozszerzył, a raczej zmalał, co mogło oznaczać tylko jedno - Liam nie dał mu wystarczającego powodu do tego, wręcz przeciwnie, wprawił Littenberga w jeszcze większe zdumienie, choć zubożała ekspresja na jego twarzy na to nie wskazywała. — Jesteś pełen niespodzianek. — Zacisnął zęby na dolnej wardze, zastanawiając się na dalszą częścią smsa. Jego ostanie i zarazem pierwsza przygoda z z łyżwami i lodem skończyło się na wizycie w szpitalu i złamanej ręce. Miał wtedy sześć lat i do tamtego czasu nigdy nie poszedł na lodowisko, pielęgnując w sobie aż do dziś niezaprzeczalną niechęć do tej niestabilnej, śliskiej nawierzchni. Mimo iż osobiście wolał jej unikać przy kontakcie pierwszego stopnia, nigdy nie odmawiał sobie przyjemności, jaką czerpał, oglądając występy łyżwiarzy, więc w tym układzie śmiało można było stwierdzić, że jego platoniczna miłość do tego sportu była jednobiegunowa i nigdy nieodwzajemniona. — Jazda figurowa robi wrażenie. Widziałem parę pokazów w TV i w sumie chętnie zobaczyłby również twój. — Wysłał, tym razem bez cienia zawahania w mowie ciała. Naprawdę był ciekaw, jak Liam sobie radzi na niestabilnym gruncie. Jeśli tak samo dobrze jak z nauką, to marnował swój potencjał w tym mieście.
By nie stać na środku chodnika, nie czekał na wiadomość zwrotną. Przeszedł parę następnych kroków i przystanął na przejściu dla pieszych, wyczekując aż zapali się dla niego zielone światło. Spojrzenie natomiast utkwił na wysokości nie zbyt zachęcającego, liczącego sobie najprawdopodobniej tyle lat, co samo Vancouver, szyldu apteki, która znajdowała się po drugiej stronie ulicy i była jednocześnie jedną z dwóch miejsc, dla których Shane przerwał swój namiętny romans z łóżkiem. Musiał kupić coś, co zapobiegnie prężenie rozwijającej się w jego organizmie chorobie, choć bez konsultacji z lekarzem i recepty może być z tym ciężko. Mimowolnie przyłożył dłoń do czoła, mimo iż doskonale wiedział, że gorączka nie spadła do zadowalającego go stopnia. Nadal był rozpalony, nie chciał zatem być przykuty do łóżka przez następne parę dni, zresztą wszystko było o wiele lepsze niż rozciągające się nad nim widmo groźniejszego następstwa przeziębienia – grypy.
Słysząc charakterystyczny, pojedynczy dźwięk, zazwyczaj występujący podczas zmieniania świateł na slupach do tego przeznaczonych, przeszedł na drugą stronę chodnika, jednocześnie wkładając do kieszeni ręce, których temperatura była znacznie mniejsza niż reszty jego ciała. Chwilę później otworzył drzwi apteki i wszedł do niej, witając się krótkim „dzień dobry” z wykładającą na półce nowe medykamenty farmaceutką.
Gdy czekał przez chwilę na odpowiedź Shane'a, przeturlał się po łóżki niczym mały dzieciak, zaraz rozkładając na nim niedbale. Trzydzieści minut brzmiało jak spora ilość czasu. Po rozmowie z Nathanaelem nie miał już zbytniej ochoty na granie na skrzypcach, ani właściwie jakiekolwiek ruszanie się z miejsca. Za każdym razem, gdy docierało do niego, że nie ma najmniejszego wpływu na brata, uderzało go to na tyle mocno, by dosłownie zamykał się w sobie. W przeciągu kilku sekund. Jednocześnie wiedział, że nigdy nie mógł pozwolić, by fakt ten ujrzał światło dzienne, jeśli nie chciał doprowadzić do sytuacji, w której Nela zacząłby przywiązywać większą uwagę do tego jak oddziałuje na Leę.
Przewrócił się na brzuch.
Mimo to nie potrafił przestać się martwić.
Wibracje telefonu skutecznie wyrwały go z zamyślenia, gdy odczytał odesłaną przez Shane'a wiadomość. Zastanowił się przez dłuższą chwilę, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy, że jego palce same przelały myśli na klawiaturę, momentalnie wysyłając kolejną wiadomość.
Nigdy nie krytykował na głos zachowania innych ludzi. Nie oceniał ich. I zdecydowanie nie potrafił ich komplementować. Dlatego też po ponownym przeczytaniu smsa poczuł nieznaczne zażenowanie. Co jeśli chłopak się na niego obrazi? Może nie uznawał tego za dobrą cechę. Może wewnętrznie chciał się zmienić, a Liam tylko blokował mu w tym momencie otwartą drogę? Ponadto całe to wyznanie brzmiało nieco...
Podrapał się po policzku, podnosząc do siadu. Nie zrozumiał go źle, prawda?
"(...) chętnie zobaczyłbym również twój."
Na samą myśl o podobnym wydarzeniu, przeszedł od początkowego pobladnięcia, poprzez delikatny róż do istnej czerwieni. Jazda figurowa była rzeczą na swój sposób niezwykle intymną. Był to moment, w którym łyżwiarz łączył się z muzyką przekazując tym samym wszelkie emocje związane z piosenką, do której tańczył. Każdy kto znał Leistershire'a wiedział, że chłopak nigdy się nie uśmiechał. Zawsze w towarzystwie utrzymywał tą samą kamienną twarz. Występy były jednak inne.
Lodowisko było jedynym miejscem, w którym uwalniał cały dręczący go smutek. Niejednokrotnie nazywano go w gazetach najskuteczniejszym wyciskaczem łez. Z niczego w tym momencie nie cieszył się tak bardzo, jak z faktu że Shane nie wpadł na to, by znaleźć jeden z nich w internecie.
Dotknął swojej twarzy, cały czas próbując się uspokoić. Nie pamiętał kiedy ostatni raz zareagował w podobny sposób. Zażenowanie bez wątpienia było jednak uczuciem znanym mu dużo lepiej od radości. Nie był typem, który składał też czcze obietnice. Dlatego tym razem przerwa była nieco dłuższa, gdy wyraźnie zastanawiał się nad odpowiedzią.
Wstukał w końcu, wysyłając odpowiedź. Tak, podobne wyjście wydawało mu się odpowiednie. Nawet jeśli poprzez przejście się na lodowisku, głównie miał na myśli spokojniejszą jazdę w kółko.
— Liam. Liam. Liam, obiad — jego ojciec trzykrotnie powtórzył jego imię, pukając głośno do drzwi jego pokoju, nim chłopak w końcu podniósł się szybko do góry patrząc na niego z zdezorientowaniem.
— Chodź na obiad — łagodny uśmiech rodzica momentalnie go uspokoił, co nie zmniejszyło jednak jego zaskoczenia. Kiedy minęło jego trzydzieści minut?
Wstukał jeszcze, rzucając telefon na łóżko, nim zeskoczył z materaca, drepcząc posłusznie u boku ojca.
— Z kim rozmawiałeś? Z chłopakiem? — zapytał stukając syna palcem w policzek, nim zmierzwił mu włosy, cały czas patrząc na niego z wyraźnym zaciekawieniem. Odwrócił jedynie wzrok w drugą stronę, patrząc w milczeniu na jedno ze zdjęć stojących na komodzie. Orientacja Liama nie była w domu żadną tajemnicą, nawet jeśli jakiś czas temu białowłosy całkowicie stracił zainteresowanie podobnymi sprawami.
Spuścił wzrok w milczeniu, nie widząc tym samym momentalnie znikającego z ust ojca uśmiechu, nim ten nie przyciągnął go do siebie, głaszcząc po plecach.
— Co jest na obiad? — zmienił temat, wracając wzrokiem do twarzy ojca, który momentalnie się rozpromienił, widząc zainteresowanie z jego strony.
— Pieczony łosoś w sosie koperkowym. Specjalność twojej matki — zaśmiał się wesoło, wypuszczając go ze swoich objęć, by wejść w końcu do jadalni i zająć swoje miejsce. Liam podążył więc posłusznie w jego ślady, czekając aż jedzenie znajdzie się na stole.
Przewrócił się na brzuch.
Mimo to nie potrafił przestać się martwić.
Wibracje telefonu skutecznie wyrwały go z zamyślenia, gdy odczytał odesłaną przez Shane'a wiadomość. Zastanowił się przez dłuższą chwilę, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy, że jego palce same przelały myśli na klawiaturę, momentalnie wysyłając kolejną wiadomość.
Lubię cię, Shane. Myślę, że to dobra cecha. Roztaczasz wokół siebie spokój i nie udajesz kogoś, kim nie jesteś.
Nigdy nie krytykował na głos zachowania innych ludzi. Nie oceniał ich. I zdecydowanie nie potrafił ich komplementować. Dlatego też po ponownym przeczytaniu smsa poczuł nieznaczne zażenowanie. Co jeśli chłopak się na niego obrazi? Może nie uznawał tego za dobrą cechę. Może wewnętrznie chciał się zmienić, a Liam tylko blokował mu w tym momencie otwartą drogę? Ponadto całe to wyznanie brzmiało nieco...
Podrapał się po policzku, podnosząc do siadu. Nie zrozumiał go źle, prawda?
"(...) chętnie zobaczyłbym również twój."
Na samą myśl o podobnym wydarzeniu, przeszedł od początkowego pobladnięcia, poprzez delikatny róż do istnej czerwieni. Jazda figurowa była rzeczą na swój sposób niezwykle intymną. Był to moment, w którym łyżwiarz łączył się z muzyką przekazując tym samym wszelkie emocje związane z piosenką, do której tańczył. Każdy kto znał Leistershire'a wiedział, że chłopak nigdy się nie uśmiechał. Zawsze w towarzystwie utrzymywał tą samą kamienną twarz. Występy były jednak inne.
Lodowisko było jedynym miejscem, w którym uwalniał cały dręczący go smutek. Niejednokrotnie nazywano go w gazetach najskuteczniejszym wyciskaczem łez. Z niczego w tym momencie nie cieszył się tak bardzo, jak z faktu że Shane nie wpadł na to, by znaleźć jeden z nich w internecie.
Dotknął swojej twarzy, cały czas próbując się uspokoić. Nie pamiętał kiedy ostatni raz zareagował w podobny sposób. Zażenowanie bez wątpienia było jednak uczuciem znanym mu dużo lepiej od radości. Nie był typem, który składał też czcze obietnice. Dlatego tym razem przerwa była nieco dłuższa, gdy wyraźnie zastanawiał się nad odpowiedzią.
Może kiedyś. Choć jeśli chcesz możemy się w wolnym czasie przejść na lodowisko.
Wstukał w końcu, wysyłając odpowiedź. Tak, podobne wyjście wydawało mu się odpowiednie. Nawet jeśli poprzez przejście się na lodowisku, głównie miał na myśli spokojniejszą jazdę w kółko.
— Liam. Liam. Liam, obiad — jego ojciec trzykrotnie powtórzył jego imię, pukając głośno do drzwi jego pokoju, nim chłopak w końcu podniósł się szybko do góry patrząc na niego z zdezorientowaniem.
— Chodź na obiad — łagodny uśmiech rodzica momentalnie go uspokoił, co nie zmniejszyło jednak jego zaskoczenia. Kiedy minęło jego trzydzieści minut?
Muszę iść na obiad, napiszę do ciebie później.
Wstukał jeszcze, rzucając telefon na łóżko, nim zeskoczył z materaca, drepcząc posłusznie u boku ojca.
— Z kim rozmawiałeś? Z chłopakiem? — zapytał stukając syna palcem w policzek, nim zmierzwił mu włosy, cały czas patrząc na niego z wyraźnym zaciekawieniem. Odwrócił jedynie wzrok w drugą stronę, patrząc w milczeniu na jedno ze zdjęć stojących na komodzie. Orientacja Liama nie była w domu żadną tajemnicą, nawet jeśli jakiś czas temu białowłosy całkowicie stracił zainteresowanie podobnymi sprawami.
Spuścił wzrok w milczeniu, nie widząc tym samym momentalnie znikającego z ust ojca uśmiechu, nim ten nie przyciągnął go do siebie, głaszcząc po plecach.
— Co jest na obiad? — zmienił temat, wracając wzrokiem do twarzy ojca, który momentalnie się rozpromienił, widząc zainteresowanie z jego strony.
— Pieczony łosoś w sosie koperkowym. Specjalność twojej matki — zaśmiał się wesoło, wypuszczając go ze swoich objęć, by wejść w końcu do jadalni i zająć swoje miejsce. Liam podążył więc posłusznie w jego ślady, czekając aż jedzenie znajdzie się na stole.
Na okres dziesięciu minut postanowił całkowicie zignorować obecność telefonu komórkowego w prawej kieszeni kurtki. Jego uwaga została przykuta głównie przez kolorowe opakowania tabletek, które wypełniały witryny w aptece. Czytał ich nazwy, ale żadna nie wzbudzała jego zainteresowania, czy nawet zaufania. W gruncie rzeczy szanował swoją wątrobę, zatem ograniczał swój kontakt z tabletkami do zbędnego minimum, nie licząc oczywiście tych, które zawsze nosił przy sobie. Na wszelki wypadek, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Dawały mu dziwne poczucie bezpieczeństwa, mimo że zdecydowanie nie powinny. Ataki minęły, a przynajmniej na razie ustały. Mógł być to oczywiście okres przejściowy lub cisza przed burzą. Nie potrafił być w tej kwestii optymistą, choć według swojego teraputy, z którym spotykał się rzadziej, ale nadal w regularnych odstępach czasowych, powinien być dobrej myśli. Shane nie wiedział jednak jak interpretować te sformułowanie i jak je rozumieć. Ludzka psychika była złożonym mechanizmem, nad którą łatwo utracić panowanie. On stracił kontrolę nad swoją raz, drugi, a potem trzeci i czwarty raz. Na razie ją odzyskał. Oby na stałe. Nie chciał powtórki z rozrywki. Pewnie nikt by nie chciał.
— To samo co zawsze? — Zapytała w końcu farmaceuta. Zniecierpliwiona. Zademonstrowała je stukaniem zadbanymi paznokciami o szklaną powierzchnię jednego z mebli. Jakby paliło jej się zaplecze i musiała jak najszybciej interweniować w tej sprawie. Może faktycznie tak było, choć nie czuł zapachu spalenizny, a może po prostu chciała wrócić do lektury leżącej na blacie książce. Chyba romansidło, a przynajmniej tak Littenberg wywnioskował po tytule i okladce.
Po udanej transakcji, zapatrzeniu się w kanadyjski odpowiednik theraflu i witaminę C, Shane z ulgą skonfrontował się z zimnym powietrzem. Z oczywistych powodów nie przepadał za tym klimatyzowanym pomieszczeniem. I nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. W końcu po wielu wysiłkach stawał się coraz rzadszym gościem tam.
Wyjął telefon i odblokował go znajomą sekwencją liczb. Przeczytał najpierw jedną, a potem drugą wiadomość Liama, nieświadomie zastygając w pół kroku, bo zdecydowanie nie spodziewał się takiego wyznania ze strony małomównego i skrytego korepetytora. Nie spodziewał się też uścisku w sercu i niespodziewanego skoku temperatury. Gorączka zaatakowała. Znów.
Też Cię lubię, wystukał na systemowej klawiaturze swojego smartfona, który nie był co prawda jednym z najnowszych modeli na rynku, a przynajmniej działał bez zarzutu. I życzę opóźnionego smacznego, dopisał za nim wysłał wiadomość.
Ich konwersacja esemesowa w rezultacie trwała prawie cały dzień i skończyła się nieplanowanym spotkaniem w księgarni. Ale Littenberg nie narzekał. W zasadzie i tak nie miał nic lepszego do roboty. Planował wstępnie odwiedzić stadninę albo resztę dnia spędzić na wegetacji w łóżku.
Fabuła zakończona. Przynajmniej na razie.
— To samo co zawsze? — Zapytała w końcu farmaceuta. Zniecierpliwiona. Zademonstrowała je stukaniem zadbanymi paznokciami o szklaną powierzchnię jednego z mebli. Jakby paliło jej się zaplecze i musiała jak najszybciej interweniować w tej sprawie. Może faktycznie tak było, choć nie czuł zapachu spalenizny, a może po prostu chciała wrócić do lektury leżącej na blacie książce. Chyba romansidło, a przynajmniej tak Littenberg wywnioskował po tytule i okladce.
Po udanej transakcji, zapatrzeniu się w kanadyjski odpowiednik theraflu i witaminę C, Shane z ulgą skonfrontował się z zimnym powietrzem. Z oczywistych powodów nie przepadał za tym klimatyzowanym pomieszczeniem. I nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. W końcu po wielu wysiłkach stawał się coraz rzadszym gościem tam.
Wyjął telefon i odblokował go znajomą sekwencją liczb. Przeczytał najpierw jedną, a potem drugą wiadomość Liama, nieświadomie zastygając w pół kroku, bo zdecydowanie nie spodziewał się takiego wyznania ze strony małomównego i skrytego korepetytora. Nie spodziewał się też uścisku w sercu i niespodziewanego skoku temperatury. Gorączka zaatakowała. Znów.
Też Cię lubię, wystukał na systemowej klawiaturze swojego smartfona, który nie był co prawda jednym z najnowszych modeli na rynku, a przynajmniej działał bez zarzutu. I życzę opóźnionego smacznego, dopisał za nim wysłał wiadomość.
Ich konwersacja esemesowa w rezultacie trwała prawie cały dzień i skończyła się nieplanowanym spotkaniem w księgarni. Ale Littenberg nie narzekał. W zasadzie i tak nie miał nic lepszego do roboty. Planował wstępnie odwiedzić stadninę albo resztę dnia spędzić na wegetacji w łóżku.
Fabuła zakończona. Przynajmniej na razie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach