▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Jedna z wielu filii znanej na całym świecie linii serwującej fast food. Stojąca w bliskim położeniu od swojego odwiecznego rywala KFC. Urządzona w nowoczesnym stylu, w barwach czerwono złotych. Udekorowany ładnymi tapetami oraz ogłoszeniami z ofertą. Otwarty niemal całą dobę, z uśmiechniętą i uprzejmą obsługą jest przyjemnym miejscem do spędzania czasu oraz zjedzenia smacznego posiłku.
Zgłoś się do pracy!
Emily Burke (NPC)
Menadżerka
Hugh Walker (NPC)
Pracownik
Wilton Law (NPC)
Pracownik
Jedna z wielu filii znanej na całym świecie linii serwującej fast food. Stojąca w bliskim położeniu od swojego odwiecznego rywala KFC. Urządzona w nowoczesnym stylu, w barwach czerwono złotych. Udekorowany ładnymi tapetami oraz ogłoszeniami z ofertą. Otwarty niemal całą dobę, z uśmiechniętą i uprzejmą obsługą jest przyjemnym miejscem do spędzania czasu oraz zjedzenia smacznego posiłku.
— Masz to jak w banku — odpowiedział prosto na wspomnienie o potrzymaniu go za rękę, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Jakby nie patrzeć, jego upodobanie do tego prostego gestu nie było żadną tajemnicą. Trzeba by być ślepym, by nie zauważyć jak często splata swoje palce z jego bez konkretnego powodu.
Czując jego wargi na swoich, zupełnie automatycznie odwzajemnił pocałunek, zaraz rzucając mu jednak zdziwione spojrzenie.
— Czym sobie zasłużyłem? — zapytał rozbawiony, przekrzywiając głowę w bok z pewnym niezrozumieniem.
Gdy tylko Alan rzucił krótkie "Chcę", momentalnie ciężar na klatce piersiowej chłopaka zniknął. Nawet nie próbował powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu.
"Nigdzie nie jadłem lepszych frytek."
— Mhm — kto mógłby tak naprawdę winić Mercury'ego za sceptycyzm w jego głosie, gdy bez wątpienia miał okazję jeść frytki w praktycznie każdym miejscu na ziemi? I wierzcie lub nie... cena żadnych z nich nie oscylowała w granicy trzech dolarów. Nie zamierzał rujnować jednak na siłę humoru Paige'a. Nawet jeśli odbierał go w tym momencie tak, jakby próbował go przekonać że Lipton jest najlepszą herbatą świata.
Zapach cały czas go odstraszał, wręcz przyduszając. Nie dał po sobie jednak niczego poznać, perfekcyjnie przybierając zupełnie obojętną, beznamiętną minę panicza z dobrego domu.
— W porządku. Przynajmniej będzie ciepłe — ale nazywanie tego hamburgerem wydawało mu się zdecydowaną przesadą. Nawet jeśli zdjęcia nie wyglądały aż tak źle, patrząc na faktyczny stan jedzenia u ludzi dookoła, szczerze wątpił w ich jakość nawet w stosunku do sieciówki takiej jak Jeff's. Pozwolił, by chłopak złapał go za nadgarstek, idąc za nim do środka.
"Żartuję. Nie rób tego."
— W sumie zjadłbym sushi — powiedział w zamyśleniu, pozwalając by jego myśli powędrowały na chwilę w tym konkretnym kierunku. Ostatnio znalazł jedną restaurację, gdzie szef kuchni przygotowywał wszystko w wyjątkowo widowiskowy sposób na twoich oczach. Rzecz jasna za odpowiednią opłatą. Tym razem mógł jednak zrezygnować z podobnego pokazu. Wyciągnął telefon i zaraz wysłał krótką wiadomość do swojego kamerdynera. Nie żeby z góry przekreślał tutejsze jedzenie, ale przezorny zawsze ubezpieczony. A dla sushi miał miejsce zawsze, podobnie jak dla kimbapu. Rzeczy tak proste, jak kilka składników zawiniętych w ryż i glony, a ile zapewniały przyjemności.
— Zostań Maioris — rzucił znad telefonu, nawet nie patrząc w stronę psa. Nie musiał tego robić. Jego pupil momentalnie położył się tuż przy wejściu. Nie oparł jednak łba na łapach, lecz odprowadził ich czujnym spojrzeniem, stawiając uszy na sztorc. Ich własny strażnik.
Cały czas siedział w telefonie, gdy podchodzili do kasy, zostawiając wszystko Alanowi. I tak nie było szans, by ogarniał tutejszą ofertę, gdy kolorowe zdjęcia zajmowały każde możliwe miejsce w zasięgu jego wzroku.
Stanął obok blondyna, gdy ten składał zamówienie i posłał mu krótki wzrok w odpowiedzi na jego dowcip. Nawet się nie uśmiechnął. Cały czas zachowywał absolutną powagę, wyglądając w tym momencie jak ktoś, kogo dopiero co zdjęli z okładki magazynu.
Lekkim ruchem schował telefon do kieszeni i odgarnął powoli włosy do tyłu, rozglądając się wokół, nim skupił wzrok na wpatrzonej w niego kasjerce.
Ciężko byłoby mu nazwać osobą kompetentną pracownika, który tak łatwo daje się rozproszyć. Jego służba była wytrenowana tak, by zachowywali się identycznie zarówno w przypadku nieznanego im gościa prosto z ulicy, jak i Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Bez zbędnych emocji.
To rzecz jasna nie powstrzymało go jednak przed puszczeniem jej oczka.
Nie wiem czy w takich wypadkach bardziej wychodzi na wierzch twoja dbałość o wizerunek czy zwyczajna próżność.
Why not both?
— Kanapka drwala to wyjątkowo idiotyczna nazwa — wyszeptał Alanowi do ucha, nachylając się w jego stronę. No bo poważnie. Kanapka drwala? Przecież każdy wiedział, że gdy ci rośli mężczyźni szli do lasu rąbać drewno, było im całkowicie wszystko jedno co jedli. Najczęściej starczyły im zwykłe kanapki z szynką i majonezem, byle zapchać żołądek. Miał nadzieję że nie smakuje tak idiotycznie jak brzmi.
Nie wiedział też jak zareagować na wspomnienie o wołowinie. W końcu idąc tu nie widział żadnego pastwiska, a ciężko było sobie wyobrazić by faktycznie trzymali krowy w budynku. Poza tym z tego co wiedział, McDonald's nawet jeśli był olbrzymią firmą to raczej nie mógł się pochwalić towarem najwyższej jakości.
Ach spójrzcie tylko jaki ten panicz naiwny. Aż się łezka w oku kręci.
Czując jego wargi na swoich, zupełnie automatycznie odwzajemnił pocałunek, zaraz rzucając mu jednak zdziwione spojrzenie.
— Czym sobie zasłużyłem? — zapytał rozbawiony, przekrzywiając głowę w bok z pewnym niezrozumieniem.
Gdy tylko Alan rzucił krótkie "Chcę", momentalnie ciężar na klatce piersiowej chłopaka zniknął. Nawet nie próbował powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
"Nigdzie nie jadłem lepszych frytek."
— Mhm — kto mógłby tak naprawdę winić Mercury'ego za sceptycyzm w jego głosie, gdy bez wątpienia miał okazję jeść frytki w praktycznie każdym miejscu na ziemi? I wierzcie lub nie... cena żadnych z nich nie oscylowała w granicy trzech dolarów. Nie zamierzał rujnować jednak na siłę humoru Paige'a. Nawet jeśli odbierał go w tym momencie tak, jakby próbował go przekonać że Lipton jest najlepszą herbatą świata.
Zapach cały czas go odstraszał, wręcz przyduszając. Nie dał po sobie jednak niczego poznać, perfekcyjnie przybierając zupełnie obojętną, beznamiętną minę panicza z dobrego domu.
— W porządku. Przynajmniej będzie ciepłe — ale nazywanie tego hamburgerem wydawało mu się zdecydowaną przesadą. Nawet jeśli zdjęcia nie wyglądały aż tak źle, patrząc na faktyczny stan jedzenia u ludzi dookoła, szczerze wątpił w ich jakość nawet w stosunku do sieciówki takiej jak Jeff's. Pozwolił, by chłopak złapał go za nadgarstek, idąc za nim do środka.
"Żartuję. Nie rób tego."
— W sumie zjadłbym sushi — powiedział w zamyśleniu, pozwalając by jego myśli powędrowały na chwilę w tym konkretnym kierunku. Ostatnio znalazł jedną restaurację, gdzie szef kuchni przygotowywał wszystko w wyjątkowo widowiskowy sposób na twoich oczach. Rzecz jasna za odpowiednią opłatą. Tym razem mógł jednak zrezygnować z podobnego pokazu. Wyciągnął telefon i zaraz wysłał krótką wiadomość do swojego kamerdynera. Nie żeby z góry przekreślał tutejsze jedzenie, ale przezorny zawsze ubezpieczony. A dla sushi miał miejsce zawsze, podobnie jak dla kimbapu. Rzeczy tak proste, jak kilka składników zawiniętych w ryż i glony, a ile zapewniały przyjemności.
— Zostań Maioris — rzucił znad telefonu, nawet nie patrząc w stronę psa. Nie musiał tego robić. Jego pupil momentalnie położył się tuż przy wejściu. Nie oparł jednak łba na łapach, lecz odprowadził ich czujnym spojrzeniem, stawiając uszy na sztorc. Ich własny strażnik.
Cały czas siedział w telefonie, gdy podchodzili do kasy, zostawiając wszystko Alanowi. I tak nie było szans, by ogarniał tutejszą ofertę, gdy kolorowe zdjęcia zajmowały każde możliwe miejsce w zasięgu jego wzroku.
Stanął obok blondyna, gdy ten składał zamówienie i posłał mu krótki wzrok w odpowiedzi na jego dowcip. Nawet się nie uśmiechnął. Cały czas zachowywał absolutną powagę, wyglądając w tym momencie jak ktoś, kogo dopiero co zdjęli z okładki magazynu.
Lekkim ruchem schował telefon do kieszeni i odgarnął powoli włosy do tyłu, rozglądając się wokół, nim skupił wzrok na wpatrzonej w niego kasjerce.
Ciężko byłoby mu nazwać osobą kompetentną pracownika, który tak łatwo daje się rozproszyć. Jego służba była wytrenowana tak, by zachowywali się identycznie zarówno w przypadku nieznanego im gościa prosto z ulicy, jak i Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Bez zbędnych emocji.
To rzecz jasna nie powstrzymało go jednak przed puszczeniem jej oczka.
Nie wiem czy w takich wypadkach bardziej wychodzi na wierzch twoja dbałość o wizerunek czy zwyczajna próżność.
Why not both?
— Kanapka drwala to wyjątkowo idiotyczna nazwa — wyszeptał Alanowi do ucha, nachylając się w jego stronę. No bo poważnie. Kanapka drwala? Przecież każdy wiedział, że gdy ci rośli mężczyźni szli do lasu rąbać drewno, było im całkowicie wszystko jedno co jedli. Najczęściej starczyły im zwykłe kanapki z szynką i majonezem, byle zapchać żołądek. Miał nadzieję że nie smakuje tak idiotycznie jak brzmi.
Nie wiedział też jak zareagować na wspomnienie o wołowinie. W końcu idąc tu nie widział żadnego pastwiska, a ciężko było sobie wyobrazić by faktycznie trzymali krowy w budynku. Poza tym z tego co wiedział, McDonald's nawet jeśli był olbrzymią firmą to raczej nie mógł się pochwalić towarem najwyższej jakości.
Ach spójrzcie tylko jaki ten panicz naiwny. Aż się łezka w oku kręci.
„Czym sobie zasłużyłem?”
― Hm ― zastanowił się przez chwilę, jakby faktycznie wymagano od niego sensownego argumentu. I chociaż nikt nie wymagał od niego, by rozliczał się z każdego pocałunku, do którego bez wątpienia miał prawo, na jego twarzy dość szybko pojawiła się oznaka tego, że nie musiał długo myśleć, zanim wzniesiony ku górze wzrok, bez wahania powrócił do dwukolorowych tęczówek Blacka. ― Pewnie już to słyszałeś, ale skupiony jesteś cholernie pociągający. ― Rozłożył bezradnie ręce, bez bicia przyznając się, że trudno było mu zatrzymać swoją uwagę jedynie na przekazie, a nie na innych aspektach, które nieodłącznie mu towarzyszyły.
Nawet jeśli słowa jasnowłosego mogły zabrzmieć tandetnie, nie wyglądał na ani trochę skrępowanego czy zażenowanego samym sobą. Ba, wyglądało na to, że był zadowolony ze swojej bezpośredniości. Zupełnie jak dzieciak, który właśnie doszedł do jakiegoś błyskotliwego wniosku, tyle że wniosek ten raczej średnio zakrawał o tematykę dla najmłodszych.
„W sumie zjadłbym sushi.”
― No patrzcie jaki zdrajca ― wymruczał pod nosem, kręcąc głową w niedowierzaniu. Sprawa była na tyle poważna, że Hayden nigdy nie odmawiał zjedzenia tego, co proponował mu Mercury. Nie żeby korzystał na tym, że za każdym razem, gdy tylko gdzieś się spotykali albo za każdym razem, gdy stawał się dla chłopaka nieodłącznym elementem bankietów, miał okazję najeść się za pięcioro. Black za to kręcił nosem na wszelkie niezdrowe i tłuste jedzenie, które w nadmiernych ilościach szkodziło ludzkiemu zdrowiu. Oburzające!
Kasjerka wzdrygnęła się nieznacznie, dostrzegając nieoczekiwany gest ze strony czarnowłosego. Trudno było nie zauważyć coraz bardziej pąsowiejących policzków, których ciepło musiała odczuć natychmiastowo, biorąc pod uwagę, jak szybko zamrugała oczami, opuszczając wzrok na ekran, w który stuknęła palcem kilkakrotnie, by wprowadzić zamówienie.
― Tak, tak. Oczywiście ― rzuciła machinalnie, najwyraźniej kompletnie zapominając o tym, o czym przed momentem mówił Paige, składając tym samym obietnicę bez pokrycia. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że McDonald's nie posiadał w pobliżu swojego własnego pastwiska. ― Jakie napoje? Zamówienie będzie na miejscu czy na wynos?
― I widzisz, Black? Rozpraszasz miłą panią. ― Cmoknął pod nosem, nie próbując zachować dyskrecji, jakby czerpał jakąś dziwną satysfakcję z zażenowania dziewczyny. Albo po prostu starał się odnaleźć jakieś dobre strony w tym, że obecność Cullinana od czasu do czasu wywierała silny wpływ na otoczenie, choć do tego krok po kroku zaczynał się przyzwyczajać. ― Dla mnie cola. Poprosimy na miejscu.
„Kanapka drwala to wyjątkowo idiotyczna nazwa.”
Hayden zerknął na niego z ukosa, unosząc brwi w pozorowanym zaskoczeniu.
― A pain perdu, piperade, crème brûlée czy inne żelipapą już nie? ― spytał, starając się przybrać odpowiedni akcent dla każdego wypowiadanego słowa. Trzeba przyznać, że szło mu to całkiem nieźle, choć nie był wielkim fanem francuskiego. Nie licząc tych kilku zacięć, gdy nie był pewien, w jaki sposób wypowiedzieć nazwę danej potrawy. ― Pomyśl sobie, że wyglądałbyś całkiem nieźle we flanelowej koszuli w kratę i z toporem w rękach. ― Zmierzył go uważnym wzrokiem od góry do dołu, nie zwracając uwagi na to, że kasjerka właśnie poszła za jego śladem. Różniło ich jednak to, że Alan mógł pozwolić sobie na to bez przeszkód, zaś pracownica niekoniecznie. Dobrze, że miała na tyle oleju w głowie, by w porę odwrócić wzrok i skupić się na swoich obowiązkach.
― Razem będzie dwadzieścia osiem dolarów.
Ciemnooki wysunął portfel z tylnej kieszeni spodni, zaraz wyławiając z niego odpowiednią kwotę. Pokusił się nawet o przegrzebanie kieszonki z legendarnymi monetami, których Mercury prawdopodobnie nigdy nie uświadczył we własnym portfelu. Wręczył je dziewczynie, zaraz przyjmując od niej paragon z numerem zamówienia, po czym kiwnął głową, dając chłopakowi znać, by odsunęli się na bok.
― Teraz nie ma już odwrotu. ― Zęby chłopaka błysnęły w nieco szerszym i usatysfakcjonowanym uśmiechu, gdy wyeksponował przed nim wydrukowany numerek na świstku. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że brunet zdążył już załatwić sobie kolejny obiad, ale najwyraźniej łatwiej było mu żyć w tej błogiej nieświadomości.
― Hm ― zastanowił się przez chwilę, jakby faktycznie wymagano od niego sensownego argumentu. I chociaż nikt nie wymagał od niego, by rozliczał się z każdego pocałunku, do którego bez wątpienia miał prawo, na jego twarzy dość szybko pojawiła się oznaka tego, że nie musiał długo myśleć, zanim wzniesiony ku górze wzrok, bez wahania powrócił do dwukolorowych tęczówek Blacka. ― Pewnie już to słyszałeś, ale skupiony jesteś cholernie pociągający. ― Rozłożył bezradnie ręce, bez bicia przyznając się, że trudno było mu zatrzymać swoją uwagę jedynie na przekazie, a nie na innych aspektach, które nieodłącznie mu towarzyszyły.
Nawet jeśli słowa jasnowłosego mogły zabrzmieć tandetnie, nie wyglądał na ani trochę skrępowanego czy zażenowanego samym sobą. Ba, wyglądało na to, że był zadowolony ze swojej bezpośredniości. Zupełnie jak dzieciak, który właśnie doszedł do jakiegoś błyskotliwego wniosku, tyle że wniosek ten raczej średnio zakrawał o tematykę dla najmłodszych.
„W sumie zjadłbym sushi.”
― No patrzcie jaki zdrajca ― wymruczał pod nosem, kręcąc głową w niedowierzaniu. Sprawa była na tyle poważna, że Hayden nigdy nie odmawiał zjedzenia tego, co proponował mu Mercury. Nie żeby korzystał na tym, że za każdym razem, gdy tylko gdzieś się spotykali albo za każdym razem, gdy stawał się dla chłopaka nieodłącznym elementem bankietów, miał okazję najeść się za pięcioro. Black za to kręcił nosem na wszelkie niezdrowe i tłuste jedzenie, które w nadmiernych ilościach szkodziło ludzkiemu zdrowiu. Oburzające!
Kasjerka wzdrygnęła się nieznacznie, dostrzegając nieoczekiwany gest ze strony czarnowłosego. Trudno było nie zauważyć coraz bardziej pąsowiejących policzków, których ciepło musiała odczuć natychmiastowo, biorąc pod uwagę, jak szybko zamrugała oczami, opuszczając wzrok na ekran, w który stuknęła palcem kilkakrotnie, by wprowadzić zamówienie.
― Tak, tak. Oczywiście ― rzuciła machinalnie, najwyraźniej kompletnie zapominając o tym, o czym przed momentem mówił Paige, składając tym samym obietnicę bez pokrycia. Oczywiście, wszyscy wiedzieli, że McDonald's nie posiadał w pobliżu swojego własnego pastwiska. ― Jakie napoje? Zamówienie będzie na miejscu czy na wynos?
― I widzisz, Black? Rozpraszasz miłą panią. ― Cmoknął pod nosem, nie próbując zachować dyskrecji, jakby czerpał jakąś dziwną satysfakcję z zażenowania dziewczyny. Albo po prostu starał się odnaleźć jakieś dobre strony w tym, że obecność Cullinana od czasu do czasu wywierała silny wpływ na otoczenie, choć do tego krok po kroku zaczynał się przyzwyczajać. ― Dla mnie cola. Poprosimy na miejscu.
„Kanapka drwala to wyjątkowo idiotyczna nazwa.”
Hayden zerknął na niego z ukosa, unosząc brwi w pozorowanym zaskoczeniu.
― A pain perdu, piperade, crème brûlée czy inne żelipapą już nie? ― spytał, starając się przybrać odpowiedni akcent dla każdego wypowiadanego słowa. Trzeba przyznać, że szło mu to całkiem nieźle, choć nie był wielkim fanem francuskiego. Nie licząc tych kilku zacięć, gdy nie był pewien, w jaki sposób wypowiedzieć nazwę danej potrawy. ― Pomyśl sobie, że wyglądałbyś całkiem nieźle we flanelowej koszuli w kratę i z toporem w rękach. ― Zmierzył go uważnym wzrokiem od góry do dołu, nie zwracając uwagi na to, że kasjerka właśnie poszła za jego śladem. Różniło ich jednak to, że Alan mógł pozwolić sobie na to bez przeszkód, zaś pracownica niekoniecznie. Dobrze, że miała na tyle oleju w głowie, by w porę odwrócić wzrok i skupić się na swoich obowiązkach.
― Razem będzie dwadzieścia osiem dolarów.
Ciemnooki wysunął portfel z tylnej kieszeni spodni, zaraz wyławiając z niego odpowiednią kwotę. Pokusił się nawet o przegrzebanie kieszonki z legendarnymi monetami, których Mercury prawdopodobnie nigdy nie uświadczył we własnym portfelu. Wręczył je dziewczynie, zaraz przyjmując od niej paragon z numerem zamówienia, po czym kiwnął głową, dając chłopakowi znać, by odsunęli się na bok.
― Teraz nie ma już odwrotu. ― Zęby chłopaka błysnęły w nieco szerszym i usatysfakcjonowanym uśmiechu, gdy wyeksponował przed nim wydrukowany numerek na świstku. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że brunet zdążył już załatwić sobie kolejny obiad, ale najwyraźniej łatwiej było mu żyć w tej błogiej nieświadomości.
Słysząc jego odpowiedź uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu.
— Zawsze miło usłyszeć to od własnego chłopaka, a nie kogoś obcego z ulicy — powiedział z wyraźnie zadowolonym pomrukiem, powstrzymując się jednak przed ponownym przyklejeniem do blondyna. Jakby nie patrzeć, teraz miał przed sobą wyjątkowe wyzwanie bezpośrednio powiązane z całym tym McDonald'sem.
— Po prostu umiem docenić prawdziwe jedzenie i nie porzucać go na rzecz czegoś... wątpliwej jakości. Chyba nie chciałbyś żebym porzucił cię dla byle gówniarza spotkanego na ulicy? Doceń moją wierność wobec rzeczy które kocham — odszczekał się, rzecz jasna nie zamierzając go informować o tym, że faktycznie już zdążył wszystko pozamawiać. Jakby nie patrzeć, zostanie potem po prostu postawiony przed faktem dokonanym. Przynajmniej nie będzie musiał słuchać jego narzekania o tym jak to rzekomo nie docenia ociekających nieświeżym tłuszczem, przesolonych frytek wykonanych z rakotwórczych ziemniaków najgorszego rodzaju i...
Czy on na pewno chciał tu jeść?
Widok pąsowiejących policzków kobiety nie wzbudził w nim żadnych odczuć poza czystą satysfakcją. Wpływ jego osoby na innych zawsze budził w nim te specyficzne, konkretne odczucia które dokładały cegiełkę do i tak wyjątkowo solidnego muru pewności siebie. Uwagi Paige'a były jednak wyjątkowo nieuprzejme i nie na miejscu.
— Uspokój się, Paige — upomniał go krótko, rzucając mu spojrzenie zabarwione przyganą. Niezależnie od tego jaki kto wykonywał zawód, należał mu się odpowiedni szacunek na każdym kroku. Publiczne wyśmiewanie zażenowanej dziewczyny nie było niczym, co jakkolwiek go bawiło. Mogli pożartować z tego gdy będą już sami, a nie przy innych pracownikach i klientach lokalu.
— Przepraszam za niego. Poproszę fantę, bez lodu — powiedział spokojnie, pierwszy i ostatni raz wtrącając się w składane zamówienie. Wspomnienie francuskich nazw skutecznie go jednak rozbawiło, co dało się poznać po cichym śmiechu.
— Le français est une belle langue, mon amour — odpowiedział płynnie z perfekcyjnym francuskim akcentem. Przewrócił oczami na wspomnienie o jego wizerunku drwala.
— Całkiem nieźle to mógłby wyglądać twój kumpel z siłowni, Paige. Ja wyglądałbym obłędnie, jak we wszystkim co na siebie założę — odparował posyłając mu zaczepny uśmiech. Poczekał aż chłopak zapłaci za jedzenie, jednocześnie przyglądając się z zaciekawieniem wygrzebywanym przez niego monetom. Ktoś ich jeszcze używał? Myślał że każdy normalny człowiek przerzucił się już na kartę kredytową. Przeszedł grzecznie na bok, zaraz sięgając po jego portfel.
— Czy to monety? — no dobra, tak naprawdę nawet Black nadal z nich korzystał. Po prostu nie mógł się powstrzymać przed wciśnięciem tego drobnego dowcipu do sytuacji.
"Teraz nie ma już odwrotu."
— Jakoś będę musiał to przeżyć — powiedział, skupiając wzrok na pokazanym mu numerku. Westchnął cicho, zwracając się w stronę ekranów z zamówieniami. Dobrze, że zamówił to sushi. Tak na wszelki wypadek. Naprawdę nie wiedział czego ma się spodziewać, gdy przyglądał się wszystkim tym ludziom przegrzebującym przygotowane już wcześniej na półkach jedzenie. Miał nadzieję, że mimo wszystko mieli na tyle duży ruch, by nie leżały tam dłużej niż pięć minut. Biorąc jednak pod uwagę, że przed nimi lista pokazywała jeszcze dwadzieścia innych zamówień, była to całkiem prawdopodobna opcja, dzięki czemu był nieco spokojniejszy.
Jedno zatrucie pokarmowe i po wyjątkowo upierdliwych rozprawach sądowych w towarzystwie adwokatów światowej sławy, byłby w stanie posłać cały ten lokal w diabły. A biorąc pod uwagę całkiem miłą obsługę, wolałby tego uniknąć.
— Zawsze miło usłyszeć to od własnego chłopaka, a nie kogoś obcego z ulicy — powiedział z wyraźnie zadowolonym pomrukiem, powstrzymując się jednak przed ponownym przyklejeniem do blondyna. Jakby nie patrzeć, teraz miał przed sobą wyjątkowe wyzwanie bezpośrednio powiązane z całym tym McDonald'sem.
— Po prostu umiem docenić prawdziwe jedzenie i nie porzucać go na rzecz czegoś... wątpliwej jakości. Chyba nie chciałbyś żebym porzucił cię dla byle gówniarza spotkanego na ulicy? Doceń moją wierność wobec rzeczy które kocham — odszczekał się, rzecz jasna nie zamierzając go informować o tym, że faktycznie już zdążył wszystko pozamawiać. Jakby nie patrzeć, zostanie potem po prostu postawiony przed faktem dokonanym. Przynajmniej nie będzie musiał słuchać jego narzekania o tym jak to rzekomo nie docenia ociekających nieświeżym tłuszczem, przesolonych frytek wykonanych z rakotwórczych ziemniaków najgorszego rodzaju i...
Czy on na pewno chciał tu jeść?
Widok pąsowiejących policzków kobiety nie wzbudził w nim żadnych odczuć poza czystą satysfakcją. Wpływ jego osoby na innych zawsze budził w nim te specyficzne, konkretne odczucia które dokładały cegiełkę do i tak wyjątkowo solidnego muru pewności siebie. Uwagi Paige'a były jednak wyjątkowo nieuprzejme i nie na miejscu.
— Uspokój się, Paige — upomniał go krótko, rzucając mu spojrzenie zabarwione przyganą. Niezależnie od tego jaki kto wykonywał zawód, należał mu się odpowiedni szacunek na każdym kroku. Publiczne wyśmiewanie zażenowanej dziewczyny nie było niczym, co jakkolwiek go bawiło. Mogli pożartować z tego gdy będą już sami, a nie przy innych pracownikach i klientach lokalu.
— Przepraszam za niego. Poproszę fantę, bez lodu — powiedział spokojnie, pierwszy i ostatni raz wtrącając się w składane zamówienie. Wspomnienie francuskich nazw skutecznie go jednak rozbawiło, co dało się poznać po cichym śmiechu.
— Le français est une belle langue, mon amour — odpowiedział płynnie z perfekcyjnym francuskim akcentem. Przewrócił oczami na wspomnienie o jego wizerunku drwala.
— Całkiem nieźle to mógłby wyglądać twój kumpel z siłowni, Paige. Ja wyglądałbym obłędnie, jak we wszystkim co na siebie założę — odparował posyłając mu zaczepny uśmiech. Poczekał aż chłopak zapłaci za jedzenie, jednocześnie przyglądając się z zaciekawieniem wygrzebywanym przez niego monetom. Ktoś ich jeszcze używał? Myślał że każdy normalny człowiek przerzucił się już na kartę kredytową. Przeszedł grzecznie na bok, zaraz sięgając po jego portfel.
— Czy to monety? — no dobra, tak naprawdę nawet Black nadal z nich korzystał. Po prostu nie mógł się powstrzymać przed wciśnięciem tego drobnego dowcipu do sytuacji.
"Teraz nie ma już odwrotu."
— Jakoś będę musiał to przeżyć — powiedział, skupiając wzrok na pokazanym mu numerku. Westchnął cicho, zwracając się w stronę ekranów z zamówieniami. Dobrze, że zamówił to sushi. Tak na wszelki wypadek. Naprawdę nie wiedział czego ma się spodziewać, gdy przyglądał się wszystkim tym ludziom przegrzebującym przygotowane już wcześniej na półkach jedzenie. Miał nadzieję, że mimo wszystko mieli na tyle duży ruch, by nie leżały tam dłużej niż pięć minut. Biorąc jednak pod uwagę, że przed nimi lista pokazywała jeszcze dwadzieścia innych zamówień, była to całkiem prawdopodobna opcja, dzięki czemu był nieco spokojniejszy.
Jedno zatrucie pokarmowe i po wyjątkowo upierdliwych rozprawach sądowych w towarzystwie adwokatów światowej sławy, byłby w stanie posłać cały ten lokal w diabły. A biorąc pod uwagę całkiem miłą obsługę, wolałby tego uniknąć.
― Przypadkowi ludzie zawsze zaczepiają cię, żeby ci to powiedzieć? ― Czy właśnie następował ten moment, w którym powinien być zazdrosny? Na jego twarzy nie dało się jednak dostrzec nawet cienia zawiści – jakby nie patrzeć, nie widział powodu, dla którego miałby sądzić, że Black reagował na te komentarze w jakkolwiek inny sposób niż obdarzając podobne przypadki uprzejmym uśmiechem. Jeszcze jakieś dwa lata temu może i trudniej byłoby mu uwierzyć w wierność chłopaka – sam też nie był lepszy – jednak teraz nie miał co do niego żadnych wątpliwości. Może słusznie, może naiwnie.
Czy ludzie nie wspominali czegoś na temat budowaniu związków na zaufaniu?
― To dość dziwne porównanie, Black. Nie żebym nie doceniał wartości jedzenia ― odparł, zawieszając na chwilę głos, jakby zaraz po tym miał coś do dodania, jednak wystarczyło kilka kolejnych słów ze strony Mercury'ego, by kompletnie porzucił wątek na rzecz zadowolonego uśmiechu. Przez ten moment wyglądał, jak dzieciak, który właśnie odpakował swój świąteczny prezent i okazało się, że dostał to, o czym od dawna marzył. Nie dało się nie zauważyć tego rozpromienionego błysku w ciemnych oczach, który sprawił, że stały się jeszcze bardziej ciepłe. ― Jak miałbym tego nie docenić?
Przesunął wzrokiem po jego profilu. Właściwie obecnie był w stanie zrezygnować z opychania się hamburgerami na rzecz zaszycia się w jakimś pobliskim hotelu, jednak znajdowali się już zbyt blisko nowego, życiowego osiągnięcia czarnowłosego, by teraz wycofać się do tyłu. Mieli też przed sobą cały dzień i chociaż pogoda była niesprzyjająca, a Hayden prezentował się raczej niewyjściowo, niespieszno było mu wracać do pracy.
„Uspokój się, Paige.”
Jasnowłosy spojrzał na chłopaka z niezrozumieniem. W gruncie rzeczy żyli w zupełnie innych światach – może dlatego nie widział nic złego w rzucaniu podobnymi komentarzami, szczególnie że do tej pory jeszcze nie usłyszał podobnego upomnienia lub sam niewiele robił sobie z żartów klientów, kiedy spędzał wieczory i noce za barem. Komuś, kto miał tak duży dystans ciężko było pojąć, że ktoś inny mógł nie mieć go wcale.
― Nie szkodzi ― odparła kasjerka i odruchowo machnęła na to ręką z uśmiechem. Wstawienie się za nią przez panicza zdawało się rozwiązać cały problem. Z tego całego zamieszania umknął jej moment, w którym miała poczuć się urażona zachowaniem drugiego klienta.
„Le français est une belle langue, mon amour.”
― Oui, oui, monsieur Black ― rzucił zupełnie odruchowo, starając się wczuć w sytuację i używać słów, których po prostu nie dało się nie znać. Na tym jednak kończyły się jego umiejętności. ― Ale w moich żyłach zakorzenił się hiszpański temperament, więc jeśli nie masz nic przeciwko... ― dość płynnie przestawił się na zupełnie inne fale, wypowiadając zdanie w odmiennym języku. Trzeba przyznać, że ktoś, kto właśnie słuchał ich z boku, mógł pogubić się w całej tej konwersacji, ale kto przejmowałby się resztą lokalu?
Tym razem to Paige nie mógł powstrzymać krótkiego śmiechu na wspomnienie o kumplu z siłowni. Nie dało się jednak ukryć, że urodzie bruneta nie można było nic zarzucić. Ciemnookiemu nie pozostało więc nic innego, jak tylko rozłożyć ręce w bezradnym geście, komentując tym samym własną pomyłkę.
― Tylko błagam, niech nie przyjdzie ci do głowy, żeby ubrać na siebie kieckę. To byłaby już, kurwa, przesada. ― To wcale nie tak, że właśnie to sobie wyobraził, ale dostrzegłszy jego nieznacznie zmarszczony nos, trudno było oprzeć się takiemu wrażeniu.
„Czy to monety?”
― U-hm. Istnieje wiele legend na ich temat. W sekrecie powiem ci, że można uzbierać ich całkiem sporo, gdy nie powtarza się sprzedawcom hasła „Reszty nie trzeba” ― odparł, wkładając w tę wypowiedź całą rzeczowość, na jaką było go stać, mówiąc o tak idiotycznych rzeczach. Zdawał sobie sprawę, że niektóre sytuacje wymagały użycia monet nawet od najbogatszych, ale to nie przeszkadzało mu we wczuciu się w sytuację.
Oparł się bokiem o pobliski filar, w międzyczasie bawiąc się trzymanym w ręce paragonem. Co jakiś czas zerkał kontrolnie na ekran nad ladą, który oznajmiał, że ich obiad był w trakcie błyskawicznej realizacji.
― Siedemdziesiąt trzy!
Nie musieli długo czekać, gdy wywołano ich numer. Alan niemalże od razu ruszył w stronę lady, na której już czekała na nich obładowana taca. Kiedy tylko zgarnął ją ze sobą, pobieżnie przemknął wzrokiem po całej sali i kiwnął głową w stronę wolnego stolika pod oknem.
Jesteś pewien, że chce siedzieć na widoku?
Teraz nie ma już wyboru.
Taca uderzyła o blat z cichym stuknięciem, które utonęło w gwarze, do którego większość ludzi była przyzwyczajona. Paige rozsunął częściowo zamek kurtki, zanim zajął miejsce, obrzucając chłopaka wyczekującym spojrzeniem, gdy sięgnął po pierwszą frytkę. Trudno było nie być ciekawym jego reakcji na przyszły posiłek.
― Smacznego, książę.
Jasne, utrudniaj mu to jeszcze bardziej. Zajebiście królewski obiad.
Czy ludzie nie wspominali czegoś na temat budowaniu związków na zaufaniu?
― To dość dziwne porównanie, Black. Nie żebym nie doceniał wartości jedzenia ― odparł, zawieszając na chwilę głos, jakby zaraz po tym miał coś do dodania, jednak wystarczyło kilka kolejnych słów ze strony Mercury'ego, by kompletnie porzucił wątek na rzecz zadowolonego uśmiechu. Przez ten moment wyglądał, jak dzieciak, który właśnie odpakował swój świąteczny prezent i okazało się, że dostał to, o czym od dawna marzył. Nie dało się nie zauważyć tego rozpromienionego błysku w ciemnych oczach, który sprawił, że stały się jeszcze bardziej ciepłe. ― Jak miałbym tego nie docenić?
Przesunął wzrokiem po jego profilu. Właściwie obecnie był w stanie zrezygnować z opychania się hamburgerami na rzecz zaszycia się w jakimś pobliskim hotelu, jednak znajdowali się już zbyt blisko nowego, życiowego osiągnięcia czarnowłosego, by teraz wycofać się do tyłu. Mieli też przed sobą cały dzień i chociaż pogoda była niesprzyjająca, a Hayden prezentował się raczej niewyjściowo, niespieszno było mu wracać do pracy.
„Uspokój się, Paige.”
Jasnowłosy spojrzał na chłopaka z niezrozumieniem. W gruncie rzeczy żyli w zupełnie innych światach – może dlatego nie widział nic złego w rzucaniu podobnymi komentarzami, szczególnie że do tej pory jeszcze nie usłyszał podobnego upomnienia lub sam niewiele robił sobie z żartów klientów, kiedy spędzał wieczory i noce za barem. Komuś, kto miał tak duży dystans ciężko było pojąć, że ktoś inny mógł nie mieć go wcale.
― Nie szkodzi ― odparła kasjerka i odruchowo machnęła na to ręką z uśmiechem. Wstawienie się za nią przez panicza zdawało się rozwiązać cały problem. Z tego całego zamieszania umknął jej moment, w którym miała poczuć się urażona zachowaniem drugiego klienta.
„Le français est une belle langue, mon amour.”
― Oui, oui, monsieur Black ― rzucił zupełnie odruchowo, starając się wczuć w sytuację i używać słów, których po prostu nie dało się nie znać. Na tym jednak kończyły się jego umiejętności. ― Ale w moich żyłach zakorzenił się hiszpański temperament, więc jeśli nie masz nic przeciwko... ― dość płynnie przestawił się na zupełnie inne fale, wypowiadając zdanie w odmiennym języku. Trzeba przyznać, że ktoś, kto właśnie słuchał ich z boku, mógł pogubić się w całej tej konwersacji, ale kto przejmowałby się resztą lokalu?
Tym razem to Paige nie mógł powstrzymać krótkiego śmiechu na wspomnienie o kumplu z siłowni. Nie dało się jednak ukryć, że urodzie bruneta nie można było nic zarzucić. Ciemnookiemu nie pozostało więc nic innego, jak tylko rozłożyć ręce w bezradnym geście, komentując tym samym własną pomyłkę.
― Tylko błagam, niech nie przyjdzie ci do głowy, żeby ubrać na siebie kieckę. To byłaby już, kurwa, przesada. ― To wcale nie tak, że właśnie to sobie wyobraził, ale dostrzegłszy jego nieznacznie zmarszczony nos, trudno było oprzeć się takiemu wrażeniu.
„Czy to monety?”
― U-hm. Istnieje wiele legend na ich temat. W sekrecie powiem ci, że można uzbierać ich całkiem sporo, gdy nie powtarza się sprzedawcom hasła „Reszty nie trzeba” ― odparł, wkładając w tę wypowiedź całą rzeczowość, na jaką było go stać, mówiąc o tak idiotycznych rzeczach. Zdawał sobie sprawę, że niektóre sytuacje wymagały użycia monet nawet od najbogatszych, ale to nie przeszkadzało mu we wczuciu się w sytuację.
Oparł się bokiem o pobliski filar, w międzyczasie bawiąc się trzymanym w ręce paragonem. Co jakiś czas zerkał kontrolnie na ekran nad ladą, który oznajmiał, że ich obiad był w trakcie błyskawicznej realizacji.
― Siedemdziesiąt trzy!
Nie musieli długo czekać, gdy wywołano ich numer. Alan niemalże od razu ruszył w stronę lady, na której już czekała na nich obładowana taca. Kiedy tylko zgarnął ją ze sobą, pobieżnie przemknął wzrokiem po całej sali i kiwnął głową w stronę wolnego stolika pod oknem.
Jesteś pewien, że chce siedzieć na widoku?
Teraz nie ma już wyboru.
Taca uderzyła o blat z cichym stuknięciem, które utonęło w gwarze, do którego większość ludzi była przyzwyczajona. Paige rozsunął częściowo zamek kurtki, zanim zajął miejsce, obrzucając chłopaka wyczekującym spojrzeniem, gdy sięgnął po pierwszą frytkę. Trudno było nie być ciekawym jego reakcji na przyszły posiłek.
― Smacznego, książę.
Jasne, utrudniaj mu to jeszcze bardziej. Zajebiście królewski obiad.
Czy to robili? Oczywiście, że tak. Niejednokrotnie musiał się liczyć z tym że jako osoba publiczna zwracał na siebie uwagę wszystkich wokół. Do tego stopnia, by w momencie gdy pragnął nieco spokoju, musiał posuwać się do ukrywania pod obszerniejszym kapturem, okularami i czapką z daszkiem. Niczym prawdziwy celebryta. Choć ciężko było odmówić podobnego tytułu Blackowi, wiedząc jak ważną rolę odgrywał w kanadyjskich mediach. Od czegoś tak głupiego jak Instagram poczynając, na nieustannych wywiadach z innymi kończąc.
― Nie raz i nie dwa ― podsumował krótkim, prostym zwrotem, wzruszając jednocześnie ramionami. W końcu był do tego przyzwyczajony na tyle, by nie robiło to na nim większego wwrażenia. Poza momentami gdy miał tego wszystkiego serdecznie dość. Na szczęście podobnych momentów nie było zbyt wiele. W końcu Black był niezwykle łasy na komplementy.
― Myślałem, że nic nie trafia do ciebie tak jak jedzenie? ― powiedział nieznacznie zdziwiony 'protestem' z jego strony. Nie mógł nie zignorować szerokiego uśmiechu z jego strony, który dość dobitnie działał także na samego Mercury'ego. Nic dziwnego, że zaraz odpowiedział tym samym.
Niemniej brak zrozumienia w jego oczach, gdy wyraźnie go upomniał, sprawił że dodatkowo zdał sobie sprawę z nadal dzielącej ich bariery. Choć szczerze wątpił, by ludzie nie pochodzący z bogatych rodzin, również pozwalali sobie na rzucanie podobnych tekstów publicznie. Była to raczej zwyczajna kwestia dobrego smaku. Pozwalanie sobie na coś w klubie, gdy było się naprutym jak szpadel zdecydowanie leżało w innej kategorii niż zachowanie w... cholera, nawet w myślach ciężko było mu nazwać McDonald's restauracją.
Absolutna m a s a k r a.
Nigdy więcej.
Kasjerka nie wyglądała na urażoną, mimo to i tak posłał jej kolejny nieznaczny uśmiech, zupełnie jakby chciał ją tym gestem udobruchać do końca.
"Oui, oui, monsieur Black"
― Hej, masz całkiem niezły akcent — choć powinien się raczej dziwić, że Alan nigdy nie wyraził chęci nauki francuskiego mieszkając w Kanadzie, gdzie przecież operował nim praktycznie każdy. Zaraz uniósł brew słysząc hiszpańskie zdanie padające z jego ust i odpowiedział mu w dokładnie tym samym języku z nieznacznie meksykańskim akcentem. Czy był na tym świecie jakiś język, którym inni byliby go w stanie zagiąć? Aż niebezpiecznie gdziekolwiek takiego zabierać. Zawsze wie gdy go obgadują.
Pewnie dlatego Mercury tak często trafiał na wyjazdy służbowe.
"Tylko błagam, niech nie przyjdzie ci do głowy, żeby ubrać na siebie kieckę. To byłaby już, kurwa, przesada."
― Byłbym wdzięczny gdybyś zachował swoje uprzedzenia dla siebie, Paige. Zaczynasz mnie drażnić — ouch, chyba ktoś zaczynał wchodzić na wyjątkowo drażliwe tematy. Humor Blacka zdawał się schodzić w dół z każdą minutą, choć uparcie próbował szukać pozytywów i podciągać go do góry. Alan jednak zdecydowanie mu tego w tym momencie nie ułatwiał. Nawet jeśli Mercury nie miał zamiaru pokazywać się w sukience, tak jawny brak tolerancji nie działał na niego zbyt pozytywnie. Zwłaszcza, gdy jakby nie patrzeć, Alan chcąc nie chcąc umawiając się z Mercurym sam przynależał do takiej, a nie innej mniejszości. Jeśli zamierzał mu powiedzieć że czuje się lepszy, bo jest gejem (choć prawdziwszym określeniem byłby tu biseksualizm), a nie pomyka w sukience po ulicach...
"W sekrecie powiem ci, że można uzbierać ich całkiem sporo, gdy nie powtarza się sprzedawcom hasła „Reszty nie trzeba”."
― No i wszystko jasne. Muszę przestać i zacząć się rzucać o resztę. Może uzbieram na nasze wakacje — tak jakby w ogóle musiał na cokolwiek zbierać. W momencie gdy chłopak oparł się o filar, podszedł do niego i objął go rękami, opierając policzek o jego ramię. Nawet nic nie powiedział, po prostu przymykając oczy i ciesząc się w ciszy jego obecnością. Co nie trwało zbyt długo, gdy wywołano ich numer. Mruknął coś cicho wyraźnie niezadowolony, wypuszczając go jednak by mógł je odebrać.
Zaraz ruszył w kierunku wskazanego stolika pisząc w międzyczasie krótkiego smsa do Saturna i usiadł przy nim patrząc jak Paige kładzie na nim jedzenie. Im dłużej jednak na nie patrzył, tym bardziej brakowało mu jednej ważnej rzeczy. Chwilę mu zajęło nim zdał sobie sprawę czego konkretnie.
― Erm... Paige. Czym mam to jeść? — zapytał cicho nie widząc ani widelca, ani noża. Wyglądał w tym momencie na cholernie zagubionego. Kto by się zresztą dziwił, gdy zwykle miał przed sobą całą zastawę?
― Nie raz i nie dwa ― podsumował krótkim, prostym zwrotem, wzruszając jednocześnie ramionami. W końcu był do tego przyzwyczajony na tyle, by nie robiło to na nim większego wwrażenia. Poza momentami gdy miał tego wszystkiego serdecznie dość. Na szczęście podobnych momentów nie było zbyt wiele. W końcu Black był niezwykle łasy na komplementy.
― Myślałem, że nic nie trafia do ciebie tak jak jedzenie? ― powiedział nieznacznie zdziwiony 'protestem' z jego strony. Nie mógł nie zignorować szerokiego uśmiechu z jego strony, który dość dobitnie działał także na samego Mercury'ego. Nic dziwnego, że zaraz odpowiedział tym samym.
Niemniej brak zrozumienia w jego oczach, gdy wyraźnie go upomniał, sprawił że dodatkowo zdał sobie sprawę z nadal dzielącej ich bariery. Choć szczerze wątpił, by ludzie nie pochodzący z bogatych rodzin, również pozwalali sobie na rzucanie podobnych tekstów publicznie. Była to raczej zwyczajna kwestia dobrego smaku. Pozwalanie sobie na coś w klubie, gdy było się naprutym jak szpadel zdecydowanie leżało w innej kategorii niż zachowanie w... cholera, nawet w myślach ciężko było mu nazwać McDonald's restauracją.
Absolutna m a s a k r a.
Nigdy więcej.
Kasjerka nie wyglądała na urażoną, mimo to i tak posłał jej kolejny nieznaczny uśmiech, zupełnie jakby chciał ją tym gestem udobruchać do końca.
"Oui, oui, monsieur Black"
― Hej, masz całkiem niezły akcent — choć powinien się raczej dziwić, że Alan nigdy nie wyraził chęci nauki francuskiego mieszkając w Kanadzie, gdzie przecież operował nim praktycznie każdy. Zaraz uniósł brew słysząc hiszpańskie zdanie padające z jego ust i odpowiedział mu w dokładnie tym samym języku z nieznacznie meksykańskim akcentem. Czy był na tym świecie jakiś język, którym inni byliby go w stanie zagiąć? Aż niebezpiecznie gdziekolwiek takiego zabierać. Zawsze wie gdy go obgadują.
Pewnie dlatego Mercury tak często trafiał na wyjazdy służbowe.
"Tylko błagam, niech nie przyjdzie ci do głowy, żeby ubrać na siebie kieckę. To byłaby już, kurwa, przesada."
― Byłbym wdzięczny gdybyś zachował swoje uprzedzenia dla siebie, Paige. Zaczynasz mnie drażnić — ouch, chyba ktoś zaczynał wchodzić na wyjątkowo drażliwe tematy. Humor Blacka zdawał się schodzić w dół z każdą minutą, choć uparcie próbował szukać pozytywów i podciągać go do góry. Alan jednak zdecydowanie mu tego w tym momencie nie ułatwiał. Nawet jeśli Mercury nie miał zamiaru pokazywać się w sukience, tak jawny brak tolerancji nie działał na niego zbyt pozytywnie. Zwłaszcza, gdy jakby nie patrzeć, Alan chcąc nie chcąc umawiając się z Mercurym sam przynależał do takiej, a nie innej mniejszości. Jeśli zamierzał mu powiedzieć że czuje się lepszy, bo jest gejem (choć prawdziwszym określeniem byłby tu biseksualizm), a nie pomyka w sukience po ulicach...
"W sekrecie powiem ci, że można uzbierać ich całkiem sporo, gdy nie powtarza się sprzedawcom hasła „Reszty nie trzeba”."
― No i wszystko jasne. Muszę przestać i zacząć się rzucać o resztę. Może uzbieram na nasze wakacje — tak jakby w ogóle musiał na cokolwiek zbierać. W momencie gdy chłopak oparł się o filar, podszedł do niego i objął go rękami, opierając policzek o jego ramię. Nawet nic nie powiedział, po prostu przymykając oczy i ciesząc się w ciszy jego obecnością. Co nie trwało zbyt długo, gdy wywołano ich numer. Mruknął coś cicho wyraźnie niezadowolony, wypuszczając go jednak by mógł je odebrać.
Zaraz ruszył w kierunku wskazanego stolika pisząc w międzyczasie krótkiego smsa do Saturna i usiadł przy nim patrząc jak Paige kładzie na nim jedzenie. Im dłużej jednak na nie patrzył, tym bardziej brakowało mu jednej ważnej rzeczy. Chwilę mu zajęło nim zdał sobie sprawę czego konkretnie.
― Erm... Paige. Czym mam to jeść? — zapytał cicho nie widząc ani widelca, ani noża. Wyglądał w tym momencie na cholernie zagubionego. Kto by się zresztą dziwił, gdy zwykle miał przed sobą całą zastawę?
― Jedzenie bardzo do mnie przemawia, ale nie uważam, że porzucenie jakiejś kuchni dla spróbowania czegoś innego jest równoznaczne z porzuceniem człowieka. Jakby nie patrzeć, jedzenie ci nie wpierdoli, chyba że magicznie przyprawi cię o zatrucie pokarmowe ― parsknął pod nosem, na samą myśl o tym, że na jego talerzu mógłby spocząć jakiś obrażony kotlet. Niezależnie od tego, jak bardzo Paige kochał jedzenie, potrafił jednak zachować tę resztę zdrowego rozsądku i ustalić pewną hierarchię wartości, nawet jeśli jakieś dwa lata temu nie było za wiele rzeczy i ludzi, które stawiałby ponad przysmakami.
Chyba że własna babcia. I Honda.
„Hej, masz całkiem niezły akcent.”
― To samo mogę powiedzieć o tobie, ale zakładam, że świetnie zdajesz sobie z tego sprawę ― kontynuował, nie mając najmniejszego problemu z odnajdywaniem odpowiednich słów i składaniem hiszpańskiego zdania w płynną całość. Mówienie w tym języku przychodziło mu na tyle łatwo, że równie dobrze mógłby zamieszkać w miejscu, w którym komunikowano się za jego pomocą. ― Poza tym jestem niezły też w wielu innych rzeczach, z których być może jeszcze nie zdajesz sobie sprawy ― dodał po chwili, nie powstrzymując się od pewnego siebie uśmiechu i nieznacznego zadarcia głowy dla podkreślenia tego, jak doskonały był we wszystkim, co robił. Kto bronił mu się nieco dowartościować?
Nie spodziewał się jednak, że cały żartobliwy nastrój pryśnie w ułamku sekundy, gdy został upomniany po raz kolejny tego dnia. Przesunął wzrokiem po twarzy czarnowłosego, jakby do ostatniej chwili wydawało mu się, że Cullinan zwyczajnie się zgrywa – nie można było odmówić mu umiejętności aktorskich, jednak tym razem nie zauważył żadnej oznaki tego, by sobie z nim pogrywał.
― Chyba nie wziąłeś tego na poważnie? ― stwierdził, kręcąc głową. Może i prawdą było, że niekoniecznie chciałby zobaczyć bruneta w podobnym wydaniu, ale czy faktycznie był uprzedzony? Nie przywiązywał żadnej wagi do tego, jaki kto był i co na siebie zakładał. Nie zamierzał jednak zagłębiać się w podobne tematy, bo panujący dookoła gwar nie sprzyjał rozmowom na poważniejsze tematy.
― To ty w ogóle musisz zbierać pieniądze? Myślałem, że sadzicie te specjalne, magiczne drzewa z banknotami. Gdzieś za wzgórzem na waszej cholernie wielkiej posiadłości ― zażartował, przesuwając nosem po jego włosach, gdy tylko znalazł się tuż obok niego. Wystarczyło, że uniósł wzrok gdzieś ponad głowę Merca, by wychwycić kilka zazdrosnych spojrzeń. W końcu nie każdy miał okazję korzystać z dobrowolnej bliskości tak sławnej osoby. Dla Haydena z kolei była to już na tyle naturalna kolej rzeczy, że podejście obcych ludzi do nich nadal wywoływało w nim zdziwienie.
„Erm... Paige. Czym mam to jeść?”
Ze słomką wetkniętą między wargi jasnowłosy zerknął na Blacka, następnie na tacę, potem znowu na Blacka z wyraźnym niezrozumieniem w ciemnych oczach. Z tego wszystkiego zapomniał o pociągnięciu pierwszego łyku napoju, bo już przyszło mu udzielić chłopakowi odpowiedzi:
― Jak to czym? Myślałem, że to normalne, że burgery je się rękami ― rzucił, przechylając głowę na bok. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że czarnowłosy nie zniszczy jego światopoglądu i nie powie, że w ich kręgach wszystko rozdziela się na pojedyncze kęsy przy użyciu noża i widelca, choć trzeba przyznać, że w tak niszowym miejscu, w którym wszyscy brali do rąk swoje zamówienia, zrobiłby furorę, gdyby nagle zażyczył sobie srebrnych sztućców.
Postawił papierowy kubek na stole i otworzył pudełko ze swoją kanapką, hojnie wypchaną składnikami. Całość wsadzona była w specjalny papier, który miał chronić przed ubrudzeniem rąk, choć w praktyce wypływający sos i tak zawsze rządził się swoimi prawami.
― O tak ― stwierdził, demonstrując podnoszenie hamburgera, ścisnął go mocniej palcami od góry i dołu, zanim wziął pierwszy kęs, wydając z siebie zadowolony pomruk, gdy znajomy smak dosięgnął jego języka. Kiedy tylko oderwał pierwszy kawałek od całej reszty, niemalże od razu musiał sięgnąć po serwetkę, by otrzeć nią kącik ust. ― Najwyżej umyjesz potem ręce, ale jeśli bardzo potrzebujesz tych sztućców, mogę je załatwić. Choć szczerze mówiąc, nie wiem czy mają coś w zanadrzu.
No i po co sprawiać sobie dodatkowy kłopot, skoro cały urok tkwił w tym, że w takim miejscu nie musieli przejmować się sztywnymi regułami zachowania przy stole. Nikt tu nie oceniał, każdy przychodził tu, by skupić się wyłącznie na sobie i zaspokojeniu swojego głodu. Wsunął sobie do ust dwie frytki, przyglądając się Mercury'emu tak, jakby nie chciał przegapić ani jednego momentu tego wiekopomnego wydarzenia. Był zwyczajnie ciekaw, czy jedzenie mu zasmakuje czy może skrzywi się już po pierwszym, małym kęsie i postanowi zostać przy zamówionej fancie. Chciał wiedzieć, jak bardzo będzie miał mu za złe, że zabrał go w takie miejsce albo odwrotnie – czy okaże się, że to wcale nie był aż tak zły pomysł.
Chyba że własna babcia. I Honda.
„Hej, masz całkiem niezły akcent.”
― To samo mogę powiedzieć o tobie, ale zakładam, że świetnie zdajesz sobie z tego sprawę ― kontynuował, nie mając najmniejszego problemu z odnajdywaniem odpowiednich słów i składaniem hiszpańskiego zdania w płynną całość. Mówienie w tym języku przychodziło mu na tyle łatwo, że równie dobrze mógłby zamieszkać w miejscu, w którym komunikowano się za jego pomocą. ― Poza tym jestem niezły też w wielu innych rzeczach, z których być może jeszcze nie zdajesz sobie sprawy ― dodał po chwili, nie powstrzymując się od pewnego siebie uśmiechu i nieznacznego zadarcia głowy dla podkreślenia tego, jak doskonały był we wszystkim, co robił. Kto bronił mu się nieco dowartościować?
Nie spodziewał się jednak, że cały żartobliwy nastrój pryśnie w ułamku sekundy, gdy został upomniany po raz kolejny tego dnia. Przesunął wzrokiem po twarzy czarnowłosego, jakby do ostatniej chwili wydawało mu się, że Cullinan zwyczajnie się zgrywa – nie można było odmówić mu umiejętności aktorskich, jednak tym razem nie zauważył żadnej oznaki tego, by sobie z nim pogrywał.
― Chyba nie wziąłeś tego na poważnie? ― stwierdził, kręcąc głową. Może i prawdą było, że niekoniecznie chciałby zobaczyć bruneta w podobnym wydaniu, ale czy faktycznie był uprzedzony? Nie przywiązywał żadnej wagi do tego, jaki kto był i co na siebie zakładał. Nie zamierzał jednak zagłębiać się w podobne tematy, bo panujący dookoła gwar nie sprzyjał rozmowom na poważniejsze tematy.
― To ty w ogóle musisz zbierać pieniądze? Myślałem, że sadzicie te specjalne, magiczne drzewa z banknotami. Gdzieś za wzgórzem na waszej cholernie wielkiej posiadłości ― zażartował, przesuwając nosem po jego włosach, gdy tylko znalazł się tuż obok niego. Wystarczyło, że uniósł wzrok gdzieś ponad głowę Merca, by wychwycić kilka zazdrosnych spojrzeń. W końcu nie każdy miał okazję korzystać z dobrowolnej bliskości tak sławnej osoby. Dla Haydena z kolei była to już na tyle naturalna kolej rzeczy, że podejście obcych ludzi do nich nadal wywoływało w nim zdziwienie.
„Erm... Paige. Czym mam to jeść?”
Ze słomką wetkniętą między wargi jasnowłosy zerknął na Blacka, następnie na tacę, potem znowu na Blacka z wyraźnym niezrozumieniem w ciemnych oczach. Z tego wszystkiego zapomniał o pociągnięciu pierwszego łyku napoju, bo już przyszło mu udzielić chłopakowi odpowiedzi:
― Jak to czym? Myślałem, że to normalne, że burgery je się rękami ― rzucił, przechylając głowę na bok. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że czarnowłosy nie zniszczy jego światopoglądu i nie powie, że w ich kręgach wszystko rozdziela się na pojedyncze kęsy przy użyciu noża i widelca, choć trzeba przyznać, że w tak niszowym miejscu, w którym wszyscy brali do rąk swoje zamówienia, zrobiłby furorę, gdyby nagle zażyczył sobie srebrnych sztućców.
Postawił papierowy kubek na stole i otworzył pudełko ze swoją kanapką, hojnie wypchaną składnikami. Całość wsadzona była w specjalny papier, który miał chronić przed ubrudzeniem rąk, choć w praktyce wypływający sos i tak zawsze rządził się swoimi prawami.
― O tak ― stwierdził, demonstrując podnoszenie hamburgera, ścisnął go mocniej palcami od góry i dołu, zanim wziął pierwszy kęs, wydając z siebie zadowolony pomruk, gdy znajomy smak dosięgnął jego języka. Kiedy tylko oderwał pierwszy kawałek od całej reszty, niemalże od razu musiał sięgnąć po serwetkę, by otrzeć nią kącik ust. ― Najwyżej umyjesz potem ręce, ale jeśli bardzo potrzebujesz tych sztućców, mogę je załatwić. Choć szczerze mówiąc, nie wiem czy mają coś w zanadrzu.
No i po co sprawiać sobie dodatkowy kłopot, skoro cały urok tkwił w tym, że w takim miejscu nie musieli przejmować się sztywnymi regułami zachowania przy stole. Nikt tu nie oceniał, każdy przychodził tu, by skupić się wyłącznie na sobie i zaspokojeniu swojego głodu. Wsunął sobie do ust dwie frytki, przyglądając się Mercury'emu tak, jakby nie chciał przegapić ani jednego momentu tego wiekopomnego wydarzenia. Był zwyczajnie ciekaw, czy jedzenie mu zasmakuje czy może skrzywi się już po pierwszym, małym kęsie i postanowi zostać przy zamówionej fancie. Chciał wiedzieć, jak bardzo będzie miał mu za złe, że zabrał go w takie miejsce albo odwrotnie – czy okaże się, że to wcale nie był aż tak zły pomysł.
Po wysłuchaniu jego argumentów na temat porzucania jedzenia i tak dalej, musiał przyznać mu rację. Nie było to do końca trafne porównanie. Nawet jeśli bez wątpienia wcześniej miał wrażenie, że przemówi do niego bardziej niż jakiekolwiek inne. Pokiwał więc głową.
— Wygrywasz tę rundę, Paige — powiedział spokojnie, nie mając większych problemów z zaakceptowaniem własnej porażki.
Natomiast wspomnienie, że nie zdaje sobie jeszcze sprawy z wielu rzeczy na temat blondyna, bez wątpienia rozbudziło w nim jakąś ciekawość. Była to w końcu czysta prawda. Nawet jeśli spędzali w swoim towarzystwie całe mnóstwo czasu, głupotą byłoby twierdzić że znali się na wylot.
"Chyba nie wziąłeś tego na poważnie?"
Na poważnie, czy nie, były komentarze których po prostu nie rzucało się publicznie. Gdyby byli teraz w pokoju Blacka, zapewne zareagowałby w zupełnie inny sposób. A zresztą, w jakimkolwiek innym miejscu, do którego nie sięgały uszy gapiów mogących obrócić taką idiotyczną informację przeciwko nim. Gdy było się jedynie szarą jednostką, można było sobie pozwolić na wszystko i nikt nie zwróciłby na to większej uwagi. Co najwyżej rzuciliby jakimś komentarzem w odpowiedzi, bądź pożalili się koleżance o napotkanym dziś na mieście gburze. Ale gdyby nie daj boże ktoś zapisał słowa Alana i opublikował je w jutrzejszej gazecie, przypisując zarówno do niego jak i Mercury'ego? Bez problemu mógłby zrobić z tego olbrzymi skandal o nietolerancji. A w miastach takich jak Riverdale City, uprzedzenia nie były traktowane zbyt przychylnie. Miał jednak wrażenie, że blondyn nadal zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy z tego jak olbrzymie konsekwencje potrafiło mieć każde z jego słów. Był tak bardzo przyzwyczajony do swojego dotychczasowego szarego życia, że nie potrafił przestawić się na pewien konkretny tryb myślenia.
A może nie chciał.
Rzecz jasna nie zamierzał zarzucać mu braku poświęcenia. Doskonale wiedział, że Paige zmieniał dla niego aż nazbyt wiele, co przysparzało mu wielu trudności. Choćby i finansowych. Nadal jednak było to zbyt mało. Pytanie brzmiało czy nie wymagał od niego zbyt wiele. Z drugiej strony ciężko było się dziwić, gdy to właśnie Mercury zdawał sobie sprawę z tego jak tragiczne w skutkach potrafiły być podobne sytuacje i robił wszystko by tego uniknąć.
— Jedno wynika z drugiego. Jeśli posadzisz drzewo to jego owoce same się nie uzbierają. Ktoś musi po nie sięgnąć. A tak poważnie to nie. Nie muszę — bo taka była prawda. Gdyby chciał, mógłby im zabookować wyjazdy na wszystkie wakacje aż do końca życia w najbardziej luksusowych ośrodkach świata i nadal zostałoby mu całe mnóstwo dodatkowej gotówki. Wiele osób wiedziało, że Blackowie są bogaci, ale w rzeczywistości mało kto faktycznie zdawał sobie sprawę z ogromu ich majątku.
Mina, którą obdarował go Paige po zapytaniu o sztućce normalnie pewnie by go rozbawiła, ale tym razem zagubienie zdecydowanie go przygniotło.
— Rękami? — roześmiał się, kręcąc głową na boki. Poważnie, czasem po prostu w niego nie wierzył. Wyglądało na to że brązowooki wziął sobie za punkt honoru wrabianie go w dniu dzisiejszym na wszelkie sposoby. Najpierw autobus, a teraz to. Problem w tym, że zaraz faktycznie postanowił mu to zademonstrować.
— Poważnie, jecie rękami...? Zrozumiałbym gdyby to była jakaś arabska knajpa, ale... — zawahał się, powstrzymując dalszy komentarzo tym, że jedli jak zwyczajni bezdomni. Z drugiej strony biorąc pod uwagę tutejsze ceny za posiłek i jego jakość, raczej wątpił by poważani, szanujący się ludzie (boże Merc przestań) zapuszczali się w podobne miejsca. Zwątpienie odbiło się na jego twarzy, gdy wyraźnie zrezygnowany, zamiast tego postanowił najpierw sięgnąć po ketchup, którym oblał frytki. Nawet do nich nie było widelca? Przecież już z daleka było widać, że były tłuste jak...
Wziął jedną w palce i uniósł do ust, odgryzając niewielki kawałek. Pierwszym co poczuł była wszechobecna sól. Ostatecznie nie były jednak aż tak tragiczne jak początkowo się spodziewał. Nawet jeśli nie pomylił się co do ich zawartości tłuszczu. Przesunął językiem po swojej wardze, ścierając z niej drobinki chlorku sodu. Biorąc pod uwagę jak szybko traciły temperaturę, zjadł prawie pół opakowania, nim w końcu przełamał się i sięgnął po zamówionego burgera.
Odpakował go bardzo powoli, patrząc bez większego przekonania. Trzykrotnie się przymierzał, nim w końcu ugryzł niewielką jego część, unikając tym samym efektownego wybrudzenia się. Powoli zjadał kolejne jego części, nawet w takim momencie wyglądając niezwykle elegancko. Jak ktoś, kto kompletnie tu nie pasował.
Bo przecież nie pasował.
Ciężko było jednak wyczytać cokolwiek z jego mimiki, a fakt że zachowywał absolutną ciszę, wcale tu nie pomagał.
— Wygrywasz tę rundę, Paige — powiedział spokojnie, nie mając większych problemów z zaakceptowaniem własnej porażki.
Natomiast wspomnienie, że nie zdaje sobie jeszcze sprawy z wielu rzeczy na temat blondyna, bez wątpienia rozbudziło w nim jakąś ciekawość. Była to w końcu czysta prawda. Nawet jeśli spędzali w swoim towarzystwie całe mnóstwo czasu, głupotą byłoby twierdzić że znali się na wylot.
"Chyba nie wziąłeś tego na poważnie?"
Na poważnie, czy nie, były komentarze których po prostu nie rzucało się publicznie. Gdyby byli teraz w pokoju Blacka, zapewne zareagowałby w zupełnie inny sposób. A zresztą, w jakimkolwiek innym miejscu, do którego nie sięgały uszy gapiów mogących obrócić taką idiotyczną informację przeciwko nim. Gdy było się jedynie szarą jednostką, można było sobie pozwolić na wszystko i nikt nie zwróciłby na to większej uwagi. Co najwyżej rzuciliby jakimś komentarzem w odpowiedzi, bądź pożalili się koleżance o napotkanym dziś na mieście gburze. Ale gdyby nie daj boże ktoś zapisał słowa Alana i opublikował je w jutrzejszej gazecie, przypisując zarówno do niego jak i Mercury'ego? Bez problemu mógłby zrobić z tego olbrzymi skandal o nietolerancji. A w miastach takich jak Riverdale City, uprzedzenia nie były traktowane zbyt przychylnie. Miał jednak wrażenie, że blondyn nadal zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy z tego jak olbrzymie konsekwencje potrafiło mieć każde z jego słów. Był tak bardzo przyzwyczajony do swojego dotychczasowego szarego życia, że nie potrafił przestawić się na pewien konkretny tryb myślenia.
A może nie chciał.
Rzecz jasna nie zamierzał zarzucać mu braku poświęcenia. Doskonale wiedział, że Paige zmieniał dla niego aż nazbyt wiele, co przysparzało mu wielu trudności. Choćby i finansowych. Nadal jednak było to zbyt mało. Pytanie brzmiało czy nie wymagał od niego zbyt wiele. Z drugiej strony ciężko było się dziwić, gdy to właśnie Mercury zdawał sobie sprawę z tego jak tragiczne w skutkach potrafiły być podobne sytuacje i robił wszystko by tego uniknąć.
— Jedno wynika z drugiego. Jeśli posadzisz drzewo to jego owoce same się nie uzbierają. Ktoś musi po nie sięgnąć. A tak poważnie to nie. Nie muszę — bo taka była prawda. Gdyby chciał, mógłby im zabookować wyjazdy na wszystkie wakacje aż do końca życia w najbardziej luksusowych ośrodkach świata i nadal zostałoby mu całe mnóstwo dodatkowej gotówki. Wiele osób wiedziało, że Blackowie są bogaci, ale w rzeczywistości mało kto faktycznie zdawał sobie sprawę z ogromu ich majątku.
Mina, którą obdarował go Paige po zapytaniu o sztućce normalnie pewnie by go rozbawiła, ale tym razem zagubienie zdecydowanie go przygniotło.
— Rękami? — roześmiał się, kręcąc głową na boki. Poważnie, czasem po prostu w niego nie wierzył. Wyglądało na to że brązowooki wziął sobie za punkt honoru wrabianie go w dniu dzisiejszym na wszelkie sposoby. Najpierw autobus, a teraz to. Problem w tym, że zaraz faktycznie postanowił mu to zademonstrować.
— Poważnie, jecie rękami...? Zrozumiałbym gdyby to była jakaś arabska knajpa, ale... — zawahał się, powstrzymując dalszy komentarzo tym, że jedli jak zwyczajni bezdomni. Z drugiej strony biorąc pod uwagę tutejsze ceny za posiłek i jego jakość, raczej wątpił by poważani, szanujący się ludzie (
Wziął jedną w palce i uniósł do ust, odgryzając niewielki kawałek. Pierwszym co poczuł była wszechobecna sól. Ostatecznie nie były jednak aż tak tragiczne jak początkowo się spodziewał. Nawet jeśli nie pomylił się co do ich zawartości tłuszczu. Przesunął językiem po swojej wardze, ścierając z niej drobinki chlorku sodu. Biorąc pod uwagę jak szybko traciły temperaturę, zjadł prawie pół opakowania, nim w końcu przełamał się i sięgnął po zamówionego burgera.
Odpakował go bardzo powoli, patrząc bez większego przekonania. Trzykrotnie się przymierzał, nim w końcu ugryzł niewielką jego część, unikając tym samym efektownego wybrudzenia się. Powoli zjadał kolejne jego części, nawet w takim momencie wyglądając niezwykle elegancko. Jak ktoś, kto kompletnie tu nie pasował.
Bo przecież nie pasował.
Ciężko było jednak wyczytać cokolwiek z jego mimiki, a fakt że zachowywał absolutną ciszę, wcale tu nie pomagał.
„Jeśli posadzisz drzewo to jego owoce same się nie uzbierają.”
― Racja. Ale nie masz od tego ludzi? ― Pokręcił głową na boki. Aż dziwne, jak łatwo podchwycił temat, wysnuwając kolejne teorie, chociaż wiedział, że koniec końców Mercury i tak przyzna, że nie miał żadnych problemów ze zdobyciem pieniędzy. Pewnie majątku zazdrościł mu niejeden człowiek, który nie dość, że harował, to na jego koncie nie było nawet połowy z tego, co znajdowało się na koncie panicza, a w końcu był tylko jedną osobą z całego rodzeństwa. Hayden często miał wrażenie, że łatwość, z jaką czarnowłosy mógł mieć wszystko, sprawiała, że jego własna potrzeba niezależności finansowej ograniczała chłopaka pod wieloma względami. W końcu to, że mógł zafundować im wspólne wakacje już od zaraz, nie oznaczało, że blondyn od tak zamierzał się na to zgodzić. Nie mogli polecieć w każde miejsce na ziemi, dopóki to Alan nie był w stanie pokryć kosztów przynajmniej w jednej trzeciej. Kiedy Black był przyzwyczajony do luksusów, jasnowłosemu wystarczyła możliwość noclegu w najzwyklejszym domku dla odwiedzających. Pod jakim kątem, by na to nie spojrzeć – ich życia różniły się diametralnie.
A jednak jakimś cudem wciąż byli w stanie żyć ze sobą w zgodzie.
Koniec końców i tak będziesz musiał się dostosować, Alan.
„Rękami?”
W tej sytuacji idealnie sprawdziłby się akompaniament świerszczy. Niestety zamiast niego Merc mógł wsłuchać się w szum dookoła, gdy milczenie Paige'a dawało do zrozumienia, że jasnowłosy nie próbował sobie z niego żartować.
Zginiesz marnie, Alan.
Skąd miałem wiedzieć? Normalnie ludziom nie przeszkadza jedzenie rękami.
To już wiesz, że nie jest normalny.
― Poważnie. I raczej trudno mi uwierzyć, że wy też do wszystkiego potrzebujecie sztućców ― rzucił, wywracając oczami, jednak nie potrafił zatuszować targającego nim rozbawienia. Zresztą całkiem słusznego – obserwowanie Blacka w podobnym wydaniu i przyglądanie się temu, w jak ostrożny sposób podchodził do tutejszych dań było raczej niecodziennym widokiem. Każdy, kto przychodził do McDonald's, wiedział w jakim celu się tu znajdował. Składał zamówienie, odbierał je, siadał przy stole i zajadał się w najlepsze, gdy był zbyt leniwy, by po pracy przyrządzić sobie domowy obiad. Nie była to najbardziej rewelacyjna perspektywa, ale wszyscy, których byli w stanie dosięgnąć teraz wzrokiem, zachowywali się tak, jakby to miejsce było ich przejściową jadalnią i wreszcie miał przed sobą Cullinana.
Co za dzieciak.
Mimowolnie zaśmiał się krótko pod nosem, by upić łyk napoju i zabrać się za własną kanapkę i frytki. Jeżeli spuszczał wzrok z czarnowłosego, to tylko po to, by upewnić się, że przy okazji wgryzania się w kanapkę, nie odgryzie też kawałka ochronnego papieru. W końcu nie chciał przegapić żadnego skrzywienia czy oznaki tego, że jednak mu smakowało.
― I jak? ― nie było wątpliwości, że to pytanie w końcu padnie z ust blondyna. Co prawda, zanim się odezwał, musiało minąć trochę czasu, ponieważ Alan liczył na to, że w którymś momencie Black sam postanowi skomentować standardy tutejszego jedzenia. Ale frytek w opakowaniu ubywało, a kolejne drobne kęsy hamburgera znikały w jego ustach, a on nadal milczał, przez co ciężko było stwierdzić, czy po prosu delektował się smakiem czy może już umierał w środku, czując jak ten niezdrowy syf dostaje się do jego organizmu.
Ale nie mogło być tak źle, skoro nadal pochłaniał swoją porcję. Prawda? Zwłaszcza, że Hayden już od samego początku zakładał, że chłopak podda się już na wstępie i dyskretnie spróbuje wypluć jedzenie w serwetkę, oddając mu całą resztę.
― Możesz być szczery. Nie ma tu szefa kuchni, który by się na ciebie obraził ― dodał po chwili, chociaż nie wątpił, że brunet miał świadomość tego, że wszystkie kanapki powstawały na bazie ogólnie przyjętego wzoru, który sprawiał, że mógł tu pracować właściwie każdy.
― Racja. Ale nie masz od tego ludzi? ― Pokręcił głową na boki. Aż dziwne, jak łatwo podchwycił temat, wysnuwając kolejne teorie, chociaż wiedział, że koniec końców Mercury i tak przyzna, że nie miał żadnych problemów ze zdobyciem pieniędzy. Pewnie majątku zazdrościł mu niejeden człowiek, który nie dość, że harował, to na jego koncie nie było nawet połowy z tego, co znajdowało się na koncie panicza, a w końcu był tylko jedną osobą z całego rodzeństwa. Hayden często miał wrażenie, że łatwość, z jaką czarnowłosy mógł mieć wszystko, sprawiała, że jego własna potrzeba niezależności finansowej ograniczała chłopaka pod wieloma względami. W końcu to, że mógł zafundować im wspólne wakacje już od zaraz, nie oznaczało, że blondyn od tak zamierzał się na to zgodzić. Nie mogli polecieć w każde miejsce na ziemi, dopóki to Alan nie był w stanie pokryć kosztów przynajmniej w jednej trzeciej. Kiedy Black był przyzwyczajony do luksusów, jasnowłosemu wystarczyła możliwość noclegu w najzwyklejszym domku dla odwiedzających. Pod jakim kątem, by na to nie spojrzeć – ich życia różniły się diametralnie.
A jednak jakimś cudem wciąż byli w stanie żyć ze sobą w zgodzie.
Koniec końców i tak będziesz musiał się dostosować, Alan.
„Rękami?”
W tej sytuacji idealnie sprawdziłby się akompaniament świerszczy. Niestety zamiast niego Merc mógł wsłuchać się w szum dookoła, gdy milczenie Paige'a dawało do zrozumienia, że jasnowłosy nie próbował sobie z niego żartować.
Zginiesz marnie, Alan.
Skąd miałem wiedzieć? Normalnie ludziom nie przeszkadza jedzenie rękami.
To już wiesz, że nie jest normalny.
― Poważnie. I raczej trudno mi uwierzyć, że wy też do wszystkiego potrzebujecie sztućców ― rzucił, wywracając oczami, jednak nie potrafił zatuszować targającego nim rozbawienia. Zresztą całkiem słusznego – obserwowanie Blacka w podobnym wydaniu i przyglądanie się temu, w jak ostrożny sposób podchodził do tutejszych dań było raczej niecodziennym widokiem. Każdy, kto przychodził do McDonald's, wiedział w jakim celu się tu znajdował. Składał zamówienie, odbierał je, siadał przy stole i zajadał się w najlepsze, gdy był zbyt leniwy, by po pracy przyrządzić sobie domowy obiad. Nie była to najbardziej rewelacyjna perspektywa, ale wszyscy, których byli w stanie dosięgnąć teraz wzrokiem, zachowywali się tak, jakby to miejsce było ich przejściową jadalnią i wreszcie miał przed sobą Cullinana.
Co za dzieciak.
Mimowolnie zaśmiał się krótko pod nosem, by upić łyk napoju i zabrać się za własną kanapkę i frytki. Jeżeli spuszczał wzrok z czarnowłosego, to tylko po to, by upewnić się, że przy okazji wgryzania się w kanapkę, nie odgryzie też kawałka ochronnego papieru. W końcu nie chciał przegapić żadnego skrzywienia czy oznaki tego, że jednak mu smakowało.
― I jak? ― nie było wątpliwości, że to pytanie w końcu padnie z ust blondyna. Co prawda, zanim się odezwał, musiało minąć trochę czasu, ponieważ Alan liczył na to, że w którymś momencie Black sam postanowi skomentować standardy tutejszego jedzenia. Ale frytek w opakowaniu ubywało, a kolejne drobne kęsy hamburgera znikały w jego ustach, a on nadal milczał, przez co ciężko było stwierdzić, czy po prosu delektował się smakiem czy może już umierał w środku, czując jak ten niezdrowy syf dostaje się do jego organizmu.
Ale nie mogło być tak źle, skoro nadal pochłaniał swoją porcję. Prawda? Zwłaszcza, że Hayden już od samego początku zakładał, że chłopak podda się już na wstępie i dyskretnie spróbuje wypluć jedzenie w serwetkę, oddając mu całą resztę.
― Możesz być szczery. Nie ma tu szefa kuchni, który by się na ciebie obraził ― dodał po chwili, chociaż nie wątpił, że brunet miał świadomość tego, że wszystkie kanapki powstawały na bazie ogólnie przyjętego wzoru, który sprawiał, że mógł tu pracować właściwie każdy.
— Oczywiście, że mam. Jestem z klasy arystokratycznej, a nie robotniczej — powiedział unosząc kącik ust w złośliwym uśmiechu. Spójrzcie tylko jaki panicz na włościach. Ale tak właśnie było. Ręce Mercury'ego praktycznie nigdy nie zostały splamione ciężką pracą. Nikt nie kazał mu przekopywać ogródka, zbierać truskawek czy wyrywać chwastów. Lecz jednocześnie ciężko było powiedzieć by jakakolwiek aktywność fizyczna była mu obca, skoro był szkolony praktycznie od dziecka. A treningi siłowe bez wątpienia nie należały do najłatwiejszych.
Całe szczęście Mercury mimo wszystko nie wszędzie musiał latać z Alanem. Nawet jeśli bez wątpienia spędzanie czasu w jego towarzystwie było dla niego niezwykle komfortowe, przyzwyczaił się do jego wiecznego marudzenia na płacenie za większość rzeczy. A sam zdecydowanie nie miał zamiaru wiecznie rezygnować z wycieczek tylko po to, by dogodzić jego męskiej dumieczy chuj wie o co właściwie tu chodziło. Jakby nie patrzeć, zapieranie się Paige'a przed takim, a nie innym scenariuszem nadal pozostawało dla Blacka zwyczajnie niezrozumiałe. Dlatego też zawsze doceniał Saturna, który chętnie udawał się z nim we wszystkie strony świata, jeśli tylko akurat jego ojciec nie miał dla niego zaplanowanego jakiegoś innego zadania.
— Nie, rzeczywiście. Czasami po prostu używamy wykałaczek, by nie pakować rąk w talerze z przekąskami, których w innym wypadku mogły dotykać dziesiątki innych osób — powiedział kąśliwie w odpowiedzi na jego słowa. Chyba podczas swoich wielokrotnych bankietów w towarzystwie czarnowłosego, zdążył już zauważyć że na wystawnych uroczystościach nikt nie rzucał Laysów czy orzeszków ziemnych w misce. Były to tak zwane biedne podróbki ich wykwintnych przystawek, które biedni ludzie rzucali na stół, by zapełnić pustkę i stworzyć iluzję dostatku. Pokrojonym ziemniakom daleko było do melona owijanego szynką parmeńską, wyśmienitych koreczków czy tatara z łososia. Nawet niewielkie kanapeczki pojawiały się na bardziej niszowych przyjęciach, bądź były na tyle małe, by idealnie mieściły się do ust. Kilka razy spotkał się z wetkniętą w nie wcześniej wspomnianą wykałaczką, która umożliwiała uniknięcie dotykania jej palcami. Co nie zmieniało faktu, że taka prezentacja i tak pasowała bardziej do degustacji w markecie.
Rzecz jasna to jak zachowywali się w miejscach publicznych jak restauracje czy bankiety, a domu stanowiło dwie różne rzeczy. Nie miał też problemu z jedzeniem nachosów czy popcornu w kinie. Ale burgery zdecydowanie nie zaliczały się do tej kwestii. Były tak obfite w składniki, że ubrudzenie się nimi jedząc je rękami było po prostu zbyt proste. A nawet jeśli mógłby pozwolić sobie na coś podobnego w zaciszu własnego mieszkania z Alanem naprzeciwko, w miejscu publicznym podobna myśl zwyczajnie go odrzucała.
"I jak?"
Nie odpowiedział.
Nawet jeśli usłyszał słowa padające z ust Alana, dojadł swoją 'kanapkę drwala' do końca. Odłożył papierek na tacę i wytarł starannie kąciki ust i dłonie w serwetkę, nawet jeśli czynność ta była nieco bezsensowna, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz wrócił do jedzenia frytek.
— Cóż, szczerze mówiąc chciałbym powiedzieć, że jakość odpowiada cenie, ale jak dla mnie to dodatkowo ją zawyżają. Sam smak nie jest aż tak tragiczny, ale nie jest to coś co chciałbym zjeść po raz drugi. Sos jest źle zbalansowany i smakuje bardziej tanim majonezem. Zabija smak mięsa zamiast go podkreślać, co wzbudza moje podejrzenie czy aby na pewno składniki faktycznie są świeże. Najlepszy z tego wszystkiego był chyba bekon. Bułka bardzo przeciętna, nieszczególnie mi smakowała. Ich ser też raczej nie widział mleka na oczy. Ale frytki całkiem niezłe, nawet jeśli są strasznie tłuste i przesolone. Mają w sobie coś, co sprawia że chce się je dalej jeść — powiedział unosząc pojedynczy kawałek wyciętego ziemniaka, by wsunąć go do ust. Cóż, chyba mogło być gorzej? No i przynajmniej był szczery.
Całe szczęście Mercury mimo wszystko nie wszędzie musiał latać z Alanem. Nawet jeśli bez wątpienia spędzanie czasu w jego towarzystwie było dla niego niezwykle komfortowe, przyzwyczaił się do jego wiecznego marudzenia na płacenie za większość rzeczy. A sam zdecydowanie nie miał zamiaru wiecznie rezygnować z wycieczek tylko po to, by dogodzić jego męskiej dumie
— Nie, rzeczywiście. Czasami po prostu używamy wykałaczek, by nie pakować rąk w talerze z przekąskami, których w innym wypadku mogły dotykać dziesiątki innych osób — powiedział kąśliwie w odpowiedzi na jego słowa. Chyba podczas swoich wielokrotnych bankietów w towarzystwie czarnowłosego, zdążył już zauważyć że na wystawnych uroczystościach nikt nie rzucał Laysów czy orzeszków ziemnych w misce. Były to tak zwane biedne podróbki ich wykwintnych przystawek, które biedni ludzie rzucali na stół, by zapełnić pustkę i stworzyć iluzję dostatku. Pokrojonym ziemniakom daleko było do melona owijanego szynką parmeńską, wyśmienitych koreczków czy tatara z łososia. Nawet niewielkie kanapeczki pojawiały się na bardziej niszowych przyjęciach, bądź były na tyle małe, by idealnie mieściły się do ust. Kilka razy spotkał się z wetkniętą w nie wcześniej wspomnianą wykałaczką, która umożliwiała uniknięcie dotykania jej palcami. Co nie zmieniało faktu, że taka prezentacja i tak pasowała bardziej do degustacji w markecie.
Rzecz jasna to jak zachowywali się w miejscach publicznych jak restauracje czy bankiety, a domu stanowiło dwie różne rzeczy. Nie miał też problemu z jedzeniem nachosów czy popcornu w kinie. Ale burgery zdecydowanie nie zaliczały się do tej kwestii. Były tak obfite w składniki, że ubrudzenie się nimi jedząc je rękami było po prostu zbyt proste. A nawet jeśli mógłby pozwolić sobie na coś podobnego w zaciszu własnego mieszkania z Alanem naprzeciwko, w miejscu publicznym podobna myśl zwyczajnie go odrzucała.
"I jak?"
Nie odpowiedział.
Nawet jeśli usłyszał słowa padające z ust Alana, dojadł swoją 'kanapkę drwala' do końca. Odłożył papierek na tacę i wytarł starannie kąciki ust i dłonie w serwetkę, nawet jeśli czynność ta była nieco bezsensowna, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz wrócił do jedzenia frytek.
— Cóż, szczerze mówiąc chciałbym powiedzieć, że jakość odpowiada cenie, ale jak dla mnie to dodatkowo ją zawyżają. Sam smak nie jest aż tak tragiczny, ale nie jest to coś co chciałbym zjeść po raz drugi. Sos jest źle zbalansowany i smakuje bardziej tanim majonezem. Zabija smak mięsa zamiast go podkreślać, co wzbudza moje podejrzenie czy aby na pewno składniki faktycznie są świeże. Najlepszy z tego wszystkiego był chyba bekon. Bułka bardzo przeciętna, nieszczególnie mi smakowała. Ich ser też raczej nie widział mleka na oczy. Ale frytki całkiem niezłe, nawet jeśli są strasznie tłuste i przesolone. Mają w sobie coś, co sprawia że chce się je dalej jeść — powiedział unosząc pojedynczy kawałek wyciętego ziemniaka, by wsunąć go do ust. Cóż, chyba mogło być gorzej? No i przynajmniej był szczery.
„Jestem z klasy arystokratycznej, a nie robotniczej.”
― Nie da się ukryć ― rzucił, ostentacyjnie przesuwając wzrokiem po jego sylwetce. Trudno było wyobrazić sobie Mercury'ego w wydaniu robotnika, choć Paige nie wątpił w jego pracowitość w innych kwestiach. To Alan miał być tym, który brudził sobie ręce – resztki smaru, które zostały na jego rękach wciąż mogły wprawiać otoczenie w wątpliwość, czy blondyn był odpowiednim towarzystwem dla panicza, który robił wszystko, by nie pobrudzić sobie rąk.
― To dlatego zawsze ostrzegają przed jedzeniem orzeszków w barach ― zaśmiał się pod nosem, choć w rzeczywistości mało kto przywiązywał wagę do takich spraw. Gdyby się nad tym zastanowić, myślenie o tym, czego mogła dotykać osoba, która wpychała łapę w miskę jeszcze przed tobą, było zwyczajnie odrażające. Może dlatego zwykle nie zaprzątano sobie tym głowy. O wiele łatwiej było spojrzeć na tę miskę pod kątem darmowej przekąski, którą ciężko było pogardzić po alkoholu.
Nie zamierzał popędzać chłopaka z odpowiedzią. Ba, w tym czasie sam zdążył skończyć swoją porcję, co przyszło mu znacznie szybciej niż Cullinanowi. Nie starał się nie ubrudzić, wiedząc, że w zanadrzu ciągle miał stos serwetek, jednak nawet po zjedzeniu wszystkiego dał brunetowi czas na spokojne dokończenie jedzenia. Najwyraźniej nie lubił mówić z pełnymi ustami.
Czy w tym momencie żałował, że w ogóle zapytał go o zdanie? Ani trochę. Kiedy Mercury zebrał się na cały monolog na temat jakości jedzenia, Hayden słuchał go z należytą uwagą, choć prawdę mówiąc, komuś o mniej wyszukanych wymaganiach smakowych nie przeszkadzało to, że większość składników była zastępowana sztucznie wyprodukowanymi zamiennikami – przynajmniej tak długo, jak posmak chemii nie dawał się we znaki. Gdzieś w połowie wypowiadanych przez niego zdań, przechylił głowę na bok, mimowolnie przygryzając wetkniętą między wargi słomkę, jakby ta czynność sprawiała, że łatwiej było mu wyciągać wnioski, nawet jeśli z boku mogło wyglądać na to, że po jego głowie bynajmniej nie chodziły myśli o hamburgerze.
― Mhmmm ― przeciągnął, odstawiając kubek na bok. ― I widzisz, mówiłem, że te frytki uzależniają ― rzucił słyszalnie zadowolony z faktu, że przynajmniej jakaś rzecz przypadła mu do gustu. W gruncie rzeczy radość rozpierała go nie tylko z tego powodu, o czym Black przekonał się już po chwili, gdy jasnowłosy wysunął się nieznacznie do przodu, wspierając łokcie o blat i pochylił nad niewielkim stolikiem na tyle, by bez trudu musnąć wargami kącik jego ust. Dało się usłyszeć krótki, przytłumiony śmiech, gdy zaraz po tym przesunął nosem po jego policzku. ― A jednak zjadłeś całe, więc to wystarczy. Jestem pod wrażeniem.
Odsunął się, jednak nie na tyle, by uznać, że znalazł się po swojej stronie stolika. Wciąż trwał pochylony nad blatem, a ich twarze dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów, gdy zatrzymał wzrok na wysokości oczu czarnowłosego. Z tej odległości trudno było przeoczyć radosne iskry tlące się w ciemnych tęczówkach, które w tej sytuacji mogły wydać się dość przytłaczającym widokiem, biorąc pod uwagę, że nie był to jakiś wielki wyczyn.
― Następnym razem zabiorę cię na coś lepszego. Chociaż i tak uwielbiam te kanapki, nawet jeśli próbowałeś mi je obrzydzić, bo wolisz, żebym odżywiał się zdrowo i nie umarł przedwcześnie. ― Pokiwał głową z przekonaniem, choć w tak młodym wieku raczej nie myślał na tyle przyszłościowo, by faktycznie twierdzić, że takie jedzenie mogło wpędzić go do grobu.. Niektórzy odżywiali się znacznie gorzej i nadal żyli. ― Zbieramy się zaraz?
― Nie da się ukryć ― rzucił, ostentacyjnie przesuwając wzrokiem po jego sylwetce. Trudno było wyobrazić sobie Mercury'ego w wydaniu robotnika, choć Paige nie wątpił w jego pracowitość w innych kwestiach. To Alan miał być tym, który brudził sobie ręce – resztki smaru, które zostały na jego rękach wciąż mogły wprawiać otoczenie w wątpliwość, czy blondyn był odpowiednim towarzystwem dla panicza, który robił wszystko, by nie pobrudzić sobie rąk.
― To dlatego zawsze ostrzegają przed jedzeniem orzeszków w barach ― zaśmiał się pod nosem, choć w rzeczywistości mało kto przywiązywał wagę do takich spraw. Gdyby się nad tym zastanowić, myślenie o tym, czego mogła dotykać osoba, która wpychała łapę w miskę jeszcze przed tobą, było zwyczajnie odrażające. Może dlatego zwykle nie zaprzątano sobie tym głowy. O wiele łatwiej było spojrzeć na tę miskę pod kątem darmowej przekąski, którą ciężko było pogardzić po alkoholu.
Nie zamierzał popędzać chłopaka z odpowiedzią. Ba, w tym czasie sam zdążył skończyć swoją porcję, co przyszło mu znacznie szybciej niż Cullinanowi. Nie starał się nie ubrudzić, wiedząc, że w zanadrzu ciągle miał stos serwetek, jednak nawet po zjedzeniu wszystkiego dał brunetowi czas na spokojne dokończenie jedzenia. Najwyraźniej nie lubił mówić z pełnymi ustami.
Czy w tym momencie żałował, że w ogóle zapytał go o zdanie? Ani trochę. Kiedy Mercury zebrał się na cały monolog na temat jakości jedzenia, Hayden słuchał go z należytą uwagą, choć prawdę mówiąc, komuś o mniej wyszukanych wymaganiach smakowych nie przeszkadzało to, że większość składników była zastępowana sztucznie wyprodukowanymi zamiennikami – przynajmniej tak długo, jak posmak chemii nie dawał się we znaki. Gdzieś w połowie wypowiadanych przez niego zdań, przechylił głowę na bok, mimowolnie przygryzając wetkniętą między wargi słomkę, jakby ta czynność sprawiała, że łatwiej było mu wyciągać wnioski, nawet jeśli z boku mogło wyglądać na to, że po jego głowie bynajmniej nie chodziły myśli o hamburgerze.
― Mhmmm ― przeciągnął, odstawiając kubek na bok. ― I widzisz, mówiłem, że te frytki uzależniają ― rzucił słyszalnie zadowolony z faktu, że przynajmniej jakaś rzecz przypadła mu do gustu. W gruncie rzeczy radość rozpierała go nie tylko z tego powodu, o czym Black przekonał się już po chwili, gdy jasnowłosy wysunął się nieznacznie do przodu, wspierając łokcie o blat i pochylił nad niewielkim stolikiem na tyle, by bez trudu musnąć wargami kącik jego ust. Dało się usłyszeć krótki, przytłumiony śmiech, gdy zaraz po tym przesunął nosem po jego policzku. ― A jednak zjadłeś całe, więc to wystarczy. Jestem pod wrażeniem.
Odsunął się, jednak nie na tyle, by uznać, że znalazł się po swojej stronie stolika. Wciąż trwał pochylony nad blatem, a ich twarze dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów, gdy zatrzymał wzrok na wysokości oczu czarnowłosego. Z tej odległości trudno było przeoczyć radosne iskry tlące się w ciemnych tęczówkach, które w tej sytuacji mogły wydać się dość przytłaczającym widokiem, biorąc pod uwagę, że nie był to jakiś wielki wyczyn.
― Następnym razem zabiorę cię na coś lepszego. Chociaż i tak uwielbiam te kanapki, nawet jeśli próbowałeś mi je obrzydzić, bo wolisz, żebym odżywiał się zdrowo i nie umarł przedwcześnie. ― Pokiwał głową z przekonaniem, choć w tak młodym wieku raczej nie myślał na tyle przyszłościowo, by faktycznie twierdzić, że takie jedzenie mogło wpędzić go do grobu.. Niektórzy odżywiali się znacznie gorzej i nadal żyli. ― Zbieramy się zaraz?
Chyba właśnie nieznacznie pobladł.
— Chyba nie powiesz mi, że jadłeś orzeszki w barach? I ja się z tobą całowałem. Co jeśli coś złapałem? Wyobraź sobie, że jakiś gruby koleś idzie do toalety, załatwia swoją potrzebę, strzepuje wszystko do pisuaru i wychodzi nie myjąc rąk. Pakuje je w talerzyk orzeszkami, z którego sekundę później jesz ty sam... — wydał z siebie dźwięk bez wątpienia wskazujący na zdegustowanie wysokiego stopnia. Taki, na który teoretycznie nie powinien sobie pozwolić w towarzystwie. Nie mógł się jednak w pełni powstrzymać, bo podobna myśl była naprawdę obrzydliwa. Nigdy, przenigdy nie dotykał podobnego jedzenia.
Sięgnął po swój napój, upijając kilka łyków przez słomkę, zaraz przegryzając słodkie słonymi frytkami. Dobra, przyznawał bez bicia. Były naprawdę dobre. Niby nie smakowały jak ziemniaki najwyższej jakości, ale zdecydowanie zgadzał się z Alanem, że uzależniały. Dlatego też faktycznie pokiwał głową.
— Najlepsze z tego wszystkiego. Na tyle smaczne, że możemy jednak wziąć jeszcze z dwa opakowania na wynos i zjeść je w... — czym właściwie wracali? Autobusem? A może miał dzwonić po limuzynę? Podrapał się po policzku. Druga opcja bez wątpienia była mu bardziej na rękę, zwłaszcza że i tak zamówił sushi.
— W środku transportu, którym udamy się w dalszą podróż — wybrnął w końcu jakże sprytnie, prostując się dumnie. Taki był kreatywny!
Akurat przełknął frytkę, gdy Alan wychylił się do przodu muskając kącik jego ust. Nic dziwnego, że zaraz jego własne wargi wygięły się w uśmiechu.
— Jeśli mam dostawać nagrodę za każdą podobną próbę to chyba dam radę wytrzymać jeszcze trochę tego plebejskiego jedzenia — zażartował rozbawiony i sam pochylił się bliżej, by móc go przed problemu pocałować. Raz. Drugi. Trzeci. Krótkie muśnięcia, które zdecydowanie wystarczyły w miejscu publicznym. Zaraz się roześmiał, cofając na swoje miejsce, by dokończyć frytki. Nie było w końcu szansy, by je porzucił.
— Ale będę trzymał cię za słowo. Coś lepszego, hm? Ciekaw jestem co w takim razie dostanę. Tymczasem to ty dostaniesz coś w zamian, za cały ten pomysł z posiłkiem — podniósł telefon, na który zerkał wcześniej ukradkiem i pokazał mu zdjęcie z konwersacji ze swoim kamerdynerem, przedstawiające olbrzymi odebrany zestaw sushi.
— Wybacz, trochę się wycwaniłem — wyszczerzył się w sposób, który zdecydowanie nie wskazywał na to, by faktycznie czarnowłosym targały jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Pokiwał głową na pytanie czy się zbierają i wytarł dłonie w serwetkę, którą zaraz złożył w schludną kostkę. Zawahał się przez chwilę, rozglądając dookoła nim wrócił uwagą do Paige'a i zapytał przyciszonym głosem.
— Co się robi z tym... no... — zapomniał przez chwilę nazwy, wskazując palcem na tacę. Bo przecież talerzem tego nie nazwie, nawet jeśli bez wątpienia mieściła ich jedzenie.
Naprawdę biedni ludzie nadal mieli przed nim tyle tajemnic, że czasem aż czuł narastającą w nim fascynację. Zaczynał się zastanawiać w jakie dziwne rejony zawędruje, dalej tak kurczowo trzymając się blondyna, który nieustannie go zaskakiwał.
— Chyba nie powiesz mi, że jadłeś orzeszki w barach? I ja się z tobą całowałem. Co jeśli coś złapałem? Wyobraź sobie, że jakiś gruby koleś idzie do toalety, załatwia swoją potrzebę, strzepuje wszystko do pisuaru i wychodzi nie myjąc rąk. Pakuje je w talerzyk orzeszkami, z którego sekundę później jesz ty sam... — wydał z siebie dźwięk bez wątpienia wskazujący na zdegustowanie wysokiego stopnia. Taki, na który teoretycznie nie powinien sobie pozwolić w towarzystwie. Nie mógł się jednak w pełni powstrzymać, bo podobna myśl była naprawdę obrzydliwa. Nigdy, przenigdy nie dotykał podobnego jedzenia.
Sięgnął po swój napój, upijając kilka łyków przez słomkę, zaraz przegryzając słodkie słonymi frytkami. Dobra, przyznawał bez bicia. Były naprawdę dobre. Niby nie smakowały jak ziemniaki najwyższej jakości, ale zdecydowanie zgadzał się z Alanem, że uzależniały. Dlatego też faktycznie pokiwał głową.
— Najlepsze z tego wszystkiego. Na tyle smaczne, że możemy jednak wziąć jeszcze z dwa opakowania na wynos i zjeść je w... — czym właściwie wracali? Autobusem? A może miał dzwonić po limuzynę? Podrapał się po policzku. Druga opcja bez wątpienia była mu bardziej na rękę, zwłaszcza że i tak zamówił sushi.
— W środku transportu, którym udamy się w dalszą podróż — wybrnął w końcu jakże sprytnie, prostując się dumnie. Taki był kreatywny!
Akurat przełknął frytkę, gdy Alan wychylił się do przodu muskając kącik jego ust. Nic dziwnego, że zaraz jego własne wargi wygięły się w uśmiechu.
— Jeśli mam dostawać nagrodę za każdą podobną próbę to chyba dam radę wytrzymać jeszcze trochę tego plebejskiego jedzenia — zażartował rozbawiony i sam pochylił się bliżej, by móc go przed problemu pocałować. Raz. Drugi. Trzeci. Krótkie muśnięcia, które zdecydowanie wystarczyły w miejscu publicznym. Zaraz się roześmiał, cofając na swoje miejsce, by dokończyć frytki. Nie było w końcu szansy, by je porzucił.
— Ale będę trzymał cię za słowo. Coś lepszego, hm? Ciekaw jestem co w takim razie dostanę. Tymczasem to ty dostaniesz coś w zamian, za cały ten pomysł z posiłkiem — podniósł telefon, na który zerkał wcześniej ukradkiem i pokazał mu zdjęcie z konwersacji ze swoim kamerdynerem, przedstawiające olbrzymi odebrany zestaw sushi.
— Wybacz, trochę się wycwaniłem — wyszczerzył się w sposób, który zdecydowanie nie wskazywał na to, by faktycznie czarnowłosym targały jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Pokiwał głową na pytanie czy się zbierają i wytarł dłonie w serwetkę, którą zaraz złożył w schludną kostkę. Zawahał się przez chwilę, rozglądając dookoła nim wrócił uwagą do Paige'a i zapytał przyciszonym głosem.
— Co się robi z tym... no... — zapomniał przez chwilę nazwy, wskazując palcem na tacę. Bo przecież talerzem tego nie nazwie, nawet jeśli bez wątpienia mieściła ich jedzenie.
Naprawdę biedni ludzie nadal mieli przed nim tyle tajemnic, że czasem aż czuł narastającą w nim fascynację. Zaczynał się zastanawiać w jakie dziwne rejony zawędruje, dalej tak kurczowo trzymając się blondyna, który nieustannie go zaskakiwał.
― No co ty. Jako pracownik klubu mogę od czasu do czasu podjeść sobie świeżo otwarte orzeszki z paczki. Oczywiście tylko po kryjomu, dlatego mam nadzieję, że dochowasz mojej tajemnicy i przy okazji oszczędzisz sobie reszty tych szczegółów ― rzucił, unosząc rękę w uciszającym geście. Nie darował sobie jednak krótkiego śmiechu, biorąc pod uwagę, że ten obraz nie wyrysował się w jego wyobraźni na tyle wyraźnie, co w przypadku Blacka. Paige lubił jednak, gdy w jego towarzystwie czarnowłosy zachowywał się swobodniej, odsuwając na bok niektóre maniery. W końcu, gdy znajdowali się sam na sam, jego reputacji nic nie groziło. Haydenowi i tak nie przeszłoby przez myśl, by jakkolwiek mu zaszkodzić – można było dostrzec to w sposobie, w jaki patrzył na Cullinana, w tym jak się do niego odnosił i w samym fakcie, że nie starał się dopatrzeć w nim źródła korzyści, nawet jeśli mógłby mieć ich całkiem sporo.
I nawet jeśli ludzie dookoła z pewnością mieli blondynowi wiele do zarzucenia.
― Naprawdę? ― Zmrużył nieznacznie oczy, jakby podejrzewał, że chłopak za krótką chwilę wypali, że tylko żartował z tymi frytkami. Gdy jednak nic takiego się nie stało, wzruszył barkami, dając mu znać, że nie miał z tym najmniejszego problemu. ― Dobra. Ale jeśli w którymś momencie uznasz, że jednak ci nie smakują, to wiedz, że masz szczęście, że na nie zawsze znajdę trochę miejsca. ― Klepnął się wymownie w brzuch, drugą ręką podkradając jedną z jego frytek z zawadiackim uśmiechem na ustach. Wątpił, by był to przysmak, o który Mercury jakkolwiek zamierzał walczyć, ale podjadanie rzeczy z cudzego talerza zawsze przynosiło mu jakąś satysfakcję.
― Mówisz, że teraz masz ochotę przejechać się metrem albo rozklekotaną taksówką z jakże przemiłym kierowcą opowiadającym o swoim życiu? ― spytał w pełni poważnie, starając się utrzymać ten stan możliwie jak najdłużej. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle wyszło mu udawanie, że był przekonany, że brunetowi wciąż brakowało „plebejskich” wrażeń na dziś, a Hayden bądź co bądź sypał nimi z rękawa. Aktorzyna się znalazł. ― No nie wiem, Black. Ja tam przewiózłbym się limuzyną albo jednym z samochodów twojego ojca ― dodał zgryźliwie, rozkładając bezradnie ręce.
Tylko się nie przyzwyczajaj, Alan.
Może i mógł nie przyzwyczajać się do luksusów, za to do tych pocałunków... czemu nie? Przymknął nieznacznie oczy, wykrzywiając usta w zadowolonym uśmiechu.
― A potem żaliłbyś się swoim nowym znajomym, że zabieram cię do KFC czy innego marnego miejsca, a oni suszyliby mi głowę i próbowali przekonać cię jak kiepską partię wybrałeś? I po czasie nawet byś w to uwierzył i zostawił mnie, wysyłając SMS o treści: Goodbye my lover. Goodbye my friend. You have been no one. You have been no one for me ― przyłapał się na tym, że siłą rzeczy nie mógł powstrzymać się od zanucenia piosenki, której słowa nieznacznie przekręcił na potrzeby sytuacji. Gdy jednak przeniósł wzrok na wyeksponowany wyświetlacz telefonu, prędko zapomniał o podobnej wersji wydarzeń. ― Cofam to. Uznam to sushi za dowód najszczerszej miłości.
Jak mógł mieć mu za złe, gdy pokazywał mu coś, od czego na samą myśl na nowo robiło się głodnym? No właśnie. I tak nie spodziewał się, że po tym niezbyt owocnym wypadzie do McDonald's, Black będzie chciał spędzić z nim jeszcze trochę czasu.
„Co się robi z tym... no...”
― Wyrzuca się ― odparł bez zastanowienia, dopiero po chwili uznając, że nieświadomy niczego Black mógł zrozumieć to aż nazbyt dosłownie. ― No, bez tacy. W każdym razie zajmę się tym i przy okazji zamówię frytki na wynos ― dorzucił zaraz, odkładając w większej mierze opróżniony kubek na tacę. Nie miał ochoty kończyć zimnego napoju, który prawdopodobnie stał się dla niego kolejnym gwoździem do łóżka. Na razie jednak wciąż żył w swojej błogiej nieświadomości.
Mercury niemalże od razu załapał się na demonstrację tych prostych zasad, które panowały w jego świecie. Jasnowłosy podniósł się z miejsca, zgarniając tacę ze śmieciami i podszedł do pobliskiego kosza. Odchyliwszy wieko, wysypał całą zawartość i odłożył tacę na bok. Voila. Miał też sporo szczęścia, że przy kasie nie było kolejki, dzięki czemu dość szybko zamówił dwie porcje dużych frytek na wynos, a w oczekiwaniu na nie, wyciągnął z kieszeni telefon i podszedł z powrotem do bruneta.
― Zapomniałem ― oznajmił nagle, ściągając brwi w prawie że szczerze zgnębionym wyrazie. ― Mogłem zrobić ci zdjęcie nad opróżnioną tacą i oznajmić wszystko, że wyczyściłeś swoją porcję ze smakiem i od dzisiaj zostajesz twarzą ich frytek.
I nawet jeśli ludzie dookoła z pewnością mieli blondynowi wiele do zarzucenia.
― Naprawdę? ― Zmrużył nieznacznie oczy, jakby podejrzewał, że chłopak za krótką chwilę wypali, że tylko żartował z tymi frytkami. Gdy jednak nic takiego się nie stało, wzruszył barkami, dając mu znać, że nie miał z tym najmniejszego problemu. ― Dobra. Ale jeśli w którymś momencie uznasz, że jednak ci nie smakują, to wiedz, że masz szczęście, że na nie zawsze znajdę trochę miejsca. ― Klepnął się wymownie w brzuch, drugą ręką podkradając jedną z jego frytek z zawadiackim uśmiechem na ustach. Wątpił, by był to przysmak, o który Mercury jakkolwiek zamierzał walczyć, ale podjadanie rzeczy z cudzego talerza zawsze przynosiło mu jakąś satysfakcję.
― Mówisz, że teraz masz ochotę przejechać się metrem albo rozklekotaną taksówką z jakże przemiłym kierowcą opowiadającym o swoim życiu? ― spytał w pełni poważnie, starając się utrzymać ten stan możliwie jak najdłużej. Trzeba przyznać, że całkiem nieźle wyszło mu udawanie, że był przekonany, że brunetowi wciąż brakowało „plebejskich” wrażeń na dziś, a Hayden bądź co bądź sypał nimi z rękawa. Aktorzyna się znalazł. ― No nie wiem, Black. Ja tam przewiózłbym się limuzyną albo jednym z samochodów twojego ojca ― dodał zgryźliwie, rozkładając bezradnie ręce.
Tylko się nie przyzwyczajaj, Alan.
Może i mógł nie przyzwyczajać się do luksusów, za to do tych pocałunków... czemu nie? Przymknął nieznacznie oczy, wykrzywiając usta w zadowolonym uśmiechu.
― A potem żaliłbyś się swoim nowym znajomym, że zabieram cię do KFC czy innego marnego miejsca, a oni suszyliby mi głowę i próbowali przekonać cię jak kiepską partię wybrałeś? I po czasie nawet byś w to uwierzył i zostawił mnie, wysyłając SMS o treści: Goodbye my lover. Goodbye my friend. You have been no one. You have been no one for me ― przyłapał się na tym, że siłą rzeczy nie mógł powstrzymać się od zanucenia piosenki, której słowa nieznacznie przekręcił na potrzeby sytuacji. Gdy jednak przeniósł wzrok na wyeksponowany wyświetlacz telefonu, prędko zapomniał o podobnej wersji wydarzeń. ― Cofam to. Uznam to sushi za dowód najszczerszej miłości.
Jak mógł mieć mu za złe, gdy pokazywał mu coś, od czego na samą myśl na nowo robiło się głodnym? No właśnie. I tak nie spodziewał się, że po tym niezbyt owocnym wypadzie do McDonald's, Black będzie chciał spędzić z nim jeszcze trochę czasu.
„Co się robi z tym... no...”
― Wyrzuca się ― odparł bez zastanowienia, dopiero po chwili uznając, że nieświadomy niczego Black mógł zrozumieć to aż nazbyt dosłownie. ― No, bez tacy. W każdym razie zajmę się tym i przy okazji zamówię frytki na wynos ― dorzucił zaraz, odkładając w większej mierze opróżniony kubek na tacę. Nie miał ochoty kończyć zimnego napoju, który prawdopodobnie stał się dla niego kolejnym gwoździem do łóżka. Na razie jednak wciąż żył w swojej błogiej nieświadomości.
Mercury niemalże od razu załapał się na demonstrację tych prostych zasad, które panowały w jego świecie. Jasnowłosy podniósł się z miejsca, zgarniając tacę ze śmieciami i podszedł do pobliskiego kosza. Odchyliwszy wieko, wysypał całą zawartość i odłożył tacę na bok. Voila. Miał też sporo szczęścia, że przy kasie nie było kolejki, dzięki czemu dość szybko zamówił dwie porcje dużych frytek na wynos, a w oczekiwaniu na nie, wyciągnął z kieszeni telefon i podszedł z powrotem do bruneta.
― Zapomniałem ― oznajmił nagle, ściągając brwi w prawie że szczerze zgnębionym wyrazie. ― Mogłem zrobić ci zdjęcie nad opróżnioną tacą i oznajmić wszystko, że wyczyściłeś swoją porcję ze smakiem i od dzisiaj zostajesz twarzą ich frytek.
— Jasne, nikomu nie powiem. Przynajmniej moje zdrowie psychiczne znowu jest na odpowiednim poziomie — odpowiedział z wyraźną ulgą. Sam cicho się roześmiał, aczkolwiek bez wątpienia wolał żyć w przekonaniu że Alan naprawdę podjadał orzeszki ze świeżo otwartej paczki, a nie wymacanego na wszelkie sposoby talerzyka.
— A wyglądam jakbym żartował? — zapytał przekrzywiając głowę w bok z wyraźnym niezrozumieniem. Dlaczego miałby mówić, że coś chce, skoro wyraźnie by tego nie chciał? Nie zamierzał targać potem intensywnie pachnących frytek w samochodzie, tylko po to by walczyć potem z odruchem wymiotnym.
— Teraz nie wiem czy jesteś uprzejmy, czy po prostu liczysz na to że nie będę ich chciał — uniósł brew ku górze, przyglądając mu się z rozbawieniem. Bo może faktycznie tak było! Miał na nie taką chrapkę, że nie miał ochoty dzielić się z paniczem Blackiem. A przecież mogli po prostu wziąć ich odrobinę więcej. Widząc jak Alan sięga po jego frytkę, odwrócił opakowanie w jego stronę, ułatwiając mu dostęp. Nawet nie zwrócił uwagi na jego zawadiacki uśmiech. Być może byłoby to coś, co zrobiłoby na nim uwagę gdyby był trzynastoletnim obrażonym na świat jedynakiem krzyczącym z oburzeniem 'hej, to moje!'. Kiedy jednak miało się niemalże dziesiątkę rodzeństwa, dzielenie się było czymś co przychodziło ci w pewnym momencie automatycznie.
No chyba że chodziło o ośmiornicę, bądź sushi. Tego lepiej mu nie podbierać.
— ... nie, nieszczególnie — powiedział ponuro na samą myśl o podobnej wersji wydarzeń. Naprawdę miał dość jak na jeden dzień. Miał wrażenie że jeśli zwyczajnie przesadzi, wkrótce nie będzie miał już w ogóle ochoty zgłębiać uroków zwykłego życia. Wszystko było spoko, ale nie w nadmiarze. Ciekawe czy Alan myślał w niezwykle podobny sposób, gdy zabierał go na bankiety?
Zaraz westchnął z ulgą, gdy rzucił coś o limuzynie i samochodzie.
— Całe szczęście, bo jedna właśnie po nas jedzie — powiedział kiwając nieznacznie głową.
— Cóż, zawsze możesz postarać się być lepszą partią i jeść coś lepszego niż to — odpowiedział wskazując palcami na tacę z resztkami jedzenia. Uniósł zaraz kąciki ust w odpowiedzi na jego śpiew. Chyba pierwszy raz słyszał jak przy nim nuci. I nawet jeśli bez wątpienia nie był to szczyt pokazu jego możliwości, miał na tyle przyjemny głos, by Black miał ochotę usłyszeć nieco więcej.
— Bo to jest dowód najszczerszej miłości — powiedział z dumą podpierając biodra rękami i unosząc głowę ku górze. Całe szczęście, że Paige dodał też coś o wyrzucaniu jedzenia bez tacy, bo Mercury właśnie miał zamiar wstać i wszystko wypieprzyć. W końcu i tak nie wyglądała zbyt zachęcająco.
— Och. No okej.
Pozostawił mu honor bycia człowiekiem czynu i podreptał za nim obrzucając go wyraźnie zaciekawionym spojrzeniem, gdy wyrzucał wszystko do śmieci. No proszę, nawet je segregowali. Bardzo przyjemnie z ich strony. Nie spodziewał się tego po takim miejscu.
— Och nie. Co za szkoda. Jeśli chcesz możemy zrobić sobie selfie, by ukoić twój ból — powiedział i wychylił się ku górze, całując go krótko w policzek. How cute.
— A wyglądam jakbym żartował? — zapytał przekrzywiając głowę w bok z wyraźnym niezrozumieniem. Dlaczego miałby mówić, że coś chce, skoro wyraźnie by tego nie chciał? Nie zamierzał targać potem intensywnie pachnących frytek w samochodzie, tylko po to by walczyć potem z odruchem wymiotnym.
— Teraz nie wiem czy jesteś uprzejmy, czy po prostu liczysz na to że nie będę ich chciał — uniósł brew ku górze, przyglądając mu się z rozbawieniem. Bo może faktycznie tak było! Miał na nie taką chrapkę, że nie miał ochoty dzielić się z paniczem Blackiem. A przecież mogli po prostu wziąć ich odrobinę więcej. Widząc jak Alan sięga po jego frytkę, odwrócił opakowanie w jego stronę, ułatwiając mu dostęp. Nawet nie zwrócił uwagi na jego zawadiacki uśmiech. Być może byłoby to coś, co zrobiłoby na nim uwagę gdyby był trzynastoletnim obrażonym na świat jedynakiem krzyczącym z oburzeniem 'hej, to moje!'. Kiedy jednak miało się niemalże dziesiątkę rodzeństwa, dzielenie się było czymś co przychodziło ci w pewnym momencie automatycznie.
No chyba że chodziło o ośmiornicę, bądź sushi. Tego lepiej mu nie podbierać.
— ... nie, nieszczególnie — powiedział ponuro na samą myśl o podobnej wersji wydarzeń. Naprawdę miał dość jak na jeden dzień. Miał wrażenie że jeśli zwyczajnie przesadzi, wkrótce nie będzie miał już w ogóle ochoty zgłębiać uroków zwykłego życia. Wszystko było spoko, ale nie w nadmiarze. Ciekawe czy Alan myślał w niezwykle podobny sposób, gdy zabierał go na bankiety?
Zaraz westchnął z ulgą, gdy rzucił coś o limuzynie i samochodzie.
— Całe szczęście, bo jedna właśnie po nas jedzie — powiedział kiwając nieznacznie głową.
— Cóż, zawsze możesz postarać się być lepszą partią i jeść coś lepszego niż to — odpowiedział wskazując palcami na tacę z resztkami jedzenia. Uniósł zaraz kąciki ust w odpowiedzi na jego śpiew. Chyba pierwszy raz słyszał jak przy nim nuci. I nawet jeśli bez wątpienia nie był to szczyt pokazu jego możliwości, miał na tyle przyjemny głos, by Black miał ochotę usłyszeć nieco więcej.
— Bo to jest dowód najszczerszej miłości — powiedział z dumą podpierając biodra rękami i unosząc głowę ku górze. Całe szczęście, że Paige dodał też coś o wyrzucaniu jedzenia bez tacy, bo Mercury właśnie miał zamiar wstać i wszystko wypieprzyć. W końcu i tak nie wyglądała zbyt zachęcająco.
— Och. No okej.
Pozostawił mu honor bycia człowiekiem czynu i podreptał za nim obrzucając go wyraźnie zaciekawionym spojrzeniem, gdy wyrzucał wszystko do śmieci. No proszę, nawet je segregowali. Bardzo przyjemnie z ich strony. Nie spodziewał się tego po takim miejscu.
— Och nie. Co za szkoda. Jeśli chcesz możemy zrobić sobie selfie, by ukoić twój ból — powiedział i wychylił się ku górze, całując go krótko w policzek. How cute.
― Oczywiście, że jestem uprzejmy. Kiedykolwiek wątpiłeś w moją wspaniałomyślną stronę? ― odparł tak, jakby faktycznie wierzył w to, że taka istniała. Na co dzień nie był raczej typem kogoś, kto raczej nie przywiązywał większej uwagi do dobra innych i gdy chodziło o jedzenie, dzielenie się nie przychodziło mu z równą swobodą co Blackowi. Siłą rzeczy nie było szans, by podobne słowa zabrzmiały wiarygodnie, ale jakby się nad tym zastanowić – czarnowłosy już od dawna miał u niego specjalne względy i gdyby nie one, najpewniej nie siedzieliby teraz w tym miejscu.
Po co miałby rezygnować z pracy i biec na łeb na szyję, by ratować kogoś nieważnego?
Widząc nietęgą minę chłopaka, wiedział, że jego plan poskutkował. Przynajmniej wyłożono mu na tacy, że proste życie było dla niego zwyczajnie męczące, ale decydując się na ten związek, nie istniała żadna szansa na to, że od tej pory miał uniknąć wszystkich smaczków z nim związanych. W końcu wciąż mieli przed sobą wyjście do domu jego babci, który nijak nie przypominał olbrzymiej rezydencji. Jednak na ten dzień Hayden był w pełni usatysfakcjonowany wytrwałością chłopaka.
W końcu zrobił to dla niego.
Nic dziwnego, że nie był ani trochę zrażony tym, że brunet zdążył już umówić się ze swoim szoferem.
― Możemy pójść na kompromis i zostać przy tym, że więcej nie zmuszę cię do zjedzenia hamburgera. Ale to nie znaczy, że sam z nich zrezygnuję, chyba że kiedyś. W odległej, wątpliwej przyszłości, kiedy uznam, że może przydałoby się rzucić to gówno, hmm ― zastanowił się chwilę. Nie potrafił jednak wyobrazić sobie podobnej wersji wydarzeń na tę chwilę, ale wydawało mu się, że taka propozycja była w miarę racjonalna, tym bardziej, że sam nie zmuszał chłopaka do rezygnacji z czegokolwiek.
„Bo to jest dowód najszczerszej miłości.”
― Totalnie nigdy cię nie zostawię. Masz to jak w banku ― rzucił, puszczając mu oczko i wykrzywiając usta w łobuzerskim uśmiechu, który miał poświadczyć, że jeśli tylko przyszło mu na myśl, by kiedykolwiek go zostawić, musiał liczyć się z tym, że nie odda go tak łatwo. Z perspektywy ogólnego tematu, brzmiało to raczej mało poważnie, ale czy to jakoś ujmowało mu szczerości?
Nigdy nie walczyłeś o ludzi.
Może czas najwyższy?
Ciekawe...
― Teraz to już nie to samo, ale skoro wciąż tu jesteśmy, mogę wmówić innym, że mimo wszystko ci się podobało, a ja nadal jestem tym jedynym ― stwierdził, mimowolnie przechylając głowę, by ułatwić Mercury'emu dosięgnięcie swojego policzka.
Wyciągnął z kieszeni telefon i uniósł go na wysokość ich twarzy. Poziom baterii wyraźnie wołał o pomstę do nieba, ale jego komórka dzielnie zniosła uruchomienie aparatu. Och proszę, nawet ogarnął, że jego telefon miał opcję odwracania kamery – należało docenić, jak bardzo postępowy stał się w kwestii telefonów w ostatnim czasie. To jednak nie powstrzymało go przed tym, by w większej mierze uchwycić wyłącznie czarnowłosego. Choć nie miał problemów ze znalezieniem się przed obiektywem, dość skutecznie udało mu się ująć kadr tak, by uciąć własną twarz, która uwieczniona została zaledwie w jednej trzeciej. Dało się jednak zauważyć, że jedno z ciemnych oczu z satysfakcją wpatrywało się prosto w nich, gdy ten krótki ułamek sekundy został uwieczniony. Wyszło jak wyszło, czyli trochę chujowo, ale Paige jakoś nigdy nie aspirował na rolę fotografa.
― No to mamy już wszystko ― rzucił, szturchając go zaczepnie w bok, gdy przyszedł najwyższy czas, by pożegnać się z McDonald'sem. Zresztą teraz, gdy czekał na nich zestaw sushi, nie było mowy o tym, by Alan chciał zostać tu jeszcze dłużej.
___✕ z/t [+ Mercury].
Po co miałby rezygnować z pracy i biec na łeb na szyję, by ratować kogoś nieważnego?
Widząc nietęgą minę chłopaka, wiedział, że jego plan poskutkował. Przynajmniej wyłożono mu na tacy, że proste życie było dla niego zwyczajnie męczące, ale decydując się na ten związek, nie istniała żadna szansa na to, że od tej pory miał uniknąć wszystkich smaczków z nim związanych. W końcu wciąż mieli przed sobą wyjście do domu jego babci, który nijak nie przypominał olbrzymiej rezydencji. Jednak na ten dzień Hayden był w pełni usatysfakcjonowany wytrwałością chłopaka.
W końcu zrobił to dla niego.
Nic dziwnego, że nie był ani trochę zrażony tym, że brunet zdążył już umówić się ze swoim szoferem.
― Możemy pójść na kompromis i zostać przy tym, że więcej nie zmuszę cię do zjedzenia hamburgera. Ale to nie znaczy, że sam z nich zrezygnuję, chyba że kiedyś. W odległej, wątpliwej przyszłości, kiedy uznam, że może przydałoby się rzucić to gówno, hmm ― zastanowił się chwilę. Nie potrafił jednak wyobrazić sobie podobnej wersji wydarzeń na tę chwilę, ale wydawało mu się, że taka propozycja była w miarę racjonalna, tym bardziej, że sam nie zmuszał chłopaka do rezygnacji z czegokolwiek.
„Bo to jest dowód najszczerszej miłości.”
― Totalnie nigdy cię nie zostawię. Masz to jak w banku ― rzucił, puszczając mu oczko i wykrzywiając usta w łobuzerskim uśmiechu, który miał poświadczyć, że jeśli tylko przyszło mu na myśl, by kiedykolwiek go zostawić, musiał liczyć się z tym, że nie odda go tak łatwo. Z perspektywy ogólnego tematu, brzmiało to raczej mało poważnie, ale czy to jakoś ujmowało mu szczerości?
Nigdy nie walczyłeś o ludzi.
Może czas najwyższy?
Ciekawe...
― Teraz to już nie to samo, ale skoro wciąż tu jesteśmy, mogę wmówić innym, że mimo wszystko ci się podobało, a ja nadal jestem tym jedynym ― stwierdził, mimowolnie przechylając głowę, by ułatwić Mercury'emu dosięgnięcie swojego policzka.
Wyciągnął z kieszeni telefon i uniósł go na wysokość ich twarzy. Poziom baterii wyraźnie wołał o pomstę do nieba, ale jego komórka dzielnie zniosła uruchomienie aparatu. Och proszę, nawet ogarnął, że jego telefon miał opcję odwracania kamery – należało docenić, jak bardzo postępowy stał się w kwestii telefonów w ostatnim czasie. To jednak nie powstrzymało go przed tym, by w większej mierze uchwycić wyłącznie czarnowłosego. Choć nie miał problemów ze znalezieniem się przed obiektywem, dość skutecznie udało mu się ująć kadr tak, by uciąć własną twarz, która uwieczniona została zaledwie w jednej trzeciej. Dało się jednak zauważyć, że jedno z ciemnych oczu z satysfakcją wpatrywało się prosto w nich, gdy ten krótki ułamek sekundy został uwieczniony. Wyszło jak wyszło, czyli trochę chujowo, ale Paige jakoś nigdy nie aspirował na rolę fotografa.
― No to mamy już wszystko ― rzucił, szturchając go zaczepnie w bok, gdy przyszedł najwyższy czas, by pożegnać się z McDonald'sem. Zresztą teraz, gdy czekał na nich zestaw sushi, nie było mowy o tym, by Alan chciał zostać tu jeszcze dłużej.
___✕ z/t [+ Mercury].
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach